E-book
15.75
drukowana A5
34.99
Poeci niechciani

Bezpłatny fragment - Poeci niechciani


Objętość:
108 str.
ISBN:
978-83-8384-782-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 34.99

Wiersze

Zbłąkane serca

Gdy zakwita czar,

gdy znika czas,

idę na spotkanie z tobą,

księciu czarno — białych sal.


Las ma wiele oczu

— tak zawsze mówiłeś mi.

Nie biegnij tam — krzyczałeś,

gdy zanikałam w gąszczu

coraz dalej…


Ale, nie słuchałam.

Zagubiłam drogę do ciebie,

a wtedy spadły na ciebie

jak deszcz

— łzy odchodzącej nocy.

Laura

To jest Laura.

Oto ona.

Kroczy po trawie zielonej,

jej uśmiech przyświeca jak słońce,

niesamowity błękit jej oczu i ich błysk

pełny radości i nadziei.

Jej niewinna twarz,

złote włosy,

jedwabna skóra,

wyraz miłości na jej obliczu.

Tak to Laura.

Laura… zostało już wspomnienie.

Wodospad kryształowej wody

— kołysze ją do ostatniego snu.

Jaka była naprawdę?

Nikt nie wie.

Jej spojrzenie takie czyste,

wprost przejrzyste.

Dlaczego ona?

Dlaczego Laura?

Siedemnastoletni, dziewczęcy anioł.

Letnie noce

Ciepłe, letnie noce

zakradają się cicho i bezszelestnie,

powoli zniewalają swym czarem,

ogarniając niezapomnianym objęciem

sklepienie nieba.

Zanurzają czas w bezsenności powiek,

tumanią swym urokiem,

kołysząc zmysły w zapachu róż i konwalii.

Ciepłym oddechem lekkiego wiatru,

szelestem zielonych traw,

szumem sosnowego lasu,

głaszczą pasma włosów czułym dotykiem.

Kaskadą płonących gwiazd

— spadają wprost na dłonie,

rozpryskując na rzęsach

biały pył miesiąca.

Magicznie, tajemniczo,

odkrywają uśpiony w sercach żar…

Bez odpowiedzi

Jak nocną ciszę przerywa

— nagły krzyk ptaka,

tak sen niespokojny nagle

wyrwie cię z pod władzy Hypnosa.

I powieki powoli otworzysz,

spojrzysz przed siebie

i zapytasz z nutą obawy:

gdzie jest wszystkiego sens?

Zaczniesz słuchać,

tego wiatru szalonego,

co tańczy wśród gąszczy gałęzi.

Zaczniesz zagłębiać się w ciszę

ciemnej nocy, która tylko udaje,

że cię nie słyszy.

Krzykiem, więc poszukasz echa,

które głuchym milczeniem ci odpowie.

Sen

W posadach drży serce,

gdy idę śladem natchnień wieczornych

a niebo ciemną nocą powoli schodzi.

W księżycową, jasną noc,

biegnę w jawną pełnię snów.

Serce trzepoce jak koliber mały,

lekko wznosząc się w krainę marzeń i łun.

Czekam… leżąc w półmroku,

zasypiam w płomieniu pragnień

twojego dotyku…

Posłuchajcie

Posłuchajcie moi mili,

głosu mego, prawie wieszczego.

Najskrytsze pragnienia

spadają z otwartego nieba,

niespodziewanie,

kiedy się na nic już nie czeka.

Wyłania się z chmur,

jaśniejący poblask

i białą światłością uderza

na ziemię jak grom!

I staje się, to co miało się stać,

tuż przed wami,

skarb waszego spragnionego serca,

tak długo bezowocnie poszukiwany,

objawi się wam — nagle sam.

I jedno wasze spojrzenie wystarczy,

by rozpoznać, to co już było w marzeniach.

Zastygniecie w tym olśnieniu cali,

słowa staną się niepotrzebne,

myśli odgadną się nawzajem.

W jednej, krótkiej chwili zrozumiecie,

że dotąd błądziliście w ciemności,

by teraz wyjść na światło.

Posłuchajcie moi mili,

głosu tego, prawie wieszczego.

A stanie się tak!

W niebycie

Płyniemy — w poszum otchłani błękitów.

Odlatujemy — na skrzydłach rozpiętych zmysłów,

za westchnieniem, do wnętrza…

Tańczą — nasze, pokrewne dusze

kwiatem kruchych ciał,

przywołując krainie miłości,

czas chwil pięknych — wieczne trwanie..


Ja to nie ja, ty to nie ty,

jesteśmy tylko — my,

jak rzuceni w jedną mogiłę

uciekamy z dwóch, odrębnych bytów,

trwając —

krótko bo krótko,

ale w jednym — niebycie.

Zagadka

Spoglądając w kobiece oczy,

nigdy nie myśl,

że znajdziesz tam klucz,

który pozwoli ci otworzyć

i zajrzeć w jej duszę.

Bo kobiece oczy są niejednakie,

czasem bywają zbyt głębokie,

by je pojąć,

a czasem są zbyt płytkie,

by dotrzeć do głębi.

Dla każdego inne…

Nigdy nie mów o kobiecie,

że jest taka czy owaka,

bo żadna teza się jej nie ima,

możesz się jedynie domyślać,

nie wiedząc że,

życie kobiety to wielka sztuka

w teatrze miraży świata.

W czeluść

W czeluść twych niedomkniętych

ramion będę spadać liściem,

wtapiając się w nie jak w ziemię,

zniknę w materii półprzezroczystej,

w rzeczywistości półsennej.

Rozkładając się w tobie,

w krwi twojej drobnymi cząstkami

jak w ziemi soki krążące,

zaczerpnę z nich siły żywotne,

by zakiełkować z ciebie

i nad ranem orchideą zakwitnąć.

Biało — czarni

Biel i czerń. Ogień i lód.

Dobro i zło. Miłość i nienawiść.

Tyle samo jednego, co drugiego

tkwi w każdym z nas.

Niewinni i zarazem winni wszystkiemu.

Tacy właśnie jesteśmy:

cali biało — czarni.

Prawda i kłamstwo.

Nie istnieje pół — prawda,

ani pół — kłamstwo.

Umiemy więc kłamać,

bo nauczył nas tego świat.

I prawdę niewygodną rzucimy też,

w chwili, gdy lepiej nie wymawiać jej.

Wszystko za wszystko,

lub nic za nic.

Tacy właśnie jesteśmy:

cali biało — czarni.

W ogień

W ogień pójść,

się nie waham,

choć niewielu zostało

z tych co w ogień skaczą,

ale ja cała z ognia jestem,

z ognia powstaję,

ogniem płonę

i w ogniu spalam się na popiół,

by jak feniks z popiołów

się odradzać

i z iskry w płomień

znów się zamienić.

To Anioły dziury w niebie robią

To Anioły dziury w niebie robią,

przecinają niebo skrzydłem,

rwą chmury, rozdmuchują wiatrem,

układają z nich przeróżne kształty,

rozchylają je, by spojrzeć w dół

na ziemie, co się tutaj u nas dzieje?


Czasem sypną gradem, czasem śniegiem,

czasem zroszą deszczem, czasem rzucą błyskawicą.

Wszystko po to, byśmy czasem w górę głowę wznieśli,

Czekają: czy ktoś pozdrowi, czy ktoś ich wezwie?

Myślą: czy ktoś na ziemi, jeszcze o nich pamięta?

Ta gwiazda

Ta gwiazda, która wysoko świeci

w biały dzień

— jedyną złotą gwiazdą na niebie jest.

Ona cię prowadzi przez cały strudzony dzień

złotym szlakiem od świtu aż po zmierzch,

a gdy zamykasz oczy, niknie wraz z Tobą,

za horyzontem, chowając się w cień.


Ta gwiazda, która wysoko świeci w biały dzień

Dla każdego wschodzi, bo czemuż by nie?

Nad twą głową drogowskazem jest.

Uczeni mówią, że kiedyś jej blask się wypali,

ale w to nie wierz,

noś jej światło białe w sobie,

a zawsze odnajdziesz swą drogę,

nawet w bardzo pochmurny dzień.

Ta gwiazda jedyną złotą gwiazdą

na niebie jest.

O którą chodzi? Chyba już wiesz…

Tylko ona jedna świeci w biały dzień.

Po drugiej stronie słońca

Po drugiej stronie słońca

— staniemy.

Po drugiej stronie słońca

— się spotkamy.

Po drugiej stronie słońca

— jest świat równoległy.

Po drugiej stronie słońca

takie same są wschody i zachody.

Po drugiej stronie słońca

— człowiek tak samo patrzy

na słońce i za czymś tęskni…

Umarłych nie ma

— jest tylko Życie

po jednej i po drugiej stronie słońca.

Zaśpiewaj mi piosenkę

Zaśpiewaj mi piosenkę…

bo jest w nas tego świata nieporządek,

i ktoś odchodzi, by zostać mógł ktoś.

Zaśpiewaj mi piosenkę…

bo jest w nas ta potrzeba harmonii,

by okiełznać panujący wokół chaos.

Zaśpiewaj mi piosenkę…

niech jej ciepłe nuty we mnie się rozpłyną,

niech jej posłuch we mnie jeszcze dźwięczy,

bo piosenka, jest dobra na wszystko,

tak jak nie ma nic bez miłości.

Nie mi pisać poematy

Nie mi pisać poematy…

tylko stawiać kropki i przecinki.

Wiersz czasem sam się napisze.

Wiersz, który jest jak proza.

Pisany w zapomnieniu się na chwilę.

Powzięty z szuflad duszy,

zamkniętych już na klucz,

czasem otwieranych przez pomyłkę.

Sklecony z dziecięcą prostotą i zamysłem.

Nie mi pisać poematy…

tylko kłaść wyraz,

często pomiędzy wersy,

wciskać trzy grosze,

dodawać jako swoje,

to co do wieków powtarzane,

zawsze jedno,

a czasem ostatnie — słowo

Poeci niechciani

Przybądź nam duszo pokrewna

i przysiądź z nami umarłymi poetami…


jeszcze tą jedną chwilę posłuchaj…


To my — poeci niechciani

za swej epoki i czasu — niezrozumiani.

Graliśmy na lirze i harfie —

u Serafinów śpiewaliśmy w chórze:

Święty, Święty, Święty…

a zostaliśmy na ziemi wyklęci!


Nasza pieśń niedokończona,

o anielskich skrzydłach leci — nie skona!

Jedynie Bóg był nam świadkiem,

a sekrety naszych serc,

znały tylko milczące kamienie…


Błogosławione były nasze miłości bóle

i cierpienia wiary, choć grób nam wykopały.

Osieroceni tutaj byliśmy — na tym łez padole,

porzuceni jak te czarne owce,

by nasze myśli stały się —

wszechmogące i wszechwiedzące!


Nasze natchnienia wieszcze

przemawiały do was głosem Eliasza,

a pióro jak laska Mojżesza rzucone —

cuda czyniło by —

słowo ciałem się stało,

i między wami zamieszkało.


To my — poeci niechciani

bez blasku chwały i bez niecnoty sławy,

łzę ludzką chcieliśmy zostawić otartą,

a uczucia — odwzajemnione…

Dla ludzi bez ognia

nieśliśmy prometejski ogień,

aż zapominani — zostaliśmy,

zza grobu granitem — zamilknęliśmy.


a jeśli jest jeszcze ktoś,

kto nas posłuchać pragnie


to przybądź nam duszo pokrewna

i przysiądź z nami umarłymi poetami…

Królowa Mieczy

Jestem Królową Mieczy…

mam zrównoważone serce i głowę,

nie lubię walki,

ostrze mego miecza jest zazwyczaj

w dół opuszczone,

ale mam głębokie poczucie sprawiedliwości w sobie.


Jestem Królową Mieczy…

nie kieruje się tylko sercem, używam też głowę,

na same miłe słówka mnie nie nabierzesz —

słyszę je często i nic sobie z nich nie robię,

bo mam dosyć słów bez pokrycia,

z których nic konkretnego nie wynika.


Jestem Królową Mieczy…

lubię to, co zbudowane na prawdzie,

nad resztą swej uwagi nie pochylam,

nie lubię sobie historii dopisywać,

oczekuje na fakty.


Jestem Królową Mieczy…

nie łatwo ze mną grać w te rzeczy,

gdy za bardzo podejdziesz pod mój miecz,

to wiedz, że sam tego chcesz,

bo gdy go podniosę,

to wtedy:

lecą…

głowy.


Jestem Królową Mieczy…

gdy sobie kogoś wybiorę,

to wiernie przy nim stoję,

nie walczę w ataku, jedynie w obronie.

Gdy mnie stracisz,

to na swoje, własne życzenie.

Ja nie wchodzę,

dwa razy to tej samej rzeki,

nie zawracam mieczem nurtu.


Jestem Królową Mieczy…

na sprawiedliwym siedzę tronie,

ja nie lubię walki,

ale gdy już miecz podniosę,

to wtedy:

lecą głowy,

lecą głowy,

lecą głowy…

Jeźdźcy Apokalipsy

Jeźdźcy!

wsiadajcie, wsiadajcie, wsiadajcie —

na koń, na koń, na koń,

już czas złapcie za lejce

i w drogę, w drogę, w drogę

nadszedł czas…

Apokalipsy,

a ty ziemio teraz:

płoń, płoń, płoń!


Przelała się czara goryczy,

ostatnia pieczęć została złamana,

nadchodzi Ten, który niesie sąd!

Jego oczy jak płomień ognia,

Jego szata zmoczona we krwi.

Świadek Wierny i Prawdziwy.


a więc… dalej!


Jeźdźcy!

wsiadajcie, wsiadajcie, wsiadajcie —

na koń, na koń, na koń,

już czas złapcie za lejce

i w drogę, w drogę, w drogę

nadszedł czas…

Apokalipsy,

a ty ziemio teraz:

płoń, płoń, płoń!

Poetów śmierć

Zaśniemy — w tej ciszy samotnej,

umrzemy w zapomnieniu.


Taka jest już kolej rzeczy…

gdy wyśpiewamy swą pieśń

a jej dźwięk zniknie

— w oddali


nikt jej już nie słyszy…


Spędziliśmy młodość —

na walce próżnej

i na marzeniu płonnym,

a teraz ona odchodzi

— i my wraz z nią.


Bo po co nam śpiewać

pieśń aż do dni starości —

gdy starych nikt już nie słucha


więc na co nam ten świat

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 34.99