Oddaję w Twe ręce
swe wszystkie półcienie.
Wiem, że w nich znajdą
bezpieczne schronienie.
A interpretacja
i ich zrozumienie
należy do Ciebie.
Już tego nie zmienię.
Egzystujemy —
raz w słońcu,
raz w cieniu.
Ta równowaga
sprzyja istnieniu.
Choć czasem rozróżnić
nie jest tak łatwo
co prawdą, co fikcją
jest literacką,
to wciąż czerpię z życia
do tekstów natchnienie.
I wiem, że Ty też
masz swoje półcienie.
Półcienie
Eustoma
W półcieniu mnie trzymaj,
podlewaj słowami.
Zakwitnę dla Ciebie
żywymi rymami.
Nauka cichego patrzenia
Czy umiesz czytać
między wersami?
Czy widzisz
co pod powierzchnią
się skrywa?
Cisza wymowna jest
bardziej od krzyku.
Czasami słowa
to zbędna dziedzina.
Element zaskoczenia
Nie wiemy, że mamy
niektóre marzenia,
dopóki nie przyjdzie
czas ich spełnienia.
Pigment
Dzisiaj poezją
karmię natchnienie,
bo znam barwy smutku
i jego odcienie.
Ty i ja
Magia jest smaczna.
Lubisz gotować?
Przepis jest prosty.
Wystarczą dwa słowa.
Piroman
Jak nie zwariować
totalnie,
gdy myśli rozpalasz
tak ładnie?
Czy nie wiesz,
że ostrożnie
obchodzić się trzeba
z ogniem?
Przewrót
W momencie, w którym
przeszliśmy na „ty”
zmieniły się nagle
reguły tej gry.
W głowie
mam komos,
gwiazdy, komety.
Asteroidy, mgławice,
planety.
W mej galaktyce
polarna zorza.
Przestrzenie, równiny,
góry i morza.
Tam miejsca jest dużo —
pokoje i działy.
Działa i forty,
kopalnie, regały.
W chaosie odnaleźć się
to żadna sztuka,
lecz trzeba wiedzieć,
czego się szuka.
Spadanie wyczynowe
Lubię te chwile,
gdy tylko we dwoje
razem rzucamy
się w tę paranoję.
Kołowrotek
Chcemy być twardzi,
czy sobie wmawiamy?
Dążymy do szczęścia,
czy uciekamy?
Dlaczego w swe własne
dołki wpadamy,
gdy biegnąc do celu,
się potykamy?
Czy wiesz, ile razy
z kimś się mijamy,
nie wiedząc, że kiedyś
go bliżej poznamy?
Jak duży wpływ mamy
na innych ludzi
spotkanych przypadkiem
podczas podróży?
I jak daleko
sięga lawina?
Jak wiele historii
przypadek zaczyna?
Gdy zatoczy koło
i do nas zawróci —
przyczyna czy skutek
nam życie wywróci?
Chwile
Wiesz,
w życiu piękne
są tylko chwile —
przeżyjmy dobrze
czas między nimi.
A gdy nadejdą,
chwyćmy je mocno,
grożąc, że nigdy
ich nie puścimy!
Refleksja
Czy nasza dusza
też się starzeje?
Ma zmarszczki,
wiotczeje?
Proste pragnienia
Chcemy…
odrobiny akceptacji,
gram przyznania racji.
Szczypty docenienia,
miarki zrozumienia.
Kieliszka odwagi
i garść uwagi.
Góry radości
i morza miłości.
Gdy
wszystko idzie
zgodnie z planem,
trzeba upewnić się
czyj to plan.
Jak ktoś Ci daje
dobrą radę —
podziel ją na pół
i wybierz sam.
Ironia
Miłość jest ślepa,
czy my?
Ona ma władzę,
czy Ty?
Zaprzeczyć pięć razy
to zbrodnia.
Wystarczy trzy —
myśl przewodnia.
Ja i Ty
Podróżnik
bez celu.
Z bagażem.
Kolekcjoner
snów
i marzeń.
Iluzja
Rękawy i kieszenie
wypchane asami.
Kapelusze — królikami.
Gołębie w garści
i wróble na dachu.
Patrzę w małe oczy
dużego strachu.
Furtki
na zamki,
czy na zatrzaski?
Słowa i wrzaski.
Myśli — obrazki.
Zabawa w skojarzenia
dorosłych
w dzieci zmienia.
Zagrajmy
w pragnienia.
Uczucia
zastawione
w lombardzie.
Niechciane
już na starcie.
Z gołębiego puchu
utkane.
Bezcenne.
Za darmo oddane.
Coś
Coś mi umknęło,
błysnęło
i znikło.
Nim się rozmyło,
w powietrzu
zawisło.
Padło po cichu
i bez zapowiedzi —
tak jak pytanie
bez odpowiedzi.
Snajper
Bałagan na strychu?
Chodźmy na dach!
Stąd widać
depresję,
stagnację
i strach.
Weźmy na cel
te potwory
bez twarzy.
Kto się za spust
pociągnąć odważy?
Czasami
Trzeba podpalić
swój własny raj.
Nie ma litości —
invadors must die.
Bezsenność
Brak snu to kara
czy ironia losu?
Od lat próbuję
znaleźć na to sposób.
Sarkazm
Żyć we śnie?
Złoty puchar za odwagę!
Już demony,
co po łóżku skaczą,
tracą równowagę!
Dzisiaj
Znowu na tym się łapię,
że na pewnym etapie
wolę topić swoje myśli
niż przelewać na papier.
Szarada
Osiągam różne stany
skupienia,
mam w sobie całą
paletę barw.
Swe algorytmy,
wartości, znaczenia.
Tajemne dialekty,
ukryty skarb.
Zagadki w językach,
o jakich nie śniłeś —
chcesz podpowiedzi?
Już je odkryłeś.
Po okładce nie oceniam
książek
ani ludzi —
czytanie w umysłach
mi się nie nudzi.
Zamieniam w proch słowa —
rozrywam je
w strzępy.
Od procesów myślowych
mam na mózgu
rozstępy.
Drążę dla myśli
swych
korytarze,
brodząc przez źródła
dawnych
wydarzeń.
Menażeria
W swojej kolekcji
mam zdarte płyty.
Pęknięte lustra,
zegar rozbity.
Pełne smutku
kałamarze
i podcięte
skrzydła marzeń.
W grubych księgach
zasuszone
płatki swoich
bladych
wspomnień.
Zatrute nuty
Czy to znaczy
już coś więcej,
czy cokolwiek
definiuje —
o kim myślisz
przy melodii,
która Twoją
głowę psuje?
Fantom
Wszystko musi
kiedyś minąć:
smutek, radość,
strach i śmiech.
A ten ucisk
żalu w gardle
stał się jakby
częścią mnie.
Gdy chodzisz mi po głowie
to ciszej
stąpaj.
Swym każdym
oddechem
odbijasz się
echem.
Czy ktoś naprawdę
jest w stanie
uwierzyć,
że zegar posłusznie
odmierza
czas?
Smętne wskazówki
kręcą się
w kółko.
Prawdziwe życie
upływa
w nas.
Piękno
By docenić chwili
piękno,
by móc w pełni je
zrozumieć
oddech trzeba czuć
na plecach —
dosyć silnych,
by je unieść.
Myśli
Słyszę te głosy
bez przerwy.
To nie na moje
nerwy.
W niewygodnej ciszy
mam swoje posłanie.
Jak dym nad ogniskiem
naszych dusz
spotkanie.
W niezręcznym milczeniu
się zwinnie
poruszam.
Przypieram Twe myśli
do muru,
podduszam.
Mam związane ręce —
wiesz o czym mówię.
Zmysły uśpione.
Życie
na próbę.
Dusze
jak słowa
na wiatr rzucone.
W głowie mam wizje
z nieswoich snów.
Co z piasku powstało,
nie jest stracone,
gdy ogień przenika
do naszych głów.
Myśli tak sypkie
w szkło gładkie
zamienia.
Spaja je w całość
lśniącą jak lód,
zmieniając pole
i kąty widzenia —
surowe emocje
w zwierzęcy głód.
Wyostrza zmysły
i budzi pragnienia,
które to wcześniej
otaczał chłód.
Nieznane wymiary
naszego istnienia
jak nowa muzyka
ze starych nut.
Świeże projekcje
na fali natchnienia —
świadomość, że taki
poziom to cud.
Wiatr go nie gasi —
podsyca, wypełnia.
Obcy przyjaciel —
znajomy wróg.
Ty
Jak łyżeczka
cukru w kawie.
Jak sen na jawie.
Jak w letnim deszczu
wesołe tańce.
Jak zamieszanie
łyżką w szklance.
Jak dźwięk
gdzieś w tle,
co powoduje,
że ściągam słuchawki
i nasłuchuję.
Jak błysk w ciemności,
co zgasł od razu —
zostawił po sobie
cień obrazu…
Wrześniowy sen
Jest niebezpiecznie,
gdy słyszę te werble,
bo jednocześnie
mam marazm i werwę.
Emocjonalna
zerwana huśtawka.
Ma głowa wiruje —
zepsuta zabawka.
Mam obiekt na oku
i oko na celu —
jak będzie miało
i miało już wielu.
Mierzę znów w tarczę,
wstrzymując wdech.
Sekunda wahania —
jak pech, to pech.
Za późno by działać,
zbyt gęsty jest tlen.
Oddalam się stamtąd —
to chyba zły sen.
Szaleją wskazówki,
obroty, sznurówki.
Za ciasno, za głośno —
i takie są skutki.
Zbyt cicho, zbyt mało,
za dużo się stało.
To jeszcze dyskomfort
czy już moje ciało?
Chaos i lęki,
omamy i dźwięki.
Drgania powieki,
zbyt silne leki.
Potwory i jęki.
Za mocne procenty,
bym mogła policzyć
palce swej ręki.
***
Wnet ostrze ciszy —
ulga i spokój.
Moja poduszka
i mój własny pokój.
Mój oddech zwalnia —
już nie przyspiesza.
Nareszcie zadziałał
zastrzyk z powietrza.
Odpływam, oddalam się,
znikam za winklem.
Mam przebłysk, błysk w oku,
swój zapach i szminkę.
Wróciłam do siebie —
ostatnio stąd wyszłam.
Dotykam już ziemi,
bo wcześniej zawisłam.
I myślę sobie —
„Gdzie kij? Jest Wisła!”
Pogoda tej nocy
i wiara jest mglista.
Stukot obcasów
i para nad wodą.
Screenshoty, ujęcia,
cutsceny są z Tobą.
Miasto jest puste,
ulica szeroka.
Budynek jest pełny
a rzeka głęboka.
W pokojach imprezy —
każda jest inna.
Wdycham Twój zapach —
pokusa jest silna.
Zmęczeni nieludzko,
odarci z wytchnienia.
Muzyka jest głośna,
co pokój się zmienia.
„Masz ładny uśmiech” —
wybrałam najlepszy.
Dobrze, że ktoś
me starania docenia.
Już nie mów — zmęczenie
pulsuje mi w skroniach.
Gdy mnie obejmujesz,
masz drinki w dłoniach.
Upuszczasz je cicho —
za głośno dziś myślę.
Depczemy po szkle
a za nami jest wyjście.
Też masz już dosyć
zgiełku i szumu.
Wyciągasz mnie stamtąd
resztkami rozumu.
Gdy cisza uderza
jak wiatr w okiennice,
wszystko zamiera —
zombie-ulice.
Idziemy po bruku.
A może to chodnik?
Ta brama przed nami
jest jak przewodnik.
Wsiadamy do metra,
choć wagon jest pusty.
Odkąd wyszliśmy,
nie padło nic z ust.
I jedzie donikąd.
To dobrze się składa —
jak puzzle lub kości
na stole wariata.
Ma głowa opada
na Twoje ramię,
gdy w ciszy, bez słowa
jedziemy w nieznane.
List
Platonicznych,
zwiewnych uczuć
mam całe koperty.
I wysyłam je do Ciebie
priorytetem
bez przerwy.
Zwoje naiwnych pytań
nawiniętych
na szpulę,
na które odpowiedzi
nie istnieją
w ogóle.
Mam dziwne wrażenia,
którymi
w piecu palę.
I przeczucia —
duże, małe,
które znam
doskonale.
I nie umiem
zebrać myśli —
to nie klocki
producenta,
które kiedyś
każde dziecko
dostawało na Święta.
Są nieschludne,
czasem brudne
i nieposkładane.
Jak wymięte
w starej szafie
zakurzone ubranie.
Są jak oddech
w ciszy
i jak błysk
w ciemności,
gdy ujęcia
z mego życia
nabierają
ostrości.
Nie zamykaj mnie
nawet
w diamentowych ramach.
To mój zew,
ja się duszę,
wiem, że muszę
być sama.
Pozwól mi
wyjść z kadru
i opuścić ten rejon.
Pooglądać wszystkie
zdjęcia,
które nie istnieją.
I te wszystkie
rzeczy,
które mogły się zdarzyć —
bo wieczorem
w ciszy nikt
nie zabroni
mi marzyć.
Taka kolej rzeczy —
jak rozgrywka
w pokerze.
Ślepy los
rozdaje karty,
nigdy mu nie uwierzę.
A to, że są znaczone,
wcale
nie ma znaczenia.
Mówię pas,
dobrze wiedząc
ile mam
do stracenia.
Tu Skandynawia
Szron słodki jak lukier.
Jak szukasz słońca,
omijaj mnie
łukiem.
Tu białe noce
i śniegu pokłady.
Potężne śnieżyce?
Niewinne opady!
Tu chłód jest rześki,
lodowe fale.
Ja odnajduję się w tym
doskonale.
2014
Gdy myślałam,
że nic nie mam —
dostałam wszystko.
I nie muszę
dalej biec,
skoro Ty
jesteś blisko.
Czuję spokój
w sercu,
ciepło Twego
ciała.
Moje myśli
lewitują,
mętlik się
oddala.
Uspokajasz
moje sny,
leczysz
chorą duszę.
Łatasz
wszystkie dziury,
składasz
co zepsute.
Skrzydła motyli posypane cukrem
Za co Cię kocham?
Kocham Cię za nic.
A moja miłość —
bez żadnych granic.
Bez żadnych lęków,
obaw i złości.
Pełna po brzegi
płynnej szczerości.
Banalnie piękny stan
Jesteś moim marzeniem.
Spokojem.
Wytchnieniem.
Szczęście mi dajesz
swym jednym spojrzeniem.
Tym jednym uśmiechem
cudownie nastrajasz.
Leczysz co chore,
co pęknięte — spajasz.
Demony
Dziś demony
w mojej głowie
śpią nadzwyczaj
spokojnie,
lecz drapieżnik
podczas snu
też wygląda
bezbronnie.
W jedną stronę
Chcę być tam,
gdzie nie będę —
chcę to poczuć
przez chwilę.
Chcę odpłynąć
w nieznane,
bo donikąd
mam bilet.
Skumuluję
wszystkie głosy,
które słyszę nocami,
by wypełnić nimi
przestrzeń,
która jest
między nami.
Oparzenia IV stopnia
Moje myśli o Tobie
są gorące jak wrzątek.
Wypaliły moją skórę,
teraz trawią rozsądek.
(Nadś)wiadomość
Dostałam odpowiedź —
zobaczyłam ją we śnie.
Była zbyt oczywista,
bym dostrzegła ją wcześniej.
Reset
Czas wszystko podsumować,
zacząć z czystą kartą.
W życiu przecież nic dobrego
nie przychodzi łatwo.
Zmieniam w siłę
swe słabości,
me szaleństwa,
wątpliwości.
Szukam celu
i mądrości
w beznadziei
i szarości.
Chcę się uczyć
nowych rzeczy —
nimi swoją
duszę leczyć.
Chcę spokojnie
móc oddychać,
myśleć, marzyć
i zasypiać.
Chcę uśmiechu
na tych twarzach,
które teraz
coś przeraża.
Chcę wartości
i miłości
w świecie pełnym
niepewności.
***
Czy się zmienię?
To wątpliwe.
Lubię w ogień
lać oliwę.
Painted by madness
Leżę rozsypana
w kawałkach na dywanie,
a jedyne, co zostanie
dzisiaj po mnie
to ubranie.
Połóż się obok mnie
albo zbierz mnie
z podłogi.
Poukładaj rozrzucone
wkoło ręce i nogi.
Moja głowa gdzieś się toczy
w niezbadanym
kierunku,
ale dla niej już akurat
chyba nie ma ratunku.
Oczy leżą na posadzce,
przeturlały się przez pokój,
licząc na to,
że odnajdą
gdzieś ten zagubiony spokój.
Włosy kleją się do ścian —
nie przeraża mnie
ta wizja
à la strzyga, jakieś widmo,
(bo na pewno już nie nimfa).
Smugi krwi w przedpokoju,
ślady wleczonego ciała.
Nie poskładam się już
w całość,
choćbym nawet tego chciała.
Możesz wierzyć —
cztery litry
to kałuża całkiem spora.
Już za późno, by zadzwonić
po psychiatrę i doktora.
Kilka palców pod łóżkiem,
reszta leży na stole.
Skóra smętnie
pewnie wisi
gdzieś pod klatką na dole.
Ponoć lubiłeś puzzle —
jestem cała
w kawałkach.
W ustawieniach poziom „hard”,
żywa układanka.
Coś przymarzło skutecznie
do blatu kuchennego.
To coś było
moim sercem,
cieplej jest mi bez niego.
Żyły wiszą z żyrandola
jak świąteczne
łańcuchy —
u wrażliwych spowoduje
to wymiotne odruchy.
Kapią z nich resztki tego,
co dawało
mi szczęście.
Teraz nawet nie mam jak
chwytać go w swoje ręce.
Zbierz te części
i bez żalu
wrzuć je wszystkie do pieca.
Niech się spalą doszczętnie
i roztopią jak świeca.
Wszystkie te elementy
nie są mi już potrzebne.
Nie przydadzą mi się
w miejscu,
do którego biegnę.
Brak profitu
Wejść na smutku
wyższy level?
Znaleźć prawdę —
zgubić siebie.