E-book
7.35
drukowana A5
35.79
Prezydent

Bezpłatny fragment - Prezydent


Objętość:
167 str.
ISBN:
978-83-8351-703-2
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 35.79

„Najważniejsze to godnie przeżyć życie, a po drodze nikogo nie krzywdzić” — Franciszek Pieczka


Od autora


Czemu napisałem tę książkę? Nie jest to agitacja polityczna. Stworzyłem świat, w którym nie ma PiS, PO, PSL, Polski 2050, SLD czy Konfederacji (ostatnią historyczną postacią istniejącą w książce jest Lech Wałęsa). Stworzyłem postać Jacka — polityka bez kręgosłupa moralnego, ale również dobrego ojca i męża. Jacek nie jest więc jednobarwny (staram się nigdy nie tworzę takich postaci). Książka, mimo że porusza temat sprzedajności kardynała, nie ma też na celu ataku na Kościół. Istnieje wielu wspaniałych księży, sam wielu takich poznałem. Myślę, że mogło ich być nawet ćwierć setki — i ani jednego złego. Był między nimi ks. Stanisław Małkowski, któremu już nieżyjący ks. prałat Wojciech Zdziebłowski (bardzo przeze mnie lubiany) musiał mówić, że buty, które mu kupił, są prezentem. Prezentów bowiem ks. Stanisław Małkowski nie oddawał, więc był to sposób powstrzymania go, by nie przekazał swoich nowych butów potrzebującym. Księża odwiedzali dom moich rodziców przynajmniej raz na dwa tygodnie. Jeśli nie wiesz, że są sensowni księża, to polecam zajrzeć na YouTube. Bardzo mi zależy, Drogi Czytelniku, abyś po przeczytaniu tej książki sam wyciągnął wnioski. Nie chcę, aby osoba czytająca tę historię odbierała wszystko zero-jedynkowo. Mimo pewnych podobieństw do obecnej polityki jest to political fiction, zatem nie łącz, proszę, historii z konkretnymi partiami, lecz potraktuj ją jako polskie House of Cards (książka moim zdaniem jest dużo mocniejsza niż serial, znakomity zresztą).

Kandydat

W ogromnej sali w centrum Warszawy, wynajętej, aby wybrać kandydata partii na prezydenta, dwustu piętnastu delegatów z całej Polski czekało już na rozpoczęcie głosowania. Reszta członków partii miała oddać swoje głosy zdalnie. Delegaci partii Polska To Nasza Przyszłość, w skrócie PTNP, rozsiedli się wygodnie na siedzeniach. Na scenie obecnych było jedynie dwóch kandydatów i prowadzący event średniego wzrostu starszy mężczyzna o czarnych włosach. Był nim rzecznik partii Robert Markowski. Przeglądał swoje karteczki z pytaniami i już nie mógł się doczekać, aż kandydaci będą na nie odpowiadać. Cel był jeden — wyłonienie osoby, która wystartuje w wyborach prezydenckich. Marzeniem prezesa partii, około siedemdziesięcioletniego siwego bruneta Janusza Jackiewicza, było objęcie fotela prezydenta przez jednego z oddanych mu członków partii. Urząd ten dzierżył obecnie Michał Wolański, który był przedstawicielem opozycji. Janusz bardzo źle znosił sytuację, w której on, premier, musi dogadywać się z opozycją, aby przepychać swoje ustawy. Potrzebował na tym stanowisku osoby całkowicie oddanej, która zrobi wszystko, czego on będzie oczekiwał. Szukał osoby, która bezwarunkowo podpisze każdą ustawę. Kandydatami z ramienia partii byli Jacek Liszewski i Czesław Kalicki. Liszewski, czterdziestodwuletni historyk średniego wzrostu o czarnych włosach, pełnił funkcję ministra edukacji w rządzie od dwóch lat, czyli od czasu, gdy jego partia przejęła władzę. Kalicki, jego oponent, był ministrem obrony narodowej. Ten sześćdziesięciopięcioletni prawnik o blond włosach pozostawał przy prezesie od wielu lat. Prezes sam nie był pewien, którego z nich wybrać. Chciał, aby to delegaci podjęli ostateczną decyzję. Sondaże wskazywały, że Jacek dużo lepiej nadaje się do pełnienia funkcji prezydenta. Jednak każdy był ciekaw, jak kandydaci wypadną podczas stresującej sytuacji wyborów.

— Witam państwa serdecznie! — powiedział z uśmiechem Robert Markowski. — Dziś chcemy wybrać osobę, która wystartuje w wyborach prezydenckich i przejmie władzę, aby naszym rodakom żyło się lepiej. Każdy Polak zasługuje, aby to prawdziwy Polak patriota piastował ten urząd.

Rozległy się brawa i okrzyki.

— Polska! Polska! Polska! — skandowali delegaci, machając małymi biało-czerwonymi flagami.

— Chciałbym jeszcze z całego serca podziękować panu premierowi Januszowi Jackiewiczowi. Dzięki wielkiemu zaufaniu, jakim mnie obdarzył, mogę pomóc wam dzisiaj wybrać odpowiedniego kandydata.

Znów rozległy się brawa i okrzyki.

— Janusz! Janusz! Janusz! — skandowali delegaci.

— Gdyby to ode mnie zależało, to wspaniały człowiek, jakim jest nasz prezes, byłby zarówno premierem, jak i prezydentem. Jednak nie jest to możliwe. Wiem natomiast, że kandydaci to osoby, których celem jest naśladowanie tak wybitnej jednostki, jaką jest prezes naszej partii.

Znów rozległy się brawa i okrzyki.

— Janusz! Janusz! Janusz! — skandowali delegaci.

Janusz spontanicznie wyszedł na scenę, aby przemówić do zebranych.

— Kochani, bardzo wam dziękuję, że tak we mnie wierzycie. Jednak powodem tego wszystkiego jest to, że wiecie, jak bardzo kocham Polskę i jak bardzo bym chciał, aby Polska była prawa i sprawiedliwa dla każdego Polaka. Czuję ogromny zaszczyt, że mogę być tutaj razem z wami i wybrać tego, który poprowadzi naszą partię do zwycięstwa! Bo liczy się tylko Polska! — powiedział z pewnością w głosie Janusz.

Znów rozległy się brawa i okrzyki.

— Janusz! Janusz! Janusz! — skandowali delegaci.

Prezes partii wrócił na swoje miejsce i oczekiwał na rozpoczęcie wyborów.

— Dobrze, dzisiejsze wybory zaczynamy od zadania naszym szanownym kandydatom pięciu pytań — powiedział Robert. — Pierwsze pytanie chciałbym skierować do pana ministra obrony narodowej. Panie ministrze, dlaczego chciałby pan zostać prezydentem?

— Dzień dobry państwu! Bycie prezydentem to zaszczyt. Chciałbym służyć naszej partii i obywatelom — odpowiedział Czesław.

— To samo pytanie zadaję panu ministrowi edukacji narodowej…

— Dzień dobry. Szanowni delegaci oraz drodzy widzowie przed telewizorami — zaczął Jacek. — Powiem państwu, że od dziecka marzyłem, aby móc rządzić tak wspaniałym krajem. Polacy to silny i dumny naród i wiem, że byłby to dla mnie zaszczyt, jeżeli obywatele wybraliby mnie na urząd prezydenta Polski. Zawsze wzorowałem się na wybitnym Polaku, jakim był Jan Paweł II. Jego życie i miłość do Polski wyznaczają kierunek, zgodnie z którym powinien podążać każdy polityk. On łączył Polaków, bo był papieżem całej Polski. Nie dzielił ludzi! On wszystkich kochał i widział to, co ja widzę, że każdy z was jest wyjątkowy i potrzebny, aby tworzyć silną i solidarną Polskę. Spuścizna Jana Pawła nigdy nie przeminie, a my dzięki niemu możemy stawać się lepszymi ludźmi. Mam nadzieję, że jeśli zostanę wybrany kandydatem na prezydenta, a potem prezydentem, to nigdy państwa nie zawiodę.

Po przemówieniu Jacka aż zahuczało od braw. Czesław zaczął się lekko pocić. Nie spodziewał się, że jego kandydat będzie tak dobrze przygotowany.

— Dobrze, kolejne pytanie do kandydatów — odezwał się prowadzący. — Co panowie zrobicie jako pierwsze, gdy zostaniecie prezydentem? Na pytanie jako pierwszy odpowie tym razem pan minister edukacji.

— Podziękuję byłemu prezydentowi za jego pracę na rzecz Rzeczypospolitej Polskiej. Oczywiście nie ze wszystkim się z nim zgadzam i uważam, że nasza partia zrobiłaby wiele rzeczy lepiej, jednak trzeba oddać szacunek poprzednikowi. Dodatkowo chciałbym, aby Polacy mieli możliwość skorzystania z darmowych konsultacji prawniczych. Wiele osób potrzebuje wsparcia prawniczego, jednak nie ma na to pieniędzy. Przy kancelarii prezydenta powstanie miejsce, w którym nasi rodacy będą mogli otrzymać pomoc prawników nieodpłatnie. Chciałbym również, aby na Krakowskim Przedmieściu powstały pomniki najwybitniejszych Polaków. Musimy oddać hołd tym, którzy tworzyli Polskę. Jesteśmy im to winni — wyrecytował Jacek.

Czesław, słuchając swojego oponenta, zrobił się cały czerwony na twarzy.

— To samo pytanie kieruję do ministra obrony narodowej — powiedział prowadzący.

— Ja chciałbym pojechać do Niemiec i odbudować nasze sąsiedzkie kontakty. Chciałbym, abyśmy żyli we wspólnocie niczym bracia — odpowiedział Czesław lekko drżącym głosem.

— Dobrze, to jesteśmy już na półmetku. Trzecie pytanie. Jako pierwszy odpowiada pan minister obrony narodowej. Jakie jest pana zdanie na temat Unii Europejskiej?

— Unia Europejska jest złem, powinniśmy ją opuścić! — zawołał Czesław.

— Pozwolę sobie nie zgodzić się z moim szanownym kolegą — odparł Jacek. — Uważam, że Unia Europejska ma swoje wady, ale Unia Europejska potrzebuje Polski, a my potrzebujemy Unii. Jednak my, dumni Polacy, nie możemy się zgadzać na wszystko, co narzuca nam Unia. Jako silny naród powinniśmy bronić polskich interesów, wstając z kolan, nie tak jak nasi poprzednicy. Opuszczenie teraz Unii Europejskiej to błąd. Powinniśmy stać się liderem Unii, zastąpić Niemcy czy Francję.

Każda odpowiedź Jacka wywoływała na sali bardzo pozytywne reakcje.

— Czwarte pytanie. Jak zamierzacie panowie współpracować z rządem? Pierwszy niech odpowie pan minister edukacji.

— Przede wszystkim będę traktował wszystkich równo. Nie chcę być prezydentem tylko dla rządu. W chwili gdy zostanę prezydentem, zrezygnuję ze swojego mandatu i stanę się prezydentem wszystkich Polaków, również opozycji. Chcę być osobą, która będzie łączyć, a nie dzielić. Wszyscy Polacy oczekują, że skończą się kłótnie, a ja jestem tego gwarancją — odpowiedział Jacek.

— Ja za to będę wierny naszemu panu prezesowi. Uważam, że urząd prezydencki to takie przedłużenie rządu — odparł Czesław.

— Ostatnie pytanie, a po nim odbędzie się głosowanie działaczy — zapowiedział prowadzący. — Dlaczego to akurat pana mamy poprzeć jako kandydata na prezydenta? Pierwszy odpowie pan minister obrony narodowej.

— Zawsze wiernie służyłem panu prezesowi i nadal będę to robić. odpowiedział Czesław.

— Drodzy delegaci — zaczął Jacek — jeśli moja kandydatura zostanie przez was poparta, wtedy możecie być pewni, że będziecie dumni z prezydenta Polski. Prezydent stoi na straży Konstytucji i jeśli widzi, że coś jest dla Polski niekorzystne, to powinien zawetować taką ustawę. Proszę państwa o głos właśnie na moją osobę, ponieważ wiecie, że jestem odpowiednim kandydatem na to stanowisko, a mój ojciec był tym, który walczył w Solidarności jako jeden z jej liderów. Mój ojciec był bohaterem narodowym, a ja chcę być waszym prezydentem.

Rozległy się brawa i aplauz.

— Dobrze, przejdźmy więc do głosowania, używając naszej aplikacji w państwa telefonach — ogłosił rzecznik partii. — Na oddanie głosu mają państwo trzy minuty. Następnie podamy, kto zostanie naszym kandydatem na prezydenta.

Podczas głosowania prowadzący spoglądał na zegarek na swoim telefonie. Kiedy w aplikacji kończył się czas na oddanie głosu, odezwał się ponownie:

— Dziękuję państwu, mamy już informację, kto będzie naszym kandydatem na prezydenta. Bardzo proszę, aby pan prezes wszedł na scenę, wręczył kwiaty i uścisnął dłoń naszego kandydata.

Pan Janusz bardzo powoli wstał i ruszył w kierunku sceny. Na scenie wręczono mu kwiaty do przekazania oraz kopertę z nazwiskiem wybrańca.

— Drodzy przedstawiciele, bardzo się cieszę, że zjawiliście się dziś tutaj tak licznie i że ja będę tym, który oficjalnie przeczyta, kto zostanie naszym kandydatem w wyborach prezydenckich. — Janusz powoli otworzył kopertę. Spojrzał na zgromadzonych gości. — Osiemdziesiąt trzy procent naszych delegatów poparło pana Jacka Liszewskiego. Gratuluję! — zawołał.

Jacek był nieco zdezorientowany, nie podejrzewał, że to właśnie jemu, a nie przyjacielowi prezesa przypadnie rola kandydata na prezydenta. Lekko oszołomiony przyjął kwiaty i gratulacje.

— Panie Jacku — zwrócił się do niego prezes — mam nadzieję, że będzie pan nas godnie reprezentować podczas wyborów.

— Dziękuję, prezesie, obiecuję, że ten wybór był najlepszą decyzją, jaką podjęliście.

Prowadzący poprosił Jacka, aby ten przemówił do zebranego tłumu, a tymczasem prezes, zadowolony, usiadł na swoim miejscu. Światła lekko przygasły, a Jacek przemówił zdecydowanym głosem:

— Drodzy zebrani, nawet nie wiecie, ile znaczy dla mnie to zaufanie. Jesteście wspaniali, każdemu z was dziękuję. Nawet tym, którzy głosowali na mojego oponenta, ponieważ świadczy to o dojrzałości demokracji. Czesławie, mam nadzieję, że wesprzesz mnie podczas zbliżającej się kampanii wyborczej. Wszystkie ręce na pokład! Walczymy w końcu o przyszłość Polek i Polaków. Chciałem również podziękować panu prezesowi, że dał mi szansę, i mam nadzieję, że również on będzie stał ze mną ramię w ramię podczas kampanii wyborczej. Nie byłoby mnie tutaj również, gdyby nie moja kochająca żona Monika i córka Ewelina. Bardzo wam dziękuję, kochane, że tak mnie wspieracie każdego dnia. Proszę, dołączcie do mnie tutaj.

Kobiety weszły na scenę, a delegaci na stojąco skandowali razem z prezesem: „Jacek! Jacek! Jacek!”.

— Dziękuję, moje drogie, że stoicie obok mnie — mówił dalej kandydat na prezydenta. — Wiem, że mając takie wsparcie, jestem w stanie przenosić góry. Przepraszam was, moi drodzy, ale łzy same płyną ze szczęścia i wzruszenia.


Po zejściu ze sceny Jacek razem z żoną i córką pojechał do hotelu, gdzie przygotowywał się do bankietu z okazji wybrania kandydata na prezydenta. Córka wraz ze swoim narzeczonym Norbertem Romaszewskim poszła do jednego pokoju, a rodzice do drugiego. Monika, żona Jacka, była piękną, wysoką czterdziestoletnią kobietą o blond włosach, jasnej cerze i zgrabnych nogach. Ewelina była o dwadzieścia lat młodszą kopią swojej mamy.

Jacek rzucił swoją żonę na łóżko i zaczął rozbierać.

— To co, teraz będziesz pierwszym ogierem w Polsce? — zapytała zadziornie.

— Nie, do tego muszę być prezydentem — odpowiedział kandydat.

Po seksie leżeli obok siebie mocno przytuleni.

— Jak się czujesz z myślą, że wkrótce może będziesz pierwszą damą i przeniesiemy się na Krakowskie Przedmieście?

— Dla mnie ta cała nominacja jest szokiem. Przecież mówiłeś, że wszystko jest ustawione. Pokonałeś najlepszego kolegę prezesa.

— Też się zdziwiłem. Czesław pewnie strasznie wkurwiony i już imprezuje z whisky.

— No na pewno! Przecież mówiłeś, że od tygodnia ciągle ci powtarzał, że to tylko formalność. Janusz bardzo go upokorzył, wybierając ciebie.

— Prezes jest osobą nieprzewidywalną. Niby siedemdziesięciolatek, ale nigdy nie wiesz, co on tak naprawdę planuje. Możliwe, że po sondażach uznał, że ja mam większe szanse. Oni tam w centrali siedzą i ciągle sondaże analizują. Ostatnio nie podejmują żadnej decyzji bez badania opinii publicznej.

— To chyba dobrze? Lepiej robić to, co chce społeczeństwo.

— Raczej robimy to, co się opłaca, żeby sondaże nam nie spadały. Kupiliśmy już wielu ludzi, dając im dodatkowe pieniądze, ale opozycja ciągle wyciąga jakieś afery, więc trzeba wszystko kontrolować.

— A co teraz się stanie z Ministerstwem Edukacji? — zaciekawiła się żona.

— Pewnie Wodziński dostanie w ramach pocieszenia. Szczęśliwy nie będzie, bo w tak gównianym resorcie dużo ciężej wyprowadza się pieniądze niż w innych. No ale ty masz mistrza w zarabianiu pieniędzy, więc ciężko, bo ciężko, ale przez fundacje siostry ciotecznej udało mi się te trzydzieści milionów wyciągnąć. W lepszym resorcie myślę, że ćwierć miliarda spokojnie bym ogarnął, zwłaszcza w Ministerstwie Zdrowia w ramach grantów. Łącznie z tym, co wcześniej udało mi się zarobić na ziemi i przekształceniach z rolnej na budowlaną jako burmistrz w podwarszawskiej miejscowości, mamy jakieś czterdzieści pięć milionów. Nadal mam poczucie, że to mało. Zobacz, taki Lewandowski tylko piłkę kopie, a na koncie ma pewnie z pół miliarda.

— Jacek, te czterdzieści pięć milionów jest wystarczające, i tak musimy uważać z ich wydawaniem, bo jesteśmy na świeczniku.

— W tym właśnie rzecz… Zastanawiam się, czy to dobrze, że kandydowałem. Może lepiej było stać z boku, wyjechać do Hiszpanii? Z drugiej strony z taką kasą fajnie też mieć władzę. Wyobraź sobie, że ja, chłopak z Biłgoraja, został milionerem, ministrem edukacji, a zaraz może i prezydentem?

— Kochany, zapomniałeś dodać, że zdobyłeś jeszcze najpiękniejszą dziewczynę z Lublina! Piękną i uroczą prawniczkę Monikę!

— Oczywiście, ty i Ewelina, i nasz pałacyk to spełnienie wszystkich moich marzeń.

Jacek i Monika wzięli prysznic i zaczęli przygotowywać się na bankiet. Jacek założył granatowy garnitur z bordowym krawatem, a Monika błękitną suknię znanego projektanta, którą kupiła za dwadzieścia pięć tysięcy złotych na przecenie. Córka i jej narzeczony mieli na sobie ubrania warte sześćdziesiąt tysięcy złotych. W końcu bal z prezesem wymaga elegancji. We czwórkę weszli do limuzyny.

— Jeszcze raz gratuluję panu sukcesu — powiedział Norbert. — Naprawdę z Eweliną mocno trzymaliśmy za pana kciuki.

— Dziękuję, nie ukrywam, że możliwość bycia prezydentem jest bardzo pociągająca. A zwłaszcza to, że historia wtedy o mnie nie zapomni, ani o moich bliskich — odparł z uśmiechem Jacek.

— Tato, Czesław aż drżał podczas konfrontacji z tobą. Właśnie z Norbertem oglądaliśmy powtórki na YouTube. Całkiem go zmiażdżyłeś.

— Zawsze ci powtarzałem, że nie zadziera się z Jackiem z Biłgoraja. Kulturalnie pokazałem Czesiowi, gdzie jego miejsce.


Gdy dojechali na miejsce, goście w większości siedzieli już przy okrągłych stołach. Jacek wraz z rodziną miał usiąść przy stole z Czesławem, jego żoną oraz prezesem. Widział, że w partyjnej hierarchii awansował do ścisłego topu, zwłaszcza po otrzymaniu nominacji. Miał świadomość, że jeśli nie zostanie prezydentem, może szybko spaść z piedestału, jednak ten dzień chciał spędzić na świętowaniu.

— Panie prezesie, to moja żona Monika — powiedział.

— Bardzo mi miło pana poznać — uśmiechnęła się Monika. — Mąż wiele dobrego o panu mówił. Dla mnie to zaszczyt, że mam w końcu przyjemność poznać pana osobiście.

— Dzień dobry! — odpowiedział prezes.

— Jeszcze tutaj moja córka Ewelina i jej narzeczony Norbert. — Jacek wskazał na młodych.

— Panie prezesie, jestem pana największym fanem. Bardzo kibicuję partii i wierzę, że zmieni życie Polaków na lepsze — powiedział Norbert.

— Dzień dobry, panie prezesie, to zaszczyt również dla mnie, że mam okazję pana poznać — dodała Ewelina.

— Ma pan bardzo piękną żonę i córkę, tylko pozazdrościć — odparł prezes. — Jak wiecie, ja nigdy nie planowałem założyć rodziny, a życie samotnika bywa smutne.

Następnie Jacek i jego rodzina przywitali się z Czesławem i jego żoną. Chwilę później Czesław poprosił Jacka, aby wyszli na papierosa.

Przed hotelem stał już szeregowy poseł Adam Wąsowski, sześćdziesięciosiedmioletni siwy, lekko zgarbiony mężczyzna.

— Cześć, Adam — powiedział Jacek.

— Cześć! Gratulacje! Mam wrażenie, że ciągle mnie unikasz, a kiedyś nie odstępowałeś mnie nawet na krok — odparł Adam.

— Przyjacielu, zajęty ostatnio jestem — westchnął Jacek.

— Zajęty? Ostatnie dwa lata, od kiedy zostałeś ministrem? Sam wiesz, że dzięki mnie się tutaj znalazłeś.

— Słuchaj, pogadamy jeszcze kiedy indziej. Muszę omówić sprawę z Czesławem.

Adam, zdenerwowany, zgasił papierosa i poszedł na salę bankietową.

— Czesiu drogi, czego ode mnie chcesz?

— To ja się pytam. Co się wydarzyło? Dogadałeś się z prezesem i chcecie się mnie pozbyć? Przecież to ja miałem być kandydatem na prezydenta z ramienia partii.

— Szczerze, też tak myślałem, ale chyba głosowanie nie było ustawione i po prostu wypadłeś gorzej.

— Gorzej mówisz? Weź mnie nie wkurwiaj. Myślałem, że się podłożysz, a ty takie bzdury gadałeś, że mnie zestresowałeś. Twoje marzenie o byciu prezydentem albo spuścizna, tekst o Janie Pawle II. Jak to usłyszałem, pomyślałem sobie: „Co tu się, kurwa, dzieje?”!

— No widzisz, trzeba się było przygotować do wystąpień. Po prostu wypadłem lepiej. Sam wiesz, że nikt nie wie, co tam sobie w głowie układa prezes. Ale co się martwisz, wiesz, że komu jak komu, ale tobie włos z głowy nie spadnie.

— Dobra, młody, widzę, że faktycznie wyglądasz na zaskoczonego. Jak będziesz potrzebował pomocy, to wal do mnie. Emocje muszę uspokoić, zwłaszcza że wszyscy i tak gramy do tej samej bramki. Sukces partii to pieniądze dla każdego z nas — stwierdził Czesław.

Panowie wrócili na salę bankietową i całą noc pili i się bawili. Nawet prezes wytańczył się z trzema paniami i kilkoma posłankami, które nie mogły odpuścić okazji zatańczenia z numerem jeden w partii.

Lekcja historii

Wiele lat wcześniej siedemnastoletni Jacek Liszewski, przyszły kandydat na prezydenta, spał w ogromnej posiadłości swoich rodziców w Biłgoraju. Jego ojciec Marian Liszewski był pięćdziesięcioletnim mężczyzną średniego wzrostu o krótkich ciemnych włosach. Marian był bardzo znanym mieszkańcem miejscowości. Wcześniej całe życie związany był z Gdańskiem, gdzie uczestniczył w protestach Solidarności i zdobył dużą popularność. Postanowił przenieść się w te okolice za swoją studencką miłością Jadwigą, matką Jacka, która stąd pochodziła. Dla ojca porzucenie morza nie było łatwe, jednak jako jeden z najbardziej zasłużonych członków Solidarności często tam bywał na związanych z nią uroczystościach. Teraz jak zwykle przygotowywał synowi śniadanie. Jacek tego dnia jak zawsze zaspał.

— Jacek, wstawaj! Znów spóźnisz się do szkoły!

— Tato, jeszcze chwilkę. Czytałem komiksy do późna…

— Mówiłem ci, żebyś kładł się wcześniej. Znów mnie nie posłuchałeś.

— Tato, daj spokój, potrzebuję jeszcze chwilę na regenerację.

Marian nie patyczkował się z synem. Wiedział, że Jackowa „chwila” to może być nawet godzina. Poszedł do kuchni i nalał wody do szklanki. Podszedł do syna i wylał wodę na jego głowę.

— Tato, oszalałeś?! Jestem cały mokry i łóżko mam mokre.

— Tak, oszalałem, bo pomogłem ci wstać. Przy okazji masz prysznic zaliczony. Idź weź kanapki, umyj zęby i marsz do szkoły.

— Dobrze, dobrze, już się zbieram. Nie musiałeś od razu mi tu wody wylewać.

— Nie musiałem? Synu, ja już czasem nie wiem, jak mam z tobą rozmawiać. Ciągle się spóźniasz do szkoły albo cię wyrzucają — zawołał ojciec.

— Tato, czasem się spóźnię, to prawda, ale ze szkoły wyrzucali mnie parę razy za niewinność.

— Za niewinność? — zdziwił się ojciec. — Dla mnie wszystkie ich argumenty miały sens. Nie zawal kolejnej szkoły, bo już nie wiem, gdzie teraz bym cię posłał. Chyba do Warszawy, bo w okolicy wszędzie jesteś przekreślony.

— Wiesz, tato, ty byłeś bohaterem, a ja jestem czarny charakter…

— Idź się myj i nie pyskuj.

Ojciec Jacka powoli tracił cierpliwość do syna. Wszystko mu zapewniał, a ten ciągle go zawodził. Czasem myślał sobie, że może powodem było to, że Jacek był jedynakiem i wszystko miał dla siebie. Od dziecka nie musiał o nic się starać, bo wszystko podawano mu na tacy. Bardzo lubił wydawać pieniądze swojego ojca i bawić się do rana na imprezach — zwłaszcza ze swoim sąsiadem Sebastianem z równoległej klasy. Ojciec nieraz kładł pijanego syna do łóżka, gdy ten wcześniej pod domem zataczał się razem ze swoim kolegą. Jadwiga wiele nocy przepłakała, widząc syna w takim stanie. Jacek, mimo swoich siedemnastu lat, potrafił naprawdę się upodlić. Z alkoholem znał się od lat pięciu.


Tego wtorkowego dnia Jacek spóźnił się na lekcję historii. Wszedł do sali dwadzieścia minut po rozpoczęciu.

— Przepraszam, pani profesor, za spóźnienie. Autobus mi odjechał i czekałem na kolejny — powiedział chłopak.

— Dobrze, Jacku, że w końcu jesteś. Już od trzech tygodni czekałam, aż w końcu pojawisz się na lekcji. Zapraszam do odpowiedzi! Zostaw tylko plecak — odparła nauczycielka.

— Proszę pani, ale jestem trochę zaskoczony, może następnym razem weźmie mnie pani do odpowiedzi?

— Następnym razem? Jak ja nie mam pewności, że się zjawisz! Każdy z uczniów ma już po dwie oceny, jedną z kartkówki, drugą ze sprawdzianu, a ty nie masz jeszcze ani jednej. Chodź do odpowiedzi. To nie była prośba.

— Dobrze, pani profesor, już idę — odpowiedział Jacek.

— To może coś na rozgrzewkę… Kiedy była bitwa pod Grunwaldem? — zapytała nauczycielka.

— Wie pani, trudno mi sobie dokładnie przypomnieć, ale odpowiem, że było to za czasów średniowiecza.

Cała sala wybuchła śmiechem po słowach Jacka.

— Widzę, że nadal jesteś bardzo wesoły. Dobrze, drugie i ostatnie pytanie. Kiedy została podpisana Konstytucja trzeciego maja, proszę o pełną datę.

— Obstawiam, że było to trzeciego maja — uśmiechnął się uczeń.

Znów uczniowie parsknęli śmiechem.

— Prosiłam o pełną datę. Siadaj, pała.

Jacek z uśmiechem ruszył w kierunku swojej ławki.

— Aż dziw, że to syn pana Mariana — mruknęła nauczycielka.

Jacek, gdy to usłyszał, zagotował się i wpadł w furię.

— Przepraszam, co pani powiedziała?

— Nic nie powiedziałam.

— Właśnie że pani powiedziała! O parę słów za dużo. Wszystko dobrze słyszałem i widzę po twarzach kolegów i koleżanek, że nie tylko ja. Powiem pani tylko tyle, że jest pani starą babą, a mści się pani na nas, bo nikt pani dawno nie wyruchał!

Uczniowie najpierw wyglądali na zdziwionych, a potem zaczęli się śmiać.

— Cisza! — uspokoiła ich nauczycielka. — A ty marsz do dyrektora i wezwiemy twoich rodziców.

— Idę, ale dodam jeszcze, że pani lekcje historii są tak nudne, że ciężko mi przez to wstać na czas.

Jacek trzasnął drzwiami. Czuł, że przesadził z tekstami do nauczycielki, mimo że początkowo uważał, że w pełni zasłużyła na to, co usłyszała. Miał jednak problem z kontrolowaniem agresji.


Siedział na krześle obok pokoju dyrektora i czekał na swoją mamę oraz nauczycielkę historii. Pojawiła się zdenerwowana mama.

— Synu, co się znów stało? Znów musiałam się z pracy zwalniać!

— Nauczycielka mnie obraziła i musiałem zareagować.

— Zawsze musisz, a potem wszyscy mamy przez ciebie problemy. Znów chcesz zmienić szkołę? To już trzecia w tym roku będzie.

— Ojciec, gdy widział niesprawiedliwość, to reagował. W pierwszym szeregu walczył za Solidarność. Jest bohaterem narodowym.

— Nie porównuj tych sytuacji. Ty po prostu atakujesz nauczycieli, a on walczył z systemem. Ty, synu, nie walczysz z systemem, tylko jesteś po prostu zwykłym chamem!

Gdy Jacek rozmawiał ze swoją mamą, podeszła nauczycielka historii, pani Bogumiła, starsza gruba kobieta.

— Pani Bogumiło, może darujmy sobie spotkanie z dyrektorem — zaproponowała mama Jacka. — Syn panią przeprosi i po temacie. Co pani na to?

— Ja tej baby nie przeproszę za to, co powiedziała — zaprotestował Jacek.

— Widzi pani, jak pani wychowała syna? — zawołała pani Bogumiła. — Jest bezczelny, a ja sobie na takie zachowanie nie pozwolę. W dodatku prawie nigdy go nie ma na moich zajęciach.

Dyrektor otworzył drzwi i zaprosił całą trójkę do swojego pokoju.

— Znów pan, panie Liszewski. Co tym razem się stało? — zapytał.

— Pan Liszewski powiedział, że brakuje mi seksu, dlatego jestem taka zasadnicza — relacjonowała pani Bogumiła. — W dodatku ciągle spóźnia się na zajęcia albo wcale nie przychodzi. Mam dość takiego podejścia, ponieważ sprowadza innych uczniów na złą drogę.

Mama Jacka otworzyła szeroko oczy.

— Synu, jak mogłeś tak powiedzieć do nauczyciela? Nauczyciela powinno się szanować, a ty taki wstyd rodzinie przynosisz.

— Sprawdzałem wcześniej, jak wygląda twoje podejście do nauki — odezwał się dyrektor. — Nie było cię na jednej trzeciej zajęć. Synu, czemu niszczysz swoją przyszłość?

— Nie jest pan moim ojcem, aby zwracać się do mnie „synu” — odpowiedział butnie chłopak.

— Dobrze, w takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak zawiesić cię na tydzień. Wrócimy do rozmowy, kiedy przemyślisz swoje zachowanie. Dodatkowo w ramach przeprosin cały tydzień będziesz przychodził do szkoły i pomagał pani woźnej — odpowiedział dyrektor.

Mama Jacka westchnęła z ulgą.

— Dziękuję, panie dyrektorze, że nie wyrzucił pan naszego syna ze szkoły. Ja z mężem już nawet nie wiemy, dokąd moglibyśmy go posłać.

Pani Bogumiła siedziała niewzruszenie.


Po rozmowie Jacek wraz ze swoją mamą wrócili do domu.

— Wstyd nam przynosisz. Niech tylko ojciec wróci do domu, to z tobą porozmawia — zagroziła mama.

— I co mi zrobi, palcem pomacha, żebym następnym razem tak nie robił?

Mama się rozpłakała.

— Idź teraz do swojego pokoju — zaszlochała.

Upłynęła godzina i do domu wrócił wściekły ojciec.

— Jadwisiu? Co ten nasz nicpoń znowu nawyprawiał? — zapytał.

— Powiedział nauczycielce, że jest taka zasadnicza, bo nie ma seksu. Chodzi na wagary. Prawie go wywalili ze szkoły, ale tym razem jest tylko zawieszony. Ma woźnej pomagać.

Ojciec wparował do pokoju syna.

— Jacek, kurwa, już nie mogę z tobą! Ciężko pracuję, daję ci pieniądze, robię śniadanie, a ty niczego nie doceniasz i jeszcze mnie ośmieszasz w naszej społeczności.

— Tato, ale to ona zaczęła…

— Na wagary chodzisz? Pewnie znowu z Sebastianem idziesz wypić wódkę, zamiast się uczyć. Już, kurwa, nie wytrzymuję tego…

— Spokojnie, ojciec, nic się nie stało. — Jacek pierwszy raz widział ojca tak zdenerwowanego.

Marian nie wytrzymał, ze złości zaczął zdejmować pasek ze spodni.

— Ojciec, chyba sobie żartujesz… pasem mnie będziesz bić?

— Nigdy tego nie robiłem, widocznie na ciebie nie ma innego sposobu.

Zaczął bić syna po nogach tam, gdzie mu się udało. Jacek się chronił, aż nie wytrzymał i uderzył ojca pięścią w twarz. Ojciec wypuścił pasek i wyszedł z pokoju. Skierował się do pokoju, gdzie czekała Jadwiga, i usiadł przy stole.

— Boże, co się stało? — zapytała zdenerwowana Jadwiga.

Jednak Marian nic nie odpowiedział. Siedział i łzy ciekły mu po policzkach.

Do pokoju wszedł Jacek.

— Tato, przepraszam, że cię uderzyłem — powiedział wystraszony.

— Jacku, nie wiem, gdzie popełniliśmy błąd przy twoim wychowaniu — odparł ojciec. — Przykro patrzeć na to, kim się stajesz…

Jacek nie wytrzymał z emocji. Założył buty i wyszedł z mieszkania. Jadwiga podeszła i przytuliła swojego męża.


Jacek był już w drodze do Sebastiana. Jedyne, o czym myślał, to o smacznej polskiej wódeczce. Przez domofon oznajmił, że już jest, a ten chwilę później kolega zszedł na dół.

— Co się stało? Płakałeś? — zapytał Sebastian.

— Pojebało cię? Faceci nie płaczą. Masz bimber starego ze sobą?

— No oczywiście, że mam. To co, idziemy pod szkołę? — zapytał kolega.

W pobliżu szkoły chłopcy usiedli na ławce i rozpieczętowali alkohol.

— Słyszałem od koleżanek, że podobno wywalili cię ze szkoły. Czy to prawda, czy plotki? — zapytał Sebastian.

— Nie wywalili, tylko zawiesili. Tym razem mi się upiekło.

— Co się stało?

— Ta suka od historii powiedziała, że aż dziw, że jestem synem swojego ojca. No to jej powiedziałem, że ma za mało seksu. Potem matkę wezwali i miałem rozmowę z dyrektorem. Byłem pewien, że kolejną szkołę opuszczam. Ale dyrektor się zlitował i mnie zostawił. Mam teraz przez tydzień pomagać w sprzątaniu szkoły, a potem będzie decyzja, co dalej.

— No to chyba dobrze wyszło?

— Chyba tak. Dobra, nie pierdol już. Dawaj, następną lufkę pijemy.

— Spokojnie, to bimber, jak nas trzepnie, to znów nieświadomi śpiewać będziemy. Ostatnio mało się nie utopiłem w kanałku, jak do niego wpadłem.

— Może masz rację. Trochę przystopujmy, nie pijmy do odcięcia. — Jacek chyba pierwszy raz postanowił kontrolować swoje picie.

Po spotkaniu z kolegą poszedł do domu. Zobaczył, że ojciec i matka oglądali coś w telewizji. Usłyszał: „Idź do niego, pewnie znów pijany”. Jednak tym razem Jacek wypił z umiarem. Podszedł do rodziców.

— Tato, przepraszam cię. Wiem, że zachowałem się jak imbecyl. — Przytulił ojca, a ten odwzajemnił uścisk.

— Synu, pamiętaj, że bardzo cię kocham i dla ciebie jestem w stanie zrobić wszystko. Po prostu nie chcę, żebyś w życiu niczego nie osiągnął — powiedział zatroskany ojciec.


Następnego dnia Jacek poszedł do szkoły już nie w roli ucznia, a w roli pomocnika woźnej. Miał poczucie, że został potraktowany trochę niesprawiedliwie, jednak nie chciał dalej sprawiać problemów rodzicom. Uderzenie ojca i jego reakcja stanowiły punkt zwrotny w jego życiu. Wiedział, ile to wszystko ich kosztuje. Miał marzenie, aby udowodnić wszystkim, że nie będzie nikim. Pierwszy raz w życiu zakiełkowała mu myśl, aby naprawić tę skostniałą szkołę. Aby zostać ministrem edukacji. W jego mniemaniu przedmioty szkolne były całkowicie przestarzałe.

Podszedł do woźnej powolnym krokiem.

— Dzień dobry, pani Aniu. Nie wiem, czy pan dyrektor wspominał, ale zostałem tutaj skierowany, aby pani pomagać — powiedział.

— Tak, wszystko już wiem. Mam nawet dla ciebie zadanie. Będę ci zaliczała pięć godzin pracy, jak zajmiesz się z rana kiblami. To pracy mniej więcej na pół godziny, ale jakoś za nią nie przepadam. Zgoda? — zapytała.

— W sumie spoko. Pójdę sobie potem do parku, a potem pojadę do domu. Zresztą to tylko tydzień.

Jacek zaczął dzień od czyszczenia toalet. Nie miał z tym problemu.

W pewnym momencie do łazienki wszedł Robert, jeden z jego kolegów z klasy, i bardzo się zaciekawił jego pracą.

— Jacek, a co ty tutaj robisz?

— Kible czyszczę w ramach prac społecznych za tę akcję na historii.

— Poważnie? Czyli co, jak teraz dwójkę zrobię i wody nie spuszczę, to zajmiesz się tym tematem jak prawdziwy specjalista? — roześmiał się kolega.

— Pewnie tak, ale pamiętaj, że po lekcjach mogę na ciebie zaczekać i oficjalnie wpierdol ci spuścić.

— Spokojnie, bez nerwów, ja tylko żartowałem, ale po chłopaków pójdę, bo poprawi im to humor.

— O ty chuju! — skwitował Jacek.

Chwilę później w toalecie była już prawie cała jego klasa. Słychać było głośne „Jacek! Jacek! Jacek!” oraz „Jeszcze jeden! Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!”. Jacek był nieco zawstydzony, ale toaletę po toalecie czyścił z wielką dokładnością. Najbardziej zawstydzony był wtedy, gdy patrzyły dziewczyny z klasy, jednak miał cel i myślał tylko o nim. Cała ta kara sprawiła, że postanowił zostać politykiem, a następnie ministrem edukacji i zmienić tę skostniałą instytucję. Czuł, że to uczeń, a nie nauczyciel powinien być szefem w szkole. Gdy rozległ się dzwonek, a klasa poszła na zajęcia, on zajął się lustrami, z każdą minutą coraz bardziej doceniając pracę woźnej. Minęło około pół godziny i toalety były już czyste, a on mógł pójść do parku.

Spacerował sobie po parku, a potem usiadł na jednej z ławek. Nie wiedział, jak rozpocząć swoją przygodę z polityką. Był jednak pewien, że ojciec będzie wiedział.

Gdy wrócił do domu, usiadł w pokoju i czekał na przybycie ojca. Gdy ten wrócił z pracy, wyszedł do niego.

— Tato, chcę z tobą porozmawiać.

— Czy coś się stało? — zapytał zdziwiony ojciec.

— Chciałbym pójść w politykę. Czy znasz może kogoś, kto mógłby mnie wkręcić w ten temat?

— W politykę? To jest najgorszy syf, jaki można wybrać. Co się stało, że chcesz się bawić w politykę?

— Po prostu ostatnie dni dały mi wiele do myślenia. Chciałbym zostać bohaterem tak jak ty i zmienić świat. Nie wiedziałem wcześniej, kim chciałbym być, a teraz wszystko mi się ułożyło w głowie.

— I chcesz zostać politykiem?

— Moim marzeniem jest zostanie ministrem edukacji — powiedział syn.

— No sam nie wiem. Znam jednego posła, który od zawsze siedzi w polityce, Adam Wąsowski się nazywa. To młody, inteligentny i ambitny poseł. Na pewno się z nim dogadasz. Być może szuka kogoś do swojego biura. Mogę z nim porozmawiać, jeśli bardzo tego chcesz.

— Tak! Bardzo bym chciał. Dzięki, tato! — zawołał Jacek.

Jacek wrócił do swojego pokoju z poczuciem, że poseł, o którym wspomniał ojciec, na pewno będzie zainteresowany współpracą z nim.


Parę dni później, gdy Jacek odbył już całą karę, siedział zgodnie z umową przed pokojem dyrektora w oczekiwaniu na rozmowę. Dyrektor otworzył drzwi i zaprosił ucznia do środka.

— Dzień dobry, panie dyrektorze.

— Dzień dobry, panie Liszewski — odpowiedział dyrektor. — Słyszałem od pani woźnej, że przykładałeś się do pracy i należycie wykonywałeś swoje obowiązki. W związku z tym chciałem, abyś od poniedziałku wrócił do nauki. Czy ta lekcja czegoś cię nauczyła?

— Panie dyrektorze, mogę śmiało powiedzieć, że cała ta sytuacja stała się punktem zwrotnym w moim życiu. Zrozumiałem, że nie chcę krzywdzić swoich rodziców, chcę natomiast coś w swoim życiu osiągnąć.

— Pamiętaj, aby przeprosić panią Bogumiłę. Żadna kobieta nie zasługuje na takie słowa, a zwłaszcza ta, która dwa lata temu pochowała swojego męża, który zginął w wypadku samochodowym — powiedział dyrektor.

— Nie wiedziałem! — odpowiedział Jacek.

— Widzisz, czasem, kiedy coś mówimy, nie jesteśmy świadomi tego, jak dużą krzywdę może to wyrządzić drugiej osobie.

Gdy Jacek opuścił gabinet dyrektora, mimo że czuł, że nauczycielka nie powinna powiedzieć tego, co powiedziała, poszedł do kwiaciarni i kupił wielki bukiet kwiatów. Potem udał się pod pokój nauczycielski i poprosił panią Bogumiłę.

— Chciałem panią przeprosić za swoje zachowanie — powiedział do niej.

— Przyjmuję przeprosiny i dziękuję za ten bukiet. Jednak, Jacku, mam nadzieję, że nie będziesz już lekceważył szkoły i zaczniesz być wreszcie uczniem, a nie tylko gościem na moich zajęciach. Ja również chciałam cię przeprosić za swoje słowa. Miałam co prawda gorszy dzień, ale nic mnie nie usprawiedliwia.

— Pani profesor to głównie moja wina i nie odpowiednia reakcja. Nie chcę zmieniać szkoły, chcę w końcu coś w życiu doprowadzić od początku do końca. Cała ta sytuacja pozwoliła mi znaleźć cel, więc wszystko dobrze się skończyło.

— Mogę wiedzieć, jaki to cel?

— Chciałbym zostać politykiem! — odpowiedział zdecydowanym głosem chłopak.

— Najpierw wróć na zajęcia, a czas pokaże, czy twoje marzenie się spełni. Będę trzymała za ciebie kciuki.

Po rozmowie Jacek wrócił na zajęcia.

Pomocnik

Miesiąc później ojciec Jacka odwiedził posła prawicowej partii. Porozmawiał z nim i załatwił synowi pracę w biurze poselskim. Jacek miał przychodzić po szkole i pomagać w obowiązkach biurowych. Miał za to otrzymywać trzysta złotych miesięcznie, co dla tak młodej osoby było naprawdę wysokim wynagrodzeniem. Chłopak nigdy wcześniej nie pracował. Przed pierwszym przyjściem do biura bardzo się denerwował, bał się, że wyjdzie na głupca. Przygotowywał się już od godziny.

— Tato, chodź tutaj, zawiąż mi krawat.

— Synu, a ty nie umiesz sam zawiązać?

— Jakbym umiał, tobym cię nie prosił. Weź to zrób, bo się spieszę. Nie chciałbym się spóźnić pierwszego dnia.

Ojciec przygotował krawat, a Jacek go założył.

— No, to teraz wyglądam jak jakiś prezes.

— Powiem ci, synu, że jak ciebie teraz widzę, to jestem dumny. Od miesiąca nie wagarowałeś, ograniczyłeś alkohol, a teraz masz pierwszą pracę…

— Wiesz, staruszku, muszę ci pokazać, że z twoim nazwiskiem i moją ciężką pracą daleko zajdę.

— Jestem tego pewien. Ja co prawda jestem kierownikiem elektryków, ale czuję, że osiągniesz dużo większy sukces niż ja.

— Nie chcę, tato, wyjść na pyszałka, bo wiadomo, że różnie w życiu bywa, ale też tak sądzę. — Jacek poklepał swojego ojca po ramieniu i wyszedł z mieszkania.

Gdy dotarł do biura, drzwi otworzyła mu dwudziestosześcioletnia Renata, wysoka brunetka, siostrzenica posła Adama.

— Cześć, będziemy razem pracować — powiedziała kobieta.

— Cześć. Tak, mam tutaj pomagać, ale jeszcze nie wiem dokładnie, co mam robić.

— Spokojnie, coś ci znajdę. Pewnie będziesz odpisywać na listy.

— Na listy?

— Każdy poseł otrzymuje sporo korespondencji pocztowej, a teraz coraz więcej też elektronicznej. Adam nie ma za wiele czasu, więc ty będziesz pisać w Wordzie, a ja będę przed wysłaniem czytać, a potem wysyłać.

— To chyba nudna robota takie czytanie listów?

— Ja lubię czytać, bo wtedy widzę, z jakimi problemami obywatele się borykają. Gdy problem naprawdę wymaga zaangażowania Adama, wtedy go o nim informujemy. Jednak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent wiadomości sami możemy odpowiedzieć — wyjaśniła Renata.

— Czyli Adam nawet ich nie widzi?

— Tak, nie widzi, bo nie musi. Ma do mnie pełne zaufanie. Wie, że kiedy będzie coś ważnego, wtedy zostanie poinformowany.

— No dobra… Dzisiaj jestem na cztery godziny i muszę wracać, bo za rok matura.

— O, super, na co idziesz?

— Na historię na uniwersytet.

— To prawie jak każdy poseł. Po historii albo po prawie, ewentualnie lekarze. Tylko inżynierów brak.

— Też chcę kiedyś zostać posłem, ale krok po kroku.

— To teraz rozumiem, dlaczego tutaj przyszedłeś. Ale to bardzo dobrze, bo Adam jest wyjątkową osobą, warto się od niego uczyć. Sama bardzo wiele się tutaj nauczyłam. Ja akurat jestem po studiach prawniczych. Dobra, koniec tego gadania, bierz się, młody, do roboty.

Jacek usiadł przy biurku, a Renata położyła mu na nim siedemdziesiąt listów. Spojrzał na nią przerażony. Nie narzekał jednak i otworzył pierwszy z nich. Były to jakieś podziękowania za bankiet, na którym pojawił się poseł Adam. Chłopak przystąpił do pracy. Uruchomił Worda i zaczął przygotowywać swoją pierwszą odpowiedź. Od razu uświadomił sobie, że nie jest to taka łatwa robota, jak myślał. Dobrze, że mógł korzystać z edytora tekstu, bo normalnie zrobiłby wiele błędów ortograficznych.

Czas szybko minął i gdy dochodziła godzina wyjścia, Jacek zwrócił się do Renaty.

— Kurczę, muszę już iść, a udało mi się odpowiedzieć dopiero na trzydzieści listów i dałem dwa na drugą kupkę do przeczytania przez posła. Chyba że uznasz, że nie trzeba mieszać w to pana posła.

— Spokojnie, nabierzesz wprawy, i tak sporo mi pomogłeś. Czasem samo wymyślenie, co odpisać, jest bardzo męczące, a trzeba pamiętać, że każdy zadowolony wyborca to dodatkowy głos na Adama, a dla nas praca.

— Oczywiście, w pełni to rozumiem, dlatego dałem z siebie sto procent. Dobra, Renata, naprawdę muszę już lecieć, bo mam korki. W ostatnim czasie, a w zasadzie przez parę ostatnich lat, byłem na bakier z nauką i teraz nadrabiam.

— No to leć, młody!

Jacek niezwłocznie ubrał się i pojechał do domu. Czuł się nieludzko zmęczony. Od kiedy zmienił swoje podejście i postanowił dostać się na studia, to poprosił ojca, aby zapisał go na wiele korepetycji. Najpierw musiał nadrobić program, a potem stać się najlepszym w klasie. Wiedział, że matura już za rok, a chciał spełnić swoje marzenie. Gdy dotarł do domu, już czekała na niego korepetytorka od historii, a godzinę później miał mieć lekcję angielskiego. Usiadł z nauczycielką przy biurku.

— Dobrze, to jak, powtórzyłeś dzieje Jagiellonów?

— I nie tylko ich. Im więcej czytam, tym bardziej wkręcam się w historię. Ciągle myślę, że to normalni ludzie byli, tylko że inne czasy. No ale nie ukrywam, że lubię w międzyczasie poczytać Asteriksa i Obeliksa, mam jeszcze całą serię Kajko i Kokosz.

— Czyli lubisz komiksy?

— Tak. Zresztą widziała pani pewnie naszą toaletę. Jest tam półka z komiksami…

— Nie ukrywam, że zwróciłam na to uwagę. Według mnie komiksy to fajne hobby.

— Dobrze, może wracajmy do historii, bo bardzo jestem ciekaw pani opinii o bitwie pod Grunwaldem, czy faktycznie było to znaczące zwycięstwo.


Około dwudziestej zadzwonił do Jacka jego przyjaciel Sebastian.

— Siema, idziemy na spacer?

— Jestem zmęczony oporowo, ale dla ciebie zawsze znajdę trochę czasu — odpowiedział Jacek.

Dwadzieścia minut później Sebastian czekał już pod jego domem.

— Jestem jak zawsze przygotowany! Patrz, co tu mam. — Sebastian z dumą wskazał wnętrze plecaka.

— Stary, mówiłem ci, że ograniczam teraz picie w tygodniu. Teraz tylko piątek albo sobota. Nie chcę przeginać z alkoholem, nie służy mi to.

— Dobra, to następnym razem wypijemy. Opowiadaj, jak tam w robocie.

— Nie będę czarował, nie jest łatwo, ale do przodu. Strasznie się namęczyłem, mam tam na listy odpowiadać.

— To nie poseł odpisuje?

— Generalnie, jak coś jest bardzo ważnego, to trafia do posła, ale na większość listów odpisują pracownicy biura poselskiego.

— Ciekawe, nie wiedziałem…

— Powiem ci, że naprawdę mnie kręci to bycie politykiem.

— Wiesz, ostatnio w ogóle cię nie poznaję. Alkohol odstawiłeś, zacząłeś zakuwać, a nawet do roboty poszedłeś. Powoli zaczynam się zastanawiać nad sobą — roześmiał się Sebastian.

— Spoko, jak zostanę ważną osobą, to będziesz moim zaufanym kierowcą limuzyny. –Jacek wyszczerzył zęby.

— Ja niby będę ciebie woził? Nie ma takiej opcji, to ty dla mnie będziesz pracował — odpowiedział Sebastian.

Posiedzieli na ławce i się pośmiali, a potem wrócili do domów.

Następnego dnia Jacek już pięć minut przed lekcją historii czekał na panią profesor. Wszyscy się z niego śmiali, że tak się zmienił w krótkim czasie.

— Jacek, co ty taki fan historii się zrobiłeś? Zakochałeś się w pani Bogumile? — powiedział jeden z kolegów.

— Morda! Po prostu wkręciłem się w temat — wyjaśnił Jacek.

Gdy rozpoczęły się zajęcia, Jacek podniósł rękę i powiedział, że chciałby się zgłosić do odpowiedzi.

— Chciałem poprawić tę jedynkę — powiedział zdecydowanym głosem.

— No dobrze, jak się zgłaszasz, to uratowałeś jedną osobę, którą miałam sama wybrać. A już widziałam, jak się parę osób chowa za książkami, unikając kontaktu wzrokowego.

— Czyli jednak mam coś z bohatera, jak mój ojciec — uśmiechnął się Jacek. — No dobrze, czekam na pytania.

Pani Bogumiła zadała pytania, a Jacek bez najmniejszych problemów na nie odpowiedział.

— No, jestem pod ogromnym wrażeniem, Jacku, że tak zmieniło się twoje podejście. Jak będziesz się tak dalej rozwijał, to jeszcze będą z ciebie ludzie.

— Dziękuję. Jak to się mówi: krok po kroku.

Jacek usiadł w ławce z kolegą i całą lekcję był aktywny. Widać, że historia zaczęła go pochłaniać.

Po lekcjach od razu pobiegł do biura poselskiego. Bardzo był ciekaw, kiedy osobiście pozna posła. Na razie jednak, kiedy chłopak pracował, posła nie było w mieście. Reneta znów położyła na jego biurku masę listów.

— Dzięki, chyba znów chcesz mnie przygnieść tymi listami — roześmiał się Jacek.

— Sam widzisz, ile tego dostaje. Nie mówiłam, że będzie łatwo, ale wiesz, początki nigdy nie są łatwe.

Tym razem Jacek zdążył ze wszystkim listami.

— Nie wierzę, ile zrobiłeś… Jestem pod ogromnym wrażeniem — zdumiała się Renata.

— No tak! Tylko że chyba pierwszy raz czuję ból mózgu, tak się zmęczyłem — odpowiedział Jacek. Po odpisaniu na tyle listów czuł się jak w innym wymiarze.

— Możesz już wracać do domu. Przekażę posłowi, że trafił się nam pracowity pomocnik.

— Dzięki! Już nie mogę się doczekać, aż poznam posła osobiście.

— Ostatnio bardzo często go nie ma. Głównie przez posiedzenia Sejmu.

Jacek szczęśliwy pojechał do domu. Myślał, że położy się spać, jednak gdy zobaczył, kto przyjechał do rodziców, to wiedział, że pora zmienić plany. Przywitał się z panem Andrzejem i panem Dariuszem. Byli to przyjaciele ojca z Solidarności, z którymi jego tata ramię w ramię protestował.

— Usiądź, młody, dawno się nie widzieliśmy — powiedział Andrzej.

— Chyba już nie masz mleczaków? — zapytał Darek.

— Panowie! Mleczaki już dawno mi wypadły, a my widzieliśmy się zaledwie dwa miesiące temu. O czym ciekawym tym razem opowiadacie? — zapytał Jacek.

— O niczym nowym. Znów narzekamy na władzę. Kiedyś walczyliśmy z komunistami i Ruskimi, a teraz nadal jest gówno. Tyle ryzykowaliśmy, bezpieka mogła nas po prostu pozabijać, a dziś czasem się zastanawiamy, po co nam to było — powiedział Andrzej.

— Może nie jest dużo lepiej, ale przynajmniej jesteśmy wolnym krajem — skwitował Dariusz.

— Co ty gadasz? Jakim wolnym krajem? — obruszył się Andrzej. — Dlaczego była gruba kreska i nie ujawnili wszystkich współpracowników SB?

— Andrzej ma rację. — Marian pokiwał głową. — Gruba kreska to najgorsze, co zostało zrobione. Ci, którzy współpracowali z SB albo służyli Ruskim, powinni przynajmniej przez pięć lat nie móc pełnić funkcji publicznych.

— Takie śmiecie z SB kablowały na kolegów i niszczyły życie niewinnych osób za konfitury — krzyczał zdenerwowany Andrzej.

— Andrzeju, spokojnie, jeszcze zawału dostaniesz — roześmiał się Dariusz. — Pamiętacie, jak na protestach Andrzej położył się na drodze i zatrzymał dwa autobusy? Dobrze, że go zauważyli, bo by już Andrzeja z nami nie było.

— A pamiętacie, jak rzucaliśmy cegłami w milicjantów i nie trafiłem, i złamałem Andrzejowi żebro? — uśmiechnął się Marian.

— To pan Andrzej, widzę, że słynny protestujący był — powiedział Jacek.

— Słynny to był twój ojciec — odparł Andrzej. — Pewnie ci opowiadał, jak sam pobił pięciu milicjantów. On nigdy się nie patyczkował, był nieprzekupny. Prawdziwy bohater narodowy. Jednak jego w Sejmie nie ma. Większość, co tam trafiła, to nic nie miała powiązania z tymi, co walczyli. Przylepili się pod koniec, jak zmiany były nieuniknione, a wcześniej schowani byli pod kołdrą. Potem jak Solidarność zwyciężyła, to każdy mówił: „ja to robiłem ulotki”, „ja to powiedziałem «pieprzyć komunistów»”, a prawdziwi walczący w większości zostali poza Sejmem.

— Andrzeju, dziękuję za słowa uznania, ale nie musisz tak młodemu tłumaczyć — odpowiedział Marian. — Nie ze wszystkiego z tamtych czasów jestem dumny. Walka z kilkoma milicjantami to jedna z tych rzeczy.

— Tato, ja zawsze byłem i będę z ciebie dumny — zapewnił Jacek.

— Dziękuję, synu!

— Wy tutaj tak gadacie, a ja się tak zastanawiam, po tym, co się znów dzieje w Sejmie, czy teraz Solidarność by się nie przydała — powiedział Dariusz.

— Muszę wam powiedzieć, że mój syn marzy, by zostać politykiem, więc kto wie, może nie ja, a on zmieni Polskę? Nigdy nie wiadomo, jak daleko zajdzie — zadumał się Marian.

— Bardzo dobrze! Płynie w nim twoja krew, Marianie, więc będziemy z niego dumni — powiedział Andrzej.

Po godzinie rozmowy Jacek poszedł do swojego pokoju i wziął komiksy, by poczytać przed snem. Nie poświęcił na to jednak za wiele czasu, bo następnego dnia miał iść do szkoły.

Następnego dnia na śniadaniu byli przyjaciele ojca. Jacek się przywitał, potem wziął kanapkę i wyruszył do szkoły. Miał poczucie, że jego ojciec jest bohaterem narodowym. Było to dla niego bardzo ważne. Szedł sobie powoli na przystanek, wiedział, że się nie spóźni, bo wyszedł dużo wcześniej, aby zdążyć bez pośpiechu.

Ten dzień w szkole bardzo mu się dłużył, chciał już iść do pracy. Od momentu rozpoczęcia przygody w biurze poselskim nie mógł się doczekać, aż pozna posła, dla którego pracuje. Gdy po szkole poszedł do biura, nie spodziewał się, że jego marzenie się spełni. Otworzył drzwi i zobaczył żywiołowego, uśmiechniętego mężczyznę — posła Adama.

— Cześć, młody! — powitał go poseł.

— Dzień dobry, panie Adamie.

— Jaki znowu pan Adam! Dla ciebie Adam. Renata mi powiedziała, ile robisz, i powiem ci, że jestem pod ogromnym wrażeniem.

— Dziękuję, bardzo miło usłyszeć takie słowa.

— Zawsze podziwiałem twojego tatę, ale nie wiedziałem, że jego syn jest kopią naszego bohatera narodowego.

— Niech pan nie przesadza. Bardzo mi daleko do takiej osoby. Jednak nie ukrywam, że też chciałbym coś w życiu osiągnąć. Ostatnio postawiłem sobie za cel zostanie posłem, a następnie ministrem edukacji.

— Bardzo ambitne plany — uśmiechnął się poseł. — Uważam, że jak czegoś naprawdę pragniesz, to bez problemu to osiągniesz. Nauczę cię tutaj z Renatą wszystkiego. Jeśli będziesz się rozwijać, tak jak się rozwijasz, i będziesz dawał z siebie maksimum, to zapoznam cię również z bardzo ważnymi osobami. Jednak najpierw praca, praca, praca.

— Oczywiście, Adamie, najpierw praca, a potem zabawa. Chcę tylko dodać, że oglądając pana w telewizji, bardzo pana podziwiałem. Nie wiem tylko, dlaczego ludzie inteligentni i uczciwi, tak jak pan, nie są na samej górze.

— Generalnie polityka to temat rzeka. Ważne są emocje, czasem zwykła menda potrafi bardziej do czegoś przekonać widza niż człowiek sprawiedliwy. Ludzie widzą tylko pewien obraz danej osoby podczas wywiadów, nie wiedzą, jaka ona jest naprawdę. Wielu polityków to naprawdę źli ludzie. Jak jesteś bezwzględny i bez skrupułów, zawsze łatwiej coś osiągnąć. Jednak gdy jesteś sprawiedliwy i uczciwy, zwycięstwo smakuje lepiej.

— Mnie pan już kupił i w następnych wyborach wiem, na kogo oddam swój głos — zapewnił Jacek.

— Widzisz, to się nazywa dobry mówca i dobry polityk. Dobra, ja już lecę, trzymajcie się i do usłyszenia.

Adam wyszedł ze swojego biura po całym dniu przyjmowania interesantów. Jacek był bardzo zadowolony, że w końcu go poznał. Emocje aż w nim kipiały.

— Nie spodziewałem się, że będzie taki przystępny w rozmowie — powiedział szeroko uśmiechnięty Jacek.

— Tak, Adam to świetny mówca, ale również wspaniały człowiek — odparła Renata. — Wielu osobom z naszych okolic pomógł i wiele spraw pozałatwiał, jednak trudno mu wejść wyżej, przeskoczyć mur i trafić do rządu.

— To takie niesprawiedliwe, że tylko tacy ludzie tam nie zasiadają.

— Wiesz, w rządzie też są uczciwe osoby. Jednak generalnie mało kto może się dostać do prezesa partii. Jest to problem w każdej partii.

— Ale dlaczego?

— Bo jest obstawiony swoimi ludźmi i możesz kontaktować się przez te osoby, ale często wychodzi z tego głuchy telefon.

— Czyli jest jak wszędzie, że trudno nawiązać kontakt z prezesem.

— Tak.

Po rozmowie Jacek przystąpił do pracy. Widział, że krok po kroku zbliża się do swojego marzenia, więc nie tracąc czasu, przystąpił do pracy. Robota szła mu całkiem sprawnie. Czuł się niezmiernie wyróżniony, że mógł poznać posła.

Gdy wrócił do domu zmęczony po pracy, rodzice siedzieli na sofie przed telewizorem. Jacek podszedł do nich.

— Tato, powiem ci szczerze, że nie spodziewałem się, że pan Adam to taka świetna osoba — powiedział bardzo zadowolony.

— Wiem, mnie też bardzo imponuje jego podejście. Jak oglądam jego wystąpienia, to naprawdę z podziwem na niego patrzę.

— Też bardzo lubię go oglądać — wtrąciła się mama. — Szczególnie wywiady z jego udziałem. Szkoda, że nie może się przebić w polityce. No ale bardzo wielu chciałoby rządzić, a miejsc w rządzie jest tylko kilkanaście.

— To takie niesprawiedliwe, ale może w przyszłości ktoś da mu szansę? — odpowiedział Jacek.

Gdy później poszedł do swojego pokoju i już miał wziąć komiks do ręki, usłyszał dzwonek domofonu. Czekał na niego nie kto inny jak Sebastian.

— Siema, mordo, schodzisz już? — zapytał przez domofon kolega.

— Zaraz będę na dole.

Po chwili Sebastian przywitał się z Jackiem i powiedział z uśmiechem:

— Dziś niestety bez bimbru. Doszedłem do wniosku, że jak ty się bierzesz za siebie, to może i ja powinienem.

— Wiesz, czasem możemy się napić, ale nie tak, że co drugi dzień pijani śpiewamy do księżyca, bo to krok od alkoholizmu.

— Od kiedy trochę ograniczyłem, to nawet wróciłem do sportu — pochwalił się Sebastian. — Znów chodzę z chłopakami na piłkę na halę u nas w szkole.

— No i zajebiście — uśmiechnął się Jacek. — Muszę ci powiedzieć, że poznałem w końcu Adama, dla którego pracuję. To naprawdę spoko gość.

— Jak polityk, to pewnie i złodziej — mruknął Sebastian.

— Wiesz, nie każdy jest mendą. Akurat Adam to uczciwy człowiek.

Poszli na spacer pogadać, a potem każdy z nich wrócił do swojego domu.

Rodzinna tajemnica

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 35.79