E-book
28.35
drukowana A5
39.15
Płomienne Noce

Bezpłatny fragment - Płomienne Noce


Objętość:
46 str.
ISBN:
978-83-8414-583-8
E-book
za 28.35
drukowana A5
za 39.15

Zimowe światło wpadało przez wysokie okna penthouse’u, spowijając marmurową posadzkę w migocące refleksy. Ona stała przy balustradzie, odziana tylko w cienką koszulę nocną koloru gołębiej szarości, która odsłaniała ramię i część pleców, pozostawiając wyobraźnię w zawieszeniu. W jej spojrzeniu malowało się napięcie – niepewna, a jednocześnie nieodparcie przyciągająca. Każdy krok, który stawiała, był jak delikatne muśnięcie pędzla po płótnie, gotowe namalować nową historię zmysłowego uwiedzenia.


On wszedł lekkim krokiem, w cylindrycznym cieniu eleganckiego garnituru. Jego spojrzenie ostro zazębiało się z jej oczywistością – nie przebiegał ocen, nie szukał winy. Tylko pragnienie. Zatrzymał się metr za nią, w oddechu, który mieszał się z zapachem świeżo zmielonej kawy, którą przygotowali wcześniej. Bez słowa uniósł dłoń, by unaocznić jej drżenie palców. Przesunął opuszki tak, jakby sprawdzał, czy realnie jest częścią jego świata. Gdy dotknął skóry nadgarstka, zadrżała łagodnie, jak liść na wietrze.


“Anna,” wymówił cicho, a imię zdawało się brzmieć jak ciepły szelest jedwabnych prześcieradeł. Nigdy wcześniej nie słyszała, by jej nazwisko zabrzmiało tak nęcąco. Obróciła się powoli, odsłaniając płomienne spojrzenie, które w jego oczach rozpalało ogień. Między nimi nie było nic prócz mrocznej ciszy, w której rodziło się pragnienie, intensywne i nieokiełznane.


“Marcin,” odpowiedziała, a wibracja jej głosu brzmiała jak obietnica. Nie zamierzała pytać, dokąd to wszystko zmierza; pozwalała, by napięcie rosło niczym roślina zdziczała, wolna i dzika. Gdy jego dłoń przesunęła się po jej talii, poczuła chłód szlachetnego materiału nocy, który wokół nich narastał. Nieco zadrżała, ale nie odsunęła się – raczej przybliżyła, jakby potrzebowała poddać się temu, co miało nadejść.


Skinął głową i ostrożnie wsunął jedną dłoń pod koszulę, odkrywając skórę jej dolnej części pleców. Dotyk był delikatny, a jednocześnie przeszywający – jakby muśnięcie skrzydeł motyla, ale każdy centymetr niósł ze sobą intensywną falę ciepła. Jej oddech przyspieszył, a spojrzenie utkwiło w jego ustach. Marcin skupił się na jej reakcjach, na każdym drgnięciu mięśni, na każdym drżeniu warg. To była gra zmysłów, w której nie chodziło o pośpiech, lecz o każdy gest, każde milczenie.


Przesunął się o krok bliżej, aż ich torsy niemal się zetknęły. Ona wciągnęła powietrze, czując jego zapach – coś pomiędzy skórą a tytoniowym aromatem perfum. Odsunął koszulę wyżej, aż materiał spłynął na jej biodra, a błękitny materiał koszuli mężczyzny zaczął przecierać jej skórę. Uczucie było jednocześnie chłodne i palące – jak pierwszy śnieg na nagiej ziemi. Kiedy skóra Anna stykała się z tkaniną, każda fala ciepła rozchodziła się po jej ciele.


Mężczyzna schylił się i pocałował kark – czule, ale z determinacją. Język musnął mięśnie, wywołując w niej natychmiastowe napięcie. W jednej chwili potrafił rozpalić ogień, który potem płynął przez nią niczym lawa. Jego usta wędrowały po jej skórze, pozostawiając po sobie wilgotny ślad. Każde pociągnięcie sprawiało, że jej plecy się łukowały, a dłonie zaciskały na balustradzie. Bez słowa przyzwoliła, by kierował nią jak marionetkę – prowadził przez kolejne poziomy rozkoszy, czule i stanowczo.


Stanęła wreszcie, pozwalając mu zdjąć ją z tego podestu, na którym stała, i przenieść w stronę wielkiego łoża, zdobionego jedwabiem w kolorze purpury. Zsunął ostatnie resztki koszuli, odsłaniając muskularne plecy i ramię. Podzimiał światło padało na jego skórę, nadając jej złocisty odcień. Jego ciało było silne, a jednocześnie zmysłowe – idealna równowaga mięśni i miękkości uczucia, które kryło się w jego dotyku.


Ułożył ją powoli na lodowatym jedwabiu, który natychmiast ogrzał się od jej ciała. Ubrany jeszcze w spodnie garnituru, bez koszuli, czuła pulsowanie jego mięśni, gdy powoli zbliżał się do niej. Pocałował ją głęboko, zmysłowo, łaskocząc językiem każdą wargę. Anna odwzajemniała każdy ruch, czując, że każda sekunda ich pocałunku jest jak kropla w świecie nieokreślonej namiętności.


Gdy jego dłonie zawędrowały po jej biodrach, podniósł lekko jej pośladki, odsłaniając bieliznę – seksowne koronkowe majtki, których cienki materiał uwierał na granicy cierpienia i pożądania. Przeciągnął opuszkami palców po krawędzi koronki, sprawdzając opór tkaniny, a następnie delikatnie wsunął oba kciuki w koronkę, rozpinając je powoli. Gdy wreszcie materiał ustąpił, poczuła na skórze pieszczotę chłodu powietrza i natychmiastowe przyjemne mrowienie tam, gdzie więzy były najmocniejsze.


Nie spuszczał wzroku z jej oczu, gdy bezceremonialnie zajrzał dłonią pod materiał jej koszuli. Przesunął palce po linii brzucha, aż znalazł więcej półmrocznych, ukrytych miejsc, które błagały o jego dotyk. Jego palce zaczęły masować, delikatnie wyginając ciało Anny w subtelnym tańcu przyjemności. Z każdym ruchem jej oddech stawał się cięższy, a dźwięki, które wydobywała, jakby prosiły o więcej – o absolutne pochłonięcie.


Przeniósł jedną rękę na jej pierś i przycisnął opuszki palców do wnętrza, wyciskając czuły krąg sutka. Odprowadził usta do drugiego, wciągając go między wargi, sondował językiem, łaskotał obwód, zanim pozwolił mu zniknąć w głębi ust, wypuszczając przy tym powietrze w krótkim pomruku. Anna wołała cicho, czując, że jej ciało gubi wszelkie granice. Dotyk był precyzyjny, a jednocześnie dziki – jak płomień, który jednocześnie parzy i koi.


On ciągle się nie zatrzymywał: jedna dłoń wędrowała niżej, drugiej nie szczędził żadnej uwagi. Schylił się niżej, pocałował brzuch, aż doszedł do jej wnętrza ud. Jego opuszki sunęły w górę, aż znalazły miejsce, które żądało całkowitej uwagi. Skierował palce ku najczulszemu punktowi, gdzie delikatne pieszczoty powodowały w Annie drżenie od środka. Jej ciało odginęło się w łuk, a dłonie zanurkowały w koszulę mężczyzny, szukając konfrontacji z jego skórą. Mimo że nie miał jeszcze rozpiętego pasa, było jasne, że to, co wydarzy się za chwilę, nie będzie dłużej możliwe do powstrzymania.


Zanim jednak nastąpił finalny moment intymności, odsunął się zaledwie na moment. Spojrzał na nią ponownie, w ciszy, która była gęsta od pragnienia. Jej źrenice rozszerzyły się, a usta otworzyły w niemym pytaniu. Uśmiechnął się cicho i odłożył palce z powrotem na jej ciało, tym razem ostrożniej, precyzyjnie, by podsycać pragnienie, które już płonęło. Anna chwyciła za jego pasek i jednym ruchem uwolniła zapięcie spodni, pozwalając materiałowi opaść na podłogę. Jego spodnie zostały szybko usunięte, a on zbliżył się do jej bioder, ponownie dotykając jej w sposób, który sprawiał, że jej ciało nastawiało się na przyjęcie.


Ale zanim doszło do najintymniejszego zetknięcia, on przeciągnął rękę po jej udzie, a potem w górę, pod koszulę, aż do delikatnej linii jej biustu. Przeciągnął paznokciami po miękkiej skórze, uprzedzając każdą sekundę, jakby budował kulminacyjne napięcie. Anna zadrżała, a jej oddech zamienił się w ciągłe, stłumione westchnienia. W tym momencie mężczyzna oderwał się na chwilę od jej ust i powiedział z niskim szeptem:

— Chcę, żebyś mówiła, czego pragniesz.


Ona nadal belała w półmroku namiętności, ale zaniosło ją szeptem:

— Chcę poczuć cię całkowicie…

Słowa były wypowiedziane z taką szczerością, że on ponownie nachylił się, przynosząc jej całkowite ukojenie. Ich ciała złączyły się bez pośpiechu, w idealnym, dopasowanym geście, który wypełnił przestrzeń między nimi falą ognia. Każdy ruch był wyważony — raz głęboki i pewny, raz płytki i drżący — jakby za każdym razem odkrywali na nowo granice własnych ciał. Sensacja była tak intensywna, że ich umysły zdawały się odpływać, pozostawiając jedynie czystą, fizyczną jedność.


W miarę jak oddalali się od granicy ekstazy, pomiędzy ich ciałami zaczęły pojawiać się niewidoczne iskrzenia: drżenie mięśni, przerywany oddech, ciche jęki. Wkrótce ich ruchy zsynchronizowały się w jedną, rozpędzoną melodię, która niosła ich coraz bliżej punktu kulminacyjnego. Wtedy Marcin pochylił głowę i pocałował jej łopatkę, jakby chciał utrwalić każdą sekundę, zanim nadejdzie moment wybuchu.


Kiedy dotarli do kresu namiętności, ich ciała zamarły na chwilę w klinczu, a potem nastąpił finałowy dreszcz — fala rozkoszy tak intensywna, że zdawała się trwać wieczność. Anna wydała z siebie głośny, nieco zaskoczony dźwięk, jej palce zacisnęły się w karku mężczyzny, a łóżko zadrżało pod ich ciężarem. On poczekał, aż pulsowanie w jej wnętrzu osłabnie, zanim powtórzył jeszcze raz ten rytuał, powoli kierując ich zmysły ku ostatecznemu uwolnieniu. Wreszcie oboje odlecieli zanurzeni w oceanie przyjemności, z ciałami zsuniętymi w euforyczną ciszę.


Leżeli obok siebie, niezdolni do wypowiedzenia nawet słowa, a jedynie słyszeli własne przyspieszone oddechy. Anna czuła dłoń Marcina delikatnie przemieszczającą się po jej plecach, masując mięśnie, które jeszcze niedawno drżały. Gdy spojrzeli na siebie, w ich oczach malowało się blask – blask intymnej więzi, którą właśnie sobie podarowali. Było w tej chwili coś więcej niż tylko fizyczne spotkanie: odnaleźli przestrzeń, w której wolno było im dać upust najgłębszym pragnieniom, bez wstydu i zahamowań.


Marcin uniósł się na jednym łokciu i przysunął bliżej. Jego usta znalazły jej szyję, a potem wargami polizał wargę, niczym malarz dopieszczający najmniejszy detal arcydzieła. Anna zamknęła oczy i poczuła, że jej ciało nadal jest ogarnięte ciepłem, jakby dotyk Marcina rozgrzał ją do czerwoności. W tej chwili ich oddechy powoli się uspokajały, a napięcie osiadało, pozostawiając jedynie słodkie popioły rozkoszy.


Milczeli jeszcze przez dłuższą chwilę, pozwalając, by cisza między nimi mówiła więcej niż słowa. Gdy wreszcie Anna przemówiła, jej głos brzmiał miękko:

— Chcę, żeby ta noc nigdy się nie skończyła.


– Ja też – odpowiedział cicho Marcin, całując ją lekko w czoło. – Ale wiem, że jutro znów będziemy musieli wrócić do rzeczywistości.


Ona przewróciła się twarzą w stronę jego torsu i wplotła palce we włosy mężczyzny, jeszcze raz pozwalając mu poczuć swoją bliskość. Jego dłoń wędrowała po jej plecach niczym piórko, a w jego spojrzeniu wciąż tliła się namiętność, choć przygaszona lekkim smutkiem. Anna spojrzała w jego oczy i uśmiechnęła się, wiedząc, że dla nich to dopiero początek.


Noc dobiegła końca, a ich ciała złączyły się w ostatnim pocałunku – cichym, obietnicą powrotu do świata, w którym każdy dzień będzie zaproszeniem do odkrywania własnej cielesności. Pozostali w ramionach, słysząc, jak pierwsze promienie poranka wkradają się do wnętrza pomieszczenia, obiecując nowe spotkanie pełne jeszcze intensywniejszej rozkoszy.


I tak, w ciszy o poranku, zaczęła się ich wspólna podróż — pełna ognia, pragnienia i niekończącej się namiętności.Anna obudziła się z cichym zawilgoconym westchnieniem, a światło poranka delikatnie oświetlało jej twarz. Marcin leżał obok, wciąż zanurzony w półśnie, jego ręka spoczywała na jej talii, a palce powoli wędrowały w górę i w dół, w subtelnym rytmie, który wciąż budził w niej przyjemne dreszcze. Przymknęła oczy i pozwoliła, by wspomnienie poprzedniej nocy wypełniło każdy zakamarek jej myśli. Ciało wciąż pulsowało od fali rozkoszy, a jej skóra była ciepła, niemal gorąca, jakby rozgrzana ogniem namiętności.


Gdy Marcin w końcu otworzył powieki, spojrzał na nią z łagodną czułością. Uśmiechnął się, odkrywając delikatną krzywiznę warg, i pochwycił jej usta w miękki poranny całus. Anna odpowiedziała mu subtelnie, chociaż w każdym jej geście pobrzmiewało napięcie — pożądanie pragnęło wybuchnąć na nowo.


— Dzień dobry — wyszeptał Marcin, gdy oderwał się nieznacznie, tak by ich nosy się zetknęły. Jego głos był jeszcze osnuty półsennością, ale wciąż brzmiał namiętnie.


— Dzień dobry — odparła Anna, głaszcząc go po policzku. — Czy to marzenie, czy nadal śnimy?


Marcin objął ją lekko, a ich ciała zsunęły się w jedną, miękką pozę. Jego skóra przytulała się do jej pleców, a wargi znów znalazły drogę do jej szyi. Anna przymknęła oczy, pozwalając mu odnaleźć punkty, które wciąż były niezwykle wrażliwe. Jego palce przesunęły się w dół ku materiałowi jej letniej koszuli nocnej, jakby badając, czy to, co było wczoraj, nie było tylko ułudą.


— Nie śnisz — odezwał się cicho. — Ale obiecuję, że jeśli będziesz wytrzymała, to znowu wsadzę cię w ramiona tak, żebyś nie chciała już więcej spać.


Anna roześmiała się cicho, przeciągając się na łóżku, i odsunęła od siebie koszulę, odsłaniając nagie ciało. Marcin objął ją całym sobą i przycisnął do siebie, sprawiając, że przez jej umysł przeszło kolejne wyrzucenie elektronów pragnienia. Ich oddechy zaczęły przyspieszać, lecz nim pozwolili sobie na dalsze pieszczoty, musieli wstać i zmierzyć się z codziennością.


---


Po kąpieli oboje zeszli do przestronnej kuchni, gdzie na marmurowym blacie czekały świeżo parzone cappuccino oraz owoce ułożone w misie. Anna wciąż odczuwała delikatne mrowienie — wystarczyło, że skok wodny opuścił jej ciało, a wspomnienie Marcina znów dawało o sobie znać.


— Jesteś głodna? — zapytał, nalewając jej filiżankę kawy. Jego ręce były pewne, a zarazem delikatne, gdy podawał jej filiżankę.


— Trochę — przyznała, łykając gorący płyn. — Ale wciąż myślę, jak to było, gdy mnie dotykałeś.


Marcin uśmiechnął się z satysfakcją. Jego spojrzenie wędrowało między jej twarzą a odsłoniętym dekoltem. Wiedział, że jedna noc to za mało, by należycie zaspokoić ich wzajemne pragnienie.


— W porządku. Dziś mam trochę czasu — powiedział powoli. — Moglibyśmy spędzić dzień razem, jeśli chcesz.


Anna skinęła głową, a w jej oczach pojawił się błysk. Podniosła się i podeszła do niego, lekko oplatając jego szyję ramionami.


— Chcę więcej — przyznała szeptem, dotykając wargami jego wargi.


Marcin objął ją mocniej i pocałował, a ich oddechy złączyły się w jeden, przyspieszony rytm. Zanim dotarli do kolejnych pieszczot, oboje usiedli przy stole, by cieszyć się śniadaniem. Jednak nawet łyk kawy nie mógł wyciszyć dźwięków ich pragnienia, które cicho rozbrzmiewały w obu sercach.


---


Popołudnie minęło na wspólnym spacerze po nadbrzeżu Wisły. Odległość nie tylko sprawiała, że ich ciała rozdzielały się na chwilę, ale też dawała czas, by umysł odpłynął do miejsc, gdzie pieszczoty miały wrócić. Słońce ogrzewało kamienisty brzeg, a wiatr rozwiewał włosy Anny, gdy trzymała się Marcin za rękę. Co rusz czuła pod palcami jego dłoń — silną, zdecydowaną, lecz jednocześnie czułą.


Gdy usiedli na drewnianym pomoście, ona przychyliła się do niego, opierając głowę na jego ramieniu. Marcin obeszukał wzrokiem spokojną taflę rzeki, ale jego myśli były gdzie indziej: krążył w nich obraz jej ciała w świetle nocy.


— Myślałem o tym, by zabrać cię dziś wieczorem do mojego sekretnego miejsca — zaczął cicho. — Jest tam stara, zrujnowana weranda, ukryta w ogrodzie różanym. Nikt tam nie bywa od lat. Wieczorem, przy blasku księżyca, mogłoby być… wyjątkowo.


Anna spojrzała na niego, jej oczy nabrały blasku. Wyobraziła sobie różane krzewy, ich ciepły zapach oraz blask księżyca oświetlający jej skórę. Wprost poczuła, jak w jej wnętrzu znów rodzi się niepokój – tym razem ekscytacja połączona z nutą tajemnicy.


— Chcę tam być — odpowiedziała. — Ale obiecaj, że niczego nie przesadzisz.


Marcin uśmiechnął się tajemniczo.


— Obiecuję, że będzie to miejsce, gdzie zapomnimy o wszystkim innym — odpowiedział, obejmując ją w pasie. — Zaufaj mi.


---


Gdy zapadł wieczór, Anna odnalazła w szafie zwiewną sukienkę z cienkiej satyny w kolorze burgundu. Materiał przylegał do jej ciała niczym druga skóra, podkreślając krągłości bioder i dekolt. Ubrała delikatne sandałki na wysokim obcasie i uchyliła włosy tak, by opadały swobodnie na ramiona. Jej usta były muśnięte czerwonym błyszczykiem, a oczy podkreśliła lekko przydymionym cieniem. Gdy zeszła po schodach, Marcin spojrzał na nią z najwyższym zainteresowaniem, niemal jak artysta przed swoim dziełem.


— Wyglądasz olśniewająco — powiedział, przyciągając ją do siebie w krótkim pocałunku, który zostawił na jej ustach elektryzujące ciepło.


— Nie mogę się doczekać, by dać się ponieść magii tej nocy — wyszeptała, gdy szli w stronę samochodu.


Droga do ukrytej werandy wiodła przez wąskie, dróżki porośnięte różanymi pnączami. Kwiaty w nocy otwierały płatki, wydzielając słodki zapach, który unosił się nad nimi niczym tajemny szept. Marcin zatrzymał samochód na niewielkim parkingu, a oboje wsiedli do ogrodu. Latarnie wiszące wysoko na słupach rzucały delikatne światło na starą werandę – zniszczoną, lecz wciąż piękną w swojej surowej postaci. Drewniane kolumny były omszałe, a fragmenty powyrywanych desek odsłaniały zacienione kąty. Mimo to widać było, że kiedyś to miejsce tętniło życiem – teraz zaś stało się oazą tajemnicy.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 28.35
drukowana A5
za 39.15