E-book
9.45
drukowana A5
22.69
Poza ramy barier

Bezpłatny fragment - Poza ramy barier


1
Objętość:
42 str.
ISBN:
978-83-8369-093-3
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 22.69

Rozdział 1

— Wrócę przed północą!

Wykrzyczawszy powyższe słowa, Carmen czym prędzej wyszła z domu. Nie chciała słuchać próśb swej mamy, aby odpuściła sobie praktykowaną co wieczór motocyklową przejażdżkę. Wiedziała, że i tak by nie uległa jej namowom. Argument, w postaci sporego ryzyka, podnoszony za każdym razem przez rodzicielkę, nie zniechęcał Carmen w najmniejszym stopniu.

Było zdecydowanie odwrotnie. Owe ryzyko nakręcało jedynie dziewiętnastolatkę, dając jej dodatkowy zastrzyk adrenaliny, w trakcie przemierzania motocyklem ulic martyniańskiej stolicy, Lunago.

Założywszy i zapiąwszy kask, Carmen usadowiła się na siodle pojazdu. Po chwili odpaliła silnik i ruszyła w podróż, owładnięta ekscytacją.

Kilka lat wcześniej, w przeciwieństwie do obecnego stanu rzeczy, wieczorne wycieczki dziewczyny nie były obarczone dodatkowym stężeniem ryzyka. Tamto ograniczało się do klasycznej możliwości doświadczenia wypadku. Wszak, zważywszy na motorową brawurę Carmen, zdawało się być ono znacznie większe niż w przypadku przeciętnego motocyklisty.

Tak przynajmniej wyglądało to w teorii. W praktyce natomiast, dziewczyna nigdy nie doświadczyła choćby drobnej stłuczki. Mimo młodego wieku, była wytrawną motocyklistką, zdolną poradzić sobie w każdej sytuacji na drodze.

Pewnego dnia, pojawiło się jednak zagrożenie o zupełnie innym charakterze.

Automatycznie mianowany po śmierci swego ojca nowym przywódcą Martyniany, Darron Tenaire, ustanowił bowiem szereg przepisów wymierzonych w kobiety. Jednym z nich, był zakaz poruszania się przez nie po mieście po wybiciu godziny dwudziesiej, pod groźbą kary więzienia. Odbywanie przez Carmen motocyklowych podróży, o jej ulubionej porze, czyli bardzo późnymi wieczorami, stało się zatem nielegalne.

W Martynianie, kobiety od wielu lat znajdowały się na społecznym marginesie. Za rządów Andre Tenaire’a, ich prześladowania miały jednak wymiar niejawny i oficjalne przepisy w żaden sposób nie dyskryminowały płci żeńskiej. Gdy po śmierci mężczyzny do władzy doszedł jego syn, taki stan rzeczy uległ jednak diametralnej zmianie. Darron Tenaire nie tylko uderzył w kobiety szeregiem zakazów, ale także dał mężczyznom pełną swobodę w administrowaniu “płcią podludzką”.

W przeciwieństwie do zmarłego ojca, oraz innych tyrańskich wodzów, nowy martyniański dyktator nie silił się na stwarzanie pozorów, że rządził w cywilizowany sposób. Na mocy jego oficjalnych dekretów, gwałty, pobicia i inne brutalne akty stały się całkowicie dozwolone.

Darron Tenaire nie tylko zresztą przyzwalał na rzeczone akty, ile sam również je praktykował. Spośród osadzonych w państwowym areszcie śledzczym kobiet, które trafiały tam głównie za pogwałcenie godziny policyjnej i innych przepisów, werbował te, które wpadły mu w oko. Przewoził je do swojej rezydencji, gdzie najpierw brutalnie gwałcił, a następnie zabijał nieszczęśniczki.

Nieszczęśniczki, które uniknęłyby takiego losu, gdyby tylko były mniej mniej urodziwe.

Będąc nietuzinkowo piękną dziewczyną, Carmen igrała zatem z jeszcze większym ryzykiem, odbywając codziennie motorowe rajdy, już po wybiciu wyznaczonej dla kobiet godziny policyjnej. Wszak zasadniczo, brak urody także nie czyniłby jej bezpieczną w razie potencjalnego aresztowania. Więźniarki, które uchodziły uwadze Darrona, padały bowiem często ofiarą gwałcicielskich aktów z innej strony.

Brutalnych strażników, którzy mieli prawne przyzwolenie na zaspokajanie w murach aresztu swych seksualnych żądzy.

Niezależnie od skali i charakteru ryzyka, Carmen nie miała jednak zamiaru rezygnować ze swej pasji. Kochała motocyklowe podróże w aurze ciemności, z racji unikalnego vibe’u. Godzina policyjna nie tylko jej od tych podróży nie odstraszała, ile dodatkowo motywowała do ich odbywania. Nabierały one bowiem także innego wymiaru — stanowiły wyraz sprzeciwu wobec tłamszenia kobiet. Carmen, jako zagorzała feministka, nie mogłaby pogardzić taką okazją do buntu przeciw męskiej tyranii.

Zresztą, całe to dodatkowe ryzyko, związane z pogwałcaniem godziny policyjnej, nakręcało Carmen jeszcze bardziej. Dawało dodatkowy zastrzyk adrenaliny w trakcie motocyklowych podróży. Ekscytowało ją. Może nawet chciałaby natknąć się w trakcie przejażdżki na milicyjny patrol i mieć tym samym okazję do brawurowej ucieczki?

— Czy ja naprawdę wychowałam swoją córkę na tak nierozsądną dziewczynę? — Owe słowa Carmen słyszała z ust swojej matki bardzo często. Nie dziwiły jej one. Większość ludzi najpewniej poczytałoby ją za nierozsądną.

Ona jednak za taką się nie uważała. Była po prostu inna niż wszyscy. Ceniła rozrywkę i adrenalinę ponad wszystko.

Zgodnie ze złożoną mamie deklaracją, Carmen zakończyła rajd po lunagijskich ulicach przed wybiciem północy. Było kilka minut po dwudziestej trzeciej, gdy zsiadła z motoru i otwarłszy furtkę, wkroczyła w objęcia swojej posesji.

Ledwo w nie wkroczyła, kiedy do jej uszu dotarł damski krzyk, pochodzący z wnętrza domu. Tuż po tym, gdy Carmen zakodowała go w swoim umyśle, uchyliły się drzwi wejściowe do budynku.

Oczom dziewczyny ukazała się postawna, męska sylwetka. Z racji panującej ciemności, nie widziała wyraźnie twarzy jej posiadacza.

Carmen przełknęła nerwowo ślinę. W innych okolicznościach, być może poczułaby ekscytację konfrontacją z nieznajomym. Teraz daleka jednak była od ekscytacji. Obecność mężczyzny, kooperowała bowiem z pochodzącym z wnętrza domu krzykiem jej mamy.

— Nie wiesz, że nie wolno Ci wychodzić z domu po dwudziestej? — zapytał nieznajomy niskim, nieprzyjemnym głosem.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Mierzyła wzrokiem mężczyznę, próbując dostrzec czy dzierżył w ręku broń. Jego słowa sugerowały bowiem, że najprawdopodobniej był milicjantem.

Właściwie, to milicyjnym tajniakiem, ponieważ jak na takowego przystało, nie miał na sobie munduru, tylko skórzaną kurtkę.

Jeśli Carmen trafnie go zidentyfikowała, miał jednak przy sobie z całą pewnością broń. Kluczową kwestią było wszak, czy znajdowała się ona w jego ręku, czy też w kaburze. Bo jeśli w kaburze…

Tak, musiała być w kaburze. Carmen zyskała pewność, że obie ręce mężczyzny były wolne od pistoletu.

Jej szalony, spontaniczny plan, mógł zatem się udać. Musiała jednak zadziałać bardzo szybko.

Błyskawicznie usadowiła się na siodle motocyklu, przekręcając kluczyk w stacyjce.

Gdy tylko silnik odpalił, Carmen ruszyła wprost na mężczyznę.

Milicjant stał nieruchomo, patrząc z przerażeniem na sunący w jego kierunku pojazd. Zdawał się analizować, czy lepszym posunięciem byłoby spróbować sięgnąć po broń i podjąć próbę zneutralizowania Carmen, czy też salwować się ucieczką. Zanim podjął jednak jakąkolwiek decyzję, leżał bezwładnie tuż przed drzwiami do budynku, o które chwilę wcześniej grzmotnęło jego ciało.

Obezwładniwszy mężczyznę, Carmen dynamicznie skierowała kierownicę pojazdu w bok, ratując się przed zderzeniem z elewacją domu. Mniej wprawny motocyklista, najpewniej nie zdążyłby tego dokonać i roztrzaskałby się o drzwi bądź ścianę budynku. Carmen nie miała jednak wątpliwości, że w obliczu jej motoryzacyjnych skilli, manewr się powiedzie.

Jedyne, co mogło się nie powieść w całej akcji, to staranowanie milicjanta, zanim tamten dobierze się do broni. W tej kwestii również wszystko poszło jednak sprawnie. Dużą rolę odegrał zapewne element zaskoczenia, jakie wywołał w funkcjonariuszu widok sunącej wprost na niego dziewczyny.

Po zejściu z motoru, Carmen pobiegła w kierunku wejścia do domu, pełna najgorszych przeczuć. Modliła się w duchu, by krzyk sprzed kilku minut, który najprawdopodobniej należał do jej matki, nie oznaczał, że doszło do tragedii.

Dziewczyna nie zdążyła dopaść do drzwi, zanim tamte się otworzyły, trącając głowę martwego milicjanta. Carmen przystanęła, a jej oczom ukazał się widok świadczący, że do tragedii nie doszło.

Przynajmniej narazie.

Widok drugiego milicyjnego tajniaka, trzymającego na muszce matkę dziewczyny, nie wróżył bowiem optymistycznie.

— Jeden ruch i ją zabiję! — krzyknął mężczyzna. Był to sierżant milicji Bennon Blinde, który wraz z martwym już towarzyszem, przeprowadzał potajemnie zarządzoną przez martyniańskiego dyktatora inspekcję. Miała ona na celu zweryfikowanie, czy kobiety, zgodnie z nakazem, przebywały w swych mieszkaniach po wybiciu godziny policyjnej.

Milicjant przycisnął mocniej kolbę pistoletu do skroni sterroryzowanej przez siebie kobiety.

Serce Carmen biło jak oszalałe. Przez chwilę analizowała, czy mogłaby spróbować jakoś obezwładnić funkcjonariusza. Szybko jednak porzuciła te myśli. W tej sytuacji nie mogła zaryzykować.

Nie, kiedy potencjalny błąd mógłby kosztować życie jej matkę.

— Ręce do góry i połóż się na ziemi. — Polecił Blinde.

Carmen wykonała polecenie funkcjonariusza.

Rozdział 2

Skrępowawszy ręce Carmen oraz jej matki, Bennon Blinde poprowadził kobiety do służbowego samochodu. Wraz ze swoim nieodżałowanym kolegą, zaparkował wcześniej pojazd na tyłach posesji, za okupującym ją budynkiem. Zorientowawszy się w trakcie kontroli, że Carmen nie było wówczas w domu, “ukryli” tam samochód, aby po powrocie dziewczyna go nie dostrzegła. Najpewniej zorientowałaby się w takim wypadku, że jej posiadłość odwiedzili nieznajomi goście i w akcie spłoszenia mogłaby ponownie się oddalić.

— Możemy porozmawiać? — zwróciła się Carmen do przekręcającego kluczyk w samochodowej stacyjce milicjanta. W jej głowie narodził się wyrachowany pomysł, co do którego skuteczności była niemal przekonana. Bazował on na pewnej, posiadanej przez dziewczynę “broni”, która jak dotąd nie zawiodła jej jeszcze w konfrontacjach z mężczyznami.

Dlaczego zatem w tym przypadku miałoby być inaczej?

Blinde odwrócił się w stronę tylnej kanapy, na której ulokowane były pojmane przez niego kobiety.

— Czego chcesz? — zapytał ostrym tonem.

Carmen uśmiechnęła się filuternie, w reakcji na co funkcjonariusz lekko się zaczerwienił. Była to zawsze automatyczna reakcja przedstawicieli płci męskiej, na ów filuterny uśmiech dziewczyny. Nadawał on jej ponadprzeciętnie pięknej twarzy, znamion jeszcze większego piękna.

— O co chodzi? — zapytał o wiele łagodniej milicjant, drapiąc się delikatnie po wygolonej do łysa głowie. Carmen wiedziała, że owa czynność, stanowiła często, w przypadku facetów, przejaw ich zmieszania.

— Mam dla Pana propozycję. Jeśli wypuści Pan moją mamę, ja się panu w bardzo przyjemny sposób odwdzięczę.

— W jaki konkretnie sposób? — Bennon Blinde starał się wypowiadać w stanowczym tonie, lecz napotykał w tej kwestii pewien opór. Opór, za który zdawał się odpowiadać uśmiech, widniejący właśnie przed oczami mężczyzny.

Prawdopodobnie był to najśliczniejszy uśmiech, jaki Blinde kiedykolwiek widział. Z każdą sekundą, zdawał się on zmiękczać milicjanta coraz bardziej.

— No wie Pan, w jaki. — Carmen wypowiedziała te słowa tak uwodzicielskim tonem, że oddech Bennona Blonde momentalnie przyspieszył. Dziewczyna mogłaby się założyć, że przyspieszeniu uległa również praca głównego atrybutu mężczyzny.

— Na miłość bosķą, córcia, przestań! — zareagowała wręcz panicznie matka dziewiętnastolatki.

— Zamknij ryj. — Zwrócił się do kobiety coraz silniej podniecony Blinde. W ustach zmiękczonego już mocno funkcjonariusza, słowa te zabrzmiały tak łagodnie, że aż komicznie, zważywszy na ich treść.

Nie przestając posyłać zniewalającego uśmiechu milicjantowi, Carmen położyła delikatnie dłoń na ramieniu matki, chcąc ją uspokoić. Miała wszystko zaplanowane. Jeśli jej plan się powiedzie, obie kobiety wyjdą z całej sytuacji bez jakiegokolwiek szwanku.

— Wiesz, ja właściwie bym mógł Ciebie tak czy siak… ten tego.. no… Niezależnie czy byś się zgodziła… — Słowa milicjanta z coraz większym trudem przebijały się przez mocno przyspieszony oddech. — Ale nie lubię oporu u dziewczyn… Więc jeśli w takiej sytuacji zadowolisz mnie dobrowolnie… To niech Twoja stara idzie w cholerę…

W praktyce, dla Bennona Blinde nie miało większego znaczenia, czy kobiety obcowały z nim dobrowolnie, czy też napotykał z ich strony opór i musiał użyć siły. Chyba nawet lubił, gdy się opierały i mógł brutalnie demonstrować swoją siłę oraz wyższość nad nimi. W martyniańskich realiach, miał możliwość demonstrować tę siłę oraz wyższość całkowicie bezkarnie.

Dziewczyna, która zawładnęła właśnie zmysłami milicjanta, pozbawiła go jednak zdolności do jakiejkolwiek fizycznej brutalności. Nie potrafiłby wobec niej użyć przemocy.

Blinde zaakceptował zatem propozycję Carmen, słowa o preferowaniu uległości wypowiadając jedynie dla stworzenia pozorów. Pozorów, że on, mężczyzna, nie uległ całkowicie urokowi kobiety. W końcu, skoro w martyniańskich realiach, mężczyźni deklasowali kobiety w społecznej hierarchii, nie powinni im w jakikolwiek sposób ulegać.

Stwarzanie pozorów, w najmniejszym stopniu nie wychodziło jednak mężczyźnie. Carmen nie miała wątpliwości, że zmiękczyła już go całkowicie.

— To rozkuj ją skarbie. — Dziewczyna ponownie nadała swemu głosowi maksymalnie ciepłą i uwodzicielską barwę. Blinde, z trudem przełknąwszy ślinę, spuścił na chwilę wzrok z Carmen, sięgając do kieszeni spodni po kluczyk do kajdanek. Dziewiętnastolatka wykorzystała tę chwilę, wyszeptując swej mamie na ucho kilka słów.

Mocno uspokoiły one roztrzęsioną kobietę, której ręce zostały chwilę później oswobodzone z kajdanek.

— Idź. — Wysapał pod jej adresem Blinde, coraz silniej podekscytowany tym, co się już za chwilę miało wydarzyć. Greta Raquel posłała córce spojrzenie, w którym wypisana była prośba, by ta na siebie uważała, po czym wyszła z samochodu.

Blinde przetransferował się tymczasem na tylną kanapę, usadawiając obok Carmen. Drżąc z podniecenia, począł gładzić dziewiętnastolatkę po policzku, wpatrując się w jej oblicze. Nie ulegało już dla niego wątpliwości, że miał do czynienia z najśliczniejszą dziewczyną na świecie.

Posiadająca najśliczniejszy na świecie uśmiech.

Nie zmazując z twarzy rzeczonego uśmiechu, Carmen delikatnie wskazała głową na skrępowane kajdankami ręce.

Na obliczu milicjanta pojawił się grymas pewnego zwątpienia, jakby instynkt samozachowawczy sugerował mu ostrożność. Grymas trwał jednak zaledwie kilka sekund. Gdy Carmen delikatnie musnęła swymi wargami usta funkcjonariusza, tamten zapomniał o jakimkolwiek zwątpieniu.

Zapomniał też o wszystkim innym, poza dziewczyną, z którą zaczął wymieniać się namiętnymi pocałunkami, jednocześnie oswobadzając jej ręce z kajdanek.

Bennon Blinde nie odnotował nawet momentu, kiedy owe ręce poczęły podduszać jego gardło.

Rozdział 3

Odzyskawszy przytomność, Carmen nie miała pojęcia, w jakim miejscu się znajdowała. Nie pamiętała również, w jakich okolicznościach straciła świadomość. Przypuszczała wszak, iż ból okupujacy potylicę, miał z tym wszystkim jakiś związek. Najprawdopodobniej została uderzona czymś ciężkim.

Dziewczyna spróbowała rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Daremnie. Jej głowa zdawała się ciężka niczym ołów i Carmen nie była w stanie nią poruszyć, o odwróceniu w jakimś kierunku nie wspominając. Musiała się zatem zadowolić widokiem białego sufitu.

Gdy spróbowała się skupić i przypomnieć sobie wydarzenia sprzed utraty świadomości, do jej uszu dobiegł niski, męski głos.

— Widzę, że ktoś tu się obudził.

Carmen odniosła wrażenie, że słyszała już gdzieś ów głos. Chyba nawet całkiem niedawno… Może tuż przed utratą przytomności?

— Wyspałaś się? — Zapytał mężczyzna tonem, w którym drzemała zarówno nuta pewnej czułości, jak i zdenerwowania. Choć może niekoniecznie zdenerwowania, tylko raczej… rozczarowania?

Carmen zaczęła przypominać sobie powoli wydarzenia, które doprowadziły ją do tymczasowej utraty świadomości. Gdy w jej głowie zarysowała się pełna fabuła, wiedziała już, kim był mężczyzna, który do niej właśnie przemawiał.

Milicyjny tajniak.

…………..

Gdy tuż po oswobodzeniu rąk z kajdanek, Carmen dobrała się do szyi milicjanta, była bliska uduszenia go. Blinde był natomiast absolutnie zaskoczony takim obrotem spraw. Do tego stopnia, że początkowo nie był w stanie podjąć jakiejkolwiek obrony. Patrzył jedynie zszokowany na przeszytą nienawiścią twarz podduszającej go dziewczyny, która jeszcze chwilę wcześniej posyłała mu najśliczniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział.

Milicjantowi udało się jednak w porę oprzytomnieć, zanim stracił świadomość. Wykorzystując fakt, że Carmen pełnię uwagi poświęcała jego szyi, sięgnął niezauważenie do kabury po pistolet. Zamachnął się nim na tyle mocno, na ile pozwalała mu pozycja, w jakiej się znajdował.

Po pierwszym uderzeniu w tył głowy, Carmen poluzowała uścisk, natomiast po kilku kolejnych, puściła szyję milicjanta, odcięta od świadomości.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 22.69