E-book
15.75
drukowana A5
28.1
Pożegnanie rajskich ptaków

Bezpłatny fragment - Pożegnanie rajskich ptaków


Objętość:
72 str.
ISBN:
978-83-8414-154-0
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 28.1

Kuszenie anioła

topnieje światło


słowa blakną


pocisz się rosą


płynie jasnymi porami


cisza dźwięczy w uszach


zabijmy ją


powoli skradając się


naszych serc przedsionkami


rozpuść włosów


roziskrzoną darń


niech spoczną na mchu


niech spoczną na pniu


z szeroko rozstawionymi stopami


obróć Ziemię


na lepszą stronę


na nocnym niebie


żongluj meteorami


na nocnym niebie


zostańmy sami

Przeklętym

Jeszcze ostatnią kroplą nadziei

upiją się marzyciele

i bieg łez zefir zatrzyma

aż zesztywnieją


Jeszcze niewinność karków

Słońce opromieni

a na pola konie wylegną jak strzały

białe i proste


Jeszcze myśli oddzielimy

niby ziarna od plew

i myśli złe wypłyną nam uszami

jak utopiony kret


Jeszcze upiory nasze przywiążemy do studni

by wody strzegły czarnej i gorzkiej

a w piersi świata wtuli się mocniej

nieopierzone pisklę


Jeszcze uśmiechać się zaczniemy

a uśmiech nasz będzie

podobny do pękniętej blizny

i w ciepłym cieniu modrzewi

połamiemy się sobą jak chlebem

Czarny rycerz

Zrodzony na stopniach stalowego łona

krzyk wydarty ziemi w przeklętej godzinie

jak lekkie latawce puszczał krew chłodną

jak szpilki na upadku ścieżkach pogubił konie


W błyszczącym grozą pancerzu

przekreślonym cierpką strużką

bodzie świat ostrogami deszczu

i ptak zła trzęsie Księżyca skorupką


Ociera się o lodowe wymiary dłoń

i sięga głęboko w trzewia nocy

nim nieszczęsną duszę uroni

nim zagasną pochodnie oczu


Poskręcanych żmij rozpaczą

orszak łotrów napełnia stągwie

sylaby imion, które się samoplugawią

żywotami przewiązana czarna chorągiew

Koliber

Gromów kłębek

unoszący się na wietrze


Zaledwie w dłoni

można by schronić

całe wymiary

koloru i miary


Gdy szpadą dzioba

fintuje i cofa

miast krwi spływają

krople nektaru

tak jest chyba

doskonalej


Gdy rozmywa się w świetle

podwójne piór tęcze

nieznośnie przypominają

o odlatującym raju

Mgnienie

Czas nadchodzi i odchodzi

szarżuje i ucieka

jakby uczył się od nas


Tyle rzeczy

rozlanych jak mleko

ledwie dotkniętych

a już zimnych


Tylu ludzi

czujemy tak nieznacznie

jak mżawkę na skórze

jak ducha w przedpokoju


Nasze mgnienie nie jest

ostatnie w szeregu

przyjdą następne

wyrosną wszędzie

Pieśń ocalonych

Byłem rozdziobywaną jarzębiną

skrzeczały ptaki, posilając się mną

aż je twa dłoń rozbiła i wzniosła

drobna a mocą okryta

którą mnie w swe włosy wplotłaś


Przyniosłem ci grudkę tamtego nieba

takiego, co się na nic nie gniewa

i mieczem światła zatopionego w bursztynie

zgładziłem burzę na blankach

twej piersi rozedrganej w łkaniu


W śnie miękkim jak zasuszona róża

której smak krwi kolcami tylko porusza

której liście jak krawędzie kart oszust gnie

znalazłem cię

Koniec mój

szary poranek


przyjedzie na grzbietach zebrzych


w cyklonie spokoju


zwiewny jak góra


z motyką i dłutem


orkiestra początków


dopełnień i końców


w grze zaplącze się


słowa w gardle zwiędną


oczy przetrę bez skutku


dwa zmętniałe kryształy


w chwili jednej


przelecą przeze mnie


wyobraźni sady


synowie chwaty


córki w sukniach szerokich jak abażur


siwiejące i nienarodzone


pluskające się w strumieniu


który nigdy nie płynął

O śmierci

Stąpa cicho jak szelest spadających liści

gorzka jak płacz nad boleści łożem

gna zimny wiatr między więdnące kiście

ta, co ostatnim jest krokiem na każdej drodze


W kościanej dłoni okrytej kirem

niby perłę obraca czas

skinie palcem — ktoś sypie mogiłę

i nie tańczy już płomień, co zgasł


W rynsztokach, na polach chwały czy ubitej ziemi

wszędzie ten sam widok gości

przy rzekach, rzekach z ludzkiej krwi

czarny koń trąca pyskiem kości

***

Bywam Danaidą

spijam mgłę w katordze

potykającej się o własny ogon


Bywam Syzyfem

dręczy mnie skurcz

moje góralskie już serce

znów zwycięża grawitacja


Bywam Tantalem

najokrutniejszym z zamkniętych

w szklanych lochach oczu

żyjącym popiersiem

spierzchniętych warg


Nigdy zaś Deukalionem

ojcem zastępów ludzkości

suchą podłogą domu

pierwotną zupą

pieniącym się światłem

***

Mówisz, że się gra kartami

które dostałeś lub od partii wstaje

lecz co, gdy ktoś talię zalawszy łzami

siedzi i jedynie przygląda się grze?


Zastawiony obrus przed sobą mają

i półmis cieszy pełność stu

lecz co, gdy ktoś dostawszy pusty talerz

pragnie niczego więcej niż wywrócić stół?


Ból wytrzymać można gnący ciało

ducha cierpieniom nadać sens

lecz co, gdy komuś nadzieję dawano

by ją zaraz odebrać jak poranek sen?

Noc nad Auschwitz

Niebo krztuszeniem bazaltowym

zakazuje gwiazdom marzyć

chowa je pod elektrycznym kloszem


Klinuje się w szczelinach

między drutem a piszczelami wież

godzina czaszek i wron


Między barakami zgwałcona prawda się słania

a w barakach okruchy ludzi

a w ludziach kratery serc

zieją niemożliwym snem


Na ostatniej grani

apokalipsą jest

ziewający człowiek

stukając oficerkami

Prośba do…

Naucz mnie trzymać w dłoniach płomień swój

bym mógł przy nim ogrzać zziębniętą duszę

a ja ugaszę w twojej piersi ognisty zdrój

włożę tam serce pracowite i ciche


Spłyń na mnie świetlistą wstęgą

a ja w płachcie mroku

wykroję miejsce dla naszych kroków

nożami pocałunków


I jaśni, spowici jedynie przez wiatr

będziemy tańczyć na pięcioliniach gwiazd

Ryszardowi Siwcowi

Widzę

gdy po klatce następuje klatka

szare kształty tamtej niedzieli

porozrzucane główki od szpilki

i jedna kula armatnia


Słyszę

zgiełk tańca i rozmów gwar

szczere jak tylko szczery

może być uśmiech tygrysa

wobec gazeli


Nagle

ciało się staje płomieniem prawdy

jaśniejszym niż Słońce

czystszym niż diament

płomieniem zajmuje się firmament

ogień każdy skraj ciała bada

i tylko jakieś nieznane filary

podtrzymują świata ciężary

by się ze wstydu nie zapadł


Zobaczyli

do tańca wrócili

dali się ponieść życia prostocie

w domach zasnęli dopiero po dłuższej chwili

nieczęsto się przecież widuje

gdy anioł zaszyty dotąd w powłoce

zderza się ze światem i krzyczy

„Protestuję!”

Wyliczanka

Oczy twe

jeziora głębokie

gdzieś za balustradą powiek

gdzieś pod krą łez


Usta twe

jak na watę cukrową

nanizany sen


Uśmiech twój skromny

zaledwie wielkości

początków wiosny


Dźwięk twojego imienia

rozpędzony czołg kruszący mury

moich myśli

mojego więzienia

Aleksander Wielki

Imię zapisane w porządkach kolumn

na grotach włóczni hołd złożony

niby w pęczki pozbierane trony

każdy zdumiony szept na forum


Boska to rzecz — tworzyć, niszcząc

nad całe kraje cenić grzywę końską

kłócić się z miłością kapryśną mieszczką

musztrować falangę snów, aż się ziszczą


Tysiąc chwał można obok siebie zmieścić

być im sternikiem, rozkazem i katem

ręką wyciągniętą zniweczonym wrogom

przyszłość światu czynem wywieszczyć

***

Nie mam nic

ostatnim tchem

wdrapałem się na szczyt

i od tej pory

mieszkam w beczce

pełnej trucizny


Nie mam nic

jeden nienazwany wiersz

to urąga materii marzeń

to niebywała niedbałość

ze słów tak bezsufitnej komnaty

nie wybrać ani jednego


Nie mam nic

dzieci wiedzą, kiedy się rodzić

mur, by oprzeć się głowie

krew, by płynąć sobie

a ja znam tylko te trzy słowa

wydrapane w mózgu żłobach

Do przyjaciela

Niebo nie legło w gruzach chmur

nie usnął śpiew ptaków

nawet na sekund pięć

nie wyrosły brody

Apolla pomnikom


Spośród niemożliwości dokonało się jedynie to

że odszedłeś


Kim byłeś

pląsem dzikim

wśród spisanych tańców

jednym z tych paru dreszczy

które dźwigają co dzień serce

Dorastanie

Poczwarka w imago

sznurówki w dziurki

barter ząb za ząb

dosięganie już do półki

na której stoi zło


Coraz to pikantniejsze

detale ukrzyżowania

pąsy na policzkach pierwsze

niewygospodarowane spotkania

zwisanie z ostatniego wersu

Druga szansa

Z przygasającego neonu

przeskoczyć na lśniący

owinąć się w świeżą krew

jak intruz brukający dziewiczą polanę

kanibal na rauszu wypluwający kości

rozsmakować się w nurtach życia

kostuchę odprawiać

chyba tylko z chandrą

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 28.1