E-book
14.18
drukowana A5
24.76
Po drugiej stronie cierpienia

Bezpłatny fragment - Po drugiej stronie cierpienia


Objętość:
50 str.
ISBN:
978-83-8431-106-6
E-book
za 14.18
drukowana A5
za 24.76

PO DRUGIEJ STRONIE CIERPIENIA
MARCIN STASZAK

(…) „Świadomie wchodzimy tam, gdzie ty — tak po prostu — nie wejdziesz. Na salę chorych nie wejdzie się ot tak, bo już na progu można zwymiotować na widok cuchnącego bólu, powykręcanej pustki, woni lęku, który kłębi się w powietrzu przez całą dobę. Bo przecież wiesz — czasem nie da się zasnąć bez tabletki”. (…)


Marcin Staszak

Wszystkim Medykom,

Personelowi pomocniczemu w ochronie zdrowia,

Pacjentom oraz ich rodzinom z czasów pandemii,

zwyczajnym Przechodniom, którzy nie wrócili do domu, a których z ulicy zabrał ambulans — moją książkę „Po drugiej stronie cierpienia” — dedykuję.

Marcin Staszak
Prolog

Każdy z nas choć raz w życiu dotknął miłości. Nie zawsze tej spełnionej. Czasem takiej, która zostawia w sercu pustkę większą niż wcześniej.


Doświadczamy też bólu — cichego, skrywanego w środku — który potrafi uderzyć znienacka i sparaliżować codzienność. To cierpienie, które zamyka nas w ciszy, po drugiej stronie samotności, z dala od ciepła czyjejś twarzy.


Wyobraź sobie świat, który nagle zwalnia. Świat, który boi się własnego oddechu. Marzec 2020 roku. Pandemia zatrzymała miasta i ludzi. Każdy poranek pachniał niepokojem i kawą wypijaną w milczeniu.


W moim życiu wydarzyło się wtedy coś jeszcze. Zwykły e-mail, wysłany przypadkiem do obcej kobiety, odmienił każdy dzień. Zwykłe słowa, które zamieniły się w tajemnicę, a potem w opowieść o tym, co dzieje się po drugiej stronie cierpienia.

Rozdział I

Antoni wrócił z nocnego dyżuru tuż przed północą. Nie sposób opisać wszystkiego, co zobaczył tego dnia na sali reanimacyjnej. Śmierć znów była zbyt blisko.


Ostatnie miesiące były jak ciężka mgła. Od chwili, gdy stracił Angelikę, nic nie smakowało tak samo. Miała zaledwie trzydzieści siedem lat, gdy odchodziła, trzymając go za rękę. Rak, który rósł w niej od dekady, wygrał cichą wojnę. On, ratownik medyczny z dziesięcioletnim stażem, przywykły do dramatów i wezwań, nie był w stanie oswoić tego jednego odejścia.


Zrzucił buty w korytarzu, nalał sobie trzeci kieliszek whisky i bezwiednie przełączał kanały w telewizorze. Wszędzie to samo — koronawirus, nowe zakażenia, pierwsze zgony. — Mam dość — mruknął do pustego mieszkania i zamknął telewizor.


Otworzył laptopa, by sprawdzić pocztę. Setki reklam i spamu. I nagle, e-mail od dawnej znajomej ze szkoły średniej. Anita. Chciała kiedyś studiować ratownictwo medyczne, ale wybrała psychologię.


„Co słychać, Antoni?” — pytała w pierwszym zdaniu.


Co słychać…?

Na ulicach — tylko jęk syren i cisza po kolejnych tragediach.

W jego sercu — pustka, której nie da się nazwać.


Odpisywał długo, powoli, wylewając z siebie to, czego nigdy nikomu nie powiedział. O Angelice. O swojej bezsilności. O dyżurach, na których człowiek staje obok śmierci tak często, że przestaje się jej bać, ale nigdy nie przestaje boleć.


Gdy skończył, była prawie piąta rano.

Kliknął „wyślij”, nie wiedząc jeszcze, że wiadomość nie trafiła do Anity.

Że ktoś zupełnie obcy — Alex — przeczyta jego spowiedź.

Rozdział II

Obudził się koło południa, zlany potem. Śnił o jednym z wypadków — tych, które przyklejają się do pamięci na długie tygodnie.

Szybki prysznic nie zmył z niego zmęczenia ani tego dziwnego osadu, który zostawiają dyżury w pogotowiu. Strzępy myśli kłębiły się w głowie, rozrzucając popiół wspomnień.

Antoni spojrzał w lustro.


— Co się stało z moją wiarą…? — wyszeptał do swojego odbicia.

Od lat żył w świecie, gdzie śmierć jest codziennością, a nadzieja czasem przypomina jednorazowy opatrunek.

W kuchni pachniała kawa. Hejnał mariacki wybił dwunastą — kochał te dźwięki, przypominały mu, że Kraków wciąż oddycha swoim rytmem, nawet gdy jego własny świat zatrzymał się dawno temu.

Otworzył laptopa. Media znów krzyczały o koronawirusie.

— Mam dość — mruknął, zamykając strony z wiadomościami.


Na ekranie pojawił się nowy e-mail.


Temat: „Ps. Możesz mi zaufać!”


Od: Alex


Przez chwilę nie wiedział, o co chodzi. Dopiero gdy przeczytał swój wczorajszy, nocny e-mail, uświadomił sobie, że wysłał go… — nie tam, gdzie chciał. Nie do Anity. Do zupełnie obcej kobiety.


Chciał napisać kilka ostrych słów — że to prywatna wiadomość, że nie powinna jej czytać. Ale wstrzymał się.


Odczekał chwilę, dopił kawę i zaczął pisać spokojniej:


„Witaj. Przez pomyłkę wczoraj wysłałem do Ciebie e-mail, który miał trafić do dawnej znajomej z liceum. Byłem zmęczony i… tak, kilka drinków też w tym pomogło. Opisałem w nim swój trudny czas — pracuję jako ratownik medyczny, a niedawno straciłem najbliższą mi osobę. Nie wiem, kim jesteś, Agnes, ale mam wrażenie, że jesteś uczciwą kobietą. Dziękuję za zrozumienie i życzę Ci spokojnego dnia.”


— Kliknął „wyślij” i przez chwilę poczuł, że lżej się oddycha.

Rozdział III

„Fajki szkodzą…” — powtarzał sobie w myślach, kupując kolejne dwie paczki przy Galerii Dominikańskiej. Przed nim był nocny dyżur, a wraz z nim trzydzieści sześć godzin niepewności.


Miasto zwalniało. Na ulicach wisiały nagłówki o rosnącej liczbie zakażeń. Nikt jeszcze nie wiedział, czym dokładnie jest ten wirus, ale w powietrzu czuło się lęk.


Czerwony Land Rover zatrzymał się na światłach.

Antoni pomyślał o Alex. Jak to możliwe, że kilka przypadkowych słów wysłanych w przestrzeń internetu wróciło do niego w postaci ciepłej, ludzkiej odpowiedzi?


Z zamyślenia wyrwał go głos starszego sąsiada, Zygmunta:


— Dzień dobry, panie Antoni!

— Dzień dobry, panie Zygmuncie. Jak zdrowie?


Mężczyzna oparł się o balustradę, żeby złapać oddech.

Opowiedział o ostatnim pobycie w szpitalu, o pustym mieszkaniu, o żonie, która zmarła trzy lata temu, i o dzieciach mieszkających za granicą.


— Najbardziej brakuje mi do kogo pyska odezwać — zaśmiał się smutno.

Antoni skinął głową, życząc mu zdrowia. Przez kilka sekund analizował jego słowa. Tak, starość pachnie samotnością.

Po powrocie do mieszkania otworzył laptopa i zaczął pisać do Alex:


„Hejka!


Dziękuję, że odpisałaś.


Twoje zapewnienie, że mogę się odezwać, kiedy będzie mi ciężko, naprawdę dużo znaczy. W pracy wokół mnie tylko zimna rutyna, a w mediach — same strachy. Jeśli masz ochotę, możemy utrzymać naszą korespondencję.


Trzymaj się tam po swojej stronie świata.


Do usłyszenia!”

Kliknął „wyślij”.


A potem długo patrzył w ekran, zastanawiając się nad ostatnim zdaniem z e-maila Alex:


„Poczekamy, zobaczymy… — Boże, jeśli mnie słyszysz — pomóż.”

Czy to tylko figura retoryczna?

Czy wołanie kogoś, kto naprawdę jest na skraju własnej ciszy?

Rozdział IV

Dwadzieścia pięć wyjazdów do pacjentów z dusznościami. Trzy próby samobójcze. Trzydzieści sześć godzin dyżuru.


To wystarczyło, by mężczyzna czuł się jak cień człowieka.

Każdy dyżur to był sprint w głąb ludzkiego cierpienia, a potem, nagłe zatrzymanie w pustym mieszkaniu.


Położył klucze na kredensie i przez chwilę stał w milczeniu.

Jak spędzić wolny dzień, gdy w głowie wciąż wybrzmiewają syreny karetek, a przed oczami stoją twarze ludzi, którym nie udało się pomóc?


Marzenia…?

Czy w ogóle pamiętał jeszcze, jak to jest marzyć?


Kiedyś wyjazd do Zakopanego — choć był połączony z ćwiczeniami w GOPR — dawał mu poczucie wolności.

Teraz wolność miała smak gorzkiej kawy i dymu papierosów.


Przysiadł na krześle, otworzył laptopa.

Na skrzynce — nowa wiadomość od Alex.


Jej słowa były jak lustro.

Ona też mierzyła się z bólem, z samotnością.

Ich e-maile nie były już przypadkowe — stawały się cichym miejscem, w którym oboje mogli odpocząć od świata.

Antoni odpisał:


— „Witaj, Alex…

Wczuwam się w Twój ból, bo po drugiej stronie granicy widać to samo — ludzkie cierpienie, dramaty, które rozgrywają się bez przerwy. Każdy dzień to walka o nadzieję, o uratowane życie, choćby na chwilę.


Po śmierci Angeliki uciekłem w pracę.

Oddałem się dyżurom, bo tylko one pozwalały mi nie pamiętać.

Ale czasem — wspomnienia i tak wracają.


W Polsce Covid powoli zaczyna odbierać nam siły. Najgorzej jest na Śląsku i w województwie kujawsko-pomorskim. We Wrocławiu wciąż próbujemy trzymać sytuację w ryzach, ale zakażeń przybywa z każdym dniem. Personel trafia na kwarantanny, wielu medyków przeniosło się do izolatorium w hotelu Wieniawa, by nie narażać bliskich.


Alex, jeśli będziesz miała ochotę — pisz. Nie gniewam się za Twoją szczerość. Może właśnie dlatego te e-maile tak dużo dla mnie znaczą.”


Kliknął Wyślij i odchylił się na krześle.


W ciszy mieszkania poczuł, że jego własne słowa stają się formą modlitwy — choć nie wypowiadał jej na głos.

Rozdział V

Nocne dyżury miały swoją cenę. Po powrocie do mieszkania ratownik czuł, że jego ciało i myśli działają w dwóch różnych wymiarach.


Zaciągnął się dymem ulubionych papierosów i włączył komputer. Na skrzynce czekał kolejny list od Alex.


Czytał go powoli, chłonąc każde zdanie. Była w nim jakaś niezwykła szczerość — tak rzadka w świecie pełnym pośpiechu i powierzchownych rozmów.


Antoni odpowiedział:


— „Alex…, po obu stronach granicy — tej geograficznej i tej niewidzialnej, emocjonalnej — dzieje się to samo. Ludzie cierpią. Nadzieja drży jak świeca na wietrze.


Twoje słowa pomagają mi pamiętać, że nawet w największej samotności gdzieś tam jest drugi człowiek, który słucha.


Po Angelice próbuję uczyć się życia na nowo.

Zdjęcia, które kiedyś stały na półkach, schowałem głęboko w szafie. Bo każdy dyżur potrafi rozdrapać dawne rany — wystarczy jeden wypadek, jedno zatrzymanie krążenia, by wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.


Alex, trzymaj się tam.

Pisząc do Ciebie, mam wrażenie, że choćby na chwilę przechodzę na drugą stronę ciszy, gdzie świat jest odrobinę lżejszy.”


Zamknął laptopa i spojrzał na miasto za oknem.


Wrocław tonął w wiosennym świetle, ale on wiedział, że noc znów przyjdzie szybciej, niż zdąży się nacieszyć tym spokojem.

Rozdział VI

— Reszty nie trzeba — rzucił szybko, odbierając paczkę papierosów i znikając w tłumie wrocławskiego południa. Uzależnienie bywało jak cichy głód — zanim sprzedawca wydawał resztę, Antoni już czuł niecierpliwość w palcach.


Mijał zabytkowy kościół św. Marcina.

Drzwi były otwarte.


Zawahał się. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio wszedł do świątyni.


— Może to głupie — pomyślał — ale chyba potrzebuję chwili ciszy.


Wnętrze pachniało chłodem i starym drewnem. Światło przesączało się przez witraże, rysując na posadzce krzywe plamy.


Mężczyzna usiadł w bocznej ławce.

Słuchał ciszy. Ciszy innej niż w domu, innej niż w pustym ambulansie o świcie. Tutaj cisza była jak oddech — nie jego, lecz kogoś większego.


Myśli krążyły jak spłoszone ptaki: pandemia, samotność, śmierć, kolejne zgony w karetkach. A jednak coś w tym miejscu uspokajało.


Wspominał swoje początki w hospicjum.

Tam nauczył się, że czasem milczenie jest największą formą rozmowy. Siedzenie obok kogoś w ciszy, bez słów — potrafiło być jak obietnica, że nie odejdzie się przedwcześnie.


Nagle huk z zewnątrz wyrwał go z zamyślenia. Odruch zawodowy — wybiegł przed kościół.


Na skrzyżowaniu, kilkaset metrów dalej, dwa samochody wbiły się w siebie jak noże. Antoni biegiem dopadł do miejsca wypadku, ocenił sytuację i wezwał służby. Kiedy przyjechał pierwszy ambulans, odsunął się, oddychając głęboko.


Czas kontemplacji dobiegł końca. Dziś wieczorem znów czekał go nocny dyżur. W tramwaju, który wiózł go do domu, pomyślał o Alex.


Wieczorem napisał:


— „Witaj, Alex. Dziękuję za Twój e-mail. Czytam każde Twoje słowo, jakby było zatrzymanym oddechem.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.18
drukowana A5
za 24.76