I.
Otworzyła bramę w starej, zabytkowej kamienicy, w której mieszkała. Tu zawsze było ciemno i mroczno. Zanim padło blade światło ze smętnie zwisającej żarówki, miała wrażenie, że wchodzi w czeluść bez dna. Jak zwykle szybko sięgnęła do kontaktu, a w jej ruchu widać było nerwowość.
Jakby ten szybki ruch dłonią do kontaktu miał wydrzeć ją z tej czeluści i przenieść do innego świata.
Stała przez chwilę przy wielkiej skrzynce na listy, bez ruchu, bez oddechu. Nasłuchiwała. Robiła to za każdym razem, wchodząc do bramy.
Kilka schodków dzieliło ją od mrocznej części klatki schodowej, od starych, niegdyś może pięknych oszklonych drzwi z witrażami. Za nimi były schody na piętra i inny korytarz do piwnic. Tego miejsca bała się najbardziej, tam nie docierało światło.
Tam mogło kryć się wszystko lub nic.
Jej oczy ogarnęły mrok i niczego nie zauważyły. Jej uszy nie usłyszały żadnego szelestu. Westchnęła cicho z ulgą. Najszybciej, jak mogła, pokonała dwa pietra i drżącymi rękoma wsadziła klucz w zamek. Jeszcze sekunda, dwie i wiedziała, że dziś jest bezpieczna.
***
Trzymała w dłoniach rękę swojej matki, pełną maleńkich, granatowych żyłek pośród skóry, która marszczyła się jak piasek na nadmorskiej wydmie. Delikatnie pogłaskała spracowaną dłoń, a potem odgarnęła z policzka pasemko posiwiałych włosów. Z twarzy matki spoglądał smutek, nie widać było w niej cierpienia, choroby. Smutek.
Nie zawsze ich relacje były dobre. Może dlatego, że wychowywała ją i rodzeństwo zupełnie sama, zabiegana, zapracowana, by móc im zapewnić chociaż minimum. Cały obowiązek wychowawczy właściwie przejęła starsza siostra. Tak to pamiętała.
Za czasów nastolatki dała nieźle w kość swojej matce, wstydziła się tego po dziś dzień. Potem uspokoiła się, przestała poszukiwać przygód. Szybko wyszła za mąż.
Za szybko.
Czasami miała wrażenie, że w tym zamążpójściu chciała się schować przed całym światem, dorosnąć za wszelką cenę. Po kilkomiesięcznej znajomości powiedziała „tak” i natychmiast zapragnęła mieć córkę. Wydawało jej się, że u boku cichego, spokojnego męża, zazna jakiś wewnętrzny spokój. Pomyliła się.
Siedząc w szpitalu przy łóżku swojej matki, już od dawna wiedziała, że jej wejście w dorosłość oznaczało samotność w podejmowaniu ważnych, codziennych decyzji. Wiele razy ją to przytłaczało, nie tego spodziewała się po byciu mężatką.
Dopiero wtedy bardzo zbliżyła się do swojej rodzicielki. Przegadały ze sobą mnóstwo godzin, spędziły razem mnóstwo czasu i dopiero wtedy poczuła, jak to jest tęsknić za towarzystwem matki, kiedy nie było jej w pobliżu. Dzwoniła więc często do niej, by przyjechała. Na kawę, na obiad, na pogaduchy. Cieszyła się, gotując dla niej, według jej recepty i smaku. Tak naprawdę w ostatnich latach zrozumiała, co to znaczy kochać matkę i jak silna jest to więź. Łapała się na myśli, że zmarnowała wiele lat, traktując ją jak kogoś oczywistego, kto zawsze jest, a wcale nie musi być. Że nie była jej potrzebna, kiedy się już dorosło. Wstydziła się tego.
Ciągle miała nadzieję, że wynagrodziła jej trudy opieki nad nastolatką. W ostatnich miesiącach wiele się zmieniło, brakło jej czasu dla matki. Dużo pracowała, często nie było jej w domu. Rzadko rozmawiały, zajęta domem, pracą, dziećmi. Uświadomiła sobie to teraz, siedząc na tym twardym krzesełku w szpitalnej sali.
— Przyjdę jutro, Mamuś. Na pewno porobią już jakieś badania i wszystko będzie dobrze, nie smutaj się… — uśmiechnęła się lekko.
Wstając, szurnęła krzesełkiem szpitalnym, zawstydziła się swoim pośpiechem i jeszcze raz uśmiechnęła się do tej smutnej, ukochanej twarzy, jakby chciała przeprosić, że znowu nie ma czasu, znowu się gdzieś spieszy.
Nie lubiła szpitali. Stanęła przy drzwiach windy, nadusiła guzik, gdzieś w głębi rozległ się jęk jakiegoś pacjenta i wzdrygnęła się mimowolnie. Z miejsca, w którym stała, widziała łóżko, na którym leżała jej matka. Podniosła rękę, pomachała na pożegnanie pasemkom posiwiałych włosów bezwładnie rozrzuconych na białej poduszce. Teraz dopiero zobaczyła bladość i to, że widać tylko włosy i oczy wpatrzone w nią. Drzwi windy otworzyły się z hukiem, więc weszła, nacisnęła guzik z wytartą od miliona ludzkich palców literkę P i patrzyła, jak odrapane drzwi zasłaniają mizerną, kredowobiałą twarz.
Niemal wybiegła z tego przygnębiającego ją gmachu i z ulgą wciągnęła w płuca wczesnowiosenne powietrze. Wyszarpnęła z kieszeni kurtki telefon i wybrała numer.
— No słuchaj, siostra, byłam u mamy, właśnie wyszłam. Nie, nic nie badali jeszcze, a lekarza nie było, jutro....dziś niedziela… — drugą ręką otworzyła drzwi samochodu i wsunęła się do środka — Tak, jutro trzeba go złapać koniecznie. Jest słaba, ale chyba już dali coś przeciwbólowego. Ja jestem jutro w pracy, potem mam szkolenie, przyjadę wieczorem, więc wpadnij do mamy w południe. No buźka, jadę coś zjeść, padam z nóg!
W drzwiach domu przywitały ją dwie małe, rozczochrane główki, jak zwykle rozszczebiotane. Na wyścigi próbowały opowiedzieć swój dziecięcy dzień.
— Mamo, mamo, a ty wiesz, co Kuba dziś zrobił?! Wszyscy się śmieli z niego!
— Śmiali, Dorotko, nie śmieli…
— No śmiali, śmiali, bo on wszedł na stolik na obiedzie, a potem spadł i mamo! On się posikał! W starszakach posikał się w spodnie!
— Ale śmieszne, ale śmieszne, może go bolało? — wtrąciła mniejsza główka — ty to zawsze się śmiejesz, jak coś boli kogoś…
— Myszka ma rację — odpowiedziała, głaskając równocześnie małe czółka — pewnie, że nie powinien Kubuś chodzić po stole, ale jak się spadnie, to boli i na pewno się mocno zawstydził, że spadł i się posiusiał. A moje dziewczynki kolację już zjadły? Bajeczka obejrzana?
— Tak! Tak! Tak! — usłyszała
— No to nalewamy wodę i czas na mycie brudnych buziaczków i łapeczek! Do łazienki marsz! — dwie małe główki pobiegły w stronę łazienki, przepychając się wzajemnie, która pierwsza.
Sama ściągnęła kurtkę i powolnym ruchem powiesiła ją na wieszaku, z trudem pochyliła się, by zdjąć buty. Oparła się jedną ręką o kant szafy i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Na jej twarzy zagościł grymas, gdy zobaczyła w odbiciu lustra przechodzącego właśnie męża.
— Zajmiesz się dziewczynkami? — spytała
— Jasne, naleję im wody do wanny — zaszurał kapciami i udał się w ślad za córkami do łazienki
Spojrzała jeszcze raz w lustro i miała ochotę pokazać język, zupełnie jak jej przedszkolne szkraby, kiedy się na coś na siebie gniewały. Stała oparta o szafę i zastanawiała się, kiedy ostatnio ze sobą rozmawiali, ale nie mogła sobie przypomnieć. Chyba nigdy. Ich rozmowy najczęściej były tylko dialogiem, szybką wymianą zdań na temat dzieci albo pogody. Jej mąż był nudny. Ona myślała o nim, jak o nudnym.
— Co z twoją mamą? — usłyszała głos dobiegający z łazienki.
— Na razie nic nie wiadomo — kolejny grymas pokazał się na jej obliczu — „Jakby cię to w ogóle interesowało” chciała dodać, ale zamilkła. Nie chciała być niegrzeczna, nie chciała go zaczepiać. Chciała mieć święty spokój i chciała, żeby już nie interesował się jej życiem, jej emocjami i jej rodziną.
Rozejrzała się po ich maleńkim mieszkaniu, które z korytarza mogła niemal całe ogarnąć wzrokiem. Było maleńkie, tylko 2 pokoje z kuchnią i łazienką, ale ciągle czuła dumę, że je ma, że je wywalczyła od urzędników. Chwilę patrzyła, jak błyszczy podłoga, a na małym dywaniku nie ma ani okruszka. Koło komody poniewierała się lalka Dorotki, rzucona pewno, gdy dziewczynki usłyszały, że wraca do domu. Leżała z szeroko rozpostartymi rączkami, a niebieskie szklane oczy zdawały się patrzeć na Annę z wyrzutem.
A jednak Anna usłyszała znowu człapanie. Stanął przy niej. Za blisko. Podświadomie odsunęła się od niego o krok, jak robiła od dłuższego czasu. Bliskość powodowała, ze czuła dyskomfort. Odkąd pamiętała, bliskość innych osób ją drażniła. Nie lubiła tłoku w tramwaju, nie lubiła przypadkowych dotknięć i nie lubiła siadać tyłem do drzwi. Kiedyś akceptowała jego obecność i jego czułość, ale to się skończyło i chociaż nie chciała, zaczęła go traktować jak innych obcych ludzi.
— Jestem zmęczona, pogadamy później, położę spać dziewczynki.- Zgrabnie ominęła jego postać, bardzo uważając, by przypadkowo nie dotknąć go nawet wierzchem dłoni.
Każdą kolejną czynność wykonywała szczególnie starannie, przedłużając chwilę, w której zostaną sami ze sobą, bez bezpiecznego towarzystwa ich córek.
W tej udawanej krzątaninie zobaczyła, że Piotr wpatruje się w ekran telewizora i wyglądał na bardzo zainteresowanego tym, co ogląda. Wykorzystała tę chwilę, wzięła szybki prysznic, otuliła się szlafrokiem i zabrała się za rozkładanie ich kanapy.
— Słuchaj… — usłyszała i jej ciało automatycznie zdrętwiało, jak pod wpływem zimnej wody — Nie martw się, na pewno wszystko będzie dobrze.
— Musi być dobrze, to tylko podejrzenie kamieni — odpowiedziała i wyjątkowo dokładnie zaczęła układać poduszki — jestem padnięta, a jutro ciężki dzień.
— Co planujesz?
— A co mogę planować? Głupie pytanie. Przecież wiesz, że rano praca, potem mam szkolenie, a wieczorem podjadę do szpitala do mamy — nie chciała być agresywna, ale sama usłyszała w swoim głosie zniecierpliwienie i niechęć.
— Tak tylko pytam! — sapnął — odwiozę dziewczyny do babci po przedszkolu, bo mam spotkanie…
— Oczywiście, twoje spotkania są tutaj najbardziej istotne! — przerwała mu i rzuciła w złości wciąż trzymaną poduszkę — ja będę pracować na chleb, a ty będzie uprawiał dyskusje na temat Boga ze znudzonymi babciami, bo najważniejsze jest to, że w przyszłości lwy nie będą zabijać owieczek, a ty znajdziesz się po śmierci w obiecanym Raju!
— Nie zaczynaj znowu… — już nie patrzył na nią, skierował wzrok w ekran telewizora.
— Masz rację, nie mam co zaczynać, bo niewiele do ciebie dociera, jak zwykle! — wcisnęła się pod kołdrę i niemal przytuliła do ściany, zostawiając na tapczanie tyle miejsca, by Piotr kładąc się, przypadkiem jej nie dotknął. Robiła tak drugi rok.
— Dobranoc! — rzuciła jeszcze, ale usłyszała w odpowiedzi zamiast Piotra, piskliwy kobiecy głos, dobiegający z telewizora.
— No Królewny, proszę mi obiecać, że dziś będziecie bardzo grzeczne! — Anna szybkim ruchem rozbierała dziewczęta w przedszkolnej szatni. Czapka jedna, czapka druga, dwa różowe szaliki, które jak na złość nie chciały wpakować się w rękawy kurteczek — zobaczymy się dopiero wieczorem, bo mama ma dziś bardzo dużo ważnych spraw do załatwienia.
— No ale mamuś, obiecałaś, że upieczemy ciasteczka dla babci … — buzia Myszki wygięła się w podkówkę — a babcia musi jeść nasze ciasteczka ryżowe, to szybciej wyzdrowieje!
— To prawda, Myszko, i upieczemy dla babci pyszne ciasteczka, ale naprawdę nie dzisiaj!
— A kiedy? Zawsze obiecujesz i nie masz czasu — wtrąciła Dorotka — to nie fair!
— Wiem, wiem, jest mi przykro, ale mama musi pracować, bo jak nie będzie pracować, to kto kupi płatki ryżowe na ciasteczka? Hę? — Anna przygarnęła małe ciałka do siebie — obiecuję, że jutro przyjdę wcześniej z pracy i zaraz po obiadku zabierzemy się do pieczenia super ciastek!
— Słowo? — Myszka potarła swój nosek zanim podniosła dwa paluszki do góry — nie kłamujesz teraz?
— Nie, nie kłamuję — Anna roześmiała się serdecznie i też podniosła dwa palce w geście obietnicy — a teraz moje kochane królewny pójdą do swoich koleżanek, a mama do swoich w pracy i bardzo będę za wami tęsknić do wieczora — przytuliła jeszcze raz obie dziewczynki, ale te już wyrywały się do swojego dziecinnego życia.
Dorotka zobaczyła swoją najlepszą przyjaciółkę Patrycję w drzwiach i w podskokach udała się w jej kierunku. Tylko Myszka nagle zawróciła, zarzuciła Annie rączki na szyję
— Kocham cię mamuś i też będę tęsknić — Annie zrobiło się ciepło w sercu, przygarnęła mocniej Myszkę do siebie i obcałowała niesforną grzywkę na czole córki.
— Pa, skarbie, baw się dobrze. Jesteś mamy całym światem! — ucałowała dwie małe łapki i Myszka już teraz pobiegła do swojej grupy.
Anna stała jeszcze moment, patrząc w ślad za córkami.
„O szlag, jeśli znowu spóźnię się do roboty, to będzie nas dwóch bezrobotnych!” — przemknęło jej przez myśl i gwałtownie ruszyła w stronę wyjścia.
Na dworze było niemal ciepło, zima powoli zbliżała się do końca, ale nieprzyjemny dość wiatr przypominał, że to dopiero początek kwietnia. Właśnie w tym momencie wtargnął z całym swoim złośliwym impetem pod niezapiętą kurtkę Anny, więc obiema rękoma zgarnęła poły i szybkim krokiem ruszyła do samochodu. Stanęła gwałtownie w połowie drogi, a na jej twarzy widać było panikę.
— „Szlag, szlag, torebka!” — rzuciła w myśli kilka brzydkich przekleństw na swoje roztargnienie i biegiem ruszyła z powrotem do szatni. Na szczęście natychmiast jak otworzyła drzwi do przedszkola, na małej ławeczce pod wieszaczkiem z truskawką Dorotki, leżała jej torebka.
— O matko, przepraszam panią najmocniej — powiedziała do starszej pani, która stała przed wyjściem, a Anna z impetem na nią wpadła, chcąc niemal w biegu chwycić zapomnianą torbę — nie uderzyłam pani?
— Co wy się tak dzieci spieszycie? Powoli, a nie trzeba będzie szukać swojej głowy — fuknęła starsza pani i obrzuciła Annę spojrzeniem od stóp do głów pełnym oburzenia.
Anna nie czekała na dalsze złorzeczenia, chwyciła swoją torebkę i tak samo jak wpadła, tak samo biegiem wypadła przez drzwi. W drodze do samochodu grzebała nerwowo, poszukując kluczyków.
„Spóźnię się! No gdzie ja je wsadziłam? ' — w głowie pojawiła się myśl, że zgubiła gdzieś kluczyki, ale przecież pamiętała, że wsadzała je do torebki. Rozejrzała się dookoła, czy przypadkiem nie spadły jej na chodnik, kiedy wysadzała dziewczynki, ale nigdzie nie dostrzegła znajomego kształtu breloczka. Wsadziła obie ręce do kieszeni i nagle poczuła pod palcami kształt klucza — „Jest! Co za ulga! Byle nie było korków, bo ten dzień nie zaczyna się dobrze!” pomyślała.
Jeszcze rozdygotana odgarnęła włosy spadające jej na twarz, odetchnęła głęboko i odpaliła samochód. Praca silnika uspokoiła ją, lubiła prowadzić i lubiła wsłuchiwać się w mruczenie silnika. Wcisnęła pierwszy bieg i rozglądając się, spokojnie włączyła samochód do ruchu. Zielona fala, marzyła o zielonej fali, jak zapewne setki kierowców poruszających się przed nią i za nią. Jedne światła, drugie światła, trzecie światła, skręt w prawo przy ogromnym gmachu biblioteki. Anna znała drogę na pamięć. Wyjechała zza zakrętu i nagle musiała się zatrzymać, przed nią stał cały sznur czerwonych światełek tylnych lamp.
Zaklęła w głowie :
„No to koniec, szefowa mi urwie łeb, cholera jasna!” — próbowała zerknąć, jak dług jest korek i czy jest szansa, że droga szybko się udrożni. Miała rzucić w myślach jeszcze kolejny stek przekleństw, ale w torebce rozległ się dźwięk telefonu. Prawą ręką szperała w swojej przepastnej torbie w poszukiwaniu dzwoniącego urządzenia, a lewą manewrowała kierownicą, posuwając się jak ślimak nieco w przód, bo samochody przed nią ruszyły.
— Słucham! — niemal ryknęła do słuchawki, bo nie zdążyła sprawdzić na wyświetlaczu, kto dzwoni.
— A coś ty taka nerwowa od rana? — ze słuchawki rozległ się głos Gośki, najlepszej przyjaciółki Anny — aż strach się ciebie bać! Co się stało?
— Bo stoję w korku, spóźnię się do pracy, dziewczyny rano marudziły strasznie, a teraz jeszcze to!
— Dlaczego Piotr nie odprowadza do przedszkola dziewczynek? Przecież byłoby ci łatwiej, rozmawiałyśmy o tym. Po co jesteś taka uparta?
— Oj, wiesz, ze mam ostatnio dla nich mało czasu, więc chociaż rano trochę z nimi pobędę, muszę po prostu wstawać wcześniej, cała tajemnica. Ale rano jestem nieprzytomna, znasz mnie — Anna mimo wszystko zaśmiała się do słuchawki. Nikt nie znał jej tak dobrze, jak Małgorzata. Poznały się jako nastolatki z mlekiem pod nosem jeszcze.
Dwie wysokie, z nogami jak patyki sięgającymi nieba. Od samego początku przypadły sobie bardzo do gustu, miały takie samo poczucie humoru i mogły gadać godzinami o sprawach ważnych i mniej ważnych i o takich bez sensu. Śmiały się z tego samego i te same filmy powodowały u nich wybuch płaczu. Dobrze czuły się w swoim towarzystwie.
Małgorzata w tym samym czasie, co Anna, wzięła ślub i w tym samym czasie urodziła swoje dzieci Tomka i Agnieszkę. Obie wspierały się w swoich pomysłach, ale też krytykowały się wzajemnie za złe wybory.
— To teraz nie marudź, tylko śmigaj do pracy, zadzwonię wieczorkiem — usłyszała Anna — chciałam tylko spytać o twoją mamę, ale nie wiedziałam, że prowadzisz.
— Tak, prowadzę 3 km/h …. drzewa mi przy tej prędkości śmigają z prędkością światła — Annę zawsze rozmowa z Gośką wprowadzała w dobry nastrój — wieczorem jadę do szpitala, Maria ma mi potem powiedzieć, jakie badania robią i czy jest diagnoza. To pa! Zdzwonimy się później!
Anna rozłączyła rozmowę i odwróciła głowę na moment, by odłożyć telefon na siedzenie obok. I nagle uderzyła głową w kierownicę. Tak bardzo zaskoczyło ją to uderzenie, że nie poczuła początkowo bólu. Automatycznie nadusiła pedał hamulca i podniosła głowę. Przód jej samochodu ciasno przylegał do samochodu przed nią.
— No nie! Tylko nie to! — warknęła do siebie — to koniec!
Wysiadła z samochodu. Ręce trzęsły jej się tak bardzo, że musiała wsadzić je do kieszeni kurtki. Przed nią wyrosła postać mężczyzny. Spojrzała na jego twarz. Z jego oczu sypały się wręcz iskry.
— Pani oczu nie ma czy makijaż sobie w lusterku robiła, zamiast skupić się na jeździe?! — wysyczał przez zaciśnięte zęby — czy prawo jazdy za szynkę?
— Wiem, przepraszam, zagapiłam się przez moment! — w Anny głosie czuć było panikę i wstyd jednocześnie — naprawdę nie wiem, jak to się stało!
Mężczyzna uważnie oglądał tył swojego auta i niemal z czułością dotykał wielkiej rysy tuż nad zderzakiem, zupełnie już nie patrząc na Annę.
— Baby za kierownicą! — mruczał złowrogo.
— Tylko nie baby, proszę pana! Zagapiłam się, pan się nigdy nie zagapił? Przeprosiłam, moje OC pokryje pana szkody, nie musi mnie pan zaraz od bab… — Anna nagle zamilkła, bo pan Gniewny zmroził ją takim wzrokiem, że pobladła. Przeszło jej przez głowę, że druga osoba dziś mierzy ją wściekle, a dzień dopiero się zaczął.
— Zjedźmy na bok trochę, nie będę wzywał policji, na szczęście był korek i panna Zagapialska zrobiła tylko paskudną rysę — mężczyzna nadal nie miał uprzejmego głosu.
— Błagam, dam panu moje namiary, jeśli postoję tu jeszcze 10 minut, to nie tylko stracę zniżkę w OC, ale i pracę! — Anna z całym wdziękiem, jaki miała w sobie, uśmiechnęła się do pana Gniewnego — proszę, załatwmy to jutro, ja panu wszystko wypiszę, przyznaję się do winy!
— Chyba oszalałaś, kobieto!
— Anna, mam na imię Anna — podała mu rękę z uśmiechem numer 6 na ustach. Uśmiech numer 6 dla Anny i Małgorzaty był ostatnią deską ratunku w sprawach beznadziejnych, działał tylko na płeć przeciwną niestety, inne kobiety niespecjalnie na niego reagowały, ale obie używały go czasami z dobrym skutkiem.
Mężczyzna podrapał się po głowie. I nagle roześmiał się głośno. Nie spodziewała się, że usłyszy taki serdeczny śmiech, więc stała teraz z nieco głupim wyrazem twarzy.
— Maciej, mam na imię Maciej. I też mam uśmiech dla płci przeciwnej. Dobrze, wygrała pani, proszę mi dać swój numer telefonu, zadzwonię jutro do pani. I proszę pozdrowić szefa czy szefową! — wyciągnął swojego smarfona i Anna podyktowała mu numer, ciągle zaskoczona.
— Dziękuję panu, uratował mi pan dziś stanowisko! — odwróciła się na pięcie i wsiadła do swojego auta. Uśmiechnęła się jeszcze do niego przez szybę i nagle zdała sobie sprawę, że nawet nie sprawdziła, czy jej samochód jest cały, ale pan Gniewny już odjeżdżał, więc nie chciała dłużej blokować drogi samochodom za nią. Usłyszała trąbienie pełne niecierpliwości, więc ruszyła także. Pomyślała jeszcze, że to już wystarczająco dużo emocji jak na jeden dzień, więc może szefowa nie zauważy kilku minut spóźnienia?
Zauważyła. Anna ledwo zaparkowała przed budynkiem jej pracy, kiedy kątem oka spostrzegła parkujący zaraz obok samochód. Piękny, granatowy SUV lekko zaskrzypiał kołami na asfalcie, nie było sensu uciekać.
— Dzień dobry, pani Grażynko! — Annie przyszło do głowy powtórzyć numer z uśmiechem, ale ruch jej ust zgasł, kiedy zobaczyła twarz szefowej.
— Pani Woś, czy pani wie, że jest spóźniona? — spod czerwonej czapki wyzierały na nią najbrzydsze oczy, jakie znała. Anna poczuła, że dygoczą jej nogi, jakby miała znowu 5 lat i zbiła ukochany wazon swojej mamy.
Małe, wąskie ślepka w pulchnej twarzy wpatrywały się w nią z pogardą, a mocno zaciśnięte usta sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili miał wypełznąć z nich rozdwojony język i niebezpiecznie zbliżyć się do twarzy Anny z charakterystycznym drżeniem. Ta kobieta była zaprzeczeniem kobiecości, przynajmniej dla Anny.
— Przepraszam, miałam maleńką stłuczkę po drodze, jakiś facet wjechał mi w tyłek — skłamała — zostanę oczywiście te minuty dłużej — dodała szybko.
— Ffffffffff — wąskie usta z czerwoną szminką wydały z siebie syknięcie i Anna zobaczyła, jak jej szefowa oddala się z wysoko podniesioną głową w czerwonej czapce, która teraz dziwnie się kiwała na boki. Krótkie, otyłe nogi w czarnych szpilkach pani Grażynki dreptały szybko, wydając stukot, którego bali się chyba wszyscy w pracy. Każdy śmiech i każda poważna rozmowa, także ta służbowa, milkły natychmiast, gdy na korytarzu słychać było to dreptanie.
Anna westchnęła, opatuliła się kurtką i poszła ze spuszczoną głową za stukaniem czarnych szpilek.
Stała pod drzwiami swojego mieszkania, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie usiądzie w spokoju, wtuli się w ciepły koc i weźmie do ręki kubek gorącej herbaty. Albo nie, nie herbaty. Zrobi sobie kisiel z leśnych owoców. Tak, gorący kisiel koniecznie. Nabierze łyżeczką ciemnoczerwoną, gęstą substancje i z każdą łyżeczką poczuje smak lasu. Przymknie oczy i schowa się w otulinę zielonych drzew, które nie będą mówić ludzkim głosem. Ona i szum drzew. I piasek koniecznie, taki ciepły, żółty, nadmorski piasek.
Wsunie w nie palce od nóg, aż piasek otuli je najpierw swoim ciepłem, a potem będzie spadał, rozsypywał się delikatnie, jakby uciekał do swojej matki ziemi.
Czuła, że musi odpocząć. Anna znała takie magiczne miejsce, często uciekała do tego skrawka pustkowia na ziemi, choćby w myślach. Kiedyś tam była, jedyny wtedy kawałek polskiego morza bez tłoku, po starej bazie rosyjskich wojsk niedaleko Łeby. Tak to miejsce zapamiętała-krzywe pnie drzew, piaszczysta droga do morza i szyszki, które wbijały się w bose stopy.
Weszła do swojego mini korytarza i usłyszała śmiech dziewczynek. Do nosa doszedł zapach smażonej kiełbasy i poczuła głód. Mało dziś jadła, w pracy nadganiała to, co zaniedbała w ostatnich dniach i oczywiście wyszła później niż zwykle. Pani Grażynka osobiście sprawdziła, czy jeszcze siedzi. Potem zabrakło czasu na jedzenie, musiała odbębnić kolejną godzinę szkolenia.. Jej żołądek przypomniał o swoim istnieniu i zabulgotał ostrzegawczo.
— Jesteś nareszcie mamuś!
— Mamusia! Mama przyszła! — małe trzpiotki uwiesiły się jej na szyi. Myszka, jako mniejsza kruszynka, zawsze starała się dobiec szybciej, by przez sekundę, dwie, wisieć na jej szyi dłużej od Dorotki, bo Dorotka się rozpychała, wyższa, silniejsza, szybko zajmowała więcej miejsca przy ciele Anny.
— Podaję zaraz kolację — Piotr wychylił z kuchni tylko głowę.
— Nie, Piotr, zjem później, przyjechałam tylko przebrać się i jadę do mamy. Wiesz przecież — Anna bardzo chętnie usiadłaby do stołu, ale już było późno, a chciała jeszcze choć na chwilę zajrzeć do szpitala.
— Wyładował ci się telefon? Dzwoniłem kilka razy — głowa Piotra ponownie wynurzyła się z pachnącej kiełbasą kuchni. Słychać było skwierczenie plasterków i do Anny doszedł zapach czosnku i cebuli. Żołądek zabulgotał ostrzegawczo drugi raz.
— Tak, ale miałam taki młyn w pracy a potem ten kurs, że nie podładowałam go. Piotr, nie mogę teraz jeść — przeszła za jego plecami do łazienki umyć ręce — Przebiorę się tylko i zjem jak wrócę, dobrze?
Wszedł za nią do łazienki. Woda w kranie szumiała, ale Anna doskonale czuła jego obecność. Odwróciła się w stronę ręcznika i zobaczyła, że stoi tuż obok. Dotknął jej ramienia delikatnie, jakoś tak inaczej, a może tak, jak kiedyś. Udała, że nie czuje jego ręki na jej ramieniu i wrzuciła ręcznik do kosza na brudy, zamiast odwiesić go na wieszaczek. Przy wieszaczku stał Piotr, musiałaby się zbliżyć do niego, a chciała tylko strząsnąć z ramienia jego dłoń.
— Nie, Aniu, usiądź i zjedz, to zajmie ci tylko chwilkę — szepnął — już nakładam. Odwrócił się i zamknął za sobą drzwi do łazienki. Słyszała stukot talerzy i śmiech dziewczynek, które szukały widelcy w szufladzie, gotowe pomóc nakryć do stołu. Nie chciała robić przykrości dziewczynkom, więc postanowiła zostać z nimi chwilkę. Będą już spać, kiedy wróci.
Siedziały przy stole, kiedy przebrana weszła do pokoju. Obie spojrzały na nią uśmiechnięte, rozgadane, niecierpliwie poprawiając swoje sztućce. Usiadła pomiędzy nimi i słuchała przedszkolnych opowieści raz z jednej wypchanej jedzeniem buzi, raz z drugiej. Kochała ten szczebiot, jak nic w życiu i była zazdrosna, że Piotr ma teraz dla nich więcej czasu niż ona. Wierzyła, że to przejściowe. Sama jadła szybko. Piotr nie umiał gotować, ale ryż po turecku ze smażoną kiełbasą wychodził mu wyśmienicie. Głód dodał jeszcze tej zwykłej potrawie smaku i jadła z apetytem, nie żałując, że została z dziećmi na kolacji.
— Tato, już nie mogę… Mogę iść? — Myszka jak zwykle po kilku łyżkach miała już dość jedzenia.
— Ja też już nie chcę! — dołączyła Dorotka — chodź, Myszka, skończymy grać.
I tyle je było widać, zanim któreś z rodziców pozwoliło odejść od stołu. Piotr nie zareagował, nic nie mówił przez cały czas posiłku.
— Aniu, zostaw… — powiedział, kiedy wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze. Wyciągnął rękę w jej stronę, jakby chciał ją zatrzymać. W jej głowie już powstała myśl, jak szybko wyjść i nie słuchać, co ma jej do powiedzenia. Czuła, że chce powiedzieć coś ważnego. Nie miała ochoty dziś wysłuchiwać żadnych opowieści.
— Będę za dwie godzinki, a teraz muszę iść, jest późno, nie wpuszczą mnie na odział — chwyciła cztery talerze i zrobiła krok w stronę kuchni.
— Ania! — krzyknął, chcąc ją zatrzymać w miejscu i udało się mu. Nie odwróciła się
w jego stronę, tylko zatrzymała, zdumiona. Piotr nigdy nie krzyczał, jego głos był zawsze spokojny, czasami zniecierpliwiony. Ale nigdy nie krzyczał. — Dzwoniłem do ciebie pół dnia. Nigdzie już nie musisz iść. Twoja mama… ona nie żyje, umarła…
Szczęk spadających talerzy i sztućców rozbił na milion kawałków sekundę ciszy, która zapanowała. Anna odwróciła się w stronę Piotra, w jej twarzy widać było tylko szeroko otwarte oczy.
— Kłamiesz! — nie pamięta, czy krzyknęła czy wyszeptała — To nieprawda… Kłamiesz!
Zanim podbiegła do wieszaka na kurtki, już był przy niej. Anna chwyciła kluczyki od samochodu i zacisnęła je w pięści. Szarpnęła kurtkę z haczyka, ale Piotr chwycił ją również.
— Ania, nie wychodź nigdzie. Nigdzie nie idź! — chwycił jej zaciśniętą pięść, wyjął z niej kluczyki i odrzucił je gdzieś na środek pokoju. Wyrwał z jej rąk kurtkę, upuścił na podłogę. Starał się ją przygarnąć do siebie– Nie możesz teraz prowadzić samochodu! Zostań! Nic już nie zrobisz!
— Zostaw mnie, zostaw mnie! Muszę iść! — Anna próbowała wyzwolić się z jego uścisku, więc ją puścił. Na twarzy Piotra malowała się bezradność.
Trzasnęła głośno drzwiami, a może jej się wydawało, że trzasnęła. Zbiegła ze schodów i wypadła na ulicę przed kamienicą. Zatrzymała się zupełnie nagle, jakby nie wiedziała, dokąd iść. Wplotła palce we włosy i zacisnęła na głowie, aż końcówki palców zrobiły się białe. Wiatr szamotał jej cienką bluzką. Obejrzała się na drzwi kamienicy, podeszła do nich i oparła czoło o chłodne drewno. Nie wróci tam, nie teraz. Drobne krople deszczu odbijały się od błękitu jej bluzki.
„Krzysztof — pomyślała — Krzysztof musi wiedzieć, jemu nikt nie powiedział…”
Zerwała się do biegu, odpychając się od drzwi rękoma z całej siły. Jej brat mieszkał trzy ulice dalej. Biegła, nie patrząc na samochody i na przechodniów, zdumionych biegnącą kobietą w samej bluzce w zimny kwietniowy wieczór. Naciskała dzwonek do mieszkania brata, mocno, natarczywie. Słyszała za drzwiami dźwięk telewizora, po chwili kroki i szczęk zamka. Otworzyła jej wysoka, postawna postać. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, kiedy zobaczył Annę.
— A co ty tu robisz, chodź do środka! — cofnął się o krok, żeby ją wpuścić. Anna weszła do mieszkania i zadarła głowę, żeby móc spojrzeć w oczy brata. Uniosła ręce, oplotła nimi jego szyję i z całej siły przytuliła się do jego mięśni.
Wtedy jej ciałem wstrząsnął dreszcz i głośno zapłakała. Krzysztof przygarnął ją mocno do siebie, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego jego siostra płacze, ale skoro schroniła się w jego ramionach, to znaczy, że tego potrzebowała. W jego oczach widać było niepokój, bardzo nie lubił, kiedy Annie działa się jakaś krzywda. Miał tylko ją ze swojej rodziny. Dawno temu cała reszta odwróciła się od niego i chociaż nie mógł się z tym pogodzić, nie szukał z nikim kontaktu. Pozwolił jej stać i płakać dłuższą chwilę, obejmując szerokimi ramionami, a potem chwycił, odsunął lekko od siebie i lekko zgarbił, żeby móc spojrzeć w jej oczy.
— Ania, co się stało? Mów co się stało! — potrząsnął ją lekko, przygarnął jeszcze raz mocno, znowu odchylił. Anna patrzyła na niego z rozmazanym tuszem na twarzy. Jej usta drgały. Poruszała nimi, ale żaden dźwięk nie mógł się wydobyć z zaciśniętego gardła. Krzysztof potrząsnął nią znowu, już bardzo zaniepokojony jej płaczem — Powiedz, dziewczyno, co się stało?!?
— Mama… mama… — twarz Anny wykrzywił spazm płaczu — Ona umarła… Krzysztof, ona dzisiaj umarła!
Twarz Krzysztofa zbladła. Puścił Annę, właściwie ją odepchnął od siebie. Stał i patrzył, nie dowierzając. Nie mógł oderwać oczu od zapłakanej twarzy siostry, od strużek czarnego tuszu na jej policzkach. Patrzył, jak ona chowa głowę w ramionach, garbi się, jakby tuliła się sama do siebie, złamana bólem. Nic nie rozumiał. Nie był gotowy, ich matka nie była staruszką, nie była schorowana. Nie można tak po prostu umrzeć!
Anna zobaczyła, jak Krzysztof zaciska pięści, aż kostki pobielały. Jak jedna pięść podnosi się tak szybko, że nie nadążyła za nią wzrokiem. Usłyszała huk i dopiero wtedy jej spojrzenie trafiło tam, gdzie pięść brata, wbita już teraz w drzwiczki szafy. Głowa Krzysztofa oparła się na wyciągniętym ramieniu. Anna zrobiła krok do przodu i ogarnęła plecy brata. Odwrócił się do niej, oplótł ją ramionami i Anna usłyszała, jak Krzysztof płacze…
Stała przy blacie kuchennym i zamaszystym ruchem ugniatała ciasto na kluski z gotowanych ziemniaków. Obok pyrkotała w brytfannie wielka porcja karkówki, gotowana kapusta kwaszona z aromatycznymi przyprawami obłokiem pary rozsiewała zapach w całym mieszkaniu. Dziewczynki bardzo lubiły ten zestaw obiadowy, szczególnie Myszka, a Anna uwielbiała patrzeć, jak jeszcze nie całkiem zgrabnie, Myszka nabija każdą kluskę na widelec, moczy obficie w sosie i pakuje w całości do swoich usteczek. Z niemal czułością utworzyła z ciasta długie ruloniki i krojąc je nożem, dzieliła na małe, prostokątne kawałki. Pokrywka w wielkim garnku wydała cichy gwizd, jakby mówiła, że gotowana woda już wrze i czas wrzucać kluchy. Podniosła pokrywkę i zaczęła wrzucać do wody po kilka sztuk. Dwie zamiast wpaść do środka, wypadły jej z palców i poturlały się koło palnika. Anna zamarła na chwilę, jej dłoń zawisła nad garnkiem i dopiero gorąca para spowodowała, że cofnęła szybko rękę. W jej oczach pojawiły się łzy, powoli spływając po policzkach. Pozwoliła im płynąć.
„Te, które spadły za garnek, są pewnie dla mnie” — Anna usłyszała w swojej głowie śmiech. Głos i śmiech, śmiech jej matki, który jak żywy stanął jej w pamięci. Przypomniała sobie, jak gotowała takie obiady z mamą. Nigdy wszystkie kluski nie chciały wpaść do garnka, za każdym razem któreś, jak zbuntowane, spadały obok. Żartowały wtedy razem, śmiały się z tych niesfornych klusek, że ten, kto nie pomaga w gotowaniu, zasługuje tylko na te, które nie wpadły do wody.
— Jestem! — usłyszała Piotra, wchodzącego do domu — ale ładnie pachnie!
Szybko otarła wierzchem dłoni łzy z policzków, ale zaczerwienione oczy nie umiały schować prawdy.
— Znowu płaczesz? Anna! — Piotr zajrzał jej w twarz — nie możesz bez przerwy płakać, być taka nieobecna, nic nie poradzisz na śmierć swojej matki. Dziewczynki na to patrzą!
Nie reagowała, mieszając w garnku. Słowa ugrzęzły jej w gardle, zagryzła powoli usta, jakby nie chciała, by niechcący się wymsknęły. Odcedziła kluski i wytarła ścierką blat.
— Pójdę po dziewczynki, zaraz nałożę obiad — jej głos był cichy.
— Słuchaj, bo to jest tak — w głosie Piotra zabrzmiał mentorski ton — jej już nie ma, rozumiesz? Tylko część ludzi będzie zbawiona, reszta po śmierci nie istnieje, a twoja matka należy do tej drugiej grupy, bo nie wierzyła…
Anna odwróciła się gwałtownie, rzucając ścierką w twarz Piotrowi
— Zamilcz! Zamknij się, bo już dłużnej nie wytrzymam! — dygotała na całym ciele, wpatrywała się w Piotra, jej oczy zmrużyły się i ciskały teraz prawdziwymi iskrami — jesteś kompletnym idiotą, jeśli przyszło ci do głowy powiedzieć coś takiego! Kim ty jesteś, by wiedzieć, gdzie ona jest i co ja czuję?!? Kim ty, do cholery, w ogóle jesteś? Pieprzony nawiedzony idiota! — odepchnęła go i wybiegła z kuchni.
Trzasnęła drzwiami wejściowymi z wściekłością i usiadła na pierwszym stopniu klatki schodowej.
„Nienawidzę go!” — schowała twarz w dłoniach, jej palce masowały czoło. Oparła łokcie na kolanach, próbując opanować ich drżenie, po chwili otuliła swoje chude nogi ramionami i tak zastygła. Łzy z jej oczu powoli, jedna za drugą, wsiąkały w materiał spodni.
— „Nienawidzę go, nienawidzę, nienawidzę…” — szeptała do siebie.
Nie odezwali już się do siebie tego dnia więcej. Wieczór zastał oboje zagłębionych w lekturze. Anna opatuliła się kocem i udawała, że czyta.
Na stoliku stał samotnie kubek, parujący kisiel kusił kolorem. Kilka razy zakręciła w nim łyżeczką, podnosiła ją wyżej i patrzyła, jak gęsty płyn przelewa się, tworząc na wierzchu esy floresy, by po chwili wtopić się w resztę.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk sms komórki. Odrzuciła koc na bok i niechętnie rozejrzała się po pokoju, by zlokalizować telefon. Leżał na komodzie pod kartką z namalowanym ogromnym sercem. Dostała tę laurkę zaledwie godzinę wcześniej od Dorotki. Obrysowała palcem kształt nieco krzywego serca, zanim wydobyła telefon spod niego.
„Pani Aniu, po prostu Aniu. Pewnie mnie nie pamiętasz, ale ja nie mogę zapomnieć...chociaż minęło trochę czasu. Czy dasz się zaprosić na kawę? Maciej. P.S Ten z ogromną rysą na lakierze. A nie, rysy już nie ma. To znaczy jest, ale w mojej głowie ;)”
Anna przypomniała sobie natychmiast najpierw złą, a potem roześmianą twarz mężczyzny, któremu wjechała w tył samochodu. Zaczęła odpisywać.
„Nie spodziewałam się sms od ciebie. Coś nie tak z ubezpieczeniem? Dałam wszystkie dokumenty”
Po chwili usłyszała kolejne pikanie telefonu.
„Wszystko w porządku. Chciałem tylko zaprosić cię na kawę :) Jeśli to w ogóle możliwe. Kto pyta, nie błądzi. A kto nie ryzykuje, nie pije szampana: D Może jutro?”
„Właściwie… dlaczego nie? — odpisała.
— Ty chyba na głowę upadłaś — Anna siedziała w mieszkaniu Gośki, z kolanami pod brodą na jej pięknej, skórzanej kanapie– Umawiasz się z jakimś obcym dziadem? Co ci odbiło? — ton głosu Gośki nie był zachęcający.
— Oj tam, czepiasz się. To tylko kawa, a nie randka. Nie znoszę wieczorów z Piotrem, kiedy już dziewczynki idą spać. Duszę się od tej atmosfery. Drażni mnie jego widok i to, że oddycha tym samym powietrzem. Nigdy mu nie wybaczę słów o mojej mamie! Zresztą wiesz doskonale, jak jest. Lipa jest — wzruszyła ramionami.
— No może masz trochę racji — Gośka pogłaskała ją po plecach — może jestem niesprawiedliwa, a ty musisz wyjść do ludzi. Nie próbowałaś z nim rozmawiać? Tak po ludzku? Ta sytuacja u was już za długo się ciągnie. Nie rozwiążecie swoich problemów, kiedy obydwoje milczycie albo gadacie o niczym. Piotr nie jest ideałem, ale jesteście razem już tak długo… Może to da się jakoś wyprostować?
— Gośka, daj spokój! Wiesz przecież, że próbowałam. Może i on próbował, tylko jakoś w czasie nie możemy się zgrać z tym próbowaniem? On już tak się wciągnął w tą swoją nową wiarę, że nie dotrzesz do niego w żaden sposób. Ty wiesz, co mi zaproponował? — Anna wstała gwałtownie z kanapy i stanęła przy szerokim oknie, wychodzącym na ogród. Sprawdziła, czy bawiące się na dworze dzieci nie są za blisko drzwi na tarasie i na pewno nie usłyszą dyskusji przyjaciółek — Kazał mi napisać oświadczenie, że jeśli coś mu się stanie, to nie wyrażę zgody na przetoczenie mu krwi. On kompletnie odleciał! Niech sobie wierzy nawet w krasnoludki, ale wymuszać na mnie takie oświadczenie?
— No fakt, ja nie mówię, że to jest do końca normalne… ale on myśli, że to jest ok.
— To niech sobie myśli! To nie jest ok! To jest czyste szaleństwo, a on mnie w to wciąga!
— Ania, ja ciebie rozumiem, nie unoś się. Jestem po twojej stronie, pamiętasz? — Gośka podeszła do Anny i przytuliła ją mocno do siebie. — Szkoda tylko, że żadne z was nie chce ustąpić, bo wiesz, jak to się skończy. Oddalacie się coraz bardziej.
— W dupie to mam… — szepnęła Anna i zwiesiła głowę — w dupie mam takie małżeństwo…
Stały obie, przytulone, patrząc, jak bawią się ich dzieci. Tomek, syn Gośki, rozbujał właśnie Dorotkę na ogrodowej huśtawce, a Myszka z Agą grzebały patykami w ziemi, czymś bardzo zaaferowane.
— Nie powinnaś… Chcesz jeszcze herbatę? — spytała Gośka.
— Tak, zrób mi. Wypiję i będę wracać do domu, jeśli chcę wyjść wieczorem na kawę — Anna wróciła do swojej pozycji na kanapie, podwinęła nogi pod brodę.
— Chodź ze mną do kuchni i nie siedź jak kurczak na grzędzie. Dalej, rusz się! Uszykujemy dzieciakom deser, a jak zjedzą, to możesz sobie iść.
Anna zwlekła się z kanapy i poszła za wysoką postacią do kuchni. Znała tu każdy kąt, więc wyjęła z szafki talerzyki i szurnęła szufladą, by wydostać łyżeczki.
— Ty wiesz, że on chyba zabiera tam ze sobą dziewczynki? — powiedziała do Gośki — nie jestem tego pewna, ale jutro jest niedziela, to się przekonam.
— Jak to zabiera dziewczynki? I gdzie zabiera? — Gośka odwróciła się gwałtownie, zdumiona słowami Anny.
— Na te swoje zebrania. Nie mam pewności, bo wiem od Myszki, a wiesz, że ona ma fantazję. Bałam się spytać Piotra, bo chyba dostanę szału, jeśli to robi!
— To poważna sprawa, na to nie możesz pozwolić, one są za małe, by im mieszać w głowach — Gośka trzasnęła czajnikiem o kran, woda z głośnym bulgotem wlewała się do nadstawionego naczynia, a mina przyjaciółki tym razem wyglądała na wściekłą. Zawsze próbowała bronić Piotra, znała obu bardzo długo — Nie no, on przegina. Jeśli jest, jak mówisz, to sama osobiście zmyję mu głowę!
— Gośka, ja nie wiem, czy to jest sens w ogóle. To prawda, że znasz tylko moje relacje, ale jesteśmy już tak daleko od siebie, że chyba nie ma co ratować. Możemy tkwić przy sobie ze względu na dziewczynki… Tylko ja nie wiem, czy chcę…
Nagle z hukiem otworzyły się drzwi tarasowe i do salonu wbiegła najpierw Dorotka, a za nią równocześnie Myszka z Agnieszką. Za rozkrzyczanymi dziewczynkami zupełnie spokojnie szedł Tomek z miną, na której namalowane było zdanie — „Nigdy nie zrozumiem dziewczyn”.
— Mamo, mamo, patrz, co ona ma w ręce! — Dorotka wyglądała na roztrzęsioną, schowała się za plecami Anny — to żmija!
— Sama jesteś żmija! — odparowała Myszka — patrz, Mamo, co Aga znalazła! To ekscytujące!
— A skąd ty znasz takie słowo, Mysza? — zaśmiała się Anna — co tam znalazłaś, Aguniu?
Agnieszka podeszła z tajemniczą miną do Anny i powoli rozpostarła małe, pulchne paluszki.
— Mamy węża, takiego prawdziwego! — jej oczy błysnęły radośnie.
Na malutkiej dłoni wiło się coś czarnego, umorusanego ziemią, a obie dziewczynki nie mogły ukryć dumy ze swojego znaleziska.
— To dżdżownica — Anna z Gośką parsknęły śmiechem — nie wąż, głupolki małe. Wąż jest duży, nie zmieści się w dłoni i nigdy nie wolno go brać do ręki — powiedziała Anna.
— Mamo, to wąż! Widziałam w przedszkolu na obrazku, pani Ula nam pokazywała — Usteczka Myszki niebezpiecznie wygięły się w podkówkę
— Mówiłem im, że to nie wąż — wtrącił Tomek ze spokojem — dziewczyny nigdy nie będą się znać na robalach. Idę grać, one są strasznie dziecinne — wzruszył ramionami i z bardzo poważną miną ruszył do swojego pokoju.
— Hallo, panie znający się na robalach! — zawołała za nim Gośka — do łazienki łapska szorować, bo deser zaraz będzie, a nie grać!
— Przecież ich nie ubrudziłem! — mimo wszystko Tomek skierował się do zlewu w kuchni i puścił wodę — Naprawdę muszę się z nimi bawić? — powiedział do zbliżającej się matki teatralnym szeptem.
— Tomeczku! — Gośka poczochrała czarną czuprynkę swojego syna i roześmiała się — za dziesięć lat dasz wiele, żeby bawić się w towarzystwie dziewczyn. Na deser też jesteś za dorosły i rezygnujesz, czy jednak ci nałożyć? — puściła do niego oczko.
— Mama jest dorosła i je desery, to pewnie, że jem!
Małgorzata z czułością machnęła ścierką Tomkowi.
— Mały pyskacz!
— Wypuściłam z dziewczynkami dżdżownicę na wolność, niech ci użyźnia ogródek dalej. A panny wysłałam do łazienki, chociaż w sumie każdej przydałaby się kąpiel, a nie samo mycie rąk i buzi — Anna weszła do kuchni — róbmy ten deser, bo naprawdę się robi późno. Lody waniliowe poprawią humor każdej kobiecie!
— I każdemu facetowi! — dorzucił Tomek.
Stanęła przed lustrem. Zobaczyła wysoką, bardzo szczupłą kobietę w zielonej, krótkiej sukience. Jej jasne włosy, rozpuszczone teraz, ładnie odcinały się od zieleni. Wyciągnęła tusz z torebki i poprawiła jeszcze rzęsy. Przyjrzała się swojej twarzy. Duże, niebieskie oczy błyszczały z ciekawością. Zmrużyła je, by po chwili uśmiechnąć się do swojego odbicia i niespodziewanie dla samej siebie zrobiła kilka głupich min.
„Tak jest dobrze!” — pomyślała.
Chwyciła torebkę, spróbowała obejrzeć jeszcze swój tył w lustrze, wyginając nieco głowę, ale machnęła ręką i cicho wymknęła się z domu.
Sobotni wieczór w centrum miasta tętnił życiem. Anna wciągnęła ciepłe powietrze do płuc i ruszyła szybko na umówione spotkanie. Jej krok był elastyczny, wyprostowała się jak struna. Czuła entuzjazm i widać to było w sposobie, w jaki się porusza. Mijani mężczyźni ukradkiem lub zupełnie otwarcie przyglądali się jej, na co zupełnie bezwiednie reagowała, puszczając do nich promienny uśmiech.
„Jaki tu jest gwar! „ — przyszło jej do głowy, kiedy weszła na Rynek. W ten letni, naprawdę ciepły wieczór mnóstwo pubów miało otwarte ogródki i w każdym z nich przy stolikach siedziało mnóstwo osób. Anna, mijając kolejne, przyglądała się szczęśliwym parom, czule objętym. I gromadkom młodych ludzi, popijających piwo i śmiejących się do siebie.
„Mieszkam tak blisko, a tak rzadko tu zaglądam — pomyślała jeszcze, zanim dotarła do umówionego miejsca. Zatrzymała się przy pomniku pod Ratuszem i rozejrzała ciekawie. Nie mogła dostrzec znajomej twarzy, więc obróciła się w miejscu, nagle speszona. Pogrzebała chwilę w torebce i wyjęła telefon, by spojrzeć na godzinę, po czym wrzuciła aparat z powrotem.
Kątem oka zauważyła postać, która wyszła zza pomnika, intuicyjnie spojrzała w tę stronę.
W jej kierunku szedł mężczyzna w hełmie na głowie, więc szybko odwróciła wzrok zrezygnowana.
— Dobry wieczór, Aniu! — usłyszała.
Męski głos był niski, lekko zachrypnięty, nieco zdenerwowany.
— Maciej? — spojrzała jeszcze raz na postać w hełmie. Roześmiała się głośno, może za głośno nawet, kilka osób ciekawie spojrzało w ich stronę — hełm? Nigdy bym cię w nim nie poznała! Naprawdę bardzo dawno musiałam nie chodzić na spotkania, to jakiś nowy trend?
— To na specjalne okazje — Maciej zbliżył się do niej, sam chwycił jej rękę na przywitanie i uniósł ją sobie do ust — kiedy rozmawialiśmy ostatni raz, zdaje się nie miałaś najlepszych dni. Postanowiłem się przygotować, gdybyś miała ochotę powalić we mnie swoimi zmartwieniami. W hełmie zawsze bezpieczniej — dopiero teraz się roześmiał i Annie natychmiast przypomniał się ten serdeczny śmiech podczas ich pierwszego spotkania w życiu.
— Nie! Nie! zdejmij go! Wyglądasz oczywiście uroczo, ale ludzie pomyślą, że to jakaś sztuka teatralna i będą nas podsłuchiwać przy stoliku. Chyba jednak wolałabym poznać cię osobiście, a nie w tłoku ciekawskich — mrugnęła do niego okiem.
— Według życzeń! — Maciej ściągnął hełm, wsadził go sobie pod lewą pachę, a prawą pachę nadstawił Annie, by mogła wsunąć w nią swoją rękę.
Anna zauważyła ten ruch, ale zamiast tego lekko klepnęła go w nadstawione ramię.
— Wstyd przyznać, ale nie znam tutejszych knajp. Masz już jakiś pomysł, dokąd mnie zabierzesz? — spytała.
— Oczywiście, że mam! Przecież powiedziałem, że jestem przygotowany. Pani pozwoli ze mną? — wykonał gest ręką, wskazując kierunek.
— I wiesz co, Maciej, to bardzo miłe z twojej strony, ten hełm… ale nie chciałabym dziś rozmawiać o moich problemach. Mam je na co dzień i to mi w zupełności wystarczy. Dziś marzę tylko o relaksie. Zgadzasz się? — spojrzała w jego oczy, a on tylko uśmiechnął się do niej w odpowiedzi.
— Jesteśmy. Chciałbym ci pokazać to miejsce, jeśli jeszcze nie znasz. Mieszkasz bardzo blisko Rynku, więc pewno cię nie zaskoczę, ale to moja ulubiona knajpa w tej okolicy.
Otworzył przed nią ciężkie, metalowe drzwi i ustąpił jej miejsca w wejściu. Anna weszła do dość ciemnego pomieszczenia, w którym znajdowały się tylko metalowe, kręcone schody w dół i nic więcej. Zaciekawiona schodziła po nich, rozglądając się po starych, piwnicznych ścianach. Stare cegły były pięknie odrestaurowane, w kilku miejscach wisiały małe obrazki.
Szła w kierunku muzyki, która z każdym stopniem stawała się bardziej słyszalna. Zdziwiło ją, że nie słyszy współczesnego łupania, a spokojną, nastrojową muzykę. Na dole jej oczom ukazało się kilka piwnicznych pomieszczeń z wieloma małymi stolikami, przy których siedziało po kilka osób. Maciej wyminął ją, chwycił za rękę i poprowadził do jednego z nich. Ten stolik stał w małej niszy, doskonale skrywając ludzi, którzy chcieliby porozmawiać w spokoju. Maciej odsunął krzesło, by Anna mogła usiąść.
„Przepuszcza w drzwiach, odsuwa krzesło. Jakiś dinozaur obyczajowy” — pomyślała Anna z uznaniem.
— Znasz tą knajpę? — Maciej rozsiadł się na drugim krzesełku.
— Właśnie nie. Naprawdę wstyd przyznać, ale nie znam tu pubów.
„W ogóle nie znam pubów — dodała Anna w myślach — jestem dzikusem. Przecież ja nic nie znam! Nigdzie nie chodzę z Piotrem, nigdy nie zabrał mnie do restauracji, kawiarni, pubu… Tylko teściowa, nieliczni znajomi, dom. Całe małżeństwo.”
— Przeproszę cię na chwilę i pójdę zamówić… niespodziankę — Maciej wstał od stolika, nachylił się nad nią — masz ochotę na drinka czy może nie pijesz alkoholu? Miała być kawa, tak się umawialiśmy, ale chciałbym, żebyś spróbowała czegoś dobrego.
— Lubię niespodzianki!
— Wspaniale!
Anna patrzyła na oddalającego się Macieja, pierwszy raz przyglądając mu się dokładnie. Miał bardzo szerokie ramiona, mimo niezbyt wysokiego wzrostu, jak na mężczyznę. Nie był atrakcyjny, raczej przeciętny, ale miał coś ujmującego w sobie dla Anny. Pomyślała, że ma piękny głos i bardzo ładny uśmiech. Kiedy zniknął jej z pola widzenia, Anna zaczęła przyglądać się obrazom wiszącym na ścianach, a potem jej wzrok zatrzymał się na jedynej widocznej stąd parze. Młoda dziewczyna opierała głowę na ramieniu swojego towarzysza, w dłoni trzymała szklankę z piwem. On oparty o ścianę plecami, obejmował ją czule i brodą głaskał jej głowę. Milczeli, jakby słuchali muzyki. Druga ręka młodego chłopaka chwyciła pustą już szklanicę i zaczęła zataczać nią kółka. Było jednak coś niepokojącego w tym widoku dla Anny.
— Dla ciebie, Aniu! — Nie zauważyła nawet, kiedy Maciej wrócił do stolika. W ręce trzymał jedną, czerwoną różę. W tym świetle jej płatki wyglądały niemal jak czarne, lekko rozchylone, ale wciąż skrywające swoje wnętrze. Blask świec na stolikach zdradzał tylko jej czerwień. Anna zauważyła, że listki lekko drżą i po chwili zorientowała się, że to nie listki, to dłoń Macieja drżała. Spojrzała na jego twarz. Uśmiechał się, ale dojrzała, że uśmiecha się jednym kącikiem ust i był to najbardziej rozbrajający uśmiech, jaki widziała u mężczyzny.
— Skąd wiesz, że lubię róże i nie w bukiecie? — była naprawdę mile zaskoczona jego gestem. Chwyciła różę w rękę i przytuliła jej główkę do swojego nosa, wciągając zapach.
— Takie kobiety jak ty muszą lubić, nic innego nie przyszło mi do głowy.
— Cudowna niespodzianka. Róże są mistyczne, wszystkie kobiety je lubią, to nie była trudna zagadka. Ale ja faktycznie lubię pojedyncze! Nie wiem tylko, jak się z niej wytłumaczę w domu… — spojrzała na Macieja — mój mąż nie będzie zachwycony, że obcy facet kupuje mi kwiaty. Mówiłam, że idę na kawę.
— Masz męża? Ależ to oczywiste… Co za idiota ze mnie!
— Tak, jestem mężatką, mam dwójkę dzieci. Ale Maciej, chyba nie myślałeś, że to randka? Przepraszam, jeśli odebrałeś to inaczej. Powinnam była ci powiedzieć wcześniej…
— Nie, Aniu, fajnie będzie spędzić z tobą czas. Nie proponuję ci przecież ślubu. Przynajmniej nie dzisiaj — roześmiał się — jesteś piękną kobietą, faceci muszą się tobą interesować, a twój mąż to szczęściarz!
— Bo nie ma garbatej żony? Myślałam, że są ważniejsze rzeczy niż uroda, nawet dla mężczyzn — Przy stoliku pojawił się młody kelner. Postawił przed Anną niebieskiego drinka
i była mu wdzięczna, że się pojawił. Czuła się teraz zakłopotana. Przed Maciejem postawił whisky z lodem.
— Życzę miłego wieczoru — kelner ukłonił się lekko i oddalił się od ich stolika.
— Dobrze, to poznajmy się lepiej. Masz minę, jakbyś żałowała, że zgodziłaś się na moją propozycję spotkania. Przepraszam, to niezręczne — Maciej dotknął delikatnie jej ręki —
No już, moja wina! Zauroczyłem się tobą. Możemy zostać świetnymi kumplami — nagle wziął ze stolika leżący tam hełm, założył go na głowę — Miał służyć do innego celu, ale zasłużyłem, więc bij!
Widok przekrzywionego hełmu na głowie Macieja i jego specyficzny uśmiech jednym kącikiem ust spowodował, że te kilka chwil nieporozumienia uleciały. Anna chwyciła ciężkie żelastwo, tkwiące na czole Macieja, zdjęła je i drugą ręką potargała mu włosy, jak najlepszemu kumplowi.
Już po chwili ktoś nieznajomy, który przyglądałby się tej parze, pomyślałby, że znają się od lat.
Z kącika, w którym siedzieli, co chwilę rozlegał się raz męski, raz żeński śmiech. Anna czuła się doskonale.
— Przepraszam państwa — nagle jak spod ziemi wyrósł przy nich kelner — niestety już zamykamy. — Młody chłopak miał nieszczęśliwą minę, chyba nie lubił wypraszać gości.
Anna rozejrzała się po pubie i miała naprawdę zdumiony wyraz twarzy. Zniknęła gdzieś młoda, zakochana para i nie wiedziała, kiedy poszli. Teraz dopiero zauważyła, że muzyka przycichła i z dalszych części pubu nie dobiegają odgłosy rozmów ani śmiech gości.
— Ojej, która to już jest godzina? — spytała w panice.
— Po drugiej, pozwoliłem sobie przygotować rachunek.
— Przesiedzieliśmy tu cztery godziny? — jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia — Tak, oczywiście, że już wychodzimy!
Maciej sięgnął po zwitek papieru w ręce kelnera, Anna schyliła się po torebkę, chcąc dołożyć się do wydatków.
— Byłaś moim gościem — powstrzymał jej chęć wyciągnięcia pieniędzy.
Nie oponowała, wzięła ze stolika różę i skierowała się wolno do wyjścia. Maciej dogonił ją. Wbiegali po metalowych schodach ze śmiechem i rozbawieni wypadli na ulicę.
— Byliśmy okropnymi gośćmi! Ale było naprawdę miło. Bardzo ci dziękuję za ten wieczór, Macieju — dotknęła różą jego ramienia — Mianuję cię na mojego rycerza od poprawiania nastroju.
Maciej ukłonił się jej w pas, szorując metalem hełmu po chodniku.
— Chodź, odprowadzę cię pod dom. To był niesamowity czas i chciałbym to kiedyś powtórzyć. Daj różę, za tak późny powrót do domu pewno twój mąż będzie zły, widok róży mu nie pomoże…
— Nie oddam ci jej — Anna przytuliła czerwone płatki do policzka — a Piotrowi trochę zazdrości się przyda.
Pod domem podała Maciejowi rękę, schylił się do niej i pocałował.
— Jesteś chyba ostatnim mężczyzną, który tak szarmancko traktuje kobiety — zaśmiała się — Ale to miłe. Dobrej nocy, Maćku.
Zamknęła za sobą ciężkie drzwi kamienicy. Wchodząc po schodach, wymachiwała torebką, aż w końcu zaczęła wbiegać po dwa stopnie. Cichutko wślizgnęła się do swojego mieszkania. Przywitała ją cisza i ciemność. Ostrożnie, żeby nikogo nie zbudzić, zdjęła buty i zniknęła w łazience.
Położyła różę na umywalce. W ostrym świetle, na białym tle, czerwień i zieleń wyglądała zjawiskowo. Wpatrywała się w kwiat dłuższą chwilę, po czym westchnęła cicho i puściła wodę w kabinie prysznicowej. Rozebrała się i naga stanęła pod strumieniem ciepłej wody, oplotła się ramionami, krople spływały po plecach, dając przyjemne uczucie.
W ciemności włożyła kwiat do szklanki wody w kuchni i nadal nie zapalając światła, poszła do pokoju, który służył za pokój dzienny i sypialnię. W nocy światło latarni wpadało przez okno, rozbijając mrok. Doskonale widziała głowę i plecy Piotra, pogrążonego we śnie. Stała bardzo blisko, wsłuchując się w ciche pochrapywanie. Odwróciła się na pięcie i nadal najciszej jak mogła, udała się do pokoju dziewczynek. Otworzyła drzwi. Ciągle w samym świetle latarni, ostrożnie stawiała stopy po wykładzinie, bojąc się, że nadepnie jakąś nieposprzątaną zabawkę. Delikatnie przykryła Myszkę, jak zwykle rozkopaną i z czułością spojrzała na jej rozczochrane włosy. Podeszła do łóżka Dorotki, odchyliła kołdrę i wsunęła się pod nią obok ciepłego ciała córeczki.
— Mamuś? — rozgrzane rączki otuliły jej szyję.
— Śpij, kochanie. Tak, to tylko ja. — Anna poczuła mały nosek tuż przy swoim policzku. Przytuliła małe ciałko i zamknęła oczy.
Promień słońca padł prosto na policzek Anny. Poruszająca się firanka w otwartym oknie raz zabierała promykowi dostęp do jej twarz, ale po chwili odsuwała się i pozwalała jasnej strużce muskać jej skórę. Otworzyła oczy. Obok niej leżała twarzyczka Dorotki z lekko otwartymi ustami, pasemka brązowych włosków ułożyły się bezwładnie, zasłaniając niemal całą buzię dziewczynki, wtuloną w dziecięcą poduszkę ze słonikami. Bardzo ostrożnie odgarnęła kosmyki i chwilę przyglądała się śpiącej córce. Ciemne, bardzo długie rzęsy kładły się cieniem aż na miniaturowy nosek. Uniosła się lekko na łokciu i spojrzała na zegarek wiszący na ścianie. Czarny kot z ogromnymi wąsami pokazywał godzinę 6.55. Przeciągnęła się jeszcze lekko i pomalutku wysunęła się spod kołdry. Wiedziała, że dziewczynki za chwilę same się obudzą, ale miała nadzieję, że jeszcze pośpią w ten niedzielny poranek.
W kuchni pierwsze jej spojrzenie przyciągnął widok róży w szklance, którą zostawiła tu w nocy. Intensywna czerwień gdzieś zniknęła, a główka kwiatu smętnie zwisała.
„Ojej, szkoda, że nie zdążyłaś rozkwitnąć w pełni!” — pomyślała. Wyciągnęła z szafki szklaną, małą miseczkę, nalała do niej wody. Odcięła nożykiem całą główkę, zachowując kawałek łodyżki i wrzuciła przywiędnięty kwiat. Nie spodobał jej się widok samotnej czerwieni, więc poobcinała liście przy samej łodydze i ułożyła w miseczce w ten sposób, by otulały różę. Uśmiechnęła się, bo różyczka prezentowała się teraz całkiem zgrabnie.
„Nie dam ci zwiędnąć tak szybko, żyj tu sobie jeszcze troszkę i naciesz moje oczy” — szepnęła i dodała już w myślach: „Gadam do róży, chyba czas na kawę”.
W duży, srebrny czajnik nalała wody i zniknęła za drzwiami łazienki.
Myła zęby, ale kiedy zakręciła kurek kranu, usłyszała w kuchni krzątanie się Piotra. Wytarła starannie buzię i opatuliła się szlafrokiem, by żaden kawałek ciała nie wydostał się na zewnątrz i tak wyszła mu na spotkanie.
— Dobrze się bawiłaś? — spytał.
— Tak, to był bardzo miły wieczór, odpoczęłam — nie spojrzała na niego. Wyciągnęła z chlebaka chleb i rozłożyła na blacie kuchennym kilka kawałków, każdy po kolei zaczęła smarować masłem — dziewczynki pewno zaraz wstaną, zrobię już śniadanie. Napijesz się też kawy?
— Tak, oczywiście — Piotr oparł się o szafkę kuchenną, jak miał w swoim zwyczaju i splótł ręce na piersi — cieszę się, że wieczór się udał. Zabiorę dziś w południe dziewczyny ze sobą, wrócimy akurat na obiad.
— Dokąd chcesz je zabrać? — Anna odłożyła smarowaną kromkę chleba i z nożem w ręce dopiero teraz spojrzała w twarz Piotra. Na jej twarzy malowała się powaga.
— Na spotkanie…
— Nie, absolutnie ci na to nie pozwalam! — podniosła głos z irytacją — wybij sobie takie pomysły z głowy, to są małe dzieci jeszcze. Nie zgadzam się i koniec kropka.
— Ależ były już ze mną kilka razy, bawią się tam. Nie robię nic złego — sapnął — nie rób z igły widły!
— Czy ty mnie słyszysz?! Powiedziałam, że nie pozwalam moim córkom na uczestniczenie w twoich zebraniach! To jest twoja sprawa, twój wybór i nie mieszaj do tego dzieci! — zbliżyła się do niego i wpatrując się intensywnie w jego oczy, zmrużyła swoje. Był w nich gniew i oburzenie.
— Chciałbym to z tobą na spokojnie przedyskutować…
— Nie ma mowy! — przerwała mu gwałtownie — tu nie ma miejsca na dyskusję. Dorosną, będą pełnoletnie i świadome swoich decyzji, wtedy możesz je za ich zgodą zabierać, gdzie ci się żywnie podoba, ale póki co, wkrótce obie pójdą do szkoły i ja nie narażę ich na kpiny rówieśników. Dobrze wiesz, że dzieci są okrutne i nie lubią inności.
— Anna…
— Nie Anna! Nie waż się mi w tym temacie sprzeciwiać! — zrobiła jeszcze jeden krok w jego stronę, nóż od masła zalśnił w jej ręce. Jej głos drżał — zabiję cię, jeśli kiedykolwiek się dowiem, że je tam zabierasz!
— Jesteś nienormalna i nie idzie z tobą porozmawiać. Ale dobrze, twoje na wierzchu.. — nerwowo popchnął palcami zupełnie niewinną kromkę chleba i wyszedł z kuchni.
Anna oparła się rękoma o blat i sapnęła wściekle. Otworzyła lodówkę, wyciągnęła z niej sałatę, ser żółty i plasterki szynki. Zamknęła z rozmachem drzwiczki i gwałtownymi ruchami szykowała kanapki.
Z dziecięcego pokoju najpierw wychyliła się potargana główka, a potem cała reszta w wymiętolonej piżamie w słoniki. Bose stópki szybko przemaszerowały do kuchni.
— A kto tu tak tupta? — Anna odwróciła się do córeczki i na jej twarzy pokazał się promienny uśmiech — jakie tu gołe syrki do mnie biegną?
— Kłócicie się? — spytała zaspana buźka — bo mnie hałas wasz obudził.
— Nie, kotku, tylko rozmawialiśmy, ale chyba rzeczywiście za głośno. Przepraszam — złapała twarzyczkę Dorotki w swoje dłonie i soczyście ucałowała — Ale skoro już wstałaś, to umyj się ładnie, żeby ząbki były czyste i szykuję śniadanko. Myszka jeszcze śpi?
— Nie, ona was podsłuchiwała — Dorotka wspięła się na paluszki i pociągnęła Annę w dół, by szepnąć jej do ucha — ona was zawsze podsłuchuje hihihihi, bo jest taaaka ciekawska! — zrobiła gest rękoma, chcąc pokazać wielkość tego czynu.
— Nieprawda! Ona znowu kłamie! — do kuchni wpadła oburzona Myszka — ja tylko stałam pod drzwiami, bo nie mogłam wyjść, bo bym wam przeszkadzała rozmawiać. Prawda, mama, że to nieładnie przeszkadzać, jak dorośli rozmawiają?
— Prawda, prawda — Anna przytaknęła głową — ale podsłuchiwać też nieładnie.
— No przecież nie podsłuchowywałam. Nikt mi nie wierzy! — nadęła usteczka i wyciągnęła wskazujący paluszek w stronę Dorotki — nie będę z tobą dzisiaj grać za to, o! — i żołnierskim niemal krokiem skierowała się do łazienki.
Anna wybuchnęła śmiechem i zabrała się za nakładanie plastrów szynki i sera, by dokończyć śniadanie. Wiedziała, że córki bardzo szybko się pogodzą i przy stole będą już trajkotać ze sobą, jakby do żadnej wymiany zdań między nimi nie doszło.
Na potwierdzenie jej myśli, z łazienki zaczął już dobiegać śmiech obu i Anna domyśliła się, że mycie zębów tradycyjnie skończyło się wzajemnym pryskaniem wody.
„Chyba muszę nauczyć je sprzątać po sobie po porannej, wspólnej toalecie” — westchnęła zrezygnowana, mając w oczach kałużę, która pewno właśnie rosła na kafelkach.
— Panienki! Kończymy tą zabawę, bo mnie się ona wcale nie podoba. — zawołała tak, by ją usłyszały.
Cztery bose stópki wypadły z impetem z łazienki. Na piżamach obu mokre plamy zdradzały zabawę. Myszka rękawem wycierała resztki pasty do zębów z ust, więc Anna tylko pokiwała głową z rezygnacją.
— Śniadanie i pojedziemy dziś do babci na cmentarz z kwiatkami, taka ładna pogoda się zapowiada…
— Hurra! Pojedziemy do babci. Tata, słyszałeś? — dziewczęta biegiem ruszyły do pokoju, gdzie ich ojciec ładował pościel do skrzyni kanapy.
Anna przyniosła talerz wypełniony kolorowymi kanapkami i postawiła go na stole. Spojrzała na swojego męża, ale on udawał, że jest bardzo zajęty układaniem poduszek i nic nie odpowiedział dziewczętom. One zresztą już się wzajemnie przepychały na swoich krzesełkach, jakby zapomniały, że w ogóle coś do niego mówiły.
— Zabiorę je na cmentarz po śniadaniu. Obiad zrobię na piętnastą — zwróciła się do Piotr.
Nie odpowiedział.
— Słyszysz mnie w ogóle? — spytała poirytowana.
— Tak, słyszę, słyszę, jeszcze nie ogłuchłem od tej gadaniny — w tonie jego głosu czuć było obrazę, Anna więc wzruszyła ramionami i wróciła do kuchni po dzbanek herbaty.
Pogoda naprawdę była wspaniała tego dnia. Na niebie tylko gdzieniegdzie zawisły maleńkie chmurki, białe jak małe baranki, a na ulicach nie było codziennych korków.
Nawet przechodnie poruszali się leniwie, nikt się nigdzie nie spieszył. Nie było czuć jeszcze skwaru, lekki wiaterek poruszał liście na drzewach i od czasu do czasu potrącił też końskie ogony dziewcząt, jakby je zaczepiał, zapraszając do zabawy.
Wszystkie trzy, w letnich sukienkach, wysiadły z samochodu przed cmentarzem. Do grobu matki Anny trzeba było iść jeszcze spory kawałek, ale w taki cudowny dzień to sama przyjemność spacerować alejkami w cieniu wielkich, cmentarnych drzew.
— Wybierzcie ładne kwiatki dla babci, zaniesiemy je na grób — przed cmentarzem otwartych było wiele małych straganów ze zniczami, tęczą mieniły się kwiaty w wazonach i wieńcach.
— Mamo, a co to są groby? — spytała Myszka.
— Hmm, jakby ci tu powiedzieć, co to są groby — Anna na chwilę przystanęła, zastanawiając się, jak dobrać odpowiednie słowa — kiedy ludzie umierają…
— Jak babcia?
— Tak, tak jak babcia i inni ludzie. Układa się ich wtedy do grobów, na cmentarzu właśnie i tu leżą wszyscy umarli. Rozumiesz?
— To oni tu śpią? — oczy Myszki zrobiły się okrągłe.
— Można powiedzieć, że śpią…
— A to tamci ludzie, co chodzą na cmentarzu — Myszka wskazała palcem kilka osób, krzątających się przy grobach bliskich, tuż za ogrodzeniem — to oni się teraz obudzili? To są umarli?
— Myszko, skądże! — Anna roześmiała się głośno, rozbawiona słowami młodszej córki — to są ludzie, którzy przyjechali tak, jak my, odwiedzić swoje babcie i dziadków czy bliskich, położą im kwiatki na grobie. Tak, jak my babci. Zaraz ci wszystko wytłumaczę, zanim dojdziemy do grobu mojej mamy.
Anna kupiła pęczek kwiatów, które Dorotka uparła się, że będzie niosła. Chwyciła więc swoje córki za rączki i powoli idąc alejkami, opowiadała im, pokazując groby i nazwiska na nich, co to jest cmentarz. Pokazała im te ładnie udekorowane i te puste zupełnie, o których świat chyba zapomniał. Słuchały jej obie w skupieniu, od czasu do czasu tylko zadając następne pytanie.
— A tutaj śpi wasza babcia, a moja mama… — przystanęła z nimi przy skromnym grobie — zapalimy babci znicz. Na pewno z nieba patrzy teraz na nas i cieszy się, że widzi swoje małe wnuczki — głos Anny załamał się.
W milczeniu odgarnęła kilka listków z nagrobka i wsadziła kwiatki do wazonu. Zapaliła znicz. Dziewczynki stały bez ruchu, trzymając się za ręce. To ich pierwsze odwiedziny na cmentarzu i nie wszystko jeszcze rozumiały, ale intuicyjnie wyczuły, że Anna potrzebuje ciszy, że nie wypada teraz jej przeszkadzać.
Anna uklękła przed kamiennym grobem, jej głowa zawisła bardzo nisko.
„Co żeś mi zrobiła, Mamo? Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego teraz?”
Słońce otuliło swoim ciepłem ciało Anny.
Leżała na rozłożonym kocu w kratę z zamkniętymi oczyma, głowę oparła na zwiniętym w rulon ręczniku. Jej ręce, wyciągnięte wzdłuż ciała, wyglądały, jakby chciały złapać jak najwięcej promieni. Nie spała. Słuchała delikatnego szmeru fal jeziora i gwaru ludzi, którzy odpoczywali w ten weekendowy dzień z dala od miasta. Na jej twarzy malował się spokój. Bardzo blisko niej, słyszała cichy śmiech Dorotki i Myszki, a razem z nimi od czasu do czasu także śmiech męski. Te trzy głosy zlewały się razem, po chwili zamieniały się w gorącą dyskusję.
Anna uniosła się na łokciu. Przed nią zobaczyła trzy ciała. W samym środku potężne męskie plecy, po bokach których leżały na brzuchu, opierając się na łokciach, dwa małe ciałka w zielonym i czerwonym kostiumie kąpielowym. Żadne z nich nie zwracało na nią uwagi. Małe rączki od czasu do czasu wyciągały się i z rozmachem coś pokazywały na białych kartkach, leżących przed nimi. Męskie prawe ramię poruszało się rytmicznie i Anna domyśliła się, że mężczyzna leżący pomiędzy jej córkami, rysuje coś w bloku rysunkowym.
Uśmiechnęła się do nich, mimo że nie widzieli. Usiadła, podkurczyła nogi i oparła brodę na kolanach. Nie mogła oderwać wzroku od trójki postaci, próbując usłyszeć, z czego się tak radośnie śmieją.
Pierwsza zerwała się na kolana Myszka, zaraz za nią Dorotka i Anna zobaczyła, że jedna przez drugą próbują wyrwać białą kartkę. Szerokie plecy podniosły się i męskie dłonie objęły ramiona dziewczynek. Głowa najpierw nachyliła się nad jedną czuprynką, potem drugą i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, drobne ciałka przestały się szamotać.
Jak zsynchronizowane, podniosły się z kolan i obie równocześnie spojrzały na matkę. W ich oczach błyszczały gwiazdy, a roześmiane buzie rozdawały więcej blasku i ciepła, niż południowe słońce. Anna rozpostarła ręce, gotowa na przyjęcie uścisków od dziewczynek.
I faktycznie, obie ruszyły w jej stronę, zgodnie niosąc rysunek.
— Mamo, zobacz! — zaświergotała Myszka, klękając przed matką.
Na białej kartce z bloku rysunkowego, z rozwianą grzywą, pędził koń.
— Jak żywy, nie Mamo? — do klęczącej Myszki dołączyła Dorotka. Na obu buźkach malowała się duma, jakby to one osobiście rysowały.
— Wow, piękny koń i naprawdę jak żywy — Anna podniosła głowę znad kartki i poszukała spojrzenia mężczyzny, który nadal siedział nieopodal, tym razem przodem do niej. Zobaczyła, jak się uśmiecha charakterystycznie, podnosząc jeden kącik ust.
Jego oczy także błyszczały, zadowolone z własnego sukcesu. Urwał kawałek trawy i wsadził sobie do ust, ciągle się uśmiechając i patrząc prosto w jej oczy. Ich spojrzenie trwało chwilę ponad głowami dziewczynek. Może odrobinę za długo.
— Nie wiedziałam, że tak pięknie rysujesz!
— Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz — mrugnął do niej okiem — czy któraś z dziewcząt zechce mi towarzyszyć?
— Ja! ja! — obie zerwały się na równe nogi, podskakując w miejscu
— To idziemy po lody — Maciej wstał z koca otrzepał kolana z piasku.
Ukłonił się Annie i wyciągnął ręce do dziewcząt. Te uchwyciły go z obu stron i podskakując śmiesznie, przestały zwracać uwagę na matkę.
Patrzyła za nimi, jak idą. Szerokie męskie ramiona i dwa drobne ciałka w kolorowych kostiumach, obie uwieszone na jego dłoniach. Po chwili zniknęli jej z pola widzenia.
Ścieżkę, prowadzącą do baru na drugiej plaży przy jeziorze, zasłoniły krzaki.
Anna podniosła z koca rysunek Macieja, przyglądając się zwierzęciu z rozwianą grzywą. Położyła się znowu na plecach, a kartkę wyciągnęła przed siebie, zasłaniając nią słońce. Niemal słyszała rżenie biegnącego konia i czuła jego zapach.
Z tej chwili szczęśliwej zadumy wyrwał ją dźwięk telefonu komórkowego. Przewróciła się na brzuch i zerknęła na wyświetlacz, odbierając jednocześnie połączenie.
— Co tam, Gosieńko — spytała, przykładając aparat do ucha.
— Tak dzwonię, kontrolnie. Jesteś może w domu? Na kawę bym przyjechała, bo pewno siedzisz sama?
— A nie, nie siedzę sama i nie siedzę w domu. Jesteśmy nad jeziorem.
— Nie mów! Piotr cię w niedzielę zabrał nad jezioro? Jakieś zmiany? Natychmiast mi opowiadaj! — Anna roześmiała się, bo wyobraziła sobie Gośkę, która z ciekawości z pewnością aż usiadła.
— Nie, nie jestem z Piotrem. Jestem tu z dziewczętami i Maciejem. Poszli właśnie po lody i chyba nie za bardzo jestem moim córkom potrzebna. Nie odstępują go na krok, a i on wygląda na zadowolonego z ich towarzystwa. Pływają razem, rysują razem, a ja leżę jak leniwiec i się opalam.
— Fiu, fiu, to ty masz randkę dzisiaj. A ja się martwię, że się nudzisz! — w tonie Gośki czuć było jednak pewną sztuczność.
— Gosia, to tylko wyjazd nad jezioro. Wkrótce skończą się ciepłe dni. Mam ci się tłumaczyć, że Maciej zaproponował nam ten wyjazd?
— Nie, skąd, nie musisz się tłumaczyć. Mam tylko nadzieję, że pamiętasz, że nosisz na palcu obrączkę?
— Pamiętam, doskonale pamiętam. — odpowiedziała z irytacją Anna — jest nam tu świetnie. Ja się czuję doskonale, dziewczęta się czują doskonale. Ty jeszcze jesteś po mojej stronie, czy coś się w międzyczasie zmieniło? To przykre, co mówisz.
— Luz, dziewczyno! Wyluzuj! Fajnie, że się dobrze bawicie. Wcale nie chciałam ci sprawiać przykrości. Zawsze będę po twojej stronie, chciałam tylko, żebyś była ostrożna.
— Jestem ostrożna. Maciej jest moim kumplem, spotykamy się, gadamy. Dziewczyny go uwielbiają — Anna chwyciła w palce mały kamyczek i odrzuciła go daleko.
Wpadł do wody z głośnym pluskiem — nie martw się o mnie. Muszę kończyć, bo wracają z lodami. Pa! — skłamała.
— Pa! — usłyszała jeszcze w słuchawce, ale rozłączyła połączenie.
Rzuciła komórkę obok torebki i wstała, patrząc na jezioro. Przy brzegu jakaś młoda matka opryskiwała wodą nóżki może rocznej dziewczynki, bo dziecko jeszcze mocno chwiało się, próbując złapać równowagę. Rączki trzymało wysoko, ale z gardełka wydostawał się pisk pełen zachwytu. Obok na małym pomoście siedziała para. Chłopak obejmował w pasie szczupłą dziewczynę. Ich stopy poruszały się w wodzie, prowokując wodę do tworzenia fal. Rozmawiali o czymś. Nie słyszała o czym, ale wyobraziła sobie, że chłopak zapewnia dziewczynę o swoim uczuciu, bo wpatrywała się w jego twarz z uwielbieniem.
— „Miłość aż bije po oczach” — pomyślała, podniosła jeszcze jeden kamyk i z rozmachem wrzuciła daleko do wody.
— Mamuś, mamuś, mamy waniliowe, jak lubisz! — usłyszała za plecami, więc odwróciła się szybko, już z uśmiechem na twarzy. W jej stronę biegła Dorotka, w obu rączkach trzymała lody. Jeden napoczęty, drugi nadal owinięty w papierek. Gołe stopy pukały piętami o twardy piasek. Dorotka była już bardzo blisko, kiedy Anna zobaczyła, że jeden z lodów zatacza nagle w powietrzu salto i jej mała córeczka wywraca się tuż przed nią. Wyciągnęła błyskawicznie ręce, ale nie zdążyła chwycić upadającej dziewczynki. Zapakowany lód poturlał się po ziemi. Trzymany ciągle w ręce drugi rożek z lodem uderzył ciężko o piasek i chociaż wafelek został w dłoni, okrągła gałka zimnego smakołyku smętnie leżała teraz pośród trawy, jak pieczarka.
— Nic ci się nie stało? — Anna z troską podniosła córkę — pokaż się!
Dorotka stała w milczeniu, jej broda drgała.
— Nie chciałam, przepraszam, mamuś — zaszlochała.
— Córeczko, no co ty, przecież to tylko lód. Dam ci swojego — Anna otuliła płaczącą dziewczynkę ramionami.
Cień Macieja i Myszki, przysłonił je obie.
— Nie ma zmartwienia, byle kolana były całe — usłyszały szelest reklamówki — kupiłem więcej lodów. Ja mogę zjeść jednego, bo mnie gardło boli, a wy macie po dwa. I patrz, Dorotko, już mrówki idą zjeść tego, co spadł! Taki im pyszny deser zafundowałaś! Cały świat mrówek teraz będzie tańczył z radości!
Buzia Dorotki natychmiast zmieniła wyraz ze zrozpaczonej, na pełną ciekawości.
— Naprawdę będą tańczyć? Mysza, chodź, zobaczymy! — wzięła młodszą siostrę za rękę i pociągnęła ją w stronę rozklapniętego loda, powoli roztapiającego się w słońcu.
— Dziękuję — Anna wyciągnęła rękę i dotknęła gołego ramienia Macieja — nie wiem, jak to robisz, ale działasz na moje córki jak balsam.
— Oj tam, lubię te trzpiotki — Maciej podniósł z ziemi rożka lodowego, przeznaczonego wcześniej dla Anny — masz, zjadaj, bo zaraz wszystkie się roztopią,
a czułem, że będzie wypadek. Obie chciały biec całą drogę do ciebie — roześmiał się.
— Byłbyś najlepszą nianią na świecie — zbliżyła się do Macieja i pocałowała go w policzek — aż wierzyć się nie chce, że nie masz jeszcze swoich dzieci.
— Nie prowokuj mnie — Maciej chwycił ją delikatnie za rękę i przyciągnął do siebie. Rozgrzane ciało Anny dotknęło męskiej skóry Macieja. Odskoczyła ze śmiechem.
— Nie prowokuję cię — powiedziała i zajęła się odwijaniem loda ze szczelnie zamkniętego opakowania — ale czuję się przy tobie bezpiecznie, dziewczynki zresztą też.
— Tak, wiem, utknąłem w friendzonie… — Maciej chwycił swoją głowę w ręce, udając zrozpaczonego. — Pójdziemy się popluskać tylko we dwóje, jak zjesz loda, ok?
Póki dziewczęta są zajęte mrówczym życiem. A potem odwiozę was do domu. Z bólem serca.
— Zabierzesz nas z mamą jeszcze nad jezioro? — jasna główka Myszki wychyliła się spomiędzy przednich foteli w samochodzie, kiedy Maciej zaparkował pod ich domem.
— Pewnie, że zabiorę! — Maciej odwrócił się i palcem dotknął nosa Myszki — ale pod warunkiem, że tym razem wy narysujecie mi obrazki. Zgoda?
— Hurra, zgoda! Ja narysuję ci krowę! — zawołała Myszka.
— A ja mamę ci narysuję i nas! — dobiegło z tyłu samochodu — jak będziesz za nami tęsknił, to sobie będziesz patrzeć — Dorotka z satysfakcją w głosie spojrzała na Myszkę, czując że jej pomysł jest lepszy i bardziej się Maciejowi podoba.
— Będę najszczęśliwszym facetem pod słońcem z takimi obrazkami — Maciej powiedział to do dziewczynek, ale patrzył na Annę. Wyciągnął rękę i odsunął z jej policzka zagubiony kosmyk włosów. Zmieszała się, ale nie odsunęła głowy.
— To był naprawdę fajny dzień — szepnęła miękko — do zobaczenia. Wysiadamy panny! — dodała już innym głosem.
— Kocham cię, Macieju! — Myszka zarzuciła rączki z tylnego siedzenia na szyję Macieja, przytuliła swój mały nosek do jego policzka — Mamulko, mogę powiesić Maciejowego konia na ścianie u nas w pokoju? Mogę? — zwróciła się do matki, która otworzyła dziewczynkom drzwi od samochodu.
— Ależ oczywiście, że możesz — Anna chwyciła małą rączkę Myszki, pomagając jej wysiąść. Dorotka stała już na ulicy ze swoim koszyczkiem i wytrzepywała z sandałka kamyczek.
Anna nachyliła się jeszcze raz, by spojrzeć w stronę kierowcy. Uśmiechnęła się do niego, wiatr zwiał jej włosy, zasłaniając połowę twarzy, odgarnęła je więc niedbałym ruchem, nie przejmując się potarganą fryzurą.
— W kontakcie — Maciej pomachał jej ręką na pożegnanie i powoli wycofał samochód, sprawdzając, czy dziewczynki i Anna nie są zbyt blisko.
Dziewczęta wbiegły po schodach ze śmiechem i rozanielone stanęły pod drzwiami mieszkania. Anna wyciągała już klucze z torebki, ale drzwi same się otworzyły i kiedy podniosła głowę, zobaczyła w drzwiach sylwetkę Piotra. Przepuścił w drzwiach córki, które hałaśliwie wbiegły do domu. Nie poczekał aż Anna wejdzie, zniknął w środku mieszkania zaraz za dziewczynkami. Anna zamknęła oczy i zanim przekroczyła próg domu, głęboko westchnęła.
W przedpokoju nachyliła się, by odpiąć paski sandałków, które miała na nogach. Zrzuciła je ze stóp. Wsadziła swoje obuwie do szafki, kucnęła i wyciągnęła ręce po rozrzucone przez dziewczęta ich małe sandałki, poniewierające się teraz na podłodze pod szafką.
— Dobrze się bawiłyście? — głos Piotra był spokojny, bez żadnych emocji.
— Tak — Anna podniosła głowę, by spojrzeć na niego. Stał oparty o lustro. Odbił się plecami od jego powierzchni i wolno odszedł do pokoju. Usłyszała, jak bierze pilota od telewizora i zmienia kanały.
Sandałki dziewczynek, przed chwilką wsadzone do szafki z butami, z hukiem wypadły na podłogę. Anna chwyciła je jeszcze raz i nerwowym ruchem położyła je z powrotem na półce. Na jej twarzy malował się grymas zniecierpliwienia i złości. Po chwili zaczęła wyciągać wszystkie buty i powoli je układać parami. Nie spieszyła się. Każda kolejna para butów układana pieczołowicie w szafce oznaczała kolejne sekundy, kiedy będzie mogła odwlec swoje wejście do pokoju. Ostatnią parę butów wsunęła delikatnie i dłonią zamknęła drzwiczki. Palcem wytarła niewidoczny kurz z gałki i wreszcie wstała, prostując kręgosłup.
Nie poszła do pokoju. Swoje kroki skierowała do kuchni. Jej wzrok spoczął na kubku, pozostawionym na blacie kuchennym. Ucieszyła się na ten widok. Odkręciła wodę w kranie i bardzo starannie zaczęła szorować kubek z osadu po herbacie. Po chwili zdała sobie sprawę, że białe wnętrze kubka jest już nieskazitelnie czyste i nie ma sensu pucować go dalej, odłożyła więc kubek na suszarkę i ścierką zaczęła wycierać najpierw zlew, potem blat kuchenny. Miała ochotę wyczyścić też drzwiczki szafek, ale spojrzała na kuchnię. Była czysta.
— „Nie bądź dziecinna, to twój dom, masz prawo w nim być tak samo jak on” — pomyślała — „Nie będę siedzieć w kuchni”
Wstawiła jeszcze wodę na herbatę i starając się być naturalna, weszła do pokoju.
Piotr leżał na tapczanie z głową wysoko na poduszce, wyglądał na zaczytanego. Usłyszał kroki Anny, więc podniósł wzrok znad tekstu czytanej książki, zatrzymał go na swojej żonie, ich spojrzenia spotkały się na moment, ale po sekundzie Piotr wrócił do czytania. Anna poznała natychmiast książkę. Z brązowej, grubej okładki, między palcami Piotra, błysnął złoty napis Biblia.
Anna wiedziała, że dziś nie zamienią już niemal żadnego słowa między sobą, może kilka zdawkowych zdań. Poprawiła na komodzie serwetkę pod kwiatkiem w doniczce, oberwała kilka zasuszonych listków z roślinki, zgniatając je w dłoni. Usłyszała gwizdek czajnika i szybko wróciła do kuchni. Tylko jej oczy zdradzały, że ten gwizd czajnika jest jak ratunek, który uwalnia ją z pomieszczenia, w którym źle się czuła. Obco.
„Jesteś jak sarna w lesie. Widzę ją. Ona patrzy na mnie. Jej oczy są jak magnes, wielkie, ogromne. Smutne. Kocham te oczy. Robię krok w jej stronę, ale jej oczy znikają. Ucieka. Jesteś dla mnie sarną w lesie, Aniu”
Anna czyta sms, który przed chwilą przyszedł. Siedzi przy swoim biurku w pracy. Odkłada komórkę na bok i wraca do stosu papierów. Bierze z powrotem komórkę do ręki, palcem wybiera ostatni sms i czyta znowu. Uśmiecha się delikatnie do tekstu na ekranie.
„Nie jestem sarną…” wpisuje, ale zmazuje te słowa, naciskając klawisz telefonu i odkłada aparat na bok.
— Pani Anno, pani jest w pracy czy na spotkaniu towarzyskim? — do uszu Anny doszedł skrzypiący głos.
Anna podniosła głowę. Od strony drzwi patrzyły na nią małe oczka szefowej, zmrużone jeszcze teraz ze złości. Wwiercały się w Annę z pogardą.
— Pani Grażynko, to sms od klienta, pyta czy wysłałam mu fakturę na emaila — skłamała.
— Mam nadzieję, że do klientów też się pani tak promiennie uśmiecha jak do ich smsów o fakturę, pani Anno! — usta pani Grażyny wydały kolejne pogardliwe syknięcie i Anna zdała sobie sprawę, że szefowa złapała ją na kłamstwie.
— Do pana Olczyka zawsze! — Anna rzuciła to nazwisko wiedząc, że to ulubiony klient szefowej, starszy, otyły mężczyzna, który był ich klientem od dawna.
Pani Grażyna witała go zawsze już niemal w drzwiach swojego gabinetu i to były jedyne dni, kiedy zdumieni pracownicy firmy mogli widzieć uśmiech na ustach szefowej.
Pan Olczyk kłaniał się wszystkim nisko, ale szefową traktował szczególnie. Staroświeckim zwyczajem chwytał dłoń pani Grażyny, unosił ją sobie do ust i muskał ustami.
Pani Grażynka wiła się wtedy jak nastolatka, na jej policzkach pokazywał się rumieniec i wąskie usta rozszerzały się w uśmiechu, pokazując nieskazitelnie białe, równiutkie sztuczne zęby. Po wizycie tego klienta, szefowa do końca dnia nikogo nie zaczepiała.
Była nawet na swój sposób miła dla pracowników i cała firma czasami modliła się o przyjazd starszego, korpulentnego pana.
— Liczę, że mu ją pani już wysłała? — szefowa nieco zbita z tropu, syczenie zamieniła na niski warkot, gotowa rzucić się na Annę.
— Tak, tak! Ależ oczywiście! Właśnie pan Olczyk mi odpisał, że przeoczył emaila, dlatego się uśmiechnęłam do sms — szybko wyjaśniła Anna, kłamiąc jak z nut.
Pani Grażynka, mierząc ją jeszcze raz spojrzeniem, szybko odwróciła się na pięcie i zniknęła za framugą drzwi bez słowa. Anna nie spuszczała z oczu korytarza i nasłuchiwała, czy jej kroki się oddalają.
— Ty to masz ale refleks — do Anny dobiegł głos koleżanki, siedzącej przy drugim biurku i równocześnie głębokie odetchnięcie drugiej. Tak głośne, jakby wypuściła całe powietrze z płuc z ulgą. — Co za babsztyl. Nienawidzę tej roboty przez nią! — dodała Sabina.
— Przyjdę do ciebie na szkołę błyskawicznych kłamstw — roześmiała się druga koleżanka Olga. — w życiu nie wpadłabym, żeby przywołać Olczyka!
— To już nie jest zakład pracy tylko jakieś więzienie — sapnęła Sabina, przewracając z hukiem segregator — no żeby nie można było sms przeczytać?
— A masz na oku inną robotę? — spytała Anna — ale fakt, że szefowa to nam się nie udała. Chętnie zmieniłabym pracę przy najbliższej okazji. Czepia się już o wszystko ten cyborg. Jakbyśmy coś nawalały.
— Dzisiaj już tu nie wlezie. Gorzej, jak zadzwoni do Olczyka, żeby sprawdzić, czy dostał faktycznie fakturę. Jakąś mu w ogóle dziś wysyłałaś? — Olga spojrzała ze strachem na Annę.
— Wczoraj wysyłałam… Ty mnie nie strasz, że będzie sprawdzać taką bzdurę, już i tak czuję się jak na cenzurowanym. Grażyna jakby mogła mnie zwolnić, to by to zrobiła natychmiast. To będzie cud, jak przedłuży mi umowę — Anna nerwowo chwyciła niebieską teczkę z biurka i zaczęła przeglądać jej zawartość.
— Dobra, dziewczyny, za godzinkę wolne, ja dziś nie zostaję ani sekundy dłużej, więc biorę się do roboty — Sabina usiadła przy swoim biurku i jej wzrok utonął w monitorze.
Dźwięk kolejnego sms przypomniał Annie o leżącej komórce.
„Przepraszam…” — odczytała. Anna podniosła głowę znad komórki, chwilę nasłuchiwała, czy nie słyszy żadnych kroków na korytarzu za otwartymi drzwiami i szybko wystukała odpowiedz.
„Macieju, nie przepraszaj. To był śliczny sms, ale nie jestem sarną. Jestem mężatką z dwójką dzieci…” — Anna podniosła głowę i spojrzała niewidzącym wzrokiem w okno. Złote i czerwone liście klonu, smagane wiatrem, trzymały się jeszcze mocno gałązek. Jesienne słońce sprawiało, że barwy liści zmieniały się, sprawiając oszałamiające wrażenie.
„Czuję się przy tobie bezpiecznie. Nie powinnam” — dopisała i szybko nacisnęła klawisz wyślij.
— Anka, nie wiesz gdzie podziałam to sprawozdanie z sierpnia? — Annę wyrwał głos Olgi z zadumy — szlag by to, zginę w tych papierach!
— Jest u mnie — Anna wyjęła z szuflady teczkę i podała ją Oldze.
Pik, pik, piiik, zabrzmiała komórka.
„Proszę cię, spotkajmy się. Będę czekał” — przeczytała.
Trzymała w ręce telefon, odwróciła się w stronę okna i oparła głowę na dłoni. Przyglądała się teraz uważnie liściom klonu. Silniejszy podmuch wiatru oderwał trzy najbardziej czerwone liście i Anna patrzyła teraz na ich taniec w powietrzu, zanim upadły na ziemię. Kiedy musnęły lekko trawnik pod drzewem, odpisała szybko :
„Przyjadę wieczorem”.
Wahała się, czy wcisnąć dzwonek domofonu. Udawała, że szuka numeru mieszkania na długiej liście. Dwie starsze panie żywo rozmawiały przed klatką, dyskretnie się jej przyglądając.
— Pani kogoś szuka? — spytała jedna z nich.
Anna zmieszała się i już chciała odpowiedzieć, gdy jedna z pań otworzyła jej drzwi do klatki bloku.
— Proszę. Teraz te numery same. Kiedyś to wie pani, na liście były nazwiska i człowiek od razu wiedział, co ma nadusić. No takie czasy panienko, chronią te dane osobowe, to zlikwidowali — starsza pani trzymała otwarte ciężkie drzwi, więc Anna nie zastanawiała się już dłużej, tylko zgrabnie wyminęła starszą osobę i znalazła się w środku zwykłej klatki starego bloku. Starsza pani ochoczo pokazała jej windę.
— A pani to na które piętro? — spytała zaglądając w twarz Annie — może znam, to pomogę.
— A nie, dziękuję, wiem które piętro — odpowiedziała — wejdę po schodach, bo na pierwsze idę, nie ma potrzeby windą. Dziękuję pani za pomoc — dodała szybko.
Po chwili stała już pod podanym przez Macieja numerem mieszkania. Za drzwiami słychać było niezbyt głośną muzykę. Nacisnęła dzwonek i jednocześnie mocniej chwyciła rączkę swojej torebki, aż zbielały jej kostki.
Drzwi otworzyły się cicho.
Maciej stał przed nią, uśmiechnięty. Ręce schował za swoimi plecami. Anna czuła się zmieszana, jej oczy były szeroko otwarte, błyszczące.
— Bez paniki — Maciej wyciągnął do niej jedno ramię, usuwając się jednocześnie
w przejściu — przecież cię nie zjem, Aniu!
Zrobiła krok do przodu i jej oczom ukazał się najpiękniejszy bukiet kwiatów jaki kiedykolwiek dostała, trzymany przez Macieja w drugiej ręce,.
— To na przywitanie w moim domu! — wręczał jej pęk bordowych i jasnoróżowych róż, przetkanych gipsówką i ciemnozielonymi liśćmi.
Zanurzyła nos w tej gęstwinie, aż po czoło, wdychając zachłannie zapach kwiatów.
— Są piękne, dziękuję! — jej policzki były lekko zaróżowione. Rozejrzała się po przedpokoju, rozglądając się za wieszakiem. Maciej zsunął delikatnie z jej ramion kurtkę i gestem zaprosił do pokoju.
Jej oczom ukazał się stół z nakryciem. Mrok pokoju rozjaśniał blask kilkunastu świec.
Anna lekko rozchyliła usta z niedowierzaniem, ale w oczach błysnęła niepewność, jak ma się zachować.
— Nie wiem, co mam powiedzieć… Maciej. To niepotrzebne. Czuję się niezręcznie — odwróciła się w jego stronę.
— Nic nie mów. Chciałem ci zrobić niespodziankę. Naprawdę się cieszę, że przyszłaś — wyjął z jej rąk kwiaty i wstawił do wazonu na stole — Siadaj! Nie umiem gotować, ale zamówiłem kolację dla nas. Mam nadzieję, że będzie ci smakować i nie znienawidzę mojej ulubionej knajpy!
Maciej krzątał się przy stole, przesuwał sztućce i serwetki. Anna zauważyła, że lekko drżą mu dłonie, kiedy odstawił od stołu krzesło, by mogła usiąść.
— Zapraszam…
Usiadła posłusznie przy stole, nadal zażenowana.
Maciej przerzucił sobie przez ramię biały ręcznik kuchenny, stając sztywno na baczność, aż jego buty cicho puknęły o siebie. Nalał jej do kieliszka wino, starając się zachowywać jak kelner. Butelka lekko zadzwoniła, kiedy szyjka zetknęła się z brzegiem kieliszka. Ukłonił się Annie, składając ręce w pasie, aż się roześmiała.
— Jesteś niesamowity, zaskoczyłeś mnie ogromnie. To co będziemy jeść? — Anna ujęła w dłonie kieliszek i lekko zanurzyła usta w czerwonym płynie. Poczuła drętwy smak półwytrawnego wina. Podniosła kieliszek do światła i zaczęła przyglądać się, jak przez czerwień napoju padają blaski świec.
— Pomiędzy ustami a brzegiem pucharu, wszystko wydarzyć się może… — szepnęła.
— Maria Rodziewiczówna! — roześmiał się Maciej, zadowolony, że znał autorkę powieści — wiele wydarzyć się może!
— Wiele, wszystko? Chyba wiele, masz rację — Anna uśmiechnęła się — ale ja już zrobiłam łyk wina, moje usta pucharu dotknęły, nic się wydarzyć nie może — puściła oczko do Macieja.
— To ja idę do kuchni po kolację, a ty się rozgość i odpręż. Napisałaś mi, że czujesz się przy mnie bezpieczna i naprawdę tak jest. Nigdy cię nie skrzywdzę… — jego głos przy ostatnim zdaniu zabrzmiał cicho i delikatnie.
Jedli kolację, rozmawiając i zaśmiewając się co chwila. Głowa Anny co jakiś czas odchylała się do tyłu, z oczu tryskało rozbawienie, a radosny śmiech zagłuszał muzykę w tle. Maciej nachylał się w jej kierunku, coś żywo gestykulując i opowiadając. Czasami przez krótki moment dotykał dłoni Anny, lub na ułamek sekundy zamykał jej dłoń w swojej. Nie cofała ręki.
Anna usłyszała w tle jedną ze swoich ukochanych piosenek
— O matko, Cohen! Uwielbiam go! Zrobisz głośniej troszeczkę? — przerwała opowieść Macieja.
Maciej zerwał się z krzesła i podbiegł do odtwarzacza, przekręcając lekko gałkę, by muzyka zabrzmiała głośniej. Wracając w stronę Anny, miał już taneczny krok. Ukłonił się przed nią. Anna roześmiała się głośno, ale wstała.
Maciej ujął ją delikatnie w pasie, jedną ręką chwycił jej dłoń i przyciągnął do siebie. Jego głowa znalazła się tuż przy głowie Anny.
— Dance me to the end of love. Dance me to the end of love…” — zanucił Annie refren piosenki wprost do ucha, razem z piosenkarzem. Anna słyszała teraz dwa głosy. Macieja głos był równie głęboki, lekko zachrypnięty. Słuchała już kilka razy, jak śpiewa i zawsze była pod ogromnym wrażeniem. Prowadził ją pewnie w rytm muzyki, lekko kołysząc jej ciałem. Zamknęła oczy i poddała się lekkiemu naciskowi dłoni Macieja na jej plecach. Zupełnie nieświadomie przesunęła swoją dłoń na jego szyję, dotykając granicy włosów.
Maciej nie zatrzymał się, kiedy skończyło się nagranie piosenki Cohena.
Wciąż lekko kołysał jej ciałem, mimo że nastała cisza. Anna otworzyła oczy, odchyliła twarz i spojrzała z niepokojem na Macieja, ale w tym momencie usłyszała pierwsze dźwięki następnej piosenki i ze spokojem położyła głowę na jego ramieniu, dając się dalej prowadzić w rytm romantycznej pieśni. Maciej położył dłoń Anny na swoim ramieniu i teraz mocniej chwycił ją obiema rękoma w pasie, przytulając do siebie. Anna nie broniła się.
— „In my secret life …I smile when I’m angry…” — Maciej śpiewał cicho, tuląc Annę.
Poczuła, że jego palce dotykają jej brody. Uniósł jej twarz lekko tak, by spojrzała w jego twarz. Anna poddała się temu i ich oczy spotkały się. Wciąż tańcząc, Maciej przechylił głowę i zbliżył swoje usta do jej ust. Bardzo delikatnie, zaledwie muskając wargami, dotykał ust Anny. Nie odpowiedziała pocałunkiem, ale też nie cofnęła głowy. Czuła, jak jego usta stykają się z jej wargami, najpierw bardzo nieśmiało, gotowe w każdej chwili przestać. Anna odchyliła głowę, poszukała wzrokiem oczu Macieja.
— Maciej… — wyszeptała.
W odpowiedzi mężczyzna przytulił ją jeszcze mocniej, a jego usta zamknęły jej. Tym razem poddała się jego pocałunkom, jej palce wplotły się w jego krótkie włosy z tyłu głowy.
Nie przerywając tańca, dłonie Macieja zaczęły pieścić jej plecy. Jedna dłoń subtelnie objęła pośladek Anny, a palce uniosły materiał spódniczki do góry.
Poczuła pocałunki Macieja na swojej szyi i drgnęła lekko.
— Jesteś moją sarną w lesie — głos Macieja był zachrypnięty — jesteś moją sarną i nie uciekaj, nigdy cię nie skrzywdzę…
Maciej podniósł Annę, wykorzystując, że wciąż obejmuje jego szyję. Zaniósł ją do sypialni i powoli położył na łóżku, wpatrując się w jej oczy. Przytuliła całe ciało do niego.
— Jak to zdradziłaś Piotra?!? — Małgorzata utkwiła wzrok w twarzy Anny — odbiło ci?!? Czułam, że to się tak skończy! — krzyknęła.
— Ciszej, Gośka! — Anna skarciła tonem swoją przyjaciółkę — przecież przyszłam z tobą porozmawiać. Do kogo miałam iść?
— Maciej to, Maciej tamto, Maciej taki wspaniały, taki uczynny, taki doskonały dla dziewczyn — wyliczała Gośka, już spokojniejszym tonem — No czułam, za dużo tego Macieja wkoło ciebie było ostatnimi miesiącami. To nie mogło skończyć się inaczej! Ja cię nie potępiam, to twoja sprawa, ale przemyślałaś to, czy to był jakiś impuls? Może alkohol? — spytała z nagłą nadzieją w głosie.
— Alkohol też, ale ja tego chciałam, Gośka. Po prostu chciałam. Nie wiem dlaczego! — Anna z rozmachem usiadła w fotelu, podkurczając swoje długie nogi — Ja nie wiem, jak mam ci to opowiedzieć. Czuję się z nim dobrze, jak nigdy nie czułam się z Piotrem. On o mnie dba! Rozumiesz? I tu nie chodzi o kwiatki! Czasami mi się wydaje, że to jakiś sen i to wcale nie koszmar. Jestem przy nim kobietą! Nie kucharką, sprzątaczką, nie matką, tylko kobietą! — głos Anny drżał.
— Zakochałaś się? — Gośka wzięła kubek z kawą z ławy i przysiadła na sofie obok Anny.
— Nie wiem… nie wiem… Ale jak patrzę, kiedy bawi się z dzieciakami i one są takie szczęśliwe przy nim, jak rysuje z nimi, układa klocki i rozmawia… Ja czuję, Gośka, jakbym złapała pana Boga za nogi. Piotr nigdy taki nie był. On jest dobrym ojcem dla dziewczynek, ale jest obok nich. Jest obok mnie, nie ze mną. Jestem zmęczona tym małżeństwem, jestem zmęczona Piotrem!
— Anka, no myśl rozsądnie! Słabo znasz Macieja, nie wiesz, kim on jest. Chcesz rozwalić małżeństwo, bo ci się wydaje, że jest cudownie?
— Problem w tym, że nie wydaje mi się… Jest cudownie… Spróbuj mnie zrozumieć, sama czuję, że coś rozwalam. Ja nie wiem, czy robię dobrze, nie czuję się z tym dobrze — Anna podniosła wzrok i spojrzała na Gośkę. Jej głos zadrżał — Gosia, przecież ty wiesz najlepiej, jak wygląda moje życie z Piotrem…
— Wiem, ale nigdzie nie jest różowo — Gośka pogłaskała Annę po głowie z czułością.
— Nie jestem w stanie mu wybaczyć. To ciągle siedzi we mnie…
— Co w tobie siedzi? Ania? — Gośka wstała z sofy i kucnęła przed Anną.
Anna zakryła twarz w dłoniach, skuliła się w sobie.
— On mnie zostawił samą, zupełnie samą z tym, co zrobiłam, do czego mnie zmusił… Zmusił i zostawił samą!!! To ja mam z tym żyć dalej, z jego decyzją, nie moją!