E-book
20.48
drukowana A5
27.37
Pretty Girls

Bezpłatny fragment - Pretty Girls


Objętość:
161 str.
ISBN:
978-83-8155-453-4
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 27.37

Dla wiernych czytelników ♥ Doris ♥

Bez wyboru

Kiedyś usłyszałam, że najważniejsza w życiu jest wiara.

Zawsze wyśmiewałam ludzi, którzy tak mówili, ponieważ sama nie potrafiłam żyć nadzieją.

Po pięciu latach małżeństwa mąż odszedł do innej kobiety, a mnie zostawił z dwójką dzieci. W tamtym momencie byłam z nim w trzeciej zaawansowanej ciąży. Z dzieciakami utrzymywał kontakt aż do czasu kiedy dowiedział się, że ponownie zostanie ojcem. Potem całkowicie o nas zapomniał, gdyż nowa rodzina była dla niego ważniejsza.Musiałam radzić sobie sama.

Na początku wszystko mnie przerastało. Z dnia na dzień, widziałam wokół siebie tylko szare kolory. Nie doceniałam tego co znajduje się dookoła mnie. To co nas otacza jest cudem, lecz czasami nigdy tego nie potrafimy dostrzec. Zajmujemy się wyłącznie przyziemnymi sprawami, a czas ucieka przez palce. Zrozumiałam to dopiero w momencie, gdy zmarła moja córka.

Miała zaledwie sześć lat i przed sobą wielką przyszłość. Była zdolną baletnicą z dużymi osiągnięciami jak na swój wiek.Pewnej nocy obudziła się z krzykiem, że niedługo umrze.Przytuliłam ją mocno do siebie, aby się uspokoiła.Następnie próbowałam jej uświadomić, iż to tylko zły koszmar, lecz ta wizja się po ośmiu miesiącach sprawdziła. Marika niespodziewanie zachorowała.Jej żołądek miał problemy z trawieniem jedzenia, dlatego konieczna była natychmiastowo operacja. Największy ból dla matki to widzieć cierpienie własnego dziecka. Podczas zabiegu zostałam poproszona o czekanie na korytarzu.Kiedy zabieg dobiegł końca, weszłam z powrotem do sali.Usiadłam obok jej łóżka i przepraszałam, że nie mogłam trzymać jej za rękę.Nie wyobrażałam sobie, że może umrzeć wcześniej niż ja.Przecież każdy rodzic chce, aby to dzieci je chowały, a nie na odwrót.Gdy trwała operacja wystąpiły pewne komplikacje. Spodziewałam się najgorszego, aczkolwiek lekarze stanęli na wysokości zadania. Po trzech miesiącach Marika była zwolniona ze szpitala do domu, więc powoli powracałam do swoich obowiązków.Skupiłam się wyłącznie na pracy, aby jakoś nas utrzymać, lecz przez to całkowicie zaniedbałam dzieci oraz nie ukrywam, że poświęcając się robocie podupadłam trochę na własnym zdrowiu. Wracając z pracy byłam doszczętnie wykończona i córką pozwalałam robić wszystko co chcą, żeby tylko przez chwilę móc odpocząć.Pewnego dnia dziewczynki wyszły po obiedzie na spacer. O godzinie szesnastej odebrałam najgorszy w swoim życiu telefon. Zostałam poinformowana o zgonie mojego szkraba. Wpadły na głupi pomysł, żeby wspiąć się na wagon. Marika by wejść na cysternę postanowiła się podciągnąć. Chwyciła rączkami kabla w którym płynął prąd. Zmarła na miejscu. Za całe to zdarzenie obwiniałam najmłodszą Amy, gdyż chciałam zabić własne wyrzuty sumienia. Zalewałam smutki w alkoholu. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić, a pomocy nie chciałam od nikogo przyjąć. Przez swoje bezmyślne zachowanie poroniłam. Po tym wydarzeniu Adam złożył do sądu wniosek o odebranie mi praw rodzicielskich. W jednym momencie cały mój świat się zawalił.Sobotniego popołudnia pojechałam do przyjaciółki, gdyż musiałam się komuś wyżalić. Amy została w domu z koleżanką. Nie spodziewałam się, że po takich traumatycznych przeżyciach może zdarzyć się coś gorszego. Kiedy wróciłam do mieszkania po dwudziestej pierwszej, spostrzegłam, że córka gdzieś zniknęła.Momentalnie przyszły mi do głowy najczarniejsze scenariusze. Zaczęłam wydzwaniać po ludziach, a kiedy nie przyniosło to żadnego rezultatu wyruszyłam na nocne poszukiwania. Niestety jej nie znalazłam. O siódmej rano zapukali w drzwi komendanci.Gdy otworzyłam od razu zakuli mnie w kajdanki, a następnie zabrali na komisariat. Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje. Na miejscu otrzymałam wiadomość, że Amy nie żyje. Ta wiadomość całkowicie do mnie nie docierała. Byłam oskarżona o zabójstwo własnego dziecka. Wyrok już całkowicie na mnie zapadł.Na rozprawie adwokat za wszelką cenę próbował udowodnić, że nie mam z tym nic wspólnego, jednakże Adam oczerniał mnie na każdym kroku.

— Wysoki Sądzie. Przyznaję się, iż ostatnim czasem zaniedbywałem córki.Jednak nie spodziewałem się, że matka może posunąć się do takiego czynu. Zabiła własne dziecko! W dodatku jedyne jakie posiadała, bo najmłodsza zmarła kilka miesięcy temu tylko i wyłącznie przez nią.

— Dlaczego Pan tak uważa? — zapytała sędzina.

— Moja żona poświęcała się wyłącznie pracy, a dzieci były same sobie na pastwę losu.-Co ty pleciesz?! Przypomnę ci, że to ja siedziałam po nocach w szpitalu, gdy Marika chorowała. Ty w tym czasie zajmowałeś się nową rodziną, a małej nawet nie raczyłeś odwiedzić.

— Nieraz przyjeżdżałem, jednakże drzwi zawsze były dla mnie zamknięte, a telefonów nie odbierałaś. Raz musiałem rozmawiać z Amy przez okno, ponieważ bała się, że ponownie wpadniesz w szał i ją pobijesz. Już dawno powinnaś się leczyć, a teraz trafisz za kratki.

— Proszę o spokój! Niech Pan powie co wydarzyło się tamtego dnia.

— Około godziny dziesiątej przeczytałem wiadomość od córki, że Karolina ponownie się nad nią znęca. Nie ukrywam, ale bardzo się zdenerwowałem. Od razu wsiadłem w samochód i ruszyłem w stronę ich domu. Będąc na miejscu spostrzegłem otwartą furtkę.Wszedłem do mieszkania, jednakże nikogo nie zastałem. Sądziłem, że gdzieś ją zabrała, bo dowiedziała się, że przyjadę. Na miejscu, gdy drzwi ponownie były zamknięte postanowiłem sprawdzić jeszcze ogród. Właśnie tam znalazłem martwą Amy. Natychmiast wezwałem policję. Ten widok zostanie mi na zawsze w pamięci.Do tej pory nie mogę uwierzyć co ta kobieta zrobiła. Pragnąłem przygarnąć córkę do siebie i zapewnić jej wspaniałe życie, a zafundowałem własnym dzieciom jedynie trumny.

— Dobrze wiesz, że to twoja wina! Gdybyś nas nie opuścił to nigdy nie doszłoby do takich tragedii. Naprawdę uważasz, że posunęłabym się do zabójstwa? Wysoki Sądzie. Tego dnia przebywałam u Anny Pikul. Do domu wróciłam późnym wieczorem. Gdy spostrzegłam, że Amy gdzieś znikła wpadłam w wielką panikę. Od razu zadzwoniłam do Adama, lecz nie odbierał.Dzwoniłam do mamy koleżanki córki, ale nie wiedziała co się mogło stać. Miała porozmawiać ze swoją Amelką. Z samego rana policjanci zabrali mnie na posterunek i tam wszystkiego się dowiedziałam. Do głosu nie byłam dopuszczana. Nawet nie wiecie co ja czuję. Stojąc nad ich grobami, próbuję z nimi rozmawiać, jednakże moją odpowiedzą jest zwyczajna cisza.

Serce pękało mi z bólu, gdy zakopywałam własne pociechy.Moich dzieci już nie ma! Zostałam po prostu sama.Sekcja zwłok wykazała, że dziewczynka podczas nieobecności mamy zażyła dużą dawkę leków, która okazała się być śmiertelna. Dwa lata po tragedii matka znalazła kartkę w zeszycie na której były napisane ostatnie słowa dziewczynki.” Kochani Rodzice! Przepraszam Was za ten wypadek Mariki. Ja nie chciałam! Nie będę dłużej sprawiała Wam kłopotów! Wasza Amy.

Dzień Babci

Dzieciaki w przedszkolach przygotowują dla nich różne przedstawienia i piękne laurki.

Jednak trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego pamiętają o nich wyłącznie dzieci?

Osoby dorosłe w natłoku obowiązków czasem całkowicie zapominają o swoich babciach,

a przecież to właśnie one oddały nam całe swoje serca i nieraz nas rozpieszczały.

Jeżeli żyją to złóżcie im życzenia oraz mocno uściskajcie, a sprawicie im wielką radość.

Natomiast jeśli odeszły z tego świata, postarajcie się zapalić znicza na grobie.

Moje babcie już nie żyją, jednakże zawsze będę je miała w swojej pamięci.

Z obydwoma byłam bardzo związana, lecz tylko z jedną mam rozmaite przeżycia i naprawdę wiele jej zawdzięczam, gdyż jakby nie patrzeć to dzięki niej rozpoczęłam

swoją przygodę z blogowaniem.

Kiedy do niej przyjeżdżałam starała się odganiać czarne chmury, które gromadziły się nad moją głową.

Odeszła kilka lat temu po długotrwałej walce z chorobą,

ale do ostatnich sił dzielnie walczyła.Była optymistyczną, pogodną i niezwykle uśmiechniętą osobą pomimo wielu ciosów jakie zadało jej życie.

Pamiętam, że będąc takim małym brzdącem to właśnie do niej po spektaklu przedszkolnym poleciałam z dwoma laurkami, odstawiając na bok drugą babcię z którą spędzałam praktycznie każdy dzień.Babcia czuła się niezwykle dumna, że właśnie ją wyróżniłam, lecz jedną pracę kazała mi przekazać drugiej babci, aby nie było jej przykro. Nieraz w wakacje zabierała mnie na różne grzybobrania, a poranne wstawanie zaczynało się po szóstej rano i nawet jeżeli chciało się pospać

to nie było takiej możliwości. Któregoś dnia jechałam z nią na ferie zimowe. Właśnie wtedy zbliżał się Dzień Babci. Na podróż wzięłam ze sobą małe kieszonkowe, żeby zakupić dla niej jakąś bombonierkę. Z początku nie wiedziałam jak to zrobić, ponieważ babcia nie chciała mnie nigdzie samej puszczać. Jednak nadarzyła się okazja, gdy miała zamiar iść do sklepu. Oczywiście jako pierwsza byłam na ochotnika pod pretekstem, że kupię sobie coś do jedzenia. Babcia nie protestowała, lecz w sklepie całkowicie o tym zapomniała. Zrobiła zakupy, a kiedy wyszłyśmy ze sklepu to podjęłam kroki działania. Trochę ryzykowałam, ponieważ plan mógł się nie powieść. Z przejęciem zakomunikowałam, że zapomniałam o jednej ważnej rzeczy. Babcia od razu chciała wrócić do sklepu, ale wtedy zaświtała w głowie pewna myśl, aby dała mi swoją reklamówkę i poczekała na zewnątrz. Wtedy na spokojnie zakupiłam dla niej czekoladki. Wychodząc z tajnej misji od razu chciała przechwycić siatkę z zakupami, lecz zaproponowałam, że sama ją zaniosę do domu. Na miejscu szybko wleciałam do pokoju, żeby schować zakupiony prezent. W pewnym momencie niespodziewanie wręczyłam jej ten mały podarunek. Spytała z zaskoczeniem skąd to mam. Nie miałam innego wyjścia jak powiedzieć calutką prawdę o tym małym spisku. Pomimo tego, że nie ma jej na świecie to wierzę, iż obserwuje mnie z góry. Dziękuję losowi za możliwość poznania tych wspaniałych kobiet

Doceniajcie i kochajcie swoje babcie, ponieważ kiedyś może ich zabraknąć.

(Ten wpis jest dedykowany mojej BABCI )

NIeoczekiwana Przyjaźń

Gdy byłam małą dziewczynką przeprowadziłam się wraz z rodzicami na wieś. Naprawdę robiłam wtedy wszystko, aby wybić im ten pomysł z głowy, ale niestety nawet krzyki i płacze nic nie pomagały. Nie chciałam opuszczać swojego miasta, rodziny i przyjaciół z którymi kontakt miałam codziennie. Nowe otoczenie, ludzie wydawały mi się czymś strasznym, ale to co zobaczyłam na miejscu odebrało mi mowę. Moim oczom ukazał się stary, zniszczony dom wokół którego pełno było chaszczy. Nie wyobrażałam sobie, jak mogę w takim miejscu mieszkać.

Nadchodził wieczór i czas kąpieli. Łazienka nie wyglądała zbyt luksusowo, ale na szczęście dom posiadał bieżącą wodę. Otworzyłam okno i postanowiłam się odświeżyć po jakże ciężkim dla mnie dniu. Gdy relaksowałam się w wodzie, nagle moim oczom ukazał się duży, a wręcz ogromny czarny pająk. Dreptał dosłownie tuż obok mnie. Naprawdę tak się przestraszyłam, że w ułamku sekundy rozległ się jeden wielki pisk na całe mieszkanie. Przerażeni rodzice, gdy mnie usłyszeli biegli dosłownie na połamanie nóg. Dotarcie do mnie troszkę im zajęło, gdyż w obecnej chwili znajdowali się na zewnątrz budynku. Będąc sama w tym nieszczęsnym pomieszczeniu przypomniałam sobie bajkę w której przydarzyła się podobna sytuacja. Bez zastanowienia sięgnęłam po prysznic i próbowałam unieszkodliwić przeciwnika, ale w tym momencie pękł zawór i cała zawartość wody zalała naszą jak to mówiłam „myjnię”. Myślałam, że gorzej już być nie morze. Dochodziła godzina 23:00, a ja nadal nie mogłam zasnąć. Chciałam iść do pokoju rodziców, ale w głowie wyobrażałam sobie różne potwory, które mogły się gdzieś czaić, więc postanowiłam zostać bezpiecznie w swoim łóżku.

Przez całą noc słyszałam jakieś dziwne szemrania i skrzypienia, więc nic dziwnego, że nie mogłam spać. Nastąpił poranek. W dzisiejszym dniu rodzice mieli się udać do pobliskiego miasta, aby załatwić jakieś swoje ważne sprawy, a ja w tym czasie miałam pilnować gospodarstwa. Coś mnie jednak skusiło, aby wybrać się na małą przechadzkę po nowej okolicy mając nadzieję, że zdążę wrócić tuż przed ich powrotem. Wieś jednak miała swoje uroki. Po raz pierwszy zobaczyłam krowy na pastwiskach, świnie i inne zwierzęta, których w moim mieście nie miałam okazji podziwiać.

Po drodze, gdy szłam przed siebie spotkałam dziewczynkę w moim wieku. Mimo mojej nieśmiałości postanowiłam do niej zagadać. W końcu raz się żyje, a i tak nikt mnie jeszcze w tym środowisku nie znał. Naszą rozmowę zaczęłam słowami:

— Cześć. Jestem Kinga. Dokąd się wybierasz?

— Cześć. Wybacz, ale nie rozmawiam z nieznajomymi.

— Co ty mówisz? Przecież nie jestem żadnym staruchem, tylko dziesięcioletnią dziewczynką, jak sądzę w Twoim wieku.

— Heh w sumie masz rację. Jestem Eliza. Wybieram się do mojej babci, która mieszka za tym lasem.

A ty co tutaj robisz? Pierwszy raz widzę Cię na oczy. Czyżby jesteś nową mieszkanką naszej wsi?

— Niestety tak. Wczoraj przeprowadziłam się z Wrocławia, na tą „jakże cudowną wieś”.

Zwiedzam sobie okolicę, ale szczerze powiedziawszy prócz krów i innych zwierząt nie zaobserwowałam tutaj nic nadzwyczajnego. A ty nie boisz się tak sama wędrować przez ten las?

— Kiedyś owszem bałam się, ale lęki z wiekiem mijają.

Może chcesz wybrać się ze mną do babci? Z kompanem szybciej mi droga zleci.

— W sumie czemu nie, mogę się z Tobą przejść.

Gdy tak szłyśmy przez las i rozmawiałyśmy, naszym oczom nagle ukazał się przywiązany do drzewa malutki brązowy piesek. Zaczęłam krzyczeć na głos „Zostawił ktoś tutaj psa?”, ale moją odpowiedzią było tylko echo. Rozglądnęłam się dookoła, ale po właścicielu nie było ani widu, ani słychu. Pierwszy raz w moim życiu spotkałam się z tak brutalnym postępowaniem wobec zwierzęcia, ale jak się okazało dla mieszkańców wsi traktowanie tak naszych przyjaciół było normalnością. Ludzie nie sterylizowali swoich pupili, gdyż swoje oszczędności woleli przeznaczyć na praktyczniejsze rzeczy niż zdrowie własnego czworonoga w związku z czym, gdy ich pociechy rodziły swe potomstwa oni je bezdusznie zabijali. W naszej okolicy przyjęło się, że niepotrzebne szczeniaki tuż po urodzeniu były od razu topione zazwyczaj w wannie lub beczce. Natomiast starsze osobniki wyrzucano do pobliskich lasów i zostawiano je sobie na pastwę losu.

Wyobrażacie sobie jak można tak bezdusznie pozbyć się swojego przyjaciela z którym spędziło się większość wolnego czasu, albo pozbawić życia dopiero co nienarodzonego szczeniaczka?

Jeżeli to sobie wyobrażacie to naprawdę jesteście osobami bez uczuć, gdyż ja nie jestem w stanie dopuścić do siebie nawet takich myśli, że mogłabym wyrządzić tak wielką krzywdę niewinnemu zwierzęciu. To tak jakby pozbyć się, albo zabić dziecko na własne widzi mi się.

Zwierzęta też posiadają uczucia. Na widok tego pieska od razu zareagowałam:

— Eliza! Spójrz! Ten piesek potrzebuje naszej pomocy! Podejdźmy do niego!

— Zwariowałaś?! Nie wiemy co to za pies. Pewnie posiada wściekliznę, albo jakieś inne bakcyle.

— Nie widzisz, że ten piesek jest cały wystraszony?! Bidulek pewnie przez kilka dni nic nie jadł. Przecież nie możemy go tutaj tak zostawić, bo zdechnie!

— To niech zdycha! Najwidoczniej taki los był dla niego już zaplanowany.

— Ja nie wierzę co ty do mnie mówisz! Czy ty sama siebie słyszysz?!

Widok tego psa przywiązanego do drzewa Cię naprawdę nie rusza?!

— Nie, nie rusza mnie! Możemy już iść?! Bo w końcu spóźnię się do babci.

— Wiesz co?! Wybacz, ale odechciało mi się dalej z Tobą iść. Wolę zostać tu na miejscu i jakoś pomóc temu biednemu stworzeniu, a ty jak chcesz to idź.

— Jak uważasz! Tylko później nie płacz, że nie umiesz trafić do domu — krzyknęła odchodząc.

Byłam naprawdę oburzona zachowaniem niedawno co poznanej koleżanki.

Zastanawiałam się dlaczego była w niej tak wielka obojętność.

Gdy moje emocje już opadły, postanowiłam przybliżyć się trochę do psiaka sprawdzając przy tym czy nie zrobi mi żadnej krzywdy, ale on na mój widok od razu zaczął merdać ogonkiem i tylko czekał na pieszczoty. Widać było, że ten brązowy słodziak jest emocjonalnie związany z człowiekiem i pomimo tego co ktoś mu wyrządził, on nie ma do nikogo żadnego żalu, a oczekuje od człowieka tylko miłości nic więcej. Odwiązałam z tego drzewa moją brązową kulkę i starałam się wraz z moim nowym przyjacielem odnaleźć drogę do domu. Bardzo szybko trafiliśmy na prawidłową ścieżkę.

W czasie tego powrotnego spaceru zastanawiałam się nad imieniem dla niego, a także tym gdzie mogę go schować przed rodzicami, gdyż oni nie tolerowali zwierząt w domu.

Zazwyczaj miałam tylko rybki, które obserwowałam jak sobie pływają w akwarium, lecz niestety nie mogłam ich przytulać.

Mojemu małemu rozrabiace dałam na imię Bruno, ponieważ tylko taka nazwa przychodziła mi do głowy, gdy patrzyłam na jego czekoladową sierść. Powoli zbliżaliśmy się do domu i w czasie tej drogi wymyśliłam, że Bruna ukryję w pobliskiej opuszczonej stodole, która znajduje się niedaleko mojej chałupki. Było mi okropnie żal samego go tam zostawiać, ale niestety nie miałam innej opcji. Czas tak szybko w tym dniu zleciał iż nawet się nie oglądnęłam, że od czasu mojego wyjścia minęły cztery godziny. Gdy wróciłam do domu, rodzice w nim na mnie czekali odchodząc od zmysłów, dlaczego tak nagle zniknęłam. Nie obyło się bez pogadanki, ale ostatecznie wcisnęłam im jakąś historyjkę, która załagodziła całą sprawę. W tym przebojowym dniu czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka. Gdy atmosfera rodzinna się troszkę uspokoiła, tato poprosił mnie, abym zeszła do piwnicy i przyniosła mu karton stojący obok naszego auta. Szczerze powiedziawszy nie miałam ochoty schodzić specjalnie po jakiś tam karton, ale wolałam sobie już nie robić kłopotów, więc ostatecznie po niego zeszłam. Będąc na schodach prowadzących do naszej piwnicy nagle do moich uszu dobiegł dziwny pisk pochodzący z tego pudełka.

Ściągnęłam z niego przykryty koc i moim oczom ukazała się malutka biała sunia. Moja twarz rozpromieniła się na jej widok. Z wielkim uśmiechem poleciałam uścisnąć mojego tatusia, ale przy tym od razu się go zapytałam, dlaczego ją wzięli skoro nie tolerują zwierząt w domu. Odpowiedział mi, że potrzebna im będzie tylko do pilnowania posesji, a reszta obowiązków spada na mnie. Nie miałam nic przeciwko warunkom ojca, w prawdzie od zawsze marzyłam o swoim czworonogu, ale przecież teraz miałam Bruna. Na ten czas tą tajemnicę postanowiłam zachować tylko dla siebie. Zbliżała się godzina 20:30, rodzice już byli w swojej sypialni. Udałam się do kuchni. Napakowałam do kieszeń sporo karmy i jedzenia, którą rodzice zakupili dla Roksi, nalałam do butelki wody, wzięłam miseczkę i jak się domyślacie wymknęłam z domu na paluszkach do mojego Brunusia. Tak robiłam każdego dnia od rana do wieczora, aby bez wiedzy rodziców dostarczyć mu pożywienia i wyjść z nim na spacer. Minęło kilkanaście tygodni. Pewnego dnia po szkole, stwierdziłam, że to najwyższy czas, aby mój czworonożny kumpel poznał także moich rodziców. Bałam się ich reakcji i słusznie. Gdy przyprowadziłam Bruna do domu, oni następnego poranka zawieźli go do oddalonego o 300km schroniska. W tym momencie, mój cały mały świat się zawalił. Tłumaczyli się, że nie będą w stanie utrzymać mnie, domu i dwóch psiaków przy tak dużych wydatkach jakie posiadamy. Płakałam przez całe dnie, praktycznie nic nie jadłam, a z pokoju wychodziłam tylko do toalety. Moja mama nie mogła już tego wytrzymać, więc oznajmiła mi, że następnego dnia pojedziemy do tego schroniska po Bruna. Skakałam z radości do samego nieba, jednak moja radość trwała niebywale krótko. Będąc w schronisku, dowiedzieliśmy się, że moja brązowa, czekoladowa kuleczka została adoptowana przez mężczyznę, który mieszkał na samym końcu Polski. Moje łzy ponownie napłynęły do oczu. Wściekła wróciłam do auta i czekałam tylko na moich rodziców, aby ponownie wrócić do mojej rozwalającej się starej chałupki. O dziwo bardzo długo nie wracali. Postanowiłam sprawdzić co jest tego powodem. Jak się okazało moi staruszkowie zrozumieli, że popełnili wielki błąd oddając czekoladową kulkę bez mojej wiedzy. Postanowili naprawić ten czyn i skontaktowali się z obecnym właścicielem Brunusia. Człowiek ten miał naprawdę wielkie serce, zrozumiał całą sytuację i odwiózł Bruna prosto do mojego domu za co do tej pory jestem mu bardzo wdzięczna. Niedzielnego słonecznego popołudnia odbywały się na pobliskiej polance zawody w których uczestniczyły głównie psiaki. Razem z Brunem i Roksi poszliśmy popatrzyć na tegorocznych zawodników. Po drodze natknęliśmy się na Elizę. Od tamtego czasu nie miałam okazji jej spotkać.

Długo zastanawiałam się czy jest sens, aby się do niej odzywać, ale chciałam wyjaśnić poprzednią zaistniałą sytuację i dowiedzieć się, dlaczego tak postąpiła.

W głębi duszy czułam, że jest to dobra dziewczyna tylko trochę zagubiona.

Dowiedziałam się skąd ma taką obojętność na krzywdę zwierząt.

Rok temu zginęła na jej oczach czteroletnia siostra. Wbiegła na ruchliwą ulicę za małym szczeniaczkiem i zginęła na miejscu. Mama Elizy ciągle ją za to obwinia, twierdzi, że to jest tylko i wyłącznie jej wina, a Elizka nie może się z tym pogodzić.

Jej atmosfera domowa jest jeszcze gorsza od mojej. Gdy przyplątał się do Elizki jakiś mały kociak, jej matka od razu wyrzuciła go na ulicę czego moja znajoma również nie mogła przeboleć.

Przez takie zachowania, które panują u niej w domu jej serce stało się twarde jak głaz.

Mijały lata. Z każdym dniem byliśmy coraz starsi. Bruno kończył już swoje piętnaste urodziny, ja dwudzieste piąte. Niestety jego stan zdrowia był już nieciekawy. Mój najlepszy przyjaciel posiadał wielkiego guza rakotwórczego na nosie, którego żaden weterynarz nie chciał zoperować. Niestety, gdy pewnego razu uciekł do sąsiada ten uderzył go jakimś metalem w pyszczek. Gdy udałam się do Pana Kuby, aby wyjaśnić dlaczego zaatakował mojego psa, sąsiad odpowiedział, że mój Bruno go ugryzł, a gdy prosiłam by pokazał ranę, oburzył się tylko, odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę.

Zgłosiłam tę sprawę do sądu i wygrałam proces. Bruno prócz tych powikłań posiadał także zaćmę i jego stawy również wysiadły. Codziennie musiałam wyprowadzać go na rękach na zewnątrz by mógł wydalić swoje odchody. Był to tak mądry pies, że zawsze informował mnie kiedy chciał wyjść, nigdy nie zdarzyło mu się popuścić w domu. Byłam z nim na dobre i na złe, a on był ze mną. Serce pękało mi z bólu, gdy widziałam, że lada dzień może nastąpić ten moment, kiedy opuści mnie na zawsze, bezpowrotnie. Dzisiaj mam po nim wspaniałe wspomnienia. Do końca mego życia będę pamiętała o tej wyjątkowej czekoladowej kuleczce.

Niezapomniany zimowy obóz…

Zbliżały się długo wyczekiwane ferie. Postanowiłam sobie iż będą one niezapomniane.

Tak też się stało. W pierwszy dzień błogiego lenistwa udałam się z moją przyjaciółką Marleną na zakupowe szaleństwo. Wstąpiłyśmy do każdego napotkanego centrum handlowego przemierzając wszystkie sklepowe półki, ale żadna rzecz nie wpadła nam w gust. Jak to zwykle bywa wyszłyśmy z pustymi torbami. Zrezygnowane dalszymi poszukiwaniami postanowiłyśmy wrócić do mojego domu, a tam czekała na mnie niespodzianka. Od zawsze marzyłam by pojechać na obóz zimowy, lecz nigdy nie sądziłam iż to się przydarzy, ponieważ moja rodzina nie należała do najzamożniejszych osób w okolicy. Przekraczając próg drzwi od razu podbiegła do mnie uśmiechnięta mama, a w ręku trzymała rezerwację na kolonię. Byłam naprawdę zaskoczona, gdy zobaczyłam na kartce napis” Zakopiańskie Ferie”. Zaczęłam skakać z radości, byłam bardzo podekscytowana, ale w pewnym momencie naszła mnie jedna smutna myśl, że nie mogę ze sobą zabrać Lenki. Te ferie miałyśmy spędzić tylko razem. Na szczęście całą kwotę wpłacało się dopiero dzień przed wyjazdem. Po krótkim namyśle podziękowałam z całego serca mamie i powiedziałam, że te ferie spędzę w domu. Nie uwierzycie jaka była zdziwiona po usłyszeniu tych słów. Córka, która od zawsze marzyła by pojechać na kolonię, gdy ma taką okazję po prostu odmawia. Marlena domyśliła się z jakiego powodu przekreśliłam swoje marzenia i była naprawdę wzruszona. Nie mogła się jednak pogodzić z moją decyzją i po długiej rozmowie w moim pokoju przekonała mnie, że taka okazja może się już nie zdarzyć. Zeszłam więc do mamy i zapytałam:

— Czy oferta kolonii jest jeszcze aktualna?

— Oczywiście kochanie. Zeszłaś w samą porę, gdyż właśnie miałam dzwonić do firmy, aby odwołać rezerwację. Możesz mi powiedzieć, dlaczego nie chciałaś jechać na ten obóz?

— Chciałam spędzić te ferie z Leną. Miałyśmy tyle planów do zrealizowania. Nie zmieniłabym swojej decyzji, ale przekonała mnie, że nasze plany mogą poczekać.

— Dobrze, że Cię przekonała, gdyż nie wiem czy następnym razem mogłabym Ci zafundować takie wczasy.

W tym momencie twarz mamy jakby posmutniała. Nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, że zmaga się ona ze złośliwym rakiem. Niczego nieświadoma odpowiedziałam:- Mamusiu nie smuć się. Nawet gdybym miała nigdy w życiu nie pojechać na ten obóz to cieszę się bardzo, że Cię mam.Przytuliłam ją mocno i wróciłam do Marleny. Cały dzień zeszedł nam na oglądaniu romantycznych filmów. Jeszcze nigdy w życiu tak nie płakałyśmy. Za dwa dni był mój wyjazd, więc musiałam powoli się pakować. Oczywiście jak zwykle mogłam liczyć na pomoc Lenki, która tej nocy u mnie spała. Wyciągnęłam wielką walizkę i zaczęłyśmy wkładać do niej najpotrzebniejsze rzeczy.Gdy wszystko było już spakowane wybrałyśmy się do kuchni, aby przygotować na noc masę jedzenia. Widziałyśmy się ostatni raz przed moim wyjazdem, więc nic dziwnego, że chciałyśmy całą noc sobie poplotkować. Na pierwszy odstrzał poszło zrobienie pysznej malinowej galaretki w której znajdowały się bardzo różne owoce. Począwszy od agrestu, a zakończywszy na czarnej porzeczce. Ostatni dodany owoc nie był najlepszym pomysłem, ponieważ w połączeniu z galaretką i innymi składnikami dał bardzo mdły smak. Gdy nasz deser został już przygotowany włożyłyśmy go na kilka godzin do lodówki, a w międzyczasie zajęłyśmy się robieniem bitej śmietany. Oddzieliłyśmy białko od kurzego żółtka i zaczęłyśmy ubijać pianę. Dosyć szybko nam to zeszło, ale nasunęło się pytanie co zrobić z żółtkami? Wtedy wpadłam na genialny pomysł! Z pozostawionych odpadków zrobiłyśmy sobie maseczki. Śmiechu przy tym było co niemiara, a wyglądałyśmy kosmicznie. Pochodziłyśmy w nich trzydzieści minut i następnie je zmyłyśmy lecz to nie należało do najłatwiejszego zadania, ponieważ jajko miałyśmy praktycznie wszędzie. Wydaje się, że w całej tej zabawie zapomniałyśmy o galaretkach, ale nic z tych rzeczy. One były już gotowe do zjedzenia. Każda z nas wzięła swoją porcję i delektowała się nią dosłownie przez kilka sekund, gdyż jej smak nie przechodził przez gardło. W tej chwili nastał kolejny problem… Co zrobić z galaretkami i nadmiarem bitej śmietany? Było już po trzeciej w nocy, na polu wielki mróz, a do poranka zostało kilka godzin. Postanowiłyśmy ubrać kozaki, zarzucić na siebie grube kurtki i na paluszkach czmychnąć na zewnątrz do pobliskiej gnojówki. Tam się rozdzieliłyśmy, ponieważ jedna z nas miała stać na czatach. Ja zostałam ze śmietaną przy drzwiach, a Lenka poszła do gnojówki wywalić galaretki. Gdy je wyrzucała dostrzegła jakieś dziwne stworzenie. Tak się tego przestraszyła, że uciekając aż jedną miseczkę rozbiła. W tym czasie pozbywałam się śmietany. Niestety, Marlena wyskoczyła zza drzwi tak nagle iż cała zawartość białej piany znalazła się na jej twarzy. Jak ją zobaczyłam nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Lenka w tym momencie troszkę się zdenerwowała i zaczęła toczyć bitwę na śnieżki. Tak szybko nam minął czas, że nawet się nie obejrzałyśmy, a była już szósta nad ranem. Odprowadziłam Marlenę do domu, pożegnałam się z nią i wróciłam do siebie. Od razu położyłam się spać i tak przespałam calutki dzień.Następnego poranka obudziła mnie mama. To był ten czas kiedy po raz pierwszy miałam wyjechać na 10-dni do Zakopanego. Powiem szczerze, że w sercu czułam jakiś dziwny niepokój. Jakby coś podczas mojej nieobecności miało się wydarzyć. Na szczęście te wątpliwości szybko zniknęły, gdy pojawiłam się na miejscu. Moim oczom po raz pierwszy ukazały się widoki wysokich szczytów górskich. Oniemiałam z zachwytu, Byliśmy zakwaterowani w pięknym drewnianym domku, a nasza grupa liczyła czterdzieści pięć osób wraz z opiekunami. W pokoju mieszkałam z czterema dziewczynami. O dziwo się z nimi zakolegowałam. Z natury niechętnie nawiązuje nowe znajomości. Pierwszy i drugi dzień spędziliśmy na poznawaniu okolicy. Zrobiłam naprawdę wiele zdjęć, będę miała co opowiadać i pokazywać mamie. Kolejnego dnia wybraliśmy się z grupą na sanki(o ile można to tak nazwać). Gospodarz domu przygotował nam do zjeżdżania worki po psiej karmie. Napchał do nich siana, związał mocno sznurkiem i rozdał każdemu. Sanki drewniane otrzymał Antek, gdyż poprawnie odpowiedział na wymyśloną zagadkę przez naszego opiekuna. Śniegu było po kolana, więc wdrapanie się na górkę sprawiało każdemu trudności, ale nie poddawaliśmy się, ponieważ każdy z nas chciał wypróbować nowy pojazd. W pewnym momencie podszedł do mnie Antek i zapytał:- Kasiu czy mogę zjechać na Twoim worku? W zamian za to dam ci te drewniane sanki. Pomyślałam czemu by nie, przecież raz możemy się wymienić. Nie wiedząc kiedy poślizgnęłam się, a za sobą pociągnęłam sanki. Sytuacja stała się dosyć niebezpieczna, gdyż nie mogłam się zatrzymać, bo tuż za mną śmigały rozpędzone sanki. Moja trasa dobiegała końca… W głowie miałam tyle myśli… Nie chciałam skończyć na wózku inwalidzkim… Nie wiem jakim cudem, ale na samym dole, gdy już myślałam iż zaraz poczuję w plecy łomot rozpędzonych sanek, one wylądowały obok mnie.Dziękowałam Bogu, że tak to wszystko się skończyło. Opiekun był osłupiały tym co właśnie przed chwilą miało miejsce. Niestety, ale o całym tym zdarzeniu musiał powiadomić moją mamę.Chwycił za telefon, wykręcił numer i czekał aż ktoś podniesie słuchawkę. Niestety w telefonie trwała głucha cisza… Powiedziałam iż moja mama zapewne jest teraz w pracy i jeżeli już musi ją powiadomić niech zadzwoni jutro w godzinach porannych.Pan Michał, bo tak miał właśnie na imię nie posłuchał moich rad i próbował aż do skutku nawiązać kontakt z moją mamą lecz za każdym razem było to samo. Głucha cisza… Późnym wieczorem postanowił zatelefonować ostatni raz. Tym razem słuchawka została podniesiona, więc opiekun od razu przeszedł do rozmowy:- Dobry wieczór. Z tej strony Michał Leśniak, opiekun kolonii Zakopiańskie Ferie. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale nie mogłem się wcześniej do pani dodzwonić. Chciałem panią poinformować, że w dzisiejszym dniu podczas wyprawy na sanki miała miejsce niebezpieczna sytuacja, w której uczestniczyła pani córka. Niespodziewanie poślizgnęła się z górki i pociągnęła za sobą sanki… Proszę się nie denerwować, na szczęście wszystko skończyło się happy endem. Kasia jest cała i zdrowa. W telefonie po tych słowach nikt się nie odezwał… Halo słyszy mnie pani? W tym momencie pan Michał usłyszał głos mężczyzny… — Dobry wieczór. Z tej strony doktor Adam Wierzbicki. Niestety muszę pana z przykrością poinformować, że pani Roksana Rogowska zmarła kilka godzin temu.Pan Michał stanął jak wryty… Z początku myślał, że pomylił numery telefonu, lecz niestety imię mojej mamy, a także nazwisko się zgadzało. Doktor Wierzbicki opowiedział mu, że moja mama od kilku lat zmagała się ze złośliwym rakiem, a trzy dni temu przyszła na kolejną chemioterapię. Niestety jej organizm tym razem tego nie wytrzymał. Miała liczne przerzuty w organizmie. Poprosił go by przekazał mi tą informację jak najszybciej. Kolejnego, pięknego słonecznego poranka wstałam uśmiechnięta od ucha do ucha. Poszłam wykonać należyte codzienne czynności, a następnie podeszłam do okna podziwiać piękne tatrzańskie widoki. Za oknem nie tylko podziwiałam góry, ale także piękny śnieg, którego kryształki mieniły się w słońcu. Nadszedł czas na śniadanie. Zeszłam do jadalni. Byłam bardzo ciekawa co kucharki tym razem nam przygotowały. Jedzenie tutaj było wyśmienite. Po śniadaniu mieliśmy zwiedzić Gubałówkę, wiele słyszałam o tym miejscu od moich kolegów z klasy. W pewnym momencie, gdy czekałam na herbatę podszedł do mnie pan Michał:- Kasiu, czy możesz podejść do mojego stolika? Chciałbym z Tobą chwilę porozmawiać.-Oczywiście już idę — odrzekłam.Nie spodziewałam się tego co za chwilę usłyszę.- Kasiu… mam dla Ciebie bardzo smutną wiadomość. Proszę Cię usiądź...Usiadłam...Nie wiem jak Ci to powiedzieć… Dzwoniłem wczoraj późnym wieczorem do Twojej mamy, ale zamiast niej słuchawkę odebrał Doktor Wierzbicki.- Doktor Wierzbicki? Pierwszy raz słyszę o takim człowieku. Kto to jest? Co ma związanego z moją mamą? — Proszę Cię nie przerywaj mi… Doktor Wierzbicki od kilku lat nadzorował chorobę Twojej mamy. Wiem iż o żadnej chorobie nie miałaś pojęcia, gdyż Twoja mama zażyczyła sobie, aby o tym nikomu nie mówić i oczywiście miała takie prawo. Przez kilka lat zmagała się z bardzo złośliwym rakiem, którego niestety nie udało się pokonać. Zmarła wczoraj… Naprawdę bardzo mi przykro… — Co pan do mnie mówi?! Czy pan upadł na głowę?! Przecież cztery dni temu odprowadzała mnie na miejsce zbiórki! Nie miała żadnego raka! — Przykro mi… — odrzekł. Oczywiście jeżeli chcesz jeszcze dziś zawieziemy Cię do domu. W tym momencie całe moje życie stanęło do góry nogami. Wyleciałam z jadalni cała rozmazana, zaczęłam wydzwaniać na numer mamy, ale w telefonie panowała głucha cisza… Nikt nie odbierał… Płakałam w niebogłosy, pytałam Boga dlaczego, lecz nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Wokół mnie nastała cisza… Wróciłam do swojego pokoju. Moje lokatorki już tam były, o wszystkim wiedziały. Nic nie powiedziały tylko mnie mocno przytuliły. Moje rzeczy już były spakowane. Wszyscy dobrze wiedzieli, że w takim momencie nie będę miała ochoty przebywać na obozie. Obóz zimowy, który miał być moją najwspanialszą przygodą życia, stał się istnym horrorem. Wróciłam do domu… czekali tam na mnie już dziadkowie. Gdy ich zobaczyłam to od razu rzuciłam się im w objęcia. Zaczęliśmy wszyscy szlochać… Wtedy na stoliku zobaczyłam kartkę od mojej mamy.Było na niej napisane: Przepraszam kochanie. Kiedyś się spotkamy w niebie. Wiedź, że zawsze będę nad tobą czuwała. Kocham Cię! Ps. Mam nadzieję, że dobrze bawiłaś się przez te kilka dni na obozie. Przez cały ten czas zastanawiałam się, dlaczego mi nie powiedziała. Dlaczego to ukrywała… Teraz już wiem, gdyż sama posiadam swoje dzieci i choruję na tą samą chorobę. Gdybym im powiedziała ich dzieciństwo by się skończyło…

Krucha samotność

Urodziłam się na wsi w czasach kiedy z wielkim trudem było cokolwiek zdobyć.

Jako młoda dziewczyna ciężko pracowałam, aby utrzymać schorowanych rodziców i trójkę rodzeństwa. Miałam dwie siostry i jednego brata. Było mi naprawdę ciężko samej to wszystko ogarniać, gdyż nikt nie chciał mi pomagać. Gdy moje koleżanki wybierały się na różne imprezy, ja w tym czasie zajmowałam się domem. Nie miałam nigdy czasu, aby zatroszczyć się o siebie i własne życie. Pewnego dnia, gdy wróciłam z roboty mama jak i reszta rodzeństwa byli całkowicie zdruzgotani. Przez godzinę próbowałam ich wszystkich jakoś uspokoić, ale moje starania szły na marne. Nikt nie chciał mi powiedzieć co się stało. W pewnym momencie zauważyłam, że wśród nas nie ma taty i Wiktorii, najmłodszej z sióstr.

— Wojtek! Przynajmniej ty bądź mężczyzną i powiedź mi co się dzieje, bo do jasnej cholery zaraz oszaleję! Wiesz może gdzie podział się ojciec z Wiktorią? Już dawno obydwoje powinni być w domu.

— Zosiu… Oni mieli dzisiaj wypadek. — rozpłakał się ponownie.

— Jaki wypadek?! O czym ty mówisz?! — w tym momencie poczułam, że nogi się pode mną ugięły.

— Wiktoria nie poszła dziś do szkoły, bo jej się nie chciało. Rodzice pozwolili jej zostać w domu, ale w zamian za to musiała razem z ojcem wyjechać w pole ciągnikiem, aby pomóc mu przy pracy.

Jak to Wiki oczywiście się zgodziła, gdyż zawsze uwielbiała przejażdżkę na stercie siana.

— Czy oni oszaleli! Przecież dzisiaj było ponad 35 stopni i wszystkie media alarmowały by pozostać w domu.

— Wiesz jak to ojciec, nigdy nie lubił siedzieć bezczynnie w chacie. Próbowaliśmy wybić mu ten pomysł z głowy, ale on zawsze musiał postawić na swoim. Jadąc ciągnikiem zasłabł za kierownicą. Niespodziewanie wjechali w duży rów, a Wiki została zgnieciona przyczepą. Zginęła na miejscu.

Nasza sąsiadka widziała na własne oczy tą sytuację, od razu zadzwoniła po pogotowie.

Karetka bardzo szybko przyjechała. Ratownicy rozpoczęli reanimować ojca, ale niestety po

10-minutowej resuscytacji, lekarze stwierdzili zgon.

W tym momencie prawie zasłabłam. Dobrze, że chwyciłam się blatu.

To co usłyszałam ścięło mnie z nóg. Mój kochany tatuś i najwspanialsza siostrzyczka już nie żyli.

Nie sądziłam, że śmierć tak niespodziewanie mi ich zabierze. Jako głowa całego domu musiałam załatwić wszystkie sprawy formalne związane z pogrzebem. Całe szczęście mieliśmy wykupiony rodzinny grób, gdyby nie to, w tym momencie finansowo byśmy polegli.

Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Każdego miesiącazawsze martwiłam się czy starczy nam na chleb.

Mój ojciec pasjonował się hodowlą gołębi, natomiast siostra pomimo swego młodego wieku była uzdolnioną malarką. Nastąpił dzień pogrzebu. Wnętrze kościoła ozdobiłam pracami mojej siostry, aby wszyscy ludzie mogli podziwiać jej talent. Przed mszą zapytałam księdza czy mogę wygłosić swoje pożegnanie. Oczywiście zgodził się. W czasie trwania mszy, ksiądz zaprosił mnie na ambonę i wtedy rozpoczęłam swoją przemowę:

— Witam Wszystkich.! Od jakiegoś czasu nie mogę się pozbierać… To wydarzenie wstrząsnęło nami wszystkimi. Mój tato był wspaniałym człowiekiem, kiedy mi go brakuje przypominam sobie jego twarz, spędzone razem chwile. Trudno mi na prawdę o tym mówić! Zawsze mogłam na nim polegać. Tatusiu wiedź, że zawsze będę o Tobie pamiętała!

Siostrzyczko… Pomimo naszych sprzeczek byłaś dla mnie całą moją radością… Kochałam, gdy opowiadałaś mi o swoich fantazjach i cieszyłam się, gdy przychodziłaś do mnie z każdym nawet najmniejszym problemem. Miałaś przed sobą jeszcze bardzo długie życie… Kto wie może zostałabyś nawet malarką, tak jak zawsze marzyłaś. Pamiętaj, że zawsze będziesz moim aniołkiem!

Niech pozostaną w naszych sercach na zawsze…

Schodząc, nie mogłam powstrzymać łez. Praktycznie każdy z obecnych popłakał się na moim przemówieniu. Po mszy udaliśmy się w ostatnią drogę moich bliskich na cmentarz. Gdy trumny schodziły już do piachu w tym momencie wypuściłam z klatki dla mego ojca stado gołębi, które krążyły nad nami przez chwilę, a potem poleciały w stronę domu.

Przez większość czasu nie mogłam przyzwyczaić się do braku ich obecności. Wydawało mi się, że nadal są wśród nas. W głowie ciągle słyszałam śmiech mojej Wiktorii.

Gdy prawie wróciłam do normalnego życia, spadło na mnie kolejne nieszczęście…

Moja mama dostała zawału serca. Przez kilka dni narzekała i mówiła mi, że bardzo coś ją kuje w klatce piersiowej, ale była równie uparta jak ojciec. Nie chciała od nikogo żadnej pomocy.

Pewnego wieczoru, gdy wróciłam z pracy zobaczyłam ją całą bladą na twarzy. W tym momencie nie wahałam się ani dłużej i bez zastanowienia zadzwoniłam po karetkę. Przyjechało pogotowie. Sprawdzili tętno, zbadali ją, a na koniec popatrzyli się na nią i odrzekli mi, że mama jest całkowicie zdrowa. Jeszcze z oburzeniem krzyknęli na mnie, że niepotrzebnie sieję zamieszanie.

Po kilku godzinach widziałam, że stan mojej mamy coraz bardziej się pogarsza.

Zadzwoniłam ponownie na numer 999, tym razem pomoc została natychmiastowo udzielona.

W szpitalu dowiedziałam się, że moja mama straciła w ambulansie przytomność. Po chwili lekarz dodał, że przywieźli pół trupa. Myślałam, że gorzej być już nie morze…

Razem z siostrą i bratem czekałam aż skończy się jej operacja. Na szczęście wszystko się udało.

Byłam niezmiernie wdzięczna ordynatorowi, że uratował życie mojej mamie, ale on dodał, że dopiero trzy doby zadecydują o tym czy przeżyje.

Kilka godzin po zabiegu weszłam do salki mojej mamy. Smacznie sobie spała, ale gdy chciałam ją przykryć nagle się przebudziła. Popatrzyła na zegarek i rzekła:

— Dziecko kochane! Co ty jeszcze tutaj robisz! Przecież jest trzecia w nocy, a ty popołudniu musisz iść do pracy!

— Mamusiu wzięłam sobie tydzień wolnego, o nic się nie martw.

Rozmawiałyśmy ze sobą jeszcze kilka godzin, ale nad ranem przegoniła mnie do domu.

Wtedy zastąpiła mnie siostra z bratem.

— Widzicie dzieci kochane, mama by wam zmarła.

— Mamo nawet tak nie mów. Ledwo otrząsnęliśmy się po śmierci ojca i Wiktorii.

— Wiem, wiem. Wiecie co zdaje mi się, że jestem w mojej izdebce w moim pokoiku.

Tak bardzo chciałabym już powrócić do domu.

— Szybko wrócisz do zdrowia i znów będziesz z nami.

Następnego dnia udałam się do szpitala, aby odwiedzić mamę. Wchodzę do jej sali. Patrzę… puste łóżko. Zauważyłam, że obok niego leży kobieta przykryta pod samą szyję. Moja mama również się tak przykrywała. Podchodzę i mówię:

— Mamusiu, przyszłam do Ciebie! Przyniosłam Ci zupkę, którą dzisiaj ugotowałam.

Chwytam pościel, odkrywam ją i widzę przed oczami nieznaną mi twarz kobiety.

Podleciała do mnie pielęgniarka, która przez całą noc była wtedy na dyżurze.

— Pani Zosiu. Bardzo proszę sobie usiąść musimy porozmawiać.

— Coś się stało? Gdzie przenieśliście moją mamę?

— Pani mama zmarła nad ranem około szóstej. Otworzyła oczy, popatrzyła się, rozejrzała dookoła, a następnie zamknęła z powrotem swoje powieki, tym razem na zawsze… Bardzo mi przykro.

Wyszłam na zewnątrz budynku i beczałam jak małe dziecko. Zastanawiałam się jak mam tą informację przekazać Wojtkowi i Marii.

Wróciłam do domu. Zrobiłam sobie kawę, a następnie zawołałam rodzeństwo.

— Muszę wam coś powiedzieć… — zaczęłam

— Co takiego? — zapytali.

— Nasza mama zmarła dzisiaj nad ranem… — rozpłakałam się.

— Co ty do nas mówisz! Przecież wczoraj u niej byliśmy i wszystko było w porządku! — zaczął krzyczeć Wojtek.

— Niestety nic na to już nie poradzimy…

W tym momencie mój brat wyszedł, a wręcz wybiegł z domu. Tylko słyszałam jak drzwi trzasnęły.

Zapewne pobiegł do szpitala, ale do domu na noc już nie wrócił.

Przechodzień znalazł go następnego dnia powieszonego na drzewie. Jego psychika najwidoczniej już tego nie wytrzymała. Z 6-osobowej rodziny, zostałam tylko z Marią.

Po pięciu latach naszej żałoby poznałyśmy wspaniałych mężczyzn. Razem z Marią wyszłyśmy za mąż w ten sam dzień.

Miałyśmy takie same piękne suknie ślubne, uszyte na zamówienie u jednej znakomitej krawcowej.

Cała ceremonia była bajeczna. Mijały lata… W moim życiu pojawili się synowie Dawid i Adam. Obydwoje urodzili się z wadą serduszka, ale mimo to ich bardzo kochałam.

Gdy byłam już 50-letnią staruszką zdrowie wraz z mężem zaczęło się nam psuć.

Mąż dostał raka krtani. Przeszedł operację i miał wielką dziurę w szyi. Z wielkim trudem przychodziło mu mówienie i spożywanie jedzenia. Niestety, ale zostawił mnie z dwójką 30-letnich synów. Życie po tym nadal mnie nie oszczędzało… Kilka miesięcy po mężu zmarł pierwszy syn, natomiast cztery lata później drugi. Zostałam wdową, bez dzieci, z wielkimi długami. Na szczęście mojej siostrze Marii życie powodziło się znakomicie i tym razem ona pomagała mi wydostać się z każdych kłopotów. Sądziłam, że tym razem przyjdzie kolej na mnie, ale życie lubi zaskakiwać. Zmarła moja siostra i jej mąż. Wszyscy mnie opuścili… Zostałam jedyna z kruchą samotnością…

Gorzki smak szczęścia

Od urodzenia wychowywałem się w biednej rodzinie. Rodzice się mną wcale nie interesowali. Byłem sam sobie na pastwę losu. Zawsze pragnąłem być sytuowanym człowiekiem, ale środowisko w którym się wychowywałem nie pozwalało mi wierzyć w moje możliwości. Nie chodziłem do szkoły, gdyż według mnie nie wnosiła do życia niczego przydatnego.

Dopiero teraz wiem, jaki byłem głupi. Z prawem miałem bardzo wiele nieprzyjemności, ale w moich poczynaniach zawsze wspierała mnie dziewczyna Jowita. Razem tworzyliśmy naprawdę wspaniały zespół. Ona również nie miała łatwego życia. Rodzice tuż po jej urodzeniu zostawili ją na wysypisku wśród biedaków, którzy się nią zaopiekowali. Ci ludzie okazali więcej serca niż jej starzy. Do tej pory z pewnością zadaje sobie pytanie, dlaczego tak postąpili. Pewnego dnia, gdy przechadzałem się wraz z kumplami po tamtej niebezpiecznej okolicy zauważyliśmy, że pewną pannę zaczepia dziwny mężczyzna. Dziewczyna wrzeszczała, aby ją zostawił. Krzyczała, żeby ktoś jej pomógł, ale ludzie stojący obok tylko przyglądali się zaistniałej sytuacji. Wahałem się czy ruszyć jej na ratunek, gdyż wtedy nad sobą miałem kuratora, a każde moje przewinienie mogło skończyć się dla mnie tragicznie.

W pewnym momencie spostrzegliśmy, że dziewuszkę zaczyna rozbierać, a stado innych ludzi tylko mu wiwatowało, żeby bardziej się rozkręcił. Wtedy nasze emocje już nie wytrzymały, ponieważ takiego chamstwa do kobiet nie tolerowaliśmy. Postanowiliśmy nauczyć cwaniaczka szacunku do płci żeńskiej. Dobrze, że było nas siedmiu, gdyby nie to z pewnością zostałbym znokautowany przez innych ludzi.

Pewnym krokiem podeszliśmy do faceta, a następnie się odezwałem:

— Koleś! Odwal się od mojej dziewczyny! Inaczej będziesz miał z nami do czynienia!

— Hohoho znalazł się jej rycerzyk, szkoda iż nie na białym koniu!

Ciekawe co też ty widziałeś w takiej włóczędze! — zaczął bełkotać.

Moi kompani w tym momencie mocno przyłożyli nieznanemu osobnikowi. Na szczęście nikt nie włączył się do bójki, a całe towarzystwo się nagle rozeszło.

— I co bolało? Może nauczysz się szanować kobiety!

— Poczekajcie! Zgłoszę ten napad na policję! Jeszcze mnie popamiętacie!

Doskonale wiedzieliśmy, że ten typek był mocno wstawiony. Do jutrzejszego dnia z pewnością o całym tym incydencie by zapomniał, a gdyby nawet poszedł na policję to żaden komendant nie uwierzyłby w jego zeznania.

— Nic Ci się nie stało? — zapytałem.

Dziewczyna była bardzo roztrzęsiona…

— Dzięki wam, na szczęście nic. Naprawdę, nie wiem co by się stało, gdybyście nie zareagowali.

— Takich ludzi powinno się po prostu tępić. Zdziwiłem się tylko, że żaden gapia nie zareagował…

— Osobniki z tego terytorium niestety za mną nie przepadają. Gdy szłam nakarmić małe kociaki, które się znajdują w stodole zaczepił mnie ten brudas… Zapytał się czy mam przy sobie jakieś drobniaki…

W prawdzie nie jestem bogata, ale ludziom zawsze z tego obszaru pomagam. Mam do nich pewien dług, a zwłaszcza do mojej macochy. Przepraszam, nie przedstawiłam się moim wybawicielom. Nazywam się Jowita. A wy macie jakieś imiona?

Nie chciałem się jej przedstawiać, gdyż byłem pewny, że skądś się dowie pod jakim adresem mieszkam. Na szybkiego wymyśliłem sobie jakąś ksywkę.

— Mówią na mnie Garabato. To jest Krystek, Mietek, Kędzior, Łysy, Kajtek i Łukasz.

— Miło was poznać. Wybaczcie, ale muszę już zmykać, bo zaraz się ciemno zrobi, a wolę uniknąć awantury z jędzą. Może kiedyś, gdzieś jeszcze się spotkamy. Dziękuję z całego serca za pomoc! Jeżeli będę mogła jakoś pomóc, wiecie gdzie mnie znaleźć.

Nie zdążyliśmy jej nawet odpowiedzieć, gdyż niespodziewanie znikła. Pięć miesięcy później, gdy wybrałem się do sklepu po paczkę fajek, zauważyłem żebrzącą osobę. Miałem przy sobie jakieś pieniądze, więc postanowiłem podejść i wrzucić coś do puszki. Gdy podszedłem bliżej moim oczom ukazała się twarz Jowity. Byłem bardzo zaskoczony, ponieważ wyglądała znacznie gorzej niż ostatnim razem gdy ją widziałem.

— Jowita! To naprawdę ty? Matko, nie poznałem Cię.

— Czy my się znamy? — zapytała.

— No jasne! Razem z kolegami pomogliśmy Ci uwolnić się od pijanego typka.

— A. aa tak pamiętam. Ty jesteś Garabato.

— Widzę, że zapamiętałaś moje przezwisko. Szukałem Cię kiedyś po tym wydarzeniu na śmietnisku, ale zapadłaś się pod ziemię. Dlaczego żebrzesz na ulicy?

— Przecież muszę wyżywić jakoś moich lokatorów… Niestety, ale jedzenie z nieba nie spada.

— Poczekaj chwilę… Zaraz wrócę… Tylko nigdzie się nie ruszaj!

Wszedłem do sklepu i pieniądze, które miałem przeznaczyć na tytoń wydałem na jedzenie dla Jowity.

— Koleżanko to jest dla Ciebie. Nie mogę patrzeć jak tak prosisz o jałmużnę. Mam nadzieję, że tym się jakoś posilicie.

— Ale ja nie mogę tego od Ciebie przyjąć. Wystarczy, że mi pomogliście wtedy…

— Naprawdę każdy powinien się tak zachować, nie ma o czym mówić! Bierz te zakupy i się nawet nie próbuj mi sprzeciwiać, bo wyrzucę to wszystko do rzeki.

— Dziękuję. Naprawdę jesteś wspaniałym człowiekiem. Jeszcze nikt nie okazał mi tyle serca…

Zacząłem prowadzić z nią długą rozmowę, a następnie odprowadziłem ją z powrotem na wysypisko. Gdy już miała odchodzić krzyknąłem, że nazywam się Dawid Kula.

Ona tylko się ładnie do mnie uśmiechnęła.

Nasza znajomość w zawrotnym tempie zaczęła się rozwijać. Jowita stała się dla mnie wspaniałą przyjaciółką. Po kilku latach naszej znajomości poczułem, że mimo jej szpetnych ubrań i umorusanej twarzy darzę ją wielkim uczuciem. Pomimo naszej biedoty postanowiliśmy się ożenić. Nigdy nam się nie przelewało, ale wiedziałem iż tylko na nią mogę liczyć. Pięknego słonecznego, niedzielnego popołudnia wybraliśmy się razem na spacer. Przechodząc wzdłuż rzeki zobaczyliśmy na ziemi calutkie 200zł. Oczywiście rozglądnąłem się dookoła czy ktoś nie zgubił, ale nikogo nie było. Pieniądze w tym momencie były nam bardzo potrzebne, gdyż byliśmy winni pewnej kobiecie 20zł.

Bez zastanowienia wybraliśmy się na zakupy spożywcze, a wtedy zauważyłem na drzwiach informację, że kupując kupon ze zdrapką można wygrać milion złotych. Szczęście w tym dniu nam sprzyjało, także postanowiłem spróbować. Kupiłem kupon, zacząłem zdrapywać zaszyfrowane miejsce i gdy już skończyłem moim oczom ukazała się magiczna liczba!

— Jowita! Spójrz! Jesteśmy bogaci! Wygraliśmy główną nagrodę! Już nie musimy martwić się o jedzenie!

— Jak się cieszę! W końcu los się do nas uśmiechnął!

Od tego momentu nasze życie powodziło się znakomicie. W końcu zaczęliśmy wyglądać i żyć jak normalni ludzie. Skończyły się docinki osób iż to biedacy, lepiej nie podchodzić.

Niestety fortuna tak mi przewróciła w głowie, że po kilku latach poznałem gorzki smak szczęścia.

Prawie całą kasę przegrałem na maszynach. Gdy moja żona dowiedziała się o moich poczynaniach, kopnęła mnie za przeproszeniem w cztery litery. Nie była już tą samą zakompleksioną dziewuszką, którą poznałem i szybko znalazła sobie nowego partnera. Zastanawiając się w tej chwili, myślę, że najszczęśliwszy byłem będąc biedakiem… Owszem w prawdzie nie miałem pieniędzy, ale posiadałem coś cenniejszego! Miłość którą nie można kupić. Obecnie chodzę na terapię i próbuję wyjść z tego nałogu. Trzyma mnie nadzieja, że jeszcze kiedyś będziemy razem i mam cichą wiarę, że wszystko mi wybaczy. Trzymajcie za mnie kciuki!

Jak smakuje powietrze?

Okres dzieciństwa spędziłam w szpitalu. Niestety nie mogłam wychodzić na zewnątrz, gdyż byłam przykuta do łóżka. Walczyłam ze śmiertelną chorobą. Wszystkie pory roku podziwiałam jedynie przez okno. Zawsze marzyłam o tym, aby dotknąć białych płatków śniegu. Wydaje mi się, że zdrowi ludzie nie doceniają tak wspaniałych rzeczy jakie ich otaczają, ponieważ są zbyt zagonieni w dzisiejszym świecie. Cały czas gdzieś się spieszą, próbują coś zdobyć lecz tak naprawdę nie potrafią zauważyć małych ważnych rzeczy. Gdy miałam 4-lata męczyły mnie straszne wymioty. Zwykle na chwilę ustępowały, ale potem znów wracały. Praktycznie nic nie chciałam jeść, a w nocy się budziłam z płaczem. Nie wiem dlaczego, ale za każdym razem wpatrywałam się tylko w jeden punkt i następnie wołałam mamę, która była obok mnie. Po kolejnym ataku pogotowie zabrało mnie do szpitala. Tam zrobiono mi rezonans i tomograf głowy. Okazało się, że posiadam wielki guz mózgu na osiem centymetrów, stan krytyczny. Konieczna była natychmiastowa operacja. Nie miałam pewności czy przeżyję. Zabieg wywołał sparaliżowanie prawej ręki. Liczne chemioterapie oraz naświetlenia spowodowały wypadanie włosów. Jako małe dziecię z początku byłam zdruzgotana tym, że jestem łysa, ponieważ widziałam inne dziewczynki, które posiadały na głowach piękne fryzury. Postanowiłam walczyć. Moja determinacja, aby powrócić do normalnego życia była naprawdę wielka. Wydawało mi się, że wszystko powoli ustępuje jednakże okazało się iż przyszło pogorszenie choroby. Chemioterapie przestały działać na mój organizm. Lekarze nie dawali mi szans na przeżycie, aczkolwiek ja wiedziałam, że posiadam jeszcze wiele celów do zrealizowania na tej planecie. Powiem szczerze iż wiadomość, którą mi przekazano wcale mnie nie załamała. Byłam w stu procentach pewna, że czuwa nade mną mój Anioł Stróż. Kolejnego wieczoru zapadłam w śpiączkę, ale moje serce nadal biło. Doskonale słyszałam rozmowy osób, które mnie otaczały. Codziennie w myślach modliłam się do Boga, aby przywrócił mi zdrowie. Minęło pięć lat, a mój organizm z każdym dniem stawał się roślinką. Pewnej nocy przyśniła mi się bardzo dziwna postać, ale gdy ją ujrzałam w duszy poczułam dziwny spokój. Powiedziała mi, abym niczego się nie obawiała. Następnego poranka obudziłam się i przed oczami ujrzałam tatę. Biedaczek uśpił się na krześle trzymając mnie za rękę. Pogłaskałam go po głowie, a on gwałtownie się przebudził. Z niewiadomego dla mnie powodu zaczął płakać. Jak się okazało były to łzy szczęścia. Mówienie przychodziło mi z wielkim trudem, ale wyszeptałam mu, że go kocham. Cały zespół szpitala był w szoku, że się przebudziłam. Dawali mi zaledwie kilka miesięcy życia.

Oczywiście od razu rozpoczęły się serie badań i okazało się, że stał się cud. Wielki rakotwórczy guz w niewytłumaczalny sposób znikł. Moje chęci do życia zwiększyły się stokrotnie, ale nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, że straciłam władzę w nogach. Pewnego niedzielnego dnia zdecydowałam podnieść się z wózka, aby stawić pierwsze kroki. Niestety, ale skończyło się to upadkiem i stłuczoną miednicą. Pogodziłam się z tym, że będę jeździła na wózku inwalidzkim i wcale nie czułam się gorsza od innych ludzi, pomimo tego iż dziwnie na mnie patrzyli.

Dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak wielkie miałam szczęście, że przeżyłam. Gdy wyjechałam na ogród moim pojazdem to po raz pierwszy poczułam jak smakuje powietrze. Zaznałam na sobie ciepło słońca, a nawet krople deszczu. Było to naprawdę wspaniałe uczucie. Kiedy skończyłam 25-lat poznałam mojego męża, który pomógł mi w niebezpiecznej sytuacji, gdy spadłam z wózka. Do tej pory jesteśmy razem i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Jest dla mnie taką podporą i osobą, która motywuje mnie do realizacji marzeń. Nie wiem czy wiecie, ale dzięki niemu odważyłam się wystąpić w programie muzycznym i teraz realizuję się jako wokalistka. Chciałabym, aby każdy posiadał takie szczęście jakie mnie spotkało.

Tysiąc Łez

Pewnego wieczoru listonosz dostarczył mi od przyjaciela list w którym było napisane:

„Dzisiaj o 19:30 wylatuję do Las Vegas… Dawałem Ci sygnały co do Ciebie czuję, ale ty je ignorowałaś, a moja cierpliwość dobiegła już kresu. Mam nadzieję, że ułożysz sobie życie i będziesz szczęśliwa.”

Po przeczytaniu tych słów coś we mnie pękło oraz uświadomiłam sobie, że go kocham.Szybko wybiegłam z mieszkania i złapałam pierwszą lepszą taksówkę. Kierowca na moje życzenie jechał z bardzo szybką prędkością. Pech chciał, że zatrzymała nas policja. Funkcjonariusze wlepili nam mandat o wartości 500zł. Spojrzałam na zegarek i do odlotu zostało niecałe 10-minut. Z pośpiechem ruszyliśmy dalej. Gdy dotarłam na miejsce i chciałam przejść przez bramki zatrzymała mnie ochrona. Samolot Boing970 w tym czasie wystartował. Byłam na siebie wściekła, że tak pomiatałam uczuciami Michała. W tym momencie uświadomiłam sobie jak wiele dla mnie znaczył. Wyszłam na zewnątrz budynku i przykucnęłam sobie przy murku, a następnie całe moje emocje wybuchły. Pierwszy raz w życiu tak mocno szlochałam. Nagle poczułam, że ktoś chwycił mnie za ramię. Moje myśli w tym momencie były jednoznaczne. On nie poleciał… Podniosłam powoli głowę, a przed oczami zobaczyłam nieznanego mi mężczyznę. Niestety, moja nadzieja prysnęła…

— Przepraszam czy coś się stało? — zapytał.

— Straciłam najważniejszą osobę w życiu. Czy może być coś gorszego?

Mężczyzna niespodziewanie siadł obok mnie i powiedział:

— Bardzo mi przykro… Owszem zdarzają się gorsze rzeczy. Pewnego dnia, gdy wraz z kolegą ścinaliśmy piłą elektryczną drzewa, ten zamachnął się tak mocno, że obciął mi nią lewą rękę.

Chłopak mnie po prostu nie zauważył. Mój krzyk był tak głośny, że cały las się odbijał echem. Kiedy zobaczyłem rękę na ziemi to prawie zasłabłem. Przeszedłem bardzo długie leczenie.

To co mi powiedział mną naprawdę wstrząsnęło.

— O matko. Nie wiedziałam… To ja się tu rozczulam nad moimi niepowodzeniami, a Pan radzi sobie sam z jedną ręką.

— W życiu trzeba sobie radzić inaczej cały ten świat może nas całkowicie zdruzgotać.

Słowa, które wypowiedział dały mi naprawdę dużo do myślenia. Postanowiłam nie dać za wygraną i nawiązać jakoś kontakt z Michałem.

— Muszę przyznać iż ma Pan całkowitą rację. Dziękuję za tę chwilę rozmowy. W tym momencie była mi naprawdę potrzebna.

— Cała przyjemność po mojej stronie. Czasami krótka rozmowa może zdziałać cuda.

— Przepraszam, ale muszę się już zbierać, gdyż czeka na mnie taksówka.

— A gdzie Pani jedzie?

— Wybieram się do Rynkówki. Mała miejscowość na totalnym zadupiu. Chcę odwiedzić rodzinę, gdyż tylko ona mi teraz została.

— Znam to miejsce i akurat będę przejeżdżał przez tą wioskę. Może pojedzie Pani ze mną? Przynajmniej nie trzeba będzie płacić za transport.

W głowie miałam pewne obawy czy wsiąść z nim do samochodu, ponieważ zawsze unikałam jazdy z obcymi, ale ten człowiek wydawał się być naprawdę miłą osobą.

Postanowiłam, że z nim pojadę.

— Jeżeli to nie będzie żaden kłopot… to oczywiście mogę się zabrać.

— Naprawdę będzie mi bardzo miło, gdy ktoś dotrzyma mi w czasie drogi towarzystwa.

— W takim bądź razie proszę chwilkę zaczekać. Pójdę zapłacić taksówkarzowi za obecny kurs.

Gdy wsiadłam do samochodu nieznanego mi mężczyzny poczułam dziwny niepokój, ale nie wiedziałam co jest tego powodem. Jednak po krótkim czasie atmosfera stała się całkiem luźna. Rozmawialiśmy jakbyśmy znali się od lat. Ten człowiek posiadał w sobie taką charyzmę, że przez moment zapomniałam o wydarzeniu, które kilka minut temu miało miejsce. Całą drogę płakałam, ale ze śmiechu.

Wymieniliśmy się numerami telefonów, a na koniec podziękowałam za miłe towarzystwo.

Następnego dnia cały dzień próbowałam skontaktować się z Michałem, ale jego komórka nie odpowiadała. Rozmyślałam nad tym czy jemu chociaż trochę na mnie zależało skoro tak postąpił.

Po długich namysłach stwierdziłam, że poważna relacja między nami nie miałaby żadnego sensu, ale doskonale wiedziałam iż siebie samą oszukuję. Ledwo położyłam się na tapczanie, gdy nagle usłyszałam powiadomienie w telefonie. Cała rozradowana, że jednak się odezwał zerwałam się na równe nogi by czym prędzej się z nim skontaktować.Patrzę na ekran… dostałam esemesa, ale to nie był on.

Odłożyłam, więc komórkę z powrotem na komodę lecz mój nowy wielbiciel nie dawał za wygraną.

Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Ruszyłam swoje cztery litery, aby otworzyć niespodziewanemu gościowi. Przekręcam kluczyk, otwieram wrota i widzę przed sobą osobę, zasłoniętą wielkim bukietem czerwonych róż. Rozpłakałam się, gdyż myślałam, że jednak mi przebaczył i wrócił, ale czekało mnie kolejne rozczarowanie. Moim oczom ukazał się człowiek, który zaproponował mi podwózkę do Rynkówki.

— Widzę, że to nie mnie się Pani spodziewała. Wręcza mi kwiaty.

— Przepraszam, ale miewam teraz trudny czas. Dziękuję bardzo za róże. Wyglądają zjawiskowo. Mogę wiedzieć z jakiej okazji je dostałam? W jakiej Pan sprawie do mnie przybył?

Mam zapłacić za paliwo?

— Bez okazji.

Zarumieniłam się…

— Napisałem esemesa, że za chwileczkę tutaj się zjawię, gdyż zapomniała Pani zabrać z mego auta swojego szala. Nawet nie przyszło mi do głowy, aby prosić Panią o pieniądze.

— Naprawdę nie trzeba było tym sobie głowy zawracać. Sama nawet nie spostrzegłam, że go nie zabrałam.

— Oddaję zgubę i przepraszam za najście.

— Dziękuję bardzo, ale może wejdzie Pan na kawę?

— Jeżeli to nie kłopot… Nazywam się Leszek. Mówmy sobie po imieniu.

— Zapraszam. Na mnie mówią Roksana.

Razem z Leszkiem miło spędziliśmy wieczór na wszelkich pogaduszkach. Sami nie zauważyliśmy jak nam szybko minął czas. Nie wiem dlaczego, ale każdego dnia praktycznie ze sobą rozmawialiśmy przez telefon. Nasza znajomość w nieoczekiwany sposób nabierała niebezpiecznego kierunku. Nie chciałam pakować się w żadne związki, gdyż moje serce należało tylko do Michała, ale przy Leszku czułam się bardzo bezpiecznie. Po kilku miesiącach postanowiłam dać szansę mojemu adoratorowi. Z Michałem nadal nie miałam żadnego kontaktu i dla własnego dobra postanowiłam o nim zapomnieć. Pięknego niedzielnego słonecznego poranka, gdy wraz z Leszkiem delektowaliśmy się wykwintnym rosołem przez okno zobaczyłam mamę Michała. Zdziwiło mnie to, ponieważ nikt z ich rodziny w tej okolicy nie mieszkał. Po kilku minutach słyszę pukanie do drzwi.

— Dzień Dobry Pani Copek. Mogę w czymś pomóc?

— Dziecko kochane… Już nikt w niczym nie pomoże…

Przestraszyłam się, gdyż nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Pomyślałam, że ponownie wplątała się w jakieś kłopoty, ale to co usłyszałam mnie zdruzgotało.

— Dlaczego Pani tak mówi? Zapraszam do środka.

— Przychodzę Cię poinformować, że nasz Michaś zginął w katastrofie samolotowej.

Dzisiaj odnaleźli szczątki Boinga970 na wybrzeżach jakiejś wyspy. Wszyscy zginęli.

— Co Pani do mnie mówi? Skąd ma Pani takie informacje?

— Dla mnie też jest to strasznym przeżyciem… Od rana pakuję w siebie różne leki, żeby tylko znieczulić ból. Włącz sobie wiadomości, na okrągło o tym mówią. Wyszła…

Włączyłam od razu telewizor. Faktycznie, samolot którym leciał mój wybranek uległ wielkiemu zniszczeniu. Biłam się w myślach, że w niego zwątpiłam. Przez kolejne 7-miesięcy wylewałam tysiąc łez. Gdy uzmysłowiłam sobie, że już nigdy go nie zobaczę, że nie usłyszę jego głosu i głupich docinek nieskazitelne krople same wypływały mi z oczu. Leszek nie potrafił przyjąć do swojej wiadomości tego, że nie był moją pierwszą miłością. Bardzo denerwowało go, gdy wspomniałam o Michale. Niestety, ale ten związek także szybko się zakończył.

Słony smak jego łez

Od najmłodszych lat wraz z mamą mieszkałam na bezludnej wyspie, którą nazwałam

„Doliną rzek”. Na każdym kroku można było spotkać piękne wodospady, a woda była po prostu nieskazitelna. Każdego poranka przychodziłam do mojego ulubionego wąwozu, aby rozmyślać nad różnymi sprawami. Zawsze zadawałam sobie jedno pytanie czy prócz mnie i mamy istnieją inni ludzie? Nigdy nie usłyszałam odpowiedzi na tą zagadkę. Od czasu do czasu wypytywałam ją jak się tutaj znalazłyśmy, ale wtedy odpowiadała mi, że jestem jeszcze za młoda, aby poznać tą tajemnicę. Postanowiłam więcej nie zadawać jej tego pytania. Sądziłam iż kiedyś nadejdzie ten czas, że sama mi o tym opowie. Gdy skończyłam 18-lat zaprosiła mnie na poważną rozmowę. Miałam wielką nadzieję, że w końcu usłyszę odpowiedzi na wszelkie pytania.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 27.37