Pomiędzy II

Bezpłatny fragment - Pomiędzy II

Wszystko, co kocham najmocniej


Mity i legendy
Fantasy
Literatura młodzieżowa
Przygoda
Polski
Objętość:
295 str.
ISBN:
978-83-8126-818-9

Prolog

— Zamknij oczy i nie podglądaj.

— Nie podglądam. A jeśli na coś wpadnę?

— Nie pozwolę ci upaść, tylko nie podglądaj.

Ostrożnie stawiała kroki, chwiejąc się co kawałek i usiłując odgadnąć cóż to za niespodziankę szykuje dla niej świeżo upieczony małżonek.

— No podglądasz no! Nie bądź nieznośna rudzielcu, i wytrzymaj jeszcze chwilkę — napominał ją.

— Jak zwykle zrzęda.

— No i już, jesteśmy na miejscu, możesz patrzeć.

— Co to?

— Drzwi.

— To widzę — zaśmiała się — ale nie rozumiem.

— Drzwi do naszego mieszkania. „Ta dam!!” — wskazał teatralnym gestem.

— Mieszkanie, ale jak to?

— To prezent od moich rodziców.

— Przecież nie pochwalali naszego małżeństwa, i to delikatnie mówiąc — wywróciła oczami.

— No może i nie pochwalali, ale skoro i tak postawiliśmy na swoim to postanowili nam pomóc i kupić mieszkanie na obrzeżach Krakowa.

— Naprawdę?

— Tak, naprawdę. W końcu mają mnie tylko jednego, więc nie mogą sobie pozwolić na gniewy. Ale nie dziw im się, nie znam drugiej takiej pary jak my, którzy decydują się na ślub po trzech miesiącach znajomości i to zaraz na początku studiów.

— W sumie nawet mają podstawy do obaw, sama nadal nie mogę w to uwierzyć.

— A ja wierzę we wszystko i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. — Uśmiechnął się szeroko — No wchodź już i zobacz czy ci się podoba — ponaglił ją wręczając klucze — Nie jest duże, ale w porównaniu z akademikiem to prawdziwe królestwo.

— Och jest wspaniałe — kobieta biegała po całym mieszkaniu zaglądając w każdy kąt. Była szczęśliwa jak jeszcze nigdy dotąd.


Jak się już na pewno domyślacie naszymi bohaterami są Lusia i Samuel Wierzbiccy. Ten sam chłopak, który dzielnie uratował Lusię z rąk Księcia Oskara i ta sama mała nieznośna ruda dziewczynka. Kiedy spotkali się po latach byli już na studiach. Początkowo Lusia myślała, że trafiła na wariata, i że chłopak jest naprawdę zdrowo szurnięty, opowiadając coś o przeznaczeniu i o tym, że zna ją od dzieciństwa. Wkrótce okazało się jednak, że, jest on jej bratnią duszą i rozumieją się bez słowa. To właśnie dla Samuela Lusia rzuciła swojego chłopaka i po trzech miesiącach znajomości została jego żoną, a chwilę później spodziewali się już dziecka. Razem mieli nadzieję pogodzić wszystko: pracę, studia i rodzicielstwo. Na szczęście, pomimo początkowych sprzeciwów, rodzice Samuela bardzo im pomogli wspierając finansowo i umożliwiając tym samym kontynuację studiów. Samuel bardzo szybko zorientował się, że Lusia nie pamięta niczego z ich przygody w Pomiędzy. Ale od czasu, gdy ją zobaczył w parku, wiedział, że to nie był tyko sen i że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Żyli szczęśliwie w wielkiej miłości, jednak już wkrótce miało się to zmienić. Niestety, szczęście i poczucie bezpieczeństwa, jakie zbudowali było bardzo kruche i ponownie miało być wystawione na wielką próbę.

1. Sielanka

— Samuel, Samuel!

— Co, co? Co się dzieje? –Zerwał się i nerwowo przyskoczył do żony — Czy coś jest nie tak?

Lusia z wielkim brzuchem stała obok łóżka i rozglądała się za spodniami.

— Zaczęło się.

— Co zaczęło?! — Nagle opamiętał się i domyślił — rany już!?!? — Zakrzyknął i zaczął nerwowo biegać po pokoju, przewracając wszystko, na co tylko wpadł. — Gdzie moje ubrania?

— Tutaj — Lusia spokojnie wskazała na fotel.

— O, dziękuję. Ale ty usiądź sobie, ja się wszystkim zajmę — posadził ją na łóżku, po czym wrócił do chaotycznego biegania po pokoju z jednego miejsca w drugie, zupełnie bez jakiegokolwiek ładu i sensu.

— Kochanie, a gdzie twoja torba?

— Pod fotelem — Lusia odpowiedziała spokojnie i na wszelki wypadek dodała — ja ją wezmę.

— Nie, nie w żadnym wypadku. Ty tu sobie siedź, ja się wszystkim zajmę. Tylko gdzie te kluczyki?

— Na stoliku przy drzwiach.

— A tak, tak, już mam.

Po kolejnych kilku minutach biegania znowu zapytał:

— Kochanie, a gdzie twoje ubrania?

— Mam już na sobie — Lusia zupełnie gotowa spokojnie wstała, wyszła z sypialni z torbą na ramieniu — Czy możemy już jechać?

— Tak, tak, oczywiście… — Samuel wyskoczył z mieszkania, zatrzasnął drzwi i pobiegł do samochodu, jednak nim go w ogóle otworzył zawrócił i pobiegł z powrotem do domu.

— Lusiu przepraszam — otworzył drzwi, które chwilę wcześniej zatrzasnął jej przed nosem.

— Nic się nie dzieje, w końcu jadąc rodzić żona nie jest niezbędna, prawda? — Lusia zaśmiała się z coraz większego nierozgarnięcia męża — może ja poprowadzę, co? Będzie znacznie szybciej.

— Ty? W żadnym wypadku! Przecież rodzisz! — Bulwersował się Samuel.

W końcu po kilku nieudanych próbach zapakowali się do samochodu. Potrącili kilka kubłów na śmieci, dwie skrzynki na listy i z piskiem opon ruszyli do szpitala.

— Dojechaliśmy. — Oznajmił — Jak się czujesz?

— Boli coraz bardziej.

— Dasz radę dojść?

— Chyba tak.

Gdy tylko zjawili się przy schodach, Lusią zajął się pielęgniarz. Posadził ją na wózku i zawiózł do lekarza.

— A Pan to gdzie? — Zawołała gruba pielęgniarka.

— Za żoną. — Odpowiedział speszony Samuel.

— Pan tu zostaje i czeka na lekarza — zatrzymała go.

— Czekam tu na ciebie rudzielcu, kocham cię! — Zakrzyknął za Lusią.

— Ja ciebie też — odpowiedziała mu coraz słabszym głosem.

Samuel nerwowo przemierzał korytarz tam i z powrotem, próbował nawet zaglądać na oddział przez szybkę w drzwiach, ale nic to nie dało. Po około godzinie spokoju zrobiło się dość nerwowo, lekarze i pielęgniarki biegali, wchodząc i wychodząc z oddziału. Jednak nikt nie chciał z nim rozmawiać, z nerwów zaczął obgryzać paznokcie. Obok Samuela siedzieli jeszcze dwaj inni mężczyźni zdenerwowani jak i Samuel.

Nagle drzwi oddziału otworzyły się i stanął w nich lekarz.

— Pan Wierzbicki?

— To ja! — Samuel natychmiast do niego doskoczył.

— Musi pan podpisać zgodę na operację.

— Co? Co się dzieje?

— Niestety są komplikacje i musimy natychmiast operować, dziecko owinęło się pępowiną.

— O nie!

— Spokojnie, niech Pan podpisze — podsunął mu jakiś urzędowy formularz.

Oczywiście nie było czasu go nawet przeczytać, a gdy tylko Samuel podpisał, lekarz równie szybko jak się pojawił, to zniknął za drzwiami. Samuel został sam, przerażony jak nigdy dotąd. Czuł, że jeśli zaraz się czegoś nie dowie, to chyba umrze. Niestety, przez kilka następnych kwadransów nikt się nie zjawił. Siedział, wpatrując się w drzwi. W końcu wyszedł starszy, siwy lekarz, podszedł i usiadł obok Samuela.

— Gratulację, ma pan córeczkę. Operacja się udała i obie pacjentki, miejmy nadzieję, wkrótce będzie pan mógł zabrać do domu. Jednak na razie są bardzo słabe i jeszcze chwilę tu pobędą. Może pan iść do żony, niedługo się wybudzi, dobrze, żeby był przy niej ktoś bliski.

— Mogę zobaczyć dziecko?

— Niestety nie, jest w inkubatorze na intensywnej terapii bardzo się wymęczyła i cały czas ją badają.

— Ja po prostu muszę ją zobaczyć. Błagam pana panie doktorze. — Samuel popatrzył na niego takimi oczami, że doktorowi zrobiło się go żal.

— No dobrze, ale tylko pięć minut, nie więcej.

— Wystarczy, dziękuje! — Samuel pognał do małej. Śliczna dziewczynka leżała w inkubatorze podpięta do piszczących aparatur i miała jeszcze zamknięte oczka.

Witaj maleńka, jestem twoim tatą, bardzo cię kocham. — Samuelowi łzy płynęły po policzku, tak bardzo chciałby ją dotknąć, ale na razie to było niemożliwe.

— Musi pan już wyjść — delikatnie poprosiła go pielęgniarka — proszę iść do żony, będzie dobrze.

Lusia właśnie się wybudziła, gdy wchodził do jej sali. Od razu dopytywała się co jest z dzieckiem.

— Mamy córeczkę — Samuel zdobył się na uśmiech — jest śliczna.

— Wspaniale, chce ją zobaczyć.

— Nie możesz, teraz robią jej jakieś badania.

— Badania?

— Tak, rutynowa kontrola niemowlaka — skłamał.

— Wiem, że coś było nie tak, słyszałam lekarzy, a potem straciłam przytomność.

— Tak musieli ci zrobić cesarkę, ale już jest wszystko w porządku. Leż spokojnie i nabieraj sił na zabawę z córeczką.

Lusia bardzo zmęczona i osłabiona ponownie zasnęła. Samuel oparł się na łóżku i również zasnął wyczerpany po całym dniu nerwów. Obudził go hałas, ktoś upadł na podłogę, to była Lusia. Nie zważając na ostrzeżenia, kierowana instynktem macierzyńskim wstała, aby utulić dziecko, ponieważ czuła, że dzieje się coś złego. Niestety była zbyt słaba i upadła, a do tego straciła przytomność. Lekarze natychmiast zabrali ją na oddział intensywnej terapii, gdzie podpięli ją do aparatur i podali środki nasenne, by nie zrobiła sobie krzywdy.

— Pana żona jest bardzo słaba i co jej strzeliło do głowy z tym wstawaniem? — Dziwił się lekarz.

— Zawsze była taka uparta — Samuel odpowiedział, nawet się nie poruszając i nie odrywając wzroku od żony.

— Niestety, teraz będzie tu musiała zostać przez kilka dni i dla jej dobra unieruchomiliśmy ją. Będzie w śpiączce przez kilka dni.

— W śpiączce? — Samuel zbladł jeszcze bardziej — O nie, tylko nie to, nie znowu. Oskar, ty potworze, oddaj mi moje kobiety — wycedził przez zaciśnięte zęby.

2. Złe początki

Lusia na chwilę odzyskiwała przytomność, delikatnie i bardzo powoli podnosząc jedną powiekę, spod rzęs widziała zamglone, białe postacie i obce miejsce. Zamknęła oczy i ponownie je otworzyła, tym razem jednak szeroko rozglądając się dookoła. Leżała na wilgotnej trawie w bardzo gęstej mgle. Jedną nogą dotykała wody w jeziorze, a wokoło słyszała jedynie żabie śpiewy. Podniosła się.

— Boże, gdzie ja jestem? — Dotknęła się w czoło w miejscu, gdzie nabiła sobie guza upadając. Mgła była tak gęsta, że zdołała tylko dostrzec zarysy najbliższych drzew. Były to wielkie wierzby, których gałęzie schylały się aż do lustra wody. „Czy ja umarłam?” — Zastanawiała się zszokowana. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała była przeprowadzka do nowego mieszkania, jakieś urywki wspomnień ze studiów i dzieciństwa. „To chyba jakieś jezioro, tylko skąd ja się tutaj wzięłam? Gdzie Samuel?” — Gorączkowo próbowała sobie cokolwiek przypomnieć. Nagle zorientowała się, że ktoś nadchodzi, przykucnęła delikatnie nie wiedząc, co zrobić. W końcu podjęła decyzję, że poprosi o pomoc. Podniosła się i podeszła bliżej, stara kobieta również ją zauważyła. Odrzuciła narzędzie, którym wyławiała coś z wody i stanęła zgarbiona.

— Przepraszam panią — zwróciła się do niej Lusia — może to głupio zabrzmi, ale czy wie pani może gdzie jesteśmy?

— Kim jesteś? — odpowiedziała jej pytaniem.

— Nie jestem pewna…

— O widzę, że się uderzyłaś — dotknęła ją w czoło swoimi lodowatymi dłońmi z bardzo długimi i bardzo brudnymi paznokciami. Na twarzy miała pełno krost i brodawek. Lusia wystraszyła się jej wyglądu, dlatego postanowiła się wycofać, jednak niebyło to takie proste.

— Jesteś rusałką czy nimfą? — Padło dziwne pytanie ze strony starej i najwyraźniej zwariowanej kobiety.

— Słucham? — Dziwiła się Lusia.

— Nic nie pamiętasz, co? — starej kobiecie zabłysły oczy.

— Tak jakby, ale…

— Cicho biedactwo, zajmę się tobą. Pewnie całkiem zmarzłaś, przedwiośnie nie jest łaskawe tego roku. Chodź ze mną.

— Dziękuję, zostanę tutaj.

— Cicho. Idziemy — mocno chwyciła ją za rękę w miejscu, w którym pojawiło jej się na skórze jakieś srebrne znamię. Lusia poczuła, że nie może zrobić nic innego, jak tylko to, czego zażąda starucha. Całkowicie straciła zdolność decydowania o sobie. Kobieta podniosła z wody wielki worek, w którym było coś o dziwnych kształtach. Przerzuciła go przez ramię i poprowadziła Lusię wprost do swojej obrzydliwej chaty.

Chata, którą tak naprawdę trudno go było nazywać domem, znajdowała się pomiędzy dwoma starymi drzewami i wyglądała jakby miała się zaraz rozpaść. Dom obrośnięty był z zewnątrz mnóstwem zielonych pulsujących brodawek, wypełnionych dziwną świecącą mazią. W środku wcale nie było lepiej, wszędzie panował straszny bałagan. Gdziekolwiek się nie spojrzało stały słoiki z umieszczonymi wewnątrz oczami, językami, uszami, jaszczurkami, żabami i innymi obrzydliwościami, zalane jasnożółtym płynem. Pod sufitem wisiało kilka skór węży, ususzony skunks i cuchnące zioła.

— Co to jest? Gdzie ja trafiłam? — Dziwiła się Lusia.

— Idealnie trafiłaś do mnie, mój słodziaku — przeraźliwie zaśmiała się starucha, krztusząc się i prychając.

— Kim ty jesteś? Mieszkasz jak, jak… czarownica — oburzyła się Lusia.

— Najpotężniejsza po tej stronie. — Spoważniała i dodała — masz zaszczyt przydać się Szamli, jedynej, której wszyscy się boją — ponownie zaśmiała się tak, że aż mroziło krew w żyłach. — A teraz siedź tutaj, aż zdecyduję, co z tobą zrobić — cisnęła Lusię w kont odbierając jej władzę w nogach.

Dziewczyna upadając dostrzegła jeszcze jedną skuloną w kącie chaty postać, równie wystraszonego co i ona stworka. Chciała krzyknąć, ale stara Szamla jednym machnięciem dłoni odebrała jej również głos i pomimo licznych prób, nie udało jej się wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Po jej policzkach popłynęły łzy. Czarownica wyszła zatrzaskując drzwi za sobą, wtedy podbiegł do niej ów dziwny stworek. Wytarł łzy rękawem i pogłaskał po policzku.

— Nie płacz — wyszeptał ledwo słyszalnym głosem — ciii… uspokój się, inaczej źle skończymy. Widzę, że nie masz pojęcia, co się dzieje. Trafiłaś do Szamli, najgorszej ze wszystkich złych czarownic. Jeśli dopisze ci trochę szczęścia, to zrobi z ciebie tylko niewolnice jak ze mnie.

Lusia nic nie rozumiała z tego, co mówił do niej mały dziwny stworek, wszystko napawało ją strachem. Jej rozmówca nie był podobny do nikogo, kogo widywała do tej pory. Był niski jak dziecko, miał wielkie oczy, bujną, rozczochraną czuprynę i długie oklapnięte uszy. Ubrany był w brudną bluzkę i czerwone ogrodniczki. Jego oczy wydawały się być smutne i on sam był chyba jeszcze bardziej wystraszony niż ona. Biedna Lusia była całkowicie zdezorientowana. Siedziała pozbawiona możliwości ruchu i mowy u jakiejś, jak jej się to wydawało wariatki, a dziwny mały karzeł mówił coś o czarownicach.

— Mam na imię Bzyk — kontynuował — jak wróci — wskazał na drzwi — to rób wszystko, co ci rozkaże inaczej cię zabije. — Nagle odskoczył jak rażony piorunem i uciekł w przeciwny kąt. Drzwi się otworzyły i weszła Szamla. Wyglądała nieco lepiej niż ostatnio, włosy wydawały się być gęstsze i zniknęły brodawki z twarzy, ale nadal nie grzeszyła urodą.

— „Tyko bądź cicho” — Lusia usłyszała myśli wpatrującego się w nią ukradkiem Bzyka.

— Masz szczęście — odezwała się — na razie będziesz mi służyć. — zdecydowała i dodała sama do siebie — Dobrze, że złapałam małą dawczynie. — Spojrzała na swoje dłonie — To co, będziesz już grzeczna? — przeniosła wzrok na Lusię. Ta prawie natychmiast pokiwała twierdząco głową.

— Dobrze — starucha kiwnęła i Lusia natychmiast odzyskała głos i władzę w nogach. Szamla wyszeptała coś pod nosem, zaśmiała się szyderczo i wyszła.

— Jak się czujesz? — zapytał z przejęciem stworek.

— Źle — odpowiedziała i podciągnęła nosem.

— Niesamowite, nie zadziałało na ciebie zaklęcie niewoli — zdumiał się — Jesteś nimfą prawda? Jak masz na imię?

— Nie jestem żadną nimfą, jestem Lusia. Gdzie my jesteśmy? Kim ty jesteś? I czemu tak śmiesznie wyglądasz?

— Śmiesznie? Wyglądam jak każdy chochlik. — Oburzył się.

— Chochlik? — powtórzyła Lusia.

— Jesteś jakaś dziwna, jak nie z tego świata. — Stwierdził.

— Jak się stąd wydostać? — Lusia pominęła całą resztę i przeszła do sedna.

— Wydostać? — Zdziwił się Bzyk — To niemożliwe. Nie da się złamać zaklęcia zniewolenia, a jak cię złapie na próbie, to po tobie.

— Boisz się do tego stopnia, że tkwisz tu ze strachu?

— Ciii… — uciszał ją — mów ciszej, tu wszystko cię słyszy i szpieguje. Po prostu rób wszystko, co ci każe i nie wydaj mnie. — popatrzył na nią błagalnym wzrokiem.

— Dobrze, dobrze, ale przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekamy.

— Co? Nie rób tego, ona nas znajdzie i zabije, ja nawet nie próbuję.

— Jak zostaniesz, to i tak to zrobi, albo całe życie będziesz w takiej niewoli.

— Nie wiesz co mówisz — Bzyk trząsł się ze strachu.

— Dobra, koniec z tym gadaniem, powiedz mi co mam robić, żeby na razie tu przeżyć.

— Musisz wykonywać każde, nawet najdziwniejsze polecenie i to bez jakichkolwiek oznak sprzeciwu, inaczej pozna, że nie jesteś pod wpływem jej czaru

— Ty też nie jesteś, prawda? — Zapytała Lusia nie wierząc, że prowadzi rozmowę na tak niedorzeczny temat jak czary i że to wszystko jest prawdą.

— Yyyy… no też nie jestem.

— To dobrze, pomożesz mi.

Dziewczyna mimo niedowierzań wkrótce przekonała się, że Szamla wcale nie jest wariatką, i że chochlik opowiadając jej o wszystkim, niestety nie kłamał. Kilkakrotne podjęła próbę ucieczki, ale tak jak ją ostrzegał, tuż za chatą odbiła się od niewidzialnej ściany, doświadczając boleśnie, że zaklęcie istnieje i że stała się niewolnicą. Nie traciła jednak nadziei i na razie robiła wszystko, by nie podpaść starej czarownicy. Mały sympatyczny chochlik wspierał ją w trudnych chwilach i pomagał we wszystkim, co wcale nie było dla niego łatwe przy wykonywaniu swoich zadań. Szamla traktowała ich okropnie i w ogóle się z nimi nie liczyła. Czasami zapominała nawet o tym, żeby zostawić im cokolwiek do jedzenia. Do zadań Lusi należało między innymi czesanie jej skudlonych włosów, masaż obrzydliwych stóp i ostrzenie brudnych paznokci. Musiała podawać jej wstrętne słoiki i całować przy tym po rękach.

Po około tygodniu męczarni wysłała ją po wodę do studni obok domu. Bzyk ostrzegł ją oczywiście, żeby nie próbowała uciekać, ponieważ będzie obserwowana i ubłagał ją, że jeśli już musi podjąć kolejną próbę, to nie teraz. Lusia posłuchała go i posłusznie wykonała polecenie. Podeszła do studni, zaczepiła wiaderko o linę i powoli kręcąc kołowrotkiem, opuszczała go, by zaczerpnąć wody. Gdy nachyliła się nad studnią, z ciemnego wnętrza błysnęło jakieś światełko. Wpatrzyła się jeszcze mocniej i światełko znowu zamigało. Pamiętając, że jest obserwowana przez zaciśnięte zęby, nie poruszając wargami zapytała:

— Jest tam ktoś?

Cisza nikt jej nie odpowiedział, zaczęła więc wyciągać ciężkie wiaderko pełne wody. Robiąc to powoli i ostrożnie, by według polecenia nie uronić ani kropelki. Gdy odczepiała go z liny, zobaczyła, że do ucha przyczepiony jest naszyjnik. Zgrabnym ruchem schowała go szybko do kieszeni fartucha.

— Co tak długo? — Parsknęła na nią stara wiedźma.

— Uważałam, by nie rozlać wody.

— Podaj mi wodę i pamiętaj, nie waż się jej tknąć. Jak chce się wam pić, to za domem jest jeszcze kałuża. — Lusi rzeczywiście bardzo chciało się pić, a woda wyglądała na rześką i świeżutką. Jednak nie mogła się sprzeciwiać, musiała jej wystarczyć deszczówka.

Po kolejnych kilku dniach do Szamli zawitała jakaś dziewczyna w kapturze. Przegnała ich więc z chaty i kazała stać w deszczu dopóty, dopóki nie skończą.

— Będzie rzucać uroki — wytłumaczył jej Bzyk.

— To okropne dłużej nie wytrzymam!

— Dasz radę, to tylko deszcz.

— Nie o to chodzi. Czy ona nigdy nie opuszcza domu?

— Jak teraz czaruje, to pewnie skończy jej się jakiś składnik. Zawsze zbiera je osobiście, wtedy na pewno zostaniemy sami.

— To dobrze, to będzie ostatni dzień pobytu tutaj.

— Nie rób tego — wystraszył się chochlik, aż mu uszy stanęły dęba.

— Przestań tchórzyć, zabiorę cię ze sobą. Nie pozwolę, by ukarała cię za moją ucieczkę.

— Nie wiesz nawet, że tu naokoło to bardzo złe miejsce, tu wszędzie jest ciemny las. Nie sądzę żebyśmy to przeżyli, jeśli nie ona to coś innego nas dorwie.

Lusia udała, że nie słyszy, wątpiła, by mogło ją spotkać cokolwiek gorszego niż pobyt u Szamli.

— A… Bzyku — przypomniała sobie nagle — co to jest? — Odchyliła nieco kieszonki fartucha i pokazała mu naszyjnik.

— Skąd to masz? — zapytał cały już ociekający od deszczu.

— Było przy wiaderku, gdy go wyciągnęłam ze studni.

— Ze studni? — dziwił się.

— Co to jest, wiesz czy nie?

— No wiem, to naszyjnik rusałki. — Odpowiedział w końcu.

— Co robił w studni? — Lusia naciskała.

— Nie mam pojęcia. — Odpowiedział i w tym momencie drzwi otwarły się, zakapturzona i jeszcze bardziej zgarbiona postać odeszła. Wrócili więc do środka i zobaczyli, że czarownica znowu ma o wiele gładszą cerę, co było bardzo dziwne.

— Co jej się stało? — wyszeptała do Bzyka.

— To zapłata za czary — odpowiedział równie cicho.

— Odmłodziło ją?

— Nie, Szamla jako zapłatę odebrała jej kilka lat młodości

— To straszne.

— Ciii… Idzie.

— Co tam tak szepczecie? — Doskoczyła do nich.

— Ja śpiewam troszkę — Lusia wzięła winę na siebie, bo przerażony chochlik zrobił się zielony.

— No to śpiewaj głośno! — Rozkazała. Lusia zanuciła jakąś dziecinną piosenkę, ale musiało się to spodobać starej Szamli, bo od tej pory bardzo często musiała w ten sposób umilać jej czas. Pomału brakowało jej już pomysłów na piosenki.

W niedługim czasie stara Szamla znowu wysłała ją po wodę do studni. Tym razem po wyciągnięciu wiaderka znowu coś zauważyła. Był na nim mały skrawek materiału. Lusia była pewna, że ktoś rozpaczliwie szuka u niej pomocy. Ten ktoś jest w takiej samej pułapce jak i ona sama. Przyrzekła więc sobie, że zrobi wszystko, aby jej pomóc, i że nie zostawi nikogo w szponach Szamli.

Już po kilku dniach nadarzyła się okazja, aby rozwiązać tajemnicę studni. Tak jak przewidział Bzyk, starucha wyruszyła po jakieś magiczne składniki do eliksirów. Lusia bez chwili zwłoki podbiegła do studni i zawołała.

— Halo! Kim jesteś? — cisza. — Odezwij się, jesteśmy sami!

Błysnęło światełko.

— Wiem, że tam jesteś pomogę ci, ale musimy współpracować. Nie bój się. — Wołała Lusia

— Pomocy — cichutko ostatkiem sił zawołał jakiś damski głosik.

— Co się dzieje? — Niestety tym razem nie było już żadnego odzewu.

— Bzyk chodź tu szybko, daj jakiś kamyk.

Lusia wzięła go i wrzuciła do studni licząc do trzech, nim usłyszała plusk.

— Nie jest tak głęboko, zejdę po linie.

— Nie rób tego proszę, a jeśli spadniesz? — Panikował.

— Przywiążemy linę do drzewa i będę bardzo ostrożna. — Jak zawsze uparta i pełna odwagi Lusia postawiła na swoim i już po paru chwilach była w studni. Zaopatrzona jedynie w słabe światło świecy pomału schodziła po linie. Tak jak twierdziła, rzeczywiście nie było zbyt głęboko, a woda sięgała jej zaledwie do pasa. W środku studnia była przy dnie o wiele szersza niż u góry jak jakaś poziemna grota, pełna zakamarków. Gdy się rozejrzała po wnętrzu, w jednym z takich załamań zobaczyła skuloną, opadniętą z sił postać.

— Nie podchodź — wyszeptała dziewczyna.

— Dlaczego? — Zdziwiła się Lusia — nie bój się, chcę ci pomóc.

— Nie chcę, żeby ktokolwiek oglądał mnie w tym stanie.

— Powiedz, co się stało i skąd się tutaj wzięłaś? — Lusia pytała bardzo spokojnie, żeby jej nie spłoszyć i jednocześnie zrobiła kilka kroków w jej stronę.

— Mam na imię Naomi, jestem nimfą wodną — mówiła bardzo powoli, obojętnym głosem, nie podnosząc nawet głowy opartej o skałę — Czarna czarownica porwała mnie z mokradeł. Zgubiłam się we mgle i przez swoją nierozwagę znalazłam się na jej terenie. Dałam się podejść jak dziecko, zwabiła mnie i wpakowała do worka, potem wrzuciła tutaj.

— Do worka? — Lusia coś sobie przypomniała — w takim razie znalazłam się tutaj w tym samym dniu co ty. Mnie również porwała i niosła wtedy wielki worek. Wiesz dlaczego cię tu trzyma?

Biedna skulona dziewczyna odwróciła się do niej i Lusia prawie nie upuściła świecy. Nimfa miała bardzo rzadkie i krótkie włosy, przez które prześwitywała skóra głowy. Prawie białe oczy z wyblakłymi źrenicami i pomarszczoną twarz.

— Żeby pić wodę, w której umieram, żeby zmusić mnie do płaczu i żeby odebrać urodę. — odpowiedziała Naomi.

— To dlatego niewolno nam dotykać tej wody i to dlatego się zmienia — Lusia zrozumiała — To okropne, nie pozwolę jej na to.

— Nie masz na to wpływu, prędzej czy później mnie złamie i musi do poddania się. Spójrz jak wyglądam. — Lusia pogładziła ją po twarzy z pełnym przekonaniem odpowiedziała:

— Jesteś stworzeniem Bożym i dlatego jesteś piękna, nie poddawaj się coś wymyślę. — Właśnie w tym momencie poczuła zimny prąd wody na swoich stopach i wpadł jej do głowy pewien pomysł.

— Skąd się tu bierze woda? — Zapytała.

— Z podziemnego strumienia.

— Gdzie wpływa?

— W tym miejscu Naomi wskazała na załamanie w skałach zaciekawiona tymi pytaniami. W tym też momencie Bzyk szarpnął za linę przywiązaną do pasa Lusi.

— Muszę już wracać, ale nie zostawię cię tak. Dowiedź się jak szerokie jest to źródło. Jeśli dopływa tu woda, to znaczy, że na pewno można się stąd wydostać. Może gdybyśmy poszerzyli otwór? — Głośno myślała — Jeśli jest taka możliwość, to zaczep skrawek sukni przy wiaderku- Bzyk znowu szarpnął, tym razem mocniej — dostarczę ci narzędzi — zawołała i dodała — do zobaczenia.

Lusia wyślizgnęła się zgrabnie i w ostatniej chwili zdążyła odwiesić linę na swoje miejsce, tuż przed powrotem Szamli. Wymyśliła również, że skoro ma śpiewać, to może śpiewać o czymś co zrozumie Naomi i w ten sposób się z nią komunikować. I tak na przykład po kilku dniach, stojąc obok studni śpiewała piosenkę o pytaniach bez odpowiedzi. Wyciągnęła wtedy wiaderko ze skrawkiem sukni. Innym razem śpiewała znowu o nadchodzącej pomocy i niegasnącej nadziei. Po kryjomu wrzuciła do studni małą szpatułkę, mając nadzieję, że nimfa zdoła poszerzyć otwór. Po kilku dniach Szamla znowu gdzieś wyruszyła i Lusia zeszła do studni z jedzeniem, lampką oliwną, liną i jeszcze jedną łopatką. Okazało się, że sprawy mają się nawet lepiej niż przypuszczała. Pracowita nimfa, w którą na powrót wstąpiła nadzieja i nowe siły, wydłubała wystarczająco duży otwór, aby mogli się tam zmieścić i spróbować ucieczki. Lusia była pewna, że czar zniewolenia nie będzie działał pod ziemią i że mają szansę.

— Gdy przechodzę przez niego, to czuję powiew powietrza — oznajmiła Naomi — na pewno się nam uda, woda to mój żywioł i wiem, że wyprowadzę nas bezpiecznie. Jest tylko jeden problem.

— Co się dzieje? — zaniepokoiła się Lusia.

— Po ostatnim zaczerpnięciu wody ze studni, całkowicie straciłam wzrok — podniosła twarz i Lusia zobaczyła całkowicie białe oczy nimfy i jeszcze bardziej pomarszczoną twarz.

— Damy rady — zapewniła Lusia.

— Będziesz moimi oczami?

— Oczywiście, tylko musimy jeszcze kogoś zabrać.

— Kogo?

— Bzyka, to mój przyjaciel, on również jest niewolnikiem Czarownicy.

— Zgoda, zawołaj go więc.

— Bzyk!!! — Lusia zawołała — Chodź tutaj!

— Coś się stało? — nachylił się do studni.

— Tak, potrzebuję twojej pomocy! — Zawołała do góry i dodała ciszej — On się boi uciekać muszę go trochę oszukać.

Gdy trzęsący się ze strachu Bzyk zszedł do studni wtedy dopiero oznajmiła:

— Już nie wracamy na powierzchnię, to jest Naomi, jest pewna, że tędy wyjdziemy poza teren Szamli — Lusia mówiąc to szarpnięciem zrzuciła linę, aby nie było już możliwości powrotu.

— Ja się boję — zaprotestował Bzyk.

— Bzyku niema czasu. Jesteś ze mną, a ja nie pozwolę cię skrzywdzić — zapewniła i pchnęła nieco w stronę otworu.

Bali się tak naprawdę wszyscy, nie tylko biedny Bzyk. Ale nie mieli innego wyjścia. Woleli zginąć przyłapani na próbie ucieczki, niż poddać się bez walki. Chochlik miał wielkie szczęście, że trafił na dwie tak silne kobiety. Instynkt Naomi nie zawiódł jej, brodząc w wodzie i przeciskając się niskimi tunelami zdołali wyjść na powierzchnię poza granicami ciemnego lasu.

— Wolność — ucieszyła się Lusia.

— Nie ciesz się — ostrzegła ją Naomi — nadal czyha tu na nas mnóstwo niebezpieczeństwa, musimy jak najszybciej uciekać.

— Ale dokąd — zesmutniała Lusia.

— Najbliżej będzie do Czarownic — wybełkotał Bzyk.

— Racja — przytaknęła mu Naomi.

— Do czarownic? O co to, to nie! Kategorycznie odmawiam. Nie dość wam jednej? Czy wyście powariowali? — Lusia kategorycznie odmówiła.

— Do zamku Lusiu, do białych czarownic — uspokoiła ją Naomi.

— Gdzie?

— Ty rzeczywiście nic nie wiesz, zachowujesz się jak nie z tego świata — Naomi pozwoliła sobie zauważyć.

— Bo ja naprawdę nie mam pojęcia, gdzie się znalazłam.

— Nie chcę przerywać, ale lepiej uciekajmy — wtrącił się Bzyk.

Wszyscy ruszyli, ale nagle Naomi zatrzymała się — Nie mogę się tak pokazać, lepiej mnie tu zostawcie.

— Naomi wyglądasz dobrze i z każdą chwilą lepiej — skłamała Lusia i przyłożyła palec do ust tak, żeby Bzyk jej nie wydał.

— Ale spójrz na włosy — nimfa pociągnęła za kosmyk, który został jej w dłoni.

Lusia oderwała kawałek swojej bluzki i zawiązała jej na głowie.

— Wyglądasz bardzo dobrze, to nawet teraz modne, — wtrąciła — idziemy do tych waszych białych czarownic. Mam nadzieję, że nam pomogą. — Była stanowcza.

— Pomogą i na pewno udzielą schronienia. — Zapewnił Bzyk.

Jakież to szczęście, że Bzykowi właśnie one przyszły do głowy. Tylko one były wstanie pomóc w aż tak beznadziejnej sytuacji. Nie dość, że Lusia w ogóle nie pamiętała poprzedniego życia w Pomiędzy, to jeszcze trafiła prosto w łapy Szamli, popleczniczki księcia i najwredniejszej z Wiedźm jakie kiedykolwiek istniały. Szamla była również odpowiedzialna za niebezpieczeństwo, w którym Lusia znalazła się za pierwszym razem. To ona odkryła jej istnienie i to ona wskazała księciu ich rzekome przeznaczenie. To ona również pomogła mu omotać biedną dziewczynę i prawie doprowadzić do ich małżeństwa.

3. Wielki powrót

Co sił w nogach kierowali się w najwłaściwsze dla nich miejsce. Gdy tylko wstąpili na przyległe do ciemnego lasu tereny zamkowe, zatrzymała ich straż składająca się z dwóch centaurów.

— Stać! — Padła nagła komenda dobiegająca z oddali.

Lusia, Naomi i Bzyk prawie natychmiast zatrzymali się z dłońmi w górze, głośno łapiąc oddech po wyczerpującym biegu.

— Kto to? — Bzyk jak zwykle trząsł się ze strachu.

— Nie wiem, ale spokojnie — uspakajała go Lusia.

Strażnicy zdążyli międzyczasie wyjść już naprzeciw nim i wycelować z łuku.

— Kim jesteście? — Zażądali odpowiedzi.

— Uciekinierami od Szamli, chcemy błagać królową o schronienie — Naomi choć niewidoma rozpoznała w nich strażników i od razu przeszła do rzeczy. Lusia natomiast wpatrywała się w nich z otwartymi ustami. „To musi być sen, przecież takie stwory nie istnieją” — myślała i coraz bardziej była zdumiona.

— Macie oczywiście do tego prawo — odezwał się jeden z nich — ale dalszą drogę przebędziecie pod naszą eskortą.

— Oczywiście — potwierdziła Naomi i potykając się ruszyła na przód. Zaczynała się mocno stresować, czy czarownice zechcą jej w ogóle pomóc. Pochodziła z ciemnej strony i miała na sumieniu wiele złych uczynków.

Gdy doszli przed sam zamek, Lusia tak samo jak przed laty dostrzegła wyjątkowość tego miejsca. Ponownie wokół niej pojawiło się całe mnóstwo, nasyconych, niespotykanych do tej pory kolorów i magiczna aura. Tym razem nie miała jednak zbyt wiele czasu na podziwianie ogrodów. Kamienne sfinksy sprzed wejścia, jak niegdyś ożyły i doskoczyły do przybyszy ostrząc pazury.

— Przekazujemy wam ich i wracamy do lasu — oznajmił strażnik.

— Niech czekają na Panie — odchodząc dodał przez ramię drugi.

Sfinksy, półlwy, półkobiety obwąchały przybyszy i groźnie zawarczały na Naomi. Obeszły ją dwa razy, krążąc wokół niej, jak gdyby szykowały się do ataku.

— Nie róbcie jej krzywdy, proszę — odezwała się Lusia, tuląc do siebie zielonego ze strachu Bzyka. Jednak strażniczki wcale nie zwróciły na nią uwagi.

— Wyczuwają, że jestem zła — odezwała się zrezygnowana Naomi.

— Ale każdy może się zmienić i każdy zasługuje na szansę. — Lusia zapewniała.

Całą tą scenę zauważył przywrócony do służby Sahir. Dźwigał właśnie przed sobą kosz pełen owoców, ale gdy tylko zobaczył, kim jest jedna z przybyłych upuścił go na ziemię i zbladł.

— Lusia najsłodsza gwiazdeczka, czy to prawda, czy to sen? — Wymamrotał i rzucił się do różanego ogrodu.

— Pani! Pani! Królowo słodka! Ratuj, bo Sfinksy ich obeszły — wrzeszczał.

— Kogo? — Zdziwiła się królowa Eliza.

— Lusia tam stoi, gwiazdeczka moja jedyna.

— Co ty mówisz? To niemożliwe — wstała i ruszyła za nim.

Sfinksy złagodniały na jej widok, a Bzyk i Naomi upadli na kolana, kłaniając się z błagalnym spojrzeniem. Królowa podbiegła jednak tylko do Lusi, nie dostrzegając zupełnie innych postaci.

— Lusia dziecko nareszcie jesteś.

— Pani mnie zna? — zdziwiła się Lusia.

— Znam bardzo dobrze, ty mnie również.

— Och proszę nam pomóc. Ja chcę wracać do domu — poprosiła.

— Ciii… wiem wszystko, spokojnie. Zaraz wrócą ci wspomnienia. Dziewczyny pilnujcie tych przybyszy, ale nie krzywdźcie, czekajcie na rozkaz — wydała dyspozycję i zabrała ze sobą Lusię. Kazała jej usiąść na krześle pośrodku kamiennej altanki ze strzelistymi kolumnami i zawołała resztę czarodziejek.

— Lusia nic nie pamięta, pomóżcie mi przywrócić jej wspomnienia. — Poprosiła je.

Kobiety stanęły wokół niej w kręgu i szeptały coś w dziwnym języku. W miarę przyspieszania zaklęcia Lusi coraz bardziej wirowało w głowie. Świat wokół niej zaczął pędzić jak szalony, aż powstał wielki wir i zaczął wyrzucać poszczególne urywki wspomnień. Lusia nie wytrzymała tego i upadła, po chwili otworzyła oczy i ocknęła się.

— Gdzie ja jestem, gdzie Sami i moja córeczka?

— Witaj Lusiu — odezwała się cicho i spokojnie.

— Królowa Eliza! — Lusia rozpoznała ją, choć sama była mocno zaskoczona swoim stwierdzeniem — Gdzie jestem?

— W świecie nazywanym…

— Pomiędzy — przerwała jej Lusia — pamiętam, ale jak to się stało?

— Spokojnie, chodź ze mną, zaraz wspomnienia wrócą ci całkowicie i wszystko ci wytłumaczę.

Po drodze Lusia przypomniała sobie o towarzyszach. — Są tu ze mną Bzyk i Naomi, razem uciekliśmy od Szamli.

— Od Szamli? — Zdziwiła się królowa — musisz mi dokładnie o tym opowiedzieć, a o przyjaciół się nie martw zajmę się nimi i nic im nie będzie.

— Nie mogę tu zostać. W szpitalu leży moja mała córeczka, wiem, że coś jest nie tak muszę jak najszybciej do niej wracać. Odeślij mnie pani.

— Wiesz przecież, że to nie jest takie proste.

— Wiem, ale po co znowu tu jestem? Tym razem naprawdę muszę wracać do…

— Do Kasi?

— Skąd wiesz Pani, że tak ją nazwałam jeszcze w brzuchu? Nawet Samuel o tym nie wie.

— Widzieliśmy cię, skarbie — odpowiedziała bardzo spokojnie.

— No to wiesz, że muszę wracać do niej.

— I właśnie po to tu jesteś. Wraz z twoim przybyciem wszystkie elementy zaczynają mi się układać, niestety. — Królowa była bardzo tajemnicza.

— Nie rozumiem? O czym ty mówisz Pani?

— Jesteś tu po to, byś mogła odzyskać Kasię. Ona też tu jest.

— Co? I dopiero teraz mi o tym mówisz? Chodźmy do niej natychmiast, gdzie ona jest?

— Lusia uspokój się! — Królowa nieco się uniosła — Chodź ze mną, wszystko ci wyjaśnię w zamku.

— Ale…

— Nie ma żadnego ale. Kasia jest cała, zdrowa i ma się świetnie. Czy to cię uspokoiło?

— Tak.

— No to chodź, wszystko ci opowiem i już nic nie będę ukrywać jak poprzednio.

— Jak poprzednio? — Lusia zdziwiła się.

— Samuel na pewno nie zdążył opowiedzieć ci tego, w co go wtajemniczyłam prawda?

— Niestety nie, u księcia wszystko działo się tak szybko, a potem niestety zapomniałam o was.

— Wejdź do mojej komnaty — pchnęła drzwi ręką — musimy to nadrobić. Teraz trochę sobie porozmawiamy.

Gdy tylko weszli, Lusia ponowiła pytanie o Kasię.

— Gdzie jest moje dziecko?

— Twoje zjawienie się tutaj, wcale nie jest przypadkowe. Robiłyśmy z Widmą wszystko co w naszej mocy, żeby dowiedzieć się, co się dzieje, ale bez skutku. Bałam się nawet, że wpadłaś wprost do pałacu, ale książę chyba nawet nie wie o twoim przybyciu. Za to wie o przybyciu Kasi.

— Co?

— Na to wygląda, że twoja córeczka jest u mojego brata Oskara — zapadła krótka i znacząca odpowiedź.

— O nie! Jak to się stało?

— Sprowadził ją tutaj dokładnie tak samo jak kiedyś ciebie.

— Zabiję go! Przecież to jeszcze takie maleństwo. Po co to zrobił? –zdziwiła się Lusia.

— Wiem, że jesteś zdenerwowana, ale jak nie pozwolisz mi opowiedzieć wszystkiego po kolei, to będę musiała użyć czarów, żeby cię uciszyć.

— Samuelowi też kiedyś tym groziłaś — wspomniała Lusia.

— Czy mogę? — Napomniała ją królowa.

— Tak, mów proszę.

— Oskar, mój młodszy brat, o czym zapewne już wiesz, od dzieciństwa zszedł on na złą drogę i nic nie mogliśmy na to poradzić, ani ja, ani nasi rodzice. Pomimo tego, że opuścił nas, gdy tylko osiągnął zdolność samodzielnego posługiwania się magią, to mama i tata nigdy nie przestali go kochać. Przyrzekłam im wtedy, że nie wystąpię przeciwko niemu. Dlatego w Pomiędzy zachowałam neutralność. Jednak w tych okolicznościach myślę, że i oni by mnie poparli, nie mogę już dłużej się temu przyglądać.

— Och pani, nie wiedziałam tego, bardzo mi przykro, że z mojego powodu…

— Lusia prosiłam cię o spokój.

— Przepraszam.

— Sprowadzając ją, musiał sprowadzić i ciebie. To tak jak kiedyś dostał się tu Samuel. Zrobię wszystko, żeby pomóc ci zabrać córeczkę do domu, ale to nie będzie łatwe. To będzie jeszcze cięższe niż wasza poprzednia ucieczka.

— Ale dlaczego zabrał takie maleństwo? — Dziwiła się.

— Lusiu, kochanie — czarownica podeszła do niej i chwyciła ją za rękę — i to jest właśnie najgorsze.

— Co?

— Zrobił to po to, aby nie znała innego ojca, twoja córka jest z nim od urodzenia i nie będzie znała ni ciebie, ni Samuela, ani też innego życia.

Lusi pociemniało przed oczami i osunęła się na ziemię. Zemdlała.

— Co jej jest? — Pytały czarodziejki zaalarmowane przez królową.

— Za dużo informacji jak na jeden raz.

— Biedactwo.

— To będzie bardzo trudne — debatowały.

— Mam tylko nadzieję, że trudne a nie niemożliwe — dodała królowa.

Przeniosły Lusię do jej starej komnaty i naszykowały nowe ubrania.

— Zostawcie ją samą — zdecydowała królowa — niech odpocznie i ochłonie.

Tak też się stało, a królowa dodatkowo zostawiła jej małe kadzidełko w komnacie, które zapewniło jej spokojny i długi sen. Rankiem Lusia obudziła się już w zupełnie innym nastroju, była opanowana i odprężona. Po przebudzeniu długo rozglądała się po komnacie „Ależ tu pięknie, prawie nic się nie zmieniło, tylko ja jestem o wiele starsza” — pomyślała. Podeszła do okna i spojrzała na ogród, był jak zwykle wspaniały, pełen kolorów i magii. Słońce świeciło już wysoko na niebie, a wokoło fruwało całe mnóstwo bajecznie kolorowych ptaków i motyli. „Zupełnie jak dawniej, szkoda że nie ma ze mną Samuela, tak bardzo bym go teraz potrzebowała.” Ubrała się i poszła do królowej, która czekała już na nią ze śniadaniem.

— Dzień dobry moje dziecko. — Odezwała się.

— Dzień dobry Pani.

— Jak samopoczucie?

— O wiele lepiej, cokolwiek zrobiłaś, bardzo ci dziękuję, inaczej na pewno bym nie zasnęła.

— Nie ma za co.

— Czy opowiesz mi wszystko od początku?

— Oczywiście, że opowiem, tylko jedź proszę.

— Dobrze — przytaknęła i nałożyła sobie odrobinę jedzenia na talerzyk.

— Po waszym odejściu Oskar był bardzo wściekły, wszystkie jego plany legły w gruzach wraz z twoim zniknięciem. Jego poddani, bojąc się o własne życie, natychmiast rozpierzchli się we wszystkich kierunkach zostawiając go samego. Byłam pierwszą osobą, z którą porozmawiał po tym zdarzeniu. — Opowiadała królowa — Udałam się tam, aby go nieco uspokoić, ale po przyjeździe okazało się to zupełnie niepotrzebne. Zastałam go siedzącego przy studni i mogłabym przysiąc, że na mój widok otarł łzę.

— Czego chcesz? — Zapytał.

— Porozmawiać — odparłam.

— Nie ma o czym

— Chyba jest.

— To ty go tu nasłałaś. Wiedziałaś, że odejdzie, prawda?

— Miałam taką nadzieję. — Odpowiedziałam mu szczerze — Twoi poddani są przerażeni, nikt nie chce stracić życia

— Nic im nie zrobię — obiecał.

Był załamany, jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Nie sądziłam, że jest w ogóle zdolny do takich uczuć. Zostawiłam go więc w spokoju i pozwoliłam, by czas zatarł rany i aby w Pomiędzy powróciła równowaga.

— Ale tak się nie stało prawda? — Przerwała jej Lusia.

— Początkowo wszystko było po staremu, odwiedził mnie nawet kilka lat temu, aby wypomnieć mi pomoc jaką udzieliłam Samuelowi. Ostrzegł mnie wówczas, żebym nie opowiadała się więcej w ten sposób po przeciwnej mu stronie, inaczej będzie mnie musiał uznać za wroga i między nami rozgorzeje konflikt. Powiedział wówczas coś, czego wtedy nie zrozumiałam, że gdy przyjdzie kolejna próba, to będzie koniec mojej neutralności. Będę musiała być mu wrogiem lub rodziną. Słowa te nie dawały mi spokoju, więc złożyłam mu niezapowiedzianą wizytę i zamarłam z przerażenia, gdy w ogrodzie zobaczyłam mamkę z niemowlęciem na rękach. Zupełnie nie rozumiałam, skąd się tam wzięło niemowlę. Szybko zawróciłam nim mnie zauważył, a w zamku czekała już na mnie Widma z informacją, że urodziłaś dziewczynkę. Tak się ucieszyłam, że zupełnie zapomniałam o księciu. Teraz okazało się, że Widma straciła was obie z oczu zaraz po porodzie. Niestety, twoje przybycie potwierdza, że to musiała być…

— Kasia — Lusia posmutniała.

— Tak, a ową mamką była jedna z żon Banshe.

— Żona króla elfów? Czy on sprzymierzył się z księciem?

— Nie, raczej odeszła od niego, prawdopodobnie książę omotał ją jak kiedyś Serenę i ciebie. Niestety, nie mogłam dowiedzieć się niczego więcej. Lusiu musimy działać bardzo ostrożnie, świat znowu jest w niebezpieczeństwie.

— Czy Kasia może otworzyć Oskarowi drogę powrotu?

— Tego nie wiem, ale mam głęboką nadzieję, że nie. Musimy jednak pamiętać o jej pochodzeniu, jest córką łączniczki i wnuczką samego Cienia?

— Cienia?

— Twojego taty, a jednocześnie najbliższego sługi księcia, który zdradził go z miłości do twojej mamy i do ciebie. Nie zdążyłaś się o tym dowiedzieć poprzednim razem, ale tak właśnie było z twoimi narodzinami. Cień zdradził księcia dla was i za to został ukarany.

— Książę zabił go prawda?

— Tak, zesłał niszczycielski pożar. Chodź ze mną do ogrodu opowiem ci wszystko, tak jak niegdyś opowiedziałam to Samuelowi.

Królowa długo mówiła o Cieniu, ich przyjaźni z księciem, zdradzie i o rzeczach, które wcześniej przed nią zataiła. Nie ominęła również szczegółów dotyczących wody życia i piekła, jakie zło zgotowałoby ludziom po powrocie na ziemię. Na Lusi wywarło to piorunujące wrażenie i wywołało wielkie emocje. Po zakończeniu królowa zostawiła ją więc samą, aby ochłonęła i przemyślała sobie wszystko na spokojnie. Dziewczyna długo zastanawiała się więc nad wszystkim i układała w głowię poszczególne elementy układanki ze swojego życia. I chociaż martwiła się o dziecko to cieszyło ją, że w końcu poznała prawdę o swoim ojcu i że znowu może przebywać w świecie, który w połowie jest jej ojczyzną. Zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele błędów popełniła poprzednio, działając zbyt szybko i pochopnie wiedziała, że teraz nie może sobie na to pozwolić, ponieważ cena jest zbyt wysoka. Tym razem postanowiła być bardziej ostrożna i opanowana. Wiedziała, jak niebezpieczny jest książę i do czego jest zdolny się posunąć, aby ziścić plany, a porwanie jej dziecka to z pewnością kolejny jego podstęp.

Gdy tak rozmyślała, nogi same zaniosły ją do królewskich stajni. Stanęła koło jednej z altanek i przyglądała się spokojnie pasącym się klaczą. Wszystko tu tak pięknie do siebie pasowało, mały rwący strumyk, wodospad, kwitnące drzewa, alejki, całkowita harmonia. Nawet stary mór oddzielający konie od reszty ogrodów wydawał się być idealny. „Zapomniałam już jak tutaj jest pięknie” — pomyślała — „Jaka szkoda, że nie można tu być bez zmartwień i trosk”. Spośród wszystkich jednorożców dostrzegła klacz, która towarzyszyła jej podczas ucieczki. Była starsza, ale nadal piękna i pełna wewnętrznego blasku. Pasła się spokojnie, a gdy tylko ją zauważyła, zarżała wesoło i stanęła bokiem, zdradzając w ten sposób, że spodziewa się źrebaka. „Och cudownie” — pomyślała Lusia. W oddali widziała też zapracowaną jak zawsze Kalfę, opiekunkę zwierząt, ale była zbyt daleko, aby się przywitać.

— Luśka! — Ktoś zawołał za jej plecami.

— Och Widma! Amina! — Lusia rzuciła się im na szyję.

— Spokojnie, bo nas podusisz hi, hi. Pokaż się, ależ ty jesteś piękną kobietą, nieźle wyrosłaś, rudzielcu.

— Ech… dawno nikt mnie tak nie nazywał. Co u was słychać, bo o mnie z pewnością wszystko wiecie.

— No tak, podglądamy cię czasami i nawet nie wiesz, jak się ucieszyliśmy, gdy w końcu zobaczyliśmy w twoim życiu Samuela.

— Ja go w ogóle nie poznałam, nic nie pamiętałam z Pomiędzy.

— Wiemy i uważamy, że tak było lepiej. Wszystko potoczyło się tak, jak chciał los.

— Powiedzcie, jak sobie radzicie beze mnie, co? — Lusia zaśmiała się wesoło.

— No ciężko, ciężko. Nie ma kto psocić, mylić ziół i robić zamieszania — wybuchła śmiechem Amina.

— E tam nie wierzę, że było aż tak źle. A co u Olafa? Czy jest w końcu szczęśliwy z Basią? Czy doczekali się dziecka?

— Dziecka? — kobiety zaśmiały się jednocześnie.

— Co? Co się tak śmiejecie?

— Coś czuję, że nie pytasz o niego bez powodu i znając pewnego, wścibskiego smarkacza podejrzewam, że oni sami się nie zeszli bez pomocy.

— Eh, co tam — Lusia machnęła ręką.

— No to wiedz, że nasza szczęśliwie zakochana para doczekała się już siedemnaścioro dzieci, a właściwie to już całkiem prawdopodobne, że osiemnaścioro.

— Co? — zapytała zaskoczona Lusia — O rany, ile szczęścia, ale jak oni się tam wszyscy pomieszczą? Przecież to mieszkanie było strasznie ciasne.

— Wcale się nie mieszczą, małe gnomy wypadają oknami hi, hi — żartowała Amina — A tak poważnie, to ciągle coś budują z Bartkiem. Co skończą kopać jakiś pokój, to już trzeba zaczynać nowy. Nie poznałabyś teraz jego obejścia.

— Czyżby zapanował tam ład i porządek?

— No coś ty, raczej ten istniejący hmmm… „nieład artystyczny” rozrósł się do olbrzymich rozmiarów. Drzewiak Hieronim cały czas grozi im, że się wyprowadzi, ale tak naprawdę kocha tę zgraję i zapuścił korzenie na stałe.

— Cudownie. Szkoda, że się z nimi nie spotkam.

— Nie wiemy co los przyniesie i nie można tego z góry wykluczyć.

— Jak zawsze masz rację — przytaknęła Lusia. — Wiesz, nigdy ci nie podziękowałam, że się nami zajęłaś, byłaś taka cierpliwa i wyrozumiała.

— No, a wcale nie było to łatwe — wspomniała uśmiechnięta Widma — czasami musiałam nieźle zagryzać zęby. Zwłaszcza przy sceptycznie do wszystkiego nastawionym Samuelu, ale bardzo was pokochałam.

— Och, to żałuj, że nie poznałaś jego rodziców hi, hi — Lusia wywróciła oczami — wtedy na pewno nie byłabyś w stanie zagryzać zębów. — Wszyscy się roześmiali.

— Cieszymy się, że tak się wam wspaniale poukładało. Wierzymy, że i tym razem nie pozwolisz, aby ktoś stanął na drodze waszego szczęścia.

— Wcale nie jestem taka dzielna, ani waleczna. Książę z łatwością omotał mnie i całkowicie sobie podporządkował. To Samuel okazał się wtedy prawdziwym bohaterem, ja całkowicie zawiodłam. Boje się, że nie dam sobie rady bez niego.

— Nieprawda, malutka — Widma próbowała ją pocieszyć — od samego początku byłaś jego celem, żaden z nas by się temu nie przeciwstawił, ani nie oparł takiemu szturmowi.

— I tak jestem pełna podziwu, że po tym wszystkim co przeszłaś. Byłaś w stanie odnaleźć w sobie miłość do Samuela i zwątpić w księcia. — Dodała Amina.

— To wszystko dzięki Samuelowi.

— Kiedyś to on był ratunkiem dla ciebie, a teraz ty jesteś ratunkiem dla Kasi — odpowiedziała jej Widma.

— Tak bardzo chciałabym ją przytulić — westchnęła Lusia.

— Ona na pewno bardzo cię potrzebuje. Musisz o nią zawalczyć.

— Będę walczyć, nawet jeśli musiałabym walczyć z całym światem. Tylko jak to zrobić?

— Na to pytanie nikt nie jest wstanie ci odpowiedzieć, z czasem sama będziesz wiedziała jak. Jedno jest pewne łatwo nie będzie.

— Wiem.

— Pomożemy ci, ile tylko zdołamy.

— Witaj Widmo, Amino — przywitała się nadchodząca królowa.

— Witaj Pani.

Wokół wszystkich kwiatów wzniosły się elfy kwiatowe, aby pozdrowić swoją władczynię. Widok ten przywrócił uśmiech na twarzy Lusi.

— Nie rozumiem, jak mogłam o tym wszystkim zapomnieć? — zdziwiła się na głos.

— Żyłaś w swoim świecie i tak było lepiej — pouczyła ją królowa — ale o tobie tutaj nikt nie zapomniał. Właśnie miałam poważną rozmowę z Sahirem, bo na twój widok znowu zaczął wariować — zaśmiała się.

— Biedny ogrodnik — Lusia uśmiechnęła się, choć było jej jednocześnie go żal. — I co odszedł tak bez protestów?

— Nie miał wyjścia, nadal panicznie boi się zamiany w robaka i zdeptania hi, hi. — Znowu zaśmiały się na wspomnienie jego obaw, co do swojej osoby.

— Naprawdę nas wtedy nieźle nastraszył, szliśmy do was pełni obaw i przygotowani na najgorsze.

— Stare czasy. Chodźcie do zamku, zjemy kolację i spróbujemy coś zaradzić — zaproponowała królowa.

Udali się więc na wielką ucztę przygotowaną na cześć Lusi. W jednej z sal gościnnych przygotowano wielki stół nakryty białym obrusem, zastawiono go najlepszą porcelaną i ozdobiono tysiącem kwiatów. Zjawiły się wszystkie czarodziejki i jak to zawsze bywa w zamku taka kolacja musiała być utrzymana w jakimś stylu, motywem przewodnim był barok. Dlatego wszyscy bez wyjątku włożyli wspaniałe suknie balowe z licznymi koronkami, falbanami i bufiastymi rękawami. Zgrabnie uczesali włosy w wielkie koki i założyli całe mnóstwo biżuterii. Lusia dostała niebieską suknię z białymi koronkami i wyglądała jak prawdziwa księżniczka. Taki styl najmniej odpowiadał Widmie, która ze swoją korpulentną tuszą wyglądała nieco śmiesznie w szerokiej sukni. Na głowię miała białą perukę i przypomniała raczej kopę siana niż wytworną damę, ale nikt oczywiście nie śmiałby jej o tym powiedzieć. Przygotowania do samej uczty i strojenie się oderwało nieco Lusię od zmartwień. Pozwoliło na zastanowienie się nad wszystkim bez początkowych emocji. Gdy zebrani wymienili między sobą wszystkie dworskie uprzejmości i zasiedli do stołu, królowa od razu przeszła do rzeczy.

— Jesteśmy tu w tak wąskim gronie, ponieważ musimy omówić bardzo ważną kwestię, a mianowicie pomoc dla Lusi. Książe Oskar tym razem przeszedł sam siebie, porywając dziecko. Podjęłam w związku z tym decyzję, iż nie mogę w takiej sytuacji dotrzymać przysięgi danej moim rodzicom. Nie mogę dłużej zachować neutralności i biernie przyglądać się temu, do czego zmierza. Po tym jak Lusi i Samuelowi udało się wrócić do swojego świata przed laty powinien zrozumieć, że tu jest jego miejsce i są siły wyższe od nas wszystkich, które tak zadecydowały. Niestety, niczego go to nie nauczyło, dlatego od dzisiaj opowiadam się po stronie dobra, a zamek przestaje być ostoją neutralności. Uważam ponadto wszystkich jego mieszkańców za mi sprzyjających, jeśli ktoś się sprzeciwia musi natychmiast odejść. — Wszyscy słuchali jej z otwartymi ustami, nie ważąc się nawet mrugać, a ona mówiła dalej. — Decyzja ta wywoła prawdziwą lawinę wydarzeń, przez nią przyjdzie nam zmierzyć się z księciem w otwartej walce, może nawet w bitwie. Czy rozumiecie? — Wszyscy patrzyli na nią w osłupieniu. Wiedzieli, że królowa pomoże Lisi, ale nie spodziewali się jakie to będzie miało tym razem konsekwencje. Czarodziejki popatrzyły po sobie i odpowiedziały swojej pani. Wszystkie bez wyjątku zadeklarowały, że będą bronić swojego świata i ładu w nim panującego, a także, że zrobią wszystko, aby pokrzyżować plany księcia.

— Dobrze, skoro każda z was znając konsekwencje zostaje ze mną, to mam dla was zadania. Zacznijmy od Lusi, bo to ją czeka największa przygoda w tej rozgrywce.

Lusia głośno przełknęła ślinę ze strachem w oczach — Tak Pani? — zapytała.

— Jak już wiesz opiekunką Kasi jest żona Banshee, elf leśny.

— Jakim cudem? — Zdziwiły się czarodziejki.

— Chyba nie muszą wam tłumaczyć, jakich sztuczek używa książę i jak potrafi omotać swoją ofiarę? — nikt nie odpowiedział, wszyscy wiedzieli, do czego jest zdolny, zwłaszcza zawstydzona Serena. — Ta informacja jest o tyle ważna — kontynuowała — że daje nam silnego sprzymierzeńca.

— Banshee — odgadła Widma.

— Tak — potwierdziła królowa — nikt tak jak on nie będzie pragnął zemścić się za odebranie żony. O tym, gdzie ona jest, będzie musiał dowiedzieć się od Lusi.

— Ode mnie? — zdziwiła się.

— Pójdziesz do niego i poprosisz o pomoc, tylko tobie zgodzi się jej udzielić.

— Zrobię wszystko, co trzeba, by uwolnić Kasię, pójdę nawet na koniec świata. — Zgodziła się Lisia.

— To bardzo niebezpieczne — wtrąciła się Amina — czy nie ma innego wyjścia?

— Niestety, nie ma innego wyjścia, tylko on potrafi pomóc Lusi dostać się do pałacu — odpowiedziała królowa Eliza.

— Spokojnie, już raz się z nim spotkałam — powiedziała Lusia.

— Spotkałaś, ale wystarczyło to jedno spotkanie, by odmienić was całkowicie. Nawet sobie nie wyobrażasz, co daje mu władztwo nad czasem i jak specyficznym miejscem jest elfie miasto.

— Nic mi nie zrobi — czułam to podczas poprzedniego spotkania.

— Nie boję się o to, że może ci coś zrobić, ale o to, że zechce cię zatrzymać i zatracić w ich czasie.

— Nie rozumiem — Lusia wiedziała, że elfy posiadają władztwo nad czasem i że ich czas płynie inaczej, ale nie rozumiała tego, o czym mówi Amina.

— Nie mamy innego wyjścia — stwierdziła królowa — Lusia musi przekonać go do udzielenia jej pomocy. Nikt inny nie odnajdzie tego miasta, bo tylko ona otrzymała zaproszenie.

— Zrobię to, nie boję się. — Jak zawsze bardziej odważna niż rozsądna Lusia chciała działać jak najszybciej.

— Dobrze, w takim razie możesz od razu zacząć planować drogę. W twojej komnacie jest wasza mapa, którą się posługiwaliście i ognik. Zanotuj wszystko, co potrzebujesz, my mamy coś jeszcze do omówienia.

— Dziękuję — Lusia posłusznie wstała od stołu i wyszła. Gdy tylko znalazła się za drzwiami, pobiegła co sił w nogach do swojego pokoju. Czekała tam na nią wygodna suknia i stara, przewieszana przez ramię torba. Większość skarbów, które tam trzymała zgubiły się lub zostały wykorzystane, tak jak chociażby eliksir na ukąszenia węża, po ataku na Samuela, czy łuski, które oddał złym bagienkom. Najważniejsze jednak, że była mapa i ognik. Lusia postukała palcem we flakonik.

— Cześć przyjacielu, tęskniłeś? — Ognik wydawał się nie zwracać na nią uwagi — Przepraszam, że cię zostawiłam w wiosce, nie byłam wtedy sobą. Przyrzekam, że już nigdy się z tobą nie rozstanę w tym świecie i nie zostawię cię. — Ognik zamrugał maleńkimi oczkami, trzasnął wesoło i puścił oczko Lusi. — Och, ty mój płomyczku, tęskniłam. Czeka nas ważne zadanie i mnóstwo niebezpiecznych przygód, jesteś na to gotowy? — Lusia odłożyła flakonik i rozłożyła mapę, czuła się jak gdyby nigdy nie opuszczała tej krainy. Nie wiedziała co prawda, czy da sobie radę sama i gdzie w ogóle zacząć poszukiwania magicznego miasta, ale dzielnie zabrała się za planowanie.


Tymczasem królowa z resztą towarzystwa zostali jeszcze przy stole i radzili o czymś, o czym Lusia wcale nie musiała na razie wiedzieć.

— Musimy być gotowi na otwarte starcie z księciem, nie mam pojęcia co planuje i do czego zmierza, ale musimy być gotowi na wszystko.

— Co proponujesz? — Zapytała Widma?

— Roześle was po całej naszej krainie do wszystkich istot z pewną prośbą.

— Co konkretnie masz na myśli?

— Chcę ich poinformować o tym, co się dzieje i zapytać, czy w razie konieczności przybędą, by bronić ludzi, naszą krainę i siebie samych.

— Dobrze, więc to kiedy mamy wyruszać?

— Zaraz po tym jak opuści nas Lusia, nie chcę jej straszyć. Pierwsze wyruszy Widma, Amina, Inger i Fatma, czarodziejki w przebraniu. Mam zamiar rozesłać również nasze wierne rusałki i nimfy wodne, im będzie łatwiej.

— A my? — Zapytała Serena.

— Wy będziecie mi potrzebne tutaj. Czy wszystko jest jasne?

— Tak — odpowiedzieli zgodnie i rozeszli się do swoich komnat, aby przemyśleć słowa królowej. Została tylko Serena i gdy zostały same zapytała:

— Nie ufasz mi pani, prawda?

— Dlaczego tak sądzisz?

— Ponieważ nie chcesz mnie nigdzie wysłać. Boisz się, że znowu zdradzę?

— Nic z tych rzeczy Sereno — odpowiedziała spokojnie, po czym po chwili zastanowienia dodała — może się okazać, że twoje zadanie będzie najważniejsze — wstała i opuściła komnatę.

4. Wyprawa

Nazajutrz, każdy zajął się swoimi sprawami, dopiero popołudniu królowa spotkała się z Lusią w ogrodzie. Podeszła do niej i przysiadła się bez słowa, przez chwilę obie w milczeniu podziwiały widok. Z kolorowych kwiatów wylatywały wróżki, zostawiając za sobą świecące iskierki, wokół fruwały motyle z długimi ogonkami i świecące rajskie ptaszki. Ogród pełen był bajecznych dźwięków i nie ma tu na myśli jedynie śpiewu ptaków. Wśród całej ich szerokiej gamy wyraźnie można było rozpoznać szum wartko płynących strumyków, liści poruszających się na wietrze i wesołego rżenia koni pasących się w oddali. Wszystko sprawiało, że wcale nie chciało się opuszczać tego miejsca, a siedząc tak można było się całkowicie zatracić w marzeniach. W królewskich ogrodach nie brakowało altanek i licznych alejek, właśnie przy jednej z takich kamiennych altanek siedziała teraz Lusia w towarzystwie najpotężniejszej z czarownic.

— Bardzo się boję — Lusia przerwała w końcu milczenie.

— Wiem — królowa czule pogładziła ją po twarzy — dlatego właśnie przyszłam posiedzieć przy tobie.

— Zupełnie nie wiem od czego zacząć, gdzie iść i co robić… Bardzo brakuje mi Samuela z nim wszystko było łatwiejsze.

— Kiedy jest się dzieckiem, wszystko jest łatwiejsze, musisz uwierzyć w to, że Samuel nie jest ci potrzebny, gdyby było inaczej na pewno byłby tu z nami.

— Najtrudniej jest uwierzyć we własne siły.

— Dasz radę, postaraj się nie myśleć o wszystkim naraz i zastosuj technikę pojedynczych zadań. Skup się na tym, żeby odnaleźć Banshee i wymóc na nim pomoc.

— Udzielisz mi jakichś wskazówek, jak go znaleźć?

— Oczywiście, ale jak zresztą wszystko i to wcale nie będzie łatwe. Już na samym początku masz wielki orzech do zgryzienia, ponieważ nie da się odnaleźć miasta elfów.

— Co masz na myśli Pani?

— Szukając ich, musisz pozwolić się odnaleźć.

— Nic nie rozumiem, to gdzie jest to miasto?

— Wszędzie i nigdzie.

— Tym bardziej nie rozumiem.

— Ich miasto nie ma wymiaru materialnego i pomimo, iż jest wielkie i wspaniałe, to próżno szukać go na mapie. Nawet gdybyś zdołała go umiejscowić na swojej, to i tak zniknie, ponieważ ono istnieje w innym wymiarze.

— Jak więc go znaleźć?

— To ty musisz pozwolić się odnaleźć.

— Kto ma mnie znaleźć?

— Elf. Nie powinno to być trudne, ponieważ już raz cię odnalazły.

— A więc gdzie mam iść, skoro nie mam celu drogi?

— Uważam, że powinnaś zawrócić tą samą drogą, którą trafiłaś do nas przed laty i zachować po drodze czujność. Elfy są wszędzie, tylko nie zawsze chcą być zauważone. Zaniesiesz po drodze list do nimf mam do nich pewną sprawę.

— Dobrze, kiedy więc wyruszam?

— Jeśli jesteś gotowa i czujesz się na siłach, to nie widzę powodu, dla którego miałabyś zwlekać. Jednak odradzam emocjonalny pośpiech, on jest złym doradcą. Przemyśl wszystko i bądź spokojna, gniew i emocje sprawiają, że popełnia się błędy.

— Obiecuję, że postaram się zachować spokój.

— Na drogę otrzymasz najsilniejszego i najszybszego ogiera z moich prywatnych stajni.

— Dziękuję, Pani.

— Zostawię cię teraz samą, dobrze?

— Oczywiście, dziękuję za porady.

Królowa odeszła, pozostawiając Lusię samą ze swoimi myślami. Dziewczyna była całkowicie skołowana, po rozmowie z królową wiedziała jeszcze mniej niż wcześniej. Sama nie siedziała zbyt długo, kilka chwil później zjawił się Bzyk.

— O Lusia, pani moja najwspanialsza, wybawicielka moja — zawołał na jej widok.

— Cześć Bzyku, co ty tutaj robisz?

— Biała Czarownica ulitowała się nade mną i pozwoliła mi tu zostać. Jest taka dobra. I Bzyk może chodzić gdzie chce sam, wiesz o tym? Sam gdzie chce.

— Mówiłam ci, że wszystko się ułoży — poczochrała go po i tak już mocno rozczochranej czuprynie.

— No trudno było uwierzyć, chciałbym być odważniejszy, ale nie umiem — wzruszył ramionami — ja nawet czasem to się własnego cienia wystraszę.

— Hi, hi to przecież niemożliwe.

— Ach, u mnie wszystko jest możliwe. Mój tata był bardzo odważny, moi bracia też, a ja?… Eh wstyd.

— Bzyku, powiedz, jak to się stało, że znalazłeś się u Szamli?

— Och, to głupia historia, przez mój strach oczywiście. Wraz z rodziną mieszkaliśmy w pobliżu rozdroża, po dobrej stronie oczywiście.

— Oczywiście — przytaknęła Lusia.

— Tata zabierał nas czasami na rozdroże, bo tam rosły różne zioła, grzyby i smaczne owoce. Pewnego razu usłyszeliśmy dziwne hałasy. Wszyscy uciekli, a ja tak strasznie się bałem, że nie mogłem się poruszyć. Wtedy właśnie pojawiła się czarownica i mnie porwała.

— To musiało być naprawdę straszne.

— I było. Zrobiła ze mnie niewolnika, nie mogła mi odebrać urody, bo sam nią nie grzeszę, więc zmuszała do najgorszych czynności.

— Cieszę się w takim razie, że zmusiłam cię do ucieczki.

— Ja też się bardzo cieszę i nigdy nie zapomnę tego co dla mnie zrobiłaś.

— Wiesz może, co się dzieje z Naomi? Nie widziałam jej odkąd tu przyszliśmy.

— Naomi dostała najlepszą dla niej pomoc. Jedna z czarownic zapytała ją, czego oczekuje po przybyciu tu.

— No i co? Co odpowiedziała? — dopytywała przejęta Lusia.

— Powiedziała, że jest brzydka i nikomu nie może się pokazać na oczy. Wtedy ta pani znowu ją zapytała, co by zrobiła gdyby znowu była piękna. — opowiadał szczegółowo Bzyk — wtedy Naomi odpowiedziała, że wróciłaby do swoich sióstr, bo nie umie się wyrzec tego czym jest.

— Och! — Lusia wystraszyła się, bo dobrze wiedziała, że czarodziejki potrafią być bardzo surowe — co jej zrobiły?

— Nic złego, byłem to wiem. Pani okazała się wspaniała, machnęła ręką, wypowiedziała jakieś dziwne zaklęcie i Naomi znowu była piękną nimfą. Aż mnie zatkało na jej widok i zrobiłbym dla niej chyba wszystko wtedy — zmieszał się.

— Wiem, nie musisz się wstydzić, doskonale zdaje sobie sprawę, jak one działają na mężczyzn. A co stało się później?

— To, co chciała. Wielka Pani kazała jej odejść i zapomnieć, musiała przysiąc na własne życie, że nie zdradzi nikomu o tej wizycie.

— I zgodziła się?

— Tak.

— Szkoda, że nie została, wydawało się, że nie chciała już wracać do przeszłości.

— Zło jest o wiele łatwiejsze, nie trzeba się z nikim liczyć i nikomu z niczego nie tłumaczyć. Trudno jej pewnie było z tego wszystkiego zrezygnować.

— Na pewno masz rację Bzyku, jesteś bardzo mądry.

— Oj, dziękuję — zaczerwienił się — nikt nigdy nie był taki miły dla Bzyka.

— Musisz się przyzwyczaić, już nikt nie będzie więcej tobą pomiatał.

— To wspaniałe, ale i trudne. Teraz cały czas muszę podejmować jakieś decyzję. Wszyscy mnie o coś pytają. Co zjem? Gdzie chcę iść? Co chcę robić?

— Samodzielność nie jest łatwa, ale tak właśnie wygląda dorosłe życie — Lusia uśmiechnęła się do niego — Wiesz ja też mam do podjęcia bardzo trudne decyzje.

— Coś cię martwi, prawda?

— Tak, czeka mnie daleka podróż.

— Odchodzisz stad? — Bzyk pobladł — nie zostawiaj mnie, nie mam tu nikogo.

— Tu będzie bezpiecznie i spokojnie, a mnie mogą spotkać po drodze różne niebezpieczeństwa.

— To zostań. Po co chcesz odchodzić?

— Musze odzyskać swoje dziecko.

— Zginęło?

— Ktoś je porwał.

— Tak jak Widma Bzyka?

— Tak.

— To ja cię nie zostawię, ty uratowałaś mnie i ja muszę to samo zrobić dla twojego dziecka.

— Bzyku, nic nie musisz, nie jesteś do niczego zobowiązany.

— Ale ja chcę. Proszę, pozwól mi iść z tobą. W zamku jest wspaniale, ale to nie mój dom, chciałbym odnaleźć rodzinę. Może podczas twojej drogi uda nam się trafić na jakiegoś chochlika. My nie jesteśmy stworzeni do tego, żeby żyć w pojedynkę, najlepiej czujemy się w stadzie i ja takie swoje stado muszę znaleźć, rozumiesz?

— To może być niebezpieczne.

— Ja czuję, że muszę.

— Zastanowię się, dobrze?

— No dobrze, ale mogę ci się przydać, potrafię świetnie się zaopiekować tobą i umiem gotować.

— No to bardzo świadczy na twoją korzyść — roześmiała się — ale niczego nie obiecuję.

Niechciała mu niczego obiecywać i robić nadziei, taką decyzję musiała omówić z królową i dobrze się zastanowić nad tym, czy mały zastraszony chochlik będzie w stanie sprostać temu, co może ich spotkać. A poza tym chciała, by się jeszcze nad tym zastanowił i miał możliwość wycofania się z tego pomysłu. Chochlik jednak nie odpuszczał i dopytywał o możliwość towarzyszenia jej co kilka godzin. W końcu Lusia zapytała o to królową.

— Co o tym sądzisz, Pani?

— A ty, jak uważasz? Tylko szczerze.

— Miło by mi było mieć się do kogo odezwać i z kim dzielić trudy wędrówki, ale wiem, że to może przeróść jego możliwości.

— Bzyk jest uczciwym chochlikiem, nie widzę przeszkód, by nie mógł z tobą wyruszyć.

— Powiem mu, na pewno bardzo się ucieszy.

— Nie musisz, on już wie — stwierdziła i dodała dużo głośniej — prawda?

Bardzo zmieszany chochlik wyszedł zza krzaków tuż za plecami królowej, grzebiąc ze wstydu nogą w ziemi.

— Skąd wiedziałaś, Pani? — zdziwiła się Lusia.

— Czułam jego mocne bicie serca — uśmiechnęła się i zwróciła do Bzyka — nigdy więcej tego nie próbuj, nas nie da się podsłuchiwać i bardzo tego nie lubimy.

— Och, przepraszam, wielka Pani, Bzyk nie chciał tego robić, ale usłyszał, że mówicie o nim no i jakoś tak wyszło. Proszę przebacz. — Rzucił jej się do stóp i zapłakał.

— Wstań! — rozkazała, a on bez żadnego sprzeciwu wykonał jej polecenie. Stanął wyprostowany i podciągał nosem. — Jesteś od tej pory rycerzem tej damy — oznajmiła — a takie zachowanie nie przystoi rycerzowi. Masz ją bronić i wspierać, a przede wszystkim być dzielnym.

— Tak, Pani — Wypiął dumnie pierś — czy naprawdę mogę iść z Lusią?

— To ją zapytaj o zgodę.

— Oj, zgadzam się, zgadzam — Lusia machnęła ręką. Również się ucieszyła, że nie będzie musiała samotnie odbywać tej podróży.

— Wspaniale — Bzyk podskoczył z radości, po czym mocno się zamyślił.

— Co cię jeszcze trapi? — Zapytała królowa?

— A czy muszę nosić zbroję?

— Zbroję — zdziwiła się.

— No, jako rycerz — wytłumaczył.

— Nie, nie musisz — obie kobiety się roześmiały.

— To dobrze, bo to chyba bardzo ciężkie i nie wiem jak bym to udźwignął.

— Ale miecz to by ci się przydał — zastanawiała się królowa. Wyciągnęła otwartą dłoń i prawie natychmiast zmaterializował się w niej mały, lekki drewniany miecz — Uklęknij — rozkazała. Pasuję cię na rycerz obronnego całego królestwa i całego Pomiędzy.

Dotknęła go w ramię i wręczyła miecz. Chochlik był tak wzruszony, że w jego wielkich oczach pojawiły się łzy.

— To wielki zaszczyt Pani, zrobię wszystko, żeby być godnym tego tytułu.

— Noś go z honorem i pamiętaj, że tylko z pozoru jest to drewniany i nieszkodliwy miecz w razie potrzeby obroni was.

— Tak, Pani — podniecony Bzyk przyłożył go do pasa i od razu uderzył się nim w kolano. Udawał oczywiście, że nic się nie stało i pobiegł do zamku przeglądnąć się w lustrze.

Lusia wybuchła śmiechem.

— To był dobry pomysł z tym drewnem, prawdziwym mieczem pociąłby się biedak od razu hi, hi.

— Hi, hi tak też myślałam, ale niech ciebie również nie zmyli jego wygląd, on naprawdę może być ostry.

— Wierzę, wierzę, już się zdążyłam przyzwyczaić, że wszystko co pochodzi od ciebie jest magiczne. Ale czy taki zaszczyt nie pomiesza mu aby w głowie?

— Da sobie radę, chyba go nie doceniasz Lusiu. Myślę, że pomimo jego strachu to mało kto przeżyłby tyle czasu u Szamli i jeszcze zachował tyle radości z życia.

— Masz rację, to było okropne.

— Bardzo martwi mnie to, że tam byłaś. Nikt tak nie popiera księcia jak Szamla. Myślę, że gdyby wiedziała kim jesteś, już dawno znalazłabyś się w jego pałacu.

— Dobrze, że tak się nie stało. Czy mogę o coś jeszcze zapytać?

— Pytaj.

— Mówiłaś, że w pałacu księcia jest jakiś szpieg, kto to jest?

— To Gabriela, już kiedyś bardzo nam pomogła w odzyskaniu ciebie. Jest wampirem, dlatego nie wzbudza żadnych podejrzeń. — Królowa celowo pominęła większość szczegółów dotyczących tej pomocy i tego czemu musiał poddać się Samuel, by ją ratować.

— Jak ją rozpoznam?

— Najlepiej żebyś jej w ogóle nie rozpoznała, kiedy nadejdzie potrzeba, to ona sama się do ciebie zwróci, ale myślę, że w ogóle się nie spotkanie, bo niedługo będę jej potrzebowała tutaj.

— Dobrze. — Lusia przytaknęła.

— Chodźmy, pokażę ci nowe źrebaki, twoja klacz jednorożca właśnie została mamą, dzisiaj się oźrebiła. Odwiedzimy ich.

— Wspaniale — dziewczyna była zachwycona. Ruszyły więc ochoczo, mijając altany i przechodząc obok wspaniałych kwiatów dzwoneczków, które poruszane na wietrze wygrywały cudowne melodie. Stokrotki i róże obracały się w ich kierunku nasycając kolory do granic swoich możliwości. Wszystko po to, by przypodobać się swojej królowej.


W ten właśnie sposób Lusia spędziła ostatni dzień w zamku, już następnego dnia czekała ją wyprawa i kolejne przygody. Pożegnała się więc ze wszystkimi i wraz ze swoim, dumnym z siebie rycerzem, ruszyła w kierunku labiryntu. Sahir już na nich czekał przy wejściu do tego zielonego gąszczu roślin.

— Witaj, przyjacielu — uśmiechnęła się do niego.

— To zbyt łaskawe z twojej strony, by zwracać się do mnie w ten sposób Lusiu.

— Nie mam w zwyczaju chować urazy zbyt długo, poza tym nie zrobiłeś niczego złego.

— Skrzywdziłem cię, a nigdy nie było to moim zamiarem i jest mi bardzo wstyd. Gdybym wiedział kim jesteś…

— Nie rozmawiajmy już o przeszłości, przede mną teraz kolejne zadania.

— Musze ci jednak podziękować, gwiazdeczko. Jestem pewny, że żyję tylko i wyłącznie dzięki twojemu wstawieniu się za mną.

— Żyjesz ponieważ Samuel ocalił Drzewo Życia i tym samym i twoją skórę.

— Wiem to i wiem również, że spełnił daną mi przysięgę.

— Samuel coś ci przysięgał? — Zdziwiła się Lusia.

— Przyrzekł mi, że będzie cię chronił za cenę własnego życia. Dzięki niemu wiem już jak wygląda prawdziwa miłość, mam nadzieję kiedyś takiej doświadczyć.

Lusia uśmiechnęła się lekko na wspomnienie o swoim mężu.

— Na pewno spotkasz, a teraz ruszajmy.

Droga przez labirynt była jak kiedyś, kręta i szybko zmieniała bieg. Pomimo, że labirynt ich wypuszczał i powinno się obyć bez komplikacji, to niestety natrafili na przeszkodę. Lusia najpierw usłyszała, a potem dostrzegła kontem oka jakąś małą postać.

— Widzieliście?

— Co?

— Tam ktoś jest.

— Ja nic nie widziałem — zapewnił Bzyk.

— O znowu! — Lusia się upierała i przystanęła na chwilę.

— Lusiu nie zatrzymuj się — upomniał ją Sahir. Strzałeczka kompasu nakazywała skręcić w lewo.

— Przecież wyraźnie słyszę jak ktoś nas woła.

— Woła nas? — zdziwił się ogrodnik.

— Tak, ktoś nas nawołuje i słyszę jak się uśmiecha, to… to chyba jest jakieś dziecko, dziewczynka. O, znowu ją zobaczyłam, ma białą sukieneczkę i rude włosy.

— Dziewczynka? — zastanowił się Sahir i od razu go olśniło — Nie Lusiu! — krzyknął — nie zwracaj na to uwagi to pułapka!

— Pułapka? Czyja? — zmartwił się Bzyk i od razu przywarł do Lusi.

— Pułapka labiryntu, nie powinniśmy na nią trafić idąc w tę stronę. O nie! — zauważył jak dziewczyna odchodzi — Bzyku, zatrzymaj Lusię! — nakazał. Ale Lusia nikogo już nie słuchała, uśmiechała się lekko do zjawy i wyciągała do niej dłoń. Biedny Bzyk trzymał ją za nogę i zapierał się z całej siły, ale dziewczyna była o wiele silniejsza. Gdy zaczęła oddalać się w przeciwnym kierunku prawie biegnąc, Sahir złapał ją za pas i jednym zgrabnym ruchem przełożył przez ramię. Lusia szarpała się i wiła jak dzikie zwierzę.

— Bzyk, łap ją za nogi! — Chochlik chwycił za dwie kopiące nogi i uczepił się swojej pani, wisząc na niej jak obciążnik. Sahir pomimo, iż był naprawdę silnym mężczyzną, to i tak miał duże trudności z opanowaniem jej wierzgań. Lusia biła go na oślep i drapała gdzie popadnie, zdołała nawet go ugryźć. Musiał nie tylko ją dźwigać i unikać ciosów, ale jeszcze trzymać kompas i obserwować stale zmieniającą kierunek strzałkę. „Szybko, szybko kompasiku wyprowadź nas stąd zanim zdoła się wyrwać” — powtarzał w myślach. Gdy sytuacja była już naprawdę nieciekawa i Lusia zdołała ześliznąć się na ziemię, zobaczył wyjście. Ścisnął ją więc jeszcze mocniej niż poprzednio i resztkami sił dowlekł do końca roślinnego korytarza. Gdy tylko opuścili żywy labirynt, a brama prowadząca do niego została za ich plecami, ustały okrutne ataki Lusi. Podobnie jak i jej towarzysze dziewczyna osunęła się spokojnie na ziemię. Po kilku sekundach odzyskała miarowy oddech i zdrowy rozsądek. Usiadła na trawie.

— Co się stało? O nie! To chyba moją sprawka — popatrzyła na chłopaków, którzy wyglądali okropnie. Ciągle jeszcze leżeli i głośno sapali. Bzyk miał ogromną śliwę po okiem i wielkiego pulsującego guza na czole, kilka siniaków na rękach i zdarte spodnie od włóczenia nim po ziemi. Sahir wyglądał jeszcze gorzej, do siniaków i guza doszły krwawiące zadrapania i ślady po pogryzieniu. Delikatnie pakował właśnie poranionymi dłońmi latającą wskazówkę kompasu do medaliony zawieszonego na szyi.

— Czy to naprawdę ja wam to zrobiłam?

— Tak! — krzyknęli naraz i zaśmiali się.

— Przepraszam ja… ja nie wiem, co we mnie wstąpiło, ja naprawdę nigdy bym wam tego nie zrobiła specjalnie. Tak mi wstyd — zakryła twarz dłońmi.

— Nie przejmuj się, to nie twoja wina — podniósł się Sahir i rozprostował plecy — to musiało być dla ciebie bardzo silne przeżycie.

— To była pułapka prawda? — zapytała.

— Tak, gwiazdeczko, to była tylko pułapka — wyciągnął do niej dłoń i wytarł łzę z jej policzka. Lusia wstała i jeszcze raz ich przeprosiła.

— Zanim pójdziemy dalej, Bzyku, wstąpimy do chaty Sahira, muszę opatrzeć wam te rany i podać jakieś zioła na obrzęki.

— Nie przejmuj się pani — Bzyk chwycił ją za dłoń — nieraz już gorzej obrywałem od starej czarownicy.- Wzruszył ramionami jakby to było coś zupełnie normalnego. Lusia przykucnęła przed nim i delikatnie chwyciła jego twarz.

— Posłuchaj mnie Bzyku, nigdy, ale to nigdy w życiu nie chciałam cię uderzyć. Nie wolno nikogo bić i nikomu nie możesz na to pozwalać. Jeszcze raz bardzo cię przepraszam i zapewniam, że gdyby nie czary, to nic takiego by się nie stało.

— Lusia ma rację, to nie jej wina, ponieważ nie była sobą — zapewnił go ogrodnik — ale inaczej nic nie usprawiedliwia bicia. Rozumiesz?

— Tak — Bzyk przytaknął i wtulił się w nią z czułością.

Do chaty ogrodnika dotarli jeszcze przed zmrokiem, a po drodze Lusia zebrała potrzebne jej rośliny. Zatarcia i siniaki obłożyła babką lekarską, drobne rany przemyła rumiankiem, a guzy obłożyła białkiem jajka. Do picia zaserwowała koktajl ze znieczulających ziół, wzmocniony nieco magicznym naparem królowej Elizy. Następnego dnia rano wstała pierwsza i w ramach podziękowań za przeprowadzenie przez labirynt, jak i przeprosin zaserwowała śniadanie.

— Jak za starcy dobrych czasów. — Rozczulił się Sahir. — Ach wiedziałem, że jeszcze się kiedyś spotkamy gwiazdeczko.

— Bardzo mi miło, ale uwierz mi, że wolałabym być teraz w zupełnie innym miejscu.

— Wiem i nie obawiaj się, nie zrobię nic głupiego. Ale serce nie sługa i nadal bardzo mocno cię kocham.

— Pomóż mi więc i wskaż drogę, bo muszę odejść.

— Wiem o tym — posmutniał — jak tylko sobie życzysz. Nauczyłem się dzięki tobie, że miłość polega na tym, żeby zamiast ciągle skupiać się na sobie, to pomyśleć o tej drugiej stronie.

— Tak, to właśnie jest miłość. Cieszę się, że to zrozumiałeś, ale i jednocześnie bardzo mi przykro, że tak nietrafnie ulokowałeś swoje uczucie. Na pewno spotkasz swoją drugą połówkę, jestem tego pewna.

— Och, Lusiu obyś miała rację. Na razie skupmy się jednak na tobie i twoim planie działania. Zaraz po śniadaniu idę po konia dla ciebie. Królowa rozkazała mi, abym się po niego wrócił i ci go przyprowadził. Dostaniesz go więc jeszcze dzisiaj.

— Wspaniale, koń ułatwi nam drogę i znacznie przyspieszy wędrówkę.

— Koń to takie wielkie zwierzę — znowu zmartwił się Bzyk.

— Daj spokój — uspokoiła go Lusia — przecież to najłagodniejsze zwierzę jakie znam.


Sahir tak jak obiecał, jeszcze tego samego dnia przyprowadził Lusi jasnego ogiera. Dziewczyna od razu dosiadła go i puściła się galopem, aby wypróbować jego umiejętności. Koń był silny i szybki jak błyskawica, prawdziwy okaz zdrowia. Od razu przypadł Lusi do gustu. Tę noc postanowiła spędzić jeszcze w chacie ogrodnika i wyruszyć dopiero następnego dnia o świcie. Tak też uczynili, po wylewnych pożegnaniach ze strony Sahira, osiodłała konia, wciągnęła Bzyka na siodło przed siebie i ruszyła, przejeżdżając prze wspaniałą różaną bramę. Chochlik nie protestował, ale widać było, że walczy ze swoją słabością. Za każdym razem, gdy tylko nieco przyspieszali ściskał strachliwie siodło nogami, zamykał oczy i wtapiał paznokcie w łęk. Czasami nawet zakrywał oczy uszami, które oklapnięte wyglądały bardzo śmiesznie. W przeciwieństwie do niego Lusia w siodle czuła się wspaniale. Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy i muskał ją po twarzy, momentami nawet udawało jej się zapominać o zmartwieniach. Najchętniej gnałaby galopem, jednak ciche popiskiwanie i głośne wzdychanie Bzyka, za każdym razem, kiedy tylko przyspieszała hamowały ją. Za radą Sahira obrała inną drogę niż tą, którą podróżowała z Samuelem. Dzięki temu szybciej dotrą do lasu i rozpoczną swoje poszukiwania, a po drodze są stawy tam zostawią list Nimfom.

5. Trudniejsze niż myśleli

Niestety, początkowy entuzjazm naszych bohaterów szybko się skończył. Podróżowali po lesie już od kilku dni i nie napotkali nikogo, kogo mogliby zapytać o elfy leśne. Bzyk dodatkowo na każdy dziwny dźwięk reagował podejrzliwie i opowiadał Lusi z czym się mu to skojarzyło. Był prawdziwym mistrzem w wymyślaniu i wyobrażaniu sobie najrozmaitszych stworów i na nic zdawały się zapewnienia Lusi, że po tej stronie wyspy nie spotka żadnej z tych istot. Niby wszystko rozumiał ale i tak panikował bez potrzeby. Opowiadał Lusi o Zimnicach, Wile, Płaczce, Lichu, Czarcie, Doli, Błotniku, Biesach i wielu, wielu innych istotach zamieszkujących bisko gospodarstw ludzkich, które albo pomagały, albo przeszkadzały, płatając jakieś figle. Było to bardzo ciekawe, Lusia uważała, że świat wiele stracił na swojej urodzie, tracąc możliwość obcowania z magią. Jednak Bzyk, który spędził połowę swojego życia u czarownicy Szamli był zupełnie innego zdania. Był zalękniony i bał się większości z nich.

Po kilku dniach podróży i obozowania pod gołym niebem Lusia postanowiła iść z listem prosto do nimf wodnych i rusałek, wiedziała, że dalsze szukanie może potrwać jeszcze wiele dni, więc przynajmniej będą mieli jaki cel w podróży.

— Bzyku, co byś powiedział, gdybyśmy odwiedzili leśne rusałki i nimfy?

— Takie piękne jak Naomi?

— Tak, równie piękne co i ona.

— Byłoby mi bardzo miło.

— Hi, hi, tak też myślałam, więc postanowione, pojedziemy w góry wysokie tam mają swoje jeziora. Jestem pewna, że jakieś tam zastaniemy i nimfy i rusałki. Kiedyś nawet miałam taki naszyjnik jak one.

— Naprawdę? Byłaś jedną z nich?

— Naprawdę.

— Masz go jeszcze?

— Nie. Ale był bardzo przydatny, dzięki niemu uratowałam skórę mojemu mężowi.

— Jak to się stało? Opowiedz proszę — nalegał chochlik.

— Och, to było tak dawno…

— Ale opowiedz, no nie daj się prosić.

— Kiedyś spotkaliśmy na swojej drodze piękne rusałki i one bardzo kokietowały Samuela, wcale się do tego nie przyznawałam, ale byłam o to nieziemsko zazdrosna — Lusia uśmiechnęła się do siebie — wtedy jeszcze nie wiedziałam, że go kocham, bo byliśmy dziećmi, ale rusałki wiedziały i czuły to już wtedy, dlatego przyjęły mnie do swojego grona. Przetańczyłam z nimi całą noc w ich towarzystwie, słyszałam dźwięki wspaniałej muzyki, a nogi same rwały do tańca.

— To musiało być wspaniałe, ja nie mam takich miłych wspomnień.

— Te wspomnienia rzeczywiście są miłe, ale potem trafiliśmy na ich siostry po ciemnej stronie i już nie było tak fajnie. Chciały nas pozabijać na spółkę z nimfami wodnymi, wtedy właśnie uratowałam Samuela dzięki naszyjnikowi. Włożyłam mu go na szyję i uwolniłam spod ich czaru.- Na to wspomnienie Lusia przypomniała sobie o syreniej łusce i zaczęła się dotykać po plecach.

— Coś się stało? Coś cię boli? — zdziwił się Bzyk.

— Nie, nic mi nie jest, ale coś sobie przypomniałam, powinnam ją nadal mieć na plecach.

— Ale co?

— Syrenią łuskę.

— Naprawdę masz taką?

— Tak, to też pamiątka po innej wielkiej przygodzie.

— Zazdroszczę ci.

— Ale z tych przygód była jednocześnie bardzo niebezpieczna i trzeba być dzielnym tak jak teraz.

— Staram się, ale mi nie wychodzi.

— Nieprawda, to że podjąłeś tę podróż to już wielka odwaga. — Pocieszyła go Lusia.

— Co to? — Bzyk postawił wysoko uszy. Rzeczywiście, tym razem obydwoje wyraźnie usłyszeli jakiś hałas.

Ktoś lub coś złamało gałązkę za krzakami. Lusia natychmiast podbiegła w tym kierunki i odsłoniła liście. Nagle znalazła się oko w oko z rysiem, kot bacznie jej się przyglądnął, fuknął na nią, odwrócił się i czmychnął co prędzej w głąb lasu.

— Co to było?

— Ryś.

— O nie!

— Spokojnie nie chciał nam zrobić nic złego.

— Skąd to wiesz?

— Po prostu wiem, czuje takie rzeczy, był nas ciekawy — uspokoiła go Lusia — wskakuj na konia jedziemy do rusałek.

Razem przemierzyli galopem cały las, aż do momentu wyjścia na otwartą przestrzeń łąki u podnóża gór wysokich.

— Sahir miał rację, stąd jest o wiele bliżej do gór, niż droga jaką szliśmy z Samuelem. Jak się czujesz Bzyku? Galop był aż tak straszny?

— Nie, zupełnie przestałem się bać, naprawdę.

— Super, cieszę się, ponieważ ja uwielbiam galop.

Lusia zwolniła, pozwalając konikowi na odpoczynek i wyrównanie oddechu, sama również bardzo się zmęczyła, omijając gałęzie i zarośla, teraz spokojnie podziwiała krajobraz.

Jak zwykle było pięknie, przed nimi rozciągało się pole zboża, a dalej łąka pełna kolorowych kwiatów, na której gdzieniegdzie rosło jakieś samotne drzewo, pod jednym z nich postanowiła zrobić postój. Zsiedli z konia i usiedli na ziemi, patrząc na wielkie góry przed nimi. Teraz czekała ich przeprawa pomiędzy górami, więc musieli nabrać sił.

— Spójrz, Bzyku jakie mamy szczęście to grusza — wskazała palcem — ma wspaniałe owoce, odpoczniemy w jej cieniu i posilimy się jednocześnie. Zerwiesz nam kilka owoców?

— Oczywiście — chochlik przystąpił ochoczo do zadania. Początkowo wydawało mu się to bardzo proste, jednak gdy tylko wyciągnął rękę po owoc, odkrywał, że jest on o kilka centymetrów za wysoko, aby go zerwać. Próbował więc z każdej strony biegając i podskakując naokoło drzewa jak szalony. Gałęzie były pełne żółciutkich, dojrzałych owoców i aż się pod nimi uginały, jednak wszystkie były nadal poza jego zasięgiem. Głodnemu Bzykowi aż ślinka ciekła na ich widok, już prawie czuł ich smak w ustach, a tu taka heca. Za każdym razem, gdy próbował wydawało mu się, że po drugiej stronie drzewa gałęzie są prawie przy ziemi. Jednak gdy tylko obiegł je naokoło, widział to samo z drugiej strony. Biegał więc wkoło, a drzewo falowało, bawiąc się z nim w kotka i myszkę, w końcu zdyszany poddał się padając na twarzy przy Lusi, która miała przymknięte oczy, wystawiając twarz do słonka.

— Poddaję się — wydyszał. Luisa otworzyła oczy

— Gonił cię ktoś?

— Sam siebie — zezłościł się — za gruszami biegam.

— Za gruszkami? — Zdziwiła się — uciekały przed tobą hi, hi. Przecież są tuż nad nami.

— No Bzyk jest za niski, żadnej nie dostałem.

Lusia spojrzała na drzewo i zdziwiła się jeszcze bardziej, ponieważ owoce leżały prawie na ziemi. Nie pasowało to do Bzyka, ale prędzej można by było stwierdzić, że sam się najadł i nic jej nie zostawił, niż to że nie dostał owoców. Wstała więc, wyciągnęła rękę, a gałąź podniosła się, uniemożliwiając jej dosięgnięcie owocu. Przeszła więc z drugiej strony i znowu to samo. Biegała przez chwilę tak jak wcześniej robił to Bzyk, po czym usiadła obok niego zdyszana i zrezygnowana. W przeciwieństwie do Bzyka domyśliła się jednak, co jest powodem tego zjawiska. Pomyślała chwilkę, odzyskała spokojny oddech, uśmiechnęła się sama do siebie i powiedziała:

— Musimy odpuścić Bzyku, te owoce są poza naszym zasięgiem. Bardzo mi szkoda jednak tego drzewa, jest takie piękne, a może zginąć.

— Zginąć? — Zdziwił się Bzyk.

— No tak, mój drogi przyjacielu — tłumaczyła dość głośno — bo widzisz, kiedy drzewo ma tak wiele ciężkich owoców, to gdy nikt ich nie zerwie złamie się pod naporem ich ciężaru.

— Naprawdę?

— Tak, nieraz już widziałem takie sytuacje na wsi w dzieciństwie. Kiedyś owoce pewnej jabłonki całkowicie ją złamały i nie dało się już uratować drzewa. Zginęło przerwane na pół, spadło zniszczone.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.