Kilka Słów od Autora
Witaj w moim pierwszym tomiku poezji. Dziękuję Ci za jego zakup i wsparcie w spełnianiu mojego marzenia jakim jest pisanie dla ludzi, a nie do szuflady. Wiersze zebrane w tym tomiku stanowią pewną spójną całość. Opowiadają historię upadku, historię prawdziwą. Spisywana była przez długi czas za pomocą różnych tuszy. Trochę krwi, trochę alkoholu, trochę atramentu, trochę szczerych łez. Dłonie, które ją spisały pokryte były popiołem z niejednego wypalonego papierosa. Mam nadzieję, drogi czytelniku, że odnajdziesz w tym sens tak jak ja i wyniesiesz z moich słów coś dla siebie. Coś intymnego. Coś co poruszy Cię dogłębnie. Coś co, być może, pomoże Ci kiedyś zrozumieć siebie samego. Tak jak mi niegdyś pomogło. Dziękuję raz jeszcze i życzę Ci miłej lektury.
Papieros i kawa
Palę papierosa
wdycham dym do płuc
czasami myślę, że jest jak
cierpki smak Twoich
gorzkich słów, gdy
w moje ramię się wtulasz.
Piję czarną kawę,
wpatrzony w jej smolistą barwę.
Przypomina mi otchłań,
w której pogrzebałem tysiące
z moich marzeń.
Po chwili zaczyna mi przypominać
czarną toń Twoich oczu,
z brunatną okową
na filiżance.
To zabawne, jak wiele rzeczy
przypomina mi o Tobie
i przypominało odkąd Cię znam.
Zawsze byłaś gdzieś wewnątrz,
gdzieś tam w środku,
we mnie — schowana.
Tak pięknie skomplikowana.
Opowieść vol.1
Zgasły wszystkie gwiazdy,
wszystkie,
nie szczędziliśmy ani jednej z nich.
Nasz cichy krzyk,
dziki szept,
chwila pełna spojrzeń pełnych nadziei
i delikatny dotyk, gdy odgarniałem
Twoje niesforne włosy.
Muśnięcie ust,
niosące bezwiednie ciepłą niepewność
z warg, przenika skórę,
z prędkością krwi
rozrzuca w sercu rozżarzone sny,
które pozwolą Ci być
ze mną
już zawsze.
Opowieść vol.2
Kolejne dni umykały,
szedłem drogą, niegdyś wspaniały.
Narysowany przez bogów,
kredką z gwiezdnego pyłu,
wyjący do księżyca wilk,
wyłem doń, krótkie, „przyjdź”.
Czekałem tak noc za nocą,
patrząc jak świeci coraz jaśniej
i jak gaśnie coraz bardziej.
Pewnego dnia przyszła,
lecz nie byliśmy gotowi.
Pojawiła się i znikła,
znów wyłem,
męczyłem nieboskłon spragnionym głosem.
Podnoszę wzrok, widzę ją.
Proszę by przyszła…
Podchodzę do niej,
jasnej jak ze snu,
obiecuję bronić aż zabraknie tchu,
dotykiem ukoiła we mnie wnet,
wszystko co było złe.
Dla mnie już tylko ona — jest.
Opowieść vol.3
W ustach czuję,
metaliczny posmak.
Krew.
Nią naznaczona przygryzionych warg wiosna.
Zasypiając czuję zapach,
Twój,
oplatający mnie jak boa.
Lecz nie dusi mnie,
pozwala zebrać słowa.
Te — wypowiadane szeptem,
do samego siebie przed słodkim snem,
dają pewność, że tylko Ty,
że tylko Ciebie — obok, chcę.
Gdy zasypiam
i gdy pocałunkami
przerywam Ci sen.
Teraz jesteś daleko,
w głowie mam klatki ze spędzonych razem chwil.
Nie wiem jak to robisz,
ale dajesz mi siłę by żyć.
Most
Gdzieś…
między miłością, a nienawiścią
radością i smutkiem,
gdzieś na moście łączącym
bogactwo z ubóstwem,
gdzieś na chodnikowej płycie
między niebem i piekłem
wyryte jest moje imię.
Na płycie stoję,
w rdzawej zbroi,
zakuty w rozpadające się
żelazo,
rycerz, z wyglądu litą skałą,
w rzeczywistości
wapienną.
Ze zwieszoną głową,
przyglądam się własnym demonom,
widocznym w moim odbiciu
w rzece.
W moim ciele ropiejące rany,
dziury, sznyty, cięcia,
stoję — poobijany.
Kapie ze mnie krew,
z ran zadanych tak dotkliwie,
w każdej z tysiąca stoczonych bitew.
Posoka z najgłębszych komnat,
mojego serca
i mojej duszy.
Klękam na moście,
ten wali się pode mną,
spoglądam przed siebie,
czas — on wygrywa ze mną,
każdą z potyczek.
Ona, kochanka moja,
wszystkich lat wybranka moich uczuć,
ona, mój największy demon.
Samotność.
Chce znowu wygrać ze mną.
Podnosząc głowę,
gdy upada cały grunt pod nogami — widzę ją.
To ona, obecna,
jej obraz.
To moich myśli, uczuć…
Serca mojego Pani.
Błagam
Błagam odejdź
zanim dam Ci się zniszczyć,
błagam odejdź
zanim moja dusza
stanie się pasmem zgliszczy.
Błagam wyjdź
zanim poczujemy bicie naszych serc,
błagam wyjdź
zanim dotyk wzmocni naszą więź.
Błagam zamilcz
zanim powiemy dwa słowa za dużo,
błagam zamilcz
zanim nazwiemy to na próżno.
Błagam nie patrz,
bo zobaczysz mój ból.
Błagam nie patrz,
bo przed Tobą stacza się król.
Błagam nie czuj
nic do mnie,
bo nie ma niczego we mnie.
Błagam nie czuj nic,
nie pokazuj jak wygląda miłość,
nie udowadniaj, że jest wielką siłą.
Błagam,
nie obiecuj, że mnie
uratujesz…
Nie odchodź, błagam.
Tak bardzo Ciebie potrzebuję…
Zdarzenia
Zdarzyłaś mi się,
śniegową porą
owinęłaś w szkarłatne sukno
zmrożone serce
wypełnione naiwnym głosem
wypełnione klątwą romantyzmu.
Uratowałaś je
kiedy miało jeszcze siły
bić.
Zdarzyłem Ci się,
po raz drugi zaczynając
podobną historię.
Licząc na inny jej wynik,
licząc na to, że będziemy
szczęśliwie żyli.
Choć przez jakiś czas.
Oby jak najdłuższy.
Los sypie nam pod nogi kłody,
otworzyliśmy razem nowy etap,
rozwarliśmy drzwi
do lepszego jutra.
Przeszedłem przez próg,
czekam tu na Ciebie,
tonąc w kolejnych tego skutkach.
Smutku w moich oczach,
szukasz nadaremno.
Nie jest obecny,
kiedy jesteś ze mną.
Wtedy w moich oczach znajdziesz
jedynie radość,
dzielą się nadzieją,
którą z Twoich oczu
mi oddano.
Czekam na progu jutra.
Niecierpliwie tupiąc.
Czekam z wyciągniętą dłonią.
Czekam
nie czekając — nie byłbym już sobą.
Noc
Noc,
pora demonów
przejścia z Yin w Yang.
Pytasz „jak?”
pstryknięcie palcami
„ot, właśnie tak.”
Tańcząc życiowe tango
moja partnerka — samotność
w jej ręku wino
mój lek na roztropność.
Jak ość
stanęłaś mi w gardle
mówiąc słowa od których
to serce staje
tak nagle.
I wraz z diabłem
zawieram pakt jak Faust,
gdybym miał wybrać piękną
chwilę
to nie byłaby ta,
ani żadna
inna, spędzona z Tobą.
Szczerość za szczerość?
Szczerze zwierzać mogę się tylko grobom.
Chcąc byś świętym
uczysz się pokory,
pokora uczy Cię jak dać się zgnoić
i przetrwać.
Przetrwałem, niestety tylko ciałem, wiesz?
Za wiele Tobie i innym już siebie oddałem.
Miałem pełnią życia żyć
być tylko radę dałem.
Witam się z szatanem,
moją ciemną stroną
asymilując też tą dobrą
zrównuję się bogom.
A stając tej zimy
na pobliskiej górze
spoglądam w dal
akceptuję wszystkie z moich miliona
wynaturzeń.
Wypatruję świtu,
szukam nowego dnia
chcę być świadkiem nadejścia
jutra.
Mogłabyś
Wiesz, mogłabyś być
moim
ulubionym dźwiękiem
w symfonii granej przez świat.
Mogłabyś
jeśli uznasz, ze jestem tego wart.
Mogłabyś być,
ukojeniem dla moich
drżących rąk.
Gdybyś uznała, ze jestem wart.
Oddaję się pod sąd.
Mogłabyś być
moim najdoskonalszym grzechem,
którego bym nie żałował,
choćby mój krzyk, miał odbijać się
w piekle, głośnym echem.
Mogłabyś
trwać przy mnie ile tylko chcesz,
zniknąć jeśli
nie odnalazłabyś we mnie
swojego szczęścia.
Mogłabyś — jesteś na prostej drodze
do wejścia.
Otwieram Ci drzwi,
zostawiam klucz,
przy wejściu.
Przy nim liścik,
napisany połamaną czcionką,
„Przyjdź. Pozwól poczuć swoje ciepło.
I żyć, mi pozwól.
Nie daj proszę,
nieistotnie
być.”
Szukam
Szukam Cię
w kroplach deszczu
i odbiciu w kałuży,
którą burzy krok przechodnia.
Szukam Cię w wietrze
choć, że Cię w nim znajdę już sam nie wierzę.
Szukam Cię w obcych parach oczu,
znajdując tylko ułamki,
szukam biegnąc, lecąc ponad światem,
szukałem nawet na dnie szklanki…
Szukam na niebie,
każda z gwiazd już mi bratem.
Szukam i chyba nie przestanę,
nie potrafię.
Szukam,
a pewnie już kiedyś Cię
odnalazłem.
Stopnie
Jak dziecko we mgle
po kolejnych stopniach
pnę się
do góry.
Do światłości.
Dopiero kiedy kroczysz w cieniu,
kiedy siostrą staje się noc,
wtedy w zamkniętego oka mgnieniu,
w duszy rodzi się
moc.
Pcha Cię coraz wyżej,
widzisz coraz mniej,
każdy krok w górę,
poprzedzają dwa — niżej.
Otwierasz bojaźliwie oczy,
przez szpary dostrzegasz białe światło gwiazd,
wiesz, że już nic Cię nie zamroczy,
szukasz światła dnia
pośrodku polarnej nocy.
Wychodzisz ze skorupy ubitej z iluzji,
jaką karmiłeś się, by nie musieć dalej kroczyć
jesteś jak ja — potrzebujesz prosto z innego serca
transfuzji.
Zamykasz krąg
odważniej patrzysz w przyszłość,
dźgasz niepewność prosto w jej słaby punkt,
a jednak dalej coś ciągnie Cię na dół, w piach.
Jesteś jak ja
i obojga nas jest mi żal.
Spadamy w dół,
uparcie krocząc po kolejnych stopniach,
jesteś jak ja,
szukasz brzasku dnia w jej oczach.
Cudownie odnajdujesz,
orientujesz się,
że to odbity płomień zgaszonych gwiazd.
Czujesz jak ja,
że brzask dnia…
nie chce nadejść
w nocy polarnej.
Kruk i ciemny las
Błądzę
po ciemnym lesie swojej duszy.
Prowadzi mnie kruk,
dziobem kamienie u mych stóp kruszy.
Ślepo podążam za jego krakaniem,