E-book
15.75
drukowana A5
39.48
Posrebrne odblaski

Bezpłatny fragment - Posrebrne odblaski

Objętość:
127 str.
ISBN:
978-83-8369-611-9
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 39.48

TYLE MNIE

wyłuskana z zasupłania impresją pełni bezsennej

z lunatycznym księżycem skrzącym myśli srebrzyste

jak gdyby chciał uwiecznić posrebrzone skronie i liście

wciąż szukam powrotów w pierwsze tęsknoty

z nieświadomości zdradzonych przysiąg

i niepamięci dozy

przyoblekam się w gwiazdy spadające z powiek nocy

chcę rozjaśniać dzień pełgający naprzeciw

gruzłowaty nieoswojony nijaki — piszę wiersz …

w rozkrywanych płatkach codzienności

odnajduję krople natchnień z odbiciem tęczy

ulotnie osiadającej na skraju każdej z obietnic

kiedyś wypiję jednym tchem bez rozżalenia

słodko-gorzki nektar niespełnionych marzeń i rozczarowań

ale jeszcze chcę smakować poziomki zawsze jakby po raz pierwszy

wpadać w zachwyt nasion kiełkujących

odkrywać kształty pulsujących miłości i drzazg intencje

przede mną jeszcze najpiękniejsze

i wiele żałosnych szram wciąż młodych wiekiem …

niech ten wiersz przeniesie mnie na drugą stronę

w głąb siebie odkryje drugie dno rozumienia rzeczy

ile mnie jest we mnie ile sprzeniewierzeń ile rozpaczy …

po drugiej stronie utraconej drachmy

przez majestat ciszy

kamienny ostaniec wierszem przemówi

prostą kreską dopowiadając opowieść

granitowy karb pośród dwóch rozliczonych dat …

i czas się złuszczy i głaz zmurszeje

wiatr wiernie roześle

posrebrne odblaski w ziarenkach prochu i piasku

CZAS SPOTKANIA

opustoszały ulice

na placu zabaw nie słychać śmiechu dzieci

w szpitalach samotne umierania

cichnące syczenia respiratora

selekcja — brak salomonowych rozwiązań

brak fundamentów barykad

niemożność — bezmoc jak cykuta …

ślad na ekranie prostolinijnie uwodzi doczesność

w perspektywę uniwersum w ogrodach

gdzie nic nie znaczą wszystkie tryumfy i brawa

zwodnicze i pozorne …

— łzy rozległa rana zdradza pokorę …


gdy niewidzialne niepoznane demiurgicznie broczy

pragniemy wierzyć że bezpiecznie przejdziemy

przez środek wzburzonej wody

nim brzegi zatopią pandemii funeralne potopy

bezkompromisowo …

urobek mikrobów przekazywanych dotykiem dłoni

w powietrzu koniecznym w każdym oddechu a strasznym

jak widma śmierci niespodziewanych i nagłych …

świat obnażył niekonkrety i wszechmarność

na stosach prochów nieme znicze zapalając …

czas smutku czas bez nadziei

w kronikach wyblaknie z barwy kiru

pozostanie balans człowieczy na wątłej linie

gdy poruszona skrzydłem motylim rezonansowo drży

przy rosnącej amplitudzie wychyleń

archetyp przyszłych dni

marzec 2020

SYMETRIA

byłeś obok a daleko na czułość na domknięcie rąk

bliżej nieśmiałość chwili i zwątpienia

mgły cięższe od ogromu piekła i nieba

pocięły na fragmenty świeżą miłość — ambiwalentnie

ciąg dalszy z marzeń utkany

zawisł za firaną powiek w ciasnej przestrzeni kabały

archetypem pożądania w szkatule nieczułego chronometru

zgrzyt sprężyn odmierzał wieczność — czas rozstania

orant tęsknoty po wielekroć

celebrans pamięci

jak płatek róży zasuszonej w wierszu i we mgle blask


bezwolnie gasły wszystkie poblaski

jaśniały zaprzeczenia pozy wschodzące na twarzy

równoważnia pochyła

repasacje transfuzje całopalenia …

nadzy wśród popiołów przyoblekliśmy się w miłość

od skrzydeł aż do szponów

rozwikłaliśmy po pętelce gesty nieme serca

wspólna perspektywa odkłamała krzywe lustra

dal się przybliżyła na dotyk ust na szept na ból

o słodko-gorzkim smaku ambrozji

SPACER POSREBRNĄ ULICĄ

„A podobno jest gdzieś ulica

(lecz jak tam dojść? którędy?),

ulica zdradzonego dzieciństwa,

ulica Wielkiej Kolędy.”

K.I.Gałczyński

do murów srebrzących się w duszy

przywarła papilarną kolędą

opowieść dzieciństwa ulicy

gdy puls ustanie kolęda trwać będzie

w pogłosach ulicy z ulic najpewniejszej

wybrukowanej w szare kamienie

kaleczące palce a układane wiernie

tworzą sentencje drogi dróżki ścieżyny

do miejsca gdzie kona wiatr niecierpliwy

w szczelinach odartych ścian


stary dom rodzinny

w którym kiełkowały wzajemnym wierszem

niedokładne rymy

w kromce chleba dobrze wypieczonego

pachniała obfitość dni wybawionych od złego

wspomnień ni pamięć ni czas nie złuszczy

wciąż na nowo rozwierają się drzwi jak oczy

i nieba dotyk zwiastuje świeży powiew

na kamieniach zakwitają pelargonie


dzieciństwa świat dopełniony kolędą

zaczyn dobrego — w nawałnicy remedium


mojej kolędy ulica

do której wciąż powracam jak na skrzydłach

mojej ulicy kolęda

cicha i piękna

chwila zatrzymania się

na jedno tchnienie na uśmiech na westchnienie

chwila wspomnień

podróży od zarania do wieczności korzeni …

NA CHWILĘ …

nie do wiary doskoczył aż tak wysoko

w mój samotny pokój w sedno spłowiałej ściany

na ósmym piętrze z wielkiej płyty chłodnego betonu

na osiedlu bezdusznych molochów

prostoskrzydły przyjaciel ze świata dziecięcej baśni

szmaragdowej pełni pogodnej i zbawczej


śmiesznie łaskotał w dłoni

roztkliwionej dotykiem nieba

szkoda — kazus życia — musieliśmy się rozstać

nie miałam dla niego nadziei ani bezpiecznego miejsca

przymierze zagarnęły ramy układy banały

świtaniem wyrazistsze niż wczorajsze twarze

a wszystko niezbędne dla racji stanu i powagi


za oknem będzie szczęśliwszy i doskonały

pośród ujmujących traw zaprzyjaźnionych

w jego świecie szczodrym i prawdziwym

bez praw pisanych a sprawiedliwych

mój świat za herodowy dla jego maleńkich cząstek

dla spraw kryształowych jak wolna przestrzeń


może mnie znów odwiedzi w porze lunarnego blasku

nad snem zielone piruety zatańczy ku gwiazdom

słyszę jak co noc cyka kołysankę pastelową

aksamitnie — szeleszcząco — na skrzydełkach muślinowych

mój przyjaciel konik polny

bijące serce Matki przyrody

i Ojca Boga

REKOLEKCJE

w Mądrości Swej

Bóg nagradza karząc

karze nagradzając

leczy raniąc

rani by zbudować

fundamenty wiary

ze strupów i szram


grzech i wybaczenie

pokuta i miłosierdzie

błogosławiona wina

miłość ma sens

WZRASTANIE AMPLITUDY

sekundowanie budzika nakręca minuty

po kres cierpliwości trybów i natury

zwiastuje nadejście nocy po przeszłym dniu co nie wróci

supła się ciemność nostalgia i codzienna mgła

brzęczy uwięziona w nocnej lampce nocna ćma

ku cierpieniu zwiodły ją blasku blichtry

miłosiernie naciskam wyłącznik substytucyjny i oczywisty …

a kto nam wyłączy

gdy strzępy skrzydeł opadają — wzlatują kłamstw absoluty

hipokryzji cienie — demiurgiczne lejtmotywy


ku poblaskom ku wzlotom ostatecznie ku upadkom

krążą srebrniki — krążą wyglansowane od ściskania

a wszechmogące w łaskawości swej aureoli lub cienia …

z ciążeniem z przemijaniem i ziemia się kręci

z krążeniem ciągłym wokół własnych zwątpień i niepamięci …


skołowana dniem co spłynął jakkolwiek lub źle

w tumulcie ulicznej nawałnicy tylko zranienia

jeszcze nie śmierć…

odpływam na wysypy oczekujących snów

hypnos i tanatos — czuwający bracia — prowadzą na brzeg

w swej galaktyce niespokojnie śnię


z niewierności marzeń sennych

zrywa mnie hałas budzika i hałas zza niedomkniętych okiennic

świat uruchamia fanfary klaksony hekatomby pychy …

giną autorytety …

rezonans zagłusza prześmiech pajaca i szmery sumienia

takie faux pas

pośrodku indoktrynacji i skłócenia cień mroczy …

i kolejny dzień umiera zalany sympatycznym atramentem nocy

sekundowanie budzika uczci pamięć w ciszy

co nie jest przemilczeniem

pogłosy broczą codziennie …

październik 2020

PRZEOBFITOŚĆ

w cybernetycznej sieci powiązań

poszukujemy szczęścia

globalną autostradą prosto do nieba

ignorując światła na przejściach

i znicze przy drogach

uwięzieni w szeregu zero jedynkowym

papilarnie potwierdzamy sens istnienia

samotnego tętna

coraz bardziej uwikłani w pozory życia i uzależnienia

na moment koronny stwarzamy siebie w świecie wirtualnym

by być


w bajtach neuronów

rodzi się racjonalność złudzeń

układów scalonych jarzmo

ochrona danych dawno zaprzedanych diabłu

wirusów widmo — odpowiedzią coraz nowsze pandemie

powstają kompatybilnie


wszechpanujący plastikowy konwenans

corpus delicti człowieka i bezduszność

oddychamy do połowy płuc

drugą połowę spowił dym rakotwórczo

milczeniom wykrzywiając usta

aktywność zmienia planetę

świadomość wiedzy nie spływa do serc

konsumpcjonizm bez szacunku prarzeczy

by mieć


reszta to głupstwo

i drzew coraz mniej


niezaprzeczalne życie trwa

w dramacie w kilku odsłonach

na końcu opada ciężka kurtyna


w zasobach ludzkich pogrzebany człowiek

krzyczy

krzyku nikt nie słyszy

w słuchawkach muzyka gra


marsz Chopina

ROZBRAJANIE CHANDRY

chciano ubrać chandrę w liryczne wiersze

powiedziała beznadziejnie że nie chce

że jest nieciekawa wiecznie apatyczna

dlatego pozostanie zwyczajnie prozaiczna

chciano przyozdobić ją rymami

pięknymi jak noc rozgwieżdżona

jak tęcza ubarwiona naprzeciw słońca

odmówiła że jej kolor to melancholia

i spopielone poblaski i łzy słone jak atlantyk

chciano chandrę oszlifować metaforą

woli być rzeczywistą nie abstrakcyjną formą

zagarnąć horyzont zaciemnić i utonąć

nie chciała być nawet alegorią

woli być smutna jak żałoba

i krnąbrna jak sękata laga

apostrofa też jej nie bawi i nie wznosi

tudzież peryfrazy szczegółowy opis

nawet oksymoron jej nie ubarwi nie zadziwi

rozdramatyzowana sztuka gnębienia ludzi


pomimo i wbrew popełniono wiersz

chandry kształty bez wyrazu delikatnie otulono frazą

literki niezestrofowane wzięły chandrę we władanie

a ona chcąc zachować twarz wzięła pochmurność za pas

pozostawiając błękit — jako wyrzut z czystej niechęci

i klasycy stworzyli dzieła z jej smętnych pieśni

na chandrę najlepsze jest pisanie wierszy

UKIERUNKOWANIE

ośmieliłam się prosić Boga

o strącenie lucyfera

usunął go z drogi

teraz nie mam już wyboru


staram się klękać w porę

ZDĄŻYĆ

zdążyć do Betlejem z wędrowaniem

przed Golgoty ostatecznym ukrzyżowaniem

gdzie gwoździe wbijane ciężkim młotem

zdążyć pomiędzy ich trwożącym łoskotem

co z jękiem z ust wyrwanym ból niesie

jak echo ściętego drzewa w lesie


niepotrzebnie zwiędłej zieleni drżenie

napełnia serce głębokim oczekiwania milczeniem


śpieszyć co tchu dźwigając miłości jarzmo

nim rącze konie poniosą w dal niepewną

pochwycić cugle w dłonie niezdarne

uchwycić kierunek i zdążyć przejść przez prawdę


śpieszyć z dążeniem przed bramy zatrzaśnięciem

z wiary płomykiem migoczącym

wejść w podwoje w stroju godowym

zdążyć być na ten czas w pełni gotowym


i usłyszeć szept mchów wzruszonych końskimi kopytami

galop skończony choć nieprzerwany …

ECHOSONDOWANIE PEJZAŻY

odrapana biel ściany

na zewnątrz sprzedają marzenia i pozory

przez okna wnika światło nocy

z roziskrzoną połacią nieba

nocy w której wychodzą nadzy i cisi

ze szpitalnych pokoi w bezkresną przestrzeń

przeczuwając piękno

ponad wszelkim stanem skupienia i zmysłów

mówią żeby łez nie ronić

przecież i tak odejść muszą

z pragnieniem perspektywy tamtej materii


chcemy zatrzymać dotyk dłoni na odległość

nie głębszą niż smuga wotywnych świec

spojrzeń ciepło wysupłane z wezbranych cieni

uśmiechów drżenie

i dźwięki słów dopowiedzianych poszeptem

wewnątrz własnych myśli

strzepniętych na boczny ołtarz rezurekcji


świat skurczony do jednej łzy

w sercu wyrwa

pragniemy zapamiętać wszystko

każdy szczegół ozdobiony perłą

zatrzymujemy wczoraj i powielamy blisko serca

bliżej się nie da

UŚMIECH BIAŁYCH PŁATKÓW

kwitnące zawilce obudziły uśpione zeszłoroczne liście

rozwarły skarbnice

zabieliły leśne polany

zalśniły jak perły

radość rozsiały i szczodrość ziemi

do koron drzew pulsują transcendentalne soki

spływając po korze niosą pamięć i nadzieje

jako motyw: miłość na co dzień i przemijanie


szukając odpowiedzi z woli pytań

unoszę dłonie ku niewinności zdradzonej

empirycznym archetypem

zbierając rozsypane zawilców płatki

układam wotywne kwiatostany

przyoblekam zamyśleniem refleksjami

zdobię w nie szarość i wszystkie marności

rozjaśniają się widoki

mojego życia wiosny

pożądania piękna i rozkoszy

w bukiecie zerwanych kwiatów życiodajne zgony

w praprzyczynie ich ślady i zalążki

ofiarują siebie bezwarunkowo w dziękczynieniu

zadość


uczę się wzajemności by nie ranić serca kwiatów

a zrozumieć delikatność płatków wiernych swej istocie

pogodzonych z przemijaniem

w szmaragdowej kwintesencji zapamiętane

powracają co roku inne a w doskonałości takie same

bez grzechu

rozgrzeszające zimę i mnie z mojego czasu


nieuchronnie więdnąc po płatku gubię siebie

podeptane przez tłum są moją pokutą i nadzieją

że płodniejszą stanę się ziemią

w ogrodzie

NIEWINNOŚĆ RÓŻY

stwarzasz mnie różą

wiedząc że bez kolców mnie nie ma

delikatnie przytulasz zielony aksjomat

unikając krnąbrnych zadziorów

rozwierasz nieśmiałe płatki opuszkami palców

rozkwitam ośmielona aksamitnym dotykiem

kolce to moja obrona przed brutalnością

jesteś pryzmatem — pozwalasz pozostać sobą

zachwycać świat i zachwycać się światem

gdy rozsypią się pomięte płatki wspomnień

raniąc o próżność palce pozbierasz niewinne

dotykiem łagodności i pragnienia

ułożysz bezgrzeszny wieniec — nasza ikona

a kiedy zapłoną wszystkie zmysły

w odmętach poznania i tajemnicy

chłoniesz istotę każdej uronionej łzy

wspinasz się po cierniach ku namiętności

w absolucie zenitu

spragnionymi ustami wybierasz szmaragdy rosy

i spijasz ambrozji rozkosz doskonałą …

po akcie spełnienia skrzydeł dodając

miłość się w nas ukorzenia

nieskończenie pąkami brzemienna

nadzieja odrodzeń

więc stworzysz

mnie — stworzysz na nowo — różą jak co dzień

niecodzienną nad podziw

ubierzesz w zmysłowość i łzę pożegnań

dziewiczą

co dzień

DROBIAZGI — MASKI

odkurzała bibeloty

siedział w wytartym fotelu z gazetą codzienną

w codziennym spojrzeniu


podlewała kwiaty

oglądał wiadomości ze świata

bliższego niż przestrzeń ściany niespłowiała

za ślubnym portretem


gotowała obiady

parzyła herbatę w czajniku z porcelany…

w milczeniu odeszła

pozostawiając smak najlepszej kawy na świecie

w pustej filiżance

przy stole puste miejsce

porankiem nie napełni pustego domu

aromatu nie uroni

łzę tylko i nagły skurcz serca w pobrużdżonej dłoni …


przerwana koncelebra codziennych kropli

przeżutych samotnością we dwoje

podwójnie niewypowiedzianym słowem


spóźnionym gestem

chciał uchwycić nagą dłonią zapach jej perfum

w pustej szafie w pustym pokoju


skaleczył się o chropowatość ściany

i gwóźdź trzymający ozdobną ramkę

zmarnotrawionym sercem

PRZEZNACZENIA

we wnętrzu kropli

tętnią oceany

w kryształkach piasku

milczenie menhirów


oazy wyrastają na pustyni

SCHRONY PEŁNE NADZIEI

podziemia — schrony — piwnice

chronią zaklęte w laurce dziecięcej życie

namalowanej przez osierocone dziecko

czekające na powrót mamy

przy której bezpiecznie i ciepło

gdy na zewnątrz świszczą kule i bomby wybuchają

roztrzaskane kikuty drzew konają niemo

przerażone ptaki ulatują w dal niepewną

nie wszystkie powrócą do swoich gniazd na zgliszczach

te uniesione skrzydłami anioła śmierci

spoczną na kamiennych pomnikach — jako zwycięzcy

i wiecznie śnić będą o podniebnych lotach …


ze środka rozszarpanej rany sączy się życia zew

pisany krwią i łzami naprzeciw śmierci i wbrew

na przeciw nienawiści

w schronach przeciw bombowych rodzą się dzieci

rodzi się nadzieja

nadzieja — przepełnionych lękiem — dni

nadzieja — na nowy lepszy świt

co nieuchronnie jak dzień jutrzejszy nastanie

celebrowany skurczami i rozkurczami serca

póki ziemia nie przeminie …


nie pamiętając nauk kolejny uzurpator śni sen

sen o potędze — która wraz z nim umrze — umrze haniebnie

ale przedtem na palcach chciwie rozcapierzonych

zadzierzgnie swój miraż — pejzaż nigdy niespełniony

i wolno powoli zaciskać będzie węzeł na własnej szyi

aż po szubienicy pętlę — tak zawsze kończą tyrani.


zło nigdy nie zwycięża — nawet gdy sięga po niebo a Bóg milczy

dobro wylewa się falą tsunami z kielicha goryczy

jak nigdy dotąd — i rodzi człowieka dla ludzi

z ruin powstaje wiara — na obcych brukach nadzieja się budzi

że powrócą do swojego kraju

i będą przy filiżance herbaty wspominać bohaterów …

marzec 2022r.

Z NIEDOSYTU

ciągły niedosyt tętniący w piersiach

karmi wezbrane chwile

zliczone w łut szczęścia

chwile oprawione w zachwyt

inkrustowane jak mgławice

na drogach mlecznych galaktyk

mlecznych jak piersi matki


wtulona w cielesną rzeczywistość

świat materialny

pochylam się nad gąsienicą

co motylem zostanie

chowam w głąb duszy tę chwilę

by zapamiętać jej mijanie


i przemijam papilarnie określona

przez moment wszech niepewny

co właśnie zaistniał i już się spopielił

poruszyły się kości i cienie

myśli opuściły swoje cele

powstał wiersz

PRZEMIJANIE NOCY

strawiony dzień pozamykał bramy

i szare oczy domów szarych

zawiesił leniwymi kotarami

mrok przykrył czatujące cienie

czarny kot stał się niewidoczny


godziny zamknięte po północy

w duszach zegarów

i wahadła wprawione w ruch jednostajny

nie przerywają ciszy

miarowym poszeptem każdej minuty

za zasłoną drogi mlecznej

spokojnie przemijają gwiazdy

i płowieje księżyc

purpurowieją obłoki


kolor czerwony zmienia barwę

jaśnieje

wystawiony na promienie słoneczne

dlatego horyzonty otwierają się delikatnie

przeganiają ze snów mary nocne

dźwigają ciemne rzęsy

różowiąc zbudzone kuranty

rozciągają wskazówki

na rozjaśnionej tarczy czuwających zegarów

ruszają turbiny

z trzaskiem turkoczą zwijane rolety

na zewnątrz okien

absorbując blaski


kolejny dzień staje się realny

dotknięty niewinnością

MIRAŻE

uschłe drzewa umarły stojąc w samotności

w proch obrócone świecą w ciemnościach

udając świetliki co udarem porażone zgasły

z niedopałkiem w odwłokach


stokrotki padły zwiędnięte i zasuszone

pomiędzy stronice bajek z morałem

na pamiątkę że istniały pachnące i białe


wśród rymów zatrzymany czas kwitnienia

czas ożywczy jak poranna kawa

czas życia przed czasem

gdy żniwo zagarnęła bezwzględna sahara


i lukrowane miraże poją jak krople wezbrane

na kryształowym brzegu filiżanek


a pustynie się roją

roją …

GETSEMANI

drzewa oliwkowe cień rozpostarły

na zroszone czoło wietrzyk nieśmiało powiał

kręcąc młynka

powoli obracał liście zielone


kołował wokół nie chcąc wybudzić

pogrążonego w modlitwie

przed drogą ostateczną

przed ostatnim słowem


zanim pragnę wykonało się

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 39.48