Filozofia musi być energią; jej wysiłkiem i celem powinno być udoskonalenie człowieka. […] Niech wiedza będzie nektarem. Używać życia — jakiż to marny cel i nędzna ambicja! Bydlę używa życia. Myśleć — oto prawdziwy triumf duszy.
Victor Hugo, Nędznicy, Tom I
LUNAE LUMEN
Czarna Parada
Czasami mam wrażenie, że nie spełniłem wszystkich zawartych obietnic,
a innym razem czuję, iż wypada już stąd odejść.
Te sprawy nie powinny mnie obchodzić,
jednak wciąż jestem do nich w jakiś sposób przywiązany.
Kiedy ojciec wiózł mnie samochodem do miasta
i opowiadał o bardzo odległych czasach,
uśmiechał się a ja byłem zachwycony —
strach złapał mnie wtedy mocno za gardło i trwał do samego końca.
Spytał mnie on, czy nie chciałbym prowadzić tego dalej —
czy umiem pokonać swoje demony;
zniweczyć kłamstwa i plany,
które oni ciągle snują-? —
Bo pewnego dnia mnie opuści
i pozostawi tylko błysk oraz imię;
tajemnicę, którą będę musiał kiedyś zrozumieć,
aby dołączyć do Międzygalaktycznej Konfederacji Aniołów.
Tego dnia nie płakałem,
bo kiedy byłem małym chłopcem,
to ojciec obiecał mi zbawienie.
I mimo, że kiedyś odejdzie,
umrze i mnie tu zostawi,
to pamięć o tym nie zginie.
Nie mogę objąć tego swoim umysłem,
ale moja dusza jeszcze tutaj wróci.
Lunae Lumen
Nie mam przyjaciół, którzy zdołaliby przyjąć mój cały ból i cierpienie.
Ten ogrom ich przerasta, więc nie mam im tego za złe.
Aby podążać ku światłości należy wyrzec się zawiści i mroku,
oraz potrafić tańczyć w rytm nadany przez życie.
Daj mi jakiekolwiek powody do bycia ukończonym,
bo bycie obojętnym wobec tego już dłużej nie działa.
Och, nie widzisz tego, jak tutaj umieram w osamotnieniu?
Moje rany się nie zabliźnią,
będą ciągle krwawić.
Zatem pozostaje mi modlić się o skrzydła,
na których kiedyś stąd odlecę.
Singularyzacja
Tam, gdzie się udasz,
prędzej czy później powędruję również i ja.
Mógłbym zawrócić, by krwawić dalej,
ale czy świat, tak naprawdę, pragnie akurat tego?
Błagania w stronę nieba wywołały we mnie chorobę,
zatem obumieram z powodu własnej nieudolności;
stałem się obłudnie wierzący —
ubolewam nad stratą własnego siebie.
A po tym wszystkim tak zwyczajnie odwracasz głowę;
nie kocham cię tak, jak kochałem wczoraj —
uczucia wyparowały wraz z twoim kolorem,
a ja jestem już tylko cząstką dawnego siebie.
Kiedy odeszłaś, tak zwyczajnie zniknęłaś z horyzontu,
zrozumiałem, że nie dam rady pogrzebać twojego spojrzenia i słabego oddechu;
Nie mogę kochać cię tak, jak robiłem to wczoraj,
ponieważ zimno stalowej szyny nigdy nie będzie zielenią wiosennych pól kukurydzy.
Berlin Wschodni
Czwarta nad ranem, przejaśnia się.
Ulice są puste, słychać tylko uderzenie.
Nic więcej, tylko huk i łoskot;
Anioł spadł na ziemię.
Po prostu uderzenie i to wszystko,
ona już wie, gdzie ma iść.
Atlantyk
Nigdy nie mówiłem, że kłamię i będę przy tobie wiecznie;
gdybym wtedy umarł, teraz bylibyśmy razem.
Nie mogę czekać w nieskończoność, zapomnieć tego błysku oraz imienia,
ale ty możesz kolejny raz spróbować… i spróbować…
Codziennie umieram, widząc twoją twarz przed zmęczonymi oczami;
grad pocisków, lejący się z krwistego nieba, rozrywający kończyny jak brudne szmaty.
Nigdy już nie wrócisz do naszego domu…
Nigdy już razem nie zatańczymy…
Oczekujący na śmierć i rozwiązanie ślubów;
jak pusta, bezużyteczna bryła mięsa,
rzucana, bestialsko rozdzierana na drobne kawałki — żółtym, jasnym żarem, przypieczona,
czeka na śmierć… jest już martwa…
Nigdy nie powróci do domu.
Słone fale pochłoną go w całości,
kości zaś wyplują, by grzały się w słońcu Normandii;
ku przestrodze, dla następnych odważnych.
Serendypność
Gdzie jesteś, moje pragnienie?
Najgorszy ze wszystkich koszmarów;
ubiegłych, samotnych nocy?
Nie mogę spać, nie mogę zamknąć oczu,
nieważne jak zmęczony tym już jestem —
grunt, że ty masz się raczej dobrze.
Śnie z ciemnych uliczek, gdzie jesteś?
Aniele czuwający nad starą wierzbą,
dlaczego za tobą tęsknię?
Życzę ci wszystkiego dobrego,
żeby ta chora, obca ciemność nas kiedyś opuściła —
odnajdziesz mnie po jej drugiej stronie.
Mała duszyczko, kochane widmo,
brakuje mi twoich dłoni i oczu; zapachu,
który opadał powoli na dywan przytulnego salonu.
Chciałbym ci wyszeptać ostatnie słowa
nim odejdę stąd na dobre;
spryskać tobą moje niewyspane oczy.
Chciałbym, żeby trwało to w nieskończoność,
ale teraz jesteś tylko głosem w mojej głowie —
nieustającym krzykiem,
gdzieś daleko, ukrytym za ciężką kurtyną,
która nigdy ponownie nie zostanie odsłonięta;
wołam cię i wołam, tęsknię wciąż za tobą.
Pieśń Wypalenia
Wypalony,
kartka papieru i czarny długopis.
Jak bezbronne dziecko na rękach matki,
jestem zamknięty na świat,
choć sądziłem, iż poznałem go w całości.
Smutek i żal;
krople wody pełne melancholii.
Nie zdołam przeprosić wszystkich moich mistrzów;
tam, gdzie trwa oczekiwanie na słowa pełne świeżości —
usta moje wciąż się nie ruszają.
Pytania o wiarę i pytania o czas,
miały być one filarami świątyni
człowieka oraz jego skrytych marzeń.
Wyczerpany i zmęczony pytam teraz o siebie,
ciekaw jestem, ile w tym ciele mnie jeszcze zostało.
Do Śmierci
<Śmierć!>
Pozwól mi umrzeć,
gdyż ziemia pod stopami miększa być już nie może;
błoto i krew! — tyle wart jest aktor w śmiesznym Teatrze Życia.
Odgrywałem swoją rolę idealnie,
pięknie wyglądałem z maską na twarzy;
trubadurzy grają wciąż, i grają — dym uchodzi przez moje oczy.
<Śmierć!>
Jak na czarną paradę, wzywają mnie
szambelani orbitalnej orkiestry; na obumarłych trąbach wygrywając
ostatni hymn, waszego wybitnego poety.
Zgniecie mnie to oraz upodli, lecz najpierw daj mi umrzeć, Boże!;
albowiem jestem tylko i wyłącznie sobą,
kolejny raz cię tu zawiodę.
<Śmierć!>
Uważam, że świat jest piękny,
ale ja na pewno nie jestem jego tworem.
Przekleństwa w stronę nieba ześlą mi purpurę, czy raczej zapłacą złotem?
Dlatego podaruj mi dzisiaj śmierć!
Niech wypali rozpadlinę człowieka do samego końca,
jako iż niepotrzebna Życiu jest kolejna niewyżyta, pełna pychy gęba.
<Krzyczę ci, Śmierć!>
Inercja
Czekasz na wezwanie,
chociaż dobrze wiesz, że owe nigdy nie nadejdzie.
Czekasz na deszcz,
który zmyje cierpienie z desek twego świata.
Twierdzisz, że jesteś gotowy — gotowy na zmianę.
Czekasz na deszcz.
Patrzysz na ciemne niebo,
doszukując się innej prawdy.
Mówisz, że jesteś spokojny,
mimo szalejącej w twoim sercu wichury.
Widzę, jak trzęsą ci się dłonie
i ogarnia cię pustka —
ale nie martw się, nie musisz tonąć we łzach.
Tylko wyobraź sobie, że nie ma twojego boga,
nie ma twoich wielkich nadziei;
zamknij oczy,
bo twierdzisz, że jesteś gotowy na ból.
Tylko wyobraź sobie, że morze jest spokojne.
Napisz swój ostatni list.
Czekaj na mnie w deszczu…
Epilog: Trzecia Forma
Wyzionąłem ducha dnia czternastego.
Nic po mnie nie zostało, może trochę kości i zeszytów.
Wierzyłem w swoją pracę, słowa oraz czyny,
a ty potraktowałeś mnie jak zwykłego śmiertelnika —
człowieka bez żadnych ambicji.
Starałem się patrzeć głębiej i dostrzegać to, co ukryte.
Każda maleńka drobinka kurzu była drogowskazem —
ideałem, który pragnąłem rozprzestrzeniać.
Chciałem robić to, co było nakazane
w romantycznych księgach.
Miłość jest jedną z ciemności tego świata,
piętrem, które kusi swą wysokością i widokiem na całą planetę.
Z każdym kolejnym kochaniem tracimy cząstkę siebie, wbijamy ją w ciało kochanka —
stajemy się bipolarni, nasze serce ciemnieje,
doznajemy uczucia cierpienia i opętania.
Każda miłość niesie ze sobą ból i apatię.
Idealizacja zmienia się w nienawiść,
emocje łączące ludzi stają się męczące oraz wyblakłe;
uciekamy przed zobowiązaniem,
myśląc wyłącznie o własnych racjach.
A co jeśli nie miałem nigdy żadnych ambicji?
Co jeśli w pewnym momencie zgubiłem sens własnego istnienia?
Zostały mi tylko wielkie, niespełnione nadzieje
oraz zeszyty, pełne czułości i zrozumienia,
które dzisiaj miałem wrzucić do rozgrzanego pieca…