E-book
15.75
drukowana A5
33.2
drukowana A5
Kolorowa
58.52
Pomiędzy.

Bezpłatny fragment - Pomiędzy.


5
Objętość:
135 str.
ISBN:
978-83-8431-750-1
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 33.2
drukowana A5
Kolorowa
za 58.52

Dla wszystkich,

którzy byli mi światłem pośród mroku…

Prolog

30 maja 2024

Stalowo-szare niebo otula już ziemię. W powietrzu unosi się zapach deszczu. Wokół — głucha cisza; nadciąga kolejna burza. Pierwsze krople upadają na ziemię — czuje ich ciepły dotyk na skórze […].


To zabawne, jakie rzeczy pozostają w naszej pamięci, zakotwiczone głęboko w umyśle pod pojęciem „ważne”. Obok ilu podobnych wieczorów przeszłam obojętnie? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Ten jednak stał się punktem zwrotnym w moim życiu — początkiem długiej drogi przez mój osobisty mrok, jakim stała się depresja.

Depresja — cień, obezwładniająca nicość mogąca przysłonić wszystko; mrok, w którym gubią się godziny, dni, miesiące, a czasem całe lata. Dla mnie, walka z depresją, stała się tytułowym stanem „pomiędzy” — trwaniem w permanentnym zawieszeniu, z mrocznym pasażerem u boku.

Niniejsza książka jest moją osobistą próbą zmierzenia się z tym stanem. To zbiór wierszy, prozy oraz zwykłych przemyśleń, które powstawały na różnych etapach mojej choroby. Wiersze zawarte w pierwszej części tomu: Oddział, w znacznej części, powstawały w trakcie sześciotygodniowego pobytu na oddziale psychiatrycznym całodobowym oraz tuż przed hospitalizacją — wtedy, gdy trudno było dostrzec sens, ale pisanie wciąż było możliwe i pozostawało jedyną formą wyrazu.

Po drugiej stronie to walka o powrót do świata życia — próba nazwania niewypowiedzianego, zmierzenia się z trudnymi myślami i bólem, który często skrywamy pod maską codzienności; bólem, który nie minął wraz z zakończeniem hospitalizacji.

Jeśli sięgniesz po te słowa, być może odnajdziesz w nich siebie — echo własnych uczuć i myśli lub choćby cień ulgi wiedząc, że nie jesteś w tym sam.

Ostrzeżenie o treści

Ta książka zawiera opisy trudnych doświadczeń, w tym myśli samobójczych oraz tematów związanych z cierpieniem psychicznym.

Jeśli podczas lektury poczujesz się przytłoczony lub znajdziesz się w kryzysie, pamiętaj, że nie jesteś sam. Warto sięgnąć po wsparcie.

W nagłych sytuacjach dzwoń pod numer alarmowy 112 lub skorzystaj z całodobowego telefonu zaufania 800 70 2222 — linia wsparcia dla osób dorosłych w kryzysie psychicznym.

Twoje zdrowie i bezpieczeństwo są najważniejsze.

ODDZIAŁ

[Deszcz]

Stalowo-szare niebo otula już ziemię.

W powietrzu unosi się zapach deszczu.

Wokół — głucha cisza; nadciąga kolejna burza.


Pierwsze krople opadają

na ziemię — czuję ich ciepły dotyk na skórze.

Lecz tym razem, deszcz nie ma zapachu

wiatru — nie przynosi ukojenia,

nie zmywa win.


Kropla za kroplą.

Przeszywa mnie ból.

Czuję zapach żelaza i strach.

Powoli osuwam się na ziemię.

cisza — samotność — ból


Nie ma już nic.

Ciemność łagodnie bierze mnie w swoje ramiona.


Czy mi wybaczą?

Czy nade mną zapłaczą?


Nie wiem — nie czuję już nic…

Dlaczego?

Szukając odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”, często wracam myślami do dnia, w którym powstał ten wiersz. Do owego wieczoru, gdy nagle poczułam się tak bardzo samotnapusta.

W maju 2024, w moim życiu pojawiła się odrobina przestrzeni na spokój oraz zwolnienie tempa. Zaczęliśmy wreszcie wychodzić na prostą, jako rodzina. Świat dochodził do siebie po pandemii Covid-19 i wydawało się, że teraz może być już tylko lepiej. Czułam się potwornie zmęczona, ale patrzyłam w przyszłość z nadzieją. Nic nie zapowiadało nadchodzących wydarzeń.

Miesiąc wcześniej, czyli w kwietniu 2024 roku zaczęłam terapię indywidualną, ponieważ zauważyłam u siebie nawrót niepokojących objawów: obniżenie nastroju, utrata apetytu, początki bezsenności, natłok myśli. Doskonale znałam ten stan z przeszłości, ale nie upatrywałam się w nim czegoś poważniejszego. W końcu minęły trudne trzy lata: pełne obaw, problemów ze zdrowiem, licznych hospitalizacji młodszego dziecka. Był to czas silnego stresu, życia w ciągłej gotowości, ze spakowaną walizką pod ręką — wciąż w trybie czuwania. Czułam jak powoli przychodzi nieuniknione zmęczenie. Chcąc uprzedzić fakty, postanowiłam, że tym razem zadbam o siebie i skorzystam z pomocy specjalisty. W tamtym czasie, zaczęliśmy również terapię starszego dziecka, co stało się dla mnie dodatkową motywacją do działania.

Z perspektywy czasu i z wiedzą jaką posiadam dzisiaj, wiem, że ten krok, w sposób dosłowny i metaforyczny uratował moje życie. Gdybym wtedy nie poprosiła o profesjonalną pomoc i nie zaczęła, tej długiej i trudnej drogi, prawdopodobnie dziś byłabym już tylko wspomnieniem.

Pozostawało jednak pytanie: dlaczego właśnie teraz, zaczęłam tak źle się czuć, kiedy wszystko się układa?

W moim odczuciu, ale również w opinii wielu pacjentów, których spotkałam na mojej drodze do zdrowienia, depresja nie pojawia się w momencie największego napięcia, lecz wtedy, gdy życie zdaje się wreszcie uspokajać. Kiedy opada kurz trudnych doświadczeniach, a codzienność na chwilę zwalnia, nagle zaskakuje nas poczucie pustki, smutku czy bezsensu. Moim zdaniem dzieje się tak dlatego, że depresja potrzebuje „przestrzeni”, by mogła się ujawnić. To choroba, która zazwyczaj rodzi się i kiełkuje w ciszy.

W okresach silnego stresu funkcjonujemy w trybie przetrwania. Działamy automatycznie, skupieni na tym, by dać radę. Nie mamy wtedy przestrzeni ani siły, by zatrzymać się i wsłuchać w siebie. Emocje spychamy na bok, racjonalizujemy, tłumimy. Nie zauważamy, jak bardzo oddalamy się od własnych potrzeb i jak wysoką cenę przychodzi nam płacić za nieustanną mobilizację.

Dopiero gdy napięcie opada, a codzienność przestaje wymagać natychmiastowej reakcji, pojawia się przestrzeń na to, co dotąd było tłumione i niewypowiedziane. Nastaje cisza. Cisza, która wydawałaby się być upragnionym odpoczynkiem, a staje się konfrontacją — z emocjami, z żalem, zmęczeniem, z utraconymi marzeniami. To właśnie wtedy depresja zaczyna mieć warunki by dojść do głosu. Następuje chwila, w której przy naszym boku może się pojawić niechciany mroczny pasażer.

W pewnym sensie ten moment zatrzymania może stać się również szansą — zaproszeniem do dialogu z samym sobą. Do zobaczenia tego co boli, czego zabrakło, i co domaga się troski. Depresja nie musi być jedynie atakiem — myślę, że jest ona przede wszystkim sygnałem, że nadszedł czas by zacząć żyć w zgodzie ze sobą.

Ponad wszystko należy jednak pamiętać, że depresja to jednostka chorobowa i jak każda inna wymaga ona leczenia i zaopiekowania przez specjalistę.

[Noc]

Zapada noc.

Znów samotna.

Ruszam myśli autostradą.


Wciąż czujna.

Strach nigdy nie śpi.

Wsłuchuję się w odgłosy nocy.

W spokojne — Wasze — oddechy.

Wokół cisza.


Czym jest cisza?

Bywa ukojeniem,

czasem krzykiem w mojej głowie.

Pustką zabierającą oddech,

a serce wprawiającą w szaleńczy bieg.


Tyle myśli — niepokoje — potok słów

pędzący w mej głowie.

Kolejny dzień, miesiąc, rok.

Czy dam radę?

Czy zrobię ten ostatni krok?

Komentarz autorski

Noc jest dla mnie szczególną porą dnia.

Czasem lęku, niepokoju, natłoku nieuporządkowanych myśli, ale nade wszystko czasem samotności. Wtedy, gdy zgiełk codzienności już opada przychodzi czas na spotkanie z samym sobą.

Jednym z problemów z jakimi się zmagam chorując na depresje, jest bezsenność. Noce bywają wtedy nie do zniesienia. Mam ochotę krzyczeć m, ale wokół cisza.

Bezsenność jest powszechnym i charakterystycznym objawem depresji, występującym aż u 60–90% pacjentów.

[Wstyd]

Po raz kolejny ostrze trafia do celu.

Czuję wstyd.

Za ścianą toczy się

życie — wystarczy przejść przez drzwi.

To tak niewiele — tylko jeden krok.

Jeden krok ku życiu, jeden krok ku przepaści.


Czerwona krew

spływa po bladej dłoni.

Wokół cisza.

Tylko wtedy czuję ten spokój.

Tylko ja.

Czerwona granica.


Wycieram ślady resztkami nadziei,

spłukuję łzami płynącą krew,

ubieram uśmiech i idę dalej.


Dziś zostanę jeszcze po tej stronie.

Komentarz autorski

O autoagresji słów kilka…

„Wstyd” to tytuł, który już na początku nakreśla ciężar emocjonalny tekstu. Wiersz dotyka tematów autodestrukcji, wstydu, samotności, ale też — paradoksalnie — życia i nadziei. Pojawia się tu motyw graniczności: między życiem a śmiercią, bólem a spokojem, cierpieniem a próbą trwania.

Ta metafora przestrzeni i granicy (życie/przepaść) pogłębia temat zawieszenia między dwiema rzeczywistościami — bycia pomiędzy.

Mimo że wiersz jest mroczny, końcówka („Dziś zostanę jeszcze po tej stronie”) niesie delikatne światło. To decyzja życia, choć krucha. W tym jednym zdaniu zawiera się cała siła — prostota, która ma ogromny ciężar emocjonalny.

[Być sobą]

Być sobą.

Co to znaczy?

Która to „prawdziwa ja”?

Już nic nie wiem.


Błądzę w mroku.

Wciąż w cieniu innych,

dla innych,

tak jak chcą inni.


Zatraciłam siebie.

Nie widzę już drogi.

Nie wiem dokąd iść.

A każdy krok to kolejny błąd.


Poczucie winy jak ogień trawi.

I nikt nie słyszy, nie widzi, nie rozumie.

Każdy cenną radę oferuje:


„Bądź twarda, weź się wreszcie w garść”;

„Pomyśl o innych, nie kończy się przecież świat”,

ale… gdzie w tym wszystkim ja?!



Odejść po cichu, nie budząc nikogo,

bez bałaganu, bez zgiełku, bez słów.

By chociaż raz zrobić coś dla siebie,

nie czuć już nic — przeminąć jak wiatr.

Komentarz autorski

Kim jestem?

To jedno z najbardziej fundamentalnych pytań, które od wieków dręczy ludzkości. Ale ja zapytam inaczej: kim jestem w depresji?

Ten wiersz to próba dotknięcia własnego „ja” — osobistego, kruchego. W świecie, który jest pełen mroku, a mimo to wciąż czegoś żąda. W tekście niosę ciężar zagubienia, cień bólu i ciche wołanie o siebie. To opowieść o walce z samą sobą.

Napisałam go nocą, 14 września 2024 roku. Byłam już wtedy tak bardzo zagubiona. Zamknęłam oczy — i zobaczyłam siebie, siedzącą na łóżku z podkulonymi nogam, z telefonem w dłoni, z głową pełną wątpliwości.

Od zawsze miałam problem z własną tożsamością. Pragnęłam być po prostu wystarczająco dobra, chcąc zasłużyć na miłość, akceptację i podziw moich najbliższych. Na tej drodze zatraciłam siebie. Tak zagubiona, poczułam się bezbronna, nijaka, momentami przezroczysta.

[Boje się]

Czasami myślę:

nie udźwignę, ani dnia więcej.

Nic nie uchroni mnie przed upadkiem

— nawet wyciągnięte do przodu ręce.


Czasami boję się, co może przynieść

kolejny dzień,

a może — tylko czasami

nie boję się?


Patrzę przed siebie, nie widzę nic więcej,

lecz kiedy chce odejść

malutkie na szyi

oplatają mnie ręce.


Czy mogłabym tak?

Nie poczuć dotyku ich nigdy więcej?

Nie spojrzeć w te oczy, które roztapiają serce…?

Komentarz autorski

Wbrew temu, co może się wydawać, ten wiersz wcale nie opowiada o strachu lecz o tym, co nas przy życiu trzyma, nawet w najciemniejszych chwilach.

Zastanów się, co pozwala Tobie zakorzenić się w życiu?

[Jawa, czy sen]

Między jawą a snem,

między piekłem a niebem,

między blaskiem a cieniem

— błądzę…

Szukam drogowskazu,

zawieszona w próżni

chce się wreszcie obudzić!

— biegnę…


Ścigam się z czasem.


Życie samo ustala granice,

nie pyta czy ciało je zniesie…

Psychiatryk

Trudno jest opisać uczucia, towarzyszące człowiekowi, który po raz pierwszy przekracza próg całodobowego oddziału psychiatrycznego. Dla mnie, doświadczenie to łączy się przede wszystkim z poczucie odebrania kontroli, z ogromnym lękiem i bezradnością. Od tej pory ktoś innym miał decydować o każdym aspekcie mojego życia, nawet o tym, kiedy mam jeść i pójść spać. Z całą pewnością jest to jedno z tych wydarzeń w życiu, które odciska swoje piętno i na długo pozostaje w pamięci.

Będąc pacjentką oddziału nie raz spotkałam się z opinią, że jest to forma ucieczki, czy pójścia na łatwiznę. Byłam świadkiem licznych rozmów, podczas których odwiedzający pytali swoich bliskich: Jak długo masz jeszcze zamiar tutaj siedzieć? Dlaczego jeszcze Ci się nie polepszyło? Ty to masz tutaj fajnie — jakbyś był/a na urlopie. Ja jednak mam co do tego z goła odmienne zdanie.

Izba przyjęć oddziału psychiatrycznego

Ze względu na mój stan psychiczny dnia poprzedniego (silne myśli samobójcze oraz okaleczanie się), mąż podejmuje dezycję o zawiezieniu mnie do szpitala psychiatrycznego w Katowicach. Niestety w placówce do której przyjeżdżamy nie ma wolnych miejsc. W związku z zaistniałą sytuacją i realnym zagrożeniem podjęcia przeze mnie próby samobójczej muszę poczekać na transport medyczny, który przewiezie mnie do najbliższego szpitala — w tym wypadku do Centrum Zdrowia Psychicznego w Chorzowie. M. niestety nie może już dłużej ze mną zostać, ponieważ trzeba odebrać dzieciaki z placówek. Zostaję sama. Nie pamiętam ile czekam na karetkę — czas i przestrzeń dla mnie nie istnieją. M. zgadza się na przewiezienie mnie transportem, bo podobno ma mi to zapewnić większe bezpieczeństwo, żebym nie zrobiła sobie krzywdy. Realia są takie, że zostaję „zapakowana” samotnie na tył ambulansu i ruszamy w kierunku Chorzowa.

Podjeżdżamy pod szpital. Ratownicy nie znają placówki, więc mija trochę czasu zanim odnajdujemy izbę przyjęć. Kiedy docieramy do celu zostaję przekazana pod opiekę drobnej lekarce w okularach.

— Proszę chwileczkę zaczekać, zaraz do Pani wracam. — jej głos emanuje spokojem i empatią. To jednak nie sprawia, że czuję się lepiej. Jestem przerażona i zawstydzona do granic możliwości. Mam w sobie mieszankę tylu emocji jednoczenie — a w głowie autostrada myśli.

Dokładny wywiad. Kłopotliwe pytania. Odpowiadam na nie ledwo słyszalnym głosem. Decyzja podjęta:

Zostanie Pani przyjęta na oddział, pielęgniarka Panią zaprowadzi.
Chodź słoneczko, pójdziesz ze mną — mówi przysadzista pielęgniarka w blond włosach i ciemnych oprawkach.

Grzecznie podążam za nią ze spuszczoną głową.

Oddział zamknięty

Otwierają się solidne, metalowe drzwi. Przekraczam próg oddziału. Drzwi zatrzaskują się za mną z metalicznym łoskotem, a ja mam wrażenie, jakby cały mój dotychczasowy świat właśnie się rozpadł. Przemierzam korytarz. Na ścianach żółta, wypłowiała już farba, a pod stopami pomarańczowe linoleum z zielonymi rombami. Z każdym następnym krokiem, czuję paraliżujący strach. Wokół panuje nienaturalna wręcz cisza.

Trafiam na rewers — tuż obok dyżurki pielęgniarek. To tutaj trafiają te „trudniejsze przypadki” — ja wśród nich.

Wchodzę do sali obserwacyjnej: w oknach kraty, na sali stare, metalowe łóżka z małymi szafeczkami — to wszystko. Nie ma tu nic czym można by zrobić sobie krzywdę. Na bocznej ścianie okna, które oddzielają mnie od dyżurki. Nad drzwiami złowrogo migocze czerwona lampka kamery. Drzwi do oddziału zamknięte na klucz i zamek elektroniczny. Nieodwracalnie przekraczam próg tego „osobliwego królestwa”.

Najpierw przeszukanie rzeczy osobistych. Pielęgniarka spokojnym, pełnym troski głosem tłumaczy procedury i zasady obowiązujecie na oddziale: Czy ma Pani coś ostrego? Szklanego? Jakąś biżuterię? Metalowe sztućce? Pasek? Sznurowadła? Trzeba oddać. — Rozpakuj się na spokojnie. Jeśli byś czegoś potrzebowała słoneczko to jestem za ścianą.

Czuje się jakbym była naga i przytłoczona jednocześnie. Ledwo zauważam, że nie jestem sama na sali. Kiedy zamykają się drzwi do sali, zostaję sama ze swoimi myślami. Ogarnia mnie cisza, ale nie ma ona nic wspólnego z ukojeniem — każdy oddech wydaje się być zbyt głośny i czuję jak powoli zalewa mnie fala lęku.

Sam na sam z własnymi myślami, które krzyczą: Nawet zabić się nie potrafisz!, Uciekaj stąd i dokończ to, co zaczęłaś, Co Ty tu w ogóle robisz?.

W powietrzu unosi się zapach środków do dezynfekcji, a w głowie wiruje mnóstwo pytań: Ile tutaj zostanę? Kiedy zobaczę M. i dzieci? Co będą ze mną robić? Jak mam się odnaleźć w tym obcym świecie?. Z drugiej zaś strony myśl: Przecież chciałaś się zabić idiotko, więc co cię to teraz wszystko obchodzi? Sama jesteś sobie winna!.

Pierwszy obchód

— Proszę wszystkich na sale! Wizyta! — rozlega się donośny głos oddziałowej. Siedzę wystraszona na brzegu łóżku z podkulonymi nogami. Nie raz już uczestniczyłam w obchodzie jako pielęgniarka, ale nigdy nie stałam po tej jego stronie. Gdybym tylko mogła teraz zniknąć, stać się niewidzialną. Czuję jak serce podchodzi mi do gardła. W oddali słychać jakiś gwar i kroki zbliżające się do mojej sali.

Na rewers wchodzi cała grupa obcych ludzi z młodym mężczyzna na czele. To chyba ordynator. Chociaż wygląda stanowczo zbyt młodo, jak na kogoś, kto pełni tą funkcję. Zatrzymują się przy moim łóżku. Ordynator zadaje pierwsze pytanie:

Czy ma Pani myśli samobójcze?
Tak…
Czy myśli Pani teraz o tym żeby zrobić sobie krzywdę?
Tak… — odpowiadam niepewnie, ledwo słyszalnym głosem
Czy myśli Pani o tym żeby się znowu okaleczyć?
Tak… — mam wrażenie że zaraz spalę się ze wstydu.

Mimo, że ordynator wydaje się mieć dobre i pełne empatii spojrzenie w mojej głowie krzyk: czy oni mają jakiekolwiek wyczucie!? Jak mogą pytać o takie rzeczy przy innych pacjentach? Gapi się na mnie kilkanaście obcych twarzy — nawet nie wiem kim są Ci ludzie. Z całą pewnością są bardzo młodzi. Lekarze? Studenci?

W tle słychać jakieś śmiechy, komentarze dotyczące pacjentów z poprzedniej sali. Gdzieś w tyle bacznie przygląda mi się lekarka, która przyjmowała mnie na izbie przyjęć poprzedniego dnia — podobno będzie moim lekarzem prowadzącym.

A pośród tego JA. Tak bardzo zawstydzona i wystraszona. Chciałabym w tym momencie po prostu zniknąć z powierzchni ziemi. Nawet nie zauważam kiedy zaciskam dłonie na przedramieniu. Czuję nieprzyjemne pieczenie. To świeże cięcia jeszcze z dzisiaj rano. Krew zaczęła już przesiąkać przez koszulkę.

Po obchodzie idę założyć opatrunek. Wchodzę do pokoju zabiegowego. W środku czekają dwie pielęgniarki. Pierwsza z nich, karze podciągnąć mi rękaw i patrząc na moje okaleczone przedramię zadaje pytanie, z uśmiechem na twarzy: A co, to kotek podrapał? Co to Pani sobie za głupoty zrobiła? — dodaje druga. Taka młoda, dzieci ma, a takie rzeczy robi.

Czuję się jak kretynka. Jak małe dziecko, które właśnie ktoś skarcił. Z trudem powstrzymuje łzy i nie jestem w stanie wydobyć z siebie nawet słowa.

Co oni sobie wszyscy o mnie myślą? „Żałosna, nawet podciąć sobie żył nie potrafi porządnie, tylko jakieś tam zadrapania”. Kręci mi się w głowie od natłoku myśli i mam wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Oficjalnie sięgnęłam dna.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 33.2
drukowana A5
Kolorowa
za 58.52