E-book
14.7
Póki my żyjemy

Bezpłatny fragment - Póki my żyjemy


Objętość:
498 str.
ISBN:
978-83-8221-452-9

10.04.2012 Węgry Hidvégardó mała wioska w górach

Na skraju lasu, kilkaset metrów od ostatnich zabudowań górskiej wioski Hidvégardó, przy kopczyku ziemi z małym krzyżem klęczy para niepozornych staruszków — Leszek, kiedyś Prezydent średniej wielkości europejskiego kraju i jego małżonka Maryla.

— Amen — przeżegnała się kobieta i wybuchnęła płaczem — to straszne, tyle ludzi zginęło, nawet biedny Pan Krzysztof w końcu nie przeżył, cały czas o tym myślę i nie mogę sobie z tym poradzić…

— Daj spokój Marylko, nie myśl już o tym. Dalej nawet nie wiemy czy to był faktycznie zamach czy to ta cholerna mgła — odezwał się mężczyzna z trudem wstając z kolan — to dwa czy trzy lata już minęły? Miesza mi się wszystko przez to odosobnienie.


— Dwa — załkała — ponad rok też, jak zabili Martę…

— Marta — starszemu panu zaszkliły się oczy — dziecko moje…

Gdzie my jesteśmy, co się porobiło, dramat… te Węgry, ta wieś — pomyślał


Miał rację, to nie było wymarzone miejsce na spędzenie reszty życia…

Wieś Hidvégardó na pograniczu węgiersko słowackim spokojnie określać mogły słowa — „gdzie diabeł mówi dobranoc”… Była to raptem jedna droga z kilkoma odnogami i centralnym placykiem i kilkadziesiąt domów dookoła zamieszkanych przez kilkuset przeważnie starszych Węgrów. Całości dopełniały puste po horyzont krajobrazy w typie naszych Bieszczad


Miejsce ładne, spokojne i dobre na odpoczynek od zgiełku dużych miast jednak bynajmniej nie na zamieszkanie na stałe.

Tym bardziej dla nich, dla dojrzałych ludzi z szerokimi zainteresowaniami i pasjami, mieszkających całe życie w dużych miastach, obracających się wśród elity intelektualnej dużego europejskiego kraju, nie wspominając o doświadczeniu wielu lat pracy na najbardziej eksponowanych stanowiskach i mieszkaniu w prawdziwym pałacu w centrum Warszawy…


A tu mały domek, raptem 60 metrów kwadratowych, ot kuchnia i trzy pokoje, parterowy ze spadzistym dachem, oraz oczywiście do tego nieśmiertelna w tej części Europy komórka na drewno i drobne narzędzia…


Dla nich było to niczym zesłanie na Sybir


Zadomowili się tu już trochę w sumie przez te lata, ale tęsknota za Polską, za ludźmi z którymi szli przez życie doskwierała im bardzo.


Tym bardziej, że ze względów bezpieczeństwa kontakt ze światem zewnętrznym ograniczał się tylko do kilku osób: Jarka czyli brata bliźniaka mężczyzny, Antoniego dzięki któremu znaleźli tu azyl oraz nieocenionego Pana Kazimierza, który bywał u nich najczęściej. Przywoził im z kraju zaopatrzenie, książki, gazety i to on, choć mało się odzywał był ich łącznikiem ze światem


Poczucie odosobnienia potęgował jeszcze fakt, że choć od dwóch lat w tym miejscu to nawet podstaw języka nie znali, bowiem pomimo wielu próśb nie doczekali się słownika, ani nawet rozmówek węgierskich, podobno z powodów bezpieczeństwa.

Ale ileż można?!

Ileż można oglądać zaśnieżoną telewizję po węgiersku nie rozumiejąc z niej nic a nic!

Nawet Marylka ze swoją biegłością do języków w takich okolicznościach poddała się.


— Tego się w ten sposób nie da nauczyć, to nie ludzki język jest chyba — mawiała w chwilach złości.


Złości jak najbardziej uprawnionej, czuli bowiem, że świat im ucieka, że życie przecieka im przez palce a pomimo tego, że zachowali głęboką wiarę, wiedzieli tak naprawdę, że życie ma się tylko jedno.

Sytuację ratowały trochę gazety, dostarczane jednak bardzo nieregularnie i z opóźnieniem, ale w tej sytuacji kto by narzekał…


Nieoceniona „Gazeta Polska” i „Nasz Dziennik”, z tych mniej lubianych „Newsweek” i czasem „Polityka”, naprawdę rzadko coś lżejszego dla Marylki, jakaś „Pani Domu” czy inna babska gazeta…


To z nich czerpali swoją wiedzę o Polsce i o świecie, one były ich oknem na świat, przy nich mogli mieć namiastkę życia w cywilizacji. Nawet internet został im zakazany, ale skoro można za jego pomocą łatwo ich znaleźć (jak im kiedyś długo tłumaczył Pan Kazimierz), to lepiej nie ryzykować.

Zawsze lepiej żyć bez internetu niż zginąć z rąk siepaczy rosyjskich…


Więc poza czytaniem gazet cóż im pozostało…


Leszek zajmował się kominkiem, do którego odkrył tutaj pasję graniczącą z uwielbieniem, a Marylka gotowaniem, takie to ich były codzienne wieczorem zajęcia…


Na koniec dnia jak zawsze siedli razem do stołu.

— Dziś druga rocznica a ja nawet na mszę nie mogłam dać w intencji tego biednego chłopaka, który uratował nam życie — westchnęła Marylka — choć z tego, co pamiętam, jak opowiadał Jarek, to w Warszawie obchodzone są jakieś miesięcznice w intencji zmarłych w tej katastrofie.

— Choć to dziwny zwyczaj, nie uważasz? Rocznica to rozumiem ale miesięcznica?

— To chyba nic złego, że ludzie chcą co miesiąc uczcić pamięć tych, co zginęli…

— Leszku wybacz, ale mam wrażenie, że to jest coś bardzo złego, a oni tym ludziom wciskają na siłę te kity o bombach, wybuchach i Bóg wie czym jeszcze, cały Jarek…

— Jarek Moja Droga walczy o Polskę, o to, żeby była dalej Polską… — Leszek wierzył w brata prawie jak w Pana Boga…

— Tak… o Polskę… — Maryla miała swoje od lat ugruntowane zdanie o szwagrze


Muszę stąd wyjść, do ludzi, bo zwariuję — od jakiegoś czasu rysował jej się w głowie pewien plan.


Jeszcze będzie normalnie Marylko, zobaczysz, obiecuję — Leszek choć do końca nie był przekonany do tego co mówił, przytulił małżonkę.


Od dwóch lat, zamykając oczy wieczorem w łóżku jedno miał przed oczami…

10.04.2010 Rosja Smoleńsk Lotnisko Siewiernyj

— Marylaaaaaa!!! Marylaaaaaa!!! — Leszek był przerażony, podczas zderzenia żona zniknęła mu z oczu.

— Panie Krzyśku co się dzieje??? Gdzie jest Maryla??? — Leszek dojrzał we mgle oficera BOR-u

— Panie Prezydencie rozbiliśmy się w tej cholernej mgle… mam wrażenie, że strzelają do nas… ma pan w nodze dużą ranę, proszę leżeć spokojnie, zrobię Panu opaskę uciskową, bo się Pan wykrwawi na śmierć.

— Maaarylka!!! Zostaw tą nogę, idź, szukaj mojej żony!!!

— Jeszcze chwila Panie Prezydencie to naprawdę nie są żarty… Panią Marylę widziałem chyba za tą blachą, zaraz tam pójdę, już kończę.

— Idź tam natychmiast!!!


Nagle BOR-owiec zaczął strzelać

— Chyba do nas strzelają!!! — proszę się schować Pani Prezydencie..

— Leszek!!! Leszek!!! — z mgły wyłoniła się zakrwawiona Maryla — co z Twoją nogą?? Strzelają do nas?! Dlaczego Pan Krzysiek strzela?!

— Marylko już dobrze… — Leszek usiłował osłonić własnym ciałem Marylę przed pociskami

— Panie Prezydencie musimy uciekać, ci ludzie nie wyglądają przyjaźnie — wezmę Pana na ramiona, może Pani iść Pani Mario?

— Tak, dam radę — proszę się zająć Prezydentem — Maryla choć roztrzęsiona nie wymagała pomocy fizycznej


— Co się dzieje, co się dzieje??!!! — kołatało się w głowie przerażonego Leszka — po co ktoś miałby do nas strzelać, dlaczego się rozbiliśmy? Jak cholernie boli ta noga…

— Marylko, nadążasz? Może Ciebie poniesie Pan Krzysiek…

— Oszalałeś? To Ty nie masz kawałka nogi przecież… idziemy, idziemy — przerażona Maryla poganiała Pana Krzyśka…

— Póki co, powinniśmy być tu bezpieczni — Pan Krzysiek po godzinie kluczenia w lesie znalazł bezpieczne w jego mniemaniu miejsce.

— Niestety zła wiadomość jest taka, że nie mogę się z nikim skontaktować, ani przez radio, ani przez telefon. Dalej nie wiemy, co się stało ani co nam grozi, instrukcja przewiduje…

— Mam telefon;))))) — przerwała mu Marylka grzebiąc w kieszeni płaszcza — zapomniałam o nim, wzięłam, żeby zadzwonić do Marty jak wylądujemy.

— Ekran rozbity — Leszek potrząsnął telefonem, coś tam w środku się przemieszczało — pewnie nie działa, zobaczmy…


— Panie Prezydencie rozejrzę się trochę, zostańcie tu — Pan Krzysiek był w końcu zawodowcem na służbie.

— Niech Pan idzie — Leszek próbował uruchomić telefon, choć nie miał pojęcia, do kogo mógłby zadzwonić.


Zobaczmy po kontaktach — myśli przelatywały mu przez głowę szybko, jak zawsze w stresie


Mało było widać na rozbitym ekranie ale mniej więcej pamiętał początek swojej listy kontaktów


— Aneta nie…, Ania nie…, Antoni…

— Ooo… Antoni miał lecieć z nami, ale pojechał pociągiem, musi być gdzieś w pobliżu — działa, jest sygnał: ))))

— Antoni??? Dzięki Bogu — ogromna ulga pojawiła się na twarzy Prezydenta.

— Leszek? Panie Prezydencie? Żyjesz? Ufffff, nie udało się tym mordercom!!!

— Jakim mordercom?

— Donaldowi i Putinowi, przecież chcieli Was zabić.

— Boże Święty za co??? Dlaczego??? To dlatego strzelali do nas, musieliśmy uciekać…

— Strzelali do Was? Bydlaki… gdzie jesteście? Ukryliście się? Chyba nikt nie przeżył albo dobijali rannych — Antoni na bieżąco przekuwał swoje domysły w pewniki.

— Dobijali rannych??? — Leszek zbladł, choć wydawałoby się to już bardziej niemożliwe — mordercy!


— Leszek dodzwoniłeś się? Boże jesteśmy uratowani: )))) — Marylka dopiero teraz dosłyszała rozmowę.

— Ponoć dobijali rannych Marylko, raczej nikt nie przeżył oprócz nas… wygląda na to, że chcieli nas pozabijać wszystkich.

— Co Ty mówisz? Kto?


Leszek w szoku kręcił głową, nie był w stanie wydusić z siebie słowa

— Choć to strzelanie do nas które Pan Krzysiek widział… — Maryla sama sobie odpowiadała na pytania — to co robimy? Musimy się ukryć… BOR przyjedzie i nas ochroni?

— Marylko, BOR nas nie ochroni, Antoni mówi, że to Donald razem z Putinem… — Prezydent odzyskał zdolność mówienia.

— Że Donald? Oszalałeś? Że to Putin to jeszcze mogłabym uwierzyć, ale nasz Premier razem z nim? Dlaczego?

— Nikt nie wie dlaczego, dla pewności musimy pozostać w ukryciu, przyjedzie po nas ktoś zaufany od Antoniego, pewnie ten jego kierowca…

— Boże a Pan Krzysiek? Przecież jest z BOR-u… skoro mieli nas zabić, to po co miałby nas ratować? — pytania a właściwie stwierdzenia Maryli brzmiały logicznie

— Kochanie pewnie nie cały BOR, tylko wybrani ludzie…


— Wydaje się to nieprawdopodobne, ale nie możemy ryzykować, poczekamy na człowieka od Antoniego — dokończył Leszek, ściszając głos na widok wyłaniającego się z krzaków BOR-owca.


— Wydaje się, że zgubiliśmy ich, na razie… w promieniu 300 metrów nie widzę nikogo… jak tam telefon Panie Prezydencie? Udało się uruchomić?

— Na razie nic, nie daje znaku życia… mam prośbę Panie Krzysztofie — proszę mi pokazać jak mam obchodzić się z pistoletem, w razie czego.

— Oczywiście Panie Prezydencie już pokazuję, proszę go wziąć do ręki, tak się odbezpiecza…

Tak? — Leszek wziął niewprawnie ręką, od dzieciństwa nie lubił bawić się pistoletami.


— Tak właśnie, proszę uważać, teraz jest odbezpieczony… — BOR-owiec miał mieszane uczucia, czy to dobry pomysł dawać cywilowi odbezpieczoną broń.

— Dobrze… to teraz ręce za głowę i na kolana!!! — kierując lufę w stronę oficera Leszek bardzo chciał, żeby brzmiało to stanowczo…

— Co? — BOR-owiec nie zrozumiał, do kogo to było — ktoś za mną stoi? — obrócił się.

— Do Ciebie mówię Oficerze!!! — Powiedziałem na kolana!!! — Leszkowi pistolet strasznie się trząsł w dłoni, nie nadawał się na złego policjanta.

— Panie Prezydencie??? Proszę uważać, jest odbezpieczony, Pani Mario co się dzieje?


Maria siedziała na trawie, patrząc przerażona na męża. Nie znała go z tej strony, nie widziała go nigdy z żadną bronią wycelowaną w człowieka…

— Leszek? Co Ty robisz??? — wydusiła z siebie.

Na kolana!!! Trzeci raz nie będę powtarzał!!! Marylka skuj go… — Prezydent chciał zabrzmieć pewnie, jak na filmach.

— Co? Zwariowałeś? Przecież to jedyny człowiek, który może nas ochronić — Marylka kompletnie nie rozumiała zamiarów męża.

— Tego nie wiemy, skuj go — tym razem wyszło dobrze, pewnie.

— Panie Prezydencie co się dzieje? — Pan Krzysztof usiłował protestować.


Ale zakładać Nelsona Pani Prezydentowej? — ochroniarz gorączkowo myślał — czy to wypada? Czy wypada zasłonić się jej ciałem? — dylematy moralne Oficera ułatwiały Marylce skucie mu rąk.


— Zaraz to sobie wyjaśnimy Panie Krzysztofie, wszystko sobie wyjaśnimy — Leszek nigdy nie celował do człowieka z broni, był cały mokry.

— Telefon działa, dodzwoniliśmy się, gdzie trzeba… i dowiedzieliśmy się pewnych rzeczy…

— Pan Premier Tusk razem z Putinem najprawdopodobniej chcieli nas zabić, w samolocie była bomba a po wybuchu już na ziemi dobijano rannych — te słowa przychodziły mu z trudem.

— Siłą rzeczy wśród oficerów BOR też ktoś musiał być w to zamieszany — sam nie do końca wierzył w to, co mówił, ale tak to wyglądało — dlatego nie możemy Panu już zaufać Panie Krzysztofie… bardzo mi przykro.


— Panie Prezydencie — zimno odezwał się Krzysztof — nie wiem skąd ma Pan takie informacje — niewprawnie założone kajdanki uciskały go bardziej, niż powinny — ale wyglądają one na, za przeproszeniem, stek bzdur.


— Po cóż nasz Premier miałby to robić? — pytanie oficera zawisło w powietrzu.


— To proste Panie Krzysztofie — Leszek, nagle olśniony myślą odpowiedział — żeby nie dopuścić do mojej reelekcji, przecież lecieliśmy tu tak naprawdę zacząć kampanię wyborczą, wie Pan o tym doskonale.


BOR-owiec nie powstrzymał cichego śmiechu, konwenanse w tej sytuacji schodziły na dalszy plan.

— Panie Prezydencie z całym szacunkiem, nie chciałbym Pana obrażać, ale serio? — zdziwiona mina Pana Krzyśka mówiła wszystko.

— Ale zakładając, że Pan Premier oszalał i tak się bał Pańskiej reelekcji, że zaplanował zamach, to kogo namówiłby żeby wsiadł do samolotu, wiedząc, że wybuchnie w nim bomba? Idiotę? Szaleńca? W Biurze Ochrony Rządu ciężko o takich raczej.

— Człowieku, ja mam 30 lat, żonę i dwoje dzieci i choć zgodziłem się na pracę w bezpośredniej ochronie to nie po to, żeby ginąć, a już na pewno nie po to, żeby zabijać Prezydenta — Pan Krzysztof pozwolił sobie na pewną poufałość, pomyślał, że to zbliży stanowiska.

— Po co niosłem Pana na plecach godzinę? Żeby zabić na uboczu? — kontynuował spokojnie, widząc reakcje Leszka i Maryli…

Z całym szacunkiem Panie Prezydencie to się całkiem, za przeproszeniem…


— Tak wiem… przerwał mu w końcu Leszek — kupy nie trzyma…

— Marylko, rozkuj Pana Krzyśka, ma rację to bez sensu.

— Przepraszam Panie Kapitanie, proszę mnie zrozumieć, wszyscy jesteśmy kłębkiem nerwów, przepraszam bardzo — Leszkowi było bardzo głupio, faktycznie nie przemyślał tego do końca, działał jednak pod wpływem ogromnych emocji, podsyconych jeszcze przez Antoniego.

— Nic się nie stało Panie Prezydencie, może jednak wezmę ten pistolet — Krzysiek na zewnątrz tego nie pokazywał, ale nerwy miał napięte do granic możliwości.


— Aaaaa tak, proszę bardzo i jeszcze raz przepraszam — Prezydent oddał pistolet z nieukrywanym obrzydzeniem.

— Jedno jest pewne, poczekamy na zaufanego człowieka i wyjedziemy stąd po kryjomu… Pan oczywiście pojedzie z nami — niby to był rozkaz, ale wiadomo, że nie było innego wyjścia.

— Skoro nie ufamy służbom, to na razie tak będzie chyba najlepiej — Pan Krzysztof też miał mętlik w głowie, nie rozumiał, co się dzieje… dlaczego ktoś do nich strzelał, zamiast ich ratować, widział to przecież na własne oczy.


Jednak wersja z Putinem i Premierem jakoś do niego nie przemawiała…

10.04.2010 Granica Polsko-Białoruska

Pociąg specjalny relacji Warszawa — Smoleńsk wiozący ludzi, którzy nie zmieścili się do samolotu przeszedł wszystkie odprawy graniczne i ruszał do Smoleńska.

Antoni znalazł w końcu ustronne miejsce.


— Poproszę z Panem Prezesem — dodzwonił się do ochroniarza Jarka.

— Tak Antek? — Jarek pomyślał, że Antoni wybrał sobie nieszczególny moment na dzwonienie, nie otrząsnął się przecież jeszcze po pierwszych doniesieniach z lotniska Sewiernyj.

— Dzwonił do mnie Leszek.

— Kto? — Jarek myślał gorączkowo — jaki Leszek?

— Leszek, Twój brat… żyją… ocaleli razem z Marylką i jakimś BOR-owcem — Antoni sam nie mógł w to uwierzyć. brzmiało to dziwnie nawet dla niego, choć przecież sam rozmawiał z Leszkiem przed chwilą, nie wymyślił sobie przecież tego…

Coooooooo??? — Jarek był zszokowany


Co ten Antoni oszalał? Ktokolwiek mógł tam ocaleć? — kilka opisów tego, jak to wygląda miejsce katastrofy dotarło już do Jarka.


— Dzwonił przecież Sikorski i mówił, że wszyscy zginęli… — poinformował Antoniego załamanym głosem.

— Nie wszyscy, ci co przeżyli byli dobijani strzałami… — Antoni nie byłby sobą, już dodał swoje trzy grosze,

— Co Ty mówisz??? Skąd takie informacje??? — Jarka zatkało…


— Leszek widział, najprawdopodobniej siepacze od Putina i kto wie, czy nie nasi też maczali w tym palce, ponoć był wybuch w samolocie… — Antoni pomyślał, że przecież musiał być jakiś wybuch, jak spadają samoloty, to zawsze jest jakiś wybuch…


— Boże Święty, to skurwysyny!!! — Jarek wrzasnął na cały głos, nie miał w zwyczaju kląć ale jak człowiek słyszy takie rzeczy to nie panuje nad sobą do końca.

— Leszek z Marylką i tym BOR-owcem uciekli i ukryli się w lesie. Trzeba ich stamtąd wywieźć, po kryjomu. Do służb nie dzwońmy, bo nie wiadomo, może nasi zrobili to razem z Ruskimi… — Antoni w swojej maniakalnej spiskowości oczywiście wiedział już wszystko.

— Masz rację Antek, ale jest jeszcze ten BOR-owiec, on może nas zdradzić przecież — Jarek usiłował myśleć racjonalnie pomimo emocji.

Żyją… żyją… żyją… — dźwięczało mu w głowie jak najpiękniejsza melodia.


— On chyba nie był wtajemniczony, Leszek mówił, że uratował ich dwoje, niósł go na plecach prawie kilometr.

— Dobrze, ale kogo po nich wyślemy? — Jarek, już troszeczkę uspokojony, wracał do analitycznego myślenia.

— Podjadę, jestem przecież najbliżej… dzwoniłem już do Kazimierza, jedzie już z Warszawy. Jest tylko problem granicy, potrzebujemy dyplomatycznych papierów, żeby ją przejechać z powrotem niezauważeni, musisz coś wymyślić.


— Hmmmmm, chyba tylko jeszcze Adrian nam może wystawić takie kwity dyplomatyczne niezauważenie — Jarek szukał w myślach, kogo tam z Pałacu nie było w tym feralnym samolocie.

— Racja, przecież jeszcze nie weszli do Pałacu — Antoni myślał też cały czas o swoich papierach w BBN… byłoby niedobrze, jakby się ktoś do nich dorwał.


— Ok jedź do nich, załatwię to jak najszybciej — Jarek już miał plan.

10.04.2010 Warszawa Nowogrodzka Gabinet Prezesa

— Adrian, potrzebuję glejtu dyplomatycznego na przejazd przez granicę — ton Jarka w słuchawce nie należał raczej do proszących, hierarchia partyjna była dla niego zawsze najważniejsza, on był przecież Szefem.

— Ja już chyba nie mogę nic wystawiać, dzwonili z Kancelarii Sejmu — Adrian, jak zawsze, kiedy trzeba było wziąć za coś odpowiedzialność, to uciekał.

— Idioto, jakbyśmy chcieli normalnie, to bym do Ciebie nie dzwonił — Jarkowi opadły ręce — co za gamoń — pomyślał.


Skąd my go wzięliśmy? — Jarek nie potrafił sobie przypomnieć… — aaaaa… no tak… cholera — już wiedział.


— Skoro mam łamać prawo to chciałbym wiedzieć, o co chodzi… — Adrian chciał być stanowczy, ale nie wychodziło to najlepiej.

— Chodzi o czas, muszę to mieć już — Jarek irytował się coraz bardziej, dużo mu już do wybuchu wściekłości nie trzeba było, najgorsze, że na odległość, twarzą w twarz, załatwiłby to już dawno…

— Dobra powiem Ci — pomyślał, że to zadziała najszybciej — może ktoś przeżył w tym cholernym Smoleńsku i trzeba go będzie wyciągnąć stamtąd po kryjomu.


— O kurwa — wyrwało się Adrianowi — trzeba było tak od razu mówić Panie Prezesie — to w końcu podziałało na Adriana, jak należy.

— Z datą wczorajszą wystaw — Jarek pomyślał, że jak tego temu idiocie nie powie, to ten nie pomyśli i będą kłopoty… a tych na granicy akurat w tak delikatnej sprawie nie potrzebowali.

— Ale to jest antydatowanie, paragrafy, w systemie trzeba zmieniać — Adrian jak to on, zaczął kluczyć.


— Wystawiaj, nie denerwuj mnie, gówno mnie obchodzi, że datowanie, że w systemie, to są ważniejsze sprawy, chyba że jesteś za głupi, żeby to pojąć… — Jarek naprawdę już był baaaaaardzo zdenerwowany, nie tak miała ta rozmowa wyglądać, była już za długa.


Irytowało go strasznie, że ten palant z Pałacu nie rozumie powagi sytuacji, a on nie może mu wykrzyczeć do słuchawki o co tak naprawdę chodzi


— Oczywiście, że nie jestem Panie Prezesie, już robimy — Adrian wolał się jednak Prezesowi nie narażać — trzeba myśleć o przyszłości, cholera wie, co to teraz będzie, Boże taka tragedia…

Tymczasem Prezes działał dalej

Dzwońmy do Antka, że też trafiło na tego mitomana — pomyślał w międzyczasie, zanim zgłosił się Antoni.


— Tak Jarku?

— Mój zapasowy kierowca będzie czekał na Ciebie na granicy z papierami o których mówiliśmy


— Ja muszę jechać, zidentyfikować ciało… Leszka — potem myślimy co dalej, gdzie ich zabrać — Jarek jeszcze nie miał pojęcia, jak zapewnić bezpieczeństwo bratu i szwagierce i co najważniejsze, jak to utrzymać w tajemnicy… to była w końcu Para Prezydencka, znana każdemu Polakowi z telewizji.


— Mam pewien pomysł, ale muszę zadzwonić w jedno miejsce — Antoni też o tym trochę myślał

— Dobrze, będziemy w kontakcie, daj znać, jak ich znajdziesz — Jarek dalej jednak troszkę w to wszystko nie wierzył, było to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

— Oczywiście, tylko dobrze tam identyfikuj … i nie martw się — pozwolił sobie na taką radę, nie wiadomo po co Antoni.

10.04.2010 Granica Polsko -Białoruska po południu

Antoni czeka w samochodzie na umyślnego z glejtem dyplomatycznym od Adriana.

— To może być mój powrót do pierwszej ligi, a nie jakiś BBN czy popychadło u tego tfu! Sikorskiego. Oczywiście nie już, teraz, zaraz, ale w rozsądnym czasie — myśli o tym, jak wykorzystać tę sytuację nie dawały mu spokoju.


Już jednorazowe usunięcie tylu bezpośrednich konkurentów w partii to wspaniała sprawa, zwalnia się przedpole do działań… a teraz jeszcze ten Leszek: ))) — coś niesamowitego — Bóg jednak istnieje, że to właśnie do mnie zadzwonił nie wiedzieć czemu… — Antoni nie skojarzył oczywiście swojej szansy z tym, że był w telefonie Leszka pod literą A.


Co nie zrobię, to wygrałem — przez tyle lat w polityce nigdy nie był w takiej komfortowej sytuacji — nadchodzą złote czasy, tylko trzeba dobrze to rozegrać — podsumował swoje myśli na zimno.

— Antoni los się znowu do Ciebie uśmiecha: )))) — sam się też uśmiechnął do siebie pod nosem — ale dobra, trzeba załatwić kryjówkę — oby Laszlo mógł coś na szybko zadziałać — to była ostatnia część planu powstałego na szybko, pomiędzy tymi wszystkimi rozmowami.


(rozmowa telefoniczna po rosyjsku)

— Laszlo?

— Antoni? Jak miło, że dzwonisz … — Laszlo nie słyszał Antoniego mniej więcej od roku…

— Laszlo mam prośbę, nie na telefon mogę do Ciebie podjechać wieczorem? — Antoni nie bawił się w jakieś powitalne uprzejmości, sprawa była zbyt poważna na takie tracenie czasu.

— Do mnie? Do Hidvégardó? — niecodzienna prośba zdziwiła, ale i ucieszyła Laszlo…

— Tak właśnie, do Hivde, do Hidve, do Higde… do Ciebie — Antoni za żadne skarby nie był w stanie wymówić nazwy miejscowości w której mieszkał przyjaciel.

— Oczywiście stary druhu — zapraszam — uśmiechnął się Węgier.

— Tak, przygotuj jakiś nocleg dla 3 osób, najlepiej w jakimś ustronnym miejscu, pogadamy, jak przyjadę, sprawa niestety nie jest na telefon…

— Oczywiście Antoni, będę czekał — Laszlo już nie mógł się doczekać żony, żeby jej przekazać radosną nowinę o wieczornych gościach z Polski.

10.04.2010 Smoleńsk Lotnisko Sewiernyj Samochód Jarka, wieczorem

— Dlaczego stoimy? — Jarek zamyślony, teraz dopiero zwrócił na to uwagę.

— Musimy przepuścić Premiera — kierowca karnie stał przed rosyjskim żołnierzem wymachującym lizakiem.

— Przecież to mój brat zginął, a nie jego…

— Musimy, Rosjanie nas nie puszczają — kierowca bezradnie rozłożył ręce.

— Dogadali się skurwysyny, swołocz nawet bardziej pasuje… — Jarkowi nie takie epitety cisnęły się na usta, ale przy swoich kierowcach się hamował.


— Panie Prezesie dzwoni Antoni…

Antek? — Jarek czekał z utęsknieniem na ten telefon, zastanawiał się co zrobić w kostnicy, jeśli Antoni mu nie potwierdzi wcześniej, że Leszek żyje.

— Tak, wszystko prawie w porządku. — głos Antoniego dobiegał jakby z oddali…

— Jak to prawie??? — Jarek zamarł

— Są wszyscy, tylko jakby nie do końca kompletni, ale damy radę — Antek jak dalece mógł, starał się uspokoić Jarka, nie chciał mówić otwartym tekstem.


— To dobrze, już dobrze, potem porozmawiamy — powiedział — bo może podsłuchują kacapy — to już pomyślał — Jarek się zorientował w sytuacji, dlaczego Antoni wymyśla jakieś grypsy.

— Stańcie gdzieś po drodze, wrócę, to się zastanowimy, gdzie umieścić paczkę… — miał pewien pomysł na dzień lub dwa, potem się coś zorganizuje.

— Już załatwiłem, jest miejsce, pogadamy, jak się spotkamy.

— Ok, to my jedziemy na tą identyfikację, na razie.

— Na razie — Jarek odetchnął głęboko

10.04.2010 Smoleńsk Kostnica, późnym wieczorem

— Wchodźmy, nie przedłużajmy — zwrócił się do Rosjan, którzy nie chcąc go popędzać, czekali przed wejściem do kostnicy.

Rosyjski lekarz odsłonił prześcieradło i ich oczom ukazał się leżący mężczyzna, faktycznie podobny posturą do Leszka, niski, krępy mężczyzna po sześćdziesiątce ze zmasakrowaną twarzą.


Jarkowi serce zabiło szybciej — może to faktycznie Leszek a ten Antoni po prostu zwariował od tego wszystkiego??? — bił się z myślami, uważnie oglądając człowieka i zastanawiając się kim, jeśli nie Leszkiem mógłby być… znał przecież osobiście większość pasażerów tego nieszczęsnego samolotu.


— Czy to jest Pański Brat? — po dłuższej chwili raczej stwierdził, niż zapytał Rosjanin.

— Tak … — Jarek nabrał pewności, że to nie Leszek, mężczyzna nie miał pewnych charakterystycznych znamion na lewej ręce.

— Moje kondolencje — beznamiętnym tonem rosyjski doktor wypowiedział frazę, która była integralną częścią jego pracy.

— Dziękuję — Jarek gorączkowo zastanawiał się, co zrobić, żeby nie odkryli pomyłki.

— Proszę Jego ciało zalutować w trumnie i już nie otwierać — to było jedyne, co mu przyszło teraz na myśl — potem się będziemy martwić, najważniejsze, żeby teraz nie szukali Leszka — myślał logicznie.


Lekarze, przyzwyczajeni do płaczów i spazmów, w końcu taka praca w kostnicy, byli pod wrażeniem.

— Popatrz jaki opanowany, nawet mu brewka nie drgnęła, a niby bliźniacy są zawsze tak blisko.

— Słyszałem, że to taki gość… — drugi lekarz miał rodzinę w Polsce, słyszał o Jarku to i owo.

10.04.2010 Smoleńsk Lotnisko Sewiernyj Samochód Jarka późnym wieczorem

— Panie Prezesie, Premier dzwoni — kierowca, szarpiąc się z garniturem, wyciągnął w końcu z kieszeni wibrujący od dłuższego czasu aparat.


— Daj — westchnął Jarek — jeszcze ten mi tu potrzebny — pomyślał.


— Słucham — odezwał się służbowo, bez emocji, w środku jednak kipiąc — morderco, nie będziesz miał tej satysfakcji, że Ci płaczę w rękaw, po to pewnie dzwonisz, żeby usłyszeć, jak zawodzę, niedoczekanie twoje…


— Jarek moje najszczersze kondolencje, Putin mówi, że zrobi wszystko, żeby pomóc to wyjaśnić — głos Donalda był autentycznie zbolały, w końcu on też stracił w tym samolocie kilku kolegów i współpracowników.

— Dziękuję — Jarek był bardzo oficjalny (Putin już zrobił wszystko, wystarczy, a Ty skurwysynu jeszcze mi za to zapłacisz, zgnijesz w pierdlu… — dodał w myślach)

— Wybacz, muszę kończyć — wolał skończyć, żeby nie wykrzyczeć mu, co o nim myśli — jeszcze nie teraz, ale przyjdzie czas…


— Oczywiście rozumiem, dobranoc — Donald też to chciał mieć z już z głowy… miał takich telefonów jeszcze dzisiaj dużo do wykonania, choć ten był chyba najważniejszy.

10/11. 04. 2010 Węgry Hidvégardó noc

Dwa samochody wjeżdżają na podwórko Burmistrza Hidvégardó.

Laszlo, węgierski opozycjonista z czasów komuny był starym znajomym Antoniego jeszcze z czasów, kiedy wspólnie z czeskimi i węgierskimi antykomunistami spotykali się czasem w górach.


Już w wolnych czasach nadal utrzymywali kontakty, odwiedzali się czasami i robili sobie drobne przysługi.


W tej chwili dla Antoniego nie była to drobna przysługa, ale kwestia jego być albo nie być, wiadomo, tej sprawy nie mógł zawalić.


— Antoni… nareszcie: ))) witaj stary druhu: )) — po rosyjsku, serdecznie zaczął Laszlo.

— Laszlo witaj, miło Cię widzieć — Antoni pamiętał ten język nadspodziewanie dobrze.

— Wchodźcie, gość w dom, Bóg w dom: ))) — Laszlo kojarzył trochę polskie przysłowia, dużo wieczorów spędził w górskich schroniskach z Polakami.

— Gdzie ten nocleg? — Antoni wiedział, że Leszek, Marylka i Pan Krzysztof są w kiepskim stanie i muszą odpocząć, rana Leszka zresztą wymagała natychmiast zmiany opatrunku.

— Tutaj na końcu wsi jest dom, ale wejdźcie na kolację, potem pojedziemy do domu — żona Laszlo, ucieszona niespodziewaną wizytą kolegi męża z Polski wydała nieomal przyjęcie powitalne…


— Zawieziemy znajomych najpierw, niech odpoczną, potem porozmawiamy i ja muszę wracać — Antoni wiedział, że dziś nie ma czasu na przyjęcia.

— Wracać? Teraz? Nie zostaniesz, choć do rana?

— Nie mogę, słyszałeś jaka tragedia nas spotkała.

— Coś tam słyszałem, naprawdę wszyscy zginęli?

— Naprawdę…

— Cholera jasna…

— Ano, muszę jechać, pozamykać sprawy, bo wchodzą jutro do mojego biura w Pałacu…

— Rozumiem — Laszlo też by nie chciał, żeby mu ktoś bez jego wiedzy wchodził do biura.

— Wybacz, zawiozę ich na tą kwaterę i zaraz do Ciebie przyjdę — Antoni wziął klucze — ten dom na końcu po lewej?

— Tak, może podjadę z Wami — Laszlo chciał być uczynny.

— Nie trzeba druhu, damy radę — Antoni jeszcze się zastanawiał, co mu powiedzieć, chciał mieć jeszcze trochę czasu, zanim Laszlo zobaczy jego podopiecznych.


— Co tu mamy za problem? — po godzinie, kiedy siedli w końcu przy szybkiej kawie, Laszlo w końcu mógł zapytać — domyślam się, że jak to u Ciebie…

— Dobrze się domyślasz drogi przyjacielu, tajne przez poufne — Antoni wiedział, że to załatwia sprawę, jeśli chodzi o dyskrecję węgierskiego przyjaciela… no i nie trzeba za dużo tłumaczyć.


— Ludzie są po wypadku, troszkę ranni, ale dadzą radę bez lekarza, zostali opatrzeni, To jest sprawa tajna, rodzina naszych agentów z Rosji, nikt nie powinien ich widzieć, małżeństwo z synem — Antoni jednym tchem wygłosił historyjkę, którą przygotował dla Laszlo.


— Nie mogę ich u nas nigdzie umieścić, bo był przeciek i nie wiem, co kto wie… — zrobisz to dla mnie? — to było bardziej stwierdzenie niż pytanie Antoniego.

— Antoni, wiesz przecież, że dla Ciebie nie takie rzeczy — Laszlo był przyzwyczajony do Antoniego i jego z pozoru nieprawdopodobnych historii.


— Dzięki, pozałatwiam sprawy i przyjadę, to pogadamy.

— A do nich przyjedzie w ciągu paru dni Pan Kazimierz, pamiętasz, znasz…

— Tak oczywiście.

— Chciałbym, aby tylko on miał do nich dostęp — to było na razie kluczowe dla powodzenia tej sprawy.

— Zrobi się, to koniec świata będą tu bezpieczni — Laszlo zdawał sobie sprawę, że ich mała miejscowość miała wady, które teraz okazywały się zaletami. Czyli była głęboką prowincją prowincji małego prowincjonalnego kraju

— W takim razie trzymaj się druhu, dziękuje — Antoni naprawdę był wdzięczny, bardziej niż Laszlo mógł przypuszczać.


— Jarek się trzyma jakoś? Tam chyba połowę Waszej partii było w tym samolocie — Laszlo poznał kiedyś Jarka, nie wydał mu się jakoś specjalnie sympatycznym człowiekiem, ale taka tragedia… wiadomo… trzeba współczuć każdemu, w końcu człowiek stracił brata


— Jarek daje radę — Antoni chciał już jechać do Warszawy, do swoich papierów w BBN-ie.

Dobranoc szerokiej drogi — uścisnęli się na pożegnanie

— Trzymaj się Laszlo, dzięki jeszcze raz — Antoni już myślami był w Warszawie.

18.10.2010 Kraków pogrzeb prezydencki tydzień później

Ten Leszek to jednak jest szczęściarz — dotarło do Jarka.

Ma ciastko i zjadł ciastko.

Ma piękny państwowy pogrzeb z najwyższymi honorami należnymi głowie Państwa.

Te wszystkie poczty honorowe, proporce, ułani malowani, trumna na lawecie, pogrzeb w katedrze celebrowany przez najwyższych dostojników Kościoła.

Ba… w ławkach głowy Państw.


Popatrz jakim światowym przywódcą zostałeś po śmierci bracie — pomyślał.

Do tego powszechne uwielbienie, to rzucanie kwiatów na kondukt… piękne


A wcześniej pluli na Niego wszyscy — przypomniał sobie, jak to nazywał — przemysł pogardy…

Nooooo… i do tego ta krypta na Wawelu (że też to wyszło: ))) — sam nie mógł w to uwierzyć…

Myślałem, że tam to już tylko tego Bolka dostawią, a tu proszę… dało się i to obok samego Marszałka…

Co prawda w przedpokoju, ale zawsze coś.


W końcu Wawel to Wawel, nie można tam za bardzo wybierać sobie miejsca, trzeba brać, co dają — pomyślał racjonalnie — dzięki Dziwisz: ) — ogromne osobiste zaangażowanie Kardynała było dla Jarka dużą niespodzianką


No po prostu ŻYĆ NIE UMIERAĆ!!! — roześmiał się w duchu…

No i właśnie, żyje i może to sobie zobaczyć w TV. Trzeba mu nagrać na kasetę czy jak to się teraz tam nagrywa… na komputer, czy coś takiego — Jarek do końca nie rozumiał, jak to działa, ale wiedział, że jest coś takiego — szkoda, że Mama nie może tego widzieć — z wiadomych względów, troszcząc się o serce Rodzicielki, Jarek zabronił informować ją o śmierci brata.

10.05.2010 Trasa Warszawa — Cieszyn

Miesiąc po katastrofie… w całej Polsce trwają pogrzeby ofiar katastrofy smoleńskiej.

Ze wszystkich dotychczasowych wstępnych ustaleń państwowych organów do spraw badania wypadków lotniczych wynika, że był to komunikacyjny wypadek. Bardzo nieprawdopodobny zbieg zaniedbań, złamania wielu procedur oraz zwykły pech związany z pogodą i spóźnieniem, który skończył się tragedią 96 ofiar.


Nie w smak to bardzo Antoniemu, który nie śpiąc, praktycznie dzień i noc usiłuje uprawdopodobnić wersję o zamachu na Prezydenta. Zamachu zorganizowanego najpewniej wspólnie przez Donalda i Putina. Choć od razu, bez większych przemyśleń, wersja ta wydaje się największą bujdą nowoczesnej Europy, Antoni nie traci nadziei, wie, że kropla drąży skałę i w tym kraju można ludziom wmówić nie takie rzeczy.


Od lat jest specjalistą w tworzeniu alternatywnej rzeczywistości, którą na prawo i lewo usiłuje wciskać ludziom i wyciągać z tego polityczne korzyści.

Ale nawet dla niego zrobienie z tego wypadku zamachu na Prezydenta to ambitne zadanie.

Jako jeden z niewielu widzi w wersji o zamachu mnóstwo korzyści, zarówno dla siebie, jak i dla swojego obozu politycznego. Widzi w tym paliwo dla polityki Partii na najbliższe lata i paszport do rządzenia. Widzi też w tym swój powrót do pierwszej ligi.


Na szczęście Jarka nie musi do tego przekonywać. Ten stary polityczny wyjadacz pomimo dużej tragedii i olbrzymiego wyłomu w pierwszym garniturze partii tez widzi ogromny potencjał tego zdarzenia.


Zaraz po pierwszej miesięcznicy wsiadł do samochodu i razem z Panem Kazimierzem mkną na Węgry, gdzie w małej wiosce Hidvégardó ma ważną misję do wypełnienia.

Uzgodnili to w nielicznych wolnych chwilach z Jarkiem…


Antoni musi przekonać Leszka i Marylę, że stało się coś innego, niż się stało… Na szczęście mają powypadkową amnezję i nie pamiętają dokładnie momentu wypadku, a jeszcze zamieszał im w głowach ten głupi BOR-owiec, który widział jakoby strzelających do nich ludzi.

I dobrze, że widział, musiał się nieźle stuknąć w główkę… — uśmiechnął się do swoich myśli Antonii.


Wiezie też praktyczne prezenty… udało się od Marty wycyganić pod pretekstem zbiórki dla ubogich dosyć dużą część ubrań Pary Prezydenckiej…


Marta zmuszona do szybkiego spakowania rodziców nie bardzo wiedziała co zrobić z rzeczami i chciała je po prostu wyrzucić…


A propos Marty. To był dobry ruch nie mówić jej o rodzicach, ciężka decyzja samego Jarka, który uznał, że emocje mogą wziąć górę — myśli Antoniego luźnie krążyły z tematu na temat.


Ukrywanie się… To cięższa będzie sprawa ich do tego przekonać. Jarkowi byłoby łatwiej, bo jego ogromny wpływ na brata jest powszechnie znany, ale teraz się nie wyrwie przecież niezauważony.


Muszę to zrobić, od tego zależy powodzenie planu, będzie dobrze — pomyślał Antonii — jakoś to załatwimy przecież.


To jest jedyna droga, żeby Jarek został prezydentem, inaczej wiadomo, że ludzie nigdy go nie wybiorą, zbyt go nie lubią, w ogóle mu nie ufają, zawsze w tych rankingach jest na końcu przecież…

Obok mnie zresztą — nie wiedzieć czemu rozbawiło to tym razem Antoniego.


Co z tego, że bardziej lubili Leszka, jak on się do tego kompletnie nie nadawał. Byłby tylko wstyd sromotnie przegrać następne wybory po jednej kadencji jako najgorszy prezydent w wolnej Polsce.


A tak … niech się Leszek „ginąc”, choć do tego przysłuży, że Jarka w końcu wybiorą. Myślę, że to zrozumie, gorzej będzie z Marylą, ale to on już niech to wytłumaczy tej swojej czarownicy, ja nie zamierzam z nią dyskutować — każdy ma swój krzyż przecież — Antoni, jak każdy też miał czasem ciężkie przeprawy z małżonką.

Na razie niech Jarek wygra te wybory, wrócimy na początek do pałacu prezydenckiego, a potem pojedziemy na tym w parlamentarnych i voila — zrobiło mu się miło na tą myśl, nagle tak realną — i wtedy kto uratował sytuację? Kto pomógł najbardziej? Komu należą się najwyższe urzędy? — Antoni zaczynał unosić się nad fotelami…


— Hid, Hiv… — co to za nazwa jest — mruknął pod nosem widząc tablicę z nazwą miasteczka — nareszcie na miejscu, niby niedaleko, ale jednak kawałek jest — wysiadł, rozprostowując nogi.


— Dzień dobry.

— Witaj Antoni, wcale nie taki dobry — zapłakana Maryla rzuciła mu się w ramiona — Pan Krzysiek… Pan Krzysiek nie żyje — wydukała i uciekła do sypialni.


Pan Krzysiek, bohaterski BOR-owiec, który wyniósł ich z terenu katastrofy, najprawdopodobniej ratując im życie, już na drugi dzień, jak spadła im wszystkim adrenalina, zaczął uskarżać się na silne bóle głowy. Wyglądało to na jakiś uraz wewnętrzny, musiał się uderzyć podczas katastrofy, Marylka i Leszek, widząc, jak cierpi, namawiali go na wizytę na pogotowiu, wszak względy bezpieczeństwa to jedno, a ale życie to drugie.


Niestety, nie chciał, bał się zdradzić ich kryjówkę i przypadkiem naprowadzić kogoś na ślad. Jadł garściami tabletki przeciwbólowe przeznaczone głównie dla Leszka, którego noga też nie była w najlepszym stanie.

Leszek się obył w końcu prawie bez tabletek, ale… ustalili, że kiedy przyjedzie Pan Kazimierz, to musi z nim jechać do lekarza, bez dwóch zdań. Niestety …nie doczekał, dziś rano Leszek znalazł go w łóżku martwego.


— Musimy go pochować — Antoni, któremu nie uśmiechała się podróż do Polski z ciałem w bagażniku, zdanie miał jasno sprecyzowane.

— Ale jak, gdzie… Antoni — Leszek miał mieszane uczucia — przecież tam na pewno rodzina opłakuje i wiadomo…

— Leszku… Pan Krzysztof ma swój grób jak wszyscy… Wy też przecież macie… — rodzina opłakuje go cały czas, nic to nie zmieni — przecież nie podrzucimy go nocą do jego własnego grobu, jak to sobie wyobrażasz? — powiedział stanowczo.


— W sumie racja — powiedział Leszek — to co robimy?

— Jak się trochę ściemni, to Pan Kazimierz pójdzie do lasu i wykopie mu po prostu grób. Zawiniemy Go w koc i złożymy do grobu n, asza modlitwa będzie mu musiała na razie wystarczyć. Jak przyjdą lepsze czasy, to oczywiście z należnymi mu honorami spocznie w swoim prawdziwym grobie — dla Antoniego sprawa była jasna i prosta — niestety wbrew pozorom mamy Leszku dzisiaj ważniejsze sprawy do omówienia…

06.2010 Warszawa Nowogrodzka

— To jednak paranoja jest kompletna, obawiam się, że brniemy w to już za głęboko — zaczął Jarek.

— O czym mówisz? — Antoni wyrwał się z myślenia o bombach. termobarycznych — o tym, że ustaliłem, że były trzy wybuchy w Tupolewie?

— Co Ty bredzisz człowieku, ja nie o tym… bomby i bomby.

— Myślę o tej mojej biednej Matce… popatrz… robimy dla Niej specjalne gazety, w których Leszek cały i zdrowy pływa po morzach i oceanach w jakimś niekończącym się rejsie, po to tylko, żeby Jej nie powiedzieć, że zginął w zamachu w Smoleńsku.

— A jednocześnie Leszek siedzi na Węgrzech z Marylą i żyje sobie spokojnie…

— Ale tego Matce też nie można powiedzieć, bo musiałbym zacząć od katastrofy i zamachu, żeby wytłumaczyć, dlaczego się ukrywa… — Jarkowi kółko się zamknęło…


— Bo tajni agenci mogą go zabić, choć tak naprawdę nam to jest na rękę, a w tajnych agentów tak samo jak w cały ten zamach przecież nikt normalny nie wierzy…

— A ją zabiłaby już sama katastrofa, a jak nie to zamach już na pewno, a jeśli cudem przeżyłaby te wieści, to wiadomość, że Leszek i Marylka ukrywają się przed mordercami… serce na pewno nie dałoby rady.


— No to na razie nic jej nie mów, tak jak teraz robisz, ich rejs przecież może jeszcze długo trwać — Antek już zgłupiał, o co chodzi temu Jarkowi.

— Nic Jej nie mówię, żeby ją chronić, ale nie mogę zrozumieć, że doszliśmy już do takiej piętrowej paranoi.


— Eeeeee tam paranoi — westchnął Antoni

07.2010 Węgry Hidvégardó

— Jarek!!! Oooo Antoni!!! Witajcie: ) Panie Kazimierzu też zapraszamy — Marylka z Leszkiem serdecznie powitali długo wyczekiwanych gości przed wejściem do domu.

— To ja może wypakuję rzeczy, dziękuję Pani Mario — czmychnął Pan Kazimierz, wiedząc doskonale, co się święci.

— I co? I jak? Opowiadajcie, wchodźcie, już nie mogę się doczekać wieści — Leszek nienaturalnie pobudzony wepchnął ich praktycznie do domu.


— Marylka upiekła pyszny sernik, już otwieram Tokaja, jest w końcu okazja: ))))

Opowiadajcie jak wybory, kiedy możemy się w końcu ujawnić… wracamy przecież z Wami???

— Niestety Leszek — zaczął grobowo Jarek ze swoją zbolałą miną nr 5 — wygląda na to, że przegraliśmy… minimalnie, ale jednak.

— Ale wracamy z Wami, prawda??? — do Leszka nie docierało jeszcze, jakie są konsekwencje przegranych przez brata wyborów.

— Jak to przegraliśmy, przecież mówiliście, że świetnie pójdzie, że to formalność tylko…???

— Sfałszowali na pewno. — postanowił wspomóc Jarka Antonii… — nie mamy jeszcze dowodów, ale na pewno sfałszowali, nie ma innej możliwości przecież…

Oficjalnie przegraliśmy o włos, to na pewno nie przypadek — kontynuował Jarek — rzucili się na mnie jak wściekłe psy


— O wszystko, nawet o to że byłem spokojny i nikogo nie atakowałem, to też źle. Powiedziałem nawet, że Moskale to nasi bracia — Jarek sam nie mógł uwierzyć, jak dał się na to namówić

— Tu już przesadziłeś jednak — wtrącił Antoni.

— Donald jest bezwzględny, fałszowali na pewno na szeroką skalę, ten Bronek niby taka lebiega, ale jak poczuł, co znaczy majestat prezydencki… To poszedł jak pies na polowaniu.

— Dramat… — wyszeptała Marylka- czy to znaczy, że…

— Powinniście jeszcze zostać — dokończył Jarek.

— Jaja sobie robicie?! Czy Ty człowieku nie masz sumienia? Sam sobie tu zostań albo lepiej we dwójkę z Antonim sobie tu zostańcie. Będziemy Wam przywozić zaopatrzenie i gazety, posiedźcie tu, chociaż tydzień na tej zapadłej wsi zapomnianej przez Boga i ludzi!!! — mówiąc coraz ciszej, Marylka złapała się za serce.

— Leszku — ciągnął niezrażony Jarek — nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak nam pomogliście.


— Pomimo tego, że fałszowali na potęgę, pomimo tych wszystkich represji, które nas spotykały, pomimo naśmiewania się z nas i z Was, pomimo tego całego przemysłu pogardy, który od czasów sprzed Twojej za przeproszeniem śmierci doskonale pamiętasz, to przegraliśmy tylko o włos… kilka głosów tak naprawdę…


— To daje nadzieję na przyszłość, ogromną nadzieję, za chwilę przecież wybory parlamentarne, wiesz że one dopiero dają pełnię władzy — Jarek mówił i mówił, a Leszek coraz bardziej zapadał się w fotel.

— I teraz pomyśl, przypilnujemy ich lepiej, poprosimy Unię, OBWE, żeby się przyjrzeli, przysłali obserwatorów, powołamy jakiś Ruch Kontroli Wyborów, cokolwiek, żeby ich przypilnować w każdym mieście, w każdej komisji… — wyglądało na to, że Jarek sam wierzy w to, co mówi.


— Ale bez Waszej Pomocy, tzn. bez Waszej Legendy, bez ujawnienia spisku tego naszego ryżego łotra z Putinem, bez bomb, zamachów, trotylu i poległych pod Smoleńskiem Prezydenta z Małżonką… nie damy rady.

— Zjedzą nas i nie będziecie już mieli do czego wracać, zabiją Was, a potem pewnie nas z Antonim.


— Albo powsadzają nas na długie lata do więzień pod jakimiś zmyślonymi zarzutami — dodał Antoni.

— A Polska, ta biedna Polska już się nie podniesie… zadbają o to — Jarek dotarł do końca swojej tyrady.


— Polska, Polska… co mnie obchodzi Polska, dość już chyba dla niej zrobiliśmy, nie uważasz? — Marylka jak zwykle nie owijała w bawełnę — siedzę tu jak jakiś skazaniec, udaję, że nie żyję, nie widziałam Marty i dzieci tyle miesięcy…


— Marty i dzieci?! Ja nic nie widziałam od kilku miesięcy oprócz umierania biednego Pana Krzysztofa i Waszych pysków — a Wy każecie mi tu sterczeć dalej??? w jakim języku mam Wam powiedzieć no pasaran??? — Marcie aż brakło słów.


— Leszek słyszysz to wszystko? Mowy nie ma — wracam z Wami do Polski!!! — wzburzona do granic możliwości Marta wybiegła na dwór, szlochając…

Wszyscy spuścili głowy…


Co ja mam zrobić, kurwa — pomyślał Leszek, patrząc w podłogę.


— Leszku — Antoni pomyślał, że musi pomóc Jarkowi — wiesz, że zrobimy wszystko…

— Antek daj spokój — ja to rozumiem — ale co mam jej powiedzieć?? — Leszek wskazał głową w stronę drzwi, za którymi zniknęła Maryla.


Jarkowi w tym momencie, choć nie dał tego po sobie poznać, kamień spadł z serca…

Skoro Leszek się przekonał, to już j sprawa jak Marylę ugłaskać.


— Leszku, wiesz, że nie możemy Marcie nic powiedzieć o Was, znasz ją lepiej niż my, jest zbyt emocjonalna… jeszcze przy tych motylach w brzuchu wypapla coś jakiemuś kochasiowi i koniec. Was zabiją, a Polska zostanie już na zawsze pod tymi złodziejami, bo bez Was nie damy rady.


— Leszku, musisz pomóc, jesteś przecież Prezydentem — dokończył patetycznie.

— Wiem — wyszeptał Leszek — ale nie myślałem, że to będzie takie trudne i tak zaważy na mojej rodzinie. Nie sądziłem, że jako Prezydent będę musiał dokonywać takich wyborów.

— Wiem, że zrobisz to, co konieczne — Jarek wiedział, że sprawa jest załatwiona — pozwolisz, że pojedziemy już.

— Pan Kazimierz wypakował zakupy, a wiesz dobrze, że będzie lepiej, żeby nas tu nie było kiedy Maryla wróci — serdecznie, choć smutno uściskał brata.


— Powodzenia Lechu — Antoni jak zwykle krótko po żołniersku uścisnął dłoń.


Gdy odjeżdżali, Lechowi kołatało się jedno w głowie…

Jak to zrobić, co Jej powiedzieć, obiecać, jak przekonać, że najpierw niestety Polska a potem my. — nie zdążył skończyć myśli, kiedy Maryla stanęła w drzwiach.

— Tchórz!!! Wstydź się, dajesz się wodzić za nos tym dwóm nieudacznikom, ile jeszcze będą Cię tą Polską zwodzić.

— Naprawdę to chyba wolę zobaczyć Martę i dzieci i zginąć niż tu siedzieć — zaczęła chlipać i wyszła do drugiego pokoju…

— Ufffff — Leszkowi też nie było łatwo, ale już… już wiedział, że Maryla zrozumiała.

Poddała się na razie…

Oby wygrali te wybory Boże — pomyślał — Pomóż!

01.2011 Węgry Hidvégardó, kilka miesięcy później

— Marylko, Leszku — Jarek zrobił swoją smutną minę nr 5.

— Co się stało? — brat znał tą minę, choć nie wiedział, że akurat teraz jest udawana.

— Marta, Wasza córka…

— Co z nią? Stało się coś??? — Marylka aż uniosła się z fotela.

— Miała wypadek samochodowy, bardzo dziwnie to wszystko wyglądało — kontynuował Jarek ze zbolałą, choć doskonale udawaną miną…

— Co się stało, nic jej nie jest???

— Nie żyje — brato-szwagro-wujek spuścił głowę w udawanym żalu

— Co??? — Maryla osunęła się na fotel.

— Niestety, przykro mi — Jarek przeszedł na minę nr 6 — czołowo wjechała w Nią ciężarówka, zginęła na miejscu.

— Kierowca uciekł, do dziś go nie odnaleziono, ciężarówka kradziona, wygląda to na typową robotę służb.

— A co z dziećmi??? — Marylka dalej nie mogła uwierzyć w to, co mówi szwagier.

— Jechała sama, dzieci są bezpieczne pod opieką swoich ojców, nie martwcie się, nic im nie jest…

— Bardzo mi przykro… jak dojdziemy do władzy, to znajdziemy i sprawców i mocodawców, odpowiedzą za to, obiecuję — Jarek z doskonale udawaną zbolałą miną zakończył swoje przedstawienie godne Oscara.

— Mordercy — Maryla wybiegła z pokoju, zanosząc się płaczem…

— Wybacz… muszę chyba na świeże powietrze — zwykle opanowany Leszek czuł, że zaraz zacznie wszystko rozbijać, kopać i gryźć. Wszystko, nie wyłączając brata…


Po co mi to było wszystko, ta prezydentura i reszta… po co ja go znów posłuchałem — kołatało mu się po głowie, kiedy wychodził na dwór…

— Leszek pojadę już, na pewno chcecie zostać sami, musisz się zająć Marylką,

przykro mi — uścisnął brata.


Sprawa załatwiona… nie będzie się już tak rwać do Polski, już się nie ma do kogo śpieszyć — uśmiechnął się w do swoich myśli wsiadając do samochodu.

04.2011 Węgry Hidvégardó

Minął rok od katastrofy smoleńskiej… bardzo trudny rok dla Leszka i Marylki.

Rok emocji, płaczu i żałoby po stracie wielu przyjaciół i współpracowników i do tego, jakby mało było nieszczęść zupełnie niespodziewana śmierć Marty, która przygwoździła ich już całkiem.


Do tego dochodziła z konieczności samodzielna rekonwalescencja Leszka. Na szczęście uraz nogi nie okazał się bardzo głęboki i Leszek co prawda utykał, ale mógł chodzić…


Właśnie chodzić… o ile Leszka męczyła już sama rehabilitacja i do większej ilości ruchu się nie rwał, to Marylka czuła się jak tygrys w klatce.


Zimę jeszcze jako tako przetrzymała, ale na wiosnę myślała już, że zwariuje. Bojąc się strasznie dekonspiracji i wynajętych morderców na początku rzadko wychodziła nawet na podwórko, ale po jakimś czasie zaczęła wypuszczać się troszkę dalej, do lasu, dalej na łąki odetchnąć przestrzenią, a jednocześnie uważając, żeby broń Boże nie spotkać ludzi…


Choć okoliczności przyrody były piękne, góry w typie naszych Beskidów wyglądały ładnie zarówno zimą, jak i latem, ale ileż można siedzieć w małej chatce na skraju wsi, w której przyszło im na razie żyć…


Musiała jednak bardzo uważać… Ale od czego kobieca przebiegłość — kasztanowa peruka, plus odpowiedni makijaż i Maryla jak nowa — nie do poznania.

05.2011 Warszawa Nowogrodzka

Panie Prezesie Marta chciała podjechać około dwunastej, mówi, że ma ważną sprawę — zakomunikowała Pani Basia — oczywiście znajdzie Pan dla niej czas, biedne dziecko — w tych sprawach z Panią Basią nie było dyskusji.


— Wujku — Marta lekko przestraszonym głosem przywitała się, stojąc w drzwiach — wiedziała, że delikatnie mówiąc, nie przysparza wujowi dobrej prasy…

— Marta dziecko:) — zerwał się do powitalnego przytulania Jarek, maskując się znakomicie — bo prawdę mówiąc, nie przepadał za Martą jako dzieckiem, a już tym bardziej za tym, co robiła jako dorosła.

— Mam ważną sprawę — zaczęła — jak wiesz, rozwiodłam się drugi raz…

— A jednak — pomyślał i dodał na głos — wybacz Marto, że to powiem, ale dzięki Bogu, że tak się stało — Jarek choć raz był szczery — wydaje się, że to nie był mężczyzna dla Ciebie…


— W związku z tym chciałam Ci powiedzieć, żebyś nie liczył już na mnie i dziewczynki przy następnych wyborach — głos Marcie troszkę drżał.

— O co chodzi? — Jarek miał jednak za dużo na głowie i pomimo swojej legendarnej pamięci pogubił się trochę.

— Nie będziemy mogły już udawać na billboardach wyborczych Twojej szczęśliwej rodziny, bo wyjeżdżamy na zawsze z tego kraju — drżącym delikatnie głosem kontynuowała Marta.


— Aaaaaa… o billboardy chodzi… spokojnie, nie ma problemu.


— Jak to wyjeżdżacie… na zawsze??? — teraz dotarła do Jarka druga część zdania.

— Wiesz, dość mam już tego wypominania mi tych milionów, które wzięłam po rodzicach, dość tych paparazzi, tej zawiści i małostkowości. Chcę żyć spokojnie, cieszyć się anonimowością i wiadomo, chciałabym, żeby moje dzieci miały normalne dzieciństwo.

No i stać nas przecież, żeby mieszkać gdziekolwiek — Marta jednym tchem wymieniła wszystkie argumenty, które przygotowała na rozmowę z wujkiem


— I jeszcze akurat poznałam przemiłego mężczyznę, zupełnie innego niż tamci… prawie ideał.

— Z Australii: )))

I tu jest tak naprawdę pies pogrzebany ehheheh — przemknęło Jarkowi przez myśl.

— I uwielbia moje córki — dokończyła z rozanieloną miną bratanica


Na pewno… co ma chłop zrobić, jak się chce dorwać do tych Twoich milionów — pomyślał Jarek, który pomimo swojego starokawalerstwa znał te numery.


— Chcę tam wyjechać, nie oglądać tego kraju więcej… tyle bólu tu i żalu i zawiści, mam dość — kontynuowała coraz odważniej Marta.

— Nie będziesz się gniewał, jeśli wyjadę i już Wam nie będę pomagać? Może ostatnio trochę złej prasy mieliście przeze mnie, schowam się do mysiej australijskiej dziury i nie będę się odzywać do nikogo…

— Co Ty na to Wujku?


Hmmmm… — pomyślał Jarek — problem się rozwiązuje, że też sam na to nie wpadłem wcześniej, nie musiałbym jej uśmiercać u Leszka, taka to nieprzyjemna była przecież sytuacja


— No nie wiem — będzie mi brakowało bardzo Ciebie i dziewczynek, jesteście przecież jedyną rodziną, jaka mi pozostała… nie wiem, czy to dobry pomysł Marto — silił się jednak na uprzejmość i troskę.

— Bardzo dobry… czuję to, oczywiście Tobie Wujku zostawię kontakt i będziesz mógł zawsze do nas zadzwonić, a kto wie, może zechcesz kiedyś przyjechać.

— Dobrze, w takim razie… jedź dziecko, ale pod takim właśnie warunkiem, muszę wiedzieć co się z Tobą dzieje, jestem to winny Twojemu Ojcu przecież.

Dziękujęeeeeeee: )))) — Marta nie spodziewała się, że tak łatwo pójdzie

06.2011 Nowy Targ

— Super, że jedziemy Joachimie — oddychniemy pełną piersią górskim powietrzem — Jarek otworzył okno i owionął go pęd rześkiego górskiego powietrza…

— Też tak myślę, dobrze, że Pan Prezes się zdecydował na wyjazd, trzeba odpocząć od Warszawy, od tych ludzi, od wspomnień o Panu Prezydencie — Jojo już miał w głowie, jak te kilka tweetów z rodzinnej wycieczki z Prezesem zirytuje kolegów towarzyszy partyjnych.


— Wiem Jojo… wiem… — przytaknął Prezes.

06.2011 Niedzica pensjonat Czarny Koziołek

— Joachim, musimy gdzieś podjechać, będziemy nad ranem — Prezes pod wieczór szykował się do wyjścia.

— Pojadę z Wami Prezesie, wieczorem jeździć w jeden samochód niebezpiecznie w tych stronach — autentycznie zaniepokoił się Jojo, spiesząc z pomocą.

— Nie trzeba, bądź spokojny, przecież Pan Andrzej służył w BORze, dowiezie mnie bezpiecznie — Jarek z niezrozumiałych dla Joja względów chciał jednak jechać sam.

— Oczywiście Panie Prezesie, skoro Pan tak uważa, to tak będzie — niby skapitulował Jojo…


Obawiając się jednak o bezpieczeństwo Szefa, miał już w głowie plan…

Pamiętał, że właściciele pensjonatu zostawili im przecież do dyspozycji samochód.


Jak znalazł — pomyślał Joachim, wyjeżdżając po chwili za Jarkiem.

Jednak po jakimś czasie ze zdziwieniem widzi, że wjeżdżają na Słowację, potem Preszów, Koszyce…

Gdzie oni jadą??? — wszelkie możliwe wcześniejsze destynacje Prezesa kłębią mu się w głowie i nic nie pasuje w tą stronę poza Orbanem w Budapeszcie.

Ale jest przecież noc — myśli kłębiły mu się w głowie.


Mijają dwie godziny i jednak dojeżdżają do granicy węgierskiej.

Ki czort? Jedzie po kryjomu do Orbana? W nocy? Po co? — Jojo był już naprawdę bardzo zdziwiony.

Samochód z Prezesem zjeżdża z głównej drogi i kieruje się na jakieś zadupie, podjeżdża do ostatniego domku we wsi…


Do takiej chaty? Po co? Co to za wiocha? Jak to było? — mówi do siebie, sprawdzając jednocześnie na ekranie nawigacji pozycję samochodu — Hidvégardó???

Zaraz, zaraz… Jojo podjechał na zgaszonych światłach najbliżej jak mógł — niemożliwe… to niemożliwe — sam nie mógł uwierzyć własnym oczom — to Lech i Maryla??? — zobaczył parę starszych ludzi witających się serdecznie z Prezesem.


Przecież to są oni… nawet jeśli byliby to jacyś sobowtórzy, to by się tak przecież serdecznie nie witali, to niemożliwe… — żyją??

No to ładnie, zbieram się stąd… — szok i niedowierzanie to najłagodniejsze określenia stanu, w jakim się znalazł Joachim, najwierniejszy z wiernych żołnierz partii Prezesa.

Ja pierdolę — nie wiedział co myśleć — Jak to? Po co oni tu siedzą na jakimś węgierskim zadupiu…


Przez całą drogę powrotną myśli Joachima krążyły nad geniuszem Jarka — jak on to rozegrał, mistrz… ciekawe kto jeszcze żyje, a co będzie, jak pewnie ich w końcu ujawnimy. to będzie trzęsienie ziemi, super: )))))) — ciekawe, kiedy to będzie, jak Prezes to rozegra — ta gra przekraczała możliwości pojmowania Joja… jednak nie ten poziom…


Prezes to na pewno dobrze wszystko obmyślił, coś czuję, że teraz to już na pewno wygramy wybory heheh — uśmiechnął się do siebie Jojo, skręcając w Presovie na Poprad. Tak blisko a tak daleko, inny świat, świetnie pomyślane;)


Nikt ich tu przecież nie znajdzie — jego twarz wyrażała najwyższe uznanie dla przebiegłości Prezesa.

06.2011 Niedzica Pensjonat Czarny Koziołek rano, następny dzień

— Panie Prezesie mógłbym prosić słówko na osobności… — Joachim zebrał się na odwagę po śniadaniu, wiedział, że musi to zrobić.

— Tak Joachimie? — uśmiechnięty Prezes nie domyślał się nawet, o co może chodzić.

— Panie Prezesie nie wiem jak to powiedzieć — każdy to kiedyś przeżywał, jak tu zacząć jakąś cholernie delikatną kwestię.

— Prosto, po prostu od początku. Joachimie — Jarek dziś był dobrotliwy jak dziadek z reklamy Werthers Original

— Dobrze… jak wczoraj pojechaliście… — Jojo westchnął.

— Tak? — Jarek pomimo wesołości zaczął słuchać uważnie, widząc skupioną minę Joachima.

— Coś mnie tknęło, że może Wam grozić jakieś niebezpieczeństwo, pożyczyłem od właścicieli samochód i pojechałem za Wami — kontynuował Jojo, denerwując się coraz bardziej…


— Rozumiem… jak daleko pojechałeś? — Jarkowi uśmiech pomału gasł na twarzy.

— Daleko… — Jojo spuścił głowę…

— Do końca? — mina Jarka już nie zwiastowała nic dobrego — z BORu kurwa kierowca a nie zauważył, że ktoś jedzie za nami 500km — przeleciało mu przez głowę

— Tak Panie Prezesie — wyrzucił to z siebie z ulgą — ale ja nikomu nic nie powiem…

— To raczej oczywiste, że nie powiesz — Prezes usiadł w fotelu, po jego wesołości nie było już śladu.


Tego nie przewidział, a nie lubił takich sytuacji — cholera jasna trzeba jednak bardziej uważać, dobrze, że to Jojo, a nie jacyś dziennikarze — dreszcz przeszedł mu po plecach na samą myśl.


— Naprawdę żyją? Ktoś jeszcze? Tak się cieszę… obojętnie co prezes ze mną zrobi, tak strasznie się cieszę… — mimo wszystko Joachimowi ulżyło.

— Rozumiem, idź już, spotkamy się na obiedzie — Jarek musiał pomyśleć tu i teraz, co tym zrobić.

— Mieliśmy iść w góry… — nieśmiało zaoponował Jojo…

— Idźcie sami, muszę pomyśleć.

— Rozkaz Panie Prezesie! — Jojo poczuł ulgę.


Jarek musiał to naprawdę przemyśleć. Nie brał, na razie pod uwagę, żeby ktoś nowy dowiedział się o Leszku…

Ale z praktycznej strony, ktoś taki i tak z czasem będzie potrzebny, coś zawieść, przywieźć, przekazać choćby wiadomość jakąś jak oni z Antkiem i Panem Kazimierzem nie będą mogli. A Jojo — Prezes ufał mu coraz bardziej — udał się ten młody, nigdy się jeszcze na nim nie zawiódł.


Po kolacji, kiedy Ojciec Tymoteusz udał się na wieczorną modlitwę, Jarek skinieniem dłoni pokazał Joachimowi, że porozmawiają w bibliotece…

— Jojo, chodź — Jarek objął ramieniem podwładnego…

— Tak? — twarz Joachima przypominała raczej błagającego kota ze Shreka niż butnego Joja znanego z telewizji, wpatrywał się w twarz Jarka, oczekując wyroku…


— Jak coś komuś powiesz… żonie, kochance, bratu, komukolwiek…

— To wiesz, że Cię zniszczę, nie będzie zmiłuj — Jarek zaczął groźnie, zawsze tak robił, nawet jeśli chciał kogoś pochwalić, tak już miał.

— Wiem… zna Prezes moją lojalność, nikomu nic — prawie klęknął przed Jarkiem.


— Dobrze, następnym razem jedziesz ze mną — nie chciał biednego Joja trzymać w niepewności dłużej, widząc, że ten ciśnienie ma chyba trzysta.

— Super, już się nie mogę doczekać: ) — ktoś jeszcze żyje oprócz PanaLeszka i Pani Maryli? — ciekawość Joachima mogła wreszcie zostać zaspokojona.

— Niestety… nikt — Jarek nie był pewien tych słów — niestety… może w sumie to dobrze — a jakby przeżyli jeszcze jacyś od nich? Co byśmy z nimi zrobili a tak jest czysto, nawet ten biedny oficer… nieświadomie przysłużył się sprawie, umierając.


— Szkoda, że nikt więcej nie przeżył — Jojo oczywiście nie był świadom dylematów Jarka.

08.2011 Warszawa Miesięcznica Smoleńska

Znów idę w tym cyrku, który to już raz. Jednak przesadziliśmy może z tymi miesięcznicami, to się zrobiło strasznie męczące — Jarek ledwo powłóczył nogami idąc na czele kolejnej miesięcznicy smoleńskiej.

Trzy dni w miesiącu praktycznie wyjęte z życia, rano i wieczorem msza, składanie kwiatów przy pomnikach, cmentarze, wyjazd co miesiąc do Krakowa, no i w końcu ten marsz.

Choć to akurat dla zdrowia chyba dobre, bo przecież doktor zalecił spacery a przecież to najdłuższy dystans, jaki pokonuję w ciągu miesiąca na nogach…


Hmmmm. kiedyś to jeszcze ktoś protestował przeciwko tym marszom, można było coś ugrać w TV i tych naszych gazetach a teraz to co…

Łazimy jak te łajzy w kółko co miesiąc po tym Krakowskim i pies z kulawą nogą się tym nie interesuje.

Pewnie nawet Bronek nie spojrzy przez okno — pomyślał patrząc w ciemne okna Pałacu Prezydenckiego.

Hymn

„nie zginęła, póki my żyjemy” — tak to sobie może Leszek z Marylką śpiewać w sumie teraz — przemknęło Jarkowi przez myśl.


— Panie Prezesie proszę…

No i kurwa znowu ta drabinka… czy oni to robią specjalnie???


Wyglądam na niej jak mały debil, który chce być większy i ważniejszy, wszyscy się z tego śmieją, prosiłem już tyle razy. Mam kurwa przynieść własną porządną? Albo w zasadzie z jakimś podeścikiem pod pachą paradować, z kim ja pracuję.. — skończył myśl, kiedy zobaczył, że wszyscy już dawno czekają na jego comiesięczny „kwadransik nienawiści” jak to złe ludzie gadają.


— Drodzy Przyjaciele — zaczął jak zwykle z miną zbolałą nr 6 — jak co miesiąc gromadzimy się tutaj, aby uczcić bohaterską śmierć mojego brata Prezydenta Rzeczypospolitej wraz z małżonką i 94 osobami (i to tak naprawdę już tylko jest prawdą…) — przemknęło mu przez myśl.

— Jesteśmy im to winni — ciągnął na głos dalej — za niezłomną postawę i śmierć na posterunku…

— Na posterunku…

— Otóż na posterunku właśnie, bo przecież lecieli uczcić pamięć oficerów poległych z rąk siepaczy stalinowskich …


Jak dobrze, że z biegiem czasu ludzie zapomnieli, po co oni tam naprawdę lecieli — przemknęło mu przez myśl


— Ta prawda jest znana i jej już dzięki Bogu nie musimy ujawniać i bronić.

— Ale ta druga prawda, prawda o katastrofie smoleńskiej jest cały czas podważana… Wciska nam się jakieś raporty oparte na rosyjskich kłamstwach i mamy w to wierzyć — podnosił coraz bardziej głos

— Mamy wierzyć, że żołnierze Wojska Polskiego swojemu własnemu Prezydentowi zgotowali taki los?! — teraz już krzyczał — Wstyd!

— Tak więc prawda… Ta prawda, którą usiłuje do końca wyjaśnić Pan Antoni, jest cały czas podważana, ośmieszana… pomimo wielu już dowodów zebranych przez jego nieocenioną komisję — zawiesił głos na chwilę


AN-TO-NI… AN-TO-NI… AN-TO-NI… — rozległo się pośród tłumu


Jarosław musiał przestać… irytowało go to zawsze… co innego Jarosław … Jarosław… tego mógł słuchać bez końca — jeszcze na pewno dziś posłucham — uśmiechnął się w duchu — już skończcie z tym Antonim…


Jarek miał złe doświadczenia z kolegami, którzy byli bardziej popularni w partii niż on, więc w tej partii, przecież właściwie już całkowicie podporządkowanej mu na własność, chorobliwie pilnował, żeby nikt za bardzo się do góry nie wychylił…


AN-TO-NI… AN-TO-NI… AN-TO-NI…


Jednak Antoni, ze swoją szajbą na punkcie zamachu w Smoleńsku był mu bardzo potrzebny… zamachu, w który pewnie sam nie wierzył, ale dla wyborców partii był ikoną tej katastrofy, kapłanem religii, ciężko byłoby go zastąpić… no i wiedział za dużo jednak)


AN-TO-NI… AN-TO-NI… AN-TO-NI…


A swoją drogą mało kto tak jak Antoni był mistrzem w rozbijaniu partii, rozłamach i zakładaniu nowych. no ale na razie jest pod kontrolą jednak.


Tak to już naokoło mówię, staram się nie wymieniać jego imienia, ale zawsze cholera wyjdzie mi z kontekstu i już dupa, nie wypada nie powiedzieć — uśmiechnął się i w milczeniu czekał cierpliwie na koniec okrzyków


AN-TO-NI… AN-TO-NI… AN-TO-NI…

A te barany dalej wrzeszczą… — zaczynało go to irytować coraz bardziej.


AN-TO-NI… AN-TO-NI… AN-TO-NI…


Dobra dość już tego wycia — Jarek postanowił przerwać to niemiłe mu jednak skandowanie.

AN-TO-NI…

— Wierzymy, że…

AN-TO-NI…

— Doprowadzi do końca…

AN-TO-NI…

Okrzyki na szczęście już słabły pozwalając mu kontynuować przemowę.


— Doprowadzi do końca swoje dzieło prawdy i pozwoli tę całą prawdę, jaka by ona nie była, choć wiemy, jaka jest wyciągnąć na światło dzienne…

i wierzymy, że przyjdzie czas, kiedy rozliczymy winnych tej tragedii i wtedy będzie sprawiedliwie.


JA-RO-SŁAW… JA-RO-SŁAW… JA-RO-SŁAW… JA-RO-SŁAW… JA-RO-SŁAW…


Noooo teraz sobie pokrzyczcie — Jarek napawał się skandowaniem tłumu — za karę będziecie krzyczeć dwa razy dłużej niż Antonii…

A ja sobie zrobię moją skromną minę nr 2 — „że nie trzeba, że jestem przecież skromny żuczek, a nie Kim Ir coś tam…”


Jarek widząc już jednak brak sił w staruszkach i słabnące skandowanie postanowił im darować i dokończył myśl.


— Jak już dojdziemy do prawdy to oczywiście stanie tu pomnik. A raczej dwa pomniki. Jeden Świętej pamięci brata mojego Prezydenta Rzeczypospolitej Lecha, bo tak by należało w tym miejscu oddać majestat Urzędu Prezydenta — a drugi wszystkim ofiarom, przecież nie możemy ich dzielić na lepszych i gorszych.


— Bo oni też tu, na Krakowskim Przedmieściu powinni zostać uczczeni!!!

— W końcu polegli na służbie Rzeczypospolitej!!!


PO-LE-GLI… PO-LE-GLI… PO-LE-GLI… — skandował tłum…


Fajna to figura retoryczna mi wyszła, dobre to jest, ci polegli — pomyślał Jarek — niby zginęli, a jednak godniej, dostojniej, w domyśle, że niby w walce, a w jakiej walce, wiadomo, że w walce za Ojczyznę.

Naprawdę nieźle to wyszło — dumny był z tego swojego przypadkowego odkrycia lingwistycznego Jarek.

Tak to skończmy, nic lepszego już dziś i tak nie wymyślę a i tak nie wiem już co dalej mówić…

Schodząc z drabinki, słuchał znów okrzyków, tym razem właściwych…


JA-RO-SŁAW… JA-RO-SŁAW… JA-RO-SŁAW

11.2011 Warszawa Nowogrodzka

— Jojo zadzwoń do Czarnego Koziołka, że jutro przyjeżdżamy.

— Dobrze, wie już Szef co powiemy na Węgrzech?

— Nie mam pojęcia, sił już też nie mam kłamać i ich tam trzymać biednych, ale jakie mam wyjście…

— Nie ma co, nie ma co się poddawać Panie Prezesie, musimy chyba jednak postawić na młodych, może musimy się przegrupować…


— Jojo, to chyba będziesz sobie musiał założyć własną partię młodych, bo mi tu młodzi, ambitni niepotrzebni, dość z nimi kłopotów, sam widzisz, co się dzieje jakieś rozłamy mi tu robią.

— Szefie, przecież ja to doskonale rozumiem, mówimy o młodych, ale ukształtowanych od początku do końca przez nas.

— Młodzi ciałem starzy duchem — o takich mówiłem…


— Są tacy? — zainteresował się Jarek

— Oczywiście, że są — kontynuował Joachim — wychowani na wsi lub w małych miasteczkach lub w mieście, ale w konserwatywnych staromodnych rodzinach. — Głęboko religijni, czasem ministranci, z respektem dla starszych wiekiem lub stażem w partii… tacy konfucjańscy można by powiedzieć.


— Ale jednocześnie zaszczepieni przez nas lub swoich rodziców, którym wmówiliśmy, jak to jest źle, jak to oszuści, złodzieje i mordercy są przy władzy, jak to niszczą kościół, Wiarę, Boga i Polskę katolicką z dziada pradziada.

— Tacy to pójdą z ogniem w oczach w te cyfrowe, internetowe rewiry, o których nie mamy pojęcia, a dzięki którym wygrywa się dziś…

— Pójdą z każdą bzdurą największą, nawet z katastrofą smoleńską i bombą termobaryczną.


— Z katastrofą do młodych? To się nie uda — zwątpił jednak Prezes — mogą to sobie szybko sprawdzić w tym Waszym internecie ponoć, te wszystkie oficjalne raporty czy dowody.


— Prezesie, kto to czyta… komu się chce, zrobimy dobre nagłówki o mordercach i złodziejach, obrazki Premiera z Putinem jak się dogadali, nie musi to mieć żadnej treści…

— Dobry obrazek mądry głupi podpis i lecimy, tak to teraz działa Panie Jarosławie — pozwolił sobie na małą poufałość Joachim…


Na babciach w beretach i reszcie elektoratu z radia daleko już nie zajedziemy, a za cztery lata raczej będzie ich mniej niż więcej — gorzka to była diagnoza, która przyszła na myśl Jarkowi, ale niestety prawdziwa…


— A te wszystkie facebooki, portale, twittery, to wszystko, co Prezesowi tłumaczyliśmy, robi się teraz chyba ważniejsze od radia i telewizji razem wziętych, nawet stare dobre billboardy i plakaty wyborcze przestają się sprawdzać.

— Mówisz, że wychodzi na to, że wybory wygrywać się będzie w tym internecie teraz? — raczej stwierdził niż zapytał.

— Pewnie tak — sam sobie odpowiedział — ale wiem, że nie rozumiem tego do końca i już chyba nie zrozumiem…

— Od tego Szef ma mnie przecież — rozpromienił się Jojo — ja to prawie rozumiem i wiem co robić;)


Jojo pomyślał, że się jednak trochę zagalopował, bo z Prezesem wiadomo, trzeba uważać… już tu niejeden był w tej Partii, co wiedział lepiej niż Prezes i już go nie ma.


— Ale oczywiście nie mam tych zdolności przywódczych i organizacyjnych, to nie moja liga… ja jestem tylko skromnym wyrobnikiem winnicy partyjnej — zaczął się mitygować.


— Dobrze już dobrze Jojo, wiesz, że Ci ufam, ale to z tym wyrobnikiem winnicy dobre, muszę zapamiętać — wyraźnie miło połechtany poczuł się Prezes…


— Więc mów co radzisz mądra głowo młodsza. — udobruchał się już wyraźnie.


— Nie musimy zmieniać narracji — zaczął Jojo — bo jest przecież spójna i dobrze wymyślona, ludzie ją łapią… przyjmują, że jest źle, i nie wiedzieć czemu choć statystycznie jest coraz lepiej, to narzekają, że jest coraz gorzej.


— Taki naród Joachimie, taki naród, już dawno to rozgryzłem — lubią narzekać, zawsze jest źle, zawsze jest czyjaś wina, zawsze muszą mieć wroga.


— I tak sobie myślę, co do mnie mówiłeś — Jarkowi przyszło coś do głowy — pewnie zaszczepiają to wszystko swoim dzieciom, tylko my do tych dzieci jeszcze nie dotarliśmy.

— A te „dzieci” przecież już mogą głosować prawda? — Jarek się ożywił wszak dyskusje programowe to jest to, co lubił najbardziej.


— Tak właśnie — Jojo widział, że w końcu trafił do Prezesa — więc zmieńmy trochę sposoby narracji i obok tych starych dodajmy nowe.

— Musimy się unowocześnić i znaleźć zastępy młodych, którzy będą walczyć dla nas na tych wszystkich facebokach, tłiterach i tym podobnych…

— Musielibyśmy jednak postawić na fachowców od nowoczesnych technologii a co chyba ważniejsze, na fachowców od głów i choć raz ich posłuchać Panie Prezesie, bo inaczej sczeźniemy marnie — Jojo się wyraźnie rozkręcał, widać było, że myślał o tym często…


— Fachowcy przygotowują wydarzenia, do tego dodają obrazki i te płytkie treści, bo głębszych to już nikt nie słucha a my to dmuchamy w lud.

— Mamy do następnych wyborów trochę czasu, podatnicy nam przecież z dotacji dla partii zapłacą za te wszystkie zabawki, fachowców, strony internetowe, portale, nawet za trolli…


— Za co? — Jarosław trochę się zgubił? — Za troli?

— Tak, tak… to tacy fałszywi ludzie w internecie. Są fałszywi, wiec jest ich dużo więcej, bo jeden człowiek może być w internecie setkami ludzi…

— Co Ty nie powiesz, to da się kupić? Na fakturę? Legalnie? — Jarek pierwszy raz w życiu słyszał o jakichś internetowych trolach.

— Tak, tak, da się, tanio nie jest, ale nawet nas stać.


— No i niestety Szefie wiem, że to będzie ciężko, ale chyba musimy przytulać tych, co zbłądzili — to już była ta trudniejsza część przemyślanego programu Joachima, trudniejsza nie tylko do zrobienia, ale nawet do przekazania Prezesowi, ten punkt łamał jednak Jarkowe zasady dosyć znacznie.


— Kogo niby?!

Tych od Zbyszka na przykład… zabijemy go dobrocią… będziemy go tak z miłości ściskali aż go … wiadomo co.

— No i niestety tych wszystkich na prawo od nas… wiem, że to czasem odrażające, niektórzy to prawie faszyści są przecież, ale co zrobić… tak krawiec kraje, jak mu materii staje… zakończył Jojo troszkę przerażony własną śmiałością…

— Trochę przesadzasz Joachimie, ale ogólny kierunek wydaje się dobry… — Prezes zrozumiał — czuł instynktownie, że Jojo ma rację.

— Ale co powiedzieć na Węgrzech Jojo jak jesteś taki mądry — Jarek sobie przypomniał, o czym mieli rozmawiać…

— Nie mam pojęcia — tutaj Joachim już nie był taki wygadany…

11. 2011 Węgry Hidvégardó

— Cześć — Leszek choć już po minie brata widział, że jest źle, witał go jak zawsze serdecznie.

— Cześć Leszku — Jarek naprawdę był w rozsypce, choć ramowy plan nakreślony przez Joachima mu się podobał i dawał nadzieję, ale jak to powiedzieć Leszkowi, że trzeba czekać lata?

— Jest źle? — Leszek wiedział, że to pytanie retoryczne…

— Tak, jesteśmy co prawda silniejsi, niż byliśmy, ale przegraliśmy… nie mam sił.

— Jaki jest plan? Wracamy? Ujawniamy się? To bezpieczne będzie? Zostajemy? — Leszek ciężko opadł na fotel.


— Nie wiem Lechu… musimy coś zdecydować wspólnie… — Jarek niby był zrezygnowany.

11.2011 Niedzica Pensjonat Czarny Koziołek nazajutrz po powrocie

Jojo był wyraźnie w dobrym humorze — nie poszło tak źle…


— Szefie, nie rwali się do Polski, jak ostatnio pamiętam, co szef opowiadał o rozmowie po przegranych wyborach prezydenckich, to było nieciekawe…

— Sam jestem zaskoczony — szczególnie Marylą — Jarek sam nie mógł uwierzyć, że tak łatwo poszło

— Może to było brutalne z tą śmiercią Marty, ale… skuteczne — Jojo przypomniał sobie niechlubną zagrywkę Prezesa.


— No nic, na razie mamy z nimi spokój, na razie dmuchamy w ten balon Antoniego.

— Zagrożenia, tajne służby, niebezpieczeństwo, ale myślę, że trzeba też będzie przygotować jakąś długofalową narrację dla Leszka I Maryli na wypadek, gdyby zmienili zdanie i chcieli wracać…

— W końcu będą musieli poczekać jeszcze minimum cztery lata…


— Ale na razie cieszmy się tym co jest, idziemy w te góry? W końcu po to tu przyjechaliśmy niby… strzelisz nam te jakieś tłity czy jak to się tam nazywa — uśmiechnął się Jarek.


— Ojcze Tymoteuszu, dobrze, że Ojciec już jest, mieliśmy właśnie prosić — do wchodzącego do jadalni zakonnika uśmiechnął się Joachim.

02.2012 Warszawa Mieszkanie Antoniego

(rozmowa telefoniczna po rosyjsku)

— Witaj Antoni, musimy porozmawiać — Laszlo, wolał co prawda osobiste kontakty, ale nie było na to czasu.

— Priviet Laszlo — coś się stało?

— Nic takiego stary druhu, spokojnie.

— Już myślałem, że jakieś nieszczęście, co tam?


— Musimy porozmawiać Antoni, coś zrobić z naszymi gośćmi, ludzie w miasteczku zaczynają pytać, dochodzić, dlaczego gmina utrzymuje dom, w którym ktoś mieszka, kto to jest i tak dalej.

— Co możemy zrobić? Trzeba ich zabrać?

— Niekoniecznie, jest inne wyjście.

— Tak?

— Jeśli nie chcecie ich zabierać, a domyślam się, że nie macie za bardzo gdzie, to musielibyście … kupić ten dom i tyle.

— Wystawimy go na przetarg, nie sądzę, żeby zjawił się jakiś tłum chętnych, kupicie go i już.

— Ludzie się odczepią, gmina dostanie pieniądze i wszyscy mamy spokój.


— Ile to będzie mniej więcej? — Antoni był daleki od spokoju.

— Nie sądzę, żeby to było więcej niż, czekaj przeliczę to na Wasze… dwa miliony złotych…

— To chyba niedużo dla Was?

— Ile? — pod Antonim ugięły się nogi — drogo u Was strasznie jak na Lazurowym Wybrzeżu…

— U nas? Tanio jest przecież… poczekaj, aaaaa pomyliłem zera… 200 000 zł!!!

— Aaaaaa, to inna gadka — Antoniemu ulżyło — spokojnie powinniśmy dać radę, daj mi kilka dni.


— Oczywiście… Pozdrawiam — Węgrowi mimo wszystko też spadł kamień z serca

02.2012 Warszawa Nowogrodzka

— Jarek jest sprawa, dzwonił Laszlo.

— Z Hidvégardó? Stało się coś??

— Wszystko w porządku… prawie.

— Mów zaraz cholero zawsze jesteś taki spiskowy i tajemniczy!

— Jest problem z mieszkaniem, trzeba ich albo zabrać, albo kupić ten dom na przetargu.

— Hmmmm tak myślałem, że w końcu do tego dojdzie — Jarek i tak był zdziwiony, że dopiero teraz jest problem — nie możemy go wynająć oficjalnie?

— Nie bardzo ponoć.

— Lepiej byłoby ich nie ruszać, zadomowili się tam trochę i jest bezpiecznie — Jarek też się przyzwyczaił do tego miejsca


— Ile kosztuje ten dom? Wiesz, że wszystko, co miałem poszło na leczenie mamy, a teraz na bieżąco utrzymuję Leszka przecież i Marylę — zasmucił się Jarek — nie mam oszczędności.

— Ten dom może kosztować około 200 000 zł, na szczęście jest taniej niż w naszych górach — może jakoś damy radę?

— Ok, gdzieś pożyczę, niech szykuje ten przetarg, trzeba go jakoś ustawiać? — dopytywał znający te mechanizmy Jarek.

— Laszlo nie sądzi, żeby był jakiś problem.


— Ale zaraz… zaraz — Jarek dopiero teraz uświadomił sobie problem — musimy go kupić na jakiegoś słupa, przecież ja nie mogę sobie kupić domu na Węgrzech, od razu by to wywęszyli ci, pożal się Boże, dziennikarze.

— Myślę, że Pan Kazimierz może to wziaść na siebie — Antoni miał gotowe rozwiązanie.

— Ok, zaproponuj mu ten układ i obiecaj, że będzie potem jego już naprawdę, jak Leszek z Marylą będą mogli w końcu się ujawnić — Jarek wiedział że nie ma darmowych obiadów.

03.2012 Polska okolice Siewierza

Z takim uśmiechem Pan Kazimierz z Węgier to jeszcze nie wracał.

Jedyny oferent węgierskiego przetargu cieszył się jak dziecko ze swojego nie swojego domu.


Trzeba się następnym razem przyjrzeć temu dachowi — choć to był jego pierwszy w życiu dom, już wczuwał się w rolę gospodarza…

04.2012 Węgry Hidvégardó

Maryla postanowiła jednak trochę złamać, a raczej naciągnąć zasady konspiracji i pozwiedzać miasteczko w której przyszło im żyć.


W peruce, która przypadkiem znalazła się w ich rzeczach, które przywiózł kiedyś Antoni, wybierała się na coraz dalsze spacery…


Hidvégardó okazało się przyjemną mieściną z czytelnym układem ulic, rzut beretem od granicy ze Słowacją.


Miasteczko było niezwykle czyste, ludzi na ulicy bardzo mało,

Jakby się pochowali gdzieś — pomyślała Maryla.

Na szczęście miała oczywiście to, co po takim czasie ciągnęło ją najmocniej — kościół i sklepy spożywcze.


Muszę załatwić jakieś pieniądze, będzie problem pewnie, ale — przecież nie możemy tu do końca życia siedzieć na tych konserwach z Polski — pomyślała.

05.2012 Warszawa Nowogrodzka

— Tak Szefie? — Joachim jak zawsze w momencie zjawiał się na wezwanie w gabinecie Jarka.

— Może zacznijmy Leszka przygotowywać psychicznie do tego, że możemy przegrać również następne wybory…


— Rozumiem… a jak dokładnie? — Jojo jeszcze się nie domyślał chytrego planu Jarka…

— Co tam z tymi gazetami co wozimy do Leszka?

— Na razie nic nie robimy, od ponad roku nie przerabiamy, tylko, jak jest coś o Marcie…

— Wykorzystajmy to, możemy znów robić tak, jak robiliśmy mamie całe gazety specjalnie?

— Oczywiście, a co tam niby mamy im wymyślać że aż całe gazety?


— Przyjdź za godzinę, rozpiszę Ci te historie mniej więcej. — Jarek wpadł na pewien pomysł.

05.2012 Warszawa Nowogrodzka godzinę później

— Prezesie?

— Siadaj i słuchaj — Jarek miał już plan — zrobimy z gazetami tak…

— Jakby się tak zastanowić z punktu widzenia prawnego to najlepiej wprowadzać zamach na demokracje od przejęcia Trybunału Konstytucyjnego… — zaczął powoli.

— Jak to przejęcia? — Jojo nie znał takiego pojęcia.

— Normalnie wprowadza się tam swoich ludzi, którzy głosują, jak trzeba…


— Ale Panie Prezesie to nie Sejm, tam są profesorowie prawa, miało to być realne w tych gazetach.

— Popuść wodze fantazji Jojo, a gdzie jest napisane, że mają to być profesorowie?

No chyba nigdzie, nie pamiętam — odpowiedział skonfundowany Joachim.

Nigdzie… sprawdziłem — Jarek promieniał.


— Więc Donek wprowadza tam swoich ludzi, ale ponieważ akurat nie kończą się żadne kadencje i wszystkie miejsca są zajęte to — Leszek przecież o tym wie — to co robimy? — zawiesił głos Jarek…

— Odwołujemy kilku… ale nie, chyba nie da się — Jojo, pomimo wielu lat na Wiejskiej wyraźnie nie był przygotowany merytorycznie na dyskusje o Trybunale Konstytucyjnym.


— Co się nie da… Donek ma Sejm Senat i Prezydenta, więcej nie trzeba, no może trochę nagiąć Konstytucję.

— Nagiąć? Złamać raczej całkiem — tu Jojo raczej był pewien.

— O ile posłów można zmusić do wszystkiego to prezydent musi najpierw podpisać, a potem jeszcze powołać… to raczej nierealne — Jojo myślał racjonalnie.


— Niby tak, ale na razie piszemy hipotetyczny scenariusz przecież — Jarek podpuszczał dalej

— No nie wiem, kto w to uwierzy…

— Może nikt, a może jednak. Pamiętaj, że to my robimy mu całe te gazety, jeśli we wszystkich będzie pisać tak samo — dokończył Jarek — to dlaczego miałby nie uwierzyć?

No tak… raczej uwierzy… genialne — Jojo szczerze podziwiał Szefa.

— A wiesz, co jest najlepsze? — Jarek jak zwykle miał to przemyślane kilka ruchów do przodu

— Tak?


Leszek to dobry prawnik… jest też praktykiem, więc opowie nam, jakie są naprawdę możliwości takiej historii, przy założeniu, że mamy Sejm Senat i swojego prezydenta — Jarek myśląc nad tym, co napisać Leszkowi w gazetach niechcący wpadł na pewien szatański pomysł.


— Taaak… szefie. Takie symulowane manewry? — Jojo pomału chyba rozumiał, o co chodzi Jarkowi…


— Tak właśnie, bo przecież normalnie tego nie skonsultujesz z poważnym prawnikiem, bo Cię każdy wyśmieje i powie, że się nie da.

— Co prawda to prawda — Jojo wiedział, że nawet u prawników są granice,


— Ale Trybunał Stanu Prezesie, po co to Panu jak pójdzie coś nie tak — Jojo się trochę zaniepokoił.

— Mnie? Ja już zrozumiałem, że nie będę nigdy Premierem ani Prezydentem, ale właśnie odkryłem, że ma to swoje dobre strony… Człowiek się wtedy nie hamuje przed niczym.

— Bo nie ponosi żadnej odpowiedzialności — dokończył Jojo z mieszaniną zachwytu i strachu na twarzy.

Geniusz… Prezesie jesteś Geniuszem, jak to się wszystko pięknie układa…

— Tylko kogo wystawimy na Prezydenta, skoro to taka samobójcza misja… przecież to murowany Trybunał Stanu.


— Znajdziemy Jojo… nie przejmuj się, znajdziemy jakiegoś barana na Prezydenta i na Premiera też się znajdzie, będą się pchali drzwiami i oknami zobaczysz — Prezes sam się nienaturalnie zapalił do swojego nowego planu.


— Do roboty Jojo, do roboty…

— Kiedy chce Pan jechać na Węgry?

— Gdzieś za miesiąc. Ale spokojnie, pojadę i tylko zapowiem, że się coś szykuje, a Ty na spokojnie rób te gazety… musi to być porządnie przemyślane, mamy czas. Pan Kazimierz zacznie je wozić, jak będą gotowe.


— I do tej drugiej roboty się weź, organizacyjnej, pamiętaj, że najpierw musimy jednak wygrać wybory, te prezydenckie zresztą są pierwsze…

Ja już zacznę myśleć nad jakimś pożytecznym idiotą… tzn. naszym najlepszym kandydatem… — roześmieli się obaj.


— Nad Tobą też trochę pomyślałem, zobaczysz niedługo…

— Szefie? — jęknął Joachim, nie spodziewając się niczego dobrego jednak.


— Zobaczysz, będzie dobrze…

06.2012 Węgry Hidvégardó

— I co tam Bracie? — Leszek czekał na Jarka jak zawsze z utęsknieniem.


— Podnieśliście się tam jakoś po tym laniu ostatnim? — co jak co, ale tylko on mógł sobie pozwolić na takie pytanie skierowane do Prezesa.


W Polsce w partii Prezesa za takie pytanie wylatywało się na zbity pysk. Oficjalnie przecież przegrana w wyborach to nie była wina Jarka tylko Donalda, że wygrał wybory… na pewno zresztą sfałszował jak zawsze — wiadomo.


— Podnosimy się Leszek, pomału, ale do przodu — Jarek akurat tym razem był szczery, jesteśmy Ci to winni, Wam to winni, za Waszą heroiczną decyzję, że dalej będziecie tu siedzieć i pomagać nam tym… że zabili Was Ruscy.


Dziwnie to brzmi, co za świat, co za czasy — Leszek sam się nie mógł nadziwić, że dał się przekonać do tego chorego pomysłu. A jeszcze bardziej nie mógł się nadziwić Maryli, że na to przystała, choć miał swoją teorię na ten temat…


Zauważył bowiem, że od czasu kiedy dowiedziała się o śmierci córki to zaszyła się w sobie, straciła tą wewnętrzną radość życia, którą zawsze miała.

Z tej perspektywy rozumiał, dlaczego zgodziła się tu zostać — nie chciała oglądać na razie żadnych ludzi.


— Najgorsze Leszku jest to, że po tych wygranych wyborach ci od Donka tak się nastawiają, jakby już mieli nigdy nie przegrać — Jarek zaczął swoją grę — mówię Ci, kradną już na potęgę i śmieją się wszystkim w twarz…

— To zrozumiałe — nikt jeszcze w wolnej Polsce nie wygrał wyborów dwa razy z rzędu.

— Ale spokojnie, właśnie teraz będą popełniać błędy, za które ich złapiemy… tzn. za które Ty ich złapiesz — pamiętaj, pycha kroczy przed upadkiem — Leszek przypomniał starą sentencję bardzo adekwatną do tej sytuacji.


— Źle mnie troszkę zrozumiałeś… dochodzą mnie słuchy, że będą coś kombinować przy sprawach ustrojowych, przy Trybunale Konstytucyjnym — Jarek zrobił zatroskaną minę baaaardzo ciekaw reakcji brata.

— Co oni tam mogą — zaśmiał się były aktualny Prezydent.


— Nic nie ugrają, Trybunał sam się spokojnie obroni, nic nam tzn. Wam nie grozi. Jest tyle bezpieczników w tym systemie — Leszek machnął ręką — do cholery jesteś posłem tyle lat, wiesz to doskonale.

— Przywiozłeś jakieś dobre wino? To jest chore jednak, że siedzimy na Węgrzech, a wino dowozicie nam z Polski.


— Faktycznie trzeba pomyśleć, żeby po drodze gdzieś tutaj Pan Kazimierz je kupował, albo w końcu dać Wam jakieś pieniądze, skoro Maryla tak koniecznie chce iść do tego sklepu — Jarek był w doskonałym humorze, lekceważąca reakcja Leszka ucieszyła go bardzo — choć oczywiście uważam, że to nie jest najmądrzejszy pomysł.


— Też tak myślę, ale wiesz bracie… z babą nie wygrasz — roześmieli się obaj.

06.2012 Warszawa Mieszkanie Antoniego

— Antoni… idź już spać, masz dość — skończyła sprzątać domowej imprezie Pani Halina Małżonka Antoniego.


— Ależ Duszko, dlaczego tak sądzisz? Słońce Ty moje — Antoni w stanie baśniowym rozparł się wygodnie w ulubionym fotelu.

— Choćby po tym, że mówisz do mnie Duszko i posyłasz mi buziaki.


— Wypiłeś dużo za dużo, w Twoim wieku trzeba już z tym uważać — dodała już poważniej.

— Przecież wiesz, jak rzadko piję cokolwiek.

— Całe szczęście, tym bardziej powinieneś uważać.

— Zresztą jak chcesz to sobie siedź, ja idę spać, zmęczona jestem tym usługiwaniem Jaśnie Panom ze styropianu — dziś bardziej niż zwykle umęczyła się szykowaniem tego wszystkiego.


— Zostań Kochanie, jest tak miło, pogawędzimy sobie jeszcze troszkę mmmmmmm — widok rozmarzonego Antoniego wdzięczącego się do kobiety zaszokowałby pewnie telewidzów wszystkich stacji, niezależnie od opcji politycznej.


— Daj spokój, zaraz znów zaczniesz o tych wybuchach opowiadać, nie mam ochoty już słuchać tych bredni, w które nawet sam nie wierzysz.

— Obiecuję, że nie… żadnych wybuchów — pijany Antoni za wszelką cenę chciał jeszcze trochę zatrzymać małżonkę…


— Jakbym Ci coś powiedział, to na pewno byś została… — posyłając całusy Antoni w pijackim widzie walczył ze sobą bo naszła go jakaś rozpaczliwa ochota na podzielenie się Wieścią Dekady z Małżonką.


— Taaaak??? Nie możesz mi powiedzieć? Raporty tu wszystkie przynosiłeś, tajne przez poufne i jakie tam tylko we wszystkich językach świata a teraz czegoś nie możesz? Ślubnej żonie od prawie 50 lat?

— Skoro zaczynasz mówić i nie kończysz, to w takim razie już na pewno idę…

— Dobranoc


— Dobrze już dobrze, powiem, choć nie chodzi tu o rzeczy oficjalnie tajne czy poufne, to coś dużo bardziej poważnego.

— Taaaak? — jednak udało mu się uzyskać zainteresowanie żony.

— Drukowaliśmy gazety specjalnie dla Mamy Jarka, żeby nie wiedziała, że Leszek i Marylka zginęli.

— Zdziwisz się, ale słyszałam o tym już jakiś czas temu… my baby mamy u przysłowiowego fryzjera czasem lepsze kontakty niż Ty w tych swoich pożal się Boże służbach — prychnęła zawiedziona Halina.


— No tak… ale oni nie zginęli w zamachu w Smoleńsku.

— Antoni, nie wiem, skąd wy bierzecie tych debili co wierzą w ten zamach, domyślam się, że Ty w to nie wierzysz — kontynuowała Małżonka.


— Wiadomo, że zginęli w katastrofie lotniczej, normalnej, jakich na świecie dziesiątki, Boże świeć nad ich duszami, tylu wspaniałych ludzi zginęło — Halinka posmutniała, przypominając sobie przyjaciół będących w feralnym samolocie.

— A te wszystkie teorie Twoje i tej Twojej komisji są… wiadomo, jak te gazety dla Matki Jarka — gówno prawda.


— Duszko… Oni w ogóle nie zginęli, żyją… Jarek ukrywa ich na Węgrzech…


— Tak Antoni tak… to jeszcze lepszy kit niż ta cała katastrofa, kto w to uwierzy? Zwariujesz w końcu od tego spiskowania i nie doczekasz tego wielkiego Waszego zwycięstwa… chyba ze w kaftanie w Tworkach — zirytowała się już z tych pijanych żartów Pani Halina — z pewnych rzeczy jednak się nie żartuje — skarciła go.

— Nie pij zresztą już nic dziś więcej, kompromitujesz się mój drogi — dokończyła lekceważąco.


— Ale serio Ci mówię, to prawda, sam ich tam wywiozłem spod Smoleńska.

Pamiętasz Laszlo? Z Hidvégardó? Tam ich zawiozłem — Antoni uniósł się na takie zarzuty


Cisza, jaka zapadła po tych słowach byłą klasyczną ciszą przed burzą… Halinie chwilę zajęło pozbieranie się po usłyszeniu nowych wieści, takich wieści…


— Naprawdę żyją? Sam ich ukryłeś u Laszlo na Węgrzech?! I nic mi przez ten czas nie powiedziałeś? — teraz dotarło do Haliny, że Antonii chyba nie żartuje.

— Jarek zakazał mówić komukolwiek — Antoni usiłował się bronić.

— Czy ja jestem komukolwiek???!!! — wrzasnęła przejęta.

— Czy ten stary dziad już może rozkazywać Ci, co możesz mówić własnej żonie, a co nie???


— Jak mogłeś Ty kłamco!!! Kłamco smoleński, nawet tu w końcu pasuje…

Przecież byliśmy na pogrzebie Marylki i Lecha, widziałeś, jak cierpiałam, płakałam, jak mi się serce wyrywało z żalu, jak patrzyłam na Martę…


— Ty… ty… ty… brak mi słów po prostu… dziadu Ty!!!


— Masz rację, nie pójdę jeszcze spać, jadę do dzieci, nie dam rady z Tobą w jednym mieszkaniu kłamco podły — była zła, ale i radość jednak zaczęła przepełniać Halinę, zaczynała się w głębi duszy cieszyć, bo już widziała, że Antoni raczej nie kłamał — ale wiadomo, kara musi być.


— TAXI??? Proszę przyjechać, Jaśminowa nr5 za 5 minut będzie? Dziękuje.

— Ależ kochanie, nie rób scen — Antonii zaczął trzeźwieć, dotarło do niego, że to jednak był błąd mówić Halinie o tym wszystkim.


— Okłamałeś mnie po tylu latach, jak mogłeś — zaczęła się ubierać.

— A ja zawsze przy Tobie stałam, jak Cię poniżali, jak siedziałeś, a potem jak robili z Ciebie wariata, zresztą cały czas robią, a ja udaję że deszcz pada.

— A Ty mi się tak odwdzięczasz… wychodzę — wkładając już buty, stwierdziła Halina.


— Co mooooogę zrooooobić??? Antonii w pijackim zwidzie przeraził się, że żona naprawdę chce go opuścić.

— Do spowiedzi, cholero jedna odpokutujesz i się zastanowię, ale jednak chyba tylko Ojciec Dyrektor Ci pozostał, bo przecież nie można tego powiedzieć zwykłemu księdzu, bo wypapla przy wódce na plebanii i nieszczęście gotowe…


— Aleeeee nieeeee mów nikomu, Jarek by mnie zabił, jak to wyjdzie, to już na pewno nie wygramy nigdy żadnych wyborów — skamlał Antoni.

— Wiesz, że nikomu nie powiem idioto, a wyborów i tak już raczej nigdy żadnych nie wygracie, bo jesteście bandą nieudaczników i kłamców — żachnęła się


Jak mógł łajdak jeden, ale super, że żyją: )))))) — pomyślała, wsiadając do taksówki.

07.2012 Węgry Hidvégardó

Maryla w końcu wygrała…

Po wielu bojach i strachach, w końcu Pan Kazimierz przywiózł im pieniądze i Maryla mogła w końcu wybrać się do sklepu.


Oczywiście obawiała się rozmów z ludźmi, ale — nie dajmy się zwariować — pomyślała.


Minęło już trochę czasu, za przeproszeniem szanownych mieszkańców jesteśmy w zapadłej węgierskiej dziurze na końcu świata, gdzie podejrzewam nikt, oprócz pewnie Laszlo, nie słyszał o katastrofie smoleńskiej — cały czas biła się z myślami.

Nie sądzę, tym bardziej, żeby ktoś mógł rozpoznać nas po twarzach… — przekonywała sama siebie — kto to na wsiach kojarzy, jak wygląda prezydent sąsiedniego kraju? A jego żona? Abstrakcja kompletna.

A tym bardziej że Polska nie jest nawet sąsiednim krajem przecież — doszło do niej po chwili.


Dość już miała tych puszek, słoików czy mrożonek wożonych w lodówkach samochodowych przez nieocenionego Pana Kazimierza…

Chciała kupić świeże jarzyny i jakieś mięso, ugotować coś pysznego Leszkowi, chciała im choć trochę uprzyjemnić to wygnanie.


Hidvégardó, to co widziała już wcześniej, podobnie jak każda taka mała miejscowość w Polsce, miała zestaw standardowy — kościół, bar i kilka sklepów.

Oczywiście wszyscy się znali, Antoni więc poprosił Laszlo, żeby na wszelki wypadek rozpuścił wici o poszkodowanych w wypadku Rosjanach, którzy postanowili przeprowadzić się w jakieś spokojne miejsce.

Dla ciekawskich mieli jakoby żyć z odszkodowania wypłacanego im przez ubezpieczyciela do końca życia, więc nie musieli pracować…


W dalszej części „ich” historii mieszkali kiedyś w Polsce, więc czasem odwiedzają ich znajomi z Polski, co tłumaczyłoby pojawiające się od czasu do czasu we wsi samochody na polskich tablicach rejestracyjnych.

Powinno to wystarczyć dla nawet w miarę dociekliwych — Marylka myślała realnie nad zagrożeniami.

Pani Prezydentowa, choć znała w miarę dobrze cztery języki obce to węgierskiego… ani nie znała, ani co gorsze nie lubiła, a już co najgorsze w żaden sposób nie była go w stanie pojąć w najmniejszym stopniu.

Znała świetnie angielski i francuski, trochę gorzej hiszpański i rosyjski, jednak żaden z nich nie był nawet w przybliżeniu podobny do węgierskiego… kompletnie


Jednak to w rosyjskim pokładała największe nadzieje na dogadanie się w sklepie, mając w pamięci przymusową i powszechną naukę języka rosyjskiego w szkołach za żelazną kurtyną.

Nie wzięła jednak pod uwagę, że Węgrzy nigdy się do jego nauki nie garnęli.

Był bowiem dla nich tak samo obcy, jak dla nas Polaków — węgierski

Już dużo szybciej, czując dawną wspólnotę Austro — Węgier mieszkańcy uczyli się języka niemieckiego.

Akurat niestety jednak tego języka Maryla prawie w ogóle nie kojarzyła, tyle, co kilka słów podobnych z angielskim.


Cóż — najwyżej palcem pokażę — pomyślała, wychodząc na ulicę w chustce narzuconej wzorem starszych wiejskich pań.


To był jednak dla niej szok. Po takim czasie zobaczyć z bliska innych ludzi chłonęła to całą sobą, poczuła się znowu człowiekiem, a nie tylko więźniem.


Pięknie — odetchnęła pełną piersią — trzeba będzie też podejść do kościoła, może nawet Leszek da się wyciągnąć.


Zakupy poszły nad wyraz sprawnie, ludzie mili, uśmiechnięci, troszkę zaciekawieni nową klientką, ale jednak w granicach normy.

Zresztą bariera językowa skutecznie utrudniała ciekawość, oczywiście rosyjski był kompletnie nieprzydatny, nikt nic nie rozumiał albo nie chciał rozumieć.


Jedynie jakiś chłopczyk, któremu podziękowała odruchowo po angielsku za podniesienie upuszczonego portfela, zrozumiał, co mówi i łamanym angielskim zadał jej parę podstawowych dziecięcych pytań typu: a gdzie Pani mieszka? A co Pani robi?

Jak cudownie — wracała do domu uśmiechnięta i bardzo zadowolona: ))) kupiła wołowinę i wreszcie swieże warzywa.

No i najważniejsze — to, czego brakowało im codziennie — świeży, pyszny, jeszcze ciepły chleb — jak dziecko, skubała go, pomału idąc do domu.

Zrobimy sobie z Leszkiem pyszny gulasz, w końcu mieszkamy na Węgrzech — cieszyła się.

07.2012 Toruń Klasztor Redemptorystów

— Ojcze Dyrektorze, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze dziewica… — Antoni, zastanawiając się jak zacząć rozmowę, zaczął ją mimowolnie wyuczoną podczas setek wizyt w Toruniu formułką.

— Teraz i zawsze Antoni Mój Drogi — Ojciec Dyrektor odpowiedział równie automatycznie.


— Mam do Ojca delikatną sprawę, muszę przystąpić do spowiedzi, a sprawa jest wagi państwowej i nikomu nie ufam na tak jak Wielebnemu Ojcu — Antoni dalej nie miał pomysłu jak zacząć.

— Zapraszam jak najbardziej Synu, oczywiście, że mogę Cię wyspowiadać, wiesz, że dla Ojczyzny wszystko zrobię, ja skromny sługa Boży


Proszę, proszę — ożywił się redemptorysta — rzadko już spowiadał, ale wciąż lubił ten dreszczyk emocji, to swoiste podglądactwo zawsze go pociągało…

Po tylu latach kapłaństwa dziwił się strasznie ludziom, że decydowali się wywnętrzać przed innymi tylko dlatego, że myśleli, że są przez Boga namaszczeni — sam nigdy naprawdę nie był u spowiedzi, odprawiał ten rytuał jak rolę w teatrze.


Gdybym powiedział komuś naprawdę, jakie mam myśli… nie ma takiej pokuty — uśmiechnął się do siebie w myślach zakonnik.


— Materia jest proszę Ojca tak delikatna, że nikt, ale to nikt nie może się dowiedzieć, w czym rzecz naszej rozmowy… tzn. oczywiście spowiedzi.

— To jasne Antoni obowiązuje mnie przecież tajemnica — wzruszył ramionami ksiądz

— Wiem Ojcze, ale tym razem chodzi o rację stanu…

— Znasz moją troskę o Ojczyznę, synu, spokojnie zaczynaj — podekscytował się jednak bardziej duchowny.

— Zgrzeszyłem Ojcze, skłamałem i oszukiwałem moją żonę, przysporzyłem jej mnóstwo cierpienia, a raczej nie uchroniłem przed cierpieniem — zaczął cicho skruszony małżonek

— To raczej to samo Antoni…


Eeeee żona? Czyli pewnie kochanka… — pomyślał troszkę zawiedziony Ojciec Dyrektor.

— Co z tą żoną mów… a raczej pewnie chodzi o jakąś inną kobietę…

— Sęk w tym, że nie wiem jak to ująć — Antoni naprawdę nie wiedział.

— Chyba się domyślam Antonii, choć w tym wieku?? No no no… o ile dobrze rozumiem, to chodzi o kobietę. Ale te czarownice z piekła rodem czyhają na każdym kroku. Nawet na nas osoby duchowne polują, wstydu nie mają. A taki przystojny minister jak Ty, Orzeł można rzec, to ja rozumiem, że się nie może opędzić i czasem ulegnie — automatycznie można powiedzieć zakonnik rozgrzeszał Antoniego.


Ale zaraz… zaraz… po co tu mieszać rację stanu do zwykłej dupy? — uświadomił sobie w międzyczasie w myślach.


— Czyli rozumie Ojciec sytuację i rozgrzesza mnie grzesznika, oczywiście czekam na solidną pokutę, którą pokornie przyjmę i wykonam — ucieszył się w duchu Antoni, że tak łatwo poszło i nie musi wchodzić w niewygodne szczegóły i wyprowadzać spowiednika z błędu — lepiej w końcu okłamać jednego zakonnika niż tłumaczyć się z okłamywania całego świata przecież.


— Antoni… zaraz, zaraz — normalnie Ojciec Dyrektor dałby sobie spokój, machnął ręką znak krzyża i puścił delikwenta, zwłaszcza tak zasłużonego dla Dzieła Ojca Dyrektora, ale życie nauczyło go, że nie ma co pozbywać się dobrych informacji, tym bardziej dotyczących ponoć aż racji stanu.


— Zaraz Antoni — nie ma tak łatwo, kobieta kobietą, czarownica nawet, ale doktryna nakazuje mi zgłębić istotę grzechu, aby sakrament odpuszczenia i pokuty dobrze zadziałał… kontynuuj proszę…


Antoni skulił się w sobie, zupełnie nie przypominał teraz pewnego siebie wysokiego mężczyzny którym był na co dzień.


— O co chodzi z tym oszukiwaniem? Nie o kobietę chyba z tego, co widzę!!! — widząc niecodzienne zachowanie spowiadanego zakonnik groźnie zmarszczył brwi, bo zaczynała zżerać go ciekawość.


— Ojcze… — jęknął Antoni.

— Nie ma zmiłuj, nie pozwolę, żebyś chodził w grzechu — dreszczyk podglądacza zaczął się w Ojcu nasilać.

— Jarek mnie zabije — wyszeptał blady Antoni, do którego dotarło właśnie, że chyba nie był to najlepszy pomysł.

— Ooooooo — robi się ciekawie — pomyślał Ojciec Dyrektor.

— A więc chodzi o… — zaczął Antoni, delikatnie dygocząc.


Po kilkunastu minutach „spowiedzi” redemptorysta miał ze zdziwienia oczy wielkie jak pięć złotych.


— Boże… o kurwa, jaki z tego Jarka cwaniak… — ksiądz był pod wielkim wrażeniem opowieści skruszonego Antoniego.


— No to ładnie nawywijaliście z Panem Prezesem… on w sumie to też do spowiedzi mógłby przyjść.

— On to raczej niewierzący jest, po co mu to, przecież widzi Ojciec, że ten człowiek raczej nie ma sumienia… brata w końcu trzymać tyle czasu jakby w więzieniu, ale to dla Polski — Antoni sam nie był przekonany do własnych słów.

— Ale takie numery robić własnemu bratu? Dla polityki??? Bo przecież nie dla Polski… nie rozśmieszaj mnie Antoni, rozgrywacie to politycznie przecież, cały czas cynicznie tym gracie — Ojciec Dyrektor raczej udawał, niż był autentycznie wzburzony.


Był raczej pod wrażeniem bezczelności Jarka i Antoniego.


— Ktoś jeszcze o tym wie?? — dopytywał.

— Raczej nikt, na szczęście — Antoni wydusił z siebie.

— I dobrze — w głowie zakonnika rodził się już pewien plan.


— Jarek niewierzący? Kto by pomyślał, dobrze udaje — kontynuował już na głos redemptorysta.

— Ano dobrze Ojcze, wszyscy się nabrali — wyszeptał Antoni.

— Błagam jeszcze raz, zaklinam Ojca na wszystkie świętości, chodzi o życie ludzkie, chodzi o Polskę… nikt się o tym nie może dowiedzieć.

— Daj już spokój z tą Polską, nie bluźnij — obruszył się tym razem nie na żarty Ojciec Dyrektor.


Ale kontynuował już spokojnie.

— Antoni rozumiem powagę sytuacji, może i czasem śmiejemy się z braćmi z niektórych grzechów, ale uwierz mi, to się nie nadaje do żartów i śmiania.

— Oczywiście zachowuje to dla siebie, bądź spokojny — dokończył już dobrotliwym tonem.

— Pokutę Ci odpuszczam, bo się narażałeś i zrobiłeś wiele dobrego dla Pary Prezydenckiej i co najważniejsze jest, mimo wszystko, co za tym idzie dla tego kraju biednego ciemiężonego — dokończył sakrament duchowny.


Ciemiężonego przez tych chytrych złodziei co się nie potrafią podzielić porządnie z Kościołem — dodał już w myślach.

— Odpuszczam, idź w pokoju Chrystusa, niech ta żona nieszczęsna Twoja do mnie zadzwoni, dam świadectwo Twojej pokuty i żalu za grzechy.


Kiedy Antoni wyszedł, zakonnik podszedł do barku.


Muszę się napić — pomyślał, nalewając sobie kieliszek koniaku — niezłe cwaniaki, naprawdę niezłe, ależ to rozgrywają pięknie, niemożliwi są…


Mój Boże, co z tym zrobić, z taką wiedzą, od czego zacząć, ile to warte, muszę to przemyśleć i wtedy pogadam sobie z Jarkiem…

Trzeba im jednak pomóc w tych wyborach bardziej niż zwykle, bo jak już będą przy kasie to wtedy, jak to mówią…

Alleluja i do przodu… Kościół mój toruński widzę ogromny: )))

A już myślałem, że Ci nieudacznicy nie mają żadnych szans, a tu proszę, proszę… bardzo sprytnie.


Jarek to jednak jest cwaniak, normalnie Oscarowa rola cholera… — zakonnik przypomniał sobie zachowanie Jarka po katastrofie smoleńskiej — nutka podziwu dla Prezesa cały czas kołatała się w głowie…


Dałem się nabrać, zresztą jak wszyscy — nalał sobie drugi kieliszek dla uspokojenia myśli.

Ale odrobimy, jak mawiał mój pierwszy proboszcz, odrobimy… — ciągnąc tą złowieszczą, a zwłaszcza kosztowną dla Polski myśl, wybierał numer swojego najbardziej zaufanego współbrata.

— Halo, halo… bracie Janie… nie uwierzysz, co się właśnie dowiedziałem.

11.2012 Węgry Hidvégardó

— Jarek co się tam kurwa u Was w tym moim kraju dzieje??? — Leszek po zwyczajowym wyściskaniu brata nie wytrzymał — Ty jesteś szefem opozycji czy kim??? — nie potrafił ukryć irytacji — bo to, co ja czytam w tych gazetach, to się cholera w głowie nie mieści.

— Nie denerwuj się — Jarek nie przewidywał aż takiej emocjonalnej reakcji, myślał raczej o akademickiej „konstytucyjnej” dyskusji z bratem.


— No bo jak to tak można… co ja czytam?

— Anulować uchwałę o wyborze sędziego Trybunału Konstytucyjnego i nową uchwałą powołać w ich miejsce dublerów???


— Zignorować i nie wydrukować wyroków prawidłowo obsadzonego Trybunału?

— Jaki Premier się odważy? Samobójca?? Toż to Trybunał Stanu po kolei dla wszystkich

— Co za idioci się pod tym podpisali, bo rozumiem, że sam Donek raczej nie… Choć przecież odpowiedzialność konstytucyjna spada w końcu na niego!

— Dobrze myślę?! — Leszek zdecydowanie był daleko od akademickiego dyskursu…


— A ten Bronek oszalał??? Prezydent? Strażnik Konstytucji łamie ją w biały dzień??

— A raczej w środku nocy zaprzysięga jakichś dublerów a Ci prawdziwi to co? Siedzą w krzakach???

— Z tego, co wiem, to czekają… — Jarek z niepokojem obserwował brata…


— A Ty gdzie jesteś kurwa??? Trybunał Stanu jest przecież!!!

Jesteś prawnikiem, wiesz przecież, że jak masz większość… — Jarek postanowił podejść do tego na zimno.

— To masz Trybunał Stanu… — Leszek usiadł, kiedy sobie o tym przypomniał.

— To w takim wypadku ludzie!!! Wyprowadź ludzi na ulicę, kto jak kto, ale Ty to masz przecież wyznawców fanatycznych.

— A już przecież każdy średnio inteligentny człowiek zrozumie, że jak nie ma Trybunału to dupa… już dupa…

— Bo jak się dzieją takie rzeczy w Trybunale, to już go nie ma… jego uchwały są przecież nieważne, jeśli uczestniczą w nich Ci dublerzy…

— Do Jasnej Cholery!!! — Leszek rzadko klął ale tym razem sobie nie żałował, w końcu mógł to wyrzucić z siebie.

— Dlaczego nie protestujesz człowieku, po czymś takim mogą uchwalić, że poniżej 165 cm wzrostu nie możesz być posłem i się nie załapiesz — Leszek aż poczerwieniał ze złości.


— Ludzie powinni tam stać dzień i noc i krzyczeć, żeby się opamiętali — było to dla strażnika Konstytucji jasne jak Słońce.

— Niby stali… ale jak długo można, mają przecież własne sprawy — Jarek właśnie zrozumiał, że jeśli najpierw nie przekupi czymś ludzi, to się nie uda.


— Jeśli jego własny brat stałby na tej ulicy przeciwko temu, to co dopiero inni… Trzeba ludziom coś dać, żeby im się nie opłacało protestować — musimy to obgadać w Warszawie z Joachimem — pomyślał.


— Mają własne sprawy? Żartujesz? To są ich własne sprawy, najważniejsze!!!

A Unia? Komisja Wenecka? Zgłosiliście? Przecież takie zachowanie łamie podstawowe wartości Unii, mogą nas za to wyrzucić — Leszek znowu był przy nadziei…

— No tak, ale u nich to trwa latami… wystarczy, że się pozoruje rozmowy i można długo to ciągnąć… — sam sobie odpowiedział — a takie ustawy przy zdyscyplinowanej większości w Sejmie i Senacie i Prezydencie Samobójcy można w dwa… no nie… jeśli jako wnioski poselskie bez konsultacji i posiedzieć trochę nocami to w trzy dni można na gotowo.


— Tak było niestety… — Jarek był pod wrażeniem pomysłowości brata


— Pisz Jarek mówię Ci Czarną Księgę tych łajdaków, tych co złamali Konstytucję. W końcu jak przejmiesz władzę, to trzeba ich przykładnie ukarać.

— Swoją drogą nie spodziewałem się tego po Donku, tyle lat jednak uczciwie, zgodnie z prawem działał w polityce…

— Co mu odbiło? Władza??!! — Lech był autentycznie załamany.

— A ten Bronek to już ręce opadają… strażnik kurwa konstytucji. Żenada, chłop z takim nazwiskiem, z takiej rodziny… wstyd, wstyd, wstyd — nakręcał się dalej Leszek.


Jarka na ten widok dopadły jednak małe wyrzuty — to na mnie też by tak wyzywał? Co on taki konstytucyjnie radykalny się zrobił w tym pałacu.


— Najgorsze, że zaczynają gmerać przy ordynacji wyborczej — zagaił dalej Jarek jeszcze bardziej ciekaw reakcji.


Leszek aż usiadł


— Co, jak, tego nie było w gazetach… opowiadaj.

— Bo to świeża sprawa — zorientował się Jarek, że te gazety co akceptował do przerobienia z ordynacją… dopiero właśnie przyjechały w bagażu z nim.

— Poczytasz, przywiozłem gazety…

— Chyba muszę się przewietrzyć — dla Leszka to już było za dużo.

— Masz rację, chodźmy się przewietrzyć, mówiłem Ci, że kupiliśmy w końcu już ten domek?

— Na Pana Kazimierza musieliśmy, ale jest niby nasz, pięknie macie tutaj… taki spokój.

02.2013 Węgry Hidvégardó

Biedny Joachim przyjechał na Węgry tak naprawdę chwilę odpocząć. Prezes, który uwierzył znów w to, że wygrają i zagarną wszystko, zawalił go strasznie robotą.

A wkurwiało Joja ostatnio już wszystko…

Ten Sejm, ta praca partyjna — (skromny robotnik winnicy partyjnej kurwa) — użeranie się z niezliczonymi zastępami debili w każdym zakątku Polski.

Przewodniczący Komitetu Wykonawczego partii to była dobra prestiżowa pozycja, ale chwilami aż się odechciewa.

Skąd oni dobierają tych ludzi, to ja nie wiem… tak jakby do naszej partii ciągnęli tylko debile, ograniczeni umysłowo i szaleńcy albo karierowicze i ludzie delikatnie mówiąc amoralni. A to żonie przyłożyć, a to na dietach zakombinować, ręce opadają.


Nawet Jarosław go ostatnio czasami wkurwiał, był jakiś taki niezdrowo pobudzony po ostatnim wyjeździe na Węgry, tak się wkręcił w to swoje projektowanie rewolucji po wygranych wyborach, że aż strach.

A wybory się przecież same nie wygrają.


Swoją drogą ten pomysł, aby w przerobionych gazetach opisywać Leszkowi fikcyjny, prawie zgodny z prawem zamach stanu w Polsce był genialny — przyszło mu na myśl na widok Leszka

— Joachimie, witam, rozgość się, mamy nowy domek gościnny możesz spokojnie się rozlokować — Leszek promieniał, że znów ma gościa z Polski.

Fajny pomysł z tym domkiem — rozpakowywał się Jojo — nie siedzę im na głowie, oni mi też… można odpocząć…

Nawet żona i dzieci ostatnio działali mu na nerwy, więc tym bardziej chwila odosobnienia dobrze mu zrobi:)


Nie przewidział jednak jednego…

Leszka, który z braku innych zajęć na okrągło analizował treść fałszywych gazet i angażował się w to strasznie.


— Joachim, mówię to ciągle Jarkowi, musicie coś robić!!!

— Przecież oni wyraźnie robią to po to, żeby sfałszować następne wybory i już nigdy z tego nie wyjdziemy i my i wy.

— O ile my nie żyjemy i nic nam nie można zrobić — Lech po raz pierwszy uzmysłowił sobie plusy tego, że formalnie nie żyją — to wy możecie naprawdę wylądować w więzieniach.


— Czy Wy tego nie widzicie?

— Ja rozumiem, że Jarek jest zmęczony, stary, że mu się nie chce — kontynuował Leszek.


Tak, tak, zobaczyłbyś, jak mu się nie chce, jak goni nas wszystkich — pomyślał Jojo.


— Może mu się nie chcieć w tym wieku, ale Wy? Ty? Jesteście młodzi, macie życie przed sobą do jasnej cholery.

— Chcecie pozwolić jakiemuś ryżemu kieszonkowemu dyktatorkowi układać Wasze życie, żeby mówił Wam na kogo macie głosować i potem to jeszcze sprawdzał???


— Przecież te zmiany w ordynacji to jest skandal, w kilku punktach właściwie niezgodne z prawem, i to można wykorzystać — Leszek naprawdę niezdrowo się tym przejął.


— Jojo musicie jako młodzi coś zrobić, wspomóc Jarka, jeśli nie daje rady, to jest Wasza przyszłość na Boga!!! — zakończył tyradę.


— I jeszcze mam prośbę… nie rozmawiaj z Marylą na temat tego zaostrzenia przepisów ustawy antyaborcyjnej.

— Po co to ruszać jak tyle lat jest dobrze, ten Donek oszalał i do tego idzie w jednym rzędzie z Ojcem Dyrektorem, kabaret jakiś.

— Jak to ostatnio wyczytała, to dwa dni chodziła jak struta, że nic nie można zrobić, prawie gotowa była do tej Warszawy jechać, taka była zła.


— Ok — odpowiedział Joachim na głos, myśląc po cichu — odpoczywam kurwa niemożliwie, ale te uwagi Lecha bezcenne jednak są.


Cholera jasna… — Leszek leżąc już w łóżku dalej się nakręcał — najgorsze jest to, że nie wiadomo jeszcze, ile będziemy tu tkwić…

Jeśli ten Tusk faktycznie oszalał i robi nam z Polski drugą Trzecią Rzeszę, to Jarek może faktycznie nie dać rady

Wygrać z premedytacją fałszowane wybory to naprawdę duża sztuka — zadumał się na głos — miejmy nadzieję, że nie będą umieć tego wszystkiego po aptekarsku przypilnować … jak to Polacy.

Tak czy inaczej, trzeba porozmawiać z Jarkiem o jakimś planie B, bo rzygam już tymi Węgrami.

02.1013 Warszawa Nowogrodzka

— Jojo i co tam u Leszka… odpocząłeś?

— Nie bardzo Szefie, dużo dziur mamy w tej zmianie ordynacji.

— Opowiesz mi potem… a co mówił o Trybunale?

— Wygląda na to, że jeśli Premier nie opublikuje orzeczeń, a Prezydent podpisze nominacje, to reszta jakoś da się prawnie obronić — Jojo sam nie wierzył, że jest taka możliwość

— Ale te dwa pierwsze delikty na razie są nie do ruszenia — formalnie to łamanie Konstytucji i Trybunał Stanu dla Prezydenta i Premiera

— Noooo, skoro były minister sprawiedliwości i profesor prawa tak mówi — Jarek niby się przejął — czyli widzę, że jednak nie odpocząłeś.

— Troszkę tak… dobrze, że postaraliście się o ten domek, można jednak trochę odpocząć nie siedząc im na głowie za bardzo

— Poza tym… Pan Kazimierz się bardzo identyfikuje i spełnia w roli właściciela — Jojo roześmiał się na wspomnienie Pana Kazimierza obchodzącego „swoje” włości.

— No tak, majątek mu rośnie przecież — roześmiali się razem :)

04.2013 Węgry Hidvégardó

— Czeeeeeść Bracie — Jarek się stęsknił bardzo za Leszkiem, tym bardziej że ciągle przecież słyszał dookoła, że brat nie żyje.


Często nawet sam to powtarzał kiedy odsłaniał pomniki, nazwy szkół i co tam jeszcze wierni działacze w terenie załatwili, żeby szerzyć kult katastrofy smoleńskiej i Prezydenta Tysiąclecia.


Swoją drogą Lechu będzie miał za życia więcej pomników i ulic niż Jan Paweł II i Wałęsa razem wzięci — pomyślał ubawiony.


— Cześć Jarek — Leszek dopiero czuł się samotny bez codziennych kontaktów z bratem.

Marylka czasem gdzieś wychodziła, czasem do sklepu, widziała jakichś ludzi, on raczej rzadko, pomimo tego, że zapuścił bródkę i lekko utykał, to bał się jednak rozpoznania.

On wolał — na prośbę Jarka — analizować tą pełzającą dyktaturkę, która instalowała się w Polsce.


Z przyjemnością pomagał Jarkowi wynajdywać kruczki i nieścisłości prawne, którymi mógł wspomóc opozycję i choć tyle mógł mu pomóc w walce o Polskę.

Niestety dyktaturka, jak i opozycja Jarka były, na razie, wymyślone… ale tego nie wiedział.

Więc nad tym siedział i myślał że jest po dobrej stronie mocy, za praworządnością i Konstytucją.


Frustrujące jednak dla niego było to, że praktycznie poza opóźnieniem procesu niwelowania demokracji nie miał pomysłu jak może to zatrzymać.

Skoro reguły zmieniały się w trakcie gry, skoro rządzący wykorzystywali prawo wtedy, kiedy im pasowało, a łamali, kiedy im nie pasowało, to przypominało to grę w szachy z małpą.


No i najgorsze… Skoro Konstytucja nie była dla nich żadną granicą.

To opuszczamy krąg cywilizacji łacińskiej i biegniemy w stronę wschodu, cywilizacji udawanej demokracji z fasadowymi instytucjami — dramat — cały czas dźwięczało mu to w głowie.


Jarek wypakował więcej bagaży niż zwykle — zostanę u Was kilka dni, jeśli pozwolisz. Jojo jedzie do Chorwacji, ja też tam oficjalnie będę, niech mnie szukają.

— A tymczasem sobie posiedzimy, przy dobrym Tokaju, pogadamy… — Jarek autentycznie się cieszył na ten wspólnie spędzony czas…


— Z przyjemnością bracie… z przyjemnością… rozgość się.


— Pyszna kolacja Marylko — Jarek wyjątkowo był szczery.

— Dziękuję, co mam tu robić, doskonalę się w sztuce gotowania widocznie coraz bardziej — mitygowała się Maria.

— Chyba że Ty tam u siebie tak marnie jadasz, że normalne domowe jedzenie wydaje Ci się rarytasem — krygowała się dalej.

— Odkąd robię zakupy i mamy dostęp do świeżych produktów, można naprawdę dobrze zjeść, prawda Leszku? — szukała wzrokiem potwierdzenia u męża.

— Racja Kochanie — Leszek kochał Marylę całym sercem i skłamałby nie takie rzeczy dla niej, ale na szczęście nie musiał, Maryla gotowała naprawdę dobrze.


— Zostawiam Was chłopaki, zmęczona jestem.


Usiedli przy ulubionym kominku Leszka — cudownym miejscu na chłodne jeszcze kwietniowe wieczory.


— Myślałem trochę nad tą ordynacją — zaczął Leszek, otwierając następnego Tokaja.

— Nawet jeśli jak widać, przejęli już Sejm, Senat, Prezydenta, Trybunał Konstytucyjny i NSA gdzie jak mówiłeś, Prezes im sprzyja…


— To jeszcze mamy Sąd Najwyższy.

— To jest przecież realny nadzór nad wyborami, nad Państwową Komisją Wyborczą i Krajowym Biurem Wyborczym.


— Dopóki oni są niezawiśli, ciężko będzie sfałszować im wybory, nawet jeśli wprowadzą tych swoich komisarzy i te dziwne znaczki na kartach do głosowania. Może to spowodować niewyobrażalny bałagan w wyborach, ale nawet wtedy Sad może stwierdzić nieważność wyborów.

— Na szczęście dla nas oni są w zasadzie nie do ruszenia…

— Tutaj na Węgrzech Orban co prawda obniżył wiek emerytalny i wywalił prawie cały Sąd Najwyższy, ale oni na szczęście nie mają takiej większości, byłoby to pozakonstytucyjne skracanie kadencji — Leszek zamyślił się i zawiesił głos…

— Ale skoro i tak już łamią konstytucję? — Jarek dociekał bardziej.


— Tutaj jest inna sytuacja, tam Prezydent mógł im to podpisywać, bo nie dotyczyło to niego.

— Tutaj też przecież nie dotyczy — Jarek wtrącił

— Otóż mój drogi dotyczy jak najbardziej — obruszył się Leszek.

— Podpisywanie czegoś takiego to jak wydanie wyroku na siebie — dodał.


— Tak? No co Ty — Jarek podpuszczał brata dalej.

— Przecież, jeżeli podpisze ustawę skracającą kadencję organu konstytucyjnego, to tak jakby podpisał niechcący na siebie wyrok.


— Bo jeżeli Sejm wyprodukuje ustawę skracającą kadencję Prezydenta… to taka sama ustawa przecież.


— No i są przecież sądy, dopóki jest Sąd Najwyższy i Krajowa Rada Sadownictwa to spokojnie…

— Wszystko można zaskarżyć w sądzie, który nie musi orzekać stronniczo na ich rzecz, bo jest przecież niezawisły.

— A ich nie ruszą, bo prezydent nie podpisze. Tak to jest wszystko wymyślone, takie bezpieczniki, moim zdaniem zupełnie wystarczające.

— Dlatego nie rozumiem, po co Donek to robi, jak i tak w połowie będzie musiał podwinąć ogon.

— Niby tak — westchnął Jarek — czyli Prezydent Idiota to warunek niezbędny.

— Masz rację… — dopowiedział Lech, usłyszawszy nie wiadomo jak mruczenie Jarka.


— Ale…

— Coś mogą zrobić? — Jarek się znów ożywił.

— Teoretycznie… mogą — myślał jeszcze Leszek jak to wytłumaczyć Jarkowi…


— Przecież prezydent złamał konstytucję już…

— To raczej nie ulega wątpliwości i wystarczy takie podejrzenie, żeby go postawić przed Trybunałem Stanu… A mają przecież taka większość?

— Tak — przytaknął Jarek.


— No to mogą go zaszantażować… podpisze, to odchodzi normalnie. Nie podpisze, to idzie pod Trybunał Stanu… już w to wszedł, dlatego bardzo się dziwiłem…

— Czasem im tego nie podpowiadaj — Leszek sam się przeraził własnych słów.


— Ty to jednak jesteś dużo mądrzejszy ode mnie — Jarek był pod ogromnym wrażeniem dywagacji Brata…

Czyli wystarczy mi w zasadzie zwykła większość jednego posła i namówienie Prezydenta na jeden głupi ruch niezgodny z Konstytucją i dalej już mogę wszystko — rozmarzył się Jarek w myślach.


Do roboty, Jarek do roboty, jeśli chcesz jeszcze w tym życiu być Zbawcą Narodu.

— Zostawmy Bracie już tą politykę może… chodzisz, mam nadzieję czasem na grób Mamy naszej?

— Chodzę oczywiście, mniej więcej co miesiąc — odparł machinalnie Jarek, bo w myślach jeszcze był Zbawcą.

09.2013 Węgry Hidvégardó

— Słuchaj Leszek, zaczynają grzebać przy tym Sądzie Najwyższym i KRS, co to mówiłeś, że nie mogą — Jarek zaczął podpuszczać brata, widząc, że rozmowa schodzi na jakieś pierdoły o książce Leszka.


— Nie mówiłem, że nie mogą, tylko że im tego Prezydent nigdy w życiu nie podpisze, chyba że go zaszantażują poprzednimi deliktami i Trybunałem Stanu — obruszył się Leszek.


— A jak im podpisze? Jak się nie będą pierdolić jak Ty z tym szacunkiem i go po prostu zmuszą? Przecież skoro zaczęli to robić, to chyba się dogadali — podpuszczał Jarek.

— Wątpię — Leszek nie dał się przekonać bratu — może jakieś bzdury tylko zmieniają, porządkują system a Ty panikujesz — Leszek jeszcze był spokojny.


— Nie sądzę — Jarek miał przecież w głowie już zarysy Planu — będziesz to miał pewnie w tych gazetach, które przywiozłem, ale z tego, co pamiętam, to chcą wymienić hurtem cały KRS — dodał.


— Co? Jak? Przecież sędziowie się na to nie zgodzą, a to oni wybierają ogromną większość KRS… — Leszek był raczej pewien swoich racji

— Sęk w tym, że idą właśnie w tym kierunku, żeby to parlament wybierał praktycznie wszystkich — podpuszczał Jarek dalej brata.

— Co? Przecież w Konstytucji…

— Leszek przecież już Ci mówiłem, że prezydent raczej podpisze… — Jarek miał w głowie plan na prezydenta, który podpisze.

— Mówię Ci, że się już dogadali…


— Co możemy zrobić my… Opozycja Demokratyczna Nie Chcąca Łamać Prawa? — patetycznie zapytał Jarek baaaaardzo ciekaw odpowiedzi…


Leszkowi opadły ręce — o żesz cholera jasna to nie do uwierzenia, to nie może być prawda, nie ma tu dobrego wyjścia zgodnego z prawem… aaa Trybunał Konstytucyjny?

Znów pomyślał starymi schematami — nieeee przecież już nie ma Trybunału.


— To się nie może zdarzyć Jarku, Konstytucja tego nie przewidziała, że oni tak wszyscy razem i w porozumieniu ją podeptają — jak mafia jakaś — Leszek nie znalazł lepszego określenia.


— A Ta Unia dalej nie reaguje? — nadzieja umiera ostatnia u Leszka tak jak u wszystkich.

— Reaguje, ale niby rozmawiają, wysyłają sobie jakieś memoranda — Jarek był trochę za spokojny, powinien jednak lepiej grac rolę oburzonego przywódcy opozycji.

— Oczywiście, dopóki rozmawiają, choćby same bzdury mówili, to rozmawiają i tamci nie zrobią nic…

— Tak nauczeni.. — Leszek na szczęście dla niego był bardzo przybity tymi wszystkimi informacjami i nie przyglądał się za szczególnie reakcjom brata.


Oczywiście… Super — Jarek był w myślach swoich makiawelicznych bardzo ukontentowany.

— Ja skoczę jeszcze do domku na chwilę, założę jakiś sweter, chłodno dziś — Jarek musiał sobie pozapisywać parę rzeczy — i może skończmy z tą polityką na dziś…

10.2013 Węgry Hidvégardó

Maryla czuła się już w miasteczku w miarę swobodnie.


Wyciągnęła nawet Leszka do kościoła, ale on, w odróżnieniu od niej nie potrafił się wyluzować i pozbyć strachu.

Źle się czuł, cały czas się rozglądał i nalegał na szybki powrót do domu, psując Maryli całą radość z wyjścia.


Nie kuśmy losu — mówił — skoro dane nam było przeżyć, skoro Jarek tak wielkim nakładem sił i środków tak dba o nas, nie zmarnujmy tego przez jakieś dziwne wycieczki, na których ktoś może nas rozpoznać.


Maryla jednak coraz mniej się już tym wszystkim przejmowała.


Gdyby jeszcze ten język… podstawy podstaw, te Jo reggelt i koszonom czyli dzień dobry i dziękuję — to wypadało nawet znać, idąc do sklepu i poznała je, podglądając zaśnieżoną węgierską TV, dopóki nie padł im telewizor.

Nie tęsknili za nim, bo co to za przyjemność oglądać coś po chińsku, tzn. po węgiersku…

Cały ten język, to niemożliwe, skąd oni się wzięli w środku Europy — myślała to, co pewnie wszyscy Polacy przyjeżdżający na Węgry, jednak postanowiła, że znów spróbuje się go nauczyć.


Postanowiła podejśc do tego tym razem metodycznie, była przecież poliglotką, dla niej nauczenie się języka to nie były grzecznościowe zwroty, ale zanurzenie się w języku i kulturze i historii danego kraju czy kręgu kulturowego.

Tym bardziej mając tak doskonałą okazję, jak mieszkanie wśród native speakerów.

Swojego czasu dała Panu Kazimierzowi zadanie, aby przywieźć jej książki o historii Węgier, a także kilka podstawowych dzieł z kanonu literatury węgierskiej, przynajmniej te wydane po polsku.

03.2014 Węgry Hidvégardó

Jarek postanowił odwiedzić brata i delikatnie „wypytać” o Sąd Najwyższy i chyba co jeszcze ważniejsze… o swoją odpowiedzialność karną czyli co teoretycznie oczywiście by się stało, gdyby plan jednak nie wypalił.


Po kolacji, gdy siedli z Tokajem przed kominkiem, Leszek, który w międzyczasie pochłonął przywiezione przez Jarka gazety, siedział otępiały… nie chciał rozmawiać nawet o swojej książce.


— Leszek — co Ci, co Ci się dzieje? Co z tą Twoją książką, opowiedz coś… ciekawy jestem przecież w końcu się na to zdecydowałeś, pewnie ja też tam gdzieś będę — namawiał z grzeczności, układając sobie w głowie zgoła inne rzeczy.

— Daj mi spokój z książką, nie będę rozmawiał o kwiatach, kiedy lecą bomby…

— Jakie bomby co Ty mówisz, jakie kwiaty? — Jarek się pogubił.

— Nie powiedziałeś mi o Sądzie Najwyższym — jęknął w końcu Leszek.

— Nie wspominałem? — Jarek ucieszył się w duchu z kierunku, w jakim zmierzała rozmowa, naprawdę książkę Lecha miał w głębokim poważaniu…


— Wydawało mi się, że Ci mówiłem, że chyba się dogadali, chcą obniżyć wiek emerytalny i wyrzucić chyba trzy czwarte sędziów razem z Pierwszą Prezes o ile dobrze pamiętam — Jarek miał to po przeliczane latami i tak mu wyszło, że około 2017 będzie chyba taka dla jego Planu idealna sytuacja.

— To, co Orban zrobił tutaj — Leszek był załamany i skubał swoją bródkę a’la Geremek — ale on do cholery, jakkolwiek było to chamskie, mógł tak zrobić, bo sobie zmienił konstytucję najpierw i to bynajmniej nie ustawą…

— Miał trochę przyzwoitości nie to co ci… ci… ci… troglodyci — aż się zapowietrzył…

— Ostro… troglodyci… ostro — Jarek był pod wrażeniem reakcji brata.


— Bo co oni robią? Zmieniają konstytucję zwykłą ustawą? Żeby wyrzucić Sędziów Sądu Najwyższego we wszystkich krajach cywilizacji łacińskiej nietykalnych? — Leszek znów zaczął się nakręcać

— Zapisanych w konstytucjach i szczególnie chronionych? Właśnie po to, żeby jacyś troglodyci nie przejęli władzy…


— Jeszcze tak szczerze, to nie zdziwiłbym się, jakby to te Twoje partyjne baranki, jakby to w ich chorych głowach zalągł się taki pomysł — Leszek był szczery z bratem…

— Ale Oni??? Europejczycy pełną gębą?? Wycierający sobie Unią Europejską każde zdanie, każdy przecinek — to się cholera w głowie nie mieści, wybacz Jarku, to jakiś koszmar na jawie — nie miał sił już nawet mówić o tym.

— Współczuje Ci być opozycją w tym czasie, to musi być jakaś mordęga, nic nie możesz za bardzo zrobić oprócz wyciągnięcia milionów ludzi na ulicę, myślę, że wtedy by się opamiętali.


— Jeśli już o tym mówimy — Jarek jak zawsze kuł żelazo, póki gorące — kiedy mogą ponieść w końcu konsekwencje tego wszystkiego? — Leszek nawet nie był w połowie świadom, jak odpowiedź na to rzucone, niby mimochodem pytanie, interesowała Jarka.


— Brutalnie Ci powiem Bracie — dopóki rządzą, mają większość parlamentarną i Prezydenta, i są po słowie, choć nawet nie wiadomo czy się lubią czy tylko szantażują… to są niestety bezpieczni — wziął głęboki oddech, sam nie wierząc w to, co mówi — Nawet jakby Unia nas wyrzuciła, a będą rządzić dalej, to są bezpieczni.

— A widać, że robią wszystko, żeby już uczciwych wyborów nie było…

— Współczuję Ci bardzo, bo ja już przecież nie żyję w sumie — podsumował ten wywód tak pesymistycznie, jak tylko można było w tej sytuacji.


— Są bezpieczni, chyba że — zawiesił głos.

Jarek nastawił uszu żywotnie zainteresowany tematem z powodów, o których Leszkowi się nawet nie śniło…


— Chyba że Leszku… dokończ — ponaglał brata…

— Chyba że miliony ludzi wyjdą na ulicę i ich zmiotą.


Oby nie — pomyślał Jarek, który tak jak i Leszek widział tu słabą część planu, choć patrzyli z dwóch zgoła przeciwnych perspektyw.

03.2014 Warszawa Nowogrodzka

— Jojo — Jarek po wczorajszym powrocie z „gór” był bardzo niespokojny.

Pani Basia zrobiła mu melisę, ale to nic nie dało…


— Trzeba działać, a nie jakieś melisy, wszystko jeszcze można zrobić — Jarka ten niepokój jak zawsze napędzał do działania.

— Tak Szefie?

— Miliony ludzi na ulicach, mówi Ci to coś?


— Niestety, po tym wszystkim, co Szef chce zrobić, to raczej pewne.


— Patrząc realnie na to wszystko, co Szef chce zrobić, zadzieramy praktycznie z każdym i może by to jakoś pomału przeszło, po kolei…

— Ale my mamy to zrobić naraz, na wszystkich frontach, łamiąc prawo w wielu punktach…

— A niech się ktoś zawaha, nie wytrzyma ciśnienia, zdradzi albo zda sprawę z konsekwencji…

— To wszystko są tylko ludzie Szefie…


— Mają rodziny, mężów, żony, kochanki i kolegów z pracy… słupki nam rosną, ale nie wszyscy nas przecież będą kochać.

— Przepraszam za ten minorowy ton, ale to tylko głos rozsądku… to się może Szefie nie udać… i … zadrżał mu trochę głos — wylądujemy w więzieniu.


Jarek nie do końca po Joachimie spodziewał się tych słów, ale widział w nich autentyczną troskę, nie było to czcze gadanie, Jojo był mądrym i piekielnie inteligentnym człowiekiem, dlatego był tutaj, gdzie był…


— Wiesz przecież Jojo, że aby to wyszło, musimy zrobić to wszystko szybko i naraz, wykorzystać efekt zaskoczenia, zanim się połapią i zorganizują, tłumaczyłem Ci przecież…

— Wiem, Szefie, ale mamy tu dziurę, musimy to jakoś osłonić…


— Dobra, zwołuj na jutro burzę mózgów, spokojnie przecież coś wymyślimy, jest jeszcze trochę czasu… — Jarek widział w tym wszystkim tylko po prostu brakujący element planu, który trzeba uzupełnić.


Jak puzzle.

07.2014 Warszawa Nowogrodzka

— Jojo musimy pomyśleć już o tym nowym prezydencie…

— Pogoń tam tych swoich ułanów, fachowców od umysłów co to tam na nich wydajemy te straszne pieniądze… — zaczął Jarek


— Pogoniłem Szefie.

— I co?

— I wyszedł nam zięć idealny — roześmiał się Joachim.


— Kto? — Jarek mało orientował się we współczesnych terminach socjologicznych.

— Zięć idealny, czyli gość, którego każdy powyżej pięćdziesiątki chciałby za zięcia, a każdy poniżej chciałby nim być…

— No i musi być mężczyzną, takie czasy jeszcze w Polsce, baba na prezydenta się jeszcze nie nadaje…


— Ale na szczęście mamy takich kilku zięciów u nas okazuje się…

— Oczywiście muszą mieć żony, przynajmniej jedno dziecko też, żeby ładnie w telewizji wyglądało. i wiadomo, kochanek lepiej, żeby nie było.


— Mówiłem, toż to Ty. — zaśmiał się Jarek, dziś wyjątkowo w dobrym humorze.

— Szefie… — westchnął Jojo.

— Oprócz Ciebie oczywiście — Jarka trzymały się dziś trochę żarty — dawaj tak już na serio — uśmiechał się dalej.

— Zresztą z pierwszego szeregu to niebezpiecznie, mógłby nam delikwent za bardzo urosnąć.


— Szukałem Prezesie niżej, dalej, choć fachowcy mówili, żeby nie schodzić poniżej posłów i senatorów, bo możemy nie zdążyć, wypromować gościa od jakiegoś zupełnego zera…

— No i zostali jeszcze europosłowie… — Joachim wyciągnął notatki.

— I tak… tam jest takich dwóch no i pięciu wśród posłów.

— Tu proszę, są nazwiska — podał Prezesowi karteczkę.

— Oooo… dobre wybory Jojo.

— No to zobaczmy, którzy się ostaną w praniu — tak między Bogiem a prawdą jarek już miał wytypowanego swojego kandydata na kandydata…

08.2014 Warszawa Nowogrodzka

Od kilku dni w szeregach Partii wrzało.

Prezes niedługo miał wskazać kandydata Partii na Prezydenta, a z nikim nie rozmawia…

Jest w Partii od zawsze kilku tzw. murowanych kandydatów, oczywiście w przypadku, jeśliby Prezes nie chciał sam zostać Premierem lub Prezydentem, ale wszyscy znają zasady.

Prezes od lat ma takie same, wypuszcza próbne balony, określa, mniej więcej kogo by widział na stanowiska i czeka…

Ci nowi, słabsi, głupsi, ambitni za bardzo wtedy się wysypują.

Podpuszczeni przez dziennikarzy, złapani na korytarzu w TV lub zajęci własnym ego, wystarczy czasem, że nawet po prostu nie wykluczą, że są zainteresowani i już… po nich.


Od lat zasady są takie same a i tak ludzie się nabierają…

W tej partii ludźmi ambitnymi, ludźmi, którzy mają czelność sami orzekać o swojej przyszłości, partyjne piekło jest wybrukowane…

Tym razem Prezes, odpaliwszy swój stary sposób, czekał inaczej…

Nic nie mówiąc nikomu, czekał i trzymał kciuki za gościa o którym myślał.


Razem z najbliższym współpracownikiem, który z wiadomych względów nie pchał się na urząd, czekali, co zrobią wytypowani potajemnie kandydaci.

Prezes oględnie jak zawsze przedstawił swoje wymagania, rozpuścił wici, postawił od razu na młodych, aby to lepiej wyglądało i przy okazji odsiał starych „murowanych kandydatów” i czekali…


Z siódemki, którą mieli na uwadze w tzw. „szerokiej kadrze”, trzech wysypało się na samym początku, czwarty trochę później.

Piąty wyleciał po bliższym przyjrzeniu się jego życiu rodzinnemu, powiedzieć, że prowadził się amoralnie to nic nie powiedzieć…

Z pozostałej dwójki jeden w ogóle się nie domyślił, że to o niego chodzi…

Co niby dobrze o nim świadczyło, ale jednak powinien, więc odpadł…


Został jeden…

08.2014 Warszawa Nowogrodzka

— Szefie chyba mamy — Jojo wpadł uśmiechnięty do gabinetu.

— Kogo?

— Zięcia — na karteczce od fachowców, którą trzymał, było jedno nazwisko.

— Aaaa daj… tak jak myślałem, jakbym nie wiedział takich rzeczy, to bym tu tyle lat nie siedział…


— I ty też byś tu nie siedział… — Jarek był wyraźnie ukontentowany wyborem fachowców, w końcu był taki sam jak jego…

Czyli polityczny stary nos nie był taki najgorszy w tych zwariowanych czasach.

— Wiem Szefie, ale trzeba było.

— Tak… już dobrze Jojo…

— Upewniliśmy się, że dobrze robimy — trzeba już dmuchać na zimne, to jeden z ważniejszych elementów naszego planu przecież jest

— Dawaj go na jutro, tego miglanca — już się nie mógł doczekać.

08.2014 Warszawa Nowogrodzka

— Panie Prezesie Adrian do Pana — Pani Basia była zaskoczona wizytą jakiegoś szeregowego europosła w tak gorącym okresie.


— Ja rozumiem, że Prezes wezwał, ale krótko i na temat proszę, mamy tu dziś urwanie głowy, nie mamy czasu na Wasze sprawy teraz — Europa ze swoimi problemami zawsze była daleko od Pani Basi.

— Dzień Dobry Panie Prezesie, witaj Joachimie. — Adrian raczej rzadko tu bywał, więc wszedł niepewnym krokiem.


— Siadaj Adrian — Prezes z marsową miną i niezwykle poważny Joachim skinęli głowami

Nie zapowiada to nic dobrego — pomyślał Adrian — oczywiście niepoinformowany wcześniej ani o celu wizyty ani o temacie rozmowy — stary numer Prezesa…


Praktycznie całą drogę z Krakowa robił rachunek sumienia.

O co może chodzić Prezesowi… głosował, jak trzeba, latał do tej Brukseli sumiennie, tym bardziej że można było przyrobić na biletach lotniczych, nie wychylał się za bardzo, trzymał się, jak to mówili po Smoleńsku — kursu i ścieżki…

Już raz myślał, że jest wysoko, że Pana Boga za nogi złapał i że teraz to tylko do przodu… Wtedy, kiedy był ministrem w kancelarii u Lecha Prezydenta…


Jakby nie to, że dużo ludzi zginęło w katastrofie, a potem w wyniku dziwnych przetasowań i rozłamów odeszli następni a Prezes w nagrodę za lojalność rozdawał dobre miejsca na listach, to by się nie załapał nawet na ten europarlament i zostałaby mu uczelnia, a to ciężka harówka jednak…


Ale się udało i siedział sobie w ciepełku brukselskim, dorabiał na boku trochę w prywatnych uczelniach, oszukiwał delikatnie na hotelach, biletach i delegacjach, ale …

Do cholery wszyscy tak robili. Chociaż z Prezesem nie ma żartów, co wolno wojewodzie, to wiadomo… nie jakiemuś przypadkowemu europosłowi z trzeciej ligi.


Hmmm… bo to chyba nie chodzi o ten żart TV Kraków, jak go wkręcali, czy czuje się na siłach, czy to o nim Prezes mówił w kontekście kandydata Partii na Prezydenta, cholerni złośliwcy, jakby nie wiedzieli, jak to się u nas w partii odbywa — Adrian akurat doskonale rozumiał zasady „gry” Prezesa.


Jeszcze Prezes nieszczęśliwie tak to określił, że pasowałem jak ulał.

Ileż można się wić i mówić, że jak stawia na młodych, to jestem za stary, a jak na wykształconych to z moim doktoratem jestem za mało wyedukowany…


Młodych profesorów przecież u nas nie ma, za mądrzy są, żeby się tu pchać i dać sobą pomiatać.


— Co tam Adrian u Ciebie słychać? — Prezes zaczął najłagodniej jak tylko potrafił.

— Dziękuję Prezesie, wszystko w porządku — Adrian jednak czuł przez skórę, że nie został tu wezwany na pogawędkę.

— Dla Ciebie może w porządku, ale my tu słyszymy różne opinie…


Adrianowi pot spłynął po plecach…


— Panie Prezesie ja rozumiem, te delegacje, że niby jeżdżę na partyjne spotkania.

— Jakie delegacje, jakie spotkania? — nie o to nam chodzi, prawda Jojo? — Jarek skinął głową w kierunku Joachima.

— No te hotele co je wynajmuję na koszt europarlamentu… — brnął dalej Adrian w samokrytykę.

— Człowieku, jakie hotele, co mnie to obchodzi — Prezes zaczął się delikatnie irytować — ogólnie pytam, co tam u Ciebie?

— To już nie wiem, z tym Prezydentem w TV Kraków to ja naprawdę żartowałem — pogrążał się dalej Adrian — ci cholerni dziennikarze.

— No właśnie, to już jesteśmy bliżej tematu Adrian — Prezes nareszcie nawiązał do tego, co mówi europoseł.


No to kurwa ładnie wpadłem, ciekawe czy może mnie wyrzucić z tej Brukseli? Chyba nie.

Ile lat w tym parlamencie jeszcze? 2015 2016 2017 2018… cztery… spokojnie, choć trzeba będzie trochę oszczędzać już — przelatywało Adrianowi przez głowę z szybkością karabinu maszynowego.


— Panie Prezesie, czyli chodzi o coś związanego z tematem Prezydenta? — Adrian pomyślał, że mleko i tak się już rozlało — pytali mnie w TV, co miałem powiedzieć, skoro Pan Prezes sam to jakoś tak określił, że niechcący pasuję.


— Ja tam swoje miejsce w szeregu znam — skulił się na krześle gotów wysłuchać połajanki.

— I całe szczęście — odezwał się w końcu Jojo

— Otóż to — Prezes przestał w końcu robić marsowe miny.


Adrian już całkiem zgłupiał… czego oni ode mnie chcą? Czuł się jak student na egzaminie, zapomniał już, jak to jest, od lat to on egzaminował studentów.


— Znasz swoje miejsce, powiadasz — Prezes się pochylił — to gdzie się widzisz za 5 lat? — poleciał starą sztuczką rekruterów.

Kurwa, mają mnie… tu nie ma dobrej odpowiedzi — Adrian zaczął panikować.


— Za 5 lat? — nie wiem, co ja tutaj mam do gadania — Adrian miał autentyczną pustkę w głowie — za 5 lat będę tam, gdzie Pan i Partia wskaże — resztki instynktu samozachowawczego wzięły górę. W końcu Adrian był wychowywany w tradycyjnej katolickiej rodzinie, przywykły do posłuszeństwa starszym.


— Dobrze — Prezes był wyraźnie zadowolony…

Wiedzieli z Jojem o konserwatywnym wychowaniu Adriana, ale te europarlamenty, życie wśród tych birbantów z Europy, te ich niemoralne zarobki, mogły złamać każdego.

Iluż młodych biednych katolickich pszenno-buraczanych przypadkowych europosłów złamały i przekabaciły na diabłów — takiego diabła nie potrzebowali.

— Będziemy Cię potrzebować może na innym odcinku — zaczął Jojo, gdzie lepiej przysłużysz się Partii i Polsce.


— Zarobki nie te, ale są inne plusy — kontynuował.

A jednak — pomyślał Adrian — chcą mnie udupić.

To pamiętliwe szuje są jednak, jeden mały żarcik o prezydencie. Kurwa!


— Nie rozumiem, o co może chodzić, myślałem, że dobrze służę Partii w europarlamencie, nie przeszedłem do Zbyszka, co więcej, doniosłem, komu trzeba, że knują.

— Jestem lojalny, zatrudniam tych niby doradców na etatach w nas w biurze, choć nigdy ich w życiu na oczy nie widziałem — Adrian desperacko ale i logicznie się bronił.


— Co zrobiłem nie tak Panie Prezesie? — brzmiało to już płaczliwie raczej.

— Właśnie wszystko zrobiłeś tak Adrianie, dlatego chcemy Cię awansować — Prezes patrzył mu przenikliwie w oczy jak to on potrafił.

— Jak awansować, jak wnioskuję, że jednak poza europarlamentem, to niby gdzie? — Adrian pogubił się już całkiem.


— Oj, nie bądź taki skromny — Jojo nie chciał bynajmniej podbijać ego Adriana — ale wiedział, że ten zaraz swoją głupotą i jak to się za cara mówiło „marnym pojmowaniem istoty rzeczy” przekreśli swoje szanse raz na zawsze…


— Prezes bierze Cię pod uwagę jako kandydata Partii na Prezydenta człowieku — postanowił pchnąć sprawę, zanim się wysypie.


— Co? Mnie? — dla Adriana to była już jawna prowokacja — weź tu, teraz, zaprzeczaj czemuś, o czym marzyłeś nieśmiało przez lata będąc ministrem w Kancelarii, w Pałacu Namiestnikowskim niemal dotykałeś i lizałeś jak lizaka przez papierek — pomyślał.

Zaprzeczać to sobie można swobodnie dziennikarzom na korytarzu, ale tu siedzisz na Nowogrodzkiej a naprzeciw Prezes, przecież zaraz się zorientuje, że kłamię — panikował.


— Gdzieżbym tam ja Panie Prezesie, tylu godniejszych, a najbardziej przecież Pan Prezes powinien dokończyć dzieło Brata — postanowił się ratować i poleciał partyjną nowomową.

— Adrian do jasnej cholery wszystko rozumiem, ale nie jesteśmy w telewizji. Przeszedłeś sito i naprawdę się poważnie nad Tobą zastanawiamy — zaczął się irytować Jarek.


— Wiesz dobrze, że ja nie jestem wybieralny, szukamy kogoś mniej więcej takiego jak Ty, ale bardziej jednak odważnego, prawda Jojo?


— Ja jestem odważny, Panie Prezesie, bardzo odważny — Adrian z nerwów już nie wiedział, co mówi… — pamięta Pan, w dniu katastrofy wykazałem się raczej odwagą, to nie było ani łatwe, ani legalne przecież a nie wahałem się… pomogłem.


— Oooooo- czegoś nie wiem chyba — pomyślał Jojo.


— Wiem, pamiętam, ale jest jeszcze jedna cecha, która będzie najważniejsza dla nas, jeśli mam Cię faktycznie na tego prezydenta namaścić.

— Tak Panie Prezesie? — Adrian zaczął jednak nieśmiało wierzyć, że to dzieje się naprawdę: )))

— Posłuszeństwo jak Ojcu. to nieważne, że idziesz na swoje… Ojcu się nie można przeciwstawić, do końca życia jest Twoim Ojcem.

— Nie mogę powiedzieć, wtedy po katastrofie dałeś dobre świadectwo,

— Może dlatego tu dziś jesteś — Prezes robił się coraz bardziej poważny.

— Ojcu się nie można przeciwstawić — pomyślał Adrian — te słowa wpajane mu od dziecka przez surowego Ojca dźwięczały mu zawsze w uszach, jak z Tatą rozmawiał.


— To jasne Panie Prezesie, tak zostałem wychowany, nie można i tyle — emocje buzowały w biednym Adrianie — może oni jednak tak na serio???

— A Pan przecież dla mnie jak Ojciec a to taki zaszczyt, że do końca życia będzie Pan miał moją wdzięczność i całej mojej rodziny — dokończył, już tak naprawdę emocjonalnie rozbity do cna.


— Dobrze — Prezes wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć — oczywiście nikomu na razie ani słowa.

— Idź już — dał znak, że kończy rozmowę.


— Oczywiście Panie Prezesie — Adrian, wstając i żegnając się z Prezesem, poczuł się jakoś godniej, pierwszy raz w życiu naprawdę doceniony.

Choć oczywiście do końca w to wszystko nie wierzył.

Szeroko uśmiechnął się do Joachima, podając mu rękę, jednak Jojo nie odwzajemnił uśmiechu.


No co jest kurwa, może sam chciał kandydować i mu Prezes nie dał? — w takim wypadku człowiek wszystko interpretuje na własną korzyść.


— Do widzenia Pani Basiu — odważniej już powiedział do zdziwionej sekretarki. Zdziwionej, bo ostatnio nie słuchała, co tam mówi się za ścianą, a dzisiaj się przysłuchała.

— No to niezły eksperyment nam się szykuje — pomyślała.

— Do widzenia Panie Pośle — odpowiedziała machinalnie.


Co ten Prezes??? Oszalał? Jego? Tego? Takiego? — pomyślała z niedowierzaniem.

11.2014 Warszawa Nowogrodzka

— Szefie, złe wieści — Pani Basia jak zwykle była pierwsza na posterunku.

— Tak Pani Basiu? — Jarek wolałby od jakichkolwiek wieści jednak herbatę na dzień dobry.


Ten Donek to chyba naprawdę się przeniesie do tej Brukseli — to w zasadzie potwierdzone…

Hmmmm — ciężko w to uwierzyć, że dają Polsce coś takiego — co też on musiał tej Merkel obiecać sprzedawczyk jeden.

— Jeszcze będą nam wmawiać, że to dobre dla Polski — zdenerwowały go te wieści bardzo.

Proszę mi tu poprosić Joachima i Antoniego — powiedział do wychodzącej Pani Basi.


— Panowie — zaczął Prezes — wiadomo kto tam będzie za tego ryżego sprzedawczyka u tych złodziei w rządzie? Ewka, tak jak mówią?

— Tak Prezesie, Ewka — Jojo jak zwykle wiedział wszystko.

— To chyba dobrze — Prezes ni to zapytał, ni to stwierdził.

— Niby tak, nie ma takiego posłuchu, jak On, ale wiadomo to… może nosi buławę w torebce? — Jojo zaczął — uśmiechnęli się wszyscy.


— Co piszemy w gazetach na Węgry? Taki faszyzm tu wprowadzał a teraz co? Nagle w Unii został Prezydentem? — Jarkowi nie pasowało to do układanki.

— Nie musiał zostawać przecież to my decydujemy co jest w gazetach.


— Niby tak, ale — Jojo był jednak najbardziej praktyczny z całej trójki. —

Zwiększy nam to koszty, bo teraz to już będzie całkiem wirtualny świat.


— Dotychczas przerabialiśmy w zasadzie tylko Polskę, reszta tylko pojedyncze zdania.

— Udźwigniemy — zakończył temat Prezes.


— Antoni co tam na froncie? Nie pokazujesz się ostatnio za często — Jarek dawno nie widział swojego naczelnego kapłana religii smoleńskiej.

— Zgodnie z planem, idziemy na całość… wiadomo — Antoni dumnie wyprężył pierś


— Uważaj trochę, nawet opary absurdu mają swoje granice, a to, co ja ostatnio słyszę, to przechodzi ludzkie pojęcie.

— Weź to trochę ogarnij, uporządkuj, odleciałeś już jak ten Tupolew.


To już przestaje być śmieszne czasami nawet — Jarek pomyślał, że mała reprymenda na otrzeźwienie dobrze Antoniemu zrobi.

12.2014 Węgry Hidvégardó

Jarek, jak co kilka miesięcy, przyjechał do brata. Zmęczony kierowca Antoniego, wypożyczony na tę okazję Pan Kazimierz poszedł spać, a Jarek mógł spokojnie usiąść z bratem przy kominku…


Docierało do niego pomału, choć nawet przed samym sobą nie chciał się do tego przyznać.

Cholera, lubię ten kominek Leszka bardziej niż cały mój pusty dom na Żoliborzu — odganiał tą natrętną myśl.


Pamiętał, na czym skończyli ostatnią rozmowę, na przerażającej wizji milionów ludzi na ulicach. Oczywiście przerażającej dla niego, dla Leszka bardziej była to przecież nadzieja, jaskółka powrotu do wolności Polaków, w jego fałszywym mniemaniu ciemiężonych przez coraz bardziej autorytarny rząd Donalda.


Biedny Leszek bowiem, dezinformowany przez brata na bieżąco specjalnie dla niego robionymi gazetami, odizolowany praktycznie od świata, skąd miał wiedzieć, że Donald został już Szefem Rady Europejskiej i przeniósł się do Brukseli.


A Polska, jego Ojczyzna, o którą tak się martwił, dzięki Bogu była normalnym praworządnym europejskim krajem, prymusem wśród nowych członków Unii Europejskiej i wzorem do naśladowania.

Była krajem nie bez wad oczywiście, rządzący nią już prawie ósmy rok ludzie się rozleniwili jak tłuste, zadowolone z siebie koty.


Co prawda w parlamencie jakiś sztukmistrz z Lublina, poseł, którego już nikt nie brał poważnie, ostrzegał, prosił i krzyczał.

Że Polska nie jest bezpieczna, że faszyzm i nacjonalizm, że trzeba się zabezpieczyć przed dyktaturą i takie tam bzdury.

Kto by go słuchał, jest XXI wiek, środek Europy, wariat po prostu…

Dyktatura… śmieszne.


Nie domyślali się, że wróg u bram, wróg z gotowym szatańskim planem, który może spełnić wszystkie te czarne wizje posła z Lublina i wysadzić cały ten spokój w powietrze.


No… może prawie gotowym…


— Pamiętasz Leszku, jak ostatnio rozmawialiśmy — Jarek po kolacji postanowił nie marnować czasu…

— Mniej więcej — Leszek aż za dobrze pamiętał, nie mógł spać od tych myśli.

— Liczyłeś na miliony na ulicach — Jarek wolał się upewnić, że mówią o tym samym.

— Zaczęło się? Nie było nic w gazetach, ale one wiadomo, są z opóźnieniem! — Leszek aż się uniósł w nadziei.

— Niestety nie — Jarek zgasił go szybko.

— Przekupili ich Leszku, taka jest prawda, przekupili ich.

— To co im do cholery dali takiego?

— Mówiłeś kiedyś, że coś tam dorzucili do każdego dziecka, czyli w zasadzie każdemu, tak?

— Tak właśnie — Jarek w swoim planie chciał wykorzystać stary pomysł.

Zapomniał o nim, ale burza mózgów spełniła swoją funkcję, ktoś pamiętał.

— I co tam jeszcze, przecież to chyba nie wystarczyło — załamał się trochę Leszek głupotą rodaków.

— A jak myślisz? — Jarek coś tam miał w tym segmencie planu a wiadomo, chciałby mieć więcej.

Niestety, a raczej dla Jarka stety na Leszka zawsze można było liczyć.

— No co tam… w sferze symboliki pewnie zaczęli podkręcać idee narodowe, to się zawsze w biedzie dobrze sprzedaje — Leszek zaczął cicho jak to on.

— Taaaaaaak — Jarek też był tego zdania, Mesjasz narodów kurwa, zawsze w tym kraju działa — pomyślał.

— Takie pewnie banalne, że wstajemy z kolan, ta wstrętna Unia chce rządzić jak dawniej Związek Radziecki, nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, ruscy zabili prezydenta, to akurat Ty, a raczej ja im zapewniam — dodał.


— Trochę zaczną zamykać ludzi nieważne czy winnych, czy niewinnych, to akurat telewizja rządowa zawsze przedstawi, jak trzeba, a ludzie lubią igrzyska, — A w tym zawistnym kraju ten, który coś ma. — kontynuował — to przecież musiał ukraść. Sam tak przecież kiedyś myślałeś, wytłumaczyłem Ci to ale ludziom nikt tego nie tłumaczy — dokończył myśl.


— Tak, tak pamiętam — Jarek notował w myślach monolog brata.

— Trochę ułatwień dla gospodarki, ludzie lubią sobie coś zakombinować. Jakiś mniejszy ZUS na początek, czy mieszkanie dla młodych za darmo albo chociaż półdarmo, ogólnie coś niby za darmo — choć reszta przecież za to zapłaci…

— Trafiłem z czymś?

— Prawie z wszystkim Leszku –Jarek był bardzo zadowolony z tej rozmowy — chciał się jakoś odwdzięczyć bratu.

— Może dajmy już spokój z tą polityką Leszku, porozmawiajmy może o tej Twojej książce, bardzo jestem ciekaw…

— Dobrze, porozmawiamy, ale skończmy jeszcze — Leszek tak jak brat, był jednak skażony polityką — wiesz, co Ci powiem?

— Przerażające to jest, co mi mówisz i to, co czytam w tych gazetach…

— Że? Że co? — Jarek się zaciekawił.

— Normalnie to by się człowiek w takiej sytuacji zastanawiał czy nie emigrować, jakbym nie był oczywiście żywym trupem na emigracji… — mimo powagi chwili zażartował.

— Przestań tak mówić, ale co powiedziałeś wcześniej? O tej emigracji? — teraz dotarło do Jarka.

Że w sumie to rządzącym na rękę, taka emigracja.

— Dlaczego?

— Emigrują przeważnie Ci mądrzejsi, ale jednocześnie wygodni, ci, którzy się duszą się w takich klimatach i stwierdzają, że życie ma się tylko jedno i szkoda je spędzić w oparach faszyzmu — to mniej więcej miałem na myśli wcześniej — Leszek wiedział, co mówi — i przypominają sobie, że mieszkamy w Unii Europejskiej, wolność przepływu osób, towarów i usług.

— A to z punktu widzenia rządzących, zwłaszcza w sytuacji, kiedy mogą pojawić się miliony na ulicach — świetna sprawa… — Leszek jeszcze nie skończył.

— Dlaczego?

— Bo połowy ludzi demonstrujących na ulicach — już by nie było w kraju.

Leszek — jesteś genialny — pomyślał Jarek i strasznie żałował, że nie mógł z radości w tym momencie uściskać brata.


Ale kto by na nas pracował? — kołatało mu się w myślach — przecież zawsze się tak mówiło.

Ale z drugiej strony… baba z wozu koniom lżej…

02.2015 Warszawa Nowogrodzka

— Jak tam idzie naszemu zięciowi Jojo? Tzn. pardon… Twojemu: ))))) Ty go wymyśliłeś z tymi Twoimi macherami od głów przecież — zażartował Prezes.

Kurwa, lepiej niech wygra, skoro teraz to ja go wymyśliłem… — pomyślał Jojo, który przetrwał już niejedne powyborcze czystki w Partii ale zawsze się jednak obawiał, że powyborcza miotła Prezesa dotrze i do niego.


— Bardzo dobrze Panie Prezesie, jeżdżą po Polsce tym autobusem i to chyba działa… rośnie nam bardzo i dobrze.

— Wygląda na to, że te barany od Bronka uwierzyli, że mu się należy żyrandol dożywotnio i nic nie robią — ciągnął dalej.

— Jak to nic nie robią? W ogóle? — Prezes był zdziwiony i jednocześnie zaniepokojony…

— Serio, serio Prezesie, praktycznie w ogóle. Jakieś pozorowane ruchy, siedzą i nic nie robią — Jojo też tego nie rozumiał.

— Chyba się tam jeszcze troszkę poprztykali, mały pałac z dużym i cisza.

— Wygląda na to, że mają nas za nic, buce jedne — jeszcze zobaczą — Jarek był oburzony.

— A kto tam u nas się wyróżnia, komu się chce najbardziej? — Jarek jak co

— Dobrze sobie radzi ta Beata, co ją daliśmy Adrianowi na szefową kampanii…


— Beata? Ta gdzieś tam ze wsi, z południa?

— Tak właśnie, ale zobaczymy jeszcze czy czegoś tam nie położy, ale generalnie wydaje się być dobrą organizatorką…

— Daj ją do chłopaków tych Twoich macherów od głów, niech ją sprawdzą — Jarek pomyślał, że nie zaszkodzi już pomału myśleć o kandydacie na Premiera.

— Czy ona nie ma czasem syna, co się uczy na księdza? — Jarek pomimo wieku pamięć dalej miał bardzo dobrą.

— Tak

— No to byłoby dobrze — taki bonusik do naszej ramki — Prezes się ucieszył.

02.2015 Węgry Hidvégardó

Leszek zabijał czas inaczej niż Marylka…

Ponieważ bał się wychodzić na zewnątrz, na tej przymusowej emigracji udał się jeszcze na emigrację wewnętrzną, niechcący wyszła taka konstrukcja jak rosyjska matrioszka…

Pisał książkę o swojej prezydenturze i drodze do niej.


Był w końcu uczestnikiem arcyciekawych wydarzeń z najnowszej historii Polski, niejednokrotnie miał na nie wpływ, czasem znaczący…

Ludzie, którzy w wielu wydarzeniach uczestniczyli razem z nim, wielokrotnie już przedstawiali swój punkt widzenia w różnego rodzaju publikacjach, czy to artykułach prasowych, czy oczywiście książkach.


Jemu nigdy nie było z pisaniem po drodze, a to nie miał czasu, a to nie wypadało. W końcu urzędujący minister, szef NIK u czy Prezydent nie będzie się trudnił pisaniem i redagowaniem książek, ma na głowie inne rzeczy.


Więc teraz, mając czasu pod dostatkiem i jeszcze więcej przemyśleń, postanowił w końcu, jak to się mówi, „skrobnąć coś własnego”

Ileż można grać w przywiezioną kiedyś przez Pana Kazimierza PlayStation.


Choć można, można…


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.