E-book
4.41
drukowana A5
23.42
drukowana A5
Kolorowa
47.53
Powołanie i wybór

Bezpłatny fragment - Powołanie i wybór

2022


5
Objętość:
111 str.
ISBN:
978-83-8324-389-4
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 23.42
drukowana A5
Kolorowa
za 47.53

Wśród zniekształconych powątpiewań

Podróżowanie wśród zniekształconych powątpiewań

aczkolwiek jest jak jedno z wrót wygnania

to już bywa nie w wagonach bydlęcych na zsyłkową Syberię

lecz chińskim szklakiem jedwabnym w kontenerze Maersk

powątpiewania bezzmysłowe nie ostaną się dziś w Ałtaju i Chngchun

tak, wracasz zbity jak pies z głową lwa jak Aleksander aczkolwiek

podnosisz ją i potrząsasz, och, gdyby twoje cheruby przemówiły,

cóż by powiedziały o tych lwach, twoich lotach

piorun zastępuje śnienia i myśli lotną

przebija skórę, choćby była smocza lub bawola

bądź przez chwilę własnym żubrem racjonalności,

sprawdź, poczuj, jak to jest w pewności

powątpiewasz w historie krwawe Batu i Berii

powątpiewaj w takież skowronków i żabek słodkości

jest zmysł zamysł zmyślność bezmyślność

jest i przywołanie Helego

i wielokrotne przychodzenie do niego, aż po słuszność


Serce planetarne

Włożyłem serce w Ziemię, w jej kształt ciągle nieprzewidywalny,

nie ustała na szafce jak globus zimny,

roztętniła się eksperymentalnie

od Sum do Summerville, a ja z głębin

patrzyłem sam na moje serce planetarne

i zapuszczałem korzenie, by zakiełkować i zbawiać.

Włożyłem moje serce w Ziemię

zaludnioną noworodkami, choć doskwierającą samotnością czaszek.

Polegli we mnie nie byli wojami —

byli odkrywcami i przodkami w każdym calu.

Niechciane kondygnacje serca w umarłych wulkanach

teraz tak bardzo przydały się poznaniu…

Po katastralnych powierzchniach przyszedł czas,

wstąpił na immanentne struktury przeżyć

— od uczuć do myśli z logiką w tle.

Moje serce ziemskie nadało nią kształtu polityce państw i władz,

ślizgających się po teraźniejszej powierzchni widzialnego dobra.

Ostał mi się jeno szkielet ducha, gdy zawisłem nad Ziemią serca

jak Słońce nad sobą samym, wypełnionym ludzkością,

przezwyciężonym delikatnością law,

które wzeszły jak ziarno,

niezniechęconym przecie kolebką plugawą stanowionych praw


Amarantus

To serce, o którym mówią, że kona,

to serce poety,

ale poeta nie zbawia jak wiatr odnowy,

lecz tylko ponagla do cnoty

usychania w świata agawach,

do pilności ducha w kwiatach passiflory,

do żalu pierwotnego w opuncjach zgorzknienia,

do ostatecznego rachunku w amarantusa wykrwawieniach.

To serce, o którym mówicie, że zbawia,

w kwiatach ludzkości kona,

by świecić mogła ona cnota po zmierzchu,

jak z zorzy owoców ikona.


Ze snu

Ze snu oni

z lektyk oni wysiedli

leśnym duktem jadą czołgi Trzech Dostojnych

niebiańskie Cinema City nad Jangcy

zdemolowane spokojne okolice Tiananmen odludnego

oni ze snu

zdemolowane przeludnione parki

biegną wojownicy po śladach najstarszej krwi

kaczki zmieniają się w kury

lotnie w bombowce zarazy

mniemania z okolic Agory pną się na Akropol

zarażeni po cykutę.


Ze snu oni

mniemania stuletnie we wczorajsze wpadają

lukratywna posada ibn Jakuba kupującego

w dziedzictwie ibn Alego

lot nad gniazdem wieszczów

gdzie gniazdo to Gniezno nie giezło

choć Krakow nie Kraków

za mały kraj i odludny

na dworach zjednoczonych cesarzy

złowieszczo zasłaniają się dziećmi do dziś.


Ze snu oni

odbili Grenadę z rąk Berberów

mając wszystko po rzeziach zbyt wiernych

zdecydowani na rewolucję zjedli ryż z krewetkami

(mongolskimi dowieziony kucami z magnitogorskiej stali)

wreszcie makatka Kleego w wież zamkniętym mieście

(zaklętym w obraz)

usiedli na laurach wśród afrykańskich makatek

zapatrzeni w nuklearny sen twórców garncarskich kół

i księżyc konfuzji jak ze snu.


Królowa epoki wciąż czułej

Królowa epoki poznanej

usiadła na kolanach moich.

Włosy — och tak, jakże długie —

musnęły policzki i wargi moje.

Królowa epoki odmiennej

przytula plecy do mej piersi

i głowę odchyla w tył, kładąc na moim ramieniu.

Sen Rilkego staje się snem jej poddanych,

sen Bismarcka — moim, który

nie jestem jeszcze jej poddanym,

lecz boję się tej władczej presji,

tych żądań poddaństwa.

Choć nie widzę jej oczu,

to przecież czuję jej zapach.

Choć nie poznaję jej twarzy,

to jakbym uznał te emocjonalne feudalne epoki

za życia moich pokoleń poznanych.

Królowa epoki wciąż czułej

pozwala się objąć rękami,

mogę dotykać jej kształtów

ciepłych jak płynna, stygnąca stal.

Ona na tronie moich zmysłów

obserwuje nie mnie, a królestwo swoje —

jak miłości harpia

nie spuszcza go z oczu…

A ja?

Ja ją


Ten którego serce czuwa podczas snu

Ten którego serce czuwa podczas snu

jak port oaza studnia ludów

znamienite oblicze zakryte na zawsze

obraz wyryty w krajobrazie chwil

niekoniecznych skarceń wieczyste westchnienie

ukutych wzruszeń kuźnia matka

spowolnionych zaklęć czarne kule duszy z łańcuchów zerwane

mniejszości zełgań jak topory omdlałe

odkupień niecnych słów ścięte nieaktualne ahistoryczne

daty rozpoczęć

nagie wstydy pokut nieodbytych w pożarze mniejszości

nacji bezkompromisowość nieskończonych wędrówek

ku obiecanym ziemiom łask

i ten, którego serce czuwa podczas snu

jak kotwica wolności onych ludów


Skierujcie mnie na te wyżyny

Skierujcie mnie na te wyżyny

wypasem byków Baszanu nieukarane i niezniewolone,

te, na których nie oddawano czci porywczemu Baalowi władzy.

Krajobrazu nuklearnej Europy zażyłość jest we mnie.

Na pustkowia oddalić się chcę,

w imię horyzontu wyższości pójdę, gdy zasnę.

Skierujcie mnie na wyżyny, które —

nieskażone — trwają zawsze ponad każdym smogiem

w mojej cywilizacji przeżytej.

Skierujecie mnie na wyżyny, na których

nie ustawiano przewrotności aszerów Kremla,

wyżyny, skąd nie startowały eskadry transportowych śmigłowców,

tak wyszydzone w Woodstock jako wojenna kwintesencja upodlenia Indochin,

tak akceptowane w Sankt Petersburgu jako uniesienie braterstwa ludów.

Przez te wyżyny niech nie przejdą watahy szarych wilków

polujących euforycznie na wolne wole codzienności,

jak ludy stepów wypaśnych

pożogą karmione, pożogą niesione, pożogą zniesione.

Skierujcie mnie na wyżyny

z nieprzeoranymi zagonami, przez które

nie przemaszerowały służby z piorunami na karolińskich hełmach,

co kult oddawały sztuce jak Asurbanipal, rzeźnik zawołany.

Skierujcie mnie na wyżyny, gdzie

nie ma ołtarzy demonicznych zaklęć,

stołów pokładnych tęcz,

pulpitów z nagimi partyturami dla obscenicznych dyrygentów.

Tam ustawię moje stele snów

człowieka pierwszego z nas, proroczych, dla

człowieka ostatniego z nas.


Przeciwności czas

Z niekłamaną, nieukrywaną i do tego niewybaczalną estymą

zapałałem pożądaniem — aczkolwiek pokornej wesołości

postplemiennej w czasie pokoju chwilowego —

w tej wojnie trójkobiet z trójmężczyznami,

wojnie o wodę poskromioną przeżycia,

noszoną w małych buteleczkach na piersiach

ku górom bez szczytów białych zadąsania.

Ssaki te duże, nieowadzie, jednoludzkie, obojnacze przyszły im w sukurs,

stanęły obok, wyzbyte zębów, muskułów i głów.

— A zemsta? — zapytał były premier męski polski. — Gdzie zemsta?

— W estymie — odpowiedziały obojnacze ssaki

— wyłącznie w estymie nas, junaków wód,

Gilgamesz bóg stwierdził w piśmie. Choć jestem schorowany,

ja wiekowy żołnierz fortuny i irygacji,

w bańce mydlanej skargi nie noszę irytacji,

zamiast się szerzyć poezją powag — pałam wesołością na cudze szczęście,

bo nadchodzi czas płomieni w wierszy plemionach onych,

zjednoczenia kobiet z solą tchu Wenus,

a mężczyzn — z Marsa z lądownikami ust.

Ja w tej chwili wytchnieniem jakby lodu

ugaszę strapienia powodzi słów,

zapalając ostatnią sekwoję cywilizacji,

która jeszcze nie zniknęła w objęciach stokrotki słomianego grzechu

na wzór pala, sznura, pieca, które gaszą gliniany milczenia czar,

wydmuchują z ust poranek duchowej wesołości

jak owieczka smocza Ananke rozszerzającej się w nieskończoność,

jak nieetniczny, nieetyczny przeciwności dualnych efemeryczny pokoju czas.

Zausznicy

Zniosłem zauszników szepty po kątach

i ich popleczników, strażników caratów

jako Europejczyk nie mogłem inaczej

jak zniosłem ograniczenia w dostępie do mojej sieci

dla much i ich władców

wychwyciłem zdalnie wrogów pojękiwania

oznaczających czasem synonimy pojednania

amulet z kości czaszek opróżnionych

zawisł na mojej szyi

a pierś się wypięła po medale z mamroczących ust śliny

zausznicy stali się bliżsi niż mocodawcy próżni

na koniach zjeżdżający z gór tak zwanego Uralu

wprost w moje zabudowania idei idylli drogami wszystkimi

prowadzącymi do domniemanego Rzymu

jakże słowiańskie moje barbakany z brzozy przyjęły ich spokojnie

w ciszy bez wystrzałów z kusz i arkebuzów

miej słuch, słuchaj popleczników ofiar zauszników

znikaj w zamkach, które zbudowałeś przed nimi

zapraszaj ich schodzących z pomników

ze złotymi i brązowymi intencjami


Inkunabuły róż

Gdy serce liczy płatki róż kolebki

w które układają się uczuć zmierzchy małe jak kartki

myśl kojarzy inkunabuły ze skrybami podstawówek

one w podstawówkach na półkach kamienne

a płatki żywe nakładają się na siebie kolejne

róże nie pachną jasno i w różu nie rozpływają się bolesne

oto cierniowa róża czarnego koloru

nie dążysz za myślą a ona za tobą jak mnisza śmierć

zeschłe liście w pamiętniku rozczarowań zielarza snu

założyciela botanicznego ogrodu na książęcym księżycu

róże wołają do ciebie jak miłość

marzycielu: a marzenia, marzenia, pamiętaj

a ty myślisz o śmierci bo w wolności nie masz nic

choć zasadziłeś planetarium wyjścia planetami

kosmicznych zbóż, duchowych nieświetlnych róż

siew był nie sadzenie, ziarna nie sadzonki, łzy

sadzi się myśli które potem nakładają się na siebie by

zakryć szczęścia elementarz nocny

kieł w róży czarnej jak szerszeń wróg

ząb w czasie dojrzałym fajerwerków pyłków

zgryz pąka w więdnącym bukiecie ostoi

nie zasypiając marzysz o poprawnej miłości

ogrodu rajskiego gdzie wciąż odkrywasz dziecka zgon

w inkunabułach dantejskich róż


Przyszłość odpowiedzi

Jutro skrajny optymizm neutronowego obskuranta

plemienno-planetarnych wielkich gier

w girlandach koronkowych żabotów, koron złotych i pierścieni

pod w i na obrazach władz

zniknie wraz z pierwszą burzą słoneczną lekceważeń praw

wywołaną powstaniem Sfinksa z kolan

jego satelickie odniesienie w kucaniu przed pytaniem

zostanie zrozumiane i zaakceptowane dla historii obrzydliwości

co nie oznacza jednak że dla przyszłości

tej która nigdy nie będzie przyszłością przyjemności odpowiedzi

(tak jak przyszłość z nożem w ręce biegającego po ulicach europejskich miast

uchodźcy z eksplozywnych części obecnie zmrożonego Czarnego Lądu)


Ona

Stworzyłeś ją z niczego

nie było jej we wnętrzu dzisiejszego jestestwa

znakiem nie była ani całopaleniem przyszłych cywilizacji

była przechodniem między aniołami

postępu niewidzialnym tchnieniem

ciszą ani próżnią nie była wszechświata

złudną raczej nutą

akordów oktaw arii akordów

brzmień gwiezdnych wiatrów

ciszą siebie nawet nie była

więc stworzyłeś ją z niczego z sielskich zórz

w wyobraźni tłumów ostatnich na Moria

wyobraźnia bytem nie bywa

a ona stała się nim

więc odkupieniem nie będzie

zew miłości zawiedzionej w dumie

lecz ponad gwiazdami pokorna sama ona zakochana

torturowana uwięziona na zawsze w niej


W nędzy

W nędzy ja jak w kwieciu łąk snu się nurzamy

brodząc w ciszy oliwnych lamp

naszej niezłomnej dumy osobowych czeluści

nieprześwietlonych spazmem żadnego płomienia

w nędzy jak w płytkiej zatoce somnambulizmu brodzimy

uspokaja nas ciepłą falą laguny skinień mnogość gestów,

wahnięć ku słabości nie swojej

gorzkniejemy na chwilę zdejmując potem ze stóp sinice

oblepiające sińce nieodpuszczenia

w nędzy jak chmurach bezprzytomności z wiatrem pędzimy

intelektu rozmarzonego panowaniem pychy

rozgwiazd i świec w niebie zatopionych

widzianych pod kopułą własnej nieustępliwości

wobec dogmatów świata nierozumiejącego zmysłów,

ale w nędzy nie pozostaniemy, bo

wijemy się w niej nie zastygając

pod powierzchnią zmierzchu w obrazie swoich piękn


Plateau nihilizmu

Emanacje uczuciowe skonfundowanych

zapaśników życia i śmierci

kołaczą do serc tak odwiecznych jak skały

wyrzeźbione w kształcie ojców założycieli beznamiętnych

wielopoziomowe ambicje kumulują się w eksplozjach

wywoływanych przez nadętych strażników pogrobowej ekstazy

w ciszach nisz glacjalnych głów

pierwotny walec rozległych serc

przemierzył plateau nihilizmu

ubijając głosy z ust bezgłowych

powstało (pozostało) lotnisko lasu wgniecionego obok w lód

mnisi wyrzeźbieni w górach

w czuwaniu posnęli jak niewolnicy (głodu snu ciszy)

aprecjacje snów ich ożywiły rytm po wchłonięciu miasta

lód zdziecinniał w klubach jazzowych

jęzor czoła lodowca wyrzucił rocka

nieartykułowane dźwięki ekstaz

nadeszła epoka jąkań

nie tyle gór z ich posłańcami pospołu

ile raczej światów równoległych zamkniętych postoratorskich sztuk

w odwiecznej zmarzlinie myśli niewybrzmiałych

myśli niepodniosły się już z plateau obrazoburczości


Seledynowa mgła poprawności

Te zobaczone w seledynowej poświacie postępu

ekskrementy pawiana poprawności lecące na Demokratów

albo wyzwolicieli nonszalanckich wyznawców tarota,

obserwowane przez Kresowian z El Paso i nie tylko,

także aglomerantów (z) ważnych ulic i alej (na które uprzednio wylano olej)

np. 3, 4, 9, jedynastej, dwunystej i osiemnestej bestilskiej

cóż oznaczają one? ustawki plugawe?

one wizje, one cyfry, slogany one

my w kałuż zapatrzeniach

sów marsjańskich symbole

w szponach ich zaniesione

na drżących kraterów stokach złożone

uniesień nieokiełznanych politycznych dandysów

w seledynowej poświacie, o, tak

protesty nasze w kuluarach parlamentów Ozyrysów (targu)

i Posejdonów (dobicia)

wieców (uczt) Attyli i Wilków Szarych

na krańcach przekraczanych państw i limitów (limesów)

praw i dociekań, ohyd ustawowych

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 23.42
drukowana A5
Kolorowa
za 47.53