Detektywi
czyli jak to wszystko się zaczęło…
Jestem Franek. Mam prawie trzynaście lat i jestem szefem Podwórkowego Biura Detektywistycznego. W pracy pomaga mi asystentka — Krysia, która ma już dziesięć lat i jest moją siostrą. Tym, którzy nie wiedzą, w jaki sposób rozpoczęła się nasza przygoda z PBD — Podwórkowym Biurem Detektywistycznym, przypomnę, że wszystko zaczęło się od zielonej kanapy…
**
Zapytacie jak to możliwe, że otwarcie Podwórkowego Biura Detektywistycznego mogło rozpocząć się od zielonej kanapy? Ale właśnie tak było! Razem z Krysią mieszkamy na osiedlu, na którym w kwadracie stoją cztery czteropiętrowe bloki. Pomiędzy nimi parkują samochody, a nieopodal rozciąga się niewielki fragment łąki, porośniętej dziko rosnąca trawą, rumiankami, koniczyna polną i czterema niewielkimi brzozami o białych pniach i jasnozielonych liściach. I pewnego dnia na tym naszym osiedlu koło śmietnika pojawiła się kanapa, obita zielonym pluszem. Któryś z sąsiadów kupił sobie nowe meble i pozbył się tych, które przestały mu się podobać. Jak to możliwe, żeby taka kanapa z zielonego pluszu mogła przestać się podobać, tego nie wiem, ale dorośli są dziwni. To wyjaśnia wszystko. Kiedy tylko my chłopaki z osiedla zobaczyliśmy ją — najstarszy z nas Mariusz wpadł na pomysł, żeby urządzić sobie z niej skoki w dal. Jednak ledwo wcieliliśmy ten pomysł w życie na horyzoncie pojawiła się Krysia. Oburzyła się, kiedy zobaczyła, jak skaczemy po zielonych poduchach. Jej kucyki w kolorze toffi podskakiwały ze złości na głowie, a oczy z niebieskich, stały się granatowe, jakby chmury zasłoniły jasne niebo!
Zniszczycie tą kanapę! — jej miły zazwyczaj głosik, teraz stał się dziwnie piskliwy, aż chciało mi się śmiać, kiedy usłyszałem moją młodsza siostrzyczkę, która bawiła się w strażnika miejskiego.
Co z tego? Przecież ktoś wyrzucił ją na śmietnik? — odburknął jej Mariusz. Tak niemiłym głosem, że jako starszy brat zrobiłem się czujny, czy to nie pora wkroczyć do akcji i bronić Krysi.
Przecież zawsze chcieliście urządzić sobie na łące bazę podwórkową, a taka kanapa mogłaby się przydać — odparła niczym nie zrażona Krysia.
No, faktycznie — poparłem siostrę.
Mariusz przestał skakać i zamilkł, a jego mina wskazywała na to, że w jego głowie rozpoczął się intensywny proces myślowy.
Dobra — powiedział po chwili. Ta kanapa ma kółka, więc nie będzie problemu, żeby ją przesunąć. Postawimy ją pomiędzy brzozami, do drzew przyczepimy pokrowiec, to będzie dach, chroniący ją w razie deszczu.
A my możemy przynieść nasz plastikowy stolik — dodała triumfalnie Krysia.
Kiedy wszystko było już gotowe, nagle przybiegł do nas chłopiec, który dzisiaj wprowadził się do mieszkania na parterze. Płakał i krzyczał. To był mały Staś.
— Zginął mi chomik. Pomóżcie! Rodzice urządzili już całe mieszkanie. Akwarium z trocinami i drewnianym domkiem też już czeka i nagle jak przeprowadzka się skończyła, okazało się, że nie ma chomika! Nie chcę tu mieszkać bez niego. Ma na imię Pysio. Jest biały i ma czarne oczka.
-No dobra, rysopis już mamy, więc przystąpimy do poszukiwań — zadecydowała Krysia.
-Zaraz, zaraz… — zawołałem — rysopis trzeba zapisać i rozdać chłopakom karteczki ze zleceniem poszukiwania! I wtedy też w mojej głowie, jakby zapaliła się żarówka. Pobiegłem do domu po kartki, a z najgrubszego bloku technicznego, wyciąłem prostokąt i bardzo starannie napisałem na nim: „Podwórkowe Biuro Detektywistyczne”. Jako szef biura wydałem swoim pracownikom rysopis chomika, który zaginął: włosy białe, oczy czarne, bardzo mały. I polecieliśmy wszyscy na poszukiwania, oprócz Krysi. Ona została mianowana moją asystentką i została w biurze, żeby przyjmować zgłoszenia kolejnych spraw do rozwikłania. Siedziała na zielonej kanapie, przy plastikowym stoliku, z tabliczką „Podwórkowe Biuro Detektywistyczne” i miała bardzo poważną minę. A ja, Mariusz, Piotrek i Artur rozpoczęliśmy poszukiwania. Mały Stasiu z parteru, który zgłosił się do nas z prośbą o pomoc w odnalezieniu futerkowego przyjaciela, przestał płakać i zaprowadził nas w pierwszej kolejności do swojego pokoju. Sprawdziliśmy jego drewnianą komodę i łóżko w kształcie samochodu, i akwarium. Nigdzie nie było Pysia. Ja, jako szef biura detektywistycznego, przyglądałem się wszystkiemu ze szczególną uwagą, bo detektyw musi mieć oczy szeroko otwarte i być spostrzegawczy. Od taty pożyczyłem nawet lupę, żeby zobaczyć nawet najmniejsze ślady, jak najdokładniej. Cały pokój był czysty, a jednak odnalazłem kilka trocin prowadzących w kierunku wyjścia z mieszkania. To była wskazówka mogąca świadczyć o tym, że Pysio jest na zewnątrz. Ten fakt, z uwagi na wielkość osiedla, utrudniał znacznie poszukiwania. Wysłałem kolegów na zewnątrz, żeby przeszukali przydomowa rabatkę i szukali dalej śladów trocin, a sam przystąpiłem do przesłuchania Stasia.
— Kiedy ostatni raz widziałeś Pysia? — zapytałem go z powagą. -Niosłem go w tekturowym pudełku. Postawiłem na chwilę na ziemi, żeby podnieść akwarium i postawić je na półce. Potem miałem zaraz przenieść do niego Pysia, ale kiedy chciałem to zrobić już go nie było.
— A wszystkie meble już tutaj stały ja teraz, tak?
Stasiu chwilę się zastanowił.
— Nie, nie było jeszcze mojego nowego łóżka w kształcie samochodu. Tutaj obok komody stała zielona kanapa.
-Zielona kanapa i co się z nią stało? — zawołałem z przejęciem. Tata ją wyniósł na śmietnik, żeby moje nowe łóżko mogło zmieścić się w tym małym pokoiku.
-Stasiu, słuchaj, ty się nie martw. Na pewno ci pomożemy! — czułem, że zapala się w mojej głowie żarówka i czym prędzej pobiegłem w kierunku naszego biura.
-Co ty tak pędzisz, co się stało? — zapytała Krysia z wielkim zdziwieniem.
-Słuchaj, musimy przeszukać naszą kanapę!
-Ale po co?
-Zobacz, tu jest kilka trocin… — szepnąłem konspiracyjnie, na co Krysia pochyliła się i spojrzała na kanapę.
Musimy ją podnieść — zadecydowałem i nie czekając na pomoc Krysi uniosłem wieko kanapy do góry odsłaniając miejsce na pościel, ale było puste — zmierzałem zamknąć kanapę rozczarowany i zniechęcony, kiedy usłyszałem piskliwy głosik Krysi.
-Zaczekaj! Tam jest Pysio — krzyknęła Krysia — podążyłem wzrokiem za jej wyciągniętym palcem i wtedy go zobaczyłem. Mała biała kuleczka z czarnymi oczkami siedziała w kącie. Wziąłem go na ręce i zaniosłem Stasiowi.
-Dziękuję! — Stasiu tak bardzo się ucieszył z odnalezienia Pysia, że zanim włożył go do drewnianego domku w akwarium, głaskał go przez dobre piętnaście minut.
**
Tak rozpocząłem swoją pracę w Podwórkowym Biurze Detektywistycznym, a Krysia stała się moją niezawodną asystentką. Sprawa Pysia okazała się jedną z najprostszych. Potem rozwiązywaliśmy jeszcze mnóstwo dużo bardziej tajemniczych i trudniejszych spraw.
**
Wiele osób nam mówiło, że jak będziemy starsi, to znudzi nam się prowadzenie naszego Podwórkowego Biura Detektywistycznego, ale nic z tych rzeczy! Nadal prowadzę biuro razem z moją siostrą Krysią, mimo, że chodzę już do VI klasy szkoły podstawowej, a Krysia do IV. To, że jesteśmy starsi, otworzyło przed nami nowe możliwości. Wiemy więcej o technikach śledczych i możemy wykorzystywać różne gadżety przeznaczone dla prawdziwego detektywa. Jak na przykład proszek, do oznaczania przedmiotów, który dostaliśmy od wujka, ale o tym tajemniczym proszku opowiem później. Na razie, tym, którzy jeszcze nas nie znają trochę opowiem o naszym biurze. Mieszkamy na osiedlu Sobieskiego w Wejherowie, i część naszego pokoju przeznaczyliśmy na biuro detektywistyczne. Na początku naszej pracy biuro mieściło się na zielonej kanapie, przy plastikowym stoliku w naszej bazie w małym lasku, który znajduje się na skraju naszego osiedla. Ale to były wtedy wakacje i mogliśmy pracować pod gołym niebem. Potem nadeszła jesień i trzeba było przenieść biuro w bezpieczne miejsce, żeby nam deszcz na głowę nie padał. Wybór padł na nasz pokój. Zgłaszały się do nas dzieci z osiedla, a czasem nawet dorośli. A to trzeba było znaleźć zaginionego chomika, papugę, która wyfrunęła sąsiadowi przez okno, skradzioną bransoletkę, skarbonkę i wiele innych zaginionych rzeczy. Jednak muszę przyznać, że obecnie sytuacja naszego biura została zagrożona. Dlaczego? Wszystko przez „Niespodziankę”, którą ogłosiła nasza mama.
Rozdział I
Niespodzianka mamy i niespodzianka taty
— Franek, Krysia! — zawołała nas mama na podwieczorek. — Naleśniki z nutellą i bananami są już gotowe, dla Franka, proszę — dodała, kiedy wbiegłem do kuchni. — I dla Krysi naleśnik z twarożkiem waniliowym i brzoskwiniami. A dla taty z jabłkami. Do wyboru do koloru — uśmiechnęła się mama. Ach, ta mama, zawsze potrafi każdemu przyrządzić jego ulubione przysmaki.
— Siadajcie i smacznego — powiedziała mama, ale jakoś tak inaczej niż zwykle. Miała zarumienioną twarz i uśmiech nie schodził z jej twarzy, jakby chciała nam coś ważnego i radosnego za chwilę powiedzieć. Intuicja mnie nie zawiodła!
— Muszę wam o czymś powiedzieć — zaczęła mama, a my na chwilę przestaliśmy jeść. Tylko tata dalej pałaszował naleśniki z jabłkami, jakby w ogóle nie był zaskoczony słowami mamy.
— Mam dla was niespodziankę. Ale pokażę wam ją dopiero za siedem miesięcy… — mama na chwilę zamilkła.
— Co to za niespodzianka? — zapytała Krysia, ale mama się tylko dalej uśmiechała. Mózg zaczął mi pracować na najwyższych obrotach.
— Zaraz, zaraz… — powiedziałem — czy ta niespodzianka ma teraz dwa miesiące? — zapytałem.
— Tak! A skąd wiesz? — zdziwiła się mama.
— Chodzę do szóstej klasy, to wiem! — oburzyłem się tym, że mama nie docenia mojej wiedzy i mojego wieku.
— Ja nie rozumiem o co chodzi! — zdenerwowała się Krysia.
— Za siedem miesięcy urodzi się wasz brat albo siostra — wyznała w końcu mama bez owijania w bawełnę.
— Och… — westchnęła zaskoczona Krysia, a ja nie wiedziałem czy się cieszy czy nie. Ja na pewno się nie cieszyłem. Dopiero, co dostałem swój własny pokój, który do tej pory dzieliłem razem z Krysią. W końcu rodzice uznali, ze każdy musi mieć swój pokój i własną sypialnię przerobili na pokój dla Krysi, a teraz, co będzie? Znowu będziemy mieli jeden pokój i w dodatku w nim nasze Biuro Detektywistyczne? — zupełnie straciłem humor, nawet moje ulubione naleśniki przestały mnie cieszyć! A jak to będzie dziewczynka?! — pomyślałem i czułem, że ogarnia mnie panika. — Kocham moją siostrę Krysię, jest super, wyrosła z różnych głupich, dziewczyńskich pomysłów i jest mądrym detektywem, ale druga dziewczyna, która zacznie rozstawiać na pólkach różowe koniki Pony… To straszne! Jakim cudem w ogóle mogło do takiej sytuacji dojść?! Nie mogłem tego zrozumieć! Jak mama i tata mogli wpaść na taki pomysł, który przewróci życie nas wszystkich do góry nogami?!
— Mamo przecież ty masz 40 lat. Czy w twoim wieku można mieć dzieci? — zapytałem podejrzliwie.
— Mam 39. A poza tym o tym decyduje Pan Bóg — mama ucięła krótko moje pytanie.
— Ja się cieszę! Miło będzie trzymać na rękach takiego małego dzidziusia! — wypaliła Krysia, ku mojemu zdumieniu.
— A ty Franek, cieszysz się?
— Uhm… — kiwnąłem głową, bo głupio mi było powiedzieć prawdę, że się nie cieszę.
— Wiesz, co Franek, tata ma dla was też niespodziankę, i z niej na pewno się ucieszysz — rzekła mama, dalej się uśmiechając.
— A co tata chce mnie wysłać do szkoły z internatem, żeby się zwolnił pokój dla bobasa? — wypaliłem rozżalony.
— Nie. O pokoje nie musicie się martwić. Tata przedzieli nasz salon ścianką działową i zrobi kącik dla dzidziusia.
— To, co to za niespodzianka? — zapytałem, odzyskując po tym zapewnieniu dobry nastrój.
— Tata ma niespodziankę na wasze ferie… — zdradziła mama.
Tata skończył ostatniego naleśnika i sięgnął do kieszeni marynarki, z której wyciągnął trzy bilety lotnicze do Londynu. — Lecimy do waszego wujka, do Londynu — rzekł uroczystym głosem tata. Widać, że sam też bardzo się cieszył z czekającej nas podróży.
— Hurra — ucieszyłem się bardzo. Zobaczę Big Bena nie tylko na filmie i wielki most Bridge of London.
— Wow… — dodała zaskoczona Krysia. — A ty, mamusiu nie lecisz z nami?
— Nie, muszę porobić badania, odpocząć i będę na was czekała z naleśnikami, które będą miały takie dodatki, jaki sobie tylko zażyczycie — obiecała mama. — Zresztą nie będziemy się widzieć tylko kilka dni. W piątek rano polecicie, a w poniedziałek wieczorem będziecie już w domu.
Dwie niespodzianki jednego dnia, to było bardzo dużo. Wiedziałem, ze Krysia bardziej cieszy się na niespodziankę mamy, bo wieczorem mi zdradziła, że bardzo boi się lecieć samolotem, a ja nie ukrywam — bardziej odpowiada mi niespodzianka taty. Człowiek nigdy nie wie, co go spotka. A już tego, co się wydarzy na lotnisku, to w ogóle nikt nie mógł tego przewidzieć…
Rozdział II
Londyn
W Londynie było bardzo ciekawie. Budynki były monumentalne, ogromne, zbudowane z szarego kamienia i wokół okien i na zakończeniach ozdobione koronkowymi ozdobnikami, jakich dotąd nigdzie nie widziałem. Krysia też na to zwróciła uwagę. To ona wymyśliła tę nazwę — koronki wyrzeźbione w kamieniu. Zwiedziliśmy najważniejsze zabytki londyńskie: Pałac Buckingham, Big Ben, Tower Bridge, Tower of London, Katedrę Świętego Piotra, Westminster Abbey i najfajniejsze miejsce — Muzeum Historii Naturalnej, z wielkim dinozaurem rozciągniętym na całą długość przeogromnej sali muzealnej oraz Muzeum Historii, gdzie można było obejrzeć wszystkie pojazdy począwszy od brytyjskiej karety królewskiej, aż po najnowsze samochody. W tym muzeum wujek kupił nam fantastyczną rękę mechaniczną, która po naciśnięciu rękojeści zginała palce. Krysia tą rękę zapakowała do swojego plecaka. Ani my, ani tata, ani wujek nie pomyśleli, co się będzie działo na lotnisku przez tę rękę! Wszyscy już przeszli odprawę celną i przyszła pora na nas. Plecak taty popłynął po czarnej taśmie, tata przeszedł przez bramkę, ja tak samo, bez żadnych przeszkód, ale plecak Krysi na długo się zatrzymał przy „prześwietlaczu” i został cofnięty do kontroli.
Celnik poważnym tonem szepnął drugiemu:
— It’s a gun!
Co znaczyło, że w plecaku Krysi odkrył broń!
Nastąpiło wielkie poruszenie. Kilku mężczyzn w mundurach pochyliło się nad wypakowanymi rzeczami z plecaka Krysi. Przerzucili na bok jej niebieską sukienką w białe kropki, dresy i czerwone trampki, kredki, notesik, brązowego misia, takiego samego, jakiego miał Jaś Fasola, aż wydobyli ze sterty rzeczy rękę, którą dostaliśmy od wujka.
Celnicy zaczęli się śmiać i pukać w głowę:
It’s a gun — śmiali się. Potem wyjaśnili, że na podświetlając rękojeść zabawki wyglądała jak rękojeść małego karabinku maszynowego.
Na szczęście wszystko się skończyło szczęśliwie i zostaliśmy wpuszczeni do samolotu. Lot trwał niecałe dwie godziny. Podziwiałem chmury, które wyglądały jakbyśmy byli w niebie i pomyślałem, że to była fajna wyprawa, ale cieszyłem się, że wracamy już do domu, do mamy i do niespodzianki, którą nosi pod swym sercem.
Rozdział III
Wojtuś
Czas płynął bardzo szybko. Mama miała coraz większy brzuszek. Już nie wyglądała jakby połknęła arbuza, ale wręcz małego słonia. A potem nagle przyszedł ten dzień, kiedy tata i mama w pośpiechu zeszli do samochodu i pojechali do szpitala. A potem wrócili z Niespodzianką, która została nazwana — Wojtuś. Miesiąc później odbył się chrzest Wojtusia. To była piękna uroczystość. A właściwie dużo więcej niż uroczystość, coś niesłychanie ważnego — Sakrament Chrztu Świętego. Ksiądz stwierdził, że Wojtuś przestał być poganinem i dołączył do wielkiej, chrześcijańskiej rodziny, która umacnia i daje siły we wszystkich przeciwnościach życiowych.
Wojtek rósł jak na drożdżach, ale jeszcze nie chodził, nie mówił, tylko wydawał takie dźwięki: gul, gro, gu i uśmiechał się, kiedy nas widział. To było fajne. I pachniał tak pięknie, jak dzidziuś. Myślałem, że Krysia się cieszy z Wojtka, ale ona pewnego dnia mnie zaskoczyła, kiedy powiedziała:
— To teraz Wojtek jest na pierwszym miejscu — stwierdziła Krysia z żalem, kiedy mama kołysała Wojtusia.
— Nie ma czegoś takiego jak miejsca! — oburzyła się mama.
— A co jest? — zapytała Krysia.
— Serce człowieka to nie jest podium z miejscami — pierwsze, drugie, trzecie. Serce jest jak dom, każdy ma w nim naprawdę bardzo duży pokój.
— Aha — ucieszyła się najwyraźniej Krysia.