E-book
21.83
drukowana A5
33.64
Podręcznik ulicznego artysty

Bezpłatny fragment - Podręcznik ulicznego artysty


Objętość:
107 str.
ISBN:
978-83-8221-689-9
E-book
za 21.83
drukowana A5
za 33.64

Zacznijmy od początku

Świat jest pełen artystów.


Niektórzy występują, wystawiają, prezentują, grają — przed wielotysięczną widownią lub podczas, niezwykle ekskluzywnych, wydarzeń dla elity. Jeszcze więcej artystów zapełnia lokalne galerie sztuki i puby położone o dwie ulice dalej. Są jednak również tacy, którzy poświęcili się działalności w najbardziej oczywistym miejscu, w którym możemy spotkać wszystkich ludzi świata. To uliczni artyści:

Muzycy

Malarze

Tancerze

Lalkarze

Żonglerzy

Prestidigitatorzy czyli sztukmistrze

Aktorzy uliczni

Pantonimiści

Bąblarze (nowe słowo, co?)

Akrobaci

Opowiadacze bajek

Duża część artystów dorabia na ulicy podczas sezonu turystycznego, choć oczywiście są tacy, którzy żyją ze swoich działań ulicznych przez cały rok.


To książka dla artystów, którzy chcieliby podczas urlopu przeistoczyć się czasem w ulicznego performera, ale nie wiedzą jak to zrobić.


To książka dla ludzi, mających uporządkowane i stabilne życie zarobkowe, których ciekawi jak to jest być ulicznym artystą? Czy oni są normalni?


To książka dla tych, którzy właśnie stracili pracę i naprawdę nie wiedzą skąd wziąć pieniądze, ale właśnie jest wiosna, a oni doskonale grają na gitarze i może, przez jakiś czas, to będzie po prostu ratunek dla domowego budżetu?


A może performerski street art przerodzi się w wielki biznes, jest bowiem tak dobrym pomysłem biznesowym, przetestowanym w tysiącach spotkań z ludźmi?


Ponieważ w ciągu kilkudziesięciu lat, przez które, z różnym natężeniem, grywałem na ulicy, zbierałem głównie doświadczenia ulicznego muzyka — książka temu właśnie została w dużym stopniu poświęcona. Jednak bez względu na to, czy zamierzacie na ulicy śpiewać, czy tańczyć, czy też jesteście po prostu ciekawskimi czytelnikami, znajdziecie w tej książeczce parę rad, które warto wziąć sobie do serca, podróżując ulicami świata.


Gdziekolwiek Was zaprowadzi życie, lepiej jeśli będziecie tę książkę mieli w kieszeni, kiedy już tam dotrzecie. Może się przydać.

O co chodzi?

A zatem wizytę wśród ulicznych artystów zaczynamy od muzyków ulicznych…


Są przedstawicielami jednego z najstarszych zawodów świata. Można ich spotkać w każdym zakątku naszej pięknej Ziemi. Większość mijających ich ludzi przechodzi obojętnie. Niektórzy patrzą na nich jak na przybyszy z innej planety. Inni po prostu sięgają na chwilę do kieszeni… Muzycy uliczni. Byłem jednym z nich.

Grajkowie uliczni dzielą się na kilka podstawowych grup. Są tacy, którzy grają wyłącznie na ulicy, a ich słuchaczami, jeśli zechcą się zatrzymać, są przechodnie. Inni grają w metrze, jeszcze inni obstawiają kawiarniane ogródki, lub wnętrza kawiarń i restauracji. Z zasady doświadczeni grajkowie trzymają się jednej z tych dróg (chyba, że za oknem zima i za wszelką cenę trzeba zarobić). Bierze się to stąd, że zwykle po pierwszych próbach orientują się, że po prostu najbardziej lubią grać wyłącznie na ulicy, bo pozwala im to zachować ścisłą granicę po między nimi a ludźmi, lub też lubią grać ogródki, bo fajnie jest być zapraszani na drinka, zaczepianym przez bywalców kawiarń, a nieraz i przez obsługę. Generalnie, profesja grajka ulicznego różni się od innych zawodów tym, że grajkowie lubią swój sposób zarabiania pieniędzy.


Drugim podstawowym podziałem jest podział na tych, którzy naprawdę utrzymują się z grania i tych, którzy robią to okazjonalnie, na przykład w czasie wakacji. Jednak, przede wszystkim, bycie grajkiem ulicznym to pewien stan ducha, poczucia niezależności, to pewna postawa, sposób patrzenia na świat, sposób życia.

Początki

Początki bywają trudne z powodów czysto psychologicznych. Nawet jeśli jesteś sprawdzonym muzykiem, moment, kiedy pierwszy raz stajesz na ulicy z instrumentem, a przed Tobą leży futerał lub koszyk, lub kubek, lub też coś innego, do czego, masz nadzieję, ludzie będą wrzucać ci pieniądze, ten moment wymaga przełamania pewnej bariery. Z tego powodu radzę Ci zacząć na ulicy lub w metrze. Pozwala to zachować większą anonimowość, a pierwsze zarobione pieniądze lub pierwsze oklaski przechodniów pomogą Ci poczuć się pewniej.

Instrument

Nie zawsze Twój podstawowy instrument jest tym najlepszym do grania na ulicy. Widzę pewną trudność w umieszczeniu fortepianu Steinwaya w metrze! Większość grajków wybiera gitarę, bo to instrument, który jednocześnie pozwala śpiewać. Jeśli jednak grasz na flecie lub saksofonie — to wspaniale. Najważniejsze, żeby Twój instrument był dostosowany głośnością do miejsca, które wybrałeś na swoją scenę. Musi być na tyle głośny, żeby ludzie usłyszeli nie tylko że grasz, ale i co grasz, oraz na tyle stonowany, żeby obsługa pobliskich sklepów nie wezwała karetki pogotowia psychiatrycznego. Znam ludzi, którzy grali na ulicy na dużym zestawie perkusyjnym, ale działo się to już po zamknięciu okolicznych sklepów. Moim wyborem stała się dwunastostrunowa gitara akustyczna. Jest na tyle głośna, że dobre ją słychać i brzmi miło dla ucha. Niektóre instrumenty jak np. keyboardy wymagają dodatkowego nagłośnienia. Te sprawdzają się najlepiej na ulicy lub w metrze. Grając w kawiarnianych ogródkach bądź przygotowany ma granie bez nagłośnienia. Obsługa będzie się bała, że zbyt głośna muzyka wypłoszy gości.

Generalnie, na ulicy najlepiej sprawdzają się instrumenty pozwalające jednocześnie śpiewać. Śpiew jest tym, co najbardziej przyciąga uwagę ludzi. Poza tym, grając i śpiewając, jesteś już zespołem, dysponujesz bowiem dwoma instrumentami.


Jeśli jednak jesteś doskonałą flecistką o długich kasztanowych włosach, jeszcze dłuższych nogach i powalającym spojrzeniu, a do tego grasz Bacha — nie rób z siebie na siłę Janis Joplin — pozostań sobą, ludzie to docenią.

Repertuar

Repertuar grajka ulicznego w żaden sposób nie musi być dostosowany do instrumentu, którego używasz. Wszystkie podziały istniejące w muzyce, szufladkujące instrumenty według ich najpowszechniejszego użycia, mają się nijak do tego, co Ty zrobisz na ulicy. Jeżeli chcesz grać na fagocie piosenki Beatlesów, to tylko jeszcze bardziej zaciekawisz ludzi. A wtedy wrzucą Ci pieniądze.


Większość ludzi gra tzw. covery, czyli powszechnie znane piosenki powszechnie znanych artystów. Ma to swoją siłę, bowiem ludzie z zasady doskonale bawią się przy piosenkach, które mogą nucić pod nosem. Jednak niektóre piosenki są grane przez tak wielu grajków, że można je usłyszeć kilkakrotnie w ciągu jednego dnia, nawet nie ruszając się z kawiarnianego ogródka, a tylko czekając na kolejnego grajka. Jeśli już masz w repertuarze „Knockin’ on heaven’s door”, ubarw swój występ jakimiś mniej znanym kawałkiem. Doskonale sprawdzają się piosenki, które nie goszczą na antenach radiowych codziennie, ale są powszechnie znane. Dobrym przykładem jest „Hotel California”. Inaczej mówiąc — grając evergreeny masz dużą szansę trafić w gusta siedzących przed Tobą ludzi.


Repertuar powinien być jednak dostosowany również do miejsca, w którym grasz. Stacja metra to dobre miejsce na bluesa, ale stojąc przed elegancką restauracją hotelu Kempinski w Berlinie (co Ci się już raczej nie uda, ale to tylko przykład), radziłbym Ci trzymać się bardziej klasycznego repertuaru. Moim zdaniem, najwyższym stopniem wtajemniczenia jest granie własnych kawałków. Tu znowu możliwe są dwie drogi — trzymanie się wyłącznie własnego repertuaru lub przeplatanie znanych utworów swoimi kompozycjami. Również w tym wypadku wskazana jest elastyczność. Kiedy grałem na pewnej wyspie, kelnerzy w niektórych knajpach zamawiali u mnie konkretne, znane utwory, ale byli i tacy, którzy prosili mnie o granie tych spośród moich własnych utworów, które im się najbardziej podobały.


Kiedy grasz w metrze lub na ulicy, jedynym wyznacznikiem (poza porą dnia, pogodą, ogólną atmosferą miejsca, porą roku itd.) tego, czy właściwe dobrałeś repertuar — jest zawartość Twojego koszyka pod koniec grania. Oczywiście nie musisz starać się wyróżniać za wszelką cenę. Jeśli Twoim instrumentem jest akordeon, to możesz po prostu grać na nim cygańsko-węgierskie czardasze. Ważne, by być przy tym autentycznym. Ludzie wyczują to przez skórę. I docenią.

Metro

Metro to specyficzne miejsce. Wszyscy ludzie, poza Tobą i miejscowymi lumpami, są tam przejazdem. Nie licz więc za bardzo na to, że ktoś się zatrzyma, żeby posłuchać Twojego występu. Może zdarzyć się że przystanie na chwilę, doceń to, ale nie licz na więcej. Jeśli brak widocznych oznak zainteresowania stresuje Cię (mnie wciąż tak), musisz wynurzyć się na powierzchnię.


Z drugiej strony, granie w metrze nie musi oznaczać mniejszych pieniędzy. Po prostu ludzie wrzucą Ci je w przelocie. Są też miejsca — jak Londyn — gdzie gra się głównie w metrze. Jest to w dużym stopniu spowodowane klimatem. Granie na ulicy w deszczu lub przed pustym kawiarnianym ogródkiem zdarza się tylko w teledyskach.

Zaletą metra jest zwykle doskonała akustyka. Ty siebie doskonale słyszysz i mijający Cię ludzie słyszą Cię już z daleka, nie przejmuj się więc, tylko rób swoje. W metrze możesz grać w tunelach prowadzących na stację, lub na samej stacji, a także na powierzchni przy wejściu do metra. Ale uważaj, są miejsca, gdzie granie w metrze jest z zasady zabronione, są takie, gdzie (jak w Berlinie) po uiszczeniu opłaty możesz grać na konkretnej stacji, są takie (jak Londyn), gdzie musisz się zarejestrować (a właściwie przejść przesłuchanie), ale to nic nie kosztuje. Oczywiście zawsze możesz pobawić się w starą grę w kotka i myszkę z odpowiednimi służbami porządkowymi — to część uroku naszego zawodu.


Znam również grajków, którzy poszli jeszcze dalej — grają w wagonach metra pomiędzy stacjami. Cóż, natura nie cierpi próżni. Jeszcze jedna nisza ekologiczna do zapełnienia.


Wracając jeszcze raz do początku, z powodów psychologicznych (minimalne widoczne zainteresowanie) i akustycznych (dobra słyszalność) polecam metro jako pierwszą lekcję grania powszechnie zwanego „ulicznym”.


Uważaj tylko na mieszkańców metra. Z jednej strony nie ma powodu, byś traktował ich z góry, z drugiej strony zbytnie bratanie się, wspólne picie taniego wina itp. może doprowadzić do tego, że mijający Cię ludzie zaczną Cię traktować jak jednego z nich. Nie zarobisz.


Najlepsza pora grania w metrze to oczywiście godziny szczytu — rano w godzinach dojazdu do pracy, po południu w godzinach powrotu i wieczorem, kiedy cywilizowani ludzi udają się na dobrze zasłużoną kolację lub do kina. Dlatego grajkowie uliczni to ranne ptaszki. Acha — w metrze sprawdza się granie z nagłośnieniem.

Ulica

Macierz wszystkich grajków to ulica. Zdecydowanie najlepsze są deptaki, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, brak tam zakłóceń akustycznych powodowanych przez samochody. Po drugie, ludzie na deptakach są zwykle bardziej wyluzowani, bardziej otwarci na przygodę z grajkiem ulicznym. Istnieją dwa rodzaje deptaków — otwarte, parkowe aleje, gdzie właściwie możesz grać, co Ci się podoba, i jak długo Ci się podoba — i deptaki handlowe. Wypełnione ludźmi o kieszeniach pełnych drobnych po zrobieniu zakupów, są łakomym kąskiem dla ulicznego grajka. Ale rządzą się swoimi prawami. Jeśli więc staniesz przed witryną sklepu, jego właściciel, lub ochrona, pewnie wyjdzie i mniej lub bardziej grzecznie poprosi Cię, żebyś jej nie zasłaniał.

Jeśli staniesz pośrodku deptaku i przez długie godziny będziesz grał w tym samym miejscu, pan pracujący w biurze na drugim piętrze, usłyszawszy Twojego bluesa (ulubionego) po raz szósty, zejdzie na dół żeby dać wyraz swojemu zniecierpliwieniu,. Albo nawet zadzwoni po Policję. Zresztą deptaki handlowe również mają swoje godziny szczytu, więc nie przesadzaj, co jakiś czas przesuń się trochę dalej, znajdź nowe miejsce. Generalnie jedną z naczelnych zasad zawodowego ulicznego grajka — grajka z przekonania — jest być lubianym, nie tylko przez ludzi, którzy wrzucili Ci pieniądze, i być może nie spotkają Cię nigdy więcej w życiu, ale również przez tych, z którymi będziesz spotykał się po sąsiedzku podczas grania.


I jeszcze jedno — nie zawsze dziki tłum na deptaku oznacza najlepszy czas na zarabianie. „Puste” godziny potrafią być dużo bardziej owocne. Ale o tym musisz się przekonać na własnej skórze.


Deptaki już przerobiliśmy. Pora na place i rynki. Jak wspomniałem, place o charakterze stricte komunikacyjnym, pełne pędzących pojazdów, są zwykle nieprzydatne. Po prostu jest na nich za głośno.


Co innego rynki. Dobry rynek to marzenie ulicznego grajka. Jeśli nie jest zbyt wielki, ustawiasz się po środku, najlepiej pod pomnikiem lub lokalną fontanną i starasz się zgromadzić wokół siebie choć kilka słuchających Cię osób. Zawsze jednak najlepiej usadawiać się wzdłuż naturalnych, pieszych ciągów komunikacyjnych. Większość ludzi nie zboczy o kilka metrów ze swojej marszruty, żeby wrzucić pieniądz do Twojego futerału. To Ty musisz znaleźć się na ich drodze. To bardzo ważna zasada i zapamiętaj ją dobrze. Na rynkach przydaje się nieraz nagłośnienie, ale pamiętaj, bardzo cienka granica dzieli nie za głośne granie od za głośnego. Najlepiej jest tak wyćwiczyć swój głos i instrument, że naturalnie dostosowujesz się do wielkości placu. Jeśli jednak chcesz się wspomóc małym, przenośnym głośniczkiem, bez trudu znajdziesz sprzęt podłączany na noc do prądu, aby naładować wbudowane baterie. Mały głośniczek przydaje się również, jeśli jesteś elektrycznym gitarzystą i grasz z tzw. podkładami, czyli masz nagraną np. partię bębnów i basu, a Ty grasz do tego solówki. Bardzo przydatne dla grajków obstawiających festiwale rockowe — w ciągu dnia, przed koncertami.


Grając na ulicy lub w metrze jesteś zasadniczo skazany na to, co wrzucą do Twojego futerału ludzie. Niektórzy grajkowie korzystają z naganiaczy: chłopak gra i śpiewa, a jego dziewczyna co jakiś czas obchodzi słuchających lub przechodzących ludzi z koszykiem. Ma to swoje dobre i złe strony. Miękkim podbrzuszem zawodu grajka ulicznego jest zbieranie pieniędzy. Ludzie lubią dawać, jeśli nie czują się do tego przymuszeni. Dlatego lepszy żaden naganiacz niż zły. Po prostu zły przepłoszy Ci tłumek zebrany z takim trudem. A im więcej ludzi Cię otacza, tym więcej podchodzi. Klasyczny efekt domina.


Ponieważ, jak już wiesz, ludzie najlepiej bawią się przy swoich ulubionych piosenkach, dobrym i sprawdzonym pomysłem jest pytanie publiczności: What’s your favorite song? lub bardziej bezpiecznie (bo nawet najlepszy grajek nie zna wszystkich piosenek świata): What’s your favorite band? To się często opłaca.

Ogródki

To było moje królestwo. Uwielbiałem grać ogródki. Tym, co wyróżnia ogródki, to konieczność włączenia ludzi w zabawę. Ludzi, którzy siedzą tam wcale nie po to, żeby Ciebie słuchać i wrzucić Ci swoje pieniądze. Właśnie jedzą obiad albo piją kawę lub coś całkiem innego i nagle Ty się pojawiasz i właściwie zakłócasz im błogi spokój, lub interesującą ich rozmowę. Twój show powinien trwać nie dłużej niż dziesięć minut z groszami i składać się z czterech — pięciu piosenek. Na tyle bowiem starcza zainteresowania przeciętnym bywalcom ogródków. Tylko w wyjątkowych sytuacjach możesz liczyć na większe zainteresowanie. Choć oczywiście zależy ono również od Ciebie.


Są również miejsca (jak na przykład Kopenhaga), w których nie wolno Ci aktywnie zbierać pieniędzy, chodząc między stolikami, po zakończeniu grania. Możesz liczyć tylko na to, że ktoś wstanie od stolika, żeby wrzucić do Twojego futerału monetę lub banknot. Nie podoba Ci się to? Znajdź inne miejsce. Świat stoi otworem.


Zdarzają się różne publiczności. W tym samym miejscu, o tej samej godzinie, przy tej samej pogodzie i takim samym zatłoczeniu, możesz po pierwszej piosence zebrać niespodziewane, wcale przez Ciebie nieprowokowane oklaski lub zderzyć się z głuchą, nawet nie wrogą, tylko po prostu obojętną, ciszą.

Zaraz zajmę się kwestią wciągnięcia ludzi w zabawę. Na razie pojawiłeś się przed ogródkiem. Co powinieneś zrobić? Absolutnie podstawową kwestią dla zawodowego grajka ogródkowego są dobre układy z ludźmi pracującymi w knajpkach, przed którymi gra — poczynając od właściciela, który, o ile jest obecny, zwykle siedzi nad kawą przy jednym ze stolików z tyłu, poprzez barmana, a skończywszy na kelnerach.


W wielu miastach świata na ulicy przed ogródkiem kawiarnianym możesz robić, co Ci się żywnie podoba, obsługa kawiarni nie ma prawa zabronić Ci stania na ulicy i śpiewania piosenek. Ale może również nie wyłączyć sączącej się z głośników muzyki — na tyle cichej, by nie przeszkadzała gościom, na tyle głośnej — by zakłóciła Twój występ. Może również nie powiedzieć Ci, że pięć minut temu inny grajek próbował tu swojego szczęścia i w efekcie tego nic nie zarobisz — nawet wychodząc ze skóry. Dlatego, zanim zaczniesz grać ogródek, zawsze zapytaj, czy możesz. Jeśli okaże się, że tak, że nikt tu ostatnio nie grał, poproś uprzejmie o ściszenie muzyki. Kelnerzy w największej kawiarni na „mojej” wyspie, zaprosili mnie kiedyś po zamknięciu na drinka. Było to dobrze po pierwszej w nocy. Jeden z nich powiedział mi wtedy, że szanują mnie, bo jestem jedynym muzykiem, który pyta, czy właśnie jest dobry czas na jego występ. Ci ludzie czuli, że ich szanuję i choć czasem za kilkunastominutowy występ zgarniałem tyle, ile oni za kilka godzin wytrwałego stania w upale i zapraszania przechodzących obok turystów do zajęcia stolika, nigdy nie usłyszałem, że zgarniam pieniądze, które oni mogliby dostać jako napiwki. Z czasem utarło się, że przychodziłem o ustalonej z nimi wcześniej porze. Oni mieli już za sobą okres swojej największej aktywności, kiedy tak naprawdę przeszkadzałbym im, kawiarniani goście, po kilku drinkach byli już rozluźnieni, a ja, po zagraniu kilkunastu ogródków — byłem rozśpiewany i gotów stawić czoła głośnemu tłumowi, wpatrzonemu w nieustanną promenadę na największym placu lokalnego Starego Miasta.


Mało kto z grających na ulicy zadaje sobie trud uczynienia ze swojego występu zamkniętego w całość widowiska. To błąd, który dużo kosztuje. A raczej, nic nie kosztuje ludzi stanowiących potencjalną publiczność. Zaczynając po prostu grać przed ludźmi zgromadzonymi w ogródku, jesteś, po prostu, jeszcze jednym grajkiem.


Ja zawsze zaczynałem swój występ zwróceniem na siebie uwagi. Możliwie głośno zapowiadałem się, mówiąc przykładowo; Hello everybody, let me invite you for a little concert. And the first song is… I hope you’ll love it!


Pierwszy kawałek powinien być z zasady energetyczny, niezbyt długi i możliwie melodyjny. Nie zamykaj oczu, nie odjeżdżaj, bacznie podczas grania obserwuj ludzi i ich reakcję. Zawodowy grajek już pod koniec pierwszego numeru wie do kogo, za kilkanaście minut, podejdzie po pierwsze pieniądze.


Kończy się pierwszy numer. Klaszczą. To super, ale nie zdarza się zbyt często. Zwykle to Ty musisz ich zachęcić, wciągnąć w zabawę. To nieledwie tak samo ważne, jak Twój występ. To po prostu dalsza część występu.


Umiem doprowadzić do tego, że to kelnerzy klaszczą jako pierwsi, zachęcając tym samym ludzi do aplauzu. Nie jesteś jeszcze takim zawodowcem i nie grasz tej samej knajpy po raz n-ty, nie wypiłeś jeszcze z obsługą kilku szybkich tequili po zamknięciu, nie opaliłeś ich z ostatnich papierosów, nie prosili Cię jeszcze o to, żebyś zagrał ich ulubiony kawałek.

Kończę piosenkę. Cisza. Zwracam się do „publiczności” z pytaniem: Is there anybody in there? — lub przykładam dłoń do ucha i zwracając w ich stronę głowę krzyczę: I can’t hear you! Zwykle to wystarcza. Pierwsze oklaski. Jeśli niezbyt rzęsiste, dodaję: Don’t be so shy! Ktoś się śmieje. Ok, mam ich. Pamiętaj, najważniejsza jest swoboda. Im bardziej widzą, że doskonale się bawisz, wciągając ich w zabawę, tym lepiej. Nawet, jeśli Ty wiesz, że jesteś „w pracy”, Twoja publiczność nie może tego odczuć. A jeśli zdarzy się, że nawet Twoja zachęta nie wywoła reakcji, nie zrażaj się, a przede wszystkim nie okazuj tego, zapowiedz następny kawałek i do roboty. Brak aplauzu może oznaczać, że niefortunnie wybrałeś pierwszy numer. Może więc czas na całkowitą zmianę klimatu? Po drugim numerze powinieneś już dostać niewymuszone oklaski. Doświadczony grajek z zasady już wtedy wie, czy trzecia piosenka będzie ostatnią, czy też warto zagrać jeszcze jeden, a może nawet dwa numery, przedłużając show do kwadransa, co jest już naprawdę bardzo długim występem.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 21.83
drukowana A5
za 33.64