E-book
42.63
drukowana A5
Kolorowa
67.42
Praga jest kobietą

Bezpłatny fragment - Praga jest kobietą

czyli nieprzewodnik i nieporadnik dla kobiet w podróży

Objętość:
242 str.
ISBN:
978-83-8245-871-8
E-book
za 42.63
drukowana A5
Kolorowa
za 67.42

Dla naszych córek, żeby były takie, jakie chcą!

Wstęp

Wszystko zaczęło się rok przed przeprowadzką do Pragi, gdy zaczytywałam się w książkach Mariusza Szczygła, a dzieciom na dobranoc czytałam „Niedoparki” czeskiego autora… Nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, że stolica Czech stanie się moim domem na dwa lata.

Radość — kiedy pewnego dnia nadarzyła się okazja do przeprowadzki, nie wahałam się ani chwili. Spakowaliśmy siebie, nasze dzieciaki: trzyletnie bliźniaki i pięcioletniego synka i ruszyliśmy po przygodę.


Po co ta książka?


To jest podziękowanie za dwa lata pięknej przygody.

Podziękowanie Pradze, a przede wszystkim jej mieszkankom, które sprawiły, że to były dla mnie tak piękne chwile.

Szybko zorientowałam się, jakie perły skrywa to miasto i zapragnęłam podzielić się tym odkryciem, nie trzymać mądrości i dobra tych dziewczyn tylko dla siebie.

To kobiety robią tu różnicę. Przybywają z miłości do kogoś, miasta, piwa, siebie… I zmieniają świat!


Oczywiście pełno tu łatek, stereotypów i generalizacji plus idealizowania (przyznaję, że nie jestem obiektywna), bo ja Pragę po prostu pokochałam!


Do każdego rozdziału oprócz fotografii bohaterek dorzucam foty Pragi z mojego szwendania po niej. Tak ją czuję. Wcale mi się nie znudziła. Przeciwnie. Mam poczucie, że za każdym rogiem czeka kolejna niespodzianka i tajemnica do odkrycia…


Kiedy tak łaziłam na spacery i przyglądałam się temu miastu, a potem poznawałam kolejne osoby i zainicjowałam cykl spotkań „Praga jest kobietą”, coraz bardziej klarował mi się w głowie pomysł na powstanie tej książki. Takiego nieprzewodnika, nieporadnika… Nie tylko dla czechofilek.


Kiedyś sama zostałam zaproszona do kobiecego projektu i pamiętam, ile to spotkanie mi dało, do tej pory nieustannie korzystam z siostrzanego wsparcia i doświadczenia, więc mam szczerą nadzieję, że czytając tę książkę weźmiesz z niej coś dobrego dla siebie.


Dlatego bardzo się cieszę, że tych dziesięć kobiet zgodziło się opowiedzieć swoje historie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie Marta Siudalska Lenarczyk! Już miałam rzucić cały ten pomysł w cholerę, gdy na jej warsztacie doznałam olśnienia, że warto poprosić ją o pomoc! Zgodziła się i oto mamy wsparcie super coacha kobiet na (z) emigracji (Marta wspiera osoby żyjące na emigracji lub po powrocie z niej).


Po każdym rozdziale możesz zrobić przygotowane przez Martę ćwiczenia i zobaczyć co/jak Ci to robi. Niezależnie od tego, czy:

• mieszkasz od zawsze w Polsce,

• mieszkasz lub mieszkałaś poza Polską (z wyboru lub nie),

• jesteś za granicą i chcesz wracać do kraju, a może za nic na świecie nie,

• wróciłaś z zagranicy, a może marzysz o podróżach?

• albo po prostu ciekawią Cię historie kobiet, które zmieniły swoje życie…

Te ćwiczenia są dla KAŻDEGO!


Ćwiczenia ustawione są w logiczna całość, zabierają Cię w podróż, podróż bohaterki. Są szczególnie przydatne, kiedy stoisz przed wyzwaniem, zmianą, trudna sytuacją i nie wiesz, jak się przygotować, oraz co wziąć pod uwagę. Albo dopiero planujesz jakieś zmiany, chcesz osiągnąć jakiś cel — wtedy też warto do nich zajrzeć.

Ćwiczenia znajdują się po każdym wywiadzie. Jest w książce przeznaczone miejsce na notatki, możesz jednak zdecydować się na założenie notesu dla swojego projektu, dla swojej podróży.

Ćwiczenia nie wyczerpują możliwości poszczególnych zagadnień, ale są solidną podstawą do przeprowadzenia ciekawej analizy, mają być dla Ciebie inspiracją, aby pytać siebie samą jeszcze dalej i dalej… Dopełniając poprzedzające je wywiady, mogą stać się także motywacją do zmiany.


A zatem zapraszamy Cię w podróż! Wyposażamy Cię w dawkę inspiracji, może i motywację, oraz zestaw ćwiczeń porządkujących własne refleksje.


Sprawdź, czego Ty pragniesz i za czym tęsknisz, albo po prostu poczytaj historie kobiet które zmieniły swoje życie. Pragniemy, aby ta książka wsparła jak najwięcej osób, dlatego jest projektem charytatywnym, z którego zysk przekazujemy na fundację UNAWEZA, (Ich misja to: DAJEMY KOBIETOM SKRZYDŁA poprzez wyrównywanie szans ekonomicznych, społecznych i prawnych. Zapewniamy dostęp do edukacji, opieki medycznej oraz spełniamy Ich marzenia).

Dziękujemy że Ty też zmieniasz świat.


Dobrego czytania, oglądania i dbania o siebie.

Anna Trafisz



Przestrzeń dla Ciebie — Czytelniczko, przygotowana przez:

Martę Siudalską — Lenarczyk.

Jestem w Pradze od 2011 roku — chociaż miało to być tylko na chwilę, może rok, może dwa. Po tym czasie wiele osób mi mówi — Ty znasz wszystkich … Ale to nie jest mimo wszystko prawda. Chociaż, jako coach Polek za granicą, znam ich całkiem sporo.

Lubię rozmawiać z ludźmi, a oni sami też garną się z rozmową do mnie. I tak rozwija się sieć tych, których poznajemy. Miałam okazję poznać wszystkie nasze Bohaterki. Poznać je i ich historie. Są one dla mnie inspiracją i motywacją do własnych przemyśleń.


Każda z bohaterek tej książki to … prawdziwa Bohaterka swojego życia. Zwykliśmy uważać, że bohater musi być przez duże B i najlepiej dokonywać mega wielkich wyczynów. A jaka jest prawda? …

Każdy z nas jest bohaterem swojej własnej historii życia, nikt inny za nas w niej nie gra. Każdy z nas jest bohaterem właśnie przez duże B. Każdy dzień zaś jest podróżą — podróżą przez nasze życie, ale i przez kolejne drobne i większe wyzwania, zmiany, radości i smutki, przez każdy dzień.


Zapraszam Cię zatem do wspólnej podróży — podróży przez historię kobiet, Pragę, własną historię, podróży przez kawałek życia.


Po każdym wywiadzie, który może stać się inspiracją, znajdziesz zestaw pytań, sugestii, motywacji do przepracowania ze swoimi celami, planami, wyzwaniami.


Zacznij od początku, kolejne wywiady to kolejne etapy naszej podróży. Etapy te powstały na bazie “Podróży Bohatera” Josepha Campbella, ale też inspirowałam się podróżami moich Klientek — Bohaterek, które przemierzały część podróży życiowych razem ze mną.


W trakcie czytania kolejnych wywiadów zauważysz, że nie wszystkie nasze bohaterki zaplanowały życie w Pradze same, czasem rzucił je tam niespodziewanie los. I na takie sytuacje też warto się przygotować, aby przez te nasze podróże — większe i mniejsze — przechodzić z radością i podniesioną głową, wyzwania traktować jako najlepszą naukę, a los brać w swoje ręce i stawać się częściej twórcą niż tylko elementem jakiegoś planu.


Jesteś gotowa wyruszyć w podróż? Zaczynamy?


Każdego dnia, tygodnia, miesiąca ewoluujemy, zmieniamy się, odkrywamy swoją siłę. Zaczynając dowolną podróż — czy to przez trudy życiowe, czy przez drobne zmiany, czy może przez najzwyklejszą codzienność — jesteśmy innym człowiekiem, niż na jej końcu Każda podróż rozwija nas, wzmacnia, uczy. Czasami właśnie ta podróż ma większe znaczenie niż jej cel.


Pomyśl teraz nad obszarem w swoim życiu, w którym chcesz dokonać zmiany lub ta zmiana właśnie się dokonuje. Może dzieje się coś w obszarze pasji, może zdrowia, może w obszarze zawodowym, a może matczynym? A może dopiero planujesz wprowadzić zmiany — to pomyśl jakiego obszaru zatem będą dotyczyć?

Możesz też wypisać wszystkie obszary obecne w twoim życiu teraz.

Popatrz na nie:

gdzie czujesz się spełniona, szczęśliwa, a w których obszarach chcesz coś zmienić.

Wybierz jeden z tych obszarów, w którym ta zmiana jest nieunikniona w pierwszej kolejności.

Zamknij oczy, daj sobie parę chwil, aby zobaczyć oczami wyobraźni obrazy, które przychodzą Ci na myśl w kontekście obszaru zmiany.

Przyjrzyj się im: co widzisz? Jakie widzisz detale? Jakie kolory? Może postacie? Kto tam jest i czy Ty sama tam jesteś? Jakie dźwięki? Jaka jest atmosfera tam, gdzie wyobraźnia cię zaprowadziła? A może czujesz zapachy?

A może widzisz samą siebie w tej zmianie, która się dzieje? A może widzisz, jak ta zmiana się dokonuje? Jakie emocje Ci towarzyszą?


Narysuj lub opisz to, co widzisz.

A jeśli nie masz ochoty pracować z własną wyobraźnią — znajdź zdjęcie, które Ci się podoba najbardziej — zdjęcie z albumu, albo obrazek z internetu. Może być też obraz albo grafika. Wykorzystaj to, co masz pod ręką. Przyjrzyj się temu obrazkowi: co widzisz? Jakie szczegóły? Kolory, kształty, styl, postacie, niuanse, pierwszy plan i drugi plan. Co zadziało się na chwilę przed upamiętnieniem tej chwili, co zadziało się w chwilę po zrobieniu ujęcia. Jakie emocje w Tobie wywołuje to zdjęcie, obraz.

Zapamiętaj to, albo zapisz.

A teraz zastanów się i odpowiedz na pytania:

• Jaką inspiracją może być ten obraz dla Ciebie w kontekście zmiany?

• Co może Ci zasugerować?

• Czy widzisz tam jakąś wskazówkę dla zmian, które się mają zadziać?

• Co Ci podpowiada ten obraz?

• Jakie skojarzenia Ci się pojawiają w kontekście tego, co Cię czeka?


W kolejnym wywiadzie znajdziesz dalsze kroki do pracy nad podróżą swojej bohaterki.


1. Marta Hilgert

Już kiedy parkuję pod jej warsztatem artystycznym czuję się tak zrelaksowana jak po wypiciu kieliszka pysznego czerwonego wina (choć nigdy u Marty nie drinkowałam :) ) Jej obrazy, dzieła, warsztaty i kolor, który ją otacza, sprawia, że chce się do niej wracać i wracać. Nieważne, czy przychodzę dla siebie czy z dzieciakami, czeka tam z otwartym sercem, ramionami, uszami (cudownie słucha!) i milionem kolorowych farb do zabawy. Bo u Marty można bawić się w sztukę :) I to jest takie przyjemne… I zawsze, ale to zawsze poczuć babskie wsparcie! Jak sama mówi, przywraca godność kurom domowym. Oj, jak bardzo to dobre uczucie!


Cześć Marta, zacznijmy od pytania: Kim Jesteś? Jaka jest Twoja historia?


Ech, to niełatwe pytanie dla kogoś, kto ma za sobą pełne 2x25. Przed laty może bym na nie odpowiedziała ze wstydem: „kura domowa”. Dziś najchętniej mówię o sobie „late bloomer”, czyli ktoś, kto swe pasje i talenty rozwija później, niż na to wskazują grafy urzędu statystycznego. Zasadniczo, tych ról życiowych i profesji mam parę. Ostatnimi czasy jest to kolorowa makatka — dwuwarstwowa przeplatanka pod tytułem „matka, żona, córka starzejących się rodziców” versus „graficzka, twórca, lektor”.


A co z tego wydaje Ci się najważniejsze?


W różnych okresach mojego dorosłego życia poszczególne role raz grały pierwsze skrzypce, kiedy indziej odchodziły na boczny tor. Moja historia jest historią wielu z nas — kobiet aktywnych zawodowo, które w pewnym momencie musiały bądź też chciały swą karierę „odłożyć na bok”. Czyli w obliczu nowych potrzeb, zmieniły osobiste priorytety — tak jak buty na obcasie wymieniamy na wygodne adidasy. No bo czasem trudno w szpilkach biegać po placu zabaw czy też być szefem ważnego projektu z chorowitym maluchem, dzieckiem niepełnosprawnym lub niedołężnymi rodzicami pod opieką.


U Ciebie te zasadnicze zmiany zawodowe nastąpiły po urodzeniu dzieci? Planowałaś to?


Moje życie pracownicze rzeczywiście dzielę na „before children” i „after children”. W pierwszym okresie byłam panią redaktor a potem edytorką w małej, dobrze prosperującej redakcji. Kochałam swoją pracę, swój zespół i miasto Kraków, do którego się przeprowadziłam „za mężem”. Dzieci w planach były, zakładałam jednak, że na pewno będę umiała pogodzić odpowiedzialną i dość stresująca pracę z macierzyństwem. Plan był prosty: 3 miesiące w domu a potem: niania, odciągnięte mleko z lodówki, wieczory i weekendy z dzieckiem.

No i urodziła się nam Hanusia. 10 punktów w skali Agpar, ale z nietolerancją pokarmową, egzemą i alergiami na prawie wszystko. O tym jednak przekonaliśmy się stopniowo. Po miesiącu okazało się, że mała ma szaloną niedowagę, a my nie mieliśmy pojęcia, dlaczego. Więc pomimo mego sprytnego planu pogodzenia kariery z macierzyństwem, wszystko trochę inaczej się potoczyło.


Żal Ci było tej swojej pracy marzeń?


Nie czułam wówczas żalu. Strach o zdrowie tego małego człowieczka był o wiele większy, niż moje ambicje. Wszystko się przewartościowało. Nawet nie z powodu tych hektolitrów oksytocyny, które natura wpompowała mi do mózgu. Coś sobie założyłam, na podstawie doświadczeń innych kobiet, no a życie te moje wizje skorygowało. Jestem typem riserczera. Lubię dużo wiedzieć, bo im więcej wiem, tym mniej się boję. 8 i 9 miesiąc ciąży przeleżałam na podtrzymaniu, przeczytałam 3 roczniki czasopisma „Dziecko”, 2 grubaśne książki i zdawało mi się, że o „blaskach i cieniach” macierzyństwa wiem wszystko. No ale, jak to zazwyczaj bywa, realne życie znacznie przekroczyło me oczekiwania. Przy tym pierwszym dziecku zawsze jest hardcore. Bo człowiek jest zaskoczony i nawet trochę obrażony na świat, że to wygląda inaczej niż w podręczniku. Do tego dochodzi niepewność związana z nową rolą rodzica całkowicie odpowiedzialnego za dziecko i jego dobro. Uczą nas w szkole całek, reakcji chemicznych… a o kolkach i hormonalnych huśtawkach po porodzie na lekcjach biologii ani słowa.

Spełniałaś się w roli matki? Nie brakowało Ci kontaktu z dorosłymi?


W swojej pracy i tzw. wyzwaniach życiowych byłam zawsze perfekcjonistką. Zapewne psycholog by stwierdził, że jest to jakaś przywleczona z dzieciństwa nieustanna potrzeba zasłużenia na pochwałę. Wszystko, co robiłam, starałam się robić „na full”. Nic więc dziwnego, że i mamą stałam się na 150 %. Z worami pod oczami, ręką więdnącą od ugniatania bezglutenowych i bezmlecznych wyrobów, ale mamą szczęśliwą. Z Pani Redaktor stałam się Kurą Domową! Szczerze powiedziawszy, aż tak bardzo tych lat spędzonych w kucki w piaskownicy nie żałuję. Obok mnie kucało przecież parę fantastycznych dziewczyn (pozdrawiam Małgosiu W.). Z paroma się przyjaźnię do dziś. Jedyne, czego żałuję, jest to, że w owych czasach, home office czy on-line praca to było jeszcze sci-fi rodem z krajów skandynawskich. No i druga sprawa — charakter mej pracy nie za bardzo się nadawał na okrojenie jej do pół etatu, bo redakcją i procesem produkcji czasopisma się trudno kieruje zdalnie.

Z czasem więc urlop macierzyński się przerodził w wychowawczy. Firma, w której byłam zatrudniona zaczęła mieć kłopoty, więc stwierdziliśmy, że jeśli nie mam za bardzo gdzie wracać, to może poczniemy sobie drugie dziecko?

Tak na świecie się pojawił syn Mikołaj. Drugie pisklę, jeśli oczywiście jest zdrowe, jak wiadomo już nie jest taką rewolucją w gnieździe młodych rodziców. Z drugim bowiem już nie latasz do pediatry raz w tygodniu, nie wertujesz z sercem na ramieniu Internetu, nie przegrywasz w głowie czarnych scenariuszy. Polegasz na doświadczeniu i działasz. Jak ma szkliste oko to bańki stawiasz, a jak kaszle na mokro, to odciągasz gila odkurzaczem i smarujesz maścią rozgrzewającą. Właściwie w tym okresie wszystko się nam dobrze układało. Jedyne, co się nam nie powiodło, to eksperyment pt. „Hania w przedszkolu” (po 6 miesiącach i 7 antybiotykach, za rada alergologa — straciliśmy złudzenia, że się na wirusy uodporni). Nadal więc miałam non-stop na głowie dwójkę dzieci plus ciężko pracującego małżonka wracającego wieczorową porą, ale nie było źle. Jakieś teksty do babskich gazet za pieniądze pisałam, coś tam tworzyłam z dziećmi i powoli zaczęłam myślami wracać do planu: praca — niania — reaktywacja kariery.

I to właśnie wtedy przyszła ta wasza rodzinna rozłąka, czyli życie w rozkroku pomiędzy Krakowem a Pragą. No i twoja choroba?


Młodszy syn miał 2,5 roku, ja zaczęłam rozsyłać swe odkurzone CV. No a tu nagle — niespodzianka! Z dnia na dzień się okazuje, że stanowisko mojego męża przenoszą do Czech. Propozycja nie do odrzucenia. Więc — pojechał jako odpowiedzialny mąż i ojciec oraz główny żywiciel rodziny. Wracał do nas, śnieg czy deszcz, w każdy piątek w nocy. 8 godzin w aucie, 1,5 dnia w domu, 8 godzin powrót. Ja zaś, jako ta dzielna matka-Polka, myślałam, że na pewno sama w Krakowie dam radę. No i dawałam, jak tysiące osób w mojej sytuacji. Ale ponieważ Kraków to nie nasze miasto rodzinne, nigdzie za rogiem nie mieszkała babcia, kuzynka czy ciocia, więc zdarzały się i chwile grozy. Na przykład ta, gdy syn dostał zapalenia krtani i się dusił w nocy, a pan z pogotowia stwierdził, że bierze tylko chore dziecko i ewentualnie mnie, ale to drugie — zdrowe musi zostać w domu — samo!

Druga sprawa — logistyka i priorytety samotnego rodzica. Samotny rodzic nie może sobie pozwolić na słabość. Ja zaczęłam mieć problemy z jelitami. Na podstawie błędnej diagnozy, miesiącami choroby nie udawało się wyleczyć. Postanowiłam więc, że ponieważ muszę być na chodzie — mam przecież małe dzieci — to przystosuję swój tryb życia do swej choroby.

No i np. w obawie przed biegunkami, aby móc w południe odebrać jedno z przedszkola lub normalnie wyjść z domu, od rana nic nie jadłam. Wyłaziły mi włosy garściami, schudłam 10 kg, ale nie zwracałam na to uwagi. Opisuję to ku przestrodze, aby uczulić innych, jak bardzo w swej roli i poczuciu obowiązku potrafimy się zapętlić!

Podczas tego 2,5 roku mego „połowicznie samotnego macierzyństwa”, na własnej skórze się przekonałam, jak pieruńsko twarde musi być życie samotnych rodziców — długodystansowców. Ja byłam sama tylko 5 dni w tygodniu, moje dzieci miały kochającego, zaangażowanego tatę, a ja wspierającego męża, choć głównie na Skypie. Inni nie mieli tego komfortu. Każdy samotny rodzic to w moich oczach bohater, który zasługuje na medal lub choćby wsparcie i podziw społeczny.


To z tego powodu nabrałaś odwagi na tą zasadniczą zmianę — przeprowadzkę z małymi dziećmi do innego kraju?


Tak, po dwóch latach powiedziałam mężowi, że ja dalej nie dam rady. Dzieci potrzebują być z tatą a tata potrzebuje być z rodziną. Zostawiłam więc bez żalu przyjaciół, piękny Kraków, no i głównie — szanse na pracę w zawodzie. Byłam zdeterminowana. Postanowiłam, że w tej dalekiej, nieznanej Pradze mogę jeść codziennie kalafiora z jajkiem czy twarożek z sardynką, mieszkając w kawalerce na poddaszu, bylebyśmy tylko w końcu byli razem. Firma męża nie kwapiła się z moszczeniem dla nas gniazdka i expackiego kontraktu, ale się okazało, że jeśli żona jest w desperacji, co zmniejsza komfort i wydajność pracy męża, to coś się da wynegocjować! Za to na wieki kochać będę ten „złoty korporat” mego męża! Zapłacili za naszą przeprowadzkę i za wynajem.

No a ponadto, oprócz końca rozłąki, bardzo kusiła mnie ta zagraniczna przygoda. Ja pochodzę ze średnio zamożnej rodziny. Nie jeździłam z rodzicami na wczasy do Bułgarii, nie mieliśmy nawet auta na wycieczki po Polsce. Obce kraje zobaczyłam dopiero jako studentka. Już wówczas się mi zamarzyło, aby gdzieś pobyć dłużej na tyle długo, by poznać ludzi i lokalne klimaty, smaki i kurioza. No i to marzenie mogło się teraz spełnić.


A jak Praga Ciebie przywitała?


Z natury jestem optymistką, więc założyłam, że wszystko będzie OK. Do tego mam rękę do ludzi. Zamieszkaliśmy w domku na obrzeżach miasta. Pod nami mieszkała wraz z mężem właścicielka — cudowna, starsza pani z Morawy. Mówiła mi „Marti” i wykazywała bezgraniczną cierpliwość do mej kulawej češtiny oraz naszych rozbrykanych dzieci. Mieszkanie „daleko od szosy” miało swe uroki, ale brak auta trochę mi utrudniał życie. Kiedy dzieci były chore, a syrop na kaszel się skończył (zaś małżonek był w kolejnej podróży służbowej), to niezłym wyczynem logistycznym było dostać się do najbliższej apteki. To był główny kontrast z naszym dotychczasowym miejskim życiem. W Krakowie, w podobnej sytuacji, z duszą na ramieniu i elektroniczną niańką w garści, wybiegałam po leki do apteki za rogiem.


Co pomogło Ci przystosować się do życia w obcym kraju?


Myślę, że głównie moja ciekawość świata, jak również to, że od pierwszego dnia założyłam, że będzie tu inaczej, może nie bardzo łatwo, ale na bank bardzo ciekawie. Dzięki temu nie kręciłam nosem na kminek w chlebie i dość zaskakujący dla nas Polaków dystans oraz znacznie mniejszą otwartość Czechów na nowych ludzi i nowe znajomości. Wiedziałam również, że to język i historia jest kluczem do zrozumienia każdego społeczeństwa.


Więc zaczęłaś uczyć się czeskiego. Warto było?


Pierwszy kontrakt mieliśmy na dwa lata. Niby krótko, ale dla mnie, która całe życie zarabiała mówieniem i pisaniem oraz spotykaniem różnych ludzi, wydawało się niepojęte, że mogę mieszkać w kraju, do tego słowiańskim i uparcie pozostawać w anglojęzycznej bańce językowej.

Zrozumiałam też, że raczej wieki miną, zanim osiągnę poziom znajomości czeskiego wymagany w pracy redakcyjnej. To jest ta cena, która płacimy my — partnerki/partnerzy podążający za osobą kochaną i jej karierą. Czeskiego uczyłam się na wszelakie sposoby. Sama, z książek i płyt, oglądając do znudzenia lokalne wiadomości, nieskomplikowane talk-showy, no i znane mi z Polski seriale. W końcu zapisałam się na kurs i zdałam państwowy egzamin z języka czeskiego. Potem też, myśląc o nowych możliwościach pracy, zrobiłam i inny kurs — nauczania języka polskiego jako obcego. Czyli, jak większość z nas, „humanistycznych dusz na wygnaniu” zaczęłam tłumaczyć teksty a potem uczyć dorosłych obcokrajowców w Pradze języka polskiego.


W tą nową branżę wskoczyłaś z marszu?


No nie tak z marszu. Jak większość kobiet i ja cierpiałam na „imposter syndrome”, czyli strach, że mam za małe kwalifikacje na określone stanowisko. Objawiał się to typowo — w momencie, gdy zapragnęłam zmiany i zaczynałam tworzyć konkretny plan, gdzieś w głowie odzywał się skrzeczący głosik — nie jesteś dość dobra, nie masz na to pieczątki, studiów, tytułu. Pewnie stąd ta moja potrzeba udokumentowania własnych umiejętności poprzez liczne kursy i egzaminy. Przyznam, że się ostatnimi czasy trochę w tej dziedzinie resocjalizuję. Pewnie dzięki temu, że i świat wokół nas się zmienia. Choćby w tej branży, w której ja działam. Zmniejsza się potrzeba pieczątek, zwiększa zaś konkretnego doświadczenia i umiejętności. W cenie jest kreatywne spojrzenie — jak specjalistów, tak i pół-profesjonalistów a czasem nawet i pasjonatów-wariatów — amatorów.


Co było z Tobą dalej?


Mój small biznes się bardzo powolutku, ale sukcesywnie rozkręcał. Miałam wiernych klientów i paru studentów, którzy polecali mnie innym. Zdobywałam doświadczenie i poczucie pewności, że chyba jednak dobra jestem w tym, co robię. No i wówczas, bez uprzedzenia, nastał pamiętny rok 2009. Kryzys finansowy dotarł w końcu i do Czech. Firmy zaczęły obcinać budżety na atrakcje typu nauka języków i tłumaczenia. Pomyślałam — cholera, znowu wracasz Marto do punktu zero! Farmaceutką nie jesteś, kursu księgowości nie zrobisz, bo matematyka to nie twoja bajka. Zostaje ci to, co jak się wydaje, umiesz najlepiej i nigdy nie wychodzi z mody — pilnowanie dzieci, gotowanie i sprzątanie domu.

Około roku siedziałam pogrążona w żałobie po niespełnionych marzeniach i utraconej niezależności finansowej. Ssałam łapę jak ranny niedźwiedź, by w końcu dojść do wniosku, że dość tego biadolenia. „Mam na karku 2x20 lat. Nie mam już nic do stracenia, więc może wreszcie zacznę robić to, co zawsze chciałam — grafikę komputerową i sztuki wizualne”. Koniec końców, myślałam, jak nie teraz, to kiedy? No a dodatkowo — pocieszałam się — to jest chociaż biznes mobilny, który, jeśli będzie trzeba, wraz z laptopem i pędzlami spakujesz do walizki i wyruszysz tam, gdzie firma pośle męża.


Czyli można powiedzieć, że to kryzys cię popchnął na zupełnie inne tory?


Dokładnie tak. Kryzys zburzył mój dotychczasowy świat, ale z drugiej strony — to wówczas zaczęła się moja nowa przygoda z malowaniem i designem. Dokładnie rzecz biorąc, to ja niegdyś malowałam. Jak większość nastolatek zapełniałam rysunkami zeszyty, bloki i cokolwiek pod rękę mi wpadło. No i nagle, w wieku lat 14 uznałam, że kiepsko mi to idzie, nie mam talentu, a już na pewno się nie dostanę do wymarzonego liceum plastycznego. No a ponieważ niespełnione marzenia bolą bardziej niż klęska, postaram się o tym malowaniu za wszelką cenę zapomnieć. Słowa dotrzymałam. Ołówka i pędzla nie tknęłam następnych 15 lat. Zaczęłam malować i rysować dopiero po urodzeniu dzieci. Chorowały często i na zmianę. Dostawałam szału siedząc tygodniami w domu, więc malowałam — z nimi i dla nich. Tworzyliśmy recy-art. Oraz własne zabawki i kompozycje z pudełek po syropach, kartonach, płatkach śniadaniowych i mleku.

Była z tym kupa zabawy, ale moje prawdziwe, „dorosłe” malowanie się zaczęło w Pradze, po pamiętnym kryzysie. Zaczęłam tą przygodę na kółku plastycznym w miejscowym domu kultury. Szłam tam z trzęsącymi się kolanami i przeświadczeniem, że będę tam najstarsza i najgorsza (a do tego — z obcym akcentem). Okazało się, że nie jest ze mną tak źle i że pomimo braków warsztatowych, mam dobre wyczucie koloru i fantazję. Mój śmieszny akcent również nikomu nie przeszkadzał, bo to było kółko plastyczne, a nie dramatyczne. Grafiki zaś uczyłam się już sama na domowym komputerze. Na początku wiedzę tajemną oraz umiejętności czerpałam z niezliczonych filmików na You Tube. Potem zainwestowałam w on-line szkolenie i podręcznik. W końcu, ponieważ ja jednak potrzebuję interakcji podczas nauki i feed back-u, zapisałam się na roczny kurs wieczorowy. No i na tym kursie okazało się, że pomimo wieku 40+ i braku tego nieszczęsnego świadectwa liceum plastycznego, jestem zaskakująco dobra jak w projektowaniu, tak i we władaniu programami graficznymi.

A z Polakami miałaś kontakt?


Tak, głównie z rodzicami innych dzieci z Polskiej szkoły, gdzie moja dwójka chodziła na zajęcia raz w tygodniu. Polska szkoła to dobre miejsce, by złapać kontakt z ludźmi, którzy mają podobną skalę problemów. To samo dotyczy zresztą innych obcokrajowców żyjących tu w Pradze. Większość z nas, bez względu na kraj pochodzenia, musi się borykać z poczuciem wyobcowania, tęsknotą za rodziną i przyjaciółmi, statusem oraz swą starą pracą, której często nie możemy tu wykonywać. Jak również faktem, że zawsze będziemy trochę odstawać od tego czeskiego krajobrazu.


A z Czechami udało Ci się zaprzyjaźnić?


Oj tak. Jak wspomniałam, ja ma ogromne szczęście do ludzi. Założyliśmy z mężem, że nie będziemy mieszkać wśród ekspatów, bo jesteśmy leniwi — wówczas nigdy się nie nauczymy języka i nie poznamy tego kraju porządnie a przecież i o to nam chodziło, sprowadzając się tutaj.

Z Czechami nie jest tak łatwo się zaprzyjaźnić. To znaczy, absolutnie jest to możliwe, ale jest to proces. Nie jednorazowa, spontaniczna akcja, jak w Polsce, ale taki długodystansowy projekt, który wymaga wysiłków z obu stron. I nie chodzi tylko o barierę językową, ale głównie o mentalność. Przykład — chłopiec czeski z polskim regularnie bawią się na placu zabaw, razem chodzą do przedszkola i jest oczywiste, że się lubią. W Polsce mamy tych dzieci już po pierwszym spotkaniu przy huśtawkach przechodzą na „ty”, bywają u siebie na kawie, pilnują dzieci na zmianę oraz częstokroć wypłakują wspólne żale na teściową czy system. W Czechach tenże proces zajmuje 6—12 miesięcy, przy czym nie jest pewne, że i po 12 przejdziemy na „Ty”. Nie mówię, że jest to złe. Jest to inne. Sytuacja jest łatwiejsza, jeśli Polak wchodzi do jakiejś grupy, która ma wspólne zainteresowania. Może to być sport, może być chór albo religia. Mnie się udało trafić na fantastyczną parafię, gdzie poznałam wiele otwartych ludzi, głównie mam, z którymi przyjaźnię się do dziś. No i jak już wyszłam z cienia i przestałam się wstydzić za to kim (nie)jestem i jak mówię, to zaczęłam chodzić na różne spotkania i warsztaty aktywizacji kobiet organizowane przez różne organizacje pozarządowe w Pradze.


A jak się dokonała Twoja przemiana i to, że w końcu wyszłaś do świata?


Tak jakoś samoczynnie, z upływem czasu, choć nie bezboleśnie. Bo jak człowiek wylezie z piwnicy na światło dzienne, to to światło go oślepi i onieśmieli. Ale w moim przypadku naprawdę opłacało się zaryzykować, bo po tym, jak na galaretowatych nogach wkroczyłam „do świata”… ów świat zaczął na mnie zwracać uwagę. No i, co zaskakujące, fakt że byłam obcokrajowcem, stał się wartością dodaną a nie handicapem, jak myślałam do tej pory!

Pierwszy był wywiad do Lidovych Novin, gdzie zwierzałam się, jak mi się żyje w Czechach, co tu robię i dlaczego tu jestem. http://ldvk.cz/Fpg

Zaś po roku, dzięki temu krótkiemu tekścikowi, odwiedziła mnie Czeska telewizja i ze mną — Polską Kurą Domową vel graficzką i malarką, nakręciła reportaż do programu dokumentalnego pt. „Babilon” http://bit.do/ceskatelevize-Marta-Hilgert

No i to doświadczenie było dla mnie prawdziwym złotym ziarnkiem, które się trafiło zakompleksionej kurze na obczyźnie. Nic bowiem lepiej nie pogładzi pomarszczonej kobiecej duszy… niż mili, inteligentni ludzie wokół i fakt, że na dwa dni się stajesz bohaterką wszechczasów. Tego właśnie bym życzyła każdej z nas i święcie wierzę, że każda z nas na takie spa dla duszy zasługuje. I to sto razy bardziej, niż ja.


To znaczy, że od tamtej pory profesjonalnie zajmujesz się grafiką i malarstwem?


Od paru lat mój small biznes to taki stolik o trzech nogach. Jedna to logo, grafika i plakaty, gdzie działam pod szyldem craftiespot.com. Druga — dekorowanie mebli, gadgetów do domu oraz malowanie obrazów na zlecenie i ręcznie ulepszonych mega-kolorowych reprodukcji własnych w formacie S-XXL. Trzecia — najnowsza, to warsztaty NoStreessArt.cz, na których uczę ludzi, jak odnaleźć zagubioną radość z procesu tworzenia, jak rozbujać drzemiącą w nas kreatywność, a przy okazji zrelaksować się i własnoręcznie stworzyć coś pięknego i oryginalnego. W moim nowym, przecudnym, domowym atelier pracuję z dorosłymi i z dziećmi. Najbardziej lubię prowadzić tzw. warsztaty koleżeńskie lub rodzinne — międzypokoleniowe, na których mama/tata, babcia i dzieci lub grupka znajomych maluje razem, rozmawiając, bawiąc się i ucząc, że i w ten sposób można ciekawie spędzać czas.


Dlaczego tak bardzo ci zależy, by to była zabawa — Malowanie BEZ Stresu?


Ponieważ stresu i perfekcjonizmu mamy aż za dużo. W pracy, w szkole, w rodzinie, w emailu z biura i w wieczornych wiadomościach. To, co robimy w czasie wolnym, ma przynosić nam radość. Malowanie nie powinno być kolejnym źródłem frustracji i niezadowolenia z siebie.

I to nie jest jakaś moja pseudo-teoria. Naukowcy kanadyjscy dowiedli, że godzina tzw. czynności twórczych, powoduje obniżenie hormonu stresu zwanego kortyzolem o 75 procent. Takie wyniki osiągnięto, jak w grupie zawodowych artystów, tak i amatorów, którzy się zaklinali, że nie potrafią narysować kółka. Wielokrotnie przetestowałam to na własnej skórze, i to w różnych czarnych momentach, których niemało w życiu członka „sandwich generation” (to określenie odnoszące się do pokolenia dorosłych, którzy z różnych względów muszą obejmować opieką zarówno starzejących się rodziców, jak i dzieci, a często także wnuki, jednocześnie trudniąc się pracą zawodową). Jak więc mogłabym nie chcieć nauczyć innych tego wszystkiego, co pomaga utrzymać higienę duszy, a do tego nie wymaga ani kondycji, ani doświadczenia.

Druga sprawa związana z tworzeniem dla samego tworzenia, to fakt, że jest to świetne ćwiczenie kreatywności i elastyczności. A kreatywność to jedyna czynność, na która jeszcze nie wymyślono algorytmu, czyli jest szansa, że nawet roboty w tej dziedzinie nie pozbawią nas pracy. Stworzenie czegoś od zera, zwłaszcza po raz pierwszy i bez wzoru do skopiowania, to zgoda na niespodziankę i na przypadkowość. To świetna lekcja wyobraźni oraz radzenia sobie z niedoskonałościami projektu w początkowej fazie. To praktyczne ćwiczenie, jak z czegoś pozornie nieudanego, możemy stworzyć nową, ciekawą kompozycję — nową wartość.

Zupełnie, jak z nami i naszą karierą — na obczyźnie, po dzieciach, po wylewie czy po rozwodzie. To nasze „życie po przejściach” bardzo często przypomina kolaż — ze ścinków poprzednich planów, resztek wspomnień oraz tych nowych, kolorowych kształtów, które dopiero uczymy się kreślić.


Marta, a jakie masz Marzenia?


Poza pokojem, zdrowiem, które się nie psuje i dobrą śmiercią?

Jako matka — marzę by moje dzieci wyrosły na uczciwych, pozytywnych i ciekawych świata, a do tego zaradnych dorosłych. Jako żona, życzę nam obojgu, żebyśmy zachowali szacunek dla swej odmienności i potrafili być przyjaciółmi, cokolwiek lata przyniosą i gdziekolwiek nas los rzuci. Zaś jako córka, aby starość moich rodziców nie była bolesna i pełna zagubienia i samotności. No a jako graficzka, twórca, lektor? Wydaje mi się, że właściwie to ja te marzenia zawodowe stopniowo spełniam. Może niektóre jeszcze nie na 100 procent, może niektóre ulegną hibernacji z powodu pandemii i kryzysu, a może niektóre z czasem przestaną być marzeniami.

Ale to mnie w tej chwili tak bardzo nie martwi. Jestem pewna, że na ich miejscu wyrosną nowe. Marzenia są jak trawa — rosną w kępach i są nieśmiertelne.


Przesłanie, podsumowanie.


— Dla matek — nie wstydźmy się za to, kim dziś jesteśmy i co robimy. Czy w Nowym Jorku, czy w Nowej Hucie, możemy poczuć się, jak osoby przegrane albo wschodzące gwiazdy — w jakiejkolwiek dziedzinie. Jedno jest pewne — w obcasach czy trampkach, zmieniamy ten świat na lepsze. Bądź wykonując roczny plan firmy, z klapą żakietu poplamioną od kaszki albo jako full-time matka, podcierając dziecięce nosy, wspierając męża i jego karierę czy wekując przetwory bio.


— Dla dziewczyn żyjących za granicą — nie skupiajmy się na tym, czym już nie jesteśmy, no i czego nam tutaj brakuje. Koncentrujmy się na tym, co potrzeba zrobić, abyśmy osiągnęły swoje nowe cele w nowym kraju. Zawsze jest jakieś wyjście, które często czeka tuż za zakrętem. Więc nie warto zbyt długo dreptać i popłakiwać oglądając się wstecz. I wychodźmy do ludzi — Czeszki, Polki czy Hinduski to takie same stworzenia, pełne niepokojów, trosk i marzeń.


— Dla nas wszystkich zaś, po obu stronach granicy; i to bez względu na fakt, czy nasza ciężka praca figuruje w tabelce PKB:


Kochane dziewczyny! Trzymajmy się razem. Nikt nam nie pomoże, jeśli nie będziemy się wzajemnie wspierać. Kocham facetów, ale ich świat jest tak inny, że często nie ogarniają skali naszych problemów i rozterek. My nie możemy podkładać sobie kłód pod nóg i zamykać drzwi przed nosem. Nie krytykujmy i nie oceniajmy życia i wyborów innych kobiet — matek czy nie-matek. Podział na karierowiczki i kury domowe jest sztuczny! Skupmy się na tym, jak możemy działać wspólnie i sobie wzajemnie pomagać. Możemy latami czekać na zmiany w kodeksie pracy czy zmiany w tzw. opinii publicznej. Zmieniajmy to już teraz, wyciągając rękę do tej drugiej, bo ta DRUGA — to tak naprawdę — JA.


Marta Hilgert: No stress art, znajdziesz ją tu:

http://www.craftiespot.com/

www.NoStreessArt.cz

https://www.facebook.com/MartaCraftiesPot


Przestrzeń dla Ciebie — Czytelniczko:


Uwielbiam rozmowy z Martą, albowiem ma niesamowity dar barwnego opowiadania, wywoływania emocji. Rozmowy z nią zakrapiane są i łzami szczęścia i nostalgii, przepełnione dobrym humorem i śmiechem na głos. To balsam dla duszy.


Marta opowiada o swojej podróży, wspomina też o potrzebach, które stały za zmianami, ale i rolami jakie w swoim życiu pełniła i pełni.


Zastanów się teraz Ty, w jakich rolach jesteś obecnie w swoim życiu: mamy, żony, partnerki, kobiety?…

Przyjrzyj się swoim potrzebom w każdej z tych ról. Zapisz poniżej odpowiedzi na pytania. Zapisuj wszystkie skojarzenia, słowa które przychodzą. Obserwuj siebie — co dzieje się z Twoim ciałem i emocjami, kiedy myślisz o swoich potrzebach.


• Czy zmiany, które cię czekają wpływać będą na wszystkie Twoje role, czy też dotyczą jedynie wybranej roli?

• Jakie potrzeby stoją za zmianami, których dokonujesz?

• Czy zmiany wynikają z tego, że potrzebujesz zaspokoić swoje potrzeby czy potrzeby innych?

• Co jest dla Ciebie ważne — jak chcesz tę potrzebę zaspokoić? Co wtedy się stanie? Jak zmieni się Twoja postawa? Twoje emocje?

• Jak możesz zaspokoić taką potrzebę? Poszukaj pomysłów, nie ograniczaj się, zapisuj wszystkie pomysły które przychodzą Ci do głowy.

• A co się stanie — gdy tej potrzeby nie zaspokoisz? Jakie emocje się pojawiają? Jakie wyzwania?

• Czy te potrzeby musisz zaspokoić sama, czy też możesz liczyć na czyjąś pomoc?

Odpowiedz teraz na te pytania:

1. Dlaczego ta zmiana jest (może być ) dla mnie ważna?

2. Czego oczekuję od zmiany?

3. Czego oczekuje od siebie i innych w kontekście tego, co planuję?

4. Czego nie widzę? Albo czego nie chcę zauważyć?

5. Czego potrzebuję jeszcze?

6. Za czym tęsknię?

Jakie refleksje pojawią się teraz, gdy patrzysz na obszar zmiany i siebie w nim? Co jeszcze widzisz? Może widzisz coś, czego wcześniej nie było?


Zajrzyj do kolejnego wywiadu.


Miejsce na Twoje zapiski:



2. Gosia Zubowicz-Thull

O Gosi trudno cokolwiek napisać, bo ja po prostu, jak będę duża, chcę być jak Gosia! Ta, która tańczy taniec afrykański, ta która pokazuje dzieciom czaple i żurawie, ta, która kiedy pracuje, to daje z siebie wszystko, a kiedy się bawi, to jest w pełni w tej zabawie. I czyta, ogląda spektakle, filmy, uczy siebie i innych, pomaga potrzebującym, a potem idzie grać na ukulele i oczywiście dba o zdrowe odżywianie, planetę i równowagę. Tak bardzo pomaga! Tym swoim działaniem, a nie gadaniem tak bardzo mnie zachwyca. No fajna jest ta Gosia.

Cześć Gosia, zacznijmy od pytania: Kim jesteś? Kim byłaś? Kim chcesz być?


Jestem mamą, Polką, która mieszka w Pradze, zadowoloną z życia, szczęśliwą osobą. Jestem antropolożką i animatorką kultury. Pracuję w ekologicznej organizacji pozarządowej. A chciałabym być motywacją dla innych, ale w takich małych, codziennych rzeczach.


Jak to się stało, że się znalazłaś w Pradze? Co cię tu sprowadziło?


Na studiach chciałam wyjechać na wymianę studencką Erasmus. Mój wydział “Wiedzy o kulturze” współpracował tylko z kilkoma uniwersytetami, między innymi z Uniwersytetem Karola. Podczas studiów zajmowałam się głównie teatrem, więc stwierdziłam, że Praga będzie idealna, bo jest znana z bardzo rozwiniętej kultury teatralnej. Mogłam studiować trochę po angielsku, a w międzyczasie nauczyć się języka. Byłam tutaj wcześniej tylko raz na weekend, więc przyjechałam zupełnie do nowego, nieznanego miasta. Na szczęście przed rozpoczęciem studiów mieliśmy miesięczny kurs językowy, więc tam poznałam wielkie grono znajomych, z którymi potem studiowałam. Podczas tego studenckiego roku nauczyłam się mówić po czesku, poznałam masę ludzi z różnych krajów, poznałam mojego męża i poznałam całe to miasto. Miałam wtedy dużo czasu, żeby odkrywać wszystko, na co miałam ochotę. Na studiach musiałam zaliczyć dużo zajęć, ale mieliśmy też czas na chodzenie do teatru, do kina, na poznawanie wszystkich miejsc, na oglądanie klasyki czeskiego kina, czyli wszystko to, na co studenci mogą sobie pozwolić. Nigdy nie zapomnę zajęć z teatrologii w małych salkach na poddaszu z widokiem na Hradczany.


Twój mąż nie jest Czechem, a jednak zdecydowaliście się zamieszkać na stałe w Pradze…


Mój mąż pochodzi z Francji, więc Praga jest dokładnie w połowie drogi i już podczas studiów wiedzieliśmy, że chcemy tu zostać. Wróciliśmy tylko do swoich krajów skończyć studia, a później znaleźliśmy projekty w ramach wolontariatu europejskiego i zamieszkaliśmy tutaj razem. Mieszkamy w Pradze już 13 lat. Dla każdego z nas to nie jest nasze rodzinne miasto, nie nasz kraj, ale był to taki teren neutralny, gdzie łatwiej nam było coś budować razem jako wielokulturowej parze. Dla naszych dzieci jest to zupełnie naturalne, że w domu mówi się z czterech językach. I widzę, że dla wielu ich kolegów i koleżanek również. Podobno erasmusowe pary doczekały się już ponad miliona dzieci.


A to było tak, że Praga ci się od razu spodobała? Jak tu przyjechałaś, to czy ten styl życia ci się spodobał czy to miasto? Jak to się stało, że zdecydowaliście obydwoje, że to miasto to dobre miejsce do życia?


Z moim francuskim mężem mieliśmy poczucie, że spotkaliśmy się tu w połowie drogi i żadne z nas nie chciało ciągnąć tego drugiego do siebie. Dlatego Praga wydawała nam się taka idealna. Takie nasze, neutralne miejsce, gdzie mamy swoje ulubione zakątki, gdzie się poznaliśmy i gdzie lubimy być razem. Więc dlatego się zdecydowaliśmy, że zostaniemy tutaj.

Na pewno to, że mieliśmy dużą grupę znajomych nam pomogło. Ja byłam z jednej strony w takiej grupie międzynarodowych studentów, którzy tutaj przyjechali na Erasmusa z różnych wydziałów, więc z nimi spędzaliśmy dużo czasu. Z drugiej strony miałam trochę znajomych Czechów, z którymi studiowałam “Wiedzę o teatrze”.

Na początku nie myśleliśmy za bardzo, co będziemy tutaj robić, ale wiedzieliśmy, że coś znajdziemy. Po studiach, kiedy przyjechałam do pracy w organizacji ekologicznej w ramach wolontariatu europejskiego, mieszkaliśmy na farmie na przedmieściach Pragi. Wokół blokowiska, a pośród nich stara farma, konie, krowy, owce wypasające się pod naszym oknem. Do tego grupa ludzi mieszkająca jak w małej wiejskiej społeczności, gdzie po wspólnej pracy chodzi się na piwo do lokalnego baru i prawie nigdy się nie jeździ do centrum. Taką Pragę też poznaliśmy.

Praski styl życia nam bardzo podpasował, bo jednak w porównaniu z Warszawą, to jednak dużo mniejsze miasto i czuć, że ludzie nie żyją tutaj w takim wielkim pośpiechu. Po roku studiów w Pradze trudno mi było wrócić do warszawskiego pędu, gdzie wszyscy się gdzieś spieszą, gdzie też mam wrażenie, że często ludzie się oceniają i licytują, na to, co zrobili i gdzie byli i ma się poczucie, że trzeba się krygować i być na bieżąco we wszystkim, co jest czasami męczące.

Czeska mentalność jest bardzo specyficzna, tu ludzie żyją minimalistycznie, potrzebna im do szczęścia mała grupa znajomych, wyjazd do lasu w trakcie weekendu, wyjście do lokalnej restauracji. Ciągle mam wrażenie, że wiele osób potrzebuje do szczęścia tylko swojego spokoju, tu się na to mówi „klídek”, „pohoda”, to takie zadowolenie z normalnego, prostego życia. Myślę, że to nas też urzekło.


Jak to życie w Pradze się zmienia, jak już się jest rodzicem? Jak się wam tu żyje jako rodzinie, a nie jako studentom?


U nas to było dość naturalne przejście, bo mieszkaliśmy tu już od wielu lat. Mamy dużą grupę znajomych z różnych krajów, a do tego taką grupę wsparcia w swojej dzielnicy. Mieszkamy w dzielnicy blisko centrum, gdzie wszyscy ludzie się znają. W Warszawie rzadko mi się zdarzało, że spotkałam kogoś spontanicznie na ulicy, a tu za każdym razem jak wychodzę na spacer, to spotykam znajomych i w kawiarniach, i w restauracjach, i na ulicy. Człowiek od razu się czuje taki zadomowiony.

Kiedy urodziła się nasza córka, nie mieliśmy wielu znajomych, którzy mieli dzieci, więc to pierwsze pół roku wspominam jako takie samotne doświadczenie, oczywiście też bardzo radosne. Ale jak już zaczęliśmy więcej wychodzić i poznaliśmy więcej rodzin, zaczęliśmy chodzić na zajęcia i na plac zabaw, to się zrobiło zupełnie inaczej. Stworzyła się zupełnie nowa grupa znajomych, grupa mam, grupa rodziców z naszej dzielnicy, ludzi nam bliskich. Jak moja córeczka miała rok, to zaczęłam z nią chodzić na zajęcia Stowarzyszenia Polskich Rodziców w Pradze i wtedy poznałam grupę polskich rodziców, z którymi jesteśmy teraz bardzo blisko. Wcześniej miałam jedną polską koleżankę i nie czułam potrzeby, żeby specjalnie szukać towarzystwa Polaków. Ale jak się pojawiły dzieci, to się okazało, że jednak o niektórych rzeczach jest łatwiej rozmawiać z mamami z tego samego kraju i bardzo szybko te przyjaźnie się wzmocniły. Mam wrażenie, że Polacy gdziekolwiek się pojawią, to od razu się zrzeszają i organizują. Mamy w naszej grupie masę inicjatyw, świetnych wydarzeń i dużą dozę, masę po prostu, codziennego wsparcia.

Mam też wrażenie, że Praga z życia studenckiego i z życia rodzica to zupełnie inne miasta. Prawie nigdy teraz nie bywam w tych zakątkach, w których kiedyś bywałam, rzadko jeżdżę do ścisłego, turystycznego centrum.


Możesz powiedzieć więcej o różnicach kulturowych?


Mieszkam tu już długo i może niektóre rzeczy nie powinny mnie zastanawiać i zaskakiwać, ale jednak niektóre rzeczy wciąż mnie zadziwiają. Dla mnie trochę zachwycający, a zarazem i trochę denerwujący jest ten życiowy minimalizm, taka trochę bierność, mało ambicji. Ale postrzegam to też jako poszukiwanie takiego złotego środka.

Chociaż jestem tu od tak wielu lat, to jednak myślę, że nadal żyję bardziej w polskiej kulturze niż w czeskiej. Bardziej się przejmuję, interesuję tym, co się dzieje w Polsce, czytam polskie książki, śledzę polskie wydarzenia. Myślę, że nie żyję stricte w czeskiej kulturze, ale trochę tak na pół.

Dopuszczasz wersję, że kiedyś będziecie mieszkać w Polsce? Twoje dzieci mówią po polsku.


Dla mnie trudnym momentem było postanowienie, że to tu mieszkamy na stałe. Byłam przyzwyczajona do tego, że na chwilę wyjeżdżam, podróżowałam na różne projekty, często się przenosiłam. Byłam przyzwyczajona do tego, że całe moje życie może się zmieścić w jednej walizce, że mam tyle książek, ile jestem w stanie przewieźć. Jak zaczęliśmy tu osiadać, zadomawiać się, to dla mnie trudnym momentem było uświadomienie sobie, że już nigdy nie będę mieszkać w Polsce. Prawie cała moja rodzina mieszka w jednej dzielnicy i jesteśmy bardzo ze sobą związani. Wyobrażałam sobie, że moje dzieci się będą się wychowywać ze wszystkimi kuzynkami i kuzynami, więc taka konstatacja, że już nigdy nie będę mieszkać w Warszawie, była trudna.

To jeszcze się spotęgowało, jak się urodziły dzieci, bo było wiadomo, że będą miały rzadszy kontakt z naszymi rodzinami, że nie będziemy mieć pomocy babć, dziadka i wszystkich cioć, ale myślę, że się do tego przyzwyczailiśmy. Po prostu mamy tutaj taki swój mix polsko-francusko-czeski. Dzieci są bardzo związane z naszymi rodzinami, a prezenty pod choinkę dostają od trzech Mikołajów z trzech krajów.


Jak Praga ciebie zmieniła?


Ciężko mi powiedzieć, czy to Praga, czy sytuacja życiowa mieszkania w nowym mieście, w nowej kulturze. Ale Praga na pewno mnie zmieniła, bo jednak dużą część mojego dorosłego życia spędziłam tu i to z własnego wyboru. Na mnie Praga działa kojąco, ten rytm życia nie jest taki hektyczny, ludziom tak bardzo się nie spieszy, mają dla siebie czas. Na pewno nauczyła mnie takiego spowolnienia, doceniania czasu, kiedy siedzisz w parku na trawie i urządzasz piknik z przyjaciółmi, kiedy spotykasz się spontanicznie z ludźmi na ulicy i masz czas z nimi porozmawiać.

Praga dała mi przyjaźnie, znajomości z ludźmi z różnych krajów i też z takimi osobami, które może nie są bliskie, jeśli chodzi o zainteresowania, pasje, czy pracę, ale wspólne przeżycia łączą. Praga na pewno nauczyła mnie życia w wielokulturowym środowisku. Mówię codziennie po polsku, czesku, francusku i angielsku, więc chociaża zawsze mi się wydawało, że nie mam jakiegoś szczególnego talentu do języków, to teraz żyję każdego dnia w tych czterech językach. Dla mnie to już jest zupełnie naturalne. Czuję też, że to miasto jest bardzo otwarte na innych, może nigdy nie będę traktowana jako obywatelka, jako człowiek wrośnięty w tą kulturę, ale jednak mam tu swoje życie, dużo osób, które mnie znają i lubią.

Praga to taki tygiel kulturowy. W naszej kamienicy mieszkają osoby z ponad 13 krajów. Właściciel naszej kamienicy żartuje, że nasza kamienica to lingwistyczne kółko zainteresowań i nawet taką nazwę nakleił na swojej skrzynce pocztowej.


A jak Ty zmieniasz Pragę?


A jak ja zmieniam Pragę? Myślę, że ja staram się nie żyć jak expat, staram się żyć życiem ludzi, którzy żyją tutaj. Mam pracę, gdzie w dużej części pracuję po czesku, mam sąsiadów, z którymi się lubimy i znamy, dzieci chodzą do czeskiego przedszkola i szkoły. Pokazujemy, jak to życie wielokulturowej rodziny się wpisuje w to praskie życie. Bardzo mnie cieszy pomaganie w organizacji polskich rodziców w Pradze i myślę, że tworzenie ludziom takiej przestrzeni, w której się czują bezpiecznie i do której mogą przychodzić ze swoimi dziećmi, to jest pozytywne i wartościowe.


Gosia, ponieważ kojarzę Cię jako osobę, która życie ekologicznie, chciałabym poprosić Cię o podzielenie się ze mną wskazówkami dla początkujących.


Dla mnie było ważne, żeby znaleźć pracę, która jest jakoś związana z kierunkiem moich studiów. Szczególnie, że co jakiś czas mam takie poczucie straty, że nigdy tu nie będę na takiej dobrej pozycji zawodowej, jak w Warszawie, gdzie studiowałam i mam mnóstwo znajomych w różnych instytucjach i organizacjach. Wiadomo, że język jest i wartością i przeszkodą, bo mój czeski nigdy nie będzie na poziomie idealnym. Dlatego chciałam znaleźć pracę, gdzie będę mieć poczucie, że robię coś wartościowego. Pracowałam 10 lat w ekologicznej organizacji młodzieżowej jako koordynatorka projektów. Dzięki tej pracy moje podejście do ekologii bardzo ewoluowało, organizowaliśmy masę projektów podnoszących świadomość, szczególnie młodych ludzi, więc moje życie się bardziej ekologicznie ukierunkowało. Z moją rodziną staramy się żyć jak najbardziej minimalistycznie — nie mamy samochodu, staramy się nie latać samolotami i nie jeździmy na weekendowe dalekie podróże. Od kiedy się urodziły dzieci, podróżujemy tylko blisko, po Europie, do naszych rodzin. Zamiast kupić mieszkanie, kupiliśmy działkę z małym domkiem, po czesku „chatę”, gdzie jeździmy na weekendy. Wystarczy nam taki czas spędzony w lesie, żeby się zregenerować. W domu staramy się żyć jak najbardziej ekologicznie, chociaż z ograniczeniami wielkomiejskimi. Segregujemy śmieci, nasze dzieci wiedzą, co trzeba wrzucić do jednego z naszych siedmiu koszy. System segregacji w Pradze działa naprawdę dobrze i co 200 metrów są kosze na segregowane śmieci. Staramy się kupować w lokalnych sklepach, których w naszej dzielnicy jest masa. Mamy też sklepy, które sprzedają produkty bez opakowań. W zeszłym roku dołączyliśmy do kooperatywy spożywczej. Tworzymy grupę ludzi, którzy mają umowę z rolnikiem, który w możliwie jak najbardziej ekologiczny sposób uprawia dla nas warzywa, my go wspieramy finansowo przed sezonem, dzięki czemu on kupuje nasiona, a potem raz na dwa tygodnie przywozi nam warzywa. Staramy się żyć w miarę możliwości zero waste i uczyć nasze dzieci, żeby żyły w tym duchu.

Ja myślę, że najbardziej sprawdza się metoda małych kroków. Nie trzeba przeprowadzać domowej rewolucji od razu. Po prostu co jakiś czas wprowadzać nowe, dobre nawyki.


Za czym tęsknisz, żyjąc w Pradze?


Na początku bardziej tęskniłam za Warszawą, teraz to już tylko chyba najbardziej za rodziną. Kiedyś mi brakowało tego, że w Warszawie się dzieje tak dużo, brakowało mi otwierania gazety kulturalnej i zakreślania, co zobaczę w weekend. Ale Praga to też duże miasto, więc wydarzeń kulturalnych nie brakuje mi tak bardzo. Brakuje mi kulturowo polskości, kiedy ludzie rozumieją kontekst, o którym opowiadasz, znają podobne filmy, książki. Brakuje mi też poczucia, że staram się coś zrobić z tym, co się niedobrego dzieje w Polsce. Widzę, że wielu znajomych podejmuje inicjatywę, a przez to, że mnie tam nie ma, nie mogę w tym uczestniczyć, nie mogę nic zmienić. Nie mam poczucia, że się teraz cieszę, że mnie tam nie ma, że w porę uciekłam, tylko że żałuję, że powinnam tam być i coś z tym starać się zrobić.

Życie w Pradze jest dużo łatwiejsze, jest tu mniej ludzi, wszędzie jest bliżej. Uświadomiłam sobie, że w Warszawie nigdzie nie chodziłam na piechotę. Tutaj z miejsca, w którym mieszkamy, możemy przejść pół miasta. Wszędzie tu są małe parki, a to zupełnie zmienia życie. Spotyka się ludzi w parkach, na trawie.


A za czym byś tęskniła, gdybyś stąd wyjechała?


Nie planujemy stąd wyjeżdżać, nie mam natury nomadycznej, osoby, która by się chciała co parę lat przenosić, szczególnie z dziećmi. Czuję, że one są tu zadomowione.


Marzenia?


Najbardziej doceniam taki stan, kiedy czuję, że jestem na właściwym miejscu. I że wszystko idzie w dobrą stronę. Mam takie proste marzenia — żeby jak najczęściej mieć właśnie takie poczucie. Chciałabym znaleźć równowagę między czasem dla dzieci, dla męża, dla siebie, dla pracy, dla pasji. Żeby nie gonić, ale dla każdej z tych sfer mieć czas. Mam też oczywiście marzenia zawodowe. Chciałabym mieć poczucie, że współtworzę ważne, ekologiczne projekty, że robię coś pożytecznego i ważnego i że się w tym spełniam, a najważniejsze, że coś się zmieni na lepsze. Chciałabym się też nauczyć odpoczywać i regenerować, ale na to niestety zawsze brakuje mi czasu.


Dziękuję!


Przestrzeń dla Ciebie — Czytelniczko:


Cele… ustalamy je do wielkich zmian, często zapominamy jednak, że i mniejsze codzienne zmiany potrzebują celu. Czasem zdaje się nam, że nie potrzebujemy znać celu i to sam drogowskaz nam wystarczy, ale czy drogowskaz to nie jest pewnego rodzaju cel?

Każda podróż — dobrze jeśli ma określony cel, nawet jeśli to nie jest najważniejsza wartość tej podróży. Dlaczego? Warto wiedzieć bowiem, do czego chcemy dotrzeć, a nie …. przed czym uciec, czego uniknąć, czego nie doświadczyć.

To jak jazda taksówką po mieście, zazwyczaj mówimy dokąd kierowca ma nas zawieźć, a nie jakich miejsc unikać! Gosia mówi w wywiadzie: Najbardziej doceniam taki stan, kiedy czuję, że jestem na właściwym miejscu. I że wszystko idzie w dobrą stronę.

Jeśli doświadczasz zmian, planowanych, czy też nie z własnej woli albo wyzwania, które cię spotykają są niespodziewane — pomyśl jaki chcesz osiągnąć cel. Jaki ma być koniec danej podróży. Co chciałbyś osiągnąć mimo wszystko? Co jest twoją „dobrą stroną”, w którą chcesz zmierzać?

Popatrz na obszar zmiany, który wybrałaś. Jaki cel chcesz w ramach tego obszaru osiągnąć?

Nie obawiaj się marzyć, zapisz te marzenia, a potem przekuj je w konkrety. To mają być cele, które jeśli dobrze przygotujesz — będa możliwe do osiągnięcia.

Zapisz je i spójrz krytycznym okiem:

• Czy to są cele, które tak bardzo potrzebujesz osiągnąć?

• Czy to cel, cele, których realizacja zależy od Ciebie?

• Czy masz wpływ na nie i osiągnięcie ich?

• Jak ważny jest ten cel dla Ciebie?

• Jak ważna jest realizacja tego celu?

• Co stanie się możliwe, kiedy osiągniesz ten cel?

• Czy cel bierze pod uwagę potrzeby, o których myślałaś?

• A jak realizacja tego celu wpłynie na Ciebie i Twoje otoczenie?


Jeśli masz więcej celów w danym obszarze — zapisz je wszystkie, spójrz na nie chłodnym okiem. Zastanów się, który z tych celów jest najważniejszy do zrealizowania, jeśli miałabyś możliwość zrealizowania tylko jednego celu?

Zapisz go pod numerem 1. Przyjrzyj się pozostałym celom i znów wybierz ten najważniejszy z nich, zapisz jako 2. I tak rób, aż powstanie Ci lista ważności celów. Możesz to zrobić poniżej.

A może, gdy tak patrzysz na listę celów, na swoje potrzeby, na obraz zmiany w obszarze — może któryś z celów nie jest potrzebny? Może w ogóle nie trzeba się nim zajmować? A może realizacja wcześniejszych celów w zasadzie zrealizuje inny cel?

Z każdym celem pracuj oddzielnie według sugerowanych kroków.


Zajrzyj do kolejnego wywiadu.


Miejsce na Twoje zapiski:

3. Ewelina Fialová

Przyjeżdżając do Pragi miałam jedną nadrzędną myśl: żeby tylko nie „zepsuć” moich dzieci tą naszą przygodą. No i Ewelina pozwoliła mi mieć czyste sumienie. Nie dość, że jest świetną logopedą, to naprawdę świetną babką! Jest tak sprawcza, kreatywna i skuteczna, że przy niej zaczyna się chcieć. Myślę, że cała Polska i Czechy jeszcze nie raz o niej usłyszą, bo pomysłów ma miliony!

Zacznijmy od pytania: Kim Jesteś?


Z wykształcenia jestem logopedą, pedagogiem. Pracuję z dziećmi, które zmagają się z problemami w rozwoju mowy, wadami wymowy lub wielojęzycznością. Wspieram dzieci, dla których język polski jest tym drugim lub trzecim językiem komunikacyjnym. Uczę poprawnej wymowy, ale przede wszystkim staram się, aby zajęcia sprawiały dzieciom dużo radości. Poprzez zabawę wprowadzam ćwiczenia logopedyczne, które czasami wydawać by się mogły trudne i mało ciekawe. Dodatkowo, pracuję jako nauczyciel w Szkole Polskiej.

Prywatnie jestem kobietą, żoną. Mieszkam w Pradze od kilku lat i tu postanowiłam znaleźć miejsce dla siebie. Cieszę się, że przeprowadzając się do innego kraju, mam możliwość robić to, co naprawdę lubię i w czym czuję się dobrze.


Właściwie, to można do tego dodać jeszcze wersję kim byłaś zanim przyjechałaś do Pragi? Czy widzisz jakieś zależności?


Przed przyjazdem do Pragi, uczyłam się i pracowałam w zawodzie. Mieszkałam w Warszawie, tam prowadziłam terapię logopedyczną, uczyłam w szkole. Także pod względem zawodowym zmieniło się niewiele. Oczywiście w Pradze zyskałam nowe doświadczenie, pracując z dziećmi wielojęzycznymi. Natomiast patrząc na to z perspektywy rozwoju osobistego, mogę powiedzieć, że wcześniej byłam osobą ceniącą komfort i bezpieczeństwo. Przyjeżdżając do Pragi, tego poczucia bezpieczeństwa zabrakło, ponieważ zmieniło się wszystko. Zmieniło się moje życie prywatne i zawodowe. Zaczynałam od zera. Myślę, że intuicja i dobre osoby, które spotkałam na swojej drodze pomogły mi przezwyciężyć wszystkie lęki.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 42.63
drukowana A5
Kolorowa
za 67.42