E-book
11.03
drukowana A5
23.84
Po drugiej stronie pisma

Bezpłatny fragment - Po drugiej stronie pisma

Objętość:
82 str.
ISBN:
978-83-8324-588-1
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 23.84

Dedykuję te myśli wronom, które nauczyły mnie znaków świata, słońcu, które, powiedziało mi jak opisać pieśń kamienia, drzewom, które przypomniały mi, że życie to Księga, składająca się ze wszystkich kropel życia… Dedykuję te pieśni sobie, tobie.

A psik!

Na początku było kichnięcie.

Takie zwyczajne z uśmiechem w oczach,

Z którego powstały gwiazdy,

Wody i ziemia. Zdarza mi się to także

od czasu do czasu, myśląc o tym pierwszym,

Które podtrzymuje moje myśli w istnieniu

jak w księdze świata.

Leszku, co myślisz o kichaniu?

To warto przypomnieć: życie

1. Kim jesteś?

2. Znakiem pisma, a pismo jest raną świata, która oderwała się od serca.

3. Czy twoja ojczyzna jest także znakiem?

4. Tak, jak rozziew pomiędzy światłem i ciemnością, jak podróż do pierwszych słów, które oznaczają moją przyszłość.

5. Gdzie się rodzi pismo?

6. Myślę, że w opowieści o nadziei palmy daktylowej. To ona dała mi imię i nauczyła życia. To ona odświeża moje serce śmiercią alfabetu. Tak. To ona, palma, pod którą się urodziłem.

7. Nie mówisz nic o twoich rodzicach, nauczycielach, rodzeństwie…

8. Moi rodzice brzęczą księżycem, moi nauczyciele nauczyli mnie tylko zapominać, kiedy powstał pierwszy pasikonik, moi bracia i siostry są daleko, żyją w pieśni cichej jak pismo.

9. Chyba nic nie powiedziałeś…

10. Mówienie jest odmową mówienia, jest zapominaniem, jak tratwa, która płynie potokiem światła. Nie mówię, bo niczego nie można zapomnieć. To wszystko jak śmiech, który ulatuje w słowach. To tylko po to, by żyć w Księdze, bo ona to żart, płacz, a także rana patrzenia, jak wszystko, co się żywi słowami.

11. Czyś ty oszalał? Bredzisz jak sowa o północy, jak łabędź, co patrzy na odchodzące lato.

12. Bo księga jest szaleństwem świata. A ja tylko dopisuję kolejne wersety, by oddychać nią jak mlekiem matki, jak ofiarą z własnych żył lub jak modlitwą, która świeci rozstrzelanym Księżycem. Tak, to wszystko, co zapamiętały moje źrenice, co usłyszały moje palce. Powtórzę: szaleństwo jest odarciem zasłony z oczu, jak słowa, które ożywiły się w promieniach słońca.

13. Nie. To wszystko nie tak. To wszystko jest inne jak oliwka i jej smak rozpływający się w ustach. Kłamiesz i tylko to ci pozostało.

14. Tak. To znaczy nie. To znaczy tak, jak powiedziałem, jak uczyli nasi pradziadowie, których zapomniałem. Bo żyję na wygnaniu, wśród tych, co tylko warczą alfabetem nocy.

Rozmowa z Dawidem

Pieśń jak mowa kamienia, zamienia się w życie…

To schronienie w wypowiedzianym, lecz niesłyszalnym. Słuchanie własnego zranienia, które żyje pismem jak we flakonie z daktylami, które są poświęcone na ofiarę.

Dawidzie, ty mieszkasz w dźwięku skóry, wypełnionym twardym rytmem wersetów, które płyną zboczami promiennych gór, płonących zapomnieniem.

Marku, zmarszczki na skórze świata stają się coraz głębsze, a ty widzisz tylko jej pierwszą fałdkę, mokrą od łez, pachnącą potem pierwszego wersetu. Tak, to tylko początek pieśni, to tylko początek wygnania, a przed tobą los, o którym nie chcą śpiewać przydrożne ziarenka piasku ani liście pelargonii na parapecie.

Dawidzie, czy dźwięk psałterionu zwycięży ciemność spółgłosek? Czy jest silniejszy od potęgi samogłosek wymawianych przez gwiazdy?

Marku, sylaby są po to, by umierać codziennie za świat, który nie przetrwa do świtu bez cichych poruszeń palców na klawiaturze. To one dają życie porankom jak klikanie powietrza drgającego zapowiedzią upału, gdy zapomniałeś, jaki jest twój świat.

Dawidzie, o tym śpiewają tylko muchy. O tym mówią tylko trzmiele podczas godów. Ja nie wiem, co mną kieruje, ja nie wiem, kto wytycza szlak, który prowadzi do uszu srebrną sylabę amen. Słyszę ją jakby w oddali, słyszę ją jak dźwięczy tysiącami lat. A ty? A ty, czy nadal z nadzieją podnosisz swój instrument pełen goryczy?

Chwalę po prostu to, co jest ukryte wewnątrz fal morskich. Mam nadzieję, że winorośle popłyną winem jak strumienie pisma, jak życiodajny flet i trąbka. To one pozostaną naszym chlebem na wygnaniu. Moje ciało to tylko instrument, a naprawdę najważniejsza jest pieśń, bo w jej życiu nasze podmuchy ciała.

Śmieję się, Dawidzie, radością nocy, śpiewam sylabami roku, kiedy się urodziłem, bo jak tu zapomnieć własnych narodzin. Rabini mówią, że święte sylaby to sam początek, to także zamknięty w okręgu koniec. A my, czy tylko wędrujemy po jego linii? Czy ta wędrówka spełnia się w codziennym mozole wschodów i zachodów westchnień ekranu, przed którym się codziennie modlę?

Modlitwa łączy cię ze śpiewem traw. Wystarczy wyjrzeć przez okno i posłuchać. Wystarczy tylko to, nic więcej. Bo modlitwa powinna być niesłyszalna, cicha jak odblask zieleni i szept topoli, o której tak niewiele mówisz.

Dawidzie, to jest brzoza, ale tylko ta, która śpiewa z wiatrem, to jest brzoza, która stawia opór warkotowi silnika samochodu, to jest to drzewo, które kołysze mnie do życia. Ale co to znaczy? Co mówili mędrcy o ranie, którą wymościłem moją pieśń, moje słowa jak czerń podległa tylko Najwyższemu?

Mędrcy nic nie mówią o twoim doświadczeniu. Wygnanie jest czymś bardzo pojedynczym. Zacznij więc studiować znaczenie litery alef. A to nigdy się nie kończy. Bo początek naprawdę nie istnieje.

Abrahamie! Abrahamie!

Usłyszałeś, podjąłeś decyzję i idziesz złożyć w ofierze własne serce. Ojcze, gdzie narąbać drwa, by rozpalić chmury nad głową? Gdzie znajdziesz jagnię, zatrwożone, które ucieka przed tobą jak przed wyrokiem? Drwa są gotowe, jagnię ocaliło swe życie, tylko ja czekam, spoglądam na twą dłoń, zaciśniętą z miłości.

Marku, chodź ze mną po niebieski płomień, który żyje w naszych żyłach. Napij się wody, napij się ze źródełka pod tym kamieniem, który ucieka spod stóp. Bo nie wrócimy, bo nie oglądamy się wstecz jak wiatr, który pędzi tylko przed siebie. Marku, mówią, że głosy widzą tylko ślepcy, więc zamknij oczy i idź, i idź.

Synu, wiotki jak liść cyprysu, kruchy jak myśl, że zawsze będziemy razem z mamą świętować nadejście wiosennych deszczy. Idziemy do końca, tam połączy nas święty nóż. Synu, przed nami tylko rozpacz, święta jak rozkaz, święta jak brak wyboru. Idziemy, a koniec już blisko.

Tato, nie chcę umierać jak zwierzę ofiarne. Po co to wszystko? Czy to ma jakiś sens poza łkaniem przebitego serca? Rozpryskaniem głodu wędrówki po całej pustyni? Czy tak trzeba? Czy wiesz, co oznacza posłuszeństwo jak zbrodnia karmiąca strumień miłości?

Marku, nie pytaj, Marku, tak trzeba, bo sens jest nieznany, płynie śmiercią silną jak wołanie, jak zapach twoich słów, które błagają, by nie przerywać porządku, ustanowionego podmuchem pierwszego słowa.

Tato, nie chcę.

Synu, nie chcę.

Tatusiu, tak trzeba.

Synku, nie, nie pójdę po obietnicę przelanej krwi, która pociąga jak rozkaz, jak wewnętrzne życie drogi. Nie!

Tato, to tylko chwila i otrzymasz błogosławieństwo, a moje życie to tylko szept dłoni, który można zagłuszyć obietnicą przymierza.

Marku!

Abrahamie! Abrahamie!

Pieśń Jakuba

Brama jest zamknięciem oczu, głos, który ci się objawia, jest niesłyszalnym wołaniem potoków błękitu. Jakubie, co widzi twoje oko? Co słyszy twoja zraniona słowem samotność?

Wkładam historię mych przywidzeń na ramiona, ale tylko po to, by uwolnić się od kamiennego snu. Spójrz, Marku, aniołowie proszą o twoje błogosławieństwo, drzewa proszą o znak, ścieżki, którymi podążasz codziennie błagają o znak, a ty milczysz swoim życiem jak pauza zawieszona na liściu cyprysu…

Opowiem ci zwyczajność źrenic, zadam pytanie, jak czujesz puls twoich spojrzeń, którymi chcesz zrozumieć swoją wiarę w kamień i nadzieję zawieszoną na drutach kolczastych. To tylko opowieść o tym, czego nie pamiętam, naprawdę pojawiam się tylko w podmuchach wiatru, a to, jak widzisz, jest samym życiem karmiącym się tylko pismem.

Tak, to moje życie, tak to mój obłok nieposłuszny i dumny. Tak, wcielony w zatwardziałość samotności jak droga prowadząca tylko ku tajemnicom horyzontu. Czy to ktoś słyszy? Czy ktoś przytuli moją gwiazdę do serca?

Człowiek śpiewający pieśni gwiazd jest po prostu samą pieśnią, czystą wartością nuty, która istnieje tylko w organizmie. Jakubie, czy to czułeś? Czy śpiewałeś wewnętrzną stroną dźwięku, który widziałeś o północy?

Nie, Marku. Jestem tylko twoją bezsennością, twoim otwarciem na martwe życie pisma. A ty marzysz o życiu w Księdze? Zrozum, że już stajesz się wypowiadaniem, cichym jak fałdki na policzkach, które opisują twoje przeznaczenie. Czy one są pytaniami, rzeźbionymi pismem jak rylec w ręku? Pewnie, będzie ich przybywać wraz z upływem lat i staniesz się jednym znakiem, znakiem zapytania.

Gdyby morze zamiast mówić falami, śpiewało mój pytajnik, stałbym się samym spojrzeniem morza. Ale to ja wycofuję się ku głębinom, bo na dnie wśród wodorostów moje miejsce. Stamtąd będzie słychać moje pytanie, które płynie falami odciętego od dna życia.

Niestety, odpowiedzi to tylko odwrócone pytania, z których zbudowałem mój dom. Tam zamieszkałem, tam żyję, aż do ostatniego tchnienia alfabetu. To musi wystarczyć, by powiedzieć o moim wyborze. Czy zatem mieszkam w ciszy zamkniętej moją decyzją? Pewnie tak, bo z nią tylko rozmawiam. Ona należy do moich ust, ona mówi moim zamkniętym gardłem. Moje „ja” tylko obserwuje jej ściśnięty życiem dźwięk.

Czy pytania nie są przejawem wyboru? Czy nie są istnieniem bez ugruntowania? Ale należy zamknąć oczy i wybrać swoje życie, które płynie samym wyborem, samą falą, która niesie nie wiadomo gdzie, może tylko tam, gdzie tylko prosta oczywistość zamyka oczy na twoje pragnienia.

Pytać, Marku, to znaczy wybierać, to znaczy po prostu być w przestrzeni własnego domostwa, bo ono cię otuli i przygarnie, a nie szukać pewności, napisanej nieznaną jeszcze czcionką.

Niepokój i pewność Ewy

Marku, kusisz nagością jak tęcza otulona wokół twych ramion. Czy pokochasz mnie kiedyś miłością grzeszną jak aksamit? Czy pocałujesz moje piersi, które falują nabrzmiałą wonią bezgrzesznego ciała?

Jakaś ty piękna słodyczą jasności! Ewo, przecież nie zgrzeszymy tylko dla siebie. Twoje piersi jak owoce, smakują zielenią twych spojrzeń, a ja? Może uwolnię się od brzemienia czystości. Może wybiorę własny los wraz z tobą, wbrew przeznaczeniu.

Marku, jaka znów historia. Połączmy się w zatraceniu zmysłów, a co będzie, to będzie. Nie bądź filozofem, gdy ciało śni namiętność. Przeznaczenie jest tylko figurą myśli i błogosławieństwem wypełniającym twe ramiona.

Kusisz Ewo czernią rzęs, granatem namiętności, podczas gdy ja chciałbym mieć dzieci, które umościłyby mi kawałek życia pod głową, podały wodę, kubek wiatru.

Moje ciało jak drżący liść pod twym językiem. Marku, nie myślimy o niczym, bo wszystko jak niepokój zawieszony na szyi od wieków. Oboje jesteśmy sierotami, nam obojgu wytyczono proces. A my nie jesteśmy z marmuru, a my nie jesteśmy ze spiżu. Tylko ciało mamy, i ono nam wystarcza aż po sam koniec.

Tak, ciało.

Które się nie narodziło z ciała.

Ciało, które śpiewa, tańczy, kocha ziemskim pyłem, przydrożnym drzewem i wysokością traw.

Czy historia zaczęła się od uderzenia serca? Czy wcześniej był tylko blask, który niczego nie oświetlał?

Tak, Ewo. Bez ciebie nie byłoby mnie ani gwiazd, które odbijają twoje pragnienia.

Bez ciebie nie byłoby ciemności, którą czuję jak smak piasku pod językiem. Marku, nie bój się. Chodź!

Nie chcę tej gry, która jak śpiew kolibra mości moje spojrzenia. Nie chcę. Nie chcę tej pustki tańczącej oddechem nocy, nocy, która dławi się własnym snem. Nie chcę!

Noc jest jak cisza, jak uspokojenie oceanu. Nie bój się! Choć mnie także ogarnia lęk przed konwulsjami płuc, przed mrokiem, który rozlewa się w źrenicach.

Ewo, czy wybieramy razem mrok? Czy nie będzie dla nas zbawienia? Przecież zgrzeszyliśmy. Nasza wina jak życie. To wina dla naszych dzieci poprzez pokolenia. Będą nas przeklinały niewypowiedzianymi modlitwami. Bo to my przygotowaliśmy dla nich kamienną kołyskę życia.

Czy jesteś pewny, że utraciłeś wszystko już na początku?

Jestem pewien.

Marku, zjadłeś już owoc. I co? Nadal nie wiesz nic. Nie wiesz, co dobre, a co złe. I nigdy się nie dowiesz.

Smutek Batszeby

Marku, ulewa gwiazd przed nami. Gdzieś tam, na pustyni, my — wygnani, bez pożywienia, nadzy i obdarci. Nasz syn będzie pił zatrute mleko i śpiewał już własną pieśń, której nie usłyszymy. Jakie dasz mu imię? Czy udzielisz błogosławieństwa na niedole, które rozerwą jego serce?

Nie. Ja pragnę… Ja pragnę zagoić tylko ranę. Syn będzie mieszkał we własnej jak w kolebce wymoszczonej ostrzem lęków. Niech nastąpi rozdzielenie bez powrotu, bez nadziei, że słońce nas znów połączy. Zapomnijmy o przyszłości, przeszłość jak sznur wiruje, zapętla się wokół szyi, a my będziemy tylko przy sobie.

Marku, w tobie jakieś rozdzielenie, w tobie jakieś milczenie, pęknięte gorącem pustyni. Uciekłam z tobą, a ty już odchodzisz do własnej rany, która wypełnia cię słowem z przeszłości. Gdzie jesteś? Czy śnisz swoje myśli i kroki po ścieżkach horyzontu? Żyjesz jakimś brakiem, w przestrzeni pytania, na które nie ma odpowiedzi, bo pytania są tylko zabawą, którą uwodzi cię własna namiętność.

Nie. Ja krzyczę mym pytaniem. Ja żyję w zamknięciu jak korzeń wypuszczający znaki zapytania. Moim zamknięciem jest grymas ust, które wypuszczają obłoki na pustynię. Nie, to nie jest zabawa w kropki i kreski. To jest przypatrywanie się dźwiękom harfy domykającej nuty. Gdybym powiedział, że krzyk jest mym dziedzictwem, skłamałbym. Gdybym powiedział, że płacz wyrasta z mego serca, skłamałbym. Pozostaje milczeć i słuchać.

Marku, w nas tylko brak powietrza. My zrodzeni tylko z nicości i żyjemy dla nicości. Po co to wszystko? Czy nie lepiej nawilżyć wargi winem? Czyżby w nas samo zagęszczenie materii? Pomyśl o beztrosce pustki, jaka kryje się za źrenicami. To dla ciebie dar jak życie.

Nie. Jesteśmy jak karta papieru zapisana niewidocznym pismem. Być może poczujemy jego cierpki oddech pod skórą, pod powieką, pod językiem. Co zostanie z naszego życia? Czy tylko smak naszych imion? To one naszym życiem, to one układają nam drogę na pustyni.

Marku, powiedziałeś, że naszym powietrzem jest ziarno piasku, które wiedzie swe zwyczajne życie w naszych płucach. Czy przysiągłbyś, że w jego lustrze odbiją się promienie naszych słów? Jeśli nie, to idź!

Nie. Zostanę z tobą. Jesteśmy już wolni, choć straciłem twarz, którą odmierzałem moje kroki. Pozostanę bez imienia jak morska fala. Zapisany w szepcie liścia spadającego jesienią.

Marku, będziemy żyć wolnością pisma. Mędrcy nic nie wiedzą o miłości.

Tak, Batszebo. Przyszłość jest wspomnieniem, możliwością zapomnienia, lecz my jesteśmy tu i teraz.

Myśli o księdze

„Słowa są jak milczenie deszczu, zapiskami na sylabach gwiazd. Gdy się w nie wsłuchasz, zobaczysz swój pierwszy dzień.”

„Czy zranienie Księgi jest na miarę mojego zranienia? Nie, bo jest tylko samym milczeniem, a ja krzyczę znakami obłoków.”

„Zapamiętaj tylko jedną frazę. To wystarczy, by pytać bez końca. Mędrcy mówią tylko o zapisanym, lecz ty opowiadasz o własnym słowie jak sroka, która zostawiła rodziców nie oglądając się za pamięcią dzieciństwa.”

„Gdy nie odpowiadasz, to krzyczysz. Gdy mówisz, wypowiadasz własną ciemność.”

„Bądź skromny, jesteś tylko niewidocznym znakiem Księgi!”

„Czy Księga kłamie? Nie, bo milczy własnymi pytaniami. A ty po prostu podejmujesz pradawny wątek, by zgłębiać labirynt aż w końcu sam nie wiesz, czy stoisz w obliczu Księgi, czy jej odbicia w tobie.”

„Cierpisz, gdy patrzysz w twarz, a miarą twego cierpienia jest powietrze.”

„Mówisz, że Go widziałeś. Czy stopił się ze światłem? Czy oblicze Jego było zdziwioną literą?”

„Wydobywasz kształty ze światła. To jest twoja modlitwa, której On słucha w roztargnieniu. Może dlatego, że twe wargi poruszają wiatr.”

„Śpiewasz chwilą. To wystarczy, by zobaczyć całość Księgi.”

„Czy liczyłeś kiedyś krople deszczu? Może to wystarczy, by zatęsknić za jedną.”

„Czy przeczytałeś Księgę?” „Czytam, obłok za obłokiem, drzewo za drzewem, dźwięk za dźwiękiem.”

„Nasi ojcowie znali Księgę, ale czytali ją inaczej. Dla nas jest otwarta zapomnieniem.”

„Księga jest pusta. Co to znaczy? Nie kryje w sobie żadnych tajemnic? Pewnie największą z nich jest znaczenie twojego imienia.”

Samotność księgi

Księga jest samotna pismem świata, alfabetem kamieni, po których kroczysz idąc brzegiem morskim. Kamienie śpiewają twymi krwawiącymi stopami, gdy obmywasz się w morzu.

Czy to ty idziesz, czy to nieobecny głos prowadzi cię, Dawidzie, gdy mówisz o swej historii zanurzonej w pieśni? Czy widziałeś gwiazdę modlącą się światłem? Czy przytuliłeś się do jej piersi? Któż jest bardziej podobny do ciebie, gdy mówisz o samotności twych blado-sinych oczu? Opowiedz mi o pieśni, którą przelewasz do oceanu, którą zatapiasz swe życie jak ryba zanurzona w modlitwie…

Księga jest ślepa. Księga błaga o błogosławieństwo, lecz któżby mógł go udzielić? Tylko szaleniec, czytający ją jakby była przekleństwem oczu? Wyciągnij nieobecną rękę, wyrwij język, wydłub oczy, odetnij sobie stopę, czy to wystarczy, by pobłogosławić? By wypowiedzieć jej samotność? By zobaczyć zadaną jej ranę? By iść na zatracenie zostawiając ślady krwi na nadbrzeżnych kamieniach…

Czymże jest samotność Księgi jeśli nie zapominaniem. Gdzie jest jej początek? Powiedziałbyś, że w odmowie języka, którym przyszło ci wypowiadać ciszę… Powiedziałbyś, że to nie nadaje się do opowiedzenia twojej historii, bo jest ona samą odmową mówienia, wyrywaniem płonących słów, które zatrzymują spadającą gwiazdę.

Do kogo się udać po błogosławieństwo? Czy jest ktoś, kto da mi kroplę swej rozpaczy? A cóż jest większego niż zranienie Księgą, w której nawet noc jest wołaniem, nieobecnym głosem.

Odstąp ode mnie Księgo, przyjdź blada ciszo, jak kamień przydrożny nucąca modlitwę. Odstąp ode mnie cherubinie, przynoszący mi życie na zamkniętych wargach, bo kto będzie pamiętał, że podczas modlitwy stajesz się bezbronny, samotny srebrnymi wzorami alfabetu wyrytego w sercu.

Dawid powiedział, że nikt nie usłyszy twej modlitwy, bo kto nie zna skargi traw, po których chodzisz, jest głuchy. Dawid potwierdził: „Zawsze słuchaj tych, których zagłuszyłeś. Zatem nie mów o samotności, nie mów o niczym — słuchaj mowy bazaltu, który wylewa się u szczytu wulkanu. Nie mów. Mowa jest odmową samotności, jak schronienie, które żywi tylko ciszą kamienia.”

Człowiek cofając się ku swej dumie, spotyka Księgę. Starzy mędrcy mówili, nie pokora, a siła jest potrzebna, by istnieć w Księdze.

Dawidzie, proszę o błogosławieństwo twej struny.

Nie, Marku, odejdź. Zaśpiewasz własną raną. Ona będzie mym błogosławieństwem na twej dłoni.

Piszesz moje życie, księgo!

Czy to ja piszę, czy to Ty, Księgo, ranisz mnie znakami na kartach ścieżek, płynących obłokami myśli o Tobie? Stopami zaznaczam ślady, jakie zostawiam w płucach, wdychając słowa, wypuszczając krople niewidocznej rany. Karmię się nią jak wrona, która bredzi o północy, myśląc o swoim przekleństwie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 23.84