POMAGAĆ NAJCISZEJ
ESEJE
Marcin Staszak
„Spróbuj przeżyć choć jeden taki dyżur w szpitalu, którego nie będziesz chciał kończyć.”
Z dedykacją dla Opiekunów medycznych
Prolog „Pomagać Najciszej”
„Pomagać Najciszej” to zapis doświadczeń, refleksji i codziennych zmagań opiekuna medycznego — człowieka, który każdego dnia niesie pomoc tym, którzy najbardziej jej potrzebują. To nie tylko zbiór opowieści z oddziałów szpitalnych, domów pomocy społecznej i prywatnych mieszkań pacjentów, ale także świadectwo pracy, która często pozostaje niewidoczna, choć jej wartość jest nieoceniona.
Bycie opiekunem medycznym to coś więcej niż zawód — to misja pełna cichego trudu, emocji i momentów, które skłaniają do głębokiej refleksji. W tej książce praca opiekuna jawi się nie jako idealizowany obraz niesienia pomocy, ale jako rzeczywistość pełna wyzwań, wymagająca cierpliwości, empatii i siły.
Każda opisana historia to nie tylko zapis zdarzeń, ale także okazja do zatrzymania się na chwilę i spojrzenia na tę profesję z innej perspektywy. Opiekun medyczny — często niezauważany, a jednak kluczowy w procesie opieki — staje się tu bohaterem codzienności, w której liczy się nie tylko wiedza i doświadczenie, ale przede wszystkim serce.
Niech „Pomagać Najciszej” stanie się przestrzenią do kontemplacji, okazją do zrozumienia, a może i inspiracją do docenienia tych, którzy każdego dnia, bez rozgłosu, towarzyszą chorym i niesamodzielnym w ich drodze.
Marcin Staszak
Pomagać Najciszej — rozdział 1
Pamiętam pewien wieczór, pewien Dom Opieki Społecznej, a w nim „Siwe Anioły”. Ich drżące dłonie, rozbiegany wzrok, a może i pamięć już nie taka sama — bo przecież minęło tyle lat.
Najcenniejsze skarby to ich opowieści — o domu, dzieciach, młodości, tęsknotach… Samo towarzyszenie to za mało. Wsłuchiwałem się w te słowa, które były jak cichy szelest ciepłego wiatru. Stawałem się częścią tych historii. O Syberii, o wojnie, o osamotnieniu. W myślach ocierałem im łzy.
A potem zapadała cisza…
Kiedy kończą się zajęcia terapii zajęciowej, kiedy odchodzą opiekunowie, cisza smakuje inaczej. Ty wychodzisz. Zamykasz drzwi. Łapiesz świeży oddech. Oni zostają. „Siwe Anioły”.
Bywa, że pomaganie męczy. Że natłok szpitalnego rytmu zniekształca wrażliwość, odbiera zdolność zatrzymania się choć na chwilę przy chorym i… po prostu słuchania. Nie jest to łatwe. Każdy, kto zaczynał zawodową drogę blisko człowieka — chorego, ubogiego, samotnego — miał swoje własne itinerarium.
Moje pomaganie zaczęło się 24 lata temu w przeddzień świąt wigilijnych.
Miałem 21 lat, gdy po raz pierwszy stanąłem przy łóżku chorego w hospicjum. Bez wiedzy paliatywnej. Bez szkoleń. Bez studiów o opiece onkologicznej. Ale z sercem pełnym wrażliwości i zapału do niesienia pomocy.
Kilka lat spędzonych w hospicjum pozostawiło we mnie ślad.
A potem…?
Potem obrałem kierunek niesienia pomocy. Uchwyciłem się go jak steru. Pozostać wśród chorych, głodnych, spragnionych towarzyszenia, czyli bliskości.
To nic spektakularnego. Nic, co mogłoby „zaskoczyć” odbiorcę. A jednak pamiętam moją „drugą chwilę” — czteroletni czas towarzyszenia osobom bezdomnym. Piękny czas, którego nie da się wyplewić z serca.
Czasem tęsknię za tamtymi chwilami…
Od jakiegoś czasu nie opuszcza mnie pytanie: Co pociąga mnie w pomaganiu? Czy warto pochylać się nad ludzką nędzą, słabością, niesamodzielnością?
Czy warto? Co myślisz…?
Pomagać Najciszej — rozdział 2
Każdy z nas może zadać sobie pytanie: o co chodzi w pomaganiu? Co oznacza „pomagać najciszej”? Czy to znaczy, że powinienem być głośny w miejscu pracy? Nic podobnego.
Każdego dnia przychodzimy na dyżury — każdy z nas o innym usposobieniu, z innym bagażem doświadczeń. Ale nikt nie pojawia się tu po to, by „walczyć” ze sobą.
„Pomagać najciszej” nie oznacza zgadzać się na najniższą krajową, marną stawkę godzinową czy społeczną niesprawiedliwość. To nie o to chodzi. Pomagać najciszej — to podkreślenie roli, jaką odgrywamy w procesie pielęgnacji chorego i niesamodzielnego człowieka. To subtelna, lecz fundamentalna wartość naszej pracy.
Jako opiekunowie medyczni — ludzie, którzy świadomie wybrali ten zawód — nie możemy pozwolić sobie na użalanie się nad własnym losem przy łóżku cierpiącej osoby. To trudne. Czasem wręcz po ludzku ciężko uwierzyć w sens tego powołania, w wartość zawodu, który wciąż bywa niedoceniany.
Pamiętam, jak 20 lat temu nie miałem pojęcia, co chcę robić w życiu. Nie czułem w sobie żadnej iskry, żadnego bodźca, który popchnąłby mnie w określonym kierunku. Do pomagania trzeba dojrzeć.
Moją inspiracją stała się pewna książka — trochę biograficzna, trochę historyczna — o bohaterach szpitalnictwa. Nie chodziło mi o jej religijne aspekty, ale o tę nutę heroizmu, która pobudza do refleksji. Bo przecież w naszej pracy bywają dni, kiedy od samego rana mamy dość. To normalne. Nikt nie zaprogramował nas tak, byśmy przez 12 godzin nie odczuwali zmęczenia, bólu czy frustracji, jakie czasem niesie opieka nad chorym.
Właśnie dlatego wspominam postać szesnastowiecznego bohatera Kamila de Lellis. To jego historia jako pierwsza otworzyła mi oczy na cierpiącego człowieka — słabego, bezdomnego, chorego, ubogiego. Strona po stronie uświadamiałem sobie, czym jest prawdziwa pomoc.
Pomagać najciszej — to codziennie uświadamiać sobie, że nasza praca, choć trudna, jest „szczerozłotym kowalnictwem” — unikalnym, wymagającym rzemiosłem. Nie każdy się do niego nadaje. Nie każdy je wytrzyma. Ale ci, którzy pozostają, są na wagę złota.
Bo to nie tylko praca. To misja.
Pomagać Najciszej — rozdział 3
Zapamiętałem jej twarz i lekko zamykające się okno. Ścieżka prowadząca od Domu Opieki Społecznej tonęła w deszczu. A może były to łzy wzruszenia?
Trzy godziny rozmowy — o tym, jak mi się żyje, czy bolą mnie plecy na zmianę pogody, jak chowają się dzieci. Potem nagle zapadła cisza, jakby coś zawisło w powietrzu. Zastygłe spojrzenie. Nieśmiało podszedłem do okna, czując irracjonalne oczekiwanie — jakby za moment Ktoś powinien pojawić się na ścieżce.
Zwariowane oczekiwanie…
Ale nikogo nie było. Żal wydusił kolejną łzę. Czy ktoś miał przyjść? Na stole stygnęła zaparzona wcześniej kawa, obok leżał otwarty album ze zdjęciami. Czas przestał mieć znaczenie. Za bardzo się spieszyłem. Chciałem już wyjść — inne sprawy wołały mnie do siebie.
Zwariowane osamotnienie…
Ale zostałem. Poddałem się i przestałem walczyć z myślą, że są rzeczy ważniejsze. Usiadłem przy stole. Czas zaparzał kolejne wspomnienia — przy herbacie malinowej zaczęła się opowieść.
Posłani, by pomagać. Opiekunowie medyczni — bohaterowie codzienności. Można ich spotkać na oddziałach szpitalnych i w Domach Opieki Społecznej. Poza najtrudniejszą, mozolną pracą z chorymi terminalnie lub osobami niesamodzielnymi, mają jeszcze jedną, cichą misję — wysłuchiwanie ludzkich cierpień. Bo są takie chwile, kiedy wystarczy podać chusteczkę, mocniej uścisnąć dłoń, usunąć barierę lęku i po prostu — być.
Pomagać najciszej — to już trzeci rozdział mojego krótkiego rozważania o zawodzie opiekuna medycznego. Ktoś może powiedzieć, że to przesłodzony obraz rzeczywistości. Że życie wygląda inaczej.
Tak, wiem.
Pracuję w tym zawodzie od dwudziestu lat i nie mam złudzeń. Wiem, że samotność potrafi krzyczeć, wariować w czyjejś głowie, wytrącać z równowagi. Widziałem każde spojrzenie, każdy uciekający wzrok, słyszałem ból — ten, przy którym siadaliśmy razem do stołu. Na ścianie wisiała czyjaś fotografia. Czarno-białe wspomnienie.
Jakie to ogromne szczęście — być zdrowym i móc spojrzeć na proces starzenia się z dystansu. Móc podarować komuś czas. Bo czas to jedyne, co naprawdę ma wartość.
Zapamiętałem rozpłakane szczęście.
Czasem wystarczy jedno spojrzenie, uścisk dłoni, kilka słów wypowiedzianych lub tylko zasugerowanych ciszą. Opiekun medyczny to ktoś, kto jest świadkiem tych chwil — nie bohaterem w świetle reflektorów, ale cichym towarzyszem w ostatnich rozdziałach ludzkiego życia.
Nie chodzi o wielkie gesty. Nie trzeba rewolucji, by ulżyć komuś w cierpieniu. Wystarczy obecność. Czasem tylko tyle — a może aż tyle.
Pamiętam wiele twarzy. Wiele historii. Wiele momentów, kiedy czułem, że pomagam, choć nie wypowiedziałem ani słowa. Czasami pomoc to nie działanie, ale bycie. Nie naprawianie, ale akceptacja.
Bo przecież starość nie jest tylko schyłkiem. Jest też podsumowaniem. Jest opowieścią, którą ktoś chce jeszcze raz wypowiedzieć na głos — aby mieć pewność, że była ważna, że miała sens.
Dlatego zostałem.
Dlatego słucham.
Dlatego wiem, że pomagać najciszej — to pomagać najpełniej.
Pomagać Najciszej — rozdział 4
Kiedy zawód opiekuna medycznego został „wskrzeszony”, wielu z nas, którzy się nim zainteresowali, nie miało pełnej świadomości, jakie wyzwania i obowiązki będą wiązać się z tą profesją. Nie wiedzieliśmy, jaką rolę opiekun medyczny odegra w pracy na oddziałach szpitalnych, w Domach Pomocy Społecznej czy w bezpośrednim kontakcie z osobami chorymi i niesamodzielnymi. Nie byliśmy też pewni, jak będzie wyglądać nasza współpraca z personelem pielęgniarskim. W końcu często słyszy się, że opiekun medyczny to nic innego jak „asystent pielęgniarki”. Mówi się również, że tworzymy zgrany zespół na oddziałach szpitalnych, ale rzeczywistość nie zawsze to potwierdza. Ostatecznie jednak wszystko zależy od nas — od tego, jak ułożymy współpracę i jak będzie wyglądać nasza codzienna praca podczas 12-godzinnych dyżurów.
Jak wygląda to dzisiaj, po wielu latach doświadczenia w zawodzie opiekuna medycznego? Kto tak naprawdę dostrzega naszą pracę? Nie chodzi o to, byśmy byli w przesadny sposób faworyzowani, gdy wykonujemy trudne i wymagające zadania, niejednokrotnie przejmując na siebie cały proces pielęgnacyjny pacjenta. Wystarczy spojrzeć na oddziały internistyczne czy neurologiczne — liczba pacjentów jest ogromna, a obowiązki opiekunów medycznych piętrzą się każdego dnia.
Często odczuwamy brak wsparcia i zainteresowania ze strony Ministerstwa Zdrowia, a może nawet dyrekcji szpitali. Wydaje się, że nasza rola została zepchnięta na drugi, a może i trzeci plan. A przecież każdy, kto pracuje w tym zawodzie od kilkunastu lat, zdobył ogromne doświadczenie w opiece nad chorymi. Powinniśmy dążyć do tego, aby tożsamość opiekuna medycznego nie zatracała swojej najważniejszej cechy — misji niesienia pomocy drugiemu człowiekowi w obliczu cierpienia.
Nawet w rozmowach z ludźmi spoza środowiska medycznego rzadko spotykamy się ze świadomością, kim tak naprawdę jest opiekun medyczny. Media milczą. Społeczeństwo milczy. A my, opiekunowie, coraz częściej również milczymy — z bezradności. Bo czyżby walka o prestiż naszego zawodu, to sprawa przegrana?
Można by w tym miejscu jeszcze wiele postulować, można by głośno domagać się uznania dla naszej pracy. Rozumiem jednak tych, którzy decydują się na dalszą edukację — na studia pielęgniarskie, aby mieć „coś więcej” lub w ogóle uciekają ze środowiska ochrony zdrowia.
Najsmutniejsze jest jednak to, że w dyskusjach o zawodach medycznych wymienia się pielęgniarki, ratowników medycznych, lekarzy… a my wciąż pozostajemy w cieniu.
Pomagać Najciszej — rozdział 5
Wiktor od trzech miesięcy przebywał na oddziale paliatywnym. Miał rodzinę — czworo małych dzieci i kochającą żonę. Zawodowo zajmował się dziennikarstwem. Pamiętam ten nocny dyżur. Na jego stoliku porozkładane były rodzinne fotografie. Wspomnienia, które gasły z każdym dniem.
Czas odmierzany przy ostatniej kroplówce…
To już trzecia kawa. Myśli kotłują się nerwowo, zbyt wiele rozkojarzeń. W lekkiej niemocy podchodzisz do okna, witasz wraz ze świtem wspomnienia w szpitalnym wirydarzu, a potem próbujesz stłumić łzy, bo przecież nie wszyscy żyją.
Czasami pozostaje tylko nadzieja, choć i ona najboleśniej doświadcza wstrząsu. Niekiedy brudownik zamienia się w „konfesjonał” przy dwóch papierosach — wyznajemy sobie życiowe momenty, zwycięstwa i ludzkie słabości.
Koniec dyżuru…
Podczas podróży tramwajem zastanawiasz się nad swoim życiem. Może zbyt wiele refleksji? Wiktor już nigdy nie otworzy drzwi swojego domu, a jego żona nie spojrzy na niego tym uroczym wzrokiem. Żal dzieci — tak mówią inni. Żadna recepta nie da cudownego „leku” na ten wewnętrzny, bolesny krzyk. Może zapytasz mnie, czy ja to przeżyłem, żeby zrozumieć? Rozumiem na tyle, by wyciszyć słowa, choć nie zawsze wiem, jak to jest. Czasem też pytam siebie, czy wszystko trzeba „przechorować”, przeczekać?
Przecież pamięć trwa wiecznie…
***
wczorajsza diagnoza
zabolała bardziej niż zwykle
speszony wyszedłem
przypomniało mi się wszystko…