E-book
15.75
drukowana A5
37.36
Proces O.J. Simpsona

Bezpłatny fragment - Proces O.J. Simpsona

książka napisana z pomocą ai


Objętość:
113 str.
ISBN:
978-83-8431-437-1
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 37.36

Wstęp: Zbrodnia, która podzieliła Amerykę

12 czerwca 1994 roku, Los Angeles. Ciepła, bezwietrzna noc. W dzielnicy Brentwood, jednej z najbogatszych enklaw miasta, na chodniku przed domem przy South Bundy Drive leży ciało kobiety. Twarz zmasakrowana, gardło rozcięte niemal do kręgosłupa. Kilka metrów dalej — drugie ciało. Mężczyzna, młody, wysportowany, również z ranami ciętymi, również martwy. Krew na betonie, ślady stóp, rękawiczka. Cisza. I tylko pies, owczarek niemiecki, krąży wokół zwłok, skomląc.

To nie jest zwykłe morderstwo. To nie jest zwykła sprawa. To początek procesu, który wstrząśnie Ameryką. Procesu, który odsłoni nie tylko mechanizmy zbrodni, ale także mechanizmy społeczne, rasowe, medialne i polityczne. Procesu, który pokaże, że prawda nie zawsze wygrywa. Że dowód nie zawsze wystarcza. Że sprawiedliwość może być iluzją.

Ofiarami są Nicole Brown Simpson — była żona gwiazdy futbolu O.J. Simpsona — oraz Ronald Goldman, kelner, który przypadkiem znalazł się w złym miejscu o złym czasie. Podejrzanym jest sam Simpson. Ikona sportu, aktor, celebryta. Człowiek, którego twarz zna każdy Amerykanin. Człowiek, który przez lata był symbolem sukcesu Afroamerykanów. Człowiek, który teraz staje się symbolem czegoś zupełnie innego.

Śledztwo rusza natychmiast. Policja znajduje ślady krwi prowadzące od miejsca zbrodni do domu Simpsona. Znajduje rękawiczkę, skarpetki, zakrwawiony samochód. Znajduje motyw — historię przemocy domowej, zazdrości, obsesji. Znajduje wszystko, czego potrzeba, by postawić zarzuty. Ale to dopiero początek. Bo proces O.J. Simpsona nie będzie zwykłym postępowaniem karnym. Będzie wojną. Wojną o narrację. Wojną o emocje. Wojną o to, kto ma prawo mówić prawdę.

W tej książce nie chodzi o to, czy Simpson był winny. Chodzi o to, jak zbudowano proces, który miał odpowiedzieć na to pytanie — i dlaczego odpowiedź, którą otrzymano, była tak kontrowersyjna. Chodzi o to, jak dowody zostały przekształcone w symbole. Jak nauka została zderzona z retoryką. Jak sąd stał się sceną, a adwokaci — aktorami. Chodzi o to, jak społeczeństwo amerykańskie, rozdarte przez historię rasizmu, przemocy i nierówności, zobaczyło w tym procesie coś więcej niż tylko sprawę karną. Zobaczyło siebie.

Proces O.J. Simpsona to historia o tym, jak zbrodnia może stać się lustrem. Lustrem, w którym odbijają się wszystkie pęknięcia społeczeństwa. To historia o tym, jak technologia kryminalistyczna — DNA, analiza śladów, rekonstrukcja zdarzeń — może zostać zignorowana, jeśli nie pasuje do narracji. To historia o tym, jak media mogą przekształcić rzeczywistość w spektakl. I wreszcie — to historia o tym, jak człowiek, który miał wszystko, może stracić wszystko. Albo nie stracić nic.

W kolejnych rozdziałach tej książki przyjrzymy się każdemu etapowi tej sprawy. Od miejsca zbrodni, przez śledztwo, aż po salę sądową. Zobaczymy, jak działała policja — i jak działała obrona. Zobaczymy, jak dowody były zbierane — i jak były podważane. Zobaczymy, jak społeczeństwo reagowało — i jak się dzieliło. Ale zanim to nastąpi, musimy zrozumieć, dlaczego ta sprawa była tak wyjątkowa.

O.J. Simpson nie był tylko podejrzanym. Był symbolem. Symbolem sukcesu, który miał udowodnić, że Ameryka potrafi przezwyciężyć swoje demony. Czarnoskóry sportowiec, który zdobył sławę, pieniądze, uznanie. Który był zapraszany do białych domów, do telewizji, do reklam. Który był „jednym z nich”. Ale gdy został oskarżony o morderstwo, wszystko się zmieniło. Stał się „jednym z nas” — dla Afroamerykanów, którzy widzieli w nim ofiarę systemu. I „jednym z nich” — dla białych Amerykanów, którzy widzieli w nim zagrożenie.

Proces Simpsona był więc nie tylko sprawą karną. Był sprawą tożsamości. Sprawą historii. Sprawą emocji. I właśnie dlatego był tak trudny. Bo nie chodziło tylko o to, co wydarzyło się w Brentwood. Chodziło o to, co wydarzyło się w Ameryce przez ostatnie sto lat. Chodziło o segregację, o przemoc, o nierówność. Chodziło o to, kto ma prawo mówić „winny”.

W tej książce nie będziemy szukać sensacji. Będziemy szukać mechanizmów. Będziemy analizować dowody, strategie, decyzje. Będziemy patrzeć na proces jak na strukturę — zbudowaną z faktów, emocji i interesów. Będziemy zadawać pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Bo proces Simpsona nie był prosty. Był złożony. Był mroczny. Był prawdziwy.

Zaczniemy od miejsca zbrodni. Od śladów krwi, od rękawiczek, od ciszy. Potem przejdziemy do śledztwa — do błędów, do manipulacji, do presji. Potem wejdziemy na salę sądową — gdzie każdy gest, każde słowo, każde spojrzenie miało znaczenie. Zobaczymy, jak obrona budowała narrację o rasizmie, o spisku, o niewinności. Zobaczymy, jak oskarżenie próbowało trzymać się faktów — i jak te fakty zostały zniszczone przez emocje.

Na końcu zobaczymy wyrok. I to, co po nim nastąpiło. Podział społeczeństwa. Niedowierzanie. Gniew. I pytanie, które wciąż pozostaje aktualne: czy sprawiedliwość została wymierzona?

Ta książka nie da jednoznacznej odpowiedzi. Ale pokaże, jak wyglądała droga do tej odpowiedzi. Pokaże, jak działa system. Jak działa człowiek. Jak działa prawda.

Bo proces O.J. Simpsona to nie tylko historia zbrodni. To historia Ameryki.

Rozdział 1: Czerwcowa noc: Anatomia podwójnego morderstwa

12 czerwca 1994 roku, niedziela. Los Angeles tonie w ciepłym, letnim zmierzchu. W dzielnicy Brentwood, gdzie domy kosztują miliony, a cisza jest luksusem, kończy się dzień, który dla wielu był zwyczajny. Ale nie dla Nicole Brown Simpson. I nie dla Ronalda Goldmana.

Około godziny 22:15 Nicole wraca do domu po kolacji z rodziną. Ronald, kelner z restauracji Mezzaluna, przynosi jej okulary, które zostawiła przy stoliku. Wchodzi na teren posesji. Kilka minut później oboje nie żyją.

Ciała zostają odnalezione dopiero po północy. Nicole leży u stóp schodów prowadzących do drzwi wejściowych. Twarz zmasakrowana, gardło rozcięte niemal do kręgosłupa. Ronald leży kilka metrów dalej, w pozycji obronnej, z ranami ciętymi na szyi, twarzy i klatce piersiowej. Krew pokrywa chodnik, roślinność, ściany. Scena jest brutalna, chaotyczna, przerażająca. To nie jest egzekucja. To jest eksplozja emocji.

Pierwszy świadek to sąsiad, który zauważa błąkającego się psa Nicole — owczarka niemieckiego z zakrwawionymi łapami. Pies prowadzi go do miejsca zbrodni. Policja zostaje wezwana. Funkcjonariusze z West Los Angeles Division pojawiają się na miejscu około godziny 00:10. Rozpoczyna się śledztwo, które wstrząśnie Ameryką.

Brentwood to nie jest dzielnica, w której dochodzi do brutalnych morderstw. To enklawa spokoju, pieniędzy i dyskrecji. Ale tej nocy cisza zostaje przerwana. Funkcjonariusze zabezpieczają teren. Fotografują ciała. Zbierają ślady. I od razu popełniają błędy. Niektóre ślady zostają zadeptane. Niektóre zdjęcia są nieostre. Niektóre próbki krwi nie zostają pobrane zgodnie z procedurą. Ale mimo to, materiał dowodowy jest przytłaczający.

Na miejscu znajdują się ślady butów — rozmiar 12, model Bruno Magli, rzadki, ekskluzywny. Znajduje się rękawiczka — skórzana, zakrwawiona, pasująca do drugiej, którą później znajdzie się przy domu Simpsona. Znajduje się włókno z samochodu Ford Bronco. Znajduje się krew — dużo krwi. Krew ofiar. Krew sprawcy. Krew, która prowadzi od miejsca zbrodni do samochodu. Do domu. Do sypialni. Do skarpetek. Do drzwi. Do O.J. Simpsona.

Zbrodnia jest zbyt brutalna, by była przypadkowa. Zbyt emocjonalna, by była dziełem zawodowego zabójcy. Rany cięte, głębokie, powtarzające się. Nicole zostaje zaatakowana jako pierwsza. Ronald próbuje interweniować. Zostaje zaatakowany z furią. Eksperci kryminalistyczni analizują układ ciał, kąty cięć, rozkład krwi. Wskazują na jednego sprawcę. Silnego, sprawnego, zdeterminowanego. Kogoś, kto zna ofiarę. Kogoś, kto działa z pasją. Kogoś, kto nie boi się zostawić śladów.

Wszystko wskazuje na zbrodnię z namiętności. Z zazdrości. Z gniewu. Policja zaczyna analizować relacje Nicole. Jej byłego męża. Jego historię przemocy. Jego obsesję. Jego zachowanie.

Orenthal James Simpson. Ikona futbolu. Gwiazda reklam. Aktor. Celebryta. Człowiek, który przez lata był symbolem sukcesu. Ale także człowiek, który miał ciemną stronę. Nicole i O.J. byli małżeństwem przez siedem lat. Ich związek był burzliwy. Pełen napięć, awantur, przemocy. Policja była wzywana wielokrotnie. Nicole składała zeznania. Pokazywała siniaki. Pisała listy. Ale system ją zawiódł. Simpson był zbyt sławny. Zbyt wpływowy. Zbyt nietykalny.

Po rozwodzie Nicole próbowała ułożyć sobie życie. Spotykała się z innymi mężczyznami. Chciała spokoju. Ale Simpson nie odpuszczał. Śledził ją. Obserwował. Wysyłał wiadomości. Groził. Mówił, że „jeśli nie może jej mieć, nikt nie będzie mógł”.

W dniu morderstwa Simpson miał alibi. Miał być w domu. Potem miał lecieć do Chicago. Ale jego zachowanie było dziwne. Nie odbierał telefonu. Nie odpowiadał na wezwania. Gdy policja przyjechała do jego domu, nie otwierał drzwi. Funkcjonariusze weszli na teren posesji. Znaleźli drugą rękawiczkę. Znaleźli ślady krwi. Znaleźli skarpetki. Znaleźli Forda Bronco.

Samochód staje się kluczowym dowodem. W środku — ślady krwi. Na drzwiach — odciski palców. Na siedzeniu — włókna. Bronco prowadzi od miejsca zbrodni do domu Simpsona. To nie jest przypadek. To jest ślad.

Ale Simpson nie zostaje od razu aresztowany. Zostaje wezwany do przesłuchania. Odmawia. Znika. Rozpoczyna się pościg. 17 czerwca 1994 roku. Piątek. Simpson ma się zgłosić na komisariat. Nie pojawia się. Znika. Policja ogłasza poszukiwania. Media szaleją. Wkrótce pojawia się informacja: Simpson jedzie autostradą w swoim Fordzie Bronco. Z nim — jego przyjaciel, Al Cowlings. Simpson trzyma broń. Mówi, że chce się zabić.

Rozpoczyna się pościg. Ale nie taki, jak w filmach. To pościg w zwolnionym tempie. Samochód jedzie powoli. Policja eskortuje. Tłumy ludzi wychodzą na wiadukty, trzymają transparenty. Telewizje przerywają programy. Cała Ameryka patrzy. Po kilku godzinach Simpson wraca do domu. Zostaje aresztowany. Rozpoczyna się proces. Proces, który zmieni wszystko.

To nie będzie zwykłe postępowanie karne. To będzie wojna. Wojna o narrację. Wojna o emocje. Wojna o to, kto ma prawo mówić prawdę. I wszystko zaczęło się tamtej czerwcowej nocy — w ciszy Brentwood, przerwanej krzykiem, którego nikt nie usłyszał.

Rozdział 2: Na miejscu zbrodni: Kryminalistyka kontra chaos

W kryminalistyce miejsce zbrodni to świętość. To punkt zerowy śledztwa, przestrzeń, w której każdy ślad, każda plama, każdy włos może być kluczem do prawdy. Ale tylko pod warunkiem, że zostanie zabezpieczony, zinterpretowany i zachowany zgodnie z procedurą. W sprawie Nicole Brown Simpson i Ronalda Goldmana miejsce zbrodni było brutalne, chaotyczne, pełne dowodów. I od pierwszych minut — skażone.

Policjanci, którzy przybyli na South Bundy Drive tuż po północy, nie byli przygotowani na to, co zobaczyli. Dwa ciała, krew rozlana na chodniku, ślady stóp, rękawiczka, pies z zakrwawionymi łapami. Scena wyglądała jak wyjęta z filmu grozy. Ale to nie był film. To była rzeczywistość. I wymagała chłodnej precyzji. Zamiast niej — pojawiła się gorączka.

Funkcjonariusze z West Los Angeles Division nie byli specjalistami od zabójstw. Ich działania były chaotyczne, nieprzemyślane, pozbawione koordynacji. Nie zabezpieczono wszystkich śladów. Nie wyznaczono strefy buforowej. Nie sporządzono pełnej dokumentacji fotograficznej. Niektóre próbki krwi zostały pobrane bez rękawiczek. Inne — w ogóle nie zostały pobrane. Ślady butów zostały zadeptane. Rękawiczka została przeniesiona. A to dopiero początek.

W kryminalistyce każdy błąd proceduralny może być wykorzystany przez obronę jako argument podważający wiarygodność dowodów. W tej sprawie błędów było zbyt wiele, by je zignorować. Ale mimo to, miejsce zbrodni mówiło. I mówiło głośno.

Nicole leżała u stóp schodów prowadzących do drzwi wejściowych. Jej twarz była zmasakrowana, gardło rozcięte niemal do kręgosłupa. Rana była tak głęboka, że niemal oddzieliła głowę od tułowia. To nie była rana zadana w afekcie. To była egzekucja. Ronald leżał kilka metrów dalej, w pozycji obronnej, z ranami ciętymi na szyi, twarzy i klatce piersiowej. Jego dłonie wskazywały na próbę zasłaniania się. Walczył. Ale nie miał szans.

Rozkład ciał, kąty cięć, rozprysk krwi — wszystko wskazywało na jednego sprawcę. Silnego, sprawnego, zdeterminowanego. Kogoś, kto znał ofiarę. Kogoś, kto działał z pasją. Kogoś, kto nie bał się zostawić śladów. I tych śladów było wiele.

Na miejscu znaleziono ślady butów — rozmiar 12, model Bruno Magli. Ekskluzywne, włoskie, rzadko spotykane w Stanach Zjednoczonych. Później okaże się, że Simpson posiadał dokładnie taki model. Znaleziono rękawiczkę — skórzaną, zakrwawioną, pasującą do drugiej, którą później znajdzie się przy domu Simpsona. Znaleziono włókna — zgodne z tapicerką Forda Bronco. Znaleziono krew — dużo krwi. Krew ofiar. Krew sprawcy. Krew, która prowadzi od miejsca zbrodni do samochodu. Do domu. Do sypialni. Do skarpetek. Do drzwi. Do O.J. Simpsona.

Ale zanim śledztwo nabrało tempa, zanim laboratoria zaczęły pracować, zanim eksperci zaczęli analizować próbki — miejsce zbrodni zostało skażone. Funkcjonariusze chodzili po terenie bez odpowiedniego zabezpieczenia. Przenosili przedmioty. Rozmawiali. Fotografowali bez planu. Nie sporządzono pełnej mapy miejsca zdarzenia. Nie zabezpieczono wszystkich śladów. Nie sporządzono pełnej listy obecnych osób. Chaos.

W sprawie tej rangi, każdy błąd proceduralny jest jak prezent dla obrony. I obrona Simpsona — zespół adwokatów znany jako „Dream Team” — wykorzystała każdy z nich. Podważała wiarygodność śledztwa. Twierdziła, że dowody zostały spreparowane. Że rękawiczka została podrzucona. Że krew została przeniesiona. Że policja chciała „wrobić” czarnoskórego celebrytę. I choć wiele z tych twierdzeń było absurdalnych, miały jeden wspólny mianownik: błędy proceduralne.

Ale mimo chaosu, mimo niekompetencji, mimo presji — miejsce zbrodni mówiło. I mówiło wyraźnie. To była zbrodnia z namiętności. Zbrodnia popełniona przez kogoś, kto znał ofiarę. Kto był wściekły. Kto był zazdrosny. Kto był zdeterminowany. Kto nie działał dla pieniędzy. Kto nie działał na zlecenie. Kto działał z emocji.

Eksperci kryminalistyczni analizowali rozkład krwi. Jej kierunek, gęstość, rozprysk. Analizowali kąty cięć. Ich głębokość, sekwencję, siłę. Analizowali ślady stóp. Ich rozmiar, nacisk, kierunek. Wszystko wskazywało na jednego sprawcę. I wszystko wskazywało na Simpsona.

Ale śledztwo nie było tylko analizą techniczną. Było także analizą psychologiczną. Simpson był znany z wybuchów gniewu. Z obsesji na punkcie Nicole. Z przemocy. Z kontroli. Po rozwodzie śledził ją. Obserwował. Wysyłał wiadomości. Groził. Mówił, że „jeśli nie może jej mieć, nikt nie będzie mógł”.

W dniu morderstwa Simpson miał alibi. Miał być w domu. Potem miał lecieć do Chicago. Ale jego zachowanie było dziwne. Nie odbierał telefonu. Nie odpowiadał na wezwania. Gdy policja przyjechała do jego domu, nie otwierał drzwi. Funkcjonariusze weszli na teren posesji. Znaleźli drugą rękawiczkę. Znaleźli ślady krwi. Znaleźli skarpetki. Znaleźli Forda Bronco.

Samochód staje się kluczowym dowodem. W środku — ślady krwi. Na drzwiach — odciski palców. Na siedzeniu — włókna. Bronco prowadzi od miejsca zbrodni do domu Simpsona. To nie jest przypadek. To jest ślad.

Ale Simpson nie zostaje od razu aresztowany. Zostaje wezwany do przesłuchania. Odmawia. Znika. Rozpoczyna się pościg. 17 czerwca 1994 roku. Piątek. Simpson ma się zgłosić na komisariat. Nie pojawia się. Znika. Policja ogłasza poszukiwania. Media szaleją. Wkrótce pojawia się informacja: Simpson jedzie autostradą w swoim Fordzie Bronco. Z nim — jego przyjaciel, Al Cowlings. Simpson trzyma broń. Mówi, że chce się zabić.

Rozpoczyna się pościg. Ale nie taki, jak w filmach. To pościg w zwolnionym tempie. Samochód jedzie powoli. Policja eskortuje. Tłumy ludzi wychodzą na wiadukty, trzymają transparenty. Telewizje przerywają programy. Cała Ameryka patrzy. Po kilku godzinach Simpson wraca do domu. Zostaje aresztowany. Rozpoczyna się proces. Proces, który zmieni wszystko.

Ale zanim proces się rozpocznie, zanim adwokaci wejdą na salę sądową, zanim ława przysięgłych usłyszy pierwsze słowo, zanim media rozpalą ogień opinii, zanim obrona zacznie budować narrację o spisku i rasizmie, śledztwo musi zmierzyć się z własnymi błędami. A tych jest wiele. Zbyt wiele, by je zignorować. Zbyt wiele, by nie miały wpływu na wynik procesu.

W sprawie Simpsona kryminalistyka została wystawiona na próbę nie tylko przez skalę zbrodni, ale przez własne niedoskonałości. Technologia była gotowa, laboratoria wyposażone, metody analizy DNA sprawdzone w setkach wcześniejszych spraw. Ale to nie technika zawiodła. Zawiodła praktyka. Zawiodła dyscyplina. Zawiodła ludzka rutyna, która w zetknięciu z medialnym huraganem okazała się krucha jak szkło.

W ciągu kilku dni od morderstwa próbki krwi zostały rozdzielone między laboratoria, niektóre bez pełnej dokumentacji łańcucha dowodowego. Fiolki nie były odpowiednio oznaczone. Część materiału biologicznego została pobrana z miejsc, które wcześniej były już naruszone przez funkcjonariuszy. W jednym przypadku krew Simpsona została pobrana przez technika, który później przyznał, że przez kilka godzin przechowywał ją w kieszeni. W innym — próbka została dostarczona do laboratorium bez podpisu, bez daty, bez potwierdzenia odbioru. To nie były błędy techniczne. To były błędy systemowe.

Obrona nie musiała udowadniać, że Simpson był niewinny. Wystarczyło, że udowodniła, iż śledztwo było prowadzone w sposób nieprofesjonalny. Każdy błąd, każda nieścisłość, każdy brak dokumentacji był wykorzystywany jako dowód manipulacji. Rękawiczka? Podrzucona. Krew? Przeniesiona. Ślady butów? Niewiarygodne. Eksperci kryminalistyki, którzy przez lata budowali autorytet nauki, zostali sprowadzeni do roli podejrzanych. Ich kompetencje były kwestionowane. Ich intencje — podważane. Ich metody — wyśmiewane.

Ale mimo wszystko, materiał dowodowy był przytłaczający. DNA Simpsona znajdowało się na skarpetkach w sypialni Nicole. Krew ofiar — w jego samochodzie. Włókna z jego ubrań — na ciele Goldmana. Ślady butów — zgodne z jego rozmiarem. Rękawiczki — pasujące do jego dłoni. To nie były sugestie. To były fakty. Fakty, które w każdym innym procesie wystarczyłyby do skazania.

Problem polegał na tym, że to nie był zwykły proces. To był proces O.J. Simpsona. Proces, który toczył się nie tylko w sądzie, ale w telewizji, w gazetach, w domach, w sercach. Proces, w którym każda decyzja śledczych była analizowana przez miliony widzów. Proces, w którym każdy błąd proceduralny był powiększany przez kamery. Proces, w którym prawda musiała konkurować z narracją.

W tym rozdziale nie chodziło tylko o technikę. Chodziło o zderzenie dwóch światów: świata kryminalistyki, który opiera się na faktach, i świata opinii publicznej, który opiera się na emocjach. Świata śledztwa, które wymaga ciszy, i świata mediów, które żywią się hałasem. Świata dowodów, które mówią, i świata ludzi, którzy nie chcą słuchać.

Miejsce zbrodni na South Bundy Drive było brutalne, chaotyczne, pełne śladów. Ale zanim te ślady mogły przemówić, zostały zagłuszone przez błędy, przez presję, przez strach. Kryminalistyka kontra chaos. Nauka kontra narracja. Prawda kontra wątpliwość.

To był początek procesu, który nie miał być sprawiedliwy. Miał być spektakularny. I wszystko zaczęło się tamtej nocy — w ciszy Brentwood, przerwanej krzykiem, którego nikt nie usłyszał.

Rozdział 3: Pościg na żywo: Ford Bronco i narodowy spektakl

17 czerwca 1994 roku. Piątek. Los Angeles. Godzina 13:00. O.J. Simpson miał stawić się w komisariacie policji w celu formalnego aresztowania. Nie pojawił się. Zniknął. Jego adwokaci nie wiedzieli, gdzie jest. Policja nie wiedziała, gdzie jest. Media nie wiedziały, gdzie jest. A cała Ameryka zaczęła zadawać pytanie, które w ciągu kilku godzin przekształciło się w narodową obsesję: gdzie jest O.J. Simpson?

W rzeczywistości Simpson siedział na tylnym siedzeniu białego Forda Bronco, należącego do jego przyjaciela, Ala Cowlingsa. Trzymał broń. Mówił, że chce się zabić. Cowlings prowadził samochód, próbując przekonać go do rezygnacji z samobójstwa. W tle — chaos. Policja otrzymywała sprzeczne informacje. Media zaczęły spekulować. Rodzina była w panice. A Bronco jechał autostradą I-405, powoli, nieprzerwanie, w kierunku Brentwood.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 37.36