2021
Kolejka
Uczymy się stawać w kolejkach
Już tutaj, na rodzimej ziemi
I łudzimy się w duszy i na głos
Że w przyszłości ten los się odmieni
A w przyszłości, tej bardzo dalekiej
Kiedy dzielić nas będą wieczności
Każdy będzie mógł się przekonać
Że za dużo jest nas, by się gościć
„Bardzo tłoczno jest tutaj, przepraszam”
Przywita nas archanioł Gabriel
Gdy zdziwieni staniemy w kolejce
Zapewnieni, że miejsc nie zabraknie
Aniołowie robią co mogą, ale mało ich
A dusz coraz więcej
I te dusze stają w kolejkach
Nauczone, że tak będzie prędzej
„Czy pan tutaj powinien? Nie sądzę”
I kolejny odesłany z kwitkiem
Przesuwamy się o jedno miejsce
W końcu lepiej w kolejce niż nigdzie
Ci, którzy mają znaczenie
Wielcy poeci i filozofie
Kości dawno rozpadłe pod ziemią
Co wam po tych słowach
Księgach, dziełach życia
Wciąż obracanych w obcych dłoniach
Co wam po pokoleniach krytyków
I wielbicieli
Co wam po waszych pomnikach
Popiersiach, obrazach
Exegi monumentum
Co wam po literach pisanych
Przy światłach świec
W ciemnych izbach, piwnicach
Jaskiniach i pustelniach
Gdzie brak było oddechu człowieka
Tylko śmierć dyszała w kark
Kości oplatając wokół waszych barków
Przytrzymując wytrwały nadgarstek
I senną głowę
Umieraliście w biedzie, samotności
W przepychu i chwale
Ale brak było osoby
Której moglibyście szukać
W upragnionym przez was miejscu
Za zasłoną
Teraz wszyscy pamiętają
Ale wtedy nikt nie pamiętał
Żeby wysłać list
Z zaschniętym płatkiem róży
I plamą atramentu na krawędzi
Żeby przywitać się na ulicy
Wymienić kilka słów o życiu
Przeżywanym bez namysłu
Krótkim i boleśnie kruchym
Pięknym w swej zawiłości
Pozbawionej sensów i przyczyn
Teraz kilku turystów przychodzi
Zrobić zdjęcie nad nagrobkiem
Z waszym imieniem
Pustym słowem
Klaskanie
Bić się w dłonie
Dziwny zwyczaj
Okazywania radości
Kiedy czujemy szczęście
klask klask
Kiedy jesteśmy wdzięczni
klask klask
Kiedy coś nas zaskoczy
klask klask
Z szacunku
klask
A teraz
W pierwotnym odruchu życia
Cieszymy się w ratunku przed lękiem
Że jak ten Ikar wzlecimy pod słońce
I spadniemy równie szybko
klask
Coś wiąże nasze dłonie
W samolocie się nie klaszcze
I tak nikt nie usłyszy
Kwiecień
Ten miesiąc nazwę niepokojem
W imię każdej drżącej minuty
Wszystkich wpół urwanych oddechów
Nocy, w czasie których łasiły się do mnie
Myśli i słowa, myśli i słowa
W imię każdego dnia bez słońca
Długich rozmów z własnym strachem
I krótkich kłótni z lękami
Każdego „Wszystko będzie dobrze”
I „Poradzisz sobie”
Odbitych od twarzy w lustrze
Każdej niepotrzebnej łzy
Każdego szaleńczego zrywu
Powietrza, powietrza
Ten miesiąc nazwę niepokojem
Żebym kolejny mogła
Nazwać inaczej
Pallor mortis
Kiedy podbiegają ratownicy
To ciało jeszcze patrzy
Oczami człowieka
Jeszcze może mówi o strachu
Nieuchronności śmierci
Ratownicy mają w rękach ciało
Które było człowiekiem
I nie wiedzą, czy będzie jeszcze
Człowiek
Ciało jest malowe i ubierane
Czyszczone
Obracane w dłoniach ludzi
Którzy wracają do domu
Bawią się z dziećmi
Taka praca, trzeba pamiętać
Że to tylko przedmiot
Wśród przedmiotów
Trochę tkanek, zbędnego tłuszczu
Trochę zaschłej krwi
I zimnych dłoni
Trochę oczu zamkniętych
Ręką śmierci lub świadka
Trochę włosów i paznokci
Które wcale nie rosną
Już tylko wokół trumny
Mówią, że to człowiek
Bo jeszcze widzą jak unosi się
Klatka piersiowa
Usta rozciągają w uśmiechu
Unoszą i opadają powieki
Jak dłonie chwytają rzeczy
Jak stopy ugniatają ziemię
Łopaty ugniatają ziemię
Jeszcze świeżą ziemię
Leży na niej róża
Jutro zwiędnie
Pożyczka
Zwykły dzień, chyba niedziela
Na ekranie reklama pożyczek
Uśmiechnięta pani coś mówi
Chociaż płacą jej, żeby milczeć
Na zewnątrz również nie lepiej
Bo ledwo za progiem domu
O uwagę skamlą hulajnogi
Nienawykłe nie służyć nikomu
Dalej stoją w rzędzie rowery
Całkiem czyste, może nawet sprawne
Takie same i brak im koszyków
Przystrojonych kwiatami, jak dawniej
Coraz więcej też samochodów
Biały lakier się na nich błyszczy
Namiastka luksusu pod blokiem
Z której mogą skorzystać wszyscy
A nad nimi, w tym właśnie bloku
Kilka mieszkań, a każde z nich puste
Czekają, by ktoś je wynajął
Cóż rzec więcej — czasy są trudne
Można mieszkać w nich i całe życie
I nigdy na swoim nie zasnąć
A po śmierci naszej kolejni
Tę podłogę uznają za własną
Ludzie też, co może okrutne
Są wszyscy do wypożyczenia
I choć krzyczą, że wcale tak nie jest
To ich słowo — czy ono coś zmienia?
Są usługi, jest czas i jest bliskość
I klienta co chwila chcą skusić
Bo inaczej nie będą mieć chleba
Przecież każdy zjeść czasem coś musi
Dziś przed bliźnim klękają królowie
Na kolanach żebrzą, błagają
Wynajmij mnie, wypożycz mnie
Proszę; nic więcej mi nie zostało
Sztuka niezaistniała
Myślała pani kiedyś o tym
żeby napisać książkę?
Zmrużenie oczu
Jakie to zabawne
A pani? O tym
Żeby namalować obraz
Nie byłby on konkursowy
Wisiałby gdzieś
Koło pajęczyny w kącie
Ale by był
Pani, tylko pani
A pan, może pan myślał
O napisaniu wiersza
O tym, jak żurek wykipiał
Dziś popołudniu
A może o tym, żeby słowami
Obdarzyć tamtych bohaterów
Z najmłodszych lat
A ty, pamiętasz?
Chciałaś mieć ogród
W nim setkę róż
Które utarłabyś potem
Na perfumy
Guziki umiałeś doszywać
Zanim cię nauczyli
Doszywałeś je tam
Gdzie nie miały sensu
Ktoś zawsze odpruwał
Aż nici zabrakło
Zabrakło tylko pianina
Zabrakło atramentu
Zabrakło uśmiechu
Zabrakło pieniędzy
Zabrakło czasu
I w końcu pamięci
Zabrakło
Niespełnione idee
Gdzieś w próżni
Czekają
Na swoich twórców
Twój dom
Chciałeś kiedyś zbudować dom
Postawić cztery ściany
I jeszcze kilka
Porysować parkiety
Wybić dziury na okna
Przez które widziałbyś
Swoją ziemię, trawę
Niebo, ptaki i Boga
Za którąś z chmur
Z drzewa w ogrodzie
Wyrzeźbiłbyś rodzinę
Twoją Panią o twarzy Madonny
Piękną córeczkę, małego synka
Z usteczkami przy maminej piersi
I tylko by zabrakło w tym
Ciepłej dłoni i obcego serca
Cudzych snów i marzeń
Drugiego głosu, a nie tylko
Echa tego, który jest
Od twojego oddechu parują szyby
Od ścian odbijają się kroki
I tylko własne myśli w głowie
Wszystko twoje
Ułuda
Wieczorem wybieram się
w poszukiwanie ciepła
Nastawiam wodę, czekam
aż zacznie falować
w rytm serca
Zalewam tę, która pachnie
jak dawno zapomniane perfumy
z delikatną nutką
pieprzu
Kubek biorę oburącz
jest taki kruchy, chwila nieuwagi
i stanie się krzywda
a jak zmarznięte ręce
ogrzewa
rozkosznie
Para łapie twarz
opuszkami palców
muska policzki, brodę
zawija niepokorne pasmo włosów
gorącym oddechem
łaskocze usta
Stawiam herbatę na stole
Oczekując odpowiedzi
A ta — milczy
Cel moich poszukiwań
Pozostaje nieodkryty
2020
Chłopaki nie płaczą
Chłopaki nie płaczą?
To głupstwa
Chłopaki płaczą
Dziewczyny też płaczą
Ale mężczyźni nie płaczą
Ale kobiety nie płaczą
Dorośli nie miewają
Ataków histerii
Nie krzyczą, nie dudnią im serca
Nie trzaskają drzwiami
Nie spływają im po policzkach
łzy wraz z wodą z prysznica
Nie tulą własnych kolan
kiedy potrzebują przytulenia
Dorośli
W chwilach smutku
odwracają się od dzieci
ronią łzy w ciszy
Bo to nie przystoi
Mniejsze zmartwienia
przeżywają wewnątrz siebie
Lub próbują zapomnieć
Przeklinają zranieni
Zasypiają w złości
Dorośli nie płaczą
Gość
niektórzy ludzie
nie dają o sobie zapomnieć
ich twarz pojawia się
kiedy zamkniesz oczy
ich głos szepcze czułe słówka
kiedy przestajesz słuchać
ich imię wystukuje język
kiedy usta milczą
ich zapach wabi serce
kiedy przestajesz czuć
a czasem po prostu
stają w twoich drzwiach
wyzywając ślepe zapomnienie
i z uśmiechem pytają
„tęskniłeś?”
Mimika
Społeczeństwo wystawia na próbę
mięśnie naszych twarzy
Ludzie zbyt nieufni
żeby zawierzyć słowom
Szukają odpowiedzi
w reakcjach fizjonomii
Gdy mówimy o czymś smutnym
Kąciki ust skierowane w dół
oczy zaszklone
Gdy mówimy o czymś wielbionym
Kąciki skierowane do góry
oczy zmrużone
Gdy mówimy o czymś poważnym
Kąciki ust rozluźnione
oczy skupione
Jednocześnie
Ludzie zbyt obojętni
żeby ukochać emocje
Od maleńkości nauczeni
jak je ukrywać
jak zmieniać
jak opanować
Teraz
Kiedy nas boli
zachowujemy obojętność
Kiedy informujemy o tym
uśmiechamy się uprzejmie
A jednak nikt nie uwierzy w ból
kiedy kąciki ust w górze
Moje Słońce
Bohaterem dramatu jest kwiat
Zupełnie zwyczajny
Jak tyle na świecie
Co by tu dużo mówić o kwiecie
A jakby tak…
Bohaterami dramatu
Jest dwoje kochanków
Związała ich woda płynąca w żyłach
Elektrolity, może jakaś chemia
Jest jeden kwiat
Patrzą gdzieś ponad ziemię
Próbują wznieść się do
Zawikłanej idei miłości
Nic nie jest wieczne, co dopiero kwiat
Daremny wysiłek, związanie z ideą
Odwrócenie się przez jedno z nich
Pociąga i drugie, to przecież
Kwiat
Odwrócony od słońca
Ginie
Muszkieterowie
na policzkach rosą osiadają krople wilgoci
pisk hamulców co przysięgę ciszy przekroczy
błysk neonów przebija powietrza ciemne atomy
na twarzy lądują dwa światła z prawej strony
zbliża się do mnie cud ludzkiej techniki, szczyt epoki
drapieżna machina sprawia, że gubię własne kroki
lekko spłaszczonym pyskiem, kilometrami na godzinę
pędzi prosto i już wiem — za nic mnie nie minie
oko w lampę, lampa w oko, światło w światło
serce mi zgubiło rytm, silnik mruczał, dech zaparło
to wyzwanie, czekam tutaj aż przyjedziesz niecierpliwie
tych oków jestem twórcą i słabym ogniwem
dwie istoty, wszechpotężne, ostateczne starcie
jedna zginie, drugie żywe, obie żywe, obie martwe
coraz bliżej, bucha dym z płuc prosto w twarz
słońce zgasło, lampy zgasły, któreś zgaśnie, neon zgasł
i gdy nos się z maską zetknąć miał jakby stworzeniem
ta kąt kreśli, wartkim ruchem opon zabierając ziemię
tam kierowca i dwóch pasażerów, już zaraz przystanek
on musi przysięgać, że krzywda im się nie stanie
i tak właśnie kończy się ta moja dziwna bajka
bo trzech za jednego — nie jest to słuszna stawka
Pończochy
czas: tuż po trzeciej w nocy
miejsce: samotne łóżko w obcym pokoju
pojawia się dymek czatu
Twoje zdjęcie na plaży
pamiętam ja je zrobiłam
podczas miesiąca miodowego
wiadomość bez wyświetlania
„czemu nie śpisz?”
bez kreski nad s
nie śpię
bo przyśnił mi się koniec świata
kilka dni temu
jej ręce na Twoim [moim?] ciele
smukłe ciało czerwone paznokcie
blond pasma szpilki pończochy
pończochy
znalazłam jedną wczoraj
pod siedzeniem w Twoim aucie
nie śpię bo się martwię
że ona musiała wracać do domu
z gołymi nogami
a jest środek zimy
nie masz serca
czemu o nią nie zadbałeś?
Powietrze
i weź głęboki oddech, i ciesz się każdym wdechem
doceniaj to że jesteś takim a nie innym człowiekiem
i że masz dach nad głową i nosisz znane marki
pamiętaj — z takimi warunkami nie przyjmujemy skargi
oddychaj — za gardło nie chwytają ciebie wrogie dłonie
a w deszczu skaczesz po kałużach ale w nich nie toniesz
szanuj płuca i się raduj z każdym kolejnym oddechem
dopiero co wdech; wydech swój oddaj z pośpiechem
masz wszystko czego pragniesz bez szansy do namysłu
więc nie płacz bo ci nie przystoją te chwile kryzysu
nie myśl ani pół sekundy jakby to było umrzeć
przecież są tutaj tacy co się nie nacieszą jutrem
szybko oddychaj i śpij i spotykaj się ze znajomymi
sobie a nadto rodzinie już nie poświęcasz chwili
szybciej wychodź do pracy, do szkoły oraz z domu
do domu! gdzie ty jesteś? z nami cię nie ma znowu
biegnij na wcześniejszy autobus, no zdążysz
szybko się uczysz, ale ja wiem lepiej, a to ty się mądrzysz
martw się mocno całym sobą o bliskie osoby
a tych dalszych dramatami sobie nie zawracaj głowy
przecież nie zbawisz swą myślą całej tej planety
na arkuszu odpowiedzi, nie w głowie niestety
pozostaje ci tych prostych prawd uczyć zbędne dzieci
żeby doceniały każdy oddech i się bały śmierci
co się stało?
płacz jak zawsze — wczesnym przedpołudniem
bo cię wieczorem czekają krzyki i czekają kłótnie
z głowy włosy rwij chcąc wyciągnąć tamte mętne myśli
i przeklinaj że te niewłaściwe znowu tutaj przyszły
a kiedy stoisz w przejściu marz o następnym kroku