E-book
7.35
drukowana A5
44.25
Podróż

Bezpłatny fragment - Podróż


4.6
Objętość:
227 str.
ISBN:
978-83-8324-425-9
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 44.25

Dedykacja

Tę książkę dedykuję komuś specjalnemu. Komuś, kto we mnie uwierzył, kto wierzył nawet wtedy, kiedy ja wątpiłam. Komuś, kto dał mi w życiu wszystko, o czym wcześniej jedynie marzyłam… Dedykuję ją mojemu mężowi.

Poświęcam ją też moim synom Kajetanowi i Wiktorowi — dzieciom, dzięki którym moje życie stało się bajką, oraz wszystkim mamom, dla których ta życiowa rola okazała się esencją ich istnienia.


KIEDYŚ


Pomyślałam sobie dzisiaj, że jeśli to prawda i nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, to mogę być spokojna… Mogę spokojnie czekać, aż koleje losu przywrócą równowagę…

Mogę pogodzić się z tym, co tu i teraz, oraz z pokorą i nadzieją wierzyć, że wszystko ma swój sens. Nawet jeśli zostałam do czegoś zmuszona, nawet jeśli tego nie planowałam.

A właściwie czy miałam prawo cokolwiek planować? Więc nawet jeśli…

Pomimo wszystko… Już teraz to wiem — będę kochać cię najbardziej na świecie.

Zawsze… Słyszysz mnie? Na mojej twarzy gości uśmiech.

To dzięki tobie.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

— I pomyśleć, że nigdy nie wierzyłam w bajki!

— To by znaczyło, że byłaś kiedyś naprawdę rozsądna!

— Daj spokój, nie udawaj, że tego nie widzisz!

— Wręcz przeciwnie, patrzę w tym samym kierunku i nie doznaję tego samego olśnienia!

— Ej, zaczekaj. Dokąd idziesz? Zatrzymaj się albo zacznę krzyczeć: Pomocy! Jakaś wariatka na dwunastej!

Odwróciłam się w jej stronę z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Zamiast tyle gadać, dołącz do mnie albo przynajmniej pozwól mi swobodnie oddychać.

— Od początku wiedziałam, że coś jest z tobą nie tak. Ale jak tam sobie chcesz, tylko kiedy już zaczniesz się topić, pomyśl o swojej mamie, która z pewnością oszaleje z rozpaczy!

— Kochana jesteś, kiedy się tak o mnie troszczysz, ale nie martw się, złego diabli nie biorą,

Mówiąc to, ponownie skierowałam się w stronę morza.

— Będę tam, gdzie zwykle — zawołała za mną. — Gdybyś jednak zdecydowała się pożyć trochę dłużej.

Ostatnie słowa docierały do mnie jak gdyby z zaświatów. Nie miałam jej jednak za złe ani pesymizmu, ani strachu przed wodą. Mało kto poza mną i najbliższą rodziną mojej przyjaciółki wiedział, że kiedy była jeszcze małą dziewczynką, podczas rodzinnych wakacji nad jeziorem wpadła do wody i cudem uszła z życiem. Od tamtej pory Edyta panicznie boi się wody. Toleruje jedynie tę ciepłą we własnej wannie i pod warunkiem, że nie jest jej za dużo.


Jeśli chodzi o mnie, woda to mój żywioł. Mama mówi, że odziedziczyłam to po niej. Tak samo jak brązowe oczy, jasne włosy i miłość do morza.

Mam dwadzieścia dwa lata i nigdy nie czułam się szczęśliwsza. Choć jak się nad tym dobrze zastanowić, nazwanie tego w taki sposób być może nie jest najtrafniejszym odniesieniem do mojego dotychczasowego życia. Otóż całe moje dzieciństwo, dojrzewanie i wczesna młodość wypełnione były ogromem miłości, cierpliwości i zrozumienia płynącego od najważniejszej osoby, jaką dla każdego człowieka na świecie jest matka. Gdybym więc powiedziała, że to jej nadopiekuńczość odebrała mi wiele uciech tego świata, stałabym się największą niewdzięcznicą, jaka stąpała po tej ziemi.

Prawda jednak jest taka, że są to pierwsze wakacje, które spędzam bez niej.

Oczywiście zanim razem z Edytą wsiadłyśmy do samolotu, musiałam przysiąc, że będę ostrożna, rozsądna i — przede wszystkim — że będę dzwonić codziennie! Zatem jeśli wziąć wszystko pod uwagę, okaże się, że moja mama nie jest na co dzień uciążliwa, po prostu od kiedy pamiętam, powtarza mi, że to ja jestem sensem jej życia.


Wracając do cudownej teraźniejszości — wolnym krokiem zmierzam w głąb błękitnego morza…

Woda sięga mi już do ramion. Otacza mnie zewsząd i sprawia, że staję się jej częścią, że do niej należę.

Czuję zapach soli, zapach morskiej wody, a przed oczami ukazuje mi się nieosiągalny horyzont. Szum fal w uszach kołysze moją duszę…

Nareszcie rozumiem, co czuła mama, kiedy tyle razy opowiadała o swoich wakacjach nad morzem.

O tym, gdy jako nastolatka spędzała je ze swoimi rodzicami na plaży niemal każdego lata. Wśród zielonych palm i złotego piasku rozkoszowała się darem gorącego słońca w wyjątkowej i jedynej w swoim rodzaju Italii.


Dokładnie taki krajobraz przedstawiały historyjki opowiadane mi przez nią najczęściej na dobranoc. Wymyślała je na poczekaniu, za każdym razem inną, ale zawsze miały one jedną wspólną cechę. Każda bohaterka opowieści mieszkała nad morzem. Jedne były piratami, inne — ratowniczkami, a jeszcze inne — syrenami. Poza tym wszystkie wyróżniały się takimi cechami jak odwaga, inteligencja, dobre serce i ambicja. Mama tworzyła w wyobraźni bajki tylko dla mnie, niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju. I chociaż słuchałam ich, mając zaledwie kilka lat, utkwiły mi w pamięci i tam pozostały. Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że poniekąd wpłynęły na mój charakter, wzbogaciły moją wyobraźnię, naszkicowały pojęcie o tym, jak powinna zachowywać się kobieta, która chce być szanowana i doceniana. I tak jak zaznaczyłam, naszkicowały, bo ostatecznie największy wpływ na to, jakim człowiekiem się stałam, miało codzienne postępowanie i zachowanie mojej największej idolki. Idolki, która sama wychowywała dziecko i sama utrzymywała dom. Która nigdy nie narzekała, nie płakała i nie poddawała się przeciwnościom losu.


Z całych sił odpycham się nogami od dna i zaczynam płynąć. Jestem wolna — dosłownie i w przenośni. Chce mi się śmiać na głos ze szczęścia, ale przypominam sobie, że mam odgórny zakaz topienia się, więc nie pozwalam, aby woda dostała się do moich ust.

Płynę w dal. Powoli i spokojnie pokonuję opór morskich fal. Każdy kolejny metr zachęca do jeszcze jednego. Głębia woła mnie i kusi.. Kiedy, zmęczona, w końcu przekręcam się na plecy, zastygam w bezruchu. Zamykam oczy i pozwalam, żeby fale kołysały mnie, jak tylko zechcą. Czuję dotyk promieni słońca na twarzy… Ponieważ uszy mam zanurzone pod powierzchnią wody, nie słyszę praktycznie żadnych odgłosów. Jakbym została zawieszona w innej rzeczywistości. Tylko cisza, spokój i błogość chwili. Zupełne odprężenie i lekkość. Właśnie to czuję — niebywałą lekkość: moje nogi, ręce, kręgosłup, całe ciało zdają się nie istnieć. Umysł również jest wolny… Żadnych zbędnych myśli. Żadnych ograniczeń.


Gdy po jakimś czasie rozchylam powieki, zdaję sobie sprawę, że fale zniosły mnie jeszcze bardziej w głąb morza. Choć z wielką niechęcią, postanawiam wracać na brzeg. Płynę wolno, podziwiając rozciągającą się przed moimi oczami piaszczystą plażę otoczoną aureolą słonecznych promieni.

Zupełnie wyczerpana, docieram do leżaków i otulam się ręcznikiem. Moje stopy zaczynają ogrzewać się od gorącego jeszcze piasku.

Tak — to prawdziwa bajka. Ten krajobraz. Złoty piasek, słomiane parasole, zielone palmy i te różowe kwiaty, rosnące kępkami. I wreszcie widok na morze w tylu odcieniach błękitu i zieleni, ile można sobie wyobrazić. Jestem w raju! A jedyne, co zakłóca idyllę, to niewzruszony żołądek domagający się posiłku. Zdecydowanie straciłam poczucie czasu, dopiero głód przywraca mnie do rzeczywistości.

W tym momencie gdzieś pomiędzy zrzuconymi wcześniej ubraniami słyszę dźwięk własnego telefonu. Kiedy wreszcie udaje mi się go wygrzebać, spoglądam na wyświetlacz i przewracam oczami. Niechętnie przesuwam palcem zieloną słuchawkę. Przykładam komórkę do ucha i już żałuję, że zdecydowałam się odebrać.

— No czeeeeeść, z tej strony twój ulubiony kumpel. Dzwonię, bo domyślam się, że tęsknisz, a raczej tęsknicie. Co u was?

Niemal widzę, jak szczerzy zęby, zgrywając dowcipnego. Ponieważ jak najszybciej chcę zakończyć rozmowę, postanawiam równie szybko przerwać potok jego słów.

— Cześć, Daniel. U nas wszystko dobrze. Miło, że dzwonisz, tylko niestety w tym momencie nie bardzo mogę rozmawiać — powiedziałam i natychmiast pożałowałam swoich nieprzemyślanych słów.

— A czym, jeśli można wiedzieć, jesteście takie zajęte? — Zacisnęłam zęby, żeby tym razem nieco przemyśleć swoją odpowiedź. nim jednak zdążyłam otworzyć buzię, on już kontynuował: — Od początku się domyślałem, że będzie wam potrzebny ochroniarz, i nawet nie wiesz, jak żałuję, że dałem się spławić i nie poleciałem z wami.

Tym razem to ja musiałam wejść mu w słowo, jeśli nie chciałam rozłączyć się w niegrzeczny sposób:

— Posłuchaj, jeszcze raz dziękujemy za troskę, ale musisz wiedzieć, że w raju nie ma popytu na ochroniarzy. Pozdrawiamy cię serdecznie. Odezwiemy się w wolnym czasie. A, i proszę, pozdrów od nas Kingę.

— Taaa, dzięki. To uważaj, znaczy uważajcie na siebie, i pomyślcie czasem o starym kumplu!

W jego głosie tym razem dało się usłyszeć dobrze skrywaną irytację.

— Do usłyszenia.

Rozłączyłam się i od razu przeszło mi przez myśl, żeby wyrzucić telefon do najbliższego kosza. W tym samym momencie jednak przed moimi oczami pojawił się obraz mamy płaczącej ze zmartwienia i to ostatecznie uratowało mojego samsunga.

Pokornie wsunęłam komórkę do kieszonki spodni, pozbierałam plażowe niezbędniki, a więc ręcznik, krem z filtrem i okulary przeciwsłoneczne, spakowałam wszystko do niedużej, kolorowej torby i ruszyłam w drogę powrotną prowadzącą do hotelu.

Nie zamierzałam jednak zostać tam dłużej niż kilka minut — dosłownie tyle, ile potrzeba, aby zostawić rzeczy i przebrać się w odpowiedniejsze ciuchy. Choć właściwie być może przydałoby się kilka dodatkowych sekund na poszukanie jakiegoś małego co nieco, by o własnych siłach dotrzeć do Edyty, która — jak wcześniej zaznaczyła — nie zamierzała marnować czasu w hotelowym pokoju.

Tak oto trzydzieści minut później wchodziłam już do małej, przytulnej knajpki usytuowanej tuż przy plaży, gdzie byłam pewna zastać swoją ukochaną i czasami bardzo przewidywalną przyjaciółkę.


ROZDZIAŁ DRUGI

— Nareszcie jesteś, już myślałam, że moje najczarniejsze myśli stały się rzeczywistością.

— To, że nie umarłam na skutek utonięcia, nie oznacza, że nie mogę umrzeć z głodu.

Na te słowa Edyta wskazała mi miejsce obok siebie i pokręciła głową na znak mojej niesubordynacji. Uśmiechnęłam się do niej od ucha do ucha i po raz kolejny pomyślałam o tym, jak to się stało, że dwie tak różne osoby jak my są od dawna najlepszymi przyjaciółkami… W każdym razie uwielbiamy swoje towarzystwo i dlatego wylądowałyśmy w tym cudownym zakątku, jakim jest Positano, właśnie we dwie.

Wybór miejsca nie mógł być inny i choć Edycie nie od razu przypadł do gustu, wiedziała, czym się kierowałam w swojej selekcji. Musiałam tylko obiecać, że poza morzem znajdziemy sobie inne rozrywki. Tak więc — akceptując nawzajem swoje potrzeby — każda z nas wyczekiwała wycieczki z utęsknieniem. I o ile ja byłam w odrobinę bardziej komfortowej sytuacji, bo znam całkiem dobrze język włoski, o tyle do księgarni po rozmówki wybrałyśmy się razem. Jak mawiają — od przybytku głowa nie boli. Myślę, że mama kierowała się taką samą ideą, ucząc mnie od dziecka włoskiej mowy.

Na początku było to nawet bardzo zabawne. Wypowiadała różne, dziwnie brzmiące wyrazy, gestykulując przy tym energicznie, bym łatwiej domyśliła się znaczenia. Można powiedzieć, że byłam zachwycona, gdy któregoś dnia wymyśliła, że w niewygodnych sytuacjach będziemy mogły porozumiewać się w ten sposób, aby nikt inny nie wiedział, o czym mówimy. Ostatecznie takie sytuacje naprawdę się zdarzały i wtedy wystarczało jedno słowo.

Nie zapomnę pewnej okoliczności, której wspomnienie, nawet po latach wywołuje uśmiech na mojej twarzy… Była zima, miałam chyba dziewięć lat. Puszysty śnieg leżał na chodnikach, pokrywał gałęzie drzew, dachy budynków, a także samochody stojące na poboczach. Szłyśmy do sklepu spożywczego, który znajdował się jakiś kilometr od naszego bloku. Nim dotarłyśmy na miejsce, mróz pomalował nasze twarze na różowo. Śmiałyśmy się, że to lepsze niż makijaż. W sklepie, choć całkiem małym, było bardzo tłoczno. Jak to zwykle bywa, okres przedświąteczny u wielu ludzi wywołuje gorączkę zakupów. Kolejka do kasy zawijała się w kilku miejscach. Dwie wymuskane kobiety wszczęły kłótnię z kimś, kto — chcąc bądź nie — wepchnął się w środek kolejki. Nasze zakupy były właściwie bardzo skromne. Potrzebowałyśmy kupić jedynie marchewkę, której zabrakło mamie do zupy.

Popatrzyłam na nią, a ona mrugnęła do mnie jednym okiem, po czym bąknęła kilka słów po włosku. Właściwe cztery: Devo andare in bagno. Kiedy mała dziewczynka dużo głośniej oznajmiła, że musi szybko do łazienki, nagle wszyscy zgodnie stwierdzili, że przecież nie ma sensu godzinę stać w kolejce z dwiema marchewkami. Wystrojone damy, wcześniej żywo się kłócące, jako pierwsze zaproponowały, żebyśmy ominęły kolejkę i poszły od razu do kasy. Mama z uśmiechem na twarzy podziękowała wszystkim, a ten jej promienny uśmiech jakby udzielił się reszcie, rozładowując niepotrzebne napięcie.

Naszą wspólną grą, która również miała na celu pomóc mi w nauce języka włoskiego, była zabawa w chowanego. Nie do końca jednak taka, jaką zna każde dziecko — jej reguły były nieco inne.

Zamykałam oczy, a mama chowała w domu jakiś przedmiot, po czym podawała mi tylko jego włoską nazwę. Dowiadywałam się, co to, dopiero wtedy, kiedy to coś odnalazłam. Czasami poszukiwania trwały dość długo, ale z pomocą przychodziły mi często drobne podpowiedzi, dzięki którym zadanie stawało się możliwe do wykonania. Powtarzany w kółko wyraz zapadał w pamięć na zawsze, a jego nazwa kojarzyła się z przygodą, poszukiwaniem skarbu, więc nie był to jakiś tam wyraz, oznaczał raczej kolejne zwycięstwo w świecie mojego dzieciństwa.


Już po dwóch dniach pobytu stało się jasne, że o ile mnie zawsze można było zastać na plaży, o tyle Edytkę właśnie tutaj, w barze o nazwie Migliori. Jedzenie serwowali wprost wyśmienite, było to również miejsce, w którym zbierali się wczasowicze z różnych krajów. Być może cieszył się popularnością także ze względu na lokalizację, która sytuowała bar w niedużej odległości od najlepszych hoteli na wybrzeżu.

I tak nasz hotel Montemare dzieliło od niego jakieś trzysta metrów, czyli około trzech minut piechotą.

— Więc co dzisiaj jemy? — zapytała, patrząc na kartę dań. — Ja, szczerze mówiąc, mam ochotę na wszystko po kolei, dlatego wybór należy do ciebie. — Uśmiechnęła się i przesunęła menu w moją stronę.

Nie zastanawiałam się zbyt długo i kiedy podszedł do nas kelner, miałam gotową odpowiedź:

— Vogliamo ordinare due calzone con prosciutto e formaggio.

— Certo. Volete consumare qui?

— No, da portare v ìa. Grazie.

— Grazie a te. — Kelner puścił do nas oko i oddalił się z zamówieniem.

— Zamówiłaś na wynos? Nie bądź okrutna, tak dobrze mi tutaj.

— Jak tak dalej pójdzie, zapuścisz tu korzenie i nie wrócisz ze mną do Polski. Rozumiem, że nie przepadasz za wodą, ale poza nią i tym barem jest wokół całe mnóstwo atrakcji. Zobaczysz, zabierzemy jedzenie na brzeg, a kiedy już zjemy, przespacerujemy się wzdłuż wybrzeża w blasku księżyca.

— Kochana, na taki spacer przydałby ci się raczej jakiś przystojniak, a nie nudna koleżanka. — Mówiąc to, dała mi znak głową, bym spojrzała w kierunku stolika za nami, przy którym siedziała grupka facetów.

— Powiedziałabym raczej, że bardziej monotematyczna niż nudna. Ale jeśli chcesz wiedzieć, to tak, od przystojniaka wolę nudną koleżankę.

— Po pierwsze z tą nudną to był żart, więc nie pozwalaj sobie, a po drugie z tego, co widzę, to nie tylko ja tak myślę. Jeśli się obejrzysz za siebie, natkniesz się na wlepione prosto w ciebie męskie spojrzenie. — Uśmiechnęła się do mnie szeroko i zaczęła dawać mi mało dyskretne znaki, żebym się odwróciła.

— Nie wiem, czy jesteś najmniej dyskretną osobą, jaką znam, czy robisz to z premedytacją. Tak czy inaczej, na nic twoje wysiłki. A Daniel jednak miał rację. tobie przydałby się ochroniarz. — Moje słowa osiągnęły swój cel, bo Edytka wreszcie wróciła myślami do naszego stolika.

— Daniel? Ochroniarz? O czym ty mówisz? Nie chcesz chyba powiedzieć, że już dzwonił?

— Pół godziny temu.

— No, kochana, już po tobie. — Edyta gwizdnęła, a ponieważ w tym samym momencie pojawił się kelner z naszym zamówieniem, jej policzki przybrały ciemny odcień czerwieni.

Sytuacja zrobiła się tak zabawna, że po chwili wyszłyśmy z baru, obydwie w doskonałych nastrojach.


Na zewnątrz zdążyło się ściemnić, więc wszystkie latarnie rozbłysły ciepłym, przytulnym światłem.

Od morza wiał delikatny wiatr, który przyjemnie bawił się naszymi włosami. Znalazłyśmy ławkę, o dziwo jeszcze wolną, i z radością oddałyśmy się przyjemności jedzenia calzone, czyli rodzaju pizzy w kształcie pieroga. Zamówiłyśmy z szynką i serem. Takie proste, a takie pyszne. Co prawda już pierwszego dnia dopadły nas obawy o to, czy po powrocie nie będziemy musiały przypadkiem wymienić garderoby na rzeczy w większym rozmiarze, jednak po paru degustacjach szala zdecydowanie przechyliła się na stronę włoskiego jedzenia. Jest warte co najmniej grzechu! A garderoba? No cóż, która kobieta nie lubi zakupów!


Deptakiem spacerowali: rodziny z dziećmi, grupki młodzieży, miłośnicy psów z pupilami na smyczach i zakochane pary. Wszyscy głośno rozmawiali, śmiali się i żartowali. Panował tu tak odmienny nastrój od naszego. Dużo luzu, swobody i radości. Każdy zajęty sobą i swoimi sprawami. Choć może nie powinnam się dziwić — gdyby u nas w ciągu roku było tyle słońca i taka plaża…

— Nie wiem jeszcze jak, ale zaraz po powrocie spotkam się z nim i raz na zawsze uświadomię, że między nami nigdy nic nie będzie. — Edyta przestała przeżuwać, przełknęła ostatni kęs calzone i odwróciła się w moją stronę.

— Czasami zastanawiam się, czy na pewno wszystko z tobą w porządku. Daniel to w sumie fajny chłopak, ułożony, przystojny, a ty kręcisz nosem. Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że zgrywasz niedostępną, ale ty najzwyczajniej w świecie jesteś niezainteresowana!

— Tak już mam. Może to alergia? Już wiem: mam alergię na testosteron!

— Wariatka!

Popatrzyłyśmy na siebie, aby w tym samym momencie wybuchnąć śmiechem. Po chwili jednak coś innego przykuło uwagę Edyty, która nagle odzyskała powagę i szturchnęła mnie łokciem.

— Popatrz tam, na fontannę! Widzisz tego chłopaka stojącego w wodzie? — Mój wzrok powędrował w kierunku wskazanym przez przyjaciółkę. — Co on trzyma w zębach? Różę? Tak, czerwony kwiat róży! Dziewczyna, przed którą daje swój popis, musi być jego ukochaną! Jak romantycznie… Robi śmieszne pozy. Może coś przeskrobał i stara się ją udobruchać? A może ona ma zły humor, więc robi wszystko, żeby się tylko uśmiechnęła? Tak czy inaczej, nie obraziłabym się, gdybym mogła być teraz na jej miejscu. Odrywając oczy od zakochanej pary, spojrzałam na rozmarzoną minę koleżanki.

— Edytko, przyznaję, to piękny obrazek, ale czy my teraz nie jesteśmy równie szczęśliwe? Pomyśl tylko, znajdujemy się w najpiękniejszym zakątku Ziemi, razem w samym środku lata, świat należy do nas.

No już, odklej od nich oczy i chodźmy na ten spacer. — Pociągnęłam ją za rękę, zmuszając do wstania z ławki. — Która pierwsza do budki z lodami?! — wykrzyknęłam, po czym obie, śmiejąc się, rzuciłyśmy się w pościg. Jak dwie nastolatki!

Edyta wygrała, bo na ostatniej prostej przytrzymała mnie za rękę. Prawie bez tchu weszłyśmy do środka zatłoczonej lodziarni. Gelateria — miejsce, w którym mogłoby dojść do mojej zguby. Włoskie lody to prawdziwa rozkosz dla podniebienia. Zdecydowanie mój słaby punkt.

Kupiłyśmy dwie duże porcje i spacerowałyśmy wzdłuż wybrzeża, rozmawiając i żartując.

Wieczór był fantastyczny i — jak dla mnie — niezapomniany. W drodze powrotnej do hotelu ponownie mijałyśmy tamtą fontannę i tamtą parę. Choć udawałam, że nie patrzę, było oczywiste, że wygłupy czy też przeprosiny przyniosły spodziewany efekt…

Zakochani pochłonięci byli sobą, w czułych objęciach pod osłoną okrągłego księżyca.


ROZDZIAŁ TRZECI

Dni mijały jak szalone, zdecydowanie za szybko. Plaże, bary, dyskoteki, opalanie, jedzenie, jedzenie, jedzenie i imprezy. Może komuś taki scenariusz mógłby wydać się monotonny, dla mnie był wprost idealny.

Każdy poranek zaczynający się od promieni słońca zaglądających przez okno, świergotu mew dobiegającego uszu i perspektywy niemal natychmiastowej ucieczki na plażę zaraz po podniesieniu leniwych powiek znaczył tyle co ziszczenie się największych życiowych marzeń. Myślałam, że lepiej być nie może, i wtedy na plaży poznałyśmy grupkę wczasowiczów z Anglii: Elisabeth i Jamesa, parę zaręczonych dwudziestopięciolatków, oraz kuzynki Elisabeth: Anę i Emily, obydwie w naszym wieku.

Zaczęło się od podania im piłki, która podczas gry wpadła wprost na plecy rozciągniętej na ręczniku Edyty. I choć jej pierwszy odruch był mało przyjazny, przeprosiny całej czwórki doprowadziły nas wszystkich do znajomego baru, gdzie wieczorek zapoznawczy zakończył się niemal nad ranem dnia następnego. Tak oto stworzyliśmy naprawdę całkiem niezłą ekipę. Tak dobrze się bawiliśmy, że brakowało nam czasu na sen.

Pomyłka, jednak mogło być jeszcze lepiej, dużo lepiej.

Choć wiadomo — wszystko, co dobre, szybko się kończy. Dwa tygodnie to sporo czasu, ale w takim miejscu płynie on przynajmniej trzy razy szybciej.

Niebawem więc nasz pobyt w raju miał dobiec końca. Sześć dni. Nie mniej i nie więcej. Pomimo tego, że starałyśmy się nie myśleć za wiele o dniu wylotu, trzeba było trochę zwolnić tempo, żeby nie musieć po urlopie brać kolejnego urlopu na odespanie wcześniejszego… Zatem nastąpił w naszej grupie pewien podział… W zasadzie podział ze względu na gust.

Elisabeth, James i ja zdecydowanie woleliśmy plażę, więc zamiast imprezować do poranka, wymykaliśmy się z klubu wcześniej, żeby skoro świt móc cieszyć się wschodem słońca na plaży. Z kolei dziewczyny po całonocnych tańcach odsypiały w hotelu do południa.

Tak było do mojego i Edyty przedostatniego dnia pobytu w Positano.

Tego wieczoru umówiliśmy się wspólnie na pożegnalną dyskotekę organizowaną przy plaży. Moja przyjaciółka nie kryła się ze swoim wielkim entuzjazmem na samą myśl o całonocnej balandze i z góry zapowiedziała mi, że tym razem obie bawimy się do świtu. Jeśli chodzi o mnie i mój entuzjazm, muszę przyznać, że nie był ani w połowie taki jak jej. Chociaż, prawdę mówiąc, tylko do momentu, w którym do głowy nie przyszedł mi pewien pomysł… Pomysł sprawiający, że nadchodząca noc mogła stać się fascynująca i niezapomniana również dla mnie.

Na tę okazję obie z Edytą włożyłyśmy czarne, krótkie i dopasowane sukienki bez ramiączek oraz klapki na niewielkim obcasie. Stroje nie przez przypadek były takie same. Przed wylotem wybrałyśmy się wspólnie na małe zakupy, by odświeżyć letnie garderoby, które — jak jednogłośnie stwierdziłyśmy — były nie dość, że ubogie, to jeszcze przestarzałe. Co prawda troszkę nas wtedy poniosło, ale ostatecznie wybierałyśmy się przecież na wakacje naszego życia. Taki cel zdecydowanie uświęcał środki.

Zadowolone z efektu, pociągnęłyśmy jeszcze usta czerwoną szminką i w gruncie rzeczy ktoś mógłby pomyśleć, że jesteśmy siostrami. Około godziny dwudziestej pierwszej byłyśmy gotowe na wyczekiwane, nocne szaleństwo. Pieszo, wolnym krokiem, paplając jedna przez drugą, dotarłyśmy na miejsce. Widok, który ukazał się naszym oczom, zapierał dech w piersi. Sceneria rozciągająca się przed nami miała wprost niesamowity klimat. Skąpana w blasku księżyca ścieżka prowadząca na drewniany podest do tańczenia, wyznaczona po obu stronach niezliczoną ilością świec, dawała o zmierzchu najbardziej romantyczny nastrój, jaki kiedykolwiek widziałam. Obraz dopełniały donice z różowymi oleandrami i jedwabisty, złoty piasek. W tle — pierwsze dźwięki muzyki pomieszane z odgłosami szumiących fal.

Na moment przystanęłam, by utrwalić w pamięci ten przepiękny obraz. I rzeczywiście był to tylko moment, bo idąca obok Edyta pociągnęła mnie za rękę, zniecierpliwiona rozpoczynającymi się już tanami.

Sprzęt grający, nieduży bar oraz stoliki z krzesłami znajdowały się pod pergolą, osłonięte ze wszystkich stron białymi zasłonami. Właśnie tam przy jednym ze stolików siedzieli już nasi znajomi.

I dopiero zbliżając się, zauważyłyśmy, że mają towarzystwo. Przy dostawionych krzesłach siedziały obok nich jeszcze cztery osoby — trzech mężczyzn i jedna kobieta.

— Ciao ragazze! — przywitała nas Emily, wstając ze swojego krzesła. Wymieniłyśmy się charakterystycznymi dwoma powitalnymi buziakami w policzki, po czym Emily przesunęła się na bok, by móc przedstawić nas reszcie. — Poznajcie Karinę i Edytę, najfajniejsze dziewczyny w całym Positano! — To był moment, w którym moje spojrzenie padło na kobietę i siedzącego najbliżej niej mężczyznę. Sekundę później, zanim wstali, żeby z osobna wymienić z nami uściski rąk, ja i Edyta zerknęłyśmy na siebie porozumiewawczo.

— Ciao, mi chiamo Gino — przedstawił się jako pierwszy niewysoki szatyn z kręconymi włosami, których szczerze mówiąc, mogłaby pozazdrościć mu niejedna kobieta. Podał rękę Edycie, a następnie mnie.

Za nim stał blondyn o imieniu Massimo, któremu ewidentnie moja przyjaciółka wpadła w oko i stało się to jasne, gdy trzymał ją za rękę zdecydowanie zbyt długo.

Chłopak z kręconymi włosami również zdał sobie z tego sprawę i zaczął za plecami kolegi robić głupkowate miny, co ostatecznie wywołało śmiech całej reszty uczestników zdarzenia. Massimo ocknął się, odwrócił i pacnął w głowę dowcipnisia, co było nie mniej zabawne dla większości widzów. Większości, do której nie mogła zaliczyć się zmieszana Edyta, usiłująca ukryć twarz oblaną rumieńcem, usilnie szukając czegoś w przewieszonej przez ramię torebce.

Dziewczyna o imieniu Adrianna była bardzo ładną, drobną szatynką. Widząc ją z bliska, miałam już stuprocentową pewność. Fontanna. Para zakochanych. Czułe objęcia.

Przez chwilę przyglądałyśmy się sobie w skupieniu. Zaczęłam się zastanawiać, czy to normalne, kiedy zbliżył się do niej on.

Podszedł dostatecznie blisko, by objąć Adriannę ręką, i kiedy drugą wyciągnął w moją stronę, czas stanął w miejscu… jego oczy i rysy twarzy… Mogłabym przysiąc, że już kiedyś zdarzyła się taka sama sytuacja. To było jak opisywane przez niektórych ludzi uczucie déjà vu — nieodparte wrażenie znalezienia się w danym momencie drugi raz. Doświadczania identycznych emocji w nieokreślonej przeszłości. Znajomość szczegółów oblicza osoby, z którą przecież nie miało się styczności nigdy wcześniej…

Dotknęłam jego dłoni, a wtedy coś niemalże nieuchwytnego zmieniło się w twarzy mężczyzny. Nie umiem tego wytłumaczyć. Wiem, że może to zabrzmieć niewiarygodnie, ale przez ułamek sekundy byłam pewna, że on pomyślał to samo co ja. Niemal natychmiast wyrwałam rękę z jego ręki. Chyba jednak zbyt szybko, zbyt nienaturalnie, bo Adrianna w tym samym momencie zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem. W tej przedziwnej sytuacji nasze spojrzenia utworzyły niewidzialny trójkąt, w którym ja patrzyłam na Adriannę, Adrianna na swojego chłopaka, a on w dalszym ciągu na mnie, co czułam wszystkimi zmysłami.

Czas znowu ruszył zwyczajnym tempem, gdy wreszcie ona przerwała tę namacalną ciszę między nami.

— To mój narzeczony, Marco. — Z przyklejonym uśmiechem wyręczyła go w przedstawieniu się, patrząc już na mnie.

Nie od razu wykrztusiłam z siebie odpowiedź, co również mogło zostać odebrane przez nią jako niezupełnie normalne zajście.

— Miło mi, tworzycie śliczną parę — powiedziałam, odwzajemniając wymuszony uśmiech, i szybko uciekając wzrokiem w bok, gdzie stała reszta towarzystwa.

Radosny okrzyk Emily wołającej wszystkich na mały toast wznoszony na cześć dobrej zabawy przez całą noc (tak właśnie został przez nią nazwany) oficjalnie rozpoczął imprezę. Chwilę później rozbrzmiała głośna muzyka, a jej rytm porwał nas wszystkich do tańca. Przeboje lata wprawiały przybyłych w zachwyt. Edyta, zupełnie pochłonięta tańcem i wykrzykiwaniem pojedynczych, co bardziej znanych słów, zdawała się nie dostrzegać, że Massimo praktycznie nie odstępował jej na krok.

Nie robiła mi również uwag, kiedy raz za razem odtrącałam zaloty zapraszających mnie do tańca poszukiwaczy przygód. Bo właśnie tego nie lubiłam najbardziej w tych całych dyskotekach. Nie byłam w stanie oddać się bez reszty zabawie, podczas gdy ktoś gapił się na każdy mój ruch. Stawałam się przez to sztywna i nudna — po prostu mi to nie pasowało.

No i jeszcze ta para. Adrianna zerkała na mnie co jakiś czas, posyłając tajemnicze półuśmiechy. Starałam się wtopić w tłum, by zniknąć im z oczu, ale dziwnym sposobem co jakiś czas ponownie znajdowali się gdzieś w pobliżu. Jednym słowem, czułam się tam mniej więcej tak, jak ryba wyrzucona na brzeg i marząca o ratunku. I ponieważ zrozumiałam, że uratować mogę się sama w każdej chwili, postanowiłam zrobić to jak najszybciej.

Niestety najwyraźniej wybrałam niewłaściwy moment, bo gdy tylko odwróciłam się w drugą stronę, ktoś pociągnął mnie za rękę, zmuszając do powrotu na swoje miejsce. Kto by pomyślał, że zaabsorbowana zabawą Edyta będzie taka czujna. Mój błąd. Zdecydowanie źle oceniłam sytuację. Rejestrowała wszystko, a jej prowizoryczna obojętność miała cel. Przekrzykując muzykę, usiłowałam wytłumaczyć przebiegłej przyjaciółce, że zamierzałam jedynie uzupełnić płyny. Kręcąc głową, stwierdziła, że chętnie pójdzie ze mną.

Przy barze o dziwo było dość pusto, dzięki czemu przynajmniej miałyśmy możliwość wymienić ze sobą kilka słów. Taka babska potrzeba skomentowania nowych wydarzeń.

— Popatrz, jaki świat jest mały. Romeo i Julia na jednej imprezie z nami. Ale zauważyłaś, że w tańcu wcale nie wyglądają na zakochanych do szaleństwa?

— Może masz rację, ale jeśli mam być szczera, bardziej rzucił mi się w oczy Massimo, który dokładnie tak wyglądał, wpatrując się w Ciebie!

— Hmm, coś mi mówi, że ten wieczór będzie bardzo interesujący — powiedziała, uśmiechając się tajemniczo do swojego mohito. Zaraz potem jednak obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. — Wyglądasz na zamyśloną. O co chodzi?

— Sama nie wiem. Dziwnie się czuję w towarzystwie Adrianny i tego jej narzeczonego. Jakbym nie do końca była dla nich obca… To znaczy… ona… patrzy na mnie w taki sposób…

— Że co? Co ty gadasz? Skąd mogliby cię znać? We Włoszech jesteś pierwszy raz w życiu. — Zmrużyła oczy, sącząc drinka przez kolorową słomkę. — Ale poczekaj, już wiem, może oni tamtego wieczoru również nas widzieli? Chociaż nawet jeśli, to co z tego?

— Nieważne. Nie zwracaj na mnie uwagi, chyba odurzyłam się waszymi oparami.

— A widzisz, nie musiałabyś wdychać oparów, gdybyś zamiast tych twoich soczków napiła się czegoś weselszego. — Mówiąc to, podniosła do ust swój trunek i opróżniła kieliszek do dna, rezygnując z delektowania się nim za pomocą jakiejś rurki. — No choć, wracamy i postaraj się przez chwilę zapomnieć o logice. Pozwól sobie wreszcie na odrobinę szaleństwa, bo w końcu kiedy, jak nie teraz? — Pociągnęła mnie za rękę i po chwili znowu znalazłyśmy się wśród roztańczonych miłośników szalonej zabawy.

Na parkiecie panował prawdziwy ścisk, a wieczór był tak gorący, że po mniej więcej dwóch godzinach zrobiło się jak dla mnie zbyt duszno i zbyt głośno. Nie mówiąc o nogach, które prawie błagały o zdjęcie mało wygodnych butów. Kątem oka odszukałam Edytę. Tańczyła, przytulona do swojego nowego kolegi. Wymknięcie się zupełnie niepostrzeżenie mogło tym razem pójść całkiem gładko.

Właśnie taki scenariusz planowałam jeszcze w hotelu, gdzie z wielką satysfakcją włożyłam pod sukienkę strój kąpielowy zamiast zwykłej bielizny. Wiedziałam, jak skwitowałaby moje posunięcie Edyta, więc musiałam to jednak zrobić ukradkiem. Nie jestem pewna, czy najpierw popukałaby mnie w głowę, a później kazała się przebrać niczym mama nakrywająca córkę na przewinieniu, czy może w odwrotnej kolejności… Tak czy inaczej będzie zdrowsza, nie wiedząc nic o moich zamiarach.

Kąpiel w morzu zupełnie po ciemku — taki był plan. Prawdę mówiąc, zawsze o tym marzyłam.

Poczułam nawet coś na kształt ekscytacji, kiedy zdejmowałam klapki i ruszałam biegiem w kierunku brzegu morza. Kto powiedział, że w wieku dwudziestu dwóch lat nie można się zachowywać jak podlotek? W końcu całkiem niedawno pewna imprezowiczka sama mówiła, żeby pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa. Cóż, wzięłam sobie jej słowa do serca. Powinna być ze mnie dumna.

Gdy znalazłam się w bezpiecznej odległości od tych nadal świadomych, choć już całkiem nielicznych fanów zabawy, zatrzymałam się na moment, by złapać kilka głębszych oddechów, wyrównujących nagłe zwiększone zapotrzebowanie na tlen. Następnie z uśmiechem na twarzy ruszyłam przed siebie pewnym i spokojnym krokiem.

Szłam, myśląc o głupotach, a gwar cichł coraz bardziej. Uspokajał się również mój oddech, a stopy rozkoszowały cieplutkim i miękkim piaskiem. Po niespełna kilku minutach znalazłam idealne miejsce.

Okrągły księżyc rzucał piękną poświatę na wyjątkowo spokojną toń wody, co dodatkowo zachęcało do zanurzenia się w niej.

Odwróciłam się na moment w przeciwnym kierunku. Positano było cudowne. Omiotłam wzrokiem wzgórze, na którym wznosiło się miasteczko. Miliony światełek potęgujące doznania wzrokowe. Budynki — można by przysiąc, że postawione jeden na drugim, tworzące jakby kopiec domków zbudowanych z klocków o przeróżnych kolorach.. Żółte, różowe, białe, pomarańczowe… Mama się nie myliła, to zdecydowanie magiczne miejsce.

Odgarniając z twarzy włosy rozrzucone przez wiatr, rozejrzałam się jeszcze dookoła. Ani śladu innych ludzi. Byłam zupełnie sama. Podbiegłam bliżej morza, po czym bez wahania zdjęłam sukienkę, którą następnie niedbale rzuciłam na piasek. Dokładnie tak jak klapki, uprzednio niesione w rękach.

Krok za krokiem, a woda sięgała coraz wyżej, nagrzana od gorących promieni słońca świecącego niestrudzenie calutki dzień. Przyjemna i spokojna, niezmącona falami.

Zachwycona przystanęłam, patrząc w rozświetloną dal. Nie mogłam uwierzyć, że działo się to naprawdę.

Zanurkowałam, by po chwili wynurzyć się ponownie i płynąć przed siebie. Rytmiczne, spokojne ruchy rąk i nóg. Całe ciało zamienia się w leciutki byt, unoszący się na powierzchni. Wdech i wydech. Niesamowite, ile radości potrafi przynosić pływanie w morzu. Nie mówiąc o adrenalinie, jaką zapewnia robienie tego w zupełnej ciemności. Dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam.

Jeszcze jeden metr, i kolejny. Byłam coraz dalej od brzegu, od lądu, na którym Edyta w tym samym momencie zatracała się w zabawie. Ona tańczyła, a ja pływałam, zatem obie robiłyśmy to, co chciałyśmy. Znowu przyznałam jej rację — ten wieczór zdecydowanie zapadnie nam w pamięć. I choć nasze wspomnienia o nim będą zgoła inne, zapewne rozpamiętywać je będziemy nawet jako staruszki na emeryturze, sączące wówczas z kieliszków wyłącznie biovital.

Wreszcie zmęczona, zwolniłam tempo, tym samym rozumiejąc, że pora włączyć racjonalne myślenie i zawrócić. Im bliżej jednak byłam brzegu, tym wyraźniej widziałam czyjąś sylwetkę stojącą… nie, siedzącą w miejscu, w którym zostawiłam ubranie.

To nie mogła być Edyta. ona nie siedziałaby tak blisko wody, przyglądając się w spokoju, jak pływam w oddali.

Zaczęłam się denerwować i zastanawiać nad ponowną zmianą kierunku. Kto to mógł być? Gdy wchodziłam do wody, na plaży nie było żywej duszy. Na pewno też nikt za mną nie szedł. Niejednokrotnie się przecież rozglądałam.

Płynęłam powoli, ale ponieważ moje mięśnie wołały o wytchnienie, wiedziałam, że powrót w głąb morza to zbyt ryzykowne posunięcie. Udając odważną, dotarłam do miejsca, gdzie zrobiło się już za płytko, by płynąć dalej. Wynurzyłam się z wody i pomimo ciemności zyskałam pewność, że nieznajomy patrzy wprost na mnie. Omiotłam wzrokiem plażę i wtedy właśnie pożałowałam, że wybrałam cichą zatoczkę, na której teraz było zdecydowanie zbyt intymnie.

Pochłonięta przygodą, nie zastanawiałam się nad konsekwencjami spotkania kogoś obcego. Od brzegu dzieliło mnie dosłownie kilka kroków, kiedy go rozpoznałam. Czający się pod skórą lęk przeszedł w niedowierzanie, ale mimo wszystko odetchnęłam z ulgą.

— Przepraszam, nie zamierzałem cię przestraszyć — powiedział, podnosząc się z piasku. — Chciałem tylko znaleźć odrobinę spokoju i ciszy, ale kiedy tu dotarłem i zorientowałem się, że ktoś w ciemnościach pływa sam w głębinach, poczułem się zobowiązany udzielić pomocy w razie jakichś komplikacji.

Wyminęłam go bez słowa i podniosłam z piasku swoje rzeczy. Pospiesznie włożyłam sukienkę, a czując się już zdecydowanie mniej skrępowana, odparłam: — Miło z twojej strony, jednak, jak widzisz, nie było takiej potrzeby.

Stałam w niedużej odległości od niego, więc byłam pewna, że dostrzegłam coś na kształt rozbawienia na jego twarzy. Nie wiem, czym było spowodowane, ale zaczynałam się ponownie denerwować.

— Tak, widzę że radzisz sobie w wodzie całkiem nieźle, tylko nie zapominaj, że pod wodą czai się wiele niebezpieczeństw.

— Wszędzie czają się niebezpieczeństwa, ale z tego powodu nie zamierzam zamknąć się w pokoju i jedynie wyobrażać sobie, jak piękny jest świat. Jeszcze raz dziękuję za troskę, a teraz, skoro jednak nie potrzebuję ratownika…

— Jasne, nie chcę się dłużej narzucać. — Z rękami w kieszeniach spodni zrobił kilka kroków w moją stronę i kiedy odległość między nami niebezpiecznie zmalała, popatrzył mi w oczy, a z jego ust wypłynęły słowa, których nigdy nie spodziewałabym się od niego usłyszeć. — Jesteś piękna.

Zupełnie osłupiałam, ale On w następnej sekundzie zaczął się śmiać. Śmiał się tak głośno, że z osłupienia wpadłam w furię. A ponieważ w takich emocjach racjonalne myślenie zamienia się w instynkt, cofnęłam się, schyliłam, podniosłam but leżący nadal na piasku i cisnęłam nim w tego nadętego, rozbawionego bufona. Kto by pomyślał — mój czyn przyniósł efekt wprost odwrotny do zamierzonego. Marco teraz zanosił się śmiechem. Odwróciłam się na pięcie, bo zamierzałam najzwyczajniej w świecie odejść, pozbawiając go widowni. Zrobiłam jednak zaledwie kilka kroków, gdy śmiech ucichł, a ja na swojej ręce poczułam jego dłoń.

Zatrzymał mnie i, zupełnie już poważny, ponownie zajrzał mi w oczy.

— Przepraszam za moje zachowanie, gdybyś jednak zobaczyła swoją minę, kiedy powiedziałem, że jesteś piękna, sama wybuchłabyś śmiechem. Nie wierzę, że nikt wcześniej ci tego nie powiedział, że sama nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie miałem jednak na myśli tylko twojego wyglądu, widzę to w twoich oczach. Widzę w nich piękną duszę, widzę wrażliwą, a zarazem zaradną i odważną dziewczynę. Zobaczyłem osobę, dla której zrobiłbym wszystko, gdybym mógł…

Wysunęłam swoją rękę z jego uchwytu.

— To jakiś dowcip? Raczej nie będę się z niego śmiała, a jeśli mówisz szczerze, to nie chcę cię więcej widzieć. — Staliśmy zbyt blisko siebie, zbyt blisko, bym mogła normalnie oddychać.

Jego oczy, zapach, to dziwne uczucie… — Nigdy więcej sobie nie myśl, że Polki są naiwne, że wystarczy powiedzieć im kilka miłych słów, a one padną ci do stóp. Bardzo współczuję twojej dziewczynie, oby szybko przejrzała na oczy i nie płakała po tobie, bo zdecydowanie nie jesteś tego wart. A teraz pozwól, że udam, że tej rozmowy nigdy nie było, i nie waż się więcej zbliżać do mnie w ten sposób.

Kopciuszek zgubił but, a ja swoje porzuciłam… A tak je lubiłam… Potrzebowałam jednak jak najszybciej znaleźć się z powrotem wśród tłumu ludzi, znaleźć się z dala od niego, od człowieka, który zaledwie wczoraj był mi zupełnie obcy… To nie jego słowa, to coś dziwnego, jak wcześniej moje uczucie déjà vu… Jakbym już kiedyś go znała, jakbym… Jakbym od tamtej pory tylko czekała na ponowne spotkanie.

Bez butów mogłam iść dużo szybciej i z energicznego marszu nie wiadomo kiedy przeszłam w bieg. Może nie sprint, ale zdecydowanie bieg. I tylko jeden raz obejrzałam się za siebie — i tylko po to, żeby mieć pewność, że oddaliłam się wystarczająco.

Ku mojej wielkiej uldze Marco został na swoim miejscu i choć wyczuwałam jego wzrok na swoich plecach, odetchnęłam głębiej. Byle więcej nie utkwił w moich oczach…


ROZDZIAŁ CZWARTY

— Dziwnie się dzisiaj zachowujesz. To nasz ostatni dzień pobytu i zarazem pierwszy, kiedy skoro świt nie pobiegłaś na plażę. Jesteś zamyślona i unikasz ze mną kontaktu wzrokowego. Przestań na chwilę składać te ubrania i powiedz, co się stało, bo tego, że coś musiało się stać, jestem więcej niż pewna.

Edyta przerwała jedzenie śniadania i podeszła do mnie. Wyciągnęła mi z ręki bluzkę i zmusiła, bym usiadła z nią na łóżku. Przygwoździła mnie spojrzeniem swoich dużych, błękitnych oczu. Patrzyła i czekała.

A ja patrzyłam na nią, zastanawiając się, ile mogę wyjawić.

— Nie mogę… To znaczy nie powinnam… Nie chcę więcej natknąć się na tego nadętego maczo.

— Co?? O czym, to znaczy o kim mówisz?

— Musisz obiecać, że zachowasz to dla siebie, że zostawisz temat w spokoju i nie będziesz mnie męczyć pytaniami.

— Czuję, że nie dam rady. No, chyba że zaraz dostanę zawału serca.

— Więc zapomnij o sprawie.

— Już dobrze, dobrze, obiecuję. — Złączyła dwa palce i podniosła je na znak złożonej obietnicy. — tylko mów natychmiast, o co chodzi, bo zaczynam się denerwować!

Opowiedziałam Edycie o całym zajściu. Nie o swoich uczuciach — o suchych faktach, jakie miały miejsce tam na plaży. Jakbym była jedynie narratorem, a nie uczestnikiem zdarzenia. Jakbym nie do końca wierzyła w to, o czym właśnie mówiłam.

Słuchała z otwartą buzią i wytrzeszczonymi nienaturalnie oczami, co utrudniało mi trochę zadanie. Kiedy skończyłam, zaczęła kręcić się po pokoju bez słowa. Chodziła tam i z powrotem.

Milczałyśmy obydwie, aż sama zdecydowała przerwać tę ciszę.

— Nic z tego nie rozumiem on tu jest z narzeczoną! Nie dalej jak parę dni temu widziałyśmy ich oficjalnie się obściskujących. Dałabym sobie rękę uciąć, że to współcześni Romeo i Julia. Przecież im zazdrościłam! Co z tymi facetami jest nie tak? I jeszcze jedno: jak mogłaś wpaść na tak stuknięty pomysł, żeby pływać w morzu po ciemku?! Do reszty zwariowałaś? Czy wiesz, co jeszcze mogło się stać?

— Edyta, uspokój się, oddychaj. Po pierwsze mam wrażenie, że przemawia przez ciebie moja mama i zaczynam żałować, że w ogóle ci o tym powiedziałam, a po drugie nie ma tematu. Jutro wracamy do domu. Najdalej za kilka tygodni będę się z tego śmiała. Ale sama rozumiesz, że póki co spotkanie go to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę.

— No jasne, że rozumiem. To znaczy rozumiem, ale pojąć nie mogę. Co za… Jednak z drugiej strony dlaczego masz przez tego… no niby dlaczego masz tracić ostatnie chwile wakacji? Niech sobie nie myśli, że zrobił na tobie wrażenie lub że go unikasz ze strachu. Poza tym nie zamierzam zostawić cię już samej ani na moment, bo jak widać miewasz szalone pomysły. I niech tylko spróbuje ponownie swoich sztuczek. Ja nie będę taka delikatna jak ty! — Popatrzyła na mnie ponownie, kręcąc głową. — To jak? Wychodzimy? No chodź, nie daj się prosić.

— Okej, może masz rację. To on powinien się schować. I najlepiej tak głęboko, żeby zapomniał, jak się wychodzi.

— No i wreszcie mówisz z sensem! A swoją drogą, biedna ta cała Adrianna. Pewno nie zdaje sobie sprawy, z kim się związała.

— Pozostaje więc mieć nadzieję, że w porę się zorientuje. Chociaż tacy tupeciarze mają niestety więcej szczęścia niż rozumu.

— Tak, to racja. Ale dobrze mu powiedziałaś. Szkoda tylko, że tym butem nie trafiłaś go w ja… to znaczy w odrobinę czulszy punkt. Miałby chociaż nauczkę na całe życie.

tym razem to ja pokręciłam głową, ale zaraz potem śmiech poprawił nam przygaszone nastroje.

Edyta wróciła do swojego śniadania, a ja — do porządkowania rzeczy. Nie trwało to jednak dłużej niż kilka minut, bo argumenty mojej przyjaciółki sprawiły, że niemal natychmiast pożałowałam marnowania cennego czasu w pokoju hotelowym. To naprawdę był nasz ostatni dzień! Co ja robiłam w piżamie o dziesiątej!?

— Pójdźmy, proszę, na plażę, tak za nią tęsknię. — Z dłońmi złożonymi jak do modlitwy spojrzałam w kierunku Edyty przeżuwającej ostatni kęs cornetto. — Nie wyobrażam sobie mieszkania z dala od morza.

— Ty i ta twoja plaża. Tego akurat nie jestem w stanie zrozumieć, ale niech ci będzie, idziemy dziś pożegnać meduzy, kraby i Bóg jeden wie, jakie inne jeszcze obleśne potwory morskie.

— Kocham cię, siostrzyczko. — Podbiegłam do stolika, przy którym nadal delektowała się swoim aromatycznym caffé, dałam jej buziaka, zostawiłam składanie ubrań i poszłam prosto do łazienki przygotować się do wyjścia.


Wybrałyśmy plażę z dala od hotelu. Pogoda jednak odrobinę się pogorszyła, wiał silny wiatr, przez co morze było bardzo wzburzone. Fale rozbijały się o brzeg z głośnym szumem. Pod czujnym okiem mojej przyjaciółko-matki o pływaniu nie mogło być mowy.

Szłyśmy wolnym krokiem wzdłuż promenady i nie wiem, jak Edyta, ale ja starałam się brać jak najgłębsze wdechy, by nasycić się tym wspaniałym, śródziemnomorskim powietrzem. Wiedziałam, że będę ogromnie tęsknić. Pokochałam Italię od pierwszego dnia pobytu. Odnoszę nawet wrażenie, że to tu należę, że to tu powinnam była się urodzić i wychowywać. Jakby ktoś dawno temu popełnił błąd…

No cóż, może co drugi przejezdny ma takie myśli jak ja.

— Nie mówiłam ci jeszcze, ale miałaś rację, wybierając na nasz urlop właśnie to miejsce. Choć przyznaję, na początku nie miałam tej pewności co ty. Trzeba jednak przyznać, że Positano robi niesamowite wrażenie, które pozostaje na zawsze. I mówię to ja, osoba, która nie przepada za wodą.

— Cieszę się, że o tym wspominasz. Dokładnie o tym teraz myślałam: o wyjątkowym zakątku na Ziemi, który poznałam właściwie dawno temu z opowiadań mamy. Poza tym, jeszcze bardziej cieszę się, że mogłyśmy przyjechać tu razem. Kto wie, kiedy nadarzy się ponownie taka okazja.

— Wyjęłaś mi to z ust. Powiem więcej, uważam, że powinnyśmy być również wdzięczne samemu Oktawianowi Augustowi, pomimo że biedny już pewno dawno temu zamienił się w proch.

— Że co? — prychnęłam ze śmiechem.

— No jak to co! W końcu to on założył miasto, którym tak się zachwycasz.

— Nie wierzę! Czytałaś historię Positano? Bałaś się, że zabiorę cię w najnudniejsze miejsce świata?

— No wiesz, przezorny… i tak dalej. — Popatrzyła na mnie z ukosa, udając spryciarę, na co ja żartobliwie popukałam się w głowę.

Z uśmiechami na twarzach spacerowałyśmy jeszcze chwilę, by później zatrzymać się i z ogromnym zachwytem podziwiać daleki horyzont lazurowego morza.


nim ruszyłyśmy w drogę powrotną, spojrzałam na Edytę i zadałam wreszcie pytanie, które nie dawało mi spokoju.

— Czy ty i Massimo… Czy poznaliście się lepiej? Widziałam, jak na siebie patrzyliście, zresztą, chyba wszyscy widzieli. No i ten wasz wspólny taniec… — Uśmiechnęłam się do niej promiennie, jednocześnie szturchając ją ramieniem.

— Hmm… jakby to powiedzieć? Już wiem, co podoba mi się w Positano najbardziej. — Popatrzyła na mnie i wybuchnęłyśmy śmiechem. Dopiero po chwili mogła kontynuować opowiadanie. — Oboje doszliśmy do wniosku, że gdybym jeszcze kiedyś tu wróciła, musimy koniecznie się zobaczyć. Ale wiesz, co myślę? Najpiękniejsze jest właśnie to, że być może więcej się nie zobaczymy. Obie dobrze wiemy, że przy bliższym poznaniu czar często pryska. Tak więc niech pozostaną nam na zawsze te niezbyt grzeczne wspomnienia minionej nocy. — Uśmiechnęła się konspiracyjnie. — No wiesz, na czasy, kiedy on jako pantoflarz, a ja jako kuchenna niewolnica będziemy mogli odtworzyć je w pamięci, traktując jako malutką zemstę na naszych oprawcach.

— Okej, chyba zrozumiałam. — Pokręciłam głową, śmiejąc się ze słów przyjaciółki. — Poza tym z góry obiecuję dotrzymać tajemnicy przed tym twoim przyszłym oprawcą.

— To co? Lody?

— Obowiązkowo! Tylko tym razem niech będzie podwójna porcja!


Do hotelu wracałyśmy późnym popołudniem, zarazem szczęśliwe i smutne. Wcześniej uzgodniłyśmy, że wieczorem Edyta pójdzie do klubu sama i pożegna ode mnie dziewczyny i Jamesa. W naszej wspólnie obmyślanej wersji miałam zostać w pokoju z powodu silnej migreny. Ostatecznie ból głowy czy nie, zamierzałam położyć się wcześniej i choć tej jednej nocy porządnie się wyspać. Zwłaszcza że lot miałyśmy następnego dnia z samego rana. Edyta też obiecała zachować zdrowy rozsądek i choć raz wrócić do hotelu o stosownej porze.


Około godziny dwudziestej, a więc zaraz po jej wyjściu, pomyślałam sobie, że w innych okolicznościach czmychnęłabym choć na chwilę z powrotem na plażę. Zamiast tego jednak grzecznie powędrowałam pod prysznic, a następnie — do łóżka. Zamknęłam oczy, ale obraz, który pojawił się w mojej głowie, sprawił, że równie szybko ponownie je otworzyłam. Zła na samą siebie przekręciłam się na drugi bok, lecz pomimo usilnych starań, by przywołać w pamięci cokolwiek, co nie miałoby związku z wczorajszym wieczorem, myśli o nim bezczelnie przepychały się przez wszystkie inne.

Dlaczego zareagowałam tak emocjonalnie? Dlaczego jego widok wywołał we mnie serię niezrozumiałych uczuć? Dlaczego się go boję? Dlaczego wciąż mam przed oczami jego twarz?

Wściekła, niemal wyskoczyłam z łóżka. Po ciemku podeszłam do okna, otworzyłam je szeroko i, opierając się o ościeżnicę, wzięłam długi i głęboki oddech. Zamknęłam na moment oczy, by wyostrzyć słuch.

Kilka metrów pode mną nocne życie dosłownie tętniło. Przyjemny szum niosący się z ciepłym wiatrem oraz strzępki rozmów i śmiechu osób przechodzących w pobliżu uspokoiły mnie na tyle, bym po chwili zdecydowała wrócić do łóżka. Leżąc już spokojnie w bardzo wygodnym, wielkim, hotelowym łożu poczułam, że znowu wszystko mam pod kontrolą.

Jutro o tej porze niezrozumiałe pytania wydadzą się absurdem. Miną dni, tygodnie, później miesiące i lata, a jego obraz w mojej pamięci ulegnie samozniszczeniu. Zapomnę, bo nie ma powodu, dla którego nie miałoby się tak stać…

— Karina, Karina, obudź się! Wstawaj! To niemożliwe! Zaspałyśmy!

— Dlaczego tak krzyczysz? — zapytałam, przecierając oczy z resztek snu. — Która godzina?

— Kobieto, jest siódma dwadzieścia. Za godzinę samolot odleci bez nas.

— Przecież nastawiłam budzik! — Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. — Co jest z tym telefonem? — Trzeba go było jednak wyrzucić!

— Nie ględź tyle, pospiesz się lepiej… Zadzwoniłam już po taksówkę, powinna być za kilka minut.

— Kilka minut? Błagam, zlituj się, za kilka minut to może zdążę zdecydować, gdzie iść najpierw.

— Aż się boję zapytać, co robiłaś w nocy, bo wyglądasz marnie, delikatnie mówiąc.

— Bardzo ci dziękuję za opinię. Swoją drogą, ciekawe, co ty robiłaś. Nie wiem, czy pamiętasz, że obiecałaś wrócić w miarę wcześnie! — powiedziałam głośniej, zamykając już za sobą drzwi do łazienki.

Ubierałyśmy się dosłownie w biegu. Chaos przekraczał możliwości pozbierania myśli. Ogarnął nas do tego stopnia, że założyłam na siebie bluzkę Edyty. Ponieważ jednak liczyła się każda milisekunda, ona musiała włożyć moją. Ostatecznie lepiej pomylić bluzki niż bieliznę, więc zgodnie uznałyśmy, że sprawy nie było. Gdy rozdzwoniony telefon Edyty dał znak, że taksówka już czeka, w rekordowym tempie opuściłyśmy pokój hotelowy. Całe szczęście też, że wszystkie formalności załatwiłyśmy poprzedniego dnia.

Co prawda obie wyglądałyśmy nieciekawie, jednak na samolot ostatecznie zdążyłyśmy. I — pomijając miny personelu lotniska podczas naszej odprawy — obyło się bez większych komplikacji spowodowanych delikatnym poślizgiem, z jakim dotarłyśmy na pokład.

Siedząc wygodnie na swoich miejscach, nie mogłyśmy się nie roześmiać.

— Nigdy więcej imprez przed wylotem!

— Nigdy więcej bezsennej nocy przed wylotem!

Po powolnym kołowaniu samolot wystrzelił do przodu jak z procy, po czym delikatnie wzbił się w powietrze.

Pod nami rozciągały się wspaniałe widoki minionych czternastu dni…


— Elisabeth z Jamesem prosili, żeby cię pozdrowić, a dziewczyny stwierdziły, że nie wybaczą ci nieobecności. Chciały nawet osobiście po ciebie pójść, ale byłam bardzo przekonująca, opowiadając o twojej domniemanej migrenie, tak że ostatecznie dały spokój. — Nie skomentowałam ostatniego zdania, zatem Edyta kontynuowała opowieść. — Marco się nie pojawił. — Spojrzała na mnie niepewnie. — Ale musisz coś wiedzieć…

— Jeśli to dotyczy jego, nie interesuje mnie, co masz do powiedzenia. I bardzo cię proszę, zmieńmy temat. Nie mam najmniejszej ochoty słuchać niczego, co może mieć choćby nikły związek z tym bufonem. Wystarczy mi w zupełności świadomość, że już więcej się na niego nie natknę.

— Jesteś zupełnie pewna? Z góry zapowiadam: nie byłam wścibska. Nie zadawałam żadnych pytań. To, czego się dowiedziałam, wynikło ze zwykłej, luźnej rozmowy. — Zdążyłam tylko otworzyć buzię, bo Edyta, nie zwracając na mnie uwagi, ciągnęła: — Marco i Adrianna to przyjaciele, których obydwie rodziny zmuszają do bycia razem. Znają się od dzieciństwa, bo ich rodzice to wspólnicy w interesach. Wybrali się na te wakacje, by odpocząć od swoich rodzin, by nacieszyć się swobodą i wolnością, jakiej obydwojgu brakowało. — Patrzyłam w malutkie, okrągłe okno, przy którym siedziałam, obserwowałam puchate obłoczki po drugiej stronie potrójnej szyby i przyswajałam usłyszane przed chwilą słowa przyjaciółki.

— Karina, czy ty mnie słyszysz? Przecież to wszystko zmienia! To, że on nie jest wcale łajdakiem, że być może jest zupełnie przeciwnie! Uwierz mi, gdyby nie to, że jak się okazało, wczoraj wczesnym rankiem wrócili do domu, osobiście wyciągnęłabym cię z pokoju i zmusiła do odszukania go! Przecież…

Tym razem to ja weszłam jej w słowo.

— Edytko, przepraszam, że przerwę ci tę tyradę, ale mnie naprawdę zupełnie to nie interesuje. Przyjmuję do wiadomości wszystko, co powiedziałaś, i nawet jeśli okoliczności są całkiem inne, niż myślałam, on wyjechał i ja również wracam do swojego świata! Między nami nic nie było. Koniec. Kropka. I pamiętaj, obiecałaś dać spokój z tematem. Nie róbmy z igły wideł. Poza tym, proszę, ścisz głos, bo już cała załoga samolotu zna szczegóły naszej rozmowy.

— Zawsze można go odszukać i…

— Edyta! Nikogo nie zamierzam szukać! Niby z jakiego powodu?

— Bo powiedział, że gdyby tylko mógł, zrobiłby dla ciebie wszystko?

— Błagam cię! Masz dwadzieścia dwa lata i dalej wierzysz w takie rzeczy? Lekcja na przyszłość: mężczyzna, który zamierza zdobyć kobietę, powie jej dosłownie każdą bzdurę, a im piękniejsze będą jego słowa, tym łatwiejsza zdobycz! Źle trafił! I nie wiesz, jak się cieszę, że zdążyłam mu to uświadomić!

Edyta pokręciła głową, patrząc na mnie jak na przybysza z kosmosu.

— Ty naprawdę masz na nich uczulenie! To albo…

— Albo zdrowy rozsądek! — Nałożyłam opaskę na oczy i zanurzyłam się głębiej w fotelu. Postanowiłam choć trochę odespać trudną noc, tym samym dając Edycie do zrozumienia, że temat uważam za wyczerpany.

Nie odezwała się już ani słowem, więc nareszcie w spokoju mogłam odpowiedzieć sobie na jej pytanie: czy rzeczywiście nie ma dla mnie znaczenia fakt, że Marco nie kocha swojej „przymusowej” narzeczonej? Czy nawet przez sekundę nie przeszło mi przez myśl, że wtedy w nocy, nad brzegiem morza, mógł mówić prawdę?

Przyganiał kocioł garnkowi! Dopiero co zganiłam Edytę za naiwne myślenie! Bądź realistką, Karina! To nie brazylijski tasiemiec, to życie!


ROZDZIAŁ PIĄTY

5 LAT PÓŹNIEJ


— Mamo, proszę cię, nie płacz! To przecież nie powód. Nie zamierzałam zafundować ci przykrości. — Moje ostatnie zdanie sprawiło, że przygarnęła mnie do siebie jak malutkie dziecko, które szuka przebaczenia, skruszone po niedawnym przewinieniu. Wtedy roześmiałyśmy się obydwie, ale był to bardzo czuły śmiech, taki, którym mogą podzielić się tylko matka z córką w chwili wzruszenia.

— Nie wygłupiaj się, kochanie! Stara matka płacze ze szczęścia! Zawsze marzyłam, że zobaczę cię kiedyś szczęśliwą, dorosłą, u boku kogoś, kto będzie kochał cię równie mocno jak ja, kto zaopiekuje się tobą, kiedy mnie już nie będzie. Z kim spędzisz resztę życia. Bardzo lubię Jakuba. Kibicowałam mu przez cały czas, od kiedy zdałam sobie sprawę, że ten chłopak bardzo cię kocha. Ponieważ jednak wiem, jaka jesteś uparta, przez chwilę bałam się, że nie docenisz jego uczucia.

— No już, mamuś, nie jestem przecież potworem. Nie jestem, prawda? — Na twarz przywołałam najbardziej uroczy uśmiech.

Dłoń mamy delikatnie pogładziła mój policzek.

— Kocham cię najbardziej na świecie, od kiedy pojawiłaś się w moim brzuchu jako maleńka komóreczka. Bycie twoją matką było najpiękniejszą przygodą mojego życia.

— Mamo, przecież my się nie żegnamy, zawsze będziemy blisko. Przed nami jeszcze dużo przygód, całe mnóstwo przeżyć.

— Oj tak, na przykład twoje wesele! — Czuły uśmiech na jej ustach wywołał odrobinę paniki w moich myślach.

— To może aż tak się jeszcze nie rozpędzajmy — powiedziałam śmiejąc się nerwowo. — Razem z Kubą jesteśmy zdania, że nie ma sensu spieszyć się ze ślubem. Znamy się dopiero trzy lata!

— Po kim ty jesteś taka ostrożna? Życie jest krótkie, nim człowiek zda sobie z tego sprawę, dobiega końca i nikt ani nic nie może tego zmienić.

— Mamo, jeśli mamy być razem, to będziemy. Po ślubie czy nie. Jedyną różnicą będzie obrączka na palcu. Wiesz, że nigdy nie przepadałam za biżuterią.

— Dobrze, kochanie. Zrobicie, jak będziecie chcieli. Najważniejsze, żebyście byli szczęśliwi.

Popatrzyłam na nią i zadałam pytanie, które zawsze wywoływało zmianę tematu.

— Nigdy mi nie powiedziałaś, dlaczego po tacie nie chciałaś nikomu dać szansy. Odszedł od nas tak dawno. Wiesz przecież, że ja nigdy nie miałam nic przeciwko temu, żebyś poznała kogoś innego. Rozumiem oczywiście, że musiało minąć trochę czasu po tym, jak się zawiodłaś na ojcu, ale to już długie dwadzieścia sześć lat, mamo. Więc dlaczego?

— Bo zwyczajnie nie ma o czym mówić. Skoncentrowałam się na tobie i w zupełności mi to wystarczyło. Swoje przeżyłam, czego mi trzeba więcej? Poza tym nie dla każdego szczęście musi oznaczać to samo. Ja czuję się kobietą spełnioną i niczego nie żałuję. Opowiadaj lepiej, jak dzieci? Uczą się pilnie?

— Jak dzieci. — Jej szybka zmiana tematu wcale mnie nie zdziwiła. Zrobiła dokładnie to, co zawsze, gdy chciałam z nią porozmawiać o jej życiu osobistym, o jej uczuciach. — Bywa różnie, ale na ogół nie sprawiają kłopotów. W ubiegłym tygodniu doszła nowa dziewczynka. Bardzo ambitna. Przygotowana do każdych zajęć. Jej rodzice dostali ofertę pracy w Barcelonie i mają pół roku na przeprowadzkę. Mała ma zacząć naukę w hiszpańskiej szkole, więc bardzo im zależy, by nauczyła się choćby podstaw. Z tego co widzę, poradzi sobie znakomicie.

— Dzieci cię lubią. Masz talent do nauczania i dobre podejście.

— To akurat na pewno po tobie. Zawsze miałaś do mnie tyle cierpliwości. — Uśmiechnęła się po, czym ponownie zmieniła temat.

— Karinko, nie mówiłam ci wcześniej, bo też nie wiedziałam, czy coś z tego wyjdzie, ale wczoraj się potwierdziło, więc od razu chciałam spytać, co o tym myślisz.

Popatrzyłam na nią podejrzliwie.

— Mamo, mów, o co chodzi. Co to za konspiracja?

— Nic takiego, po prostu chciałabym wybrać się do Marysi na kilka dni.

— Do cioci Marysi? Naprawdę? Mamuś, uważam, że to świetny pomysł! Tak dawno tam nie byłaś. Masz już bilet?

— Właściwie to wiedziałam, co powiesz, więc wszystko jest zorganizowane. Lecę pojutrze. Choć już dzisiaj mogę ci powiedzieć, że będę bardzo tęsknić.

— Ja też będę tęsknić, ale cieszę się, że trochę się rozerwiesz. Pobędziesz z ciocią, poplotkujecie, poimprezujecie. — Puściłam do niej oko, bo doskonale wiedziałam, że moja mama i słowo „impreza” to dwie sprzeczności. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie widziałam jej pijącej alkohol, do tego stopnia, że nawet z lampką wina jej nie pamiętam. Ani razu nie zostawiła mnie z żadną opiekunką czy nawet z babcią, kiedy ta jeszcze żyła, żeby wyjść gdzieś z koleżankami. Na ten temat też nie udało mi się usłyszeć żadnej sensownej odpowiedzi. No poza tą, że jestem całym jej światem i nie potrzebuje żadnych atrakcji ani odskoczni. Zawsze ją za to podziwiałam. Będąc nauczycielką, doskonale wiedziałam, jak wymagające są dzieci, opieka nad nimi, a zwłaszcza taka całodobowa. Uznałam po prostu pewnego dnia, że miałam w życiu ogromne szczęście, gdy porównałam swoją mamę z matkami wielu moich koleżanek

Z zamyślenia wyrwał mnie fakt, że mama również nagle się zadumała.

— Chętnie poleciałabym z tobą, ale nie mogę teraz zostawić dzieci. Jest początek nowego semestru.

— Wiem, kochanie, poza tym specjalnie wybrałam taki moment. Ty masz dużo pracy, mało czasu na prywatne życie, a ja przynajmniej odwiedzę Marysię. Tak rzadko się widujemy. A tobą zaopiekuje się przecież Kuba, pewno jeszcze lepiej niż ja. — Teraz ona puściła do mnie oko, co skwitowałam pokręceniem głową z udawaną naganą w spojrzeniu.

— Mamo, z Jakubem czy bez, nie zostawiasz w domu małolaty. Ostatecznie od kilku lat jestem dorosła, umiem gotować i nastawiać pranie.

— Nie żartuj sobie, dziecko, wiesz, o co mi chodzi. — Jej mina przybrała wyraz zatroskania.

— Nic się nie martw, po prostu baw się dobrze i choć przez chwilę pomyśl o sobie. A, i jeszcze jedno, w sumie najważniejsze: obiecaj, że będziesz dzwonić codziennie! Będziesz ostrożna i rozsądna! — Mówiąc to, celowo przytoczyłam słowa przypominane zawsze przez nią wtedy, kiedy to ja wybierałam się w podróż.

Pogroziła mi palcem, jednak z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Dbaj tu o siebie, córeczko. — Położyła swoją gładką dłoń na mojej i przez chwilę miałam wrażenie, że chciałaby jeszcze coś dodać…

— Będę dbała, mamo, ale ty nie obiecałaś! — Zrobiłam surową minę, a ona roześmiała się na głos, podeszła do mnie i przytuliła mnie tak mocno, jakby tym uściskiem chciała pokazać mi całą moc swojego uczucia, a ja w takich momentach znowu stawałam się małą, przemądrzałą córeczką mamusi, której świat ograniczał się do tych ciepłych, bezpiecznych ramion.

— A, i żeby była jasność: na lotnisko odwiozę cię osobiście.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Zima w Polsce bywa taka przytłaczająca. Pierwszy śnieg spadł tydzień temu, po czym zaraz stopniał, więc dookoła było szaro, buro i ponuro. Do tego nigdy nie lubiłam zimna. A styczeń w ostatnich latach stał się najzimniejszym miesiącem w roku.

Byłoby tak fajnie polecieć z mamą do cioci. Choć klimat w Niemczech niewiele różni się od naszego, chętnie wyrwałabym się od rutyny. U cioci Marysi zawsze czułyśmy się jak u siebie. A ponieważ nie ma ona własnych dzieci, a jej mąż rzadko bywa w domu ze względu na swoją pracę, ciocia zawsze rozpieszczała nas, jak tylko potrafiła. Często żałowałam, że zamieszkała tak daleko. Głównie ze względu na mamę, bo po śmierci babci i dziadka właściwie zostałyśmy same. Nie licząc taty, mojego taty, którego nigdy nie poznałam.

Życie z myślą, że gdzieś na świecie istnieje ktoś, kto przyczynił się do twojego istnienia i poza tym nie ma z tobą nic wspólnego, nigdy nie było, nie jest i zapewne nie będzie łatwe.

Nie tyle nie znam go osobiście, ile nie znam go nawet z opowieści. Czas, kiedy naciskałam na mamę, by powiedziała mi cokolwiek na jego temat, minął dawno temu. Mogłam zadawać pytania, sprawiając jej za każdym razem przykrość, albo odpuścić i pozwolić mamie milczeć. Wybrałam to drugie, choć obydwie wiemy, że ten jeden temat zawsze będzie wisiał w powietrzu między nami. Tak samo jak moja ostrożność w stosunku do mężczyzn. Ale nie mogło być inaczej, bo świadomość, że mój własny ojciec najprawdopodobniej okazał się draniem i tchórzem, nie pozwoliła mi myśleć w inny sposób o całym męskim gatunku.

Kiedyś miałam nadzieję, że pewnego dnia może ciocia Marysia wyjawi mi więcej szczegółów dotyczących czasów, w których moja mama poznała ojca, to znaczy człowieka odpowiedzialnego za moje przyjście na świat. Lub że chociaż odpowie mi na najważniejsze pytanie, że wyjawi mi, dlaczego od nas odszedł. Jaki miał powód, żeby chcieć porzucić własne dziecko? Żeby nie interesować się zupełnie tym, co się z nim działo przez te wszystkie lata?

Niestety szybko okazało się, że ciocia Marysia, podobnie jak mama, nie puści pary z ust. Tak jakby ten temat stał się największym tabu w świecie. No, może trochę przesadziłam. W każdym razie — w moim świecie.

Z zamyślenia wyrwało mnie wycie przejeżdżającej karetki pogotowia. Że też nie pojechałam do pracy samochodem. Zachciało mi się spacerów! Nikt tak jak ja nie potrafił trafić w pogodę! W piękną, słoneczną, wracałam samochodem, a kiedy poranek zapowiadał się ładnie i decydowałam się na dużo zdrowszy spacer, wracałam przeważnie w strugach deszczu bądź przemarznięta, dokładnie tak jak dzisiaj.

Cóż, ostatecznie nic nie stoi na przeszkodzie, by dzień wcześniej obejrzeć prognozę pogody. Albo choćby włożyć do torebki podręczny parasol. Mama zawsze mówi, że lepiej dźwigać niż ścigać!


— Karina!

Zaskoczona, spojrzałam w kierunku, z którego dobiegło wołanie. Na przystanku autobusowym, który właśnie mijałam, stała Kinga, koleżanka ze studiów. Podeszła do mnie i przywitałyśmy się ciepłym uściskiem.

— Jak dobrze cię widzieć, Kinia! Tak długo się nie kontaktowałyśmy. Ile to już minęło czasu od ostatniego spotkania? I przede wszystkim co u ciebie?

— Oj tak, upłynęło sporo czasu. Chyba więcej niż rok. U mnie w sumie wszystko okej, a tobie zepsuł się samochód?

— Nie, odpukać. Po prostu czasami lubię przypomnieć swoim nogom, do czego służą. — Uśmiechnęłam się do niej, zadowolona ze spotkania po tak długiej przerwie.

— Może umówimy się w któryś dzień na kawę i ciastko? Powspominamy stare dzieje.

— Pewnie, bardzo chętnie. A czy… — zaczęłam, zastanawiając się, jak dokończyć zdanie.

— Jeśli chcesz zapytać o Daniela, to nie martw się, u niego wszystko dobrze.

— Myślisz, że nadal ma do mnie żal?

— Myślę, że dobrze zrobiłaś, stawiając sprawę jasno od początku. Zresztą już ci to mówiłam i absolutnie nie zmieniłam zdania. Im wcześniej się dowiedział, na czym stoi, tym szybciej mógł się pozbierać.

— Cieszę się, że rozumiesz. Że przynajmniej ty nie jesteś zła. W końcu to twój brat, więc nie mogłabym mieć do ciebie o to pretensji.

— Cóż, serce nie sługa. Nie mogę winić cię za to, że nic do Daniela nie czułaś. Poza tym nie oszukujmy się, zdaję sobie sprawę, że mój brat ma ciężki charakter. W każdym razie o tym porozmawiamy przy następnej okazji. A teraz powiedz, à propos serca… — Kinga uśmiechnęła się szeroko. — Co u Jakuba?? W sensie co u was?

— Chyba dobrze. — Odwzajemniłam uśmiech. — To znaczy myślę, że całkiem dobrze.

Na przystanek podjechał autobus, więc Kinga zaczęła szukać biletu w kieszeni kurtki.

— Bardzo się cieszę waszym szczęściem. Co prawda widziałam Kubę tylko raz, ale jego silne uczucie do ciebie wprost rzucało się w oczy. Mam nadzieję, że wkrótce się zdzwonimy i pogadamy dłużej. Pozdrów mamę ode mnie.

— Dziękuję, ty też pozdrów rodziców i uważaj na siebie. — Pomachałam jej jeszcze, kiedy usiadła, zajmując miejsce pod oknem, po czym ponownie ruszyłam w drogę. Tym razem jednak nieco szybszym tempem, w obawie przed nabawieniem się poważnych odmrożeń. Bo choć buty włożyłam wygodne, to na pewno nie ciepłe! Cała ja, praktyczna do bólu.


Kiedy wreszcie dotarłam do swojego mieszkania, nie czułam już ani palców u rąk, ani u nóg. Po wstawieniu wody na herbatę i napuszczeniu gorącej do wanny zaczęłam odzyskiwać czucie. Jednak dopiero rozgrzewająca długa kąpiel i aromatyczna herbata przywróciły do normy moje krążenie.

Leżąc w wannie, rozmyślałam o niedawnym spotkaniu z koleżanką.

Jasne było, że Daniel nadal ma do mnie żal. Minęło tyle czasu, od kiedy rozmawialiśmy ze sobą ostatni raz… Cóż, prawdę mówiąc, to chyba nawet nie była rozmowa, powinnam raczej użyć słowa „kłótnia”. Tak, minęło sporo czasu od naszej ostatniej sprzeczki.

Zaraz po tym, jak spróbował mnie pocałować… Na jakiejś imprezie wkrótce po powrocie z Włoch.

I pomyśleć, że przyjęłyśmy z Edytą to zaproszenie tylko i wyłącznie ze względu na to, żebym mogła uświadomić Danielowi jego pomyłkę w stosunku do mnie. Myślałam, że na neutralnym gruncie, wśród tylu ludzi będzie łatwiej. Nie przewidziałam jednak jego upodobania do mocnych trunków albo najzwyczajniej w świecie okazałam się zbyt naiwna.

Podszedł do mnie, gdy wracałam z toalety. Widząc wyraźnie jego wzrok, zdałam sobie sprawę, że łatwo jednak nie będzie…

Staliśmy na środku korytarza. Niestety ktoś, najprawdopodobniej w stanie nieważkości, przechodząc obok, popchnął mnie, przez co zmuszeni zostaliśmy przesunąć się pod ścianę. Odrobinę rozkojarzona, usiłowałam pozbierać na nowo rozbiegane myśli, gdy pierwszy zaczął mówić. Od razu wyczułam zdecydowanie za dużą dawkę alkoholu… To był moment, w którym zrozumiałam, że popełniłam błąd, przychodząc.

Powiedział, że tęsknił, i zanim się zorientowałam, poczułam jego ręce obejmujące mnie w pasie i twarz zbliżającą się niebezpiecznie do mojej szyi. Choć niczym w niego nie rzuciłam — po prawdzie to zwyczajnie nie miałam czym — natychmiast spróbowałam odepchnąć go od siebie, prosząc jednocześnie, żeby mnie puścił.

On najwyraźniej jednak myślał, że po prostu się z nim drażnię, bo nagle jego uchwyt stał się jeszcze mocniejszy. Duże palce niemal wbijały się w moją skórę. Kiedy ponownie spróbował mnie pocałować, poziom adrenaliny podskoczył do tego stopnia, że — chcąc nie chcąc — z całej siły kopnęłam go w nogę.

Puszczając mnie i przeklinając, złapał się za kostkę, po czym spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie stała się jego największym wrogiem.

Zdezorientowana i wytrącona z równowagi, stałam przez chwilę, odwzajemniając spojrzenie. Gdy wreszcie jako tako odzyskałam panowanie nad sobą, oznajmiłam Danielowi chłodno, że między nami nigdy nic nie będzie, że nigdy nie dałam mu choćby jednego znaku, który mógłby zinterpretować jako zachętę z mojej strony. Na koniec dodałam, aby na przyszłość nie traktował kobiet przedmiotowo, wykorzystując swoją przewagę fizyczną, bo większość tego nie lubi. Więc trzeba przyznać, wyszło odrobinę inaczej, niż to sobie zaplanowałam. Chciałam być delikatniejsza w słowach, ale przede wszystkim nie zakładałam, że Daniel odważy się na takie zachowanie.

On, wściekły, oznajmił, że kiedyś będę żałować. Jego oczy nadal ciskały błyskawice. W następnej chwili odwrócił się i odszedł w przeciwnym kierunku.

Zatem owszem, żałuję. Żałuję do dziś, ale tylko tego, że w ogóle doszło do tamtej sytuacji. I może jeszcze tego, że nieszczęsna impreza przekreśliła każdą kolejną, jaka w późniejszym czasie pojawiała się na horyzoncie.

Pięć minut po felernym incydencie siedziałyśmy już z Edytą w samochodzie, ale do domu dojechałyśmy w zupełnym milczeniu.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

— Mamuś, na pewno masz wszystko? Lekarstwa? Ładowarkę do telefonu?

— Karinko, już ci mówiłam, że mam wszystko. Jeśli chcesz, możesz już wracać, żebyś do pracy zajechała na czas.

— Nie ma mowy! Muszę być pewna, że bezpiecznie znajdziesz się na pokładzie. A o pracę się nie martw. Zaraz po tym, jak dowiedziałam się, że lecisz, przesunęłam zajęcia na godzinę później niż zwykle, więc na pewno zdążę. Poza tym, trochę mnie martwisz, mamo. Jesteś jakaś niespokojna, może nawet zdenerwowana. — Spojrzałam na nią sceptycznie.

— Oj, to wszystko przez tę podróż samolotem. Tak dawno nie leciałam…

— Jesteś pewna, że to dlatego? — zapytałam, nie mogąc zrozumieć jej nagłej zmiany nastroju.

— Kochanie, pamiętaj, dbaj o siebie.

— Tak, mamo, a ty zadzwoń, zaraz jak wylądujesz! Jeśli zapomnisz zadzwonić, złapię kolejny samolot i będę u ciebie!

— Jak mogłabym zapomnieć? Obiecuję, że od razu zadzwonię.

— Uważaj na siebie i ucałuj ciocię. Powiedz jej, że z następną wizytą będziemy obydwie.

— Kocham cię, córeczko. Nawet nie wiesz, jak bardzo.

— Pasażerowie podróżujący do Frankfurtu proszeni są o wchodzenie na pokład. Powtarzam: pasażerowie podróżujący do Frankfurtu proszeni są o wchodzenie na pokład.

— Pa, mamuś. Pamiętaj, zadzwoń i dbaj tam o siebie.

— Do zobaczenia, kochanie. — Szybkim gestem otarła niespodziewaną łzę.

Przed wejściem do rękawa lotniczego odwróciła się jeszcze i pomachała mi na pożegnanie, na szczęście już z lekkim uśmiechem na twarzy. Również się uśmiechnęłam i odwzajemniłam jej gest.

Tak dawno sama nigdzie nie wyjeżdżała…

Kiedy zniknęła mi z oczu, poczułam lekkie ukłucie w okolicy serca. Chyba byłyśmy jednak bardzo do siebie podobne. Dwie płaczki i sentymentalistki. Pociągnęłam nosem i skierowałam się w stronę okien widokowych.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 44.25