E-book
14.7
drukowana A5
54.42
Półcienie

Bezpłatny fragment - Półcienie


Objętość:
305 str.
ISBN:
978-83-8189-050-2
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 54.42

Oddaję w Twe ręce

swe wszystkie półcienie.

Wiem, że w nich znajdą

bezpieczne schronienie.


A interpretacja

i ich zrozumienie

należy do Ciebie.

Już tego nie zmienię.


Egzystujemy —

raz w słońcu,

raz w cieniu.

Ta równowaga

sprzyja istnieniu.


Choć czasem rozróżnić

nie jest tak łatwo

co prawdą, co fikcją

jest literacką,

to wciąż czerpię z życia

do tekstów natchnienie.


I wiem, że Ty też

masz swoje półcienie.

Półcienie

Eustoma

W półcieniu mnie trzymaj,

podlewaj słowami.


Zakwitnę dla Ciebie

żywymi rymami.

Nauka cichego patrzenia

Czy umiesz czytać

między wersami?

Czy widzisz

co pod powierzchnią

się skrywa?


Cisza wymowna jest

bardziej od krzyku.

Czasami słowa

to zbędna dziedzina.

Element zaskoczenia

Nie wiemy, że mamy

niektóre marzenia,

dopóki nie przyjdzie

czas ich spełnienia.

Pigment

Dzisiaj poezją

karmię natchnienie,

bo znam barwy smutku

i jego odcienie.

Ty i ja

Magia jest smaczna.

Lubisz gotować?


Przepis jest prosty.

Wystarczą dwa słowa.

Piroman

Jak nie zwariować

totalnie,

gdy myśli rozpalasz

tak ładnie?


Czy nie wiesz,

że ostrożnie

obchodzić się trzeba

z ogniem?

Przewrót

W momencie, w którym

przeszliśmy na „ty”


zmieniły się nagle

reguły tej gry.

W głowie

mam komos,

gwiazdy, komety.

Asteroidy, mgławice,

planety.

W mej galaktyce

polarna zorza.

Przestrzenie, równiny,

góry i morza.

Tam miejsca jest dużo —

pokoje i działy.

Działa i forty,

kopalnie, regały.

W chaosie odnaleźć się

to żadna sztuka,

lecz trzeba wiedzieć,

czego się szuka.

Spadanie wyczynowe

Lubię te chwile,

gdy tylko we dwoje

razem rzucamy

się w tę paranoję.

Kołowrotek

Chcemy być twardzi,

czy sobie wmawiamy?

Dążymy do szczęścia,

czy uciekamy?


Dlaczego w swe własne

dołki wpadamy,

gdy biegnąc do celu,

się potykamy?


Czy wiesz, ile razy

z kimś się mijamy,

nie wiedząc, że kiedyś

go bliżej poznamy?


Jak duży wpływ mamy

na innych ludzi

spotkanych przypadkiem

podczas podróży?


I jak daleko

sięga lawina?

Jak wiele historii

przypadek zaczyna?


Gdy zatoczy koło

i do nas zawróci —

przyczyna czy skutek

nam życie wywróci?

Chwile

Wiesz,

w życiu piękne

są tylko chwile —

przeżyjmy dobrze

czas między nimi.


A gdy nadejdą,

chwyćmy je mocno,

grożąc, że nigdy

ich nie puścimy!

Refleksja

Czy nasza dusza

też się starzeje?


Ma zmarszczki,

wiotczeje?

Proste pragnienia

Chcemy…

odrobiny akceptacji,

gram przyznania racji.

Szczypty docenienia,

miarki zrozumienia.

Kieliszka odwagi

i garść uwagi.

Góry radości

i morza miłości.


Gdy

wszystko idzie

zgodnie z planem,

trzeba upewnić się

czyj to plan.

Jak ktoś Ci daje

dobrą radę —

podziel ją na pół

i wybierz sam.

Ironia

Miłość jest ślepa,

czy my?

Ona ma władzę,

czy Ty?

Zaprzeczyć pięć razy

to zbrodnia.

Wystarczy trzy —

myśl przewodnia.

Ja i Ty

Podróżnik

bez celu.


Z bagażem.


Kolekcjoner

snów

i marzeń.

Iluzja

Rękawy i kieszenie

wypchane asami.

Kapelusze — królikami.

Gołębie w garści

i wróble na dachu.

Patrzę w małe oczy

dużego strachu.

Furtki

na zamki,

czy na zatrzaski?

Słowa i wrzaski.

Myśli — obrazki.

Zabawa w skojarzenia

dorosłych

w dzieci zmienia.


Zagrajmy

w pragnienia.

Uczucia

zastawione

w lombardzie.

Niechciane

już na starcie.

Z gołębiego puchu

utkane.

Bezcenne.


Za darmo oddane.

Coś

Coś mi umknęło,

błysnęło

i znikło.

Nim się rozmyło,

w powietrzu

zawisło.

Padło po cichu

i bez zapowiedzi —

tak jak pytanie

bez odpowiedzi.

Snajper

Bałagan na strychu?

Chodźmy na dach!

Stąd widać

depresję,

stagnację

i strach.


Weźmy na cel

te potwory

bez twarzy.

Kto się za spust

pociągnąć odważy?

Czasami

Trzeba podpalić

swój własny raj.


Nie ma litości —

invadors must die.

Bezsenność

Brak snu to kara

czy ironia losu?


Od lat próbuję

znaleźć na to sposób.

Sarkazm

Żyć we śnie?

Złoty puchar za odwagę!


Już demony,

co po łóżku skaczą,

tracą równowagę!

Dzisiaj

Znowu na tym się łapię,

że na pewnym etapie

wolę topić swoje myśli

niż przelewać na papier.

Szarada

Osiągam różne stany

skupienia,

mam w sobie całą

paletę barw.

Swe algorytmy,

wartości, znaczenia.

Tajemne dialekty,

ukryty skarb.

Zagadki w językach,

o jakich nie śniłeś —

chcesz podpowiedzi?

Już je odkryłeś.

Po okładce nie oceniam

książek

ani ludzi —

czytanie w umysłach

mi się nie nudzi.


Zamieniam w proch słowa —

rozrywam je

w strzępy.

Od procesów myślowych

mam na mózgu

rozstępy.


Drążę dla myśli

swych

korytarze,

brodząc przez źródła

dawnych

wydarzeń.

Menażeria

W swojej kolekcji

mam zdarte płyty.

Pęknięte lustra,

zegar rozbity.


Pełne smutku

kałamarze

i podcięte

skrzydła marzeń.


W grubych księgach

zasuszone

płatki swoich

bladych

wspomnień.

Zatrute nuty

Czy to znaczy

już coś więcej,

czy cokolwiek

definiuje  —


o kim myślisz

przy melodii,

która Twoją

głowę psuje?

Fantom

Wszystko musi

kiedyś minąć:

smutek, radość,

strach i śmiech.


A ten ucisk

żalu w gardle

stał się jakby

częścią mnie.

Gdy chodzisz mi po głowie

to ciszej

stąpaj.


Swym każdym

oddechem

odbijasz się

echem.

Czy ktoś naprawdę

jest w stanie

uwierzyć,

że zegar posłusznie

odmierza

czas?


Smętne wskazówki

kręcą się

w kółko.

Prawdziwe życie

upływa

w nas.

Piękno

By docenić chwili

piękno,

by móc w pełni je

zrozumieć

oddech trzeba czuć

na plecach —


dosyć silnych,

by je unieść.

Myśli

Słyszę te głosy

bez przerwy.


To nie na moje

nerwy.

W niewygodnej ciszy

mam swoje posłanie.

Jak dym nad ogniskiem

naszych dusz

spotkanie.


W niezręcznym milczeniu

się zwinnie

poruszam.

Przypieram Twe myśli

do muru,

podduszam.


Mam związane ręce —

wiesz o czym mówię.

Zmysły uśpione.

Życie

na próbę.

Dusze

jak słowa

na wiatr rzucone.

W głowie mam wizje

z nieswoich snów.

Co z piasku powstało,

nie jest stracone,

gdy ogień przenika

do naszych głów.


Myśli tak sypkie

w szkło gładkie

zamienia.

Spaja je w całość

lśniącą jak lód,

zmieniając pole

i kąty widzenia —

surowe emocje

w zwierzęcy głód.


Wyostrza zmysły

i budzi pragnienia,

które to wcześniej

otaczał chłód.

Nieznane wymiary

naszego istnienia

jak nowa muzyka

ze starych nut.


Świeże projekcje

na fali natchnienia —

świadomość, że taki

poziom to cud.

Wiatr go nie gasi —

podsyca, wypełnia.

Obcy przyjaciel —

znajomy wróg.

Ty

Jak łyżeczka

cukru w kawie.

Jak sen na jawie.

Jak w letnim deszczu

wesołe tańce.

Jak zamieszanie

łyżką w szklance.

Jak dźwięk

gdzieś w tle,

co powoduje,

że ściągam słuchawki

i nasłuchuję.

Jak błysk w ciemności,

co zgasł od razu —

zostawił po sobie

cień obrazu…

Wrześniowy sen

Jest niebezpiecznie,

gdy słyszę te werble,

bo jednocześnie

mam marazm i werwę.


Emocjonalna

zerwana huśtawka.

Ma głowa wiruje —

zepsuta zabawka.


Mam obiekt na oku

i oko na celu  —

jak będzie miało

i miało już wielu.


Mierzę znów w tarczę,

wstrzymując wdech.

Sekunda wahania —

jak pech, to pech.


Za późno by działać,

zbyt gęsty jest tlen.

Oddalam się stamtąd —

to chyba zły sen.


Szaleją wskazówki,

obroty, sznurówki.

Za ciasno, za głośno —

i takie są skutki.


Zbyt cicho, zbyt mało,

za dużo się stało.

To jeszcze dyskomfort

czy już moje ciało?


Chaos i lęki,

omamy i dźwięki.

Drgania powieki,

zbyt silne leki.


Potwory i jęki.

Za mocne procenty,

bym mogła policzyć

palce swej ręki.


***


Wnet ostrze ciszy —

ulga i spokój.

Moja poduszka

i mój własny pokój.


Mój oddech zwalnia —

już nie przyspiesza.

Nareszcie zadziałał

zastrzyk z powietrza.


Odpływam, oddalam się,

znikam za winklem.

Mam przebłysk, błysk w oku,

swój zapach i szminkę.


Wróciłam do siebie —

ostatnio stąd wyszłam.

Dotykam już ziemi,

bo wcześniej zawisłam.


I myślę sobie —

„Gdzie kij? Jest Wisła!”

Pogoda tej nocy

i wiara jest mglista.


Stukot obcasów

i para nad wodą.

Screenshoty, ujęcia,

cutsceny są z Tobą.


Miasto jest puste,

ulica szeroka.

Budynek jest pełny

a rzeka głęboka.


W pokojach imprezy —

każda jest inna.

Wdycham Twój zapach —

pokusa jest silna.


Zmęczeni nieludzko,

odarci z wytchnienia.

Muzyka jest głośna,

co pokój się zmienia.


„Masz ładny uśmiech” —

wybrałam najlepszy.

Dobrze, że ktoś

me starania docenia.


Już nie mów — zmęczenie

pulsuje mi w skroniach.

Gdy mnie obejmujesz,

masz drinki w dłoniach.


Upuszczasz je cicho —

za głośno dziś myślę.

Depczemy po szkle

a za nami jest wyjście.


Też masz już dosyć

zgiełku i szumu.

Wyciągasz mnie stamtąd

resztkami rozumu.


Gdy cisza uderza

jak wiatr w okiennice,

wszystko zamiera —

zombie-ulice.


Idziemy po bruku.

A może to chodnik?

Ta brama przed nami

jest jak przewodnik.


Wsiadamy do metra,

choć wagon jest pusty.

Odkąd wyszliśmy,

nie padło nic z ust.


I jedzie donikąd.

To dobrze się składa —

jak puzzle lub kości

na stole wariata.


Ma głowa opada

na Twoje ramię,

gdy w ciszy, bez słowa

jedziemy w nieznane.

List

Platonicznych,

zwiewnych uczuć

mam całe koperty.

I wysyłam je do Ciebie

priorytetem

bez przerwy.


Zwoje naiwnych pytań

nawiniętych

na szpulę,

na które odpowiedzi

nie istnieją

w ogóle.


Mam dziwne wrażenia,

którymi

w piecu palę.

I przeczucia —

duże, małe,

które znam

doskonale.


I nie umiem

zebrać myśli —

to nie klocki

producenta,

które kiedyś

każde dziecko

dostawało na Święta.


Są nieschludne,

czasem brudne

i nieposkładane.

Jak wymięte

w starej szafie

zakurzone ubranie.


Są jak oddech

w ciszy

i jak błysk

w ciemności,

gdy ujęcia

z mego życia

nabierają

ostrości.


Nie zamykaj mnie

nawet

w diamentowych ramach.

To mój zew,

ja się duszę,

wiem, że muszę

być sama.


Pozwól mi

wyjść z kadru

i opuścić ten rejon.

Pooglądać wszystkie

zdjęcia,

które nie istnieją.


I te wszystkie

rzeczy,

które mogły się zdarzyć —

bo wieczorem

w ciszy nikt

nie zabroni

mi marzyć.


Taka kolej rzeczy —

jak rozgrywka

w pokerze.

Ślepy los

rozdaje karty,

nigdy mu nie uwierzę.


A to, że są znaczone,

wcale

nie ma znaczenia.

Mówię pas,

dobrze wiedząc

ile mam

do stracenia.

Tu Skandynawia

Szron słodki jak lukier.

Jak szukasz słońca,

omijaj mnie

łukiem.


Tu białe noce

i śniegu pokłady.

Potężne śnieżyce?

Niewinne opady!


Tu chłód jest rześki,

lodowe fale.

Ja odnajduję się w tym

doskonale.

2014

Gdy myślałam,

że nic nie mam —

dostałam wszystko.

I nie muszę

dalej biec,

skoro Ty

jesteś blisko.


Czuję spokój

w sercu,

ciepło Twego

ciała.

Moje myśli

lewitują,

mętlik się

oddala.


Uspokajasz

moje sny,

leczysz

chorą duszę.

Łatasz

wszystkie dziury,

składasz

co zepsute.

Skrzydła motyli posypane cukrem

Za co Cię kocham?

Kocham Cię za nic.

A moja miłość —

bez żadnych granic.


Bez żadnych lęków,

obaw i złości.

Pełna po brzegi

płynnej szczerości.

Banalnie piękny stan

Jesteś moim marzeniem.

Spokojem.

Wytchnieniem.

Szczęście mi dajesz

swym jednym spojrzeniem.


Tym jednym uśmiechem

cudownie nastrajasz.

Leczysz co chore,

co pęknięte — spajasz.

Demony

Dziś demony

w mojej głowie

śpią nadzwyczaj

spokojnie,


lecz drapieżnik

podczas snu

też wygląda

bezbronnie.

W jedną stronę

Chcę być tam,

gdzie nie będę —

chcę to poczuć

przez chwilę.

Chcę odpłynąć

w nieznane,

bo donikąd

mam bilet.

Skumuluję

wszystkie głosy,

które słyszę nocami,

by wypełnić nimi

przestrzeń,

która jest

między nami.

Oparzenia IV stopnia

Moje myśli o Tobie

są gorące jak wrzątek.


Wypaliły moją skórę,

teraz trawią rozsądek.

(Nadś)wiadomość

Dostałam odpowiedź —

zobaczyłam ją we śnie.


Była zbyt oczywista,

bym dostrzegła ją wcześniej.

Reset

Czas wszystko podsumować,

zacząć z czystą kartą.


W życiu przecież nic dobrego

nie przychodzi łatwo.

Zmieniam w siłę

swe słabości,

me szaleństwa,

wątpliwości.

Szukam celu

i mądrości

w beznadziei

i szarości.


Chcę się uczyć

nowych rzeczy —

nimi swoją

duszę leczyć.

Chcę spokojnie

móc oddychać,

myśleć, marzyć

i zasypiać.


Chcę uśmiechu

na tych twarzach,

które teraz

coś przeraża.

Chcę wartości

i miłości

w świecie pełnym

niepewności.

***

Czy się zmienię?

To wątpliwe.


Lubię w ogień

lać oliwę.

Painted by madness

Leżę rozsypana

w kawałkach na dywanie,

a jedyne, co zostanie

dzisiaj po mnie

to ubranie.


Połóż się obok mnie

albo zbierz mnie

z podłogi.

Poukładaj rozrzucone

wkoło ręce i nogi.


Moja głowa gdzieś się toczy

w niezbadanym

kierunku,

ale dla niej już akurat

chyba nie ma ratunku.


Oczy leżą na posadzce,

przeturlały się przez pokój,

licząc na to,

że odnajdą

gdzieś ten zagubiony spokój.


Włosy kleją się do ścian —

nie przeraża mnie

ta wizja

à la strzyga, jakieś widmo,

(bo na pewno już nie nimfa).


Smugi krwi w przedpokoju,

ślady wleczonego ciała.

Nie poskładam się już

w całość,

choćbym nawet tego chciała.


Możesz wierzyć —

cztery litry

to kałuża całkiem spora.

Już za późno, by zadzwonić

po psychiatrę i doktora.


Kilka palców pod łóżkiem,

reszta leży na stole.

Skóra smętnie

pewnie wisi

gdzieś pod klatką na dole.


Ponoć lubiłeś puzzle —

jestem cała

w kawałkach.

W ustawieniach poziom „hard”,

żywa układanka.


Coś przymarzło skutecznie

do blatu kuchennego.

To coś było

moim sercem,

cieplej jest mi bez niego.


Żyły wiszą z żyrandola

jak świąteczne

łańcuchy —

u wrażliwych spowoduje

to wymiotne odruchy.


Kapią z nich resztki tego,

co dawało

mi szczęście.

Teraz nawet nie mam jak

chwytać go w swoje ręce.


Zbierz te części

i bez żalu

wrzuć je wszystkie do pieca.

Niech się spalą doszczętnie

i roztopią jak świeca.


Wszystkie te elementy

nie są mi już potrzebne.

Nie przydadzą mi się

w miejscu,

do którego biegnę.

Brak profitu

Wejść na smutku

wyższy level?


Znaleźć prawdę —

zgubić siebie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 54.42