Jedna historia się skończyła
Inna dopiero zaczęła
Lecz oby przyjemność z czytania
Wciąż pozostała niezmienna
Ab ovo
***
Poranki zdecydowanie nie stanowiły domeny Yuuriego.
O świcie w mieszkaniu niezmiennie królował Viktor, podczas gdy Katsuki mniej lub jeszcze mniej świadomie korzystał z okazji i pozwalał się rozpieszczać narzeczonemu na wiele różnych sposobów, z kawą podawaną do łóżka przede wszystkim. Ale nie tym razem. Bo tym razem już od kilku minut myśli w głowie budzącego się łyżwiarza dzielnie toczyły bój o dominację. Po jakimś czasie na czoło stawki wysunęły się trzy konkluzje: „zimno”, „jeść” oraz „Viktor”. Napędzany podstawowymi potrzebami Yuuri wyczołgał się więc z łóżka i zygzakiem wyszedł z sypialni, wciąż nie potrafiąc zdecydować się na jeden kierunek marszu. Co chwila ulotna koncepcja zmieniała się, przez co na wpół przytomny mężczyzna obijał się o praktycznie każdą rzecz stojącą mu na drodze niczym kulka w automacie do gry. Trasę spaceru porannego zombie znaczyła cała gama różnorakich artefaktów: kołdra skończyła rozwleczona na pół pokoju, czekający przy komodzie plecak treningowy padł jak długi, gdy Japończyk trącił go kolanem, a tuż przed progiem trafił się zabłąkany klapek Viktora, który po uderzeniu przez mały palec Katsukiego wylądował ślizgiem aż na przeciwległej ścianie korytarza.
Yuuri burknął w bliżej niezrozumiałym narzeczu i odbił w bok ku drzwiom łazienki. Z pomocą boskiej interwencji (albo instynktu, jaki naturalną koleją rzeczy ukształtował się w nowym lokum) Japończyk w końcu dotarł do upragnionego prysznica, a walkę o zaspokajanie potrzeb ostatecznie wygrała konieczność ogrzania się w gorącym strumieniu wody. Kiedy więc tylko Yuuri pozbył się pidżamy i wtarabanił się do wnętrza kabiny, skupił ostatnie resztki przytomności, żeby wymacać kran.
Katsuki odkręcił zawór i niemal od razu zaczął siarczyście kląć, kiedy zamiast ciepłej wody z baterii trysnęła zupełnie lodowata. Jasny gwint! No tak! Viktor mył się przed nim i jak to Ruskie miało w zwyczaju, wzorem Eskimosów kąpał się dla orzeźwienia w spływającym z lodowca strumieniu. A tyle razy prosił go, żeby nie zostawiał na koniec zimnego kranu. Tyle razy!
Kiedy woda wreszcie przybrała o wiele przyjaźniejszą normalnym ludziom temperaturę, złorzeczący pod nosem Yuuri odkleił się od prysznicowej szyby, po czym stanął pod ciepłym deszczem, moknąc od stóp do głów. Wraz z parą z głowy mężczyzny powoli zaczęła ulatniać się złość, zastępowana odprężającym uczuciem spokoju. Yuuri mógł tam po prostu stać i istnieć, a gorąca woda spływająca po włosach, karku oraz piersi mogła lecieć i lecieć w nieskończoność… Japończyk westchnął ciężko. Ych, nie, nie, bo znowu wywindują rachunki w kosmos jak po ostatnim razie. A przecież w zupełności wystarczało, że jego serce zajmował jeden kosmita. Innych bytów nadnaturalnych — jak nadnaturalnie wysokie opłaty — nie przewidywał.
Po skończonej kąpieli Yuuri niezdarnie wytarł się z wody, założył jedynie czarne bokserki (bo, niestety bądź stety, zapomniał wziąć z sypialni jakichkolwiek rzeczy na przebranie) i poszedł szukać szczęścia w dalszej części mieszkania. Potrzeba ogrzania została zaspokojona w stopniu względnie wystarczającym, dlatego Katsuki ruszył do kuchni zająć się pozostałymi problemami, a w szczególności zdobywaniem pożywienia oraz mężczyzny swego życia, który mógłby ciepłotę ciała utrzymać na pożądanym poziomie.
Cokolwiek jednak Yuuri spodziewał się zastać, raczej nie przeczuwał, że zamiast kubka kawy i śniadania znajdzie pobojowisko sugerujące regularną bitkę z co najmniej żywym kurczakiem, a nie z… z jajkami.
— Co tu się dzieje? — wypalił wreszcie Yuuri, kiedy starał się ogarnąć wzrokiem, z jaką katastrofą naturalną przyszło im się mierzyć tym razem.
A najbardziej trudny w pojęciu okazał się widok rozbebeszonego jajka, które w sposób iście bombowy przypłaciło życiem swoje pierwsze i ostatnie spotkanie z Nikiforovem Gotującym. Jednocześnie Viktor z miną tak śmiertelnie poważną, jakby co najmniej został przyłapany na zdradzie, obejrzał się za siebie i usilnie starał się odnaleźć wzrokiem punkt zaczepienia, od którego mógłby zacząć wyjaśnianie Yuuriemu całej sytuacji, ale… nie dało się. Panujący w kuchni chaos niebezpiecznie przypominał bowiem pracownię artysty malarstwa nowoczesnego: niezidentyfikowany glut dyndał z okapu niczym wahadło, wrzątek w garnku niemal kipiał, a pół kuchennego blatu ociekało wodą, bo w jego centrum taplało się jajko z żółtym afro.
Wreszcie wymowne i pełne napięcia milczenie przerwał odgłos odrywającego się od okapu gluta, który plasnął o kuchenkę, kończąc swoją i tak nieciekawą egzystencję. Tuż potem jęk przemieszany z westchnieniem wydostał się z gardła Yuuriego. No tak. Ostatnio szło im całkiem dobrze. Zdecydowanie za dobrze. A kiedy Yuuri spuścił gardę, w najmniej oczekiwanym momencie fatum znów zebrało śniadaniowe żniwo, z nawiązką zwracając im za wszystkie odpowiednio ścięte sadzone oraz kanapki rozsądnej grubości i logicznego składu.
— To się po prostu stało — wyjaśnił Viktor niczym dziecko, które tłumaczyło dorosłemu, że coś „samo się zepsuło”. Tylko że to dziecko miało dwadzieścia osiem lat, kilkanaście mistrzowskich tytułów na koncie i stanowiło dla wielu wzór do naśladowania.
I on niby sądził kiedyś tak samo…?
— Jak ty to zrobiłeś? — zapytał Yuuri, siląc się na neutralny ton. Po cichu liczył na to, że narzeczony przez przypadek się wsypie.
Ale Nikiforov chyba sam do końca nie wiedział, co i jak wykombinował, bo wpatrywał się tępo w Katsukiego, aż w końcu spojrzał na swoje ręce i sarknął z frustracją. Odrzucił od siebie gąbkę, po czym zaczął spłukiwać z brudnych dłoni resztki niedogotowanego jajka, które roztarł na praktycznie całej kuchence oraz swoich palcach.
— Nijak nie zrobiłem! — zawołał obronnie przez ramię. — Przysięgam! To się samo stało! Po prostu… eksplodowało!
Yuuri oczywiście mu nie uwierzył. Nie po tych wszystkich cudach, jakie Viktor zdołał uczynić w trakcie swojej krótkiej, acz intensywnej kariery kulinarnej, począwszy od robienia bitej śmietany z osiemnastki, po rozbryzgany sos do spaghetti. Może gdyby chodziło o kogokolwiek innego — w porządku, istniała ewentualność, że to akurat był pech albo niedopatrzenie. Ale nie w tym przypadku. Przecież Viktor sam na drugie imię dał sobie „Niedopatrzenie”.
— Trzymałeś je za długo? — spróbował jeszcze raz Yuuri, spokojnie i rzeczowo. Gdy tylko Viktor zaczynał szaleć, w Japończyku jakoś tak naturalnie uruchamiał się tryb trzeźwego myślenia. Ktoś z nich dwóch przecież musiał zachowywać zimną krew w takich wymykających się spod kontroli sytuacjach. A nawet jeśli kryzys zostałby już zażegnany, to przecież wypadało jeszcze postawić z powrotem do pionu taką panikującą post factum osobę.
— Nie, naprawdę, tylko ze dwie minuty od kiedy woda się zagotowała, popatrz, nawet minutnik jeszcze nie dzwonił… — oponował Rosjanin.
„Ma rację” przyznał w myślach Yuuri, patrząc ze zdziwieniem na dzwoniący w tym momencie czasomierz. Chyba zaczynało mu być coraz bardziej głupio, że w ogóle podejrzewał narzeczonego o najczarniejsze scenariusze. A co jeśli jakimś fantastycznym zbiegiem okoliczności Viktor faktycznie wszystkiego dopilnował…?
— No to może wrzuciłeś do wrzątku jajka z lodówki? — upewnił się, ale Nikiforov od razu nerwowo pokręcił głową. Spojrzał na Yuuriego ze smutkiem w oczach, a zmarszczka między brwiami jeszcze trochę się pogłębiła, gdy ujrzał niepewną minę Japończyka.
— Nie wrzuciłem — odparł Viktor na tyle spokojnie, na ile umiał, jakby zamiast przepisu podawał kolejność elementów technicznych w programie. — Zrobiłem dokładnie tak, jak mnie uczyłeś. Jajka do garnka, zalać zimną wodą i postawić.
Widok absolutnie zawiedzionego i uwalanego resztkami żółtka narzeczonego wzbudził w Yuurim nagły przypływ czułości. Podręcznikowe odpowiedzi na wszystkie pytania nie pozostawiały złudzeń, że tym razem Viktor naprawdę wiedział, co robił, a cokolwiek nie wypaliło (tudzież wypaliło — w górę i na boki), nie było jego winą. I kiedy wydawało się już, że zdruzgotany Rosjanin w milczeniu wróci do ratowania honoru resztek śniadania, Japończyk wreszcie ruszył z miejsca. Zaszedł mężczyznę od tyłu i objął go rękami w pasie, przyciskając mokrą głowę do szyi Viktora. Ot, na znak akceptacji jego linii obrony.
— Czyli chcesz mi powiedzieć, że jaja ci tak po prostu eksplodowały? — zapytał cicho Yuuri, trochę ze śmiechem, a trochę prowokacyjnie, jakby chciał lekko pieprznym dowcipem zmienić kierunek myśli Viktora na lepszy tor.
I chyba nawet mu się to udało, bo już po chwili Viktor odpowiedział równie zaczepnie:
— Przy tobie to nie jest takie dziwne.
Yuuri przytulił się do narzeczonego jeszcze bardziej, chcąc zdusić cisnący się na usta śmiech. Co jak co, ale zawsze mógł liczyć na idealnie suchy dowcip Viktora, który zamiast podsycić pikantną atmosferę — w jakiś przecudowny sposób ją rozbrajał. Ale właśnie dla takich beztroskich momentów wszystkie jajka świata mogły sobie wybuchać niczym gejzery w parku Yellowstone, przejrzałe pomidory dostawać nóg, a łosoś stawać okoniem. Dla dwóch łyżwiarzy liczyła się jedynie ulotna aura wariackiego zakochania, co zamiast mijać, tylko się wzmagała, przesiąkając mury petersburskiego mieszkania na wskroś.
Ale niestety, nie mijał również głód, który tak mocno ściskał żołądek Japończyka, że wreszcie dał o sobie znać dość potężnym burczeniem, przywodzącym na myśl odległe echo burzy. Yuuri drgnął i rozluźnił chwyt, zawstydzony, że Viktor mógł przez przypadek odczuć rezonans, w jaki wpadł jego brzuch. Jednocześnie Rosjanin wykorzystał moment, kiedy Japończyk rozsunął nieco ręce, żeby obrócić się i stanąć twarzą w twarz z ukochanym. Kiszki jakby tylko na to czekały, bo odgłos się powtórzył (Yuuri przysiągłby, że tym razem nawet głośniej), a Nikiforov uniósł wyżej brwi.
— O matko! — podsumował, bardzo trafnie zresztą, a Yuuri mimowolnie skrył twarz w szyi obejmowanego partnera. No ładnie. Wyszło na to, że jeden koncertowo zepsuł śniadanie, a drugi koncert dawał. Żołądkowy.
Yuuri już zupełnie nie wiedział, jak przerwać krępującą ciszę, choć zarazem wcale nie chciał tego robić. Ogrzane pod prysznicem ciało zdążyło się już wyziębić i teraz poczucie bezpieczeństwa zapewniała prawie nagiemu Yuuriemu okryta koszulką pierś narzeczonego oraz zapach jego ciała. Łyżwiarz przymknął oczy i zaczął miarowo oddychać, napawając się bliskością. W końcu to również chęć odszukania Viktora kazała mu w ogóle wyjść z sypialni, więc nic dziwnego, że gdy już odnalazł swoją brakującą poduszkę, mógł na jeszcze kilka cennych minut zapaść w krótką, niewinną… drzemkę…
W tym momencie żołądek zaburczał żałośnie, nie zgadzając się na pomijanie jego roli w całym poranku.
— To co? Ty pijesz kawę, a ja nie ustaję w wysiłkach, aby usatysfakcjonować twój biedny, wygłodzony brzuch? — zaproponował wreszcie Viktor, a palce delikatnie przesunęły się po odkrytych przedramionach Yuuriego.
Chcąc nie chcąc, mężczyzna oderwał się od Viktora i spojrzał na niego z niemą wdzięcznością. Nie mógł się nie zgodzić z podobną sugestią, szczególnie kiedy narzeczony wpatrywał się w niego tym absolutnie szczerym, niewinnym, rozmiłowanym wzrokiem, który od jednego do dziesięciu w skali zakochania prawdopodobnie plasował się gdzieś przy solidnej dwunastce… Ale zaledwie chwilę potem, kiedy to pomyślał, Rosjanin uniósł dłoń i ostrożnie, niemal z nabożnym podziwem przyłożył ją do rozgrzanej twarzy Japończyka.
No dobra. Teraz już czternastce.
— Brzmi jak dobry plan — zgodził się Yuuri, po czym niespodziewanie dla Viktora oraz samego siebie stanął na palcach i przycisnął usta do policzka ukochanego w subtelnym, porannym całusie. Viktor wyglądał jak rażony piorunem, a beznadziejność jego stanu wskazywała na to, że na wspomnianej wcześniej skali już dawno skończył się zakres.
— Tylko nie daj mi na siebie zbyt długo czekać — dorzucił z uśmiechem Yuuri, ruszając po obiecany napój.
Nie wiedział, czy Viktor na pewno zarejestrował tę wypowiedź, jednak sądząc po tym, że kiedy nalewał sobie kawy do kubka, Rosjanin zdecydowanie lżejszym krokiem ruszył do walki z kuchennym chaosem, wszystko było w najlepszym porządku. Yuuri zgarnął z blatu jeszcze sałatkę oraz grahamki i poszedł zasiąść do stołu, by z dalszej perspektywy pooglądać krzątającego się po kuchni ukochanego.
Jak na nieudane śniadanie złożone póki co tylko z kubka mocnej kawy, był to widok prawdziwie satysfakcjonujący i wynagradzający wszelkie dotychczasowe niedogodności. Nie szkodzi, że po spacerze z Makkachinem Viktor był ubrany w dresowe spodnie i miał narzuconą na siebie bluzę — swoim wewnętrznym okiem zawodowego łyżwiarza Yuuri nawet pod osłoną stroju dostrzegał wszystkie subtelne ruchy ciała. Wyraźnie widział pracujące pod materiałem uda, tę apetyczną linię bioder, zmysłowo poruszający się tyłek… Tylko że w porównaniu do Nikiforova, który często pozwalał sobie wygłaszać mało przystojne pochwały, Katsuki był cichym koneserem urody swojego narzeczonego i nawet jeśli nie dawał po sobie niczego poznać, w duchu nie raz i nie dwa kładł dłonie na tych idealnych pośladkach. Tak po prawdzie to nie raz i nie dwa na serio zachodził Viktora od tyłu i robił mu energetyzujące przywitanie w postaci buziaka w szyję, ale pewne fantazje… cóż… One pozostawały jego małą tajemnicą.
Yuuri mimowolnie oblizał usta, przytknął do nich kubek i zaczerpnął łyk porannego nektaru bogów. O tak. Kawa, którą przygotowywała żywa legenda łyżwiarstwa figurowego, była naprawdę najlepsza na świecie.
— Viktor? — zagadnął, na co Rosjanin drgnął i obejrzał się za siebie. Yuuri rzucił mu czułe spojrzenie znad obejmowanego naczynia. — Pewnie cię to zdziwi, ale naprawdę doceniam twoje starania. Dzięki temu każdy dzień jest wielką niespodzianką. Jak dziś. Wprost uwielbiam fakt, że jesteś taki ekstra, że nawet zwykłe jajko nie wytrzymuje presji bycia z tobą.
Niemal widział, jak Viktor puchnie z dumy i lewituje nad kuchenną podłogą, czując przypływ natchnienia spowodowany słowami narzeczonego. Yuuri całkiem dobrze umiał już w instrukcję obsługi ukochanego i gdyby spróbował, pewnie byłby w stanie owinąć go sobie wokół palca… tylko że nie chciał. Żaden był z niego Casanova. Tak naprawdę o wiele bardziej cenił sobie przypadkowe, wariackie momenty, zupełnie jak te, w których Viktor wyciągnął komórkę i zaczął obfotografowywać afro-jajko „ku potomności”. Albo na Instagrama, jak mógłby się założyć o kolejne bombowe śniadanie.
Po kilku minutach kontemplacji ponętnej sylwetki (hm, jaką można by z tego ładną sesję zdjęciową zro… O nie, nie, nie, za dużo wpływów Phichita, za dużo!) oraz urody rosyjskiego łyżwiarza, co to chyba nawet w zgrzebnym worku po ziemniakach wyglądałby niczym bóg płodów rolnych, Yuuri wreszcie doczekał się ostatniego, brakującego składnika śniadania. Kiedy tylko jajko z sukcesem wylądowało na pokrojonej grahamce, a wygłodzony Japończyk wgryzł się w nią z prawdziwym apetytem, rozległ się wymowny pomruk aprobaty. Jak to mówili w takich momentach — perfecto.
— Ale wiesz co? — Viktor skończył wreszcie porządkować blat i dołączył do Yuuriego wraz ze swoim talerzem. — Rozumiem, że nie jesteś temu przeciwny, ale może jednak unikajmy sytuacji, w których witałbym cię na dzień dobry płomieniem na dwa metry?
Katsuki odłożył kanapkę na stół i zamyślił się. A gdyby tak zamiast tego wstrętnego, zimnego prysznica…
— Bo ja wiem… — stwierdził z wahaniem Yuuri, po czym przemknął palcami po grzbiecie dłoni Viktora. — Przynajmniej byłoby nam cieplej.
Droczył się. No oczywiście, że się droczył i mało tego — liczył na dokładnie to samo. Nie zawiódł się.
— Czyli mam rozumieć, że wciąż mogę ci robić takie nieprzewidywalne śniadania? — rzucił Viktor tym lekko kuszącym tonem, który Yuuri dobrze znał z wszystkich barwnych wyznań, począwszy od dwuznacznego grania w bierki po aluzje o kolacji na ostro. — Nawet jeśli ryzykuję to życiem i zdrowiem mieszkańców planety Ziemia?
Katsuki nie mógł dłużej powstrzymać uśmiechu.
— Tylko takie chcę — wyznał, a potem ułożył głowę na dłoni, odchylił się w bok i zmrużył oczy, z radością obserwując, jak kanapka Viktora ulega dramatycznemu rozpadowi. — W końcu kocham życie na krawędzi.
A nawet na dwóch krawędziach. Łyżew.
Plecy
***
Plecy. Znajome ciało o wystających łopatkach i wyraźnie zaznaczonych kręgach. Szerokie w ramionach, łagodnie zwężające się aż ku hipnotycznie wąskiej talii. Kończące się biodrami, ukrytymi za czarną bielizną i otulającą mężczyznę białą pościelą. Blada skóra, zwykle obleczona w połyskujący materiał konkursowych kostiumów lub bawełnianych koszulek, teraz naga i pokryta nieregularnymi, lekko różowymi śladami pocałunków. Niekończąca się przestrzeń, do której przylegały złaknione kontaktu usta. Miejsce, gdzie palce raz za razem ponawiały swą wędrówkę, odkrywając topografię chętnego ciała.
Plecy. Pochylone. Przygarbione. Pragnące ukryć postać przed całym światem. Schować głowę między ramionami, łzy wcisnąć z powrotem do oczu. Zniknąć, stać się nikim. Pozostać jedynie samotnym parawanem ludzkiej słabości. Ostatnia tarcza i zarazem scena, na której widać było wszelkie drżenie oraz lęk przed przegraną. Poznaczone nie tylko pocałunkami, ale i blednącymi siniakami, zdobytymi podczas nieudanych skoków. Tak bardzo nieudanych skoków… A wewnątrz tego pięknego i kruchego ciała krył się człowiek: bojaźliwy, pełen wątpliwości, pozbawiony pewności siebie. Zbyt często widywał te plecy, gdy skulony, ubrany w czarno-niebieską bluzę mężczyzna chciał je skryć przed wzrokiem innych. Ale przed nim umknąć nie mogły, jego spojrzenia oszukać nie zdołały, nieważne, czy były okryte, czy całkowicie gołe. W końcu absolutnie je kochał.
Wpatrzony w nie łyżwiarz był zarazem urzeczony i śmiertelnie zaniepokojony tym widokiem. Dualizm sceny podpowiadał oba zakończenia. Niedopowiedzenie czające się w trwającej w bezruchu sylwetce nadawało sytuacji wrażenia lekkiej nierealności. Musiał wiedzieć. Musiał zrozumieć, czy mu się to śni, czy…
— Yuuri?
Łagodny głos. Naturalna odpowiedź na wygięte w łuk, zgarbione plecy.
— Yuuri… — Viktor podniósł się z łóżka i przysiadł tuż obok pochylającego się ukochanego.
Spojrzał na Yuuriego. Na mężczyznę, który siedział, opierając splecione przedramiona na kolanach, a na nich podtrzymując głowę. Wpatrywał się przed siebie z nieodgadnioną miną, zawieszony na cienkiej linie między nostalgią a depresją.
— Yuuri… — szepnął po raz trzeci Viktor, tym razem na tyle blisko, że narzeczony zareagował.
— Viktor? — Japończyk jakby się ocknął. Dopiero. A może nareszcie. — Dlaczego nie śpisz?
— Jak mogę spać, kiedy moje wiecznie zaspane kochanie siedzi o… o prawie czwartej nad ranem w takiej pozycji? — Viktor rzucił okiem na zegar ścienny i ponownie zwrócił się ku Yuuriemu. Wtedy też otarł się ramieniem o jego ramię, delikatnie, jakby bał się spłoszyć ukochanego jakimś śmielszym gestem. — Przecież mógłbym zapytać cię o dokładnie to samo. Czy coś się stało?
— Będziesz się śmiał. — Katsuki uśmiechnął się nieznacznie, choć zmarszczone brwi wciąż nadawały mu lekko zaniepokojonego wyrazu.
— Powiedz mi. Proszę. — Viktor odwzajemnił uśmiech.
Yuuri nie mógł odmówić prośbie. Nie kiedy Viktor znajdował się zaraz obok, zgarbiony, pochylony i milczący jak… jak nie on. Wystawił nagie plecy na chłód powietrza i po prostu siedział zamiast przytulić go w najtrywialniejszym geście pocieszenia lub spróbować zaciągnąć narzeczonego z powrotem pod kołdrę przy akompaniamencie żartów o uroczych świnkach. Nie, nie szalał o tej godzinie. Nie silił się na romantyzmy. Rozumiał. I czekał.
— Ja… Po prostu nagle się obudziłem — odpowiedział Yuuri. — Nawet nie jestem pewien, czy śniło mi się coś złego, czy to tak zwyczajnie… Nie, to akurat nieważne. Nie aż tak ważne. Bo kiedy otworzyłem oczy, poczułem, że śpisz tuż obok, z nosem wtulonym w moją szyję i ręką przerzuconą nade mną. Tak jak lubisz. Pewnie dlatego się ocknąłeś? Twój termofor gdzieś sobie poszedł — stwierdził z cichym śmiechem. — Ale to nic. Zaraz potem zauważyłem twoją obrączkę połyskującą w świetle księżyca, jak jakaś tandetna gwiazdka z nieba, co zleciała na łóżko… Nasze łóżko. Rozumiesz? I nagle wszystko wydało mi się niesamowicie nierealne. Jakbyś był jakimś… elfem czy coś, który zaraz zniknie i…
— Elfem? — Viktor nie mógł powstrzymać się przed parsknięciem oraz uniesieniem brwi.
— No co? Pasuje do tandetnej gwiazdki — zażartował lekko Yuuri, ale potem wyraz jego twarzy złagodniał. — Przytłoczyło mnie to. Za dużo szczęścia naraz. Nie wierzyłem, że mogę po prostu obrócić się na drugi bok i się do ciebie przytulić. Nie do pierwszego lepszego kogoś, ale do Viktora Nikiforova. Do człowieka, który jest dla mnie całym życiem. Którego uwielbiam za to, jakim jest łyżwiarzem, trenerem, narzeczonym, jaki jest cierpliwy, troskliwy, jak jego wady są dla mnie równie ważne co zalety… Właściwie wciąż nie wierzę, że teraz ze sobą rozmawiamy. Że ze sobą jesteśmy.
Yuuri zrobił pauzę, zawahał się, a potem przeniósł wzrok z Viktora na okna, z okien na ściany, na drzwi, na skąpaną w nikłym blasku księżyca komodę i szafę, i kraniec łóżka, i okryte kołdrą kolana… Objął wszystko niedowidzącym spojrzeniem, aż wreszcie znów skupił się na Rosjaninie.
— Jest prawie środek nocy, prawda? Przecież uwielbiam spać, więc to niemożliwe, żebym tu był. To wszystko powinno mi się śnić. Na pewno — szepnął. — Tak, na pewno. Rano obudzę się w Yu-topii albo w Detroit i okaże się, że tak naprawdę niczego nie-
Palec położony na ustach nakazał milczenie. Płochliwe słowa były bezbronne wobec kojącego dotyku. Chwilę potem dłoń przesunęła się w kierunku policzka, a Yuuri zatopił się w niebieskich oczach, błyszczących delikatnie jak falujące nocą morze.
Viktor westchnął, głaskając ukochanego po twarzy.
— Więc… aż tak mocno mnie kochasz? — upewnił się.
Yuuri powoli skinął głową.
— Bardzo — przyznał.
— „Bardzo”. W twoich ustach brzmi to cudownie. „Bardzo”… A czy wiesz, co ja „bardzo” w tobie kocham? — zapytał Viktor, opuszczając rękę, by spleść lewą dłoń z prawą Yuuriego. Japończyk rzucił pytające spojrzenie. — Że mnie potrzebujesz. Że nie zamykasz mnie w złotej klatce, tylko traktujesz jak ostatnią deskę ratunku. Że masz w sobie tyle niewiary, że mogę cię nieustannie obsypywać komplementami, a kiedy wreszcie się otwierasz, każda rzecz, którą mi dajesz, jest od razu milion razy cenniejsza. Że to nie ty zabiegasz o mnie, tylko ja o ciebie. Że wybudziłeś mnie z poprzedniego życia, żeby w tym nowym dać mi tak niesamowicie dużo miłości. Dziękuję ci, Yuuri. Za uczynienie mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie oraz za to, że mogę dzielić z tobą ten sen.
Katsuki nic nie odpowiedział. Nie umiał. Kiwał tylko głową na znak, że słucha, ale z każdym kolejnym słowem wypowiadanym przez Nikiforova stopniowo zamierał, aż wreszcie znów siedział bez ruchu, wpatrując się w ukochanego. Wydawało się, że niepokój trochę zelżał, jednak ściągnięte brwi wciąż wskazywały na to, że dopóki ciemność nie odejdzie, nie odejdą również wątpliwości, które męczyły Yuuriego. Ale Viktor miał na to sposób. Jedyny i najlepszy w swoim rodzaju.
— Więc jeśli boisz się, że to wszystko zniknie — dodał po chwili, zbliżając się do Yuuriego — zaczekajmy wspólnie do rana. Aż okaże się, że to jak najbardziej rzeczywistość, a ja zedrę sobie gardło od mówienia, co jeszcze kocham w Katsukim Yuurim. A jest tego tak strasznie, strasznie dużo…
Siedzieli, jeden człowiek obok drugiego, ramię w ramię, głowa zetknięta z głową, dłonie splecione palcami. Dwie sylwetki pochylające się ku sobie. Łagodny uśmiech przekazywany między sobą. Czuły szept o poranku.
Plecy. Teraz już dwoje.
Pogaduchy
***
Chociaż pobudka okazała się istną mieszanką wybuchową pieprzno-ciętych tekstów, rozmaślonych spojrzeń, zimnego prysznica i eksplodujących jajek, samo śniadanie stanowiło już o wiele spokojniejszy przerywnik dnia. Zagłębieni w cichej rozmowie Viktor i Yuuri siedzieli bowiem przy kuchennym stole, podając sobie wzajemnie sól, dolewając kawy albo przypadkowo muskając się ramionami. Tworzyli jedyną w swoim rodzaju choreografię posiłku, w której obaj starali się uwieść tego drugiego, by móc zgarnąć z talerza kolejną kanapkę lub by płynnym ruchem przechwycić widelec z wyjątkowo smacznie wyglądającym kawałkiem pomidora. W efekcie wyszło jednak na to, że jedli sobie z rąk, racząc się przygotowaną sałatką oraz jajkami na twardo, które wcale nie były takie złe, jak się na początku obawiali. Całego wesołego rozgardiaszu dopełniał Makkachin, który pilnował porządku z poziomu swojego posłania, gdzie zajmował się miską z karmą.
Lecz wszystko, co dobre, szybko się kończyło. W pewnym momencie śniadanie pełne czułych gestów i oblepionych kawałkami szczypiorku uśmiechów przerwała znajoma, monofoniczna melodia. Mężczyźni szybko spojrzeli po sobie. Telefon? Yuuriego? O tej porze? W samym Petersburgu nie było jeszcze siódmej, a ponieważ grono ich znajomych obfitowało w łyżwiarzy z praktycznie całego świata, raczej nie mieli w zwyczaju korzystać z telefonów dopóty, dopóki obie zainteresowane strony nie znalazły się w tym samym kraju. Od pogaduch był Skype i multum mediów społecznościowych.
A jednak ktoś dzwonił, ośmielając się tym samym przeszkodzić narzeczeństwu we wspólnym celebrowaniu śniadania.
— Zignoruj — stwierdził jako pierwszy Viktor, wracając do łaszenia się do Yuuriego, ale ten sprawnie wyswobodził się z objęć.
— A jeśli to coś ważnego? — zauważył. — Przecież nikt nie próbowałby normalnie dzwonić z samego rana. Zobaczę.
Dzwonek dochodził aż z sypialni, więc Japończyk pospiesznie otrzepał ręce z okruszków i poszedł po pozostawioną komórkę. Gdy wrócił, zamiast odebrać połączenie lub oznajmić „e, to jednak była pomyłka”, wpatrywał się w urządzenie niczym w zjawę.
— No i kto to? — spytał Viktor, który pozostawiony przez Yuuriego akurat szykował się do randki z kanapką.
— Phichit. — Katsuki oderwał wzrok od telefonu i z lekkim niepokojem zerknął na Nikiforova. — Zwykle woli pisać miliony wiadomości na Messengerze, ale wtedy zawsze chodzi tylko o jakieś głupoty albo linki do zdjęć śmiesznych chomików… Wiesz co? Chyba lepiej odbiorę.
Viktor uniósł kciuk do góry na znak, że zgadza się z decyzją Yuuriego, na co Japończyk przeciągnął przycisk odbierania i przyłożył telefon do ucha.
— Halo? — zaczął niepewnie, na co po drugiej stronie połączenia rozległo się coś w rodzaju zduszonego sapnięcia.
— Yuuri? Wszystko w porządku? Żyjecie? — padły pospieszne pytania.
— Phichit, ale o co cho-
— Jesteście cali? Makkachin nie ucierpiał? Macie gdzie mieszkać? Konstrukcja nie jest naruszona? Co z wtórnymi wstrząsami? — wyrzucał z siebie Taj i to tak szybko, że groźba połamania języka stanowiła w tym przypadku całkiem realną możliwość. — We wiadomościach jeszcze nic nie podawali, ale to pewnie przez rosyjską cenzurę. Jak mateczkę kocham, nigdy nie ufałem tej telewizji. Zawsze coś przekręcą, zawsze! Wolą puszczać jakieś dwugodzinne reportaże o pandach na… Chociaż okej, pandy są zabawne, kto by nie chciał oglądać pand. Na przykład tę małą, kichającą, ta to dopiero była zaba… Khem! W każdym razie zamiast pokazywać pandy ci dranie z telewizji powinni czym prędzej poinformować człowieka, czy ich najlepszy przyjaciel skończył gdzieś pod mostem i czy już zaczyna żebrać na nowe łyżwy!
— Phichit, opanuj się! — Yuuri podniósł głos, na co Viktor w połowie gryzu kanapki posłał mu zaskoczone spojrzenie. — Jakie cali? Jakie wiadomości? Co cię opętało?
— Mnie opętało? To chyba wasze śniadanie opętało! — zaperzył się Chulanont. — I to coś strasznego! Cioteczka Duangkamol zawsze ostrzegała…
— Nie cioteczkuj mi tutaj. — Katsuki odetchnął i pomasował nasadę nosa. Ten dzień był stanowczo zbyt… zbyt… Po prostu zbyt. — Chcesz mi powiedzieć, że postanowiłeś do nas zadzwonić, bo uznałeś, że nawiedziły nas jakieś siły nieczyste?
— To, kosmici, mafia, krasnoludki, feng-shui albo katastrofa naturalna. Ewentualnie jakiś wybuch gazu — wyliczył usłużnie Phichit. — Ale skoro aż tak się temu dziwisz, to rozumiem, że to tylko sprawka twojego osobistego Jeźdźca Apokalipsy? No przecież. Obok Wojny, Zarazy, Głodu i Śmierci pojawił się pan Zaskakiwanie.
Yuuri przewrócił oczami i wreszcie przysiadł tuż obok Viktora, pozwalając mu objąć się w pasie. Na szczęście kojący dotyk rąk owiniętych wokół talii oraz możliwość przejęcia niepilnowanego kawałka kanapki pozytywniej nastroiły Japończyka do całej telefonicznej pogawędki.
— Wiesz, że istnieje coś takiego jak tryb głośnomówiący? — rzucił więc mimochodem, upijając łyk letniej kawy.
— Jakbyś go włączył, to słyszałbym w tle stukot końskich kopyt i dźwięk ostrzonej na mnie kosy. Cześć Viktor! — zawołał zapobiegawczo Phichit. — Nie ze mną te numery. To jak? Co znowu schrzaniła nasza niepokorna legenda?
— Nie powiedziałbym, że cokolwiek schrzanił. Uznałbym raczej, że to była tylko drobna… no… — Yuuri posłał narzeczonemu ironiczny uśmieszek, po czym odwrócił głowę w bok i mruknął ciszej: — …wpadka.
— O, nie, nie, nie! Nie wpadajcie! Zachodźcie świadomie! — palnął Chulanont, wracając do swojego typowego, pouczająco-radosnego tonu. — Dobra, łapię, alarm odwołany. Czyli to tylko syndrom sztokholmski. Karmi cię tak złymi rzeczami, że wypaczyło ci kubki smakowe. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że coś jest trujące.
— Gdyby było, już od dawna bym nie żył po tej nadpalonej… — Yuuri obejrzał się na Viktora, który w tym momencie również drgnął i wbił wzrok w okap nad kuchenką, udając, że przed chwilą wcale nie nadstawiał ucha. — Nieważne. Tylko skąd właściwie wiesz, że coś się dzisiaj stało?
Phichit wypuścił ze świstem powietrze, co sugerowało, że był oburzony podobnym pytaniem.
— No oczywiście, że z Instagrama twojego rosyjskiego pirotechnika! Ładne mi jajko-niespodzianka… Kinder u was splajtował czy co? — mruknął, a Japończyk oczyma wyobraźni zobaczył, jak Taj śmiesznie nadyma policzki. — Ciekawe, czy to kwestia genów, czy może obywatelstwa, że Viktor zupełnie nie przejawia jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego. Mówią, że Rosja to stan umysłu. Zaczynam w to wierzyć.
— Phichit, Internet jest dla wszystkich. Nie tylko dla Gordona Ramseya — bronił Yuuri. — Robisz z igły widły. Viktor po prostu ma do siebie dystans.
— A czy kiedykolwiek twierdziłem inaczej? — obruszył się rozmówca. — W ogóle ja do Viktora nic nie mam. Niech sobie wybucha co chce, kiedy chce i w jakich garnkach chce, ale niech nie robi przy tej okazji eksperymentów na moim kumplu. Ile to już czasu ze sobą mieszkacie w tym petersburskim gniazdku? Z pięć miesięcy? Sam widzisz. Twój narzeczony jest niereformowalny. Nawet ja nie miałem na studiach takiego rozmachu w robieniu śniadania — przypomniał. — I nie, żebym się chwalił, ale przecież udało mi się kilka razy posłać naleśniki na sufit.
— Kilka razy? — upewnił się Yuuri i zaśmiał się, trochę na wspomnienie studenckich czasów, a trochę dlatego, bo Viktor starał się wcisnąć nos pod ucho obejmowanego narzeczonego, aby również posłuchać ploteczek. — A mnie się wydawało, że z plam po twoich pancakesach zrobiliśmy tarczę, żeby przy każdej kolejce robienia śniadania przyznawać ci punkty za celność.
Po drugiej stronie połączenia młody Taj na jeden, pełen dramaturgii moment zapomniał języka w gębie. A to już stanowiło nie lada wyczyn.
— To byłeś ty, Brutusie! — wypalił po chwili Phichit. — A ciągle powtarzałeś, że nie możesz się doczekać, kiedy będę pichcić! Że moje naleśniki ci smakowały!
— Bo smakowały. Tylko były nieco bardziej płaskie i obsypane tynkiem niż powinny — zażartował Japończyk.
— Yuuri! Kiedy ty się stałeś taki pyskaty? Viktor podpowiada ci na ucho, prawda? Ma na ciebie strasznie zły wpływ — powiedział Chulanont, ale w jego karcącym tonie dało się słyszeć jakby nutkę dumy z przyjaciela. Potem Taj dla lepszego efektu prychnął parę razy, aż w końcu znacznie łagodniej zagadał: — A ten… Powiedz… Jaki miałem najlepszy wynik?
— W podrzucaniu naleśnikami? Dużo — odparł ze śmiechem Katsuki. Zaraz potem poczuł na ramieniu delikatne stuknięcie; to Viktor pokazywał na swojej komórce aktualną godzinę. Późno. — Dobra, Phichit, kończę. Niedługo zbieramy się na trening, a jeśli dobrze myślę, to u ciebie jest noc. Nie nołlajfuj, bo cię Celestino pogoni… Oho! Właśnie. Muszę biec, bo mi kolejne jajko ucieka z talerza. Na razie.
— Jakie ucieka? Jakie ucieka? Dostało nóg? — chwycił go za słówko Phichit. — Czyli na serio pierdyknęła jakaś elektrownia atomowa?! Drugi Czarnobyl? Ej, Yu-!
Ale Yuuri nie odpowiedział, tylko jednym, szybkim kliknięciem zakończył rozmowę, a po chwili zastanowienia jeszcze zapobiegawczo przełączył komórkę w tryb cichy i odłożył ją ekranem do dołu. O. Wreszcie spokój.
— Tarcza z plamy po naleśnikach? — zagadnął Viktor, podsuwając Yuuriemu ostatnią połówkę kanapki. — Czyżbym znalazł w Phichicie druha w sianiu zniszczenia?
— Raczej nie. Gotuje dobrze, tylko czasami ma ciągoty do wygłupiania się i popisywania — zdradził Yuuri, dotykając palcem czubek nosa ukochanego. — Chociaż przyznaję, że kogoś mi w tym trochę przypomina…
I kiedy wydawało się już, że czuły buziak w sposób ostateczny zakończy śniadanie, narzeczeńskie czułości niespodziewanie przerwała druga komórka. Łyżwiarze zamrugali, po czym przenieśli spojrzenia na ekran uniesionego przez Viktora smartfona. Imię, które pokazało się na wyświetlaczu, było im obu aż za dobrze znane.
Yurio.
— Chyba rozpętałem małą wojnę instagramową — westchnął Viktor, odlepiając się od przytulanego Yuuriego. — O ile zakład, że dzwoni w tej samej sprawie co Phichit?
— O nic. Myślę dokładnie to samo, z tym tylko wyjątkiem, że Yurio będzie szczerze zawiedziony, że to nie ciebie wysadziło w powietrze. No, to teraz twoja kolej na tłumaczenia. Ja lepiej pójdę posprzątać, bo inaczenigdy się stąd nie ruszymy — stwierdził wesoło Japończyk, po czym pospiesznie musnął ustami czoło narzeczonego i wstał od stołu. — Powodzenia.
Gdy Katsuki zaczął zbierać kubki, medytujący nad smartfonem Nikiforov wciąż zastanawiał się, czy powinien spowiadać się młodszemu koledze z drobnego, porannego wypadku. A co jeśli dostawy katsudonowych pirożków zostaną przez to zawieszone? Albo, co gorsza, Yurio będzie bał się do nich przychodzić? Rany boskie! Tyle zamieszania o to jedno jajko!
Ale Yuuri wiedział, że wszystko będzie dobrze. Zawsze było dobrze. Dlatego też posłał Viktorowi promienny uśmiech i podczas zmywania naczyń z zaciekawieniem przyglądał się, jak mężczyzna w końcu zebrał się na odwagę, uniósł telefon, po czym głosem udającym niewinność zagadnął:
— Halo?
Prysznic
***
Wołali się.
Wołali się głośno, jakby wcale nie znajdowali się zaledwie kilka centymetrów od siebie. Nie, nie kilka centymetrów — kilka milimetrów. Tylko gęste od pary i wilgoci milimetry dzieliły spragnione usta oraz ociekające wodą ciała, które po chwili znów znalazły się przy sobie, tak blisko, że słowa zostały stopniowo zagłuszone przez szum prysznica oraz inne, o wiele ciekawsze odgłosy.
Wołali się szybko, niechlujnie, coraz bardziej niewyraźnie. Połykali spółgłoski, a samogłoski przeciągali do granic możliwości. Rozpaczliwe zawołania przypominały raczej wezwania zakochanych, co stracili się z oczu, niż prośby ludzi znajdujących się w tej samej, nieprzyzwoitej sytuacji. Mocno nieprzyzwoitej. Och, do diabła. Z przyzwoitością to miała ona naprawdę niewiele wspólnego.
Aż wreszcie przestali się wołać, zbyt pochłonięci pocałunkami, pieszczotami i… drobnymi problemami, które związane były z pozycją, w jakiej się kochali.
Wszystko zaczęło się tak perfekcyjnie, jak to tylko możliwe — przyciśnięty do płytek Yuuri górował nad Viktorem, mokry, rozpalony i chętny. Odgarnięte do tyłu włosy nadawały mu charakterystycznego powabu, a jego sylwetka wręcz krzyczała „weź mnie”. Więc Viktor brał. Trzymał w ramionach swój najcenniejszy skarb i dawał mu tyle, ile tylko mógł, w zamian otrzymując całego Yuuriego. Ręce splecione za karkiem, uda zaciśnięte na wysokości bioder, tak mocno, jakby owinął się w trakcie tańca na rurze, gorące usta łapczywie szukające jego ust… Z każdą kolejną sekundą wspólna kąpiel szybowała coraz wyżej w rosyjskim rankingu na najlepszy wieczorny scenariusz wszech czasów. To, że igraszki rozgrywały się pod prysznicem, tylko dodawało sytuacji pikanterii. W końcu nie musieli być grzeczni i udawać, żeby poduszki się nie pogniotły. Tutaj mogli robić wszystko.
A kiedy Viktor z niechęcią pomyślał, że chyba będzie zmuszony na chwilę odstawić ukochanego na ziemię, żeby odszukać wciśnięty gdzieś między kosmetyki lubrykant, Yuuri nakierował jego dłoń między swoje pośladki. Wtedy mózg Nikiforova rozpoznał znajomą lepkość, związaną z czymś innym niż tylko ze zwykłą wodą. Och. Przygotował się. Czyli to nie była tylko czcza gadanina na zachętę. Ta niewinna zabawa od początku nie zamierzała być niewinna, a plan małej, sprytnej świnki naprawdę zakładał zaciągnięcie narzeczonego pod prysznic w celach niekoniecznie kąpielowych. Viktor naparł na Yuuriego nieco mocniej, po czym przylgnął do jego ust w długim, pełnym satysfakcji oraz wdzięczności pocałunku. Tak go zaskakiwać! W takich momentach! Gdyby tylko mógł, już nigdy nie wypuściłby Yuuriego z rąk, żeby móc kochać się z nim do końca świata i jeszcze dłużej…
…właśnie tak smakowały przyjemne, romantyczne frazesy, które nie zawsze miały cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Bo przecież to było bardziej niż oczywiste, że seks pod prysznicem nie obędzie się bez problemów i to tego nieszczęśliwego rodzaju, jakich żaden film erotyczny w nieskomplikowanej fabule nie uwzględniał — problemów natury technicznej. Drobne kłopociki, które w fantazjach rozpoczynały się od absolutnie genialnych pozycji, ale w normalnym świecie kończyły się na małych katastrofach wodno-lądowych. I kto jak kto, ale para wysportowanych łyżwiarzy miała wszelkie predyspozycje do tego, aby właśnie takie sytuacje wszechstronnie przetestować, a mity kamasutry obalić.
No właśnie. „Obalić”.
Choć wydawało się, że przyparcie Yuuriego do ściany stanowiło genialne rozwiązanie, urozmaicające na dodatek ich wspólne pożycie, pozycja raczej nie spełniała założeń aby, jak to powiedział wcześniej Katsuki, „było długo”. Już po jakichś dwóch minutach zaczęło się robić coraz mniej przyjemnie, a coraz bardziej karkołomne. Viktor przeklinał w duchu jedną z nóg, która wyraźnie umykała gdzieś w bok, sprawiając, że Yuuri z każdym ruchem zsuwał się coraz niżej po śliskich od pary kafelkach. Rosjanin z ledwością podtrzymał ciężar narzeczonego na swoich udach. Mimo to ani na chwilę nie chciał przestać, nawet jeśli zdenerwowanie zaczęło zaćmiewać mu umysł zdecydowanie bardziej niż pożądanie.
— Viktor…! — zawołał Yuuri, kiedy szaloną serię unoszeń znów przerwał nagły skok na poprawienie ślizgającej się po mokrym brodziku stopy. — Viktor, zaraz, zwolnij…!
— Szybciej, wolniej… Przecież nie mam skrzyni biegów — wydyszał Viktor, siląc się na siermiężny dowcip. Zmarszczka między jasnymi brwiami nieco się pogłębiła. — To nie jest takie proste…
Mimo to Yuuri nie dał się tak łatwo zbyć. Przesunął dłonie z pleców kochanka na jego ramiona. Wraz z regularnymi skurczami pracujących mięśni Japończyk zauważył coś jeszcze.
— Ręce ci drżą. Czuję to — powiedział o wiele bardziej przytomnie niż przed chwilą.
— Wolałbym, żebyś czuł coś innego — zbył go Viktor i dla lepszego efektu przycisnął usta do jednego z sutków Yuuriego. Katsuki jęknął i mocniej wpił się palcami w przedramiona narzeczonego.
— Viktor… Upuścisz mnie… — oponował Yuuri pomiędzy westchnieniami.
— Nie upuszczę.
— Upuścisz! — zawołał, kiedy Viktor pchnął biodrami szczególnie mocno. Wreszcie mężczyźni się zatrzymali. — A wtedy… to będzie… najbardziej żenujący moment mojego życia. Już nigdy nie będę umiał się z tobą kochać bez pomyślenia o…
— Cholera, Yuuri. — Viktor przestał napierać na ukochanego, po czym wysunął się z niego i na drżących nogach zestawił Katsukiego na brodzik.
Groźba kojarzenia sobie każdego seksu z epicką katastrofą pod prysznicem stanowiła wystarczający argument, aby mężczyźni przestali się upierać przy niewygodnej pozycji. Przez chwilę stali więc w strugach padającej na ich rozgrzane plecy wody i starali się nieco dojść do siebie. Pierwszy jasność myślenia odzyskał Yuuri.
— Nie bądź zły. — Łyżwiarz z rękami zaplecionymi za szyją Viktora nieśmiało się do niego zbliżył i pocałował na zgodę. — Przecież nie chodzi mi o to, żebyś zupełnie przestał. Możemy robić co tylko zechcesz… poza podnoszeniami.
Viktor sapnął, wciąż dość mocno zawiedziony tym, że nie wszystko poszło według scenariusza zaplanowanego przez genialnego pana Nikiforova. W końcu jednak Rosjanin poddał się, zakręcił wodę, której zużyli stanowczo zbyt dużo, po czym zrobił zbolałą minę.
— Trzymanie cię było trudniejsze niż myślałem — przyznał Viktor, na co rozbrojony szczerością Yuuri znów zbliżył się do ukochanego.
— Wierzę. — Mężczyzna zmienił rodzaj pocałunków na krótkie, delikatnie muśnięcia policzków i podbródka Viktora. — Wybacz, nasz błąd… ale przecież już ci mówiłem… że jestem facetem… i jestem ciężki…
— Kiedy ty z taką łatwością dajesz radę mnie podnosić…! — mruknął nie do końca pocieszony Rosjanin, pozwalając, aby przepraszające całusy Japończyka pokryły całą jego żuchwę. — Nawet w Stammi twoje unoszenia są wyższe niż moje.
Yuuri oderwał się od pieszczot i uśmiechnął się ciepło, głaskając narzeczonego po wystającym, obcałowanym wzdłuż i wszerz obojczyku.
— Może to dlatego, że zawsze myślę o tobie jak o wspaniałej gwieździe, którą trzymam w ramionach i którą bardzo chciałbym pokazać niebiosom? — zdradził cicho. Viktor przełknął gromadzącą się w ustach ślinę. Oczy Yuuriego na granicy brązu i czerwieni błyszczały tak, jakby same były dwiema żarzącymi się gwiazdkami.
Viktor przejechał palcami po przedramionach Yuuriego, a potem powiódł dłońmi na bardzo przyjemne w dotyku, umięśnione podbrzusze. Urocze romantyzmy i zmysłowe ciało stanowiły mieszankę tak wybuchową, że w przypadku rozochoconego pana Nikiforova ten prawdziwie miłosny koktajl Mołotowa sprawił, że głowa niemal eksplodowała mu od nadmiaru szczęścia.
— Jesteś niemożliwy. Ale cudowny. Ale niemożliwy. — Viktor dał się udobruchać, gładząc opuszkami mięśnie brzucha Yuuriego. — Ale to nie tylko to. Nie tylko wytrzymałość masz ponadprzeciętną. To ładne opakowanie skrywa w sobie niezwykle dużo siły. Aż chciałbym się jej poddać.
— W takim razie może wolisz, żebym to ja dzisiaj góro… — Yuuri zawahał się, a już po kilku sekundach zmrużył nieco oczy i zaśmiał się cicho. Zaraz potem pokręcił głową, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, jak zabrzmiała ostatnia wypowiedź. — No tak, w sumie właśnie byłem na górze. I chyba w zupełności mi to wystarczy.
Yuuri westchnął, a potem chwycił Viktora za nadgarstki i skierował jego ręce na swój pas. Sam po chwili uniósł dłonie i otoczył nimi twarz ukochanego, głaskając kciukami mokre, wciąż zaczerwienione od ruchu oraz pocałunków policzki.
— W takim razie pozostanę na bezpiecznym dole. Razem z moją… spadającą gwiazdą — zaakcentował, a jego twarz rozświetlił uśmiech tak czarujący i pełen zachęty, że nic nie mogło się z nim równać.
Viktorowi wydawało się, że jego serce na chwilę się zatrzymało, a ciało przeszło mini-zawał. Przez rok zdołał tak bardzo rozbudzić pewność siebie Yuuriego, że w pewnych momentach wydawał się on praktycznie innym człowiekiem. Tym żywiołowym, ponętnym wariatem, jakiego znał z bankietu w Soczi czy z programu krótkiego. Erosem. Jego własnym bogiem miłości, którym rządził i któremu dawał się zniewolić. Czasami nawet jednocześnie. Jak teraz.
Ale po ulotnej, urokliwej chwili przyszła kolejna, kiedy Japończyk opuścił ręce i obrócił się twarzą do ściany, dając znak, że dość już gadania, a czas na więcej… robienia. Viktor nie oponował. Nawet więcej — spełnił milczący rozkaz z prawdziwą przyjemnością. Znacznie pewniej położył dłonie na biodrach ukochanego i przysunął się do niego bliżej, niczym w wolnym, intymnym tańcu. Potem zaczął przenosić dłonie wyżej, najpierw na talię oraz podbrzusze, po czym licząc opuszkami nieznacznie odznaczające się żebra, owinął się ramionami wokół torsu Japończyka. Pierś Viktora przylgnęła do pleców Yuuriego, a nos zagłębił się w przestrzeń pod lewym uchem. Oplótł ukochane ciało swoim, podszczypywał ustami płatek ucha, całował kark, mruczał, lizał, ocierał się i pieścił. Czule. Z miłością. Całym sobą. Napięcie znów zaczęło być odczuwalne, prawie że bolesne, jednak Viktor celowo nie przyspieszał, bo wydawało się oczywistym, że wraz ze zmianą pozycji powinien zacząć grę od początku, budować odpowiednie tempo, znaleźć dogodny moment, aby…
Ale Yuuri nie tego oczekiwał. I nie chciał czekać. W końcu nie wytrzymał — wyciągnął rękę za siebie i bez krztyny wstydu nakierował twardy członek Viktora między swoje pośladki, jednocześnie wypychając biodra do tyłu. Pragnął go. Już.
— Yuuri… — szepnął Viktor i przy akompaniamencie wspólnych, zduszonych westchnień znów w niego wszedł. — Mój… najsłodszy… Yuuri…
Jedną ręką objął Katsukiego na wysokości piersi, natomiast drugą dłonią zaczął pieścić jego podbrzusze. Sunął palcami po jasnej skórze, po delikatnym, ale wyraźnym zarysie mięśni, czując, jak brzuch Yuuriego raz po raz drżał pod jego dotykiem i jak uciekał, gdy z gardła wydostawały się kolejne jęki. Zmęczony po poprzednich ewolucjach Viktor zaczął znów rozpoznawać przemykający wzdłuż kręgosłupa dreszcz pożądania. Wreszcie mógł zagłębić się w Yuuriego, mógł cieszyć się bliskością, mógł kochać go, a nie martwić się o śliski brodzik. Czuł, jak biodra narzeczonego wychodziły mu naprzeciw, a zaróżowiona od rumieńca szyja kusiła, aby uczynić ją jeszcze bardziej czerwoną. Chciał dać ukochanemu jak najwięcej satysfakcji, dlatego z każdym pchnięciem to zapewniał roznamiętnionym głosem, jaki Yuuri był wspaniały, piękny, niesamowity, to sprawiał mu przyjemność przesuwającą się wzdłuż członka dłonią.
W reakcji na swoje imię Yuuri odchylił głowę do tyłu, pozwalając, aby Viktor zbliżył się i złączył ich usta w długim, przepełnionym pragnieniem pocałunku. Japończyk skubał ustami górną wargę ukochanego, całował na oślep wilgotny nos, policzki, żuchwę… Co się dało, czego dosięgał. Jakby liczyło się tylko to, że Viktor był przy nim. Że to Viktor. Viktor. Viktor. Viktor…
— Viktor… — szepnął. — Vitya… Szybciej…
— Znów szybciej…? Przecież miało być… długo… — odpowiedział Viktor, czując przyjemny nacisk na jabłku Adama; to Katsuki szukał w pocałunkach oparcia, dotykając palcami szyi Nikiforova. — Wykończysz mnie, Yuuri…
— Zanim cię wykończę… — Yuuri uniósł głowę i spojrzał spod półprzymkniętych powiek na ukochanego. — ...najpierw ty skończ we mnie.
Oczy przypominające dwa ciemne bursztyny oczarowały Viktora tak bardzo, jakby wpadł w wypełnioną żywicą kadź. Och, i to wpadł tak dokumentnie, że mieszanka rozgrzanych ciał, ponętnego szeptu, odważnego polecenia, ciasnoty wokół penisa oraz natłoku emocji sprawiła, że kilka sekund później mężczyzna zacisnął zęby, czując nadchodzący orgazm. W praktycznie ostatniej chwili wysunął się z Yuuriego i ocierając się członkiem o pośladki kochanka, doszedł z nieprzyzwoitym jękiem na ustach. Jednocześnie wciąż zaciskał dłoń wokół męskości Katsukiego i gdy wraz ze swoim spełnieniem Viktor mimowolnie wzmocnił chwyt, Yuuri nie wytrzymał już wiele dłużej.
Dyszący łyżwiarze trwali przez chwilę w ciasnych objęciach, obezwładnieni przez rozlewającą się po ciałach przyjemność. Właściwie można byłoby pomyśleć, że nie mogli złapać oddechu przez panującą w łazience duchotę i tylko mlecznobiały ślad znaczący płytki tuż przed Yuurim podpowiadał, że prawda była nieco inna. W końcu Viktor sięgnął w stronę kranu i pod prysznicem na powrót popłynęła woda. Jej ilość, którą zmarnowali podczas tej kąpieli, pewnie mogłaby im spokojnie wystarczyć na tydzień, ale Nikiforov bez najmniejszego żalu postanowił jeszcze trochę skorzystać z tej nieprzewidzianej rozrzutności, szczególnie że wciąż wypadało spłukać resztki nasienia.
Kiedy Yuuri wreszcie doszedł do siebie i obrócił się twarzą w stronę Viktora, zerkając na niego jakby z nadzieją, roztkliwiony Rosjanin odpowiedział uśmiechem. A może to wcale nie był koniec wieczoru. Może… Viktor wziął z wiszącej półki żel i nałożył na dłoń sporą garść kosmetyku. Zaraz potem przysunął się z powrotem do narzeczonego, po czym jakby w kontynuacji kąpieli, która zaczęła się od pewnej resztki szamponu, zaczął wmasowywać płyn w ramiona Yuuriego. Katsuki mruknął z zadowoleniem. Tak, to była właściwa odpowiedź.
— Ale wiesz co, Yuuri? To trochę niebezpieczne, kiedy mówisz mi takie rzeczy — szepnął Viktor, z czułością rozprowadzając po dolnej części pleców Yuuriego mydło. Nie był to gest erotyczny, a raczej przepełniony szacunkiem i troską o drugą osobę. — Kiedyś mogę się nie powstrzymać i naprawdę w tobie…
— Ciii — przerwał Yuuri, kładąc palec na wciąż czerwonych ustach Viktora. — Wiem. I właśnie dlatego to powiedziałem.
Viktor uniósł brwi, a nieistniejące motyle w brzuchu znów poderwały się do lotu. Nie miał szans na wygranie z Yuurim pod względem seksapilu, uroku czy zaskakiwania. Był bezsilny i obezwładniająco zakochany. A skoro tak, mógł jedynie starać się kochać Yuuriego tak bezgranicznie, na ile tylko pozwalało mu to jego biedne, zmaltretowane, rosyjskie serce.
Pocałunek
***
Może Yuuri nie mieszkał w Petersburgu zbyt długo, właściwie to żył tu zaledwie parę dni, ale i tak zdążył się już zapoznać z dwoma ważnymi faktami. Po pierwsze primo — samodzielne zakupy na tym etapie absolutnie nie wchodziły w grę. Mimo znajomości samego Viktora Nikiforova, żywej legendy, geniusza łyżwiarstwa figurowego i pięciokrotnego et cetera, et cetera, kontakty nijak nie pomagały mu w zrozumieniu cyrylicy. Cyrylica natomiast, jak przystało na twór prawdziwie rosyjski, zdawała się być odporna na jakiekolwiek koneksje, pertraktacje, szantaże czy błagalne spojrzenia, próbujące skłonić wszelkie bóstwa wschodu i zachodu o pobłogosławienie darem języków choćby na kwadrans. Po drugie znów primo — liczenie w kwestiach językowych na pomoc Viktora, który powinien już wrócić ze spaceru z Makkachinem do ciepłego apartamentu, było równie efektywne co próby nawiązania telepatycznej rozmowy z kubkiem kefiru. Chyba kefiru. A może to był jogurt naturalny…?
W każdym razie komórka Viktora milczała jak zaklęta, a Yuuri musiał zrejterować i wrócić do mieszkania z jedynie dwoma bochenkami chleba i kilkoma warzywami w torbie. Tyle dobrego, że przynajmniej wyglądały jak pierwszorzędny chleb i warzywa mimo dziwacznych literek na paragonie.
Po powrocie do domu Yuuri spodziewał się więc wielu rzeczy. Może ogołoconego mieszkania po włamaniu, może malowniczo rozłożonego trupa na podłodze, może leja po bombie? Słowem czegokolwiek, co usprawiedliwiłoby Viktora przed nieodbieraniem telefonu. A jednak Japończyk po zamknięciu drzwi zastał nie katastrofę, ale spokojną scenkę rodzajową, która nijak się miała do jego własnych trudów zakupowo-cyrylicowych.
Na kanapie w najlepsze leżał sobie Viktor, ogrzewany przez swojego wiernego, czworonożnego kompana. Mężczyzna drzemał z gracją godną pasterza odpoczywającego przy wypasaniu owiec i naprawdę brakowało mu jedynie nonszalancko przekrzywionego, słomianego kapelusza na głowie, żeby zgarnąć statuetkę za najlepszą rolę drugokanapową. Makkachin za to, rozłożony między nogami pańcia i z położonym na jego brzuchu łbem, przypominał nieco puchaty dywanik ze skóry niedźwiedzia, które z zastraszającą częstotliwością lubiły sobie leżeć przed kominkami w romantycznych, górskich chatkach. Przynajmniej tych filmowych. Nie tych petersburskich.
Yuuri pokręcił z dezaprobatą głową, widząc, że narzeczony nie potrzebował ani wspomnianego kominka, ani tym bardziej niedźwiedzia, żeby zasnąć, bo za koc służył mu li i wyłącznie wierny pudel. Zresztą, Viktor regularnie chwalił się tym, że był wyjątkowym przedstawicielem swojego i tak nieźle wytrzymałego, rosyjskiego gatunku i że z pewnością posiadał w rodowodzie jakiegoś dziadka albo inną stryjeczną babkę z Syberii, której zawdzięczał możliwość chodzenia w porozpinanym płaszczu bez obawy o złapanie choróbska. Z zebranego dotąd doświadczenia Yuuriego wynikało jednak, że wszyscy Rosjanie byli podobnie mrozoodporni, normalnie jakby cały naród wywodził się od Adama i Ewy z Czelabińska.
Lecz mimo posiadanych dowodów na winę Viktora Yuuri wciąż nie mógł przejść obojętnie obok drzemiącego mężczyzny. Japońska natura zwyczajnie wzięła nad nim górę.
— Przeziębisz się — szepnął, przechylając głowę, by zacząć podziwiać śpiącego Nikiforova z innego kąta. Może i był niefrasobliwy, odpoczywając w środku dnia bez porządnego okrycia, ale wciąż wyglądał uroczo.
Viktor jednak ani drgnął, nie wyczuwając intensywnego spojrzenia taksującego jego bose stopy. No co on z nim miał… Katsuki westchnął cicho i sięgnął po przerzucony przez oparcie kanapy koc, decydując się na wkroczenie do akcji ocieplenia stosunków między nim a gołymi, trenerskimi nogami.
Yuuri zacmokał cicho, a kiedy Makkachin podniósł łeb, stojący łyżwiarz przytknął palec do ust, ostrzegając pudla przed wydawaniem głosu. Potem machnął ręką, prosząc czworonoga o przejście na swoje posłanie. Zachęcony przez drugiego pańcia pies wstał na równe łapy i trochę niezgrabnie zeskoczył z kanapy, przekazując wartę nad ogrzewaniem śpiącego mężczyzny w ręce Yuuriego.
Po ucieczce Makkachina Viktor zmarszczył brwi i stęknął przez sen, ale się nie obudził. W reakcji na brak włochatego ogrzewacza po prostu przewrócił się na bok i przycisnął ręce do piersi. Wyglądał teraz niewinnie jak dziecko, któremu ktoś zabrał ulubionego misia. Yuuri uśmiechnął się z rozczuleniem i ostrożnie okrył narzeczonego kocem. Cały on. Nie zbudziłby się, choćby nad czołem szalała mu zawieja stulecia. Po poprawieniu pledu wokół stóp Katsuki przeszedł na drugi kraniec kanapy, a gdy zawisł nad Viktorem, zaczął czule ugładzać koc u jego szyi. Nie chciał, aby biedak się udusił, ale jednocześnie zależało mu, by rześkie powietrze z salonu nie dostawało się pod puchaty materiał.
— Yuu… i… — mruknął Viktor.
Yuuri drgnął, słysząc swoje imię niewyraźnie wypowiedziane przez rozchylone usta. Palce, które poprawiały kraniec pledu, jakoś tak samoistnie poruszyły się trochę dalej i pogładziły Viktora po policzku. Raz, drugi, trzeci, aż w końcu Japończyk uśmiechnął się, nieprzerwanie głaskając grzbietem dłoni twarz śpiącego łyżwiarza. Nieznaczna zmarszczka między jasnymi brwiami wygładziła się, a głowa opadła odrobinę niżej, gdy Rosjanin mocniej wtulił się w poduszkę.
„Więc ty też tęskniłeś” pomyślał Yuuri i nachylił się nad Viktorem. Nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale była to jedyna rzecz, jaka przyszła mu na myśl, gdy uznał, że chyba chciałby jakoś wynagrodzić narzeczonemu wcześniejszą nieobecność. Poza tym przyciągały go te błyszczące, niewinne wargi, które wyjątkowo nie były ułożone w szerokim uśmiechu, ale wydawały się jakby takie… samotne…
Yuuri dotknął ustami ust Viktora, składając na nich krótki, nieuchwytny pocałunek. Zarumieniony Japończyk niemal od razu odsunął się od mężczyzny, gładząc uspokajająco szarą czuprynę, ale kiedy nie zauważył żadnej reakcji, jeszcze raz pocałował ukochanego, tym razem trochę dłużej i trochę bardziej pewnie. Do tej pory to Viktor zwykle rozpoczynał pieszczoty i nawet jeśli Yuuri nie miał nic przeciwko nim, ba, szczerze je lubił, jakoś nie potrafił sam wykazywać się inicjatywą. Starał się nie narzucać, myśląc, że Viktor może nie być w nastroju na przytulanie albo że życzył sobie nieco więcej swobody, jak to bywało z Yuurim. Ale tym razem było inaczej. Tym razem Yuuri chciał. Pragnął. Potrzebował. Choć na tę krótką chwilę…
— Yuuri… — szepnął Viktor do ostrożnie wycofującego się łyżwiarza. I naprawdę niewiele brakowało, a Katsuki w jednej chwili odskoczyłby jak oparzony od narzeczonego, gdyby przed nieprzemyślaną reakcją nie powstrzymała go położona na przedramieniu dłoń. — Czy mógłbyś nie przestawać? Proszę.
Viktor zamknął oczy, czekając na odpowiedź budzącego go księcia. Oczywiście Yuuri miał wszelkie prawo zaśmiać się, odpełznąć w bok albo zacząć tyradę na temat braku pomocy przy robieniu zakupów. Nikt nie zdziwiłby się, gdyby poszedł zająć się Makkachinem czy zaczął pospiesznie gotować obiad. Mógł zrobić cokolwiek. Ale potrafił już tylko jedno.
Licznik pocałunków dawanych przez Yuuriego zaczął nieśmiało rosnąć.
Muffiny
***
Nadszedł długo zapowiadany dzień apokalipsy. Feralny dzień, który miał się odcisnąć piętnem na całej rzeczywistości. Tamtego dnia ludzkość — a przynajmniej drobna jej część — przypomniała sobie, jak upokarzające było mieć dwadzieścia kilka lat i nie umieć przyrządzić spaghetti bolognese bez upstrzenia czerwonymi plamkami całej kuchenki wraz z przylegającym do niej inwentarzem, nie wyłączając w tym nawet samego rosyjskiego kucharza ze szpatułką w garści, umytej dzień wcześniej podłogi, ścian w promieniu dwóch metrów oraz łaszącego się do nogi pudla, sztuk jeden. A przecież takie katastrofy kulinarne były ich codziennością.
Problem w tym, że na podobne wariactwa nie zgadzał się dłużej trzeci osobnik, zaangażowany w sprawy żywieniowe narzeczeństwa jako konsultant z przymusu. Gdy tylko Yurio otrzymał zdjęcie rondla, wewnątrz którego znajdowało się znacznie mniej sosu niż poza nim, odpisał, że chromoli dwóch patafianów, którzy zasypują mu skrzynkę nieustannymi pytaniami o byle jajko sadzone czy smażonego łososia. Chwilę potem zrobił im przez Skype’a solidny wykład na temat tego, że skoro on w wieku lat trzynastu umiał już sensownie gotować, zmuszony koniecznością samodzielnego mieszkania w Petersburgu, to dwóch dorosłych facetów nie powinno swoją kuchenną intuicją dorównywać ich psu…
…i właśnie w ten sposób doszło do ostatecznego egzaminu, który miał sprawdzić, czy Viktor i Yuuri byli godni dalszej znajomości z mistrzem pirożków.
***
Było sobotnie popołudnie. Dzień wolny. Ale nie dla nich.
— Upieczcie coś. Nie, nie grzanki. Zróbcie jakiś deser. O, i najlepiej coś, co smakowałoby Lilii — zarządził Yurio, ustawiając poprzeczkę tak wysoko, że nawet poczwórny lutz w wykonaniu Chrisa wydawał się przy tym błahostką. — Ja się rozłączam i idę oglądać telewizję. Aha, a jeśli nagle przerwą mi film jakimś specjalnym wydaniem wiadomości, w którym będą mówić o wybuchu pożaru w Petersburgu, to będę wiedział, komu dziękować za spieprzone popołudnie. Nara.
Postawieni przed faktem jeszcze-nie-dokonanym łyżwiarze długo głowili się nad przepisami na skomplikowane torty, torciki i bezy, ale nic nie leżało nawet w najdalszym zasięgu ich zdolności oraz składników. Zresztą, pani Baranovskaya była wybitnie zachowawczą osobą i żadne ekscentryczne pomysły w stylu ciasta szpinakowego (na które Bóg jeden raczył wiedzieć, jak natrafili) nie wydawały się na tę okoliczność odpowiednie. W końcu zdecydowali się więc na bezpieczne, tradycyjne muffiny z wiśniami. Nie dość, że rozdzielenie porcji dawało im większe szanse na powodzenie, to dodatkowo sama receptura nie wywoływała od razu palpitacji serca ani samozapłonu kuchenki.
Viktor i Yuuri zgodnie wzięli się do pracy. Wyjątkowo podczas całego procesu nie żartowali i nie próbowali żadnych romantycznych zagrywek, tak skupieni na wyniku, jakby co najmniej występowali przed sędziami z ISU, a od ich kuchennego zaangażowania miała zależeć ilość przyznanych PCSów. Po przygotowaniu półpłynnego ciasta i dodaniu do niego wiśni, ostrożnie nałożyli masę do papierowych papilotek, a potem wsunęli blachę do rozgrzanych czeluści kuchenki. Resztę zadania powierzyli w ręce losu oraz urządzenia za bardzo grube tysiące rubli.
Przez bite dwadzieścia pięć minut na zmianę wpatrywali się w grubą szybę, ogrzewając policzki i nosy w cieple pracującego piekarnika. W końcu kiedy Viktor uznał na głos, że krzywizna ciastek odpowiada kanonowi babeczkowego piękna, a wiśnie jeszcze nie wyzionęły owocowego ducha, Yuuri założył rękawice i otworzył drzwiczki, mierząc się z nieuniknionym.
— Niech się stanie ciastooo… — wymruczał Rosjanin, rozkładając ręce na boki w podniosłym, prawie religijnym geście, na co Japończyk tylko westchnął. Skoro Viktor zaczął dowcipkować, można było uznać etap pieczenia za definitywnie zakończony. A czy udany, to się miało jeszcze okazać.
— Mam nadzieję, że to twoje żarty są obecnie najbardziej suchą rzeczą w kuchni. — Yuuri posłał narzeczonemu pełne reprymendy spojrzenie, jednocześnie unosząc patyczek, którym chwilę później nakłuł jedną z muffinek. Po zaliczeniu testu Yuuri chwycił blachę w obie rękawice, wyciągnął ją, po czym odstawił na blat. — Zresztą, nie błaznuj, tylko podziwiaj. Wyglądają naprawdę nieźle. Nawet Yurio powinien być zadowolo… Och.
— Co to za „och”? Nie lubię ich — zaniepokoił się Viktor, pochylając się nad blachą muffinek. — Co się sta… Och.
Wśród ładnych, wyrośniętych, krągłych babeczek znajdowała się jedna, która śmiało mogła konkurować o miano najbardziej przerażającego wytworu gastronomii, jaki akuratnie przepełzał przez kuchnię, tak gdzieś pomiędzy tajską zupą z nietoperzy a pieczonymi świerszczami. Brązowa muffinka nakropiona dwiema przypominającymi oczy wiśniami nieznaną sobie przyczyną tudzież kumulacją proszku do pieczenia przechyliła się na jedną stronę. Wydawało się, jakby już-już chciała wypłynąć z papilotki niby lawa z wulkanu, brudząc blachę nadmiarem ciasta, ale gorąco piekarnika zatrzymało ruch, by uchwycić babeczkę w dziwnej pozie przypominającej nadnaturalny, radioaktywny grzyb. Właściwie wyglądało to tak, jakby pozaziemskie coś przyleciało wprost do ich mieszkania i próbowało wtopić się w tłum, nie do końca zgłębiając tajniki tutejszego kamuflażu.
— Stworzyłem potwora! — zakrzyknął Viktor i zaśmiał się demonicznie, jednak Yuuri nie zareagował na jego dowcip. Wciąż wpatrywał się z powątpiewaniem w felerne ciastko.
Zignorowany Viktor westchnął więc cicho, przejął od Yuuriego patyczek, którym nakłuwali babeczki i jakby jeszcze trochę dla kpiny szturchnął nim „nibynóżkę” pozaziemskiej muffinki. Ta, na całe szczęścia, nie zareagowała.
— Wygląda niepokojąco — przyznał już spokojniej Rosjanin.
— Widywałem takie przeterminowane rzeczy w lodówce w akademiku, a że mieszkałem w nim przez pięć lat, to zobaczyłem naprawdę niejedno. Właściwie na tej podstawie mógłbym dostać dodatkowy tytuł naukowy z biotechnologii. Albo inżynierii genetycznej — stwierdził Yuuri i przechylił głowę na bok. — Tylko że z czymś takim się jeszcze nie spotkałem. Nie tuż po ugotowaniu.
— Poczekaj, zrobię temu fotkę i podrzucę Yurio. Niech on rozstrzygnie — zaproponował Viktor, który właśnie wyciągał komórkę z kieszeni spodni.
— Ale najpierw wyślij mu zdjęcie tych udanych babeczek, dobrze? — poprosił Yuuri, wzdychając na widok cieszącego się z ich małej porażki narzeczonego. — Żeby zrobić lepsze pierwsze wrażenie.
— No dobra już, dobra, niech będzie… O. Poszło!
Po wysłaniu fotografii przedstawiającej wianuszek zgrabnych ciastek, Yurio odesłał emotikonkę uniesionego kciuka oraz informację „jak chcecie, to potraficie, głąby”. Na drugie zdjęcie odpowiedź szła jednak znacznie dłużej, jakby z wahaniem. Trzy kropki oznaczające wpisywanie tekstu to pojawiały się, to znikały, aż wreszcie po niepokojąco długiej minucie oczekiwania nadszedł komentarz.
— „Wygląda jak kosmita. Albo jak dziecko Obcego z multiplą” — przeczytał Yuuri, pochylając się nad telefonem Viktora.
— I tu się akurat ze sobą zgadzamy. Mnie też to wygląda na obcą formę życia — przyznał Rosjanin, a potem doprecyzował: — Taką bardzo obcą, bardzo życia i bardzo, hm, bez formy.
— Myślisz, że powinniśmy zadzwonić do NASA? Czy lepiej od razu wezwać egzorcystów?
— Yuuri, nie bądź głupi… — Viktor pokręcił głową, po czym uniósł palec wskazujący w geście pouczenia. — Wspierajmy mój rodzimy przemysł. Już szukam telefonu do Roskosmosu! — rzucił radośnie, a potem otworzył jedną z szafek z naczyniami. — A tego pana od razu rezerwuję do badań!
— Viktor, wolniej, bo zaraz coś… — zawołał Yuuri, kiedy podtrzymujący komórkę Viktor próbował wyciągnąć talerz jedną ręką. Na dodatek lewą. I zupełnie jakby fatum czekało na swoją okazję, gładki, biały krążek wyślizgnął się spomiędzy palców żartującego Rosjanina. — ...stłuczesz!
Rozległ się krótki brzdęk, kiedy talerz wylądował płasko na kuchennym blacie, rozłupany na kilka części. O dziwo dobra połowa naczynia uchowała się bez uszczerbku, natomiast reszta skończyła w wielu mniejszych i mniej przydatnych fragmentach.
— Viktooor… — rozbrzmiał niski, podszyty naganą głos Katsukiego.
— Nigdy go nie lubiłem…? — odpowiedział z wahaniem Nikiforov, ale kiedy zobaczył marsową minę narzeczonego, od razu spokorniał. — Oj, no… Przepraszam. Ale chyba lepiej, że rozwaliłem talerz niż nasze piękne babeczki, prawda?
— Najlepiej by było, gdybyś niczego nie rozwalał — zauważył bardzo trafnie Yuuri, uprzątając mniejsze kawałki porcelany do kosza, na co Viktor położył palec na ustach, pokazując skruchę.
— W porządku, obiecuję. Żadnego rozwalania. Ale przecież wiesz, że nie ma tego złego… — Rosjanin rozchmurzył się i skierował komórkę na połówkę stłuczonego talerza. — ...co by na dobre nie wyszło. Okej! A teraz zobaczymy, co on na to.
— Zaraz, chwila. Wysłałeś zdjęcie stłuczonego talerza do Yurio? — Katsuki porzucił gniewny wyraz twarzy i spojrzał na towarzysza z mieszaniną niezrozumienia i zdziwienia. — Po co?
— Z ciekawości. O, i już jest. Czekaj… „Wiedziałem, że żyje. Zżera wam talerze. Spieprzajcie.” — powiedział na głos Viktor.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i zaśmiali się szczerze. Właściwie odnajdywali jakiś specyficzny rodzaj przyjemności w denerwowaniu i wkręcaniu Plisetsky’ego, a że muffinowe bóstwo opiekuńcze najwyraźniej czuwało, aby i tym razem mieli odpowiedni materiał na droczenie się z nastolatkiem, to jakoś trudno było im się oprzeć.
— Dobra. Czyli starym, studenckim sposobem musimy sprawdzić organoleptycznie, czy naprawdę mamy do czynienia z potworem — zarządził Yuuri, kiedy tylko stłuczony talerz zniknął w odmętach kosza, a komórka Viktora skończyła na powrót w kieszeni.
Katsuki wziął niewielki nożyk i podzielił kosmiczną babeczkę na dwie części, po czym wręczył jeden z ciepłych, parujących jeszcze od wewnątrz kawałków narzeczonemu. Jak odpowiedzialność zbiorowa, to odpowiedzialność zbiorowa. Po wniesieniu muffinkowego toastu i skinieniu głowami łyżwiarze włożyli ciasto do ust.
— Viktor…? — zaczął po kilku sekundach Yuuri i umilkł, usilnie się nad czymś zastanawiając. — Czy czujesz w żołądku jakąś niepokojącą, jakby pełzającą od wewnątrz sensację? Taki rodzaj wrażenia, że coś zaraz zacznie cię zjadać od środka?
Rosjanin na chwilę przestał przeżuwać.
— Nie?
— W sumie… ja też nie. — Yuuri mrugnął figlarnie, oblizując palec z okruszków. — Lepiej. Wyszło pycha.
— Yuuri! Weź mnie tak nie strasz! Żarty z mojego nieogarnięcia to jedno, ale jeszcze tego brakowało, żebym cię kiedyś otruł. — Viktor przełknął kęs i zwiesił ramiona, zupełnie jakby uszła z niego część powietrza. — Przecież wiem, że gdyby nie ja, cała partia byłaby piękna jak ze snu. A tak przynoszę ci pecha. Czarna owca przyzywająca z otchłani piekielnych czarne babeczki.
— Pleciesz bzdury. Nie czarne, tylko brązowe i nie z piekła, tylko piekarnika. — Yuuri wyciągnął rękę, żeby objąć Viktora na wysokości bioder i przytulił się do jego boku. — Po pierwsze, gdyby nie ty, to w ogóle nie miałbym serca niczego gotować.
— Tylko tak mówisz… — Mimo niewyraźnego pomruku widać było po rzucanym ukradkiem spojrzeniu, że Viktor czuł się mile połechtany słowami.
— Nie mówię. Ja to wiem. A po drugie, jak się skupisz, to jesteś w stanie wyczarować naprawdę fantastyczne rzeczy — dokończył Katsuki, wskazując na blachę z resztą babeczek. Pięknych babeczek, to trzeba było przyznać. — W tym jest cały twój urok. Dwie potrawy zepsujesz, a trzecia wychodzi obłędnie. No i jestem pewien, że za jakiś czas wszystko będzie ci się udawać.
— Naprawdę? — W oczach Viktora zatliła się iskierka nadziei.
— Naprawdę. Potwierdzone badaniami. I nikomu o tym nie mów, ale całkiem możliwe, że niedługo będę mieć na to także papiery — zapewnił z czułością Japończyk i szepnął — małżeńskie.
Viktor roześmiał się i ucałował ukochanego w skroń, na co ten odwdzięczył się uśmiechem, zadowolony ze swojej całkiem udanej roli jako motywacyjny trener. Czasami nawet ktoś tak niepewny jak Yuuri odkrywał w sobie nieznane talenty, które jakimś dziwnym trafem zawsze wiązały się z jego kochanym, rosyjskim wariatem.
Narzeczeni jeszcze przez dobrą chwilę przyglądali się blasze babeczek, dumni z efektu cukierniczej pracy, aż w końcu zajęli się przygotowaniami do załadunku na ostatnią misję. Skoro przeżyli zbliżenie z radioaktywną muffinką i przetrwali kryzys wieku nawet-nie-średniego, mieli nadzieję, że spotkanie trzeciego stopnia z naburmuszonym nastolatkiem nie skończy się jakąś katastrofą. Yuuri mimowolnie zachichotał pod nosem. Chociaż…
Chociaż z Viktorem to ani kosmici, ani Ziemianie nie wydawali się już wcale tacy straszni.
Trener
***
Ramię w ramię dwójka łyżwiarzy wkroczyła do przestronnego hallu apartamentowca i darując sobie wątpliwą przyjemność wchodzenia po schodach na zbolałych po treningu nogach, przywołała windę. Mężczyźni weszli do niej, podtrzymując niezobowiązującą ciszę. Zresztą — raczej nie było po co jej zakłócać. Dzień chylił się przecież ku końcowi, a trasa pieszej podróży właśnie osiągała swój szczęśliwy finisz. Stalowa klatka przejechała, co miała przejechać, korytarz na ich piętrze wciąż wydawał się taki sam jak choćby kilka godzin wcześniej, a drzwi do mieszkania otworzyły się bezgłośnie jak gdyby nigdy nic. Wszystko tak jak zawsze, ustalonym porządkiem, znanym torem.
Niby nic. I niby coś.
Yuuri, przepuszczony we framudze przez Viktora, w milczeniu wkroczył do domu i zaśmiał się, kiedy w trzy sekundy od kliknięcia zamka przy wejściu pojawił się Makkachin, rzucając się na mężczyznę zwyczajowym, wesołym susem. Jak to dobrze, że od pierwszego razu minęło już wiele podobnych skoków, czy to tu, czy jeszcze w Hasetsu, dlatego Japończyk był przygotowany na te okazjonalne, psie szaleństwa. Poza tym Vicchan też tak skakał, tylko że on nie dosięgał nastoletniemu Yuuriemu nawet do kolan… no, ale. Przy wtórze zwierzęcego posapywania i ludzkich komentarzy z rodzaju „dobra psina!” czy „tęskniłeś?”, Katsuki zdjął przednie łapy czworonoga ze swoich ud. Zaraz potem kucnął, żeby poczochrać cieszącego się pudla po miękkim, skręconym futrze.
Niby nic… A jednak coś.
Kiedy tylko Viktor zamknął za sobą drzwi i odłożył torbę na bok, przyszedł przejąć pieczę nad pieszczonym pupilem. Yuuri skinął głową w ramach podziękowania i zajął się sobą — zdjął plecak, ściągnął z głowy czapkę i odwiesił kurtkę na fantazyjny wieszak, po czym rozcierając lekko skostniałe pod wpływem zimowej aury dłonie, zwrócił oczy na bawiącego się z Makkachinem narzeczonego.
— Viktor, czy… zrobić ci herbaty? — zapytał trochę niepewnie, podziwiając tył szarej, wiecznie rozwichrzonej czupryny. No tak, przecież zawsze chodził bez czapki…
— Tak, poproszę — zabrzmiała wesoła odpowiedź.
— Czarnej? Zielonej? Owocowej?
— Zielonej, jeśli możesz — zdecydował Viktor i zaśmiał się, kiedy Makkachin zaczął lizać go po szyi.
Niby nic. Ciągle coś.
Yuuri westchnął bezgłośnie, po czym ruszył do kuchni, żeby przygotować napój. Nalał świeżej wody do elektrycznego czajnika i odstawił urządzenie na miejsce. Potem sięgnął do wiszącej szafki — chwilę się wahał, lecz ostatecznie wyciągnął stamtąd dwa sprawdzone kubki: biały w czerwone grochy oraz ten z wymalowaną matrioszką. Ich ulubiony komplet. Następnie wyjął zaparzacze i nasypał do środka gotowej mieszanki. Liściasta, kupowana przez Viktora w specjalnym sklepie. Bardzo smaczna. I na pewno bardzo droga.
Kiedy wrzątek był już gotowy, Yuuri odczekał świętą dla zielonej herbaty chwilę, po czym rozlał do kubków gorącej wody i włożył zaparzacze. Potem chwycił naczynia za uszy i ruszył do salonu, gdzie na kanapie urzędował już pozbawiony płaszcza Viktor wraz z usadowionym na kolanach Makkachinem. Miejsce z lewej wciąż było jednak wolne. Wprost idealne na jednego człowieka.
Kubki wylądowały zgrabnym, iście kelnerskim łukiem na niewielkim stoliku o zabawnie rozkraczonych nóżkach, lecz jednocześnie Yuuri nie był pewien, co powinien zrobić z samym sobą.
— To ja może zacznę szykować kolację… — zaproponował i bez czekania na konkretną odpowiedź zamierzał ulotnić się z pokoju, kiedy Rosjanin niespodziewanie złapał go za kraniec szarej bluzy.
— Poczekaj — poprosił Viktor, wreszcie spoglądając na Yuuriego. A chociaż na przystojnej twarzy malował się spokój, nieco melancholijny ton głosu podpowiedział, że nie wszystko grało tak, jak trzeba. — Nie jestem głodny.
Był. Na pewno był, ale jednak coś wydawało się ważniejsze od zachcianki ciała. Bardzo ważnej zachcianki, elementarnej nawet, szczególnie po wyczerpującym treningu i nagromadzonych emocjach, które dziś z siebie wyrzucili. Ale Viktor nie chciał jedzenia. Potrzebował Yuuriego.
— Chcesz porozmawiać? — wyczytał Katsuki z jego spojrzenia. W sumie nie musiał niczego odczytywać ani zgadywać. Myślał dokładnie o tym samym odkąd tylko wyszli z Klubu.
— Chcę — przytaknął Viktor.
Yuuri usiadł więc na kanapie, pozwalając, by dłoń narzeczonego splotła się z jego własną. Zachęcające skinienie głową Rosjanina sprawiło, że Japończyk przeniósł cały ciężar ciała na oparcie, dając swoim plecom upragniony odpoczynek.
— Viktor, ja… — Yuuri zrobił pauzę, po czym zerknął na siedzącego obok mężczyznę. — Nie chciałem, żeby to tak źle zabrzmiało, ale wiesz… Nie zmienię swojej decyzji. Zamierzam próbować do samego końca.
— Wiem. I bardzo chciałem to usłyszeć. — Viktor uniósł drugą rękę i pogłaskał ukochanego po włosach. — Naprawdę wdałeś się we mnie. Zawzięty, buńczuczny ryzykant. Nie ma co. Pana Nikiforova spotkała zasłużona kara.
Yuuri uśmiechnął się nieśmiało, ciesząc się z tego, że między nimi wszystko było już w porządku. Nikt nie przepraszał, nikt nie był przepraszany. Zaakceptowali stan rzeczy, żeby iść dalej. Tak się przynajmniej wydawało.
— Ale nie o tym chciałem pomówić. Yuuri, powiedz… — Viktor wycofał dłoń i westchnął ciężko, trochę jak nie on. — Czy ja… sprawdzam się jako trener?
Katsuki natychmiast poderwał się z oparcia kanapy i spojrzał z przestrachem na Nikiforova. Wydawało mu się, że Viktor był dość nieobecny duchem, wpatrując się w jakiś nieistniejący punkt przed sobą.
— Skąd to pytanie? — wyrzucił z siebie Yuuri. — To przez dzisiaj? Przeze mnie, prawda? Przez ten mój ośli upór jeśli chodzi o flipa w krótkim? Nie sprawdzam się? Jestem słaby?
— Nie wiem. Może. — Viktor zawahał się przed dalszą odpowiedzią, a potem, jakby tknęło go jakieś złe przeczucie, zerknął na Yuuriego. Przerażonego Yuuriego. Zaklął pod nosem po rosyjsku i spojrzał karcąco na ukochanego, dla uspokojenia głaskając go kciukiem po trzymanej dłoni. — Chodziło mi o to, że to dzisiejszy trening skłonił mnie do myślenia. Nie że jesteś winien. Wracaj do mnie.
Nie do końca przekonany Yuuri położył się razem z Viktorem z powrotem na kanapie, ale tym razem Japończyk ulokował się na oparciu bokiem, w taki sposób, że mógł obserwować wpatrującego się w sufit mężczyznę. Mógł widzieć jego błękitne, lekko nieobecne oczy, zawsze uroczo zaczerwieniony nos, jasną grzywkę, która opadała na ucho, odsłaniając rzadziej widzianą brew… Wyglądał tak niewinnie, tak niepewnie. To nie był idol, którego przez lata podziwiał na wielu zawieszonych w pokoju plakatach. Tu, na kanapie, siedział Viktor. Bardzo, bardzo zagubiony Viktor.
— Do tej pory myślałem, że wiem wszystko — wyznał po dłuższej przerwie Rosjanin, zaczynając machinalnie głaskać Makkachina po łbie. Psiak mlasnął długim językiem i po wydaniu z siebie nosowego westchnienia, spoczął pyskiem na znajomych, wygodnych kolanach. — Że jestem uzdolniony w każdej dziedzinie, normalnie jak Midas, który wszystko zmienia w złoto. Aż tu nagle życie wyprowadziło mnie z błędu. Nie jestem. Jak to mówi Yurio? Nie umiem w ludzi.
— Umiesz. Masz świetny kontakt z mediami. Fani cię uwielbiają. Ja cię uwielbiam — wyliczał Yuuri, ale Viktor machinalnie pokręcił głową.
— To tylko osobowość, a mnie chodzi o kwestię… zawodową. Sądziłem, że to oczywiste, że ludzie powinni doskonale rozumieć, co do nich mówię. A jest zupełnie na odwrót. To ja powinienem zrozumieć — odparł i zmarszczył brwi, jakby dziwił się, że podobne stwierdzenie wyszło z jego ust. Potem odwrócił głowę w lewo, by spojrzeć na uważnie wpatrującego się w niego Yuuriego. — I właśnie przez to nie zawsze wiem, co ci siedzi w głowie. Nie umiem właściwie zareagować na twoje lęki. Potrafię przekazać wiedzę, ale mentor jest ze mnie taki jak z koziej dupy klarnet.
— Trąba — rzucił Yuuri, ale widząc zdziwione spojrzenie Viktora, szybko potrząsnął głową. — A zresztą co wolisz. No i poza tym jesteś przecież dobrym wsparciem. Przynajmniej dla mnie.
— Całą drogę powrotną nad tym myślałem i wciąż nie jestem tego taki pewien. No bo skoro mam być takim świetnym trenerem, to czemu zaczynam mieć coraz więcej dylematów? Czy nie powinienem forsować nauki flipa jeszcze przed rozpoczęciem Grand Prix? Nie spóźniłem się? Dobrze ci to wytłumaczyłem? Powinienem się zgodzić na umieszczenie go w programie czy raczej zakazać ci tego pod groźbą rzucenia wszystkiego w cholerę? Nie wiem już, gdzie kończy się troska o ciebie, a zaczyna moja ambicja. — Viktor przymknął oczy. Raczej nie był przyzwyczajony do podobnych zwierzeń, obnażających jego słabości i niekompetencje. — A przecież staram się tylko naśladować Yakova.
— Ta, to w sumie widać. Puszczacie identyczną wiązankę komentarzy w kiss and cry. I macie podobny gust do długich płaszczy — próbował zażartować Katsuki, ale kiedy to nie podziałało, spoważniał i chwycił w obie dłonie rękę Rosjanina.
Nie spodziewał się, że Viktor zacznie obwiniać sam siebie. W końcu obwinianie się, zamykanie się w sobie oraz topienie się w lękach stanowiło domenę Yuuriego. Owszem, chodzący ideał przy zderzeniu z rzeczywistością wydawał się znacznie mniej idealny, a bardziej roztrzepany, beztroski, uczuciowy… Ale to przecież chodziło o ludzką część Viktora. Takiego go znał. Takim go pokochał. Dzięki temu mógł się nim zaopiekować, nawet jeśli tylko w niewielkim stopniu.
Aż tu nagle okazało się, że ten genialny łyżwiarz i samozwańczy szkoleniowiec uznawał, że ma więcej rys na osobowości niż obity, rodowy wazon. I choć pewnie Viktor miał sobie wiele do zarzucenia, Yuuri jak nikt inny na świecie wiedział, do czego prowadziło takie samookaleczenie kompetencji. Szczególnie, kiedy było bezzasadne.
— Jesteś dobrym, początkującym trenerem. Moim trenerem — zaczął więc Katsuki, przyciągając do swoich ust dłoń Nikiforova, by lekko ją pocałować. Typowym dla partnera zachowaniem chciał mu udowodnić, że te czułe i zupełnie nieprzystające do zawodów zagrywki były skuteczne. Gestem dodawał otuchy, podczas gdy słowa miały dać ukojenie zmartwionemu duchowi. — Inni ludzie w ogóle nie powinni cię interesować. Tylko ja. W końcu obiecałeś patrzeć tylko na mnie, prawda? Więc spójrz. Patrz, jak się rozwinąłem. Ile twoja ciężka praca dała — powiedział z mocą, potrząsając nieznacznie trzymaną rękę. — Jeśli ty sam w siebie zwątpisz, to co ja mam pomyśleć? Mam zacząć podejrzewać, że mnie oszukiwałeś?
— Nie. Jasne, że nie — odpowiedział pospiesznie Viktor, a kiedy przypatrzył się ukochanemu, delikatnie zmarszczył brwi, jakby dostrzegł w jego oczach jakiś szczególny rodzaj determinacji. Nie takiej łyżwiarskiej, ale bardzo osobistej. — Yuuri… Ty chyba wciąż nie zdajesz sobie sprawy, jak silny jesteś.
— Ano nie zdaję. Już ci mówiłem, że musisz mi to często powtarzać, bo mam bardzo krótką pamięć i jeszcze krótszą wiarę we własne możliwości — przyznał, łagodniejąc. Splecione dłonie, lewa Viktora i prawa Yuuriego, opadły na kanapę. — A w ogóle… Powinieneś mu podziękować. Panu Feltsmanowi znaczy. Nauczył cię wielu dobrych rzeczy.
— Ach, no tak — przytaknął grzecznie Viktor, wbijając wzrok w wygaszony telewizor, a za przykładem narzeczonego poszedł Yuuri. — Muszę.
Po kilku długich sekundach ciszy Rosjanin, wiedziony jakąś nieznaną myślą, podniósł lewą rękę wraz z trzymaną w niej dłonią Japończyka i złożył na złotej obrączce przelotny całus. Oddawał pocałunek czy próbował w ten sposób przekazać, że stary, dobry Viktor wrócił i działa jak trzeba? Yuuri nie wiedział, ale uśmiechnął się nieznacznie, nie odrywając wzroku od szalenie nie-interesującego, płaskiego urządzenia. Po chwili zsunął się na prawo i oparł się głową o bok narzeczonego.
— Viktor. Herbata stygnie — przypomniał Yuuri tak dla świętego spokoju, ale drugi łyżwiarz tylko wzruszył ramionami, wciąż skupiając całą uwagę na głaskaniu Makkachina.
— Nie szkodzi — rzucił, a potem zapobiegawczo dodał: — No chyba że ty chcesz się napić?
— Nie, już nie chcę — stwierdził Yuuri, pojmując, że naprawdę jest mu wszystko jedno. Wystarczyła ta kanapa, dwójka znajomych stworzeń i ciepło ogrzewających się dłoni. Było milsze niż najlepsze porady trenerskie i jakakolwiek zielona herbata. Choćby najdroższa.
Niby nic. A smakowało jak zrozumienie.
Deszcz
***
Kapało, szumiało, szeleściło… Mijane przez przechodniów szpalery drzew chyliły się pod ciężarem nieustającego deszczu. Ulewa to cichła, to wzmagała się, a kotara wody zacierała kształty poszarzałych budynków. Zamiast typowego, miejskiego hałasu nad wszystko inne wybijał się odgłos stukających kropel. Jak zwielokrotnione oklaski, które odbijały się echem od szyb, od parapetów, od murów, dachów samochodów, kostki brukowej… Dla wprawnego ucha każdy ton brzmiał inaczej, ale bogactwo dźwięków było tak przytłaczające, że jednostajny szmer wkrótce wtopił się w tło i stał się częścią mokrego świata.
Na gładkiej jezdni, w koleinach tramwajowych szyn oraz w zagłębieniach nierównego chodnika — słowem wszędzie, gdzie tylko się dało — zbierała się, stała lub przepływała woda. Tego dnia Petersburg przeobraził się w malowniczą Wenecję Północy w pełnym tego przydomka znaczeniu. Spadające z nieba krople rysowały na powierzchni rozległych kałuż nieskończone wzory przenikających się wzajemnie okręgów. Mogło się wydawać, że to niezliczone setki palców uderzały o klawisze, tylko że zamiast dźwięków fortepianu w powietrze wnosił się zapach ziemi, chłód wilgoci oraz kojący szum deszczu.
Granatowe, zasnute ciężkimi chmurami niebo wyglądało tak, jakby za chwilę miała zapaść noc, choć przecież zegarki ludzi w tej części globu zgodnie wskazywały godzinę szesnastą.
Szarobury świat pełen mokrych chodników, prawie czarnych ulic oraz błotnistych trawników przecinał jednak jeden żywszy element miejskiego krajobrazu — parasole. Wychodzący na zewnątrz ludzie rozpościerali nad sobą wielkie brezenty lub małe parasolki, skrywając się przed wzrokiem i konewką spoglądającego z niebios Stwórcy. A gdyby ktokolwiek mógł popatrzeć na rosyjskie miasto z odległej perspektywy chmur, zobaczyłby, jak wielobarwne, okrągłe plamy krążą po mieście w jakimś nieuchwytnym, z pozoru chaotycznym tańcu. Ale prawda była nieco mniej poetycka. Ludzie zwyczajnie zdawali się siebie unikać, zbyt skupieni na wilgoci, przesiąkających butach, kręceniu w nosie i milionie innych, niezwykle ważnych dla nich (ale trywialnych dla reszty kosmosu) spraw. Statystycznie co dziesiąty mieszkaniec Petersburga marzył już tylko o puchatym ręczniku, co drugi planował po powrocie wypicie kubka gorącej herbaty lub czegoś mocniejszego…
…ale w okolicach mostu Tuczkowa jednemu człowiekowi podobna pogoda nie przeszkadzała praktycznie wcale. Jeśli miał już na coś narzekać, to zdecydowanie bardziej wolał psioczyć na zimno, którego w Petersburgu jak na złość nie brakowało.
Nad szum deszczu nagle wybił się inny, znacznie bardziej głuchy i niepokojący pomruk. Yuuri wyjrzał spod błękitnego parasola, szukając kierunku, z którego pochodziło przeciągłe echo, przypominające odgłos burczenia. Ktokolwiek mógł wydawać z siebie podobne dźwięki, musiałby być ogromny jak… jak… o, jak olbrzym. Głodny, leniwie kroczący olbrzym.
Japończyk uśmiechnął się do siebie i schował się z powrotem pod osłoną, po czym nieco przyspieszył kroku, chcąc jak najprędzej skryć się przed największą ulewą w bezpiecznym mieszkaniu. Cóż, tak właściwie nie chodziło nawet o jego własne samopoczucie czy mokre buty. Przede wszystkim nie chciał martwić Viktora i Makkachina o to, gdzie w czasie burzy zapodział się ich brakujący muszkieter z pakunkiem świeżego pieczywa. Sam Yuuri nie przejmował się deszczem aż tak mocno — pochodzący z Hasetsu łyżwiarz musiał nie raz i nie dwa biegać w jeszcze gorszych warunkach. Lata życiowego doświadczenia podpowiadały mu więc, że nie był „zrodzony z cukru”, a porządna parasolka albo nieprzemakalny kaptur stanowiły wystarczające zabezpieczenie, aby spokojnie przejść z punktu A do punktu B. Zresztą, deszcz sam w sobie wydawał się Yuuriemu czymś naprawdę miłym i potrzebnym. Obmywał miasto z całego kurzu, brudu, smogu, spalin, napięcia i myśli. Oczyszczał. Stanowił chwilę wytchnienia, która pozwalała docenić czas, gdy wreszcie nadchodziły piękne, ciepłe…
— Yuuri! — rozległo się z oddali. Czysty ton w czystym powietrzu, jak kryształowy dzwoneczek albo coś w tym rodzaju.
Katsuki odsunął sprzed oczu parasol i nagle świat pojaśniał, jakby przez chmury przebiło się upragnione słońce. Ale to nie było to. To z naprzeciwka biegł ku niemu człowiek z najbardziej czarującym uśmiechem świata, który rozświetlał otoczenie skuteczniej niż nawet najlepsza, czterystuwatowa żarówka.
— Viktor! — odpowiedział z pewnym przestrachem łyżwiarz, gdy zauważył, że narzeczony biegnie bez żadnej kurtki. Yuuri mimowolnie uniósł rękę z parasolem, jakby chciał roztoczyć osłonę nad głową pędzącego mężczyzny. — Co ty robisz?! Zmokniesz!
— Nie szkodzi! — Nagle Viktor wpadł pod parasol, niemal zwalając Yuuriego z nóg. Niemal, bo natychmiast złapał Japończyka w objęcia, mocno do siebie przycisnął i zawirował we wspólnym piruecie, rozbawiony i rozochocony tym, że udało mu się zrobić niespodziankę. — Przecież jak zmoknę, to mnie ogrzejesz, prawda?
— No wiesz co… Z ciebie to jest większy pieszczoch niż z Makkachina — skarcił go Yuuri, ale w głosie pobrzmiewało jedynie rozczulenie.
— Nie zaprzeczę. A wiesz dlaczego? — zapytał Viktor, odlepiając się w końcu od ramienia Yuuriego, by na niego spojrzeć. — Bo mam fantastycznego narzeczonego, który mi na to pozwala.
Oczy błyszczały jak dwa przejrzyste szmaragdy, a ze zlepionej deszczem grzywki zwisały drobne kropelki wody, które już-już miały skapnąć na nos Rosjanina, ale jakimś magiczno-grawitacyjnym cudem jeszcze tego nie zrobiły. Yuuri poczuł, że mimowolnie uśmiecha się na ten widok.
Viktor również wyglądał na całkiem zadowolonego z efektu, jaki wywołało jego „przybycie jak burza”, dlatego odwzajemnił uśmiech i przelotnie musnął swoim nosem nos Yuuriego.
— A tak w ogóle to dzień dobry, słońce ty moje — przywitał się Viktor, chociaż było na takie zagrywki już stanowczo za późno. — Czy możesz mi zdradzić, jak to jest, że nawet w czasie deszczu roztaczasz wokół siebie tak piękną aurę? Dlaczego ci wszyscy ludzie dookoła nie chodzą w okularach przeciwsłonecznych?
— Głupek — stwierdził Yuuri, unosząc dłoń, by otrzeć mokre czoło narzeczonego. — Kradniesz mi tekst — zaśmiał się, próbując jednocześnie utrzymać nad nimi parasol, nie zrzucić na chodnik torby z bagietkami i pogłaskać przytulonego mężczyznę po plecach. Była to dość karkołomna sztuka, ale nawet mu się udawała.
— Że o słońcu? Ależ Yuuri! Przecież jam jest niegodny być słońcem nazywany! Co najwyżej księżycem przez wzgląd na me srebrzyste włosy i możliwość pławienia się w twym niezmierzonym bla… Mmm! — Lecz zanim Viktor zdążył się rozkręcić z romantycznym esejem na temat świetlistości urody ukochanego, do gry wkroczył Yuuri. Opuścił parasol i korzystając w chwili prywatności, zatkał usta Rosjanina pocałunkiem.
Żaden z nich nie oponował. Ba, żaden z nich nie sądził, aby powitanie po niespełna pół godzinie rozłąki mogło się obyć bez buziaka. Więc się nie obyło. Dopiero gdy echo grzmotu znów rozbrzmiało nad ich głowami, mężczyźni zreflektowali się i odlepili się od siebie. Yuuri wykorzystał ten moment nieuwagi i wsunął Viktorowi parasol w dłoń, a sam przytulił do swojej piersi torbę z pieczywem.
— Strasznie gadatliwy jest ten księżyc — stwierdził rozbawiony Katsuki, wpychając wolną rękę pod ramię Nikiforova. Potem spojrzał czule na narzeczonego i zagadnął: — To jak? Idziemy do domu czy zapuszczamy tu korzenie?
— Za podmokły teren — odpowiedział żartem Viktor i skinął w kierunku widocznego kilkaset metrów dalej domu. — Chodźmy gdzieś, gdzie jest odpowiednio miękka kanapa dla naszych starych korzeni… Chciałem powiedzieć: korzonków.
Suchość tego dowcipu nie spowodowała oczywiście, że burza zawróciła, aby spróbować swoich sił w innym mieście, ale przynajmniej zrobiło im się weselej i nieco cieplej. Narzeczeni wznowili marsz i raźnym krokiem ruszyli do przytulnego mieszkania, przeskakując z gracją niewielkie kałuże, jakby stanowiło to element wymyślanej naprędce choreografii do ich własnej, deszczowej piosenki.
— Skąd wiedziałeś, że już wracam? — zapytał Katsuki, pokonując szczególnie długą kałużę, lecz chwila nieuwagi kosztowała go pomyłkę przy stawianiu nogi. Tuż za przeszkodą Yuuri przechylił się w lewo i byłby skończył stopą w wodzie, gdyby natychmiast nie pochwycił go Viktor, przyciągając mężczyznę do siebie za wsuniętą pod ramię rękę.
— Zauważyłem cię z okna, jak przechodziłeś przez pasy i jakoś tak nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wybiec ci na spotkanie — zdradził Viktor, ukazując uśmiech w kształcie serca. — I nie na darmo, jak się okazuje. Dzięki mojemu bohaterstwu ocaliłem jeden but od utonięcia.
— Ale przez to sam wyglądasz teraz jak zmokła kura. Mogłeś chociaż wziąć parasol — wytknął Yuuri, gdy wrócił do pionu i zapobiegawczo przywarł do narzeczonego.
— Nie musiałem. Wiedziałem, że wpuścisz mnie do siebie — odparł Rosjanin tak pewnie, jakby wygłaszał najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
Japończyk najpierw uniósł brwi, a potem uśmiechnął się szeroko na tę deklarację. Gdyby Viktor częściej mówił równie niewinne rzeczy, za którymi kryło się więcej uczuć niż w niejednym kwiecistym wyznaniu, serce Yuuriego nie miałoby szans na przetrwanie.
— Ach tak? A skąd wiesz, że bym cię nie zaskoczył i nie kazał biec za sobą? — zauważył Yuuri z delikatną kpiną, ale w trakcie mówienia odgłos kotłującej się nad nimi burzy wyraźnie się wzmógł. Zerknęli spod parasola. Chociaż między chmurami dało się dojrzeć paski błękitnego nieba, a deszcz nieco osłabł, znajdująca się nieco dalej ciemna ściana świadczyła o nieuchronnym pogorszeniu się pogody. — No dobrze, jednak wpuściłbym. Inaczej bałbym się, że ściągniesz na siebie jakiś piorun — dodał, wymownie spoglądając wprost na czoło Viktora.
— Yuuri! — sapnął z oburzeniem Nikiforov.
— Chodziło mi oczywiście o to, że jesteś taki wysoki — wyjaśnił Yuuri i zaśmiał się na głos, czując, jak urażony sugestią Viktor wpycha nos w zagłębienie pod jego uchem. Mimo to jakoś nie umiał się powstrzymać, żeby się z nim nie podroczyć. — Mój ty wielki, kochany piorunochronie…
Już nic więcej nie powiedzieli, chichocząc, pomrukując i robiąc to, co zakochane pary robiły, kiedy zapominały o bożym świecie. Bardzo mokrym, szumiącym, bożym świecie. Świecie, który wyglądał tak, jakby za chwilę miał pójść na dno, ale jakimś cudem tego nie robił, bo był zbyt pełen szczęśliwych wariatów.
...no i kto właściwie powiedział, że deszczowa pogoda nie zbliżała ludzi?
Awaria
***
Kiedy tylko Viktor otworzył oczy, w mig pojął, że ta pobudka była trochę inna niż wczoraj. I przedwczoraj. I przedprzedwczoraj. I… O cholera, jak mu się to dawno nie zdarzyło. Nie przy kimś. Jeszcze nigdy przy Yuurim.
Ale nietypowość sytuacji nie była ani winą zegara, który wskazywał jakąś nieludzką czwartą dwadzieścia nad ranem, ani pozycji, w której spali przytuleni do siebie narzeczeni. Czy raczej — nie tylko. Viktor przełknął zalegającą w gardle gulę. Spokojnie, tylko spokojnie. Bez paniki. Nie myśl o tej słodkiej, pogrążonej we śnie piękności, z ust której może i nieelegancko wydostała się kropla śliny, ale te usta wraz ze śliną przylegały do jego nagich pleców, dzięki czemu skórę owiewał równomierny, przyjemny oddech. Nie myśl o ciepłej dłoni przewieszonej przez pas, bo to groziło wyłącznie śmiercią i jednokierunkową podróżą wprost do bram piekielnych. Nie myśl o bladych, lecz idealnych (jakby je sam Michał Anioł obrabiał!) udach przyciśniętych do własnych ud, gdy właściciel boskich kończyn nieświadomie przerzucił nad nim nogę, całkowicie zagarniając na własność pana Nikiforova. I przede wszystkim miał surowy zakaz myślenia o biodrach, które czuł, och, czuł wraz z każdym, wcale nie najmniejszym szczegółem, gdy ukryte za bokserkami krocze stykało się z jego niemal gołymi pośladkami…
Yuuri mruknął przez sen i poruszył się, mimowolnie przylegając do Viktora w ciaśniejszych objęciach, na co poranna awaria w rosyjskich slipach przypomniała o swojej obecności.
Viktor z trudem zdusił w sobie jęk. No cóż… Był tylko facetem. Który spał w samej bieliźnie. Obok najbardziej seksownego Erosa na świecie. Uwodzącego go nawet przez sen. Takie rzeczy po prostu się zdarzały. Dziwne byłoby dopiero to, gdyby takie rzeczy się NIE zdarzały. I dlatego przekornie powinien cieszyć się z obecnego stanu rzeczy — w końcu była to normalna, zdrowa, ludzka reakcja na kontakt z ukochaną osobą. A że niewinne przytulanie za sprawą jakichś pokrętnych, freudowskich ścieżek myśli zmieniło się w pikantny sen o nagim Katsukim jeżdżącym w samym łyżwach… Nie mógł za to winić ani siebie, ani tym bardziej podatnego na sugestie Miniforova. Przecież nie istniała absolutnie żadna siła zdolna przeciwstawić się tak pięknym nogom. I całej reszcie.
Problem pozostawał jednak problemem i nie dało się go zignorować tak po prostu. Viktor zdecydował się więc po cichu pójść do łazienki, by wziąć sprawy w swoje ręce. Tylko że to wcale nie było takie proste — bo gdy już miał się wysunąć z łóżka, żeby zostawić narzeczonego na łaskę i niełaskę zimna, dłonie Yuuriego pochwyciły go, zaciskając się mocniej wokół pasa.
Na wszystkich bogów łyżwiarstwa figurowego, nie teraz!
— Yuuri… — szepnął najłagodniej jak się tylko dało, starając się rozewrzeć palce Japończyka. — Yuuri, puść. Muszę do toalety. Zaraz wrócę.
— Ale ten kostium… — mruknął Yuuri przez sen. — Ma zamek na plecach… Nie poradzisz sobie sam…
— Jaki zamek? — zdziwił się Viktor.
A niech to. Czyli w czasie, gdy rosyjska wyobraźnia właśnie usilnie starała się wyprzeć z pamięci obraz rozkosznie wyginającego się na lodowisku Yuuriego, wyobraźnia Katsukiego najwyraźniej podsuwała mu widok Nikiforova w jakimś obcisłym kostiumie łyżwiarskim. Z suwakiem na plecach. Który Yuuri chciał rozsunąć, aby dobrać się do…
Nie, nie, mowy nie ma! Brzydka wyobraźnia, niedobra! Leżeć! Nie dotykać!
— Pomogę ci… — Yuuri nie miał jednak wglądu w galopujące myśli Viktora, dlatego nie wiedział, że całus złożony między łopatkami narzeczonego niemal wysłał go na tamten świat. Że ręce, które powoli zmierzały w dół, aby uspokajająco pogłaskać go po nogach, to nie był najlepszy pomysł. I w ogóle nie był żaden pomysł, a wszystko zwiastowało jedną, potężną katastrofę, w której dwudziestoośmioletni Rosjanin grał rolę nienasyconego dewianta. W każdym calu. I centymetrze.
— Nie, nie ruszaj! Poradzę sobie…! — Viktor próbował wywinąć się z objęć, ale za późno. Dreszcz podniecenia przebiegł wzdłuż całego kręgosłupa aż po koniuszki palców, kiedy dłoń ukochanego przypadkiem dotknęła wypukłości bielizny. — Yuuri…!
Yuuri otworzył oczy, a nawet lekko uniósł głowę, jakby dopiero teraz faktycznie się obudził. Rozespany umysł powoli trawił informacje, aż wreszcie dla upewnienia się Katsuki bezwstydnie położył rękę na kroczu Viktora, dotykając jego męskości. Rosjanin zadrżał. Siedem na dziesięć w skali kompromitacji. A wynik tylko rósł. Dosłownie.
— Aha… To o to chodziło — zrozumiał Yuuri, kładąc głowę z powrotem na poduszkę. — Wybacz.
— Nie, to ja… To ja powinienem przeprosić, że cię o… o… oooch… — Viktor westchnął mimowolnie, gdy oceniająca stan jego podniecenia dłoń nagle wsunęła się za linię majtek. — Yuuri! Co ty wyprawiasz?!
— Biorę za to odpowiedzialność — szepnął i musnął nosem szyję Viktora, dokładnie tam, gdzie znajdował się jeden z jego słabych punktów. Wyglądało na to, że japońska strona nie miała zamiaru brać w tej wojnie żadnych jeńców. Ale za to brała coś innego. Oj, brała.
— Yuuri, nie musisz, po prostu daj… mi… O Boże… — Viktor starał się oponować, ale seria pieszczot w postaci delikatnego ugryzienia w ramię, ocierającego się o jego pośladki ciała oraz owiniętych wokół członka palców udowodniła, że wszelki opór był daremny. — Więcej…
— Uhm — mruknął w odpowiedzi Yuuri, zaczynając poruszać zaciśniętą dłonią.
Kciukiem jednej ręki pieścił główkę twardego penisa, podczas gdy druga dłoń dołączyła do pracy, łagodnie masując jądra. Pocałunki zraszały tył rosyjskiej szyi niczym letni deszcz: ciepły, wilgotny i tak niesamowicie przyjemny, że Viktor aż zamknął oczy. Yuuri działał instynktownie, nie wydając z siebie żadnego zbędnego dźwięku, podczas gdy z gardła Rosjanina raz za razem wydostawały się zduszone sapnięcia i jęki. Chłodna postawa ukochanego podniecała Viktora jeszcze bardziej, sprawiając, że wprost topniał w jego rękach. Jeszcze chwilę temu gotów był dzwonić po straż pożarną (była zima, marzec, Petersburg, a mimo to jego ciało płonęło niczym suchy las tropikalny po podlaniu benzyną), po pogotowie… a może najpierw do popa… A teraz jeśli potrzebował jakiegoś kapłana, to chyba już tylko dlatego, żeby w trybie przyspieszonym udzielił im ślubu, z którym zwlekali stanowczo zbyt długo.
Chociaż może lepiej, żeby ceremonia poczekała jeszcze kwadransik. Dosłownie. Przy tej intensywności doznań i tak nie istniała możliwość, aby Viktor wytrzymał zbyt długo, bo świadomie czy też nie, Yuuri zamierzał pobić osobisty rekord w doprowadzeniu narzeczonego do orgazmu.
Viktor wyprężył się, przygryzając dolną wargę, a palce wbił w obejmowaną poduszkę, gdy niespodziewanie doszedł w rękach Yuuriego. Stan uniesienia trwał dopóty, dopóki Viktor nie rozluźnił się i nie zadrżał od nadmiaru pobudzenia z powodu wciąż poruszającej się wzdłuż członka dłoni. Wtedy trzeźwość myślenia zalała go niczym zimny kubeł wody, zmuszając, aby złapał Yuuriego za nadgarstki i odsunął ręce od swojego krocza. Rychło w czas.
— Yuuri — jęknął cierpiętniczo, sięgając pospiesznie po chusteczki, żeby wytrzeć palce Katsukiego. — Ja… To było…
Słowo „niesamowite” walczyło o pierwszeństwo z „niepotrzebne”, ale Viktor nie umiał się na nic zdecydować. Jąkał się więc i gubił słowa, jednocześnie pozbywając się śladów swojej winy z uwielbianych dłoni. Tak bardzo uwielbianych… Bo gdyby nie środek nocy, chyba porwałby Yuuriego w ramiona i obcałowałby po kolei każdy z tych boskich palców, które sprawiły mu przyjemność nieporównywalnie większą niż chłodna muszla sedesu i własna pięść.
Och, no przecież. Przyjemność. Dość jednostronna, na swoje nieprzewidziane nieszczęście. A skoro wcześniejsze pieszczoty niemal doprowadziły krew Nikiforova do wrzenia, to Katsuki również mógł potrzebować małej… pomocy. I tu do akcji wkraczał Viktor.
Dobra już, dobra. Nie wkraczał. Bardziej „wypinał się”.
— Yuuri… Żeby bawić się po nocy w Erosa, który potajemnie uwodzi Psyche… Nieładnie — szepnął Viktor miękkim, nieco zalotnym głosem, gdy już się uspokoił i wyrzucił chusteczkę do znajdującego się nieopodal kosza. Potem mężczyzna ugiął nogę, by zalotnie potrzeć stopą łydkę Japończyka. — W takim razie czy masz ochotę na mały rewanż?
Nic. Ręce Yuuriego wróciły na starą pozycję, obejmując Viktora na wysokości brzucha, ale on sam nie pisnął nawet słówka. Wstydził się? Nie chciał zawracać mu głowy? Czekał na sposobność, aby samemu umknąć do łazienki? O nie, cokolwiek Yuuri planował, nie wyjdzie z tego łóżka tak po prostu. Nie po tym, co zrobił. Co fantastycznego zrobił. Co zrobił bez wahania i w trosce o komfort Viktora. Yuuri zasługiwał na to samo i jeszcze więcej.
— A może chcesz pójść na całość? — zaproponował Nikiforov cicho, sięgając dłonią za siebie, żeby musnąć udo Katsukiego. — Co, Yuuri? Nie musimy nawet zmieniać pozycji… Jeśli chcesz, to ja…
Viktor zawiesił głos i kokieteryjnie otarł się tyłkiem o męskość Japończyka. Myślał, że w ten sposób się zrewanżuje. Że Yuuri będzie mógł dalej grać niedostępnego Erosa, którego twarzy nie ujrzy, żeby bóg nie rozpłynął się w powietrzu. Że zrobią to powoli, słysząc jedynie swoje głosy i czując dotyk złączonych ciał. Że po wszystkim zasną tak jak leżeli, jeden wtulony w drugiego, ręce na talii, krocze przy… przy…
Zaraz. Coś było nie tak. Viktor jeszcze raz przylgnął mocniej do Yuuriego, oczekując jakiejkolwiek oznaki zainteresowania sugestią o wczesnoporannym seksie, ale nic się nie stało.
Brak komentarza. Brak reakcji. Brak… erekcji?
— Yuuri?
Ale w odpowiedzi Viktor usłyszał jedynie ciche posapywanie, a na plecach poczuł regularny nacisk unoszącej się klatki piersiowej. Yuuri zasnął. Tak zwyczajnie. Nic to, że zostawił osłupiałego narzeczonego i jego rozgrzane ciało na wieczną męczarnię (no dobra, nie wieczną, tylko do szóstej, i nie na męczarnię, a na zasłużony odpoczynek), najpewniej zapominając o całym zajściu. Viktor zrobił swoje, Viktor może odejść. Czy raczej Yuuri. Jak zawsze Yuuri. Och, Yuuri…
— Jesteś okropny. — Mimo to Viktor uśmiechnął się do siebie, przymykając oczy, a dłonie Katsukiego zamknął w swoich dłoniach. W końcu sam chciał być zaskakiwany. Więc był. W każdej sekundzie i o każdej porze dnia i nocy. — Kolorowych snów.
Wzrok
***
Viktor wiedział, że Yuuri był zły. Och, właściwie to nie tak do końca zły. Nie był nawet wkurzony.
Po prostu był śmiertelnie spokojny.
Właśnie ten nieopisany spokój podpowiedział Viktorowi, że w końcu się doigrał. Nie, nie chodziło o żadne kulinarne perturbacje, bo w tej dziedzinie szło mu już naprawdę dobrze. Powodem scysji była galopująca demencja Rosjanina, która jeśli nie dotyczyła ogólnych obietnic bez pokrycia, to powodowała, że z głowy łyżwiarza wylatywały wszystkie sprawy związane z obowiązkami domowymi. I tak trzeci raz w ciągu ostatniego tygodnia Viktor zapomniał pozmywać naczyń, choć jednocześnie akurat dziś po raz pierwszy przypadała kolej Yuuriego na zrobienie kolacji. Romantycznej kolacji, jak mu to wyrzucił. Kolacji z użyciem patelni, która nurkowała w zlewie już od wczoraj.
A skoro była wina, należała się również i kara. Właśnie dlatego zawsze radosny i pewny siebie Viktor szedł do sypialni jak na ścięcie. Bo co, jeśli okaże się, że przykładem wielu mężów świata będzie spał dziś na kanapie? Co jeśli błagania na kolanach nic nie pomogą, bo Yuuri wystawi mu walizkę za drzwi mieszkania? Co jeśli spojrzy na niego znad okularów i nagle zażąda rozwodu? Ślubu jeszcze nie było, to prawda, ale w rosyjskiej głowie wszystko wyglądało śmiertelnie poważnie. Dlatego też skruszony Nikiforov naprędce przysięgał sobie w duchu, że już nigdy-przenigdy nie zapomni o żadnym kubku ani talerzu, choćby miał… choćby… miał…
Stojący w progu Viktor pomyślał, że chyba pomylił pokoje. Mieszkania. Miasta. Planety. Wszechświaty. O cholera…
W sypialni paliła się jedynie mała lampka, ta po lewej stronie, pogrążając pokój w ciepłym, nastrojowym świetle. Rolety w oknach zostały już zaciągnięte, odcinając mieszkanie od widoków miasta, po Makkachinie nie było ani śladu, bo najwyraźniej wybrał dziś nocleg na posłaniu w salonie, a na środku łóżka leżał… Yuuri.
Nagi Yuuri.
Podparty o zagłówek mężczyzna bezwstydnie rozchylał ugięte nogi, prezentując przed Viktorem widok, od którego zaschło mu w ustach, a krótkie, zielone spodnie zaczęły być za ciasne w kroczu. Katsuki obejmował twardy członek jedną ręką i stymulował go, poruszając dłonią w górę i w dół. Robił to niespiesznie, pieczołowicie, trochę na pokaz, całą uwagę skupiając na posuwistym ruchu. Drugą ręką dotykał się po klatce piersiowej, jakby palcami próbował imitować czyjeś pocałunki. Włosy miał zmierzwione, oczy zamknięte, brwi ściągnięte w napięciu. Cały był napięty. Napięcie czuć było w powietrzu. Napięte były również nerwy Viktora i… nie tylko.
— Yuuri… — zaczął, zbliżając się do przodu, by pochwycić narzeczonego w ramiona, ale na dźwięk swojego imienia Katsuki otworzył oczy i spojrzał na Nikiforova z dziwną powagą.
— Nie.
Prosty zakaz, jedno słowo. Ciche, lecz dosadne polecenie. Viktor przełknął ślinę.
— Yuuri… Pozwól mi…
— Nie — zabronił jeszcze raz Japończyk. — Nie dotykaj. Masz patrzeć.
Więc Viktor patrzył. Patrzył, jak jedna z dłoni Yuuriego poruszała się wzdłuż członka, a druga pieściła klatkę piersiową, ocierając się o twardy sutek. Katsuki trwał w tej bezwstydnej pozie nawet wtedy, kiedy na czubku penisa zalśnił preejakulat, a obciągnięte stopy niemal wbiły się w pościel od nadmiaru rozkoszy. A Viktor mógł się temu jedynie bezwiednie przyglądać. Nie mógł dotykać ani siebie, ani tym bardziej Yuuriego. Chłonął więc obraz. Chłonął Yuuriego.
Chciał go pochłonąć. Chciał…
— Spróbuj, a już nigdy więcej nie będę się z tobą kochać — ostrzegł cicho Yuuri.
Zmarszczka, która pojawiła się między brwiami Japończyka, sprawiła, że Viktor zatrzymał dłoń w połowie drogi do upragnionej osoby. Yuuri blefował, prawda? Na pewno blefował. Musiał blefować. Ale jednocześnie ta chwila zwątpienia, jaka targnęła Viktorem, całkowicie go sparaliżowała. Z drugiej strony Yuuri był uparty i jeśli naprawdę czegoś chciał, był skłonny się o to spierać. Nie musiał się nawet obrażać na całe życie. Wystarczyłby miesiąc, a Viktor umarłby z tęsknoty za nim.
Rosjanin wciągnął powietrze. Wciąż patrzył, jednak wkrótce przypomniał sobie, że mógł też mówić.
— Yuuri, jesteś taki piękny… — szepnął zachęcająco, na co Yuuri jęknął i znów zamknął oczy. — Myślisz o mnie, prawda? Dotykasz się, wierząc, że to ja. Jak wyglądam w twojej głowie? Co mam na sobie? Powiedz, Yuuri. Zdradź mi chociaż to.
— Jesteś… rozebrany… — przyznał. Viktor bez słowa rozwiązał pasek yukaty.
— Czy to ja poruszam ręką? A może wyobrażasz sobie moje usta? — dopytywał. Tembr jego głosu sprawił, że Katsuki odchylił głowę i głośno westchnął.
— Ja… — Obrona Yuuriego wyraźnie osłabła. — Ja wcale nie…
— Czyli ustami. Doskonale. — Viktor zrzucił górę yukaty. Mówienie było torturą, ale cała ta sytuacja zaczęła być również pokrętnie przyjemna. — Widzisz to? Widzisz, co robię? Najpierw całuję twój członek, jakbym się z tobą drażnił. Jeden raz, drugi, może trzeci… A potem biorę cię do ust, powoli, zaczynając od główki, coraz więcej i więcej z każdą sekundą. Moje usta są wypełnione tobą. A potem… ssę. Wiem, że tego chcesz. Uwielbiasz, kiedy bawię się językiem. Kiedy wchodzisz coraz głębiej…
— Vik… tooor… — Dłoń Yuuriego zacisnęła się nieco mocniej na penisie, a oddech przyspieszył.
Rosjanin zdjął spodnie i podszedł do łóżka. Nie musiał wyobrażać sobie Yuuriego. On go widział. W całej okazałości. Doskonałego, seksownego i całkowicie podatnego na najczulszy szept. Wyprężonego na pościeli, wygiętego w lekki łuk, z rozpostartymi nogami i lśniącymi od rozkoszy rzęsami. Perfekcyjny.
— Wspieram dłonie na twoich idealnych udach. Na całym świecie nie ma nikogo, kto miałby lepsze nogi od twoich. Twoje są najwspanialsze, szczególnie wtedy, kiedy czuję je przy swojej twarzy. Kocham je. Kocham cię całego — wyznał Viktor i nachylił się nad Yuurim. Wprost pożerał go wzrokiem. — A ty kochasz się ze mną. Z moimi ustami. W moje usta.
Wtedy Yuuri do reszty zatracił się w wyobrażeniach i już po chwili jęknął wyjątkowo głośno, gdy jego podbrzusze pokryło się ciężkimi, lepkimi kroplami nasienia. Viktor uśmiechnął się, widząc efekt swoich działań. Przegrał, ale wygrał.
— Vkusno — wymruczał Rosjanin, po czym oblizał wargi. — Jesteś przepyszny.
Trwał tak, sycąc oczy widokiem zamroczonego orgazmem Japończyka, aż wreszcie ciszę przerwał powolny szept.
— Viktor… — Yuuri otworzył oczy i z niejakim trudem skupił wzrok na ukochanym.
— Tak?
— To miała być kara za to, że nie dotknąłeś naczyń… ale jeśli… jeśli pokażesz mi zdjęcie pustego zlewu, a potem zrobisz ze mną wszystko to, o czym przed chwilą mówiłeś… — Wyczerpany Yuuri położył głowę na poduszki. — ...to ci wybaczę.
Na kilka sekund zapadła cisza: krótka, wymowna i wypełniona ciężkim oddechem dochodzącego do siebie Yuuriego. A potem wszystko się zaczęło.
Viktor chyba jeszcze nigdy w życiu nie pobiegł tak szybko do kuchni.
Słuch
***
Niebieska kanapa była miejscem, gdzie wiele fantastycznych pomysłów miało swój początek, a równie dużo wieczorów odnajdywało swój romantyczny koniec. Z tego faktu doskonale zdawał sobie sprawę rosyjski właściciel całego apartamentu, pomieszkujący od jakiegoś pół roku japoński współlokator, a nawet pies, najważniejszy opiekun domowego ogniska. I właśnie dlatego weekendami, kiedy mogli wreszcie zgiąć wysłużone kolana, nie istniała żadna siła, która była w stanie sprawić, by zmęczeni treningami łyżwiarze (i tylko nieco zmęczony spacerami pudel) nie spędzili na ulubionym meblu chociaż godzinki. Albo dwóch. Ewentualnie całego wieczora.
Nie musieli szaleć ani wyczyniać niesamowitych akrobacji, aby było im tak zwyczajnie, po ludzku przyjemnie. Wystarczyło, że siedzieli obok, rozmawiając i zmniejszając dystans między sobą. O, zupełnie jak podczas tych niezwykle przyjemnych chwil, kiedy to usta któregoś z narzeczonych jakoś tak naturalnie odnajdywały drogę do policzka tego drugiego, ręka intuicyjnie owijała się wokół talii, głowa opadała na ramię, dłoń opadała na kolano, a czworonóg padał na nich wszystkich razem, wywołując śmiech i pouczające komentarze „Makkachin, najpierw rezerwacja!”.
Ale tym razem było znacznie spokojniej, a w grę wchodziło nie romansowanie, lecz rodzące się koncepcje. Yuuri z podciągniętymi niemal pod samą brodę kolanami robił notatki w zeszycie, przeglądając wydrukowane z komputera tabele ISU, za to Viktor siedział w znacznie bardziej klasycznej pozie i przesłuchiwał zgromadzone na swoim smartfonie piosenki. Przerwa między sezonami nie oznaczała wcale przerwy w pracy. Zanim mogli z czystymi sumieniami pojechać na wakacje do Hasetsu, musieli jeszcze omówić harmonogram tworzenia nowych programów, a jednym z pierwszych i najważniejszych ich punktów był dobór muzyki.
— O, a posłuchaj tego, Yuuri. — Viktor delikatnie trącił ukochanego w ramię i podał mu jedną ze słuchawek.
Katsuki oderwał wzrok od rozpiski punktowej z zeszłego roku, patrząc z delikatnym powątpiewaniem na miniaturowy głośniczek.
— Tylko nie mów, że znowu wpadłeś na jakiś pomysł z programem galowym — próbował zgadnąć, wkładając do ucha zaoferowaną słuchawkę.
— Nie tym razem, moja ty lożo szyderców — zaśmiał się w odpowiedzi Viktor. — Posłuchaj i zgaduj.
— No dobrze, dobrze… Tylko poczekaj… Puść od początku — poprosił Yuuri, zakrywając drugie ucho, aby skupić się na rozbrzmiewającej muzyce. Po kilkunastu sekundach łagodnej, skrzypcowej melodii mężczyzna otworzył oczy i skinął głową. — Mhm. Niezłe. Wydaje mi się, że ma odpowiednie tempo na program dowolny. Dla ciebie czy dla mnie?
— Dla ciebie — odparł z dumą Viktor, odgarniając niepokorny kosmyk za ucho Yuuriego. — Tak czułem, że ci się spodoba. Ale pamiętaj, że to tylko luźna wskazówka. Wolałbym, żebyś sam coś wybrał.
— Wiedziałem. — Japończyk westchnął, spoglądając na telefon Rosjanina. Tytuł piosenki przesuwał się powoli z lewa na prawo i z powrotem. Kamome. Hm, musiał zapamiętać nazwę i sprawdzić inne utwory tego wykonawcy. Coś takiego będzie się liczyło jako własny pomysł, prawda? — Nie odpuścisz i nie wybierzesz mi czegoś sam?
— Yuri on ICE było wspaniałe i wierzę, że jesteś w stanie przygotować coś równie… Nie, coś jeszcze lepszego w tym sezonie — zapewnił Viktor i już miał przytulić się do Yuuriego, kiedy piosenka w telefonie zmieniła się na kolejną. Rosjanin nagle się ożywił. — Zaraz, zaraz… Och, to też jest świe-
Zaintrygowany Viktor szybko obrócił się w bok, zapominając, że słuchał muzyki razem z Yuurim, więc wystarczył tylko jeden, nieostrożny ruch, aby słuchawka wyskoczyła z ucha Japończyka. Yuuri skrzywił się nieznacznie, bardziej zaskoczony samą sytuacją niż z powodu jakiegokolwiek bólu, ale Viktor zareagował nieco żywiej — natychmiast zwrócił się z powrotem ku narzeczonemu, robiąc zaniepokojoną minę.
— O jasna… Przepraszam, Yuuri. Nic ci nie jest? — Mężczyzna wyglądał na naprawdę przejętego, gdy delikatnie dotykał małżowiny Katsukiego, ale ten od razu pokręcił głową.
— Wszystko w porządku — zapewnił. Zaraz dla potwierdzenia Yuuri wziął słuchawkę, włożył ją z powrotem na miejsce i uśmiechnął się pokrzepiająco. — Po prostu ostrzeż mnie, jeśli znów będziesz chciał wykonać potrójnego axla bez najazdu, dobrze?
— Postaram się uwzględnić to w kolejnym programie. — Viktor odwzajemnił uśmiech, a potem mimowolnie przebiegł palcami niżej, wzdłuż płatka ucha Yuuriego, przez kabel od słuchawki aż do miejsca rozdzielenia. — To wszystko przez to, że przewód jest za krótki. Ale wiesz co? Widziałem kiedyś do kupienia takie specjalne, podwójne słuchawki dla par. Całkiem pomysłowe. Moglibyśmy bez problemu słuchać muzyki we…
— Nie chcę — przerwał mu Yuuri.
Rosjanin zamrugał. To było szybkie. Może nawet za szybkie.
— Aha. Mój osobisty wykrywacz zbędnych wydatków został aktywowany. Te japońskie czujniki są naprawdę niezawodne — rzucił dla żartu Viktor, głaskając Yuuriego po czuprynie. — Spokojnie, to naprawdę niedroga sprawa. Właściwie moglibyśmy się ograniczyć do takiego prostego rozdzielacza. Kwestia stu rubli.
Katsuki westchnął, po czym pokręcił głową i spojrzał ciepło na narzeczonego. Jak ten Viktor nic nie rozumiał…
— Nie, to nie dlatego. Po prostu lubię, kiedy dzielimy się jednymi słuchawkami, bo wtedy możesz być blisko mnie — wyjaśnił z wyraźnymi iskierkami w oczach, a potem znów skupił się na notatkach, uśmiechając się pod nosem. Cieszył się. I to bardzo.
Zupełnie jakby spodziewał się, że Viktor na chwilę przestanie łączyć wątki. I istotnie, pan Nikiforov rozchylił usta, gubiąc się na krętej ścieżce myśli — dokładnie gdzieś między „blisko mnie” a słodką miną, jaką Katsuki wtedy zrobił.
— Yuuri, czy mógłbyś… powtórzyć? — poprosił nieśmiało Rosjanin, na co Japończyk zaśmiał się cicho i podniósł wzrok.
— Wydaje mi się, że zamiast rozdzielacza powinniśmy kupić ci aparat słuchowy. — Yuuri niespodziewanie zbliżył się do Viktora, by cmoknąć go w lekko zaczerwieniony płatek ucha. — Powiedziałem, że nie chcę żadnych gadżetów. Lubię czuć bicie twego serca, kiedy słuchamy razem muzyki, ramię w ramię. Tym razem usłyszałeś?
— Tak, teraz tak. Głośno i wyraźnie — odparł znacznie pewniej Viktor, a na jego twarzy znów pojawił się uśmiech w kształcie serca. Uszczęśliwiony Rosjanin od razu objął narzeczonego w pasie i przyciągnął delikatnie do siebie, by Yuuri mógł się oprzeć o jego głowę. — To co? Jest ci wygodnie?
— Idealnie — mruknął zadowolony Yuuri, czując skroń Viktora tuż przy swojej. Ją oraz delikatny puls ukochanego człowieka.
A czasami, choć tylko czasami, koniec burzy mózgów na kanapie zwiastował początek czegoś znacznie bardziej miłego. Dokładnie tak jak teraz, gdy powolna, fortepianowa muzyka łączyła dwa serca, rozbrzmiewając w tych krótkich, dzielonych na dwoje słuchawkach.
Smak
***
Przez te kilka miesięcy wspólnego życia obowiązki prawie-że-małżeńskie metodą prób i błędów zdołały nabrać całkiem sensownego kształtu i ogłady. Jedna z ważniejszych zasad wspólnego mieszkania głosiła, że ktoś musiał nosić zakupy, żeby gotować mógł ktoś. A że z ich dwójki posiłki przygotowywane przez Yuuriego powstawały szybciej i sprawniej (a Viktorowi smakowały zdecydowanie bardziej), dlatego Rosjanin postanowił robić za tragarza. Ale za to bardzo szczęśliwego tragarza.
— Wróciłem! — zawołał od progu Nikiforov i zaśmiał się, kiedy wokół jego nóg zaczął krążyć puchaty satelita. — Makkachin! Dobry chłopiec, dobry. Opiekowałeś się Yuurim? W porządku, zaraz dostaniesz nagrodę…
— O, już jesteś — ucieszył się Yuuri, wychylając górną połowę ciała zza lodówki. Katsuki miał na sobie intensywnie niebieski fartuch, bardzo twarzowy swoją drogą, co wskazywało, że właśnie zabierał się do przyrządzania kolacji. — Masz ten sos sojowy, o który cię prosiłem rano?
Viktor wszedł do kuchni. Postawił na stole wypełnioną zakupami torbę i zaczął ją opróżniać, żeby dokopać się do cennego trofeum, uznawanego za jeden z najgenialniejszych wynalazków kuchni japońskiej, bez którego żadne danie nie mogło się obejść. Szczególnie takie wychodzące spod cudownych palców Yuuriego.
— Jasna sprawa — potwierdził z dumą Viktor, wyciągając na wierzch szklaną, niemal czarną butelkę. — Nawet nie wiesz, ile się za nim nabiegałem, tak dobrze był ukryty w dziale azjatyckim. Ale przecież dla mnie nie ma rzeczy niemo-
— Niemożliwe! To to! To one! — wszedł mu w słowo Yuuri, ignorując zupełnie sos, by wskazać na przeźroczystą, wypełnioną cukierkami torebkę, leżącą między pozostałymi zakupami.
Rosjanin nie zdążył nawet obrócić głowy, kiedy Japończyk okręcił się na pięcie i w pośpiechu pobiegł do regału, gdzie trzymał pamiątki związane z Viktorem. Wysupłał jeden z albumów, do którego w dzieciństwie wklejał wszystkie wycinki dotyczące wschodzącej gwiazdy rosyjskiego łyżwiarstwa, po czym zaczął przeglądać zeszyt z taką werwą, jakby chodziło co najmniej o szukanie odpowiedzi na pytanie z „Milionerów”. Oczywiście tej nieistniejącej, łyżwiarskiej edycji. Yuuri wertował zeszyt tak długo, aż wreszcie wydał z siebie pełen triumfu okrzyk, gdy odnalazł właściwą stronę.
— Wiedziałem! Nie pomyliłem się! — oznajmił, wracając do zaskoczonego Viktora, aby pokazać mu jedną z fotografii. — To te same czekoladki, prawda?
Nikiforov nachylił się i przyjrzał albumowi. Jeśli dobrze pamiętał, zdjęcie przedstawiało konferencję prasową na Mistrzostwach Europy w Lyonie, bo spod rosyjskiej bluzy wyzierał znajomy, srebrzysto-niebieski strój. Młody łyżwiarz z czasów, kiedy to mógł się jeszcze poszczycić długimi włosami, siedział wraz z dumnym jak paw Yakovem, który z szerokim i wybitnie nienaturalnym jak na niego uśmiechem odpowiadał na pytania dziennikarzy. W tym samym czasie Viktor poświęcał całą swoją uwagę zjadanej czekoladce, myślami błądząc daleko, daleko poza nudne spotkanie. Ech, gdyby mógł wtedy uciec do fabryki Willy’ego Wonki…
— To twoja ulubiona czekolada? — Kolejne pytanie wyrwało Viktora z rozmyślań. Skupił wzrok na Yuurim i z zaskoczeniem stwierdził, że Japończyk przypatruje mu się z tym szczególnym rodzajem zainteresowania, który już z rzadka widywał. Jak wtedy, kiedy musieli wybrać kostiumy na „Onsen on Ice” albo gdy pokazywał mu matrioszkę.
— Tak, ulubiona. Nawet bardzo. W sumie nie jestem jakoś przesadnie wybredny jeśli chodzi o wygody w hotelach, ale jeśli mogę, to zwykle pytam, czy ją mają… — Nagłe oświecenie spłynęło na Viktora. — Zaraz. Nie mów mi, że nigdy jej nie próbowałeś.
— No wiesz, jakby ci to powiedzieć… Jakimś przeciętnym, japońskim zawodnikom raczej nie serwują ulubionej czekolady żywej legendy łyżwiarstwa figurowego — zauważył nie bez delikatnego przekąsu Yuuri. — A poza tym nigdy nie byłem przesadnym koneserem słodkości. W końcu moim ulubionym deserem jest wieprzowina.
Viktor uśmiechnął się tajemniczo. Aha, więc to tak. Yuuri jeszcze nigdy nie jadł najlepszej rosyjskiej czekolady, a jemu właśnie trafiła się idealna okazja, aby wprowadzić ukochanego w nieznany świat słodkich pokus. Bez dalszego namysłu Viktor otworzył więc paczkę z cukierkami i wyciągnął stamtąd pojedynczą, owiniętą w barwny papierek czekoladkę. Z wierzchu przypatrywało im się pucołowate dziecko o nie do końca wiadomej płci, okolonej chustą twarzy oraz oczach nie mniej błękitnych co Viktorowe. „Alionka” głosił napis w cyrylicy.
— W takim razie musimy to nadrobić — stwierdził pogodnie Rosjanin.
Yuuri uniósł brwi i spojrzał niepewnie na narzeczonego.
— Nie no, co ty, nie mogę. Wciąż muszę uważać na dietę, bo zaraz są Mistrzostwa i w ogóle… — zaprzeczył pospiesznie, ale jak na gust Viktora nie zrobił tego na tyle przekonująco, żeby zaniechać poczęstunku.
— Jedna to nic takiego — uspokoił Viktor, wydobywając czekoladkę z papierka. — To jeden kęs, nie cała miska katsudonu. Zresztą, jeśli jutro zrobisz kilka ćwiczeń więcej, to tym bardziej nie powinno być żadnego problemu.
Zanim więc Yuuri zdołał wyrazić jakiś większy sprzeciw, Viktor przytknął cukierek do warg łyżwiarza i nacisnął ponaglająco, aby ten ją zjadł. Wzrok Rosjanina mówił wprost: „no co ty, Yuuri, ode mnie nie weźmiesz?”. Podziałało. Japończyk odetchnął przez nos, ale zaraz otworzył usta, potulnie dając się nakarmić. Przez chwilę nic nie mówił, smakując rozpływającą się na języku czekoladę, aż wreszcie przełknął i mruknął z zadowoleniem. Na jego ustach niemal natychmiast zakwitł uroczy uśmiech.
— Mm. Faktycznie, jest pyszna — przyznał Yuuri. — Zupełnie nie ma porównania z japońskimi słodyczami.
— Tak mówisz?
Viktor uniósł dłoń i otarł kciukiem kącik ust Yuuriego, na których pozostało nieco lśniącej kuwertury. Zlizał z koniuszka palca resztkę słodkości i mruknął z aprobatą. Czekolada smakowała naprawdę wybornie, ale tym razem sposób jej podania stanowił ucztę samą w sobie. A skoro tak… Viktor ostrożnie się nachylił i zamiast palcem, przylgnął do ust Yuuriego swoimi ustami. Każda wymówka wydawała się dobra, aby pocałować ukochanego, ale ta była z nich wszystkich chyba najsmaczniejsza. I z pewnością najbardziej kiczowata.
Pocałunek zaczął się delikatnie, prawie że nieśmiało, ale kiedy tylko Yuuri rozchylił wargi, Viktor wsunął język nieco głębiej. Słodkość ulubionej czekolady w ustach nie mniej ulubionego człowieka wydawała się tak niesamowita, że Viktor przestał mieć ochotę na kolację. Chociaż wciąż miał ochotę na japońszczyznę. Taką jedną, konkretną. Zanim jednak Viktor zdołał zainteresować się daniem głównym (a jego ręka wsunąć nie tam, gdzie trzeba), Yuuri się wycofał, dając wyraźny znak, że na takiej degustacji cała sprawa powinna się zatrzymać.
— Hmm… Nie powiedziałbym, że japońskie słodycze smakują źle. Jak dla mnie są… — Viktor oblizał się. — ...przepyszne.
— To zasługa rosyjskiego nadzienia — stwierdził zaczepnie Yuuri, na co Viktor zamruczał przeciągle i już miał zamiar znów pocałować kuszącego go narzeczonego, gdyby ten narzeczony nie położył mu palca na ustach. — O nie, nie, to już się robi za bardzo przewidywalne. Wystarczy słodzenia. Jak masz czas na takie rzeczy, to lepiej pomóż mi przy kolacji.
— A nie możemy nakarmić się miłością? — zaproponował z nadzieją Viktor.
Yuuri zaśmiał się cicho i od razu pokręcił głową.
— Wybacz, wolę mięso — przypomniał, jednak zaraz przysunął się do Viktora i szepnął znacznie ciszej: — Ale jak tak bardzo chcesz, to po kolacji zastanowimy się nad jakimś deserem z udziałem… no wiesz.
Spojrzenie Yuuriego podążyło w stronę czekoladek, co Viktor w mig pojął. Och, a nawet jeśli nie pojął, to jego wyobraźnia podsunęła mu własny, interesujący scenariusz.
Że chyba obaj nabawią się dziś cukrzycy.
Węch
***
Pierwszym bodźcem, jaki dotarł do świadomości Yuuriego, był zapach. Wyjątkowo nie chodziło jednak o gorycz kawy, która miała rozbudzić zakopanego w pościeli Japończyka, ale o coś znacznie bardziej delikatnego. Ulotnego jak wspomnienie, a jednocześnie wyraźnego, nęcącego. Jak… jak kwiaty. Tak, to z pewnością było coś kwiatowego. Yuuri najpierw wystawił głowę spod kołdry, węsząc z zamkniętymi oczami niczym skołowana surykatka, a potem wyczołgał się z łóżka i prawie na oślep podążył za tajemniczą wonią. Znał ją, ale zarazem nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy i w jakich okolicznościach ostatni raz się z nią zetknął. Była nietypowa, ale bliska. Cudza, ale wcale nie obca. Intrygująca. I to na tyle, że umysł łyżwiarza zupełnie pominął fakt, że był już ranek, a on obudził się w łóżku sam.
Yuuri przeszedł sypialnię i wyjrzał na korytarz. Tu woń nieco się wzmagała, a lekko uchylone drzwi toalety podpowiadały, że jej źródło mogło kryć się właśnie tam. Mężczyzna ziewnął, przetarł oczy, po czym ruszył dalej, człapiąc powoli jak lunatyk wiedziony nieznanym impulsem. Nie wiedział czemu, ale bardzo chciał rozwiązać tę zagadkę.
Gdy Katsuki wsunął głowę do łazienki, zastał tam odświętnie ubranego Viktora, który właśnie miał zamiar założyć ciemnopurpurowy krawat do eleganckiej, białej koszuli. Gdyby ktoś jakimś cudem nie znał łyżwiarskiej legendy, mógłby go pomylić z pracownikiem szacownego biura, gdzie Nikiforov zajmowałby wysokie, najpewniej kierownicze stanowisko. A sądząc po nienagannej prezencji oraz stylu, z jakim się ubierał, mógłby to być na przykład magazyn o modzie albo coś w rodzaju dobrze prosperującej agencji reklamowej.
Japończyk jednak zupełnie zignorował wygląd narzeczonego, bo całym jestestwem skupił się na tajemniczym aromacie. Łazienka była nim wprost przepełniona, a punkt kulminacyjny zapachu znajdował się na szyi Viktora, do której Yuuri zaraz przywarł ciepłym policzkiem.
— Twoja woda kolońska… — wymruczał półprzytomnie, muskając wargami skórę nad kołnierzykiem.
Viktor roześmiał się i jedną ręką objął Yuuriego w pasie.
— Chyba wolę tradycyjne powitania — zażartował Rosjanin, całując Japończyka w czubek głowy. — Dzień dobry, złoto moje. Co tak zaprząta twoją uwagę?
— No właśnie się zastanawiam… — Tym razem Yuuri wsunął nos za postawiony na sztorc kołnierzyk, na co z piersi Viktora wydostał się krótki chichot. — Wanilia?
— Zgaduj dalej.
— Hmm… Konwalie?
— Zbyt słodkie.
— Fiołki?
— Oddalasz się.
Yuuri sapnął, wypuszczając powietrze nosem, co zabrzmiało jak milcząca kapitulacja. Viktor uśmiechnął się triumfalnie.
— To stokrotki — zdradził wreszcie.
— Mhm… — mruknął przeciągle Katsuki i ponownie zaciągał się zapachem. — Ładne.
Viktor pogłaskał Yuuriego po rozczochranej czuprynie, w drugiej ręce dzierżąc oba końce niezwiązanego krawata. Yuuri jednak nie zwrócił uwagi na tę mini-jogę w rosyjskim wydaniu, bo jedyną istotną rzeczą na tamtą chwilę wydawało mu się wchłanianie kwiatowego zapachu. Jednocześnie wyobraźnia podsuwała Katsukiemu przyjemną wizję, w której to on i Viktor leżeli wtuleni w siebie na łące pełnej stokrotek, nie przejmując się żadnymi mrówkami ani muchami. W ogóle w wyobraźni z zasady nie uwzględniało się mrówek ani much. Bardzo mądrze. Niech żyje wyobraźnia.
— Yuuri, zaraz zapuszczę tu korzenie — westchnął na to Viktor, poruszając ścierpniętą ręką. — Zaczynam żałować, że nie skropiłem się kawą, bo może dzięki temu udałoby mi się ciebie dobudzić i zaliczyć chociaż jednego, porannego buziaka.
W normalnych warunkach Yuuri pewnie mógłby się na to obruszyć, ale że sytuacja nie wydawała się dla niego zbyt korzystna, potrafił tylko skinąć głową na znak, że kawa w sprayu to bardzo dobry pomysł. I w ogóle że kawa. Katsuki posłusznie odkleił się więc od narzeczonego i ruszył do umywalki, żeby przemyć twarz. W tym czasie Nikiforov zrobił dwa kroki do tyłu i korzystając ze sporych rozmiarów lustra, zajął się wiązaniem krawata w bezpiecznej odległości od kranu. Po minucie obaj mężczyźni prezentowali się już znacznie lepiej — na twarzy Yuuriego pojawił się żywszy rumieniec, a Viktorowi do pełni stylizacyjnego szczęścia brakowało już tylko marynarki.
— No dobrze. Makkachin wyprowadzony, grahamki są w chlebaku, kawa czeka na filtrze — wyliczył Rosjanin, po raz ostatni przeczesując grzywkę. — Będę uciekać.
— Gdzie? — zaciekawił się Yuuri, mrużąc niedowidzące oczy.
— Wspominałem ci wczoraj. Wywiad.
— Do tego nowego magazynu o modzie? — Yuuri starał się przypomnieć sobie jego nazwę, ale próby zakończyły się fiaskiem. — Mają dobry gust. Ciekawe, kiedy wyjdzie ten numer…
— A mnie ciekawi, dlaczego nie zaprosili również ciebie. Chociaż jak tak patrzę… — Viktor otaksował wzrokiem lekko znoszone bokserki i burą koszulkę, która jakimś nieznanym sobie cudem była o dwa rozmiary za duża tylko z jednej strony. Pewnie za mocno za nią ciągnął we śnie. — ...to najchętniej widziałbym cię w sesji „Playboya”.
— No wiesz co? — Yuuri objął się ramionami i spojrzał karcąco na Viktora.
— Oczywiście, że wiem. Parafrazując jeden cytat, uważam, że najpiękniejszy jesteś wtedy, gdy jesteś ubrany wyłącznie w swój zapach — odpowiedział z lekkością, mrugając porozumiewawczo do ukochanego. Chwilę potem Viktor wygiął się we wdzięcznej pozie, wysuwając jedną z rąk nieco bardziej do przodu, zupełnie jak kiedyś, kiedy po raz pierwszy witał się z Yuurim w onsenie. — W takim razie co powiesz o mnie? Jak wyglądam?
Yuuri uśmiechnął się. Nie miał okularów, więc to pytanie wydawało się takim samym inwalidą, jakim był on, ale nie wytknął tego Viktorowi. W zamian postanowił skorzystać z okazji i odpłacić się pięknym za nadobne.
— Dobrze. — Japończyk złapał Rosjanina za dłoń, przyciągnął go do siebie i przytknął nos do nadgarstka, gdzie również dało się wyczuć czarujący aromat stokrotek. — Ale pachniesz jeszcze lepiej.
— Yuuri! — Na twarzy Viktora pojawił się uśmiech w kształcie serca, a oczy rozświetliły wesołe błyski. — Mieszkamy ze sobą tyle czasu, a dopiero teraz dowiaduję się o twoim fetyszu?
Śmiech oraz przelotny pocałunek, jaki Katsuki złożył na dłoni, wydawał się idealnym zwieńczeniem porannego flirtu. Jednocześnie przyszedł jednak czas na nieco codziennej rutyny.
— Za dużo powiedziane. Ostatnio tak często wpychasz mi się pod prysznic, że jedyne, co od ciebie czuję, to mój żel do mycia. Spoconych koszulek po treningach postaram się nie wypominać — wytknął Yuuri, wypuszczając dłoń. — Ta woda kolońska to naprawdę miła odmiana.
Mimo to Viktor wciąż wyglądał na dość podekscytowanego powabnym zachowaniem Yuuriego i to nawet mimo jego ironicznych uwag. Rosyjski łyżwiarz puścił bowiem oczko, po czym płynnie okręcił się na pięcie.
— Bardzo miła, szczególnie że ten zapach jest słodki i cierpki jednocześnie. Zupełnie jak inny taki… specyfik… który znam i uwielbiam — stwierdził Nikiforov, uśmiechając się znacząco. — I chociaż z ogromną chęcią częściej skrapiałbym się tym drugim zapachem, to jednak niektóre przyjemności powinny pozostać zamknięte w sypialni. Dlatego dziś muszę pocieszyć się perfumami.
— Zaraz, dlaczego zamknięte w… — Yuuri na chwilę zwątpił w sens tego, co mówił narzeczony, ale wkrótce znaczenie zdania do niego dotarło. Co Viktor chciał na sobie czuć. A raczej kogo. — Viktor!
— Miłego śniadania! — zaśmiał się Rosjanin, w glorii chwały opuszczając pachnącą łazienkę. — A kiedy będziesz cieszyć się aromatem kawy, myśl tylko o mnie!
Dotyk
***
Viktor patrzył przed siebie z nabożnym podziwem, skupiając całą siłę woli, aby szczęka nie odturlała się gdzieś pod łóżko. Chociaż zniknął w łazience na dobrą chwilę, pozwalając Yuuriemu zająć się rozpakowywaniem reszty rzeczy po powrocie z Czterech Kontynentów, to nie spodziewał się, że przez te kilka minut sytuacja w sypialni zmieni się tak diametralnie. Zdążył już zapomnieć, jak jego narzeczony potrafił zaskakiwać, nie robiąc właściwie nic… Czy może raczej robiąc cokolwiek. Tak jak w tym momencie, kiedy to Japończyk miał na sobie strój Erosa i prężył się na samym środku pokoju niczym podczas jakiegoś prywatnego pokazu.
— Przepraszam, Viktor. Wydawało mi się, że kiedy wyjmowałem kostium z pokrowca, zahaczyłem jednym z kryształków o suwak — wyznał ze skruchą Yuuri, dostrzegając obecność partnera. Jednocześnie cały czas wdzięczył się na wszystkie strony w poszukiwaniu wspomnianej skazy. — Ale bez naciągnięcia materiału nie mogłem nic zauważyć.
Kiedy to powiedział, uniósł dłonie i zaczął dotykać klatkę piersiową tuż poniżej prawego ramienia, gdzie znajdowało się jedno ze skupisk błyskotek. Zjeżdżał rękami powoli, z pietyzmem, starając się wytężyć pozbawiony okularów wzrok (ach, no tak, okulary leżały daleko na łóżku razem ze zdjętym dresem… jak szczęśliwie…), aż w końcu nerwowym tikiem Yuuri odgarnął grzywkę znad czoła, aby mu nie przeszkadzała. Do tego momentu Viktor myślał, że śni. Teraz najwyraźniej majaczył.
Inspekcja nie przyniosła rezultatu, dlatego Yuuri przeniósł uwagę na talię, gdzie pyszniły się pozostałe kryształy. Starannie, jakby z czułością unosił każdy z nich czubkiem paznokcia, by wyczuć choćby najmniejszy defekt, ale strój wydawał się nienaruszony. Kiedy wreszcie łyżwiarz sprawdził ostatni, najmniejszy kryształek, ten znajdujący się naprawdę niebezpiecznie blisko krocza, odetchnął z ulgą i posłał Viktorowi uspokajający uśmiech.
— Wygląda na to, że wszystko jest w porządku — ucieszył się Yuuri, a potem nagle obrócił się na pięcie, kierując plecy w stronę Viktora. Wyciągnął prawą dłoń ponad lewe ramię, dotykając ukrytego w szwie kostiumu zamka błyskawicznego, i odchylił głowę do tyłu, by spojrzeć na ukochanego. — Viktor? Czy mógłbyś mi pomóc z suwakiem? W tę stronę zawsze jest trudniej.
Palce obleczone w ciemnoszarą, na wpół przezroczystą lycrę wywinęły wąską zakładkę stroju Erosa, aby ułatwić dostęp do ukrytego zapięcia… A może tak naprawdę w tym wszystkim chodziło o sprezentowanie bladej szyi, która tak cudownie kontrastowała z czernią materiału? Viktor poczuł delikatne mrowienie na ustach. Nie powinien tak reagować. Nie w ten sposób, nie aż tak bardzo. Przecież widywał już Yuuriego na występach, kiedy to łyżwiarz wcielał się w rolę najbardziej seksownego mężczyzny na całym lodowisku. Katsuki potrafił wyglądać wówczas tak ponętnie, że bez problemu zdobywał wyniki powyżej stu punktów. A jednak to w tym momencie, w tej niewymuszonej, zalotnej pozie, która obiecywała coś więcej, jednocześnie nie znacząc nic, Japończyk wydawał się najpiękniejszy na świecie.
Może dlatego, że tym razem to wcale nie był Eros, ale jego Yuuri.
Viktor podszedł do Yuuriego i chwyciwszy za suwak, pociągnął go ku dołowi. Pozbywał się stroju stopniowo, nienachalnie, tak jakby cieszył się chwilą, rozpakowując długo wyczekiwany prezent. Prezent jedyny w swoim rodzaju — miękki, gładki, o idealnych proporcjach. Yuuri trzymał prawą część kostiumu, rozchylając materiał wraz z postępem rozsuwanego zamka, i nie podejrzewał nawet, jakie wywierał tym wrażenie. Tymczasem kolejne centymetry rozdzielonej lycry odkrywały kuszącą scenerię bladej skóry oraz łagodnie zaznaczonych kości. Wspaniały. A najwspanialsze było to, że pod cienką warstwą rozciągliwego stroju plecy mężczyzny były zupełnie nagie. Oczywiście że nagie. Pod tym kostiumem nie mógł mieć nic oprócz bielizny. Nic…
— Czy to ma być kolejny element twojego występu? — zapytał cicho Viktor, docierając zamkiem aż do linii bioder. Tak niewiele brakowało, aby ukazał mu się cały. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Nie w ich sypialni.
Yuuri nieco mocniej odwrócił głowę, zerkając na narzeczonego kątem oka.
— Hę? Ale co? — zapytał.
— To. — Viktor dotknął palcem zaczynającą się u szyi linię kręgosłupa i przeciągnął wzdłuż niej paznokciem aż do samych lędźwi. Wyczuł, że Yuuri wciągnął powietrze, a po plecach przebiegł mu dreszcz. — Uwodzenie mnie.
Zaraz po tym Nikiforov uniósł obie ręce i wsunął je pod poły rozpiętego kostiumu, bezwstydnie kierując się w stronę brzucha. Strój zsunął się Katsukiemu z ramion, odsłaniając kolejne, pełne powabu fragmenty ciała, ale kostium nie spadł do końca. Japończyk skulił się nieco, chwytając przez materiał dłonie ukochanego, by tuż pod linią żeber powstrzymać ich dalszą, niespokojną wędrówkę.
— Viktor, nie o to mi chodziło… — wydyszał Yuuri, starając się nie jęknąć, kiedy opuszki palców zaczęły masować wrażliwą na łaskotki skórę na brzuchu. — Nie zamierzałem…
— Nie? W takim razie zdradź mi, czego tak naprawdę chcesz. Czemu nie chcesz dać się pieścić. Czyj dotyk wolisz — poprosił Viktor, zbliżając się ustami do karku Yuuriego. Powolne, głośne, mokre pocałunki zaczęły przyozdabiać górę japońskich pleców, a zęby w prowokacyjny sposób napierały na jeden z kręgów szyjnych. — Powiedz… Mój czy kostiumu?
— Viktor…
— Pewnie kostiumu. W końcu opina twoje nagie ciało z każdej strony. Ociera cię tam, gdzie lubisz — szepnął Viktor, czując, jak Yuuri zwija się pod dotykiem, jednocześnie lgnąc coraz bardziej do jego piersi. — W takim razie co powiesz na to, żebym to ja cię okrył? Otulę pocałunkami każdy centymetr twojego ciała. Poświęcę uwagę każdemu skrawkowi twojej skóry. Będę pieścił cię tam, gdzie tylko zechcesz. Gdzie nie sięga żaden strój.
— Vi… ktor.
Tym razem w głosie Yuuriego czaiło się coś więcej niż tylko przygana. To była prośba. Gorąca, ale niepozbawiona nuty stanowczości. Na ten delikatny rozkaz Viktor wycofał się nieznacznie, wciąż trzymając ręce na talii Japończyka. Był posłuszny, ale w pełnej gotowości. Na jedno skinienie, jeden szept był gotów uchylić Yuuriemu nieba i dać mu wszystko, czego zapragnie, jednak jeśli go odtrąci, chyba padnie na kolana, żeby błagać o…
— Pozwól mi się rozebrać. Inaczej… — Yuuri odetchnął, uspokajając oddech, a potem łagodnie pogłaskał spoczywające na biodrach dłonie narzeczonego. — Inaczej go pobrudzę.
Zrozumiał. I pozwolił. W końcu nie było mowy, żeby po takich słowach tego nie uczynił. Viktor zrobił krok w tył, dając Yuuriemu potrzebną przestrzeń, by samodzielnie dokończył swoje nęcące przedstawienie. Żeby mógł się przygotować.
Piękne, jasne ramiona wysunęły się spod czarnego stroju, w zamian pozwalając oblec się nikłemu światłu sypialnianej lampy. Zaraz potem Yuuri wyswobodził ręce, z każdą kolejną sekundą zwiększając obszar ciała, które miał zamiar oddać kochankowi. Zsunął kostium aż do pasa, a potem ostrożnie, niżej, strój znikał z bioder, ud, łydek… Wreszcie Japończyk stanął przed nim w samych bokserkach. Tył prawie nagiego tułowia prezentował się wspaniale nawet bez seksownych ubrań, a od nóg Viktor nie mógł wprost oderwać wzroku. Mięśnie poruszały się w absolutnie doskonały sposób, kiedy Katsuki przestąpił kilka kroków do przodu, pieczołowicie poskładał kostium i odłożył go do walizki. Dobrze. A może raczej… wspaniale.
Po chwili Yuuri wrócił do Viktora, ukazując mu zagadkową, trudną do odszyfrowania minę. Ledwie widoczny uśmiech ukryty w półcieniu sypialni zwiastował coś intrygującego. Coś, czego Rosjanin bardzo chciał skosztować.
— To co mówiłeś o tym okrywaniu? — zaczął cicho Yuuri, stając tuż przez Viktorem, by ten mógł go na powrót objąć w pasie. — Że dotkniesz mnie wszędzie?
— Gdzie tylko sobie zażyczysz — przytaknął Viktor, na co Yuuri zmrużył oczy i przyjrzał się narzeczonemu.
— ...wszystkim?
Viktorowi na samą myśl, co mogło kryć się pod tak szerokim określeniem, zrobiło się gorąco, ale na szczęście Yuuri już się tym zajął. Palce Japończyka sprawnie wsunęły się pod koszulkę, muskając wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha, a potem przeniosły się niżej, przy okazji podpowiadając, jakie konkretne części ciała Rosjanina znajdowały się na szczycie listy pod tytułem „wszystko”. Viktor uśmiechnął się pod nosem. No tak. Skoro już zaczął, to zamierzał to również skończyć.
Wspólnie.
— I wszystkim — zgodził się Viktor, w pierwszej kolejności zajmując się okrywaniem swoimi ustami ust Yuuriego.
Przyjemność
***
Dotyk. Uczucie obecności obcego ciała przy własnym ciele. Medium, za pomocą którego jednostka doświadczała świata, poznawała rzeczywistość i kontaktowała się z otoczeniem, a w szczególności z innymi ludźmi. Człowiek codziennie obcował z drugim człowiekiem — koledzy rozdawali sobie nawzajem kuksańce, rodzice głaskali dzieci po głowach, przyjaciele ściskali się na powitanie. Im bliżej związani byli ze sobą ludzie, tym pozwalali sobie na więcej, stawali się bardziej swobodni, bardziej kochający i otwarci… a wobec tej jednej jedynej osoby dotyk był wszystkim. Rozczulał, rozbudzał, rozpalał. Dawał poczucie bezpieczeństwa lub niebezpiecznie rozgrzewał do niemożliwości.
Zupełnie tak jak teraz.
Gdy tylko strój Erosa zniknął w czeluściach walizki, rozpoczęła się właściwa część zainicjowanego przez Yuuriego i Viktora tańca. Tańca, od którego stopniałby lód, gdyby tylko odważyliby się cokolwiek pokazać. Ale to był ich prywatny pokaz, intymny i jedyny w swoim rodzaju, jakiego nie dało się posmakować inaczej niż poprzez cielesny kontakt. Viktor dotykał ukochanego wszędzie: muskał ustami szyję, ocierał się torsem o tors, gładził lgnące ku niemu biodra, a udem napierał na krocze. Okrywał i odkrywał nowe rejony skóry, starając się otulić go całym sobą. W zamian Yuuri błądził paznokciami po plecach kochanka, chcąc zapamiętać każdy wrażliwy punkt, aby kiedyś — może za chwilę, a może innym razem — użyć tej broni przeciwko Viktorowi.
Ubrania Rosjanina nie miały już tego szczęścia, aby zostać złożone w kostkę lub spocząć na jakimś meblu. Spadły dokładnie tam, gdzie jeszcze przez chwilę znajdował się sam Nikiforov, zanim spragniony kolejnych pieszczot Katsuki nie rozebrał go i nie pociągnął za sobą na łóżko. Odgłosy krótkich, głębokich pocałunków wypełniły całą sypialnię, a już po chwili do porzuconego stroju Viktora dołączyły dwie pary bokserek. Sprawiedliwie nadzy kochankowie przywarli do siebie w ciasnych objęciach, na moment zapominając o powodzie, dla którego w ogóle zaczęli igraszki. Bo czy właściwie miało to znaczenie? Nic nie było ważniejsze od tego, że wreszcie mogli się dotykać do woli. Każdy nagły dreszcz i każdy urywany oddech stał się wspólnym doznaniem. Ale to było mało. Zawsze było mało, dopóki umysłu ostatecznie nie przyćmiewała ekstaza.
Noc rządziła się swoimi prawami i wspólnie rozbudzonego pragnienia nie dało się zaspokoić delikatnymi czułościami. Na szczęście Viktor nie zamierzał spocząć, dopóki nie ofiaruje Yuuriemu tego, do czego się zobowiązał. Ręka, którą do tej pory trzymał na talii leżącego obok Japończyka, stopniowo przesunęła się ku podbrzuszu, aż wreszcie natrafiła na najczulszy fragment ciała. Bezwstydnie uniesiona męskość Katsukiego prężyła się tuż nad kołdrą, twarda od pieszczot oraz wielu wyobrażeń. Naprawdę wielu. Jakby czekała, żeby się nią zająć, otoczyć, pobudzić, byle jak, byle szybciej… Byle z Viktorem. Bo Viktor potrafił rozpalić Yuuriego jak nikt inny na świecie.
Yuuri niespodziewanie jęknął i wyrwał się z objęć, gdy poczuł na członku kokieteryjny dotyk rosyjskiej dłoni. Na policzki wstąpił gorący rumieniec, a usta rozchyliły się w nagłym spazmie zaczerpniętego oddechu. Dlaczego? Dlaczego w ten sposób? Dlaczego tak przyjemnie…? Opuszka palca wskazującego Viktora najpierw musnęła czubek penisa, a potem powoli, tak strasznie i cudownie powoli przesunęła się w dół, aż do samych jąder. Tam palec zawrócił i podążył tą samą wrażliwą trasą z powrotem do góry. Ruch powtórzył się kilka razy, aż Yuuri przyzwyczaił się do nowego uczucia. Nie, nie przyzwyczaił. Całkowicie mu się poddał. Odchylił głowę do tyłu i pozwolił, żeby usta Nikiforova przylgnęły do jego szyi. Wtedy Viktor nieco pewniej zacisnął dłoń na członku, okrężnymi ruchami kciuka masując główkę penisa. Robił to, co zwykle lubił robić, gdy Yuuri go ujeżdżał, chociaż teraz sensacja wydawała się jeszcze głębsza, bo każda myśl, każdy najmniejszy nerw rozpłomienionego ciała skupiał się tylko na tym jednym doznaniu.
Viktor obejmował sztywny członek Yuuriego, by przy akompaniamencie licznych, żarliwych jęków sunąć dłonią wzdłuż całej jego długości. Co jakiś czas z gardła Katsukiego wydostawał się głośny pomruk aprobaty, kontynuowany przez serię cichych błagań „Viktor, jeszcze” oraz „Viktor, mocniej”. Wiedział, że Rosjanin uzależnił się od takich urywanych westchnień. Raz za razem zatracał się w brzmieniu japońskiego głosu oraz w tym znanym jedynie w sypialni języku, który im był głośniejszy, tym bardziej świadczył o doznawanej przyjemności. A Yuuri wprost uwielbiał, gdy Viktor wystudiowanymi ruchami nadgarstka budował powolne, rozbudzające pożądanie tempo, jednocześnie dotykając drugą dłonią rozpalonego policzka i smakując ustami jego ust.
Katsuki nigdy wobec nikogo nie czuł czegoś choćby podobnego. Tego, jak był kochany i pożądany. Ubóstwiany tak bardzo, że nie mógł się oderwać od tych ust, od tego torsu, od tych palców, które traktowały go jak bezcenny skarb. Każdy gest narzeczonego mówił mu, że był najlepszy i jedyny w swoim rodzaju. Tak zwyczajnie, tak mimowolnie, tak jakby Viktorowi wcale nie przeszkadzało to, jak wiele nieśmiałości i niedoświadczenia się w nim kryło.
Yuuri przymknął oczy, dając się pochłonąć atmosferze. Delikatnie podskubywał dolną wargę, prowokująco napierał językiem i wycofywał się, by przyjąć ukochanego do siebie, kiedy ten zgodnie z obietnicą dotykał i hołubił nawet najmniejszy skrawek ciała. Viktor pieścił go całym sobą, a Yuuri…
A Yuuri w tym samym czasie zaczął pieścić jego.
Gdy do Japończyka dotarła myśl, że znowu stał się jedynym, który jest zaspokajany, intuicyjnie wyciągnął palce w stronę sztywnego członka partnera. Pragnął zapewnić mu chociaż odrobinę przyjemności, chociaż częściowo wynagrodzić jego starania i oddać za całą czułość, jaka przepełniała każdy ruch. Ale to nie była odrobina. Wystarczyło zaledwie nieśmiałe muśnięcie jednego palca tuż przy trzonie, a Viktor zamruczał desperacko wprost w usta Yuuriego, czując przenikający podbrzusze skurcz. Kiedy chwilę potem na męskości spoczęła cała dłoń, Nikiforov wciągnął powietrze przez nos i na kilka sekund zapomniał, jak się oddycha. A później było tylko lepiej.
Palce, które przesuwały się w górę i w dół wzdłuż penisa Viktora, perfekcyjnie naśladowały ruchy rosyjskiej ręki. W tym samym czasie druga dłoń Japończyka pieściła klatkę piersiową ukochanego, raz za razem pocierając kciukiem jeden z twardych sutków, a wargi nie pozwalały nawet na chwilę odpoczynku, zmieniając każde rodzące się słowo pochwały w zduszony szmer. Cokolwiek dawał Viktor, jakkolwiek reagował i czegokolwiek próbował, Yuuri zwracał mu za to dwukrotnie. Co najmniej.
Mimo całej tej atmosfery, mimo wszystkich doznań, dla których aż chciało się stracić głowę, mężczyźni boleśnie wiedzieli, że nie mogą przesadzać z seksem, bo z pewnością odbiłoby się to na treningach i w efekcie na wynikach. Nie znaczyło to jednak, że jakakolwiek przerwa wchodziła w rachubę. Potrzebowali siebie. Łaknęli bliskości i ciepła w tę chłodną, zimową noc. Dlatego Yuuri prosił o dotyk. Dlatego Viktor dotykać nie przestawał. Życzenie stało się dla niego rozkazem. Poleceniem, które spełniał i które prowadziło go do spełnienia. Okazją, aby wraz z ulotną myślą o porannym treningu spróbować czegoś nowego.
— Yuuri… Chodź do mnie — poprosił w pewnym momencie Viktor, jednocześnie samemu przesuwając się ku ukochanemu. — Bliżej…
Rosjanin przeniósł dłoń z członka Japończyka na jego biodro, podpowiadając, aby leżący na boku mężczyzna położył się tuż przy nim. Choć ich twarze cały czas znajdowały się tuż obok siebie, a oddechy mieszały się wraz z gorącymi pocałunkami, ich ciała dzieliła przestrzeń kilkunastu centymetrów, potrzebnych na poruszające się dłonie. Odległość, którą Viktor chciał zniwelować, zarzucając jedną z nóg Yuuriego na swoje udo.
— Puść — poinstruował Viktor, delikatnie muskając palcami grzbiet dłoni Yuuriego.