Jak Mickiewicz
Jak Mickiewicz w sonetach
Pisał o swej ojczyźnie
O tym, że tęskno
Mu za czasami, gdy
Przebywał na Litwie
Tak, ja opisać bym chciała
Ja tęskno mi do ciebie
Jak tęskno, za twoim wzorkiem
Pięknym jak gwiazdy
Na nocnym niebie
Pusty pokój
Siedzę w pustym pokoju
Dopijam kawę, jeszcze wczorajszą
Wieje tu smutkiem, choć nikogo nie ma
Ja słyszę głosy
Zamykam oczy i widzę
Widzę i słyszę ciebie
Jakbyś tu była, ze mną
Otwieram oczy i okazuje się,
Że to tylko bezlitosna tęsknota
To ona każe mi myśleć o tobie
Choć wcale już nie chce
Serca cierpienie, zmusza mnie do tego
Jakbyś była jego częścią
Ale nie jesteś
Więc wytłumacz mi, dlaczego
Dlaczego cierpię, skoro dla ciebie nie znaczę nic
Ściany
Leżę na środku
Otoczona ścianami
Choć wydaję mi się, że milczą
One cichutko płaczą
Przez rany, zadane gwoździami
Na gwoździach wiszą obrazy
I patrzą się na mnie gałami swoimi
Jakby wiedziały coś więcej
Jakby widziały świat moimi
Czy zdają sobie sprawę
Jaki ból dostarczają?
Jaki duży wpływ
Na cierpienie ścian mają?
Czy ściany są ścianami
Czy gwoździe są gwoździami
Może ktoś widzi jakieś odniesienie?
Może, ktoś umie powiedzieć, czyje tak naprawdę jest to cierpienie
Gdzieś tam
W morzu smutku
W łez oceanie
Chcesz wiedzieć, jak jest
Dobrze jest,
Nie musisz martwić się kochanie
Choć dopiero dziewiętnaście lat na karku
To przeżyć więcej niż nie jeden kolekcjoner alkoholu ma w barku
Bilety do piekła i raju już dawno wysprzedane
Więc co pozostało?
Nędzne ludzkie przemijanie
Choć walizka już stoi spakowana
Może więc jednak ktoś ma jeden bilet do odsprzedania?
Zapłacę każdą cenę
Byle opuścić tą ziemską scenę
Na początku…
Na początku był wodospad
A może Fontanna to była?
Krew lała się strumieniami
Teraz już, tylko wolno będzie się sączyła
Rany są zbyt głębokie, by zakleić je plastrami
Zbyt daleko schowane
Nie ma szans, że do nich się dostanę
Ktoś zadał mi cios, prosto w serce
I gdy, przykładam do piersi ręce
Są one jak róże, czerwone
I te spuchnięte oczy, znów załzawione
I tylko leże, i czekam
Aż, pomiędzy drewniane deski, zostanę włożona
Gdzieś pomiędzy innymi, zapomnianymi położona
Już się nie boję
Uciekam od życia
Od codzienności
Chowam się pod kołdrą
Nie jestem już dzieckiem
Już nie boję się ciemności
Każą mi walczyć
Ja wcale nie chce tego
Jest dobrze, jak jest
Przecież chowając się
Nie robię nic złego
Brakuję mi sił
Jak mam walczyć
Skoro oni tylko mówią
Nie podają ręki
Nie ciągną mnie ku górze
Może jednak lepiej będzie
Gdy zasiądę w anielskim chórze
Skrzydła
Moje skrzydła były już gotowe
Już rozkładały się do wylotu
Wtedy zjawiłaś się ty
Podcięłaś je
Utkwiłam w więzieniu
Choć nie ma krat
Nie potrafię się z niego uwolnić
Nie chciałaś mnie skrzywdzić
Więc nie bój się
Ja, nie czuje już nic
Nie czuję złości, smutku ani radości
Tylko pustkę
To ona gra teraz pierwsze skrzypce
Miłość do ciebie
Odebrała mi wszystko
Lecz nadal cię pragnę
I choć nie mogę o nic prosić
Przytul…
Przytul mnie pierwszy i ostatni raz
Żebym wiedziała choć raz
Jak to jest, gdy masz
Cały swój świat
W ramionach
Diabeł czeka
Korytarz grzechu
W nim dusza moja
Diabeł otwiera
Swoje ramiona
Nie trafiła
Tam z przypadku
Ja wciąż z diabłem się utożsamiam
Na chwiejnych nogach
Ku niemu się skłaniam
Wszyscy myślą, że życie
Moje to bajka
A ja wciąż robię, coś złego
Później uciekam od tego
A diabeł czeka…
Jesień
Jesienna aura, przytłacza mnie
Zimne wieczory
Przy których
Nie ma ramion
W których
Mogłabym się ogrzać
Zmarznięta
Ze złamanym sercem
Skrzywdzona przez miłość
Smutek, gorycz i żałość życia
Nie umiem już nic więcej czuć
A jednak muszę żyć
Dla kogo?
Dla siebie
Tylko ja sobie zostałam.
Czarna suknia
Już czarna sukienka gotowa
Na co? Na co?
Na pogrzeb
Nie mam już żadnych potrzeb
Ręce zmarznięte
Oczy z płaczu ściśnięte
I choć umierać nie wypada
Ciało posłuszeństwa odmawia
Dzieciństwo
Kiedyś wszystko było proste
Beztroskie dzieciństwo
W którym, nie myślało się o niczym
Cieszący się życiem
Mały człowiek
Chwytający każdą chwilę
Nie świadomy co go kiedyś spotka
Dziś będąc już dorosłym
Wszystko cię przerasta
Bóle związane z życiem
Bezsilność wobec sytuacji
Brak wsparcia i zrozumienia
Myśl, że nigdy nie spełnią się twoje marzenia
I wiążąca się z tym chęć ucieczki
W krainę wiecznego zapomnienia
Nijakie
Przyszło nam żyć
W czasach nijakich
Gdzie człowiek, człowiekowi wilkiem
Nie możesz nawet kichnąć
Przez alergię spowodowaną pyłkiem
Wszystko jest takie, takie
Zamaskowane
I udawane
Empatia?
Toż to w dzisiejszych czasach
Niespotykane
Teraz już każdy dba tylko
O swoje zdrowie
Pomocy drugiej osobie
Nie ma zapisanej w żadnej umowie
A skoro robić czegoś nie musimy
To nawet o tym nie pomyślimy
Re Kochanowski
Wielki mi sprawiłaś ból w sercu moim
Moja droga…
Postępowaniem swoim
Fizycznie serce całe, a jakoby pęknięte było
Jedną twoją decyzją tak wiele
Się zmieniło
Tyś wszystkim dla mnie była, zawsze pomagała
Wszystkie myśli, moje znała
Nie dopuściłaś nigdy, zbędnymi rzeczami się przejmować
Ani myśleniem zbytnim się zajmować
To temu, to owemu zawsze pomagałaś
I zawsze swym poczuciem humoru rozbawiałaś
Teraz wszystko ubyło
Nie ma ciebie, więc tylko smutku mi przybyło
Gdzie bym nie była i tak zawsze mi ciebie brakuje
Chodzę ulicą i nadaremno cię wypatruje.
Rzeka
Siedzę nad brzegiem
Patrzę przed siebie
Rzeka rozdziela mnie z drugim końcem
I ciągle tylko płynie, płynie i płynie.
Na drugim brzegu coś się znajduję
Zbyt daleko bym mogła zauważyć
Wyostrzam wzrok
A rzeka płynie, płynie i płynie.
Pragnę wstać
Przejść zieloną trawą
Odkryć tajemnicę drugiego brzegu
Lecz przeszkadza mi rzeka.
Która, płynie, płynie i płynie.
Jak więc żyć
Gdy ciekawość ludzka od środka zżera
Lecz nie może zrobić nic
Jedynie myśleć
I patrzeć na rzekę, która płynie, płynie i płynie.
Człowiek to istota, która się zatrzymuje
Myśli i analizuję
A rzeka tylko, płynie, płynie i płynie
Dlaczego więc człowiek
Jak rzeka popłynąć nie może?
Dlaczego się zatrzymuję?
Przecież łatwiej jest
Płynąć, płynąć i płynąć.
Nic już nie myśleć
Nie czuć już nic
Pozbyć się wszystkiego co boli
I tylko płynąć, płynąć i płynąć.
Długo, lecz zbyt krótko
Już tak długo
Nie ma cię w moim otoczeniu
Dlaczego więc nie jesteś na drodze
Ku zapomnieniu?
Dlaczego serce jest wciąż płaczące?
Skoro minęły już dwa miesiące
Zamykam oczy
I widzę uśmiech roześmiany
I ten policzek, lekko zawstydzony, rumiany
Widzę twoje oczy
Które spokój mojej duszy dają
I tak pięknie na emocjach grają
Unoszę się wtedy
Gdzieś ponad chmurami
Ponad wszelkimi wymiarami
I nie chce wracać, sama na ziemię
Chcę mieć cię blisko
Poczuć twój dotyk, na moim ciele
Chcę złączyć nasze dłonie
Chcę poczuć, że moje serce
Znów dla kogoś płonie
Lecz co mam począć
Jeśli ty tego nie czujesz
Przecież nie powiem, kochaj mnie
Kiedy wiem
Że nigdy się w tą relacje
Nie zaangażujesz
Kolorowe klocki
Jeszcze wczoraj
Tak prosto świat
Z kolorowych klocków
Się budowało
Jeszcze wczoraj
Tyle nieokiełznanych
Myśli się miało
Dziś kawę pijesz
Jedną, drugą, trzecią
Czekasz na weekend
By zaglądnąć do kieliszka
Nie możesz się doczekać
Aż w końcu się upijesz
Na sine oczy
Ciężkie powieki opadają
Marzysz by w końcu zasnąć
Lecz różne scenariusze
W twojej głowie
Na to nie pozwalają
Nim się spostrzeżesz
Świt już nadchodzi
Kolejny raz w myślach
Pytasz
Co złego się dziś narodzi?
I tylko kolejna kawa
I znów serce
Szybciej łomocze
I chciałbyś mieć nadzieję
Chciałbyś powiedzieć
Z pewnością dziś
Czymś pozytywnym
Siebie zaskoczę
Lecz mury
Kolorowego świata
Już dawno runęły
Twoje zbrojne siły
Gdzieś w tym czarno-białym
Świecie zginęły
Jesteś wszystkim
Jesteś tą muzyką
Co do tańca mnie porywa
I choć mam dwie lewe nogi
Przy tobie o tym nie myślę — jestem po prostu szczęśliwa
Jesteś promykiem słońca
Który oświetla moją drogę życiową
I sprawia, że nawet gdy pada
To idę przez życie z ładną pogodą
Jesteś chusteczką co łzy w złe dni ociera
Tą co zawsze jest przy mnie, gdy potrzebuje- po prostu mnie wspiera
Jesteś moją wiarą i nadzieją, kiedy upadam
Na to, że lepsze jutro nadejdzie
A wszystko co złe świtem ode mnie odejdzie
Marzę by złapać cię za talię
Zbliżyć do siebie
Spojrzeć głęboko w oczy
I wyznać jak bardzo ciężkie są dni gdy nie ma w nich ciebie