E-book
14.7
drukowana A5
40.64
Podgórz

Bezpłatny fragment - Podgórz


Objętość:
148 str.
ISBN:
978-83-8273-863-6
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 40.64

Słówko Wstępu

Wypływam zbitym z płonących chęci czółnem na rozległe morza literatury pięknej, płynące wielowiekowymi i różnorodnymi prądami. Wszakże różnorodność winowajcą tego, że owe morza pięknymi się zowią i że, choć na pozór, wszystko już światu opisane; wciąż nowe krople morskie włości wzbogacają.


Jeśli chodzi o miejsce akcji, Podgórz, to prawdziwa lokalizacja (jak wielu wiadomo, a jeśli komuś nie wiadomo, łatwo może to sprawdzić). Co więcej, dużo z opisywanych w utworze miejsc wizualnie pokrywa się z rzeczywistością. Natomiast zbieżność imion, nazwisk i ksywek jest przypadkowa, jak to zwykli mawiać twórcy filmowi w swoich spektaklach.

Uprzedzę, że Podgórz opisałem, jakby to ująć… w niezbyt korzystnym świetle. I nie przeczę; jest i było tam wiele zepsucia, głupoty i ma/miało tam miejsce mnóstwo zdarzeń wołających o pomstę do nieba. Tylko że… gdzie jest inaczej? Gdzie nie ma tego całego syfu? Jest wszędzie, za każdą bramą, za każdymi drzwiami, za każdą kurtyną. Wystarczy zdmuchnąć cukierkową mgiełkę, by ujrzeć upadłą, ludzką naturę i szarugę chaosu…

Nie będę pisał o tym, że Podgórz, to metafora i co uosabia. Zinterpretuj to po swojemu, lub nie interpretuj i weź to jeden do jednego. Sam mam kilka hipotez. Więc, Drogi Czytelniku, idźmy z duchem postmodernizmu. Wolna Amerykanka!

Adam Durbacz, 28.11.2021


Jeżeli szatan nie istnieje, jeżeli go stworzył człowiek, to stworzył na swoje podobieństwo.


— Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow

Miejsca i Osoby

M: Przez całą długość Podgórza pełznie, niczym wąż, ulica Wielkopolska. Grzechoczącą ogona końcówką Chata Olasa, zaś łbem wielkim i groźnym — Czerwona Wieża, skąd wyrasta jadowity kieł — Melina u Emila.

Grube cielsko gada, malowane w dwóch kolorach: w kolorze szarych bloków (a najszarszym Blok Marcela) oraz czernią kamienic (wśród których — czarną nad czarnymi — Kamienica 101).

Wężowa skóra, przyozdobiona jednym wyrazistym prążkiem, Podgórzanką nazywanym.

Ów wąż, choć spragniony, wody nie dotyka. Od Nadwiślanego Brzegu odważnie oddziela go Mały Lasek.


O: Młody, Paulina, Lucyfer (też Lucek), Marcel (też Kobylski), Emil, Gruby, Mateusz, Olas, Tomek, Miro, Szafa (też Szafnicki), Nowakowa (też pani Helenka), Karolina, Kobylska, Sąsiadka, Apacz, Cyganka, Ojczym (Olasa), Jolanta, Grzegorz, Andrzej, Włoduch, Filozof, Szadej.

Podgórzanka

Scena pierwsza

Sroga zima roku 1992. Środek nocy. Ulicę Wielkopolską przemierza Cyganka, podchodzi do leżącego na ziemi, owiniętego kocami Apacza.


Cyganka

Nieproszony chłód szparami chaty odwiedza,

studzi piece, palce odmraża, zabiera

ciepło i uśmiech z twarzy różowych.

Ile więc bezdomnemu zostało z wymienionych?

Apacz

Oj, niewiele; aż tyle, że nie chce się żyć.

Wilczy żywot; z płaczu do księżyca wyć

mi zostało. Tylko, że ja sam winien tej oto biedzie.

(pokazuje na swe ubrania)

Cyganka

Utracjuszu, o przezroczystym obiedzie,

powiedz, jak ci czas mija na tym zesłaniu?

Apacz

Czas mija normalnie, czasem szybko, raz pomału.

Cyganka

Minęło, co było, mija teraz i mijać przyszłe będzie,

lecz czas przecież nie mija jednako wszędzie.

Dla jednych dni dłużą się jakby ślimaczo;

tamci oczekiwaniem na coś to tłumaczą.

Innym czas ucieka w zajęczym podskoku;

to ci, co pragną zatrzymać się w chwili uroku.

Właśnie tak czas pod prąd zawsze nam płynie.

Choć jedno jest pewne — czas i tak przeminie.

Czasu kosa, co żywe, wszystko wykosi.

Więc gdzie ty, kochaneczku, na tej osi?

Apacz

Widzisz, Cyganeczko, zapewne cię rozczaruję,

bo do żadnej z tych dwóch grup nie pasuję.

Czas poza czasem płynie, mnie heroiniście —

czy to śniegi, truskawki, zielone lub żółte liście.

Pogoda ma obojętną, prognoza — niewiadomą,

a temperatura nijaka. Przyjemność jest wdową:

tęskni za przepadłymi dawno mężami.

Dożylne strzały musem, nie orgazmami.

Na nic nie czekam i chwili też nie wydłużam.

Z dnia na dzień po niepewności się tułam.

Me włosy, tłuste, po pas aż sięgają,

żyję tak dziko, że Apaczem przezywają.

Wszystko mi obojętnym się zdaje.

Cyganka

Serca ledwie bijącego wegetowanie…

Oświeć mnie! Ja wędrowna, kochaneczku.

W jakiej my okolicy? W jakim my miasteczku?

Apacz

To nie miasteczko osobne, jak ci się zdaje,

lecz część Torunia — miasta o niemałej sławie.

Choć ta część zamostowa i niepopularna —

brzydsza siostra, dla rodzeństwa hańba.

To Podgórz. Mamy tu pod górę, nie z góry.

Ulica Wielkopolska, na niej mrowie małych ludzi:

potężne pijaństwo, istna awangarda awanturników,

stąd jeno słychać śpiew niemych słowików.

Och… Dla przyzwoitości — my to rana kłuta!

Cyganka

Na końcu ulicy świeci jedna chałupa.

Męski hałas z niej cieknie oknami,

spływa po ramach pijanych okrzykami.

Mój Apaczu, cóż to takiego?

Apacz

Zbiorowisko elementu lokalnego —

najgorsze zachlejmordy i szumowiny.

Od nich wolę towarzystwo nagiej zimy.

Niech tam nie idzie kochana Cyganka!

Zęby oni wybiją! Pub ten zwą: Podgórzanka.

Cyganka

Dziękuję za troskę nade mną — kobietą starą,

lecz zajść tam muszę, bo czekają

na mą osobę lat już zbyt wiele.

Apacz

Tam potwory, zwłaszcza groźny taki jeden!

Niech Cyganeczka nie przekracza piekła progu!

Cyganka

Muszę. Nie byłoby historii bez prologu…

(oddalając się powoli)

Bądź zdrów, Apaczu, lepsze dni nadejdą.

Będziesz obsypany życia pasją piękną.

Zza twych obojętności chmur wyjrzy słońce.

Dla róży wdzięków zniesiesz ostre kolce.

Scena druga

Pub Podgórzanka, w środku pełno ludzi, większość to mężczyźni. Przy stoliku: Filozof, Grzegorz i Andrzej.


Grzegorz

Widzisz, Andrzejku, zbyt rzadko u nas bywasz,

stąd twój zakłopotany twarzy wyraz.

Właśnie tak kręci się na tym fyrtlu życie —

całonocne libacje, gdzie do upadłego picie.

Filozof

Nie inaczej, to tutejsza jest rutyna —

zimna wódka dodatkiem do piwa.

Ach, trudno się wyrzec szpetnej natury;

daleko jej do orła, a bliżej do kury.

Tak ubogie w atrakcyjność te nasze atrakcje.

Andrzej

Stuprocentową przyznam ci rację!

Kiedy tu goszczę, zawsze jakaś draka.

Wychodzę z limem lub… na czworaka.

Grzegorz

Albo na czworaka z limem!

Andrzej

Tak też już wychodziłem…

Grzegorz

W Podgórzance jeno ogień i ogień.

Szkoda gadać, więc nic nie powiem.

(stukają się kieliszkami i piją)

Andrzej

Ten olbrzym, co w rogu siedzi przy oknie,

w zadumie pali papierosa samotnie.

Czyżby to był ten, o którym myślę?

Grzegorz

Ależ oczywiście! Ależ oczywiście…

Andrzej

Różne rzeczy o nim rozpowiada gawiedź.

Czy dodają pikanterii, by uszu nie zawieść?

Grzegorz

No wiesz, gawiedź gawiedzią,

gaworząc, w sensacji coś tam dopowiedzą.

Jednak gdy gaworzenie tyczy się Szadeja,

sensacyjnie jest i bez dopowiedzenia.

Wiele to historii krąży wokół jego legendy.

Co z tego to fakt prawdziwy, a który jest nadęty?

Nieumiejętnym jestem, by dać ci odpowiedź,

ale wierz mi, mógłbyś napisać o nim powieść.

Filozof

Szadej introwertyka książkowym przykładem,

o dziwo, z niezwykle silnym do dominacji darem.

Siedzi teraz w ciszy, bijąc się z myślami.

(podchodzi Włoduch)

Włoduch

Filozof was zanudza swoimi filozofiami.

Filozof

Mądrości nutka, rytmicznie puszczona po sali,

niejednego głuchego brzmieniem swym powali.

Wystarczy ucho otworzyć szeroko

na słowo, by wnet otwarło się oko

na dotąd nieznane myśli, horyzonty.

Świadomości ciemne, zakurzone kąty

tylko czekają na blask i odkurzenie.

Włoduch

Typowe gównosłowie, impotenta pieprzenie.

Nieważne, ile otyłych ksiąg w twych okularach,

tak jak my wystajesz rano przy barach!

Filozof

Pura veritas… Czas oddać kark katu.

Włoduch

Ale ty faflunisz… Wracając do tematu:

Panowie, tu nie ma nad czym się rozwodzić

i prawdziwości Szadejowych legend dowodzić.

Jest chłop twardy, krwawy zabijaka,

do tego przepije każdego tu pijaka.

Jak ktoś mu zachowaniem podpadnie,

bum! Na wznak prędko padnie.

(Andrzej podskakuje ze strachu)

Jednym łapskiem bije dziesięciu ludzi!

Zwłaszcza jakoś tak obcych nie lubi.

Andrzej

Jak obcych? Kurzy strach puka do mnie.

Włoduch

Andrzejku, spokojnie, spokojnie!

Ty swojak, jesteś nam znany.

A Szadej ma pamięć do twarzy.

Co innych się tyczy, to co innego…

(na cały pub)

Pany! Dawno nie było śpiewanego!


Większość wstaje i zaczyna śpiewać:

Rano ze słońcem się zbliża,

wódka świeci w szklankach,

czekają w chałupach baby,

a my, chłopy, dalej chlamy.


Hej, to my, podgórskie pijaki.

Stoły latają, pękają flachy.

Mordobicie, twarde ryje,

każdy chłopina tutaj pije!


Nasza Kochana Podgórzanka!

Krew, śpiew, pełna szklanka.

Nasza luba Podgórzanka

całe życie jedna kochanka!


Dzień jak co dzień, tu libacja,

do Podgórzanki włażą nieznani.

My, jak jeden, chłop się rzucamy,

na kopach wylatują chamy.


Hej, to my, podgórskie pijaki…


Kaziu wypity, do wiadra rzyga,

za chwilę Kaziu nam odżyje.

Ej, Kaziu wstaje i znowu pije.

Patrzta, Kaziu wódkę pije!


Hej, to my…

Scena trzecia

Do Podgórzanki wchodzi Cyganka, podchodzi do baru, za którym stoi barmanka — Jolanta (w zaawansowanej ciąży).


Cyganka

Szczęść Boże i dobry wieczór pięknej pani!

Przybywam z daleka, a z głodu aż mnie pali.

Jolanta

Nad barem wisi z jadłospisem tabliczka,

tam pierogi, flaki wołowe i polędwiczka.

Obok cennik dań wymienionych. Więc słucham.

Cyganka

Kochana, niczego wygórowanego nie szukam,

nawet chleba kromka na żołądku będzie miodem

i ciepłą cieczą nie pogardzę, bom kaleczona chłodem.

Jolanta

Ta noc w pijacki harmider bogata,

a na mojej głowie cała przaśna chata.

Ja strudzoną kobietą od ciebie więcej,

więc proszę: zamawiaj pani czym prędzej.

Cyganka

Śmiałości mi brak, by składać zamówienie.

O cokolwiek proszę; cokolwiek na głód i pragnienie.

Jolanta

Pani cudzoziemka ze wzrokiem na bakier,

w menu brak „cokolwiek”, choćby drobnym makiem.

Jak zapłacić za „cokolwiek”? Można jakkolwiek?

A jak tak, to płacić ile? Czy to wie ktokolwiek?

Cyganka

Niestety, w tym sedno wstydliwego problemu,

Bóg ubóstwem mnie pokarał. Czemu?

Za grzechy stare — to bardzo możliwe,

było ich mnóstwo; nie zliczę, aż tyle.

Jolanta

Przykro mi. Darmo tu jeno w ryj dostać można.

Ja nie Matka Teresa, a to knajpa przydrożna.

Więc, jeśli groszem nie śmierdzisz, kabotynko,

daj mi spokój i zmiataj z pubu szybko!

Cyganka

Czemuż tyle żółci w tak cudnej kobiecie?

Daj choć wody; tyle trudów na mym grzbiecie!

Szklanki ćwierć zapełnionej, daj mnie starej,

a twe dziecię, co w łonie, pobłogosławię.

Jolanta

Błogosławieństw twych mi nie trzeba.

Niech pani płaci, bo darmo nie ma…

Cyganka

To nie darmo, a za wróżbę z dłoni

pani dobrodziejka da się napić wody.

Niechaj ukażą twe papilarne linie,

jaką to los dzieciątku przyszłość kryje.

Jolanta

Idź precz, natrętna babo!

(podchodzi Włoduch, Filozof i reszta)

Włoduch

Pani Jolu, pomoc niosę żwawo!

(do Cyganki)

Won! Won stąd, cygańska Babo Jago!

Na ulicę, tam może na twe żebry dają.

W Podgórzance guza tylko wyprosisz.

Ha! Typowy Rom, szmaty na głowie nosisz.

Bałamucisz sztuczkami. Zagraj tamburynem

i wyduś łzy nasze kalekim synem.

Tfu, plujemy tu na takie obce dziwadła!

Nie dostaniesz ani napitku, ani też jadła.

Nie zadręczaj naszej kochanej pani Joli…

Zawijaj stąd dupsko śniade, bo zaboli!

(cały pub przyklaskuje)

Cyganka

Oj, boleję nad wami, boleję, wy nienawistni

ludzie o sercach małych, ludzie zawistni!

W bańce zepsucia zamknięci na pokolenia,

tu przeklęte każde istnienie od urodzenia.

Wasze bytowanie człowieczeństwa kompostem,

od godności i miłości ścisłym postem.

Znam ja karty dni, co niewyrwane z kalendarza;

mym oczom jutro w dziś się przeobraża.

A karty wasze, o wy okrutniki, najciemniejsze!

Włoduch

Ożeż ty, wiedźmo! Aż przeszły mnie dreszcze!

(wszyscy wybuchają śmiechem)

Cyganka

Śmiechów salwa nieraz towarzyszem upadku,

więcej piękna dostrzegam w każdym śniegu płatku

za oknem padającym niż w was, biedni ludzie,

w mojej wizji upadający w pysze i obłudzie.

Filozof

(do Cyganki)

Wizje — nie w wyrwane kartki kalendarza wgląd —

cóż to za bełkot, urojeń i zabobonów splot!

Szalona głowa szybuje poza orbitami rozsądku,

nie bacząc na omylność w żadnym wyjątku.

Bredzisz, kobieto, bredzisz!

Cyganka (śmiejąc się)

Czemu to własną miarą mnie mierzysz?

Co, jak urojone prawdziwym być potrafi?

Filozof

Myślisz, że na sawannę masz widok żyrafi,

a gubisz się w trawie, szukając po omacku

sensu jakiegoś. Zawierzając dziwactwu,

tracisz rozum, ściągając na siebie kpinę.

Włoduch

(do Cyganki)

Zgaś ten głupi uśmieszek. Zmień minę!

Bo do śmiechu być ci nie powinno.

Z cygańskiego owocu zrobimy powidło!

Cyganka

O wy, zaprzańce, kara was sroga spotka,

dotąd beztroskiego losu wywrotka.

I spad w otchłań, gdzie echo z bólu wyje

głosem potępieńca — lawa z grzechu go myje.

Tak i na was odwet przyjdzie i na dzieci

wasze, klątwa obok nich nie przeleci,

zagości w sercach odziedziczonych

po rodzicach z człowieczeństwa wypaczonych.

Filozof

Mądrość mą obrażasz niedorzeczną gadaniną!

Włoduch

Parszywa Romka! Lincz! No dajta mi ją!

Cóż za tupet niebywały! Tak się nie godzi…

Jolanta

Żebrze, obraża i dzieciom naszym grozi!

Precz z butną staruchą i mąciwodą,

niechaj diabły z naszych oczu ją zabiorą!


Szadej wstaje od stołu; łapie Cygankę za fraki i z całym impetem wyrzuca ją z Podgórzanki, prosto na śnieg. Wszyscy wychodzą przed pub i ją wyśmiewają.


Cyganka (leżąc)

Wstydnie, zimnym śniegiem tylko okryta,

z godności bliźniego przez was wyzbyta,

leżę złakniona pośród żabiego rechotu.

Ptak z wyłupionymi piórami, niezdolny do lotu,

tak wy niezdolni dzierżyć miano człowieka.

Zgubna jest wasza duma, a dusza ślepa.

Kwaśny deszcz padnie na te suche pola,

czeka was długi płacz i bezkresna niedola.

Najgorsza tych, co najoschlejszym sercem

do mnie przemówili. Cierniowym wieńcem

nagrodzeni będą przez mściwe przeznaczenie.

Oto przepowiednia, a wy baczcie na znaczenie:

(wstając)

Uciechy chwilowe, co kalają od lat gniazdo,

po całości je zatrują, a pisklęta zamarzną.

Morderczy mróz trawić je będzie cierpliwie,

wszak, od przepowiedni, lat trochu upłynie.

Przez lata me słowa zapomnienie wypchnie,

jednakże przepowiednia po latach krzyknie —

krzyknie głośno, krzyknie ochrypłym głosem.

Wtedy podli spotkają się ze swym losem.

Ci, co znieważyli mnie przed momentem,

padną pod spożywanym miłości suplementem.

Rok po roku powstawać będą mogiły nowe,

co równy rok tak samo życie zakończone.

Przed owych żyć końcem ich ból i zguba.

Dziś śmiech i grzech, jutro pokuta ponura.

Od łez gęsto! Ze szczęścia drży ta ziemia

na myśl bogatego w słone nawodnienia.

Najgorszy omen wisi nad tą, co pożałowała:

głodnej, spragnionej, chleba, wody nie dała.

Omen najgorszy, bo najtwardsze jej serce.

Omen najgorszy, bo śmierć nie na jej ręce.

A na ręce sercu jej bliższe niż serce własne,

ręce tego, kto pod jej sercem jest właśnie.

Dziedzic niefortunnej fortuny, ofiara Podgórza,

pisana mu jest trudna do przetrwania burza.

Duchy miejscowego rodowodu go nawiedzą,

z ostatek nadziei i wiary mu ducha wyjedzą.

Dwie zmory naprzód wyssą wszystkie soki,

po czym odejdą i da się słyszeć duże kroki —

to trzecia, najgorsza, ona prawdą go zabije.

Najsampierw szaleniec maskę przyodzieje,

zapłacze niewiasta, zaś młokos posiwieje.

Ofiara mordercą zarazem. Zabicie Podgórza

ofiary dopełnieniem, u prawdy podnóża!

Wąż zje swój ogon, póki co niezdarnie się wije —

w spadku rodziciele zapisują potomstwu żmije.

Wizja wypala dziurę w ciele chorego trzewiach,

wizja ta antyutopijną; a to, co powiem teraz,

najmocniejszym ciosem — latorośle odetną

więzy łączące ich z wami i wasze zdjęcia potną.

I choć matki śpiewem swe dzieci bedą niewolić,

na Podgórzu brak pięknych pieśni, by je zadowolić.

One nie patrząc w tył, wyprą się ziemskich stwórców.

Drzwi trzask, chłodu powiew, ciernistych kolców

kłucie na skroniach potem i krwią ociekających,

rzewny skowyt istot ze smutku konających!

Wielkopolska

Scena pierwsza

Lato roku 2010, wczesny poranek. Chata Olasa. Olas otwiera drzwi Młodemu, ten wchodzi do środka.


Młody

Stoję tu, gdy rosa cuci niemrawą trawę,

zaś słońce czerwonawe powoli wstaje,

i dręczy ciemnolubne oczy, co pokochały

niczym sowa lub wilk nocne czary.

Olas

Wiem, jakie licho twoje nogi tu niesie.

To licho amfetaminą lub fetą zwie się.

I wiedz, że również w mych ono chęciach.

Młody

To może zacznij dzwonić, czaić się przestań.

Olas

Martwe rano jest i dilerzy śpią po żywej nocy,

ich głaszcze sen, a nas swędzą nosy…

Co tu poradzić, po ćpaniu ni zjeść, ni spać,

tylko dalej ćpać, tylko ćpać…

Młody

Ej, znasz przecie połowę tej mieściny,

to za mało, by załatwić amfetaminy?

Rusz głową, mój ty w zejściu kompanie!

Olas

Spokoju trochę pożycz. Zrobić ci jakieś śniadanie?

Z grzeczności kanapkę zaproponuję,

lecz przez gardło nie przejdzie, coś tak czuję…

Młody

Jak można, kawy na kopa wypiję.

Ach, jak od środka strasznie gniję.

(siadają)

Olas

Klin w gardle. Przeklęte ścierwo tanie!

Wpierw szybkie masz bieganie,

by potem energia opadła cała.

Młody

Tak nas robi ta feta w wała!

Olas

Kumpel zaraz odpisze na me SMS-owe błaganie.

W tym czasie wstawię wodę na kawę.

Młody

Nadzieję widzę oczyma zmęczonymi.

Znów wróci moc, aż z nosa zadymi!


Z innego pomieszczenia wchodzi Ojczym (pijany).


Ojczym

Co jest, do cholery? Rozmowy głośne,

wrzaski, śmiechy po całej chałupie nośne.

Człowiek stary wyspać się nie może,

po tym, jak całe życie w tyrce orze.

Olas (zrywając się z krzesła)

Jak ty orzesz, stary chlorze!

Wypiłeś w życiu wódy morze.

W pracy byłeś jak na lekarstwo.

Twoje rzemiosło to pijaństwo.

Pijanico obleśna, poszedł mi z pokoju!

Ojczym

O ty, gnoju!

Szacunku nie okazujesz żadnego.

A ja przygarnąłem cię — pomiota smarkatego.

Mówisz, że ciągle chlałem!?

Jednak cię, bękarcie, wychowałem!

Olas

Jak mnie wychowałeś?

Zobacz, jak mnie wychowałeś!

Patrz: tuzin butelek pustych na stole.

Szkoły nie skończyłem podstawowej.

Flaszkę mi w sztafecie podałeś.

I ty mnie, śmieciu, wychowywałeś!?


Olas popycha Ojczyma, ten strąca ze stołu butelki i pada na ziemię.


Ojczym (podnosząc się)

Mam sposób na typów podobnych tobie:

na policję ze skargą zadzwonię!

(oddala się)

Olas

Konfidencie i degeneracie stary, dzwoń śmiało;

moich problemów ci wciąż mało.

Pewnego dnia, tak jak Szadej, cię zabiję,

bo po cóż światu trzymać taką żmiję.

Młody

Myślę, że czas najwyższy na pożegnanie,

czuć w mych kiszkach głodu granie.

Teraz jeszcze twoje prywatne sprawy.

Wybacz, Olas, bez urazy.

Olas

Pewka, rozumiem cię, Młody.

Dam ci u jednego chłopaka chody.

Nosi ksywę Miro, okryty on niesławną sławą.

Młody

Gość ten w półświatku osobą znaną.

Krążą legendy o nim i jego wiecznym kompanie —

Szafie, co ma rozbijania głów pięścią manię.

Olas

Zabawny z nich duet strasznie,

lecz przy nich uśmiech gaśnie.

Młody

Czemu duet z nich zabawny?

Olas

Miro — chłopaczyna ze wzrostu raczej marny,

Szafa — chłop wielki, jego mięsień twardy,

Miro — sprytny i piekielnie cwaniutki,

a Szafa to kark, gdzie mózg i siur malutki.


Olas podaje numer Młodemu.


Teraz już Młody z mej chawiry zawijaj,

JP — Policję wrogą łukiem omijaj.

Zaraz, na znak konfidenta, tutaj będą,

spiszą cię i powiążą ze mną.

Me imię u nich na liście czarnej,

po niejednej akcji dawnej.


Młody wychodzi z domu.

Scena druga

Ulica Wielkopolska. Młody podchodzi do Mira.


Młody

Siemano, jestem Młody od Olasa,

a to za towar jest kasa!

Miro

Ok, trzymaj obiecane dwa gramy.

I pamiętaj — jakby co, to się nie znamy!


Miro dyskretnie podaje Młodemu woreczek, a ten wsuwa mu w rękę pieniądze.


Ej, młodzieniaszku, skądś cię kojarzę.

Na Podgórskiej dzielnicy liczne me wojaże.

Ryjów już tysiące przeleciało przed oczyma

i twój mi jakoś znajomy się wydał.

Młody

Hmmm, z Marcelem często po dzielni chodzę,

który ma nad naszą ekipą jakby wodzę.

Miro

Marcel — cwaniak obrotny, kozak w gębie spory,

tylko czy do bitki też jest taki skory?

Coś mi się jakoś nie wydaje…

Raczej zdaje się na koleżków zgraje.

Choć dla mnie jest całkiem w porządku,

jeśli kto w porządku w tym świata zakątku…

Młody

A jak tam w ogóle leci? I tak dalej.

Sorry, jeśli nazbyt śmiałe me pytanie.

Miro

No cóż, młodociany ulicy aspirancie,

my co dzień żyjemy na groźby kancie.

Na jednej nodze utrzymujemy równowagę,

bez przerwy na oriencie, ciągle na uwadze

Mając ryzyko ulicznych, krwawych tańców.

Na mą kietę — psy nie założą nam kagańców.

My, koty wielkie, tygrysich rozmiarów,

sprytne koty, nieodkrytych zamiarów.

My, koty zwinne, śmiechowe są ich zasadzki,

czarne koty urządzają nocne schadzki.

Młody

Wasza legenda trząsa drzewami jak wichura,

każdemu tu znana wasza drapieżna natura.

Nikt jej nie przeczy, nikt jej nie podważa,

gdy mowa o Miro i Szafie na język zważa

młodszy i starszy, bez żadnego wyjątku.

Trzymacie te dzikich cegieł zastępy w rządku.

Miro

Tereny we władaniu, otaczamy je niczym mury.

My, twardzi jak granit, mistrzowie brawury,

ciemnej strefy najjaśniejszymi punktami;

świecimy strachem, spojony on z ksywami.

Na mą furę — w swej prawilności trzymamy stery.

Kibicowskie barwy, na łańcuchach bulteriery.

Glace bezwłose, szyjom ciążą łańcuchy grube,

mosiężne karki, tatuaże zdobią grubą skórę.

To właśnie świat nasz bazgrany tagami,

palony suknem, rapowany sztos-zwrotkami.


Z nagła podbiega Szafa, niezwykle wzburzony.


Miro

Na mój sikor — Szafa, coś jest taki zdyszany?

Jak po srogich baletach potami zalany?

Szafa

On wyszedł… ten, ten… wisz, który, ni?

Przyszłem tu w pędzie powiedzieć ci.

Miro

To się nie dzieje, to niemożliwe…

Oby te wieści nie były prawdziwe.

Plotka ta od dawna tu żywa.

Szafa

To nie plotka, a prawda prawdziwa!

(Szafa pokazuje telefon Mirowi)

Pa, co pisze w telefonie.

Miro

Prawda to! Podgórz w strachu cały tonie…

(do Młodego)

Musimy lecieć, Młody. Ważne sprawy.

Młody

Co się dzieje?… Jestem ciekawy.

Szafa

Niech cię to tak nie interesuje,

nasza sprawa, co ten poranek psuje.

(Szafa i Miro odchodzą)

Scena trzecia

Młody idzie Wielkopolską, spotyka Lucyfera.


Lucyfer

Siemanko, Młody. Jak tam życie?!

Młody

Siema, Lucek, wyśmienicie!

Od kiedy to grama walnąłem, na dwie kreski,

jestem nowonarodzony i rześki.

Lucyfer

Skoro się najadłeś, i to konkretnie,

i niech mnie ciosik zetnie…

Młody

Dawaj przycupniem, gdzie te parkany.

I po nosie ostro z grama damy.


Chowają się za płotem. Młody wysypuje z woreczka amfetaminę i zaczyna formować kreski.


Lucyfer

To i ty poprawisz po nosie?

Młody

No tak, z jednego grama, po ciosie.

W południe nowymi ciosami poprawimy.

Najprzód, rzecz jasna, u dilusa dokupimy.

Lucyfer

Wiesz… z kasą średnio stoję,

echem niosą się kiermany moje,

chyba że lepkie rączki coś tam zawiną.

Kradnę zawsze ze sprytem, a nigdy z winą.

Młody

Coś tam mi z portfela jeszcze wystaje.

Lucyfer

To pół bidy, ale jakby co, okazję wyczaję.

Pewnie nigdy nie będziemy w niebie,

to też coś później się zajebie.

Jak to Włoduch, zawsze powiadał,

kiedy to pijany na flaszkę zbierał:

„Trzeba kraść, co się da,

a czego się nie da,

to trzeba zajebać…

Młody

…i złapać się nie dać”.


Wciągają amfetaminę.


Lucyfer

Wow! Aż po nogach przeszły dreszcze.

Tak, to chyba nie kopnęło jeszcze,

jakby dzwony kościelne o banię dupnęły!

Młody

Lwia siła, gepardzi speed, zwinność pantery.

Lucek, weź mnie oświeć, proszę,

bo od rana pewną rozkminę noszę.

Słyszałem, jak Miro z Szafą rozmawiali,

takie chojraki, a cali w strachu niebywałym.

Jakby sam szatan z piekieł nadciągał,

jeden na drugiego z obawą spoglądał!

Lucyfer

O mordo… ty nieświadomy całkiem,

zaorany poważnie tym białkiem.

Za godzin parę potwór będzie na wolności,

a ten od terroru i krwi nigdy nie pości.

Dalej nie wiesz, o kim mówię, przyjacielu?

Młody

Mówisz o słynnym Szadeju?

Lucyfer

O nikim innym, w tych słowach bym nie prawił.

Pewnej nocy toporkiem ojca zabił.

Czy nie aby wuja może…

Różnie mówią w tej norze.

Jedno pewne — to czas zaćmienia.

Młody

Cóż, u nas to nic nie zmienia.

Obcym mi zachodzić czyjąś drogę.

Co złego ja Szadejowi zrobić mogę?

Może inni, ale my niezagrożeni.

Lucyfer

Zobaczysz, Młody, wszystko się zmieni.

Młody (pokazując palcem)

Ej, to Apacz! Ten, co był kiedyś w naszej szkole;

opowiadał na lekcji, jak narkotyki niszczą wolę.

Lucyfer

Pamiętam. Dwadzieścia lat kłuł się po żyłach.

Mówił: nie bierzcie dragów, ja znam finał.

Na sobie w katuszach tego doświadczyłem,

przetoczyłem litry łez przez żyłę.

Młody

Nauczyciele uznali jego historię za przestrogę.

Coś nie pykło. Wyrosły z nas narkole.

Choć my nie w tej, co on grał, lidze.

Lucyfer

On chyba do nas idzie…

Młody

Zaraz się okaże…

(podchodzi Apacz)

Apacz

Skądś znam wasze twarze.

Młody

Swą historie pan w szkole nam wykładał.

Apacz

No tak, w trochu szkół już żem gadał.

Lucyfer

Cóż za story to była, cóż to za persona,

pod wrażeniem niebywałym cała szkoła.

Pański ku przepaści życiowej pęd.

Po ostrej chłoście na sercu nie brak pręg,

a mimo to taki powrót z fiaska ścieżki!

Apacz

Jak Bóg w niebie; powrót ten był ciężki

niczym powrót Odyseusza statkiem do Itaki.

Gdy pod stopą ląd, ciągnęło do wody za fraki.

Te bolesne detoksy i terapie duszę nużące,

gdy z ciała ulatują toksyny, ciało śmierdzące.

Smród starych nawyków na terapii dokuczał;

jak tu sobie inaczej dogodzić, ciągle szukał.

Powroty na miejsca przeszłością skażone —

stare miejsca, tam me grzechy wydrążone.

Ochota ochoczo wnet nawracała

i tak oto ochota uszom mym szeptała:

Tylko raz, to ten najostatniejszy raz,

na trzeźwość, po tym razie jest czas.

Tych razów i czasów było mnóstwo.

Hera. Tak mnie mamiło to bóstwo.

A na nogi stanąłem w tym temacie,

po… trochę dłuższym czasie.

Młody

Lecz, finalnie, nad wszystkim zwycięstwo!

Apacz

Proszę cię, nie chwal niczego zbyt prędko.

Lata długie igły nie towarzyszą mej wędrówce,

czekają na moje słabości w kryjówce.

I choć słabości owe trapią mnie czasami,

to dragi nie chwytają brudnymi łapami.

Staram się znajdować w małostkach cząstki

szczęśliwości. Mnożę w życiu swoim wątki,

bo czym więcej zajęć w planie dnia ciekawych,

tym mniej czarcich pokus, nawet tych małych.

Cieszą mnie trzeźwości niezliczone uroki,

jak na zielonej polanie wśród motylów kroki.

Jak uśmiech, którym obdarzyć mogę kogoś,

a potrzebującym zwykłem nieść pomoc.

Znalazłem szlachetne w duszy mej powołanie,

to jest ciężarnych w smutek ze smutku odciążanie.

Ileż to razy miewam przeklętych ochot nawroty.

Veto — mówię! I nie chodzi, bynajmniej, o kłopoty!

Rzecz się toczy o egoizmu ćpuńskie jarzmo:

ćpun myślący tylko o sobie, z empatią żadną.

Lucyfer

Świadectwo to godne wyniesienia na ołtarze.

Apacz

O tym, że narkotyki wyparują, skrycie marzę,

że znikną wszystkie, gdzieś tam, w atmosferze wysoko.

Tam nie dosięgnie ich żadne młodzieńcze oko.

Młody

My nie z tych, co biorą…

Apacz

Mnie panowie nie nabiorą.

Znam się. Jestem wybitnym praktykiem.

Znam wszystkie wzory…

Lucyfer

…O, i też matematykiem.

Apacz

Tak, w pewnym sensie. Uzależnienia mają schematy.

Nie ma sprawy, możecie się śmiać, chłopaki.

Śmiejcie się z Apacza, zarośniętego kaznodzieja,

tylko pamiętajcie! Po zabawie jest… beznadzieja.

Znam ja zaczątek, w tej bez powrotu podróży:

najsampierw kilku koleżków trawkę kurzy.

Gdy marysia jest za mała, wjeżdżają wciągacze.

Boże! Teraz jeszcze krążą te biesy — dopalacze.

Próbuję się z całej palety, po kolei, bada fazy.

Coraz to inne, nowych smaków, pierwsze razy.

Schapani; wiruje kwasik, piksa wygrzewa,

koksik rozmowie sprzyja, feta wystrzela.

I te relacje podparte ekscytacją dziewiczą:

ile kto czego wziął, nieświadomi sobie liczą.

Ja to znam. Ja to przeżywałem. Ja poraniony

weteran wojenny. Do życia wskrzeszony.

I taką niosę wam młodym nowinę:

rzućcie tę bakteryjną witaminę!

(odchodzi)

Lucyfer

Apacz, choć z lekka opętany, racji ma niemało.

Wielu helupiarzy tak, jak my teraz zaczynało.

Nasi rówieśnicy matury w maju pisali,

a my od roku na innej płyniemy fali.

Młody

Dlatego wyjadę za granicę. Opuszczę

te wyciętych drzew puszcze.

Tu szare bloki i cieknące dachy,

ciemne piwnice, gdzie nocne strachy.

Diler średnio jeden na dwa domy,

na ławkach leżą pijane nieroby.

Lucyfer

No, ale jesteś tego piekiełka częścią.

Oddychasz Podgórzem pełną piersią.

Znasz tu wszystko i wszystkich.

Ileż wspomnień ci sercu bliskich?

Młody

Nie odmawiam racji, a i potwierdzam nawet,

dzisiaj tylko ogień, tylko kac, tylko balet.

Ale wczoraj, odleglejszym trochę wczoraj,

pamięcią lekko rzucić wystarczy, bodaj

lat parę, gdy czas innym czasem jakoś płynął

i raczył nas niejedną pocztówką miłą.

Lucyfer

Lepszy był dwór niż dom. Od składania lego

zawsze woleliśmy podchody czy grę w ganianego.

Od szarych monitorów z wystającymi odwłokami

lepiej w dyngusa chlapać się z dziewczętami.

Młody

Albo kiedy to duszek-psotnik zaczął kusić,

by w złych zamiarach wytłaczankę kupić.

Po czym każde jajko, każde — co do jednego,

cisnąć celnie w okno sąsiada starego.

Lucyfer

Piaskowe boisko u Czerwonej Wieży podnóża,

a tam grane mecze dzikich drużyn Podgórza.

Zdarte kolana, kamyczki w korkotrampkach

i parch na piętach nie do zdrapania. Asfalt,

na którym gra w pola, klasy czy zbijanie

metal-tazo lub od warki kapsli. Do tego strzelanie

z procy mirabelkami. Zaś zima to czas był wojen

na śnieżki twarde, lepione kulki z lodem.

Młody

A propos kulek. Gumy kulki od Orbitek wolałem.

Oranżadki w proszku czy chińskie zupki wcinałem,

bez uprzedniego zalania, na sucho, tak z paczki.

Szluczki palone i piwka pite zasłaniały krzaczki.

Karteczki z miłosnymi wyznaniami przekazywane.

Ale nie, że wprost, tylko przez rąk parę.

Bo wprost, sympatia była nie do wyrwania.

I ten śpiew: „Zakochana para: Jacek i Barbara”.

Młody

Czasem tak myślę: a gdyby przestać nicponić,

dłużej już młodości i hajsów nie trwonić,

zaprzestać szemranych praktyk i szurania.

Lucyfer

Wiem, co jest pięć — rozrywka ta nie jest tania.

Rozrywka ta ogołaca i w ryzyko droga,

poza tym, mało która chciałaby nicponia…

Młody

Wiesz, są gazele takie, co im to nie przeszkadza,

aczkolwiek porządna z nicponiem nie chadza.

A pragnę takiej, co mnie zrobi mniej felernym,

od krętactwa, hultajstwa i amfy niezależnym.

Odciągnie od klatek, trzepaków, osiedlowej ławki.

Da ciepło, ulgę, na uczciwego człowieka zadatki.

Doda kolorytu ciut, motywacji garść całą.

Będzie mi nadzieją, mi miłością, mi wiarą.

Lucyfer

Zmieniając temat — piszemy po amfy dokładkę?

Młody

Szczerze mówiąc — napisałem już ukradkiem,

lecz Miro nie odpisuje na wiadomości.

Miro, odpisz, proszę; Miro, litości!

Lucyfer

Odpuść typa. Przecież do Seby podbić możemy,

on ma dobre; zawsze bez ściemy.

Młody

Poza miastem tydzień Seba,

więc kogoś innego nam potrzeba.

Lucyfer

W domu z dzieckiem jego dziewczyna.

Napewno coś jej zostawił chłopaczyna.

Zresztą to twoja szalenie bliska znajoma,

to niech poratuje zioma…

Młody

Dlatego szedłbym niechętnie.

Mój obraz w jej oczach blednie,

a jej uwagi zawsze były dotkliwe.

Lucyfer

Taaa… A ojciec jej dziecka to diler.

Przestań strzelać fochowe miny

i w te pędy dzwoń do Pauliny.

Scena czwarta

Kamienica 101. Młody i Lucyfer pukają do drzwi od mieszkania Pauliny. Ona im otwiera.


Paulina

Oh my God! Jakby stanęły przede mną dwa trupy!

Wytrzyjcie nosy, proszę. Zbierzcie się do kupy.

Młody, a ty to już w ogóle…

Młody

Powitałaś nas nad wyraz czule.

Zbytecznym racji ci odmówić, jesteśmy trupami,

co przyszły pod sto-jedynkę wabieni gramami

wiadomymi. O ile Seba coś zostawił, rzecz jasna.

Paulina

Choć kwatera nasza w ścianach ciasna,

to na gramy wiadome miejsca nie brakuje.

Cały kwadrat wypchany gównem, co was truje.

Na czubkach palców kroczcie, jak wchodzicie,

bo mi dziecko malutkie wybudzicie.

Lucyfer

Będziemy cicho, jak francuskie mimy.

Paulina

Na moje… bardziej klaunów macie miny.


Wchodzą po cichu do mieszkania.


Młody, wiedz, że pod oczami masz czarne wory.

Znak to, żeś do kwadratu uzależniony.

I ty, Lucek, wyglądasz… niezbyt zdrowo.

Aczkolwiek to tylko moje subiektywne słowo.

Każdy układa własne losy po swojemu.

Żal tu mieszkać, biernie przyglądać się temu.

Młody

Nie jest aż tak źle. Uwierz, ogarnę się niedługo.

Zamienię alkoholowe trunki na porzeczkowe Frugo.

Mój wciągania maraton również tylko chwilowy:

bieg to na obrotach pełnych, lecz krótkodystansowy.

Jak we wiośnie na łączce, zakwitnie wszystko.

Lucyfer

Nowe dni — dni wiosenne są już blisko…

Paulina

Polityka w miniaturce — gadanie i tylko gadanie.

Moje też bezczelne autorytetu udawanie.

Dwudziestolatka, na dziko z dilerem żyjąca,

co dzień swojemu dziecku podarty los szyjąca.

Dziewczę bez szkoły i bez zawodu żadnego,

jedynie z zawodem z życia podłego.

Spójrzcie na różowe maleństwo, co w łóżeczku.


Paulina podchodzi do łóżeczka, gdzie leży dziecko.


Z czasem więcej rozumieć będzie po troszeczku.

Kiedyś zapyta: Mamo, czemu? Dlaczego

wydałaś mnie na świat pełen złego?


Synek Pauliny budzi się. Nie płacze, tylko

patrzy na mamę ufnymi oczkami.


No, spójrzcie na me słońce. Piękne oczka małe

patrzą miłością czystą, na brudną mamę.

Kwitnąć we mnie serduszkiem jak cymbałkami,

pocieszał kojącymi nerwy dźwiękami.

Mój syn, artysta, nie będzie kradł, ani brał.

Będzie on na wiolonczeli i fortepianie grał,

melodie zwycięskie, melodie matce dziękczynne.

Marzenia me złudne, a myślenie naiwne.

Młody

Przecież nic jeszcze nie jest przesądzone.

Masz dziecko niczym nasiono młode.

Ty, mimo że w tym syfie utaplana po uszy,

zawsze dasz mu wody podczas suszy.

Skarb bezcenny przed piratami ukryjesz.

Ślady patologii z jego metryki zmyjesz.

Paulina

Będę walczyć o byt mi drogi. Ale któż to wie?

Któż to przewidzieć może? Opcje są dwie:

inną, lepszą, pójdzie od wszystkich drogą,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 40.64