E-book
25.2
drukowana A5
66.09
Posłaniec Śmierci

Bezpłatny fragment - Posłaniec Śmierci

Afterlife: Zaświaty. Tom I


Objętość:
370 str.
ISBN:
978-83-8155-780-1
E-book
za 25.2
drukowana A5
za 66.09

What’s my problem?

Well, I want you to follow me down to the bottom

Underneath the insane asylum

Twenty One Pilots, Neon Gravestones


Take me home where the restless go

Reckless till the day I rest my bones

There’s no use trying to save my soul

Hollywood Undead, Take Me Home


„Vita non tollitur, sed mutatur”

Prolog

Bilet w jedną stronę

Ciemność, która została pochłonięta przez jasność. Nagły błysk, który oślepił jego zmęczone oczy. Iskra, która zapłonęła w mroku. I…

— Smród żelaza?

Wśród głosów tłumu Irlandczyków wybrzmiały słowa chłopaka, który przyglądał się wypadkowi, do jakiego doszło na skrzyżowaniu ulic. Razem z wieloma świadkami wpatrywał się w leżący na jezdni rower nadający się wyłącznie na złomowisko. Tuż obok znajdowało się bezwładne ciało rowerzysty. I może wszystko byłoby kolejną paskudną śmiercią jakiegoś nieznanego mieszkańca, gdyby chłopak nie gapił się…

Na swoje własne ciało.

Emil, patrząc sam na siebie, zaśmiał się ironicznie, drapiąc się po głowie. Wypuścił powietrze z ust i pokręcił głową…

…po czym wydarł się najgłośniej jak potrafił i podbiegł do swojego ciała, próbując się do niego dostać. Wchodził na maskę samochodu i zeskakiwał z niej, obchodził siebie samego wokoło, ale za nic nie mógł ruszyć swojego ciała, a już tym bardziej wejść do środka. Miał gdzieś, czy ktokolwiek był w stanie to zobaczyć.

Ale ludzie nie byli w stanie tego zrobić, z czego zdał sobie sprawę nieco później.

Kiedy wszystkie próby odratowania jego ciała spaliły na panewce, Emil odpuścił. Westchnął ciężko, siadając na murku. Przyglądał się jeszcze stróżom prawa i ratownikom, którzy zgromadzili się wokół miejsca wypadku. Stwierdzili, że zgon nastąpił natychmiast i w sumie… nie ma już czego ratować.

— Boże… Dlaczego go zabrałeś? — westchnęła młoda ratowniczka.

Emil wstał i zachwiał się lekko. Potarł oczy, próbując stanąć na nogi.

Ludzkie sylwetki zaczęły się zacierać. Naszła na nie mgła. Emil potarł twarz, zastanawiając się, dlaczego wzrok nagle mu się pogorszył. Przed jego oczami pojawiły się smugi. Wokół słabo widocznych, ale cały czas ludzkich konturów, dostrzegł jakieś otoczki. Wszystkie osoby, które w tym momencie uznał za żywe, były objęte barwnym konturem, który przyjmował kilka odcieni różnych kolorów. Najbardziej powtarzającym się był zielony. Żółty trafiał się co jakiś czas, zaś czerwony można było zliczyć na palcach jednej dłoni.

Co to miało oznaczać? Czy wokół niego też jest coś takiego? Musiał się przekonać.

Podszedł do jednego z aut i spojrzał w boczne lusterko. Ukazała się przed nim rozmazana postać, lecz tym razem otaczała ją niezwykle świetlista barwa. Dotknął dłonią szyby. Więc… To był on. Ten sam niski osobnik o nieco dłuższych ciemnych włosach z jaśniejszym połyskiem. Zmrużył oczy, by dostrzec ich zielony kolor, kiedy coś mu mignęło.

Co to było, do cholery? Wyglądało jak ogromny nóż…

Wstrzymał oddech, gdy odcięty pukiel jego włosów opadł na ziemię.

To jednak nie był nóż!

Emil odepchnął się od auta, lądując na jezdni, gdy wysoka postać w ciemnej bluzie z kapturem zamachnęła się znowu, chcąc wymierzyć cios potężnym sierpem, który był co najmniej pięciokrotnie większy od standardowego ostrza. Chłopak pokręcił głową, próbując odzyskać równowagę. Przeturlał się na bok i szybko podniósł się z ziemi. Atakujący go osobnik poprawił kaptur tak, by jego twarz była całkowicie skryta w cieniu materiału, jednak przez chwilę widoczne były jego krótkie, ciemne niczym kora włosy.

Emil rzucił się do ucieczki. Kiedy biegł, zaskoczył sam siebie. Jeszcze nigdy tak szybko nie przebierał nogami. Owszem, robił to dość często, miał dobrą kondycję, ale to, co potrafił zrobić teraz… Było nadludzkie! Czuł się jak gepard, lecz nie on gonił swą ofiarę, on był tym gonionym.

Złapał za konar drzewa i zakołysał się, dosłownie lecąc naprzód. Wylądował na dachu jakiegoś budynku, po czym odbił się od jego ściany i skoczył ponownie. Początkowo machał rękami, by złapać równowagę. Gdyby posiadał skrzydła, mógłby latać.

Jego klatka piersiowa poruszała się, ale on sam już nie oddychał. Może ten ludzki odruch powinien teraz zaniknąć…

Zastanawiałby się nad tym nieco dłużej, gdyby pewien napastliwy koleś znowu na niego nie naskoczył. Emil zaczął biec dalej.

— Może moglibyśmy pogadać! Tak byłoby o wiele łatwiej! — krzyczał, kryjąc się przed kolejnymi ciosami. Schował się za rogiem. — Czego ty chcesz, do cholery?!

Wychylił się zza ściany. Kimkolwiek lub czymkolwiek było to coś, chyba nie miało przyjacielskich zamiarów. Zatrzymało się na chwilę, jakby próbowało zlokalizować zaginioną rzecz. Emil nagle zdał sobie sprawę z tego, że skoro on widzi jakieś kolorowe obłoki wokół żywych ludzi, może zmarli też są otoczeni czymś podobnym? Może sam jest widoczny jak na dłoni i wszelkie próby oporu są bezskuteczne?

Nagle usłyszał czyjś głos.

— Niech to szlag! Cały grafik do zmiany.

Emil ruszył naprzód, korzystając z momentu nieuwagi swojego przeciwnika.

Gdyby tylko miał przy sobie nóż…

Szybko przejrzał swoje kieszenie. Pusto. Ale jeśli uda mu się zlokalizować karetkę, która zabrała jego ciało, może go tam znajdzie!

Wbiegł po ścianie najwyższego budynku w okolicy na sam szczyt. Kompletnie zapomniał o tym, że jego wzrok się pogorszył, więc kiedy patrzył przed siebie w poszukiwaniu pojazdu, stracił już wszelką nadzieję na odnalezienie zguby. Jednak szczęście się do niego uśmiechnęło. W oddali zauważył biały punkt, który poruszał się prawdopodobnie w stronę szpitala.

Emil skakał po dachach budynków, cały czas oglądając się za siebie. Nie dostrzegł śladu zakapturzonego napastnika, jednak wcale nie czuł się bezpieczny. Kiedy dogonił karetkę, która stanęła na światłach, przykucnął na obudowie sygnalizacji i policzył do trzech, po czym skoczył, przenikając przez dach samochodu.

Wylądował na jakimś worze, w którym najprawdopodobniej znajdowało się jego ciało. Jeśli nóż został zabezpieczony, prawdopodobnie znajdował się w walizce położonej na podłodze. Emil uśmiechnął się szeroko i już chciał po nią sięgnąć, kiedy samochód ruszył, zaś on sam przewrócił się i wylądował twarzą pomiędzy stopami jednej z ratowniczek.

Kobieta poczuła lekki podmuch wiatru. Odwróciła się w stronę drzwi, po czym wzruszyła ramionami, wracając do robienia notatek.

Nie widziała go. Emil odetchnął z ulgą — albo zrobiłby to, gdyby jeszcze oddychał. Wyciągnął dłoń po walizkę. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu, nie mógł jej złapać.

Uderzył pięścią w podłogę. Czemu ta sytuacja jest taka zagmatwana…

— No błagam, nie rób mi tego — szepnął.

Może jeśli znowu coś zrobi, uda mu się nakierować oczy kobiety na walizkę i dostanie się do swojego noża.

Zerknął w stronę ratowniczki. W tym momencie skierował uwagę na kolorową otoczkę wokół niej. Żółta. Znaczenie tych kolorów coraz bardziej zaczęło go interesować. Jeśli założy, że zieleń oznacza osobę, która jeszcze pożyje, to… Kobiecie groziło niebezpieczeństwo.

Emil odwrócił się. Coś się zbliżało.

Wstał, idąc w stronę okienka, przez które widoczna była kabina kierowcy. Mężczyznę również otaczała żółta barwa. Chłopak zaczął się poważnie martwić. Spojrzał przed siebie. Na ulicy panował spokój. Prowadzący pewnie trzymał kierownicę i nic nie wskazywało na to, by miało dojść do wypadku. A jednak Emil cały czas miał wrażenie, że coś jest nie w porządku.

W pewnym momencie zauważył ciemną figurę kilkanaście metrów przed maską karetki. Postać pojawiła się znikąd. Uniosła lewą dłoń do góry, trzymając w niej swój gigantyczny sierp.

Emil szerzej otworzył oczy i w tej samej sekundzie gruby kij uderzył o ziemię, sprawiając, że prowadzący ratownik stracił panowanie nad kierownicą, a samochód zboczył z trasy na prawy pas. Emil rzucił się do przodu, wyciągając ręce. Poczuł, że trzyma za kierownicę. Skręcił nią, sprowadzając auto na lewy pas, zaś mężczyzna odzyskał równowagę i zjechał na pobocze.

— Co to było? Trzęsienie ziemi? — spytała przerażona kobieta, kiedy jej kolega zatrzymał auto.

— Nie mam pojęcia! — odparł mężczyzna, ocierając pot z czoła. — Ale żyjemy!

Emil przyjrzał się kolorowym barwom. Żółty powoli zastąpiła jasna zieleń.

Odwrócił głowę, widząc, że podczas tych wstrząsów walizka uchyliła się. Dojrzał w niej swój nóż. Zacisnął zęby i podszedł bliżej. Wyciągnął dłoń.

— Jest! — syknął, podnosząc go. — Dziwne. Zawsze był taki ciężki?

Ratowniczka otworzyła drzwi, wyskakując na zewnątrz. Emil skorzystał z okazji i wyskoczył zaraz za nią, ściskając w dłoni swoją broń.

Widział jeszcze, jak ratownicy obchodzą samochód, poszukując jakichś usterek. Jedyne, co znaleźli, to dojść spore pęknięcie w asfalcie. Chłopak obrócił się jeszcze raz w kierunku swojego martwego ciała i pomachał mu na pożegnanie, po czym skierował się w stronę pobliskiego pola.

Szukał postaci, która pojawiła się przed maską samochodu. Jej obecność wpłynęła na koloryt barwnej aury. Czy była ona odpowiedzialna za śmierć lub wypadki, jakie spotykały ludzi?

Emil zatrzymał się nagle. To wydarzenie miało go wyciągnąć z karetki, prawda?

— Doskonała dedukcja — usłyszał za swoimi plecami. Odwrócił się, jeszcze mocniej ściskając nóż w swojej dłoni. Zobaczył tę samą zakapturzoną postać, która ścigała go, zanim trafił tutaj.

— Czego ode mnie chcesz? — warknął.

— Słuchaj, im szybciej przestaniesz się stawiać, tym lepiej. Mam jeszcze masę innych zleceń do wykonania — odparł osobnik, ostentacyjnie przeglądając kartki jakiegoś notesu. Zaznaczył coś i schował notes do kieszeni bluzy, po czym ścisnął rękojeść swojego sierpa i rzucił się na chłopaka.

Emil wyciągnął nóż przed siebie, broniąc się przed ciosem. Zaskoczyło to jego przeciwnika, który natychmiast się cofnął.

— C-co? Jak to jest możliwe, tego nie ma w statucie, przecież człowiek… — jęknął zakapturzony jegomość.

— Może TO znajdziesz! — wrzasnął chłopak, atakując go w locie. Wojownik uzbrojony w sierp uniknął uderzenia, zaś w powietrzu można było usłyszeć głośny świst.

Emil nie miał zamiaru się poddawać i bronił się przed każdym uderzeniem. Walczyli dość długo. Nie wiedział, jakim cudem mógł utrzymać nóż w dłoniach, ale miał wrażenie, że był on o wiele cięższy i ostrzejszy niż dotychczas, jakby był czymś więcej, niż tylko nożem.

Wojownik z sierpem został odepchnięty na bok i upadł na ziemię.

— Kod 003, potrzebne wsparcie! — wrzasnął nagle, a jego wzrok skierował się ku górze. Emil postanowił wykorzystać tę chwilę i zamachnął się, chcąc wytrącić mu sierp z dłoni. Zanim jednak to zrobił, jego przeciwnik zniknął mu z oczu.

Emil pokręcił głową, rozglądając się dokoła.

— Co jest grane, do cholery? — warknął, ostrożnie poruszając się po ziemi. — Wyłaź!

Cień. Nad jego głową momentalnie otworzyło się coś w rodzaju dziury, z której wyleciał nieprzyjaciel. Emil upadł na ziemię, wypuszczając swój nóż z dłoni. Napastnik stanął przed nim. Miał zamiar zadać mu ostatni cios.

— Kończymy to przedstawienie — warknął, unosząc sierp wysoko. Zamachnął się. Emil zamknął oczy.

Cisza. Nic się nie stało. Chłopak ukradkiem uchylił jedno oko, widząc jak jakiś gruby, krwistoczerwony sznur zatrzymał monumentalny sierp w górze. Po chwili broń została wyrwana z dłoni atakującego. Emil mógł wreszcie zobaczyć jego twarz — był szatynem o krótkich włosach i podłużnej, całkiem życzliwej twarzy.

— Wystarczy, Anthony — odezwał się ktoś. — Teraz my go przejmujemy.

Emil zmrużył oczy, wpatrując się w przybyszów, którzy nagle pojawili się obok. Jeden z nich zwijał właśnie ogromny bicz, którym przed momentem chwycił za sierp. Był wysoki, wyglądał na silnego. Miał na sobie podarty granatowy płaszcz i mocarne buty. Kiedy się odezwał, widoczne stały się jego kły. Oprócz niezwykle ciemnych włosów i oczu posiadał jeszcze głos, który brzmiał tak, jakby jego właściciel miał wszystko w czterech literach.

Drugi osobnik wyglądał jak jego zupełne przeciwieństwo — blond włosy, niebieskie oczy i jasne ubrania. Na szyi miał coś świetlistego, prawdopodobnie jakiś wisiorek.

— W samą porę, chłopaki — odparł Anthony, odbierając sierp z dłoni wysokiego gościa z biczem. — Nie mam pojęcia, co się dzieje, a naprawdę…

— Wyjaśnisz wszystko naszej Katedrze — oznajmił blondyn, mimowolnie wchodząc mu w słowo. — Zjaw się na czas, kiedy zostaniesz wezwany.

Anthony skinął głową i założył kaptur. Chwilę później pobiegł w stronę drzew znajdujących się przy drodze i zniknął za nimi równie szybko, jak się pojawił.

Jasnowłosy przybysz uśmiechnął się, machając mu na pożegnanie, zaś ciemnowłosy posiadacz bicza spojrzał na Emila z góry i uniósł jedną brew, przyglądając się leżącemu obok niego nożowi. Podniósł go, po czym obrócił w dłoniach.

— Ciekawe — mruknął. — Bardzo ciekawe.

Emil podniósł się z ziemi i podszedł do niego, chcąc wyrwać mu nóż z dłoni.

— Co się tu, do ciężkiej nędzy, dzieje?! — warknął, zaciskając pięści.

Przybysze spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym złapali Emila za ramiona. Jasnowłosy jegomość chwycił za miecz, który miał ukryty za pasem i przeciął powietrze, otwierając coś w rodzaju portalu. Po chwili wszyscy trzej wskoczyli do środka.

Zapanowała cisza. Po polu kicał już tylko zając.

Rozdział 1

A sprawiedliwym zadość uczynić

Emil wylądował na śnieżnobiałej posadzce, witając się z nią czołem. Uniósł głowę i potrząsnął nią lekko, masując swój nos. Myślał, że nie będzie czuł bólu, ale mylił się — stare przemyślenia chyba nie były stosowne w obecnej sytuacji.

Podniósł się i rozejrzał wokół.

Znajdował się w bardzo sterylnej, jasnej windzie. Po jego prawej stronie stał blondwłosy panicz. W jednej dłoni obracał swój wisiorek — jasnobłękitny krucyfiks, drugą cały czas trzymał na lśniącej, złotej rękojeści nieziemskiego miecza. Po przeciwnej stronie znajdował się brunet goliat, który właśnie wciskał jakiś określony szereg cyfr na złoconym czytniku. Winda subtelnie ruszyła w górę.

Emil zmrużył oczy w przypływie irytacji, ale chwilę później otworzył je szeroko, widząc przed sobą coś niezwykłego. Zbliżył się do szyby. Tutaj wszystko było, o ironio, żywsze i piękniejsze. Niezwykły błękit był zachwycająco łagodny i przyjemny, zaś biel chmur rajsko uspokajająca. Bo bokach windy chłopak widział soczyście zielone pnącza pełne najprzeróżniejszych kwiatów, jakich jeszcze nie znał. W dole zauważył jasne istoty siedzące na ławkach, trzymające w dłoniach napoje, niektóre rozmawiały ze sobą w miejscach przypominających kafejki. Na każdym piętrze roiło się od świetlistych sylwetek. W lśniącej wodzie małych sadzawek odbijały się promienie słońca, zaś tęczowe światło migotało wśród szmaragdu roślin.

Emil pokręcił głową, zamykając rozchylone od jakiegoś czasu usta. Co to za miejsce?

— Siódme piętro — oznajmił łagodny głos dochodzący z windy.

Brunet i jego jasnowłosy towarzysz wyszli z windy, ciągnąc Emila za sobą. Chłopak nie mógł stawiać oporu, bowiem uchwyt był niezwykle silny. Poza tym, chyba zapomniał, że potrafi mówić. Czuł się tak, jakby związano mu język.

Wszyscy trzej stanęli przed drzwiami wysokiego, szklanego budynku. Brunet wcisnął jeden z guzików na złotej tablicy. Po chwili Emil wzdrygnął się lekko, bowiem tuż przed nimi pojawił się hologram przestawiający jakiegoś mężczyznę. Przy długim płaszczu miał pęk kluczy. Poprawił okulary i chrząknął lekko, zamykając opasłą aktówkę, którą przed chwilą przeglądał. Emil zmrużył oczy, wpatrując się w neseser. Złotą nicią wyszyto godność posiadacza — Simon Petros.

— Słucham? — spytał po chwili, zerkając na przybyszów.

— Musimy zobaczyć się z Jego Magnificencją — odpowiedział brunet, wskazując głową na Emila. — Paragraf 005, Kodeks Postępowania Ziemskiego.

— Och — mruknął Petros, podejrzliwie mrużąc oczy. — Wejdźcie. Za moment kończę konferencję z Nowo Przybyłymi.

W głośniku rozległ się szum i drzwi budynku zostały uchylone, zaś wizerunek mężczyzny zniknął. brunet otworzył drzwi, każąc Emilowi iść najpierw. Chłopak nie protestował, posłusznie wykonując polecenie.

Podążając długim korytarzem, przyglądał się absolutnie wszystkiemu. Ściany tego budynku były jak świeżo malowane, połyskujące złocistym blaskiem na tle śnieżnej bieli. Kiedy on i dwójka pozostałych chłopaków znaleźli się przed szklanymi drzwiami jakiejś auli, usłyszeli donośny męski głos.

— To tyle, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Jakieś pytania? Nie widzę. W takim razie — koniec zebrania.

Z wewnątrz dobiegł szum. Po chwili wrota sali zostały otwarte, a z pomieszczenia wypadł tłum rozgadanych osobników. Gdyby Emil nie został pociągnięty do tyłu, ta gwarna tłuszcza by go stratowała. Jedni pędzili w stronę windy, inni w stronę schodów, a pozostali szli powolnym krokiem w stronę wyjścia.

Kiedy kurz opadł, z sali wyszedł jegomość, który wcześniej ukazał się chłopcom w postaci hologramu.

Mężczyzna obrócił się, widząc chłopaków czekających na niego przy krzaczku w ozdobnej donicy. Przeczesał krótko przystrzyżone włosy.

— Profesorze — zaczął blondyn, kłaniając się lekko.

— Nicholas! Powiedziano mi, że jak zawsze zdałeś egzamin poziomujący wybitnie — powiedział Petros, zerkając na blondyna. — A ty, Jeremy… cudem — dodał, spoglądając na kruczowłosego zza okularów. Ten wzruszył ramionami, okazując tym samym, że nie interesuje go ta wiadomość.

— Może przejdziemy do meritum — westchnął w końcu i pchnął Emila. Chłopak zatrzymał się przed mężczyzną, nie chcąc spoglądać mu w oczy. Profesor poprawił okrągłe okulary i pogładził bródkę.

— Anthony miał się tym zająć, prawdopodobnie jest w posiadaniu akt sprawy — oświadczył Nicholas poważnym tonem. — Przybyliśmy, gdy tylko nas wezwano. Niestety, nie zdążyliśmy odebrać najnowszych dokumentów.

— Rozumiem. Co było powodem niesnaski? — spytał Petros, pocierając czoło.

— To! — mruknął zniecierpliwiony Jeremy, pokazując palcem na Emila. — Gdyby nie jego waleczne nastawienie, nie byłoby sprawy.

— Dlatego Anthony wezwał nas — wtrącił Nicholas z uśmiechem, zanim brunet zdążył powiedzieć coś więcej. — Podejrzewam, że waleczne nastawienie naszego przyjaciela ma związek z Wyborem.

— Daj spokój, przecież takie przypadki zdarzają się raz na kilkanaście ziemskich lat — warknął Jeremy, zakładając ręce na piersi.

— A może to on jest właśnie tym przypadkiem? — odparł Nicholas, podpierając głowę dłonią. — Jak pan myśli, Profesorze?

— Najpierw czeka go postępowanie dyscyplinarne. Zaraz zajrzę do odpowiednich akt, muszę tylko skontaktować się z Zastępcą do spraw Sądów Katedry — zakończył mężczyzna.

Twarz Emila przybrała zaniepokojony wyraz. Postępowanie… dyscyplinarne? Sąd Katedry?

Wpatrywał się w rozmawiających ze sobą osobników, zastanawiając się, czy jest szansa, by wyrwać się z tego miejsca. Postanowił spróbować.

— Nawet o tym myśl, knypku — usłyszał za plecami, po chwili poczuł, jak wokół jego pasa oplata się jakiś sznur. Jeremy pociągnął go w swoją stronę. Emil wisiał teraz nad nim, głową w dół, próbując się oswobodzić. Wyglądało na to, że ten dziwny bicz wykonuje każde polecenie kruczowłosego, a ten za żadne skarby nie chciał zrezygnować z rozrywki.

— Jeremy, na miłość boską, przestań dręczyć tego biedaka — westchnął Petros, poprawiając swój neseser pod pachą. — Chodźcie za mną, Zastępca czeka na nas w Archiwum.

Skinął ręką na Jeremy’ego, który tylko przewrócił oczami. Po chwili Emil znowu gruchnął na ziemię. Podniósł się i poprawił bluzę. Zauważył przed sobą wyciągniętą rękę Nicholasa, który pomógł mu wstać i tym razem nie odstępował na krok.

Kolejny długi korytarz pokryty przeróżnymi obrazami zaprowadził ich przed ogromne, mahoniowe drzwi zdobione jakimiś symbolami. Petros pchnął je lekko, zaś oczom Emila ukazały się olbrzymie regały. Wśród wielu półek krzątał się szczupły mężczyzna o długich, kręconych włosach, niosący w ręku pakiet teczek wypełnionych jakimiś papierami. Kiedy zauważył Petrosa, pomachał mu dłonią.

— Witaj, John — przywitał się mężczyzna. — Potrzebuję informacji na temat zdarzeń sprzed kilku ziemskich godzin.

— Właśnie je sporządzałem. Anthony przysłał mi wiadomość, że coś poszło nie tak, czy to prawda? — spytał Zastępca, zerkając na pozostałych przybyszów. — Momencik.

Zniknął za ladą podłużnego biurka, poszukując czegoś wśród stosów papierów. Kiedy znalazł to, czego szukał, pokazał teczkę Petrosowi.

— Zobaczmy… Irlandia… O, mam! — zawołał Zastępca, przerzucając kartki. Już chciał coś powiedzieć, kiedy jego oczom ukazało się zaktualizowane małe zdjęcie dołączone do akt.

— Wielkie Nieba — jęknął, wpatrując się w zdjęcie w kartotece. Chwilę później uniósł wzrok, zerkając to na Emila, to znowu na akta.

— Co takiego? — spytał Petros, wyraźnie zaniepokojony zachowaniem Zastępcy. Kiedy John pokazał mu akta, Petros wzdrygnął się lekko.

— Co? — spytał, chwytając za akta. — Niemożliwe!

— A jednak! — zawołał Zastępca.

— Faktycznie — mruknął Petros.

— Ale o co chodzi, do diabła? — jęknął Jeremy, błagalnie unosząc dłonie, jakby chciał wesprzeć Emila w jego zakłopotaniu.

— Nicholas, natychmiast zaprowadźcie młodego na trzecie piętro, pokój 77 — wyjaśnił Profesor, zamykając akta. — Ja muszę coś ustalić z Przełożonym i sprowadzić kogo trzeba.

Blondyn ruszył przed siebie, kierując się w stronę windy. Jeremy pokręcił głową i złapał za kaptur Emila, ciągnąc go za sobą.

Chłopak miał już serdecznie dosyć tych tajemnic. Sposób, w jaki go traktowano, nie należał do najlepszych.

Nicholas wcisnął na wyświetlaczu odpowiedni numer piętra, po czym winda w niemal błyskawicznym tempie przeniosła chłopców w wybrane przez nich miejsce.

— Teraz dowiemy się, jaka kara go spotka. To moja ulubiona część programu — mruknął Jeremy, mijając kolejne schodki w poszukiwaniu odpowiednich drzwi.

— Daj mu spokój, Jeremy — skarcił go Nicholas. — Czeka go teraz poważna rozmowa, nie stresuj go dodatkowo. Wybacz nam, proszę — dodał, zwracając się w stronę Emila — że nie przedstawiliśmy ci się wcześniej. To kwestia zasad, które nas obowiązują. Postaramy się naprawić ten błąd. Prawda, Jeremy?

— Mów za siebie.

— Jego Magnificencja jest sprawiedliwy — wtrącił Nicholas, uśmiechając się lekko.

— Nie zapominaj, że to ja jestem tutaj Oskarżycielem — uciął brunet.

Emil spojrzał na nich sceptycznie. Miał nadzieję, że jeśli to wszystko wreszcie się skończy, nie będzie musiał oglądać tych twarzy nigdy więcej.

Wkrótce stanęli przed drzwiami z tabliczką oznajmiającą im, że znajdują się pod pokojem numer 77. Na drzwiach wisiała tabliczka z napisem „Katedra — Sądy”.

Nicholas zapukał trzy razy, po czym lekko uchylił drzwi.

— Można? — spytał, starając się być jak najbardziej uprzejmym.

— Proszę — rozległ się łagodny kobiecy głos.

Chłopcy weszli do środka. Jeremy zamknął za nimi drzwi.

W pomieszczeniu leciała kojąca muzyka. Oczom Emila ukazała się piękna kobieta siedząca przy biurku. Przeglądała jakieś papiery, co jakiś czas stawiając pieczątki i zostawiając parafki. Jej twarz okalały lśniące, ciemne włosy sięgające do ramion, zaś wspaniała, błękitna suknia podkreślała jej delikatność. Według biurkowej tabliczki, miała na imię Marylin. Chłopak został szturchnięty przez Jeremy’ego, więc ukłonił się lekko. Kobieta skinęła głową, wskazując im miejsca znajdujące się przy wejściu do następnej sali.

— Spokojnie. Niedługo będzie po wszystkim — oznajmiła, zwracając się w stronę Emila. To dziwne, ale jej cudowny uśmiech momentalnie go uspokoił.

W tej samej chwili kolejne drzwi uchyliły się. Stanął w nich Petros.

— Rozpoczynamy posiedzenie Katedry.

Emil został poprowadzony do ogromnej sali, podobnej do tych, w których odbywały się ziemskie rozprawy sądowe. Poczuł, że w gardle staje mu gula. Wiedział już, z kim ma do czynienia.

Jego oczom ukazała się trójka mężczyzn siedzących przy podłużnym pulpicie mosiężnej sekretery. Jeden z nich miał na imię Richard, niewielką brodę i proste włosy okalające twarz o poważnym wyrazie. Towarzyszyli mu nieco młodszy mężczyzna o lekko kręconych włosach sięgających do ramion — Jay — oraz osobnik o imieniu Gary, którego włosy były niemal zupełnie białe, jednak nie oznaczało to starości.

Emil został ustawiony przed barierkami znajdującymi się naprzeciwko zgromadzonych. Rozejrzał się po sali. Petros stanął przed starszym mężczyzną z brodą, podając mu jakąś teczkę. Jeremy usiadł po lewej stronie sali, zakładając ręce na piersi. Nicholas zajął przeciwległe stanowisko, podpierając głowę złożonymi dłońmi. Emil dostrzegł w pomieszczeniu jeszcze kilka osób — poznanego wcześniej Anthony’ego oraz dwie istoty, których twarzy nie mógł ujrzeć. Mężczyzna o ciemnych włosach strzepywał drewniane wiórki, które osadziły się na jego ubraniach. Towarzysząca mu kobieta o kasztanowych włosach spiętych w kok, nerwowo okręcała w dłoni jakiś pędzel. Obserwowali całe zajście zza ogromnej szyby, jednak w żaden sposób nie mogli skontaktować się ze zgromadzonymi na sali uczestnikami procesu.

— Och, na litość… — mruknął Sędzia, zwracając się do Jeremy’ego. — Czemu Sam znowu nie dostarczył mi dokumentów sprzed sześciu nocy? Ja naprawdę nie chcę mu o wszystkim przypominać. Oskarżyciel obecny?

— Owszem — odparł brunet ze spokojem. — W aktach jest upoważnienie Waszej Magnificencji.

Sędzia westchnął ostentacyjnie.

— Dobrze — kontynuował, sięgając po akta chłopaka, które wcześniej przygotowano. — W takim razie…

Chrząknął lekko.

— Niech sprawiedliwości stanie się zadość — orzekł w końcu Sędzia, gładząc się po brodzie. — Otwieram proces postępowania dyscyplinarnego.

Wszyscy wstali, kłaniając się lekko, po czym z powrotem zajęli swoje miejsca. Emil spojrzał na nich z przerażeniem w oczach, zaś Sędzia otworzył akta sprawy i kazał chłopcu podejść do barierek przy mównicy.

— „Emil. Uczestnik ziemskiego programu Życie, trwającego przez dwadzieścia lat. Cnoty: waleczność, wysokie poczucie sprawiedliwości. Wezwany: kilka ziemskich godzin temu. Przyczyna wezwania: śmierć w wyniku wypadku.”

Kiedy mężczyzna skończył recytować wszystkie najważniejsze informacje, które były ogólnodostępne dla członków Katedry oraz pozostałych osobników znajdujących się w sali, spojrzał na chłopaka.

— Zgadza się?

Emil skinął głową. Sędzia wskazał mu miejsce na ławce, po czym kazał Petrosowi wezwać do siebie Anthony’ego.

— Anthony — mruknął mężczyzna, kiedy chłopak zajął miejsce przeznaczone prawdopodobnie dla świadków. — Opowiedz nam o przebiegu zdarzeń.

Anthony skinął głową i dokładnie wyjaśnił zgromadzonym, do czego doszło podczas spotkania jego i Emila. Nie pominął żadnego szczegółu. Kiedy skończył, kazano mu zająć miejsce na widowni.

— Wysłuchamy teraz głosu Jeremy’ego, Oskarżyciela — oznajmił Petros, odwracając się w stronę kruczowłosego. Chłopak wstał i powoli wystąpił na środek sali.

— Zadaniem Strażnika Dusz jest przeprowadzenie Wezwanego na drugą stronę — zaczął, splatając dłonie z tyłu pleców w geście powagi. — Zazwyczaj istota duchowa nie stawia oporu, będąc posłuszną swojemu przewodnikowi. Nadszedł jednak dzień, w którym Anthony musiał zmierzyć się z kimś wyjątkowo niepokornym. — Tutaj Jeremy zrobił pauzę, groźnie zerkając na Emila. — Ten oporny osobnik postanowił złamać fundamentalne prawo Przejścia, wymykając się Strażnikowi. Nie powstrzymał go też zakaz używania ziemskiej broni, kiedy rzucił się na wykonującego swój obowiązek przewodnika. Naraził na niebezpieczeństwo ziemskich ratowników, ukrywając się w ich pojeździe podczas ucieczki.

— Sprzeciw! — wtrącił Nicholas, przerywając monolog Jeremy’ego. — Anthony zaznaczył, że ten wypadek był następstwem jego nieprzemyślanego posunięcia z powodu pośpiechu. W rzeczywistości Emil pomógł wtedy duszom niewezwanym, ratując ich przed zderzeniem z drzewem.

Sędzia zerknął na Anthony’ego, który skinął głową, zgadzając się z przedmówcą.

— Przyjmuję sprzeciw.

Jeremy odwrócił się w stronę mężczyzny i prychnął pod nosem.

— Nie doszłoby do tego, gdyby oskarżony nie próbował uciec, Wasza Magnificencjo — zauważył. — Bunt nie raz doprowadził już do rozłamu. Musimy strzec pewnych zasad, inaczej równowaga zostanie zachwiana.

— Gdyby tylko ktoś się do nich zastosował — mruknął Sędzia. — Przyjmuję oskarżenie.

— Z całym szacunkiem, ale chciałbym zwrócić uwagę na pewne istotne aspekty sprawy — odezwał się nagle mężczyzna o imieniu Jay. — Niematerialna istota była w stanie chwycić za materialną rzecz, po czym skierować auto na właściwy tor. Niespotykana siła woli ocaliła ziemskich ratowników przed błędem taktycznym Strażnika i nieplanowaną śmiercią Niewezwanych. Następnie Emil zabrał ziemską broń i, będąc w stanie nią manipulować, bronił się przed ciosami. Pragnę podkreślić, że z punktu widzenia Księgi Życia Pozaziemskiego jest to absolutnie wykluczone.

— Popieram wniosek — wtrącił ostatni członek Katedry, Gary. — Jak zatem wyjaśnić tak niespotykaną okoliczność?

Sędzia pokiwał głową, zgadzając się z przedmówcami.

— Czy oskarżony ma coś na swoją obronę? — spytał, kierując wzrok w stronę Emila. Chłopak obruszył się nagle. Pewnie skinął głową.

— Zatem udzielam ci prawa głosu — powiedział Sędzia, unosząc prawą dłoń. W tej chwili Emil poczuł się tak, jakby rozplątano mu język. Wstał i podszedł do mównicy.

— Wasza Magnificencjo, ja… — zaczął, przyzwyczajając się do swojego głosu. — Nie miałem pojęcia, o co chodzi, dlatego uciekałem. Kiedy jeszcze byłem na Ziemi, spoglądałem na tych, którzy odchodzili przedwcześnie ze względu na bezmyślne, głupie wybory. Mówiłem wtedy, że gdyby istniał sposób, sam wyciągnąłbym z nich życie i oddał je komuś, komu go brakuje.

Spojrzał na zgromadzonych, czując na sobie ich wzrok. Wiedział, że to jego jedyna szansa na obronę i musiał ją wykorzystać.

— Widziałem tych ludzi — kontynuował po chwili. — Widziałem to, co ich otaczało. Te kontury… Nie wiem tego na pewno, ale… Moim zdaniem te kontury oznaczają ludzkie dusze, a ich koloryt jest ważny do określenia czasu życia. Nie mogłem pozwolić na to, by skończyło się ono przedwcześnie.

— Sprzeciw — burknął Jeremy. — Przeciwstawianie się z góry określonemu planowi jest niedopuszczalne. Poza tym, jeśli sami dokonali wyboru, jaki został przed nimi objawiony, złamano zasadę ich wolnej woli.

— Ale to nie była ich wola! — jęknął Emil, wyprzedzając tym samym Nicholasa, który również chciał zaprotestować. — Nie wierzę, że sami wybierali śmierć. Człowiek myślący nie popełnia takiego błędu. Atakują go różne przypadłości, tym przecież zajmują się złe duchy! Odbieraniem nadziei…

Emil zacisnął zęby i zamilknął. Sędzia rozejrzał się po sali.

— Oddalam sprzeciw — oznajmił, zwracając się w stronę Jeremy’ego. — Proszę mówić dalej, Emilu.

— Nigdy nie wiedziałem, dlaczego taki jestem, ani czemu moje życie potoczyło się w taki sposób. Może popełniłem wiele błędów, ale starałem się je naprawiać i chronić innych przed wpadnięciem w takie samo bagno — powiedział chłopak, cały czas wpatrując się w podłogę. — Naprawdę chciałem ich chronić!

— A jakie są na to dowody? — wtrącił Jeremy, buńczucznie trzymając ręce na biodrach.

— Niezbite, Wasza Magnificencjo — oznajmił nagle Nicholas, przerywając mu. — Wszystko zostało zgromadzone w kartotece oskarżonego. Mogę przytoczyć kilka sytuacji.

— Zezwalam — orzekł Sędzia, zapraszając chłopaka na środek sali. Blondyn wstał, po czym podszedł do Jeremy’ego i stanął obok niego, obracając się w stronę Sądu.

— Podczas potopu w rodzinnym mieście Emil ocalił chłopca, którego śmierć nie została zaplanowana przez Urząd Wezwań — zaczął blondyn. — Chłopiec został zmanipulowany przez zły byt, którego celem było utopienie go w pobliskiej rzece. Identyczna sytuacja dotyczy dziewczyny, która za namową bestialskiego ducha została zmuszona do rzucenia się pod koła pociągu. Emil zareagował i tym razem.

Nicholas wspomniał jeszcze o kilku przypadkach manipulacji złych bytów i nieplanowej śmierci, kończąc swój wywód wspomnieniem o wydarzeniach poprzedzających rozprawę.

— Zanim mój oponent zaprotestuje, chciałbym podkreślić, że Emil działał zgodnie z zasadami wolnej woli, uprzednio rozpoznając aurę duszy. Pomimo tego, iż oskarżony przejawiał dość niepokojące skłonności, były one związane z wpływem sił, na które nie mógł odpowiednio zareagować, będąc jeszcze dzieckiem.

Sędzia skinął głową na Petrosa, zaś ten wyszedł na chwilę z sali.

— Emil nie był winnym tego, co wydarzyło się w przeszłości. To wynik pewnego łańcucha, który ciągnięto przez lata — kontynuował Nicholas. — Pozwólmy jednak wypowiedzieć się uczestnikom tamtych wydarzeń.

Drzwi sali uchyliły się, a do środka weszły osoby, które Emil widział jakiś czas temu tylko przez szybę. Chłopak zmrużył oczy, próbując im się przyjrzeć, ale coś wyraźnie mu w tym przeszkadzało. Usiedli w ławce tuż za Nicholasem. Kiedy każde z nich zostało wezwane przez Sędziego, Emil walczył ze swoją pamięcią. Dlaczego nie mógł sobie przypomnieć, kim byli? Dlaczego nie było mu dane zobaczyć ich twarzy albo usłyszeć ich głosów?

Petros zerknął na chłopaka kątem oka. Zdaje się, że wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, jednak nie miał zamiaru niczego wyjaśniać.

Kiedy przybyli skończyli zeznawać, Sędzia poprosił, by wrócili do pokoju spotkań. Emil spoglądał na nich jeszcze przez moment, dopóki nie zniknęli mu z oczu.

— Wysłuchaliśmy zatem wszystkich stron — oznajmił Sędzia, gładząc się po brodzie. — Wyrok zostanie ogłoszony za moment.

Na sali zapanowała cisza. Emil siedział na ławce, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Widział, jak mężczyźni wypisują coś na kartach ksiąg białym piórem. Obserwował Nicholasa i Jeremy’ego siedzących naprzeciwko siebie, milczących.

Sędzia przerwał ciszę, chrząkając lekko. Wszyscy zgromadzeni musieli wstać.

— Po rozpatrzeniu wszystkich sprzeciwów oraz stanowiska obrony stwierdzam, co następuje: Emil zostaje oczyszczony z zarzutów. Wziąłem pod uwagę okoliczności łagodzące, jak i niezwykłe wydarzenia towarzyszące spotkaniu ze Strażnikiem oraz pozostałymi członkami Zaświatów, a także zeznania świadków.

Sędzia uniósł głowę, by objąć wzrokiem zgromadzonych, po czym zwrócił się bezpośrednio do Emila.

— Pragnę oznajmić ci, że mianuję cię Strażnikiem Dusz. Zajmiesz się tym, czym zajmowałeś się dotychczas — będziesz przewodził zaginionym duszom, sprawdzając, czy przy wyborze pomiędzy dwoma biegunami nie jest łamana fundamentalna Reguła Wolnej Woli. Od tej pory twoją bronią jest ziemski nóż, który staje się kompanem w walce jako Kosa Strażnika. Zostajesz przydzielony do agendy Jeremy’ego i Nicholasa, a zgodnie z zasadą Trójpodziału, oficjalnie stajesz się liderem tej grupy — zakończył Sędzia. — Dziękuję wszystkim i zamykam sprawę. Do zobaczenia, panowie.

— Moment! — jęknął Jeremy, zanim ktokolwiek zdążył ruszyć się z miejsca. — Z całym szacunkiem, Wasza Magnificencjo, ale… On? Liderem?

— Czy ty dyskutujesz z prawomocnym i sprawiedliwym wyrokiem Najwyższego Sędziego? — spytał mężczyzna, ostentacyjnie głaszcząc brodę. — Nie chciałbyś chyba wrócić do swojej dawnej szkoły? Pamiętaj, że Sam wciąż czeka na ostateczną decyzję.

— Poza tym, układ sił jest oczywisty — dodał z powagą Jay, rozciągając przed nim rulon, na którym był przedstawiony Trójpodział.

Pojawiły się tam trzy główne znaki — nóż-kosa na samej górze, bicz boży po lewej oraz miecz obosieczny po prawej. Przy każdym z tych symboli wypisane zostały imiona Wybrańców i obejmowane przez nich stanowiska — Strażnik Dusz, Królewski Oskarżyciel oraz Niebiański Obrońca.

Mężczyzna zwinął rulon i włożył go do specjalnego pudełka.

— Natychmiast wyślę dane do Biblioteki Głównej, tam zajmą się katalogowaniem najnowszych informacji — oznajmił Gary, biorąc pakunek do ręki.

Emil obserwował, jak wszyscy opuszczają salę, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się na niej wydarzyło. Tę chwilę niepewności przerwał Petros, podchodząc do niego z uśmiechem na twarzy.

— Ktoś na ciebie czeka — oznajmił tajemniczo. — Chodź za mną. Zasłużyłeś na to.

Chłopak w końcu odważył się spojrzeć mu w oczy. Skinął głową i ruszył za mężczyzną.

Znaleźli się przed drzwiami pokoju, do którego wcześniej weszły byty zeznające w jego sprawie. Emil stanął w drzwiach, widząc ich stojących przy oknie. Słońce właśnie skrywało się za budynkiem.

— Witam na Dachu Świata — powiedział Petros, kładąc dłoń na głowie chłopaka. — Gdzie sprawiedliwym staje się zadość.

W tej samej chwili przez umysł Emila przelała się fala pojedynczych wspomnień. Gdyby jeszcze żył, oszalałby od nadmiaru informacji. A teraz… Wybrane fragmenty jego życia biegły klatka po klatce, godzina po godzinie, dzień po dniu i rok po roku, aż do dzisiaj. Do momentu, gdy wreszcie przypomniał sobie, że spogląda na własnych rodziców.

Angela i Andreas nareszcie stali się widoczni, a ich twarze — uśmiechnięte.

Emil zaniemówił. Zacisnął usta i ruszył naprzód, rzucając się na nich. Rodzice uklękli na podłodze, przytulając go do siebie.

— Tak bardzo… za wami tęskniłem! — wydukał, nie powstrzymując ludzkiej reakcji płaczu. Andreas objął go mocno i pocałował w czoło. Angela otarła łzy, które pojawiły się na jej policzkach.

Petros uśmiechnął się pod nosem i wyszedł z pokoju, zostawiając ich samych.

Kiedy opuszczał salę sądu, natknął się jeszcze na pana Jaya, który właśnie zmierzał do windy. Przyspieszył kroku, by również z niej skorzystać.

— Wiedzieliście o tym, co on potrafi, prawda? — spytał, zanim drzwi powoli się zamknęły. — Że ma ogromną wolę życia i ocali ludzi. To Wy go wybraliście.

— Oczywiście, że tak — odparł Jay, uśmiechając się lekko.

— To po co cały ten proces?

Pan Jay spojrzał na mężczyznę z ukosa, po czym skinął głową w stronę sali, w której rodzice i syn śmiali się w najlepsze.

— Wiesz… Myślę, że Ojciec po prostu lubi widzieć radość na twarzach tych skomplikowanych ziemskich istot.

Rozdział 2

Weselcie się w Wieczności

Emil mógł się nacieszyć obecnością rodziców. Dopiero po tylu latach mogli być razem, co więcej — teraz będzie mógł się z nimi widzieć, o ironio, częściej niż za życia… Niezbadane są wyroki Jego Magnificencji.

Petros zgodził się, by rodzice oprowadzili chłopaka. Andreas zaprowadził go do pracowni stolarskiej, w której kierownikiem był sympatyczny mężczyzna o imieniu Joseph, co ciekawe — ziemski wybranek serca Marylin. Emil przyglądał się wykonującym swoje zadania cieślom, jednocześnie słuchając tego, co ma do opowiedzenia ojciec.

— Kto by pomyślał, że powierzą tak odpowiedzialne zadanie mojemu synowi — mówił Andreas, z entuzjazmem opowiadając o wszystkim Josephowi.

Emil dowiedział się, że jego ojciec jest bardzo szanowanym rajskim stolarzem, znanym z dokładności oraz cierpliwości. To on najczęściej współpracował z kierownikiem pracowni. Wykonywali jedne z najwspanialszych mebli, jakie można było znaleźć po tej stronie światów. To bardzo wymagające zadanie, ponieważ niektóre istoty z wyższych — nie tylko niebiańskich — sfer były dość wybredne, jednakże równie wdzięczne za perfekcyjnie wykonane zlecenie.

— Ja również bardzo się cieszę — podsumował Joseph. Zdjął ochronne gogle i odłożył je na stolik, po czym przeszedł przez wykonywaną ławkę i stanął obok Emila.

— Bycie Strażnikiem Dusz to nieprawdopodobnie odpowiedzialna praca. Pamiętaj, że prowadzisz istnienia na Drugą Stronę — oznajmił, kładąc chłopakowi rękę na ramieniu. — Podarowano ci nóż, prawda? Będziesz mógł go zanieść do Eligiusza, naszego najlepszego kowala. Musisz się jednak pośpieszyć, jeśli chcesz zdążyć z tym na zajęcia z Obrony.

— Dziękujemy ci, Joseph — wtrąciła z uśmiechem Angela. — Jeśli pozwolisz, chciałabym pokazać synowi jeszcze jedno miejsce.

Mężczyzna skinął głową. Uśmiechnął się i pożegnał ich, wracając do pracy.

W pracowni malarskiej Angela zademonstrowała Emilowi, czym się zajmuje. Chłopak przyglądał się płótnom o różnych wymiarach i grubości.

— To nie są zwykłe pędzle — wyjaśniła Angela, biorąc w dłoń jeden z przyborów. — Spójrz.

Usiadła przy stojaku, po czym nabrała nieco farby i poprowadziła pędzel po płótnie. Emil przyglądał się, jak matka powoli tworzy niezwykłe malowidło przedstawiające delikatnego, niezwykle kolorowego motyla. Chłopak prychnął z uśmiechem, po czym otworzył oczy ze zdumieniem, kiedy owad dosłownie wyleciał z płótna, siadając mu na nosie.

— Nie musisz się martwić, nie wszystko, co namaluję, staje się realne. W tej chwili dodałam do farby odrobinę środka materializującego, który pozwala wyciągnąć z obrazu to, co zostało na niego naniesione — oznajmiła Angela. — Naszą przełożoną jest Caterina, która ocenia prace. Jeśli Generalna Komisja ds. Krajobrazu wyrazi zgodę, trafiają one na ziemię. Sami nie możemy ich tam umieścić. I całe szczęście, bo nie zawsze są idealne — zaśmiała się.

Chłopak obserwował motyla, gdy ten wzniósł się wysoko, siadając na jednej z lian wiszących u góry sali. Potem skierował wzrok na matkę, która przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Wyglądała tak, jakby nikt jej nigdy nie skrzywdził. Była piękna, zapamiętał ją właśnie w ten sposób.

— Tęskniłam za tobą — powiedziała Angela, z czułością przeczesując jego włosy. — Ale… Nadal zastanawiam się, dlaczego zostałeś wezwany tak wcześnie.

— Wezwany? — obruszył się chłopak.

— Oczywiście, że tak, skarbie — odparła kobieta. — Jak każdy z nas.

Emil przewrócił oczami. Miał już dosyć czyichś planów wobec swojego życia.

— Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Bez obaw. Tutaj już zawsze będziemy się widywać — powiedziała Angela, sięgając po pędzel. Chwyciła za jego dłoń i naniosła na jego nadgarstek trochę farby, po czym zsunęła rękaw jego bluzy, ukrywając podarunek.

— Weź to ze sobą. Będziesz o nas pamiętał, bez względu na to, co się stanie — szepnęła kobieta. — Leć już, ktoś na ciebie czeka.

Angela pocałowała go w czoło na pożegnanie i wróciła do pracy. Emil stał jeszcze przez chwilę w bezruchu, przyglądając się temu, co naniesiono na jego lewy nadgarstek. Kiedy się zmaterializowało, stało się czarno-zieloną bransoletą z wyrytym w metalowym owalu obrazkiem koniczyny. Było ich dużo tam, gdzie mieszkał z rodzicami za życia.

Wyszedł z sali, natykając się na Anthony’ego.

— Hej. Powinienem przeprosić cię za tamto nieporozumienie — powiedział chłopak, drapiąc się w tył głowy. — Trochę mnie poniosło. Swoją drogą, całkiem nieźle ci szło, jak na żółtodzioba. Chodź ze mną, mam zaprowadzić się do kuźni Eligiusza.

Emil poszedł za nim w stronę klatki schodowej.

— Windą nie będzie szybciej? — zagaił, kiedy Anthony otworzył drzwi przejściowe.

— Owszem. Ale uwierz mi, jako Strażnik Dusz powinieneś utrzymać kondycję. Może i jesteśmy nieśmiertelni, jednak trochę ruchu nigdy nie zaszkodzi. Podziękujesz mi, kiedy zaczniesz treningi.

Emil zdziwił się. Treningi? Słyszał, że człowiek uczy się przez całe życie, ale nie miał pojęcia, że dotyczy to też życia po śmierci!

— No chyba nie myślałeś, że przez całą wieczność będziesz odcinał kupony? — mruknął Anthony. — Każdy z nas ma określone zadanie, zależne od Wyboru — albo ziemskiego, albo Drugiej Strony, czyli Zaświatów.

— Więc… Jak długo tutaj jesteś? — spytał Emil, kiedy chłopak zeskakiwał ze schodków.

— To mój drugi rok w Akademii Spiritum, która jest przeznaczona dla nas, Strażników. Są jeszcze dwie — Uniwersytet Coelum, gdzie uczą się Obrońcy; oraz Tenebris College, który jest szkołą dla Oskarżycieli. Każda z tych placówek ma określony program nauczania, ale spotykamy się z niektórymi uczniami na wielu zajęciach.

— Co zatem miał oznaczać ten sąd? — spytał Emil, doganiając Anthony’ego.

— Och, to bardzo niestandardowa procedura, dowiedziałbyś się o niej więcej od Nicholasa, Obrońcy mają wykłady z Sądownictwa Nieziemskiego. Sąd ma sprawdzić, na czym zależy danej istocie. Ty się obroniłeś. Chociaż… Gdyby nie Nicholas i przychylność Jego Magnificencji, kto wie, jak by się to skończyło. Jeremy jest dobry w swoim fachu.

— Ten gość jest zły! — mruknął Emil z oburzeniem. — Uwziął się na mnie!

— Spokojnie, młody — zaśmiał się Anthony. — Jeszcze się do tego przyzwyczaisz. Dobrze, że pierwszoroczni mają zajęcia z poskramiania ludzkich emocji, bo bardzo ci się to przyda. A co do Jeremy’ego, to jego praca.

— Moment — przerwał mu chłopak, kiedy obaj znaleźli się w wąskim przejściu między korytarzami. — Czyli on… Jest Demonem? I tak po prostu porusza się po Niebie? Nie powinien przypadkiem siedzieć… no nie wiem… gdzieś na dole i straszyć inne dusze jakimś piecem albo smażyć się w kotle?

— Ech, naprawdę musisz się jeszcze sporo nauczyć — westchnął Anthony, prowadząc go. — Jeremy jest Królewskim Oskarżycielem, wybranym do sprawowania kontroli nad sądem. Reprezentuje jednak dyrektora Tenebris College, Sama Siegla. Poznasz go jeszcze. Natomiast Nicholas jest Niebiańskim Obrońcą, czyli kompletnym przeciwieństwem Oskarżyciela, reprezentującym interesy Jego Magnificencji. Ta dwójka jest dość specyficzna, o czym zdążyłeś się już przekonać.

— Owszem, po spotkaniu z nimi boli mnie dusza — warknął Emil, przypominając sobie o tym, co zaszło jakiś czas temu.

— Poza tym, podział na „górę” i „dół” jest podziałem ziemskim i nijak ma się do prawdy — kontynuował Anthony. — Funkcjonujemy, że tak się wyrażę, w jednym uniwersum. O, jesteśmy na miejscu.

Emil stanął przed drzwiami, zza których biło jakieś ciepło. Kiedy Anthony je uchylił, chłopak poczuł na swojej twarzy powiew gorącego powietrza. Chwilę później ujrzał niezliczoną ilość ostrych przedmiotów wiszących na specjalnych uchwytach. We wszystkich odbijał się blask płomieni bijący z ogromnego pieca.

Wysoki mężczyzna odłożył kleszcze i odsunął się od kowadła. Wziął do ręki obrabiany przed chwilą sztylet i umieścił go w chłodnej wodzie. Para uniosła się, rozchodząc wokół stanowiska pracy.

— Profesorze Eligiuszu, można? — spytał uprzejmie Anthony, podchodząc bliżej. Mężczyzna wstał, poprawił opaskę na swoich kręconych włosach i uśmiechnął się powoli.

— Och, Anthony. Czy z twoim sierpem wszystko w porządku?

— Jeszcze nigdy nie pracowało mi się z nim tak dobrze. Tym razem jednak przyszedłem w innej sprawie — odparł chłopak, wskazując głową na Emila.

Eligiusz podrapał się po głowie, po czym skinął na chłopaka dłonią.

— Nowicjusz, co? Gratulacje. Pokaż mi, co masz.

Emil podał mu nóż, który był pamiątką po ojcu. Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. Sztylet był wyjątkowo poręczny i wykonany z niezwykłą precyzją. Eligiusz pokiwał głową z zadowoleniem, po czym wstał i podszedł do biurka, wyciągając z szuflady specjalny papier.

— Dosłownie przed chwilą dostałem opis zamówienia — mruknął, sięgając po coś do pisania. — Muszę wykonać wstępny szkic. W międzyczasie poczytaj sobie co nieco.

Emil wziął do ręki wskazany mu dziennik, przyglądając się rozpiskom. Według zasad, o których już usłyszał, istota niematerialna nie jest w stanie uchwycić ziemskiej broni, ponadto — nie może jej ze sobą zabrać na Drugą Stronę. Zwyczajowo rynsztunek jest Wybranemu przydzielany tuż po rozmowie z Katedrą. Wyjątkiem jest jednak sytuacja, w której broń była związana z posiadaczem już za życia, na przykład jako pamiątka. Wtedy przejmuje ziemskie emocje i staje się zależna od człowieka nawet po śmierci, wykonując każde jego polecenie.

Każdy musiał przejść przez ponowne szkolenie związane z użytkowaniem broni. Zostaje ona bowiem udoskonalona i przeznaczona do rzeczy, które na ziemi niekoniecznie miałyby miejsce. Eligiusz zajmował się poprawkami osobiście lub z pomocą swoich czeladników. Najpierw wykonywał wstępny szkic rynsztunku, który dopasowywał do preferencji użytkownika lub postępował według wskazówek podanych mu przez przełożonych. Następnie przeprowadzał rozmowę z daną istotą. Dopiero po zaakceptowaniu wyglądu przystępował do pracy — udoskonalał broń lub stwarzał ją. Wybrany otrzymywał licencję, czyli pozwolenie na użytkowanie broni, po zaliczeniu zajęć z Obrony, chyba że uprzednio swą zgodę wyraziła Katedra.

Emil zamknął dziennik i odłożył go na miejsce. Zerknął w stronę Anthony’ego, który zajmował się właśnie czyszczeniem swojego sierpa.

— Jak to jest być Strażnikiem? — spytał, kiedy chłopak spoglądał na lśniący kawałek metalu.

— Zgadnij… W sumie non stop musisz podróżować między światami i oglądać czyjąś śmierć — westchnął Anthony, obracając sierp w swoich dłoniach. — Przyzwyczaisz się, w końcu prowadzisz dusze do krainy wiecznego szczęścia. Muszę przyznać, że zdziwiłem się nieco decyzją Katedry, sądziłem, że przydzielą cię do początkujących Strażników, przecież Zasada Trójpodziału nie funkcjonuje już tak, jak kiedyś, bo… — Urwał. — Oskarżyciele, Obrońcy i Strażnicy Dusz nie dogadują się za dobrze.

Zapanowała chwila ciszy, w której słychać było tylko szelest papieru i pomruki Eligiusza.

— Gotowe! — wykrzyknął nagle mężczyzna, przywracając pozostałych do rzeczywistości. — Możesz zobaczyć.

Emil podszedł do stanowiska kowala, przyglądając się gotowemu szkicowi. Jego nóż zamienił się w ogromną kosę. Jej grzbiet był hebanowy, pokryty popielatymi symbolami, jakie znajdowały się na rękojeści noża. Górę zakończono grubym szpikulcem. Sam zaś srebrny sztylet lśnił wyjątkowo, nawet na papierze. Kosę wspierał dość długi ciemny kij. Emil miał wrażenie, że broń będzie o wiele większa od niego i zaczęło go to martwić. Powiedział o tym Eligiuszowi.

— Spokojnie. Jeśli potrafiłeś unieść ziemską broń jako istota niematerialna, poradzisz sobie z Kosą Strażnika Dusz — zapewnił go mężczyzna i porozumiewawczo puścił oczko. — Przekonasz się podczas pracy, jak bardzo poręczny to sprzęt.

Emil skinął głową, zgadzając się z projektem. Eligiusz uśmiechnął się, nie ukrywając uczucia ulgi.

— Będzie gotowa na twoje pierwsze zajęcia z Duchowej Obrony. Pamiętaj, że w razie problemów zawsze możesz do mnie wpaść, drobne poprawki zawsze się zdarzają — powiedział mężczyzna, przypinając szkic do wiszącej na ścianie tablicy.

Anthony podziękował profesorowi i wyprowadził Emila na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.

— Eligiusz jest w porządku, ale musisz uważać — jeśli podczas zajęć coś schrzanisz, zostaniesz wysłany na odsiadkę do jego pracowni, a wtedy nie będzie tak miło — oznajmił chłopak, zerkając na towarzysza z powagą w oczach.

— On naprawdę wykonał każdą broń, jaką możemy posiadać?

— Tylko te, które należą do Strażników i Obrońców. Broń Oskarżycieli powstaje w jednej z dzielnic miasta Tenebrae — wyjaśnił Anthony, prowadząc Emila na zewnątrz budynku. — Swoją drogą… Dobrze ci radzę, uważaj na uczniów Tenebris College. Same z nimi problemy…

Chłopcy zatrzymali się na chwilę, kiedy Anthony wyciągnął z kieszeni mały, ciemny notes. Przekartkował go i pokręcił głową z niezadowoleniem, widząc czyjś wizerunek pojawiający się powoli.

— No nie mogę, powinni to zlecić komuś innemu — mruknął, sięgając po pióro. — Posłuchaj, muszę lecieć. Ty masz jeszcze coś do zrobienia, zaraz znajdę mapkę.

Anthony przejrzał kieszenie swojej długiej bluzy, po czym wyciągnął pomiętą kartkę. Wyprostował ją lekko i podał Emilowi.

— Musisz udać się do Kate, która zajmie się twoim ubiorem. Kiedy skończy, znajdź pracownię Lucy, ona sprawdzi, co dzieje się z twoją zdolnością widzenia.

— A co jest z tym wszystkim nie tak? — mruknął chłopak.

— Spokojnie, dowiesz się na miejscu. Do zobaczenia na uczelni! — zakończył Anthony i przeskoczył przez barierkę, pędząc w stronę windy, którą Emil dostał się na Dach Świata.

Chłopak widział jeszcze, jak winda zjeżdża na niższe poziomy, po czym zerknął na mapkę i ruszył w stronę wskazanych miejsc.

Rozdział 3

Nowe szaty Strażnika

Emil, po dość długim spacerze niezwykłymi uliczkami niebiańskiego miasta, stanął pod szyldem z napisem Rajskie szaty. Zerknął przez szybę. Gdyby był po tamtej stronie, pomyślałby, że to najzwyklejszy zakład krawiecki. Na wystawie stały jakieś długie płaszcze, jeden strój był nawet podobny do ubrania, jakie nosił Anthony.

Chłopak pociągnął za klamkę i wszedł do środka.

Odezwał się dzwonek umieszczony nad drzwiami. Kobieta, która do tej pory szukała czegoś w szufladkach, podniosła głowę. Odgarnęła jasne włosy na bok, by w końcu sięgnąć po spinkę i spiąć je. Miała niezwykły kolor tęczówek, które były wręcz przezroczyste, jakby szklane.

— W poszukiwaniu czegoś nowego? — zagaiła, widząc przed sobą niskiego przybysza.

— Anthony mnie przysłał — odparł chłopak, podchodząc do lady.

— Ach, Strażnik Dusz. Akademia Spiritum! — uradowała się kobieta. — Jestem Kate. Proszę za mną.

Emil mijał półki przepełnione połyskującymi materiałami. Czy to tutaj szyto odzienie dla Obrońców? Wszystkie tkaniny były zaskakująco lśniące i wręcz nieskazitelne. Możliwe, że w Rajskich szatach ubierali się wszyscy mieszkańcy Dachu Świata. Kiedy Emil mijał dusze przechadzające się ulicami, odznaczały się niezwykłą czystością.

— Jesteśmy — oznajmiła Kate, stając przed działem… dla dusz dzieci.

Chłopak uderzył się otwartą dłonią w czoło i spuścił głowę. Zdążył przyzwyczaić się do takiego traktowania w tamtym życiu, jednak spodziewał się, że tutaj mu tego oszczędzą. Znowu się pomylił.

— Błagam. Miałem już ponad dwadzieścia lat… — powiedział cicho.

Kobieta mrugnęła kilka razy, po czym zakryła usta dłonią.

— Och, wybacz! — bąknęła zdezorientowana. — Ciągle się uczę. Wyglądasz tak młodo, że… Widzisz, większość Strażników to istoty zdecydowanie…

— Wyższe? — dokończył, spoglądając na nią spode łba.

— Umm… Tak — potwierdziła cichutko. — W takim razie trzeba ci coś znaleźć. Będę musiała dokonać paru poprawek, ale mam strój idealnie dopasowany do twojej aury.

Kate starała się ukryć swoje zawstydzenie, ale nie bardzo jej to wychodziło. Zaprowadziła chłopaka przed wielkie lustro, pokazując mu, jak w obecnej chwili wygląda. Był… całkowicie szary. Jego ubrania — podarta bluza i luźne dresowe spodnie straciły kolor, stały się wyblakłe. Dlaczego nikt mu tego nie powiedział?

— Bez obaw, każdy, kto do mnie trafia, ma bezbarwne ubrania — wyjaśniła Kate. — Materialne rzeczy zostawiamy w tamtym życiu i kiedy całkowicie pojawimy się tutaj, jesteśmy szarymi bytami. Pomagam ofiarom tego niewdzięcznego procesu.

Spojrzała mu w oczy, jakby czegoś w nich szukała. Skinęła głową z uśmiechem i sięgnęła po jedną z długich bluz wiszących na jednym z wieszaków, złapała też spodnie i koszulkę.

— Stworzone dla ciebie — oznajmiła, chwytając za zasłonkę. — Załóż.

Emil wpatrywał się w swoje odbicie. Po chwili zdjął stare ubrania, które niemal natychmiast rozpłynęły się w powietrzu. Chłopak przyjrzał się siniakom na swoim ciele, które także zaczęły zanikać. Musiały być odbiciem tego, co wydarzyło się podczas wypadku, nie odczuwał jednak bólu przy ich dotknięciu.

Kate czekała cierpliwie, kiedy usłyszała jak zasłonka powoli się poruszyła. Spojrzała na chłopaka. Długa czarna bluza z zielonym kapturem i rękawami idealnie komponowała się z jasnozielonym kolorem aury, zaś szare spodnie były wymarzonym dopełnieniem.

— Wspaniale! — Kate pstryknęła palcami z uśmiechem. — Od tej pory należą do ciebie.

Emil zerknął w lustro i założył na głowę kaptur. Był ogromny i zasłaniał oczy. Ale z tego co pamiętał, kiedy Anthony go ścigał, jego twarz też nie była widoczna. Zatem wszystko było w porządku. Nie miał zamiaru niczego poprawiać.

— Jesteś pewien? — spytała Kate, kiedy chłopak wyciągnął mapkę, szukając następnego punktu swojej podróży. — To tylko kilka drobnych poprawek. Nie chciałabym, żeby coś przeszkadzało ci podczas zajęć. Wykładowcy bardzo tego nie lubią. Może dlatego w Akademii wprowadzono obowiązkowe mundurki.

Emil ściągnął bluzę i podał ją kobiecie. Chwyciła za ogromne nożyce i ciachnęła nimi kilka razy, w ułamku sekundy sięgnęła po jakąś szpulkę i nici. Kilka chwil później bluza była gotowa. Kate otrzepała ją z pozostałości nitek i podała ją chłopakowi.

Emil rozwinął mapkę, szukając na niej następnej pracowni. Według planu, musiał przejść przez całe to pomieszczenie i skręcić w prawo. Podziękował Kate za wszystko i ruszył przed siebie, mijając ogromne półki z materiałami. Niesamowite. Świat ziemski naprawdę został stworzony na obraz i podobieństwo tego, co jest poza nim.

Trafił na miejsce bez problemu. Uchylił drzwi i wszedł do pracowni.

Były tam różnego rodzaju pomoce — lornetki, teleskopy i binokle. Pośrodku znajdowała się alejka z okularami o różnych kształtach i kolorach — od ogromnych, okrągłych szkieł aż po małe, niemal niewidoczne drobiazgi. Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając kogoś, kto przewodził temu miejscu. Pomiędzy półkami dostrzegł warkocz ciemnych włosów. Chwilę później pojawiła się przed nim wysoka dziewczyna.

— Co chciałbyś zobaczyć? — zapytała, śmiejąc się po chwili. — Przepraszam, taki żart branżowy. Jestem Lucy. W czym mogę pomóc?

— W sumie to sam nie mam pojęcia. Chciałbym po prostu wiedzieć, co jest nie tak z moją zdolnością widzenia — odparł Emil, pokazując kobiecie swoje oczy.

— Czy podczas Przejścia twój obraz nagle się zamazał? — spytała Lucy, zaś chłopak skinął głową.

Lucy wyszła zza lady i z racji tego, że była dość wysoka, pochyliła się nad nim. Wyciągnęła coś z kieszeni swoich rybaczek i po chwili dmuchnęła. Jakiś barwny pył poleciał wprost na oczy Emila, który zaczął potrząsać głową.

— Co to jest? — mruknął, wyciągając ręce naprzód. Próbował złapać równowagę.

— Mhm… Zastanawiające — westchnęła Lucy. — Wygląda na to, że będziesz potrzebował pomocy.

Emil usłyszał, jak kobieta coś notuje, po czym wylądował na ziemi.

— Serio? — spytał z ironią w głosie, powoli odzyskując wzrok. — To dotyczy wszystkich dusz?

— Na szczęście nie — odpowiedziała kobieta, prowadząc go na siedzenie. Kiedy go usadziła, podała mu kawałek materiału, który uprzednio czymś skropiła.

— Podejrzewam, że wiąże się to z wydarzeniami z przeszłego życia — kontynuowała. — Są ludzie, byli wtedy zmuszeni do oglądania pewnych sytuacji i nie mogli się przed tym bronić, dlatego robią to teraz. Lokalny parapsycholog nazywa to przeniesieniem międzyświatowym, czy jakoś tak.

— Coś jak… widzenie zdarzeń dziejących się gdzieś indziej? — zagaił Emil.

— Dokładnie.

Lucy wzięła od niego kawałek materiału, którym wcześniej wytarł twarz.

— Spójrz. Ten złoty pył pozwala mi zlokalizować wielkość wady zdolności widzenia — powiedziała, pokazując mu rozproszone na tkaninie symbole. Nic z nich nie rozumiał. Wyglądały jak układ gwiazd na nocnym niebie.

— Dostaniesz specjalne gogle. W przeciwnym razie nie zlokalizujesz dokładnie Aury Duszy, co może prowadzić do poważnej pomyłki. Zaczekaj chwilę.

Emil widział, jak kobieta podchodzi do jednej z półek, poszukując odpowiednich gogli. W międzyczasie spojrzał w lusterko stojące na blacie. W swoich oczach widział nieznaczne oznaki czerwieni i żółci otoczone mocną zielenią. Więc… Nic się nie zmieniło.

— Mam coś idealnego dla ciebie — powiedziała nagle Lucy, wyrywając go z zamyślenia. Podeszła bliżej, pokazując mu wybrane przez siebie gogle. Wyglądały jak te, których kiedyś używali lotnicy, by ochronić oczy przed słońcem lub wiatrem. W ich szkiełkach tańcował zielony kolor wymieszany z czernią trzymającej ich ramki.

— Na pierwszy rzut oka — zaczęła kobieta, znowu śmiejąc się ze swojego żartu — nie różnią się niczym od ziemskich. Ale niech cię to nie zmyli! Załóż je, to się przekonasz!

Emil chwycił za gogle, po czym zrobił tak, jak poleciła Lucy.

Nagły wybuch kolorów niemal go oślepił. Chłopak wstał, podchodząc do okna. Czuł się tak, jakby ktoś zerwał z krajobrazu zakurzoną folię i pokazał mu, jak naprawdę wygląda świat.

— Nieźle, co? — mruknęła kobieta, bawiąc się włosami. — Ale to nie wszystko. Kiedy pojawisz się na ziemi, będziesz mógł lokalizować dusze niemal błyskawicznie. Te specjalne gogle pozwolą ci widzieć rzeczy oddalone o wiele, wiele mil. Poza tym, obserwowanie wszystkiego przez ściany budynku również nie będzie problemem. Posiadają specjalny atest Rady Proroczej.

— Są fantastyczne! — powiedział Emil, zdejmując gogle.

— Świetnie. Będziesz mógł z nich korzystać podczas poszukiwań, ale nastąpi to dopiero po pierwszych zajęciach z Lokalizacji Aury Duszy.

Lucy wypolerowała szkiełka, po czym włożyła gogle do specjalnego pudełka.

— Gotowe. Wyślę je tam, gdzie trzeba.

Emil podziękował jej. Przed wyjściem zatrzymał się jednak, obracając się w stronę Lucy. — Co właściwie dostaje się za pracę tutaj? — spytał, bowiem nie pamiętał, by ktokolwiek żądał od niego jakichkolwiek pieniędzy.

Lucy uśmiechnęła się szeroko, pokazując mu tablicę, która wisiała nad drzwiami wejściowymi. Było to zarządzenie Jego Magnificencji spisane przez niejakiego Izajasza, członka Rady Proroczej:

Kupujcie i spożywajcie, bez pieniędzy i bez płacenia (…). Słuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie.

Chłopak popatrzył na rozporządzenie przez chwilę, próbując jakoś to sobie ułożyć. W końcu uśmiechnął się na pożegnanie i opuścił pracownię.

Dość podróży jak na jeden dzień. Miał ochotę na odpoczynek. Podobno Strażnicy należeli do istot, którym taki się należy. Usiadł na ławce, którą znalazł nieopodal i zamknął oczy.

Rozdział 4

Życie po życiu też jest zmianą?

Emil poczuł na swojej twarzy dziwny podmuch wiatru, zaś jego włosy zaczęły się poruszać we wszystkie strony. Nie miał pojęcia, czy w ogóle spał, lecz to było bardzo dziwne uczucie. Od kiedy zaszły tutaj takie zmiany pogodowe?

Emil otworzył oczy, nagle zdając sobie sprawę, że znajduje się na dość sporej wysokości, po czym opada w dół. Potem znów się uniósł i ponownie opadł. Poczuł, jak jego pas został oplątany grubym sznurem. Zacisnął zęby w przypływie irytacji, widząc świat do góry nogami. Na ławce siedział Jeremy, przeglądając notes, kiedy jego bicz boży bawił się Emilem niczym jakąś maskotką. Oskarżyciel spostrzegł, że chłopak wreszcie się obudził. Uśmiechnął się złowieszczo, ukazując swoje kły.

— Zgubiłem gdzieś swoje demoniczne yoyo i pomyślałem, że użyję ciebie — oznajmił Jeremy, splatając dłonie z tyłu głowy.

— Cholernie zabawne — warknął Emil, próbując się wyswobodzić. — Wypuść mnie!

— Poproś ładnie.

Emil zmrużył oczy, spoglądając na niego mrożącym krew w żyłach wzrokiem. Westchnął ostentacyjnie.

— Proszę.

— Ładniej — mruknął brunet, podnosząc się.

— Na miłość boską, zaraz się… — jęknął Emil, zakrywając usta. W tej samej chwili przypomniał sobie, że w tym świecie nie będzie w stanie wymiotować już nigdy więcej.

— Bardzo proszę?

Jeremy skinął głową i w tym samym momencie chłopak znalazł się na ziemi, uderzając w nią czołem. Podłoga stała się jego nowym przyjacielem, widział się z nią już któryś raz z rzędu.

Emil wstał, otrzepując swoje nowe ubrania. Podszedł do Jeremy’ego i już miał zamiar mu wygarnąć, kiedy na horyzoncie pojawił się Nicholas.

— Wyspałeś się? — spytał wesoło, widząc jakieś ślady na twarzy Emila. — Wy chyba potrzebujecie nieco dłuższego odpoczynku.

— Spałbym, gdyby ktoś się nade mną nie pastwił — wymamrotał chłopak, kątem oka obserwując Jeremy’ego.

— Ależ ja chciałem ci pomóc, liderze — odrzekł brunet, ironicznie wypowiadając ostatnie słowo. — Żebyś przygotował się do swojego pierwszego apelu.

— Apelu? — Emil wydawał się zaskoczony tą wiadomością.

— Anthony ci nie powiedział? — zagaił Nicholas. — Dzisiaj twoje pierwsze spotkanie w Akademii Spiritum.

Jak to? Czyżby czas leciał tutaj szybciej niż na ziemi? Czy tak długo spał, że nie zauważył ile czasu minęło? Co to w ogóle za pora dnia? Nie miał pojęcia, jak ma się w tym orientować.

— Chyba naszemu liderowi przyda się boski zegarek — burknął Jeremy, zakładając ręce na piersi. — Inaczej wywalą go szybciej, niż go przyjęli.

— Nie dziwię się, że wszyscy mają cię dosyć — zganił go Nicholas, poprawiając kołnierz swojej koszuli. — Okaż czasem trochę pokory, panie Tortura.

— Mówi gość, który jeździ na samych doskonałych ocenach i jeszcze nigdy nie ośmielił się przeciwstawić profesorom, choćby go na pal wbijano? — odgryzł się brunet.

Emil spoglądał na nich naprzemiennie, czując w powietrzu nieprzyjemny klimat.

— Powie mi ktoś, gdzie mam iść? Czy będziecie się tutaj oczerniać na środku alei?

Zerknęli na niego tak, jakby spytał, czy może ich pozabijać.

— Okay, to nie. Sam znajdę drogę — powiedział, unosząc dłonie w geście pokoju. Ruszył przed siebie.

— Zaczekaj, idę z tobą — oznajmił Nicholas, doganiając go. — Nie mam zamiaru z nim dłużej przebywać. Zresztą, nasze szkoły znajdują się całkiem blisko siebie.

— Właśnie tak, idźcie sobie! — krzyknął za nimi Jeremy. Potem wykonał jakiś gest splatając ramiona i zdaje się, że w świecie ludzi był on uważany za obraźliwy.

Nicholas westchnął ciężko, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Zawsze się tak zachowuje, kiedy jego argumenty podczas rozprawy zostają obalone — powiedział po krótkiej chwili ciszy.

Emil podniósł głowę, spoglądając na niego.

— Więc… Chodzi o mnie?

— Tak, między innymi — kontynuował Nicholas. — Widzisz, jeśli Jeremy wygra proces, zdaje następny etap nauczania. I nie chodzi o to, że Jego Magnificencja lubi faktycznie karać. Chodzi tylko o zachowanie równowagi. Tenebris College miał początkowo kształcić właśnie takich oskarżycieli, ale jego Dyrektor stwierdził, że to zaprzecza sprawiedliwości. Wychodzi stamtąd naprawdę mało uczniów, którzy sądziliby tak łaskawie jak nasza Katedra. Jeremy jako jeden z nielicznych ma mieszane zajęcia.

— I on ze wszystkim nadąża?

— Powiedzmy, że prześlizguje się z etapu na etap. Nie zrozum mnie źle, ale on jest…

— Wredny? Zdążyłem zauważyć — uciął Emil. — Może dlatego najpierw trafił do Tenebris College.

Chłopcy zatrzymali się przed ogromną bramą, za którą znajdował się wysoki, bogato zdobiony budynek. Na środku placu Uniwersytetu Coelum stała wspaniale zdobiona fontanna z niesamowicie czystą wodą.

— Wiem, że jesteśmy razem w jednej grupie, ale Jeremy nie akceptuje liderów innych niż on sam — powiedział Nicholas. — Nie daj mu się wykończyć.

— Nie mam takiego zamiaru — oznajmił Emil z pewnością w głosie.

Jasnowłosy Obrońca spojrzał na niego z powątpiewaniem, jakby chciał dodać coś ważnego, ale chyba zmienił zdanie.

— Powodzenia w szkole — zakończył, pchając furtę.

Emil stał jeszcze przez moment, zdając sobie sprawę, że nikt nie powiedział mu, gdzie jest jego uczelnia. Zapewnie tak czuje się początkujący student.

Chłopak odwrócił głowę, rozglądając się dokoła. Szukał budynku podobnego do uniwersytetu, ale był to jedyny taki w okolicy. Co to znaczy: całkiem blisko? Zdaje się, że tutaj nie tylko czas był problemem, ale też odległości.

Emil potarł twarz, nie mając pojęcia, co ma ze sobą zrobić. Usiadł na murku, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Trwał tak przez dłuższą chwilę, póki nie usłyszał czyichś kroków.

— Zgubiłeś się?

Emil uniósł głowę. Głos należał do ubranego w stary, spłowiały płaszcz mężczyzny. Niósł ze sobą ciemny plecak. Wyglądał jak jakiś wędrowiec, jednak miał starannie ułożone ciemne włosy. Spojrzał na chłopaka z góry i pogładził się po ogolonej twarzy. Jego oczy były niezwykle kojące, przeplatane lekką zielenią. Emil nagle poczuł się nieswojo, lecz mimo wszystko postanowił zachować spokój.

— Zna pan drogę do Akademii Spiritum?

— Owszem. Mogę cię zaprowadzić.

Emil skinął głową i wstał, wkładając dłonie do kieszeni bluzy. Kiedy podążał za mężczyzną, nie śmiał spoglądać na jego twarz. Nie miał pojęcia, czy jest w stanie wyczuć dobrą i złą aurę. To działało na tamtym świecie, ale tutaj wszystko stało się dla niego zupełnie nowe.

— Jak się czujesz w nowym miejscu? — zapytał nagle mężczyzna, jakby wyczytał myśli Emila prosto z jego głowy. Chłopak, zaskoczony tym pytaniem, milczał.

— Całkowicie rozumiem twój niepokój. W życiu nie na co dzień spotykamy się oko w oko ze śmiercią, prawda?

Emil spojrzał na niego z lekkim przerażeniem w oczach. Mężczyzna chyba to wyczuł, bo po chwili zaśmiał się lekko i klepnął go w plecy, jakby chciał rozluźnić atmosferę tym kiepskim żartem.

Po jakimś czasie zatrzymał się, wskazując Emilowi budynek położony na końcu zaułka. Chłopak spojrzał na niego i skinął głową, po czym pobiegł w stronę bramy.

Zamknął za sobą furtę i wszedł na teren dziedzińca. Kiedy ponownie obrócił się, by spojrzeć na ulicę, mężczyzny już nie było. Emil zacisnął usta i odetchnął ostentacyjnie, po czym ruszył w stronę wielkich, drewnianych i raczej starych drzwi.

Kiedy je uchylił, jego oczom ukazał się niecodzienny widok. Owszem, od momentu, kiedy trafił w zaświaty, było to jedno z najlepszych określeń, jednak teraz w pełni mógł go użyć.

Czuł się tak, jakby trafił do jednej z XIX — wiecznych szkół. Rozejrzał się wokół. Kiedy przeszedł przez korytarz, trafił na ogromny hol wyłożony starymi, lecz elegancko wypastowanymi płytkami. Przed nim znajdowały się schody prowadzące na wyższe piętro, otoczone wysłużoną mahoniową balustradą, zaś po bokach rozciągały się kolejne korytarze prowadzące do poszczególnych klas. Zdążył się już zorientować, że szkoła ta miała kilka wejść, a może i nawet ukrytych przejść, o których istnieniu dowie się w najbliższym czasie. Zerknął na przypadkowych uczniów. Wszyscy mieli na sobie szare mundurki — chłopcy garnitury, zaś dziewczyny spódniczki do kolan i sweterki ukrywające bielsze bluzki. Emilowi nie umknęła też odznaka szkoły, która widniała na uniformach — złota klepsydra, w której ostrożnie przesypywał się piach, była otoczona krzewem winorośli.

— Chwila, kochani, bo coś utknęło w drzwiach.

Emil obrócił się, zauważając grupkę uczniów, którzy próbowali go wyminąć.

— Stary, skąd ty się urwałeś? — powiedział jeden z chłopaków, poprawiając garnitur. — Apel za kilka chwil, a ty zastawiasz przejście.

— Eee… Ja… — zaczął dukać Emil, ale nic więcej nie przyszło mu do głowy.

— Dajcie mu spokój, to pewnie nowicjusz — odparła jakaś dziewczyna, przechodząc pomiędzy nimi. Poprawiła swoje długie, jasne kitki, po czym skinęła na dwóch pozostałych towarzyszy. Zanim wszyscy skierowali się na górę, dodała jeszcze:

— Pierwsze drzwi po prawej. Tam ci wszystko powiedzą.

Emil miał wrażenie, że na ziemi radziłby sobie o wiele lepiej. Przynajmniej nie miał problemów z orientacją w terenie. Schował ręce do kieszeni bluzy i pomaszerował we wskazanym przez dziewczynę kierunku.

Przy biurku siedziała kobieta o ciemnych włosach związanych w kok i poważnym wyrazie twarzy, przerzucała jakieś papiery. Kiedy zauważyła chłopaka, przerwała pracę.

— A ty jesteś…?

— Emil — odparł bez zastanawiania się.

Kobieta skinęła głową i skierowała się w stronę jednej z szaf, w której szukała odpowiednich liter alfabetu. Wyciągnęła przygotowaną wcześniej paczkę. W środku znajdowały się mundurek wysłany zapewne z pracowni Kate oraz pudełko, w które Lucy zapakowała przygotowane wcześniej gogle. Emil zauważył jeszcze jakiś notes oraz eleganckie pióro, wszystko w kolorach jego bluzy, a może raczej — Aury. Dodatkowo nie umknęła jego uwadze ciemna torba z odznaką szkoły, a także identyfikator przyczepiony do niej. Kobieta wyciągnęła spod lady ogromną księgę i rzuciła ją na ladę biurka. Wolumin był tak ciężki, że znajdująca się obok filiżanka niemal podskoczyła.

— Jeszcze tylko kwestie formalne — powiedziała kobieta, przerzucając ogromne karty księgi. Emil obserwował, jak pożółkłe stronnice przewijają się powoli. Kiedy odnalazła odpowiedni wpis, zerknęła na identyfikator, po czym wskazała chłopakowi miejsce na podpis.

— Czytelnie — mruknęła, gdy Emil przyłożył stalówkę do stronicy. Zacisnął usta i wypisał swoje imię, odkładając pióro z powrotem do kałamarza.

— U mnie to wszystko. Apel jest na pierwszym piętrze w sali głównej, po jej prawej stronie znajdziesz adeptów pierwszego roku. I nie zapomnij o założeniu mundurka! — zakończyła, kiedy Emil zabrał z lady wszystkie swoje rzeczy i wybiegł z gabinetu. Pokręciła głową.

— Ech, ci młodzi. Nawet po śmierci im się spieszy — prychnęła, sięgając po filiżankę z niebiańską kawą.

Emil zdążył jedynie narzucić na siebie górną część garnituru. Miał szare spodnie i nadzieję, że nikt nie zwróci na niego zbytniej uwagi. Pozostałą część ubioru wepchnął do torby i popędził na górę. W ostatnim momencie prześlizgnął się przez kolosalne drzwi. Wskoczył do sali, drzwi zamknęły się za nim, a ich podmuch sprawił, że chłopak od razu wylądował na ławce, na której siedzieli pozostali adepci Akademii. Uśmiechnął się niezręcznie, widząc ich zdziwione spojrzenia.

— Powstańmy wszyscy! — odezwał się głos. Emil od razu go rozpoznał. To był jeden z chłopaków, na których trafił przy wejściu. — Do hymnu!

Cała sala poruszyła się nagle, gdy zgromadzeni na niej uczniowie wstali. Emil postąpił identycznie i dziękował losowi, że widzi cokolwiek spomiędzy tych wysokich sylwetek. W pewnym momencie usłyszał muzyczne wprowadzenie, które ktoś zaintonował na stojącym w rogu pianinie. Uczniowie zaczęli śpiewać.

Pozwól mi poprowadzić się w światła stronę

Nie ukrywaj się, tu nie ma nic poza ciemnością

Otrząśnij się i ruszajmy w podróż nieskończoną

Bo niedaleko jest spotkanie z wiecznością

Niech lśnią iskry, a my popędzimy przed siebie

Drogą świetlaną, bowiem nigdy nie zostawię Cię

Trwającego samotnie przed Rajską Bramą

Jam jest Strażnikiem Dusz!

Kiedy pieśń skończyła się, Emil dostrzegł stojący przy pianinie poczet strzegący sztandaru z odznaką Akademii Spiritum. Była tam jasnowłosa dziewczyna, która wcześniej minęła go w drzwiach razem z kolegami.

— Spocznij — odezwał się chłopak prowadzący ceremonię, zaś wszyscy usiedli na zajętych wcześniej miejscach. — O zabranie głosu proszę dyrektora Akademii Spiritum, Seosamha Fíordę.

Emil otworzył usta i już miał coś powiedzieć, gdy pozostali uczniowie przytknęli sobie palce do ust, każąc mu zachować milczenie.

Dyrektorem Akademii był mężczyzna, który wskazał chłopakowi drogę do Akademii… Tym razem jednak miał na sobie czysty, szary garnitur. Chwycił za mikrofon.

— Witajcie, drodzy uczniowie! Na początku chcę oznajmić, że kocham tę szkołę na zabój — powiedział, spoglądając w stronę sali, zaś uczniowie zaśmiali się chórem.

Emil uderzył się dłonią w czoło, widząc tę reakcję. Czarny humor… A jednak atmosfera nieco się rozluźniła.

— Jak zapewne wiecie, rozpoczynamy kolejny semestr naszej nauki. Ludziom śmiertelnie śpieszy się w zaświaty — kontynuował dyrektor, obserwując rozbawionych uczniów. — Waszą misją jest oczywiście pomóc im bezpiecznie trafić we właściwe miejsce. Nasza Akademia dobrze was do tego przygotuje. O wszystkim dowiecie się po apelu, na dolnym holu każdy rocznik znajdzie sylabus, pojawi się on później w waszych notesach razem z innymi informacjami. A teraz powitajmy nowych adeptów i pozwólmy im złożyć oficjalną przysięgę!

Rozległy się brawa, zaś kilkadziesiąt osób siedzących obok Emila nagle wstało, kierując się na środek sali. Chłopak postanowił, że wmiesza się w tłum, co w jego przypadku nie było trudne.

Początkujący Strażnicy ustawili się pomiędzy dyrektorem a sztandarem. Podszedł do nich chłopak prowadzący apel.

— Powtarzajcie za mną: „Jako Strażnik przyrzekam bronić Dusz za wszelką cenę, strzegąc ich podczas przeprawy przez Zaświaty. Ślubuję wierność zasadom Akademii Spiritum i zobowiązuję się ich przestrzegać. Nigdy nie sprzeciwię się postanowieniom Jego Magnificencji i, niezależnie od własnych przekonań, wykonam wyrok, jeśli wymaga tego prawo Wezwań”.

Adepci powtórzyli formułkę słowo w słowo. Emil zastanawiał się nad znaczeniem tych słów, oznaczały bowiem ścisłą zależność od przełożonych. Zrobił jednak to samo, co pozostali. To była pierwsza oznaka jego braku sprzeciwu.

Dyrektor skinął głową, a wezwani wrócili na swoje miejsca. Seosamh uniósł dłonie, by uciszyć szum. Kiedy uczniowie uspokoili się, znowu zabrał głos.

— Kolejny etap waszej nauki uważam za otwarty. Powodzenia na zajęciach. Tylko się nie pozabijajcie! — zakończył, po czym sam zaśmiał się pod nosem.

Uczniowie niemal wypłynęli z sali i skierowali się w stronę dolnego holu. Emil już miał dołączyć do tłumu, kiedy usłyszał za sobą głos dyrektora.

— Widzę, że trafiłeś na miejsce. Kiedy cię spotkałem, wyglądałeś blado jak śmierć!

Emil oddałby wszystko, byleby nie słyszeć więcej idiotycznych dowcipów Fíordy. W gruncie rzeczy gość od początku był jakiś niepoważny, ale — może jako przełożony tej placówki i patron dobrej śmierci — na tyle przyzwyczajony do tego zadania, że zwyczajnie to olewał. Jak pozostali uczniowie, którzy śmiali się chyba z litości.

— Wszystko w porządku, dziękuję — odparł chłopak, uśmiechając się nerwowo. Dyrektor podszedł do niego i poklepał go po ramieniu.

— Spotkamy się na zajęciach z Duchowej Obrony. Ostrzegam tylko, że nie znoszę spóźnialskich! — oświadczył mężczyzna, zaś przez jego pogodną do tej pory twarz przebiegł mroczny cień, który sprawił, że Emil zapomniał o wszystkich dowcipach. Posłusznie skinął głową i wycofał się w stronę drzwi prowadzących do holu. Kiedy usłyszał, jak się za nim zamknęły, oparł plecy o ścianę i złapał się za klatkę piersiową. Gdyby mógł, odetchnąłby z ulgą.

Zszedł na dolny hol. Przy ogromnej tablicy ukrytej za szybą otoczoną zdobioną, drewnianą ramą, znajdowali się zaciekawieni uczniowie. Zaglądali do swoich notatników, porównując coś. Emil zatrzymał się na środku korytarza, po czym wyciągnął notes, który otrzymał przed apelem. Przekartkował go. Na jednej z początkowych stron zauważył pojawiające się nagle piękne, kaligraficzne pismo. Mrugnął lekko, nie mogąc wyjść z podziwu. Kiedy niewidzialne pióro skończyło pisać, Emil był już w posiadaniu wszystkich informacji na temat zajęć oraz miejsc, do których musiał się udać lub o których powinien wiedzieć. Ponadto na kolejnych stronach pojawiały się informacje dotyczące wykładowców, a także wszelakie spisy lektur i wymagań dotyczących zaliczenia przedmiotu.

Emil przyjrzał się zapiskom. W tym semestrze czekały go Zajęcia z Teleportacji, Lokalizacja Aury Duszy, Demonologia, Duchowa Obrona oraz Parapsychologia Duszy. Miał zacząć jutro o świcie.

Zamknął notes, na którego grzbiecie tuż pod odznaką Akademii figurowało motto wszystkich pozaziemskich szkół: „Vita non tollitur, sed mutatur. Jakże adekwatne do obecnego stanu rzeczy…

Uczniowie opuścili budynek szkoły, wybiegając na dziedziniec. Emil przyglądał się przez jakiś czas pięknemu labiryntowi krzewów umieszczonemu na placu Akademii. Wydawał się bardzo prosty, a jednocześnie piękniejszy niż ziemskie ogrody wersalskie czy wiedeńskie, choć o wiele mniejszy.

— Jak tam po apelu?

Emil obrócił się, widząc za sobą Anthony’ego. Też miał na sobie mundurek i prawdopodobnie wyszedł właśnie ze szkoły, chociaż Emil nigdzie go wtedy nie widział.

— W porządku, chyba — odparł chłopak. — Gdzie zniknąłeś?

— Och, starsze roczniki mają więcej zajęć niż nowicjusze — odparł Anthony. — Masz już plan?

— Jasne. — Emil wyciągnął z torby notes, przerzucając kartki. — To… Co mam robić teraz?

— Teraz masz chwilę wolnego, naciesz się, bo później czasu będzie coraz mniej — oznajmił Anthony, idąc po idąc po schodach w stronę bramy. — Wiesz już, gdzie masz pokój?

— Pokój? — zaciekawił się Emil, doganiając chłopaka.

— No tak, a gdzie chcesz wypoczywać, na ławce? Nikt ci nie zabrania, ale szkoły raczej wyznaczają uczniom specjalne miejsca — mówiąc to, Anthony wskazał mu ręką budynek znajdujący się dwie przecznice dalej od Akademii. — Tam jest nasz internat. Pokażę ci go, jeśli chcesz.

Emil skinął głową, po czym ruszył za nim.

Po drodze mijali innych uczniów Akademii, których chłopak nie zdążył jeszcze poznać. Wszyscy rozmawiali ze sobą i wymieniali się opiniami na temat dyrektora oraz wykładowców, z jakimi będą mieli zajęcia. Emil mógłby przysiąść, że gdyby był skazany tylko na siebie, czułby się mniej samotny niż w tłumie. Może miało to związek z tym, co robił za życia — a spędzał je w niemal zawsze w samotności. Tutaj był skazany na współpracę z innymi, co szło mu… dość kiepsko.

Anthony zatrzymał się przed drzwiami internatu, łapiąc za chromowaną klamkę oszklonych drzwi. Pociągnął ją, po czym wszedł do środka, zatrzymując się wraz z Emilem przy ladzie recepcjonistki.

— Identyfikator proszę — powiedziała kobieta, poprawiając swoje okulary. Emil wyciągnął z torby to, co było do niej przyczepione, po czym podał kartę kobiecie. Rzuciła na nią okiem, po czym wpisała jakiś numer w księdze.

Anthony uniósł dłoń i kiwnął nią kilka razy, pokazując chłopakowi, dokąd mają się udać, po czym ruszył naprzód. Kiedy mijali poszczególne pokoje, z każdego z nich wydobywał się inny dźwięk, jakby były w zupełnie odległych punktach mapy. Emil miał wrażenie, że znajduje się w kilkunastu miejscach świata jednocześnie.

Kiedy razem z Anthonym stanęli przed drzwiami wyznaczonego pokoju, chłopak użył swojego identyfikatora i przyłożył go do lśniącego czytnika, by otworzyć drzwi. Chwilę później ujrzał przed sobą to, za czym najbardziej tęsknił, a czego nie miał przez wiele, wiele lat — ogród, w którym znajdowała się stara, uwielbiana przez niego ogromna huśtawka, na której spał, gdy był mały. Na stoliku obok stał zbiór komiksów i książek, jego własny kubek z herbatą. Przy wejściu do ogrodu znajdowała się altana, wokół której zaplecione były winorośle, zaś w oddali Emil widział łąki pokryte zielenią, koniczynami, dalej zaś pasmo nizin i las. Wydawało się, że w tle słyszy szum strumienia i muzykę, a dokładnie — flet, na którym grano celtycką muzykę.

— Whoa! — krzyknął z zadziwieniem, wywołując tym samym śmiech na twarzy Anthony’ego.

— Niesamowite widoki, co? Zawsze chciałem wrócić do rodzinnego gospodarstwa — powiedział chłopak, ale widząc sceptycyzm na twarzy Emila, dodał prędko: — Ups, zapomniałem, że każdy z nas widzi coś zupełnie innego.

Anthony wszedł do środka, rozkładając ręce na boki.

— Widzisz, nazywamy je Pokojami Snów, ponieważ widzimy w nich to, czego brakowało nam za ziemskiego życia, to, za czym tęskniliśmy lub straciliśmy przedwcześnie. Teoretycznie tutaj nie powinno mieć to dla nas żadnego znaczenia, ale na tym właśnie polega bystrość Gary’ego i jego wewnętrznych inspiracji — wyjaśnił chłopak i usiadł na hamaku, który dla Emila był huśtawką ogrodową. — Katedra uznała, że będzie wobec nas w porządku i spełni nasze marzenia chociaż tutaj. W końcu utarło się, że Jego Magnificencja może wszystko.

— A ty? Co takiego widzisz? — spytał Emil, opierając się o ścianę.

— Starą farmę dziadków, tam się wychowałem. Chcesz zobaczyć?

— Jeszcze się pytasz?

Anthony podniósł się i podszedł do drzwi, podmieniając identyfikatory. Emil został nagle przeniesiony na ganek pewnego domostwa. Przed nim znajdowało się pole pszenicy, na którym rozlewał się blask zachodzącego słońca. W oddali chłopak zauważył młodego psa pasterskiego odpoczywającego w cieniu drzewa oraz kilka owiec zajadających soczystą trawę. Tym razem słyszał śpiew ptaków i lekki szum wiatru.

— Jak to możliwe? — jęknął, jednocześnie nie mogąc wyjść z podziwu.

— „Vita non tollitur, sed mutatur”, jak mówi nasze motto — odparł Anthony, z zadowoleniem zakładając ręce na piersi. — Kiedyś byliśmy ludźmi, więc ciężko nam w to uwierzyć. Z czasem przyzwyczaisz się do tych egzotycznych wspaniałości.

— To dotyczy wszystkich uczniów? Obrońców i Oskarżycieli też?

Anthony ostentacyjnie wypuścił powietrze z ust pokręcił głową.

— Tylko my potrzebujemy snu — powiedział. — Owszem, Obrońcy również mają swoje pokoje, lecz głównie się w nich uczą lub krótko odpoczywają. Są one podobne do naszych. Zaś adepci Tenebris College… Cóż, uznajmy że ich pokoje są adekwatne do zasług.

— Pokoje… Koszmarów? — bąknął Emil, wkładając ręce do kieszeni bluzy.

Anthony skinął głową, po czym kontynuował.

— Wiesz, nie muszą od razu tonąć w bagnach albo być pożerani przez szczury. Sam nie wiem, co gorsze, bo w pokoju pełnym różowych pluszaków albo jakichś babskich atrybutów też nie chciałbym się znaleźć za żadne skarby świata.

— Komuś się to przytrafiło? — zagaił Emil, śmiejąc się.

— Możliwe, że kiedyś się dowiesz — zakończył Anthony, ponownie zamieniając identyfikatory. — Aha, jeszcze jedno. Pilnuj swojego identyfikatora, bo zmiana wystroju pokoju bez zgody jego właściciela może zaburzyć równowagę i spowodować niezłe problemy w systemie. Te cacka są wyczulone na siłę woli.

Emil skinął głową.

— Ja wracam do swoich zajęć. A ty ściągnij wreszcie ten mundurek i wyjdź stąd, idź poznać pozostałych adeptów, poszukaj potrzebnych ci książek — powiedział Anthony, zmierzając w stronę schodów.

— Dzięki za wszystko! — krzyknął za nim Emil, zaś chłopak pomachał mu ręką i zniknął za rogiem korytarza.

Młody adept Akademii Spiritum rzucił swoją torbę na stolik, po czym ściągnął garnitur i powiesił go na krześle. Usiadł na huśtawce i zaczął się lekko kołysać. Niesamowite, że otaczająca go przestrzeń była tak prawdziwa. Niemal czuł ten zapach łąk i kwiatów, jakie kiedyś znajdowały się w ogrodzie rodziców. Zadziwiające, że to, co dla człowieka było tylko iluzją, tutaj stało się prawdą.

Emil spojrzał na prezent, który ofiarowała mu Angela. Zastanawiał się, jak wygląda ich dom. Czy też jest spełnieniem ludzkich marzeń? A może, będąc po drugiej stronie świata, nie potrzebują tego, co było im niezbędne za życia?

Zeskoczył z huśtawki i ruszył w stronę drzwi, zabierając identyfikator i torbę ze sobą.

Rozdział 5

Księgi Prawdy

Emil biegł przed siebie, przyglądając się wszystkiemu, co go otaczało. Czuł się zupełnie jak dziecko, które dopiero co poznaje świat. Minął właśnie rajski park, w którym przechadzało się kilkanaście istot zajętych rozmową. Chłopak postanowił przebiec się alejką. Miał wrażenie, że może biec bez końca i wcale nie poczuje się zmęczony. Może była to tylko siła tego miejsca, ale i tak dawała mu sporo radości.

Kiedy wybiegł z parku, znalazł się na ścieżce prowadzącej do miejsca, który wyglądał jak stary pub w jego rodzinnej wiosce. Emil uśmiechnął się pod nosem i powędrował w jego kierunku. Szyld nad wejściem głosił: „Zakątek Columbana — niebo dla Twojego podniebienia”.

Emil wszedł do pomieszczenia, w którym panowała niezwykle przyjazna atmosfera. Wszyscy zgromadzeni rozmawiali ze sobą, przysłuchując się grającemu w rogu sali zespołowi.

— Co podać? — odezwał się brodaty mężczyzna stojący przy ladzie, podrygujący głową w rytm skocznej muzyki.

Emil wzruszył ramionami, prosząc o wybranie jakiegoś specjału szefa.

— Dzisiaj polecamy naszą specjalność — Smak zwycięstwa! Lekką goryczkę trunku osładza nutka miodowego nektaru.

— Jasne, czemu nie? — bąknął Emil, siadając przy ladzie. Taborety były tak wysokie, że jego stopy zwisały nad podłogą, ale nie było to żadnym problemem.

Chłopak rozejrzał się wokół i trafił na malowidło oprawione w ramkę. Wiedział, że to obraz, a mimo wszystko był tak realistyczny jak ziemskie zdjęcie. Malowidło przedstawiało właściciela tego miejsca, pana Columbana, oraz jego bliskich współpracowników — Patricka i Arnulfa. Mężczyźni, wszyscy z okazałymi brodami, stali przed wejściem do pubu, podając sobie dłonie w przyjacielskim geście. Wygląda na to, że panowie znali się już bardzo długo, a i miejsce miało już swoje lata. Było znane wśród mieszkańców tej części Dachu Świata, ponieważ wszyscy czuli się tu jak w domu. Kiedy starzy znajomi spotykali się tu po latach, świętowali, ciesząc się z tego, że nareszcie są razem — po Drugiej Stronie. Te radosne chwile zostały uwiecznione na obrazach znajdujących się na ścianach lokalu. Poza nimi wisiały tam jeszcze przeróżne pamiątki i odznaczenia dla właścicieli lokalu.

— Proszę bardzo! — powiedział mężczyzna, stawiając przed Emilem dość spory kufel. Chłopak do tej pory zastanawiał się, jak to możliwe, że jest w stanie wziąć coś takiego do ręki. Myślał, że po śmierci nie będzie odczuwał potrzeby spożywania czegokolwiek, sam fakt istnienia tych rzeczy w Zaświatach był niezwykły. To odbicie ziemskiego świata, ale o wiele lepsze. Przyjemniejsze, szczęśliwsze. Smaczniejsze.

Emil mruknął ciche podziękowanie, kosztując tego niezwykłego nektaru. Był pewien, że na ziemi nigdy takiego nie próbował. Nawet jeśli ktoś mógł sobie na niego pozwolić, potrzebował na to pieniędzy. A tutaj? Nikomu niczego nie brakowało. Nie było gniewu, nie było złości. Zniknął cały ziemski ból.

Chłopak przejechał dłonią po niezwykle czystym blacie, kiedy poczuł jakieś uwypuklenie. Przełknął to, co miał w buzi i zszedł ze stołka, przyglądając się złotej tabliczce, którą wkręcono pod blatem.

— Ojciec? — mruknął pod nosem, widząc tak dobrze znane mu inicjały.

— Jesteś synem Andreasa i Angeli? — zagaił mężczyzna, który o dziwo usłyszał jego cichy głos w zbiorze innych dźwięków. Kiedy chłopak skinął głową, (dziwiąc się, że jego rodzice są tak dobrze znani w tych kręgach), jegomość uśmiechnął się szczerze, podając mu dłoń.

— Miło cię poznać. Twój ojciec jest wspaniałym cieślą. Matka to talent sam w sobie!

— Mają dobrych nauczycieli — odrzekł Emil, orientując się nagle, że ściska ogromną dłoń właściciela lokalu. — Niesamowite miejsce. Przypomina mi moje rodzinne strony.

— Cieszę się. Staramy się dogodzić wszystkim przybyszom — powiedział Columban, przyjmując zamówienie od następnych klientów. — Jest strzał, panowie i panie!

Emil zmarszczył brwi, kiedy mężczyzna krzyknął entuzjastycznie, patrząc przed siebie. Wraz z nim odezwała się połowa sali. Chłopak odwrócił głowę i zobaczył na ścianie coś na kształt ogromnego ekranu, na który wcześniej nie zwrócił uwagi. Nie było tutaj żadnych przewodów ani wtyczek, żadnej elektroniki. Jednak Emil mógł zauważyć to, czym ekscytowali się klienci Zakątku Columbana — niezwykle pasjonującym meczem hurlingu.

— Co to jest? — spytał chłopak, wcale nie mając na myśli gry.

— Pamiętasz, na Ziemi mówiło się, że „ci na górze nas obserwują”. No właśnie, obserwują! — zaśmiał się Columban, zakładając ręce na piersi. — Przesył obrazu odbywa się na żywo, jednak pomiędzy światami, to coś w rodzaju portalu. Okna na tamten świat. Operuje nim Arnulf, oczywiście za zgodą Jego Magnificencji, zaś Patrick musi czuwać nad przebiegiem meczu i interweniować, jeśli ci z ziemi faktycznie go o to proszą. Na Ziemi nazywają to oracją. Nie wkroczymy do akcji tylko dlatego, że kibicujemy bardziej konkretnej drużynie, czego nie robimy, bo złamalibyśmy fundamentalne Prawo Wolnej Woli.

— Orientuję się w tym — odparł Emil z uśmiechem. — Jesteście ich patronami?

— Dokładnie, tak mówią ci z Ziemi. My wolimy raczej określenie… pomoc z góry — podkreślił mężczyzna, podając komuś zamówiony wcześniej nektar.

Chłopak skinął głową, zdając sobie sprawę z tego, że Columban często używał określenia „ci z Ziemi”. Nie nazywał ich „żywymi” albo „ludźmi”. W Zaświatach to dusza żyła i to ona była bliźnim, niegdyś z ciałem, lecz dzisiaj — zupełnie wolną istotą. Ten świat… tętnił życiem. Emil nie znał innego określenia, by opisać to miejsce i jego mieszkańców.

Wierni kibice znowu wykrzyknęli coś głośno, on zaś dokończył swoją porcję napoju i podziękował właścicielowi za gościnę.

— Powodzenia, Strażniku! — powiedział jeszcze Columban, wskazując palcem na odznakę znajdującą się na torbie chłopaka. — Sprowadź nam tu nowych znajomych!

— Postaram się — odparł Emil z uśmiechem, po czym przymknął za sobą drzwi.

Blask słońca przebijał się przez białe niczym śnieg chmury, kiedy chłopak znów ruszył przed siebie. Zastanawiał się, czy wpaść do Uniwersytetu Coelum, może znalazłby tam Nicholasa i usłyszał co nieco o jego zajęciach. Chociaż z drugiej strony… Żaden z tych kolesi nie chciał z nim rozmawiać — ani Obrońca, ani Oskarżyciel.

Emil włożył ręce do kieszeni. Nie miał zamiaru ich godzić ani tym bardziej nie miał pojęcia, dlaczego Sędzia Richard przydzielił go właśnie do tej dwójki.

Jego myśli zaprowadziły go przed ławkę, na której wcześniej zasnął. Wydawało mu się, że poruszał się między piętrami, tymczasem maszerował po różnych dzielnicach. Dziwne, ten świat był tak wielki, a jednocześnie tak mały.

Jego uwagę przyciągnęła grupka maszerująca w stronę budynku, w którym Katedra dokonywała swoich sądów. Prowadzona przez jednego ze Strażników, których chłopak spotkał wcześniej w Akademii, ekipa wyglądała na zaskoczoną wyglądem otoczenia, zupełnie jak on za pierwszym razem. Teraz Emil przyjrzał się ubraniom pięciu Nowo Przybyłych — faktycznie były bezbarwne, oni zaś mieli na sobie oznaki jakichś nieprzyjemnych wydarzeń. Ich aura była lekko czerwona, ale powoli zmieniała się na świetlistą, bielszą.

— Wypadek na budowie — mruknął Strażnik, robiąc jakieś zapiski w swoim notesie. — Spokojnie, panowie, jesteście w dobrych rękach! Proszę za mną!

Mówiąc to, Strażnik wcisnął coś na czytniku i wpuścił towarzyszy do budynku. Emil zakładał, że teraz skieruje ich do Simona Petrosa, który zajmie się resztą. Jego nie przyjęli w tych progach tak pozytywnie. Ciekawe, czy kiedyś dowie się, dlaczego.

Zastanawiałby się nad tym dłużej, gdyby nie fakt, że jego nogi nagle zaczęły toczyć się w przeciwnym kierunku, ciągnięte przez jakąś niecodzienną siłę. „Toczyć się” i „ciągnięte” to najlepsze określenia w jego sytuacji.

— Powinieneś już dawno być w bibliotece, jeśli chcesz załapać się na najlepsze wydania podręczników — usłyszał głos Nicholasa.

Emil odwrócił głowę. Chłopcy musieli dopiero opuścić swoje uczelnie. Obrońca miał na sobie proste błękitne spodnie i białą koszulę. W tym stroju wyróżniał się tylko złoto-niebieski krawat. Równie błękitny jak spodnie garnitur miał naszytą odznakę, która przedstawiała dwa rozwinięte skrzydła, pośrodku których znajdował się srebrzysty miecz ze złotą rękojeścią.

Jeremy wyróżniał się najbardziej. Wygląda na to, że mundurek Oskarżyciela miał wzbudzać grozę. Było to połączenie czarnej skórzanej kurtki i bordowej koszulki. Ciemne spodnie bojówki odznaczały się licznymi klamrami, zaś wykończeniem tego stroju były masywne buciory z czerwonymi sznurówkami. Na odznace wszytej w lewy rękach kurtki było widać pałkę gwiaździstą otoczoną płomieniami.

— Przestaniecie mnie ciągnąć? — warknął nagle Emil, czując że zaraz straci równowagę.

— Nie ma mowy, konusie. Nie potrafiłbyś nadążyć — odparł Jeremy, zaś jego demoniczny harap uniósł Emila tak, że gdyby chłopak miał skrzydła, leciałby nad nimi.

— Nie sprawdzałeś swojego notesu? Masz tam wszystko zapisane. Wiborada powiedziała, że nie będzie czekać całą wieczność, aż zgłosisz się po swoje egzemplarze — kontynuował Nicholas, w pośpiechu przeglądając kartki błękitnego notesu.

— Wiborada? — mruknął Emil, chcąc zajrzeć do swojej torby.

— Opiekuje się Biblioteką Główną. To również jest w informacjach, które zostały podane. Naucz się sumienności. Nie rozumiem, jak można mieć wszystko podane na tacy, a być tak nieodpowiedzialnym. Jutro zaczynasz zajęcia i powinieneś zbierać lektury, a nie szlajać się po lokalach.

— Przestań ględzić jak baba, uszy mi pękają — jęknął Jeremy, zaś jego bicz opuścił się nieco, a torba Emila przez moment dotykała ziemi.

— To samo dotyczy ciebie — żachnął się Nicholas, niemal przytykając palec do jego nosa. — Muszę z wami pracować, ale to nie oznacza, że mam zawalić cały czasokres.

— Będę zmuszony spuścić komuś łomot na Duchowej Obronie, panie Idealny — wyparował Jeremy, gdy znaleźli się przed budynkiem Biblioteki Głównej.

Nicholas postanowił, że tego nie skomentuje, co prawdopodobnie było niezwykłym przykładem walki z samym sobą. Emil przyjrzał się wysokiemu gmachowi. Przypominał jeden z wielu ziemskich urzędów. Drzwi wejściowe znajdowały się pomiędzy dwiema pięknymi w swojej prostocie kolumnami. Nicholas pociągnął za klamkę, a Jeremy w końcu puścił Emila, ten zaś — tym razem nie twarzą — wylądował na ziemi.

Wnętrze biblioteki było niezwykle wytworne. Antyczne półki pokrywała masa ksiąg, które podzielone były według odpowiednich kryteriów. Pracowała nad tym niezliczona ilość osób, począwszy od ochotniczych uczniów aż po wykwalifikowanych opiekunów. Patronat nad całością obejmowała Wiborada — niewysoka kobieta o włosach splecionych w długi warkocz oraz okrągłych okularach, których wielkość przekraczała chyba wszelkie standardy, niemal przesłaniały jej pół twarzy. Poprawiła swój beżowy sweterek i podeszła do lady, rzucając na nią jakiś pergamin, po czym przywołała do siebie chłopców.

— Nareszcie, kochani! — powiedziała Wiborada, poprawiając swoje okulary. — Czeka mnie tu jeszcze masa pracy, muszę skatalogować nowe księgi. Czy nie będzie to dla was problemem, jeśli sami poszukacie potrzebnych wam woluminów?

Jeremy przewrócił oczyma i już miał coś powiedzieć, kiedy Nicholas wszedł mu w słowo.

— Ależ oczywiście, że nie. Zajmiemy się tym sami, nie chcemy przeszkadzać.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko, po czym wyciągnęła dłoń.

— Podajcie mi swoje identyfikatory. System posiada informacje wgrane przez wasze szkoły, więc pozwoli wam zabrać tylko te książki, które są przeznaczone dla waszego rocznika.

Wszyscy trzej zrobili to, o co prosiła Wiborada. Kobieta położyła identyfikatory na specjalnym papierze, który natychmiast odbił je tak, jakby to było ksero. Po chwili w jednej z otwartych ksiąg pojawił się spis regałów i półek, na których znajdowały się potrzebne książki.

— Nie wiem, co byśmy zrobili bez systemu, który opracowała Veronica — westchnęła Wiborada, podając chłopcom gotowe listy. — Proszę. Owocnych poszukiwań.

Nicholas podziękował jej za wszystkich, po czym skierował się w stronę regałów. Jeremy jęknął cicho i ruszył w przeciwnym kierunku. Emil zaś stał przez chwilę w bezruchu, przyglądając się liście swoich książek. Było ich oczywiście tyle, co i przedmiotów. Podręczniki nazywały się kolejno: Techniki Teleportacji autorstwa Francesco Pauliego, Aura bez tajemnic Malachiasza Maedoca, Upiór w sieci, czyli demonologia od podszewki Valentino Terniego, Duchowa warownia Seosamha Fíordy oraz Podstawy Parapsychologii Duszy Benjamina Apologetiego.

Emil ruszył w stronę pierwszej alejki. Od razu rzuciła mu się w oczy okładka Aury bez tajemnic. Księga nie była gruba, zawierała krótki opis wielu technik oraz ćwiczeń pomagających w rozwoju tej umiejętności. Chłopak spakował ją do torby, po czym ruszył naprzód, szukając następnych pozycji z listy.

Kilka regałów później natknął się na Nicholasa, który właśnie sięgał po jeden z egzemplarzy Technik Teleportacji, których autorem był Simon Petros.

— Są zajęcia, które mamy razem? — spytał Emil, kiedy chłopak przestał kartkować księgę.

— Owszem. Duchową Obronę, Parapsychologię Duszy. Również Zajęcia z Teleportacji, ale z innymi wykładowcami, ponieważ jesteśmy na różnych etapach nauczania — odpowiedział Nicholas. — Czekaj, pokażę ci mój transcendentny plan zajęć.

Chłopak sięgnął po notes, zaś Emil przyjrzał się wszystkim wpisom. Oprócz wymienionych przez Nicholasa przedmiotów, obrońcy mieli dodatkowo Transcendentne Prawo Moralne oraz Wstęp do Egzorcyzmów. Lektury obowiązkowe do przedmiotów to: Transcendentne Prawo Moralne autorstwa Erwana Yvesa oraz Walcząc ze światem Zła, czyli wstęp do Egzorcyzmów Matta Dágnona.

— Z Jeremym będziesz się widywał częściej — mówił Nicholas, tym razem nieco ciszej. — Oprócz Duchowej Obrony i Parapsychologii Duszy, które mamy we trzech, wy dwaj macie jeszcze Demonologię, ponieważ ta chodząca miernota nie zdała ostatniego egzaminu. Myśli, że żeby wygrać ze złym duchem, wystarczy użyć siły, a zapomina o mózgu, który pewnie już za życia nie funkcjonował jak należy.

— Słyszałem to! — warknął Oskarżyciel, który niczym deux ex machina pojawił się za ich plecami. Niósł Transcendentne Prawo Karne Sama Siegla, księgę-cegłę, oraz Techniki Teleportacji Pete’a Rodericka, na szczęście o wiele cieńszą. Resztę książek wepchnął chyba do plecaka.

— Masz wszystko? — spytał Nicholas, zwracając się do Emila. Chłopak skinął głową, pokazując mu wypełnioną po brzegi torbę.

— W takim razie możemy ruszać — zakończył Obrońca, kierując się w stronę drzwi. Emil szedł zaraz za nim. Obrócił się jednak, widząc jak Jeremy spogląda na jedną z półek, na której widniał egzemplarz Zależności od Duchowego Świata, wolumin oprawiony ciemną powłoką, zamknięty specjalnym metalowym zdobieniem. Oskarżyciel wyciągnął po księgę swoją dłoń, jednak zatrzymał ją w górze, rezygnując po chwili. Emil przyglądał się mu przez chwilę, przypominając sobie słowa Wiborady — nie mogą sięgnąć po książki, które nie są przeznaczone dla nich. W tej chwili jego oczom ukazała się cienka bariera. Jej celowe dotknięcie spowodowałoby prawdopodobnie wszczęcie jakiegoś alarmu w całej bibliotece albo odrzucenie wścibskiej istoty od obiektu jej zainteresowań.

Jeremy zorientował się, że chłopak przygląda mu się przez dłuższą chwilę. Odwrócił głowę.

— Co? Nigdy nie chciałeś poznać jakiejś fascynującej tajemnicy?

Emil nie odpowiedział, bowiem zza rogu wyłonił się Nicholas.

— Co wy tu jeszcze robicie? — spytał, wytrącając ich z zamyślenia.

— Przestań się wszędzie wpieprzać — warknął Jeremy, szybkim krokiem ominął Emila, po czym przeszedł obok Nicholasa, pokazując mu język wystający zza kłów.

— Petros powiedział, że masz skończyć z impertynencjami!

Emil ostatni raz rzucił okiem na tajemniczą półkę, po czym pobiegł za nimi.

Kiedy wyszli na zewnątrz, słońce chyliło się ku zachodowi, zaś mieszkańcy wracali do swoich domostw. Nicholas wyciągnął notatnik z torby i odznaczył wszystkie wykonane zadania, po czym zamknął go z nieukrywaną satysfakcją.

— Zadanie wykonane — oznajmił wszem i wobec, obracając się w stronę Emila i Jeremy’ego. — Jutro pierwsze zajęcia. Nie spóźnijcie się — dodał, podejrzliwym wzrokiem zerkając na Oskarżyciela.

— Ta jest, panie psorze — mruknął brunet, najwyraźniej zmęczony wiecznymi uwagami współtowarzysza. O dziwo, Nicholas uśmiechnął się promiennie i machnął im ręką, pędząc w stronę internatu Uniwersytetu Coelum.

Jeremy przewrócił oczami, po czym skierował swe kroki w stronę windy.

— Dokąd jedziesz? — rzucił Emil, kiedy pojawiła się na konkretnym piętrze.

— Poza bramy Niebios — mruknął brunet, uśmiechając się enigmatycznie.

Emil gapił się na niego przez moment, po czym bez zastanowienia podbiegł do windy i razem z Oskarżycielem zniknął za zamykającymi się drzwiami.

Rozdział 6

Poza bramą Niebios

Emil stał w bezruchu, obserwując jak jasny blask słońca powoli znika, a na horyzoncie pojawia się coraz więcej czerwieni. Atmosfera znacznie się zmieniła. Nie czuł już tego samego ciepła, co na najwyższym piętrze Dachu Świata, a dziwne uczucie niepokoju i lekkiego chłodu.

Nie miał pojęcia, co takiego sprawiło, że pobiegł za Jeremym. Przebywanie w jego obecności nie sprawiało mu żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie — było niezwykle uciążliwe. Jednak jakaś siła pociągnęła go w tę stronę, a on nie miał zamiaru się jej sprzeciwiać. Czy to była pokusa poznania jakiejś tajemnicy skrytej w tym miejscu?

Jeremy nie spytał, dlaczego Emil znalazł się tu razem z nim, zupełnie tak, jakby wiedział, że do tego dojdzie. Wyciągnął z torby jakiś pergamin opatrzony pieczęcią, po czym przerzucił go z ręki do ręki.

Winda zatrzymała się, informując przybyszów, że znajdują się na piętrze minus pierwszym, w jednej z dzielnic miasta Tenebrae.

— To jak piwnica — powiedział Emil, wpadając na kruczowłosego.

— Nie powiedziałem ci, że możesz iść ze mną, mikrusie — powiedział Jeremy, spoglądając na Strażnika z góry.

Emil otrząsnął się, po czym dał mu do zrozumienia, że to z jego winy się tu znalazł i nie miał zamiaru zgubić się w jakiejś podejrzanej okolicy. Oskarżyciel zmrużył oczy, po czym wyszczerzył swoje kły w podejrzanym uśmiechu.

— Sam tego chciałeś — mruknął i skinął głową, a jego bicz w mgnieniu oka zawiązał się wokół lewego nadgarstka chłopaka. Emil poczuł dziwny, piekący ból, jakby ktoś przypalał mu skórę. Kiedy bicz puścił, Strażnik zobaczył na nadgarstku coś w rodzaju pieczęci albo tatuażu przedstawiającego sznur zawiązany na supeł. Znajdował się tuż nad bransoletą, którą ofiarowała mu matka, chociaż temu cennemu darowi na szczęście nic się nie stało.

— Coś ty mi zrobił?! — jęknął, gniewnie spoglądając na kruczowłosego.

Jeremy zwinął swą broń i przypiął ją do pasa, po czym schylił się nad Emilem.

— To znak, że w tym świecie należysz do mnie i nikt oprócz mnie nie może cię dotknąć — oznajmił cicho, kiedy niemal zetknęli się nosami.

— C-co?

— Przekonasz się — uciął Jeremy, prowadząc go ciemną uliczką miasta.

Emil chciał się wyrwać z jego mocnego uścisku, ale to coś na jego nadgarstku mu na to nie pozwalało. Kontrolowała go jakaś siła, której nie mógł się teraz przeciwstawić. Był na obcej ziemi, a ta rządziła się własnymi zasadami… O ile jeszcze jakieś miała.

Uniósł głowę, obserwując to, co znajdowało się nad nim. Nie można było nazwać tego niebem, raczej sklepieniem. Widoczne było na nim wściekle czerwone, zachodzące słońce. Emil poczuł, jak Jeremy zatrzymuje się, obserwując pędzące po ulicy przerażające maszyny, piekielne motocykle, na których zasiadali dygnitarze zamieszkujący miasto.

Tenebrae sprawiało wrażenie nieprzyjemnego i ciekawego zarazem. Emil nagle zdał sobie sprawę, że nie wszystkim udaje się dostać tam, gdzie by sobie życzyli. W rozświetlonych czerwienią ulicach kryły się sylwetki tych, którzy znaleźli się w tym mieście po śmierci. To, co chłopak czuł na Dachu Świata, zostało przekręcone do góry nogami. Aura miejsca nie przerażała, jednak Emil wyczuwał wokół niepokojącą neutralność.

Jeremy ruszył naprzód, ciągnąc go za sobą. Po drodze mijali wysokie szklane budynki, których okna skrywały tajemnicę za lekką szarością. Ulice były względnie czyste, zupełnie jak w dzielnicach zwyczajnych ludzkich miast.

Tutaj wcale nie było brzydko. Gdyby nie okoliczności, Emil mógłby przysiąc, że jest dość… normalnie. Mógłby, gdyby nie to, co właśnie zobaczył oczami duszy, a co przeraziło go najbardziej. Postanowił jednak to przemilczeć.

Jeremy zatrzymał się przed budynkiem starej rezydencji, po czym pociągnął za klamkę masywnej furtki. Kiedy postawił stopę na ścieżce, zza rogu budynku wyskoczył ogromny pies o hebanowej sierści przypominający dobermana, jednak o wiele większy i groźniejszy — z jego pyska toczyła się piana, zaś jego szyję okalała czarna obroża z ostrymi, metalowymi kolcami. Ruszył w stronę przybyszów, szczekając jak opętany, po czym skoczył. Ku przerażeniu i zdziwieniu Emila, psisko nie zagryzło ich, a zaczęło się kręcić wokół ich nóg. Chwilę później doberman obwąchał Strażnika, przytknął nos do znaku na jego nadgarstku i przestał szczerzyć zęby, akceptując gości na swoim terenie.

— Siemka, Brutus — powiedział Jeremy, gdy pies domagał się pieszczot. — Gdyby nie ten znak, już byś nie istniał, kmiocie — dodał, spoglądając na Emila.

Chłopak potarł twarz, nie zastanawiając się już nad tym. brunet prychnął pod nosem i skierował się w stronę drzwi, naciskając na guzik przy futrynie. Odezwał się damski głos.

— Pan Siegel już czeka.

Ciężkie, dębowe drzwi uchyliły się, zaś chłopcy weszli do środka. Emil zaniemówił. Wnętrze budynku wyglądało jak rezydencja jakiegoś oligarchy, spełnienie marzeń każdego arystokraty. Lśniące czystością podłogi pokryto rozmaitymi wzorami. Przez korytarz pociągnięto eleganckie i masywne kolumny, zaś z sufitu zwisały imponujące, kryształowe żyrandole, w których odbijał się niezwykły blask oświetlający wszystko wokół. Po lewej i prawej stronie holu znajdowały się kolejne przejścia i drzwi prowadzące zapewne do osobnych pokojów, lecz Jeremy ruszył naprzód, kierując się w stronę pomieszczenia znajdującego się na piętrze. Idąc po schodach, Emil przyglądał się wszystkiemu z góry, podziwiając luksusowy wystrój budynku. Wydawało się, że właśnie tutaj znajdzie najlepsze tkaniny, majestatyczne meble i to, co na ziemi mogło być — dla przeciętnego człowieka — tylko snem.

Jeremy zapukał w potężne mahoniowe drzwi, po czym uchylił je lekko, zerkając do środka. Chwilę później pociągnął za sobą Emila.

Wnętrze pokoju przypominało gabinet. W tle słychać było muzykę klasyczną. Zza ogromnych okien rozpościerał się widok na całe miasto, a na przeciwległej ścianie znajdowało się kryształowe lustro. Przy ogromnym biurku stał monstrualny skórzany fotel. Ktoś na nim siedział, tyłem do przybyłych.

— Przyniosłem papiery od Sędziego Richarda — wyjaśnił Jeremy.

Jegomość siedzący na fotelu zgasił swoje cygaro na kryształowej popielniczce, po czym wstał. Emil poczuł się tak, jakby wszystko wokół niego nagle zmniejszyło się do rozmiarów pyłu. Ten ktoś… był olbrzymi. Marynarka, którą miał na sobie, opinała jego niezwykle wyrobione mięśnie. Mężczyzna ściągnął ją, wciąż spoglądając w okno. Teraz miał na sobie tylko luźną, szarą koszulkę, ale nadal wyglądał na wyjątkowo wytwornego.

— A mówią, że to ja jestem niecierpliwy — powiedział, obracając się w stronę chłopców. Jego głos był niezwykle stanowczy, głęboki i tajemniczy. Mężczyzna usiadł na biurku i zaprosił przybyłych na fotele, które znajdowały się naprzeciwko jego stanowiska pracy.

Emil nareszcie mógł przyjrzeć się mężczyźnie. Jego fryzura była dość ekstrawagancka, bowiem włosy znajdowały się jedynie na czubku głosy, tworząc coś w rodzaju płomienia. Poza tym miał dość pokaźną, lecz elegancko przystrzyżoną brodę. W jego oczach kryła się lśniąca czerwień, która przeplatała się z lekkim blaskiem świateł. Na jego ramionach znajdowały się tatuaże, na prawym nadgarstku — jakaś skórzana bandana. Emil rzucił okiem na tabliczkę stojącą na blacie biurka. Sam Siegel, Dyrektor Tenebris College.

Jeremy niedbale rzucił się na fotel, każąc Emilowi usiąść obok.

— Sędzia mówi, że brakuje mu jakichś dokumentów — oznajmił brunet, podając Sieglowi rulon, który wcześniej wyciągnął ze swojej torby. Mężczyzna wziął go w dłonie, po czym zerwał pieczęć i przeczytał list uważnie. Uśmiechnął się ironicznie, kliknął jakiś przycisk przy głośniku na biurku.

— Beth, pozwól na momencik.

Chwilę później drzwi uchyliły się, a do pomieszczenia weszła niewysoka kobieta o niezwykle jasnej karnacji, wyglądająca na sekretarkę. Miała na sobie czarną garsonkę, ciemne włosy spięła w kok.

— Tak, panie Siegel?

— Możesz zrobić z tym porządek? — mruknął, podając jej zwój. — Tylko zrób to od razu, ci z góry się niecierpliwią. Później przynieś mi do podpisu. I mów mi Sam, w porządku?

— Oczywiście, panie Siegel. Sam — powiedziała lekko speszona, rumieniąc się. Wzięła pergamin i zniknęła za drzwiami.

Mężczyzna odetchnął i wrócił na fotel, po czym oparł się o niego, kładąc stopy na biurku, zaś ręce splótł za głową.

— To co tam słychać na górze? Słyszałem, że macie nowych adeptów? — zagaił Sam i skinął głową na Emila. — Co tu robisz?

— Ja wszystko wyjaśnię! — powiedział Emil, niemal wstając z miejsca.

— Nie bądź taki spięty, młody — zaśmiał się Sam, po czym uniósł dłoń, zaś chłopak natychmiast usiadł. — Wy, Strażnicy Dusz, musicie spuścić z tonu. Rick powinien zmienić politykę działania Urzędu Wezwań, bo nie ujedziecie z robotą.

Wstał z miejsca i podszedł do eleganckiej zastawy, otwierając kryształową karafkę. Nalał nieco trunku do kieliszka.

— Chcecie czegoś? — spytał, obracając się w ich stronę.

— Dzięki, Dyrektorze, ale Petros nie wpuściłby mnie na zajęcia, a nie mogę ich kolejny raz oblać — odparł Jeremy, śmiejąc się po chwili z własnego dowcipu.

— Stary, dobry Simon. Nic się nie zmienia. A ty? — Sam zwrócił się do Emila, lecz ten natychmiast zaprzeczył lekkim ruchem głowy.

Siegel wzruszył ramionami, po czym wrócił za biurko.

— Jak ci idzie na tamtej uczelni? — zagaił, sącząc krwistoczerwony trunek. — Wiesz, procedury to dla mnie świętość. — Wypowiadając ostatnie słowo, zaśmiał się pod nosem. — Tak czy siak, jak ci idzie?

— Normalnie — mruknął Jeremy, rozsiadając się w fotelu. — Poza władzami wydziału. Ktoś wiecznie truje mi duszę.

— Klasycznie — odparł Sam i machnął ręką ostentacyjnie, dokańczając wino. Wstał i podszedł do okna, wołając Jeremy’ego do siebie. Chłopak wstał, zostawiając Emila na fotelu.

— Powiedz mi — zaczął Siegel, trzymając dłonie w kieszeniach. — Nie chciałbyś wrócić? Tenebris College to bez ciebie tylko kupa gruzu. Pomyśl o możliwościach, jakie ci stwarza. Jesteś najlepszym uczniem, jakiego miałem. Znasz się na transcendentnym prawie karnym jak nikt inny. Spójrz, ile mógłbyś osiągnąć. — Mówiąc to, mężczyzna wyciągnął dłoń, pokazując chłopakowi całe miasto. — Niezwykła siła, o którą zawsze walczyłeś, może być twoja, jeśli wrócisz tutaj. Na górze, z tymi spiętymi bufonami, marnujesz się, chłopie — dodał, kładąc mu dłoń na ramieniu. — To jak? Ostateczna decyzja.

Jeremy rzucił okiem na potężną dłoń Siegla. Otworzył usta, by coś powiedzieć.

— On tutaj nie wraca.

Siegel obrócił się w stronę Emila, który wypowiedział te słowa z niezwykłą pewnością siebie w głosie. Stał obok fotela w bojowej postawie, z zaciśniętymi pięściami.

Brunet spojrzał na niego gniewnie, każąc mu być cicho, ale Emil wcale go nie posłuchał.

— Co powiedziałeś?

— Powiedziałem, że on tutaj nie wraca — powtórzył chłopak. — Strażnik Dusz Emil, Królewski Oskarżyciel Jeremy i Niebiański Obrońca Nicholas to wyznaczona przez Sędziego ekipa, a według zasady Trójpodziału ja jestem jej liderem. I jako lider nie zgadzam się na to, by Jeremy wrócił do Tenebris College. Słowo Katedry przeciwko pańskiemu, Siegel.

Mężczyzna spojrzał na Jeremy’ego tak, jakby chciał spytać, czy chłopak mówi poważnie. Brunet nie zaprotestował. Siegel zasłonił usta dłonią i chrząknął, kierując wzrok w przeciwną stronę. W jego oczach przemknęła czerwona iskra.

— Trójpodział? Rick tak postanowił? No cóż, nie mnie osądzać. Znaczy, nie w tej sytuacji — zakończył po chwili Sam. — No trudno. Widzimy się zatem na zajęciach — powiedział do Jeremy’ego, siadając za biurkiem. Wcisnął jakiś guzik.

Do pokoju weszła Beth, przekazując mężczyźnie przyniesiony wcześniej pergamin. Siegel złożył na nim swój podpis, po czym podał dokument Oskarżycielowi.

— Z mojej strony to już wszystko. Beth odprowadzi was do wyjścia — oznajmił mężczyzna, zajmując się jakimiś papierami.

Emil wyszedł zaraz za Jeremym, zerkając jeszcze na Sama, który podniósł głowę znad blatu i spojrzał w jego oczy. Uśmiechnął się enigmatycznie, zupełnie tak, jakby dojrzał w nich coś, z czego mógłby być zadowolony, po czym poruszył ustami, mówiąc coś bezgłośnie. Chłopak zerknął na niego ze zdziwieniem i już miał mu coś odpowiedzieć, lecz drzwi do pokoju Siegla zamknęły się nagle, oddzielając rozmówców od siebie.

Emil zacisnął zęby i obrócił się, widząc czekających na niego Beth i Jeremy’ego.

Chłopcy opuścili posesję Siegla, kierując się w stronę windy. Przez całą drogę żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Emil szedł pierwszy, z kapturem na głowie, trzymając ręce w kieszeniach.

Kiedy wreszcie znaleźli się w windzie, chłopak oparł się o ścianę, zaś Jeremy wreszcie się odezwał.

— Nie prosiłem cię o zdanie, kurduplu.

— Wypchaj się.

Brunet spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem w oczach. Emil przyglądał się temu, co widniało teraz na jego nadgarstku — wypalony przy użyciu bicza znak.

— A od kiedy to stałeś się taki agresywny? — kontynuował Jeremy, stając naprzeciw niego.

Emil prychnął ironicznie, spoglądając na niego spode łba.

— Kiedy tu szliśmy, zobaczyłem Tenebris College. Ta wizja to był koszmar. Uczniowie to zło wcielone, witające nowych adeptów bijatyką i wbiciem noża w plecy. Tylko najgorsze szumowiny zniosłyby coś takiego.

— Tak wygląda ten świat, stary! Jesteś idiotą, skoro spodziewałeś się czegoś innego — wyparował Jeremy. — Ale mnie to nie dotyczy. Jestem za dobry.

— Naprawdę w to wierzysz? — mruknął Emil, mrużąc oczy w geście niedowierzania. — W takim razie faktycznie jestem idiotą, bo powinienem pozwolić Sieglowi, by cię tu zatrzymał. Może wtedy byś zrozumiał, że jesteś… Za dobry.

Jeremy stał przez moment w milczeniu, wpatrując się w Emila, który schował wypalony przez niego znak pod rękawem bluzy. Prychnął pod nosem, obracając się do niego plecami.

Podwinął lewy rękaw swojej kurtki, widząc to, co pojawiło się na jego nadgarstku tuż po wykonaniu tego rytuału — identyczny sznur spleciony mocnym węzłem.

Emil obserwował miasto Tenebrae, które powoli znikało z jego pola widzenia, zaś w jego myślach wciąż krążyły ostatnie słowa Siegla.

Pede poena claudo, Emil.

Wkrótce miał przekonać się, co to znaczy.

Rozdział 7

Duch wolności

Emil wrócił do swojego pokoju w internacie, nie opowiadając nikomu o tym, co stało się w Tenebrae. Położył się na huśtawce, wpatrując się w harmonijny krajobraz rozpostarty wokół niego.

Podwinął rękaw bluzy, po raz kolejny zerkając na to, co cały czas pod nią ukrywał. Nie znał się na infernalnych obrządkach, ale to, co powiedział Jeremy, było dość przekonujące. Co to znaczy, że on uczynił go… swoją własnością?

Emil usiadł, przejeżdżając palcem po tym tatuażu. Spleciony sznur przybrał bardziej realistyczny charakter, zupełnie tak, jakby znajdował się nie tylko na skórze, ale też pod nią. Był lekko bordowy, zupełnie jak bicz Jeremy’ego.

Dlaczego się temu nie oparł? Co sprawiło, że Oskarżyciel wykonał znak z taką łatwością? Być może taka jest specyfika tamtego miejsca. Tenebrae nie cieszyło się chyba dobrą opinią. Gdyby teraz zaczął rozmawiać o tym z przypadkowymi istotami, mógłby wzbudzić podejrzenia. Zastanawiał się, czy wykładowcy wiedzieli, że się tam wybrał i czy w ogóle mógł to zrobić z własnej woli… Jak zwykle — najpierw zrobił, a później pomyślał. Pod tym względem on i Oskarżyciel byli do siebie podobni.

Nie, nie ma mowy o porównywaniu się do niego! Jeremy był arogancki, bezczelny i demoniczny, miał wszystko i wszystkich w czterech literach. Emil wiedział, że te przymiotniki nie opisywały jego własnego charakteru. Minąłby się z prawdą.

Chłopak starał się ukryć tatuaż pod bransoletą, którą ofiarowała mu matka. Naciągnął ją na znak, ale po chwili poczuł, że nie jest to dobry pomysł — wydawało się, że ten symbol nie chce być ukrywany pod czymś, co powstało po przeciwnej stronie barykady — znowu zaczął szczypać.

Emil zacisnął zęby. Przeklęty tatuaż. Musiał się go jakoś pozbyć albo przynajmniej ukrywać go pod bluzą, póki znowu nie zobaczy się z Jeremym i nie zmusi go, by odwołał swoje słowa i usunął ten kretyński znak.

Nie potrafił zrozumieć sam siebie. Dlaczego mu wtedy pomógł? Niedawno sam powiedział Nicholasowi, że skoro Oskarżyciel najpierw trafił do Tenebris College, to najwidoczniej tam jest jego miejsce. Mimo tego jednak przeciwstawił się Sieglowi.

Pede poena claudo, Emil.

Musiał sprawdzić znaczenie tych słów.

Usiadł przy stoliku i wziął książki, które przytargał z biblioteki. Zastanawiał się, czy w którejkolwiek znajdzie odpowiedzi na swoje pytania. Kiedy już miał zajrzeć do Upiora w sieci, z torby wysunął się jego notes. Otworzył się na stronnicy, która informowała chłopaka, kiedy zaczyna pierwsze zajęcia. Właśnie… za moment.

Emil wrzucił do torby Techniki Teleportacji i narzucił na siebie mundurek, po czym wybiegł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Biegł przez korytarz, omijając uczniów zmierzających w stronę windy. Aby nie gramolić się w tym pudle razem z nimi, postanowił wybrać schody. Wskoczył na barierkę i zjechał po niej na piętro, lądując bezpiecznie na ziemi.

Uniósł rękę, witając przerażoną recepcjonistkę, która doznała szoku, gdy tylko zobaczyła, jak ktoś z niebotyczną prędkością pędzi w stronę drzwi. Kobieta skinęła głową, zaś on ruszył przed siebie.

Według informacji zamieszczonej w sylabusie, poranna zbiórka odbywała się przed budynkiem, tuż przy wejściu do labiryntu zdobiącego dziedziniec. Emil wbiegł przez bramę Akademii i zatrzymał się przed grupką adeptów czekających przy wejściu.

— Zajęcia z Teleportacji? — zagaił do dwójki uczniów, którzy stali lekko na uboczu.

— Tak, to tutaj — odpowiedziała dziewczyna. Poprawiła ciemne włosy, które wystawały spod jej atramentowego beretu. — Ty też niedawno przybyłeś?

— Można tak powiedzieć — odparł, uśmiechając się lekko. — Jestem Emil.

— Alissa. A to mój brat, Arnold — powiedziała dziewczyna, przyciągając do siebie chłopaka o krótkich ciemnych włosach z blond pasemkami, który cały czas notował coś w swoim zeszyciku.

— Siemka — rzucił, nie unosząc głowy znad kartek.

Emil przyjrzał się im. Byli wyżsi od niego, jednak mikrej postury, bardzo szczupli.

Arnold w końcu przestał pisać i schował notes do swojej torby, poprawiając uniform.

— Myślisz, że będzie coś egzekwował na pierwszych zajęciach? — spytał.

— Podobno jest strasznie wymagający. Słyszałam, że za życia był pustelnikiem, więc ma twarde zasady — kontynuowała Alissa, zakładając ręce na piersi. — Starsi mówili, że lepiej uważać na jego laskę, bo lubi nią zdzielić, gdy ktoś nie stosuje się do zasad.

Emil przysłuchiwał się ich rozmowie, obserwując jednocześnie innych uczniów, którzy zgromadzili się wokół. Nie była to liczna grupa, może około piętnastu istnień. Rozmowy powoli ucichły, zaś wszyscy zgromadzeni skierowali swój wzrok w jedną stronę.

Przed adeptami pojawił się mężczyzna w ciemnym płaszczu przypominającym habit. Jego broda i włosy były już pokryte siwizną, tylko małe wąsy i brwi pozostały lekko czarne. Na twarzy uwidoczniły się oznaki starości. Przybysz podparł się swoją laską i spojrzał na uczniów z powagą ukrytą w oczach. Przypominał dziadka, który właśnie wyliczał, iloma wnukami musi się zająć. Odchrząknął i zabrał głos.

— Witam was, przyszli Strażnicy. Nazywam się Francesco Paulie i z polecenia Jego Magnificencji będę prowadził wasze Zajęcia z Teleportacji. Z tego, co zdążyłem już zauważyć, wszyscy są obecni, zatem możemy ruszać. Proszę za mną.

Paulie ruszył w stronę labiryntu. Alissa, Arnold i Emil spojrzeli po sobie, po czym dołączyli do grupki adeptów idących za wykładowcą. Z każdym kolejnym krokiem w labiryncie było nieco ciemniej i ciaśniej, zaś uczniowie musieli podążać jeden za drugim. Mijali wiele ślepych uliczek i przejść, starając się nie zgubić. Po pewnym czasie — Emil nie miał pojęcia, jak długo to trwało — uczniowie znaleźli się na jakiejś polanie. Krajobraz diametralnie się zmienił. Otaczały ich soczyście zielone drzewa iglaste i trawy, w których ukrywały się przeróżne zwierzęta leśne.

Paulie prowadził zebranych po kamienistej ścieżce. W końcu stanął na niewielkim wzniesieniu, podpierając się laską. Uniósł dłoń, by uczniowie zatrzymali się.

Emil otworzył usta ze zdumienia. Przed nim rozpościerał się zapierający w ludzkich piersiach widok. Było to siedem szczytów, położonych jeden przy drugim. Ich czubki oraz zbocza pokrywał biały puch, odbijały się w nim promienie wschodzącego słońca. Okryło ono swoim blaskiem również wierzchołki drzew iglastych i jezioro, które znajdowało się pod stopami gór. Jego woda była tak czysta, że można było ujrzeć jego dno.

— Witajcie u stóp Siedmiu Szczytów — oznajmił Paulie.

Podekscytowana grupa rozglądała się wokół i wydawała z siebie odgłosy pełne zaskoczenia.

— Usiądźcie, proszę — kontynuował mężczyzna, unosząc dłoń, by ich uspokoić. Adepci powoli przestali rozmawiać ze sobą, po czym spoczęli na skałkach. Emil usiadł niemal na samym przedzie, by móc przyglądać się wszystkiemu, zaś Alissa i Arnold usadzili się zaraz obok niego, wpatrując się w wykładowcę.

— Za życia spędzałem wiele czasu w mojej osobistej pustelni. Potrzebowałem miejsca absolutnego skupienia, w którym mógłbym zebrać i uspokoić splątane myśli. Życie w zgodzie z naturą jest… — Urwał nagle, gniewnie wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Zamknął oczy i złożył ręce, po czym… Zniknął.

Emil i pozostali uczniowie siedzący z przodu zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu mężczyzny, który dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Chwilę później usłyszeli z tyłu donośne „Auć!”.

Wykładowca niczym błyskawica pojawił się za plecami rozmawiających ze sobą adeptów i każdego z nich stuknął swoją laską w ramię. Winni obrócili się z przerażeniem, widząc za sobą Pauliego, który zgromił ich gniewnym wzrokiem. Po chwili zniknął im sprzed oczu, znowu pojawiając się na przedzie grupki.

— To było ostrzeżenie. Radzę uważać, bo następnym razem wyciągnę poważne konsekwencje — powiedział mężczyzna, siadając na jednym z kamieni. Poprawił swój habit. Jego twarz znów przybrała zamyślony wyraz.

— Życie w zgodzie z naturą jest nieodzowne, jeśli chcecie odkryć sposób, który pozwoli wam na podróże międzyświatowe — kontynuował, wpatrując się w zaintrygowane twarze uczniów. — Otwórzcie teraz swoje podręczniki i zapoznajcie się z treścią pierwszego rozdziału.

Adepci wyciągnęli z toreb książki. Rozdział pierwszy nosił nazwę „Absolutne skupienie”. Wszyscy zaczęli czytać. W tle słychać było już tylko szum wody i śpiew ptaków, które czaiły się na gałęziach okolicznych drzew.


Teleportacja — słowo wywodzące się z greckiego tele — „odległy” oraz łacińskiego portare — „nosić”. Technika ta wykorzystuje portale siłowe niedostępne dla zwykłego śmiertelnika i wymaga intensywnej pracy nad sobą. Aby przygotować się do międzyświatowej podróży, należy rozwijać swoje umiejętności duchowe. W tym celu rozpoczynamy od medytacji.

Zajęcia 1. Pustelnia Siedmiu Szczytów.

Znajdź zaciszne miejsce, które pozwoli ci pozostać w stałym kontakcie z naturą. Potrzebujesz absolutnej ciszy, bowiem milczenie zewnętrzne to wyciszenie wewnętrzne. Uwolnij się od trosk, które ci zawadzają. Wszelkie problemy pozostawiłeś w labiryncie. Jesteś teraz sam na sam z naturą, która odkryje twoją wewnętrzną siłę. Pamiętaj, że twój duchowy kierownik [wykładowca] zawsze może udzielić ci wskazówek, musisz się jednak otworzyć na jego słowa.


Emil uniósł głowę, gdy skończył czytać. Zerknął w stronę Pauliego. Mężczyzna siedział w zamyśleniu, podpierając się swą laską. Musiał wyczuć, że ktoś się w niego wpatruje, gdyż po chwili otworzył oczy. Ich niesamowity błękit, czysty jak bezchmurne niebo, budził jednocześnie ciekawość i respekt.

— Myślę, że możemy zaczynać — oznajmił w końcu Paulie, widząc że pozostali uczniowie również zamknęli lekturę. Wstał powoli, lecz uczniom kazał pozostać w pozycji siedzącej. — Zamknijcie oczy, wyobrażając sobie, że stoicie na jednym ze szczytów. Następnie spójrzcie na siebie oczyma imaginacji, siedzących tutaj w absolutnych skupieniu. Odetnijcie się od wszelakich istnień, które mogłyby wam przerwać tę krótką medytację. Pozwólcie się objąć duchowi wolności. Kiedy będziecie gotowi, przeniesiecie się we wskazane przeze mnie miejsce.

Emil zamknął oczy, kierując swój duchowy wzrok w stronę Siedmiu Szczytów. W gruncie rzeczy zastanawiał się, czemu ma to służyć. Musiałby skupić się, żeby czegoś nie widzieć.

Wsłuchiwał się w dźwięki natury. Za życia dużo czasu spędzał na jej łonie, nie miał więc problemów z jej akceptacją teraz. Wydawało mu się, że słyszy muzykę, która towarzyszyła mu od dzieciństwa. Grana była przez wędrownych grajków, którzy odwiedzali wioskę, gdy Emil zamieszkiwał ją razem z rodzicami. To dzięki tej muzyce miał ochotę wyrwać się ze szponów codzienności i pędzić przez siebie niczym… duch wolności.

Poczuł na swojej twarzy powiew wiatru, który dzielił się tym, co ze sobą niósł — zapachem lasów i roślin kwitnących wokół. Towarzyszył im szum wody oraz delikatny dźwięk fletów i tamburynów, słyszalny tylko dla niego.

Emil otworzył oczy i wstał, czując niesamowitą energię. Chwilę później ruszył przed siebie, biegnąc w stronę jednego z drzew. Wskoczył na nie i, chociaż początkowo chwytał się jeszcze gałęzi, później skakał po nich tak, jak po schodkach. W mgnieniu oka dostał się na szczyt, przeskakując z jednego wierzchołka drzewa na drugi. Nie istniały dla niego żadne zakazy, czuł się wolny jak nigdy dotąd. Poznał swoje możliwości podczas pierwszego spotkania z Anthonym, kiedy okazało się, że potrafi nabrać niesamowitej prędkości. Zupełnie tak, jakby… teleportował się z miejsca na miejsce.

Poruszając się po wierzchołkach, zeskoczył z krańcowego drzewa i znalazł się w drodze na jeden z Siedmiu Szczytów. Pokonywał spore odległości w nieopisanym tempie. Okazało się jednak, że nie sam. Chwilę później zorientował się, że podążają za nim Alissa i Arnold. Wyglądali tak, jakby byli wsłuchani w dźwięki natury, które niosły ich przed siebie.

Trójka przyszłych Strażników znalazła się wkrótce na ostatnim z Siedmiu Szczytów, wywołując poruszenie wśród zgromadzonych na dole uczniów. Emil spojrzał na swoich nowych znajomych, a oni uśmiechnęli się do siebie, przybijając piątki. Okazało się, że za życia wiele czasu poświęcali duchowej kontemplacji i rozwojowi fizycznemu.

— Doskonale, adepci!

Chłopak odwrócił się, słysząc jakiś głos. Nie dostrzegł obok nikogo oprócz Alissy i Arnolda. Jego uwagę zwrócił jednak śnieżnobiały gołąb, który usiadł na jednym ze wzniesień. Otoczyła go wiązka światła. Trójka adeptów zasłoniła oczy, by chwilę później ujrzeć przed sobą jednego z sędziów katedry, Gary’ego.

Alissa i Arnold ukłonili się grzecznie. Emil prychnął coś pod nosem, jakby zapomniał, że ma do czynienia z jedną z największych osobistości Dachu Świata, która jeszcze niedawno decydowała o jego losie.

— Wygląda na to, że ma pan niesamowicie uzdolnionych uczniów, profesorze! — krzyknął Gary, zerkając na stojącego na wzniesieniu Pauliego.

Pozostali zaczęli przemieszczać się w wyznaczone miejsce, by w końcu znaleźć się w pobliżu Siódmego Szczytu. Kiedy ostatni adept znalazł się wśród swoich, Paulie skinął głową i stuknął laską, w mgnieniu oka pojawiając się obok Gary’ego.

— Myślę, że to zasługa nie moja, lecz wcześniejszych doświadczeń — oznajmił, pochylając głowę z pokorą.

Gary uśmiechnął się lekko.

— Postanowiłem sprawdzić, jak się sprawy mają — wyjaśnił, ukradkiem zerkając na Emila. Chłopak poczuł na sobie jego spojrzenie, co nieco go zaniepokoiło. — Nie chciałbym sprawiać kłopotu tą niezapowiedzianą wizytą, profesorze.

— To żaden kłopot — rzekł Paulie, zakładając kaptur. Zdaje się, że wiedział, po co przybył Gary. Następnie odwrócił się w stronę pozostałych uczniów.

— Na kolejną lekcję przeczytajcie drugi rozdział podręcznika, by powoli przygotowywać się do testów. Dzisiaj dziękuję już za uwagę — powiedział. Potem kazał adeptom złapać się za ręce, by móc przenieść ich wszystkich z powrotem na ziemię. Alissa i Arnold dołączyli do grupy. Emil już chciał iść z nimi, kiedy Gary położył mu dłoń na ramieniu.

— Ty zostajesz ze mną, młody.

Chłopak powoli odwrócił głowę, by spojrzeć na Gary’ego.

— Coś się stało? — spytał nerwowo, widząc że uczniowie powoli zanikają, by później znaleźć się w pobliżu lasów.

— Mam nadzieję, że nie. Chyba że chcesz mi o czymś powiedzieć?

Emil przecząco pokręcił głową, poprawiając rękawy bluzy. Gary wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym położył mu dłoń na głowie.

Po chwili obaj zniknęli, zostawiając szum lasów za sobą.

Rozdział 8

Nieziemski apologeta

Gary przeniósł ich przed budynek Uniwersytetu Coelum. Poprawił kołnierz koszuli, po czym skierował swoje kroki w stronę gmachu, prowadząc za sobą Emila. Chłopak nie miał pojęcia, co się dzieje, bowiem mężczyzna do tej pory mu tego nie wyjaśnił. Nie wiedział też, czy aby na pewno może o to spytać, bowiem atmosfera wydawała się nieco napięta.

Kiedy znaleźli się w budynku, Emil przyjrzał się jego architekturze. Uniwersytet był rozświetlony kolorowymi promieniami słońca, bowiem jego okna stanowiły ogromne witraże. Ściany połyskiwały bielą, podobnie jak i wysokie kolumny wykonane w starożytnym, doryckim stylu. Były bogato zdobione złotymi emblematami. Schody wykonano z marmuru, lecz pomimo swej ciężkości wydawały się one lekkie i delikatne.

Na wielkim obrazie wiszącym nad schodami znajdował się tekst hymnu Obrońców:

Szukając mądrości, szukając prawdy

Dokonujesz najważniejszego wyboru

Wtedy twa droga i wiara zakłada

Że dotrzesz do wyznaczonego celu

Walczymy o wolność, uczymy się latać

By dotknąć nieba,

Pokonamy tysiące mil niesieni legendą zwycięstwa

Podejmij ten krok, upewnij się, czego ci potrzeba

Znajdź w sobie siłę, pędź w stronę słońca

By sprowadzić Dobro z powrotem do Nieba

Rozwiń swe skrzydła, Obrońco!

Emil rozejrzał się wokół. Właśnie odbywały się lekcje, ponieważ korytarze były w większości puste. Chwilę później chłopak zobaczył, że z jednego z gabinetów wyszedł Simon Petros, niosąc swój neseser. Kiedy zobaczył Gary’ego, uśmiechnął się i poprawił okulary.

— Bardzo dziękuję — powiedział, kiedy Gary wskazał na Emila. — Teraz pójdzie ze mną.

— Cała przyjemność po mojej stronie — odrzekł mężczyzna i pożegnał się z nimi, kierując się w stronę jednej z niebiańskich wind.

Emil zerknął na Petrosa, który przeglądał jakieś notatki w swoim neseserze. Mężczyzna chrząknął lekko i zamknął aktówkę, uprzednio chowając w niej plik papierów.

— Chodź ze mną — powiedział, kiwając głową w stronę schodów.

— Nie rozumiem… Co ja tu właściwie robię? Myślałem, że mam uczestniczyć w zajęciach — zaczął chłopak, posłusznie podążając za Petrosem.

— Owszem, o świcie miałeś tylko Zajęcia z Teleportacji — oznajmił profesor, skręcając w prawe skrzydło korytarza. — Udało ci się znaleźć ducha wolności już na pierwszej lekcji, to niezłe osiągnięcie, ale nie dlatego wezwałem cię tutaj.

Petros zatrzymał się przed mniejszymi schodami, na szczycie których znajdowały się drzwi prowadzące na dach budynku. Wziął w dłoń pęk kluczy, które zawsze przy sobie nosił, i odszukał wśród nich małego wytrycha, ozdobionego miedzianymi liśćmi laurowymi.

Po chwili on i Emil znaleźli się na dachu Uniwersytetu. Chłopak uśmiechnął się lekko. Słońce niemal rozlewało swoje promienie pomiędzy budynkami znajdującymi się w pobliżu. Petros skinął na niego głową i ruszył w stronę gzymsu.

Kiedy stanęli na krańcu dachu, Emil ujrzał pod sobą niezwykle wysokie istoty otoczone przedziwnym światłem. Przypominało ono skrzydła. Można je było zobaczyć, ale wymagało to ogromnego skupienia.

— To również Zajęcia z Teleportacji, jednak dla Obrońców drugiego czasokresu — oznajmił Petros, chowając klucze do nesesera. — Ściągnąłem cię tutaj, żebyś zobaczył, jak radzi sobie jeden z twoich towarzyszy.

Emil spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Nie rozumiem.

Profesor poprawił okulary, po czym zaprowadził go na dół. Dopiero teraz chłopak zauważył, że oprócz grupki uczniów stojących na granicy dachu, przy wejściu do budynku siedział Nicholas oparty o ściankę osłaniającą drzwi wyjściowe. Wyglądał tak, jakby znalazł się na skraju załamania nerwowego.

— Dziś jest pierwszy termin egzaminu z materializacji skrzydeł. Nicholas jeszcze nigdy się tak nie stresował, pomyślałem więc, że może twoja obecność doda mu otuchy. Słyszałem, że się dogadujecie.

Emil zmarszczył brwi. Znaczy… Pomijając fakt, że nie wiedział o Nicholasie prawie nic, to zamienili ze sobą parę słów. To ma niby wystarczyć?

— Spróbuj z nim porozmawiać — kontynuował Petros. — Może przekonasz go do podejścia praktycznego, bo wszystkie testy z teorii już zaliczył. Perfekcyjnie.

Nie było to wielkim zaskoczeniem. Emil zdążył już wywnioskować, że Nicholas musi należeć do prymusów tego uniwersytetu. Świadczył o tym jego sposób wypowiadania się, ale też podejścia do nauki. Czyżby ten geniusz bał się przyznać, że ma jakieś słabości?

— Postaram się, ale… Nie wiem, czy to coś da — oznajmił chłopak, wkładając ręce do kieszeni bluzy.

Petros uśmiechnął się lekko i poklepał go po ramieniu.

— Moi drodzy — powiedział, odwracając głowę w stronę adeptów Uniwersytetu. — Możemy powoli zacząć.

Kiedy jasnowłosi uczniowie rozprawiali między sobą, kto pierwszy ma spróbować swoich sił, Emil ruszył w stronę Nicholasa, witając się z nim.

— Och, cześć — powiedział chłopak, unosząc głowę. — Co tutaj robisz?

— Kontroluję cię. W końcu jestem liderem naszej trójcy, co nie? — odparł Emil, siadając naprzeciwko niego. — Słyszałem, że testy z teorii zdałeś idealnie.

— Są bardzo proste, wystarczy się nauczyć — oznajmił chłopak beznamiętnie. Złapał za wisiorek, który miał na szyi i zaczął się nim bawić.

— Co to właściwie jest? — spytał Emil, przyglądając się jasnobłękitnym koralikom, które niemal świeciły w blasku słońca. Zwieńczał je mały krucyfiks.

— To pamiątka, którą ofiarowali mi rodzice, zanim się rozstaliśmy.

— Zanim się rozstaliście? A gdzie oni są jest teraz?

Nicholas spojrzał na swojego rozmówcę dość wymownie, dając mu jasno do zrozumienia, że jego rodzice, w przeciwieństwie do niego, nadal żyją.

— Wybacz, w moim przypadku jest nieco inaczej — usprawiedliwił się Strażnik Dusz, unosząc dłonie.

Chłopcy zamilkli na chwilę. Emil przysłuchiwał się radosnym okrzykom uczniów Petrosa, który zapisywał wyniki każdego z nich w swoim dzienniku. Obrońcy teleportowali się w sposób podobny do Strażników, z tym wyjątkiem, że wokół tych drugich nie rozpościerała się niezwykła poświata, która po pewnym czasie materializowała się, stwarzając rajskie, lśniące skrzydła.

— Trzeba wiele pracy, by je wykształcić — odezwał się nagle Nicholas, który również wpatrywał się w swoich kolegów. — Każdy z nas dąży do zdobycia prawdziwych, silnych skrzydeł. Profesor nie skorzystał z tego przywileju, ale i tak jest mistrzem, jeśli chodzi o teleportację.

— Co trzeba zrobić, żeby zasłużyć? — spytał Emil, zerkając na niego.

— Z tego co wiem, Katedra ma dość specyficzne wymagania w stosunku do uczniów. Należy zdać wszystkie egzaminy zdobywając określoną liczbę punktów, przejść przez wiele testów sprawnościowych, takich na ziemi i w przestrzeni. No i podejść do egzaminu koronnego, by profesor mógł ocenić postęp materializacji.

— I właśnie dzisiaj masz taki test?

— Tak, ale… — Nicholas urwał, jakby nie chciał się do czegoś przyznać. — Boję się.

Strażnik Dusz zerknął na niego.

— Za życia cierpiałem na akrofobię. To lęk wysokości. Wydawało mi się, że tutaj nie będę musiał się z nim mierzyć. Ale wygląda na to, że powinienem z nim skończyć tam, na Ziemi.

— I to powstrzymuje cię przed podejściem do egzaminu? — spytał Emil.

Nicholas skinął głową, po czym ukrył ją w ramionach, jęcząc, że to straszny wstyd.

— Muszę zdać ten egzamin. Wiem to, ale jednak… Nie mam siły, żeby z tym walczyć.

Emil zerknął w bok, zastanawiając się, co teraz powiedzieć. Walka ze słabościami nie była łatwa, wiedział o tym. Jednak zaakceptowanie ich było już pierwszym krokiem na drodze do zwycięstwa. Skoro Obrońca wiedział, co mu dolega, powinien nad tym popracować. Nawet małymi krokami można dotrzeć na szczyt.

— Pomogę ci — powiedział nagle Emil, chwytając Nicholasa za ramię i pomagając mu wstać. — Miałem dziś pierwsze zajęcia, więc… Coś tam wiem.

Obrońca spojrzał na niego nieco sceptycznie, jednak chłopak wcale się tym nie przejął.

— Kiedy odbyły się twoje?

— Święta Rodzino, to było dawno, cały ziemski rok temu! — jęknął Nicholas, jednak zrobił to z uśmiechem. — Niech pomyślę. Jeśli dobrze pamiętam, to zaczynaliśmy od boskich technik skupienia.

— Świetnie. Przypomnij sobie, jak się wtedy skupiałeś i co sprawiło, że zacząłeś się przemieszczać z prędkością światła.

Nicholas zamknął oczy, chcąc odpowiedzieć na to pytanie. Myślał przez chwilę.

— Wiesz… Pamiętam tylko urywki. Ale chyba dam sobie radę…

Emil zbarczył brwi w geście zdziwienia. Tak szybko?

— Jesteś pewien? Czy…

— Tak! — odparł Nicholas, po chwili wycofując się. — Przepraszam. Denerwuję się.

Strażnik zacisnął usta, po czym zerknął na Petrosa. Zdaje się, że wszyscy uczniowie skończyli już swoje podejścia. Pozostał tylko jeden ochotnik.

— Dobra, pora z tym skończyć — mruknął Nicholas, idąc w stronę gzymsu.

— Jesteś gotowy? — spytał Petros, poprawiając okulary.

— Tak, panie profesorze — odparł pewnie chłopak. — W końcu kiedyś… muszę być.

Emil stanął obok Petrosa, zerkając na jasnowłosego Obrońcę. Wyglądało na to, że Nicholas bardzo nie lubił niedociągnięć kogokolwiek, a już na pewno nie swoich. Stanął na gzymsie, przygotowując się do skoku. Podczas egzaminu, by wznieść się w powietrze, należało nabrać pewnej prędkości, by w końcu oderwać stopy od ziemi i dokonać materializacji.

Petros zaznaczył coś na jednej z kartek, po czym skinął głową na Nicholasa.

— Możesz zaczynać.

Chłopak skinął głową. Zamknął oczy i stał przez chwilę w milczeniu. Po chwili wystawił jedną stopę naprzód, by opaść swobodnie na dach niższego budynku. Następnie przeskakiwał po wielu dachach, by dostać się na szczyt najwyższego budynku, znajdującego się naprzeciwko Uniwersytetu. Wokół jego sylwetki pojawiła się już niesamowicie świetlista aura, widoczna niemalże dla wszystkich zgromadzonych. Emil widział jeszcze, jak Nicholas waha się przez chwilę. Po chwili jednak zacisnął pięści w bojowej postawie. Kiedy je rozluźnił, skoczył z dachu budynku.

Leciał w dół przez krótki moment, by po chwili wzbić się w powietrze niczym ptak w przestworza. Emil uśmiechnął się, widząc to. Skrzydła zmaterializowały się. Były inne, niż te należące do pozostałych członków grupy — bardziej rozłożyste, ale też delikatne, złożone z wielu białych niczym śnieg piór.

— Niesamowite — mruknął Petros, drapiąc się po głowie. — Niezwykły widok. Wiesz, jak trudno było mi go przekonać?

Emil skinął głową i uśmiechnął się, podchodząc do gzymsu.

— Tak trzymaj, Nicholas! — krzyknął, układając dłonie na kształt tuby. — Dobrze ci idzie!

Wydawało się, że chłopak wcale tego nie słyszy. Był tak pochłonięty zadaniem, że nie zauważył, jak niebezpiecznie zbliża się skrzydłami do jednej z figur stojących na kolumnie niższego budynku.

Emil, widząc to, zaczął krzyczeć jeszcze głośniej.

— UWAŻAJ, ZA TOBĄ! SPÓJRZ W DÓŁ!

Była to najgorsza decyzja, jaką mogła podjąć osoba cierpiąca na akrofobię. Nicholas wykonał polecenie Emila i chwilę później zbladł. Uderzył jednym ze skrzydeł w bolec figury i poczuł się tak, jakby coś rozrywało mu plecy. Zaczął spadać.

— Wielkie nieba! — krzyknął Petros, chcąc ruszyć naprzód. Emil jednak go wyprzedził. Przeskakiwał z budynku na budynek, pędząc najszybciej, jak tylko potrafił. Odbił się od jednej z figur i skoczył przed siebie. Chciał złapać Nicholasa i wylądować z nim bezpiecznie na ziemi.

Nagle coś mignęło mu przed oczami. Chłopak nawet nie zdążył się obrócić, kiedy pojawił się przed nim wir latających kartek, niesionych jakimś ogromnym podmuchem wiatru. Emil złapał za stopę jednej z figur, zwisając z budynku. Ściągnął z twarzy dokument i zerknął na to, co było wypisane na kartce. Zwierzenia cierpiącej duszy?

Nicholas zatrzymał się w powietrzu, gdy wokół niego rozwinęły się potężne skrzydła, co najmniej dwa razy większe od samego Obrońcy. Jasnowłosy nie otwierał oczu jeszcze przez moment, dopóki nie usłyszał kojącego męskiego głosu.

— Nic ci nie jest?

Nicholas w końcu odważył się spojrzeć na swojego wybawiciela — najprawdziwszego apologetę. Miał on dość rozczochrane ciemne blond włosy, które mieniły się blaskiem w promieniach słońca. Nosił prostokątne okulary, za którymi były ukryte niewiarygodnie lśniące, szare oczy, skrywające w sobie niezwykłą troskę i powagę. Jak na ten rodzaj skrzydeł i umiejętności, wyjątkowo młodo wyglądał.

— Możesz mówić? — spytał mężczyzna, lądując z Nicholasem na jednym z dachów. Położył blondyna na stałym gruncie.

— T — tak… — wydukał Nicholas, wciąż wpatrując się w swojego wybawiciela jak w obrazek. — Dziękuję…

Chwilę później na dachu pojawił się Emil. Otrzepał swoje ubrania i wyciągnął przed siebie wszystkie kartki, jakie zgubił tajemniczy bohater.

— To chyba pańskie… — mruknął, podając je mężczyźnie.

— Moje dokumenty! — wykrzyknął skrzydlaty wybawiciel, zerkając na Emila z uśmiechem. — Bardzo ci dziękuję. Muszę już lecieć. Zajmij się przyjacielem, w porządku?

Mężczyzna chwycił za papiery i poprawił okulary, po czym rozwinął swoje skrzydła, stając na skraju dachu.

— Hej! Chciałbym chociaż poznać pańskie… imię — jęknął Nicholas, ale tajemniczy przybysz już zniknął mu z pola widzenia, pędząc przed siebie. Jego imponujące skrzydła zdawały się odbijać promienie, gdy przemieszczał się pomiędzy kolejnymi rajskimi budynkami.

Emil stanął obok Nicholasa, zerkając na niego podejrzliwie. Z twarzy chłopaka nie znikał rumieniec. Chwilę później blondyn uśmiechnął się lekko i runąłby do tyłu, gdyby nie czujność Strażnika.

Emil niemal złapał się za głowę. Od kiedy to Obrońcy tracą przytomność?

— Chwała Jego Magnificencji! Nic wam nie jest!

Ni stąd, ni zowąd, na dachu pojawił się Petros, niosąc ze sobą jakąś złotą buteleczkę. Odkręcił ją i wylał nieco świętej wody na dłoń, kropiąc nią twarz Nicholasa. Chłopak zaczął mrużyć oczy, po czym pokręcił głową i stanął na własnych nogach, chcąc przywołać się do porządku.

— Niech mnie wszyscy święci — mruknął profesor, poprawiając okulary. — Któż to był?

— Wyglądał jak… Boski Obrońca — powiedział Nicholas, a w jego głosie dało się słyszeć lekkie rozmarzenie.

Petros zmarszczył czoło i spojrzał na Emila, oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Chłopak również zerknął na niego i wzruszył ramionami. Sam chciałby znać odpowiedź. Miał tylko nadzieję, że to spotkanie nie namiesza Nicholasowi w głowie.

Rozdział 9

Niezwykłość Sacrum

Po tych osobliwych wydarzeniach Emil musiał wrócić do internatu, by zabrać pozostałe książki potrzebne na dzisiejsze zajęcia. W drodze do pokoju spotkał Alissę i Arnolda, którzy szykowali się właśnie do zajęć zwanych Lokalizacja Aury Duszy.

— Wejdźcie na chwilę do mnie, to pójdziemy razem — oznajmił Emil, bawiąc się swoim identyfikatorem.

— Serio? Pokażesz nam swój pokój? — zaciekawiła się Alissa.

— Tak, a co? To jest zabronione?

— Niektórzy nie mają w zwyczaju zapraszać innych do siebie, szczególnie w tym internacie — odparł Arnold, uśmiechając się lekko.

Kiedy przyjaciele weszli do pokoju Emila, ich pierwszą reakcją było rzucenie się na huśtawkę ogrodową. Chłopak spojrzał na nich, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie są młodsi od niego. A może to on był zbyt poważny?

Zabrał ze stołu książki Aura bez tajemnicPodstawy Parapsychologii Duszy, zaś Techniki Teleportacji zostawił. Spojrzał na kubek, który do tej pory stał w pokoju pusty. Tym razem znajdowała się w nim jakaś herbata. Emil podniósł naczynie. Przecież nie było go tutaj aż do teraz. Czyżby kubki napełniały się same? Czy to kolejna z wielu technik iluzji?

Kiedy posmakował malinowej herbaty, stwierdził, że to jednak prawda.

— Chcecie się czegoś napić? — spytał, pokazując oboju to, co trzymał w dłoni.

— Nie, dzięki! Mamy swoje własne cuda w pokoju — odparła Alissa, głową dotykając trawy. Nogi położyła na oparciu, bujając się na huśtawce w dość nietypowy sposób. Normalnym ludziom w takich warunkach zaczyna kręcić się w głowie, ale ona była na to odporna.

— Swoje własne cuda? — zdziwił się Emil, sącząc herbatę. — To znaczy?

— To, co wydaje się niemożliwe — wtrącił Arnold enigmatycznie.

— Chciałbym to kiedyś zobaczyć — mruknął Emil, zapinając torbę. Odłożył kubek na blat, po czym założył torbę przez ramię. — Gotowi?

Przyjaciele zwinęli się z huśtawki i zebrali swoje rzeczy, kierując się w stronę drzwi. Emil przytknął identyfikator do czytnika, by zamknąć pokój. Wszyscy ruszyli przed siebie. Idąc do Akademii, Emil zastanawiał się, co jest problemem Nicholasa. Owszem, strach. Interesujące jednak było to, skąd się wziął i jak długo go męczy. Musiał być jakiś sposób na to, by go przezwyciężyć.

Poza tym, kim był ten tajemniczy wybawiciel? Emil był zaskoczony prędkością, z jaką się przemieszczał. Musiał robić coś ważnego, skoro posypały się za nim wszystkie papiery. Czy to możliwe, że zmierzał z tymi raportami do Katedry i zobaczył, jak Nicholas spada? Jego czas reakcji był nadludzki. Ciekawe, czy mógłby udzielać rad, bo Emil miał zamiar się podszkolić w teleportacji. Przecież… Jeszcze niedawno jego radością życia był parkour. Nie musiał z niego rezygnować, wręcz przeciwnie — mógł się przecież doskonalić.

Uczniowie weszli do budynku Akademii, idąc do sali, w której odbywały się zajęcia. Emil jeszcze nie zwiedził budynku szkoły, ale Alissa i Arnold zdążyli już obejrzeć całe lewe skrzydło i wiedzieli, gdzie szukać. Należało skierować się w stronę przejścia pomiędzy poczekalnią a pokojem nauczycielskim, wyminąć mały hol i wejść po krętych schodach na drugie piętro, by następnie przejść cały korytarz i odnaleźć salę ukrytą na samym końcu tej pokręconej trasy.

— Chyba dotarliśmy — oznajmiła Alissa, kładąc swą torbę na podłodze. Arnold przeciągnął się.

— Gdzie zniknąłeś dziś po zajęciach z Pauliem? — zagaił, zerkając na Emila.

— Obserwowałem Obrońców, mieli jakiś egzamin — odparł chłopak obojętnie. Widząc zdziwienie na twarzach nowych znajomych, nie bardzo wiedział, co jeszcze ma powiedzieć.

— Petros zaprosił cię na zajęcia? — wtrąciła Alissa, wyciągając z torby swój notes. — Znasz kogoś stamtąd?

Emil skinął głową. Nie tylko stamtąd, chociaż tego wolał już nie mówić.

— A co, wy nie?

Alissa i Arnold wymienili się spojrzeniami. Dziewczyna poprawiła swój beret.

— Wiesz… Niektórzy uczniowie nie trzymają ze sobą — wyjaśniła. — Każdy pracuje na własną rękę. Nie wyobrażam sobie Oskarżyciela, który dogadałby się z Obrońcą. Osobiście nie trawię niektórych bezczelnych istot z Tenebris College.

Emil milczał, wysłuchując historii Alissy. Natknęła się kiedyś na kilku adeptów tej szkoły i nie była zadowolona. Adepci Tenebris mają tendencję do rzucania wszystkim, czym popadnie i niszczenia rzeczy, które nie należą bezpośrednio do nich. Ponadto potrafią być niezwykle aroganccy i krytykują wszystko, co znajduje się wokół.

— Jakby tego było mało, mamy z jednym dzisiejsze zajęcia z Parapsychologii Duszy. Na szczęście to nie potrwa długo, ponieważ musi tylko zdać zaległy egzamin. Chwała Jego Magnificencji, bo nie wiem, czy bym to zniosła — zakończyła Alissa, zakładając ręce na piersi.

— Nie jest tak, że oni wszyscy są zepsuci do szpiku kości — wtrącił nagle Arnold, wstając z podłogi. — Myślę, że to raczej sprawa pomiędzy Dyrektorem Sieglem a poszczególnymi wykładowcami. Może dochodzi w kadrze do jakichś spięć i uczniowie podzielili się na obozy. Tak między nami, to podobno nie wolno im opuszczać internatu. Coś musi być na rzeczy.

Emil skinął głową, słowem nie wspominając o tym, co widział podczas wizyty w Tenebrae albo że w ogóle postawił stopę na tamtej ziemi. Był już święcie przekonany, że wywołałby tym niemałe zamieszanie. Ta sprawa najwidoczniej miała drugie dno. Ale jeśli to Siegel jest Dyrektorem Tenebris College i wysokim dostojnikiem tamtych stron, to ktoś… Zbuntował się przeciw niemu? Czy możliwe jest buntowanie się przeciwko buntowi?

— Nie mówmy już o tym — oznajmiła Alissa, kończąc tę dyskusję, bowiem na horyzoncie pojawił się jakiś nieznany im dotychczas wykładowca. Podążała za nim grupka uczniów, którzy dopiero co zebrali się na zajęcia.

Mężczyzna miał na sobie czarny wełniany sweter. Poza tym, nosił dość okazałą brodę i wąsy, zaś jego ciemne włosy były zaczesane na bok. W jego lazurowych oczach widoczne było podekscytowanie. Ściągnął plecak z ramienia i pogrzebał w nim przez chwilę, po czym znalazł klucz do sali. Otworzył ją i zaprosił uczniów do środka.

Strażnicy znaleźli się w pomieszczeniu, w którym stały tylko krzesła umieszczone jedno obok drugiego, tworzące na środku sali coś w rodzaju koła. Wykładowca kazał wszystkim zająć miejsce, po czym rzucił plecak w kąt i klasnął w dłonie.

— Jestem Malachiasz Maedoc, prowadzę zajęcia, które zwą się Lokalizacja Aury Duszy — zaczął mężczyzna, witając się z przybyłymi. — Na wstępie powiem, że jeśli ktoś nie ma dzisiaj podręcznika to niech się nie martwi, kilka egzemplarzy na grupę wystarczy.

Maedoc zajął jedno z wolnych krzeseł, rozsiadając się wygodnie. Zdaje się, że wywarł dobre wrażenie na uczniach, ponieważ ci uśmiechali się lekko.

— Spróbujmy się poznać — kontynuował mężczyzna, splatając dłonie na klatce piersiowej. –Jak myślicie, co będziemy robić?

Jeden z uczniów podniósł dłoń.

— Lokalizować… aurę duszy? — bąknął.

Maedoc zaśmiał się lekko, przyjmując bardziej swobodną postawę.

— Doskonała dedukcja — oznajmił, kiwając głową. — A jakieś… inne propozycje?

Tym razem dłoń uniosła Alissa.

— Naprawdę chodzi tylko o poznanie siebie, prawda?

Maedoc wydął usta i pokiwał głową, zadowolony z tej odpowiedzi.

— Czy ktoś widział ludzką aurę za ziemskiego życia lub tuż po samym przejściu? — spytał mężczyzna, rozglądając się po sali. Tylko jedna osoba podniosła dłoń.

— Możesz nam opisać swoje wrażenia?

— Nie bardzo wiem, jak — odparł Emil, trzymając ręce w kieszeni bluzy. — Na razie domyśliłem się tylko, że moje widzenie aury różniło się od ziemskiego. Ludzie widzą wiele kolorów roztaczających się wokół sylwetki, ja — tylko trzy. Poza tym, aura samej duszy znajdującej się w Zaświatach jest dla mnie świetlista, niemal biała.

— Niesamowite — oświadczył Maedoc, pochylając się lekko. — Nie sądziłem, że tak szybko wyciągniesz wnioski. Strażnik Dusz dostrzega to dopiero podczas drugiego czasookresu nauki.

Pozostali uczniowie spojrzeli po sobie, bowiem to wyznanie wywołało zamieszanie.

— Te zajęcia mają wam pomóc zlokalizować duszę, która ma zostać sprowadzona na Drugą Stronę — wyjaśnił mężczyzna, kończąc szepty. — Dlatego musicie nauczyć się wypatrzeć ją, zanim zrobi to ktoś inny lub coś innego. Będzie wam to bardzo potrzebne w przyszłej pracy.

Mężczyzna wstał z krzesła, przechadzając się po sali.

— Na Ziemi aura wskazuje na stan, w jakim jest umysł, ciało i dusza. To słowo wywodzi się z greki i oznacza tyle, co bryza. Musicie wiedzieć, że oczy dusz, które już znalazły się po Drugiej Stronie, są o wiele ważniejsze od aury, ponieważ — jak wasz towarzysz zdążył już zauważyć — aury już znajdujące się w określonym świecie Drugiej Strony są zazwyczaj jasne, świetliste. Wykonamy pewne ćwiczenie, żeby się o tym przekonać.

Maedoc z powrotem usiadł na krześle.

— Usiądźcie naprzeciwko siebie i spójrzcie sobie w oczy. Następnie spróbujemy wspólnie powiedzieć coś o danej osobie. Zajrzyjcie do podręczników w poszukiwaniu odpowiedzi. Uczniowie przesuwali krzesła, wpatrując się w siebie. Większość z nich po jakimś czasie wybuchała śmiechem, próbując opisać swojego towarzysza. Emil siedział spokojnie, czekając aż Alissa przestanie się na niego patrzeć.

— Skończyłaś już? — spytał po jakimś czasie, czując się nieco dziwnie.

— Jeszcze nie. Czegoś tu nie rozumiem. Kiedyś nie miałeś oczu w jednym kolorze.

— Mówisz od rzeczy. To idiotyczne.

— To dość niespotykane — odparła Alissa, zaglądając w karty Aury bez tajemnic. — Łączysz w sobie kilka, a może nawet kilkadziesiąt cech. Czerwień oznacza przywództwo, żółty kreatywność, a zieleń spokój. Ale to nie wszystko! Przecież te barwy łączą się ze sobą, nawet ze sobą walczą, co sprawia mi dodatkowy kłopot w określeniu twojego charakteru. Uznajmy, że jest on po prostu złożony.

— W twoim przypadku widzę tylko jeden kolor — oznajmił Emil, przewracając strony podręcznika. — Niebieski, który oznacza błyskotliwość i szczerość.

— Cała ja — zaśmiała się dziewczyna, poprawiając beret. — Czekaj, Arnold ma oczy, których poświata wpada w złoto. — Alissa zaczęła czytać, po czym zaśmiała się jeszcze głośniej i popukała chłopaka w ramię. — Wiedziałam, że jesteś leniem.

— Hej! Napisano tutaj, że mój potencjał uruchamia się dość późno. Nie zapomnij też, że złoto to barwa władców. No i faktycznie jestem pracowity. I skromny.

— Widać! — powiedziała dziewczyna i po chwili wszyscy troje zaśmiali się.

Gdy uczniowie bawili się jeszcze w opisywanie charakterów, Emil przyjrzał się temu, co Maedoc napisał na temat oczu barwy indygo. Kompletnie nie pasowało mu do to charakteru jedynej osoby, u której widział ten kolor — u Jeremy’ego. Nie wyglądał on na oświeconego czy chętnego do pomocy innym. Poza tym, na pewno nie wziąłby na swoje barki odpowiedzialności za cały świat i kompletnie nie nadawał się do nauczania innych. Czy wykładowca mógł się aż tak pomylić?

— Co tam? Jakieś wątpliwości? — spytał Maedoc, który pojawił się nagle obok Emila.

— A co jeśli dusza ma zupełnie inny charakter, niż mówi nam kolor jej oczu lub aury?

— Jest tylko jedno wyjaśnienie. Ma ku temu jakiś cel — wyjaśnił mężczyzna. — Kolor oczu to tak naprawdę wizja tej części charakteru, która nami rządzi. Po śmierci kolory aury przelewają się do oczu i wygrywa ten, który najlepiej opisuje naszą mentalność.

Profesor zamyślił się przez chwilę.

— To dość skomplikowany problem. Myślę, że powinieneś zadać to pytanie wykładowcy prowadzącemu Parapsychologię Duszy — zakończył Maedoc. Klasnął w dłonie, przywołując rozgadaną grupę do porządku.

— Mam nadzieję, że dowiedzieliście się o sobie czegoś ciekawego. Oczywiście nie musicie się tym sugerować z całą pewnością. To tylko jedna z teorii, którą zawsze można rozszerzyć, jednak jest ona bardzo pomocna w rozumieniu całego procesu przejścia. Niech nie martwią się ci, którzy jeszcze nie dostrzegli aury, będziemy to ćwiczyć. Na rozgrzewkę możecie wykonać jedno z ćwiczeń przeznaczonych do tego tematu. Wszystko na dzisiaj, dziękuję.

Uczniowie zebrali swoje rzeczy, wychodząc z klasy. Maedoc wziął swój plecak i chwycił za klucz, którym otworzył klasę.

— Widzę, że coś cię martwi — powiedział, dostrzegając czekającego w progu Emila.

— Nadal nie rozumiem, dlaczego kolor nie zawsze pokrywa się z pańskim opisem.

Maedoc podparł brodę zaciśniętą pięścią i podumał przez chwilę. W którymś momencie uniósł głowę i pstryknął palcami.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 25.2
drukowana A5
za 66.09