„Po co tu jestem?”
Rozpacz i desperacja, tak w skrócie mógłbym określić swoje stany mentalne sprzed paru lat. Jako młody chłopak szukałem celu do jakiego mógłbym zmierzać. Czegoś, co stanowiłoby o tym, po co tu jestem. Z perspektywy czasu zrozumiałem, że konkretne doświadczenia były idealnie skrojone pod naukę, której potrzebowałem. Moje cierpienie było po coś. Miało mnie doprowadzić do miejsca, w którym jestem dzisiaj.
Jaki masz powód do życia? Czy masz coś ważnego do zrobienia? Viktor Frankl pytał pacjentów: Dlaczego nie popełnisz samobójstwa?
Chodziło o to, żeby uzmysłowić sobie, że są powody dla których warto tu być. Dla każdego to może być coś innego. I można ten sens odkryć w każdej sytuacji, czego przykładem jest sam Frankl jako były więzień obozów koncentracyjnych.
Cofając się w czasie o parę lat, myślę, że miałbym problem z odpowiedzią. Ba, były momenty w których faktycznie myślałem o samobójstwie. Dzisiaj cieszę się, że nic z tego nie wyszło. Choć pierwszy raz, po rozstaniu z dziewczyną wydawało mi się, że na nic więcej nie mam ochoty. Miałem dopiero osiemnaście lat, a pierwsza dłuższa relacja w moim życiu wydawała się czymś najważniejszym. A przecież różnie bywa, zwłaszcza w takim wieku. Z dzisiejszego punktu widzenia było to puste przywiązanie, chęć bycia ważnym dla kogoś. Albo raczej poczucia bycia ważnym przez bycie z kimś. To prędzej oddaje sposób w jaki się wtedy zachowywałem. Traktowałem dziewczynę bardziej jako obiekt seksualny, a ważniejsze od niej były chociażby papierosy. Jak inaczej wytłumaczyć, że przy jej dobrych intencjach wciąż paliłem? Przecież nie chciała mi na złe, wręcz przeciwnie. Sama paliła kiedy się poznaliśmy, ale później przestała. Próbowała mnie za sobą pociągnąć w pozytywnym kierunku. To jednak na pewno nie był czas, kiedy zastanawiałem się nad czymkolwiek. Pochłonięty imprezowaniem, piciem, paleniem i piłką nożną. Dziewczyna była dodatkiem, bo nie miała priorytetu nad tamtymi sprawami. Używki są świetną drogą do pozbawienia się jasnego rozumowania. Wiele można tłumaczyć młodym wiekiem i brakiem doświadczenia życiowego. Ale po co się oszukiwać i szukać wymówek? Regularnie pompując w siebie truciznę skutecznie oddalałem się od refleksji.
Jedynym dobrym ruchem, jaki wykonałem w kwestii tego związku, było namówienie Sylwii do zerwania ze mną. Nie potrafiłem zrobić tego sam, ale widząc, że nie jest szczęśliwa przy mnie wolałem żeby wybrała rozstanie. To było pierwsze wielkie cierpienie które kojarzę. Efekty rozejścia ciągnęły się za mną latami. Choć to chyba nie jest w porządku zwalać na to moich późniejszych niepowodzeń. W takim jednak przekonaniu trwałem przez długi czas- to określenie bliższe prawdy. Wydawało mi się, że straciłem coś tak ważnego, że nie znajdę innego znaczenia. Pamiętam jak nosiłem obrączkę na łańcuszku jeszcze przez jakiś czas później. Kupiliśmy je na znak bycia parą i nosiliśmy przez większość naszej relacji. Ciekawe, że dzisiaj nie pamiętam co stało się z moją obrączką. A wtedy to było coś tak istotnego w moim mniemaniu. Nie kojarzę czy oddałem Sylwii swoją, czy ona mi. A może jeszcze było inaczej, minęło siedemnaście lat.. Mogę nie pamiętać, ale to też znak, że przeszłość traci na sile z czasem. Tylko często wolimy się do niej przywiązywać, jakby była wszystkim co o nas świadczy.
Świnoujście
Trzy lata później ”uciekłem” z domu, bo ojciec wymagał ode mnie zaangażowania w odnowienie mojego pokoju. Ogólnie nie cierpiałem jakichkolwiek prac tego typu, a w dodatku miał pomagać przy tym szwagier, który wszędzie szukał jakiejś roboty do zrobienia. Miałem swoje priorytety i ciągle czułem się naciskany. Nie pracowałem regularnie, a wszystko co zarobiłem szło na fajki, alko i byle co innego. Ojca zapewne frustrowało, że nie dość, że nie zawsze pracuję, to ani się nie dokładam do rachunków ani nie myślę o odkładaniu pieniędzy. Byłem w trybie zarobić i od razu rozwalić.
Tamtego poranka wstałem bardzo wcześnie, mimo, że wróciłem do mieszkania już w nocy. Podkradłem trochu pieniędzy ojcu, spakowałem parę ciuchów i wyszedłem zanim ktokolwiek wstał. Poszedłem na dworzec w pobliskim mieście i zapytałem o najwcześniejszy pociąg nad morze. Czyli dokładnie na drugi koniec Polski. Dopóki miałem kasę to Świnoujście było spoko, a na pierwszą noc nawet udało mi się znaleźć pokój za pięćdziesiąt złotych. O dziwo w sezonie, ale był to pokój w piwnicach..Kolejnych kilka dni spałem na ławce w parku. Środki szybko się skończyły, wydawane głównie na jedzenie, alko i fajki. Jadąc w pociągu na wybrzeże myślałem, że może znajdę tymczasowe zatrudnienie przy sprzedaży kukurydzy na plaży albo coś tego typu. Na miejscu nie zrobiłem jednak nic w tej sprawie. Nie miałem ochoty na jakąkolwiek pracę.
Dzisiaj pamiętam tylko kilka momentów z tego wyjazdu. Jednego dnia, mocno zdesperowany swoją sytuacją poszedłem do kościoła. Chciało mi się płakać, bo nie wiedziałem co robić. Mimo, że nie byłem pobożny ani nie praktykuję do dzisiaj, wtedy w akcie desperacji uklęknąłem żeby prosić o wsparcie. Pewnie pomyślisz, jak trwoga to do boga. Tylko że wychodząc stamtąd moją uwagę przykuła skrzynka na darowizny..Parę godzin później lub następnego dnia wróciłem i usiadłem na samych tyłach, w przedsionku. Obserwowałem skrzynkę z pieniędzmi i zastanawiałem jak się do niej dobrać. Miotały mną takie emocje, taki strach przed popełnieniem kradzieży i to w takim miejscu, że nic nie zrobiłem. Walczyłem ze sobą, bo byłem wtedy już naprawdę głodny. Co jakiś czas ktoś wchodził i wychodził, więc nawet że tak powiem nie było okazji pokombinować. Zbliżyć się niezauważonym do skrzynki. Odpuściłem, bo ani okoliczności nie sprzyjały do amatorskiego włamu ani nie starczyło mi odwagi na taki czyn. Poszedłem więc zadzwonić domofonem na parafię. Byłem pewien, że ksiądz okaże tzw. miłosierdzie. Zapytałem o pieniądze, ale odmówił. Wtedy poprosiłem o wodę i coś do jedzenia. Też odmówił, zdecydowanie..Choć nigdy nie uważałem się za wierzącego, byłem przekonany, że kto jak kto, ale ksiądz w takiej sytuacji nie wypnie się na potrzebującego. Myliłem się, a on nawet nie przyszedł do drzwi mnie zobaczyć. Szybko zbył mnie jak petenta w urzędzie, mając tą wygodę, że nie musiał patrzeć mi w twarz. Odchodząc zagadałem jeszcze bezskutecznie paru przechodniów o pieniądze. Byłem w takiej dupie, że znowu zacząłem myśleć o kradzieży. Rozglądałem się po okolicy i wyobrażałem sobie, jak mógłbym ukraść torebkę jakiejś starszej kobiecie. Albo wynieść coś ze sklepu, chociaż to od razu kojarzyło mi się z kamerami i szybkim ujęciem. Nie tak mnie wychowano, ani ja taki nie byłem..Podkradałem ojcu papierosy czy od czasu do czasu drobne pieniądze, ale potem zawsze łapałem moralniaka. Nie potrafiłem ukraść nic obcemu. Żadna wymówka, pewnie. Mówię tylko, co powstrzymywało mnie od odwalenia jakiegoś grubszego numeru. Dzięki temu nie mam nasrane w papierach za głupotę z młodszych lat. Nie potrafiłem zdobyć ani pieniędzy ani jedzenia. Choć pewnie było dużo więcej na to sposobów, jak chociażby zagadanie do kogoś kto prowadzi jakiś gastro biznes w okolicy promenady. To mi jednak nie przyszło do głowy po tym, jak pierwszego dnia na przejściu z promenady na plażę chciałem skorzystać z toalety. W małym budyneczku zobaczyłem cennik. Sikanie 1,50 zł, Mała kupa — 2 zł, Duża kupa 2,50 zł. Serio? Przy takim podejściu do turystycznego biznesu wątpiłem, że ktokolwiek okaże mi trochę łaski i dostanę gdziekolwiek darmowe jedzenie.
Następny dzień był ostatnim w Świnoujściu. Podniosłem się z parkowej ławki wcześnie rano i zrozumiałem, że czas wracać do domu. Nie chciałem umrzeć z głodu. Poprosiłem o kawałek kartonu, pisak i plastikowy kubek jednorazowy w pobliskiej budce z pamiątkami. Napisałem ”Zostałem okradziony. Zbieram na bilet do domu”. Usiadłem ze swoimi gratami na ławce przy promenadzie, a karton postawiłem przed sobą. Teraz każdy przechodzień mógł zobaczyć żałosny widok małolata, który nie dość że prosi o pieniądze, to jeszcze kłamie. Nikt mnie przecież nie okradł, bo nawet nie było z czego. Po prostu liczyłem że ludzie prędzej coś wrzucą widząc taki tekst. Ale ja wiedziałem że to nieprawda i to było wystarczające żeby czuć się z tym źle. Prosiłem o jałmużnę w żałosny sposób. Te kilka godzin na tamtej ławeczce to czas, kiedy najbardziej się siebie wstydziłem w życiu.
Większość ludzi mnie olała, ale było też kilka drobnych darowizn. Dwie starsze kobiety przejęte moim napisem podeszły żeby spytać co mnie spotkało. Łatwo się domyślić, jak podle się czułem wymyślając na poczekaniu historyjkę o rzekomej kradzieży. Kłamałem prosto w twarz obcym którzy wykazali się empatią. Rzewnie płakałem w środku i cierpiałem wstydem, którego nigdy wcześniej nie miałem okazji doświadczyć. Jakiś czas później przechodziły dwie dziewczyny, z których jedna mi się spodobała. Uśmiechała się ładnie i zapytała co tutaj robię. Puściłem znowu bajeczkę o byciu okradzionym i ruszyłem za nimi ponieważ nie zatrzymały się, ciągle idąc w swoim kierunku. Zapytała co będę dzisiaj robić? Zdziwiony zacząłem tłumaczyć że próbuję wrócić do domu. I po chwili zdałem sobie sprawę jak bardzo śmierdzę. Odkąd byłem w Świnoujściu podmywałem się nieco w publicznej toalecie, ale nie używałem żadnego dezodorantu. Było gorąco, więc pędziło potem ode mnie na kilometr. W jednej chwili obróciłem się na pięcie i odszedłem. Teraz czułem się jeszcze gorzej.
Wróciłem na ławeczkę, zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę sklepu. Kupiłem trochę jedzenia i papierosy za zebrane pieniądze, a później udałem się na dworzec. Czterdzieści złotych i tak nie wystarczyłoby na bilet. Zapłaciłem więcej parę dni temu za przejazd z Tarnowa. Postanowiłem pojechać mimo wszystko, na gapę. Jak się uda to super, a jak nie to trudno. Wszystko mi jedno. Wracam na tarczy, bo sobie nie poradzę. Taka była kwestia.
Ten wypad był dobrą okazją do nauki paru rzeczy. Po pierwsze nie spojrzę już na bezdomnego z obrzydzeniem i pogardą. Liznąłem trochę tej rzeczywistości i dzisiaj uznaję ją jako kwestię wyboru. Można powiedzieć że to był tylko głupi wybryk małolata. A prawdziwe dramaty ludzi żyjących na ulicy są dużo poważniejsze. I tak i nie, przecież każda historia od czegoś się zaczyna. Mój przykład pokazuje, że czasami niewiele potrzeba żeby zdecydować się na taki ruch. Samemu nawet wypchać się pod chmurkę. Sprawdzałem też w internecie jakie są najczęstsze notowane przyczyny bezdomności. Wymienia się konflikty rodzine, uzależnienia, eksmisje i wymeldowania oraz zły stan zdrowia. Ponadto bezrobocie, utrata pracy, rozpad związku, długi i problemy z prawem. Brak wsparcia społecznego i pomocy przy próbie wyjścia z kryzysu oraz problemy psychiczne. Często nakładają się na siebie różne czynniki, więc to bywa naprawdę skomplikowane. Jeśli więc dobrze się nad tym zastanowić, to ktoś żyjący w dużym napięciu od dłuższego czasu, albo ktoś kogo zaskoczy nagłe zdarzenie, całkiem łatwo może wylądować na ulicy. Według mnie to mógłby być ktokolwiek z nas, w każdym momencie życia.
Nie będę ukrywał, że owa nauka dotarła do mnie dopiero znacznie później. To nie był natychmiastowy efekt wyjazdu do Świnoujścia. Te wnioski kiełkowały we mnie przez lata. Teraz myślę w ten sposób, czternaście lat po ”ucieczce”. Piszę o tym, bo to nie jest bez znaczenia. Fakt, że nie od razu zrozumiałem nie oznacza, że to wydarzenie nie miało na mnie wpływu. Moje spojrzenie na świat zaczęło się delikatnie zmieniać. W tamtym momencie chciałem żeby to się nigdy nie powtórzyło. Koniec końców jednak, kolejny raz odrzuciłem wezwanie do prawdziwie głębokiej zmiany..
Speluno
Parę lat później zatrudniłem się do pilnowania lokalu z maszynami do gry na jednym z tarnowskich osiedli. Moim zadaniem było wpuszczanie i wypuszczanie graczy oraz wypłacanie ewentualnych wygranych. Przy imponującej stawce pięciu złotych za godzinę pracy na czarno. Przychodzili tam głównie lokalni, ale nie tylko. Część grała na maszynach, a inni przychodzili jedynie do towarzystwa, na piwko. Bo z czasem mieliśmy swoje zapasy i handlowaliśmy browarem. Mimo, że na tej samej ścianie budynku był czynny całą dobę monopolowy. Niektórym było wygodniej zapłacić więcej na miejscu. Bez znaczenia nawet, że przynajmniej ja, nie miałem problemu jeśli przynosili sklepowe. Nie mój lokal, nie mój biznes. Szef i tak nie miał na to koncesji, więc..
Było spoko, bo nie miałem problemu z ludźmi którzy przychodzili. Wręcz przeciwnie, od początku na luzie, gadka szmatka. Różnych ludzi znałem, w różnych kręgach miałem okazję przebywać wcześniej. Miejscowe towarzystwo ogólnie mówiąc niekoniecznie było ciekawe. Czego spodziewać się po hazardzistach czy ćpunach? Oczywiście nie każdy kto przychodził taki był, ale nieraz byłem świadkiem wciągania do noska.
Pamiętam jedną rozmowę z Sebą zaraz na początku. Stwierdził że jestem okej i dlatego jest mu przykro. Powiedział, że przebywając między takimi ludźmi sam się taki stanę. Wtedy stanowczo zaprzeczyłem. On miał jednak rację, a parę tygodni czy miesięcy później byłem zanurzony po uszy w graniu. Nie było dnia żebym nie siedział na maszynach, najczęściej jak już wszyscy się rozeszli. Byliśmy otwarci dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale powiedzmy po dwudziestej trzeciej w tygodniu i po pierwszej w nocy w weekendy było już pusto. To były moje sesje, moja faza. Później trochę się to zacierało i bywało, że pozwoliłem sobie wrzucić do automatu nawet przy ”klientach”. Po prostu nie mogłem się doczekać kolejnego strzału dopaminy. Kolejnej rozgrywki, dreszczyku emocji. Chciałem znów z nadzieją liczyć na dużą wygraną. Wyobrażałem sobie, że jestem w stanie rozbić bank i odmienić życie. Serio tak myślałem, chociaż maszyny miały swoje limity. Poza tym wiadomo jak naiwne było takie podejście. Jaką sieczkę musiałem mieć w głowie żeby tak się łudzić?
Zachowania niektórych faktycznie zryły mi banię. Był przykładowo koleś, który na co dzień handlował odzieżą na bazarze. Operował sporą gotówką i regularnie do nas zaglądał. Donosiłem mu kolejne piwa, a on odchodził od maszyny jedynie żeby sikać. Poza tym totalna hipnoza, wpatrzony jak zaczarowany na te skakające wzorki. Można było do niego mówić, ale odpowiedzi już nie uświadczyłeś lub ze sporym opóźnieniem. Myślałem sobie wtedy, że gość ostro wcięty. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, jak mocno. Miał kobietę i świeżo narodzone dziecko. Ona przychodziła od czasu do czasu za nim. Jeśli drzwi były uchylone to po prostu wchodziła, ale często były zamknięte na klucz więc najpierw pukała, a później waliła pięściami. Mówił mi żeby nie otwierać. Mało powiedzieć że miał kryminalną przeszłość z odsiadką na koncie, żeby zrozumieć moje posłuszeństwo. Był też wyraźnie większy i silniejszy. Zwyczajnie bałem się typa który w moich oczach był nieobliczalny. Zawsze miałem obawy przebywać w pobliżu osób, które zdawały się roztaczać wokół siebie złowrogą aurę. Czułem się w takich sytuacjach non stop zagrożony potencjalnym atakiem. Nigdy nie wiadomo czy takiemu coś nie odwali i nie rzuci się na ciebie z pięściami. Raz w środku nocy przyszło kilku kolesi których nigdy wcześniej nie widziałem. Czterech było spokojnych, ale jeden miał problem kiedy nie miałem wystarczająco pieniędzy na wypłatę wygranej. Co miałem to dostał, a na resztę wypisałem kwit i powiedziałem żeby przyszedł odebrać następnego dnia. To były patowe sytuacje, rzadko do nich dochodziło ale jednak się zdarzały. Byłem wtedy wystawiony na ostrzał bo wiadomo, że jak ktoś wrzucił powiedzmy cztery stówki i wygrał osiem, to chciał dostać od razu całość. A ja mu wtedy z tekstem, że póki co dostanie połowę. Czyli to co wrzucił, a na faktyczny profit musi sobie poczekać. Na pewno po to przyszedł tutaj, prawda? Ehh, tak to działało niestety. Szef przyjeżdżał średnio raz w tygodniu żeby nas ”doładować” gotówką. Czasami nawet jak dostał telefon z prośbą żeby się określił, to niekoniecznie śpieszyło mu się z przyjechaniem.
Wróćmy do zahipnotyzowanego handlarza ciuchami. Jeśli jego partnerce udało się dostać do środka to zaczynał się standardowy rytuał. Najpierw prosiła, grzecznie i ładnie. Ciepło i czule. Kiedy to nie działało, czyli zawsze, przechodziła do wjeżdżania mu na ambicje. Następnie odgrażała się odejściem i zabraniem dziecka. Niestety owy petent był w takim stanie podczas jej monologów, że nawet nie zaszczycił ją spojrzeniem. Liczyła się tylko gra.