E-book
5.76
drukowana A5
18.01
Podróż ku zwątpieniu

Bezpłatny fragment - Podróż ku zwątpieniu

Wiersze wybrane


5
Objętość:
67 str.
ISBN:
978-83-8189-507-1
E-book
za 5.76
drukowana A5
za 18.01

Kilka Słów od Autora

Witaj w moim pierwszym tomiku poezji. Dziękuję Ci za jego zakup i wsparcie w spełnianiu mojego marzenia jakim jest pisanie dla ludzi, a nie do szuflady. Wiersze zebrane w tym tomiku stanowią pewną spójną całość. Opowiadają historię upadku, historię prawdziwą. Spisywana była przez długi czas za pomocą różnych tuszy. Trochę krwi, trochę alkoholu, trochę atramentu, trochę szczerych łez. Dłonie, które ją spisały pokryte były popiołem z niejednego wypalonego papierosa. Mam nadzieję, drogi czytelniku, że odnajdziesz w tym sens tak jak ja i wyniesiesz z moich słów coś dla siebie. Coś intymnego. Coś co poruszy Cię dogłębnie. Coś co, być może, pomoże Ci kiedyś zrozumieć siebie samego. Tak jak mi niegdyś pomogło. Dziękuję raz jeszcze i życzę Ci miłej lektury.

Papieros i kawa

Palę papierosa

wdycham dym do płuc

czasami myślę, że jest jak

cierpki smak Twoich

gorzkich słów, gdy

w moje ramię się wtulasz.

Piję czarną kawę,

wpatrzony w jej smolistą barwę.

Przypomina mi otchłań,

w której pogrzebałem tysiące

z moich marzeń.

Po chwili zaczyna mi przypominać

czarną toń Twoich oczu,

z brunatną okową

na filiżance.

To zabawne, jak wiele rzeczy

przypomina mi o Tobie

i przypominało odkąd Cię znam.

Zawsze byłaś gdzieś wewnątrz,

gdzieś tam w środku,

we mnie — schowana.

Tak pięknie skomplikowana.

Opowieść vol.1

Zgasły wszystkie gwiazdy,

wszystkie,

nie szczędziliśmy ani jednej z nich.

Nasz cichy krzyk,

dziki szept,

chwila pełna spojrzeń pełnych nadziei

i delikatny dotyk, gdy odgarniałem

Twoje niesforne włosy.

Muśnięcie ust,

niosące bezwiednie ciepłą niepewność

z warg, przenika skórę,

z prędkością krwi

rozrzuca w sercu rozżarzone sny,

które pozwolą Ci być

ze mną

już zawsze.

Opowieść vol.2

Kolejne dni umykały,

szedłem drogą, niegdyś wspaniały.

Narysowany przez bogów,

kredką z gwiezdnego pyłu,

wyjący do księżyca wilk,

wyłem doń, krótkie, „przyjdź”.

Czekałem tak noc za nocą,

patrząc jak świeci coraz jaśniej

i jak gaśnie coraz bardziej.

Pewnego dnia przyszła,

lecz nie byliśmy gotowi.

Pojawiła się i znikła,

znów wyłem,

męczyłem nieboskłon spragnionym głosem.

Podnoszę wzrok, widzę ją.

Proszę by przyszła…

Podchodzę do niej,

jasnej jak ze snu,

obiecuję bronić aż zabraknie tchu,

dotykiem ukoiła we mnie wnet,

wszystko co było złe.

Dla mnie już tylko ona — jest.

Opowieść vol.3

W ustach czuję,

metaliczny posmak.

Krew.

Nią naznaczona przygryzionych warg wiosna.

Zasypiając czuję zapach,

Twój,

oplatający mnie jak boa.

Lecz nie dusi mnie,

pozwala zebrać słowa.

Te — wypowiadane szeptem,

do samego siebie przed słodkim snem,

dają pewność, że tylko Ty,

że tylko Ciebie — obok, chcę.

Gdy zasypiam

i gdy pocałunkami

przerywam Ci sen.


Teraz jesteś daleko,

w głowie mam klatki ze spędzonych razem chwil.

Nie wiem jak to robisz,

ale dajesz mi siłę by żyć.

Most

Gdzieś…

między miłością, a nienawiścią

radością i smutkiem,

gdzieś na moście łączącym

bogactwo z ubóstwem,

gdzieś na chodnikowej płycie

między niebem i piekłem

wyryte jest moje imię.

Na płycie stoję,

w rdzawej zbroi,

zakuty w rozpadające się

żelazo,

rycerz, z wyglądu litą skałą,

w rzeczywistości

wapienną.

Ze zwieszoną głową,

przyglądam się własnym demonom,

widocznym w moim odbiciu

w rzece.

W moim ciele ropiejące rany,

dziury, sznyty, cięcia,

stoję — poobijany.

Kapie ze mnie krew,

z ran zadanych tak dotkliwie,

w każdej z tysiąca stoczonych bitew.

Posoka z najgłębszych komnat,

mojego serca

i mojej duszy.

Klękam na moście,

ten wali się pode mną,

spoglądam przed siebie,

czas — on wygrywa ze mną,

każdą z potyczek.

Ona, kochanka moja,

wszystkich lat wybranka moich uczuć,

ona, mój największy demon.

Samotność.

Chce znowu wygrać ze mną.

Podnosząc głowę,

gdy upada cały grunt pod nogami — widzę ją.

To ona, obecna,

jej obraz.


To moich myśli, uczuć…

Serca mojego Pani.

Błagam

Błagam odejdź

zanim dam Ci się zniszczyć,

błagam odejdź

zanim moja dusza

stanie się pasmem zgliszczy.


Błagam wyjdź

zanim poczujemy bicie naszych serc,

błagam wyjdź

zanim dotyk wzmocni naszą więź.


Błagam zamilcz

zanim powiemy dwa słowa za dużo,

błagam zamilcz

zanim nazwiemy to na próżno.


Błagam nie patrz,

bo zobaczysz mój ból.

Błagam nie patrz,

bo przed Tobą stacza się król.


Błagam nie czuj

nic do mnie,

bo nie ma niczego we mnie.

Błagam nie czuj nic,

nie pokazuj jak wygląda miłość,

nie udowadniaj, że jest wielką siłą.


Błagam,

nie obiecuj, że mnie

uratujesz…


Nie odchodź, błagam.

Tak bardzo Ciebie potrzebuję…

Zdarzenia

Zdarzyłaś mi się,

śniegową porą

owinęłaś w szkarłatne sukno

zmrożone serce

wypełnione naiwnym głosem

wypełnione klątwą romantyzmu.

Uratowałaś je

kiedy miało jeszcze siły

bić.

Zdarzyłem Ci się,

po raz drugi zaczynając

podobną historię.

Licząc na inny jej wynik,

licząc na to, że będziemy

szczęśliwie żyli.

Choć przez jakiś czas.

Oby jak najdłuższy.

Los sypie nam pod nogi kłody,

otworzyliśmy razem nowy etap,

rozwarliśmy drzwi

do lepszego jutra.

Przeszedłem przez próg,

czekam tu na Ciebie,

tonąc w kolejnych tego skutkach.


Smutku w moich oczach,

szukasz nadaremno.

Nie jest obecny,

kiedy jesteś ze mną.

Wtedy w moich oczach znajdziesz

jedynie radość,

dzielą się nadzieją,

którą z Twoich oczu

mi oddano.


Czekam na progu jutra.

Niecierpliwie tupiąc.

Czekam z wyciągniętą dłonią.

Czekam

nie czekając — nie byłbym już sobą.

Noc

Noc,

pora demonów

przejścia z Yin w Yang.

Pytasz „jak?”

pstryknięcie palcami

„ot, właśnie tak.”

Tańcząc życiowe tango

moja partnerka — samotność

w jej ręku wino

mój lek na roztropność.

Jak ość

stanęłaś mi w gardle

mówiąc słowa od których

to serce staje

tak nagle.

I wraz z diabłem

zawieram pakt jak Faust,

gdybym miał wybrać piękną

chwilę

to nie byłaby ta,

ani żadna

inna, spędzona z Tobą.

Szczerość za szczerość?

Szczerze zwierzać mogę się tylko grobom.

Chcąc byś świętym

uczysz się pokory,

pokora uczy Cię jak dać się zgnoić

i przetrwać.

Przetrwałem, niestety tylko ciałem, wiesz?

Za wiele Tobie i innym już siebie oddałem.

Miałem pełnią życia żyć

być tylko radę dałem.

Witam się z szatanem,

moją ciemną stroną

asymilując też tą dobrą

zrównuję się bogom.

A stając tej zimy

na pobliskiej górze

spoglądam w dal

akceptuję wszystkie z moich miliona

wynaturzeń.

Wypatruję świtu,

szukam nowego dnia

chcę być świadkiem nadejścia

jutra.

Mogłabyś

Wiesz, mogłabyś być

moim

ulubionym dźwiękiem

w symfonii granej przez świat.

Mogłabyś

jeśli uznasz, ze jestem tego wart.


Mogłabyś być,

ukojeniem dla moich

drżących rąk.

Gdybyś uznała, ze jestem wart.

Oddaję się pod sąd.


Mogłabyś być

moim najdoskonalszym grzechem,

którego bym nie żałował,

choćby mój krzyk, miał odbijać się

w piekle, głośnym echem.


Mogłabyś

trwać przy mnie ile tylko chcesz,

zniknąć jeśli

nie odnalazłabyś we mnie

swojego szczęścia.

Mogłabyś — jesteś na prostej drodze

do wejścia.


Otwieram Ci drzwi,

zostawiam klucz,

przy wejściu.

Przy nim liścik,

napisany połamaną czcionką,

„Przyjdź. Pozwól poczuć swoje ciepło.

I żyć, mi pozwól.

Nie daj proszę,

nieistotnie

być.”

Szukam

Szukam Cię

w kroplach deszczu

i odbiciu w kałuży,

którą burzy krok przechodnia.

Szukam Cię w wietrze

choć, że Cię w nim znajdę już sam nie wierzę.

Szukam Cię w obcych parach oczu,

znajdując tylko ułamki,

szukam biegnąc, lecąc ponad światem,

szukałem nawet na dnie szklanki…

Szukam na niebie,

każda z gwiazd już mi bratem.

Szukam i chyba nie przestanę,

nie potrafię.

Szukam,

a pewnie już kiedyś Cię

odnalazłem.

Stopnie

Jak dziecko we mgle

po kolejnych stopniach

pnę się

do góry.

Do światłości.

Dopiero kiedy kroczysz w cieniu,

kiedy siostrą staje się noc,

wtedy w zamkniętego oka mgnieniu,

w duszy rodzi się

moc.

Pcha Cię coraz wyżej,

widzisz coraz mniej,

każdy krok w górę,

poprzedzają dwa — niżej.

Otwierasz bojaźliwie oczy,

przez szpary dostrzegasz białe światło gwiazd,

wiesz, że już nic Cię nie zamroczy,

szukasz światła dnia

pośrodku polarnej nocy.

Wychodzisz ze skorupy ubitej z iluzji,

jaką karmiłeś się, by nie musieć dalej kroczyć

jesteś jak ja — potrzebujesz prosto z innego serca

transfuzji.

Zamykasz krąg

odważniej patrzysz w przyszłość,

dźgasz niepewność prosto w jej słaby punkt,

a jednak dalej coś ciągnie Cię na dół, w piach.

Jesteś jak ja

i obojga nas jest mi żal.

Spadamy w dół,

uparcie krocząc po kolejnych stopniach,

jesteś jak ja,

szukasz brzasku dnia w jej oczach.

Cudownie odnajdujesz,

orientujesz się,

że to odbity płomień zgaszonych gwiazd.

Czujesz jak ja,

że brzask dnia…

nie chce nadejść

w nocy polarnej.

Kruk i ciemny las

Błądzę

po ciemnym lesie swojej duszy.

Prowadzi mnie kruk,

dziobem kamienie u mych stóp kruszy.

Ślepo podążam za jego krakaniem,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 5.76
drukowana A5
za 18.01