Pozwól sobie na szczęście

Bezpłatny fragment - Pozwól sobie na szczęście

Książka usunięta z publikacji
Objętość:
198 str.
ISBN:
978-83-8384-588-3























Marcinowi i Tomkowi,

dwóm największym miłościom

mojego życia.

Dziękuje, że Was mam.

OD AUTORKI


Drogi Czytelniku, chciałabym, byś wraz z przeczytaniem tej książki, uwierzył, że wszystko jest możliwe, jeśli głęboko w to wierzysz. Bądź wytrwały w drodze do marzeń, stawiaj odważnie kolejny krok, który zbliża Cię do Twojego celu, i pamiętaj, że tylko Ty decydujesz, czy pozwolisz sobie na szczęście.

Rozdział I


Z głębokiego snu wyrwał mnie alarm w telefonie, a tak dobrze się spało. Wyciągnęłam rękę, by go wyłączyć i z powrotem zaznać błogiej ciszy. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał brutalną w tym momencie dla mnie godzinę — była ósma rano, a ja miałam zaplanowaną rozmowę o pracę. Pora wstawać. Przeciągnęłam się leniwie, tak bardzo nie chciało mi się żegnać z ciepłą kołderką i wygodnym posłaniem. Jeszcze chwilę walczyłam ze sobą, ale wiedziałam, że jeśli tylko pozwolę sobie, by choć na chwilę przymknąć jeszcze oczy, to obudzę się zdecydowanie za późno. Niechętnie więc spuściłam nogi na podłogę, w duchu doceniając wykładziny w domu, choć kiedyś wydawało mi się to czystym absurdem. Podeszłam do okna i rozciągnęłam zasłony. Znów przywitał mnie szary i ponury poranek, ale pomyślałam, że może się jeszcze rozpogodzi. Taki jest nasz angielski standard i kompletnie mnie to nie zdziwiło. Na wyspach bez problemu można zobaczyć cztery pory roku w ciągu kilku godzin. Z lekkim westchnieniem usiadłam z powrotem na łóżko.

Po czterech latach spędzonych w fabryce, którą w zeszłym tygodniu zamknęli na dobre, pracownicy mogli przejść do drugiego oddziału tej firmy, oddalonego stąd o dwie godziny drogi. Postanowiłam jednak znaleźć coś innego. Może i dobrze się stało, sama nie wiem, jak długo jeszcze bym tak tkwiła. Gdy tutaj przyjechałam, to był mój pierwszy punkt zaczepienia i tak już zostało. Praca sama w sobie nie była zła. Zmiany od poniedziałku do piątku, czasami wpadła też sobota, ale głównie w okresie, kiedy zbliżały się święta i firma miała podpisane większe kontrakty. Pakowanie towarów przy taśmie czy też układanie ich na paletach nie było skomplikowanym zajęciem, jednak każdy dzień tutaj wyglądał praktycznie tak samo. Czułam, że stoję w miejscu. Najpewniej, gdyby nie zamknięcie tej lokalizacji, to nadal by mi to kompletnie nie przeszkadzało, jednak trwające dwie godziny w jedną stronę dojazdy trochę naruszały moją strefę komfortu. Ten czas o poranku zdecydowanie wolałabym spędzić w ciepłym łóżku. A po południu pić już moją ulubioną kawę po powrocie do domu, a nie nadal być w drodze. W dodatku musiałabym mieć z kim dojeżdżać lub zdecydować się na komunikację miejską. Inaczej po odliczeniu od mojej wypłaty kosztów dojazdów nie wystarczyłoby mi pieniędzy na spłatę długów.

Ta sytuacja uświadomiła mi, że potrzebuję zmiany — to chyba był znak od losu. Byłam sama, bez faceta, bez dzieci, bez chomika nawet! I bez większych planów na przyszłość — tak, to właśnie ja, Joanna.

Kiedyś miałam być panią nauczycielką, policjantką — po prostu „kimś”. Niestety, na „miałam” jakoś się skończyło. Wyszło jak wyszło, realia pokonały plany, samo życie! I tak sobie mieszkam w Wielkiej Brytanii od czterech lat. Na wyspy przyjechałam zaraz po skończeniu szkoły średniej, zahaczyłam się do pracy w fabryce i tak to się toczyło. Nie miałam pojęcia, kiedy przeleciał ten czas.

Z kolejnym westchnieniem zerknęłam na stojące obok krzesło, na którym zauważyłam stare ubranie pracownicze, leżące tam wciąż od ostatniego prania. Nie wiedzieć czemu, nadal nie wylądowało w śmieciach. Jednak tego dnia cieszyłam się, że mogę ubrać coś zupełnie innego. Zerknęłam na moje ciuchy i dotarło do mnie, że za dużego wyboru nie ma. Miałam jedną jedyną szafę, która wcale nie pękała w szwach. Nie musiałam kombinować, jak upchać stertę ciuchów, i na pewno nie była to szafa, jaką ma większość kobiet. Ubrania w niej się mieściły bez problemu, a nawet miały jeszcze całkiem sporo luzu.

Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać (tak, to chyba był właśnie ten dzień, w którym życie sprowadza nas na ziemię), że nieźle zaniedbałam moją garderobę. Nigdy nie byłam duszą towarzystwa, nie kręciły mnie cotygodniowe imprezy, więc okazji, by się wystroić, było mało. Faktycznie powinnam kupić sobie coś nowego, ciekawszego do ubrania, jednak nigdy specjalnie mi na tym nie zależało. Odkąd pamiętam, to zazwyczaj nie miałam stosu ubrań na każdą okazją i stu tysięcy par butów jak typowa kobieta.

Wybrałam zwykłe czarne spodnie i koszulę w czerwoną kratę. Spojrzałam w lustro i uznałam, że nie wyglądam najlepiej. Ostatnio moja cera nie wyglądała zbyt promiennie przez królujący na wyspach niedobór witaminy D, na domiar złego oczy były lekko podkrążone. Nałożyłam więc subtelny makijaż, ale nie omieszkałam zakryć cieni pod oczami korektorem, by wyglądać na nieco bardziej wypoczętą.

Byłam gotowa!

Zdecydowałam się jednak wyprostować jeszcze włosy, sięgające do linii brody, nie zajęło mi to dużo czasu. W międzyczasie doszłam do wniosku, że muszę kupić farbę i odświeżyć trochę kolor. Na tle kasztanowych włosów już widać było szarobrązowy odrost. Jak ja nie lubiłam tego nijakiego koloru! Przejrzałam się jeszcze raz, założyłam kosmyk za ucho — od razu lepiej! Przecież nie idę straszyć na Halloween — zaśmiałam się w duchu.

Zeszłam do kuchni, by zjeść szybkie i proste w przyrządzeniu tosty — z dżemem lub jajkiem. To był zazwyczaj mój poranny standard, odkąd tu zamieszkałam. Zauważyłam na stole filiżankę z niedopitą kawą, zapewne pozostawioną w pośpiechu. Domyśliłam się więc, że Monika i Karol poszli już do pracy. To właśnie im zawdzięczam przyjazd do Wielkiej Brytanii, dach nad głową oraz ratowanie mi tyłka, gdy pakowałam się w kłopoty.

Monika to moja kuzynka, starsza ode mnie o sześć lat. Od zawsze traktowałam ją jak rodzoną siostrę. Karol jest jej mężem. W dzieciństwie spędzałyśmy razem z Moniką dużo czasu. Gdy byłyśmy coraz starsze, nadal często sprawdzała, co się u mnie dzieje, oddawała mi swoje ubrania czy kosmetyki. Monia miała tylko starszego brata, więc byłam dla niej trochę jak młodsza siostra, której nie miała. Jako dziewczynki byłyśmy w bardzo dobrych stosunkach, zawsze bez wyjątku mogłam na nią liczyć — i nigdy się to nie zmieniło.

Usiadłam w salonie na kanapie, piłam herbatę i wcinałam tosty z dżemem truskawkowym. Zaczynałam się zastanawiać, czy w ogóle dobrze robię, idąc na tę rozmowę. Zdjęcie ogłoszenia z ofertą tej pracy wysłała mi koleżanka, która wiedziała, że poszukuję jakiekolwiek pracy na już. Ktoś szukał opiekunki do dziecka, jednak dużo więcej nie wiedziałam. Może lepiej byłoby wyprowadzać psy na spacer niż bawić się w niańkę? Jednak w gruncie rzeczy to już chyba było mi wszystko jedno, byle tylko uwolnić się od fabryk i pracy jak zaprogramowany robot. Dzieci lubiłam od zawsze, byłam cierpliwa i kreatywna, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy byłam nastolatką, bawiłam wszystkie dzieci sąsiadów. Jednak trochę czasu już minęło, a tu nie robiłam kompletnie nic, co miałoby jakikolwiek związek z dziećmi. Nie miałam też żadnych dzieciaków w najbliższej rodzinie. No cóż, najwyżej sobie podziękujemy, jeśli szukają niani z prawdziwego zdarzenia i się nie nadam. Zawsze pozostanie mi rozważenie innych fabryk w naszym skromnym miasteczku czy też w niewielkiej odległości.

Włożyłam tenisówki, narzuciłam cienką kurtkę, by zachować złudzenie ochrony przed chłodem poranka, i wyszłam.

Gdzieś po dwudziestu minutach spaceru dotarłam do kafejki Costa — to właśnie tu umówiłam się z niejaką panią Ireną, by dowiedzieć się o szczegółach pracy opiekunki. Nadal rozmyślałam nad tym, czy nie oszalałam, dzwoniąc w ogóle pod numer z ogłoszenia. Pogoda zdążyła się zmienić w mgnieniu oka, było pięknie, stoliki na zewnątrz były zajęte, nie widziałam jednak żadnej starszej pani z dzieckiem. Weszłam więc do środka i rozejrzałam się po lokalu. W rogu sali dostrzegłam ładny, bardzo schludny zielony wózek i zadbaną starszą blondynkę. Podeszłam bliżej.

— Dzień dobry, Pani Irena? — spytałam niepewnie.

— Dzień dobry, proszę siadać. Bardzo mi miło. — Kobieta wyciągnęła do mnie dłoń.

Pani Irena była zadbaną, dojrzałą kobietą, jedną z tych, na które się patrzy i chce się tak wyglądać w ich wieku. Na oko była po sześćdziesiątce, miała krótkie blond włosy, ładnie umodelowane, pomalowane paznokcie, podkreślone czarną kredką oczy. Usta miała pomalowane wyrazistą, czerwoną szminką, a jej dekolt i dłonie zdobiła biżuteria. Jednym słowem — dżaga. Jej ciepły uśmiech i przyjazne spojrzenie wprawiły mnie w dobry nastrój. Uścisnęłam jej dłoń i szczerze się uśmiechnęłam, a moje wątpliwości co do tego spotkania po prostu zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

— To mój wnuczek, Liam — powiedziała, wskazując na siedzącego w wózku, naprawdę pięknego chłopca, o dużych brązowych oczach i dłuższych blond włosach. Trzymał palec w buzi, a pod pachą miał maskotkę.

— Cześć, Liam, jestem Asia. Przybijesz mi piątkę? — zapytałam i wyciągnęłam w jego kierunku rękę.

Zastanawiałam się w myślach, czy będzie zainteresowany takim przywitaniem. Miałam nadzieję, że tak się jeszcze robi, ale nie byłam na bieżąco z dziecięcymi zwyczajami. Ku mojej radości Liam przybił mi piątkę i zaraz odwrócił głowę w drugą stronę, pokazując, jak bardzo się zawstydził. Jego buzia zrobiła się cała czerwona, zamknął oczy, myśląc pewnie, że już go nie widać. Jakież to by było proste, gdyby dało się tak zniknąć. Zamykamy oczy i pyk, już nas nie ma. Dobre. Dziecięca fantazja. Zajęłam miejsce przy stoliku i zamówiłyśmy kawę. Ja wzięłam ulubione karmelowe latte, a pani Irena czarną. Zawsze się dziwiłam, jak można pić taką siekierę. Może nie jestem jeszcze w tym wieku, by to mi przeszło przez gardło, a może zwyczajnie nie lubię takiej mocnej kawy i już. Ja się dziwię, że oni piją siekiery, a oni się dziwią, że ja piję mleko z kawą zamiast kawy z mlekiem, jak to mówiła kiedyś moja babcia.

Wokół nas panował typowy gwar, ludzie siedzieli sami, w parach lub mniejszych grupkach, tocząc swoje rozmowy. Niektórzy pochłonięci patrzeniem w ekrany telefonów, uporczywie coś w nich pisali lub czytali, a jeszcze inni po prostu scrollowali ekran, tracąc swój bezcenny czas. Byli też i tacy, którzy czytali poranną gazetę czy też po prostu siedzieli i obserwowali budzące się do życia miasto. Jakie to miłe mieć czas i choć na chwilę zwolnić, delektując się kawą. Wokół słychać było głównie język angielski, ale wychwyciłam też i innych obcokrajowców, którzy tak jak my rozmawiali w swoich ojczystych językach. Mieszanka kultur, wyznań, przekonań. Lubiłam to, że tutaj każdy może być sobą i nikt nikomu nie przeszkadza, ludzie się nie oceniają. Wszystko było tu normalne, nawet to, że ktoś robi zakupy w piżamie i szlafroku.    Tymczasem w Polsce do Biedronki ludzie ubierali się jak do eleganckiego butiku i rzadko kto podczas zakupów uśmiechał się do przypadkowych osób.

Pani Irena wyjaśniła mi, że właściwie to jej zięć szuka opiekunki do dziecka i to on będzie moim pracodawcą, jeśli zdecyduję się podjąć zadania. Opieka miałaby się odbywać u nich w domu, kiedy tata chłopca jest w pracy. W zakres obowiązków wchodziłoby przygotowanie i podanie dziecku obiadu, oczywiście zabawa, spacer czy inne tego typu drobne obowiązki. Zależało im, by opiekunką była Polka, by mogła rozmawiać z małym po polsku. Simona, tatę Lima, miałabym poznać przy kolejnym spotkaniu. Pani Irena wytłumaczyła mi, że przez ostatni rok to ona była na miejscu i dbała o rozwój mowy Liama w języku polskim, ponieważ Simon jest Anglikiem. Teraz jednak musi wracać do ojczystego kraju, gdyż zachorowała jej matka. Aby miniony rok nie poszedł na marne, a mały wciąż miał żywy kontakt z językiem, wpadli na pomysł znalezienia polskiej opiekunki. Od razu uznałam, że to świetny pomysł! Nigdy nie rozumiałam, kiedy ktoś z moich bliższych lub dalszych znajomych rodaków rozmawiał z dziećmi po angielsku. Czy naprawdę ludziom nie zależało, by dziecko miało większe możliwości w życiu i posługiwało się dodatkowym językiem? Przecież angielskiego nauczą się tak czy inaczej w szkole. I co, jeśli kiedyś przyjdzie im wracać? To smutne. Nie wyobrażałam sobie, by kiedyś moje dziecko miało nie znać mojego ojczystego języka, tylko dlatego, że żyje na emigracji.

Po wysłuchaniu wszystkiego, co pani Irena miała mi do przekazania o Liamie, Simonie, zarobkach i o tym, co miałabym robić, zdałam sobie sprawę, że stawka jest o wiele lepsza, niż przewidywałam. Spojrzałam na wózek, Liam zasnął i wyglądał tak słodko. Pani Irena rozłożyła oparcie wózka do pozycji leżącej i przykryła nogi chłopca miękkim kocykiem. Aniołek — pomyślałam. Jeśli on zawsze jest taki grzeczny, to chyba dziecko idealne.

Wszystko wyglądało super, jednak w moich myślach wciąż pojawiało się jedno pytanie: gdzie jego matka? Irena nie wspomniała o niej ani razu. Może się rozeszli, a może jest chora i przebywa w jakimś szpitalu na stałe? Może pracuje z dala od domu i przyjeżdża tylko raz na jakiś czas, bo jest na przykład supermodelką czy aktorką i nie ma czasu, by zajmować się domowym ogniskiem? Moje myśli wybiegły hen daleko, tworzyłam w głowie różne scenariusze na temat życia matki dziecka, którym miałam się zająć.

— W takim razie umówię nas z Simonem, abyśmy mogli dogadać wszystkie szczegóły. Może mogłabyś wpaść kilka razy, zanim wyjadę, by Liam mógł bliżej cię poznać i się przyzwyczaić? — Jej słowa wyrwały mnie z zamyślenia.

— Tak, oczywiście, proszę dzwonić — odpowiedziałam szybko, nie chcąc pokazać, że moje myśli lekko odbiegły od tej rozmowy.

— Czy jest jeszcze coś, o co chciałabyś zapytać?

— Właściwie tak. Czy mogę wiedzieć, co się dzieje z mamą Liama, bo nic pani o niej nie wspomniała?

Na twarzy pani Ireny pojawił się smutek i odpowiedziała lekko ściszonym głosem, jakby martwiąc się, że ta informacja wybudzi śpiącego wnuczka:

— Moja córka, Marta, nie żyje.

Zamurowało mnie, otworzyłam usta, ale nic nie umiałam powiedzieć. Czułam się jak kompletna idiotka. Co też mnie podkusiło, żeby pytać. Mogłam nie być taka ciekawska i wykazać się większym taktem.

— Bardzo mi przykro, nie powinnam była…

Pani Irena mi przerwała.

— Nie zrobiłaś nic złego. Prędzej czy później i tak byś się dowiedziała, to żadna tajemnica. Marta zginęła w wypadku ponad dwa lata temu. Ani ja, ani Simon nie chcemy, by Liam zapomniał język polski, przestał się go uczyć. Simon zna kilka słów po polsku, ale to nie wystarczy. Spędziłam tu ostatni rok, ale teraz muszę wracać, by zająć się moją mamą. Simon sobie poradzi. Jest silny, ale polskiego małego nie nauczy, dlatego potrzebujemy ciebie. — Posłała mi jeszcze na koniec łagodny uśmiech.

— Rozumiem. Proszę dać mi znać, kiedy mam się u państwa zjawić.

— Oczywiście, Joanno, odezwę się. Dziękuję za spotkanie i do zobaczenia.

Pożegnałyśmy się, a ja wyszłam jak najszybciej. Czułam się dziwnie. Nawet nie wiedziałam, co powiedzieć. Najłatwiej było delikatnie zakończyć rozmowę i wziąć nogi za pas, i tak właśnie zrobiłam. Jeszcze bym palnęła coś głupiego, jak to mi się czasem zdarza. W takich sytuacjach najpierw mówiłam, a potem myślałam. Wracałam wolnym krokiem do domu i myślałam o tym, jak bardzo mi szkoda tego małego chłopca, który spał smacznie we wózku podczas naszej rozmowy. Nawet sobie nie zdawał sprawy, że najważniejsza kobieta jego życia odeszła. Biedny. Myślałam też o pięknej i zadbanej pani Irenie, która straciła córkę, a jej uśmiech wciąż miał w sobie tyle ciepła. Zazdrościłam jej siły. Nawet nie zwracałam uwagi na ruchliwą, długą ulicę, wzdłuż której ciągnął się chodnik.

Wróciłam do naszego wynajmowanego szeregowca, gdzie wszystkie drzwi wyglądały tak samo i różniły się tylko numerami. Nasz to sto dwadzieścia trzy. Kiedy tu przyjechałam, moja pierwsza myśl była taka, że po pijaku każdy może łatwo się pomylić i próbować wejść nie do siebie. Mimo to nigdy nie spotkałam żadnego nieproszonego gościa, więc może takie rzeczy wcale nie mają miejsca. Choć kto wie, może kiedyś    obudzę się obok kogoś, kogo zupełnie nie znam. Albo spotkam kogoś nieznajomego w kuchni i widząc w nim potencjalnego włamywacza, przywalę mu patelnią. A może po prostu uciekłabym, gdzie pieprz rośnie — taki ze mnie chojrak. Nie wiedziałam, co bym zrobiła w tak absurdalnej sytuacji.

Nastawiłam pranie i wyciągnęłam bigos z zamrażarki. Monika i Karol mieli wrócić za kilka godzin. Pracowali razem w jednej fabryce i od około roku planowali powrót do Polski. Czasem zastanawiałam się, co wtedy zrobię. Czy zostanę, a może też spakuję manatki i pojadę z powrotem? Sama nie wiedziałam. Oni mieli do czego wracać, a przede wszystkim mieli siebie. Podczas swojego pobytu tutaj na wyspach wyremontowali w Polsce dom, w którym zamierzali zamieszkać po powrocie do kraju. Mieli konkretne plany na życie. Ja niestety nie miałam żadnych konkretnych planów. Nie wiedziałam, gdzie chcę być za miesiąc, pół roku czy rok. Jedyne, co w tym momencie miałam na głowie, to długi, które powoli kończyłam spłacać. Dopiero po pozbyciu się ich planowałam pomyśleć, co dalej. Dobrze, że nadal nie mieli mnie dość i mogłam sobie tu spokojnie mieszkać.

— I jak było? — dopytywała mnie przy obiedzie Monika.

Jej czarne, długie włosy były spięte w kok. Zdążyła się już przebrać w jeansy i białą podkoszulkę.

Jak ona to robi, że we wszystkich ciuchach i w każdej fryzurze dobrze wygląda? Też bym tak chciała. To naprawdę świetna dziewczyna. Karol siedział z nami przy stole. Małżeństwem byli od pięciu lat, a znali się już od podstawówki. Pierwsza miłość i byli razem do dziś, to takie romantyczne i piękne. Niestety ja nie miałam jak dotąd tyle szczęścia do związków. Ale może jest jeszcze nadzieja, w końcu mam dopiero dwadzieścia cztery lata.

— OK — zaczęłam, zagryzając bigos swojskim chlebem z chrupiącą skórką. — Chłopiec to słodziak. Rozmawiałam z jego babcią, a na kolejne spotkanie jestem umówiona z ojcem. To angol. — Wzięłam kolejny gryz. — Szukają polskiej opiekunki.

Zerknęli na mnie, oboje byli zdziwieni, kiedy wypowiedziałam ostatnie zdanie.

— To ciekawe, a co z matką? — odezwała się Monika, znacząco unosząc przy tym brew.

— Nie żyje. Jakiś wypadek, wiem tylko, że zmarła ponad dwa lata temu. Kojarzysz, żeby było głośno o czymś takim?

Zwykle, kiedy coś się działo z udziałem Polaków, to Polonia wiedziała. Tu nie dało się niczego ukryć.

— Nie bardzo. A ten mały, ile ma?

— Ja wiem? — Zastanowiłam się przez chwilę, wykorzystując moment, by zjeść kolejną łyżkę bigosu. — Jakieś dwa, trzy lata. W sumie nie wpadłam na to, by zapytać. Taka ze mnie profesjonalistka. — Teatralnie rozłożyłam ręce, mrugając przy tym do Moniki.

— Ty jesteś pewna, że to dobry pomysł, żebyś zajmowała się dzieckiem? — wtrącił się Karol.

— A czemu nie? — Odwróciłam się i spojrzałam na niego, chyba nawet lekko zaskoczona tym niemal absurdalnym pytaniem.

— Po prostu nie wiem, czy nie lepiej znaleźć normalną pracę.

— A bycie opiekunką to nienormalna praca? Skoro tyle lat pracowałam za najniższą krajową, a tu wyciągnę więcej, gdzie wcale się tyle nie narobię, to tak, to bardzo dobry pomysł — odpowiedziałam wręcz już oburzona tym zdecydowanie absurdalnym spojrzeniem na pracę. — Oferują mi pełen etat, do dziecka mam mówić po polsku, podgrzać i podać mu obiad, który przygotuje ojciec. Śniadanie czy podwieczorek przygotuję mu sama z tego, co będą mieć w domu, ale to żadna filozofia pokroić owoce, zrobić kisiel czy coś innego na szybko. Nie sprzątam, wyjdę do parku czy na plac zabaw. To jest super oferta za tę kasę, wierz mi. Odkuję się.

— Tylko się nie zakochaj — rzucił Karol i wstał, by odnieść talerz do zlewu.

— Bardzo śmieszne. Będę mieć wprawę, żeby wasze dzieci bawić, jeszcze mi podziękujesz! — krzyknęłam za nim, a Monika aż wybuchnęła śmiechem.



















Rozdział II


Po upływie tygodnia odezwała się do mnie pani Irenka. Poznałam też Simona, który okazał się całkiem przystojnym mężczyzną. Wysoki, dobrze zbudowany, przystrzyżony na krótko brunet z lekkim zarostem. Na jego włosach i brodzie dostrzegłam siwy kolor. Jego nadgarstek zdobił srebrny zegarek z wielką tarczą, bransoleta była dopasowana idealnie do jego ręki. Wyglądał niezwykle stylowo. Nie znałam się na zegarkach, ale tak naprawdę nie musiałam, by doskonale wiedzieć, że to jeden z tych z wyższej półki. Zastanawiałam się, ile Simon może mieć lat, ale strzeliłabym, że koło czterdziestki. Ich dom zrobił na mnie duże wrażenie. To zupełnie inny standard od tego, w jakim mieszkaliśmy z Monią i Karolem. W tej dzielnicy budownictwo było nowe, a i dom Simona był o wiele nowszy od naszego. Podjazd był delikatnie pod górkę i z pewnością mogłyby tu stanąć całkiem swobodnie trzy auta. Tymczasem stało jedno, i to z L-ką na dachu i reklamą o lekcjach jazdy. Instruktor.

Piękne duże okna zapewniały z pewnością mnóstwo światła w środku, u góry dostrzegłam taras, a na nim stolik i krzesła. Gdy weszłam do środka, zdumiałam się jeszcze bardziej. Salon zdobiły piękne drewniane belki podwieszone pod sufitem, był prawdziwy kominek, obok drewno i barierka mająca chronić bezpieczeństwo Liama. Przy kominku były płytki, a dalej panele. Na środku pokoju leżał piękny, miękki dywan. Była też duża kanapa, stół w ciemnym odcieniu drewna i cztery krzesła. Z boku stało krzesełko Liama. Na ścianie wisiał ogromny telewizor, a ściana za nim była wyłożona kamieniami, co nadawało charakteru całemu pomieszczeniu. Simon przywitał się ze mną i zapytał, czego się napiję. Trzymał Liama na rękach. Po chwili zniknął w kuchni, by zrobić mi kawę. W międzyczasie przekazał Liama w ręce pani Ireny, która zabrała mnie, by pokazać mi pokój małego.

Poszliśmy na piętro po krętych schodach wyłożonych wykładziną w jasnym beżowym kolorze, zauważyłam kilka par drzwi. Na ścianach korytarza wisiały duże portrety w złotych ramach, ach, ten angielski styl. I właśnie tu miałam okazję zobaczyć Martę. Na jednym z nich zobaczyłam Simona w garniturze i piękną blondynkę w białej sukni, o szerokim uśmiechu, wtuloną w niego, w ręce ściskała bukiet kwiatów. Rzucało się w oczy podobieństwo do pani Ireny, aż mnie ścisnęło w żołądku. Urocze ślubne zdjęcie, pełne szczęścia i miłości. Ich oczy były pełne blasku. Marta była naprawdę piękną kobietą. Jeszcze wtedy nie wiedzieli, co ich czeka. Po dosłownie sekundzie poczułam, jak coś z impetem uderzyło w moje nogi. To Liam. Zapomniałam, jak szybkie potrafią być dzieci.

— Tu, tu. Chodź. Auta — zawołał i pociągnął mnie za nogawkę od spodni w kierunku swojego pokoju.

— Tak, tak, idę.

Podążałam za nim posłusznie.

Pokój był śliczny, wyglądał wręcz jak z katalogu. Był urządzony z niebywałym gustem. Marzenie każdego dziecka. Wszystko mi się tutaj podobało. Niskie łóżko z kolorową pościelą, kosz z zabawkami oraz półeczka z książkami stały pod jedną ze ścian. Dostrzegłam polskie i angielskie tytuły, które ułożone były frontem do nas, zdobiły je piękne ilustracje. Był też warsztat małego mechanika czy też złotej rączki, nie byłam pewna, bo przecież nie byłam za bardzo na czasie. Na ścianie wisiało piękne, duże oprawione zdjęcie, a na nim Simon, Marta i malutki Liam w łóżeczku z baldachimem — rodzice pochylają się nad nim i wpatrują się w synka z uśmiechem pełnym miłości, troski i wdzięczności za swój cud. Takich ujęć nie da się wyreżyserować. To po prostu miłość do nowego życia. Niesamowite. Pani Irena usiadła w dużym fotelu obok okna, przy którym stała też mniejsza pufa dla małego, a tuż obok dwie komody, pewnie z ubrankami i innymi rzeczami malucha.

— Oto królestwo tego szkraba — odezwała się, kiedy ja wciąż rozglądałam się dokoła.

— Piękny pokój. Sama bym taki chciała, gdybym była dzieckiem — powiedziałam z szeroko otwartymi oczami.

Liam zaprezentował mi kolekcję swoich aut. Pokazywał dumnie każde po kolei oraz włączał te, które miały światła bądź dźwięki. Policja, ambulans, ija, ija, słyszałam w kółko syreny i zastanawiałam się, czy to wytrzymam na dłuższą metę. Oby to nie było jego ulubione zajęcie. Po demonstracji wszystkich autek wróciliśmy na dół, gdzie czekał już Simon z kawą. I to nie byle jaką. Kawa z pianką z prawdziwego ekspresu. Pomyślałam, że taki ekspres kiedyś będę mieć. Póki co nie było mnie na niego stać, ale tak, było to na liście moich życiowych celów. Kiedyś się takiego dorobię i będę piła właśnie taką pyszną kawunię z ekspresu, ze świeżo zmielonych ziaren, ze spienionym mlekiem, w pięknej filiżance. Już teraz mogłam się poczuć wyjątkowo, mimo że ekspres wcale nie był mój. Jednak miałam przyjemność pić taką kawę. Praca marzeń, pomyślałam sobie.

— Jak mogłaś zauważyć, jestem instruktorem nauki jazdy — odezwał się Simon.

— Tak, zauważyłam samochód przed wejściem. — Uśmiechnęłam się.

Ty chyba zauważyłeś, że nie noszę okularów.

— Oczywiście po dogadaniu się z tobą tak ustalę godziny kursantów, byśmy oboje byli zadowoleni. Weekendy zazwyczaj mam wolne, od czasu do czasu biorę kilka dodatkowych godzin, jeśli nie byłby to duży problem.

Jego łagodny ton głosu był rzeczowy, choć wyczuwałam nutkę zakłopotania. No cóż, pewnie też nie czułabym się zbyt komfortowo, wiedząc, że ktoś zupełnie obcy będzie teraz spędzał tyle czasu w moim domu.

— Jestem dostępna cały czas, proszę tylko dać znać, w jakie dni i w jakich godzinach mam przychodzić. Nie mam żadnych planów ani zajęć dodatkowych.

— Czy możemy się umówić, że spędzisz tu kilka dni jeszcze podczas pobytu Ireny? Oczywiście odpłatnie. Irena pokaże ci, co gdzie jest w domu, pobliski plac zabaw, park i tak dalej. Miejsca, gdzie Liam lubi spędzać czas.

Potem jeszcze kilka zdań wtrąciła pani Irena, a ja byłam ogromnie zaskoczona jej biegłym angielskim. Nie wiem czemu myślałam, że może radzi sobie słabo w dogadywaniu się z zięciem. Może spodziewałam się wyraźnego akcentu, typowego dla Polaków, tym bardziej starszych. Sama nie wiem, czemu miałam takie przekonanie, ale zaskoczył mnie sposób, w jaki rozmawia, oczywiście na plus.

— Pewnie. Kiedy miałabym zacząć?

Raczej moja mina idealnie obrazowała moje zdziwienie, bo na jej reakcję nie musiałam długo czekać.

— Mam lot za pięć dni, kochana. Mieszkałam kiedyś w Stanach Zjednoczonych, przez dziesięć lat, dzięki mojemu ojcu skończyłam tam liceum. Widzisz, nigdy nie wiadomo, co się może przydać. I zobacz, córka wyszła za obcokrajowca. Nie wiem, jakbyśmy tu się inaczej dogadali.

Poklepała Simona po plecach.

— Jak z Gregiem, on swoje, a ja swoje — wtrącił się Simon i oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.

A ja spoglądałam to na jedno, to na drugie i nic nie rozumiałam. Moja mina była pewnie jeszcze bardziej komiczna niż poprzednia.

Co ja tu robię, u licha.

— Greg, Grzegorz to mój mąż — wyjaśniła pani Irena. — Nie rozmawia po angielsku. Zna tylko niemiecki.

Po chwili Liam przyniósł książeczkę, rozsiadł się wygodnie na moich kolanach i pokazał mi obrazki. Opowiadał, co widzi, a ja oglądałam razem z nim i słuchałam dalej pani Ireny, od czasu do czasu spoglądając na nią i kiwając głową.

— Pokażę ci park w okolicy oraz plac zabaw. Liam sam je, korzysta z toalety, uwielbia książki. Myślę, że nie powinien sprawiać żadnych większych problemów.

— Super. W takim razie chyba sobie poradzimy, co?

Uśmiechnęłam się do niego i mrugnęłam okiem. Liam odpowiedział radosnym uśmiechem i pokiwał głową na znak, że się ze mną zgadza.

Po dwóch godzinach wróciłam do domu. Zobaczyłam jeszcze ich ogród, gdzie także mogłam z małym spędzać czas. Zapoznałam się też wstępnie z wyposażeniem kuchni, spiżarką, ubraniami małego, gdzie co mogę znaleźć. Wrażenie na osobie najważniejszej, czyli Liamie, wywarłam chyba całkiem niezłe. Poświęciłam mu sto procent mojej uwagi, zagraliśmy razem w piłkę, oczywiście postarałam się, by mógł wygrać i pokazać mi wszystkie swoje umiejętności. A mi, no cóż, nie szło najlepiej i wyszłam na gapę, a mały miał ubaw po pachy. Byłam zadowolona.

***


Kolejne cztery dni spędziłam z panią Ireną i Liamem, poznając okolice domu, najbliższy sklep, park i plac zabaw, czyli punkty, które mogą mi się przydać. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia o tej części miasta, a tym bardziej o tym, co robić tam z małym dzieckiem. Pani Irena zadbała o to, bym wiedziała, gdzie mogę z małym dobrze spędzić czas i pokazała mi najciekawsze miejsca. Zwróciła też uwagę na ich wspólne rytuały podczas spacerów. Liam mógł później tego oczekiwać, więc nie powinnam być zdziwiona, że po drodze na plac zabaw trzeba wejść do sklepu po ulubiony soczek w kartoniku, który jest jednym z głównych punktów takiej wycieczki, lub że trzeba liczyć samochody w danym kolorze. Simona nie widziałam w przeciągu tego czasu ani razu.

Jednego dnia, kiedy Liam padł zmęczony po zabawie w parku, a ja chciałam już pójść do domu, pani Irena zaproponowała wspólną kawę na tarasie. Pogoda nadal się do tego nadawała, jak niemal przez cały rok w Anglii. Pod jednym warunkiem — że nie padało. A tak się złożyło, że tego dnia nie zanosiło się na deszcz. Polubiłam tę kobietę i dobrze czułam się w jej towarzystwie, a nie miałam tak naprawdę nic lepszego do roboty, więc zgodziłam się bez namysłu.

Wzięłyśmy więc nasze filiżanki i usiadłyśmy w słońcu na tarasie. Nie był to najcieplejszy dzień, ale nadal można było swobodnie wypić tu kawę.

— Chciałam z tobą porozmawiać, zanim wylecę — zaczęła pani Irena, a ja pomyślałam, że być może nie będzie to wcale łatwa rozmowa. — Marta zginęła ponad dwa lata temu. Została śmiertelnie potrącona na pasach. Mieszkali wtedy z Simonem w Londynie, pijany kierowca wjechał na czerwonym. Zginęła na miejscu. Simon podjął decyzję o przeprowadzce, myślę, że chciał uciec od wspomnień, ale i od wielkiego miasta, zwolnić tempo i zacząć od nowa. Tu jest zupełnie inaczej, cieszę się, że odnalazł spokój. Mój przyjazd tutaj miał na celu pomoc przy Liamie w kwestii języka. Serce by mi pękło, gdyby miał nie mówić po polsku. Przecież nie wiadomo, gdzie go życie zaprowadzi. Simona udało mi się namówić na powrót do pracy. On kocha tę robotę i jest w tym naprawdę dobry. Kontakt z ludźmi dobrze mu zrobił. Marcie już nic życia nie wróci, a oni mają życie przed sobą, mimo że są już we dwójkę. Liam potrzebuje wesołego, pogodnego ojca.

Milczałam, bo co miałabym powiedzieć. Pociągnęłam tylko łyk mojej kawy i słucham tej smutnej historii. Nic nie przychodziło mi do głowy, chyba, poza tym, że ma rację, ale i też wielką siłę w sobie. Bo jak patrzeć w przyszłość, kiedy ukochane dziecko nie żyje, w dodatku zostawiło męża i synka przez ludzką głupotę kogoś innego?

Mąż traci żonę, dziecko matkę, matka córkę…

Gdzie tu sprawiedliwość, do cholery?

Irena była tak spokojna, kiedy o tym wszystkim mówiła, jakby była pogodzona z tym, co się stało. Nie widziałam w niej żalu, poczucia niesprawiedliwości, jak to możliwe? To chyba siła matki.

— Proszę, byś była ze mną w kontakcie, gdyby wiesz, coś złego zaczęło się dziać…

— Oczywiście.

Odpowiedziałam, choć tak naprawdę sama nie miałam pojęcia, czego ona ode mnie oczekuje. Być może obawiała się, że Simon źle zniesie samotność, kiedy ona wyjedzie. Może bała się, że ucieknie w używki, może miał z tym jakiś problem, może — nie będzie potrafił należycie zajmować się synem bez jej pomocy? Nie znałam go, nie wiedziałam, czego się spodziewać, choć z tego, co mi zdążyła opowiedzieć, wydawał się dość stabilny emocjonalnie. Jednak tragedie różnie działają na ludzi. Może tylko wydawał mi się spokojnym i dość zrównoważonym facetem przy pierwszym spotkaniu. Mimo wszystko przecież nie zostawiłaby dziecka z wariatem.

Aśka, uspokój się.

Kobieta po prostu nie chce stracić kontroli. W końcu na odległość można wszystko zamaskować. Mnie facet wyrolował, mieszkając ze mną pod jednym dachem i byłam zdziwiona, jak to się stało, więc co się dziwić jej, kiedy leci tysiące kilometrów stąd, i martwi się o ludzi, którzy jej pozostali. Po prostu będę obserwować, jak się rozwija sytuacja, a kiedy coś mnie zaniepokoi, to dam jej znać. To chyba uczciwe rozwiązanie — pomyślałam.

Kiedy wyszłam, przed domem spotkałam Simona. Otworzył szybę od samochodu.

— Cześć.

— Cześć.

— Wsiadaj, podrzucę cię.

— Myślałam, że dopiero co wróciłeś do domu. Nie mam daleko, mogę się przejść.

— Wsiadaj, zapraszam. Umówimy się po drodze na jutro.

Wsiadłam. Tu mogłam zdecydowanie przyjrzeć mu się bliżej i dokładniej niż ostatnio. Mocne rysy twarzy, niebieskie oczy i zarost, o który ewidentnie dbał regularnie. Cholernie przystojny, nawet bardziej niż zapamiętałam z mojej ostatniej wizyty. Wtedy zresztą skupiona byłam na Liamie i tym, co mają mi do powiedzenia na temat pracy. Samochód prowadził z lekkością, nic dziwnego, skoro jest instruktorem, pomyślałam sobie. Jego dłonie były zadbane. Siwe włosy, jakie dostrzegłam u niego za pierwszym razem, tylko dodawały mu więcej męskości.

— Irenę odwożę na lotnisko o dziesiątej, wrócę koło dwunastej. O czternastej mam kursantkę, możemy umówić się o wpół do drugiej?

— Jasne, będę.

— Będziesz mieć przyszykowany obiad i klucze. Oczywiście ty też zjedz.

— Klucze? — zdziwiłam się i uniosłam brew.

— Tak, komplet kluczy, byś mogła gdziekolwiek wyjść z domu, jak będziesz mieć taką ochotę.

— Aaa, no tak, jasne. Na pewno zaliczymy park, jeśli będzie pogoda.

— Dziękuję.

Uśmiechnął się. Reszta drogi upłynęła nam w całkowitej ciszy. Wyglądał niczym model prosto z wybiegu,  zdecydowanie wyróżniał się na tle innych Anglików, których znałam. Na ręku nadal nosił obrączkę. Może nikomu nie opowiadał o tym, że jest wdowcem, i większość jego kursantek po prostu myślała, że jest zajęty, a on miał święty spokój. A może wręcz przeciwnie, przecież są i takie kobiety, które kręcą żonaci, a obrączka na palcu tylko dolewa oliwy do ognia. Zastanawiałam się, czy wdał się w jakiś romans podczas pracy, odkąd Marta odeszła. Na pewno niejedna z jego podopiecznych zwróciła uwagę na inne jego zalety, poza tą, że uczy jeździć. Skręcił w moją ulicę i po chwili byłam pod domem.

— Dzięki, nie trzeba było — odezwałam się trochę nieśmiało.

— To ja dziękuję, że wzięłaś tę pracę. Do jutra!

Spojrzał na mnie, a ja poczułam się jakoś niezręcznie i wysiadłam, po czym odjechał. Jego wzrok był hipnotyzujący. Nie miałam pojęcia, czy działa tak tylko na mnie, czy na wszystkie kobiety, jakie znajdują się w jego pobliżu. Zastanawiałam się, czy było mu łatwo zgodzić się na opiekunkę. Jednak obca kobieta będzie krzątać się po jego domu i zajmować się największym skarbem, jaki mu został. Było w nim coś intrygującego, coś, czego nie potrafiłam odgadnąć.

Weszłam do domu i od razu poszłam do siebie na górę. Rzuciłam torebkę na krzesło i położyłam się na łóżku, zamykając oczy. Było wiele rzeczy, których nie potrafiłam pojąć, a ta rodzina i ta historia były właśnie jedną z nich. Mimo wszystko życie toczyło się dalej.

Zastanawiałam się, skąd ludzie mają siłę w takich chwilach. A może wcale jej nie mają, może po prostu budzą się i jest kolejny dzień. Czas nie zatrzymuje się w miejscu, nie pozwala odetchnąć, nie pozwala zwolnić. Mimo wszystko jest kolejny dzień, kolejny poniedziałek czy sobota i trzeba sobie po prostu radzić. Trzeba przeżyć, choć twoje serce jest rozerwane na milion kawałków. Trzeba wstać, iść do pracy, zapłacić rachunki, zjeść posiłek, przeczytać dziecku bajkę, przygotować obiad. Kiedy w środku umierasz, życie nadal oczekuje od ciebie jakiejś interakcji. Nie pozwala na próżnię.

Po moim policzku spłynęła łza i tak leżałam, patrząc w sufit przez dobrą godzinę. Przytłoczyło mnie, że to wszystko ich spotkało. Było mi po ludzku przykro, cholernie przykro. Tak bardzo, że chciało mi się wyć.

Kolejnego dnia zgodnie z umową zameldowałam się pod domem Simona o umówionej godzinie. Otworzył mi drzwi, ubrany w jasną koszulę, pod którą odznaczały się jego wyrobione mięśnie. Pomyślałam, że być może ćwiczy. Takie ciało chyba samo się nie robi. Dopiero teraz zorientowałam się, że był wyższy ode mnie o głowę.

— Cześć, chodź. — Wskazał ręką, zapraszając mnie do środka.

— Hej.

— Liam zobacz, kto przyszedł! — krzyknął do pokoju, z którego usłyszałam po chwili tupot małych stóp. Jakie to było urocze.

— Ciocia!

Liam zawołał po polsku i wpadł prosto w moje ramiona. Podniosłam go do góry na ręce i szybko ściągnęłam buty. Simon był zaskoczony tak pozytywną reakcją Liama, ale i zadowolony.

— Widzę, że wszystko OK. W takim razie jadę do pracy. Jestem pod telefonem w razie czego. Kocham cię, pa. — Dał małemu całusa i pogłaskał go po głowie.

— Pa, pa! — pożegnał się Liam, machając mu rączką.

— Klucze masz na stole, obiad jest w lodówce. Bawcie się dobrze — powiedział do mnie, wychodząc.

— OK, dzięki.

Położyłam Liama na podłodze, zamknęłam drzwi na klucz i zapytałam go, czy pokaże mi dziś swoje auta. Był wniebowzięty, jeden do zera dla mnie. Dzień pierwszy: ija, ija czas start. Usłyszałam, jak Simon odjeżdża spod domu, a my poszliśmy do góry. Podziwiałam kolekcje aut, jakbym widziała je po raz pierwszy. Liam cieszył się moimi zachwytami, a ja zadawałam różne pytania — o kolory, gdzie takim się jeździ, skąd je ma i wiele innych, by mógł się nagadać, ile zechce. Był uroczy i dzielnie wszystko mi tłumaczył, jak prawdziwy znawca aut.

Po zabawie uznałam, że chyba czas coś zjeść, skoro jeszcze nie jadł obiadu, i zapytałam, czy ma ochotę.

— Tak, obiad. Mniam.

W lodówce czekała na nas zupa pomidorowa — jakby inaczej. Mogłam się tego spodziewać. Babcia Irenka nie mogłaby zostawić ich bez wałówki. Takie są babcie. Zaśmiałam się do siebie w duchu i przypomniałam sobie moją babcię, ona też gotowała najsmaczniejsze obiady na świecie. To u babci jadłam najlepsze kopytka. Smak dzieciństwa. Żałuję, że dziś nie potrafię zrobić tak pysznych kopytek, ale są smaki, które zostają z nami na zawsze, mimo że nie potrafimy ich powtórzyć.

— OK, myjemy rączki i siadamy.

Liam podreptał do łazienki, wysunął sobie podnóżek i bez problemu sięgnął do umywalki, a ja podziwiałam, jak super sobie radził. Myłam ręce obok niego, rozglądając się wokół. Była tu umywalka, toaleta i prysznic. U góry z kolei, z tego co się zorientowałam, była wanna, i to całkiem duża. Taka, w której możesz się położyć, a jest też miejsce, by usiąść i tylko moczyć nogi. Może to miejsce dla drugiej osoby, by kąpać się we dwoje. Nie byłam pewna, nigdy nie miałam tak dużej wanny. Było tu całkiem przestronnie i nowocześnie. Wszystko urządzone bardzo schludnie, czysto, białe płytki z dodatkami czerni, przy lustrze stało kilka męskich kosmetyków codziennego użytku.

Po powrocie do pokoju nalałam nam ciepłą zupę na talerze, wcześniej sprawdzając trzy razy, czy nie jest za gorąca lub za zimna. Liam z jedzeniem radził sobie doskonale, choć wiadomo, że stolik potem trzeba było przetrzeć, a szmatka na kolanach bardzo się przydała i zapobiegła pobrudzeniu spodni. Szkoda, że nie pomyślałam o podkoszulku, jego trzeba było zmienić. Ten namoczyłam, obawiając się, czy potem się dopierze. Gdy jadłam zupę, poczułam się jak w domu. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz jadłam tak pyszną pomidorówkę. Polska typowa zupa pomidorowa. Na chwilę zatęskniłam za ojczyzną, a może tylko za moją babcią?

Sprawdziłam w głowie moją własną checklistę spraw domowych: naczynia umyte, zabawki schowane, pogoda za oknem obiecująca, więc uznałam, że pójdziemy do parku. Miałam zabrać wózek, ale Liam uznał, że będzie szedł pieszo. Zaliczyliśmy jego ulubiony sklep po drodze, by kupić ulubiony soczek w kartoniku. Obsługiwał nas miły pan, o południowej karnacji, na oko w wieku Simona, z typowym portugalskim akcentem. Przywitał się z Liamem jak z dobrym kolegą, widać było, że go kojarzy i lubi dzieci. Niestety nie wiedziałam, że Liam tak szybko się zmęczy i w drodze powrotnej nie miał już siły, by tak chętnie maszerować do domu. Nie było więc innej opcji — musiałam go nieść. Mimo wszystko był to całkiem słodki ciężar, a park nie był nie wiadomo jak daleko i dałam radę.

Jesień nie była tu tak piękna, jak w Polsce, ale z Liamem poczułam się jak na najlepszym spacerze. Udało nam się nazbierać kasztanów do kieszeni, ku radości małego. Kolorowe liście, brytyjskie szare wiewiórki i jego zachwyt każdym drobiazgiem sprawiły, że i ja się poczułam jak dziecko. Nie, to nie był żaden wyjątkowy park, na świecie na pewno istnieje pełno dużo piękniejszych parków, z o wiele bogatszą przyrodą, piękniejszymi drzewami, lepszymi ławkami i całą resztą tego, co jest w parkach. Ale dla Liama to był jego ulubiony park i jedno z najfajniejszych miejsc do zabawy. Dostrzegał tu każdy szczegół i zachwycał się nim. Czy to nie piękne, właśnie tak widzieć świat? Cieszyć się ze wszystkiego i wszędzie dostrzegać piękne szczegóły? Niby oczywiste, ale tylko dzieci potrafią się tak zachwycać, widzieć więcej niż my i cieszyć się chwilą. Po powrocie do domu ułożyliśmy nasze jesienne skarby na stole, by Liam mógł pokazać je tacie, kiedy ten wróci. Kilka kasztanów a tyle frajdy. Jak było widać, natura zawsze wygrywa z zabawkami i wcale nie trzeba wydawać fortuny, by zaciekawić dziecko. Reszta popołudnia minęła nam całkiem dobrze, kolorowaliśmy kolorowanki i oglądaliśmy książeczki. Na podwieczorek dałam mu owoce i ani się obejrzałam, a Simon już parkował auto pod domem.

— Oho, tata wrócił.

— Tata, tata!!!

Liam pobiegł do okna i zaczął głośno w nie pukać. Simon zapukał do niego i pomachał, po czym skierował się do drzwi.

— Cześć, jak ci minął dzień? — zapytał, biorąc małego na ręce.

— Dobrze, zobacz, co mam.

Wskazał palcem stół. Podeszli razem bliżej.

— Wow, czy to kasztany? — Simon udał wielkie zdziwienie.

— Tak, są moje.

— Piękne. Brawo! Byłeś w parku?

— Tak.

— A czy byłeś grzeczny?

— Tak.

Simon zerknął na mnie, a ja kiwnęłam głową w potwierdzeniu. Liam wziął kasztany w dłonie, usiadł na dywanie i zaczął się bawić.

— Liam zjadł obiad i owoce. O której mam być jutro?

— O ósmej, proszę. Wyślę ci też potem grafik na cały tydzień, żebyś wiedziała, kiedy będziemy cię potrzebować, co ty na to?

— Świetnie.

Włożyłam buty i pożegnałam się z Liamem:

— Pa, Liam!

— Pa, pa.

Wysłał mi buziaka, a ja zrobiłam to samo.

— Widzę, że bardzo cię polubił — odezwał się Simon.

— I z wzajemnością, już skradł moje serce. Do zobaczenia jutro.

Po powrocie do domu opowiadałam Monice, jak było. Siedziałyśmy na kanapie w salonie, oglądając Netflixa, jedząc chipsy i popijając piwo bezalkoholowe. Karol wyszedł do kolegi, więc miałyśmy babski wieczór.

— Widać, że podoba ci się ta praca — powiedziała Monika.

— To pierwszy dzień, powiedz mi to za miesiąc lub sprawdź, czy nie wołam przez sen ija, ija, bo może będę myślała, że nadal się bawię radiowozem. — Wybuchnęłam śmiechem. — Nie, no ale tak serio. Sama wiesz, że zawsze lubiłam dzieci, nie mam problemu ze złapaniem z nimi kontaktu. W dodatku za to wynagrodzenie to wręcz praca marzeń. Tym bardziej, jeśli Liam zawsze jest taki grzeczny. Kiedy przypomnę sobie dziecko Kaśki… Zajmować się takim, to byłby horror.

— Fakt. Widziałam ich ostatnio w sklepie. Darł się wniebogłosy o lizaka przy kasie.

Monika przewróciła oczami. Kaśka to nasza wspólna znajoma, a jej dziecko to istny mały terrorysta. Nawet sobie nie chciałam wyobrażać, że miałabym spędzić z nim pół godziny, a co dopiero cały dzień.

— Ale z nas ekspertki od dzieci się znalazły.

— A jak, zawsze najwięcej wiedzą te, co dzieci nie mają.

Zaczęłyśmy się śmiać jak głupie i stuknęłyśmy się puszkami od piwa.

— Zobacz, ja teraz nabieram wprawy w byciu ciocią, a ty i Karol musicie zrobić sobie dziecko. — Uśmiechnęłam się do niej głupkowato.

— Masz rację, bo bez takiej cioci ani rusz.

— No wiesz, może i beze mnie się uda, ale bez Karola to już wcale.

Uciekłam czym prędzej z kanapy, zanim dostałabym w łeb. Monika zaczęła się pukać w głowę i ciągle się śmiejąc się, powiedziała:

— Ta praca ci odjęła rozum!






Rozdział III


Rano obudził mnie głośny deszcz za oknem, krople dudniły o parapet. Super, pomyślałam. Wstałam, musiałam się jakoś ogarnąć. Myślałam też, czym zajmiemy się dziś z Liamem w domu. Nie zostało nam nic innego jak cztery ściany. Żałowałam też, że nie mam samochodu. Ba! Nawet prawa jazdy nie miałam. Pomyślałam, że zanim dojadę do Simona, będę już cała przemoczona. Spakowałam więc do torebki ubrania na przebranie. Wyciągnęłam kalosze, ale parasola niestety nie miałam, ostatnio połamał się przy wietrze i wyrzuciłam go do najbliższego śmietnika, jaki miałam po drodze. Dziś pewnie kolejny skończyłby tak samo, więc nawet nie miało sensu zabierać parasolki Moniki, bo więcej by już jej nie zobaczyła. Musiał mi wystarczyć kaptur. Niechętnie ruszyłam w drogę.

— Angielska pogoda — odezwałam się, kiedy Simon otworzył mi drzwi.

— Masz coś do przebrania?

— Mam. Mogę powiesić mokrą kurtkę i spodnie w łazience?

— Jasne. Liam czeka na ciebie w salonie, ogląda bajkę. Uparł się, że śniadanie zje z tobą. Mam nadzieje, że masz ochotę na płatki.

Był trochę zakłopotany. Zabawnie brzmiał, proponując mi płatki na śniadanie, mi też pewnie byłoby trochę głupio na jego miejscu. Jednak byłam już tak przemoczona i zmarznięta, że ucieszyłam się z czegokolwiek, nawet z płatków. Przynajmniej się rozgrzeję ciepłym mlekiem.

— Płatki. Super! Nie jadłam jeszcze nic dziś rano.

Na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga. Zbierał się już do wyjścia, poszedł jeszcze pożegnać się z Liamem, podczas gdy ja przebierałam się w łazience, i tylko zawołał, że wychodzi i że zamknie drzwi.

— OK, dzięki! — odkrzyknęłam.

Do salonu weszłam już w suchych ciuchach. Liam od razu pokazał mi talerz z płatkami.

— To dla ciebie.

— Dziękuję. Jestem głodna, a ty?

— Też.

I zabraliśmy się za jedzenie naszych płatków. W międzyczasie oglądaliśmy angielską bajkę. Liam świetnie sobie radził z mówieniem po polsku do mnie, a do Simona po angielsku. Rzadko zdarzało mu się miksować słowa. To takie mądre dziecko. Wielki ukłon też w stronę pani Ireny, która poświeciła rok, by tu z nim być i rozmawiać po polsku. Babcia na medal. Nie każdy zostawiłby wszystko i jechał do zięcia i wnuka, by pomóc w codzienności i przy okazji uczyć języka. Niesamowita kobieta. Pomyślałam, że dziś narysujemy dla niej obrazek i wyślemy jej zdjęcie. Będzie jej na pewno bardzo miło. Przez te kilka dni, które spędziłam w jej towarzystwie, naprawdę ją polubiłam.

Pogoda przez cały dzień była bez zmian. Po wszystkich naszych wspólnych aktywnościach Liam zrobił się senny. Najpierw budowaliśmy z klocków, potem robiliśmy wyścigi samochodowe, a na koniec rysowaliśmy. Koniec końców uciął sobie drzemkę. Mnie też zachciało się spać, to chyba przez tę pogodę. Zeszłam na dół, usiadłam na kanapie i przerzucałam kanały w telewizji, kiedy przyszedł SMS od Simona.

Musiałem odwołać jazdy po południu, stoję w gigantycznym korku. Nie dojadę do kolejnej osoby na czas. Powinienem wrócić do półtorej godziny. Jak Liam?

Odpisałam:

Wszystko OK.

Dołączyłam zdjęcie śpiącego Liama. Kiedy Simon wrócił, szybciej niż myślał, bo najwidoczniej korek jednak się rozluźnił, Liam jeszcze spał.

— Nie zdążył zjeść obiadu, zanim zasnął.

— OK. Napijesz się ze mną kawy? Liam wstanie, to cię odwiozę, żebyś znów nie zmoknęła.

— Chętnie. Nigdzie mi się nie spieszy — odpowiedziałam z uśmiechem.

Zdecydowanie przyjemniej też wracać do domu autem niż pieszo w tę ulewę, więc jego propozycja była mi bardzo na rękę.

Poszliśmy do kuchni, Simon wstawił ekspres i wyciągnął filiżanki.

— Jak wam minął dzień? — spytał trochę ciszej niż zazwyczaj, aby przypadkiem nie obudzić Liama.

— OK. Pobawiliśmy się i zrobiliśmy rysunek dla pani Ireny. Powiesiłam go na lodówce. Miałam wysłać jej zdjęcie.

— Będę dzwonił do niej wieczorem, pokażę jej na kamerze.

— OK, świetnie.

— Jesteś zupełnie inna niż myślałem.

— To znaczy?

— Miałem trochę obaw co do opiekunki, w ogóle co do nowej osoby w domu, ale Liam jest tobą zachwycony. Kupiłaś go od pierwszej wizyty. Wiesz, spodziewałem się albo małolaty z college’u, albo jakiejś starszej pani.

Uśmiechnęłam się, kiedy to mówił. Usiedliśmy na kanapie w salonie.

— Długo tu mieszkasz? — spytał, popijając kawę.

— Cztery lata.

Rozmawialiśmy jeszcze trochę o życiu tutaj, o tym, co robiłam wcześniej, o pracy i na wiele innych tematów. Nagle z góry doszły nas dźwięki budzącego się Liama, który spał u siebie. Simon poszedł na górę i wrócił z nim na rękach.

— Wyspałeś się? — Podeszłam bliżej i zmierzwiłam mu włosy.

— Tak — odpowiedział i ziewając.

— Zjesz z nami spaghetti, masz ochotę? — Simon patrzył na mnie.

— Jasne — kiwnęłam głową na potwierdzenie.

— Po obiedzie odwieziemy Joannę do domu. — Simon zwrócił się do Liama.

Zniknęli w kuchni podgrzać jedzenie, a ja sobie pomyślałam, że to całkiem miły facet. Byłam rozbawiona, widząc, jak Liam radził sobie z jedzeniem spaghetti. Po wszystkim spakowaliśmy się we trójkę do auta i wróciłam do domu. Liam znów żegnał mnie słodkim całusem.

Wbiegłam szybko do środka, by zmoknąć jak najmniej. To był świetny dzień. Wyglądało na to, że nie tylko Liam mnie polubił. Z Simonem rozmawiało mi się bardzo dobrze, zupełnie jak z dobrym znajomym, a nie z pracodawcą. Zapowiadało się na to, że będziemy mogli mieć luźne stosunki i że nie będzie na mnie patrzył z góry. A poza tym — czułam, że jest świetnym ojcem, bez dwóch zdań.

Rozdział IV


Po dwóch miesiącach pracy u Simona doskonale poznałam rozkład domu. Zorientowałam się dobrze co do układu szafek w kuchni, ich zawartości, poznałam podział szafy Liama oraz jego listę zakupów.

Raz na dwa czy trzy tygodnie odbierałam zakupy dla Simona, kiedy dostawca przywoził je do domu. I tak w niczym mi to nie przeszkadzało, a niektórych produktów nie mogłam zostawić przez najbliższych kilka godzin na blacie, bo mogły się rozmrozić. Przez ten czas dowiedziałam się, jakiego używa proszku do prania, płynu do płukania, jaką wodę pije oraz poznałam jego ulubione przekąski. Rozpakowywałam to wszystko z chęcią i chowałam na swoje miejsca. Czułam się obyta, niemalże jak u siebie — wiedziałam, gdzie schować płatki do mleka i uzupełniałam pojemniki, w których przechowuje makaron. Za pierwszym razem Simon był nieco zmieszany, kiedy zobaczył, że rozpakowałam to wszystko, ale z czasem i dla niego stało się to naturalne. Dla mnie też to było oczywiste. Skoro Liam był na tyle grzecznym dzieckiem, że spokojnie miałam na to czas, to czemu miałabym tego nie zrobić?

Po jakimś czasie dostawca witał się już ze mną jak z dobrą znajomą za każdym razem, kiedy podjeżdżał dostawczym autem Asda (to jeden z największych i najbardziej popularnych supermarketów w naszym mieście, jak i w całej Anglii). Kierowca był koło pięćdziesiątki, a na jego kurtce dostrzegłam plakietkę z imieniem Harry. Sympatyczny starszy facet, który jak widać, lubił swoją pracę. Nigdy nie widziałam go w złym humorze. Zawsze z taką samą pogodą ducha podawał mi zakupy, bez znaczenia, ile ich było. Być może myślał, że to moje zakupy i mój dom.

Może zastanawiał się, co z panią Ireną, pewnie wcześniej to ją kojarzył spod tego adresu, skoro bywała tu regularnie. Może mu wspomniała, że wyjeżdża? A może był nowy na tej trasie, tak jak i ja w swojej pracy, i nawet nie wiedział, że nagle tu się pojawiłam nie wiadomo skąd, a pani Irena zniknęła?

Tego dnia odebrałam od niego wszystkie paczki z zakupami i serdecznie podziękowałam — jak zwykle. Liam również pamiętał pana kierowcę i tradycyjnie machał mu, stojąc w drzwiach. Ja ani razu nie skorzystałam z zakupów spożywczych online. Doszłam jednak do wniosku, że to bardzo wygodne rozwiązanie, które oszczędzało dużo czasu, a także, jakby nie patrzeć, moje plecy. Złapałam się na tym, że działam w tym domu jak na autopilocie. Niczego nie musiałam szukać, wszystko miałam „pod ręką”. Poczułam się tu dobrze. Liam rozczulał mnie jak nikt inny i czasem myślałam, że będę za nim tęsknić, kiedy podrośnie i przestaną potrzebować opiekunki, a ja będę zmuszona znaleźć inną pracę. Choć umówiliśmy się na długofalową współpracę, to nie miałam się co oszukiwać. Wiedziałam dobrze, że nie spędzę tu czterech lat jak w mojej poprzedniej pracy. To było zupełnie co innego.

Od jakiegoś czasu byłam pod wrażeniem chęci do działania i rozwoju Simona. Niedawno powiedział mi o tym, że kupił trzy dodatkowe auta dla swojej szkoły jazdy i zatrudnił kolejnych kierowców, którzy pod jego marką szkolili innych. W porównaniu do mnie to był bardzo ogarnięty człowiek. Budował swoją markę, wciąż szukał nowych rozwiązań, korzystał z możliwości i zatrudniał innych, kiedy ja przez tyle lat stałam w miejscu i nie zrobiłam zupełnie nic ze swoim życiem. Ukończyłam co prawda kurs IT, a mimo to nigdy nie odważyłam się skorzystać z moich kwalifikacji i zostałam w fabryce. Sama nie wiem czemu. Może to było pewne i bezpieczne miejsce, miałam pracę, miałam pensję, nie musiałam się martwić: „a co, jeśli…”, nie musiałam od nowa się starać. Z jednych tarapatów finansowych wpadałam w kolejne. Praca dawała mi pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Mogłam przynajmniej spłacać to, co musiałam. Tak mi było wygodnie. Jak większości osób, które tu poznałam.

Kiedyś dziwiłam się, gdy pracowałam w fabryce z ludźmi po studiach. Przecież oni mogliby być zupełnie gdzie indziej i robić coś zupełnie innego, a jednak stali ze mną przy jednej taśmie produkcyjnej. Nie miało żadnego znaczenia to, że oni mają wykształcenie, a ja nie. I tak pakowałam produkty z Norbertem, który w Polsce był ratownikiem medycznym z zawodu, czy też z panem Czesiem, stolarzem. Czesiu miał kiedyś swój warsztat, wyemigrował z żoną i trójką dzieci. Tutaj w Wielkiej Brytanii nie odważył się otworzyć własnego biznesu, co prawda od czasu do czasu robił pewne usługi dla znajomych, ale było to z doskoku i jako dodatek do stałej pensji. Był naprawdę świetnym fachowcen. Przypomniałam sobie Russela, który miał umysł ścisły i ukończył kilka kierunków studiów, a mimo to stał tu, gdzie ja, i robił to od lat. Albo Oliwię, która skończyła pedagogikę i zamiast pracy w pięknym kolorowym przedszkolu czy szkole stała z nami w wielkiej hali produkcyjnej.

Naszła mnie myśl o Simonie, który przeżył niewyobrażalną tragedię, o tym, jak wciąż był silny i jak nadal mu się chciało przeć do przodu. Zastanawiałam się, czemu zmarnowałam tyle lat swojego życia? I niestety nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Nie dość, że nie odłożyłam żadnej pokaźnej sumy, nie zdobyłam wyższego wykształcenia… Oczywiście w moich rodzinnych stronach nawet mój kurs IT nie zrobiłby żadnego wrażenia. Szczególnie na mamie. Nie miałam też doświadczenia poza produkcją, nie podróżowałam, nie… Jedyne, czego się dorobiłam, to długi, z którymi zostawiła mnie mama, a potem chłopak, który miał być miłością mego życia. Lockstage, miasto, w którym wylądowałam kilka lat temu, miało do zaoferowania dużo więcej niż jedną z fabryk. Możliwości były wszędzie, jeśli tylko chcielibyśmy je widzieć.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.