E-book
20.58
drukowana A5
50.95
Potencjał trwogi

Bezpłatny fragment - Potencjał trwogi

Afterlife: Zaświaty. Tom III


Objętość:
200 str.
ISBN:
978-83-8189-045-8
E-book
za 20.58
drukowana A5
za 50.95

It looks like you might be one of us

Twenty One Pilots, Heathens


So there they come

From everywhere

They witness revenge

Hear them calling

„You’re laden with blood

It’s spilled everywhere

And sorrow’s everlasting

Oh you’ll be aware now

That trial is near

It’s close at hand

The masquerade is over

It ends”

Blind Guardian, Curse My Name


„Hágase la luz”

Prolog

Legendy nigdy nie umierają

Niektórzy mieszkańcy niewielkiej irlandzkiej wioski Ballymadun byli przesądni, przynajmniej tak mówili ci, którzy zatrzymywali się w okolicznym zajeździe. Niedaleko działał lokalny uzdrowiciel, a opuszczone budynki i otoczone drzewami dróżki od zawsze były pełne tajemnic. Ciemne bory, podobnie jak zimne mury, często stanowiły źródło mrocznych opowieści o zjawach i duchach, które krążyły po okolicach, nie wiedząc, że nie żyją lub domagając się rozwiązania zagadki ich tragicznej śmierci.

Dlatego ludzie wierzyli w życie pozagrobowe? Bali się, że ich starania nie będą miały sensu, jeśli po drugiej stronie nie ma nic?

Rzeczy nie zawsze są tym, czym się wydają, zaś ludzki umysł jest niezwykły. Widzi to, co chce widzieć. Może stać się ofiarą przesądów i wierzeń. To właśnie w nim rozpoczyna się cały proces myślowy, dlatego trzeba być bardzo czujnym — bowiem każde działanie człowieka pozostawia po sobie ślad.

Problem rodzi się wtedy, gdy większość ludzi nie wierzy w to, w co wierzysz ty, nawet jeśli mówisz prawdę, bo nie masz na to żadnych dowodów poza przeczuciem.

I nie jesteś jeszcze dorosłym.

Piętnastoletnia dziewczyna postanowiła wybrać boczną dróżkę, wiodącą przez pole uprawne, by skrócić sobie drogę do domu. Jej ciemne, rubinowe włosy związane w dwie niewielkie kitki rozwiewał wiatr, gdy raz po raz oglądała się za siebie, jadąc na rowerze. Szara bluza była teraz pokryta nie tylko mnóstwem naszywek i przypinek, ale też liśćmi z okolicznych drzew, których gałęzie niemal dotykały ziemi. Dziewczyna zaciągnęła kaptur z powrotem, chcąc uniknąć okaleczenia przez wystające ze wszystkich stron badyle. Kątem oka zerknęła na swoje przetarte już jeansowe spodnie. Do nich również coś się przyczepiło.

Było późne, wrześniowe popołudnie. Otoczona drzewami i krzewami ścieżka prowadziła ją do wyjazdu na asfaltową drogę, skąd niedaleko do rodzinnego domu.

Gdy przejeżdżała obok opuszczonej stodoły jakiegoś rolnika, światełko umocowane na przedzie jej roweru zaczęło nieznacznie migać.

Naszło ją dziwne przeczucie. Wzdrygnęła się, czując nagły chłód. Dostała gęsiej skórki. Chwilę później chłód zamienił się w mrowienie, które rozeszło się po całym jej ciele, jakby coś ją naelektryzowało. Przed jej oczami pojawiły się niewielkie punkty przypominające promienie światła rozchodzące się we wszystkie strony. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Odetchnęła lekko, chcąc się uspokoić.

Gdy mocniej nacisnęła na pedał, spadł jej łańcuch. Przeklęła pod nosem i zsiadła z roweru. Postawiła go na nóżce, nakładając łańcuch na koło zębate. Kilkanaście sekund później otarła ubrudzone smarem dłonie o swoje spodnie i wstała z przysiadu.

Jej uwagę przykuł sprzęt, który był oparty o drzewo zaledwie kilka metrów dalej. Nie wyglądał na zardzewiały ani tym bardziej zepsuty. W koszyku z przodu leżały pojedyncze gazety i listy.

Nagle dziewczyna zdała sobie sprawę, że zna ten rower — należał do miejscowego listonosza, Griffina.

Usłyszała trzask, jak gdyby tuż nad nią zaczęła się łamać gałąź. Piętnastolatka uniosła głowę, widząc coś kołyszącego się nad siodłem znalezionego roweru.

Buty. Nogi. Tułów.

Wzrok dziewczyny zatrzymał się na tym, co zwisało z gałęzi.

Tym, co kiedyś było żywe, a teraz…

Teraz było po prostu trupem.

Piętnastolatka krzyknęła głośno, po czym wycofała się i potknęła, upadając plecami na przewrócony rower. Podniosła go i wskoczyła na siedzenie, rozpędzając się. Wyjeżdżając na drogę, niemal wpadła pod samochód. Pędziła z taką szybkością, że zaskoczony kierowca zastanawiał się, czy nie minął jakiegoś motocyklisty.

Dziewczyna porzuciła rower na własnym podwórku, biegnąc do domu. Potknęła się na schodach, rozbijając sobie kolano, lecz nie zatrzymała się. Drżącymi dłońmi chwyciła za klamkę, wpadając na korytarz. Ślizgając się po podłodze, dostała się do kuchni, w której stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, pilnujący gotujących się ziemniaków. W jego piwnych oczach błysnął cień irytacji, gdy piętnastolatka zaczęła go ciągnąć za rękaw.

— Co ty wyprawiasz?

— Griffin! — wrzasnęła płaczliwym tonem.

Mężczyzna pochylił się nad nią i złapał za jej ramiona, próbując ją uspokoić.

— Reagan! — Podniósł głos. — Opanuj się i powiedz mi, co się stało.

— Na drzewie… — dukała, pociągając nosem. — Lina… wisi…

— Trup?

Piętnastolatka pokiwała głową tak szybko, że jej włosy były w jeszcze większym nieładzie, niż dotychczas.

— Zaprowadź mnie tam — powiedział sucho mężczyzna, prostując się.

— Nie, nie chcę tam wracać!

Mężczyzna westchnął, wycierając dłonie o wilgotną ścierkę.

— Reagan, posłuchaj mnie. Po prostu pokaż mi to miejsce — kontynuował spokojnym tonem. — Nie możemy tego tak zostawić. Pomyśl o innych.

Dziewczyna pociągnęła nosem, pocierając oczy. Jej spojrzenie wyrażało już nie strach, a gniew.

Zawsze musiała myśleć o innych.

Ona i ojciec wyszli z domu, kierując się w stronę lasku.


*


Jakiś czas później na miejscu zjawiły się odpowiednie służby. Jeden z funkcjonariuszy przeprowadził z Reagan i jej ojcem rozmowę. Dziewczyna opowiedziała mu o wszystkim, co wiedziała. Policjant pokiwał głową i uśmiechnął się do niej tak, jakby to miało jej dodać otuchy.

Ciało samobójcy, którym był czterdziestoletni mieszkaniec wioski, Griffin, wpakowano do ciemnego worka. Reagan usiadła w karetce, gdzie podano jej środki uspokajające. Ojciec dziewczyny, Logan Colmán, nie potrzebował leków. Jak na człowieka, który niedawno wpatrywał się w zmarłego, był w doskonałej formie.

Dziewczyna uniosła głowę. To oczywiste, że jej ojca to nie poruszalo. Widok krwi nie był mu obcy, w końcu wychował się na wsi. Przyzwyczaił się do niektórych rzeczy. Miał silny charakter. Musiał mieć.

Dziewczyna mogła sobie wyobrazić, co powiedzą ludzie, którzy wierzyli, że jeśli w noc narodzin Reagan znajomemu rolnikowi skradziono bydło — był to zły omen dla całej wioski.

Ta droga jest przeklęta. Biada temu, kto znajdzie się na niej po zmroku.

Na terenie ich wioski do samobójstwa doszło już wcześniej. Kilka lat temu powiesił się dozorca opuszczonej przez właściciela posiadłości, co wzmogło przekonanie mieszkańców o tym, że miejsce jest nawiedzone.

Ale Griffin? Reagan nie znała pogodniejszej osoby niż on. Pamiętała burzę jego kasztanowych włosów i jasnozielone oczy, w których zawsze dało się zauważyć błysk radości, gdy przyjeżdżał do wioski, przekazując pocztę jej mieszkańcom.

Co popchnęło go do samobójstwa? I dlaczego właśnie ona go znalazła?

Reagan podeszła do ojca, który wciąż stał przy drzewie, gdzie funkcjonariusze dokonywali niezbędnych oględzin miejsca.

— Tato?

Mężczyzna odwrócił się w jej stronę.

— Dobrze, że twojej mamy nie ma w domu.

Reagan zmrużyła oczy, gniewnie wpatrując się w ziemię.

Wszystkie dzieciaki z okolicy wytykały ją palcem tylko dlatego, że kilka miesięcy wcześniej jej matka nieomal się zabiła, skacząc z okna. Kobietę uratowało to, że wylądowała w ogródku, który sama pielęgnowała — a nie na skałach, które postawiono obok. Połamała się nieco, ale przeżyła.

Mówiła, że musiała strzec pewnego sekretu, ale ktoś go odkrył i zaczął za nią podążać, nie dając jej spokoju. Słyszała głos mówiący jej, że umrze, jeśli nie ucieknie. Lekarze stwierdzili, że choruje na schizofrenię. Zaczęła brać leki. Potrafiła żyć wśród ludzi, jednak dla całej rodziny było to bardzo ciężkie — tak ciężkie, że tuż po próbie samobójczej ojciec Reagan stał się dziwnie zamknięty w sobie i bardziej naburmuszony niż dotychczas, a dwaj starsi bracia dziewczyny, Keith i Desmond, postanowili wyprowadzić się z domu. Przez chorobę matki wszystko się posypało.

Dziewczyna nie chciała skończyć tak, jak ona.

— Wracajmy — powiedział Colmán, łapiąc córkę za rękę.

Reagan uścisnęła jego dłoń. Mimo zażycia leków wciąż się trzęsła.

— Tato… Wiem, co mówią lekarze, ale… Jak sądzisz, dlaczego mama jest chora?

— Już o tym rozmawialiśmy — odparł mężczyzna, ciągnąc ją za sobą. — Ma paranoję.

Niedawno matka Reagan znów znalazła się w szpitalu pod obserwacją. Nie chciała wracać do domu. Powtarzała, że słyszy nękający ją głos, że ktoś chce zabić ją i jej rodzinę. Głos mówił jej, że ma uciekać, ale ona nie wiedziała, czy ma mu wierzyć. Te słowa przerażały Reagan do tego stopnia, że miała wątpliwości, czy odwiedziny matki w szpitalu to dobry pomysł.

Słysząc szelest, obejrzała się za siebie. Wśród gałęzi coś zamigotało nieznacznie — coś, co było podobne do znikającego cienia człowieka przechadzającego się po ścieżce, tylko że ten cień przypominał bardziej poruszającą się energię świetlną niż żywą istotę.

Ślad urywał się w głębi lasku, dokładnie tam, gdzie Reagan odnalazła ciało.

Mrugnęła kilka razy. Leki, które jej podano, miały dziwne skutki uboczne.

Rozdział 1

Nowy świt

Minęły dwa lata, odkąd Aiden Hunter skończył studia. Wcześniej nie sądził, że socjoantropologia będzie tym, co zatrzyma go na dublińskim uniwersytecie w celu uzyskania doktoratu. Poza prowadzeniem badań i przekopywaniem się przez literaturę, opiekował się też kółkiem wielbicieli obalania zjawisk nadprzyrodzonych.

Chociaż dobrze dogadywał się ze studentami, żaden nie wiedział o jego sekrecie. Tymczasem Aiden mógł spokojnie rozmawiać z każdym człowiekiem, znając jego intencje, jeszcze zanim ten otworzył usta.

Wzdrygnął się, czując, jak na jego ciele pojawia się gęsia skórka.

Coś się wydarzyło.

Jego zdolność wyczuwania aury wzmocniła się. Zastanawiał się, czy to dlatego, że on i Tori postanowili razem zamieszkać. Byli bratnimi duszami, a przebywając razem, stali się silniejsi. Łączyło ich jednak coś więcej niż tylko duchowy tatuaż nadany im przez członka Trójcy Zagłady.

Aiden zamknął książkę, odkładając ją na półkę. Zebrał swoje notatki i ułożył je równo, po czym wrzucił do torby i chwycił za hulajnogę. Wyszedł z ogromnej uniwersyteckiej biblioteki. Spojrzał na wyświetlacz w telefonie, sprawdzając godzinę. Było późne, jesienne popołudnie.

Ściągnął z nadgarstka bordową gumkę do włosów, które urosły mu niemal do ramion. Rzadko kiedy je związywał, jednak teraz był do tego zmuszony, inaczej wiatr rozwiałby je na wszystkie strony. Chłopak nie musiał przejmować się, że okulary spadną mu z nosa, ponieważ jakiś czas temu zaczął nosić soczewki. Ruszył przed siebie, wymijając przechodniów na pasach.

Poruszanie się po mieście w godzinach szczytu było istną katorgą, większość z jego znajomych wykładowców wolała wozić cztery litery we własnych samochodach. Aiden nie porzucił jednak swojej czerwonej hulajnogi i jako jedna z niewielu osób miał jeszcze do czynienia z matką naturą podczas podróży powrotnej do domu.

Prawie godzinę później dotarł do mieszkania, które on i Tori wynajmowali razem w północnej części miasta, gdzie wśród ciasnych uliczek i skwerków pokrytych rozmaitą roślinnością panował jeszcze względny spokój. Wszedł po schodach na górę i otworzył drzwi.

Wiedział, że jeśli kiedykolwiek będzie z kimś mieszkał, ustali pewne zasady. Faktycznie tak się stało, bo gdy on i Tori wprowadzili się tutaj, musieli zająć się remontem, by doprowadzić miejsce do stanu używalności. Wytapetowali salon, pomalowali większość ścian i wymienili meble na nowsze. Sinclair wreszcie nauczył się, jak utrzymywać porządek wokół siebie. Aiden zawsze śmiał się, gdy chłopak wypominał mu, że ten zostawił brudne naczynia w nowiusieńkim zlewie, bo spieszył się na uczelnię. Hunter nie miał mu tego za złe, ponieważ nigdy nie sądził, że uda mu się dokonać niemożliwego, tymczasem cuda się zdarzały, szczególnie w otoczeniu jego i Toriego.

Ustawił hulajnogę na korytarzu i już miał zdejmować kurtkę, kiedy w pobliżu rozległo się radosne szczekanie.

Russel wybiegł z salonu, łasząc się do niego. Aiden ukucnął przy psie i pogłaskał go za uchem. Wilczarz irlandzki, należący kiedyś do pani Caron, dziecięcej opiekunki Huntera, wciąż dotrzymywał im towarzystwa. Właśnie ze względu na niego chłopcy pozbyli się z mieszkania dywanów, które z czasem pokryłyby się futrem. Co do reszty mebli, Russel miał kategoryczny zakaz wskakiwania na kanapę, jednak odkąd Tori zaczął się nad nim litować, czworonóg uznał słowa Sinclaira za ważniejsze i zakaz stracił na znaczeniu.

Hunter podniósł się z przysiadu i spojrzał na wieszak. Nie zauważył na nim płaszcza Toriego, więc uznał, że ten nie wrócił jeszcze z pracy.

Wcześniej chłopak był tylko pomocnikiem, teraz stał się pełnoetatowym technikiem, dzielącym gabinet razem z weterynarzem będącym jego wieloletnim mentorem. Odkąd zaczął pracę, gabinet zyskał nowych klientów, bo Tori naprawdę umiał obchodzić się ze zwierzętami. Z tego powodu nie miał już tyle czasu na zajmowanie się wolontariatem w schronisku, wpadał tam tylko w niektóre weekendy, by wyprowadzić psiaki na spacer, ponieważ czworonogi go uwielbiały. Aiden w zupełności to rozumiał, jednak to oznaczało, że chłopak miał mniej czasu dla niego.

Russel zatrzymał się przed wejściem do kuchni, wpatrując się w to, co znajdowało się w pomieszczeniu. Aiden wytężył wzrok i słuch.

Nie był w mieszkaniu sam.

Stanął bliżej framugi, widząc w kuchni kogoś, kogo nie powinno tutaj być. Nie dlatego, że był nieproszonym gościem, lecz dlatego, że nie był już żywy.

A przynajmniej nie w ludzkim znaczeniu.

— Siemka, Riley. Wybacz, że tak bez zapowiedzi, ale…

— Śmierć zawsze przychodzi bez zapowiedzi — dokończył Aiden, słysząc swoje duchowe imię.

Gość poprawił okulary i zeskoczył ze stołu.

— Dawno się nie widzieliśmy, Emil. Co cię tu sprowadza? — spytał Hunter, zwracając się w stronę chłopaka, który mógłby mieć ponad dwadzieścia lat, gdyby jeszcze żył. — Tylko oszczędź sobie czarnego humoru, jestem po pracy.

— A ja muszę pracować wiecznie, widzisz, jakie życie jest niesprawiedliwe? — odparł Strażnik Dusz, podpierając się swoją kosą. — Mam sprawę.

Hunter wzdrygnął się. Jeśli Emil miał do niego sprawę, oznaczało to, że szykował się pogrzeb, którym będzie musiał się zająć.

Emil skinął głową, zgadzając się z jego myślami.

— Na pewno? — dopytywał Aiden.

— To już postanowione. Czeka na osąd. Muszę go stąd zabrać.

— Co z jego psem?

Strażnik Dusz uśmiechnął się tajemniczo.

— Jego Magnificencja miał dobry humor.

Aiden zastanawiał się, czy czyjakolwiek śmierć jest oznaką dobrego humoru Wszechmogącego, ale mylił się w związku z Nim tyle razy, że wolał się nie odzywać.

— Chodź ze mną — ponaglił go Emil. — Im szybciej to załatwimy, tym lepiej.

— Kiedy to się stało?

— Wtedy, gdy to poczułeś. Intuicja cię nie zawodzi.

Chłopak zamknął za sobą drzwi własnego mieszkania i ruszył za Strażnikiem Dusz.

Idąc przez miasto, rozglądał się wokół siebie co jakiś czas. Żadna z osób nie mogła zobaczyć duszy, która mu towarzyszyła. Pomimo swojej aury, Emil był niewyczuwalny ze względu na proces dematerializacji. Jednak na Aidena ta tarcza nie działała. Nawet jeśli nie mógł swobodnie rozmawiać ze Strażnikiem Dusz, porozumiewali się między sobą telepatycznie — wszystko przez to, że parę lat temu Hunter został jego ziemskim naczyniem, pomagając mu w pokonaniu demona, który opętał goetę.

Jesteś sam? — zagaił w myślach Aiden, zerkając na Emila.

Pewnie, że tak! W końcu to ja przeprowadzam dusze na drugą stronę.

Hunter stanął przed kamienicą, w której znajdował się sklep muzyczny. Odwiedził go z Torim i Trójcą Zagłady ponad dwa lata temu, ale wtedy nie miał pojęcia, że gdy zrobi to po raz kolejny, będzie żegnał jego właściciela na zawsze.

Chłopak przeszedł z tyłu budynku, stając przed drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Ku jego zdziwieniu, nie były zamknięte na klucz. Wszedł do środka.

W salonie znajdowała się kanapa, na której leżało bezwładne już ciało starszego mężczyzny. Obok niego leżał równie bezwładny korpus owczarka niemieckiego.

Ten widok nie był dla Aidena niczym niezwykłym, nie przerażał go — nie dlatego, że chłopak nie miał w sobie empatii, lecz dlatego, że wiedział, co miało stać się później.

Istniało życie poza ciałem.

Dusze mężczyzny oraz psa znajdowały się w tym samym pomieszczeniu. Strażnik Dusz znalazł się przed nimi i pstryknął palcami, jakby chciał wybudzić je z transu.

Byty poruszyły się lekko.

Aiden przyjrzał się im uważnie. Dusza mężczyzny była pozbawiona jakiegokolwiek kolorytu, podobnie jak jego psa. Emil mówił kiedyś, że właśnie tak wygląda pożegnanie ze światem żywych — duchowe ciało staje się szare, póki nie zostanie zastąpione kolorytem pozaziemskim. Na Dachu Świata wszystkim się zajmą. Egzystencjalna soma stawała się młodsza, pozbawiona śmiertelnych niedoskonałości. Aiden nie poznałby mężczyzny, gdyby nie wiedział, kim on jest. No, może poza brodą i wąsami, te były niezmienne.

Bruce w końcu stał się świadomy tego, że jest duchem. Spojrzał na gościa.

— Aiden…

— Może to głupie pytanie, ale… Jak się pan czuje?

— Jak nowonarodzony — uśmiechnął się Bruce.

— Nie myli się pan — wtrącił Emil, poprawiając gogle. — Nie zabawimy tu długo, więc jeśli chce pan coś jeszcze powiedzieć, teraz jest na to pora.

— Chyba nie muszę się już martwić o nic, co śmiertelne — rzucił mężczyzna, zwracając się do niego. — Przyszedłeś po mnie dość szybko, ale… Miałem przeczucie, że nadejdziesz.

— Co stanie się ze sklepem? — spytał Aiden.

Bruce uśmiechnął się i wskazał mu na szufladę, w której trzymał dokumenty.

Hunter podszedł do niej i wyciągnął jedną z teczek.

— Kiedyś chciałem przepisać wszystko wnukowi, ale… Cóż, znalazł się po drugiej stronie szybciej niż ja — wyjaśnił Bruce, rozkładając ręce. — Mój notariusz wie o wszystkim.

Aiden wpatrywał się w testament. Przy okazji dowiedział się, że śmiertelne imię Bruce’a brzmiało Gerald. Mężczyzna nie używał go jednak, ponieważ nie chciał, by mylono go z ojcem, po którym to imię odziedziczył. Dlatego używał drugiego imienia, które okazało się również częścią jego duchowej godności.

Chłopak przerzucił strony dokumentu, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Zwrócił uwagę na to, że mężczyzna przepisał mieszkanie swojej kuzynce, natomiast sklep muzyczny został sprzedany.

— Nie rozumiem…

— Gdyby nie ty i Tori, nie miałbym pojęcia, co stało się z Jeremym. Przez dwa lata przed śmiercią mogłem być spokojny. Chociaż tyle mogę dla was zrobić — oznajmił mężczyzna, wskazując na odpowiedni zapis w testamencie.

Pieniądze ze sprzedaży sklepu miały zostać przeznaczone na okoliczne schronisko, przynajmniej pierwsza połowa. Druga… należała do Aidena i Toriego.

— Przecież nie możemy tego przyjąć — obruszył się chłopak.

— Ostatnia wola zmarłego, chyba się nie sprzeciwisz? — wtrącił Emil.

Minęło kilka chwil, zanim Hunter odważył się unieść głowę i spojrzeć na darczyńcę.

— Obiecuję, że zrobimy, co trzeba.

Bruce odpowiedział mu uśmiechem.

Strażnik Dusz zawołał za sobą duszę owczarka niemieckiego, po czym przeciął powietrze swoją kosą, otwierając portal. Wprowadził do niego Bruce’a i Rapha. Zanim przejście się zamknęło, spojrzał na Aidena i wskazał na ciało bez duszy.

— Wiesz, co masz robić.

Hunter wpatrywał się w niego w milczeniu. W końcu skinął głową.

Emil zaciągnął kaptur na głowę, znikając w przejściu międzyświatowym.

Aiden został w pokoju sam.

Rozdział 2

Pośród chmur

Emil wyszedł z portalu międzyświatowego, wyprowadzając na Dach Świata dusze, które ze sobą zabrał. Zdematerializował kosę i stanął przed szklanym budynkiem, w którym odbywały się sądy Katedry. Wcisnął przycisk na złotym domofonie, czekając na odpowiedź. Chwilę później jego oczom ukazał się hologram Simona Petrosa, dziekana Uniwersytetu Coelum. Mężczyzna poprawił okulary i przyjrzał się Strażnikowi Dusz.

— Słucham, Emilu?

— Mamy nowych lokatorów — oznajmił chłopak, wskazując dłonią na dusze Bruce’a i Rapha.

— Zaczekaj chwilę. Wezmę kogoś ze sobą.

Hologram zniknął. Drzwi budynku otworzyły się, ukazując dziekana oraz Erica, jednego ze Strażników Dusz, którego Emil poznał na pierwszym roku swojej nauki. Ciemnowłosy chłopak o chabrowych oczach przywitał się z nim, po czym podszedł do Rapha, wołając go.

Simon Petros stanął obok Bruce’a.

— Eric zaprowadzi zwierzaka do Rajskiego Ogrodu — powiedział, uśmiechając się do niego. — Was poproszę ze mną.

Wkrótce trójka znalazła się przed drzwiami Sądów Katedry. W śnieżnobiałej sali przebywali Sędzia Richard, Pan Jay oraz Gary, a także Petros, będący skrybą. Marylin zaprosiła Nowo Przybyłego do środka, wskazując mu na jedną z ławek. Emil wszedł zaraz za nim. Ukłonił się przed Katedrą.

— Doskonale! — ucieszył się Sędzia Richard, widząc go. — Zajmij swoje miejsce, Strażniku.

Emil położył dłoń na ramieniu Bruce’a, by dodać mu otuchy. Mężczyzna nie bał się jednak, wręcz przeciwnie — był pełen nadziei. Uśmiechnął się do chłopaka i stanął przy mównicy.

Strażnik Dusz usiadł w ławce, wpatrując się w skrybę, który zapisywał każde słowo Sędziego. Chociaż sam nie mógł zobaczyć Historii Życia Bruce’a, wiedział, że był on dobrym człowiekiem. Każdy śmiertelnik popełniał błędy, mniejsze lub większe, jednak jeśli ma wolę poprawy, Jego Magnificencja brał to pod uwagę.

Emil uśmiechnął się na myśl o tym, jak zareaguje Jeremy, gdy zobaczy swojego dziadka na Dachu Świata. W tej chwili on i Nicholas znajdowali się w laboratorium Varyi i Maedoca, badając Cnoty Pierwotne, więc byli zajęci i nie wiedzieli, że Emil ulotnił się na Ziemię.

Trójca Zagłady ukończyła szkoły parę ziemskich lat temu. Stali się pełnoprawnymi adiunktami uczelni. Jednak było coś, co nadal należało do ich obowiązków — co jakiś czas mieli pomagać młodym adeptom. Emil pamiętał, że na pierwszym roku Jeremy i Nicholas pojawili się na jego zajęciach z Duchowej Obrony, by szkolić Strażników Dusz. Wtedy cała trójka została wplątana w dość nieciekawą intrygę, na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

Emil uśmiechnął się na samą myśl o tym. Nigdy nie pomyślałby, że to, co przeżył na Dachu Świata i w Tenebrae pozwoli mu stać się kimś wyjątkowym i odnaleźć wszystkie Cnoty Pierwotne.

Uniósł głowę, słysząc, że Sędzia Richard wezwał go do siebie. Chłopak podszedł do lady.

— Emilu, oprowadzisz Bruce’a po Dachu Świata — powiedział Pan Jay. — Później możecie udać się do Rajskiego Ogrodu. A tutaj masz adres domostwa i wszystkie niezbędne wskazówki.

— Zrozumiałem — odparł Strażnik Dusz, biorąc dokument w dłoń.

— Osąd został zakończony — oznajmił Sędzia Richard, zamykając teczkę z dokumentami. Złożył na niej swój podpis, korzystając ze złotego pióra, i oddał akta Gary’emu, który miał przekazać je Johnowi do Archiwum.

Bruce i Emil wyszli z sali, ukłonili się Marylin, po czym ruszyli w stronę windy.

Strażnik Dusz skupił się i dotkął swojej triquetry. Tatuaż zalśnił kolorem jego aury. Wiedząc, że wezwanie zadziałało, uśmiechnął się. „Sprawiedliwym zadość uczynić”, tak brzmiała dewiza Sądów Katedry.

To nareszcie mogło się wydarzyć.

Wkrótce znaleźli się na zewnątrz budynku. Strażnik Dusz poprawił okulary, dostrzegając w oddali biegnących ku niemu przyjaciół — Nicholasa i Jeremy’ego. Na twarzy Instygatora malowało się niedowierzanie. Wkrótce dało się wyczuć radość i zobaczyć niebiańskie łzy.

— Dziadku!

Bruce obejrzał się, widząc Jeremy’ego. Pokręcił głową z niedowierzaniem i przyspieszył kroku. Po chwili dziadek i jego wnuk wpadli sobie w ramiona.

— Tak bardzo za tobą tęskniłem — powiedział chłopak, szczerząc kły w uśmiechu.

— Ja za tobą też, Jeremy — odparł Bruce, przytulając go do siebie. — Po tylu latach…

— Mam ci tyle do opowiedzenia!

— W rzeczy samej, będziesz się gęsto tłumaczył, młodzieńcze — zagroził Bruce, machając mu palcem przed oczami.

Emil roześmiał się, widząc tę scenę.

— Dobra robota — rzucił Nicholas, stając obok niego. — To chyba najlepsza niespodzianka, jaką mogłeś sprawić Jeremy’emu.

Emil spojrzał na niego i skinął głową. Nie musiał mówić tego na głos, ale naprawdę zależało mu na tym, by Instygator był szczęśliwy. Po wszystkim, przez co razem przeszli, obaj na to zasługiwali.

Jeremy odsunął się od dziadka i spojrzał na swoich przyjaciół.

— Dziadku… To Emil i Nicholas — wyjaśnił, wskazując dłonią na Strażnika Dusz i Obrońcę. — Razem należymy do jednego zespołu.

— Cieszę się, że mogę was poznać oficjalnie — powiedział Bruce.

— Będziemy mieli czas na rozmowę później — podkreślił Emil, machając dokumentem otrzymanym od Jego Magnificencji. — Teraz czeka nas wizyta w paru miejscach.

— W takim razie nie przeszkadzam — wtrącił Nicholas z uśmiechem. — Będę w laboratorium z Benjaminem. Dajcie mi znać, jak wrócicie, skoczymy razem do Columbana.

Jeremy skinął głową i złapał dziadka pod ramię, ciągnąc go za sobą. Emil ruszył za nimi.


*


Najpierw złożyli wizytę w salonie Kate. Kobieta przyjrzała się Bruce’owi ze wszystkich stron, zmierzyła go, czym tylko się dało, po czym zasugerowała mu, co mógłby na siebie założyć. Mężczyzna wybrał dokładnie to, w czym można go było zobaczyć na ziemi — białą koszulę w kratę, bladoniebieski sweter i szare spodnie.

Następnie cała trójka znalazła się u Lucy, która oznajmiła, że Bruce już nie potrzebuje okularów. Stanowiły one tylko dodatek do ubioru. Miała rację. Gdy mężczyzna je zdjął, okazało się, że widzi o wiele lepiej bez nich. Mimo wszystko Lucy zdecydowała się podarować mu specjalne szkła, które niwelowały problem śmiertelnych wspomnień, z którymi dusza żegnała się po śmierci.

Bruce, Jeremy i Emil wyszli z salonu kobiety. Mężczyzna rozejrzał się wokół.

— Tu jest naprawdę pięknie… Miejsce w niczym niepodobne do tego, o którym mówili.

— Niedługo się przyzwyczaisz, dziadku — poinformował go Jeremy.

Emil postanowił zaprowadzić ich do Rajskiego Ogrodu, zanim znajdą się w mieszkaniu, a Bruce’owi zostanie powierzone odpowiednie dla niego zadanie do wykonania na Dachu Świata.

Dotychczas Strażnik Dusz tylko raz znalazł się w tak zwanym Edenie, gdy on i Varya obserwowali materializację skrzydeł Nicholasa podczas lekcji z Apologetim. Angela co rusz wspominała o tym niezwykłym miejscu, ponieważ ona również zajmowała się projektowaniem jego rzeczywistości z polecenia Jego Magnificencji. Śmiertelnicy znali tę historię z wielu świętych ksiąg, jednak żaden z nich nie widział ogrodu za życia. Wiedzieli tylko, że po śmierci wszyscy na Dachu Świata będą żyć ze sobą w zgodzie, nawet zwierzęta, które dotychczas były śmiertelnymi wrogami.

Emil, Jeremy i Bruce znaleźli się przed wrotami do ogrodu. Otworzył im Eric, który po ukończeniu Akademii Spiritum został Strażnikiem nie tylko dusz ludzkich, ale i zwierząt. W odnalezieniu ich miejsca w Edenie pomagał mu Franco, który zajmował się fauną już za życia. Pracowała tam też Dorotea, będąca jednym z najlepszych ogrodników Jego Magnificencji. W oddali Emil dostrzegł nawet Varyę i Maedoca siedzących na trawie pośród kwiatów razem z czarną kotką i jej towarzyszem o krótkim, piaskowym umaszczeniu.

Fauna i flora w Rajskim Ogrodzie naprawdę cieszyły oko. Zwierzęta nie musiały mieć wydzielonych specjalnych miejsc, bo nie musiały się atakować. Ich instynkty nie służyły do zabijania, zło zostało z nich wyplenione. Emil spodziewał się, że z twarzy Bruce’a zaskoczenie nie zniknie jeszcze przez długi czas. Nikomu, kto przebywał na Dachu Świata, takie widoki nie powszedniały. Ten świat był wieczny i niezmienny, a paradoksalnie wciąż zaskakiwał Nowo Przybyłych i sprawiał, że ich szczęścia nie dało się opisać prostymi, ludzkimi słowami.

Niebawem, wśród wspaniale kwitnących kwiatów, przybysze odnaleźli Rapha, który bawił się razem z innymi psami na ogromnej polanie. Widząc swoich ziemskich opiekunów, pomerdał ogonem, lecz nie przerywał gonitwy za nowo poznanymi przyjaciółmi. Bruce i Jeremy postanowili podejść do czworonoga.

— To chyba twoje prawdziwe powołanie, co? — zauważył Emil, widząc, jak Eric zajmuje się jednym z kotów, który właśnie przyszedł mu potowarzyszyć.

— Dzięki — odparł chłopak, biorąc futrzaka na ręce. — Chociaż rzadko mam czas, by przebywać tutaj dłużej. Zaraz będę musiał lecieć, dostałem kolejne wezwanie.

— A co z Philipem?

— Pomaga w kuźni. Eligiusz traktuje go jak własnego syna — roześmiał się Eric, głaszcząc kota o długiej, niemalże złotej sierści. — Jest w tym fachu naprawdę dobry.

— Rita została pomocnicą Fíordy, prawda?

Na wspomnienie o dziewczynie aura Erica przybrała cieplejszy kolor. Skinął głową. Kot wyskoczył z jego ramion, lądując na ziemi. Okręcił się wokół nóg Strażnika, po czym pobiegł w stronę ścieżki, którą przechadzała się kobieta o długich, ciemnobrązowych włosach, Dorotea, strzyżąc krzewy złotym sekatorem.

Dotychczas Emil był zbyt zajęty własnymi sprawami, by zauważyć, jak jego przyjaciele zaczęli się zmieniać. Wiedział, że Rita i Eric zawsze przebywali w swoim towarzystwie, ale nie wiedział, że może ich łączyć coś więcej. Z całej trójki tylko Philip już za życia nie był zainteresowany uczuciami, więc dobrze radził sobie z produkcją broni w kuźni Eligiusza, ponieważ nie związywał ich żadnymi emocjami. Dzięki temu przyrządy, jakimi posługiwali się Strażnicy i Obrońcy, nie były obarczone ziemskimi skazami. Tymczasem Rita postanowiła zostać w Akademii Spiritum, pomagając młodym adeptom w nauce, będąc jednocześnie jedną z najlepszych absolwentek Dyrektora Fíordy.

— Anthony mówił mi, że Alissa i Arnold pomagają w organizacji koncertów w Filharmonii — powiedział nagle Eric, wyrywając chłopaka z zamyślenia. — Niebawem odbędzie się jeden z nich. Wybierasz się?

Emil skinął głową. Podczas bitwy z Oskarżycielami na Dachu Świata na pierwszym roku, jego przyjaciele wykazali się niebywałym talentem muzycznym, który był w stanie przepędzić wrogów z pola bitwy. Jego Magnificencja uznał, że rodzeństwo jest obdarzone niezwykłą mocą tworzenia, więc mianował ich oficjalnymi pomocnikami Obrońców podczas koncertów. Poza ściganiem dusz w świecie śmiertelników, Alissa i Arnold mogli się wykazać również na Dachu Świata.

Eric uśmiechnął się do Emila i założył kaptur, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę bramy. Strażnik Dusz spojrzał na przyjaciela, który zmaterializował swoje ogromne nożyce i otworzył przejście międzyświatowe, po chwili znikając mu z pola widzenia.

Jeremy i Bruce pogłaskali Rapha, w końcu pozwalając mu pobiec w stronę psich przyjaciół. Emil podszedł do nich, chowając dłonie w kieszeni bluzy. Jeremy spojrzał na niego i objął go ramieniem. Chłopak uśmiechnął się do niego.

— Widzę, że macie mi naprawdę dużo do opowiedzenia — rzucił Bruce, zakładając ręce na piersi. — Jeremy, wiem już, co się z tobą działo, przed i po tym, jak zniknąłeś. Mogłeś mieć szczere intencje, ale postępowałeś niewłaściwie.

Jeremy milczał, wpatrując się w dziadka. Teraz, po latach cierpienia, wiedział, że popełnił straszne głupstwo. Tak, jego ziemskie wspomnienia zostały zamknięte w Archiwum, ale jeśli stanowiły ważną część Życia, pozostawały z duszą na wieczność. Tak było z Trójcą Zagłady, tak też było z Brucem. Jednak tutaj, na Dachu Świata, nikt nikogo o nic nie oskarżał.

— Ludzie popełniają błędy — wtrącił Emil, przerywając ciszę. — Nie pora na myślenie o nich. Czeka na pana Nowe Życie. Stare zostawił pan w Sali Sądów.

— Masz rację — powiedział Bruce, kładając wnukowi dłoń na ramieniu. — Cieszmy się tym, co mamy, bo jest wieczne.

Jeremy uśmiechnął się do dziadka.

Trójka wyszła z Rajskiego Ogrodu, kierując się w stronę dzielnicy mieszkalnej.


*


Na swojej drodze Bruce spotkał tych, z którymi za Starego Życia nie mógł się pożegnać. Tutaj dusz nie wiązały takie same więzy, jak na Ziemi, dlatego była żona męża byłaby jego przyjaciółką, nieważne jak skomplikowane relacje łączyły ich w świecie śmiertelników. Na Dachu Świata wszyscy stanowili wielką rodzinę, więc jakiekolwiek więzy, wzmocnione czy zerwane, tutaj odradzały się na nowo, były dobre.

Bruce, Emil i Jeremy stanęli przed budynkiem, w którym zjadowało się mieszkanie przeznaczone dla Bruce’a. Mężczyzna dowiedział się, że miejsce pobytu Trójcy Zagłady znajdowało się w zupełnie gdzie indziej. Grupa wyznaczona przez Jego Magnificencję otrzymała własne pokoje w jednym z niebiańskich gmachów. Bruce zdążył się już dowiedzieć, że chłopcy byli związani specjalnym węzłem, triquetrą, która pozwalała im się komunikować.

Trójka przybyszów znalazła się w mieszkaniu Bruce’a. Nie różniło się ono zbytnio od mieszkania w jego ziemskiej kamienicy. Jego Magnificencja dawał każdej z dusz to, co sobie wymarzyła, więc dla każdego raj mógł wyglądać inaczej. W pokoju mężczyzny znajdowała się stara kanapa, półka z książkami, teleskop i masa gazet, które uwielbiał czytać. Na oknie znajdowała się rabata, ponieważ w wolnych chwilach mężczyzna zajmował się kwiatami. Bruce roześmiał się, widząc to.

— Mam zajęcie na całą wieczność.

— Powinieneś zobaczyć ogród rodziców Emila — powiedział mu Jeremy. — Angela naprawdę wie, jak zajmować się naturą.

— Możemy ich odwiedzić za jakiś czas — odparł Emil, stając obok chłopaka.

Bruce milczał przez chwilę. Wydał się jakiś nieobecny.

— Dziadku? — zaniepokoił się Instygator.

— Spokojnie. To pewnie jego pogrzeb.

Jeremy spojrzał na Emila. Na Ziemi czas mijał, jednak nie tak, jak w wieczności, dlatego nie pomyślał o tym wcześniej.

— Może to zobaczyć?

Strażnik Dusz pokręcił głową, zaprzeczając.

— Nie może, ponieważ jego Stare Życie już go nie dotyczy.

— A my?

Emil odwrócił się w jego stronę, materializując kosę. Machnął nią, otwierając portal międzyświatowy, który ukazał im ceremonię pogrzebową mężczyzny.

Strażnik Dusz i Instygator zobaczyli Aidena i Toriego, którzy stali przy grobie Bruce’a. Uroczystość już się skończyła, ale chłopcy zostali na cmentarzu. Tori układał bukiet, który przywiózł z kwiaciarni swoich rodziców, a Aiden rozmawiał z pastorem.

— Wybacz, że nie powiedziałem ci, że powierzam im tę sprawę — wyjaśnił Emil, poprawiając gogle. — Gdybym to zdradził, nie byłoby elementu zaskoczenia. W świecie śmiertelników minęło już kilka dni, wiedziałem, że im się uda. Ufam im.

W ciemnych oczach Jeremy’ego coś zalśniło.

— Wiesz, że cię kocham? — spytał, przytulając go do siebie.

Emil również go objął, uśmiechając się pod nosem.

— Wiem.

— Teraz rozumiem, dlaczego Nicholas nigdy nie miał potrzeby pożegnania się z rodzicami. Oni wiedzieli, jaki był powód jego śmierci i pożegnali się z nim na pogrzebie — kontynuował Instygator. — Gdy ich żałoba się skończyła, Nicholas był całkowicie wolny od ludzkiego świata.

— Podobnie będzie z Bruce’em. Odszedł w sposób najbardziej naturalny — zakończył Strażnik Dusz. — To była decyzja Jego Magnificencji. Śmiertelnicy już się z nią pogodzili. Wkrótce ich smutek przeminie.

Portal służący im za obraz międzyświatowy zaczął się zamykać. Gdy zniknął, Bruce otrząsnął się, uwalniając się z transu.

— Co to było?

— Ostatnie pożegnanie, dziadku. Twoje ziemskie sprawy są już zamknięte.

— Skoro już wszystko wiemy, to może wreszcie odezwiemy się do Nicholasa? Mieliśmy się spotkać u Columbana — powiedział Emil, wciąż trzymając się blisko Instygatora.

— Columbana?

— Czeka cię najlepsza rozrywka na Dachu Świata, dziadku — zawołał chłopak, ciągnąc mężczyznę za ramię.


*


Niebawem przyjaciele spotkali się w Zakątku Columbana. Bruce nie spodziewał się tak hucznego przyjęcia. Na miejscu zdążył poznać samego właściciela niebiańskiego pubu, jego nabliższych przyjaciół i współpracowników, ale też tych, którzy byli jakoś powiązani z jego wnukiem oraz jego towarzyszami. W lokalu pojawili się Andreas i Angela, rodzice Emila, Varya i Maedoc, którzy zajmowali się jakimiś specjalistycznymi badaniami, Benjamin Apologeti, niesamowity parapsycholog i mentor Nicholasa, oraz masa innych dusz.

Emil wpatrywał się w roześmiane towarzystwo, gdy Bruce opowiadał wszystkim o swoich ziemskich przygodach.

Strażnik Dusz wyciągnął z kieszeni dokument, który otrzymał od Jego Magnificencji.

Zadaniem Bruce’a na Dachu Świata również było zajęcie się muzyką, takie miał powołanie. Emil wiedział, że jego przyjaciele, Alissa i Arnold, będą zachwyceni.

Zastanawiał się, jakie plany miała Katedra dla Aidena i Toriego. Ci dwaj zdążyli już nieźle wyrosnąć. Być może kilka ziemskich lat to nie jest jakiś szmat czasu, jednak w wieczności minęły one jak jeden dzień, a dla śmiertelników były nie lada wyzwaniem.

Columban zjawił się przy stole swoich gości, niosąc im dolewki napojów i klepiąc ich wesoło po plecach. Emil przestał myśleć o Starym Życiu, wdając się w rozmowę z Varyą i Malachiaszem.

Dusze nie musiały się przejmować tym, co śmiertelne.

Jednak to, co duchowe, zawsze przenikało to, co ludzkie.

Rozdział 3

Spięcie

Reagan obudziła się wczesnym rankiem. W sumie mówienie, że się obudziła, było przesadą, bo tej nocy znów niemal nie zmrużyła oka. Od jakiegoś czasu miała koszmary. Wciąż śnił się Griffin, listonosz, którego odnalazła w lesie, chociaż już dawno go pochowano. Przez większość czasu chodziła poddenerwowana, powodując tym samym, że denerwowali się ludzie wokół niej.

Usiadła na łóżku i przetarła oczy, zerkając na szafkę nocną. Trzymała tam leki uspokajające, które od jakiegoś czasu brała. Nie było to nic, co musiał przepisać jej lekarz, przynajmniej na razie.

Wyszła z pokoju, kierując się do toalety. Wzięła szybki prysznic i założyła ulubione rzeczy. W kuchni wyciągnęła z lodówki jogurt, zalewając nim płatki owsiane. Usiadła na krześle, wpatrując się w okno.

Odwróciła się, gdy usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Logan wszedł do środka, ściągając kalosze.

Reagan skończyła jeść płatki, po czym wzięła plecak z szafki i narzuciła go na siebie. Wyciągnęła płaszcz przeciwdeszczowy.

— Po szkole wróć od razu do domu. Pojedziemy odwiedzić mamę.

— Tak, tato.

Dziewczyna wyszła z mieszkania, idąc w stronę swojego roweru. Nie dziwiło jej, że ojciec nie zaproponował podwiezienia jej do szkoły. To nie był deszcz, zaledwie mżawka. Reagan spędzała zbyt wiele czasu w towarzystwie mężczyzn, by bać się czegoś takiego. Zresztą, ojciec nie traktowałby jej poważnie, gdyby nagle zaczęła się zachowywać jak rozkapryszona dziewczyna z miasta.

Nawet jej imię nie było dziewczęce.

Reagan wskoczyła na rower i zaczęła pedałować, po czym wyjechała na asfaltową drogę, kierując się w stronę Ashbourne. Mimo deszczowej pogody widziała jeźdźców z pobliskiej stadniny, którzy postanowili wybrać się na konną przejażdżkę.

Dziewczyna minęła zalesioną drogę, związane z którą wspomnienia prześladowały ją już od jakiegoś czasu. Nawet teraz, jadąc na rowerze, myślała o Griffinie. On również podróżował na rowerze przez większość swojego życia. Reagan często go widywała, gdy jechała do szkoły albo wracała z niej, bo mężczyzna często jej towarzyszył. Rozmawiali o wielu rzeczach i czasem dziewczyna czuła, że ma z nim o wiele lepszy kontakt niż z własnym ojcem.

Najpierw zaczęła żałować, że nigdy mu tego nie powiedziała. A później zaczęła zastanawiać się, dlaczego w ogóle o tym pomyślała.

Musiała w końcu wyrzucić te wspomnienia z głowy, ale było to dość skomplikowane. Przychodziły wtedy, gdy najbardziej ich nie chciała.

Ojciec zaplanował, że dzisiejszego dnia pojadą do szpitala, by złożyć wizytę matce. Na to również nie była przygotowana.


*


Pół godziny później zatrzymała się na parkingu przed szkołą. Wzięła z bagażnika łańcuch, którym przymocowała obręcz roweru do specjalnego uchwytu, po czym weszła do budynku.

Ściągnęła z siebie płaszcz przeciwdeszczowy i wepchnęła go do plecaka. Ruszyła w stronę szatni, w której już siedzieli pozostali, przebierając się na zajęcia z wychowania fizycznego. Reagan zaszyła się z tyłu pomieszczenia. Narzuciła na siebie o dwa rozmiary za dużą białą koszulkę i krótkie, ciemne spodnie.

Podczas gdy inne dziewczyny wciąż guzdrały się w szatni, ona weszła na salę, chcąc poćwiczyć rzuty do kosza. Gdy biegła, słychać ją było w całej sali.

Odkąd pamiętała, wszyscy mówili jej, że ma za dużo siły. Mając dziewięć lat i bawiąc się z pozostałymi w berka, chwyciła jedną z dziewczyn za mocno, przez co ta śmiertelnie się na nią obraziła.

Jak na kogoś, kto miał nieco ponad metr sześćdziesiąt wzrostu, Reagan nie była specjalnie szczupła, ale nie można było też nazwać jej zbyt otyłą. Miała dość siły, by spokojnie kogoś przewrócić, gdy tylko tego chciała. Dlatego postanowiła, że przy podziale na drużyny będzie grać z chłopakami. Łatwiej jej było przemykać pomiędzy nimi niż czekać, aż pozostałe dziewczyny wydłubią jej oczy, wyrywając sobie piłkę.

Niestety, na tych zajęciach nie miała takiej możliwości. Wolała zniknąć w tłumie lub siedzieć na ławce rezerwowych, by nie mierzyć się z ludźmi, którzy nie mieli pojęcia o grze zespołowej.

Mogłaby zapoznać się bliżej z jedną naprawdę miłą dziewczyną, którą czasem mijała na szkolnym korytarzu — Abigail, jednak ona rzadko pojawiała się na jej zajęciach z wychowania fizycznego ze względu na podział grup, przez co Reagan czuła się jak kompletny odludek.

Dzwonek wyrwał ją z zamyślenia. Na sali pojawiła się wuefistka, najpierw przeprowadzając rozgrzewkę, później każąc dziewczynom podzielić się na drużyny. Reagan jak zwykle nie miała wyboru, stawała na boisku jako ostatnia. Gdy kobieta dmuchnęła w gwizdek, Colmán podskoczyła po piłkę i wybiła ją na swoją część sali. Pozostałe nastolatki rzuciły się w jej stronę.

Reagan postanowiła zaangażować się w grę tylko dlatego, że musiała czymś zająć myśli.

Lampy na sali migały nieznacznie za każdym razem, gdy dziewczyna się pod nimi znalazła, lecz nie miała okazji się temu przyjrzeć.

Piętnastolatka nie była stuprocentowo dobra w absolutnie niczym, ale cechowało ją wiele samozaparcia i umiała stawiać na swoim. Lubiła rywalizację wtedy, gdy wiedziała, że wygra. Gdy dziewczyny krzyczały i piszczały, wyrywając sobie piłkę z rąk, Reagan przebiegała pomiędzy nimi, wybijając ją na odpowiednie pole. Jej drużyna wygrała.


*


Czas lekcji minął jak z bicza strzelił. Wszyscy wrócili do szatni. Reagan ściągnęła z siebie strój i zaczęła narzucać na siebie czyste ubrania.

— Hej, słyszałyście o tym trupie?

— Kolejny, który się powiesił.

— W tej wiosce nie brakuje świrów.

Reagan nie musiała się odwracać, by wiedzieć, o czym mowa. Światło w szatni zaczęło mrugać, a w pomieszczeniu zapadła cisza.

— Hej, Colmán — kontynuowała jedna z dziewczyn, rozczesując włosy. — Twoja mamusia już wyszła od psycholi?

— To nie twój interes — warknęła Reagan, przeciskając się pomiędzy grupką.

— Ha! Gdybym miała taką córkę, też bym się…

Nie zdążyła dokończyć, ponieważ piętnastolatka obróciła się na pięcie i przycisnęła ją ramieniem do ściany tak, jakby chciała ją udusić.

O okno coś uderzyło. Dziewczyny obejrzały się za siebie. Zdaje się, że to sprawka wichury, jaka panowała na zewnątrz.

Reagan odsunęła się od dziewczyny, pozwalając jej złapać oddech. Jasnowłosa nastolatka odkaszlnęła ciężko, zerkając na nią z nienawiścią.

Reagan wyszła z szatni. Chciała się zaszyć tam, gdzie nikt nie będzie mógł jej znaleźć, ale w tym miesiącu nie mogła już więcej wagarować ani zasypiać na lekcjach. Jeśli jej ojciec dowie się o następnym wybryku, będzie miała przechlapane. Miała już dość czerwonych śladów po uderzeniach dłoni na własnej skórze.

A przecież zawsze mogło być gorzej.


*


Ostatnie zajęcia dłużyły się niemiłosiernie. Reagan gapiła się w okno, licząc krople deszczu spływające po szybie, kompletnie nie słuchając nauczyciela historii. Odwróciła głowę dopiero, gdy mężczyzna postanowił wyszukać w klasie kogoś, kto udzieli mu odpowiedzi na zadane pytanie. Reagan spojrzała na niego pustym wzrokiem, chcąc uniknąć tego przykrego obowiązku.

Uczniowie poderwali się z siedzeń, gdy w klasie rozległ się dzwonek. Wszyscy opuścili salę. Reagan narzuciła na siebie plecak i skierowała się w stronę szatni, przez którą mogła wyjść na parking, by zabrać swój rower.

Reagan rzuciła okiem na szafkę znajdującą się po drugiej stronie alejki. Należała do Abigail, była obklejona podobiznami kocich łapek. Colmán uśmiechnęła się pod nosem, widząc dziewczynę w oddali. Rozmawiała z koleżanką. Długie, jasne włosy miała zaczesane w warkocz, z którego na przedzie powychodziły pojedyncze kosmyki.

Reagan pokręciła głową, chcąc wyrwać się z transu obserwacji, kiedy większość uczniów wychodziła z szatni.

Gdy szukała w torbie kluczyka, żarówki w piwnicy znowu zaczęły mrugać. Coś było nie tak ze światłem w całej szkole.

W pewnej chwili Reagan poczuła, że ktoś łapie ją za ramię.

Znalazła się przy ścianie z nożem przytkniętym do szyi.

— Słuchaj, suko. Jeszcze raz dotkniesz mojej dziewczyny, to pożałujesz.

Colmán spojrzała przed siebie z gniewem w oczach.

Jasnowłosa dziewczyna z szatni, która stała obok rudego chłopaka, podeszła do Reagan.

— Skoro schizy przekazuje się w genach, ciebie pewnie też to dotyczy.

Światło w szatni zaczęło mrugać coraz szybciej.

Reagan poczuła, że się gotuje. Nigdy nie będzie taka jak matka. Nie będzie kolejnym świrem.

— Wal się — odparła, wpatrując się w dziewczynę ze złością.

— Hej! Nie tym tonem do mojej…

— Bo co mi zrobisz?! — wrzasnęła Reagan, unosząc kolano tak, by kopnąć chłopaka między nogi.

Gdy zaskoczony napastnik upuścił nóż i uderzył o przeciwległą ścianę, Reagan rzuciła się na niego. Walnęła go pięścią w nos, by dodatkowo go ogłuszyć. Dziewczyna towarzysząca mu wrzasnęła.

Światło w szatni nagle zgasło, a lampa nad nastolatkami pękła. Reagan przecisnęła się pomiędzy dwójką i wbiegła po schodach na górę w kompletnych ciemnościach.

Gdy znalazła się na parkingu, wyciągnęła kluczyk z kieszeni plecaka i zaczęła rozpinać kłódkę. Zrzuciła łańcuchy chwilę przed tym, jak zdenerwowany chłopak wybiegł z budynku szkoły, goniąc za nią. Zanim Reagan zdążyła odjechać, ten złapał za bagażnik roweru. Już miał zrzucić dziewczynę z siedzenia, jednak po dotknięciu jej zaczął się trząść niczym rażony piorunem. Przewrócił się i wylądował w błotnistej kałuży. Jego dziewczyna krzyczała coś, szukając pomocy.

Reagan zastanawiała się nad tym dłużej, ale była zbyt zdenerowana, by w ogóle myśleć. Wyjechała z parkingu tak szybko, jak się tylko dało, omijając po drodze ogromne kałuże.


*


Reagan wjechała na przydomowe podwórko i ledwo zsiadła z roweru. Miała tak mało siły, że prawie wylądowała na ziemi. Serce biło jej jak oszalałe.

Nie miała pojęcia, co stało się temu chłopakowi, gdy jej dotknął.

Musiała się uspokoić.

Wyciągnęła z plecaka papierosy, które niedawno podkradła ojcu, i zapaliła jednego. Oparła się o ścianę, wpatrując się w znikający dym. Wsłuchiwała się we wpadające do kałuży krople wody, która kapała z rynny.

Jakiś czas później zgniotła niedopałek i ruszyła w stronę domu. Zrzuciła mokre ubrania w łazience i wsadziła je do kosza, zakładając suchą koszulkę i spodnie.

Pan Colmán stał przy kuchennym blacie, krojąc mięso. Nie odrywał wzroku od deski, ale gdy jego córka weszła do pomieszczenia, odezwał się.

— Ciężki dzień?

— Nienawidzę ludzi — odparła dziewczyna, siadając przy stole.

— Jeśli chcesz się uspokoić, weź swoje tabletki, nie moje papierosy, Reagan.

Dziewczyna podniosła głowę.

— Skąd wiedziałeś?

Mężczyzna prychnął pod nosem.

— Wiem, co posiadam — odparł, wrzucając kawałki mięsa na patelnię z syczącym już tłuszczem. — I mam dobry węch. Matka byłaby bardzo zła, że palisz.

— Nic nie mówiłeś Desmondowi, gdy palił przy mnie. I tak jestem biernym palaczem, tato.

— Nie mówiłem też nic, gdy ty i Keith prawie wysadziliście budynek gospodarczy, bawiąc się w Waltera White’a. Potrafiłaś sprowokować do niecnych czynów nawet najgrzeczniejszego członka tego domu. Ty, Desmond, Keith… Razem stanowiliście mieszankę wybuchową.

Piętnastolatka założyła ręce na piersi, nic już nie mówiąc.

Tęskniła za starszymi braćmi, ale nie chciała tego przyznać, bo wciąż była na nich wściekła. Miała wrażenie, że bliźniacy zostawili ją ze wszystkim samą, chociaż mieli prawo wyprowadzić się z domu. Chcieli zacząć zarabiać na siebie i uciec od rodzicielskiej kontroli ojca — przynajmniej taki był oficjalny powód, to znaczy, właśnie to usłyszała od nich Reagan.

Ojciec postawił na stole talerze, po czym nałożył na nie sałatkę i mięso.

— Jedz. Niedługo pojedziemy do matki.

Dziewczyna wyciągnęła sztućce z szuflady i w milczeniu zasiadła do obiadu.


*


Godzinę później Colmánowie znaleźli się w jednym ze szpitali psychiatrycznych w Dublinie. Dziewczyna wyskoczyła z samochodu, narzucając kaptur na głowę. Poczekała na ojca, który zamknął auto i spojrzał w boczne lusterko, by przeczesać grzebieniem swoje ciemne włosy.

Oboje ruszyli w stronę wejścia. Pracujące w budynku pielęgniarki już ich znały, więc nie musieli o wiele pytać. Jedna z pielęgniarek zaprowadziła ich do sali, w której przebywała Iona Colmán. Pracownica szpitala powiedziała, że od kilku dni kobieta nie ma ochoty na nic, nie chce jeść ani pić, a leki trzeba jej podawać na siłę. Słysząc to, Reagan chciała wyjść ze szpitala, ale Logan nalegał, by zobaczyć Ionę mimo wszystko.

Kobieta o farbowanych blond włosach wpatrywała się w okno bez słowa. Jej głowa poruszyła się lekko, gdy zobaczyła w odbiciu w szybie członków swojej rodziny. Na jej twarzy pojawiły się zmarszczki. Wyglądała na bardzo zmęczoną.

— Cześć, mamo — rzuciła Reagan, stając obok niej.

Zastanawiała się, czy jej kolejne kroki przypadkowo nie doprowadzą do napadu paranoi, jednak postanowiła zaryzykować. Jeśli nie będzie zbyt wiele mówić, nie powinno być problemu. Usiadła naprzeciwko Iony. Logan oparł się o ścianę, wpatrując się w żonę.

Reagan pamiętała, że gdyby nie ojciec, matka mogłaby umrzeć, w końcu to on znalazł ją po nieudanej próbie samobójczej. Na szczęście, gdy do tego doszło, akurat wracał z budynku, którego był dozorcą. Po tamtym wydarzeniu Iona stała się dziwnie spięta w jego obecności. Psychiatrzy tłumaczyli to złym stanem psychicznym i przeżytą traumą.

Kobieta przeniosła swój wzrok na córkę, wpatrując się w jej jasnozielone oczy. Reagan była zachowaniem matki nieco przerażona, ale przypomniała sobie słowa lekarzy — żadnych gwałtownych ruchów, by nie doprowadzić do niechcianego ataku paniki. Siedziała w absolutnym milczeniu, a Iona nie spuszczała z niej wzroku.

W końcu kobieta uniosła dłonie i przytuliła córkę do siebie. Reagan odczuła ogromne napięcie w swoim ciele, jakby coś przywiązało ją do matki. Iona trzymała ją mocno, jakby nie chciała jej wypuścić. Piętnastolatka wpatrywała się w ścianę, zastanawiając się, co takiego myślał teraz Logan, widząc żonę w tym stanie. Często mówił, że Iona od zawsze miała słabą psychikę, ale Reagan nigdy nie sądziła, że jego słowa faktycznie się wypełnią.

— Promień światła.

— Co?

— Tajemnica — powiedziała matka, głaszcząc Reagan po głowie.

Piętnastolatka spojrzała w okno, widząc w odbiciu sylwetkę ojca. Logan prychnął pod nosem, wzruszając ramionami, jakby chciał w ten sposób powiedzieć, że to kolejny absurd.

Dziewczyna zastanawiała się, czy matka wiedziała o tym, co wydarzyło się z Griffinem.

Iona spojrzała córce w oczy.

— Ty zrozumiesz.

Reagan nie miała ochoty drążyć tematu. Gdy matka wypuściła ją z objęć, wstała z łóżka.

— Dokąd idziesz? — spytał Logan.

— Przejść się — odparła dziewczyna, wychodząc z pokoju.

Ruszyła w stronę korytarza, na końcu którego znalazła dyspozytor z zimną wodą. Nalała ją do plastikowego kubka, po czym usiadła na parapecie, wpatrując się w drzewa za oknem.

W odbiciu dostrzegła twarz, która nie należała do niej, lecz do jakiegoś chłopaka o jasnych oczach i ciemnych włosach, które lekko opadały na jego czoło. Nie miała ochoty się odwracać. Ktokolwiek stanął obok niej, zaraz sobie pójdzie.

Mimo jej obojętności natręt wciąż się w nią wpatrywał. Położył jej dłoń na ramieniu, a Reagan poczuła, że spada z parapetu na ziemię. Jakby coś ją poraziło…

Zanim się podniosła, chłopak zniknął, a na korytarzu rozległ się odgłos szybkich kroków.

— Co, do cholery… — jęknęła Reagan.

Pokręciła głową, szukając w kieszeni bluzy swoich tabletek. Zdała sobie sprawę, że ich ze sobą nie wzięła.

Z pokoju pacjentów wychylił się jej ojciec.

— Reagan? Dlaczego siedzisz na podłodze?

Dziewczyna spojrzała na niego gniewnie. W tej samej chwili zauważyła, że światło na korytarzu znów zaczęło migać.

Co się z nią działo?

Podniosła się z podłogi i otrzepała ubrania.

Jej ojciec pojawił się obok niej, pytając, czy wszystko w porządku.

— Nie chcę być w tym miejscu.

Logan ukucnął przy niej, mówiąc coś. Reagan zerknęła w stronę pokoju matki, widząc przerażenie w jej oczach, jakby kobieta wiedziała coś, czego ona jeszcze nie wie.

Nie chcę zostać świrem.

— Zgoda?

— C-co? Co mówiłeś, tato?

— Mówiłem, że za pół godziny kończą się wizyty — powtórzył Logan. — Wtedy pojedziemy. Spróbuj porozmawiać z matką. Możesz przytakiwać. Ona i tak o wszystkim zapomni.

Reagan skinęła głową i ruszyła w stronę Iony. Matka miała czterdzieści lat, ale zachowywała się jak dziecko. Dziewczyna nie była do końca pewna, jak na nią reagować. Postanowiła, że będzie po prostu obok niej.

Tymczasem miała wrażenie, że sama czuje się coraz gorzej.

Rozdział 4

Cisza przed burzą

Późnym wieczorem Aiden siedział na kanapie z Russelem, przerzucając strony książki. W pewnym momencie uniósł wzrok, wpatrując się w sufit. Wsłuchiwał się w krople deszczu uderzające o parapet. Za oknem paliły się światła latarni, ukazując mu miasto schowane za jesienną mgłą. Mieszkańcy pootwierali swoje parasole, omijając liście leżące na chodnikach i kałuże, w których znikały ich odbicia.

Ci, którzy mogli żyć spokojnie, często zamartwiali się na zapas, myśląc o tym, co będą robić za kilka lat, chociaż następnego dnia mogli się zwyczajnie nie obudzić. Aiden nie musiał myśleć o śmierci, by wiedzieć, że jest nieuchronna.

Gdy on i Tori znaleźli się na pogrzebie Bruce’a, po raz kolejny widział, jak bardzo ludzie zapominają żyć naprawdę. Wpatrując się w wiązanki kwiatów i smutne wyrazy twarzy bliskich Bruce’owi osób, między innymi jego starych przyjaciół — Liama i Rose, chłopak zrozumiał wiele o człowieczych uczuciach. Im dłużej wpatrywał się w aury ludzi, tym więcej widział. Zawsze żałował, że śmiertelnicy często nie mają możliwości zrozumienia swoich emocji, przez co dochodzi między nimi do kłótni. Nie rozmawiają ze sobą, nie mają odwagi, boją się zadać pytanie, którego wcześniej nie zadali, boją się mówić o swoich prawdziwych uczuciach…

Aiden pamiętał, że kilka lat temu sam miał podobny problem i gdyby nie pojawienie się Trójcy Zagłady, być może on i Tori nigdy nie byliby razem. Czy pojawienie się Emila, Jeremy’ego i Nicholasa miało ich czegoś nauczyć? Jakkolwiek nazwałby tę sytuację — przeznaczeniem czy przypadkiem — był wdzięczny, że do niej doszło.

Hunter ściągnął okulary z nosa i przetarł smugę, która pojawiła się na szkłach. Zanim zdążył je założyć, zobaczył, jak Russel zeskakuje na podłogę, biegnąc w stronę drzwi. Chwilę później dało się usłyszeć, jak ktoś przekręca klucze w zamku. Pies zaszczekał kilka razy. Aiden uśmiechnął się pod nosem, gdy w korytarzu rozległ się znajomy głos.

Chłopak założył okulary i wyszedł z pokoju, opierając się o framugę drzwi.

Tori postawił zakupy na podłodze i ściągnął buty, które od kilku dni musiał czyścić ze względu na błoto, jakie znajdowało się dosłownie wszędzie przez wrześniowe deszcze.

— Śmierdzisz psem — rzucił Hunter na powitanie.

— Spodziewałem się buziaka, nie plaskacza — odparł Tori, zerkając na niego z ukosa.

Aiden roześmiał się, słysząc to. Pewne rzeczy wcale się nie zmieniły. Zanim wziął zakupy z podłogi, pocałował swojego chłopaka, po czym zaniósł torby do kuchni, rozkładając wszystko do odpowiednich szafek i lodówki.

— Jak minął dzień? — spytał Tori, przeciągając się.

— Mieliśmy ze studentami wypad do biblioteki. Wiesz, jak ciężko bronić nauki, która próbuje udowodnić, że nie ma Zaświatów? Czuję się, jakbym zaprzeczał sam sobie.

— Hej, to nie jest takie złe. Przynajmniej ludzie nie będą myśleli, że mają w domu ducha, jeśli tak naprawdę dojdzie do zaczadzenia ich mieszkania. Objawy są podobne.

— Udaje im się logicznie podejść do niektórych spraw — zgodził się Aiden, chowając warzywa do wiklinowego koszyka.

— Á propos logicznego podejścia… Słyszałeś o tym, co stało się w okolicach wioski Ballymadun?

Aiden odwrócił się w stronę Toriego w milczeniu.

— Czyli nie słyszałeś — westchnął Sinclair, siadając przy stole z jabłkiem w dłoni. — Dzisiaj w gabinecie pojawiła się jakaś kobieta z kotem. Była tak zafascynowana tymi wydarzeniami, że mi je opowiedziała.

Aiden usiadł naprzeciwko Toriego z kubkiem gorącej herbaty w dłoni.

— Kilkanaście dni temu jakaś dziewczyna znalazła trupa w lesie — kontynuował Tori, obracając nadgryzione jabłko. — Nie pierwszy przypadek, kiedy ktoś z okolic się powiesił. Ta kobieta powiedziała, że to zdarzyło się już wcześniej, ale nie zagłębiała się w szczegóły.

— O rany — jęknął Aiden, wpatrując się w parę ulatującą z kubka. — Co z tą dziewczyną?

— Pytałem o nią, ale moja rozmówczyni tylko wzruszyła ramionami, jakby wcale się nią nie przejęła. Mieszkańcy wioski wiedzieli, że okolice lasku są przeklęte, więc nikt nie powinien się zapuszczać na tę drogę po zmroku i młoda o tym wiedziała.

Hunter milczał przez dłuższą chwilę.

— Nie podoba mi się to — powiedział nagle, odkładając pusty już kubek na bok.

— Mnie też. Dostałem gęsiej skórki, gdy babka mi to opowiadała.

— Nie o tym mówię, Tori — ciągnął Aiden, zerkając na chłopaka. — Nasze światy się przeplatają. Niektórzy mówią o przypadku, inni o synchroniczności. Czasem, by rozwiązać zagadkę Zaświatów, potrzeba żywych ludzi.

— Wydaje mi się, że sam ci to kiedyś mówiłem.

— Bo mówiłeś. I miałeś rację — wyjaśnił Hunter. — Emil tylko mnie w tym utwierdził. Te okolice mogą być przeklęte ze względu na demoniczne działanie.

— Mam nadzieję, że chodzi o bezpośrednie działanie ludzi, nikogo więcej — rzucił Tori, kończąc jabłko. — Byłoby dziwne, gdyby dziewczyna została wplątana w sprawę, którą ciężko byłoby rozwiązać, nie mówiąc o tym mężczyźnie.

Aiden posmutniał. Było wiele powodów, dla których człowiek mógł targnąć się na swoje życie. Czasem chodziło o osobiste sprawy, innym razem o jakieś powiązania z innymi ludźmi. Homo homini lupus est. O tym zdążył się przekonać nie jeden raz.

— Niepotrzebnie ci powiedziałem — wtrącił Tori po dłuższej chwili ciszy. — Od czasów naszego spotkania z Trójcą masz tendencję do zbytniego przejmowania się. Teraz będziesz się martwił.

Aiden złapał go za rękę.

— Tori, to nie jest twoja wina. Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś.

— Naprawdę?

— Tak, teraz będę mógł to zbadać.

— Aiden, jak słowo daję, co ty chcesz badać?

Hunter uśmiechnął się do niego, jakby to miało być odpowiedzią na zadane mu pytanie. Tori prychnął pod nosem z dezaprobatą.

— Nie pojadę tam bez ciebie — zapewnił go Aiden, wstając od stołu.

Tori powinien się uspokoić po tych słowach, ale to wcale nie nastąpiło.

Russel zajrzał do swojej miski i szczeknął z wyrzutem, kładąc łapę na kolanie chłopaka.

— Już idę, głodomorze.

Sinclair zaprowadził psa do miski, by nasypać mu karmy.

Aiden wyciągnął telefon z kieszeni, poszukując informacji na temat wioski. Szukał czegokolwiek na temat samobójcy, ale poza podstawowymi notkami, mówiącymi o tajemnicy śledztwa, niczego konkretnego nie znalazł.

To chyba jeden z najdziwniejszych przypadków, z jakimi chłopak miał do czynienia, nie licząc historii Mairi, z którą musiał się zmierzyć ponad dwa lata temu.

Pokręcił głową z niedowierzaniem i włożył telefon z powrotem do kieszeni. Powinien przygotować literaturę na następne zajęcia.

Wyszedł z kuchni, gasząc za sobą światło.

Rozdział 5

Diabeł tkwi w szczegółach

Minęło kilka ziemskich dni, odkąd Bruce znalazł się na Dachu Świata. Mężczyzna zdążył już odwiedzić najważniejsze dla Jeremy’ego osoby i przystosować się do wiecznego życia. Od jakiegoś czasu uczestniczył w koncertach Anielskiej Filharmonii, pracując nad niektórymi instrumentami i pomagając młodym adeptom w ich naprawie.

Jeremy cieszył się, że jego dziadek odnalazł swoje miejsce. Wyszedł z Filharmonii, widząc czekającego na niego Emila.

— Stało się coś?

Strażnik Dusz skinął dłonią, by ten podążył za nim. Mieli stawić się w budynku Katedry, by porozmawiać z jej członkami na temat osądów, jakimi powinni się zajmować jako Trójca Zagłady.

Nicholas stał przed gmachem, z niecierpliwością wpatrując się w domofon. Gdy zauważył przyjaciół, wcisnął odpowiedni guzik, chcąc skontaktować się z Petrosem.

Dziekan odebrał połączenie, ukazując się chłopcom w postaci hologramu.

— Jesteście wreszcie. Jego Magnificencja już czeka.

Wkrótce Trójca Zagłady znalazła się przed gabinetem Sędziego Richarda. Spojrzeli po sobie z niepokojem. W końcu Emil odważył się zapukać. Udzielono im zgody na wejście.

Jego Magnificencja siedział przy biurku, przeglądając raport z ostatniego sądu. Chłopcy stanęli przed ladą w milczeniu.

— Jak wiecie, prawda zawsze wychodzi na jaw, jednak czasem Zło jest tak silne, że ukrywa ją pod płaszczem kłamstw, oszukując ludzi — odezwał się Sędzia Richard. — Śmiertelnicy są bardzo podatni na to, co złe, chociaż nie lubią tego przyznawać. A wszystko zaczęło się od Wielkiego Buntu.

Emil założył ręce na piersi. Doskonale wiedział, o czym mowa.

— Niedawno sądziłem pewnego człowieka, który ponoć odebrał sobie życie. Zdecydowałem się umieścić go w Nod — wyjaśnił Sędzia. — Ale zrobił się dziwny bałagan w ziemskiej dokumentacji, dlatego chcę, żebyście udali się w okolice tego zdarzenia i zbadali jego przebieg oraz upewnili się, że sprawa została zamknięta. Coś mi w niej nie pasuje.

Strażnik Dusz skinął głową, podobnie jak Instygator i Obrońca.

— Nie róbcie nic poza tym. Nie chcemy zaburzać porządku międzyświatowego. Możemy dawać wskazówki, nie rozwiązania — zaznaczył Sędzia, biorąc w dłoń złote pióro.

— Wasza Magnificencjo, jeśli można… — zagaił Nicholas. — Skąd mamy wiedzieć, który Strażnik sprowadził tu tego nieszczęśnika?

Jego Magnificencja zawiesił pióro nad pergaminem, spoglądając na niego zza okularów.

— Jesteście Trójcą Zagłady, sami się tego dowiedzcie. Wszystkie informacje na temat tej sprawy znajdziecie w Archiwum. Możecie odejść.

Trójca Zagłady wyszła z gabinetu Jego Magnificencji, stając w korytarzu. Nie zastanawiali się, czemu Sędzia nie udzielił im jednoznacznej odpowiedzi — rozdzielił pracę pomiędzy dusze, ponieważ miał na głowie to, co w czasie i poza czasem, ciężko więc było wciąż pamiętać o każdej drobnej sprawie pochodzącej ze świata śmiertelników. Pomocnicy jednak, chociaż wyjątkowi, nie byli doskonali, więc zdarzało się im popełniać błędy, stąd bajzel w dokumentacji.

— Nie było mowy o otwierających się portalach, więc to musi być coś ziemskiego — rzucił Nicholas, zerkając na Emila.

— Ludzie czyniący zło? To norma.

— Wolałbym, żeby to była rzadkość — mruknął Obrońca.

— Musimy dowiedzieć się, kto sprowadził tego samobójcę — zaznaczył Jeremy, sprowadzając ich na ziemię. — Dzięki temu poznamy okoliczności jego śmierci i dotrzemy w odpowiednie miejsce.

— Dobry pomysł — poparł go Emil. — Sprawdzę to w Urzędzie Wezwań.

Trójca Zagłady wyszła na dziedziniec budynku Katedry, skąd bocznymi ścieżkami mogli przedostać się do Urzędu Wezwań.

Gmach przypominał ten, w którym znajdował się Wydział Próśb, Skarg i Zażaleń. Po przejściu przez park chłopcy znaleźli się przed nowoczesną kamienicą. Weszli do środka, rozglądając się dokoła. Wszędzie kręcili się Strażnicy Dusz, niosąc pod pachami jakieś teczki i dokumenty. W miejscu było tak tłoczno, że nie było nawet gdzie usiąść. Nic dziwnego, skoro na Ziemi cały czas ktoś rodził się i umierał, a byli to ludzie — zresztą, nie tylko ludzie — w różnym wieku.

W końcu Emilowi udało się dopchać do punktu informacji i pokazać dokument od Jego Magnificencji. Kobieta siedząca za ladą podała mu odpowiedni katalog.

— Sprawdźmy — zaczął Emil, wertując księgę.

— I kto to? — spytał Jeremy, zaglądając mu przez ramię.

— Hmm… Zdaje się, że wysłali tam Ritę.

— No to na co czekamy? Chodźmy z nią porozmawiać — powiedział Nicholas.

Emil zamknął księgę, oddając ją kobiecie.


*


Strażnik Dusz, Instygator i Obrońca znaleźli się w Akademii Spiritum, gdzie Rita wciąż uczyła się pod przewodnictwem Dyrektora Fíordy, pomagając mu z nowymi adeptami.

Emil zawsze sądził, że po śmierci nikt już się nie zmienia, ale ostatnie wydarzenia z jego udziałem przekonały go, jak bardzo się mylił. Rita również się zmieniła. Teraz posiadała włosy spięte w warkocz. Wciąż kręciła się po szkole w standardowym mundurku, jednak miała na sobie specjalną koszulę z herbem Akademii, która świadczyła o jej statusie mentorki.

Widząc przybyłych, Rita zdematerializowała swoje ostrza i kazała młodym adeptom odpocząć. Uśmiechnęła się lekko, unosząc dłoń w geście powitania.

— Czemu zawdzięczam tę wizytę, Trójco Zagłady?

— Pamiętasz człowieka, którego niedawno sprowadziłaś? — spytał Emil.

— Wiesz, ilu ich było? — zaśmiała się dziewczyna, poprawiając włosy. — Muszę to sprawdzić w swoim notesie — dodała, wyciągając zeszyt ze swojej torby. — Ziemski zeszły tydzień?

Emil skinął głową, a dziewczyna pokazała mu numer sprawy, przy której znajdowały się ziemskie i duchowe imię.

— Dość niefortunny wypadek. Znalazła go jakaś młoda śmiertelniczka, ale jej duchowego imienia nie zdążyłam ustalić. Zresztą, tę sprawę już zamknięto i orzeczono, że to było samobójstwo.

— Wcale mnie to nie dziwi — rzucił Jeremy.

— Wiesz, jak działają śmiertelnicy. Apologeti mówił o tym wiele razy. Czekajcie, jak się to nazywa? Transcendentna potrzeba domknięcia poznawczego?

Nicholas skinął głową.

— Ludzie nie lubią czegoś nie wiedzieć, więc albo sobie to dopowiedzą, albo wezmą na taśmę pierwsze lepsze rozwiązanie. Nieliczni będą grzebać w sprawie bardzo, bardzo długo.

— Nas też to czeka — westchnął Emil, zakładając ręce na piersi.

— Im szybciej zaczniemy, tym lepiej. Wielkie dzięki, Rita — podsumował Nicholas z uśmiechem.

— Nie ma sprawy. Wpadnijcie kiedyś na zajęcia. Zobaczycie, jak uczę dzieciaków walki. I tym razem to ja skopię duszę wam!

— Chciałabyś — prychnął Instygator.

Rita pokręciła głową z szelmowskim uśmiechem, po czym zmaterializowała swoje ostrza i wróciła na boisko.


*


Trójca Zagłady wylądowała w Archiwum, gdzie mogła się dostać do akt mężczyzny i dowiedzieć się, z jakiego miejsca pochodził.

— Zawsze zastanawiało mnie, że przekaz informacji odbywała się w dwie strony, ale ucina się, jeśli chodzi o materię śmiertelników — zauważył Jeremy, gdy Nicholas i Emil przerzucali strony kartoteki samobójcy.

— Co masz na myśli?

— No wiecie… Na Ziemi długo czegoś nie wiedzą, chociaż Jego Magnificencja wie wszystko. Pewnych rzeczy nie wiedzą nawet Pan Jay czy Gary, nie mówiąc już o nas.

— To wyjaśnia, dlaczego Sędzia nie daje gotowych odpowiedzi ani nam, ani ludziom — odparł Emil, spisując z kartoteki najważniejsze informacje. — Zasada Wolnej Woli. Plus porządek międzyświatowy.

— Ale śmiertelnicy i tak dowiadują się pewnych rzeczy od Demonów — wtrącił Nicholas, zakładając ręce na piersi. — Owszem, niektóre śmiertelne media to pic na wodę i fotomontaż, ale inni pracują na zlecenie. To brzmi jakby Zło pomagało ludziom…

— Zło nie pomaga — zaznaczył Jeremy. — Wszystko ma swoją cenę. Zapłata przychodzi prędzej czy później.

Strażnik Dusz spojrzał na Instygatora. Ostatnie doświadczenia wiele go nauczyły.

— Okay, pospieszmy się, obiecałem Alissie i Arnoldowi, że pojawimy się na ich koncercie.

— Ty coś obiecałeś? — zdziwił się Nicholas.

— Mój dziadek też chciał to zobaczyć — dodał Jeremy.

— Dobrze, dobrze, zrozumiałem was — zaśmiał się Nicholas. — Zróbmy, co mamy do zrobienia i wracajmy.

Emil i Jeremy skinęli głowami, po czym ruszyli w stronę drzwi.

Rozdział 6

Oświecenie

Reagan nie chciała wracać do szkoły po tym, co ostatnio wydarzyło się w placówce. Miała bowiem rację, że ktoś zechce na nią donieść i usadzić ją na dywaniku u dyrektorki. Dlatego zdziwiła się, gdy kobieta nie powiadomiła ojca o zajściu, lecz postanowiła wysłać dziewczynę do szkolnego psychologa, który znał sprawę jej matki.

Mężczyzna uznał, że Reagan jest przerażona ostatnimi wydarzeniami — jego uwadze nie umknęły cienie pod jej oczami i ogólne złe samopoczucie — uznał, że odnalezienie samobójcy źle wpłynęło na jej psychikę.

Colmán była w szoku, gdy ukarany został jej napastnik i jego dziewczyna, a ona sama została skierowana na konsultacje.

— Wiem, że nie posiadasz żadnego paralizatora — oznajmił psycholog, zakreślając coś w swoim notatniku. — Jednak jeśli następnym razem ktoś będzie się z ciebie naśmiewał lub groził ci, zgłoś to mnie.

Dziewczyna skinęła głową, wychodząc z jego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi, zastanawiając się, o co chodziło z tym całym paralizatorem i ile razy musiała powtarzać, że nie stać ją na taki sprzęt, poza tym, nie miała prawa go używać. Ci ludzie byli nienormalni.

Pokręciła głową z niedowierzaniem, poprawiając plecak na swoim ramieniu.

Gdy weszła do klasy na lekcję angielskiego, zdała sobie sprawę, że niektórzy dziwnie się na nią patrzą, jakby się jej bali. Byli to głównie znajomi dziewczyny, która napadła na nią razem ze swoim chłopakiem, chociaż ta wcale nie uczęszczała na te zajęcia z Reagan. Widocznie plotki już się rozeszły.

Colmán usiadła w tylnej ławce, osłaniając się książkami. Miała zająć się czytaniem, jednak na blacie jej stolika wylądowała jakaś zgnieciona kartka. Piętnastolatka rozwinęła ją.

Mogę się dosiąść?

Reagan uniosła głowę, zastanawiając się, kto wysłał jej tę wiadomość. Zauważyła, że dziewczyna o jasnych włosach spiętych w warkocz na boku głowy, która dotychczas siedziała w ławce po jej prawej stronie, wpatrywała się w nią.

Reagan wiedziała tylko, że Abigail lubiła teorie spiskowe. Była zafascynowana tajemniczymi, często niewyjaśnionymi zdarzeniami, właśnie takie rzeczy opisywała w szkolnej gazetce, którą Reagan brała w dłoń zawsze, gdy tylko nadarzyła się okazja — najczęściej po to, żeby przeczytać artykuły pisane przez Abigail.

Zaraz. Jeśli przyszłej dziennikarce śledczej chodziło właśnie o nią, Colmán miała już odpowiedź. Nabazgrała ją na kartce i podsunęła dziewczynie.

NIE.

Abigail odpisała po drugiej stronie. Reagan wzięła notkę w dłoń, czytając to, co się na niej znajdowało.

Nawet nie wiesz, o co chciałam zapytać.

Odpowiedź pojawiła się niemal od razu.

Jeśli szukasz rozgłosu, to ci nie pomogę.

Ich rozmowę na kartkach zeszytu przerwał nauczyciel, który wszedł do klasy, by rozpocząć zajęcia. Reagan zasłoniła się książką, ignorując jakiekolwiek znaki od Abigail.


*


Lekcja skończyła się nieco szybciej, ponieważ nauczyciel musiał odebrać telefon. Wszyscy uczniowie wyskoczyli z klasy, idąc w stronę stołówki. Reagan nie znosiła siedzieć na sali razem z tłumem obserwujących ją ludzi, więc wyciągnęła przygotowany przez siebie obiad z plecaka, po czym usiadła na ławce w pustym korytarzu.

Był pusty dopóty, dopóki Abigail nie postanowiła się dosiąść.

— Możemy porozmawiać?

— Nie — ucięła Reagan, odsuwając się od niej.

— Ray…

Colmán zaksztusiła się jedzeniem, słysząc, jak dziewczyna zdrobniła jej imię.

Promień światła.

— Chusteczkę? — zagaiła Abigail, gdy Reagan ocierała sobie nos.

— Nie trzeba. Słuchaj, ja naprawdę nie mam ochoty…

— Czy możesz mnie posłuchać chociaż przez chwilę? — zirytowała się dziewczyna, kładąc jej palec na ustach, by ją uciszyć.

Reagan wpatrywała się w nią ze zdziwieniem, nie wiedząc nawet, że się zarumieniła.

— Okay. To mówię. Wtedy w szatni, gdy dotłukłaś temu chłopakowi — kontynuowała Abigail, zaciskając pięści z emocji — to było świetne!

— Wiem, byłam tam — ucięła Colmán, przeżuwając przygotowany wcześniej obiad.

— Tak jak ja! Nauczysz mnie bronić się w ten sposób?

Reagan spojrzała na nią ze zdziwieniem i przełknęła to, co miała w ustach.

— Bronić?

Abigail skinęła głową, zaciskając pięści z emocji.

— Chcę znać chociaż teorię. No wiesz, w razie wypadku.

— To naprawdę zły pomysł — mruknęła Reagan, chowając puste już pudełko do plecaka. — Załatw sobie ochroniarza.

— Nie chcę ochroniarza, potrzebuję kogoś takiego jak ty!

Jak na dziewczynę w tym samym wieku, co ona, Abigail była wyjątkowo bezpośrednia. Reagan zaczęła się zastanawiać, o co jej naprawdę chodzi.

— No dobra, a co ty właściwie chcesz robić?

— Prześledzić historię tej przeklętej leśnej drogi i posiadłości. Wiesz, jej poprzedni dozorca popełnił samobójstwo, teraz podobny los spotkał miejscowego listonosza — wyjaśniła Abigail po chwili wahania. — Wszystko w tych okolicach! Nie wydaje ci się to dziwne?

Słysząc to, Reagan gniewnie zmrużyła oczy. Zawsze, gdy sądziła, że ktoś chce ją poznać bliżej, okazywało się, że chodzi tylko o interesy.

Światło na korytarzu znów zamrugało. Tym razem jednak dziewczyna zwróciła na to uwagę.

Żarówka przestała mrugać, gdy się uspokoiła, co jeszcze bardziej ją zdziwiło.

— Twój ojciec zna tamte okolice jak własną kieszeń, przecież jest obecnym dozorcą tej posiadłości! Na pewno coś widział…

Reagan pokręciła głową, przerywając jej.

— Zapomnij. Nie wrócę tam. I tobie też radzę tam nie chodzić.

Abigail nie zdążyła już nic powiedzieć, ponieważ Reagan zniknęła jej z oczu.

Colmán miała nadzieję, że dziewczyna nie jest aż tak głupia. Mogło interesować ją wiele rzeczy, ale po co miała się narażać? Może ludzie nie bez powodu rozpuścili plotkę, że z tamtą okolicą jest coś nie tak.

Nie. Znowu zaczynała myśleć tak, jak matka.

Reagan wyskoczyła na zewnątrz budynku, idąc po swój rower. Wsiadła na niego i ruszyła przed siebie, wyjeżdżając z parkingu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.58
drukowana A5
za 50.95