Rozdział 1 — Pociąg, którego nie ma
— Ratunku! — Krzyczałem przez sen.
— Andrzej, obudź się! — Marek chwycił mnie za ramię i zaczął mną potrząsać.
— Co się stało? Gdzie ja jestem?
— A temu znowu śnią się koszmary? Niech zgadnę, pociąg widmo?
— Bardzo śmieszne Mati. Gdybyś przeżył tyle co my, też miałbyś koszmary. W porządku Andrzeju?
— Tak, już w porządku. Ten sen nie miał nic wspólnego z naszymi poprzednimi przygodami. To jakaś świeża sprawa.
— Dziwne, budzisz się co noc o tej samej porze. Właśnie wybiła północ.
— Co noc śni mi się, że jestem w pociągu. I za każdym razem ten pociąg się wykoleja. Zawsze ten sam scenariusz. A jeszcze dziwniejsze jest to, że ten koszmar zaczął nawiedzać mnie na krótko przed wyjazdem na obóz.
— Nie chwaliłeś się.
— Nie sądziłem, że to okaże się ważne.
Całą czwórką spędzaliśmy wakacje na obozie harcerskim. To był nasz pierwszy turnus. Ulokowano nas w domkach trzyosobowych, więc mnie i Markowi przydzielili Mateusza. Całkiem spoko z niego gość. To obozowy wyjadacz i geniusz zarazem. W żadnej dziedzinie nie byliśmy w stanie go zagiąć. Zna tu każdy zakamarek. Z Nancy i Moniką zamieszkała Emilka. Dziewczyny na nią nie narzekały.
— Mało tego. Nie dość, że mi się śni, to wczoraj w trakcie podchodów w lesie słyszałem gwizd lokomotywy.
— Też to słyszałem.
— Niemożliwe chłopaki, tędy od dziesiątek lat nie przejechał żaden pociąg.
— To jak wytłumaczysz nam ten gwizd?
— Musiało wam się przesłyszeć. Na bank nie jeżdżą tędy pociągi. Wiem to od miejscowych. W końcu przyjeżdżam tu od lat. Są co prawda tory… — Nie dałem mu skończyć.
— A jednak. To musi mieć jakiś związek.
— Niby jaki? Może po prostu boisz się pociągów?
— Pewnie będzie nam dane się o tym wkrótce przekonać…
W głośnikach dało się słyszeć obozowy hejnał.
— O rany, to już poranek? — Mateusz zasłonił twarz dłońmi. Marek nadal drzemał. Od zawsze miał twardy sen.
— Noc była strasznie krótka.
— To przez te twoje nocne koszmary. Pociągiem zachciało ci się jeździć.
— Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby się dokądś wybierać.
— Dość gadania. — Mateusz wygramolił się ze śpiwora. — Trzeba obudzić tę śpiącą królewnę, bo nie zdążymy na śniadanie.
— Która godzina? — Marek wystękał spod kołdry.
— Późna. Wstawaj!
— Już, już. Dajcie mi chwilę. Muszę doleżeć. Ej! — Mati wyrwał Markowi spod głowy poduszkę.
— Jak spóźnimy się na apel, to dostaniemy ekstra zadanie do zrobienia, podczas gdy inni będą mogli się relaksować nad jeziorem.
— Już się czołgam.
— Dzień zaplanowali nam od rychłego poranka po sam zmierzch. W domu nie miałem tak szczegółowo wypełnionego czasu. I te poranne pobudki… W wakacje budzę się zwykle dopiero na obiad. — Marek siedział nad talerzem ze zwieszoną głową.
— Będziesz miał okazję dospać na plaży. — Monika przyglądała się rozpisce dnia. — Po śniadaniu idziemy nad jezioro.
— Pewnie na starcie odbędą się najpierw zawody w wodzie.
— Mati, nie pocieszyłeś mnie.
— Woda cię orzeźwi. Będziesz jak nowo narodzony. — Poklepałem go po plecach.
Po atrakcjach ruchowych mogliśmy spędzić resztę czasu do obiadu tak, jak chcemy. Rozłożyliśmy swoje ręczniki przy końcu plaży, pod drzewami.
— Posmarujesz mi plecy? — Monika podała mi olejek do opalania.
— Jasne.
Eliza odbijała z Mateuszem piłkę niedaleko nas. Nancy wygarniała resztki piasku ze swojego legowiska, a Marek leżał już plackiem na swoim ręczniku.
— Wiecie co? Dziś znowu śnił mi się ten sam koszmar.
— O pociągu?
— Tak. O, słyszycie? — Za drzewami dało się słyszeć gwizd lokomotywy.
— To pociąg. — Monika spojrzała na mnie, potem na Nancy. Nawet Marek zerwał się z ręcznika. Popatrzyliśmy na siebie.
— Sprawdźmy to. — Poderwałem się do biegu, a za mną ruszyli pozostali.
— Ej, a wy dokąd! — Mateusz spojrzał w naszą stronę i oberwał piłką, której nie zdążył odebrać.
— Biegniemy do torów!