Słowem wstępu
Nazywam się Iga Gromska i zaczęłam pisać, zanim zaczęłam pisać. Moja babcia improwizowała mi setki historii jako dobranockę przed snem na zadany temat i kiedy miałam cztery lata, trochę jej pozazdrościłam. Zaczęła spisywać wszystkie rymowanki jakie jej wówczas dyktowałam — przetrwały one do dziś. Jednak o wiele bardziej wolałabym, by zachowały się bajki, które tworzyła dla mnie.
W wieku pięciu lat miałam większy dorobek, niż ten powstały w latach 2010—2019, który jest tu zawarty. Nie sądzę jednak, by cokolwiek z tamtego okresu nadawało się do publikacji. Prawdę mówiąc to, co powstało stosunkowo niedawno — też, ale udostępniam je ad futuram rei memoriam.
Pisaniu poświęciłam całe życie (może niesłusznie), obecnie zajęłam się jego muzyczną częścią. Poza okolicznościowymi wierszykami lub opowiadaniami — rewanżami dla babci, nigdy nie pisałam dla innych lub „pod innych”. Dlatego większość moich tekstów przeleżała w szufladzie i jedynym celem ich powstania, była chęć poradzenia sobie z tym, co mnie męczyło i frustrowało. Ewentualnie są one efektem obserwacji, o której nie chciałam tak łatwo zapomnieć. Pewnie dlatego są dość hermetyczne — za co z góry przepraszam.
Wybór tekstów do tego tomiku okazał się trudniejszy niż myślałam, głownie dlatego, że jestem niezadowolona z większości.
Wiersze postanowiłam podzielić na działy, a nie lata (od najwcześniejszych do najpóźniejszych), dlatego pod większością starałam się dodać datę powstania utworu (jeśli jej nie znam, nie robiłam tego).
Jeżeli uznasz, że moje wiersze są w porządku — cieszę się. Jeśli okażą się niezrozumiałe, nie szkodzi — ja też siebie od 19 lat, nie rozumiem.
Iga Gromska
Wiersz codzienny [2010—2018]
Manifesty
nie ma obowiązku nienawidzić coli
ani Beethovena wychwalać utworów
lepiej jest być złym człowiekiem z własnej woli
niż dobrym dlatego, że nie ma wyboru
bądź patriotą, dzieckiem, co podaje szklankę
jeśli nie — wywołasz w nich abominację
świeć przykładem, święć imię, karabin pod walkę
z przerażeniem krzyknę, że Burgess miał rację
odwiecznie się człowiek zwycięstwem podnieca
zawsze będzie istnieć zaczadzenie władzą
jeden do drugiego kłamstwem się zaleca
mimo wbitych noży wzajem sobie kadzą
z pustych form światowe budują imperium
za trupy zdeptane zbierają owacje
wielki brat tematem przewodnim misterium
z przerażeniem krzyknę, że Orwell miał rację
słowo jest jedynym, co nam nie upłynie
na próżno więc próby zniszczenia całego
zniszczy się tworzywo — idea nie minie
strach jednak otworzyć powieść Bradbury’ego
jego babka ofiarą prób kontroli myśli
padła za naturę swą awanturniczą
w świecie co każdemu chociaż raz się przyśni
płoną stosy tych, co za głośno krzyczą
(2018)
Uczę się nie obchodzić
człowiek albo się rodzi intelektualistą
i najpierw rozpoznaje litery z okładek drogich gazet
a dopiero potem uczy się chodzić
(albo sobie wmawia, że tak jest, posiadając na chwilę obecną
dokładnie trzydzieści trzy złote czterdzieści groszy
tylko dlatego, że się wyposażył na sezon jesień-zima
ma się rozumieć jesień sprzed lat dwóch, a zima sprzed pięciu
do dnia dzisiejszego włącznie
gdzie w kieszeniach przezimowały i przejesieniło się
trzydzieści trzy złote czterdzieści groszy
jak gdyby intelektualistom bogactwo z kieszeni pakowało
się do głów, bo jedno z drugim to już nie może iść w parze
tylko w trójce ewentualnie jeszcze z ewentualną głupotą)
i od kiedy nauczono mnie tej czynności wykonywanej obecnie
przeze mnie częściej niż sen
postanawiam przekształcić ją nieco
i uczyć się nie obchodzić
tak, jak nie obchodzi się stołu zbyt blisko kantów
i jak się nie obchodzi nie swoich urodzin
i jak się nie obchodzi tego, co ma się naprawdę na myśli
i jak się nie obchodzi innych ludzi, których nasze zdanie
nie obchodzi również
i jak się nie obchodzi protestów bocznymi uliczkami
uczę się nie obchodzić
bo mnie to wszystko obchodzi
samo
(2017)
Na początku było słowo
Nie ma wojen, za które można oddać życie
Bóg nie chce niczyjej śmierci, dbać o świat się stara
W imię h o n o r u? — egoizm, drugi nadstaw policzek
W imię o j c z y z n y? — kraj obroni przecież wiara
W imię m i ł o ś c i? S ł a w y? R o d z i n y?
— A jednak święcą nowe karabiny
I iść walczyć każą, z myślą, że to pomoże
Wciąż kpię
Z wojen w imię Boże
(2015)
Mróz
Przymarza mi dłoń do kubka z zamarzającą i bardzo tanią herbatą
W okazyjnej cenie za sto torebek
Przymarza mi nos do szyby i przymarza mi do żołądka pragnienie
Z okna widzę, jak panu, sąsiedzie, żona życzy śmierci
Za pierwszym razem nie byłoby mi to aż tak obojętne tyle, że to
Ósmy raz w tym tygodniu dodając, że
Mamy dziś dopiero wtorek
I naprawdę nie wiem, co ma pan odpowiedzieć tej kobiecie
W końcu i tak skończymy tak zimni, jak herbata w moim kubku
I sztywni jak dłoń, która go skostniale trzyma
Myślę o tych, którzy w tej chwili rozumują podobnie
I już wiem, że nie tylko ja dzisiaj zamarzam
Berezowska
i z myślą, że to jest jej ostatnia chwila
w swych pięściach ściskała
jak pędzle
ręce więźniów, którym uwieczniła
ich splecione ciała
lecz ich autorką wcale nie jest dama
sam Niemiec zapytał
i na co ci farby, Maju, skoroś sama
jest bez kolorytu
pogania ją tak, jak młode bydlaki
na rzeź zostawiane
więcej serca mają dla niej baraki
wszakże też drewniane
Być poetą
wiedząc, że nie sklecą zbyt dobrych wersetów
zatrzymał profesor swych uczniów po teście
z zamiarem szkolenia ich na poetów
— „napiszcie mi, dzieci, wiersz o Starym Mieście”
o zamku co nad własnym pięknem ckliwie szlocha
napisała Kasia rzygliwy element
a rodzin z kamienic, których nikt nie kocha
tyczył sonet Janka z podobnym problemem
chłopca wydalili wraz z przekleństw dyktandem
dziewczynka zebrała laury za przejrzystość
bo Kasia z rozmachem trafiła w nieprawdę
Janek zaś ostrożnie zajrzał w rzeczywistość
Symbolika
Gotów broń zamienić w czyn
Przez swastykę na
Starej kamienicy
Uniesione pięści przeciwko agresji
Hasła głuche telefony
Źle zrozumiane
Pacyfiści wykrzykują
rzemykami na których
Pokój sprowadzony
Do miana symbolu
Serce świetny sługa
Łatwo się wyręczyć
Łatwo mówić kocham
Czerwonym znamieniem
A miłość uświęca
Formułka kościelna
Tu środki raczej
Uświęcają cele
Pomniki z marmurów
I szkoły imienia
Tylko dlatego
Żeby pamiętali
Symboliczna kropka
(to jeszcze nie koniec)
Dziś wszystko
Traktuje się
Symbolicznie
(2016)
Floryzacja
zakryta wiatrem i liśćmi
i tylko dla nich widzialna
czując się mniej banalna
wśród życia, które nie myśli
milcząc już trzecią godzinę
jak pszczoła, co czas jej nie goni
i tak mi przysiadła na dłoni
bo przypominam roślinę
i tak chcę z nimi przebywać
chlorofil mi w krew napływa
nie czuję się mniej szczęśliwa
nie musząc się porównywać
(2017)
Starzec
krąży nocą po mieście
w kieszeni trzyma kamienie
w kierunku do reszty
odwrotnie proporcjonalny
mówią, że szaleniec ponad prawem
jakby
mógł pozwolenie mieć na egzystencję
odstępował od kupna biletu
i ustępował miejsc
nie czytywał gazet podróżując
zawsze z książką
niejeden przystanek już
przejechał przez nie
niegdyś z takimi jak on
jedli prosto z drzewa owoce
czterdzieści lat temu
młodzi roześmiani
teraz postrzelony
ma gdzieś, czy śmierć istnieje za życia
bo gdy umrze
wie, że właściwie je przeżył
(2016)
Czarna biel
To nic innego jak
twarzyczka lalki nad kominkiem
porcelana dawnej zastawy
a jednak biel bywa czarna
Każdy kto odważa się rodzić
niezależnie w jakie wierzy
alternatywne zakończenie historii
wciąż tej samej
co innego może zobaczyć
niż biel, czerń jest środkiem za życia
kłującą w zamknięte powieki
Co innego może zobaczyć
licząc wystraszone oddechy
zza ścian białych czekając pomocy
za beznadziejną metaforą
na białym łożu szpitalnym
jak nieodłączną biel sufitu
gdzie czystość skoro jest śmierć
gdzie delikatność skoro choroba
gdzie szept cichy skoro jest chłód
(2015)
Autoportret listowny
Och, czy ty w końcu przestaniesz
Od wszystkich tak mało stronić
Im bardziej chcesz ich dogonić
Tym prędzej w tyle zostaniesz
(2017)
Patrząc w niebo
jak miło patrzeć w ten bezkres
chmury na kolejnej rodzinnej
wycieczce
o każdej porze dnia malarz
przemalowuje płótno
według własnego uznania
nietknięte człowieka chęcią
niebiańskich supermarketów
takie już pozostanie
pozwalając marzyć
jak miło patrzeć w ten bezkres
i czuć, że nas n i e d o t y c z y
jak uświadamia bez słowa:
najodważniejsze orły
też boją się wysokości
(2015)
Ruiny
Kto twierdzi, że nie ma wad
ten jeszcze się nie narodził
lub nawet nie próbował żyć
ten jeszcze nie ma
tej nabytej skazy
idąc wydeptaną ścieżką
Najmniejszej Linii Oporu
Lub oszczędzony był przez los
z tym jeszcze los się pięknie bawi
by jeszcze sprawdzić jego chęci
do dalszej partii
Kto starcem jest, ten dobrze wie
że starym przyjacielem są
Budynki wad pełne, zamiast mchu
miast pęknięć pełne starych skaz
świadome własnej nietrwałości
dumą kwitnące tak na przekór
tkwiące latami jak na złość
(2015)
Niepewność
Z kim dzielić każdy poranek
Sok pić ze świtów wyciskany
Po jakich obłokach mam bujać
By trafić na niewykorzystane
Nie jestem pewna
Bo nie przystoi się pomylić
W zadaniach otwartych
Bo każde powiedziane zdanie
Echem odbija się wieczności
A jaki kolor mają słowa
A jaki smak najczystsze z myśli
— Zadane było się dowiedzieć
I choćbym miała oblać sprawdzian
Z tego co niezaplanowane
Metodą prób i błędów żyjąc
Nie zamartwiając się wynikiem
Nie będąc nigdy pewna
Wybieram niepewność
(2013)
Najprościej
Najprościej o nic nie pytać
Nie mieć nic do dodania
Nie kwestionować, nie prosić
Nie mieć własnego zdania
Spać ze zmęczonym mrokiem
Z ruchliwym budzić się świtem
Nie martwić się o to, co będzie
By pozostało
Nieodkryte
Niektórzy głośno łakną zmiany
Z protestem idąc na ulice
Żądają poznać odpowiedzi
Nie wszyscy
Lubią tajemnice
(2012)
Samotność
(na podstawie oglądanego filmu — Pora umierać)
Podniosła kubek kawy, który
Topił w zapachu pustkę przeszłości.
Na niebie znowu te same chmury,
W domu brak uczuć śladowej ilości.
Ach, choćby raz było to prześcieradło
Zwinięte, zmięte pod innym kątem!
Choćby istnienie tutaj się wkradło,
Choćby tu obcym pachniało swądem.
Skrzypienie desek zna już na pamięć.
Każdy zapomniał, lecz się nie złości.
Przywykła do swych monotonnych zajęć,
Przywykła do pustki własnej samotności.
(2013)
Antydźwięk
Stanęła w pustce muzyka,
A zastąpiona przez ciszę
Sprawia, że pióro nie pisze,
Długopis kartki nie tyka.
Głos ptaka zamarł mu w krtani,
Liść się z szelestem rozstawał.
To tylko ciszy zabawa,
A piękno świata tak rani.
Obecna zwykle w niebycie
W ludzkie wstąpiła żywota,
Cisza, banalna istota
Zabrała mi całe życie.
(2013)
Klony
Tak bardzo chcą być oryginalni,
wydają się być tacy sami.
I w ten sam sposób są banalni,
w tę samą skórę są odziani.
Mieć takie zdanie, jak i inni,
kto inny sens ma tu wyceniać.
W głębi są puści, z wierzchu silni,
bo tak się boją odrzucenia.
Ta, co ideał tak zgrywała,
to innych cytowała słowo.
Tak bardzo być kimś innym chciała,
że zapomniała, jak być sobą.
(2012)
Jesienne refleksje
Idziemy spacerem, a liście pod nami,
Krzyczą i płaczą szelestem swoim,
Jesteśmy szczęśliwi, przynajmniej czasami,
Nad nami klon-matka, płacząca stoi.
Choć z najpierw młodymi pół roku wytrwała,
To potem przez jesień wypuściła z ramion,
Liście, którym teraz wolną drogę dała,
A one, łamane pod butem tylko łkają.
Gdy zbrązowiałe na końcu opadną,
Pod buk, dęby, klony czy sosnę,
I tak się nie martwią, choć teraz przepadną,
Następne znów przyjdą na wiosnę.
(2011)
Mózgiem naukowca
W całym wszechświecie,
W słonecznym układzie,
Na Ziemi — planecie,
Naukowiec się kładzie.
Dokładny, tak co do sekundy,
Gdzieś w różnych krajach Europy,
Z etykietką, niczym słoik ładny,
O szóstej równo kładzie stopy.
Na podłodze (pięć stopni Celsjusza),
Bierze gazetę (o siódmej sześć),
Tylko mechanicznie coś go wzrusza
I odruchowo zaczyna jeść.
W całym wszechświecie,
W układzie słonecznym,
Na Ziemi — planecie,
Naukowiec zbyteczny.
(2011)
Rodzaj ludzki
Dwa kilogramy zazdrości,
Centymetr prawdziwej miłości,
Sześć deko ludzkiej ciekawości,
Trzy centymetry przyjemności,
Usta pełne prawdomówności,
I przepełnione kłamstwem kości,
I indywidualne ego
— to szczegóły rodzaju ludzkiego.
(2012)
Ludzie maszyny
urodziliśmy się jako ludzie
umieramy jako maszyny
wspomnienia, senne myśli
— czyścimy pamięć
zliczamy, przetwarzamy
— własne zyski
uczucia, empatia
— brak danych
posługa, przysługa
— wydane polecenie
mechaniczny obieg pod skórą
a jakby blachą metalu
pracują dla wgranego systemu
konsumpcjonizm trawi sam siebie
czym innym mógłby stać się człowiek
bez wolności?
to my
ludzie maszyny
zaprogramowani na autodestrukcję
(2013)
Pomiędzy wierszami
Sypnie ci w oczy pochlebstwem
[k ł a m s t w e m z a l e j e j a k k w a s e m]
Drobną ci rzuci sugestię
[t w o i m z a r z ą d z i c z a s e m]
Mówią, że ascetyzm cnotą
[b o g a c t w a c z u ć o d n i c h s w ą d e m]
Iść każe za ciemną hołotą
[a s a m s i ę w z b r a n i a p r z e d p r ą d e m]
Wie lepiej, wybiera ci drogę
[z a s y p i e z ł y m i r a d a m i]
„Uczyć się ci nie pomogę”
[c z y t a j p o m i ę d z y w i e r s z a m i]
(2012)
Na dłoni
A cóż ta dziewczyna w dal patrzy?
Cóż od decyzji stroni?
Dlaczego w garść życia nie bierze?
Świat przecież trzyma na dłoni.
A cóż się wciąż patrzy przed siebie?
A jakiej boi się trwogi?
Życie się samo nie stanie,
Los łapać trzeba za rogi.
A na cóż ona narzeka?
A na cóż ona się gniewa?
Szczęście się łapie jak chwilę,
Gdy się przez dłonie przelewa.
A cóż się zasad tak trzyma?
Niech patrzy pod innym kątem.
Żyć trzeba tak, by żałować
Gdy zniknie za horyzontem.
(2012)
Ławka
Przysiadam na ławce
W parku życiem zwanym.
Tłum jest tu ukryty,
Za maską schowany.
Ławka jest ostoją.
Ławka jest schronieniem.
Ludzie tylko żyją,
A ja aż istnieję.
Już się tusz rozmywa
Szklance pełnej wody:
Idea jedności
W naczyniu niezgody.
W czarnym tłumie kruków
Biel swą zachowując,
Na ławce przysiadam
Odmienność ratując.
Tłum przez park przechodzi,
Wzrokiem go przeszywam:
Czyżbym była inna?
A może szczęśliwa!…
Miniatury
[00:28]
00:11
zwróciłam uwagę na złoty kosztowny napis nagrobny
dla ojca matki wnuka siostry
gnije do siebie niepodobny
chciałabym kochać tak jak kocha się imiona zmarłe
uznaję że problem w tym tkwi
że nie umarłeś
00:14
nie ma takiego mężczyzny który by mnie pomieścił
chyba że byłby Atlasem
mieściłby w sobie moje światy i czasem był dla mnie Bogiem
może wtedy byłabym w stanie
nie w niego a w siebie
uwierzyć
00:18
zakładając na siebie tę skórę
którą zdarł ze mnie myślę
widocznie nikt mu nie wyjaśnił
że zrzucając ją z siebie stanę się zwykłym gadem
jako pakiet tkanek i organów a nie twój pasek i torebka
dzień dobry wróciłam
00:22 (ale w 1977)
wyzerował licznik w swoim trabancie
siedziała w nim tylko raz gdy obiecywał
że nie kupuje go z sentymentu
żadnego sentymentu mieć do niego nie będzie
skoro to rzecz kupna
być może łudzi się że od dziś
zacznie się dla niej liczyć
00:25
daj mi się zrobić nie tylko sterem żeglarzem i okrętem
ale sercem rozumem i ciałem początkowo
być może dowiem się w końcu
komu jaka rola przypada
00:28
a więc nie ma mnie na liście lokatorów?
— —
nie myślcie o mnie jak o części
przecież nie mam niczego na zapas
wyrzuciłam się z najwyżej stojącego osiedla
— pamięci zbiorowej
(2019)
Tym, o których przestałam myśleć, gdy przestałam pisać [2014—2019]
Chungking Express
zjeść trzydzieści puszek ananasów — wszystkiego się podjąć
żeby tylko zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć
ona jest dla Ciebie kobietą w pięknej blond peruce
i nie potrzebuje tych wielkich czerwonych okularów, żeby z siebie tajemnicę zrobić
wystarczającą zagadką jest skąd bierze się to uwielbienie
jestem Faye Wong, wiesz
kiedy nie patrzysz wchodzę Ci do głowy, i kiedy nie słyszysz nastawiam twoich uszu i chcę
widzieć, i mówić, i słyszeć twoimi zmysłami
bo moje są takie niewystarczające
jestem twoim pamiętnikiem, wiesz
Ty jesteś moim mieszkaniem i czasem zmienię coś w wystroju dopóki mnie nie przyłapiesz
na tej niezdarnej próbie bycia kimś więcej
czasem przestawię jedną z myśli Twoich i ze swoimi skrzyżuję
i lubię je tam wnosić, zasadzać i patrzeć jak rosną na obcym gruncie
w gruncie rzeczy
kilka miesięcy temu byłeś dla mnie obcy, za kilka miesięcy możesz stać się znów
może firmową sałatkę na wynos — odchodne
może zapamiętasz chociaż miejsce, w którym tak często bywałeś, w którym byłam tylko
dodatkiem fish and chips, dla odmiany ona lubi odmiany, Ty lubisz odmiany, i następny bar, i następna kobieta, i następna sałatka firmowa
— znów zapamiętasz firmę, a nie smak
zjeść trzydzieści puszek ananasów — brzmi jak plan z ciągle odraczaną datą
na opakowaniu
(2018)
*** [tylko ustrzeż mnie, Euterpe]
tylko ustrzeż mnie Euterpe
by nie zużyć więcej słów
i na każde, które cierpię
z wersów jak najmniej szyj szwów
tak skondensuj, tnij cenzorsko
tak mnie upominaj w mowie
by odróżnić grę aktorską
od proscenium w jego głowie
— —
nie powstrzymuj mnie — poema
i tak stanie — mus to mus
od pierwszych dźwięków Cohena
it was almost like the blues
Zarysowałeś mi się
zarys tego wspomnienia znalazł się pomiędzy szybą i mgłą
zupełnie jak pomiędzy młotem i kowadłem
młoteczkiem i kowadełkiem znalazł się twój głos
zarysowałeś mi się na niej
i zarysowałeś mi ją
i ciężej teraz patrzeć przez nią wcale nie z powodu mgły
nie znam żadnego szklarza
który nakazałby ją roztłuc tylko dlatego
że na żadną szybę zarysowaną jedynie
żaden szklarz nie nałożył nakazu wymiany
na mnie nikt nie nałożył nakazu wymiany myśli na nowe
dopóki same się nie potłuką
(2018)
L’art pour l’art
moja matka wygląda jak barok
ojciec chcąc być jej młodszą wersją
przywłaszczył sobie rokoko
przyznał tym samym, że jest opozycją
i do niego należy ostatnie słowo
nie znając się
byliśmy zawsze tam gdzie sztuka
a sztuka była tam gdzie my
(co nie jest równoznaczne z tym
że i nas można zaliczyć do jakiegoś nurtu)
jedyny nurt to ty rzeko nieobliczalna
liczę dni gdy nie dałam się porwać
poddałam się po minus pierwszym
pasowałbyś tu, wiesz
czasem się łudzę, że nie my jej
a to ona nas potrzebowała
(2017)
Prze-myślenie
bo pan się nie silił uważać
tylko za-uważać
łapał się pełnych godzin by pasowały do lampki wina
krzywych uśmiechów zegara
aż do nocnej granicy milczenia
bo pan się nie silił myśleć
tylko za-myślać
a mętne intelektualizmy bywają zdradliwe
więc tylko przez kadencję
pan był dekadentem
bo pan się nie silił kochać
tylko za-kochać
i żadna kobieta nie była nielotem w myślach ulotnych
trudno się dziwić gdy szkołą miłości
są panu burze letnie
i idąc pana tokiem myślenia
nie można pana nawet wspomnieć
tylko za-pomnieć
(2016)
Indyferentyzm
udaję, że nie widzę
gdy mi w oczy patrzysz jak w kalendarz
i widząc liczby wryte w białka
udajesz niewiedzę
że to daty naszych widzeń
zupełnie, jakbyś tam zobaczył
Chocim lub Verdun
bitwę pod Grunwaldem
które, bo wciąż wybiegasz przed
też cię tyle obchodziły
co przyszłoroczny śnieg
powtarzasz, że jeszcze przyjdzie czas
w naszym przypadku stoi
w moim przypadku się cofa
(2016)
Brooklyn gang
Bruce’owi Davidsonowi
wyimaginowany telefon mi dziś zadzwonił
w głowie
to Ty
powiedziałeś: żyjmy tak, jak oni
ja jednak zamiast papierowej trawy
papierowych luster
papierowych włosów
i tak dumnie się prezentujących
papierowych papierosów
wolałabym Twoją skórzaną kurtkę
(2016)
Jej się marzyła ucieczka
wiążesz ją słowami aby nie uciekła
ona się nimi sama spęta
jej się marzyła ucieczka
lecz wie
nawet jeśli milczysz przed impresjonistami
to na pierwszy rzut oka
odróżniasz Moneta wśród sztuk płócien tak wielu
i wielka to sztuka
gdy przed oczami masz sztukę żywą najprawdziwszą
jej się marzyła ucieczka
lecz jeszcze nie teraz
kiedy już wie o tym
Siódmy lipca
pierwszy raz pod wpływem emocji
emocje pod wpływem raz pierwszy
nawet nie słuchał Bowiego
żeby być gwiezdnym chłopcem
odleciał
i kłamie
że chciałby wrócić na ziemię
Ambiwalencja
ko cie majestatyczny i dziki
cham ie uliczny i przynudny
cię żko mi z moją ambiwalencją
Dokąd się jeździ kiedy nikt nie patrzy
świat nam zwrócił noc w czterdzieści dwie minuty
nie dziwią nas liczby, powstaliśmy z rozpędu
przypominasz mi wieczór — mokry i przeżuty
zmęczony i piękny, bezchmurny, bezbłędny
znajduję nam miejsce w niełatwym istnieniu
siadam między plamą moczu na betonie
siadasz chociaż chmiel się czuje w tym schronieniu
a w tle latarniami klatka miasta płonie
[pod nieskończonymi wiaduktami
spotykają się tylko ci, którzy nie kończą uciekać]
nie wiedząc, czy możemy już zatrzymać się
bo najgorsze już nas dopadło
lub nie
i my też (nie)skończeni, i my ledwo żywi
i jesteśmy szczęśliwi!
Gdzie się podróżuje siedząc nieruchomo
łatwiej mi przychodzi uwierzyć
że wszystkie te gwiazdozbiory
są na wyciągnięcie ręki
niż, że możliwym się stanie
wyjechać z rana niewiadomej daty
i kiedy próbuję złączyć gwiazdy w kształty
próbuję jednocześnie łączyć pewne fakty
że łatwiej mi przychodzi wyobrazić sobie nas
na Betelgezie, niż w Bangladeszu
i gdzieś w pasie Oriona, niż zapiętych
pasami w samochodzie
próbujących uciekać, zanim sami
obrócimy się w proch, a nie pył gwiezdny
i staniemy się najprostszą materią
O czym się rozmawia kiedy nikt nie słyszy
uczę cię bezstronności
powtarzam jak mantrę — jestem omylna
chyba że milczeniem mi zaglądasz w głowę
znajdując w niej jego uzasadnienie
wtedy zwykłam się nie mylić
zbyt cenne są twoje słowa
gdybyś je chciał sprzedać to pewnie
już by nas tu dawno nie było
dawno by już tu było bez nas
ale ja cię dawno kupiłam i bez tych słów
uczysz się bezstronności
bo chociaż strony są dwie
jak orwellowskie 2+2=5
uparcie twierdzisz — jest jedna
podobnie jak jeden kierunek ze stacji kolejowej
podobnie jak jeden album z t ą piosenką
podobnie jak jedno ironiczne drzewo
podobnie jak jedno i to samo zdanie
w dwóch półkulach
w dwóch głowach różnych a tych samych
— nasza strona
i nigdy nie będziesz po mojej
a po naszej
to nie zakochanie
to kochanie za
i mimokochanie
Kiedyś
ale za długo mnie znasz
nie mogę więc dłużej sprawiać
pierwszego wrażenia
ale nie mogę się zbudzić
śnić umiem tylko
o podświadomych pragnieniach
ale nie mogę polegać
tylko na postępowaniu
według mojego instynktu
więc naucz powiedz poprowadź
gdzie mogę znaleźć wyjście
z własnego labiryntu
Co się wyobraża myśląc o zdarzeniach
próbując zejść z tematu podróży samotniczych
jeśli definiujemy samotność, jako
zerwanie kontaktu z pieniędzmi
i stan dwóch osób w opozycji wobec świata
spróbowałam przypomnieć sobie najmniej
nacechowaną emocjonalnie rzecz:
przyznałam, że nazistowskie noże są dziełem sztuki
(w przeciwieństwie do tańca
albo instalacji artystycznych autorstwa tych, którzy
chyba prędzej powinni przeinstalować sobie
swoje postrzeganie tej dziedziny)
podobnie jak zdobione bagnety i szwajcarskie scyzoryki
i przyznał mi rację
i tym samym wbił nóż w najczulszy punkt
bo godząc się na wszystko brzmiał tak szczerze, jak
tylko on potrafi brzmieć
i na podróż się zgodził, i na broń, którą
w istocie tak się przecież brzydzimy
i wtedy było jasne, że wszystko jest naprawdę dobrze
i dziękuję losowi, że ktoś sformułował pojęcie o’haryzmu
bo to jedyny sposób, w jaki umiem mówić o nim i nie czuć
się jak idiota, któremu zabrakło słów tylko
jak idiota, który używa wyłącznie własnych
(2017)
Jak Jim i Pam
Daremnie udaje się spontaniczność
Tak miało być od początku i wiedzieli to w latach sześćdziesiątych
Ale to jest tak jakby odkryło się coś
Wieczność przed nimi
Takie nasze prawo skoro nazywamy się nimi bez przeszkód
Czujemy się na wyciągnięcie myśli i na siłach
Czekam aż zrobisz mi miejsce obok siebie
Tak jak słońce zrobiło miejsce księżycowi
Czujemy się na wyciągnięcie umysłu i dłoni
Przecież nie da się być szczęśliwszym od umarłych
Żyjących wiecznie
Ale zwróciłeś mi moją nieśmiertelność
(2017)
Separacja
Nadawał korkom autobusowym
Smaku najlepszego, odkorkowanego szampana
Zapotrzebowanie na taki typ człowieka
Było podobne
Jak na dobrych aktorów z jego ulubionych filmów
Odizolowała od niego osobę winną pary zdań wymienionych
W ilości więcej
Bywały gorsze zarzuty, lecz kar niewiele
Demoralizacja
zmarnuję farbę na dzisiejszy dzień
ma formę tryptyku
część pierwsza chłód kryjówki
biel zawsze onieśmielała
odróżniamy się jak spalenizna
na cieście lub ciele
dwie kromki spalone to my
posmarowali nas degrengoladą
część druga instynktowność
sztuka hamowania
i tak jak w prostej jeździe
nie ma miejsca na ucieczkę
część trzecia
zwiastowała ją ulga
i tobie uśmiech ulżył
na opanowanej twarzy
wystraszonym płacie mózgowym
dam ruchy farbą ci w prezencie
czuję zobowiązanie jak tanią zapalniczkę
na dnie torby
specyficzna pamiątka
sama z czasem wypali swoje znaczenie
czy myślałeś o tym patrząc na mnie w ciemni
czy myślałeś o tym przyznając
że uwielbiasz mapy
nieprzeciętność
zmieniasz swój niepokój w niewidzialność
jak bardzo byłeś ludzki tego dnia
mój rodzaju człowieka
Nieodgadnięty
a wzrok twój jest jak pytajnik
co widzisz?… pyta bez głosu
prócz ciemnej nocy bezgwiezdnej
nieznanej wyroczni losów
i wiatru dni nieprzebytych
koloru skrzydeł połaci
jak w najpiękniejszym seansie
za który nie muszę płacić
i polan czernią poszytych
drzew ciemnią burzy targanych
i mnie i ciebie wśród tych
wydarzeń nierozegranych
korony lasów bezlistnych
i schody bez pięter domu
i więcej mówiłabym jeszcze
jeżeli miałabym komu
(2013)
Widok z okna
Nikt w swym pędzie życia nie zawrze obrazu,
Twej rozpaczy we własnym świecie swoich myśli,
Nikt nie wie, nie zobaczy, nie wspomni ani razu.
Istnieć tylko chcecie? Po coście tu przyszli?
Ten miernego życia pęd jest nieustanny,
Tylko drobna chwila, nikt nie zauważy,
Jak kolejny przysnął się tu wiatr poranny,
Jak ty, z rana na deszcz patrząc marzysz.
Wiem. Choć jesteś dla mnie nieprzewidywalny.
Deszczu łzy z kroplami duszy swej zmieszałeś,
Wyznaczyłeś jakiś cel niewykonalny.
Ty, przy oknie stojąc, sensu znów szukałeś.
(2013)
Układanka
Rozsypiesz się na milion słów,
Z których nie będę cię mogła złożyć.
Stylizowane na sto epok [2010—2013]
1939
Wiście, drogie gwiazdy, na ciemnej kurtynie
Póki wam nie zgasną omdlałe ramiona
Nie pytaj wodospadu, czemu woda płynie
Nie pytaj o łez strużkę, kiedy płacze Ona
Nawet liść tu nie drgnie, zmęczony szelestem
Wiatr wstrzymuje oddech, pamięć czcząc zatartą
Tych, co dziś polegli, czci jedynym gestem
Wciąż Ona. Płacząc Wisłą, Odrą, Wartą…
Wędrowcze
Cóż miga na drodze, wędrowcze strudzony,
Co z przygód bez celu mózg niesie zmęczony
Do domu?… Tylko tam cię chcą, niebogi,
Do ziemi nieczystych poniosły cię nogi,
Tak cię woń uwiodła nieznanych wojaży,
Tak to kończy ten, co na jawie marzy!
To światło tak miga. Światełko ojczyzny.
Światełko domostwa. Blask rzeki mielizny.
Tyle dróg cię zwiodło trwogą niewzruszonych,
Tylko jedna dróżka, w blasku gwiazd przyćmionych
Tak ci ukazuje, dobrze wiedząc komu:
Wszędzie jest wspaniale, lecz najlepiej w domu.
Tu jest cel, wędrowcze otulony futrem,
Tu się kończy podróż twa za lepszym jutrem.
Satyra romantyczna
Słowackiemu
i Ty, wieszczu, co tak poezji Jego zarzucałeś,
że jest jak kościół piękną architekturą stawiony,
czy nigdy w romantycznym życiu nie słyszałeś,
że lepiej być bezbożnym, niźli przecenionym?
Ptak
Wolny jest — myślałam, patrząc na ptaszynę.
W dziobie promień słońca, ciągnie go jak linę,
Tka na niebie wzory, skrzydła mąci w chmurach,
Błękit, miast w obłokach, dziś jest w jego piórach.
Wolny, niezależny, niczym mknące lśnienie,
Dźwiga pieśń od słońca, lecz dźwiga i brzemię.
Bez niebaś nieważny, spadłbyś z głuchym krzykiem,
Gdyby ci je zabrać, byłbyś niewolnikiem.
Nocna kochanka
W gwiaździstej szacie ukazując wdzięki
Otula płaszczem światła senne gładząc lęki
Księżyc, płynąc niebem do samego ranka
Kiedy zniknie w czasie gwiaździsta kochanka
Mknie na horyzoncie, by się z nią pogodzić
Rozpłynąć jutrzenką i dzień nowy spłodzić
Cmentarz na Lipowej
Ścieżka ciszy. Złote klony,
Każdy liść ma tempo własne.
Poza czasem zbiera plony
Czarna zjawa w szacie ciasnej.
Brak istnienia. Czas zatrzyma
Wszystkie ciała, odda dusze.
Śmierć swą lśniącą kosę trzyma,
Wokół pną się czarne róże.
Wyobraźnia czy natchnienie?
Kilkuwieczne te mogiły,
Liść im robi za złocenie,
Wiatr im nowej nada siły.
Tu ktoś zamknął swe powieki.
Tu spoczywa dusza śpiąca.
Nad nią stoi, aż po wieki
Anielica krwią płacząca.
Długa ścieżka. Brak odwagi.
Brak tchu. Koszmar to czy sztuka?
Cmentarz wymaga powagi,
Czegóż więcej tutaj szukać?
Lecz tu spokój niezmącony,
Wprawia drzewa w ciche drganie.
Szumią, szumią złote klony,
Aż się tutaj bać przestaniesz.
Tu nie smutno, chociaż głucho.
Nietypowy to dom sztuki.
Klimat muśnie twoje ucho,
Czyści w twej pamięci luki.
Cóż za miejsce, cóż za czary
W takiej cię umocnią wierze:
Kiedyś — młody, później — stary,
A wspomnienia wciąż tak świeże.
***Tu na zawsze — łąka***
Aż nie widać, aż nie słychać,
Jak tu różne jest istnienie.
Jakże słodko jest oddychać,
Słońca blaskiem, kwiatów tchnieniem.
Wysuszone pola łany,
Lekko muśnie i wyleczy,
Wiatr — bywalec tutaj znany,
Co wiruje pośród mleczy.
Młody chomik skinął główką,
Gdzieś w łączanym tym bezkresie,
Przemknął, skłonił się makówkom,
Pośród traw, jak gdyby w lesie…
Słońce jest tu jubilerem,
Każdy kwiat to tu błyskotka.
Każdy kwiat jest bohaterem.
Koniczyna czy stokrotka…
Czyż nie czary na tym świecie?…
Cud, powiadam! Drobne płatki
Kulą schludnie, jak w balecie:
Miłki, smółki i bławatki.
Łąka — piękna metropolia,
Błaga: Krzycz!… Że chce się żyć!…
Z liści suknia… Z kłosów kolia…
Tu na zawsze!
Istnieć!…
Być!…
(2013)
Kłamstwo jadowite
Nie ruszyła nawet delikatnych liści,
Przecież to mówiła dla własnych korzyści.
Lekki głos sumienia mówił: „Nie rób tego!”
Lecz nienawidziła smucenia swojego.
Słowa jak jad węża z siebie wypluwała.
Sama tego chciała.
Musiała?…
Skłamała.
Pisanie o pisaniu [2012—2015]
Wyjątkowy
Czy istnieje wiersz, który
Pisany byłby zwyczajnie,
Umysłem morza lub góry,
Jak człowiek myśli normalnie,
Nie jak poeta rasowy?
Czy byłby tak samo ciekawy,
Wymagający zadumienia,
W zachwycie cytowany,
Pragnący chwili myślenia,
Czy komuś to przyszło do głowy?
(2012)
Krótki żywot bohaterki literackiej
Każde słowo przychodzi jej z łatwością
I mówi tak płynnie, tak dźwięcznie.
Nic dziwnego, skoro każdą kwestię
Wcześniej jej napisano.
Ma trochę wad, tak jak wszyscy,
A jednak uchodzi jej to płazem.
Fryzurę nawet ma podobną
I imię brzmiące bliźniaczo.
Nie ma marzeń, bo o czym tu marzyć.
Wszystko ma w świecie przedstawionym,
Wszystko co chciała ma stworzone,
Wystarczy tylko parę liter.
Ludzie słuchają jej z zachwytem
Jak mówi, ileż to przygód
Od pierwszej do ostatniej strony
(nie chodzi jej o metaforę).
Opowiedz teraz
Wytworze kropek i przecinków,
Jak żyjesz sobie na podartej
Kartce w śmietniku pod biurkiem?
Wytworze umysłu i podświadomości,
Zniszczona z powodu myśli czarnej.
Stworzona przeze mnie,
Lecz jak nie ja,
Bo wiem, że nigdy N i ą nie będę.
Trochę mniej śmiała, mniej banalna,
Jeszcze mniej idealna,
Lecz przynajmniej żywa,
Rzeczywista,
Niezniszczalna.
Natchnienie
O natchnienie zdradliwe!
Kiedy tkwiłam w pustce
Oderwana od zamętu
Nie wiedząc, co począć z ciałem
Bezużytecznym bez ciebie
Nie zastałam cię nigdzie…
…zaś kiedy porwał mnie wir
Codziennych prac syzyfowych
Odległa kraina zwana skupieniem
Ty na światło dzienne wychodzisz…
(2013)
Przymiotniki
Piękne
Wody błyszczą w słonecznej kąpieli
Kryształy ziemi, życia diamenty
Tajemnicze
Niezbadane głębiny krzyczą dziką ciemnią
Usłane gatunkami jak gęsta leszczyna
Bezkresne
Jedyna prawdziwa metafora wolności
Widząc horyzont oszukasz sam siebie
Wolisz wierzyć, że nigdy się nie kończy
Niebezpieczne
Tysiące statków na sumieniu
Te fale o odgłosie tysiąca karabinów
Morze
Nigdy nie zostawia obojętnym
Niespełnionych poetów
(2012)