E-book
17.64
drukowana A5
28.71
Pozorna dziewczyna

Bezpłatny fragment - Pozorna dziewczyna

Bezpieczna cisza


Objętość:
106 str.
ISBN:
978-83-8189-691-7
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 28.71

Cześć! Nazywam się Faustyna, ale wszyscy wołają do mnie Fausa. Mam 14 lat. Postanowiłam napisać książkę. Tak po prostu. Od zawsze lubię czytać książki i wierzę, że mają one w sobie jakąś niezwykłą moc. Skoro samo ich czytanie potrafi sprawić, że dzień będzie lepszy, to co może sprawić pisanie? Zaczynam.

Dawno, dawno temu… Nie. Całkiem niedawno temu, za siedmioma górami, za siedmoma lasami… Za daleko. Teraz już naprawdę zaczynam. Bardzo niedawno temu, a dokładniej dzisiejszego ranka, siedząc w szkolnej ławce, wpatrzona w przestrzeń, rozmyślałam o przysłowiowych „niebieskich migdałach”. Z odrętwienia wyrwał mnie znajomy głos.

— Faustyno?

To była moja nauczycielka z biologii.

— Słucham? — zapytałam.

— Może Ty nam odpowiesz?

Rozejrzałam się po sali, ale z twarzy pozostałych uczniów nie udało mi się wyczytać żadnej podpowiedzi.

— A jakie było pytanie?

Cała klasa wybuchła śmiechem. Właśnie tyle wsparcia można było od nich uzyskać… Nauczycielka spojrzała na nich gniewnym wzrokiem, a wszyscy natychmiast ucichli. Powszechnie wiadomo, że z panią Gregor nie ma żartów.

— Ty też Faustyno? Chcecie mnie do grobu wpędzić? Co się z wami dzieje?!

Była wyraźnie zła. Skrzywiłam się, próbując stwarzać pozory skruszonej. Właściwie to nadal nie miałam pojęcia co przeskrobałam.

— Rozumiem. Biologia czasami bywa nieciekawa, ale to nie zwalnia was z słuchania na lekcji! Co ja mam z wami teraz zrobić?!

W sali zapadła niezręczna cisza, a ja dyskretnie poprawiłam się na krześle. Na nasze szczęście zadzwonił dzwonek.

— Na następnej lekcji pytam sześć osób — oznajmiła pani Gregor — Możecie się pakować.

Sięgnęłam po plecak, wrzuciłam do niego książki i wyszłam z sali.

— Bywało gorzej — usłyszałam, gdy mijał mnie któryś z chłopaków.

Oparłam się o ścianę tuż przy drzwiach i czekałam na Zuzkę.

— No to nas załatwiłaś Fausa — orzekła moja przyjaciółka, przekraczając próg.

— No jasne! Teraz wychodzę na głównego winowajcę! Z jej kazania wynikało, że to nie tylko moja wina — przypomniałam i ruszyłyśmy pod salę matematyczną.


Po takim wstępie można by się spodziewać, że będzie to lekka i przyjemna książka. Nic bardziej mylnego. Wszystko wokół jest normalne tylko na pierwszy rzut oka. Wszystko to pozory.

Rozdział I

Zuzka to moja najlepsza przyjaciółka, nie tylko z klasy. Spotykamy się prawie codziennie wieczorem u niej, chyba że sytuacja nie pozwala mi na wyjście. U mnie nie bywamy nigdy. Jest jedyną osobą, która wie o wszystkim, co się dzieje w moim życiu. Lata praktyki nauczyły mnie jak zgrywać pewną siebie wystarczająco dobrze, żeby nikt nie potrafił się domyślić, że może to nie mieć praktycznie żadnego odbicia w rzeczywistości. Jest to sposób na uniknięcie bardzo wielu problemów. Przecież nikt nie zainteresuje się szkopułem, o którym nie ma pojęcia, prawda? Staję przed drzwiami Zuzy.

— Hej Fausa! Uczyłaś się już na biologię? — wita mnie już w drzwiach.

— Hej. Miałam nadzieję, że poczytam trochę u Ciebie — odpowiadam.

Zuzka obejmuje mnie ramieniem i prowadzi w stronę kuchni.

— Fantastycznie się składa, bo też jeszcze nawet do tego nie zaglądałam. Herbaty?

— Jak masz, to chętnie wypiję melisę — odpowiadam.

Wyczytałam gdzieś, że melisa jest podobno uspokajająca, więc może najwyższy czas to sprawdzić… Zuza kiwa głową i nastawia czajnik. Ja, znając jej dom praktycznie tak dobrze jak swój, wyciągam kubki. Po zrobieniu herbaty, ruszamy do pokoju mojej przyjaciółki. Wbrew pozorom, poza poruszeniem wszystkich jakże istotnych dla dziewczyn w naszym wieku tematów (mam na myśli najnowsze szkolne plotki i totalnie nieistotne informacje z życia obecnie sławnych ludzi), naprawdę potrafimy się trochę pouczyć. Trzeba korzystać z warunków, póki można. Do domu wracam przed 21.00.

Od progu słyszę krzyki i trzask tłuczonego szkła. Wbiegam do przedpokoju. Po schodach zbiega właśnie Kordian, mój starszy brat i zatrzymuje się tuż obok.

— Gdzie bliźniaczki?! — pytam.

— Na górze ich nie ma — odpowiada chłopak i patrzy mi w oczy.

To wystarczy, żebyśmy oboje zorientowali się w sytuacji. Odruchowo rzucamy się w stronę salonu. Tata właśnie z krzykiem tłucze kolejną filiżankę z coraz bardziej ubogiej zastawy stojącej na komodzie. W kącie zauważam skulone siostrzyczki. Kordian bez zastanowienia biegnie w ich stronę. Mi pozostaje uspokoić tatę przynajmniej na tyle, żebyśmy wszyscy zdołali się stąd ulotnić.

— Tato, przestań! Już wystarczy! — krzyczę.

Pęka kolejna filiżanka, wcześniej przelatując nad moim ramieniem.

— Tato! Uspokój się!

— Zamknij się gówniaro! Nie będziesz mnie uspokajać!

— Przestraszyłeś dziewczynki! Czy Ciebie naprawdę już kompletnie nie interesują własne dzieci?!

— Ja nie mam dzieci! To wasza matka je ma! Gdzie jest teraz, co?! Ona tak się wami przejmowała?! Zostawiła was!

Potrząsam głową, nie wierząc w to, co właśnie słyszę.

— Człowieku, czy Ty w ogóle masz pojęcie co mówisz?! Nasza mama nie żyje! — wołam i ogarnia mnie głęboki smutek.

Czuję cios skierowany prosto w mój lewy policzek. Porządny.


Pierwsze, co muszę zrobić, to zajrzeć do moich młodszych siostrzyczek. Pocieram policzek dłonią, co zdążyłam zrobić już pewnie niezliczoną ilość razy w ciągu ostatnich kilku minut spędzonych w łazience. Delikatnie uchylam drzwi.

— Fausa!

Bliźniaczki podbiegają do mnie i obejmują z obu stron, zanim zdążę przekroczyć próg. Na łóżku siedzi Kordian.

— Auć! — jęczę, kiedy siostrzyczki przytulają mnie mocniej.

— Chodź tutaj! — rozkazuje mój brat.

Widzę nagłą zmianę jego wyrazu twarzy i złość w oczach, kiedy zbliżam się do łóżka. Gdyby potrafił, to pewnie strzelałby teraz piorunami. Kordian chwyta mnie za podbródek, pochyla moją głowę i przygląda się uważnie twarzy. Przez ułamek sekundy robi minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale zmienia zdanie.

— No dobrze, najwyższy czas iść spać — oznajmia dla odmiany — Do łóżek dziewczyny.

— Idź. Ja je przykryję i też się położę — mówię.

Kordian zaciska wargi w cienką linię. Podnosi się z łóżka, całuje bliźniaczki w czoło i rusza do swojego pokoju. W salonie jest już zupełnie cicho. Tata pewnie poszedł na kolejne piwo.

— Czemu on taki jest? — pyta Wiola, a ja zdaję sobie sprawę, że bez sensu wpatruję się w ścianę.

— Kto? — odpowiadam bez zrozumienia.

— Tata — wyjaśnia Ola.

— Może nigdy się nie dowiemy? — stwierdzam.

Przykrywam siostrzyczki kołderkami i całuję w policzki. Złe wydarzenia mają to do siebie, że odnajdują w człowieku całe pokłady miłości.

— Dobranoc malutkie — mówię na odchodnym.

— Nie jesteśmy malutkie! — oburza się Ola.

— Mamy po osiem lat, Fausa — karci mnie Wiola i wydyma wargi z miną totalnego zażenowania.

— No dobrze, dobrze! Dobranoc „panny dorosłe” — śmieję się.

— Dobranoc Fausa!

Zamykam za sobą drzwi, obracam się i wpadam na Kordiana.

— Ale mnie przestraszyłeś!

Brat patrzy na mnie przez chwilę w milczeniu.

— Znowu Cię zbił — oznajmia w końcu.

Wzruszam ramionami. Jakiej odpowiedzi się spodziewa z mojej strony? Braw za spostrzegawczość?

— Przestań tak robić. Tyle razy Ci tłumaczyłem, że on i tak nie słucha tego, co mówisz. Pewnego razu Cię wykończy. Jeśli zamierzasz udawać, że Ciebie to nie obchodzi i w ogóle nie boli, to przestań mu na to pozwalać ze względu na mnie. Mnie obchodzi. Boli, kiedy na to patrzę. Rozumiesz?

Podnoszę głowę i zerkam na niego z zaskoczeniem. Jego oddech owiewa moją twarz. Chyba nigdy nie powiedział mi czegoś takiego. Nie mam czasu odpowiedzieć, bo delikatnie dotyka wargami mojego czoła i wymija mnie, żeby pójść do swojego pokoju. Stoję tak jeszcze przez moment, próbując przetrawić to, co właśnie usłyszałam. W końcu czuję, że po policzkach zaczynają spływać mi łzy.

Rano zdecydowanie nie jestem wyspana. Może przez to, że dużo płakałam? Może przez wielkiego siniaka w okolicy żeber, przez którego budziłam się kilka razy? Wstaję po trzecim budziku, bo wiem, że na więcej nie mogę sobie pozwolić i schodzę na dół. Rozglądam się trochę. Taty nigdzie nie ma, ale salon wygląda jak po przejściu huraganu. Nieszczególnie mam w planach to sprzątać, bo na dłuższą metę porządek na dole nie ma racji bytu, a cały ten bałagan nie ja zrobiłam. Wchodzę do kuchni i przygotowuję cztery miski płatków śniadaniowych. Ustawiam je na stole i zabieram się za robienie bliźniaczkom kanapek do szkoły.

— Cześć siostra! — woła Kordian, pojawiając się za moimi plecami.

Podskakuję i upuszczam nóż z ręki.

— Przestań mi tak robić — karcę brata.

— Nie chciałem Cię przestraszyć. Idź się ubrać i obudzić dziewczynki. Skończę te kanapki.

Uśmiecham się do niego bez przekonania, po czym ruszam na górę. Zakładam jeansy, koszulkę z krótkimi rękawami, a na wierzch moją ulubioną, ocieplaną bluzę, która nie wygląda na najnowszą, ale ulubione rzeczy to do siebie mają, nie? Ubrana idę do pokoju dziewczynek.

— Wiolka! Olka! Wstajemy! — wołam.

Bliźniaczki mruczą coś w odpowiedzi i powoli zwlekają się z łóżek. Kwadrans później jesteśmy całą czwórką w drodze do szkoły. W domu stojącym po lewej stronie naszego, widzimy kilku mężczyzn wnoszących meble i różne kartony.

— Nowi sąsiedzi? — pytam z zaskoczeniem.

— Na to wygląda. To dobrze, bo dom od ponad roku stoi pusty — odpowiada Kordian.

Pierwsza myśl jaka przechodzi mi przez głowę, to niema prośba, żeby okazali się mili. Po prawej stronie mieszka pani Toporska. Jest najbardziej szablonowym obrazem starej panny, na jaki tylko można się natknąć. Jej ulubionym zajęciem z całą pewnością jest narzekanie, każdego mężczyznę z góry uznaje za zwierzę, a w domu trzyma trzy koty. Dwie takie osobistości na jednym osiedlu to zdecydowanie zbyt wiele.

Kordian zostawia nas w połowie drogi, a ja i dziewczynki wkrótce docieramy do szkoły. Zuzka czeka na mnie przy szatni.

— No nareszcie! Już się bałam, że dzisiaj tutaj nie zawitasz.

— Musiałabym chorować, ale też miło Cię widzieć — odpowiadam.

Przyjaciółka przygląda mi się z uwagą.

— Fausa, pokaż się — oznajmia poważnym tonem.

Zakładam rękę na biodro, odchylam lekko brodę i pozuję niczym niezbyt dobra modelka.

— Może być? — pytam.

Zuzka przewraca swoimi piwnymi oczami, podchodzi bliżej i bierze moją twarz w dłonie. Przygląda się policzkowi i chwilę później przyciąga mnie do siebie, obejmując ramionami.

— Biedna…

Wzdycham.

— Jednak widać — stwierdzam — Masz coś ze sobą, żeby to trochę „przypudrować”?

Zuzka zastanawia się chwilę i ciągnie mnie w stronę łazienki. Spóźniamy się na pierwszą lekcję tylko kilka minut. Ktoś zaczyna szturchać mnie w ramię ułamek sekundy po tym, jak udaje mi się wyciągnąć książki z plecaka. Zerkam czy nauczycielka akurat nie patrzy w moją stronę i obracam się do tyłu.

— Co? — pytam Sandrę, która szczerzy zęby w uśmiechu.

— W klasie ma być jakiś NOWY — oznajmia.

— Skąd wiesz? — interesuje się Zuzka, z którą siedzę w ławce.

— Odnosiłam dziennik do sali, kiedy wychowawczyni rozmawiała o tym z jakąś kobietą.

Chyba tylko ona dalej mówi „wychowawczyni” zamiast Zyta, jak my wszyscy. Nie jest też szczególnie zainteresowana naszą reakcją, zależy jej tylko na tym, żeby to ona mogła szczycić się rolą „przekazującej dobrą nowinę”, więc już chwilę później obraca się w drugą stronę, żeby przekazać ją innym. Jej towarzysz z ławki dla odmiany trzęsie się ze śmiechu.

— Słyszałyście? Nowy uczeń!

— Co w tym takiego śmiesznego? — pytam, ale Robert zanosi się tylko jeszcze większym śmiechem.

Spoglądamy na siebie z Zuzką porozumiewawczo. Nie mamy pojęcia co wywołało u Roberta taki dobry nastrój, ale nie jest to pierwszy raz, kiedy nie było nam dane rozumieć o co mu chodzi.

Rozdział II

Dzień mija jak każdy inny. Na szczęście mnie pani Gregor na biologii nie dopada. Zuzka ma mniej szczęścia, ale mimo tego dostaje czwórkę. Plotka Sandry się potwierdza. Na matematyce Zyta mówi nam, że od jutra do naszej klasy dołączy nowy uczeń. Prosi, żebyśmy byli dla niego życzliwi i takie tam, ale średnio słucham jej wykładu. Zastanawia mnie raczej w co się ubrać, żeby zrobić dobre pierwsze wrażenie. W końcu jestem dziewczyną, a one chyba powinny martwić się takimi rzeczami.

Nadchodzi upragniony koniec lekcji. Wracam do domu i robię gofry. Moje zdolności kulinarne pozostawiają wiele do życzenia, więc także posiłki w naszym domu nie wylądowałyby w jakimś prestiżowym menu. Kończę praktycznie w chwili, kiedy Kordian wraca ze szkoły z bliźniaczkami.

— Fausa! — krzyczą dziewczynki i przytulają się do mnie.

— Cześć siostra — wita mnie Kordian.

— Cześć — odpowiadam — Siadajcie jeść.

— Ohoho! Jaka poetka!

Stawiam na stół talerz z goframi i uśmiecham się w stronę brata. Po przekąsce, która miała w naszym wykonaniu stwarzać pozory obiadu, idziemy na górę. Zabieram się za odrabianie lekcji, z którymi uwijam się dość szybko i właśnie mam zejść na dół, a potem iść do Zuzy, gdy słyszę trzask zamykających się drzwi wejściowych. A może wyjściowych? Nigdy nie wiem co to właściwie za różnica.

— No gdzie jest ten Zbyszek? — słyszę pijany głos taty — Miał mi piwo przywieźć…

Postanawiam poczekać jeszcze pół godziny. Najpierw jednak muszę się upewnić czy dziewczynki są w swoim pokoju. Otwieram drzwi, stawiam krok, a moim oczom ukazują się stojące przy schodach siostrzyczki.

— Olka! Wiolka! Gdzie wy maszerujecie? — szepczę wystarczająco głośno, żeby zwrócić ich uwagę.

— Chcemy pić — odpowiada Ola.

— Miałyście w pokoju przecież po butelce wody — oznajmiam.

— Ale my już swoje wypiłyśmy — wyjaśnia Wiola.

— Chodźcie, napijecie się mojej.

Szybko zawracam dziewczynki i prowadzę do swojego pokoju. Sadzam je na łóżku i wyciągam wodę.

— Kordian zaglądał do was? — pytam, gdy odstawiają butelkę.

— Nie. Wyszedł jakąś godzinę temu — odpowiada Wiolka.

Wyszedł? Przecież to ja przeważnie wychodzę wieczorami. Nie mówił, że umówił się z Filipem czy jakimkolwiek innym znajomym…

— On już tak od kilku dni — dodaje Olka.

A ja nawet nie zauważyłam?! Mniejsza z tym, że ja jestem ślepa, bo to inna kwestia. Kordian zawsze mi o wszystkim mówi! Dlaczego w takim razie o niczym nie wiem?!

— Dobra dziewczynki. Zamknijcie drzwi i nie otwierajcie, dopóki któreś z nas nie przyjdzie. Macie chwilowy zakaz wychodzenia z waszego pokoju. Ja idę do Zuzki. Rozumiemy się?

— Tak jest Fausa — odpowiadają siostrzyczki i salutują.

Przewracam oczami i prowadzę bliźniaczki do pokoju. Siadam u szczytu schodów i stopniowo przemieszczam się na dół, nieustannie nasłuchując, czy tata na pewno jest wystarczająco daleko, żebym miała szansę szybko zniknąć. Po cichutku wymykam się z domu i na wszelki wypadek pierwsze sto metrów pokonuję biegiem. Nie mam do Zuzy szczególnie daleko, więc już wkrótce stoję pod jej domem. Pukam do drzwi. Otwiera mi starsza siostra mojej przyjaciółki.

— Cześć Fausa! Zuźka jest u siebie w pokoju. Wejdź, zaraz ją zawołam — wita mnie.

— Hej, dzięki Kinga. Nie trzeba, trafię.

Zdejmuję buty i ruszam na piętro.

— Hej Pyskaty! — witam młodszego brata Zuzki, który mija mnie na schodach.

— Dzień dobry mądralo!

Ma na imię Patryk, ale odkąd pamiętam obie z Zuzą wołamy do niego Pyskaty. Totalnie nie mam pojęcia z jakiego powodu. Droczy się ze mną przy każdym spotkaniu? Częściej jest wredny niż jakikolwiek inny wobec nas obu? Całkiem możliwe. Pukam do drzwi Zuzki.

— Właź Julka i przestań się wygłupiać! — krzyczy dziewczyna.

Ma dwie starsze siostry: Kingę, która ma szesnaście lat i Julkę, która ma osiemnaście. Do tego jest jeszcze Patryk, który ma jedenaście i najstarszy Fabian, który skończył chyba dziewiętnaście. Z całą pewnością na nudę w takim domu nie może narzekać. Wchodzę do pokoju.

— O! Nie wiedziałam, że mnie przechrzcili — mówię na wstępie.

— To Ty Fausa! Myślałam, że Julka znowu stosuje swój żałosny sposób zabijania czasu wolnego i próbuje działać mi na nerwy… Siadaj. Co słychać?

Siadam na łóżku i patrzę na przyjaciółkę, unosząc brwi.

— To samo co trzy godziny temu — odpowiadam.

— Fakt — stwierdza Zuzka — Jak myślisz, jaki będzie ten nowy?

— Chyba nie jestem jasnowidzem niestety. Mam tylko nadzieję, że względnie fajny i chociaż z resztkami rozumu. Jeden Robert nam wystarczy.

— Zdecydowanie! I niech ma jakieś normalne imię! Jeden Władek też nam wystarczy, niech inni rodzice nie robią dzieciom takiej krzywdy.

— Chciałabym się do tego jakoś odnieść, ale no… Nie powiem, że moje imię nie jest kontrowersyjne — oznajmiam.

— To też fakt. — mówi Zuzka i milknie na chwilę — Właściwie to… Mam Ci coś do powiedzenia Fausa. To znaczy muszę Ci coś powiedzieć. To znaczy chcę… Sama nie wiem…

— Co się stało Zuza? — martwię się.

— Nie, nie! To nic z tych strasznych rzeczy. Można chyba nawet uznać, że to dobra wiadomość… Chyba.

— No mów!

— Przyglądałaś się kiedyś Rufinowi?

— Temu z naszej klasy?

No czego jak czego, ale tego, że Zuzce spodoba się właśnie Rufin, to nigdy bym się nie domyśliła.

Wracam do domu. Taty nie ma. Wchodzę na górę i już na korytarzu słyszę głośny śmiech. Podążam za głosem i z impetem otwieram drzwi pokoju dziewczynek.

— A co tu się dzieje?!

Kordian kończy łaskotki i prostuje się na łóżku.

— Nie mam zielonego pojęcia. Widziałyście coś dziewczyny? — mówi z miną niewiniątka.

Bliźniaczki chichoczą.

— Nic a nic — uznają zgodnie.

— Dobra, dobra! Ja swoje wiem — oznajmiam i zwracam się do dziewczynek — Nie macie ochoty na odwiedziny u którejś koleżanki? Nie jest jeszcze późno.

— Chcemy do Flory! Do Flory!

— A gdzie ona mieszka?

— Na tej samej ulicy co my, tylko osiem domków dalej — odpowiada roztropnie Ola.

— To możecie śmigać. Tylko nie na długo!

Bliźniaczki piszczą, przytulają mnie i już ich nie ma.

— Chyba mamy do pogadania panie „specjalisto od dyskretnego wymykania się z domu, zanim młodsza siostra się zorientuje” — mówię, gdy drzwi pokoju się zatrzaskują.

Kordian pokazuje zęby w uśmiechu. Mój siedemnastoletni brat zachowuje się czasem jak małe dziecko…

— No? To gdzie to się dzisiaj było? — ponaglam.

Po rozmowie okazuje się, że mój brat od niedawna ma dziewczynę! I to nawet nie jest największym zaskoczeniem w tej sytuacji! Najważniejsza informacja dotyczy tego o jaką dziewczynę chodzi! Kingę! Dokładnie tą! Siostrę Zuzki! Wyszedł kupić bilety do kina, bo umówili się na jutro. Nie mam pojęcia czy mówię do niego cokolwiek sensownego w tamtej chwili. Podejrzewam, że siedzę rozdziawiona, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Nie mam czasu jednak zasypać brata gradem nasuwających się pytań, bo do domu wparowuje tata. Słyszę jak krzyczy coś w drzwiach.

— Długo jesteście razem? Żadne z was się nie chwaliło — szepczę, nachylając się w stronę brata.

— To bardzo świeża sprawa — odpowiada, co przyjmuję do wiadomości skinieniem głowy.

Udaje nam się uniknąć wojny, a Ola i Wiola niespostrzeżenie znajdują się w domu. Siedzę zestresowana na schodach, wypatrując ich powrotu i uspokajam się dopiero, kiedy bezpiecznie znajdują się na górze.

Następnego ranka budzik budzi mnie o 6.30. Muszę przecież znaleźć sobie coś ładnego do ubrania i może jakoś upiąć włosy. Dziś ma pojawić się NOWY, więc wypadałoby chociaż raz zastosować się do tych wszystkich mądrości na temat robienia dobrego pierwszego wrażenia. Po długich rozmyślaniach zakładam jeansy, niebieską koszulkę z krótkimi rękawami i kapturem, a na wierzch czarną bluzę. No szanujmy się, to w końcu tylko nowy uczeń, a nie rewia mody… Włosy zaplatam w warkocz, który przerzucam na ramię. Nie wiem jakim cudem te kilka czynności zajmuje mi aż pół godziny… Cichutko schodzę na dół. Tata śpi na kanapie, więc robię w tył zwrot i wdrapuję się po schodach. Zjedzenie śniadania nie wchodzi w grę w takiej sytuacji. Budzę Kordiana, żeby mu o tym powiedzieć i wspólnie ustalamy, że my jak my, ale dziewczynkom trzeba dać jakieś drobne na coś do zjedzenia. Idę obudzić Olę i Wiolę. Do ubrania daję im dwie pary rajstopek w czarno-białe paski i dwie czarne sukieneczki na szerokich ramiączkach. No i oczywiście sweterki! Gdy dziewczynki są ubrane, Kordian wychyla głowę przez drzwi.

— Gotowe? — pyta

— Tak — odpowiadają chórem.

Wyciągam z kieszeni drobne i podaję Oli. Kordian swoje przekazuje Wioli.

— Kupcie sobie w szkole coś na śniadanie — mówię.

— Tata jest w domu? — pyta Ola.

Składam wargi w cienką linię i tylko kiwam głową. Nie potrzebują wiedzieć niczego więcej. Cichutko schodzimy na dół, ubieramy się, po czym ruszamy do szkoły. W domu po lewej stronie pali się światło. Szybko się wprowadzili… Do szkoły docieram z bliźniaczkami prawie pół godziny przed dzwonkiem na lekcje. Prowadzę dziewczynki do szatni i wędruję do siebie. Zostawiam kurtkę i buty w odpowiednim miejscu i idę do łazienki, żeby sprawdzić jak prezentuje się mój policzek. W kącie siedzi skulona jakaś dziewczyna. Płacze?

— Lilka? — pytam, przyglądając się uważnie.

Tak, to ona. Lilianna Boniek. Uczymy się w jednej klasie i przyznaję, że nawet ją lubię.

— Lila, co jest?

Dziewczyna w końcu podnosi głowę i przeciera oczy.

— Cześć Fausa — mówi i wykrzywia się w czymś na kształt uśmiechu, a przynajmniej tak przypuszczam.

— Nie mi te kity moja droga — karcę ją — Co się stało?

Lilka wybucha głośnym płaczem. Kucam i przytulam ją do siebie.

— No bo… Ja… Nie… On…

— Uspokuj się troszkę i mi powiesz — oznajmiam, gładząc ją po włosach.

Muszę poczekać dłuższą chwilę na poprawę sytuacji.

— Już? — upewniam się

— Tak. Chyba tak — odpowiada, próbując opanować chlipanie.

— Powiesz mi co się stało?

— Mariusz ze mną zerwał! — oznajmia i powraca do płakania.

Typowo. Jak nie wiadomo o co drama to pewnie o chłopaka.

— Och Lila — mówię i przytulam ją mocniej.

Tak chyba wypada, nie? W sumie średnio znam się na relacjach damsko-męskich. Średnio też rozumiem jak można tak beczeć przez jakiegoś chłopaka. Może w przyszłości będę miała szansę się dowiedzieć. Chociaż lepiej nie. Lepiej, żebym to ja zerwała z nim niż on ze mną. Co to w ogóle za temat? Przecież najpierw trzeba mieć z kim zrywać.

— Czekaj, czekaj… Mariusz? — upewniam się — Mariusz Wiosna?

— Tak. Z naszej klasy. Nie udawaj, że nie wiedziałaś, że jest moim chłopakiem.

— No wiedziałam — stwierdzam skonsternowana — On z Tobą zerwał? Ten uczuciowy, miły, spędzający mnóstwo czasu z dziewczynami Mariusz?

— Tak — potwierdza Lilka i zaczyna płakać jeszcze bardziej.

Te pocieszanie to zdecydowanie nie jest robota dla mnie. Na szczęście dokładnie w momencie, kiedy zdaję sobie z tego sprawę, niczym mój wybawca, książę na białym rumaku, w drzwiach szkolnego kibla pojawia się Zuzka.

— Cześć dziewczyny! Myślałam, że jeszcze nie przyszłaś Fa… Co jest Lila?

W odpowiedzi rozlega się tylko ryk. Skąd ta dziewczyna ma tyle energii na tą rozpacz? Opowiadam w skrócie co się stało.

— Chwila, chwila, chwila… Mariusz Wiosna?

— Tak — odpowiadam razem z Lilką.

— Nie no, tak to nie będzie! Idę do Mariusza, zaraz to wyjaśnimy.

— Nie! — oburza się Lila.

Niestety na protesty jest za późno, bo Zuza już wyszła. Wraz z moją zapłakaną towarzyszką rzucamy się do drzwi. Na nieszczęście tej drugiej, Mariusz właśnie idzie do sklepiku, więc jest jakieś jeden, dwa, trzy, cztery… Pewnie ze dwanaście kroków od nas. Zuzka łapie go w kilka sekund. Lilka z płaczem wbiega w głąb łazienki. Znowu z resztą. Czuję się jak po środku jakiegoś wielkiego dramatu. Brakuje mi tylko popcornu, kiedy tak próbuję wyłapać coś z wrzasków Zuzki, której mina stopniowo łagodnieje, kiedy Mariusz zaczyna się tłumaczyć. Nagle zaczyna biec w stronę łazienki. Chowam się, żeby w tej scenie również nie brać udziału.

— Lili to nie tak! — krzyczy chłopak, wsadzając głowę do łazienki — Ty mnie kompletnie nie zrozumiałaś!

— Nie chcę Cię widzieć!

— Lilunia wysłuchaj mnie!

Niczym w jakimś filmie romantycznym. Oczywiście Lilka w końcu wychodzi. Okazuje się, że Mariusz mówiąc: „nasz czas się skończył”, miał na myśli czas na wykonanie pracy na język polski. Na moje wielkie szczęście dzwoni dzwonek.

— Koniec z filmami romantycznymi — mówię do Zuzki, zrównując z nią krok.

Tacy ludzie naprawdę żyją ze mną na tej samej planecie? Wchodzimy całą klasą na lekcję. Wyjmujemy podręczniki i… Do sali wbiega jakiś chłopak. Za nim głowę wsuwa jego tata. Zamienia z nauczycielką kilka słów i wychodzi. NOWY! Przez tą całą dramę kompletnie o nim zapomniałam!

— Dziewczęta! Chłopcy! To jest Łukasz Nieger — oznajmia Zyta.

Ma tak jak ja kruczoczarne włosy. Za to jego oczy, w przeciwieństwie do moich czarnych, są błękitne. Do tego to imię! Zawsze podobało mi się imię Łukasz. Łukasz. Łukasz Nieger.

Rozdział III

Dzień spędzam normalnie. Znaczy w miarę normalnie. Przyglądam się trochę nowemu. Zakumplował się z Rufinem Olszewskim, Jaśkiem Duszkiem i Kacprem Rudskim. Tych chłopaków akurat bardzo lubię. Jak na razie jedynym minusem jaki w nim zauważam jest to, że jest totalnie pewnym siebie bucem.

Kończę lekcje. Ubieram się, żegnam z Zuzą i ruszam razem z Lilką i Gosią w stronę domu. One mieszkają po drodze. Za nami idzie oczywiście kilku chłopaków z klasy, a dokładniej Jasiek, Robert, Jarek i, ku mojemu zaskoczeniu, Łukasz.

— Co myślicie o NOWYM? — pyta Gośka, akcentując ostatnie słowo, jakby było to jakieś zaskakujące zjawisko paranormalne.

— Nie jest zły, ale są w klasie fajniejsi chłopcy — stwierdza Lilka.

— Na przykład Mariusz? — pytam ze złośliwym uśmieszkiem.

— Tak — odpowiada odruchowo Lila — Żebyście wiedziały! — oburza się, kiedy zaczyna rozumieć aluzję.

— A Ty co myślisz Fausa? — drąży Gosia.

— Dla mnie Łukasz jest spoko. Miły i w ogóle.

— Uuu! Nasza Faustysia się zakochała!

— Tak! Od pierwszego wejrzenia! Moje życie dzisiejszego dnia odmieniło się na zawsze i od teraz każdego ranka będę mdleć na sam dźwięk jego imienia! Nie jestem Tobą Gośka! Nie zakochuję się we wszystkich chłopakach, którzy się nawiną jak Ty!

Gosia naburmusza się i podnosi rękę, jakby zamierzała mnie uderzyć.

— Dziewczyny dajcie spokój! — oznajmia Lilka i zapobiegawczo staje na środku — Wiem, że MMA z udziałem kobiet też już istnieje, ale nie przy mnie takie atrakcje!

Nie lubię się bić, ale gdyby Gośka mnie uderzyła, to na pewno bym jej oddała.

— Spoko Lila. Chodźmy — mówię dla odmiany.

Odwracam się i zaczynam iść przed siebie. Dopiero teraz zauważam, że chłopcy się nam przyglądają. To co ja wcześniej mówiłam? Że Łukasz jest pewnym siebie bucem? Na pewno tą sytuacją wypracowałam sobie fantastyczną opinię w oczach tego buca.

Resztę drogi rozmawiam tylko z Lilką. Nie powiedziałabym, że jestem obrażona, ale tematów do omówienia z Gośką chyba też nie mam. Chwilę później i tak skręca do domu. Za mną i Lilką idą już tylko Jasiek i Łukasz. Po krótkim czasie już tylko Łukasz. Ma jednak kawałek do domu.

— Gosia jest ostatnio strasznie chamska — stwierdza Lila.

Oho, czas na szkolne ploteczki.

— Bierze przykład z Urbana — wyjaśniam.

— Czemu tak myślisz?

— To jej najnowszy chłopak.

— Chyba żartujesz? Ten, który w zeszłym roku skończył nasze gimnazjum? — nie dowierza Lilka.

— Nie żartuję.

— No to nieźle się dzieje…

Po chwili także Lilianna idzie do domu. Łukasz dalej podąża za mną. Korzysta z tego, że moja towarzyszka znika i podchodzi bliżej.

— Cześć maleńka — odzywa się.

— Maleńka ma imię — odpowiadam.

— Wiem. Faustyna Halmowicz — oznajmia i patrzy mi w oczy.

— Niesamowite! Wiesz jak się nazywam — oznajmiam z udawanym zdumieniem.

W szkole w ogóle z nim nie rozmawiałam, a nie dość, że wie jak mam na imię, to jeszcze dopytał kogoś o nazwisko! Wzrok też ma taki całkiem uroczy…

— Masz piękne oczy. Czarne jak ciemność, a tak wiele w nich widać.

Kurde chyba poeta! Chociaż mój umysł odnotowuje jego uwagę raczej z zażenowaniem, to zarumienione już policzki mają totalnie odmienne zdanie. Nienawidzę ich za to. Łukasz zatrzymuje się i przytrzymuje mnie za rękę.

— Gdzie się tak spieszysz? — pyta — Porozmawiaj ze mną.

— Niby o czym?

Wyrywam rękę i odwracam się do niego. Stoi dalej pewny siebie, jakby moja niechęć nie robiła na nim żadnego wrażenia. Chwyta mnie za ręce i przyciąga bliżej. Zdecydowanie ma o sobie zbyt duże mniemanie.

— Zostaw mnie! — krzyczę i wyrywam się — Muszę iść do domu! Wyobraź sobie, że mam obowiązki! Pewnie nie znasz tego słowa.

Łukasz ogląda mnie z góry na dół, milcząc przez chwilę. Czuję się jak jakiś żywy towar.

— Dobrze. Idź maleńka — odpowiada łaskawie.

— Nie jestem maleńka!

Szybkim krokiem ruszam dalej. Zdecydowanie buc! Łukasz idzie za mną. Gdy do domu mam już naprawdę blisko, nie wytrzymuję. Zatrzymuję się i odwracam.

— Czy Ty mnie śledzisz? — oskarżam chłopaka.

— Nie. Wiem, że byś chciała, ale tak się nieszczęśliwie składa, że tu mieszkam — odpowiada i wskazuje dom.

Robi mi się trochę głupio… Chwila, chwila! Moim nowym sąsiadem jest Łukasz Nieger?! Tylko tego brakowało! To by było na tyle z marzeń o miłych sąsiadach.

— A Ty gdzie mieszkasz? — pyta.

— Niedaleko.

— A dokładniej?

— W domu! — burczę w odpowiedzi.

Na szczęście nie ma więcej pytań.

— To do jutra cukiereczku! — woła, wchodząc do ogrodu przed swoim domem.

— Nie jestem cukiereczkiem!

Nie mam pojęcia czy dosłyszał moją uwagę, bo właśnie wchodził do domu. Czekam chwilę i wchodzę do mojego. Mam nadzieję, że nie zauważył gdzie mieszkam. Tego tylko brakuje… Rozglądam się, ale taty nie ma w zasięgu mojego wzroku. Za to jest Kordian z bliźniaczkami.

— Fausa! — witają mnie siostrzyczki i kompletnie niespodziewanie obejmują.

W końcu powrót do rzeczywistości!

— Dłużej nie można było?!

Chyba zdenerwowanej rzeczywistości…

— Spóźnię się do kina z Kingą! — oznajmia ze złością Kordian.

Nie planuje się jednak ze mną kłócić czy chociaż wysłuchać tłumaczeń. Zamiast tego zakłada buty, narzuca kurtkę i wybiega z domu.

— Co powiecie na jajecznicę? — pytam.

— Mniam!

Ruszamy do kuchni. Ola i Wiola stają przy oknie, a ja wyciągam patelnię, żeby po raz kolejny zabłysnąć swoimi niespotykanymi, kulinarnymi zdolnościami. Robię jajecznicę i przerzucam ją na talerz.

— Tata tu idzie! — krzyczy nagle Wiola.

— Zaraz tu będzie! — dodaje Ola.

— Biegnijcie na górę! Już!

Dziewczynki biegną po schodach, a ja szybko biorę trzy widelce. Z jedzeniem pędem udaję się na górę.

— Gdzie biegniesz Faustynko? — mówi pijany tata.

Nie zauważyłam momentu, kiedy przekroczył próg.

— Wracaj tu i porozmawiaj z tatusiem!

Wbiegam do swojego pokoju i trzaskam drzwiami.

— Jesteś taką samą szmatą jak Twoja matka! — krzyczy za mną — Też udawała twardą.

Chcę zawołać, że ja nic nie udaję, a mama nie była szmatą, ale chyba brakuje mi odwagi. Albo posłuchałam ostatniego wykładu Kordiana? Tak więc najzwyczajniej w świecie padam na łóżko i zaczynam płakać, bo co mogę innego zrobić? Po chwili do pokoju wślizgują się bliźniaczki.

— Dziewczynki uważajcie! — szepczę.

Zrywam się do drzwi i zatrzaskuję je.

— Fausa to nieprawda, że mama była szmatą? — pyta Olka.

Siadam i opieram się o drzwi. Siostrzyczki siadają po obu moich stronach i nakrywają się moimi ramionami.

— Nie płacz Fausa — mówią chórem.

— To nieprawda, no nie? — dopytuje Wiolka.

— Skąd wam to przyszło do głowy?! Mama była wspaniałą i piękną kobietą! — oznajmiam.

Moja mama, Hania Halmowicz, umarła ponad dwa lata temu. Ola i Wiola miały wtedy niecałe sześć lat.

— Fausa opowiedz nam jeszcze raz o niej — prosi Wiolka.

— Tak ładnie o niej mówisz — dodaje Olka.

Oddycham głęboko.

— Mama miała piękne, długie, kasztanowe włosy — zaczynam — Do tego tak rzadko spotykane kruczoczarne oczy i zawsze zarumienione policzki. Zawsze miała dla nas czas. Potrafiła rzucić całą pracę, którą obecnie wykonywała, tylko po to, żeby z nami porozmawiać czy się pobawić. Kochała nas całym sercem.

W przeciwieństwie do taty…

— Jajecznica nam wystygnie — stwierdzam.

Siadamy jeść. Resztę dnia spędzam w swoim pokoju, bo tata został w domu. Odrabiam lekcje, czytam książkę i słyszę cichutko zamykane drzwi wejściowe. Kordian! Oby tata go nie zauważył…

— Synku kochany! Może Ty porozmawiasz z tatusiem, jeśli Twoja siostrzyczka nie zamierza?

Jednak zauważył. Bezgłośnie wychodzę z pokoju i staję przy schodach. Tam, gdzie kilka godzin temu stał tata, teraz stoi Kordian, a moje wcześniejsze miejsce jest zajęte przez ojca. Nie jest to szczególnie dobra sytuacja i mój braciszek ma raczej porządne kłopoty.

— Tato, daj mu przejść! — wołam.

Mężczyzna obraca się chwiejnie.

— Córeczka marnotrawna powróciła! Oczywiście, że dam mu przejść — mówi i cofa się dwa kroki.

Kordian zaczyna ostrożnie iść. Za proste. Tata bierze zamach i uderza mojego brata w twarz.

— Kordian! — wołam.

Chłopak prostuje się. Ręką przyciska krwawiący nos. Zbiegam ze schodów.

— Gówniara też chce? — pyta tata, odciągając mnie od brata — Nie ma sprawy!

Czuję uderzenie na tym samym policzku co ostatnio. To by było na tyle z pozbycia się tego pięknego siniaka… Przy schodach stoją bliźniaczki. Modlę się, żeby nie wpadły na pomysł zejścia na dół.

— Mała odważna, co? Zobaczymy! — mówi ojciec i uniosi rękę.

Powstrzymuję się przed zasłanianiem się dłońmi i mrużeniem oczu. Nie okazuję żadnej reakcji. Mężczyzna wygląda na skonsternowanego, popycha mnie do tyłu i bierze kurtkę.

— Dom wariatów — mówi.

Chwilę później trzaskają za nim drzwi.

Wieczorem wybieram się do Zuzki. Pukam do drzwi.

— Cześć Faustyno — wita mnie Fabian — Zuzi nie ma, ale zostawiła Ci kartkę.

Fabian podaje mi różowy kwitek. Co my, w średniowieczu? Nie mogła mi dać znać w szkole?

— Dzięki. Do zobaczenia — mówię.

— Narka.

Mojej przyjaciółki nie ma w domu? Dlaczego? Ruszam w drogę powrotną i rozkładam kartkę.


„Droga Faustysiu! Niestety nie mogłam się dziś z Tobą spotkać. Miałam pilną sprawę.

Całuski. Zuza”


Faustysiu? Coś musiało jej zdecydowanie wyżreć mózg, bo nie widzę innego usprawiedliwienia dla nazwania mnie tak okrutnie. Pilną sprawę? Jeszcze namalowane na całej kartce serduszka! Zdecydowanie można to było dopisać do listy rzeczy pod tytułem „te, których Faustyna nigdy nie zrobi”. Obrzydlistwo.

Rozdział IV

Ubieram się i schodzę na dół. Tata chyba nocował u tego swojego Zbyszka, bo nie ma żadnych śladów wskazujących na jego powrót.

— Cześć siostrzyczko — mówi Kordian i całuje mnie w „ten cały” policzek.

Nie sądziłam, że nasze relacje rodzinne weszły na taki poziom…

— No cześć braciszku — odpowiadam, po czym zabieram się za robienie kanapek na śniadanie.

— Idź obudzić Olkę i Wiolkę. Dzisiaj ja się tym zajmę — oznajmia mój brat.

Bez słowa ruszam na górę. Wchodzę do pokoju bliźniaczek.

— Pobudka śpiochy! Czas do szkoły!

— Szkoły stodoły! Daj nam spać — odkrzykuje Wiola, chowając głowę pod kołdrę.

— Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje — oznajmiam.

— Da mi jutro! Dobranoc — kwituje Ola.

— Dość tego!

Ciągnę obie kołdry i razem z siostrami zrzucam je z łóżek. To zaskakujące, że ten sposób nigdy nie zawodzi.

— Ała! — krzyczą chórem dziewczynki.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 28.71