E-book
20.48
drukowana A5
34.27
Poezje

Bezpłatny fragment - Poezje


Objętość:
71 str.
ISBN:
978-83-8189-629-0
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 34.27

Wiersze różne

1831

W dzie­jów księ­dze — pył, atom… lecz biją zeń luny

Jak ongi z Moj­że­szo­wych krza­ków go­re­ją­cych:

Każ­de ser­ce ma żary bly­ska­wic pło­ną­cych,

Każ­de ra­mię uku­wa wnet czy­nu pio­ru­ny.


W śmierć idą­cych ty­ta­nów sze­re­gi mę­czen­ne

Krwa­we pier­si jak kie­lich nio­są oł­ta­rzo­wy.

Woń krwi, dymu i pro­chu… Orzeł Srebr­no­gło­wy

Już na wol­nych sztan­da­rze gra sur­my pro­mien­ne.


Ta­kie wiel­kie po­sta­cie z brą­zu, spi­żu, sta­li —

Jak­by daw­nych gro­bow­ców pod­ziem wy­lud­nio­ny
Stał ry­cer­skie za­stę­py na wsze Pol­ski stro­ny…


Świt wol­no­ści na zie­mi Ja­gieł­łów się pali!
Błysk pro­por­ców… ka­ra­bel… skrzy­deł i ki­ry­sów…
I na Chro­brych ko­ro­nie świe­ży laur cy­pry­sów.

Bądź ty mi dobrym

Bądź ty mi do­brym — zejdź ser­cu mo­je­mu

Ja­śnią po­dob­ną cie­płu sło­necz­ne­mu

— Bądź du­szy mo­jej mo­rzu burz­li­we­mu

Ko­ją­cą ci­szą wpół­sen­nej za­to­ki,

Zwar­tej ła­god­nie gór kwiet­ny­mi sto­ki…


Bądź ustom moim jak tru­nek mi­ło­sny,

Po któ­rym ser­ce skwi­ta kwia­tem wio­sny!

Bądź ustom moim słod­ki i li­to­sny…

I na te usta, do twych ust tę­sk­nią­ce,

Kładź się jak rosy na­po­je rzeź­wią­ce!


Bądź oczom moim cza­rem wi­zji sen­nych,

Wy­przę­dłą ba­śnią mi­ra­żów pro­mien­nych,

Won­nym pą­ko­wiem zie­le­ni wio­sen­nych

Opleć mi du­szę jak urocz­ne zie­le,

By w ślad stóp mo­ich cho­dzi­ło we­se­le…

Biesiada miłosna

Z czerwonych malw krojone usta wciąż niesyte

Krzyczą prośbą o rozkosz. Już spadło warg piekło,

Słodkie usta kochanka i swą żądzą wściekłą,

Sycą słodką tęsknotę… jak winem upite…


W jakiejś tajnej umowie — pragnienie powlekło

Związane usta dwojga, beznamiętnie wpite,

Siebie tylko pragnące… mdlejące zachwytem,

Zanim echo — rozstania słowa nie wyrzekło.


Omdlałe śpią w rozkoszy rubinowe usta…

Odarte z swej tęsknoty sprężyste ramiona,

O rozkoszy najmędrsza, bądź błogosławiona!


Pijany szał bachancki — przepiękna rozpusta!

I pragnienie co kładzie na płomienne szale

Pocałunki, jak ciężkie czerwone korale…

Cienie

Idź­cie z mej du­szy — idź­cie dro­gą mlecz­ną
Po gwiazd go­ściń­cu — a na wa­sze gło­wy
Deszcz niech upad­nie — won­ny, ja­śmi­no­wy
Bu­dząc ka­pe­lę dźwię­ków nad­po­wietrz­ną.

Idź­cie z mej du­szy w kra­inę ba­jecz­ną,

Bo, raz umil­kł­szy, wasz śpiew be­ze­cho­wy
Ów łuk przy­mie­rza ro­ze­rwał tę­czo­wy,

Łuk, co był rzu­con w mą du­sze sło­necz­ną.

Dziś du­sza moja jest ci­chym gro­bow­cem,

Wy jak mo­ty­le w gro­bow­cu zbłą­ka­ne
Ra­ni­cie skrzy­dła o gra­ni­tów ścia­nę.

Idź­cie więc, Cie­nie, chło­nąc blask i wo­nie,

Bo tu ko­lum­na tyl­ko grom­nic pło­nie
I dym ka­dzi­deł wo­nie­je ja­łow­cem…

Cieniem byłeś ty dla mnie

Cie­niem by­łeś ty dla mnie, bla­dym, wą­tłym cie­niem.

Jak kwiat w wo­dzie od­bi­ty, tra­cąc woń, ko­lo­ry,

Żywe­go tyl­ko kwia­tu ma ni­kłe po­zo­ry —

Tak w twych oczach oczu in­nych szu­ka­łam wspo­mnie­niem.


O mi­nio­nym śnie by­łeś dla mnie tyl­ko śnie­niem

I przy to­bie me my­śli, błęd­ne me­te­ory,

Tę­czą wspo­mnień bar­wi­ły ów kwiat róż­now­zo­ry,

Ów kwiat żywy wciąż we mnie — któ­re­goś ty cie­niem.


I cza­sem żal mi cie­bie, bo ci je­stem dłuż­ną.

Żary du­szy twej pa­dły na opo­kę twar­dą.

I cza­sem żal mi cie­bie, żeś nie po­szedł z wzgar­dą,

Żeś nie po­szedł ode mnie ty, kar­mion jał­muż­ną!

Tyl­ko zo­stał gdzieś w głę­bi twej po­kor­nej du­szy

Jak ślad bi­cza, pręg krwa­wy od krwa­wych ka­tu­szy.

Ciszy, ach ciszy!

Ci­szy, ach ci­szy! Daj mi two­je dło­nie,

Błę­kit­ne świa­tłem, ochło­dzo­ne rosą —

Jak kwia­tem nimi opleć moje skro­nie,

Niech mi sen, spo­kój i chłód nocy nio­są.


Ci­szy, ach ci­szy! Wło­sów falą zło­tą
Przed moim wzro­kiem skryj ust twych po­ża­ry…
Bądź dziś po­są­gom po­dob­na mar­two­tą,

Bądź dziś uro­kiem nie do­tknię­tej cza­ry.

Chciałabym, z tobą …

Chcia­ła­bym, z tobą po­szedł­szy w za­świa­ty,

Wtu­lić się w ja­sność ja­kiejś bia­łej cha­ty

I wszyst­kie słoń­cu skra­dzio­ne uśmie­chy

Wpleść w mięk­kie zło­to jej żyt­nia­nej strze­chy;

I w ta­kiej cha­cie, od­cię­tej od sio­ła,

Po­jąc sic ci­sza, roz­la­na do­ko­ła,

I pa­trząc co dzień na wsta­ją­ce zo­rze,

Czuć w du­szy wła­snej to Kró­le­stwo Boże

Wiel­kiej mi­ło­ści — i czuć przy swej gło­wie

Twa gło­wę pięk­ną jak mło­dość i zdro­wie…

I za­po­mniaw­szy, czym wpierw było ży­cie,

W za­cza­ro­wa­nej swej du­szy błę­ki­cie

Prząść z nie­skoń­czo­nej ką­dzie­li Wiecz­no­ści

Nić pro­mie­ni­stą Wia­ry i Mi­ło­ści.

Cmentarz

Twar­do po­snę­li i nie wyj­dą w pole,

Choć dzwo­nią sier­py wśród zło­tej ku­rza­wy,

A dziew­ki idąc wzdłuż świe­tla­nej ławy
Wian do­żyn­ko­wy przy­no­szą na czo­le.


Po­snę­li w krzy­żów trój­ra­mien­nym kole,

Wśród ja­gód kra­sy, mię­ta won­nej tra­wy,

Gdzie gwiezd­no­oki kwit­nie mlecz zło­ta­wy
I pach­ną kwia­ty w cmen­tar­nia­nym dole.


 Kra­sną opoń­czę i po­jas czer­wo­ny

Wło­żo­no gaz­dom na ostat­nie świę­to.

Nad nimi tra­wy pach­ną rutą, mię­tą.


Dymy się z cha­łup wlo­ką na za­go­ny
I pa­trzy na nich po­przez Car­skie Wro­ta
Prze­czy­sta Maty, Bi­zan­tyń­ska, Zło­ta.

Czasem ma dusza

Cza­sem ma du­sza jak­by świetl­na gro­ta

Go­do­wych świa­teł nie­ci krąg ol­brzy­mi.

I mar wy­gna­nych wra­ca rój piel­grzy­mi,

Przez uma­jo­ne wra­ca zie­lem wro­ta.


Wcho­dzą­cych wita gędź­ba lut­ni zło­ta,

W stru­ny ude­rzył ktoś kwia­ta­mi wio­sny,

I gra­ją wszyst­kie, gra­ją hymn mi­ło­sny,

Gra­ją jak słoń­ca za­wrot­na piesz­czo­ta,


Gra­ją za­klę­tym w dźwię­ki aro­ma­tem

Łąk po­ko­szo­nych — i niw kło­śnym gwa­rem,

Szu­mem rzek ja­snych — nad­brzeż­nych szu­wa­rem,


Kra­są mo­ty­li — bzów zro­szo­nych kwia­tem.

Gra­jąc mi, nio­są za­pach le­śnej głu­szy
I wszyst­kie wo­nie mej dziew­czę­cej du­szy.

Daj mi sny twoje

Daj mi sny two­je — daj ten sen skrzy­dla­ty

O mnie prze­śnio­ny — ja chcę du­szę wła­sną

W jego zwier­cia­dle uj­rzeć ci­chą, ja­sną,

Roz­ko­ły­sa­ną jak mgły srebr­nej kwia­ty.


Wpro­wadź mnie jesz­cze w krysz­tal­ne za­świa­ty,

A tam, twą dło­nią po­ru­szo­ne smut­nie,

Niech się roz­dź­wię­czą wszyst­kie ści­chłe lut­nie

W ów akord na­gle ze­rwa­ny przed laty.


Wów­czas mnie uj­rzysz raz jesz­cze wy­śnio­ną,

Raz jesz­cze wszyst­kie po­ga­sić w ukry­ciu

Per­ły mej du­szy tę­czo­wo za­pło­ną

I jed­ną cud­ną dam ci chwi­lę w ży­ciu,

Chwi­lę je­dy­ną — bo po­tem w noc ciem­ną
Pój­dę, byś ni­g­dy nie spo­tkał się ze mną.

Dla M. J.

Ry­cer­skie i wy­smu­kłe masz kon­tu­ry cia­ła,

Ja­ko­byś sta­rych mi­strzów ży­wym była two­rem,

A wo­nie­jesz tak ste­pem, łą­ka­mi i bo­rem,

Pie­śnią wi­chrów — jak so­sna w słoń­cu roz­go­rza­ła.


Twa du­sza się w kur­han­nych du­mach roz­ko­cha­ła.

W bia­łych ko­ściach świe­cą­cych nad czar­nym ugo­rem,

W sen­nym jęku żu­ra­wim u stud­ni wie­czo­rem

W tę­sk­ni­cy się ste­po­wej twa du­sza zbłą­ka­ła.


Lecz nocą, gdy mie­sią­ca wzej­dzie sierp z opa­li

I wo­nie­ją wi­śnio­we roz­kwie­co­ne sady,

Śnisz pod oknem rzu­co­ne mi­ło­sne bal­la­dy.

I mło­de­go ry­ce­rza w szy­sza­ku ze sta­li,

I w zwar­tych jego ra­mion tu­lo­na ob­rę­czy,

Sen prze­śni­wasz swój cud­ny, sen pierw­szy mło­dzień­czy

Epitaphium

Czy nad Twą ło­dzią tak­że lśni­ły zo­rze —

Źre­ni­ce Boga w trój­kąt­nej opra­wie?
Czy łódź Twą tak­że w pian srebr­nej ku­rza­wie
Z pie­śnią trium­fu w dal po­rwa­ło mo­rze?


I czy Ci tak­że o zbyt wcze­snej po­rze

Po­ga­sły świa­tła, a w strza­ska­nej na­wie

     Tyl­ko zbłą­ka­ne wo­ła­ły żu­ra­wie?
Twe sny-żu­ra­wie bez­dom­ne w prze­stwo­rze.


Łódź Twa nad­pły­wa? Rzuć w nią ma­rzeń tę­cze,

Z łez tka­ne tę­cze — rzuć w nią — nie­chaj pły­nie
Z trum­ną Twej du­szy. W sza­fi­rów głę­bi­nie

Nie­chaj uto­nie — a przez fal ob­rę­cze

Raz jesz­cze uj­rzy, nim pad­nie w ot­chła­nie,

     Swej pierw­szej zo­rzy prze­ja­sne świ­ta­nie.

Epitaphium I

Dłu­gie czar­ne war­ko­cze wię­zio­ne w twej dło­ni,

W zło­cie ja­skrów ze­rwa­nych u le­śnej kry­ni­cy.

Roje bia­łych mo­ty­li — sznur kwiet­nych ja­bło­ni

— Pierw­szy urok upoj­ny dzie­wi­czej świe­tli­cy.


Do twych ko­lan się du­sza roz­mo­dlo­na kło­ni,

Śpie­wa­jąc ci po­kor­ny hymn ob­lu­bie­ni­cy,

Ów z łez pe­reł sple­cio­ny i kwia­to­wych woni

— Nie­śmier­tel­ny ró­ża­niec mi­ło­snej tę­sk­ni­cy.


 Dłu­gie czar­ne war­ko­cze, a na nich twe dło­nie.

Cza­sem czu­ję je jesz­cze i brze­mię lat zni­ka

— I prze­szłość się jak musz­la per­ło­wa od­my­ka,

By wspo­mnień na­gie cier­nie stro­ić róży kwia­tem,

I od­dy­cham znów róży pur­pu­rą i la­tem

— I wi­dzę zło­te ja­skry i bia­łe ja­bło­nie.

Epitaphium II

Ze spi­chrza two­jej du­szy wzią­łeś dziw­ne ziar­na,

Aby po­siać w mej du­szy ugo­ry ja­ło­we,

 I po­patrz, jak się ple­ni ta siej­ba ofiar­na,

Jak buj­nie mło­de pędy krze­wią się cier­nio­we.


Bia­łe kwia­ty tę­sk­no­ty jako mgła opar­na

W kie­lich smut­ku wsą­cza­ją sznu­ry łez per­ło­we

I chy­żo wzra­sta smęt­na ro­ślin­ność cmen­tar­na,

By drze­wo two­jej męki owi­nąć krzy­żo­we.


Je­śli ze­chcesz, ja przyj­dę… i na krzyż twej męki

Moja du­sza upad­nie jak po­świetl księ­ży­ca.

 I wszyst­kie łzy weź­mie na swe bia­łe lica,

I jak z har­fy za­klę­tej do­bę­dzie z nich dźwię­ki,

Prze­pły­nę nas dzie­lą­cą prze­paść tę­sk­not czar­ną.

Boś mą du­szę za­płod­nił twą siej­bą ofiar­ną!…

Epitaphium III

O ma­ków pur­pu­ro­wych, kra­śnych ma­ków kwie­cie?
O usta ca­ło­wa­ne — dro­gie usta two­je!
Zło­te ży­cia na oścież roz­war­te po­dwo­je, Słoń­ce! Słoń­ce! W upal­nym roz­go­rza­łym le­cie!


Słoń­ce! Słoń­ce! I ma­ków pur­pu­ro­wych kwie­cie!
Pszen­nych ła­nów po­szu­my, psz­czół gra­ją­ce roje!
I usta ca­ło­wa­ne, dro­gie usta two­je, I w li­po­wych ale­jach kwiet­nia­ne za­mie­cie!


Har­fo wspo­mnień! Twe stru­ny z rdzy krwa­wych ko­ra­li
Dłoń moja dziś otrzą­sa, ogrze­wa, roz­zła­ca,

     Lecz me­lo­dia ta daw­na, sło­necz­na nie wra­ca,

Tyl­ko mo­tyw tę­sk­no­ty snu­je się i żali…
A ści­chłe, ob­umar­łe jak cmen­tar­ni stró­że
Więd­ną maki w kró­lew­skiej zszar­pa­nej pur­pu­rze.

Fragment

Nagą, choć w kwia­tów i klej­no­tów du­mie
Je­steś Ty, Du­szo!… Prze­chod­niom Cię daję

— Prze­chod­niom daję, Du­szo!… Mów Ty w tłu­mie
O Twej Mi­ło­ści — o tym świę­tym tu­mie
Two­je­go bólu!… Mów, Du­szo — niech li­czą
Każ­dą z łez Two­ich na­brzmia­łych go­ry­czą…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 34.27