Wiersze różne
1831
W dziejów księdze — pył, atom… lecz biją zeń luny
Jak ongi z Mojżeszowych krzaków gorejących:
Każde serce ma żary blyskawic płonących,
Każde ramię ukuwa wnet czynu pioruny.
W śmierć idących tytanów szeregi męczenne
Krwawe piersi jak kielich niosą ołtarzowy.
Woń krwi, dymu i prochu… Orzeł Srebrnogłowy
Już na wolnych sztandarze gra surmy promienne.
Takie wielkie postacie z brązu, spiżu, stali —
Jakby dawnych grobowców podziem wyludniony
Stał rycerskie zastępy na wsze Polski strony…
Świt wolności na ziemi Jagiełłów się pali!
Błysk proporców… karabel… skrzydeł i kirysów…
I na Chrobrych koronie świeży laur cyprysów.
Bądź ty mi dobrym
Bądź ty mi dobrym — zejdź sercu mojemu
Jaśnią podobną ciepłu słonecznemu
— Bądź duszy mojej morzu burzliwemu
Kojącą ciszą wpółsennej zatoki,
Zwartej łagodnie gór kwietnymi stoki…
Bądź ustom moim jak trunek miłosny,
Po którym serce skwita kwiatem wiosny!
Bądź ustom moim słodki i litosny…
I na te usta, do twych ust tęskniące,
Kładź się jak rosy napoje rzeźwiące!
Bądź oczom moim czarem wizji sennych,
Wyprzędłą baśnią mirażów promiennych,
Wonnym pąkowiem zieleni wiosennych
Opleć mi duszę jak uroczne ziele,
By w ślad stóp moich chodziło wesele…
Biesiada miłosna
Z czerwonych malw krojone usta wciąż niesyte
Krzyczą prośbą o rozkosz. Już spadło warg piekło,
Słodkie usta kochanka i swą żądzą wściekłą,
Sycą słodką tęsknotę… jak winem upite…
W jakiejś tajnej umowie — pragnienie powlekło
Związane usta dwojga, beznamiętnie wpite,
Siebie tylko pragnące… mdlejące zachwytem,
Zanim echo — rozstania słowa nie wyrzekło.
Omdlałe śpią w rozkoszy rubinowe usta…
Odarte z swej tęsknoty sprężyste ramiona,
O rozkoszy najmędrsza, bądź błogosławiona!
Pijany szał bachancki — przepiękna rozpusta!
I pragnienie co kładzie na płomienne szale
Pocałunki, jak ciężkie czerwone korale…
Cienie
Idźcie z mej duszy — idźcie drogą mleczną
Po gwiazd gościńcu — a na wasze głowy
Deszcz niech upadnie — wonny, jaśminowy
Budząc kapelę dźwięków nadpowietrzną.
Idźcie z mej duszy w krainę bajeczną,
Bo, raz umilkłszy, wasz śpiew bezechowy
Ów łuk przymierza rozerwał tęczowy,
Łuk, co był rzucon w mą dusze słoneczną.
Dziś dusza moja jest cichym grobowcem,
Wy jak motyle w grobowcu zbłąkane
Ranicie skrzydła o granitów ścianę.
Idźcie więc, Cienie, chłonąc blask i wonie,
Bo tu kolumna tylko gromnic płonie
I dym kadzideł wonieje jałowcem…
Cieniem byłeś ty dla mnie
Cieniem byłeś ty dla mnie, bladym, wątłym cieniem.
Jak kwiat w wodzie odbity, tracąc woń, kolory,
Żywego tylko kwiatu ma nikłe pozory —
Tak w twych oczach oczu innych szukałam wspomnieniem.
O minionym śnie byłeś dla mnie tylko śnieniem
I przy tobie me myśli, błędne meteory,
Tęczą wspomnień barwiły ów kwiat różnowzory,
Ów kwiat żywy wciąż we mnie — któregoś ty cieniem.
I czasem żal mi ciebie, bo ci jestem dłużną.
Żary duszy twej padły na opokę twardą.
I czasem żal mi ciebie, żeś nie poszedł z wzgardą,
Żeś nie poszedł ode mnie ty, karmion jałmużną!
Tylko został gdzieś w głębi twej pokornej duszy
Jak ślad bicza, pręg krwawy od krwawych katuszy.
Ciszy, ach ciszy!
Ciszy, ach ciszy! Daj mi twoje dłonie,
Błękitne światłem, ochłodzone rosą —
Jak kwiatem nimi opleć moje skronie,
Niech mi sen, spokój i chłód nocy niosą.
Ciszy, ach ciszy! Włosów falą złotą
Przed moim wzrokiem skryj ust twych pożary…
Bądź dziś posągom podobna martwotą,
Bądź dziś urokiem nie dotkniętej czary.
Chciałabym, z tobą …
Chciałabym, z tobą poszedłszy w zaświaty,
Wtulić się w jasność jakiejś białej chaty
I wszystkie słońcu skradzione uśmiechy
Wpleść w miękkie złoto jej żytnianej strzechy;
I w takiej chacie, odciętej od sioła,
Pojąc sic cisza, rozlana dokoła,
I patrząc co dzień na wstające zorze,
Czuć w duszy własnej to Królestwo Boże
Wielkiej miłości — i czuć przy swej głowie
Twa głowę piękną jak młodość i zdrowie…
I zapomniawszy, czym wpierw było życie,
W zaczarowanej swej duszy błękicie
Prząść z nieskończonej kądzieli Wieczności
Nić promienistą Wiary i Miłości.
Cmentarz
Twardo posnęli i nie wyjdą w pole,
Choć dzwonią sierpy wśród złotej kurzawy,
A dziewki idąc wzdłuż świetlanej ławy
Wian dożynkowy przynoszą na czole.
Posnęli w krzyżów trójramiennym kole,
Wśród jagód krasy, mięta wonnej trawy,
Gdzie gwiezdnooki kwitnie mlecz złotawy
I pachną kwiaty w cmentarnianym dole.
Krasną opończę i pojas czerwony
Włożono gazdom na ostatnie święto.
Nad nimi trawy pachną rutą, miętą.
Dymy się z chałup wloką na zagony
I patrzy na nich poprzez Carskie Wrota
Przeczysta Maty, Bizantyńska, Złota.
Czasem ma dusza
Czasem ma dusza jakby świetlna grota
Godowych świateł nieci krąg olbrzymi.
I mar wygnanych wraca rój pielgrzymi,
Przez umajone wraca zielem wrota.
Wchodzących wita gędźba lutni złota,
W struny uderzył ktoś kwiatami wiosny,
I grają wszystkie, grają hymn miłosny,
Grają jak słońca zawrotna pieszczota,
Grają zaklętym w dźwięki aromatem
Łąk pokoszonych — i niw kłośnym gwarem,
Szumem rzek jasnych — nadbrzeżnych szuwarem,
Krasą motyli — bzów zroszonych kwiatem.
Grając mi, niosą zapach leśnej głuszy
I wszystkie wonie mej dziewczęcej duszy.
Daj mi sny twoje
Daj mi sny twoje — daj ten sen skrzydlaty
O mnie prześniony — ja chcę duszę własną
W jego zwierciadle ujrzeć cichą, jasną,
Rozkołysaną jak mgły srebrnej kwiaty.
Wprowadź mnie jeszcze w krysztalne zaświaty,
A tam, twą dłonią poruszone smutnie,
Niech się rozdźwięczą wszystkie ścichłe lutnie
W ów akord nagle zerwany przed laty.
Wówczas mnie ujrzysz raz jeszcze wyśnioną,
Raz jeszcze wszystkie pogasić w ukryciu
Perły mej duszy tęczowo zapłoną
I jedną cudną dam ci chwilę w życiu,
Chwilę jedyną — bo potem w noc ciemną
Pójdę, byś nigdy nie spotkał się ze mną.
Dla M. J.
Rycerskie i wysmukłe masz kontury ciała,
Jakobyś starych mistrzów żywym była tworem,
A woniejesz tak stepem, łąkami i borem,
Pieśnią wichrów — jak sosna w słońcu rozgorzała.
Twa dusza się w kurhannych dumach rozkochała.
W białych kościach świecących nad czarnym ugorem,
W sennym jęku żurawim u studni wieczorem
W tęsknicy się stepowej twa dusza zbłąkała.
Lecz nocą, gdy miesiąca wzejdzie sierp z opali
I wonieją wiśniowe rozkwiecone sady,
Śnisz pod oknem rzucone miłosne ballady.
I młodego rycerza w szyszaku ze stali,
I w zwartych jego ramion tulona obręczy,
Sen prześniwasz swój cudny, sen pierwszy młodzieńczy
Epitaphium
Czy nad Twą łodzią także lśniły zorze —
Źrenice Boga w trójkątnej oprawie?
Czy łódź Twą także w pian srebrnej kurzawie
Z pieśnią triumfu w dal porwało morze?
I czy Ci także o zbyt wczesnej porze
Pogasły światła, a w strzaskanej nawie
Tylko zbłąkane wołały żurawie?
Twe sny-żurawie bezdomne w przestworze.
Łódź Twa nadpływa? Rzuć w nią marzeń tęcze,
Z łez tkane tęcze — rzuć w nią — niechaj płynie
Z trumną Twej duszy. W szafirów głębinie
Niechaj utonie — a przez fal obręcze
Raz jeszcze ujrzy, nim padnie w otchłanie,
Swej pierwszej zorzy przejasne świtanie.
Epitaphium I
Długie czarne warkocze więzione w twej dłoni,
W złocie jaskrów zerwanych u leśnej krynicy.
Roje białych motyli — sznur kwietnych jabłoni
— Pierwszy urok upojny dziewiczej świetlicy.
Do twych kolan się dusza rozmodlona kłoni,
Śpiewając ci pokorny hymn oblubienicy,
Ów z łez pereł spleciony i kwiatowych woni
— Nieśmiertelny różaniec miłosnej tęsknicy.
Długie czarne warkocze, a na nich twe dłonie.
Czasem czuję je jeszcze i brzemię lat znika
— I przeszłość się jak muszla perłowa odmyka,
By wspomnień nagie ciernie stroić róży kwiatem,
I oddycham znów róży purpurą i latem
— I widzę złote jaskry i białe jabłonie.
Epitaphium II
Ze spichrza twojej duszy wziąłeś dziwne ziarna,
Aby posiać w mej duszy ugory jałowe,
I popatrz, jak się pleni ta siejba ofiarna,
Jak bujnie młode pędy krzewią się cierniowe.
Białe kwiaty tęsknoty jako mgła oparna
W kielich smutku wsączają sznury łez perłowe
I chyżo wzrasta smętna roślinność cmentarna,
By drzewo twojej męki owinąć krzyżowe.
Jeśli zechcesz, ja przyjdę… i na krzyż twej męki
Moja dusza upadnie jak poświetl księżyca.
I wszystkie łzy weźmie na swe białe lica,
I jak z harfy zaklętej dobędzie z nich dźwięki,
Przepłynę nas dzielącą przepaść tęsknot czarną.
Boś mą duszę zapłodnił twą siejbą ofiarną!…
Epitaphium III
O maków purpurowych, kraśnych maków kwiecie?
O usta całowane — drogie usta twoje!
Złote życia na oścież rozwarte podwoje, Słońce! Słońce! W upalnym rozgorzałym lecie!
Słońce! Słońce! I maków purpurowych kwiecie!
Pszennych łanów poszumy, pszczół grające roje!
I usta całowane, drogie usta twoje, I w lipowych alejach kwietniane zamiecie!
Harfo wspomnień! Twe struny z rdzy krwawych korali
Dłoń moja dziś otrząsa, ogrzewa, rozzłaca,
Lecz melodia ta dawna, słoneczna nie wraca,
Tylko motyw tęsknoty snuje się i żali…
A ścichłe, obumarłe jak cmentarni stróże
Więdną maki w królewskiej zszarpanej purpurze.
Fragment
Nagą, choć w kwiatów i klejnotów dumie
Jesteś Ty, Duszo!… Przechodniom Cię daję
— Przechodniom daję, Duszo!… Mów Ty w tłumie
O Twej Miłości — o tym świętym tumie
Twojego bólu!… Mów, Duszo — niech liczą
Każdą z łez Twoich nabrzmiałych goryczą…