Rozdział 1
Przebudzenie
Obudził mnie cichy szum. Z trudem otwarłam oczy. Próbowałam coś dojrzeć, ale widziałam tylko gęstą mgłę. Zamknęłam oczy i skupiłam się na tym, żeby przypomnieć sobie, co się stało. Teraz wszystko wróciło: jechałam samochodem, nagle przed sobą usłyszałam huk i ostatnie, co zarejestrowałam, to oślepiający blask reflektorów ciężarówki, która mnie staranowała. Z tego wynika, że miałam wypadek, pewnie jestem teraz w szpitalu, a ten szum to musi być jakaś aparatura. Tylko dlaczego prawie nic nie widzę? Czyżbym miała uszkodzony wzrok? Postanowiłam sprawdzić, czy nie mam na twarzy jakichś opatrunków, ale ręce odmówiły mi posłuszeństwa. Nie jestem w stanie nimi ruszyć! Ani nogami! Ani żadną inną częścią ciała! Jestem sparaliżowana! Zaraz, zaraz, tylko bez paniki — upominałam się w duchu — przecież otwarłam oczy, a więc przynajmniej moje powieki pracują. Muszę przyciągnąć uwagę pielęgniarki, ona na pewno poinformuje mnie, co się dzieje. Chrząknęłam i wtedy usłyszałam męski głos:
— Nie denerwuj się, jesteśmy tutaj i chętnie odpowiemy na wszystkie twoje pytania.
— A z kim rozmawiam? — zapytałam i jednocześnie z ulgą przyjęłam fakt, że mogę mówić. Chciałam się dowiedzieć, czy to pielęgniarz, czy też jakiś specjalista, zanim zasypię go milionem pytań, które właśnie rozsadzały mi czaszkę.
— Możesz mnie nazywać… lekarzem — odparł ten sam głos, ale w tle usłyszałam też inny, kobiecy, który dodał:
— I nie musisz się spieszyć, mamy mnóstwo czasu.
Jej słowa nieźle mnie zaniepokoiły. Co to znaczy mnóstwo czasu? Czyżbym miała zostać unieruchomiona na dłużej? Czyżby mój stan był aż tak kiepski?
— Muszę się dowiedzieć, jak poważny jest mój stan zdrowia. I dlaczego prawie nic nie widzę?
— Twój stan jest, a raczej był, pożałowania godny. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie przeżyłaś tego wypadku. Zmarłaś. Nie widzisz, bo przytępiliśmy twoje zmysły. Nauczona doświadczeniem, wiem, że ludzie różnie reagują na…
— Jak to zmarłam? — przerwałam kobiecie. — To jest jakiś dowcip?
— Nie, to nie jest dowcip. Jesteśmy poważni, mogę wręcz powiedzieć, że śmiertelnie poważni, ale na tym etapie chyba nie chwycisz celności żartu słownego. Mówiąc poważnie, umarłaś i jesteśmy tutaj, żeby pomóc ci zaakceptować twój nowy stan — odpowiedział tym razem mężczyzna.
— Aha. Czyli pan nie jest doktorem! — Raczej stwierdziłam niż zapytałam.
W głowie mi huczało. Wkręcają mnie, tylko w co i dlaczego?
— To prawda, nie jestem doktorem, ale pomyślałem, że tak będzie ci łatwiej.
Nie podobał mi się ton jego głosu — jakby traktował mnie z lekceważeniem albo jakby po prostu spełniał swój obowiązek bez próby przekonania mnie o swojej racji.
— Więc jak mam pana nazywać?
— A jak chciałabyś mnie nazywać?
— Co to w ogóle za pytania?! — Zdenerwowałam się i podniosłam głos. — Mieliśmy mówić o mnie. To w końcu żyję czy umarłam? Jeśli umarłam, to albo ciało jest mi zupełnie niepotrzebne, albo jeśli nadal je mam, to powinnam nim dowolnie poruszać. Dlaczego tak nie jest? Jakoś nie wierzę w paraliż po śmierci.
— To może ja odpowiem — zaoferowała się kobieta. — Nazywam się Ada. Po śmierci masz nieograniczony dostęp do twojego ciała i zmysłów, ale w tej chwili niektóre z nich są nieczynne. Wyłączyliśmy je, bo ludzie zbyt często próbowali uciekać, krzyczeć, rzucać się na nas i tym podobne. Dlatego zmieniliśmy procedury. Pierwsza rozmowa odbywa się w lekko… ograniczonych możliwościach. Twój mózg jest w pełni sprawny. Jeśli zdecydujesz się nas zobaczyć, to wystarczy, że poprosisz, a przywrócimy ci pełnię wzroku. Gdy poczujesz się gotowa do zaakceptowania faktów i będziesz chciała ruszyć dalej, również przywrócimy ci sprawność ruchową. Ale zanim to nastąpi, musimy uzgodnić parę szczegółów.
— Jakich szczegółów? — zapytałam nieufnie.
— Nie tak szybko. — Usłyszałam głos Ady. — Musimy się upewnić, że akceptujesz twój obecny stan i nie uważasz nas za wytwór twojej wyobraźni albo, co gorsza, za wariatów, których najpierw trzeba unieszkodliwić, a potem szybko uciekać.
— À propos uciekania. Czyli mówisz, że jeśli będę grzeczna, to będę mogła wstać i chodzić. Udowodnij! — pomyślałam, że to powinno załatwić sprawę. Zaraz się przekonam, czy to halucynacje, czy rozmawiam z kimś realnym.
— Nie ma problemu. Możesz teraz ruszać prawą ręką, spróbuj.
Natychmiast wykonałam wysiłek, żeby podnieść obie ręce, ale tylko prawa posłuchała. Zbliżyłam ją do twarzy i zobaczyłam mętnie zarys własnej dłoni.
— Sprawdzasz nas — stwierdził mężczyzna. — Czyli jednak nam nie wierzysz.
— Ale przynajmniej chcesz dociec prawdy, więc chyba jesteś gotowa, żeby przywrócić ci widzenie — przerwała mu Ada. — O ile tego chcesz…
— Tak, bardzo chcę widzieć. Proszę przywrócić mi wzrok i może, tak w razie czego, sprawność w lewej ręce. Jestem leworęczna, więc…
— Wiemy — przerwał mi mężczyzna, a ja w końcu zobaczyłam ich oboje bardzo wyraźnie. Na moje oko byli w średnim wieku, może krótko po pięćdziesiątce. Wyglądali śmiesznie, jakby siedzieli na tak malutkich siedziskach, że odnosiło się wrażenie, że usiedli w powietrzu. Cały pokój, który teraz widziałam, znacząco różnił się od znanych mi pokoi szpitalnych. Może to sala w szpitalu psychiatrycznym, a ja jestem na jakichś prochach? To by mogło tłumaczyć zwidy, niewyraźne widzenie i dziwny wygląd pomieszczenia bez okien, w którym mnie zamknęli. Postanowiłam przekonać ich, że nie jestem niebezpieczna. Uznałam, że nie warto pytać, bo i tak nie otrzymam odpowiedzi na pytanie, co przeskrobałam, że się tu znalazłam. No ale z drugiej strony zapewniać ich, że uwierzyłam we własną śmierć, też trochę głupio.
— No dobrze, przyznaję, że czuję się skołowana, ale zapewniam, że nikogo nie skrzywdzę ani nie będę próbować uciekać. Myślę, że dużo lepiej będzie się nam rozmawiać, jeśli będę mogła przybrać pozycję pionową. Mogę usiąść? — zapytałam w nadziei, że racjonalna postawa przekona ich o moich pokojowych zamiarach.
— Dobrze, ale pomyśl, zanim wykonasz jakiś bezmyślny ruch. Możemy to odczytać jako działanie niepożądane i padniesz na łóżko jak szmaciana lalka — odezwał się mężczyzna, a ja poczułam z powrotem władzę w moim ciele.
Wolno i ostrożnie usiadłam na łóżku, plecami opierając się o ścianę. Jak dobrze móc znowu kontrolować ręce i nogi. Przez parę sekund tak bardzo skupiłam się na poruszaniu palcami i dotykaniu swoich dłoni, że zignorowałam parę siedzącą naprzeciw mnie. Mężczyzna trwał w bezruchu, jakby mu to nie przeszkadzało, ale kobieta nie wyglądała na zadowoloną, jakby się gdzieś spieszyła. Nie było sensu przedłużać, czas stawić czoła nowemu wyzwaniu.
— Jestem w niebie czy w piekle? — wypaliłam trochę bez sensu, ale tylko tak widziałam dla siebie jakąkolwiek szansę na… nawet nie wiedziałam na co.
— Nie ma piekła, czyśćca ani nieba w takim rozumieniu, jakie znałaś, kiedy jeszcze żyłaś. Jesteś tu, żeby spłacić swój dług wobec naszej cywilizacji, tylko tyle i aż tyle.
— Jakiej cywilizacji? Jaki dług? Kiedy go zaciągnęłam? — Chciałam pytać dalej, ale już przy drugim pytaniu mężczyzna podniósł ostrzegawczo dłoń i w porę sobie przypomniałam, że nie wolno mi się ekscytować, bo mnie znowu unieruchomią.
— Będziesz miała okazję prześledzić naszą historię na szkoleniu, więc teraz tylko w największym skrócie. To nasza cywilizacja podniosła mieszkańców Ziemi na wyższy poziom inteligencji. Poddaliśmy stymulacji wasze mózgi i potem jeszcze parę razy pomagaliśmy wam, kiedy staliście na skraju zagłady. Od tej pory każde wasze życzenie trafia do nas. Rejestrujemy je i jeśli się spełnią, zaciągacie dług.
— Aaaa, czyli jesteś kimś w rodzaju Boga i rozliczasz mnie z moich modlitw? — ciągnęłam rozmowę, by zrozumieć, do czego zmierzają moi rozmówcy.
— Jesteś ateistką i nigdy się nie modliłaś. Twoje życzenia najczęściej kierowane były do matki.
— Jakiej matki? — zgłupiałam doszczętnie, bo faktycznie nie wierzyłam już od wielu lat, ale raczej się nie afiszowałam z moim ateizmem, wolałam określenie „niepraktykująca”. Było bezpieczniejsze.
— Mówiłaś: „O matko, żebym tylko zdążyła!”. Albo: „O matko, niech to nie będzie rak!”.
— Skąd wiesz? — zwróciłam się do mężczyzny i nagle zaczęło mi przeszkadzać, że nie znam nawet jego imienia. — A tak w ogóle to nie przedstawiłam się, jestem Lena…
— Wiemy, znamy wszystkie szczegóły twojego życia. Kiedy złamałaś nadgarstek w lewej ręce, błagałaś, żeby obeszło się bez operacji, a kiedy rzucił cię Konrad…
— Zaraz, zaraz — przerwałam mu tak samo bezceremonialnie jak on mi przed chwilą. — Ja przynajmniej się przedstawiłam, a ty jeszcze nie podałeś mi swojego imienia.
— Mam na imię Bert. Gwoli wyjaśnienia, u nas obowiązują nieco inne normy i nie zawsze używamy imion. Zresztą szybko nauczysz się komunikować z nami za pomocą myśli i życzeń, więc imiona na szczęście nie będą potrzebne.
— Nie chciałabyś już opuścić tego pokoju? — Ada zmieniła temat i natychmiast przestałam zajmować się Bertem.
— Oczywiście, że chcę — odpowiedziałam energicznie. — Czy to znaczy, że mogę?
— Możesz co? — zapytał Bert takim tonem, jakby to był egzamin.
No trudno, trzeba pobawić się w tę ich gierkę.
— Czy mogę zobaczyć już, co jest poza tym pokojem i jak wygląda ta wasza cywilizacja? — odpowiedziałam wolno, bezczelnie patrząc Bertowi w twarz.
— Nie sądzę, że uwierzyłaś w choć jedno wypowiedziane tu słowo — odpowiedział na moją niewerbalną zaczepkę.
— Jak dla mnie jest gotowa — powiedziała Ada i w tej chwili ściany pokoju dosłownie się rozmyły, jakby nigdy nie istniały. Siedziałam na łóżku stojącym pośrodku jakiegoś placu, a moi rozmówcy wstali z niewidocznych stołków. Ada przeciągnęła się i jakby przestała mnie zauważać. Stanęła tyłem do mnie i zwróciła się do Berta:
— Cieszę się, że dzisiaj szybko poszło, właściwie to mi się spieszy, bo jestem umówiona. Przekażesz ją sam opiekunowi? Nie powinno być problemów, najwyżej zostawię ci mój paralizator zmysłów.
— Cwaniara, chyłkiem się wymiksujesz, a ja będę za ciebie kończył… a tak w ogóle to nie potrzebuję twojego paralizatora, mam własny.
— Kłamiesz jak zwykle, sama widziałam, jak w nim grzebałeś, pewnie rozregulowałeś go kompletnie.
Słuchałam ich rozmowy i bałam się zrobić jakikolwiek ruch, nawet oddychać. Gdybym była oparta o ścianę, to pewnie spadłabym z tego łóżka w chwili, gdy ściany się rozpuściły. Dobrze, że lekko pochyliłam się do przodu, kiedy rozmawiałam z Bertem. Do tej pory myślałam, że tylko on jest gburem, a Ada jest mi bardziej przychylna. Teraz zobaczyłam, że dla obojga stanowiłam tylko przypadek do odhaczenia i zależy im tylko na tym, żebym nie narobiła jakichś głupot. Kiedy wymieniali zawoalowane, niezbyt uprzejme uwagi świadczące o tym, że chyba za sobą nie przepadają, zbliżył się do nich jakiś blondyn, mniej więcej w moim wieku, i skłonił się z szacunkiem. Nie oddali ukłonu, ale przestali ze sobą rozmawiać.
— Skieruj ją do pawilonu 5B — zarządziła Ada.
— I uważaj, bo wciąż nie wierzy, może ci narobić kłopotów. Przez najbliższy tydzień przydzielam ci ją pod opiekę. Jeśli nie będzie do tego czasu gotowa, to wiesz, co cię czeka — dodał Bert, po czym oboje odwrócili się i odeszli w kierunku najbliższego budynku. Starali się zepchnąć na siebie nawzajem obowiązek zaksięgowania mojego przypadku.
— Milusia para — podsumowałam, odprowadzając ich wzrokiem. A potem skierowałam spojrzenie na blondyna. — To może ty mi powiesz, o co tu chodzi. A tak w ogóle to przedstawię się po raz kolejny: jestem Lena.
— Tak, wiem, czytałem twoje akta. Wojnarska?
— Wojnarowska — sprostowałam. — Mogę sobie nie żyć, ale to nie powód, żeby mi przekręcać nazwisko.
— Przepraszam, czytałem w pośpiechu. Jestem Kostek. Nie gniewaj się, ale musimy iść. W twoim pawilonie wszystko ci wytłumaczę. Tylko proszę, nie zrób mi jakiegoś numeru z histerią albo uciekaniem nie wiadomo gdzie, bo to i tak nie ma sensu, a ja miałem dziś ciężki dzień.
— No dobrze, wyglądasz mi na sympatycznego. Nie będę ci dokładać.
Szliśmy obok siebie dość szybko w kierunku majaczących na horyzoncie budynków przypominających klocki Lego. Wszystkie w takim samym kształcie i w kolorze ziemi. Różniły się znacznie od pięknych budowli otaczających plac, na którym się znalazłam.
— Niby taka wysoko rozwinięta cywilizacja, a nie mają tu żadnych środków komunikacji? Jakieś samochody, może metro albo chociaż rower? — W końcu odezwałam się pierwsza, po około dziesięciu minutach szybkiego marszu.
— Oni nie potrzebują środków komunikacji. Opanowali technikę dematerializacji i mogą się przenosić w dowolne punkty w przestrzeni. Musisz kiedyś zobaczyć ich kłótnię, kiedy im się przytrafi zmaterializować w tym samym punkcie jednocześnie — odparł Kostek, nie zwalniając tempa.
— A długo tak będziemy iść? Bo te ziemianki majaczące w oddali wyglądają, jakby były z dziesięć kilometrów stąd.
— Dokładnie dwadzieścia siedem kilometrów i parę metrów. Zmierzyłem — odparł Kostek, a po chwili dodał z uśmiechem: — Fajna nazwa: ziemianki. Podoba mi się.
Pomyślałam, że skoro idziemy tak szybkim tempem, nie ma sensu nawiązywać teraz rozmowy. Odpuściłam sobie zadawanie pytań, ale tylko do czasu — nie potrafię tak iść bez jednego słowa, więc pomyślałam, że może Kostek odpowie mi chociaż na mniej ważne pytania.
— To dziwne, za życia taki forsowny marsz by mnie wykończył. Jak to jest, że nie mam zadyszki i nie bolą mnie nogi?
— Masz włączony tryb podróżny, nie będziesz czuła głodu, pragnienia, potrzeb fizjologicznych ani zmęczenia, póki nie zalogujesz się w twoim baraku.
— A ty będziesz musiał jeszcze dojść do twojego i dopiero wtedy ci przywrócą czucie w członkach? — starałam się nadążyć.
— Nie, jesteśmy w tym samym baraku, tylko ja mieszkam na innym piętrze.
— A jak się nazywa miasto, do którego zmierzamy?
— O tym później — urwał rozmowę Kostek i znowu dłuższy czas szliśmy w milczeniu.
— To powiedz chociaż, co mnie technicznie czeka w tym baraku, żebym wiedziała, czego się spodziewać. Wiesz — dodałam, chcąc go jakoś namówić na rozmowę — w końcu nie chcę zareagować niewłaściwie, gdyby mnie czymś zaskoczyli. Po co robić sobie nawzajem problemy?
Spojrzał na mnie z uznaniem.
— Bystra i szybko się uczy. To lubię. Może faktycznie ten tydzień nie będzie taki tragiczny.
— Dlaczego miałby okazać się tragiczny?
Odpowiedział mi tylko przeczącym ruchem głowy. Aha, czyli na zewnątrz lepiej nie mówić za wiele, przynajmniej nie o rzeczach ważnych.
— OK, to jaki będzie pierwszy krok, kiedy już dojdziemy? — wróciłam do bardziej bezpiecznego tematu.
— Zameldujemy cię w rejestratorni, dostaniesz kod do twojej lokacji i razem tam pójdziemy. Objaśnię ci znaczenie wszystkich udogodnień i pójdziesz spać.
— Jak to spać? Bez kolacji? — przerwałam mu, chociaż całe moje życie obiecywałam sobie przestać przerywać ludziom. Ciekawy dylemat: czy człowiek, który umarł i jest teraz częścią innej cywilizacji, jest nadal człowiekiem? Uznałam, że tak, i przyszło mi na myśl, żeby popytać go, kim był za życia i kiedy umarł, ale szybko się poddałam. Domyślałam się, że odpowiedzią byłoby i tak tylko milczenie. Kiedyś go o to zapytam.
— Potrzeby fizjologiczne włączą ci dopiero rano. Tak jest zawsze z nowymi. Takie mają procedury. Pierwszej nocy ludzie robią różne rzeczy, więc nie chcą ryzykować i pewnie szybko cię wyciszą, więc przyjmij moją dobrą radę i właściwie natychmiast po moim wyjściu pakuj się do łóżka.
Przypomniało mi się uczucie paraliżu, kiedy leżałam w pokoju o mlecznych ścianach, i zrobiło mi się zimno na myśl, że dziś w nocy znowu to odczuję.
— Poradź mi, Kostek, jak dać się sparaliżować i nie zwariować? To było okropne uczucie. Nie wiem, jak ty sobie z tym radzisz, ale potwornie boję się tego momentu, kiedy mi znowu odłączą zmysły.
— Brak mobilności to nie to samo, co odłączenie zmysłów, nie myl pojęć. I to wcale nie jest najgorsze, co cię może spotkać. Co ci poradzić? — przez chwilę myślał. — Może rozłóż się wygodnie w łóżku, żeby być pewną, że nie spotka cię żadna niespodzianka. Poza tym to nie będzie paraliż, oni ci włączą głęboki, regeneracyjny sen, więc nie powinno być źle.
Nie poprawił mi humoru i odechciało mi się rozmowy na dłuższy czas. Wciąż w głowie brzęczały mi słowa Berta: „I padniesz na łóżko jak szmaciana lalka”.
W końcu doszliśmy do budynków i teraz już wiedziałam, co rozbawiło Kostka w określeniu „ziemianka”. Budynki, które ze sporej odległości wyglądały jak malutkie kosteczki, w miarę zbliżania się rosły i rosły, aż osiągnęły kolosalne rozmiary. Każdy budynek był wysokościowcem długim na odległość ulicy. Sam pawilon 5B robił przygnębiające wrażenie. Brzydki, a przy tym solidny jak… no właśnie — jak co? Nie potrafiłam go do niczego porównać, aż nagle przyszło mi do głowy porównanie. Jak obora dla zwierząt. No tak. Jesteśmy dla nich pewnie połączeniem niewolnika z tanią siłą roboczą. Czyżbym naprawdę trafiła do piekła?
Postanowiłam na razie się nie dzielić tymi przemyśleniami, tylko jak najszybciej zaaklimatyzować się w nowych warunkach. Jedno z wejść podświetliło się i tam skierowaliśmy kroki. Rejestratornia okazała się praktycznie małym boksem. Stała w nim piękna, młoda kobieta o kreolskiej urodzie i na przywitanie uśmiechnęła się ciepło, ale nie wykonała żadnego gestu.
— Lena Wojnarowska? — zapytała miłym głosem.
— Tak, to ja, któżby inny? — odpowiedziałam zaczepnie, za co zganiłam się w duchu. W końcu ona jest dla mnie miła, a ja niepotrzebnie popisałam się sarkazmem.
— Twoja lokacja to 4271, jak się możesz domyślić, znajduje się na 42 piętrze. Przyłóż tu palec. Gotowe. Witamy w baraku 5B. Mam nadzieję, że przez ten tydzień przygotujesz się wystarczająco. Jeśli będziesz mnie potrzebować, to mam numer 111. Numer twojej lokacji to będzie jednocześnie twój numer osobisty. Gdziekolwiek poproszą cię o numer, odpowiesz: 5B4271.
— Ale wciąż będę mogła używać swojego imienia? — zażartowałam, tyle że nikogo nie rozbawiłam.
— Wszystkiego się dowiesz. Radzę nie przedłużać konwersacji, bo za parę minut włączy ci się tryb spanie. Miłej nocy. Dziś wyjątkowo możecie skorzystać z windy towarowej.
Po tych słowach kobieta wyłączyła zasilanie w rejestratorni, a Kostek szybkim krokiem oddalał się w kierunku windy. Pobiegłam za nim.
— Mamy ze cztery minuty — powiedział, kiedy widna w ekspresowym tempie ruszyła. — Najlepiej nie marnuj energii na pytania i rób, co ci powiem. Szybko, wysiadamy.
Winda zatrzymała się zaledwie po paru sekundach, więc nie byłam pewna, czy to już moje czterdzieste drugie piętro. Drzwi windy, widoczne w czasie jazdy, rozmyły się teraz w ten sam sposób co ściany mojego domniemanego pokoju szpitalnego parę godzin temu. Wyskoczyliśmy na dość skąpo oświetlony hall, pobiegliśmy w głąb jednego z korytarzy i wtedy Kostek złapał mnie za rękę, wystawił ją do przodu w kierunku drzwi oznaczonych numerem 4271 i bez uprzedzenia pchnął mnie w ich kierunku. Również i tutaj nie musieliśmy niczego otwierać, po prostu weszliśmy, a za nami przestrzeń zamknęła się sama. Domyśliłam się, że był mało delikatny, bo próbował jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu i pewnie nie chciał marnować czasu na zbędne tłumaczenia.
— Tu jest łóżko, kładź się. — Pokazał palcem, a ja grzecznie się położyłam, podczas gdy Kostek gorączkowo krzątał się po mieszkaniu. Otwierał drzwi do wszystkich pomieszczeń, puścił wodę w kranie, zapalił światło w maleńkiej ubikacji, a ja obserwowałam to bez słowa. Kiedy podchodził do łóżka z jakimś grubym pledem w ręce, zapadłam w sekundę w głęboki sen.
Na drugi dzień obudziłam się zregenerowana, jakby kilkudziesięciokilometrowa podróż pieszo wczoraj wcale się nie odbyła. Przeciągnęłam się i poczułam, że materac jest bardzo wygodny. Powróciło wspomnienie Kostka zbliżającego się do łóżka.
A to dranie. Gdybym chciała obejrzeć mieszkanie, wyłączyliby mnie gdzieś pośrodku przedpokoju i teraz podnosiłabym się z podłogi. OK. Łóżko sprawdzone, teraz trzeba rozejrzeć się po mieszkaniu. Chociaż trudno ten minipokoik z miniłazienką nazwać mieszkaniem. Muszę zapytać Kostka, czy tu się jakoś awansuje i zarabia na większe lokum czy też wszyscy tutaj mają po równo, czyli nic. Podeszłam do lustra w łazience. Przyjrzałam się sobie. Zainteresowały mnie moje włosy. Zawsze podniszczone i łamliwe, teraz stały się gładkie i błyszczące. Moje, a jak nie moje. Kolejne pytanie dla Kostka. Otwarłam usta i obejrzałam swoje zęby. A to niespodzianka. Gdzie się podziały plomby? Teraz z czystym sumieniem mogę uwierzyć, że umarłam. Takich zębów nie miałam nigdy, nawet jako nastolatka, bo do dentysty musiałam chodzić już nawet w przedszkolu. No dobrze, teraz sprawdzimy stopy. Ciekawe, czy mam jakieś odciski. Ooo, moje pięty są mięciusieńkie jak po zabiegu u kosmetyczki. Czyli trochę jakby mnie poprawili — ciekawe dlaczego… Jestem w stanie zaakceptować taką poprawioną wersję siebie, choć to nie to, co mój nieidealny oryginał. Podróby wzbudzały we mnie na ogół obrzydzenie, więc i teraz moja ulepszona wersja jakoś mnie nie zachwyciła.
Zajrzałam do szafy. Wisiał tam jeden komplet ubrań na zmianę. Dokładnie taki sam jak to, co mam na sobie. Bluzka bawełniana, na to lekka tunika, luźne spodnie, przynajmniej zestaw kolorystyczny mi pasuje. Muszę się przyjrzeć, jak ubierają się inni. Ciekawe, czy tu panuje jakaś moda? Zajrzałam do szafek. Większość była pusta, znalazłam tylko trochę podstawowych przedmiotów, jak w tanim hotelu. Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Czyli miałam rację. Drzwi znikają tylko przed właścicielem. Obcy nie wejdzie. Muszę sprawdzić, czy tu też używa się kluczy.
Tak rozmyślając, otwarłam drzwi Kostkowi. Wyglądał dokładnie tak samo jak wczoraj. Zainteresowało mnie, czy przebrał się w identyczne ubrania wiszące na wieszaku jak u mnie, czy nie miał czasu.
— Przebierałeś się? — zapytałam ciekawie.
— Tu nie trzeba się przebierać, bo ubrania się nie brudzą. Ale… niektórzy ludzie nie mogą bez tego żyć, więc wprowadzono rodzaj imitacji. Jeśli lubisz się przebierać, to stare ubranie wrzuć do szafy, a nowe weź z wieszaka. Na drugi dzień zastaniesz swoje rzeczy czyste, powieszone na wieszaku.
— A jeśli chciałabym mieć więcej ubrań? — zapytałam, ale Kostek mnie zgasił.
— Mamy ważniejsze sprawy. Włączyli ci potrzeby fizjologiczne, więc pewnie albo teraz jesteś głodna, albo zaraz będziesz. Idziemy do kantyny. Tylko proszę, nie staraj się zaprzyjaźniać ze wszystkimi, nie przedstawiaj się. To tutaj nie jest mile widziane. Dość szybko sama zrozumiesz dlaczego.
A właśnie chciałam zapytać dlaczego. Postanowiłam spisać sobie na spokojnie wszystkie nurtujące mnie pytania, najlepiej wieczorem, kiedy zostanę już sama. Tylko czy będzie to możliwe? Nie udało mi się jednak spytać Kostka, bo ten już gnał długim korytarzem, a obok nas znalazło się sporo ludzi idących w tym samym kierunku. Zjechaliśmy tym razem normalną windą. Teraz dopiero zrozumiałam, dlaczego tamta kobieta zrobiła mi wczoraj uprzejmość, pozwalając skorzystać z windy towarowej. Widocznie komfort ludzi jest tu niżej oceniany niż efektywność pracy, bo nasza winda wlokła się niemiłosiernie, nie mówiąc już o tym, że co piętro przybywało osób zdążających zapewne w tym samym kierunku. Ludzie w windzie nie rozmawiali, nie pozdrawiali się, nie patrzyli na siebie. Dostosowałam się, na pytania przyjdzie czas później. Ciekawe, dlaczego oni wszyscy zdają się tacy niedostępni? Już chciałam o to zapytać, ale winda stanęła na parterze i wypluła nas wszystkich. Szliśmy dość zwartą grupą i weszliśmy do kantyny. Była ogromna. Z trzech stron obudowana ladami oferującymi setki potraw, a pośrodku zapełniona małymi, dwuosobowymi stoliczkami, w większości zajętymi, zawsze jednak tylko przez jedną osobę. Kiedy wodziłam wzrokiem po wielokolorowej ofercie posiłku, przyszło mi na myśl skojarzenie z wczasami all inclusive, na które jeździłam co roku z przyjaciółmi, ale to wrażenie szybko się ulotniło, kiedy przeniosłam wzrok na jedzących. Nie słyszało się żadnych rozmów, śmiechu, tylko brzęk naczyń i dudnienie jakichś pomp czy filtrów.
Kostek wskazał mi jeden ze stoliczków stojących bezpośrednio pod źródłem hałasu. To miejsce nie cieszyło się popularnością i wszystkie stoliczki stojące pod buczącymi silnikami pozostawały niezajęte. Kostek wziął do ręki lnianą serwetkę leżącą na stoliczku, zmiął ją i położył z powrotem na środek stoliczka.
— To oznacza, że teraz to twój stolik. Nikt do niego nie podejdzie, nawet sprzątacze, dlatego uważaj. Kiedy skończysz, zabierasz serwetkę ze sobą i wrzucasz do kosza przy wyjściu. Nie zapomnij, bo możesz mieć kłopoty, jeśli zostawisz serwetkę na stole, a ktoś z obsługi na ciebie naskarży.
Odnotowałam w myśli, żeby zapytać później, o jakich kłopotach mówimy, i poszłam nałożyć sobie jedzenie. Byłam bardzo głodna, więc spróbowałam dość sporo apetycznie wyglądających potraw. Pomyślałam, że przynajmniej karmią dobrze. Kostek nie przysiadł się do mnie. Jadł sam, ale dyskretnie mnie obserwował, gotów pomóc w razie potrzeby. Postanowiłam pokazać mu, że potrafię się dostosować i posiłek przebiegł bez problemów. Kiedy się podniosłam i wzięłam moją serwetkę do ręki, on zrobił to samo. Dopiero po opuszczeniu kantyny znowu się odezwał.
— Kantyna jest czynna przez dwie godziny trzy razy dziennie. Możesz przyjść, kiedy chcesz, ale ludzie lubią mieć stałe miejsca i godziny posiłków, dlatego zanim zmienisz stolik na lepszy, zaobserwuj przez parę dni, czy ten, który zamierzasz zająć, zawsze jest pusty o twojej porze. Nikt tu nie chce kłopotów, więc lepiej nie naruszaj niczyjej przestrzeni, OK? Najlepiej spędzić w kantynie nie więcej niż dwadzieścia minut. Jedz, ile chcesz, nie przytyjesz, ale możesz mieć kłopoty, jeśli przesadzisz, na przykład zaczniesz się obżerać albo głodzić. Na każdym piętrze są automaty z wodą, więc nie musisz zjeżdżać na dół, jeśli chce ci się pić. Twoim zadaniem jest dbać o ciało, które dostałaś. To chyba tyle, jeśli chodzi o jedzenie.
W tym czasie weszliśmy z powrotem do mojego mieszkania. Zaczęłam o nim myśleć jak o czymś własnym, chociaż z takimi wymiarami nie zasługiwało na miano mieszkania.
— Miałam cię wcześniej zapytać, ale nie było okazji. Jak mogę zdobyć papier i coś do pisania? Wieczorem spiszę sobie wszystkie pytania na jutro.
— Z tym może być problem. Jesteś nowa i obowiązują cię trochę inne przepisy. Nie sądzę, żeby dali ci cokolwiek ostrego do ręki na tym etapie.
— Ale ja nie chcę nic ostrego! — oburzyłam się. — Chcę pisać! Jeśli się tak boją, że kogoś skrzywdzę długopisem, to niech mi dadzą tablicę i kredę albo kredki świecowe, nikomu tym nie wydłubię oka.
— Ha, ha, ha, kredki świecowe, już widzę ich miny. Ale to dobre. Wiesz co, dla samej przyjemności zobaczenia ich reakcji poproszę o to jeszcze dzisiaj. Ojej, nie śmiałem się tak od dziesięcioleci.
Ten wybuch radości szybko minął i chłopak spoważniał. Pomyślałam, że Kostek fajnie wygląda, kiedy się śmieje, i trzeba go będzie trochę rozruszać w przyszłości.
— Jak długo tu jesteś? — zapytałam.
— O tym nie wolno rozmawiać. Każdy ma swoją długość zapłaty i to jest bardzo indywidualne. Mogę tylko powiedzieć, że średnio ludzie dostają wyroki od kilkudziesięciu nawet do kilkuset lat.
— A potem?
— Tego nikt nie wie. Ostatniego dnia twojego pobytu przyjeżdżają po ciebie takim specjalnym pojazdem, wygląda jak pudło, wsiadasz i nikt cię więcej nie widzi. Tylko rejestratorka jest obecna, kiedy wchodzisz do klatki, więc nikt z nas nie zna żadnych szczegółów. Nie wolno nam na ten temat nawet dyskutować, więc każdy ma tylko swoje domysły.
— Czyli to rodzaj czyśćca? Spłacasz dług i jesteś wolny, możesz iść do nieba — powiedziałam, ale bardziej chciałam rozbawić Kostka, niż zachwycić go dedukcją.
— Dość popularny pogląd wśród wierzących, ale ty podobno nie wierzysz? — Kostek spojrzał na mnie podejrzliwie.
— Jestem ateistką, a raczej chyba byłam — przyznałam. — A właśnie, skąd masz moje dane? Dostałeś jakieś portfolio do przeczytania, co w nim jest? Co o mnie wiedzą?
— Nie oczekujesz chyba, że ci powiem, sam zostałbym ukarany. Poproszę o inny zestaw pytań.
— Mówisz i masz. Co my tu robimy? Jaka jest twoja rola? Dobra, na razie dwa pytania. — Musiałam sama siebie powstrzymać, bo znowu zaczęłabym zasypywać mojego gościa pytaniami.
— W największym skrócie spłacamy dług zaciągnięty za każdym razem, kiedy czegoś sobie zażyczymy i to dostajemy. Proszę, nie komentuj tego, ani nie kwestionuj głośno. Każdej nowo narodzonej istocie na ziemi nadaje się rodzaj licznika i w momencie śmierci licznik pokazuje stan długu. Ponieważ zginęłaś w wypadku i jesteś młoda, stanowisz dla nich smaczny kąsek. Masz pewnie krótki wyrok, bo najwięcej życzeń wypowiadają starzy i schorowani ludzie. Moim zadaniem będzie nauczyć cię, jak wykonać najlepiej pracę, do której cię przeznaczyli. Jeszcze nie wiem, co to jest, ale mam tydzień, żeby nauczyć cię naszych zasad i przypilnować, żebyś ich nie łamała.
— Czyli podsumujmy: mam lekko poprawione ciało, ale to nie ja nim rządzę, moje zmysły są pod kontrolą i w każdej chwili ktoś może je odciąć, jeśli coś przeskrobię. Nie mogę umrzeć, ale mogę cierpieć, to dlatego oni wszyscy są tacy grzeczni i tacy zamknięci w sobie. Boją się narazić w jakikolwiek sposób, dobrze myślę?
— Dodam więcej. Zakazane jest tworzenie związków, przyjaźni czy nawet luźnych grup. Wszelkie tego typu działanie jak odwiedzanie się w mieszkaniach, pogaduszki na korytarzach, czy nawet rozmowy w kantynie są surowo zakazane. Moja obecność u ciebie ma profesjonalny charakter i też podlega kontroli, nie mogę na przykład zostać tutaj na noc.
— Aha, boją się naszych relacji, warto zapamiętać. To jakie są kary za nieprzestrzeganie zasad?
— O tym pogadamy dopiero w dniu czwartym, o ile wcześniej nie wpakujesz się w tarapaty, ale szczerze odradzam. Za to opowiem ci o nagrodach.
— To są i nagrody? A za co? — zainteresowałam się.
Uparcie przychodziła mi na myśl tresura psa. Kary, nagrody, wykonywanie sztuczek, przestrzeganie zasad i mieszkanie w budzie.
— Źle postawione pytanie. Nagrodę możesz dostać za cokolwiek. Generalnie nagrodę dostaniesz, jeśli twój egzekutor będzie z ciebie zadowolony. Kiedy dasz z siebie więcej niż powinnaś. Chociaż niektórzy wypruwają sobie żyły i nigdy nie dostają nagród.
Umilkł, a ja pomyślałam, że mówi o sobie.
— O co jeszcze powinnam zapytać?
— O to, co będzie twoją nagrodą. Otóż może to być praktycznie wszystko. Jeden pragnie mieć jakieś luksusowe przedmioty, inny zdjęcia bliskich, a ktoś inny poprosi o stymulację mózgu…
— O co? — przerwałam zaskoczona. — A po co komu stymulacja mózgu?
— Nawet nie wiesz, jak wiele osób tego pragnie. To jak wyniesienie twojego komputera na inny poziom, wymiana na najnowszy model. Sam zginąłem pod kołami dorożki, więc o komputerach nie powinienem mieć bladego pojęcia, ale za życia byłem podobno wyjątkowo dobrym nauczycielem, więc co jakiś czas stymulują mój mózg, żebym był na bieżąco. A za wyjątkowo skuteczne szkolenie dostaję nagrody.
A więc nie mówił o sobie. Kogoś tu zna i jest z tym kimś na tyle blisko, żeby wiedzieć o poczuciu niedocenienia. Albo był. Pomimo że związki są zabronione. Trzeba to zapamiętać, może się przydać.
— Rozumiem, że najpierw otrzymam takie szkolenie ogólne, a potem zaczniesz mnie przygotowywać do jakiejś pracy. Naprawdę nie masz pojęcia, co będę robić?
— Mam niejasne domysły, przekonamy się już za parę dni. Teraz najważniejsze to nauczyć cię komunikacji z Arianami. Pamiętaj, masz się do nich zwracać z szacunkiem, nie musisz ich tytułować, choć co poniektórzy są łasi na tytuły i pochlebstwa. Jutro przerobimy cywilizację Arian. Im więcej zapamiętasz, tym lepiej dla ciebie.
— Jacy oni są? Nie chcę wersji oficjalnej, tylko twoje spostrzeżenia.
— Prawie nieśmiertelni i przez to okropni. Zblazowani, zanikają u nich wszelkie dobre cechy. Często w stosunku do siebie cyniczni i złośliwi. Nie są okrutni w stosunku do nas, bo okrucieństwo i sadyzm to cechy prymitywne, za to złośliwość uchodzi za przejaw inteligencji, jeśli jest umiejętnie podciągnięta pod inne cechy. Będziesz miała z tym często do czynienia. Chyba dlatego młode osoby są dla nich atrakcyjne. Nie ze względu na młode ciało, oni mogą sobie takie łatwo zafundować. Masz w sobie coś daleko bardziej atrakcyjnego: świeżość, optymizm, który oni już dawno utracili.
— Czyli rozumiem, że jeśli nie będę podskakiwać, to mogę trafić do kogoś ważnego…
— Kto obsypie cię prezentami — dokończył za mnie zdanie Kostek.
Zaskoczył mnie. Wcale nie prezenty były mi w głowie, ale może to i dobrze, że tak pomyślał. Gdybym dokończyła zdanie i wyznała, że dostęp do elit pomoże mi znaleźć ich słabe strony, to pewnie namawiałby mnie na zmianę stanowiska albo — co gorsza — od razu by mnie zadenuncjował. A ja już wczoraj w czasie wielogodzinnej podróży przemyślałam swoje stanowisko. Nie buntować się, ale i nie podlizywać, nie łamać przepisów, ale też żadnej kolaboracji. Rozgryźć ich słabe strony. Zobaczyć, co się da zrobić, nawet gdybym miała na okazję czekać lata. I wtedy zapłacić im za wykorzystywanie biednego rodzaju ludzkiego. Bo miejsce trupa ma być w grobie albo gdzieś tam w wiecznej otchłani, a już na pewno nie w ziemiance, pucując buty przedstawicielom zbutwiałej cywilizacji. Jeszcze zobaczą, z kim mają do czynienia.
— No to jak się z NIMI skomunikować? — zapytałam, chcąc przerwać ciszę.
— To proste, musisz tego chcieć i wypowiedzieć to w formie życzenia, formułki, chęci.
— Jeszcze czego, przecież każde życzenie nabija się na licznik, nie chcę mieć u nich kolejnych długów.
— To nie tak. Licznik przestał ci naliczać życzenia w chwili twojej śmierci. Teraz możesz bez przeszkód o czymś marzyć, życzyć sobie tego. Nie obawiaj się, że to wydłuży twój pobyt. Jeśli będziesz wykonywać swoją pracę sumiennie, to któregoś dnia twoje ukryte marzenia się spełnią, tak Arianie nagradzają nas za dobrą pracę.
— Czyli muszę pragnąć kogoś z nich zobaczyć i wysłać to w formie przywołania? Trochę bez sensu, zważywszy na fakt, że to my jesteśmy ich niewolnikami. Nie wyobrażam sobie, żeby tak przyszli na zawołanie tylko dlatego, że ja sobie tego życzę — powątpiewałam.
— Nie wolno ci przywołać żadnego Arianina bez wyraźnego powodu. Ale trening jest wystarczającym powodem. Wystarczą dwa, trzy razy i tę umiejętność zachowasz do końca wyroku… Chciałem powiedzieć „do końca pobytu”. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to wezwiesz Arianina w ułamku sekundy.
— I oni przybędą na każde moje żądanie? Przecież sama słyszałam, że mają jakieś życie osobiste.
— Oni sami dawno doszli do konkluzji, że muszą mieć jakiś rodzaj zajęcia czy obowiązków, inaczej by się wykoleili. Jeśli kogoś konkretnego wzywasz, a on nie ma dyżuru, to pojawi się ktoś inny, kto w danej chwili wykonuje jego zadanie.
Kostek mówił i mówił o zasadach a ja odnosiłam wrażenie, że nie mówi mi wszystkiego. Nie dałam tego po sobie poznać. Niech się najpierw do mnie przekona, zaufa mi, a wtedy z pewnością dowiem się więcej.
— Do roboty — pogonił mnie. — Ja też muszę się wykazać progresem, a obiad niedługo. Skup się. Tak jak tłumaczyłem.
Zrobiłam głęboki wdech. OK, jestem gotowa. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie Berta, jego minę, gdy mówiłam mu, że mu wierzę, i w myślach powiedziałam: Bert, potrzebuję cię tutaj, czy możesz się pojawić?
Otworzyłam oczy i zobaczyłam go, opierającego się o szafę. Patrzył na swoje paznokcie.
— Dobra robota, 319, pierwsza próba i udana. A ty — tutaj zwrócił się do mnie — teraz mi już wierzysz?
— Wystarczyło dwadzieścia siedem kilometrów marszu, żebym uwierzyła bez zastrzeżeń.
Osiągnęłam tyle, że jednak spojrzał na mnie.
— Jako trzecią osobę masz wezwać kogoś funkcyjnego.
Po tych słowach zdematerializował się.
— Funkcyjni to taki trochę gorszy sort Arian. Oni nie wykonują prac czy zadań, tylko mają funkcje, co oznacza, że muszą być dostępni zawsze. Czasem dostają funkcję za karę, na przykład jeśli im się udowodni znęcanie nad nami.
— Tylko że pewnie ciężko to udowodnić? — Domyśliłam się. Poczułam, że jeszcze dla nich nie pracuję, a już ich nie lubię. — Zaraz, zaraz, a jak on cię nazwał? 319? To twój numer? Czemu taki niski? To dobrze czy źle?
— Numery w miarę upływu czasu lub ilości zasług mogą się zmieniać. Ja też zaczynałem od wysokiego piętra…
— Teraz rozumiem, dlaczego Bert był tak niechętny, kiedy pytałam go o imię. Oni wolą nas ponumerować, nie jesteśmy dla nich ludźmi, tylko numerami…
— Hej, hej — ostrzegawczo odezwał się Kostek — tylko się nie nakręcaj. Ta rozmowa idzie nie w tym kierunku, co trzeba. Skoncentruj się, musisz teraz wezwać…
Przerwał po tych słowach, bo potrzebowałam tylko sekundy, żeby wezwać Adę, i ta pojawiła się, zanim biedak skończył zdanie. Ada była dzisiaj w lepszym humorze, bo odezwała się łaskawie:
— Widzę, że nie próżnujecie, niektórym udaje się dopiero na drugi dzień. Ciekawa jestem, czy to nauczyciel tak dobry, czy uczennica taka pilna.
— Zapewne i jedno, i drugie. Dzięki temu mamy szansę na duże postępy — odpowiedziałam, udając, że nie zauważyłam złośliwości ukrytej za tym pytaniem. Ada wydawała się zadowolona.
— Dobrze ci idzie, mała, zrobię coś miłego dla ciebie. Jako trzeciego wezwij funkcyjnego medycznego i niech cię zabierze do działu regeneracji ciała. Spodoba się wam.
Po tych słowach zniknęła. Zanim skupiłam się na wezwaniu odpowiedniej osoby, zapytałam:
— Zabierze nas? Czyli że my też się zdematerializujemy? Mam się bać?
— Nie. Sama dematerializacja jest praktycznie niewyczuwalna. Każdy z Arian może nas przesyłać w dowolne miejsca, przechodzę to codziennie. Kiedy czegoś ode mnie chcą, to mnie dematerializują. Chyba nie myślisz, że poczekają, aż przybiegnę do nich te kilkadziesiąt kilometrów — odparł Kostek. — Ale muszę ci przyznać, że cieszę się jak dziecko, bo sam jeszcze nigdy nie byłem w tym dziale. Ada coś knuje, skoro jest taka miła. — Po tych słowach umilkł, jakby przestraszył się, że powiedział o jedno słowo za dużo.
— Dzięki, będę ostrożna — odpowiedziałam i przywołałam myślami funkcyjnego.
Jego pojawienie wywołało u mnie zaskoczenie, bo pojawił się żwawy starzec z bardzo długą brodą.
Opanowałam się, skłoniłam głowę z szacunkiem i przekazałam życzenie Ady.
— Ta smarkula Ada myśli, że ja mam czas oprowadzać numery po moim dziale — prychnął ze złością i zanim mrugnęłam, znajdowałam się w ogromnej sali zbudowanej na kształt tureckich łaźni.
— Macie dziesięć minut, tylko mi nie dotykać sprzętu! — Po tych słowach otworzył jakieś drzwi i szybko za nimi zniknął.
— Dla kogo ten sprzęt, dla nich czy dla nas? — zapytałam, zaglądając ciekawie do licznych komór. Część z nich była zajęta, a ściany okazały się matowe tak bardzo, że nie dało się zajrzeć i ustalić, kto w nich przebywa.
— Dla nas. Tu cię naprawili, żebyś mogła wykorzystać sto procent możliwości twojego ciała. Pozbawiają nas chorób, uszkodzeń, zwyrodnień, nawet znamion. Część z nas jest im za to tak wdzięczna, że z prawdziwą radością wykonują najgorsze roboty. Wyobraź sobie kogoś, kto przed śmiercią cierpiał niewyobrażalne męki, bo chorował na cholerę, a teraz budzi się w pełni swoich sił, ze zdrowym ciałem i bez bólu. Czasem im zazdroszczę. Popatrz, to jest komora, o której słyszałem, że można w niej poprawić to, co zdrowe, a czego nie lubimy. Marzenie połowy naszych kobiet.
Nie skomentowałam. Nie musiał wiedzieć, że ja akceptowałam się w całości i lubiłam nawet moje cienkie i łamliwe włosy. Zanotowałam w myśli, że skoro o Wdzięcznych ludziach mówi w trzeciej osobie, to oznacza, że sam do nich nie należy. Parę minut później wyciągnęłam rękę, żeby włożyć palec do basenu wypełnionego jakimś żelem, kiedy znalazłam się znowu w moim pokoju. Mój palec trafił w Kostka.
— Miły dziadzio. Trochę rasista, ale przynajmniej nie kryje się jak Ada. Nie wiesz, jak ma na imię? — pociągnęłam Kostka za język.
— Przez przypadek wiem. Leon. To tak naprawdę dziadek Ady. Ma jej za złe, że nigdy nie chciała dzieci i że to jej pokolenie zdecydowało się zakończyć prokreację. Ona za to udowodniła mu złe traktowanie ludzi i wylądował jako funkcyjny.
— Milusia rodzinka. Teraz rozumiem, skąd taka dobroduszność Ady. Nie ma to jak dopiec dziadkowi, jeśli się tylko da.
— Może zmieńmy temat — przestraszył się Kostek. — Proszę, nie wypowiadaj prywatnych poglądów nigdzie poza własnym mieszkaniem.
— Wszędzie podsłuchy? Czyli żeby sobie ponarzekać, można się spotykać tylko w mieszkaniach?
— Dziewczyno, co ja do ciebie wcześniej mówiłem? Pod żadnym pozorem nie wolno ci nikogo przyjmować w mieszkaniu. Oficjalna wersja brzmi, że to dlatego, żeby nikt nie zobaczył twoich prezentów. Podobno dawno temu ludzie zazdrościli sobie dóbr i wynikały na tym tle zbrodnie, i od tej pory mamy zakaz gromadzenia się w mieszkaniach. A potem, oczywiście dla naszego dobra, rozszerzono ten zakaz na jakiekolwiek grupy, nawet pary. Będziesz to miała jutro na szkoleniu. Wszystko dla naszego dobra — zakończył cierpko.
— Czy to oznacza, że po tym tygodniu nigdy się już nie zobaczymy? Nawet przypadkiem? Może chociaż w kantynie?
— No cóż… — Kostek zmienił ton na milszy. — Na szczęście nawet oni nie mogą ingerować w nasze nawyki żywieniowe. Prawo do trzech posiłków dziennie i snu jest niezbywalne. Myślę, że w ciągu tego tygodnia wypracujemy ci jakiś lepiej zlokalizowany stolik.
— No to chociaż tyle. A czy można wracać z kantyny, no wiesz, tak dla zdrowia, schodami? Na przykład pierwsze trzy piętra? Potem ty skręcałbyś w swój korytarz, a ja mogę resztę drogi przebyć windą — zaproponowałam.
— Nikt nie powinien ci mieć tego za złe — odpowiedział Kostek, szeroko się uśmiechając.
Pierwszy sukces — ich prawa da się częściowo obejść. Dopiero drugi dzień pobytu, a jakże owocny. Wyskoczyłam po coś do picia dla nas. Zrobiłam to sprintem i poczułam przyspieszone bicie serca. Kiedy tylko wróciłam, zapytałam:
— Powiedz mi, czemu słyszę bicie serca? Przecież nie żyję!
— Oni chyba chcą nas zbliżyć do oryginału najbardziej, jak się da. To dlatego też oddychamy, jemy, mówimy, wydalamy. Ale widać niedoróbki. Jeśli się skaleczysz, a bardzo trudno to osiągnąć, bo nasza skóra jest wytrzymała jak kewlar, to krew ci nie poleci.
— Skąd wiesz?
Chłopak na chwilę spanikował, ale otrząsnął się z emocji, spojrzał na mnie i zdecydował się wyznać:
— Jakieś sto pięćdziesiąt lat temu uczyłem chłopaka, który miał dar grania na skrzypcach. Nie chodziło o samą grę, bo ludzi z taką umiejętnością było mnóstwo, wtedy co drugi wykształcony człowiek umiał grać na jakimś instrumencie. To było coś więcej, Julian zmuszał skrzypce do płaczu i Arianie, słuchając jego gry, chyba coś czuli. Chłopak cierpiał na melancholię, w normalnym życiu popełnił samobójstwo i tutaj też próbował. Nie wiem, skąd wziął ostre szkło, ale próbował sobie podciąć żyły. Próbował całą noc i nad ranem w końcu przeciął skórę. Widziałem to na własne oczy, bo właśnie się u niego zmaterializowałem. Nie było wcale krwi. Wezwałem medycznego, wzięli go do tej komory regeneracyjnej i zmienili w warzywo. Dopiero parę lat później przez przypadek podsłuchałem, że trafił do generowania prądu.
— To kara? — domyśliłam się.
— Tak, chyba najgorsza. Zabierają im większość zmysłów i każą ręcznie generować prąd. Nie wiem jak. Wiem tylko, że tam trzymają skazańców już to końca wyroku. Trafiają tam osoby, które dokonały jakiejś zbrodni…
— Czyli każdy może tam trafić, jeśli tylko im podpadnie?
— Tu się mylisz. Każdy przypadek musi być udokumentowany, to jedna z tych zasad, których Arianie muszą przestrzegać.
— A właśnie, jak to jest z tymi zasadami, kto im każe nas dobrze karmić? Czemu nie wolno im się znęcać? Albo wysyłać do generowania prądu bezpodstawnie? Mają jakiś rząd?
— Ty na to patrzysz trochę z ludzkiego punktu widzenia. Ja też nie wszystko wiem, parę informacji poskładałem z ich kłótni, a część to moje domysły, ale faktem jest, że oni też mają swoje zasady i muszą ich przestrzegać. Gdzieś tam jest jeszcze starsza od nich cywilizacja, powiedzmy, że kosmicznych mędrców zwanych Prastarzy, i Arianie muszą się przed nimi rozliczać z opieki nad nami. Na początku naszej cywilizacji Arianie osiągnęli już wysoki poziom zaawansowania, ale ani w głowie im było opiekować się jakąś prymitywną planetą. Coś tam się wydarzyło. Tu nie mam już żadnych danych, tylko moją wyobraźnię. Moja wersja jest taka, że mieli wojnę domową i prawie wyginęli, a kosmiczni starcy rozwiązali ich problemy, lecz zażądali zapłaty. Mieli się nami zaopiekować, pozwalać nam się rozwinąć, a po śmierci mieli nas… tutaj nie wiem, co było oryginalnie, ale coś po drodze poszło nie tak i oni zamiast nam pomagać, każą nam teraz płacić za rzekomą opiekę, czyli spełnianie życzeń. A wiadomo, że im bardziej zaawansowana społeczność, tym więcej oczekiwań od życia. Więc ludzie coraz dłużej tu zostają.
— Powiedziałeś, że ludzie młodzi nie zagrzewają tu miejsca. Ty jesteś młody, a jak twierdzisz, sto pięćdziesiąt lat temu już tu byłeś i uczyłeś Juliana. Gdzieś się mijasz z prawdą.
— Nie mijam się. Tylko, że ja za życia byłem trochę inny niż wszyscy. — Westchnął, jakby te wspomnienia nie były miłe. — Teraz są na to medyczne terminy i moją przypadłość można wyleczyć, ale w moich czasach groził mi los gorszy niż śmierć, czyli zamknięcie w zakładzie psychiatrycznym. Więc praktycznie całe moje życie podszyte było strachem. Co minutę błagałem Boga, żeby nikt mnie nie zdemaskował, i praktycznie zapracowałem sobie na jeden z większych wyroków w historii. Nie wolno mi powiedzieć, jak długo tu będę, ale gdy ty odejdziesz, ja tu jeszcze zostanę.
Wyglądał tak biednie, że nie namyślając się, przytuliłam go. W pierwszym odruchu szarpnął się, jakby chciał się wydostać z moich ramion, a potem odwzajemnił uścisk.
— Wiesz co? Mam propozycję. Po obiedzie pójdziemy do ciebie. Oficjalnie możesz powiedzieć, że chciałeś mnie zachęcić do współpracy, pokazując część swoich nagród, a tak naprawdę to położymy się i poprzytulamy. Obojgu nam to jest potrzebne.
Kostkowi zaświeciły się oczy i nie musiał nic mówić. Ja też wolałam tak to rozegrać, niż przyznać się, że chciałabym zobaczyć, co w oczach mojego nauczyciela stanowi wartość. On sam nigdy by się nie przyznał do swoich słabości, ale skoro Arianie znali listę jego najtajniejszych życzeń, to ja też chciałam ją poznać.
Rozdział 2
Lekcja
Leżeliśmy nadzy, ale szczelnie przykryci kołdrą. Kostek nawet we własnym mieszkaniu nie czuł się do końca swobodnie. Widocznie oprawcy wpadali czasem bez zapowiedzi z jakimś zleceniem. To dawało do myślenia. Najprawdopodobniej ma spore możliwości, skoro jest tak popularny. Ciekawe, co dla nich robi oprócz szkolenia młodych nabytków. Luksus tego mieszkania świadczył o sporym awansie społecznym. Kostek, choć oficjalnie pogardzany, odgrywał jakąś ważną rolę. Przewidywałam, że będzie mi ciężko rozgryźć, czym się obecnie para. Miałam nadzieję, że nieopatrznie z czymś się wygada. Może trzeba będzie go w sobie rozkochać? Wtuliłam się w jego ramię i ciekawie rozglądałam po sypialni większej od całego mojego aktualnego mieszkanka.
— Pochwalisz się swoimi prezentami? — zapytałam przymilnie.
— Jednym na pewno. — Kostek dosłownie wyskoczył z łóżka i szybko zaczął się ubierać.
Gestem wskazał na moje ubrania, więc zrobiłam to samo. Widocznie jest na etapie ekscytacji jakimś nowym gadżetem. Może minąć trochę czasu, zanim pochwali się pozostałymi, a mnie najbardziej interesowały te, którymi wcale nie będzie się chciał pochwalić. Tak, takie prezenty mogą powiedzieć wiele o obdarowanym. W końcu pochodzą z listy najskrytszych życzeń. Najskrytszych? Dla oprawców akurat widocznych jak na dłoni. Hm… Oprawców. Muszę popracować nad nomenklaturą. Nie odważę się powiedzieć na głos słowa „oprawcy”, ale nie zamierzam tytułować tych, którzy nas tu trzymają. Po namyśle uznałam, że będę mówić Arianie, jak Kostek. On sam przeszedł do luksusowego salonu i uśmiechnął się jak dziecko, któremu teraz wolno będzie pobawić się zabawką.
— Tego telewizora oficjalnie jeszcze nie ma na rynku, na tym etapie trwają próby, więc dopiero za parę lat będzie dostępny, a ja mam go już teraz — odwrócił się w kierunku odbiornika. — Józefo, pokaż mi serial, w którym ojciec na łożu śmierci wyznaje córce, że jest tak naprawdę córką księcia.
— Znaleziono czterysta siedemdziesiąt seriali z takim wątkiem — rozległ się mało przyjemny, piskliwy głos — czy podasz mi trochę więcej informacji?
— Tak. Potem, kiedy się znowu pogodzą z jej narzeczonym, pojadą do Paryża, a facet z zazdrości zrzuci ją z wieży Eiffla.
— Znalazłam serial, chcesz obejrzeć ten odcinek? — zapytał głos.
— Nie, puść lepiej odcinek z oświadczynami — odpowiedział Kostek.
Był zachwycony, że może pochwalić się swoim nowym nabytkiem. Szkoda, że oglądanie telewizji nigdy mnie nie interesowało. Przez jakiś czas nawet nie posiadałam telewizora w domu. Nie mogłam przyznać się do mojej dezaprobaty, więc wolałam zmienić temat.
— Dlaczego nazwałeś telewizor Józefa?
— Bo… bo to była kiedyś moja nieodwzajemniona miłość. Teraz mogę z nią gadać, a ona musi wykonywać moje polecenia. Ma nawet jej głos!
— Jesteś bardziej zepsuty niż Oni — powiedziałam z udawanym oburzeniem i oboje się roześmialiśmy. Podziałało. Pokazał mi parę innych zabawek.
— Zaraz czas na kolację, a potem muszę zdać raport z mojej pracy. Obiecuję wspomnieć o kredkach. Świecowych. — Zaczął się znowu śmiać.
Zjechaliśmy na dół. Teraz już wiedziałam, dlaczego ludzie zachowują się tak nienaturalnie. Niestety i dla mnie będzie to musiało oznaczać normę. Zaczęłam się rozglądać, ale Kostek lekko mnie trącił, więc przybrałam znowu pokorną postawę. A jednak coś wytrąciło mnie z równowagi. W drzwiach kantyny starszy człowiek potknął się i, upadając, popchnął innego, dużo młodszego. Tamten odwrócił się, wyjął z kieszeni niewielkie urządzenie i wymierzył w staruszka, który natychmiast zwiotczał, jakby stracił przytomność, choć jego oczy pozostały szeroko otwarte i świadome.
— Jesteś oskarżony o czynną napaść na porządkowego — powiedział, po czym złapał bezwolne ciało za nogę i zaczął ciągnąć je po podłodze. Nikt nie zareagował, nikt nie bronił staruszka ani nie próbował wyjaśnić sytuacji. Kiedy młody człowiek szedł w naszym kierunku, pochwycił mój wzrok, ale Kostek wszedł między nas, jakby chcąc zasłonić mnie własnym ciałem.
— Ona jest tu nowa, pierwszy dzień, ma cały tydzień na dostosowanie — powiedział szybko.
Facet nawet się nie zatrzymał. Odwróciłam się w kierunku Kostka, by go zapytać, co tu się właśnie wydarzyło, ale on mnie uprzedził.
— Po kolacji, w twoim pokoju.
Nie podobała mi się ta odpowiedź na moje niezadane pytanie, ale nie wnikałam. Dowiem się wkrótce.
— Pamiętasz, jak mówiłem, że możesz zostać ukarana za różne przewinienia lub nieprzestrzeganie regulaminu? No to masz jeden z przykładów — zaczął tłumaczyć wieczorem, kiedy znów byliśmy sami.
— Przecież oboje widzieliśmy, że staruszek nikogo nie zaatakował — warknęłam.
— Tak, ale miał wyjątkowego pecha. Niektórzy zmarli otrzymują szczególny przywilej bycia porządkowymi. To połączenie policjanta, ochroniarza i wojskowego w jednym. Nazywamy ich Wdzięcznymi. Na początku oferowano stanowisko porządkowego tym prawdziwym wdzięcznym i wtedy nie było tak źle, ale teraz dostają tę pracę również ciemne typy. Nie wszyscy noszą mundury, więc praktycznie nigdy nie wiesz, kto jest tu Wdzięcznym, a kto nie. Mają obowiązek utrzymania porządku i prawo używania paralizatora we wszystkich przypadkach naruszenia prawa. Nie ma kar za nadużycie paralizatora, więc niektórzy Wdzięczni, których nazywamy Zajadłymi, są tak naprawdę szczęśliwi, mogąc złapać kogoś na przestępstwie. Ten tu Wdzięczny jest wyjątkowo zajadły i gdybyś odważyła się głośno zaprotestować, ciebie również najpierw by obezwładnił jako potencjalnie niebezpieczną, a dopiero potem wysłuchaliby twoich zeznań. Albo i nie. Dlatego jedyny sposób, aby przetrwać, to trzymać się przepisów tak ściśle, jak się da. Tu można dostać się do więzienia za powiedzenie komuś „na zdrowie”. Niestety, nie jest to żart. Dużo może pomóc wpływowy Arianin, który cię weźmie. Jeśli będziesz miała potężnego protektora, to Wdzięczni cię nie ruszą. Oczywiście tak długo, jak długo nie złamiesz przepisów. Aha, i uważaj na tak zwanych ukrytych Wdzięcznych. To taki, co sprzeda cię Arianom za prezent. Sam nie musi ich kochać, ale kocha profity z donosicielstwa. A teraz kładź się, bo za parę minut włączą ci tryb snu. Sam wyjdę.
Tym razem, gdy kładłam się spać, nie bałam się już paraliżu. Czekałam grzecznie, aż włączą mi sen — i tak się stało. Ciekawiło mnie, czy będę pamiętać sny, ale pilnowałam się, żeby w myślach nie sprecyzować tego jako życzenia. Tak w razie czego.
Śniła mi się moja babcia. Znowu posadziła mnie sobie na kolanach a ja byłam małą dziewczynką. Gładziła mnie po włosach pomarszczoną dłonią i mówiła:
— Moja malutka Lenka, moje serduszko, ślicznotka i maleństwo.
Śmiałam się radośnie z jej komplementów i czułam się tak bezpiecznie, spokojnie.
— Pamiętaj, kochana, żeby nic nie chcieć od świata. Jeśli podoba ci się czerwona sukienka, to zamiast myśleć: „Chcę tę czerwoną sukienkę”, myśl: „Muszę się zastanowić, co zrobić, żeby zdobyć tę czerwoną sukienkę”. Pamiętaj! Zawsze zaczynaj od słów: „muszę” albo „trzeba”. Słowo „chcę” jest brzydkie.
Obudziłam się gwałtownie. Byłam wyspana i zregenerowana, ale nawet tego nie zauważyłam. Dzisiejszy sen przypomniał mi sceny z mojego dzieciństwa i babcię. Zamknęłam oczy i chciałam przywołać resztki snu, ale mi się nie udało. Nie poruszyłam się. Powróciły wspomnienia z dzieciństwa i pomyślałam o babci. Moja kochana babcia, zawsze kręciło się koło niej mnóstwo ludzi proszących o radę, powierzających jej jakieś sekrety czy problemy. Byłam o to zazdrosna, ale kiedy już zostawałyśmy same, tłumaczyła mi, co mam robić. A tak świetnie potrafiła przekonywać, że traktowałam każde jej słowo jak wyrocznię. Do czasu, kiedy stałam się zbuntowaną nastolatką. Wykrzyczałam jej wtedy w twarz, że ludzie wyśmiewają ją, nazywają medium albo starą wariatką, a ona wcale się tym nie przejęła. Powiedziała, że kiedyś zrozumiem. Zrozumiałam teraz. Zabraniała mi formułować życzenia. Wiedziała!
Zaczęłam poranną krzątaninę. Przeszkadzał mi brak piżamy, ale rozumiałam, że żeby ją dostać, pewnie trzeba sobie zasłużyć. Mogę spokojnie obejść się bez piżamy, spać w moich ubraniach, a rano zmieniać je na te drugie, świeże z szafy. A może powinnam stworzyć sobie jakąś sztuczną listę pragnień? Żeby uwierzyli, że mnie poznali, że wiedzą, o czym marzę? Uznałam to za dobry pomysł i sformułowałam kilka banalnych życzeń. Taaak, w końcu dlaczego nie miałabym umilić sobie czasu muzyką? Albo miejsce do pisania — jakieś ładne, stylowe biurko. Już wiedzą, że pisanie jest dla mnie ważne, więc w ten wątek łatwo uwierzyć. Ciekawe, jak się skończyła sprawa z kredą albo kredkami. Tak myśląc, otworzyłam szafę i oprócz ubrań na zmianę znalazłam tam ryzę papieru i coś w rodzaju markera w miękkiej oprawie. W miarę sztywna była tylko jego końcówka, ale spełniała swoją funkcję.
Pukanie rozległo się, kiedy się przebierałam, więc podbiegłam do drzwi półnaga.
— Nie możesz sobie jakoś sam otworzyć? — mruczałam, niezadowolona.
— Nie mogę — odparł Kostek tonem nauczyciela. — My, ludzie, nie mamy dostępu do technologii Arian na własny użytek, tutaj można mieć tylko to, co już zostało wynalezione na ziemi.
— Czy ty się słyszysz? — przerwałam mu, rozdrażniona. — A te drzwi to może nie znikają za każdym razem, kiedy przez nie przechodzę? To ma być ziemska technologia? Od kiedy?
Zobaczyłam minę Kostka i poczułam, że trzeba natychmiast zmienić temat.
— Zostawmy to. Chcę ci się czymś pochwalić: rozgryzłam szafę — powiedziałam z dumą. — Z tyłu musi być szyb windy towarowej. Skoro drzwi potrafią zniknąć, to pewnie można to samo zrobić z kawałkiem ściany, a winda działa jak dystrybutor paczek. Rozsuwają ścianę i wkładają wszelkie zamówione rzeczy bezpośrednio do szafy. Dziś znalazłam tam moje ubrania i przybory do pisania. Jak ostrzegałeś: nic, co mogłoby skrzywdzić, ale grunt, że da się pisać. Dzięki za wsparcie. Będę pisać całą noc i jutro nie chcę być w twojej skórze, kiedy zobaczysz moją listę pytań. To co mamy na dziś?
— Dziś będzie inaczej. Przejdziesz oficjalne szkolenie, jakie przechodzi każdy nowy. Zaraz po śniadaniu zaprowadzę cię do sąsiedniego baraku na pierwszą część. Zjesz obiad w ich kantynie i wrócisz do nas dopiero po drugiej części na kolację.
— Ale zobaczymy się na kolacji?
— Jeśli będziesz tam w tym samym czasie…
— Czas. O to chciałam zapytać. Jak się tu mierzy czas, skoro nie mam zegarka?
— Zegary są na każdym piętrze. W zasadzie są mało potrzebne, bo wszyscy po śniadaniu idą do swoich zadań i wykonują je tak długo, aż przychodzi czas obiadu. To samo z kolacją. A po kolacji każdy idzie do swojego mieszkania cieszyć się swoimi osiągnięciami. Po co komu zegarek?
— Masz rację, po co komu. A o której dokładnie chodzisz na posiłki?
— Zawsze wychodzę z domu na posiłki dziewiętnaście minut po otwarciu kantyny, żeby uniknąć pierwszego tłoku. Wybrałem tę liczbę, bo jest taka sama jak numer mojego mieszkania, łatwiej mi zapamiętać.
— I gdybym o tej samej porze wysiadła z windy na trzecim piętrze i postanowiła resztę drogi przebyć pieszo to niechcący, zupełnie przypadkiem, spotkam cię na schodach? — Uśmiechnęłam się porozumiewawczo.
— Pamiętaj o przepisach porządkowych: nie wolno na schodach stać, czekać ani siadać, można zatrzymać się tylko na sekundę, na przykład żeby coś poprawić, więc jeśli będziesz wcześniej lub później, to raczej się nie spotkamy. To co, gotowa na nową wiedzę?
— Zawsze! Tylko poczekaj przy windzie, wrócę po moje przybory do pisania. Mogę ich potrzebować.
Nie zamierzałam w czasie prania mózgu robić żadnych notatek ze szkolenia, ale miałam nadzieję, że uda mi się jakoś wykorzystać ten miękki pisaczek i kilka kartek papieru, które szybko złożyłam w małą kostkę i umieściłam w kieszeni.
W drodze do sąsiedniego baraku próbowałam dowiedzieć się od Kostka, kto w nim mieszka.
— Baraki trochę się od siebie różnią. Na przykład miłośnicy muzyki i wszelkiej sztuki są w baraku 12 C. Byłem tam raz. Budynek różni się od naszego, bo w nim wszystkie mieszkania są wygłuszone. Jak można się domyślić, pierwszym marzeniem każdego mieszkańca jest mieć znowu swój instrument i móc na nim grać. Myślę, że jest to budynek najbardziej zadowolonych ludzi. Większość z nich myśli, że to niebo. Jeśli na korytarzu spotkasz kogoś z markotną miną, to pewnie znaczy, że kończy mu się wyrok. Nawet nie próbuj go o to spytać, i tak ci nie powie z lęku przed utratą instrumentu. Tam porządkowi nie mają praktycznie nic do roboty.
Weszliśmy do budynku baraku 7 G. Tutaj znajdowała się spora sala przeznaczona dla około czterystu osób. W tej chwili było w niej ze sto świeżynek i każda miała wyznaczone miejsce z daleka od innych.
— Twoje miejsce jest tu z przodu, w drugim rzędzie. Nie podchodź do innych, nie nawiązuj znajomości, a jeśli to zrobisz…
— Tak, tak, wiem, zostanę ukarana. Powiedz lepiej, gdzie znajdę kantynę.
Kostek wytłumaczył mi wszystko i szybko wyszedł, nie patrząc na innych. Usiadłam i zaczęło się szkolenie. Najpierw filmiki gloryfikujące życie tutaj. Czysty marketing. Potem historia Arian, propaganda, trochę wiadomości ogólnych, zasady, zasady, ukryte groźby, obietnice spełniania najskrytszych życzeń i znowu zasady. Z trudem dławiłam ziewnięcia, obawiając się, że taka postawa szybko napyta mi biedy. Postanowiłam robić notatki wszystkiego, co pomoże mi znaleźć jakiś ich słaby punkt. Zawsze mi to pomagało w pracy. Ciekawe, że nawet tego o mnie nie wiedzieli. Byłam agentem tajnych służb specjalnych. Od dzieciństwa szkolono mnie do tego. Częściowo uczyła mnie babcia, częściowo — splot okoliczności. Kiedy miałam siedemnaście lat, umiałam walczyć jak chłopak, a przy tym byłam zdolna i świetnie się uczyłam. Znałam dwa obce języki. W szkole osoba, która jednocześnie wygrywa olimpiadę matematyczną i zawody lekkoatletyczne, ma przechlapane u rówieśników, ale ja miałam to gdzieś. Niestety byłam za młoda i pewnie zbyt zapatrzona w siebie, żeby umieć dostrzec niebezpieczeństwo, no i któregoś dnia dałam się złapać w szkolnej ubikacji, gdzie cztery zazdrosne dziewczyny spłukały mi głowę w muszli. Nie darowałam im tego. Pracowałam przez trzy miesiące, żeby rozgryźć ich nawyki, i opracowałam plan zemsty. Pierwsza wpadła do bajorka, koło którego przechodziła zawsze w czwartki, kiedy skracała sobie drogę do domu. Twierdziła, że ktoś ją popchnął, ale nie mogła tego udowodnić. Na drugą spadło wiadro śmieci, kiedy wchodziła do klatki schodowej. Śmieci wysmarowane były błotem, śmierdziały i trudno je było odkleić. Kiedy trzecia z nich nie przyszła do szkoły, bo załamała się pod nią kładka, czwarta nie wytrzymała napięcia i ze strachu o własny los opowiedziała wszystko dyrektorce szkoły. Złapali mnie akurat w momencie, kiedy szykowałam na nią zasadzkę, i wszystko się wydało. Najpierw przesłuchiwała mnie policja, ale potem zjawił się ktoś inny, kto zauważył we mnie potencjał. Zapytał mnie, czy wiem, co zrobiłam źle. Odpowiedziałam, że popełniłam dwa poważne błędy. Pierwszym było niedostrzeżenie niebezpieczeństwa i ta ignorancja kosztowała mnie sporo, a drugim błędem zdawało mi się twarde trzymanie się opracowanego planu, bo nie chciałam go zmodyfikować nawet wtedy, kiedy widziałam, jak dziewczyna z płaczem biegła do gabinetu dyrektora. Wtedy otrzymałam propozycję nie do odrzucenia i z radością ją przyjęłam.
Szkolenie w moim dawnym życiu zajęło mi cztery lata, oficjalnie przebywałam w szkole z internatem. Kiedy z początku brałam udział w mniejszych akcjach, w razie konieczności zmieniałam się to w studentkę, to w turystkę, mogłam być dosłownie każdym. Słuchając teraz szkolenia, częścią umysłu jednocześnie szykowałam sobie plan na dziś. Ktoś patrząc na mnie z zewnątrz, dostrzegłby tylko osobę gorliwie robiącą notatki. Zabrałam je ze sobą, kiedy szłam na obiad do kantyny. Kiedy późnym popołudniem, już po drugiej części prania mózgu, wracałam inną drogą, natknęłam się na rzeźbę. Nie była ani duża, ani szczególna, ale to pierwsze dzieło sztuki, które widziałam w ziemiance, więc zatrzymałam się. Obejrzałam sobie rzeźbę, położyłam obok niej notatki, wolno palcami gładziłam strukturę rzeźby, a potem już grzecznie wróciłam na kolację do naszego baraku. Udało mi się „przez przypadek” spotkać Kostka ale nie był rozmowny, więc to uszanowałam. Po posiłku wróciłam do pokoju i przeczesałam całe pomieszczenie, udając że szukam notatek. Doskonale wiedziałam, gdzie je zostawiłam, ale ten teatrzyk przeznaczony był dla ewentualnych inwigilatorów. Dopóki nie przekonam się na pewno, że nie mam kamer w mieszkaniu, muszę traktować je jako mało bezpieczne. W końcu Kostek mógłby mnie okłamać, kto wie, może kamery umieszczone są wszędzie? Sam jakoś nie odważył się nago chodzić po własnym mieszkaniu. A może to jakieś powalone reality show? Na razie nie mogłam tego wykluczyć. Wybiegłam z pokoju i pobiegłam do sąsiedniego baraku. Zewnętrzne drzwi do obu były otwarte. Czyli po kolacji, o tej porze, jeszcze można się przemieszczać. Ciekawe, o której je zamykają? Skierowałam się do sali konferencyjnej i długo szukałam kartek. W sali pracowali dwaj mężczyźni, ale żaden z nich do mnie nie podszedł. Po pewnym czasie, kiedy czułam, że nie powinnam tu już dłużej przebywać, zapytałam ich o moje notatki. Nadmieniłam, że dostałam papier i takie fikuśne coś do pisania od Arian, i że są dla mnie bardzo ważne. Słowo Arianie nie zrobiło na jednym ze sprzątaczy żadnego wrażenia, ale drugi prawie podskoczył. Zapewnił, że nie było tu żadnego z wymienionych przedmiotów, i muszę szukać gdzie indziej. Poszłam więc do kantyny, o tej porze cichej i pustej, i tam również szukałam. Dopiero kiedy przeczesałam wszystkie krzesła, po około godzinie, skierowałam kroki do rzeźby. Moje notatki leżały na swoim miejscu, nieruszone przez nikogo. Zabrałam je i wolno ruszyłam do mojego budynku. Zrobiło się na tyle późno, że drzwi były już zamknięte. Czyli jednak je zamykają. Postałam chwilkę, mając nadzieję, że poruszę jakiś czujnik, że może ktoś zobaczy mnie w kamerze. Z boku drzwi znajdował się czerwony przycisk, ale miał założoną osłonę i nie mogłam go nacisnąć. Nie było dzwonka, widocznie nikt nie przewidział takiej sytuacji. A jednak po paru minutach otwarła mi drzwi znajoma kobieta bez imienia, za to z numerem 111. Czyli monitoring istnieje.
— Co ty o tej porze robisz na zewnątrz? — wydawała się zaskoczona. — Będę musiała powiadomić o tym twojego egzekutora.
— Ależ oczywiście, proszę mu powiedzieć, że tak mi zależało, żeby nie zgubić jego prezentu, że po kolacji pobiegłam do sąsiedniego budynku i szukałam przez parę godzin, ale w końcu mam. — Pokazałam moje notatki. — I proszę mu jeszcze wspomnieć, że poświęciłam na to cały wieczór…
— Wchodzisz czy mam cię tu zostawić do rana? — warknęła.
Weszłam i bez słowa skierowałam się do windy. Kolejna cenna informacja — ona nie lubi Arian. Może mi się to przydać, kiedy będę szukała pomocy.
Rozdział 3
Praca
Byłam znowu dzieckiem. Wbiegłam do kuchni i, rozradowana, przytuliłam się do maminej spódnicy. Mama stała przy zlewozmywaku i obierała włoszczyznę.
— Fajnie było u babci? — zapytała bez przerywania czynności.
— Super, bawiłyśmy się znowu w JRO.
— To dobrze, a co to jest to JRO?
— Jestem Ruchem Oporu — odparłam, z dumą wymawiając nazwę tak, jak mnie wielokrotnie uczyła babcia.
Mama odłożyła nóż i usiadła przy stole. Uważnie mi się przyglądała.
— Córeczko, musisz wiedzieć, że babcia jako dziecko przeżyła wojnę i widocznie to miało na nią duży wpływ. Czasem może wracać do tamtych wspomnień…
— Nie, mamusiu, my się bawimy inaczej. Jestem ruchem oporu na innej planecie i tam jest zupełnie inaczej niż u nas. Są na przykład takie pudła, gdzie się wkłada ludzi, kiedy są ranni, i oni od razu odzyskują siły…
Opowiadałam jej nasze zasady ze szczegółami, bo bardzo nie chciałam, żeby myśleli, że babcia wspomina wojnę. Wiedziałam, że ten temat był lekko drażliwy, więc wydawało mi, się że jeśli pokażę im różnice, to dostrzegą, że nasza zabawa nie jest niebezpieczna i nie nawiązuje wcale do wojny. Mówiłam i mówiłam, aż w pewnym momencie dostrzegłam, że mama nie patrzy już na mnie, tylko w kierunku drzwi do kuchni. Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego w progu tatę. Jego mina nie wróżyła nic dobrego.
Obudziłam się zlana potem. Teraz już wiedziałam, że mój wyrok będzie bardzo krótki. Nigdy o nic nie prosiłam, nigdy niczego sobie nie życzyłam. Może nie udało mi się całkowicie, ale jeśli odruchowo o coś poprosiłam, to były to pojedyncze przypadki. Babcia mnie tego nauczyła. Tylko skąd wiedziała? Nie miałam czasu na przemyślenie mojego dzisiejszego snu, bo pukanie rozległo się dziś znacznie szybciej. Tym razem zaraz po śniadaniu Kostek zaprowadził mnie do kolejnego baraku, ale był w tak podłym nastroju, że praktycznie wcale się nie odzywał.
Ten dzień i następny dały mi w kość. Najpierw poznaliśmy nagrody. To był dzień, który zapada w pamięć tak głęboko, że jasnym się staje, skąd taka armia ludzi gotowa spełnić każdą zachciankę Arian. Dzień w raju. Atrakcje, przyjemności, rozkosze ducha i ciała. Pewnie plan przyjemności dobrany był w zgodzie z najskrytszymi życzeniami poszczególnych jednostek. Co za przewrotność. Pokazać raj i powiedzieć: będzie twój, w zamian zrób wszystko, czego my, Arianie, pragniemy. Dla podkreślenia kontrastu kolejny dzień był dosłownie koszmarem — tyle że na jawie. Tak, stara zasada kija i marchewki. Kogo nie zwiodła ułuda rozkoszy, ten zrobi wszystko choćby tylko po to, żeby nie spaść w otchłań piekła, którego namiastki miałam okazję skosztować. Brrrr. Podłość do potęgi. Poczułam, jak to jest, kiedy nie można chodzić, mówić, kiedy nic się nie czuje. Nie wiedziałam, czy gorszy był dojmujący chłód, kiedy myślałam, że zaraz zamarznę, czy też pragnienie w palącym słońcu, które tak naprawdę istniało tylko w mojej głowie. Wszystkie te cierpienia nie trwały długo, zaledwie sześćdziesiąt sekund każde, i połączono je w cwany sposób z łagodnym tłumaczeniem, jak byłoby im przykro, gdyby musieli którąkolwiek z tych kar zastosować na dłużej, po czym podsyłano próbkę kolejnego cierpienia, nadal cierpliwie tłumacząc, że to tylko dla naszego dobra. Ale nawet w tym piekle znalazłam kilka odpowiedzi, choć kolejny milion pytań ciągle krążył po mojej głowie. Wyłączano mi zmysły w różnych sekwencjach, jakby nie wiedzieli, która z kombinacji zaboli najbardziej. Hmmm, to daje do myślenia. Oni nie znają mnie tak, jak poznali większość innych zmarłych. Z innymi pewnie jest łatwiej. Jeśli się zna ich marzenia, zwłaszcza te o odsunięciu bólu, cierpienia czy strachu, wystarczy pokazać, jak łatwo można wszystkie znienawidzone rzeczy przywrócić. Ciekawe, czy inni mieli zaserwowany ten sam zestaw tortur czy też komputer albo któryś z funkcyjnych dobiera zestaw cierpień w najstraszliwszą kombinację dla każdego przypadku z osobna. Oczywiście nie chciałabym nigdy doznać znowu tego poczucia bezsilności jak wtedy, kiedy odebrano mi wzrok, władzę w członkach albo czucie, ale wiem, że mogło być gorzej. Uśmiechnęłam się do własnych myśli.
W dniu serwowania przyjemności reagowałam tak samo na wszystkie: z taką samą radością pływałam z delfinami i grałam w zaawansowane gry komputerowe. Z takim samym zachwytem oglądałam bajecznie bogate wnętrza, zabytkowe budowle i wystawy sklepów, jak też stąpałam po egzotycznych plażach i podziwiałam naturalne piękno górskich szczytów. Wszystko w miarę akceptowałam tak samo. Niech mają zagwozdkę. Jeśli chcieli się dzięki temu więcej o mnie dowiedzieć, to średnio im poszło. Na koniec zostawili najcięższy kaliber. Jedyna słabość wygrzebana pewnie z lat dziecinnych, bo kiedy dorosłam, nauczyłam się kontrolować emocje. Pokazali mi babcię. Przez sekundę i w taki sposób, że do końca nie byłam pewna, czy to naprawdę była ona, czy ktoś wystylizowany na nią. Chyba ta niepewność mnie uratowała. Każdy ma prawo być zaskoczony, ale kiedy zobaczysz spełnienie swojego najskrytszego marzenia, to reakcje są zawsze żywiołowe. Ludzie płaczą z radości, błagają o więcej, grożą, buntują się. Mnie udało powstrzymać od gwałtownej reakcji właśnie dlatego, że wciąż zastanawiałam się, ile z tego jest prawdą, a ile trikiem. Szukają po omacku. Tak, trzeba zrobić wszystko, żeby nie odsłaniać im swoich słabych stron. No i szybko wskoczyć pod prysznic, zanim przyjdzie 319. Zaczęłam go „numerować”, bo bardzo źle reagował na swoje imię. Pod prysznicem przemyślałam i tę informację. Kolejna wskazówka: życie tutaj zmienia. Ludzie przestają być ludźmi, są albo oddanymi, lojalnymi najemnikami, stają się Wdzięcznymi, albo służącymi lub więźniami w zależności od własnego nastawienia. Jedyne, do czego doszłam, to że nie należę do żadnej z tych kategorii. Jestem JRO: Jestem Ruchem Oporu. Jestem kategorią samą w sobie. Muszę się tylko dowiedzieć, czy jest nas więcej.
Po śniadaniu poszliśmy do jego mieszkania. W drodze nie zadawałam żadnych pytań, zdążyłam się przekonać, że rozmowy poza naszymi mieszkaniami są dla Kostka tak nieprzyjemne, że unika ich jak ognia.
— Twoim egzekutorem będzie Nia. Teraz opowiem ci trochę o niej, potem się do niej przeniesiemy, a kiedy cię już zobaczy i zaakceptuje, wrócimy tutaj i poznasz swoje zadanie. Myślę, że masz wyjątkowe szczęście. Nia jest jedną z ważniejszych postaci i cieszy się poważaniem innych Arian. Jest próżna i lekko zniechęcona, ale nie okrutna ani tak złośliwa jak większość jej rasy. Zachowała wysokie poczucie sprawiedliwości, więc jest tu kimś w rodzaju sędziego pokoju. W sumie ma sporo pracy z ciągłym rozsądzaniem zarzutów podstępnych Arian, ale chyba tylko dzięki temu nie zmanierowała się do końca.
— Masz jakieś jej zdjęcie?
— Ja i zdjęcia! A to dobre! — odparł z urazą, zupełnie nie wiem dlaczego. — Dla twojej informacji: nie posiadam aparatu fotograficznego ani komórki, nigdy ich nie chciałem mieć. Ale poczekaj, jej zdjęcie powinno być w materiałach ze szkolenia.
To mówiąc, odwrócił się w kierunku swojego ukochanego telewizora przyszłości.
— Józefo, pokaż mi materiały ze szkolenia, na których jest Nia.
Ekran rozświetlił się natychmiast. Nia zachwalała pobyt tutaj i jej mowa, nacechowana prawniczym żargonem, pewnie skierowana była do wąskiej grupy umarlaków, stąd nie miałam okazji zobaczyć jej na moich szkoleniach.
— To by było w największym skrócie. Teraz się skup i… na drugi raz poczekaj, aż dokończę zdanie, zanim się zdematerializujesz — dokończył już w mieszkaniu Nii, po czym szybko ukłonił się gospodyni, siedzącej na wymyślnej kozetce z czasów Napoleona. — Witaj, o szanowna, pozwól, że ci przedstawię 5b4271. Nazywa się Lena Wojnarowska i jeśli ci odpowiada, to dołożę wszelkich starań, aby przygotować ją najlepiej, jak to będzie możliwe.
— Podejdź tu, bliżej. Teraz przejdź się po moim salonie. Zdejmij buty i przespaceruj się po tym perskim dywanie. Możesz już założyć buty. No nie wiem. Trochę jesteś spięta…
— To chyba oczywiste, skoro nie wiem, czego się ode mnie oczekuje — odparłam.
— To prawda — dodał Kostek. — Ona jeszcze nie zna swojego zadania, a ja mam całe dwa dni, żeby ją naprawdę dobrze przygotować. Zapewniam cię, Nia, że różnica będzie kolosalna.
— Dobrze, 319. — Nia wydała westchnienie, jakby ta rozmowa ją zmęczyła. — Ostatecznie mogę zaryzykować. Wróćcie za dwa dni.
Odesłała nas tak nagle, że nie zdążyliśmy zareagować.
— No to jakie jest moje zadanie?
— Będziesz się zachwycała wszystkim, co Nia posiada.
— To wszystko?
— Wierz mi, 4271, to bardzo wyczerpująca praca.
— Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie numerem, to ja będę cię nazywać przy wszystkich Kostek — warknęłam. — Już zapomniałeś, że obiecaliśmy sobie nawzajem szanować nasze upodobania?
— Skup się, Lena, mamy tylko dwa dni. Znam co najmniej dwanaście rodzajów zachwytów i musisz przerobić każdy z nich. Jeśli będziesz wykonywać swoją pracę niestarannie, to Nia pewnie cię odeśle i trafisz na jakiegoś pokręconego Arianina, aby mu grzać łoże, albo do innego sadysty, i nic cię nie poratuje. Nie lekceważ Nii. Ona jest próżna, ale nie głupia. Zgromadziła arcydzieła swojej cywilizacji, część dorobku naszej również, i brakuje jej kogoś, kto się tym wszystkim będzie zachwycał za nią, bo jak ci powiedziałem, ogarnia ją czasem zniechęcenie. Sama nie ma dzieci, praktycznie nikogo bliskiego, kto wpadłby do niej na ploteczki. Gdyby nie ciągłe wizyty skłóconych Arian, być może odizolowałaby się i zdziwaczała. Więc nie narzekaj i daj z siebie wszystko. Wygrałaś jedną z pięciu najlepszych egzekutorek w naszym dystrykcie. Nie marnujmy czasu. Zacznijmy od czegoś naprawdę łatwego.
To mówiąc, wyciągnął z szafki metalowy kielich wysadzany drogimi kamieniami.
Słuchałam go i częścią umysłu wchłaniałam wiedzę, a część przeznaczyłam na własne myśli. Po pierwsze: kim są pozostali czterej najlepsi egzekutorzy i pod jakim względem są najlepsi? Po drugie: czy ten kielich oznacza skłonność chłopaka do przepychu czy raczej do alkoholu? I po trzecie: muszę się dowiedzieć czegoś więcej o innych dystryktach.
Wieczorem podsumowałam dorobek dzisiejszego dnia: wiem już, jak skłonić 319 do mówienia. Jest tak nastawiony na wykonanie zadania, że dostawał szewskiej pasji, kiedy traciłam zainteresowanie nauką. Nastąpiło coś w rodzaju porozumienia. Partia nauki i ćwiczeń nagrodzona opowieścią na tematy interesujące mnie. W końcu to ostatnie dwa dni, kiedy cokolwiek mogę z niego wyciągnąć. Potem będę zdana już tylko na siebie. Jak do tej pory udało mi się z niego wydusić, że w mieszkaniach naprawdę nie ma kamer, tylko co z tego, skoro każdy Arianin ma prawo zmaterializować się u mnie w dowolnym momencie nawet bez powodu. Jeśli przyłapie cię na czymś zakazanym, to i tak kara cię nie minie. Za to korytarze, kantyna przez niektórych nazywana jadalnią i windy osobowe mają stały monitoring.
W dniu egzaminu brałam poranny prysznic i pod strumieniem gorącej wody pomyślałam, że muszę się pilnować, żeby nie ujawnić tej mojej słabości do ciepłych kąpieli przed Arianami — gotowi mnie pozbawić dostępu do wody, gdybym nawaliła. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Tak, jestem gotowa, aby podjąć pracę. Po śniadaniu wróciłam do mojego mieszkania, stanęłam przy ścianie i czekałam na przywołanie.
Parę minut później Kostek i moja przyszła pracodawczyni patrzyli, jak spacerowałam po tym samym dywanie, zachwycając się jego miękkością, puszystością i kolorami. Nia wyglądała na zadowoloną, ale żeby zapewnić sobie tę posadę, musiałam posunąć się o krok dalej, czymś ją zaskoczyć. Położyłam się na dywanie, rozrzuciłam ręce i z zadowoleniem błądziłam palcami po jego powierzchni. To przeważyło. Wyrazem dopuszczenia do pracy było zniknięcie 319. Oznaczało to, że nie był jej już potrzebny. Przez sekundę zastanawiałam się, czy ja będę go jeszcze potrzebowała, ale potem skupiłam się na pracy. Zwłaszcza na ukryciu mojej inteligencji. Nie mogłam okazać szefowej, że zapamiętuję absolutnie wszystko, co do mnie mówi, ale też nie zadowolę jej, jeśli zrobię z siebie idiotkę. To zawsze była jedna z bardziej pracochłonnych stron moich akcji. Skupić się na roli, pokazać Lenę chętną do współpracy, a nie Lenę JRO. Uznałam, że najlepiej zrobię, powtarzając po Ariance część jej wypowiedzi, żeby widziała moje zaangażowanie. Podziałało.
Nia była uśmiechnięta i wyglądała na usatysfakcjonowaną. Myślę, że to powiew świeżości, coś nowego w jej życiu wprawiło ją w tak dobry nastrój. Ciekawe, jak długo potrwa ten etap? Czy znudzi się już następnego dnia? Może dobrze byłoby przedłużyć ten czas? Zobaczymy czy jest otwarta na sugestie, czy też działa na swój własny sposób.
Kiedy przeszliśmy do biblioteki, zastosowałam zachwyt numer siedem: oniemienie. Stanęłam na środku i w zachwycie błądziłam wzrokiem po ścianach pokrytych woluminami od podłogi aż do sufitu. Niejedna biblioteka narodowa nie posiadała takich zbiorów. Szybko oszacowałam, że jest tu około dwudziestu tysięcy ksiąg. Ciekawa byłam, jaki Arianie zastosowali chwyt, żeby pomieścić więcej książek niż widać, bo było dla mnie oczywiste, że ma ich dużo więcej i jeden pokój, choćby nie wiem jak wysoki, nie jest w stanie zaspokoić potrzeb kolekcjonera jej pokroju.
— To największa kolekcja książek, jaką w życiu widziałam — powiedziałam szczerze. Postanowiłam sobie, że większość moich komentarzy będzie szczera. Potrafię kłamać w żywe oczy, ale też wiem, że osoby szczególnie wrażliwe na kłamstwa wyczuwają je nawet u dobrego aktora.
— W swoim krótkim życiu niewiele widziałaś — odpowiedziała Nia, jakby litowała się nad moją tragedią.
— To miłe z twojej strony, że przejęłaś się moim losem. Dziękuję. Na szczęście teraz otwarły się przede mną możliwości, jakich nigdy nie miałabym na Ziemi, i mam szczerą ochotę z nich skorzystać. Choćby podziwianie całego zgromadzonego tu piękna.
I tak minęły cztery godziny. Dom Nii okazał się zachwycający, miała niezły gust. Potrafiła na dodatek eksponować piękno okazu bądź to odpowiednim oświetleniem, bądź kolorystyką wnętrz, bądź pobudzeniem zmysłów. W przypadku muszli i pereł to ledwo uchwytny zapach morza. Wychwyciłam również inne delikatne wspomagacze, ale zdecydowałam się nie komentować ich w pierwszym dniu, może przy innej okazji. W pewnym momencie wróciliśmy do biblioteki.
— Czas na posiłek. Po obiedzie sama się tu przenieś i czekaj na mnie.
W tej sekundzie znalazłam się w moim mieszkaniu. Zjechałam do kantyny. O tej porze Koska nie było już przy stoliku, ale i tak nie podeszłabym do niego. Przywilej nękania go zostawiłam sobie tylko na nadzwyczajne okoliczności. Na tym etapie złamanie przepisów i zarobienie jakiejkolwiek kary byłoby lekkomyślnością i mogłoby położyć mój wykluwający się plan na łopatki. Sam plan nie był jeszcze w pełni dopracowany, ale kilka rzeczy należało zrobić. Jako agent nigdy nie zostawiałam pisemnych śladów własnych przemyśleń i kiedy w mojej głowie krystalizował się jakiś zamysł, stosowałam niezawodną metodę babci.
— Pamiętaj, kochana, kiedy wieczorem uklękniesz do pacierza, najpierw pomyśl, co masz najważniejszego do zrobienia jutro, potem, co jest w twoim życiu ważne, chociaż niekoniecznie na jutro, i tak dalej. Powtarzaj sobie te rzeczy, aż zapamiętasz je dobrze. Na drugi dzień podsumuj, które z tych rzeczy są już zrobione i nie trzeba ich powtarzać, a które wciąż czekają w kolejce. Dodaj też nowe ważne sprawy. Jeśli któregoś wieczoru powtórzysz wszystko dokładnie to samo co wczoraj, to oznacza, że nie posnęłaś się nic do przodu, nic nie osiągnęłaś. Taki dzień jest stracony.
Rady babci lekko zmodyfikowałam. Moja poranna toaleta to zawsze analizowanie i tworzenie planu, a wieczorne przygotowywanie do snu podzielone zostało na posumowanie poszczególnych osiągnięć i modyfikację planów zarówno krótko-, jak i długoterminowych. Z pacierzem nie miało to nic wspólnego.
Na razie na mojej liście do zrobienia na już miałam trzy punkty. Pierwszy: utrzymać zainteresowanie Nii tak, żeby nie tylko nie znudziła się mną zbyt szybko, a wręcz zaczęła mnie nagradzać; drugi: zlokalizować osoby niepokorne, ale niesprawiające kłopotów. Mąciciele mnie nie interesowali. Poznałam już jedną niepokorną osobę, to 111. Trzecim zadaniem było stworzenie sobie nowej osobowości na potrzeby Arian, a także dotarcie do mojego dossier. Wiedzieli o mnie niewiele, ale nie miałam złudzeń. Licznik życzeń nadal tyka. Nie zwiększa długości kary, ale pozwala manipulować ofiarą poprzez spełnianie jej życzeń i dostarczanie informacji o preferencjach, marzeniach, lękach. Wystarczy wiedzieć, czego człowiek pragnie i czego się boi, aby mieć nad nim władzę. A ja nie miałam zamiaru dać Arianom władzy nad sobą. Z drugiej strony nie mogę być aż tak tajemnicza, to może wzbudzić podejrzenia. Gdy Nia zechce mnie nagrodzić, sięgnie pewnie do bazy danych i co tam znajdzie? Postanowiłam więc w liście rzeczy, o których pozornie marzę, ukryć kilka takich, na których mi naprawdę zależy. Muszę też zacząć wyrażać własne lęki, nie zdecydowałam tylko, czy ta ekspresja powstanie na potrzeby bazy danych, czy tylko pracodawczyni. Dałam sobie tydzień na realizację punktu trzeciego, miesiąc na stworzenie relacji z szefową i kolejny na znalezienie pomocników bądź przyjaciół w zależności od urodzaju lub możliwości.
Po zjedzeniu posiłku zostało mi trochę czasu, więc wróciłam do mieszkania, napisałam na kartce informację i włożyłam ją do szafy.
„Potrzebne mi białe rękawiczki, żebym mogła przeglądać cenne książki bez ryzyka ich zniszczenia”.
Tak, trzeba poznać ich system komunikacji i tempo działania. Tym razem zasypiałam spokojnie.
Rankiem, po obfitym posiłku, byłam gotowa do podjęcia pracy. Pomyślałam o bibliotece i głośno powiedziałam:
— Chcę tam być.
Musiałam chyba dostać zezwolenie, bo natychmiast się tam znalazłam. Ciekawe, co będzie, jeśli przez przypadek pomyślę o innym miejscu? Trzeba się przekonać, ale jeszcze nie teraz. Teraz jestem sama w tej olbrzymiej bibliotece, widocznie muszę zdać jakiś kolejny test. Tylko co testują tym razem: moją cierpliwość? Uczciwość? A może ciekawość? Co może być uznane za powód do dyskwalifikacji, a co — za powód do przyznania nagrody?
Zaczęłam przechadzać się wzdłuż regałów i czytać nagłówki wytłoczone w skórzanych grzbietach książek stojących ciasno w rzędach. Dla wygody wybrałam rząd na wysokości moich oczu. Czytałam na głos. Nikt nie może uznać za przestępstwo, że próbuję zapoznać się z biblioteką. A zorientowanie się w tym systemie z pewnością zajmie mi czas do końca dniówki. Nie będę ryzykować próby wyciągnięcia woluminu. Za to wyciągnęłam z kieszeni kartkę i moje pisadło i zaczęłam kreślić plan. Zdążyłam się już zorientować, że pierwsze dwa regały to wczesny renesans, a to by oznaczało, że idąc w lewo, cofnę się do średniowiecza, być może starożytnego Rzymu lub papirusów egipskich.
Nie zdążyłam tego sprawdzić, bo zjawiła się Nia. Ciekawe, czy zdałam test, czy też ona znudziła się czekaniem na mój błąd.
— Wiesz, Nia, pomyślałam, że gdy zrobię sobie plan biblioteki, to szybko znajdę odpowiednią książkę, jeśli byś mnie po coś wysłała — powiedziałam z zadowoloną miną, jakbym wpadła na świetny pomysł.
— Będzie z tobą więcej pracy, niż myślałam — westchnęła. — 319 powinien był powiedzieć ci o dematerializacji. Jeśli potrzebuję jakiejś pozycji, to o niej pomyślę, a nie wyślę ciebie.
— Tak, obawiam się, że 319 powiedział mi o tym bardzo mało. On skupił się na szkoleniu z tematu zachwytu i od tej pory nic innego się nie liczyło. Może nadrobię zaległości po pracy? Tak sobie pomyślałam, że skoro 319 nie wykonał swojego zadania tak jak należy, to nie zasłużył na wolny wieczór. Niech mnie douczy. Zamierzam powalczyć o tę pracę i mogę poświęcić na douczanie tyle wieczorów, ile trzeba będzie.
— Widzę, że ci zależy — skomentowała Nia. — Zrobimy inaczej. Dziś jestem zmęczona i twoja dalsza tu obecność nie ma sensu. Jeśli będziesz pracowała wieczorami, to rano nie będę miała z ciebie żadnej korzyści. Nadrobisz braki z 319, kiedy JA nie będę miała dla ciebie czasu.
Biblioteka zniknęła, a ja znalazłam się w sypialni Kostka. Ciekawe, dlaczego nie w salonie? Widocznie Nia podejrzewała, że chłopak ucina sobie drzemkę. Hmm, czyżby oceniała innych według własnych słabości? Przeszłam do salonu. Kostek akurat wydawał polecenia swojej byłej, zaklętej w czarnym plastiku. Kiedy zobaczył ruch, natychmiast wstał. Spodziewał się pewnie Arianina i zdziwił się na mój widok.
— Co tu robisz?
— Nia mnie przysłała. Gdybym sama chciała cię odwiedzić, pewnie zapukałabym do drzwi. Jest z ciebie niezadowolona.
Osiągnęłam to, czego chciałam. Zimny strach malujący się teraz na jego twarzy wyparł wcześniejsze niezadowolenie.
— Ale ja się tak starałem…
— Przestań miałczeć i postaraj się lepiej — powiedziałam ostro. — Okazuje się, że mam braki w obyciu. Za mało wiem, co kto może, a czego nie. Na przykład to przesyłanie. Wyjaśnij mi, kiedy mogę się gdzieś przenieść, a kiedy nie, kto o tym decyduje i kto za to odpowiada technicznie. Dlaczego raz mogę znaleźć się w twoim mieszkaniu, a kiedy indziej nie?
— Każdy człowiek może być przesyłany przez Arian bez ograniczeń. Może też sam się przenosić, ale tutaj jest szereg obostrzeń. Na początku, póki nie dostaniesz uprawnień, możesz tylko wezwać Arianina i poprosić o przesłanie w jakieś miejsce. Musisz jednak mieć naprawdę dobry powód. Żaden z nich nie przeniesie cię tylko dlatego, że zapomniałaś notatek. Za nieuzasadnione wezwanie spotka cię z pewnością kara. Tego ci nie popuszczą. Potem, kiedy już podejmujesz pracę, twój egzekutor może ci dać uprawnienia, żebyś sama zjawiała się w pracy, tak jest prawie zawsze. Czasem pozwolenie może obejmować kilka albo wiele miejsc. Z upływem czasu, w ramach nagrody, możesz dostać pozwolenie przeniesienia się w inne miejsca, na przykład do parku rozrywki. Trochę jak bilety wstępu: jednorazowy, kilkukrotny albo stały karnet. Przyjętym zwyczajem jest nagroda niespodzianka za wyjątkowo dobrze wykonaną pracę. Rano skupiasz się na przeniesieniu do swojego miejsca pracy, a zamiast tego lądujesz w buszu albo na pokładzie balonu i masz coś w rodzaju dnia wakacji, czasem tylko parę godzin. Pod tym względem trochę do kitu, bo nigdy nie wiesz, jak długo taka niespodzianka potrwa.
— A czy można przenieść się w jakieś miejsca przez przypadek albo pomyłkę?
— Nie ma takiej możliwości. Miejsca są wpisane w twoją bazę danych, jak internetowa rezerwacja hotelu. Jeśli przez pomyłkę trafisz do złego hotelu, to nie dostaniesz pokoju, skoro go nie zarezerwowałaś, choćbyś nie wiem jak chciała.
— A skąd ty wiesz o rezerwacjach internetowych? W twoich czasach internetu jeszcze nie było.
— Zdziwiłabyś się, ile wiem o życiu.
— Masz rację, zapomniałam o tych upgrejtach. Jak myślisz, czy takie podrasowanie mózgu to jak szkolenie w pracy, wymagane raz na jakiś czas u każdego, czy raczej przywilej tylko dla wybranych?
— Zdecydowanie to drugie. Robią to tylko na specjalne życzenie, albo jeśli twoja praca wymaga bycia na bieżąco, ale niewiele prac ma takie wymagania.
— A jak to jest, jeśli kilku z nich prześle swoich ludzi w jedno i to samo miejsce na raz? Pozabijamy się? A może nasze DNA się wymiesza i stworzymy jedno wielkie monstrum?
— Lena, ciebie ponosi fantazja, mogłaś za życia pisać książki fantastyczne. A tak à propos, to czym się parałaś na Ziemi?
— Odpowiem, ale najpierw ty odpowiedz na moje pytanie.
— Nikt sobie nie zrobi fizycznej krzywdy przy dematerializacji. Najpierw zmaterializuje się pierwsza osoba, potem druga, nawet jeśli różnica będzie wynosić jakieś milionowe części sekundy, a jeśli trzecia osoba już się nie zmieści, to zostanie tam gdzie była. To trochę jak korek. Zdarzały się już i nigdy nikt nie ucierpiał. No, może trochę ucierpiała ambicja Arianina, który zareagował o milionową część sekundy za późno.
— To teraz ja ci odpowiem na moje pytanie, ale może najpierw przejdziemy do sypialni? — zaproponowałam. Zauważyłam, że Kostek najchętniej odpowiada na trudne pytania, kiedy jest rozluźniony, a ja potrzebowałam odpowiedzi na parę pytań.
Kiedy już leżałam wtulona w jego ramię (zauważyłam, że to jego ulubiona pozycja), zaczęłam mu opowiadać mój życiorys, a raczej jego wersję dla przypadkowych lub zawodowych znajomości. Moi rodzice mieli przesadne ambicje (to usprawiedliwia fakt, że rozmawiam płynnie w paru językach), wysyłali mnie na lekcje jazdy konnej, szermierki i pływania (to usprawiedliwia refleks i sprawność fizyczną); niestety jako nastolatka postanowiłam się zbuntować i poszłam na studia aktorskie. Miałam być znanym lekarzem albo prawnikiem, a zamiast tego przyniosłam wstyd rodzinie, więc nie utrzymujemy zbyt żywych kontaktów. Z kolegami po fachu utworzyliśmy teatrzyk objazdowy i zwiedziłam kawał świata, dając przedstawienia w plenerze. Jakieś pół roku przed śmiercią postanowiłam się ustatkować. Wynajęłam małe mieszkanie, kupiłam samochód i chciałam znaleźć stałą pracę, zanim skończą mi się oszczędności z prac dorywczych. Śmierć, która przyszła w postaci ciężarówki rozgniatającej mój samochód na miazgę, przerwała te starania. (W tej chwili uświadomiłam sobie, że pierwszy raz mój życiorys kończę taką puentą).
Kostek, wysłuchawszy mnie, trochę zmiękł. Uznałam więc, że to dobry moment, żeby zadać mu jedno z trudniejszych pytań.
— Kostek, a gdybym chciała się pomodlić, gdyby było mi naprawdę źle, to są tu jakieś kościoły? Albo chociaż miejsca kultu? Gdzieś, gdzie ludzie mogliby się wesprzeć?
— Lena, to zakazany temat. Ludzie nigdzie nie mogą się spotykać, nawet na modlitwie. Jeśli masz taką potrzebę, to módl się w domu. Możesz poprosić o jakiś obraz albo figurę, ale w twoich papierach czytałem, że nie jesteś religijna.
— To chociaż powiedz mi wszystko, co o mnie wiesz z tych papierów. Rozumiem, że już ich nie masz? Pewnie odebrali ci mój przypadek…
— A właśnie że nie. Nia jest zbyt ważna. To dlatego jeszcze nie dostałem nikogo nowego.
— Mam propozycję — powiedziałam podekscytowana, jakbym właśnie wpadła na ten pomysł. — Idź i połóż te dokumenty gdzieś na wierzchu, a potem wróć tu do mnie. A ja sobie je zobaczę, idąc do łazienki…. I wcale nie złamiesz zakazu, bo przecież mi nic nie dałeś… Pamiętasz? — przymilałam się. — Czasem trzeba być tak zepsutym jak oni…
Kostek nie dał się długo prosić, perspektywa seksu ze mną rozmydliła mu poziom lojalności.
Kwadrans później czytałam swoje akta. Niewiele tego, zaledwie dwie strony wydruku. Zdjęcie fatalne, bo zrobione w chwili śmierci. Imię, nazwisko, data urodzenia, ale już nie podano, gdzie się urodziłam, gdzie mieszkałam i jakiej jestem narodowości. Nic, co pokazywałoby im moją prawdziwą naturę. Dokładny zapis siedemdziesięciu życzeń, jakie wypowiedziałam w chwili złości, cierpienia lub innych silnych emocji. Z tego niewiele można wyczytać, a jednak ostatnie pół strony przeznaczone było na podsumowanie mojej osobowości i mój portret psychologiczno-życzeniowy. Był nadspodziewanie trafny, choć niepełny. Dowiedziałam się z niego, że jestem niepokorna, mam silne więzi rodzinne, zwłaszcza z babcią, choć na zewnątrz nie okazuję emocji, zdolna do wielkich uczuć, przy czym nie sprecyzowano, o jakie uczucia chodzi. Parę innych cech również się zgadzało. Ostatnie zdanie wyrażało moje lęki, a wymieniono trzy: lęk o najbliższych objawiający się wrażliwością na ich krzywdę, lęk przed odrzuceniem (ha, ha, ha, ale się tu nacięli, musieli to wydedukować z mojej kłótni, kiedy rozstawałam się z Konradem) i lęk przed uszkodzeniem lewej ręki.
W dzieciństwie, kiedy dawano mi zastrzyk albo szczepienie, zawsze prosiłam o wbijanie igły do prawej ręki. Starałam się być miła, bo pielęgniarki nie zawsze chciały słuchać dzieciaka, więc wymyśliłam sobie formułkę: „Bardzo mi na tym zależy”. W sumie ucieszyłam się, że w końcu zobaczyłam swoje akta. Arianie nie wiedzą o mnie kompletnie nic. Nawet nie znają mojego prawdziwego koloru włosów, dali mi taki sam, jaki miałam w chwili śmierci, a nie mój naturalny. Nie wiedzą nic o treningach, o JRO, o mojej prawdziwej pracy. Dowiedzą się tylko tego, co sama im pokażę. Nie sądziłam, że tak szybko zrobię postępy w punkcie trzecim. Przez chwilę walczyłam z pokusą pozostania na noc u Kostka i wyciągnięcia z niego więcej informacji. Odrzuciłam jednak ten pomysł jako zbyt ryzykowny i dla pewności na noc wróciłam do swojego mieszkania.
— Lena, ależ się wczoraj uśmiałam z twojego powodu. Chyba zasłużysz na pierwszą nagrodę — przywitała mnie na drugi dzień Nia.
Domyślałam się, że powodem jej rozbawienia była moja prośba o rękawiczki. Nie chciałam nieopatrznym słowem zniszczyć jej dobrego nastroju, ale coś trzeba było odpowiedzieć.
— Cieszę się, że widzę cię w tak dobrym nastroju. A co właściwie się stało?
— Poprosiłaś o białe rękawiczki. Jakie to… staromodne. Jakbym wróciła do dziewiętnastego stulecia waszej ziemskiej cywilizacji. Naprawdę myślałaś, że te książki rozpadną się, kiedy spróbujesz ich dotknąć?
— Nie, nie bałam się, że je zniszczę, raczej chodziło mi o to, że skoro to najlepsze z osiągnięć pisarzy wszech czasów, to zasługują na coś w rodzaju szacunku. Albo lepiej powiem prawdę: widziałam to w jakimś programie. Znana dziennikarka dostąpiła zaszczytu odczytania starych ksiąg kościelnych i musiała włożyć rękawiczki. Wydawało mi się to takie… światowe.
— Światowe! Ha, ha, ha. Nie wiedziałam, że będziesz mnie też rozbawiać. Pomysł mi się spodobał. Rękawiczki czekają w bibliotece. Masz je zakładać za każdym razem, kiedy weźmiesz którąś z książek. Częstuj się książkami do woli, z jednym zastrzeżeniem. Sięgnijmy do biblijnej alegorii. I jak pośród wszystkich dostępnych owoców w raju nie można było zjeść owoców jednego drzewa, tak i ty możesz czytać wszystko, ale masz zakaz dotykania zbiorów umieszczonych pomiędzy oknami. Kara będzie dokładnie taka sama. Wypędzenie z raju.
— Pozostałe ściany w zupełności mi wystarczą.
— Z pewnością. W ciągu ośmiu lat nie zdążysz przeczytać nawet tysięcznej części tego zbioru.
— Oczywiście, że nie, tu są ich tysiące… Zaraz, powiedziałaś osiem lat? To mój wyrok?
— To informacja zastrzeżona tylko dla twojej wiadomości, nikomu nie wolno ci jej przekazać, zrozumiano?
— Oczywiście. Nie powiem nawet Kostkowi. W końcu tylko jego tu znam.
— I niech tak zostanie. Zawieranie znajomości to poważne przekroczenie reguł. Zawsze kończy się konsekwencjami, z których najmniej bolesnym jest utrata lukratywnej posady.
— Pokażesz mi resztę domu? — zaproponowałam, bo chciałam zmienić temat.
Skupiłam się na pracy tak bardzo, że nie przeznaczyłam nawet sekundy na analizę mojej sytuacji. Wieczorem, zanim Nia wypuściła mnie do domu, zapytała:
— Zasłużyłaś na nagrodę, co byś chciała?
— Masz może w swoich zbiorach Annę Kareninę? Zawsze to chciałam przeczytać.
Moja pracodawczyni wydawała się rozczarowana. Jakby spodziewała się, że zażyczę sobie czegoś wow i zobaczy mój zachwyt, kiedy to dostanę. Odwróciła się i w jej ręku pojawiła się moja książka. Wręczyła mi ją i natychmiast się mnie pozbyła.
Wieczorem w łóżku zastanowiłam się nad dziwną reakcją mojej szefowej. To faktycznie inteligentna przeciwniczka. Najwyraźniej pierwszych kilka nagród będzie jednocześnie testem zachwytu. To spora zagwozdka. Czy jeśli dostanę prezent będący spełnieniem najskrytszych marzeń, będę potrafiła zareagować tak samo, jak wtedy, gdy zachwycam się jej zbiorami? Jeśli nie, wtedy wyda się, że zachwyty, które okazuję jej zbiorom, są udawane. Powinnam może wybrać jedną z wyuczonych form zachwytu, ale wtedy może mnie oskarżyć, że zachwycam się na pokaz. Tak źle, tak niedobrze. Muszę wymyśleć jakąś własną reakcję na prezenty.
Nazajutrz po zmaterializowaniu się w bibliotece odezwałam się pierwsza.
— Nia, chciałam cię przeprosić.
Arianka podniosła brew.
— Co zrobiłaś?
— Nie doceniłam cię. Wciąż myślę w kategoriach ludzkich i o ludzkich możliwościach. Kiedy zaproponowałaś mi nagrodę, mogłam sobie zażyczyć wszystkiego, a zażyczyłam sobie książki z twojej biblioteki, tak jakbyś była tylko człowiekiem i mogła mi dać tylko coś z rzeczy już istniejących w twoim domu. Musiałaś się poczuć rozczarowana. Mną.
— Czy ta książka była tego warta?
— Nie wiem, nie przeczytałam jej jeszcze całej. Czytałam do późna, ale że nie mam w mieszkaniu zegara, bałam się, że stracę rachubę czasu, nie chciałam przesadzić.
— Chyba wiem, do czego zmierzasz. — Nia uśmiechnęła się domyślnie. — Chcesz mnie poprosić o kolejny prezent.
— Nie ośmieliłabym się, ale jeśli w przyszłości na takowy zasłużę, to już wiem, czego chcę.
— Och, wy ludzie, wydaje się wam, że jesteście tacy sprytni — powiedziała Nia i nie wracałyśmy już do tego tematu.
Pracowałam ciężko pierwszą połowę dnia. Zanim zostałam odesłana na obiad, Nia zapowiedziała, że resztę dnia będzie zajęta i mam przeznaczyć ten czas na dokończenie powieści.
— Oczywiście. — zapewniłam. — Oddam ci ją jutro.
— Nie bądź głupia, nie dałabym ci mojego oryginału. To kopia dla ciebie.
I znowu bez słowa zostałam odesłana. Czytałam do kolacji. Tym razem zabrałam książkę ze sobą do kantyny. Nałożyłam sobie sporo jedzenia i zajęłam się czytaniem. Po jakimś czasie do kantyny wszedł Kostek i od razu do mnie podszedł.
— Lena, schowaj tę książkę. Tu nie wolno wnosić prezentów. Jeśli Nia się dowie, to mi się oberwie, że cię nie ostrzegłem.
— Bo nie ostrzegłeś.
— Mówiłem, że prezenty są tylko naszą własnością i nikt nie powinien ich oglądać.
— Nieprawda. Mówiłeś, że nikt nie może przychodzić do mnie do domu, ale nie mówiłeś, że nie wolno mi czytać. To nie to samo.
Kątem oka zauważyłam, że kilka osób przestało jeść, aby nie uronić słówka z naszej krótkiej konwersacji.
— Dobrze, już dobrze. Po prostu zamknij tę książkę i już więcej nie czytaj jej w żadnym z miejsc publicznych. Dokończ posiłek i wracaj do pokoju. Ja… straciłem apetyt.
Po tych słowach opuścił szybko kantynę. Widocznie chciał uniknąć scysji, która posłużyłaby jako powód do donosu. Wolał nie zjeść niż zaryzykować utratę przywilejów albo — co gorsza — jakąś karę. Konformista. Ja nie zamierzałam rezygnować z posiłku. Nie mogłam już czytać, bo co najmniej tuzin ludzi jedzących obok wykorzystałby moją niesubordynację jako trampolinę do przywilejów. Nie miałam zamiaru dawać im tej szansy. Zjadłam więcej niż normalnie, mój stolik był teraz nieźle zagracony. Odeszłam od stoliczka i zabrałam ze sobą serwetkę. Książkę już wcześniej zastawiłam talerzykiem tak, żeby nie rzucała się w oczy. Wychodząc, wyrzuciłam zmiętą serwetkę do brudownika i wróciłam do mieszkania. Zrobiłam sobie gorący, odświeżający prysznic, zawinęłam włosy w ręcznik i wyszłam z mieszkania, kiedy byłam już prawie pewna, że drzwi do kantyny będą zamknięte. Nie pomyliłam się. Z kantyny skierowałam swoje kroki do rejestratorni. Chciałam wezwać rejestratorkę. Nie znałam jej imienia tylko numer: 111. Miałam nadzieję, że jej numer pokrywać się będzie z numerem mieszkania, jak w przypadku moim czy 319, choć nie miałam pewności. Rejestratornia była zamknięta, ale jakiś system monitoringu jednak istniał, bo parę minut później pojawiła się znajoma piękność.
— Znowu jakieś kłopoty? — zapytała nieżyczliwie.
— Tak. Nie mieszkam tu zbyt długo i Kostek nie powiedział mi, gdzie się zwrócić, jeśli coś zgubię. Więc pomyślałam o tym miejscu.
— 4271, z tobą zawsze są jakieś problemy.
— Pewnie tak, ale proszę nie nazywaj mnie numerem. Jestem człowiekiem, nawet jeśli nie żyję. Wystarczy, że Tamci mnie tak nazywają. Dla ludzi jestem Lena. A ty?
111 przez parę sekund milczała, ale w końcu cicho powiedziała:
— Natalia, ale tylko jeśli rozmawiamy same. Przy nikim innym, nawet przy 319.
— Jasne. Myślisz, że możemy gdzieś pogadać?
— A co zgubiłaś?
— Książkę, ale to mało ważne. Zostawiłam ją w kantynie. Nikt nie ośmieli się jej ukraść. Założę się, że znajdę ją na stoliku przy śniadaniu. Chciałam tylko pogadać.
Natalia tym razem zastanawiała się nieco dłużej.
— No dobrze. Między północą a drugą w nocy monitoring jest wyłączony, wtedy wkraczają nocne służby i jest spory ruch. Potem znowu kamery się aktywizują po ich wyjściu. Przed samą północą idź się czegoś napić. Minutę po północy otwierają się windy towarowe. Zjedź na pierwsze piętro i wejdź do mieszkania 111. Nie pukaj. Musisz się pospieszyć, zanim wejdą ci z nocnej zmiany. Jeśli ktoś cię zobaczy, to wyprę się wszelkiej znajomości z tobą.
Nie odpowiedziałam, tylko kiwnęłam głową. Obróciłam się i odeszłam w kierunku wind.