Książkę dedykuję córce Edycie
i jej trenerce Pani Beacie,
a także wszystkim dzieciom
poszukującym swoich pasji.
Szara, brudna i biedna ta nasza dzielnica, takich jak wiele na Śląsku. Wśród starych zatęchłych i odrapanych klatek schodowych słychać śmiech i gonitwy dzieci. Słońce już chyli się ku zachodowi, a tu dopiero zabawa trwa w najlepsze. Biegnie przez ulicę chuda do granic możliwości dziewczynka. To mała sześcioletnia kruszynka, którą ciekawi świat i wszystko, co ją otacza. Dobiega do grupy starszych od siebie dzieci, chce włączyć się do zabawy, ale ją odtrącają.
— Uciekaj stąd! — krzyknęła jedna z dziewczynek.
Mała się waha, myśli, że dziewczynka żartuje. Ale z jej ust wydobywa się złowieszczy potok niemiłych słów.
— Wynocha, chudzielcu, to nie zabawa dla ciebie.
— Jeszcze tu jesteś? Zmiataj stąd szybko.
Wybucha śmiechem, reszta dzieci jej wtóruje. Na małej jak łyżeczka buzi powstaje grymas żalu. Jej ogromne oczy robią się jeszcze większe, a po policzkach toczą się łzy niemocy. Dusia, bo tak na imię ma ta mała istota, odwraca się i biegnie do mamy.
— Mamo! Oni nie chcą się ze mną bawić.
— Chodź tu do nas na podwórko, pobaw się sama — odpowiedziała mama.
— To nie to samo, chciałabym bawić się razem z nimi.
Mama przytula dziewczynkę i jej od razu jaśnieje buzia, a łzy szybko wyciera rękawem swojego sweterka. Posłuchała mamy i weszła na swoje podwórko, godząc się z tym, że sama się będzie bawić.
„O tak, obserwowanie tego, jak się bawią dzieci, jest przyjemniejsze za bramą, przynajmniej nikt się ze mnie nie śmieje!” — pomyślała.
— Śmiejcie się ze mnie, śmiejcie, ja i tak będę księżniczką, zobaczycie — powiedziała bardziej do siebie niż do dzieci.