…która nas łączy
Tak niedługa, a przypisana wieczności,
naszych ciał, marzeń, planów.
W myśli nieśmiałej początku,
doprowadzonej do wrzenia,
poznała, polubiła,
odkryła przeznaczenie.
Poddana ewolucji
na obu stronach życia,
płynie w aortach codziennie
ze zmiennym nastrojów ciśnieniem,
lejąc znienacka po uszy
i kapiąc powoli czasem,
krąży w zamkniętych obiegach
złączonych wspólnym porankiem,
uściskiem piersi wieczornym,
spojrzeniem wielu znaczeń.
Nie daje spać spragnionym,
usypia spokojem, poczuciem
bezpiecznej obecności
nienaruszalnych wzruszeń.
Kipi szumem w ciszy
a ciszą w gwarze okolic.
Daje, na nic nie licząc,
liczy splot naszych dłoni,
mieniące spojrzenia własne.
Co chwilę, kątem oka,
zabiera dwa oddechy
by wracać nimi do życia
ideały człowieka.
Anioł
Podobno każdy ma swego…
po moim zostało mi pióro.
Piszę nim swe pragnienia,
głaszczę stęsknione wargi.
Trzymam je w sekrecie,
tulę do piersi czasem,
nieraz na nie zerknę,
i tylko myślę stale…
o tym co niedopowiedziane…
co zostało wyrwane…
…ze skrzydła mojego Anioła.
Bóg się rodzi…
Bóg się rodzi, umiera człowiek…
Wokoło słychać kolędników,
ogrody mrugają lampkami w przechodniów,
cieszyć się każą nocą wigilii.
A wyłączone szpitalne ściany,
zaległy norą dla przeczekania,
leją na głowy wzrok ponury,
toczą odgłosy umierania….
Zapach starości, schyłku życia,
wżarł się na stałe w stropy sali,
gęste powietrze nie do popicia,
obraz nad którym łza się pali.
Wąski korytarz z pożółkłym światłem
to nie jest gwiazda betlejemska,
przy żłobie nie ma świętej matki,
lecz znieczulona twarz kobieca
swe purpurowe ze złości lico
maskuje cedząc słodkie słowa,
we włosach symbol ma pokory,
daleka jej do świętej głowa.
Rodzinnie, ciepło, Bóg się rodzi
a tam samotnie umiera człowiek,
czeka na bliskich by go zabrali
i rezygnuje — nikt nie nadchodzi,
kolejny krzyżyk na karcie zmarłych.
Spazmy świąteczne zamiast kolędy,
jak się dziś cieszyć z nowego życia
gdy właśnie uszło tuż nad ranem stare,
zmęczone i bez okrycia.
Bóg się narodził i odszedł człowiek,
i jakoś nie czuć wielkiej radości,
raczej dziś dzień jest bardzo ponury,
na wskroś dręczący i bezlitosny.
Co mogło…
Początek wszystkiego i…. koniec.
Koniec tego co mogło … a nie było,
chwili która właśnie mija,
spojrzeń które już nigdy tak samo
nie wnikną i nie rozmyją ciepło,
drżąco, cicho… na szyi.
Z pod listka skazanej na przepaść,
tęsknoty co rośnie na skale,
zerkam nieśmiało w Twój uśmiech,
uśmiecham się,
mówić dalej?
Łapczywie trącam obrazki,
zdjęcia pamięci własnej,
poukładane niedawno
na półce w pierwszym regale
wspomnienia…
Będą tam zawsze.
Początek Nasz i koniec spotkały się na starcie.
Dama
Poznałem Damę…
Kobietę o wyraźnym, przejrzystym spojrzeniu,
przenikało mnie.
Czułe na każdy, najsłabszy podmuch wiatru.
Jej oczy biły ciepłem, wypływała z nich czysta radość życia.
Głosem pełnym i szczerym,
nie pozbawionym sylab dyplomacji, kobiecej kokieterii,
bawiła i rodziła uśmiech na mojej i nie tylko, twarzy,
przez cały długi wieczór.
Wprost po wizycie w salonie kobiecych potrzeb,
owiana zapachem paryskich perfum, które łączyły się z wonią
kropli wykwintnego koniaku w jej kieliszku,
pogłębiała mój zachwyt i zdumienie nad sobą
z każdą kolejną, niedopowiedzianą historią jej biografii.
Dziewięćdziesięcio dwuletnia, piękna młoda Dama,
ciotka mojej ukochanej, niesamowity człowiek.
Dobry dzień
To był dobry dzień.
Czuje to w kościach, w widzenia ostrości.
Zupa pyrkoce za plecami,
zaraz ją podam mej ukochanej,
przyprawie ją tylko szczyptą M.
To dobry był dzień.
Smakował wytrawnie, jak gorzki porter,
teraz spokojnie mogę go skończyć,
lecz zanim…, łyczka na dobry sen.
Nie mogę przestać go sączyć.
To dobry był dzień.
Ziewając, czeszę włosy palcami,
noc śle wiadomość głowie z oddali
w płucach mam tlen,
na ustach śpiew.
To dobry był dzień.
Muszę go zaraz wyłączyć
bo może jutro lepszy, kto wie…
choć trudno mi w to uwierzyć,
bo jest jak sen.
To był naprawdę dobry dzień.
Duszności
Nie mogę zasnąć…
Kołacze mi się między uszami,
w noc duszną upiornie aż do granic…, myśl o Tobie.
O nas… choć nigdy takich nie było,
o tym co nie istniało, co mogło,
a co się rozmyło.
Gdy ukradkiem w noc, co tajemnicą,
biegałem na skraj lasu po życie.
I oddychałem Twą piersią, Twymi ustami,
dotykałem rozkoszy nie swymi palcami,
napięte wargi spinałem
łapczywie i niedojrzale
z ich przeznaczeniem, nagrodą,
ich pożywieniem…
Twym ciałem.
Gdy raz rozmowę przegryzły
usta siebie spragnione,
nie chcące zahamować,
dzikie, nie poskromione,
gdy wraz z wargami przyległy
włosy, palce i brzuchy,
tańcząc w amoku i ciszy,
ruszając się w bezruchu…
płynąłem….
Fala
Wychodzę na prostą,
zaczynam na nowo uśmiechać,
myśli przepełnia optymizm.
I nagle zakręt,
drzewo na drodze wyrosło,
tama co każe wodzie przestać płynąć.
Historia się chyba powtarza,
a mogła by przystać na dłużej na tym uśmiechu.
Nie gonić kota powtórnie
co czarną jeży skórę
a mnie za wszystko nie karać.
Sinus- na fali, cosinus- czuwanie.
Dla niewiadomej wśród reszty tłumu,
dla statystycznej wartości,
anonimowej jednostki,
życie układa równanie.
Falsity
Closed with his weakness in hand,
weighing feelings and meanings,
when the world turned its back again,
without understanding…
With silent scream on his lips
and loud whisper of complains,