E-book
29.93
drukowana A5
64.16
Płomień nie rzuca cienia

Bezpłatny fragment - Płomień nie rzuca cienia


Objętość:
322 str.
ISBN:
978-83-8431-845-4
E-book
za 29.93
drukowana A5
za 64.16

1.Młyn

Doktorze! Szybko! — wrzasnął, młody syn młynarza prawie wyłamując drzwi od gabinetu. -Coś stało się mojej mamie. Nie może wstać! Przerażony, biały jak ściana chłopiec szarpał Jima za rękaw marynarki. Wytrącając mu przy tym jeden z preparatów, nad którymi właśnie pracował. — Proszę — krzyknął ponownie tuż nad uchem Jima, próbując ponaglić skupionego lekarza. Ten zaś westchnął jedynie i wypuścił powietrze z płuc, by uwolnić się choć trochę z negatywnych emocji, jakie narosły w nim w chwili, gdy młodziak, ciągnąc go za rękę, wylał mieszankę, nad którą spędził cały ranek. Leczenie ludzi, a zdarzało się, że i zwierząt było dla niego nudnym obowiązkiem. Jako młody lekarz był prawdziwie oddany pacjentom i z troską się nimi zajmował. Jednak po latach pracy przy porodach, złamaniach, ranach różnego rodzaju i innych powtarzających się ciągle schorzeniach stał się obojętny na ludzi i ich cierpienie. Uważał, że większość pacjentów, która do niego trafia sama jest sobie winna. Często mawiał sam do siebie „Żyję z głupoty innych”. Reszta przypadków po prostu mu spowszedniała. To, co kiedyś go fascynowało, teraz wywołuje w nim zmęczenie i niechęć. Jedyną rzeczą dającą mu nieustannie chęć życia było przeprowadzanie eksperymentów. Całymi dniami rozczłonkowywał martwe zwierzęta, szukając anomalii, nowych chorób czy pasożytów. Jako lekarz miał też możliwość pracować w ten sposób na martwych skazańcach. Żywym wstawiał protezy kończyn i zębów, a co jakiś czas trafiało mu się coś nietypowego jak za duży nos, który jakaś zamożna kobieta chciała zmniejszyć, czy odstające uszy u wdowca szukającego młodej żony.

— Gdzie jest twoja matka? — W domu. Odpowiedź mało nie zemdliła Jima. Bez słowa wstał i patrzył na młodziaka w nadziei, że ten sam wywnioskuje, dlaczego obaj stoją bezczynnie. Mijały sekundy całkowitej ciszy, a jajecznica, którą Jim zjadł na śniadanie coraz bardziej chciała wydostać się przez gardło lekarza. — Nic z tego nie będzie- pomyślał, zakrywając dłonią usta. Rozczarowany zrezygnował z dalszego oczekiwania. — Podaj mi adres lub prowadź do twojej matki chłopcze. — Jest w naszym domu, w młynie Molitor, proszę pana! — Dobrze, ale dużo za późno i niesamodzielnie. — Co, nie rozumiem? — Wiem — odparł Jim, a po chwili wpatrywania się w chłopca dodał. — Chodźmy.

Jim wyciągnął z szafy swoją torbę i ruszył za chłopcem, spoglądając poirytowany jeszcze raz w kierunku przerwanej pracy. Nie miał w zwyczaju pytać w takich sytuacjach -co się stało? -jak do tego doszło? Nie zadawał żadnych pytań, które w tych okolicznościach zadałby każdy. Kierowany doświadczeniem wiedział, że nie dowie się niczego przydatnego, a tylko spowolni dotarcie do chorej kobiety.

Jim mieszkał w Hekatomb od urodzenia i znał miasto doskonale. Najkrótsza droga do domu młynarza prowadziła przez ulicę Pokutną, gdzie kary odbywali wszelakiej maści przestępcy. Przywiązani do pręgierza, powieszeni głową w dół, zakuci w dyby i co tylko jeszcze nowego wymyślił dla nich sędzia miejski. Jim unikał chodzenia tamtędy jak ognia, nie lubił bowiem patrzeć na tych wszystkich wyjących z bólu ludzi. Miał co prawda bardzo mało wyrozumiałości i empatii dla swoich pacjentów, ale to było zupełnie coś innego. To było po prostu nie ludzkie, przez jakie męki przechodzili ci wszyscy ludzie, a było ich tam wielu, dziesiątki. Niektórzy skazani na kilka godzin, inni zaś na całe tygodnie. Wystawianie ludzkiego cierpienia na pokaz jako środek wychowawczy dla reszty mieszkańców i przybyszów z innych miast to w mniemaniu Jima demoralizująca i barbarzyńska metoda. Inni ludzie zaś schodzili się z całego miasta by, popatrzeć jak przykręcają głowę nowego pokutnika do specjalnej obręczy tak by musiał stać wyprostowany przez cały czasy. Ulica pełna była gapiów śmiejących się ze skazanych, czasami rzucali w nich kamieniami, czasami zgniłym jedzeniem. Zdarzali się też ludzie, którzy chcieli pomóc, ci jednak byli szybko usuwani przez strażników. Jedną z takich osób była żona młynarza, wielokrotnie wyprowadzana z ulicy za podawanie więźniom wody i płukanie ich ran. Jednakże zawsze odbywało się to z zachowaniem do niej szacunku. Kobieta była dobrze znana w mieście ze swojej dobroci dla innych ludzi. Głodni zawsze mogli liczyć na kawałek chleba i kubek mleka. Dla pukających do jej domu dzieci trzymała słodkie wypieki i pitny miód. Młyn stanowił na tyle dobre źródło utrzymania, że mogła sobie na to pozwolić. Wraz z mężem praktycznie od zera wiele lat temu ruszali ze swoim interesem. A odkąd zaczęło im się dobrze powodzić, a było to raptem kilka lat temu, przestała bać się następnego dnia. Dzieciństwo natomiast nie pozwoliło jej zapomnieć o ludziach, którzy takiego przywileju nie posiadają. Pochodziła z biednej rodziny, często chodziła głodna. Poznała też fizyczny ból, dzięki ojcu, który pijackie awantury z gospody przenosił do domu. Jako mała dziewczynka wraz z rodzeństwem chowała się za domem, słysząc głośno pokrzykującego „papcia”. Tak kazał na siebie mówić jej ojciec. Obrywało się każdemu z rodzeństwa, ale jej, jako że była najstarsza najbardziej. Zostawiona w sieni stara zabawka, zapalona świeczka w oknie, wszystko mogło być pretekstem, by dostać rózgą. Ze względu na trudne wspomnienia jedynymi ludźmi, którym odmawiała pomocy byli skazani za jakiekolwiek znęcanie się na dziećmi. Doskonale wiedziała, którzy to więźniowie. Chodziła bowiem na każde publiczne wykonywanie zasądzonej kary, którą poprzedzało wystąpienie na ambonie urzędnika miejskiego, zwanego krzykałą. Z racji tego, że musiał przekrzykiwać podekscytowany tłum gapiów. Przedstawiał on sprawcę wraz z powodem jego pokuty. Choć jej ojciec zginął podczas jednej z bijatyk, gdy była jeszcze nastolatką. Trauma pozostała w niej po dziś dzień.

Jim biegł za chłopcem po kamiennej ulicy, starając się nie wdepnąć w płynącą wszędzie mieszaninie krwi, moczu, wymiotów, zepsutego jedzenia i odchodów, których na ulicy Pokutnej nigdy nie brakowało. Jego zmierzwione ciemne włosy podskakiwały z każdym krokiem. Choć miał już prawie 37 lat na karku i kilka siwych włosów, dotrzymywał młokosowi kroku. Gdy dobiegli do polnej drogi prowadzącej prosto nad rzekę, przy której stał młyn znacząco zwolnili tempo. Gęste jesienne błoto utrudniało każdy krok, a sznur powozów czekających na zapisy do młyna jeszcze bardziej utrudnił im zadanie. Kolejki były tam zawsze w poniedziałek od godziny 2 w nocy, kiedy to młyn otwierał zapisy na następne 6 dni, do późnego wieczora. Choć była już godzina 18 i czekających chłopów powinno zostać najwyżej kilku dalej było tłoczno, aż po same skrzyżowanie gdzie zaczynały się wybrukowane ulice. -Co oni tam do cholery robią, robota czeka — wściekłym głosem zastanawiał się jeden. -W dupie nas mają, masz czekać aż jaśnie państwo wezwie — dodał, śmiejąc się szyderczo inny. -Jeszcze nie wiedzą, nie dobrze — pomyślał Jim. Wiedział bowiem, że osobą, która dokonuje zapisów jest żona młynarza. A ich wozy zablokują dojazd woźnicy ze szpitala, jeśli będzie potrzeba szybkiego zabrania tam chorej kobiety. -Natychmiast zabierzcie wozy z drogi, zapisy skończone — krzyczał, mijając kolejnych oczekujących. -Co to znaczy skończone, ja muszę zmielić zboże dla świń — wrzasnął niski, krępy facet, zastawiając Jimowi drogę. — Jestem miejskim lekarzem, proszę zejść mi z drogi. Awanturnik zignorował polecenie. -A co ma lekarz do zapisów? Jim rzucił wściekłe spojrzenia na prowodyra. -Za utrudnianie służby lekarzowi miejskiemu, grozi sąd miejski. Jeśli nie zejdziesz mi z drogi jutro cię powieszą. Straż miejska zaraz tu będzie. O ile na słowa Jima o tym, że jest lekarzem nie zareagował prawie nikt. O tyle wzmianka o zbliżającej się straży miejskiej wywołała istny popłoch wśród zebranych chłopów. Konie zaczęły zawracać. Spiesząc się uderzali jeden o drugiego uszkadzając swoje wozy. Co w normalnej sytuacji skończyłoby się na awanturze i żądaniu zadośćuczynienia za szkody. Jednak widmo spotkania, ze strażnikami skutecznie zapobiegało ewentualnym roszczeniom.

— Prościej się nie da. — Jim uśmiechnął się pod nosem. Zwykła bujda wymyślona, by pozbyć się natręta. Wiedział, że żaden z nich nie zna prawa obowiązującego w tym mieście, a tym bardziej przywilejów lekarzy. — Naprawdę jedzie tu straż doktorze? Jim kolejny raz poczuł w gardle smażone jajka. — A pamiętasz, żebyśmy, wstąpili na komendę lub zaczepili jakiegoś spotkanego po drodze strażnika by tu przybył za nami? — Eee. Nie doktorze. — Szkoda, bo szczerze wolałbym w tej chwili, obawiać się o swoja pamięć, niż poznawać twoje umiejętności dedukcji chłopcze. Lepiej chodźmy dalej i proszę cię nie mów już nic. Szkoda jajecznicy. — Jajecznicy? — zdziwił się chłopak, ruszywszy za lekarzem.

Teraz gdy droga opustoszała, zamiast prychających koni i krzyczących ludzi słychać było szum rzeki oraz wiatr uderzający o drzewa. -Szybko, doktorze! — Idę przecież. Wystarczyło kilkanaście kroków by chłopach wyprzedził Jim o kilka metrów. Z jakichś powodów błotnista droga nie sprawiała mu żadnych problemów, podczas gdy Jim z trudem pokonywał kolejne metry. Cmokający odgłos wyciąganej z błota stopy towarzyszył lekarzowi przy każdym kroku. — Jakim cudem ten bezmyślny dzieciak wręcz biegnie, podczas gdy ja chyba zostanę na tej drodze na zawsze- zastanawiał się ciężko dysząc ze zmęczenia. Gdy minęli ostry zakręt przy wysokich topolach, gęsto rosnące drzewa odsłoniły szyld z napisem „Molitor”, wiszący nad bramą wjazdową do młyna. Taką nazwę nadali mu pierwsi właściciele blisko 200 lat temu. Był to wielki, zbudowany z czerwonej cegły budynek stojący na kamiennych fundamentach. Jego potężne, dębowe koła wodne prawie sięgały dachu. Do środka zaś prowadziły szerokie schody z poręczami równie masywnymi co koła. Młyn od dawna nie funkcjonował tak dobrze, jak teraz. Dzięki swojej zaradności i pracowitości obecni włodarze państwo Smoger zdołali przywrócić mu utracone znaczenie i reputację. Poprzedniego właściciela, ojca pana Smogera bardziej interesowały kobiety i tańce aniżeli dotrzymywanie podpisanych umów, czy cotygodniowe ostrzenie kamieni młyńskich. Przez co mąki nie było ani na czas, ani nie była dobrze zmielona. Za niedotrzymywanie umów i długi został w końcu skazany na śmierć przez powieszenie jakieś 10 lat temu. Od tamtej pory młynem zarządza młody pan Smoger wraz z żoną.

— Prowadź do chorej chłopcze — zawołał Jim, wciągając ciężkie z wysiłku nogi jedna za drugą na schody przed domem. Chłopak otworzył drzwi czekając, aż Jim doczłapie się do wejścia. Gdy obaj przekroczyli próg młyna chłopak prowadził go dalej aż do jednego ze spichlerzy. W środku razem z kobietą był Adam Smoger, jego matka, wdowa po starym Smogerze — Ostacja Smoger, i dwoje młodszych dzieci. -Co się stało — zapytał Jim, odsuwając na bok mężczyznę, ściskającego dłoń żony. -Nareszcie pan jest — odpowiedział tonem pełnym nadziei młynarz. Nie ruszaliśmy jej z miejsca, bo strasznie wtedy krzyczy z bólu. Podłożyłem jej pod głowę tylko zwinięte worki, żeby miała wygodniej, a mama przyniosła wodę, ale ona nie chce pić. Nic też nie mówi odkąd ją znalazłem w takim stanie jakąś godzinę temu. Chwile wcześniej z nią rozmawiałem, miała tu przyjść sprawdzić ile mąki jeszcze zmieścimy do spichlerza, nie rozumiem co się stało. Wszystko było w porządku, była uśmiechnięta i wyglądała zdrowo, normalnie. Teraz jest blada, I ciągle patrzy się na zsyp. Nie pozwala nikomu tam podejść. Próbowaliśmy, wtedy wyję jak zwierzę. Nie chce jej teraz denerwować wiec już tam nie podchodzimy. I włosy, dlaczego ma teraz siwe włosy? Gdy ją znalazłem leżącą na podłoże pomyślałem, że są ubrudzone od mąki, ale gdy starałem się strzepać pył zdałem sobie sprawę, że żadnego pyłu na nich nie ma. Jak to możliwe, że w ciągu godziny tak się zmieniła doktorze? — rzucił na Jima spojrzenie błagające o odpowiedz, jednocześnie kaszląc w bawełnianą chusteczkę.

Później się tym zajmiemy, teraz musimy ją bezpiecznie przenieść, gdzieś gdzie będzie można zapalić lampy — odparł Jim, rozglądając się wokół. W młynie nie paliło się nawet najmniejszego ognia, bo wszechobecny pył był tak wybuchowy, że zmiótłby budynek bez najmniejszego oporu. Zwłaszcza tak duży młyn, jak” Molitor”. Z wieloma spichlerzami i kołami wodnymi, a więc z ogromną ilością pyłu, musiał dbać o bezpieczeństwo. Spadające po jego wybuchy cegły zabiłyby w mieście wielu ludzi i wyrządziłyby kosztowne szkody. To, że w młynach nie używa się ognia było jasne dla każdego, kto pamiętał incydent sprzed 30 kilku lat. Jim był wtedy dzieckiem, ale nigdy nie wymazał z głowy widoku rozrywanego od środka budynku. Doskonale pamiętam co dzieje się, gdy ogień spotka się z drobnym pyłem. Proszę zawołać kogoś, kto pomoże nam ją przenieść — dodał Jim, widząc zdziwienie na twarzy Smogera.

Dwaj pracownicy młyna, pracujący na co dzień przy workowaniu urobku pomogli położyć Ekrę Smoger na drzwiach od przedsionka i zanieść ją do kuchni. Proszę zapalić więcej lamp, muszę mieć dużo światła, by dobrze postawić diagnozę — powiedział lekarz, rozpinając stalowe zapięcie swojej czarnej, skórzanej torby w kształcie pudełka. -Pani Smoger, słyszy mnie pani, muszę panią zbadać? Proszę patrzeć na mój palec. Jim wodził palcem przed nosem kobiety w tą i z powrotem, ale jej oczy nie poruszyły się choćby o milimetr. Widząc brak reakcji, zaczął przybliżać i oddalać od jej twarzy zapaloną świeczkę. Z medycznego punktu widzenia oczy ma zdrowe, źrenice reagują na światło. Brak reakcji na moje polecenia może wynikać z wielu przyczyn. Stawiam jednak na jakiś rodzaj szoku psychicznego, którego najwyraźniej doświadczyła. Świadczą o tym jej siwe włosy. Błyskawiczne siwienie zdarza się bardzo rzadko. Natomiast jest ono zawsze wynikiem silnego i powstającego nagle, strachu. Dodatkowo bladość, ledwo wyczuwalne tętno i osłabienie sugerują utratę znacznych ilości krwi. Jak to utrata krwi? Ekra nie ma przecież śladów krwi na ubraniu — wtrącił się Pan Smoger. Tak, widzę — odpowiedział lekko podirytowany Jim. — Syn odziedziczył po panu pewne cechy panie Smoger. — Dziękuję — odparł nieco zmieszany młynarz.

Utrata krwi z krwiobiegu Panie Smoger może nastąpić także wewnątrz organizmu, wtedy mówimy o krwotoku wewnętrznym. Dla funkcjonowania ludzkiego ciała nie ma znaczenia, którędy, czy też gdzie wypłynęła krew. Bez niej i tak mówi się już o zwłokach — zakończył ostentacyjnie niepotrzebną rozmowę Jim. — Mógłbym im nie tłumaczyć co robię, dlaczego i jakie to ma znaczenie. Wiem, że nic z tego nie rozumieją, ale wtedy i tak zawsze pytają o jeszcze głupsze rzeczy, eh pacjenci — pomyślał wracając do diagnozy. Kontynuując, proszę by panowie wyszli z kuchni i zamknęli za sobą drzwi, nie będą panowie już potrzebni — zwrócił się do dwóch mężczyzn, którzy pomogli ją przynieść. W kuchni został tylko Pan Smoger i jego matka. Dobrze musimy ją rozebrać muszę poszukać miejsca, gdzie doszło do krwotoku. Proszę rozciąć jej ubranie nie możemy dodatkowo jej uszkodzić ściąganiem ubrań. Starsza kobieta i mąż kobiety szybko wykonali polecenie doktora. Jim przyłożył ręce po obu stronach do żeber kobiety. Ta jęknęła z bólu. Ma połamane żebra- oznajmił. -O mój boże — lamentowała staruszka. Proszę ją obrócić delikatnie na bok, muszę zobaczyć plecy. Mąż kobiety ułożył ją na bok razem z lekarzem. Brak śladów krwotoku po obu stronach ciała. Na całej powierzchni placów obecne są natomiast bardzo liczne jakby zrobione igłą do szycia nakłucia ze skrzepłą krwią. Dobrze teraz kładziemy ją na plecy. Połamane żebra prawdopodobnie doprowadziły do krwotoku, muszę je poskładać i zatrzymać krwawienie. Pani Smoger proszę iść odpocząć będziemy pani potrzebować nad ranem — zwrócił się do staruszki Jim. Pan, Panie Smoger niech przyniesie miskę z czystą wodą, koce i spirytus, żeby odkazić igłę i narzędzia chirurgiczne. Lekarz wyjął ze swojej torby ampułkę niebieskim płynem, a zawartość wlał kobiecie do ust. Zaraz pani zaśnie, wszystko będzie dobrze.

Podczas zabiegu padło niewiele słów. Jim zajęty był składaniem żeber, a mąż kobiety pogrążony był w modlitwie I co jakiś czas na polecenie lekarze, wymieniał wodę oraz spirytus. Po kilku godzinach było po wszystkim. Na koniec muszę jeszcze zbadać czy nie ma menstruacji — oznajmił Jim. Co to jest? wybudził się z amoku mężczyzna. Krwawienie miesięczne Panie Smoger — odpowiedział lekarz z zamyśloną twarzą. Na ten moment moja praca jest skończona, idę na werandę zapalić cygaro. Proszę przenieść żonę do łóżka, pan niech idzie spać, a żoną może zająć się starsza Pani. Zostanę u państwa do jutra, żeby sprawdzać stan pacjentki, prześpię się w kuchni, na leżance, dobrze? — Tak, oczywiście — odparł wyraźnie zmęczony Smoger.

Jim siedział zamyślony w bujanym fotelu, co jakiś czas sięgając po żarzące się na popielniczce cygaro. Wtem dołączył do niego właściciel młyna. Panie doktorze, czy moja żona będzie żyć? Nie wiem — odpowiedział znów sięgając do popielniczki. Jak to? — mężczyzna z coraz bardziej podkrążonymi oczami nie krył poirytowania tą odpowiedzią. Żebra, które naprawiłem zaleczą się za jakiś czas, nie stanowią zagrożenia dla jej życia. To, co stanowi doktorze? — dopytywał już niespokojnym głosem młynarz. -Długo na tym myślałem, ale dalej nie wiem. Odkąd jestem lekarzem, a w przyszłym roku będzie to już 15 lat nie spotkałem się z czymś takim. Z jednej strony prawdopodobnie poprzez utratę krwi omdlała i uszkodziła sobie żebra. Obrażenie na plecach wskazują na upadek na jakieś niewielki bardzo liczne ostre przedmioty.Ale brak krwi na ubraniach, z oczywistych względów wyklucza taki przebieg wydarzeń, ponadto ukłucia są za małe by doszło do tak dużej utraty krwi, jak w przypadku pana żony. Myślę, że ubyła jej jakaś połowa. Nie wspominając o braku krwi w spichlerzu, gdzie ją znaleźliście. A powinno jej być mnóstwo. Z drugiej strony objawy, które omówiłem podczas badania mogą wskazywać jakąś chorobę i związany z tym krwotok wewnętrzny. Natomiast omdlenie i upadek w tej sytuacji byłoby konsekwencją wspomnianej choroby. Mogłaby to być gruźlica, choroba wrzodowa żołądka lub jeszcze jakaś inna. Zależnie, od tego, gdzie znajduje się krwotok w żołądku, płucach, czy gdziekolwiek indziej. Na koniec zbadałem jeszcze czy nie doszło do jakichś anomalii podczas menstruacji. U kobiety mogłoby dojść do obfitego krwotoku z dróg rodnych w pewnych przypadkach. Ale badanie to wykluczyło. -To, co jej się stało, na co jest chora? — znów zapytał wyraźnie zmartwionym głosem Smoger. -No właśnie — zasępił się Jim. Mam pytania, na które nie znalazłem odpowiedzi podczas operacji. Najistotniejsze z nich z jest to. Gdzie jest krew, jeśli z całą pewnością nie doszło do krwotoku wewnętrznego?

2.Dalej niż medycyna

Jim obudził się cały obolały. Leżanka w kuchni, na której miał nieprzyjemność spać była niedużych rozmiarów, a do tego wydawała mu się być wyjątkowo twarda. Kilka godzin z podkulonymi nogami sprawiły, że zesztywniały mu biodra. Gorszej od nienaturalnej pozycji doskwierało mu jedynie gorąco bijące z pieca kaflowego. Naszpikowany twardym drewnem nagrzał pomieszczenie tak bardzo, że Jim z trudem łapał oddech. Co chwila sięgając po szklankę z zimną wodą. Po jednym z denerwujących wybudzeń starał się otworzyć choćby jedno z trzech znajdujących się tam okien. Nabrzmiała i wykrzywiona od wilgoci drewniana rama nie chciała się ruszyć ani o centymetr. Wiek młyna dał o sobie znać. Choć wymieniono w nim wiele zniszczonych przez czas elementów. Odmalowany zewnętrze zdobienia, czy wymieniono zgniłe rzeźbione wykończenia w oknach to jednak same okna pozostawiono takie jak były wcześniej. Na nieszczęście Jima nie przeszkadzały najwyraźniej nikomu oprócz niego. Spokojny sen burzyły również myśli o Ekrze Smoger. Gdy tylko zamykał swoje ciemnoszare oczy, nachodził go obraz przerażonej kobiety. A zwłaszcza jej spojrzenie. Wielkie, niebieskie oczy, pełne strachu. Jako lekarz zdążył przywyknąć do widoku topielców, krwi, czy urwanych kończyn. Śmierć i związane z nią widoki nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Widział je tysiące razy. Strach u swoich pacjentów widywał równie często. Niektórzy truchleli już na sam widok lekarza, inni padali jak muchy, dopiero gdy wyciągał ze swojej torby stetoskop. Jeszcze inny uciekali na samo wspomnienie o jakimś zabiegu, choć później i tak wracali, ale już w gorszym stanie. Oczy Ekry mówiły coś innego niż po prostu „boję się”. Tak jakby umarła, zobaczyła piekło i wróciła do żywych — pomyślał siadając na brzegu leżanki. Wciągnął długie skórzane kozaki. Zarzucił na plecy marynarkę i wyszedł na cygaro. Palenie było rytuałem, który pozwalał mu pozbierać myśli. Gdy zbliżał się do werandy z zamiarem zaznania odrobiny wygody w bujanym fotelu zauważył, że siedzi w nim już Pan Smoger. — Dzień dobry. — Dobry — odpowiedział krótko młynarz. Nie jest panu zimno w samej marynarce?. -Nie zwykłem zastanawiać się na ubiorem, gdy sprawa jest pilna. Taka wydawała się sytuacja, gdy wbiegł do mnie pana syn — odpowiedział szukając wzrokiem czegoś, co zastąpiłoby mu bujany fotel. Po trwającym chwile poszukiwaniu pełen zawodu usiadł na drewnianej ławeczce. Normalnie nie dbałby o to, ale mało snu i wciąż obolałe ciało uwolniły w nim naturalną potrzebę wygody. -Aloni. Tak mu na imię — szybko doprecyzował Adam Smoger. -Miał pan odpoczywać panie Smoger — Jim zignorował zupełnie wzmiankę o imieniu chłopaka. Miał w zwyczaju nie przywiązywać uwagi do rzeczy, które i tak wypadną mu z głowy w ciągu kilku minut z powodu braku powiązania z trapiącą go aktualnie sprawą. -Nie mogłem spać doktorze, martwię się o zdrowie Ekry. Wszystko szło tak dobrze, mamy zdrowe dzieci i widoki na spory zarobek. Młyn przynosi coraz większe dochody. Niedawno oprócz mielenia zboża zaczęliśmy także, folować sukno. Wyrabiamy kaszę, a od zeszłego roku mielimy też korę dębu. Posłuży ona do garbowania skór miejscowym fachowcom. Los do tej pory nam sprzyjał. Dzięki boskiej woli rzeka napędzająca nasze koła ma silny nurt. Dzięki temu jesteśmy w stanie pracować znacznie szybciej. Jedyną wadą tak dobrych wód jest wysokie młynowe. Podczas gdy słowa wypływały z młynarza niczym woda spod kół młyna Jim nadal ubolewał nad zajętym miejsce. –Miałem tu przyjść, usiąść wygodnie i pomyśleć. A skończyłem na czymś równie wspaniałym, jak za przeklętą leżanką. — Pieklił się w myślach. — Jeszcze ten gadatliwy facet. Najwyraźniej jego syn z wiekiem nauczy się od ojca również gadatliwości.- Jim spojrzał na Smogera z niechęcią, a później na jego fotel. — O przepraszam, może chciałby pan usiąść tutaj — Smoger wstał jak rażony orientując się, że lekarz zerka z zazdrością w stronę jego siedziska. — Nie, nie, nie, dziękuję. Tu mi dobrze. — lekko zmieszany i zawstydzony swoim dziecinnym zachowaniem odrzucił propozycję. Usiadł bokiem, by nie patrzeć więcej w jego stronę.

Młynowe? Wspomniał pan o młynowym.- wtrącił się Jim, chcąc zmienić temat. Choć zupełnie nie interesowały go te wszystkie rzeczy, które Adam Smoger mu opowiadał. Był świadomy ich znaczenia dla samego mówiącego. Ludzka psychologia była jego drugim ulubionym przedmiotem badań zaraz po eksperymentowaniu na ciałach. -Musi czymś zając myśli, by nie oszaleć ze zgryzoty, dlatego mi to wszystko opowiada. -Młynowe to podatek, który zdziera ze mnie poborca, by napchać skrzynie władz tego cholernego miasta. — zdenerwował się wyraźnie Smoger. Jim uśmiechnął się pod nosem. — W samo sedno, panie Smoger — pomyślał. Osiągnął bowiem cel, jakim było odwrócenie uwagi pogrążonego w strachu mężczyzny. Jego przypuszczenia, że pytania o podatek skierują umysł młynarzą daleko od trosk okazały się trafne. Złość jego zdaniem najlepiej zamazuje wszystko inne. Nie ważne co by się działo, im bardziej wściekły człowiek, tym bardziej tylko o tym potrafi myśleć. Choć bał się o żonę i na pewno bardziej niż na pieniądzach zależało mu na niej to trwającą od wielu lat w jego mniemaniu niegodziwość władz miejskich miała dłuższe korzenie. — Zachłanne łachudry, tylko by brali od ciężko pracujących ludzi, a sami od siebie to już nic. Ile pieniędzy wypracowanych rękami moimi i mojej żony im oddaliśmy. — unosił się dalej. -Przecież macie też pracowników i ich ręce też się do tego przyłożyły- pomysł Jim, ale zrezygnował z głośnego zwrócenia na to uwagi. Kiedy akurat obaj kończyli dopalać swoje cygara Ostacja Smoger zawołała z kuchni „do obiadu”. — Świetnie- ucieszył się w myślach lekarz. Miałem zebrać tutaj myśli, a skończyłem słuchając narzekań. Kto jest z chorą — zapytał Jim, wchodząc do dalej nagrzanej kuchni. Napiąć ciężkie gorące powietrze dużymi chełstami. — Uchylę okno. Ciepło się tu zrobiło od tego gotowania. — staruszka widząc minę Jima podeszła do okna i bez trudu je uchyliła. — Coś nie tak doktorze? — Nie, nie, nie wszystko… dobrze. — zimne powietrze wpadło do środka ochładzając trochę zranione ego Jima.

Aloni. Aloni pilnuje matki doktorze — odpowiedziała na wcześniejsze pytanie przygarbiona kobieta. To dobry chłopak zadba o matkę. A wy musicie nabrać sił. -To pewnie ten, o którym przed chwilą wspominał Smoger, wiedziałem, że zapomnę jego imię — pomyślał siadając do stołu Jim. -Panie doktorze, wczoraj kazał pan przenieść moją synową ze spichlerza do kuchni. Skąd pan wiedział, że nie pali się ognia w spichlerzu. Jestem już stara i poznałam wielu ludzi, ale raczej nikt oprócz nas młynarzy i ludzi korzystających z naszych usług nie wie nic o naszym fachu — zagadywała podając jednocześnie kolejne dania staruszka. A panu zdecydowanie daleko do tak brudnej pracy, jak nasza.

— Kolejna porcja nudnych pogadanek, o niczym- wewnętrzny dialog Jima znów się odezwał. Zmusił się do rozmowy i tym razem. — Na pewno pamięta pani wybuch spichlerza sprzed blisko 30 lat. Tak głośnego dźwięku nie słyszałem już nigdy później. Osuwający się budynek przywalił mojego ojca i starszego brata. Ojciec pojechał z wizyta lekarską do ciężarnej żony właściciela. Jim nie miał oporów przed opowiadaniem tej części swojego życia. Dawno się z tym pogodził. — Po jakimś czasie powieszono czterech chłopców, który zrobili sobie ognisko w pobliskim zagajniku i dla zabawy podpalały kotom ogony. By patrzeć jak biegają. Jeden w panice wskoczył przez okno do młyna i było po wszystkim w kilka sekund. To był niewielki młyn, a zginęło wtedy kilka osób. Mogła pani o tym nie słyszeć. Wtedy mówiło się głównie o wojnie z Wlastyren. — Zginęło wtedy tyle ludzi i zniszczono tyle młynów, że, prawdę mówiąc, nikt już chyba nie wiedział, dlaczego ten czy tamten się zawalił — odpowiedziała kobieta, przeszukując swoją pamięć. -Pamiętam natomiast, że po wojnie wielu młynarzy wstawiało gęste kraty w okna i drzwi. U nas wstawił je dopiero mój syn, gdy przejął dobytek. Mąż miał inne rzeczy na głowie, ja przez niego zresztą też. — Ostacja wyraźnie się zadumała.

Obiad był już na stole. Jim nałożył sobie na talerz pięknie pachnącego bigosu i sięgnął po kromkę chleba. Gospodarz nalał mu także czerwonego wina do kielicha. Musiało panu być ciężko po stracie ojca — ciągnęła temat kobieta. Zostałem sam z matką i pustym gabinetem po ojcu. Jak to bywa w lekarskich rodzinach tylko ojciec utrzymywał rodzinę. Po wszystkim matka podejmowała się różnych prac, a ja jej pomagałem. Wykształcenie opłacił mi dużo wcześniej ojciec. Nie było tak źle, jak by się mogło wydawać. Mieliśmy gdzie mieszkać, w co się ubrać i co jeść. Jim nigdy nie skarżył się na swój los. Wiedział, że rodząc się w rodzinie lekarza miał dużo łatwiej niż gdyby na przykład urodził się synem chłopa czy stajennego. Wiedział także że starsze panie mają to do siebie, że lubią wypytywać innych o ich życie. Więc powiedział wszystko, co w jego mniemaniu interesowałoby kobietę. Tak by, jak najszybciej skończyć z tymi niepotrzebnymi pytaniami. Gdy kobieta wyraźnie szykowała się do kolejnych pytań. Lekarz szybko rzucił, chwytając jednocześnie za swoją torbę lekarską — skoro wszyscy zjedli chodźmy zobaczyć co z pacjentką.

W pomieszczeniu, gdzie spała po operacji było wielkie małżeńskie łoże z białą grubą kołdrą I wielkimi poduszkami pod głowę. Było to niezwykle jasne pomieszczenie o tej porze dnia. Chłopak czuwający przy matce wstał z krzesła i odstawił je od łóżka, by zrobić miejsce dla Jima. Mąż kobiety i jego matka stanęli po drugiej stronie. Sprawdzę jak wygląda rana po wczorajszej operacji i zmienię jej opatrunek. Wszystko wygląda dobrze z tej strony, goi się dobrze. Proszę lekko przechylić ją na bok. Mąż kobiety delikatnie włożył rękę pod bark kobiety i przechylił w swoją stronę. -Ranki na plecach, które wczoraj oczyściłem również wyglądają dobrze, są prawie niewidoczne. Nie ma podstaw, by sądzić, że wdało się przez nie zakażenie.

— Dzięki bogu — westchnął z ulga pan Smoger. Wyzdrowieje? — zapytał cichym głosem syn chorej. Nie wiem chłopcze, fizycznie dojdzie do siebie za kilka tygodni. O ile nie ujawni się jakaś choroba, które doprowadziła do całej sytuacji. Niemniej jednak pozostaje jeszcze kwestia kondycji psychicznej. Jeden aspekt to to, że wyraźnie czegoś się bardzo wystraszyła. Z medycznego punktu widzenia mogły to być urojenia, zwidy. Czy miała kiedyś podobny problem, mówiła, że coś widzi czego nie powinna, lub słyszy? — zwrócił się z pytaniem do męża pacjentki Jim. Ekra zawsze czuła się dobrze, nie słyszałem by skarżyła się na takie rzeczy. — odpowiedział pewnie. A czy mogła panu po prostu o tym nie powiedzieć? — ciągnął Jim. Nie, byliśmy… co ja mówię, jesteśmy dobrym małżeństwem. Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic — odpowiedział pewnym głosem. -Drugi gorszy aspekt zaburzeń świadomości dotyczy utraty krwi. Ludzki mózg bardzo szybko niszczeje bez krwi. Jak wygląda sytuacja dowiemy się, gdy się wybudzi. — Kiedy to będzie — dopytywał chłopak. Za dzień lub dwa. na czas operacji podałem jej środek nasenny. A teraz po prostu jej organizm jest bardzo osłabiony i musi się zregenerować. Z racji tego, że oczywiście przez ten czas nie będzie w stanie jeść, ani pić będę jej podłączał kroplówki.

— Jako lekarz muszę wam uczciwie powiedzieć, że nie spodziewałbym się, że wróci do dawnej formy. Coś spowodowało utratę krwi. Na pewno nie krwotok wewnętrzny, bo to sprawdziłem wczoraj podczas operacji. Krwi nie było również w miejscu, gdzie ją znaleźliście. Człowiek nie może funkcjonować z takim niedoborem. Nie okaleczała się również, bo nie znalazłem żadnych świadczących o tym śladów na jej ciele. -Jak to okaleczała? — zdziwił się mężczyzna? Istnieje szereg zaburzeń psychicznych, które pchają ludzi o takich czynów panie Smoger. Nie mogłem wam wczoraj powiedzieć czego dokładnie szukam, bo zalalibyście mnie pytaniami, a nie było na to czasu. Panie Smoger — zwrócił się do stojącego ze zwieszonymi rękami Jim. Mówił pan, że pana żona niewiele wcześniej wyglądał I zachowywała się całkiem normalnie tak? Tak doktorze tego dnia pracowaliśmy, jak co dzień. Skoro było ta jak pan mówi, poziom jej krwi musiał być wtedy w normie. Utrata nastąpiła w momencie, gdy się nie widzieliście. Nic mi się tutaj nie zgadza — powiedział Jim, drapiąc się po głowie. Plecy pana żony wyglądają jakby położyła się na deskę naszpikowaną setką cienkich jak włosy gwoździ. Z kolei brak śladów zakażenia wskazuje na sterylność tych hipotetycznych gwoździ. A w warunkach panujących w młynie jest to niemożliwe. Poza tym ich rozmieszczenie jest niezwykle równomierne jakby zaplanowane. To nie mógł być przypadkowy przedmiot raczej jakieś specjalistyczne narzędzie. Do czego pan zmierza doktorze — zapytał wyraźnie zaciekawiony mężczyzna. Proszę dać mi chwile na zastanowienie i już przedstawię moją opinię na temat tego zdarzenia.

Jim wyciągnął z torby lekarskiej ostatnie cygaro i wyszedł z sypialni państwa Smoger. Potrzebował trochę ciszy. Starym zwyczajem zapalił cygaro i usiadł na schodach przed wejściem do młyna. Na dworze świeciło słońce, jednak chłodne jesienne powiewy wiatru zmusiły go do schowania się w swoją marynarkę. Jedną ręką trzymał cygaro, a drugą zaciskał na klapach marynarki tak by, jak najmniej wiatru dotykało jego szyi. Sam ze swoimi myślami zawsze potrafił wysnuć właściwą diagnozę. W tym przypadku bardziej właściwą teorię tego, co się zdarzyło. Bym w swoim fachu najlepszy. Inni lekarze z miasta często prosili go o konsultacje. Gdy nie mogli sami dać sobie rady kierowali pacjentów pod jego adres. Już za czasów edukacji w Akademii Medycznej znacząco wyróżniał się spośród innych studentów. Niektórzy z jego ówczesnych kolegów uważali go za dziwaka, który tylko siedzi w książkach i eksperymentuje na żabach. Profesorowie zaś wieszczyli mu wspaniałą karierę. Dawno temu mógł zdobyć tytuł profesora, ale nie zależało mu na tym. Zamiast zgromadzeń Rady Akademii, spotkań ze studentami czy czysto teoretycznych rozważań na spotkaniach elit lekarskich miasta wolał działać. Zaraz po otrzymaniu dyplomu lekarza udał się w podróż do innych miast, by poszerzać swoją wiedzę.Nawet w Wlastyren, mieście, z którym Hekatomb od zawsze było w konflikcie przyjęto go z otwartymi rękoma. Wiedza, którą oferował była cenniejsza od złota. Każde miasto ma przecież jakieś władze, a one z kolei oprócz dobrobytu potrzebują zdrowia, by z owego dobrobytu długo korzystać. Jego nazwisko poznał każdy człowiek na kontynencie związany z medycyną i władzą. Dla reszty był po prostu lekarzem.

Tym razem nie dam rady, naprawdę nie wiem — myślał trzęsąc się już z zimna. Cygaro już się kończy, a ja dalej nie potrafię wyjaśnić wszystkiego. Ta sprawa wykracza poza medycynę. Każda z hipotez, która prowadzi do wyjaśnienia idzie dobrze, aż do pewnego momentu. Później zostaje z jakiegoś dowodu obrócona w nonsens. Trudno moje ego nie może być ważniejsze od prawdy- wstał i ruszył w stronę sypialni. Domownicy czekali na niego tak jak ich zostawił. Proszę za mną Panie Smoger, panią też zapraszam z nami Pani Smoger. Chłopiec niech zostanie z matką. Nie jestem pewien czy powinien tego słuchać — oznajmił Jim, wykonując gest ręką w stronę drzwi. Zostań z matka synu, pilnuj jej — zwrócił się do chłopaka Adam Smoger I ruszył razem z matką ku wyjściu. Chłopak kiwnął twierdzącą głową, przystawił z powrotem krzesło do łóżka matki i chwycił za jej dłoń. Jim, spoglądając jeszcze na kobietę i jej syna zamknął za sobą drzwi. Chodźmy do kuchni nie chce straszyć młodziaka. Ponadto z moich badań wynika, że osoby nieprzytomne mogą słyszeć to, co mówi się w ich obecności. O ile sprawy medyczne zawsze podaję przy pacjentach, bo uważam, że to ich prawo wiedzieć, co się z nimi dzieje, o tyle reszta, którą zarezerwowałem tylko dla państwa uszu nie jest związana z medycyną, a może wpłynąć na stan pacjentki.

Gospodarze usiedli przy stole, Jim zaś usiadł najdalej jak tylko się dało od piec. Ten diabelski piec grzeje coraz mocniej — pomyślał przechodząc koło niego. Dobrze więc sprawa wygląda następująco. Po przeanalizowaniu zaszłej sytuacji twierdzę, że nie da się biologicznymi mechanizmami wytłumaczyć, gdzie podziała się krew. Musiało to się zatem odbyć mechanicznie. Dla mnie wygląda to, jak pobranie krwi, z tym że bardzo nietypowe. Po pierwsze nie pobiera się krwi z pleców, żyły w zgięciach łokciowych są zdecydowanie lepszym miejscem. Po drugie urządzenie, które miałoby coś takiego zrobić nie istnieje, a przynajmniej ja się z takim nie spotkałem. Mogłaby to być oczywiście zwykła strzykawka z igłą, ale kto byłby w stanie odmierzać tak precyzyjnie każde ukłucie, gdy dookoła kręcą się inny ludzie. A raczej ten ktoś chciał pozostać niezauważony. Dodatkowo taki sposób pobranie krwi jest mało wydajny. I trwałby mnóstwo czasu biorąc pod uwagę ile krwi ubyło. Doktorze! — krzyknął wstając z miejsca pan Smoger. Mówi pan, że ktoś chciał zabić moją żonę? Znajdę tego łotra i zatłukę go — wrzeszczał zaciskając zęby. -Zdecydowanie nie chciał jej zabić Panie Smoger, bo mógł to zrobić, ale skoro pana żona żyje oczywiste jest, że zależało mu tylko na krwi. Nie zostawił jej przecież by się wykrwawiła. Niepokoi mnie również to, że ofiara była cały czas przytomna. Domyślam się, że chodziło o to by strach wpłynął na przyspieszenie pracy serca. Dzięki czemu krew w żyłach ma większe ciśnienie. Dlaczego jednak intruz nie bał się rozpoznania? Kobieta była cały czas przytomna więc musiała coś widzieć, cokolwiek co może później doprowadzić do niego policję. To jakiś chory zwyrodnialec, bydle nie człowiek. Taki nie myśli. — odezwał się mężczyzna. Niestety nie — zaprzeczył Jim. Potrzeba sporej inteligencji, by wejść do czyjegoś domu i pozostać niezauważonym. Niosąc przy tym jakieś narzędzie, pewnie spore, oraz pojemniki na krew. Było tu wczoraj sporo ludzi czekających do młyna, może ktoś jednak coś zauważył. Myślę, że powinniście zgłosić się z tą sprawą na komendę. I pod żadnym pozorem niech nikt nie wchodzi teraz sam do spichlerza. Dlaczego — zdziwił się mężczyzna? Myślę, że oprawca może nadal tam być. Ukrywa się i czeka na dobry moment, by wyjść niepostrzeżenie ze swoim łupem — wyjaśnił Jim. Sam go dorwę, zawołam kilku chłopów i go znajdziemy. To mój młyn znam w nim każdy zakamarek, nie ukryje się — pieklił się Smoger. A co jeśli w jakiś sposób opuścił już to miejsce? Wtedy tylko mu pomożecie, zacierając wszystkie ślady. Niech pracownicy pilnują młyna, a my ruszamy. Pan na komendę, a ja do siebie. Muszę doprowadzić się do porządku i załatwić kilka spraw.

3.Spisowy

Co tu się dzieje? Ja muszę zgłosić przestępstwo — gorączkował się Adam Smoger, gdy zobaczył kilkunastu ludzi czekających przed budynkiem Straży Miasta Hekatomb. -Każdy musi coś zgłosić, czekaj pan tak jak i cała reszta. Ja czekam od dwóch godzin. — odpowiedział mu natychmiast starzec z połamanymi kwiatami. -Ale ktoś napadł na moją żonę, nie mam czasu. -A mi bandyci zniszczyli kwiaty przed domem, takie piękne róże, dbałem o nie od lat. I co ja teraz zrobię, ci idioci mi nie pomogą — wyjaśnił tuląc rozpadające się rośliny. Zniecierpliwiony Smoger ruszył wiec do przodu przepychając się w kierunku wejścia do budynku. Ludzie czekający w kolejce natychmiast, gdy zorientowali się co się dzieje, wypchnęli go z powrotem na jej koniec. Głośno przy tym przeklinając. -Temu małemu ktoś zabił byka, innemu ukradli pieniądze. O, a tamten w czerwonym szalu opowiadał, że widział diabelca w wychodku, pomyleniec jakiś, skończy w dybach- zaśmiał się staruszek, wskazując na roztrzęsionego mężczyznę, który stał już na schodach do budynku. Cholera, ludzie ja nie mogę tyle czekać — powtórzył jeszcze raz Smoger, poprawiając rozchamrane po szarpaninie ubranie. Gdy doprowadził się już do ładu, zdał sobie sprawę, że za nim czeka już kilka innych osób.

Przed jednym z największych budynków w mieście gromadziło się coraz więcej ludzi. Każdy stopień potężnych marmurowych schodów był wypchany tłoczącymi się ludźmi. Były one przedzielone pokaźną poręczą, a na ich końcu znajdowały się dwa wejścia. To dla zwykłych ludzi było normalnych rozmiarów. Miało przeszkolone drzwi, tak by każdy widział czy jest dla niego miejsce w środku. Z kolei urzędnicy wchodzili przez grube, wielkie drzwi, przy których stało dwóch odźwiernych. Ludzie chcący załatwić jakąś sprawę stali tylko po przeznaczonej do tego stronie poręczy. Za jej przekroczenie groziła kara — dwa dni na pręgierzu.

Tymczasem jego wysokie mury sprawiały wrażenie, jak gdyby pod górą z czerwonej cegły pasły się małe owieczki. Straż Hekatomb miała wzbudzać szacunek i posłuch. I taka też musiała być jej siedziba. Nie miała złotych zdobień, czy wymyślnych wykończeń. Jej wygląd nasuwał na myśl jedno słowo — siła. Surowe rozprawianie się z przestępczością, której charakter pokazowy pełniła ulica Pokutna i publiczne egzekucje, sprawiało, że było to jedno z najspokojniejszych miast kontynentu. Wciąż natomiast, ze względu na jego wielkość i liczbę mieszkańców, bestialskie zachowania zdarzały się często. Ojcobójstwo, matkobójstwo, dzieciobójstwo i wszystkie inne bóstwa, kradzieże, gwałty, podpalenia i cała reszta. Jedno miasto, cały przekrój podłości świata.

Zawiadomień o jednym z takich czynów zawsze było sporo, ale nigdy tak wiele, jak tego dnia. Adam stał już w środku i słuchał opowieści kolejnych osób. Do przyjmującego zgłoszenia miał jeszcze dobre piętnaście metrów mozolnego przesuwania się krok po kroku. Jednakże kolejka w środku budynku i na zewnątrz to dwie zupełnie inne kolejki. Każdy, kto wchodził do środka musiał się liczyć z tym, że jego niewłaściwe zachowanie zostanie srogo ukarane i może wylądować na ulicy Pokutnej, a tym, którzy postarali się wystarczająco mocno groziła śmierć bez sądu. Podczas gdy jeszcze na schodach kolejka była głośna, awanturująca się jak świnie przy paśniku. Gdzie często bili się o miejsce i kłócili bez końca kto ma ważniejszą sprawę. Wewnątrz natomiast wszyscy oczekujący na wysłuchanie przez dyżurnego stali równo, w idealnej linii. Owa linia była zresztą wytyczona białymi pasami na pokrytej czarnymi, połyskującymi marmurami posadzce. To jak należy się zachować w budynku Straży czy innym miejscu ważnym z punktu widzenia władzy wiedział każdy mieszkaniec tego miasta. Uczono bowiem tego od najmłodszych lat w szkole. Dla przyjezdnych przed każdym budynkiem znajdował się opis tego, co i jak należy robić po wejściu do środka. W środku należało również zachować bezwzględną ciszę. Prawo do wypowiedzi miał tylko zgłaszający po udzieleniu mu głosu przez przyjmującego. W ten sposób każdy, kto znajdował się w środku doskonale słyszał, z czym przyszedł ten czy tamten petent. Kobiety rzadko przychodziły do siedziby Straży z jakąś sprawą. Z uwagi na drobniejszą budowę ciała i niedostatek siły fizycznej, łatwo wyrzucano je z kolejki na koniec.

Adam stał tuż przy drzwiach wejściowych. Choć myślami był w domu, zwrócił uwagę na nerwowo biegnących strażników. Udawali się do podziemi. Tam trzymani są najstraszniejsi przestępcy., gdzie czekają na wykonanie kary ostatecznej. Zgodnie z postanowieniem władz publiczną egzekucję przeprowadza się raz na kwartał. Tak by nie spowszedniała i dalej pełniła funkcję odstraszającą. Jej przygotowanie wymagało również sporo czasu. Ich przeprowadzaniem i organizacją zajmował się Kostuch. Urzędnik piastujący to stanowisko miał za zadanie możliwie najmocniej jak tylko się da przerazić zebrany tłum. W tym celu tworzył spektakl tzw. Godzinę śmierci. Tyle mniej więcej czasu wytrzymywał stopniowo zamęczany skazaniec. Kostuch dostawał jedynie wyrok z zapisaną metodą końcową. Tak więc zawsze dzieło kończyło się zgodnie z wyrokiem. W rzeczywistości często jednak w wyniku tortur wieszano czy łamano kołem trupa. Tylko po to by wszystko było zgodnie z wyrokiem. By oprych zachował przytomność, a co za tym idzie by wrzeszczał, płakał i robił pod siebie przez całą godzinę, podawano mu specjalny środek zwany pieczą. W przedsięwzięciu uczestniczyło wielu aktorów, muzyków i innych ludzi związanych ze sztuką. W ten sposób starano się zapewnić rozmach porównywany z największymi spektaklami w teatrach. Egzekucje często przeprowadzano nocą, by nadać odpowiedni klimat i grozę. Chętnie korzystano również ze zwierząt. Widok głodzonego od tygodni wilka ogryzającego dłoń wołającego matkę skazańca czy uderzenie końskim kopytem w przyrodzenie, tak że skazany spadał ze sceny, były tylko jednymi z wielu wymyślnych metod katowania. -Pewnie jedna z tych bestii zabiła drugą. Dobrze, jednego mniej — pomyślał Adam, patrząc na kolejnych strażników wbiegających do podziemi.

Tymczasem w holu od jakiegoś czas rozlegał się głos niskiego mężczyzny, z wydatnym brzuchem i czarnym wąsem. Teraz była jego kolej. -Przychodzę z taką sprawą, ktoś ubił mojego byka, jak możemy to załatwić? — zaczął pocierając kciukiem o wąsy. Na początek spiszemy odpowiednie dokumenty — odpowiedział oschle strażnik spisowy. Trzeba go złapać i ukarać, nie może tak być, że sobie ktoś wchodzi do mojego gospodarstwa i robi co chce bez żadnych konsekwencji z moimi zwierzętami. Ja muszę wyżywić rodzinę, zresztą nie tylko ja, każdy musi, ale ja bez moich byków i krów nie dam rady… Stop — powiedział spisowy wykonując jednocześnie gest ręką. Właściciel byka odsunął się trochę od lady, na której do tej pory trzymał łokcie. Jego mina zdradzała, że czeka na instrukcje, co ma teraz robić. Ja będę zadawał pytanie, a pan niech krótko i zwięźle na nie odpowiada. Z tego bełkotu nic się nie dowiem. Tak, tak przepraszam — wycisnął z siebie cichym już głosem. W jakim wieku było zwierze? Nie pamiętam, ale to dorosły, wielki byk rozpłodowy, podstawa mojej hodowli. Gdzie miało miejsce to zdarzenie? W mojej szopie. Kiedy pan to zauważył? Byk zaczął strasznie buczeć nad ranem, było jeszcze ciemno. Od razu pomyślałem, że to wilki. Ubrałem się i pobiegłem z widłami do szopy je przepędzić. Deski od strony łąki były powyrywane, a byk już zdychał. Ale wilków nie widziałem. — Jak więc według pana wiedzy zabito zwierze, jeśli nie były to wilki? — pytał dalej strażnik, wypisując jednocześnie kolejne rubryki.- Miał złamany kręgosłup i wyrwane rogi. Strażnik podniósł wzrok znad dokumentów, odłożył pióro i z surową miną spojrzał na niego. Czy pan sobie robi żarty ze mnie? Nie, przecież odpowiedziałem krótko jak go zabito, nic więcej — odparł, teraz już przestraszony. Spisowy wstał z krzesła. Twierdzi pan, że ktoś wszedł do pana gospodarstwa wyrwał rogi z łba dorosłego byka i złamał mu kręgosłup. Przysięgam, że to wszystko, co powiedziałem to prawa panie strażniku. Za obrazę urzędnika miejskiego prawo nakazuje mi wysłać pana na ulicę Pokutną na dwa dni, a opowiadanie takich bajek jest obrazą mojego stanowiska — ostrzegł spisowy. Pytam ostatni raz co stało się z bykiem. Niski mężczyzna wydawał się jeszcze zmaleć pod naporem możliwej kary. Ale… to prawda — powiedział tak słabym głosem, że Adam ledwo go usłyszał. -Pana wybór, nakładam na pana ustawową karę dwóch dni pręgierza za obrazę stanowiska strażnika spisowego, a tym samym i całej Straży Miasta Hekatomb. Proszę go zabrać. Dwóch rosłych strażników wyprowadziło zdezorientowanego mężczyznę z holu. Proszę, następną osobę może podejść do lady — oznajmił spisowy drąc dokumenty poprzedniego zgłoszenia.

Doigrał się głupek jeden. Dzieci wiedzą, że nie można sobie tak pogrywać ze strażnikami — pomyślał Adam, kiwając przecząco głową. Jeden mniej w kolejce, jeszcze trochę i moja kolej. Mam nadzieje, że wszystko w domu dobrze. Zostawiłem ich przecież pod opieką, ale nigdy nic nie wiadomo. A co jeśli to któryś z pilnujących mojej żony pracowników jej to zrobił? — zastanawiał się Smoger. Co ja wymyślam, już mi się miesza w głowie od tego wszystkiego, przecież pracują tu tyle lat. Jeszcze mój ojciec ich zatrudniał. A Ekra zawsze był dla nich dobra. Po co mieliby zrobić jej coś takiego. Cholera — zaniepokoił się zdając sobie sprawę z tego, co chciał powiedzieć strażnikowi i jak to wszystko zabrzmi. Zaraz i ja wyląduje na pręgierzu. Nie mogę na dwa dni zostawić moje rodziny samej. Podczas gdy Adam rozmyślał nad tym, jak dobrać słowa, swoje zgłoszenie przedstawiał kolejny z oczekujących. Była to sprawa jakich wiele, podczas wspólnej biesiady jeden sąsiad ukradł drugiemu pieniądze. Było to tak częste zgłoszenie, że jego spisanie zajęło kilka minut. Po nim kowal zgłaszał kradzież wszystkich peruk swojej żony. Następny w kolejce stał elegancko ubrany mężczyzna w czerwonym szalu. Gdy staruszek z połamanymi kwiatami to zobaczył, odwrócił głowę do zadumanego Adama i ryzykując karę szepcząc powiedział — niech pan słucha tego. Na szczęście dla staruszka nikt oprócz Smogera tego nie słyszał.

Drżącym krokiem podszedł na zwolnione przez kowala miejsce. Nazywam się Dwora Lastun, mieszkam na ulicy Kasztanowej 201, pracuje jako prawnik w Burmistracie. Tak zaczynało się zgłoszenie w Straży Miasta. Były to informacje, od których strażnik zaczynał wypełniać dokument. Ustanowiono więc zasadę, że zamiast powitania każdy, kto przychodzi z jakąś sprawą do strażnika zaczyna rozmowę tymi słowami. Miało to na celu ułatwienie pracy urzędnikom. Chciałbym zgłosić, że widziałem… — złamał mu się głos. Proszę mówić dalej panie Lastun — domagał się dalszej części spisowy, jednocześnie wypełniając papiery. Wiem, jak to zabrzmi i chciałbym uprzedzić, że jestem poważnym człowiekiem i nigdy nie zrobiłbym sobie żartów z urzędnika miejskiego — starał się usprawiedliwić to, co miał zaraz powiedzieć. Dobrze, ale niech pan już mówi, o co chodzi — pospieszał go strażnik. Więc widziałem … diabelca lub jak mówią niektórzy szpetota. Spisowy kolejny raz podniósł wzrok znad dokumentów. Tym razem jednak jego wzrok był inny, bardziej pobłażliwy. Co dokładnie pan widział, panie Lastun? Było już ciemno, ja musiałem udać się do wychodka. Mieszkam w piętrowym budynku i mamy tam toaletę, ale zwykłem chodzić za potrzebą na zewnątrz by nie gorszyć zapachami i dźwiękami mojej żony. Gdy otworzyłem drzwi do wychodka i poświeciłem lampą naftową… — znów załamał mu się głos, był wyraźnie poruszony. Zobaczyłem szpetota, który do połowy zanurzony był w nieczystościach, wyglądało jakby żywił się nimi — zatrzymał się na chwile w opowieści i oparł dłonie o ladę. Nie zapomnę tego widoku, nie widziałem nigdy nic tak obrzydliwego i jednocześnie niepokojącego jak to stworzenie. Co stało się gdy, się, gdy ów stworzenie pana zauważyło? — strażnik wpatrywał się uważnie w mężczyznę. Myślę, że był ślepy, bo zareagował dopiero w momencie, gdy po pierwszym szoku wydałem z siebie jakiś dźwięk. Wtedy najeżył się jak kot i uciekł. Ja pobiegłem szybko do domu i pozamykałem wszystkie drzwi i okna. Pozapalałem wszędzie świece i czekałem do rana, by tu przyjść. Nie mam żadnej broni w domu, więc mogłem się tylko modlić by nie wrócił. Jak wyglądało to, jak pan mówi obrzydliwe stworzenie? — Widziałem go tylko przez moment, ale był podobny do człowieka z tym, że bardziej owłosiony. Natomiast gdy mnie usłyszał i się odwrócił zobaczyłem wielkie białe oczy. Nie wiem, czy patrzył na mnie, czy tylko gdzieś w stronę dźwięku, który z siebie wydałem, bo nie miał źrenic. Przepraszam, ale więcej nie pamiętam byłem zbyt przerażony. Jestem spokojnym i powściągliwym człowiekiem, nie znoszę zbyt dobrze takich sytuacji. Od dziecka uczono mnie prawa, a czytanie i uczenie się jest pełne ciszy i harmonii. Nie miałem więc sposobności, by przywyknąć do czegoś tak dzikiego. Panie Lastun — strażnik odłożył pióro I schował dokument do pudełka. To, co pan opowiedział, jest niemożliwe i kwalifikuje się jako obraza urzędnika miejskiego. Za co jak pan doskonale pewnie wie grozi kara. Muszę jednak wziąć pod uwagę, że pan również jest urzędnikiem miejskim. Przysługuje panu zatem większy poziom zaufania. Nie widzę natomiast potrzeby dalszego zbierania informacji, gdyż ewidentnie nie jest pan w pełni świadomy tego, co miało miejsce ubiegłej nocy. Ustaleniem dokładnego przebiegu wydarzeń i wyjaśnieniem innych okoliczności zdarzenia zajmie się odpowiednia osoba. Proszę udać się do lekarz po jakieś leki na uspokojenie nerwów. Z doświadczenia mogę dodać, że źródła pochodzenia owego stworzenia upatrywałbym z przybyłych niedawno do naszego miasta grupach cyrkowych. W ich klatkach znajdują się zwierzęta z całego świata, sam dziwiłem się jakie stworzenia żyją na tym świecie. Prawdopodobnie jedno z nich uciekło i trafiło do pana wychodka. Na teraz to wszystko, zgłoszenie zostało przyjęte. Owinął szyje czerwonym szalem i wyszedł. Oczekujący w kolejce patrzyli na niego z pogardą.

Widzi pan, swoich to traktują jak ludzi — znów szepcząc zwrócił się do Adama staruszek. Dziadek ma racje gnoje tylko o swoich dbają — pomyślał, ale zaraz ponownie wrócił do swoich rozmyślań o tym, jak przedstawić swoją sprawę, by nie wylądować na pręgierzu. Wyłączył się całkowicie z dalszego słuchania kolejnych zgłaszających. Ci jeden po drugim mijali go wychodząc, aż przyszła kolej staruszka ze zniszczonymi kwiatami. Starszy pan wyjątkowo długo opowiadał co się wydarzyło, powtarzając się wielokrotnie. Co zdziwiło Adama, staruszek przy ladzie nagle stał się przygłuchy i zaczął bardzo powoli mówić. Choć wcześniej słyszał i mówił normalnie. Początkowo nawet cieszyło go, że starzec gra na nosie strażnikowi, ale z każdą kolejną minutą narastała jego złość na przeciągającego wszystko mężczyznę.

Po długim oczekiwaniu nadeszła jego kolej. Omiótł gniewnym spojrzeniem odchodzącego od lady, ale wyraźnie ubawionego mężczyznę i staną na jego miejscu. Nazywam się Adam Smoger, mieszkam w Młynie Molitor, pracuje jako młynarz — zaczął jak powinien. Zgłaszam próbę zabicia mojej żony. Kiedy to miało miejsce i jak nazywa się poszkodowana? — po strażniku było widać, że poprzednia sprawa dała mu w kość. Wczoraj wieczorem, na imię ma Ekra — zważał na każde wypowiedziane słowo. Postanowił mówić jak najmniej się da by nie powiedzieć czegoś z czego nie będzie umiał się później wytłumaczyć przed strażnikiem. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na tyle, co prawnik i gdy tylko spisowy uzna, że jego opowieść to bajki, a on przyszedł tu naigrywać się z urzędnika, natychmiast wyśle go na ulicę Pokutną. Proszę więc opowiedzieć co się stało wczorajszego dnia — strażnik pocierał twarz ze zmęczenia. Moja żona poszła sprawdzić, czy jest jeszcze miejsce w spichlerzu, ja w tym czasie pracowałem w innej części młyna. Po pewnym czasie znalazłem ją na podłodze, nie mogła mówić, ani chodzić. Była ledwo przytomna. Gdy Adam odpowiadał na pytania z holu pojawiało się coraz więcej strażników zmierzających do podziemi. Strażnik przyjmujący zgłoszenia również był zaciekawiony tym, co się tam dzieje i co chwila wyglądał zza lady. Skąd pana przypuszczenia, z to była próba zabicia pana żony, a nie że na przykład się rozchorowała, czy upadła? Widział pan kogoś? Nie widziałem, ale Ekra miała połamane żebra i straciła dużo krwi, a była tam zupełnie sama — odpowiedział Smoger. Dobrze, ale mogła upaść albo zrobić sobie coś innego. W młynie zapewne jest dużo niebezpiecznych miejsc — upierał się strażnik. Ponawiam pytanie panie Smoger skąd pomysł, że ktoś jej to zrobił? Skoro nikogo tam nie było. Pan też nikogo nie widział. Cholera, nie mam wyjścia muszę to powiedzieć — pomyślał robiąc głęboki wdech. Bo nigdzie nie ma jej krwi — wydusił z siebie. Mówił pan, że straciła dużo krwi. Teraz z kolei pan twierdzi, że nie ma krwi. Czy jeszcze ktoś przyszedł tu dziś żartować sobie ze Straży? — strażnik zwrócił się głośno do pozostałych oczekujących. Ludzie w kolejce nie wydali z siebie choćby najmniejszego odgłosu. Stali tak nieruchomo, że można by ich wziąć za posągi. Dobrze panie Smoger jak pan chce — zaczął zdecydowanym głosem spisowy. Zgodnie z prawem mam obowiązek ukarać pana… Niee. — przerwał Adam. Nie mam czasu na żadne kary. Moja żona została zaatakowana, a lekarz powiedział, że ten, kto jej to zrobił nadal jest w młynie. Połamał jej żebra i zabrał jej krew. Nie wiadomo jak ale to zrobił. Nie mogę tak zostawić mojej rodzinny. Musicie mi uwierzyć. Jeśli mi nie pomożecie to samo go znajdę i zabije. Choć bym miał później być ukarany za samosąd — desperacko starała się przemówić do strażnika. Spisowy popatrzył na niego z niedowierzaniem. Bowiem pierwszy raz widziałby ktoś tak bardzo dążył do poważniejszej kary niż pręgierz bez konkretnego powodu. Zdarzały się już przypadki, że ktoś przychodził ze zgłoszeniem, a w miarę jak spisowy zadawał pytania okazywało się, że to właśnie on jest sprawcą. A celem zgłoszenia jest tylko odwrócenie uwagi. Obok Smogera stanęło dwóch strażników gotowych do obezwładnienia awanturnika. Stop — powstrzymał ich spisowy. Zostawcie go na razie. Chce coś sprawdzić. Strażnik wyszedł za lady i zbliżył się do rozdygotanego mężczyzny. Nie czuje alkoholu, nie wydaje się pan też obłąkany. Sytuacja jest na tyle nietypowa, że jestem ciekawy co panem kieruje. Od 25 lat spisuje różne zgłoszenia i jak dotąd nie spotkałem się z taką sytuacją. Nie sądzę by pan zrobił coś żonie i starał się to ukryć. Widziałem jak ludzie się wtedy zachowują. Z panem jest inaczej. Coś panu wytłumaczę. Zadaje to wszystkie pytanie, by nie rozpoczynać spraw, które nie mają podstawy lub od razu sprawdzam, jaka jest rola zgłaszającego w sprawie. W pana przypadku jestem w kropce. Wspomniał pan o lekarzu. Ten lekarz twierdzi, że w młynie ktoś się ukrywa. Ciekaw jestem jak nazywa się ten wszechwiedzący medyk? Adam starał się trochę uspokoić. Poprawił ubranie. To zwykły lekarz Jim jakiś tam. — odpowiedział tak spokojnie, jak tylko potrafił. Jim Hailstone? — dopytał spisowy? Tak, to on, mówił tak przekonująco, że mu wierzyłem, nie wiem dlaczego. To wszystko brzmi… dziwnie. Ale martwię się o rodzinę, a on wydawał się wiedzieć wszystko. Może się mylił albo to zwykły oszust. Sam już nie wiem — wyglądał tak jakby stracił wiarę w to, co mówi. Nie panie Smoger Jim Hailstone na pewno nie jest oszustem. I nie widziałem, żeby się kiedyś pomylił, a znam go od wielu lat. To najmądrzejszy człowiek, jakiego widziałem. Zawołajcie mojego zastępcę niech dokończy spisywanie. Sam zajmę się tą sprawą. Strażnik zarzucił na siebie płaszcz, spojrzał jeszcze raz w kierunku poruszenia na schodach do podziemi i ruszył do drzwi. Czy ktoś pilnuje pana rodziny — strażnik spojrzał się do młynarza? Tak moi pracownicy — odpowiedział Smoger. Wy dwaj pojedziecie ze mną — zwrócił się do stojących nieopodal strażników. Weźcie konie, ja pojadę powozem. Panie Smoger proszę za mną. Po drodze do młyna zajedziemy jeszcze po Jima.

4.Jim

Jim zbliżał się do swojego domu na ulicy Jesionowej, gdy zorientował się, że nie ma ze sobą klucza do drzwi. Oby Demona jeszcze nie wyszła — pomyślał przeszukując jeszcze raz kieszenie i torbę lekarską w nadziei, że jednak gdzieś go wsadził. Młody chłopak Smogerów zastał go, podczas porównywania serc różnych zwierząt do serca człowieka. Podczas swoich eksperymentów wyłączał się całkowicie ze świata zewnętrznego. Zamykał się w specjalnie przygotowanym do eksperymentów pomieszczeniu, które kiedyś służyło za schowek na narzędzia ogrodnicze i inne niepotrzebne według niego przedmioty. Jego ojciec, zapalony wędkarz miał tam także urządzoną wędzarnię, ale Jim rozebrał ją dawno temu. Poza godzinami przyjęć pacjentów Jim spędzał tam bardzo dużo czasu. Stąd umieścił na drzwiach gabinetu kartkę z instrukcją, gdzie go znaleźć w pilnych sytuacjach. Brama jest otwarta, doskonale — pomyślał, wiedząc już, że kobieta jest jeszcze u niego w domu. Demona miała bowiem zwyczaj zamykania wszystkiego, przez co przechodziła. Drzwi od wychodka, kuchni, brama wjazdowa, nawet mała bramka od ogrodu wszystko musiał być zamknięte. Nawet gdy Jim spodziewał się wizyty i specjalnie otworzył rano bramę, żeby powóz mógł wjechać. Ta idąc do niego zamykała wszystko za sobą. Pomimo że tak jak ustalili powinna pracować u niego od 7 rano do 20 wieczorem często zdarzało się, że zasypiała w fotelu i zostawała do następnego dnia, a czasami i dłużej. Była 35-latka o szczupłej twarzy. Wdową po strażniku miejskim i nie spieszyła się do pustego domu przypominającego jej męża. Uwielbiała układać i cerować ubrania Jima, choć nie było to konieczne, bo jako lekarz miejski zarabiał bardzo dobrze. Był to najlepiej opłacany zawód, jaki mógł wykonywać człowiek, który nie chce brać udziału w politycznych grach władz tego miasta. Choć wielokrotnie namawiano go na wstąpienia na drogę kariery politycznej. Zawsze jednak odrzucał takie życie, na koszt prowadzenia badań naukowych. Nie wydawał także specjalnie dużo pieniędzy. Nie interesowały go wymyślne ubrania, biżuteria czy rasowe konie, modne wśród elit Hekatomb. Pomimo że obracał się w tych kręgach z racji pozycji i opinii, jaką sobie wypracował. Bywał bowiem zapraszany na bale, bankiety i różne spotkania towarzyskie organizowane przez władze miasta, które chciały pochwalić się sławnym lekarzem przed gośćmi z innych miast. Najbogatsi tego miasta uwielbiali uświetniać organizowane przez siebie przyjęcia znanymi w ich środowisku osobami. Mistrz Straży Miejskiej, Mistrz Wojsk Hekatomb, czy inni najwyżsi rangą znakomicie odnajdowali się w tego typu sytuacjach. Przepych przyjęć, kobiety, alkohol, najlepsze potrawy i wyszukane używki były jakby skrojone dla niech. Jim natomiast bywał tam tylko by przez poznane tam osoby mieć dostęp do rzeczy, których normalnie nigdy by nie zobaczył, czy nie zdobył. Jedną z takich rzeczy jest udostępniani Jimowi do badań ciał zmarłych skazańców. Zapraszano go również na medyczne sympozja. Gdzie najznamienitsi lekarze z całego kontynentu przedstawiali swoje tezy, czy wyniki przeprowadzonych badań. A następnie wręczano nagrody dla najlepszych prac. Jim, gdy tylko się na nich pojawiał wiadomo było, że nagroda należy do niego. Okupował to jednak brakiem rodziny. Po śmierci matki żył samotnie. Mając jednak kilku współpracowników, których można nazwać namiastką rodziny. Jednym z nich była Demona Brass. Pracowała u niego od czasu śmierci jej męża jakieś 6 lat wcześniej. Zauroczona Jimem, praktycznie nie miała innego życia niż sprawy związane z jego pracą, a przede wszystkim z nim. Jim bardzo różnił się od jej męża. Podczas gdy Jot Brass potrafił jednego dnia obsypać ją kwiatami i sprawdzić by czuła się wyjątkowa, a następnego obłapiał jakieś przypadkowe kobiety w karczmie i zignorował ją, gdy ta przyszłaby zabrać go pijanego do domu. Jim z kolei był dla niej dobry, a dokładniej mówiąc ciepło ją traktował. I było tak od zawsze, od kiedy zaczęła u niego pracować, ta stabilność była dla niej ważniejsza niż wspaniałe gesty zmarłego męża. Doskonale wiedziała czego może się spodziewać po Jimie. Nieważne czy był zdenerwowany na jakiegoś pacjenta, czy nieudany eksperyment. Gdy ona wchodziła do jego pomieszczenia, jego twarz zmieniała się natychmiast jakby czarowała go swoją obecnością.

Choć jesienna aura nie sprzyjała spacerom, a Jim był już dość zziębnięty wracając z młyna postanowił najpierw wejść do dawnego pomieszczenia gospodarczego. Muszę sprawdzić, czy coś jeszcze da się uratować — pomyślał mijając drzwi frontowe. Gdy otworzył drzwi uderzył go smród zepsutego mięsa. Eh — jęknął tylko pod nosem i zamknął drzwi z powrotem. Jim wszedł do domu, Demona spała jak zwykle na swoim ulubionym fotelu w salonie. Przykrył ją delikatnie kocem i poszedł zmienić ubranie oraz doprowadzić się do porządku. Gdy po wszystkim wyszedł na korytarz stała tam Demona owinięta kocem. Witam Jim — powiedziała z pięknym uśmiechem, wtulając się jednocześnie w koc. Witaj, dobrze spałaś — Jim odpowiedział również się uśmiechając. Tak, dziękuję za koc, długo cię nie było, wychodzisz ponownie prawda? — przestała się uśmiechać, ale jednocześnie daleko jej było do smutku. Znała go od lat i cieszyła ją każda chwila w jego obecności. Każdy drobny gest, każda krótka rozmowa była na wagę złota. Tak, mam mało czasu wkrótce przyjedzie po mnie twój brat — poprawił jej koc, ta znów szeroko się uśmiechnęła. Jej długie ciemnobrązowe włosy schowały się pod zielonym materiałem. Teraz jeszcze bardziej uwydatniały się jej piękne wielkie, dwubarwne oczy. Jedno zielone, a drugie, czarne. Dawno nie pracowaliście razem, cieszę się Jim. Przygotować dla was coś? — zsunęła koc z ust. Nie będzie na to czasu, innym razem. Proszę przełóż wizyty i zabiegi z tego tygodnia na następny, nie będę teraz miał na to czasu. Aha i przekaż proszę Pani Dellog, żeby przesunęła o tydzień zalecenia, które jej zleciłem w związku z jej planowanym usunięciem blizny. Dobrze Jim — kiwnęła potakująco głową. Wybacz, ale muszę już iść, mam ważną sprawę do sprawdzenia w pracowni. Uwielbiam z tobą rozmawiać Jim, do zobaczenia później — powiedziała wpatrując się w jego czarne oczy. Nawet nie wiesz, jak ja uwielbiam rozmawiać z tobą droga Demono — pomyślał. Ale na głos powiedział tylko — do zobaczenia i ruszył do drzwi. Jim, zapomniałabym — podbiegła do niego i wręczyła mu list. Przyszedł do ciebie wczoraj z Akademii. Nie czytałaś? — zapytał widząc wciąż zalakowaną kopertę. Zapomniałam o nim, przepraszam, wiem, że nie lubisz czytać listów. Nic się nie stało, sam przeczytam. Po prostu wole, gdy ty opowiadasz mi co w nim jest, niż sam mam czytać ten akademicki bełkot. Twój głos łagodzi wzniosłe treści, które zawsze umieszczają w listach do mnie — zrobił kwaśną minę na myśl o czytaniu listu. Bo jesteś dla nich kimś wielkim Jim i tak cię traktują. Jim położył jej rękę na swojej. Wole twoje słowa, bo są prawdziwe — uśmiechnął się jeszcze raz i wyszedł.

Jim wszedł do pracowni. Z zewnątrz wyglądała jak zwykłe pomieszczenie gospodarcze. W środku zaś było mnóstwo różnych narzędzi chirurgicznych i butelek ze środkami chemicznymi oraz lekarstwami poukładanych na niezliczonych półkach. W rogu stał wysoki stojak z nożami w każdym rozmiarze i kształcie. Na jej środku znajdował się wielki kamienny stół. Przy którym stało jedno krzesło. Okna pozakrywane były ciemnym, nieprzepuszczającym światła materiałem. Jim zapalił lampiony w całym pomieszczeniu, a system luster kierował większość uzyskanego w ten sposób światła na kamienny stół. Słup światła ukazał zepsute serca. Jim wyrzucił je do metalowego pojemnika i zamknął go szczelnie. Specjalnym środkiem odkażającym zmył blat stołu. Choć w pracowni było zimno, nawet latem. Z racji bardzo grubych ścian i zabezpieczonego sufitu w miejscu po zburzonej wędzarni Jim umieścił chłodnie. W jej środku na wielkich blokach lodu leżały przygotowane do badań szczątki zwierząt, a także ludzi pochodzące ze zmarłych skazańców. Dostarczano je w chłodnio powozach, po skończonej egzekucji. To, co nie było już potrzebne, albo zaczęło się psuć pracownik Jima zgłaszał do zwrotu staży miejskiej, która paliła resztki w krematoriach. Niewielu lekarzy miało dostęp do takich przedmiotów badań. Potrzebne była do tego zgody Akademii Medycznej, sądu, władz miasta i niepodważalne kompetencji lekarza, który miał je badać. Badania na żywych osobach przeprowadzała Akademia, byli to albo ochotnicy, którym dobrze za to płacono, albo pojmani wojskowi wrogiego miasta. Jim nie chciał brak udziału w badaniach na złapanych mieszkańcach innych miast, ale studiował wyniki opublikowane przez Akademie.

Jim usiadł na krześle i otworzył list. Wyjątkowo krótki jak na list z Akademii — pomyślał zdziwiony.” Do pana Jima Hailstona, wielokrotnego laureata najbardziej znaczących nagród w dziedzinie medycyny. Światowej sławy naukowca” — do sedna, panowie — Jim pominął spory kawałek treści listu z kolejnymi tytułami i całą masą podniosłych trudnych słów. O tutaj — znalazł interesującą go część na dole drugiej strony listu.” Prosimy o przybycie dnia dwudziestego piątego października o godzinie dwunastej do siedziby Akademii Medycznej przy ulicy Wojsk Hekatomb 15. Tego dnia odbędzie sio nadzwyczajne zebranie rady lekarskiej w związku z niepokojącymi doniesieniami. Szczegółowe informacje zostaną przedstawione na miejscu”. Ciekawe co to za doniesienia. Ale jak na razie ja również mam niepokojącą sprawę do wyjaśnienia. A czas mnie goni. — wsunął list to kieszeni płaszcza wiszącego na krześle.

Dobrze, pora odtworzyć niewykonalne pobranie krwi — pomyślał wsuwając na wózek świeże ludzie zwłoki. Nieboszczyk zmarł dzień wcześniej w dybach, wiec krew w jego ciele dalej mogła zostać pobrana jak u żyjącej osoby. Kilka godzin spędził na próbach powtórzenia tego, co widział na plecach Ekry Smoger. Kilka razy wychodził zapalić cygaro i zebrać myśli. Z każdym kolejnym pomysłem przychodziły również nowe przeszkody. Ostatecznie żadna z prób nie zakończyła się sukcesem. Problemem była niewielka bardzo cienka igła, która dawała podobny efekt jak na skórze młynarki, ale pobranie nią krwi z pleców zajęłoby kilka dni, nawet z bardzo mocno bijącym sercem dawcy. Jim zaczął szkicować urządzenie, które pozwoliłby wkuć jednocześnie setkę małych igieł w ciało i zassać krew ze wszystkich na raz. Teoretycznie takie urządzenie jest możliwe, ale byłoby duże, nieporęczne i ciężkie, a nie mogło takie być — pomyślał. Wyrzucił kartkę I wrócił do prób na zwłokach.

Jim był skupiony na pracy, ale jego uwagę przykuł dźwięk toczących się po kamieniach kół powozu i rżenie koni. Już są — pomyślał kierując wzrok w stronę hałasu. Wtem rozległo się pukanie do drzwi pracowni. Jim wstał z krzesła, włożył płaszcz i ruszył otworzyć gościom. Spojrzał jeszcze na zwłoki — może tak zostać jest wystarczająco zimno — pomyślał. Przed drzwiami stał Adam Smoger i strażnik spisowy w charakterystycznym dla jego stanowiska mundurze. Zasadniczo strażnicy ubrani byli w czerwone spodnie I marynarki, zimą płaszcze. Na głowach nosili kaszkiety również czerwone. Kolor ten miał za zadania informować ludzi, że w pobliżu jest strażnik. Co z jednej strony działało jak przestroga przed chęcią popełnienia przestępstwa, z drugiej zaś strażników dzięki temu było widać z daleka. Gdy ktoś miał do nich jakąś sprawę szybko mógł go wypatrzyć na zatłoczonej ulicy. Na biodrach wisiał szeroki czarny pas z mosiężną klamrą. Każdy strażnik wyposażony był również w nóż, pałkę, kajdanki I tzw. Pieprzniczkę, czyli sześciostrzałowy rewolwer wiązkowy. Wszystko to był zawieszone na pasie. By w razie potrzeby szybko z nich skorzystać. Do tego zakładali wysokie czarne kozaki bądź półbuty, zależnie od pory roku. Niektórzy strażnicy wyżsi rangą pełnili specjalne funkcje i ich ubiór różnił się znacząco. Zazwyczaj kolorem, ale także pewnymi elementami jak wygląd pasa, czapki, czy krój marynarki. Jedną z takich funkcji była rola strażnika spisowego. Tylko jedna osoba w komendzie się tym zajmowała, ale do jej dyspozycji pozostawał zastępca. Który momencie, gdy ten był już za stary, albo zatracił swoje umiejętności z czasem przejmował jego zadania. Funkcja ta należała do jednej z najbardziej szanowanych w straży. Tylko wykazujący się niezwykłą inteligencją i instynktem śledczym człowiek zostawał na nią mianowany. Musiał taki być, aby spełnić swój obowiązek. A mianowicie odsiać sprawy ważne od tych wymyślonych przez zgłaszających lub nieistotnych z punktu wiedzenia potrzeb miasta. Zgłaszano bowiem zdrady małżeńskie czy też komuś nie podobało się, że sąsiedzi zbudowali sobie brzydki dom. Spisowy miał zaoszczędzić czasu innym strażnikom na sprawy naprawdę ważne oraz zadbać by zajmowali się oni sprawami, które są zgodne z wytycznymi władz. Chodziło również by straż zachowała swój status instytucji poważnej I szanowanej. Roch Klet zajmował się tym już od 25 lat. Kiedy to jak 20-letni strażnik został wybrany przez poprzedniego spisowego na swojego zastępcę. Zwyczaj ten istnieje od samego początku założenia straży miejskiej w Hekatomb. Oczywiście najwyżsi włodarze musieli zatwierdzić taką osobą, ale do tej pory nie zdarzyło się by ktoś został odrzucony. Spisowy co do zasady miał status osoby znającej się na ludziach I umiejącej ocenić sytuację obiektywnie. Wiec musiał też potrafić wskazać swojego następcę, kierując się potrzebnymi cechami i umiejętnościami kandydata.

Jego mundur był czarny I bardzo elegancki. Taki wyglądu nadawał mu prestiżu, a także stanowił o charakterze straży jako instytucji miejskiej. Odziany był również w czarny pas ze złota klamrą, na którym wisiała zdobiona złotem i kamieniami szlachetnymi pieprzniczka oraz równie pięknie zdobiony nóż. Wygląd samego Rocha pasował idealnie to ubioru, który nosił. Był przystojny, wysoki i szczupły, ale nie chudy. Zawsze gładko ogolony i skropiony dobrymi perfumami z dominującą nutą irysu. Ze zgrabnie ułożonymi włosami, które nosił zaczesane do tyłu. Jego srebrne, gęste włosy nadawały mu jeszcze większej dostojności. Do tego niebywały wdzięk i wrodzona klasa czyniły z niego idealnego reprezentanta chyba każdej instytucji. Jim, choć również zawsze dobrze ubrany i ogolony oraz ogólnie zadbany nie zbliżał się nawet do jego poziomu aparycji. Chociaż stać go było na równie efektowny styl, nie przywiązywał do tego aż tak dużej wagi, jak strażnik. Jego praca tego nie wymagała w takim stopniu jak Rocha. Witaj Jim, przyjacielu — szeroko uśmiechnął się strażnik, pokazując idealnie uzębienia. Witaj Roch -zwróciła do wyższego o kilka centymetrów i masywniejszego strażnika. Witam ponownie panie Smoger — dodał spoglądając na Smogera. Widzę, że skorzystał pan z mojej rady i poszedł zgłosić sprawę pana żony — zwrócił się do młynarza. Ten skinął tylko głową nadal będąc zdziwionym, że nie został ukarany za to, co wydarzyło się na komendzie. Widzę też, że tak jak przypuszczałem zaciekawi cię ta sprawa Rochu — teraz zwrócił się do Strażnika z lekkim uśmiechem na twarzy. Jim przyjacielu sytuacja, którą opowiedział mi Pan Smoger jest… jakby to powiedzieć… — zamyślił się na chwile, po czym dodał… nietypowa jak na Jima Hailstona. Otóż usłyszałem, że zaleciłeś mu zgłosić sprawę do straży, ponieważ ktoś napadł jego żonę. Ale co ciekawe, nie wiadomo kto to zrobił, ani jak to zrobił, ale wiadomo, że sprawca nadal jest w środku. I to jest nietypowe przyjacielu, ponieważ pierwszy raz widzę, żebyś czegoś nie wiedział. Mówiłem ci wielokrotnie, że byłbyś wspaniałym strażnikiem, gdyby nie twoja pasja do medycyny. Na pewno wypytałeś Pana Smogera o wszystko, co było konieczne. I normalnie dałbyś tak szczegółowy opis sprawcy, że dziecko by go znalazło. Ilekroć badałeś w kostnicy jakiegoś biedaka zabitego podczas biesiady czy znalezionego w lesie. Wyjaśniałeś naszym ludziom czym go zabito ze wskazanie na konkretny rodzaj narzędzia, kiedy, gdzie to zrobiono. Oni tylko szli jak po sznurku do konkretnego człowieka. Ale nie tym razem, wyjaśnij mi więc różnicę Jim. To mnie zainteresowało najbardziej. Jim wyszedł do nich I zamkną za sobą drzwi, by nie gorszyć ich widokiem tego co akurat badał. Przypuszczałem, że Pan Smoger… — zaczął Jim. Nie Jim ty wiedziałeś — przerwał mu Roch. Jim spojrzał na przyjaciela z delikatnym uśmiechem. No dobrze wiedziałem, że pan Panie Smoger nie będzie w stanie wyjaśnić spokojnie, ani na tyle jasno tego, co się stało. By sprowadzić do młyna zwykłych strażników w szybkim tempie i w którymś momencie relacjonowania zdarzeń znajdzie się pan w punkcie, który prowadzi na ulice Pokutną. Przepraszam panie Smoger, ale wykorzystałem pana temperament i porywczość, by sprowadzić jak najszybciej Rocha do pana domu. A musiałeś to być ty Rochu, bo sprawa jest taka jak powiedziałeś… nietypowa — wyjaśniał Jim. Ale dlaczego nie przyszedłeś do mnie sam Jim, przecież mogłeś wejść wejściem dla urzędników i mi wszystko wyjaśnić — zapytał spisowy. Musiałem sprawdzić, czy jestem w stanie odtworzyć to, co stało się Ekrze Smoger, a do tego potrzebowałem czasu. To był najlepszy sposób, by jednocześnie cię tu sprowadzić i przeprowadzić niezbędny eksperyment. Panie Smoger zrobiłem to dla dobra pana żony i całej sprawy — Jim zwrócił się do młynarza, który stał jak posąg z szeroko otwartymi oczami i ustami. Chyba, dziękuje — wydobył z siebie wyraźnie zdezorientowany Smoger. Jim doprawdy jesteś niezwykłym człowiekiem — znów szeroko uśmiechnął się strażnik. Pani Smoger proszę zaczekać w powozie muszę porozmawiać z Jimem w cztery oczy — zwrócił się już z poważną miną do mężczyzny. Adam dalej nie do końca rozumiejąc co się wydarzyło posłuchał polecenia. Jim, dlaczego po prostu nie powiedziałeś mu by podczas zgłoszenia powiedział mi, że to ty go przysłałeś? — strażnik nachylił się w stronę lekarza. Choć pewnie nie jest tego świadomy wykazuje cechy charakterystyczne dla przestępców, chciałem by straż zaczęła mu sie kojarzyć z czymś wobec czego jest bezsilny — wytłumaczył Jim. Jak zawsze wszystko, co robisz czemuś służy, doprawdy niezwykły człowiek z ciebie. Jedzmy już Rochu — niewzruszony pochwałami Jim zamknął na klucz swoją pracownię i skierował się w stronę powozu.

5.Intruz

Moja ulubiona ulica w całym mieście, czujecie ten zapach? — Roch wyglądał przez szybę powozu z wyraźnym zadowoleniem na twarzy. Tak pachnie sprawiedliwość — odpowiedział sam sobie. A te dźwięki? Tak brzmi sprawiedliwość — ciągnął dalej swój monolog. Smoger zaciekawiony opinią strażnika odsłonił zasłonę w oknie powozu, by zobaczyć o czym mówi. Nie rozumiem tego zachwytu — pokiwał głową z dezaprobatą Jim. Rochu to, co tak intensywnie czujemy, a co nasze ubrania zapamiętają na najbliższe godziny to odór moczu i fekaliów, których nie brakuje na ulicy Pokutnej, natomiast dźwięki, o których wspomniałeś to nie brzmienie sprawiedliwości, a porażki — Jim nawet na moment nie odchylił zasłonki w oknie, by spojrzeć na pokutników. -Porażki?, co masz na myśli — zdziwił się spisowy. Otóż drogi przyjacielu ci wszyscy ludzie trafili tu za coś, co zrobili, za to, czego nie zrobili lub w wyniku zbiegu okoliczności, oczywiście niekorzystnego dla nich. Powiem więcej, jestem pewien, że zdarzyły się przypadki osób, które spędziły tu jakiś czas niesłusznie. Ale przede wszystkim są tu, bo ktoś o nich nie zadbał, gdy był na to właściwy czas. Ojciec, matka, żona, mąż czy ktoś obcy. Ten krzyk to porażka człowieka, ale nie tego, który krzyczy. Tylko tego, który go zostawił samemu sobie. Jesteśmy istotami żyjącymi wspólnie i taka też jest nasza odpowiedzialność- Jim poprawił zasłonkę, która zsunęła się na kamienistej drodze. Każdy jest odpowiedzialny za swoje własne czyny Jim, jest wiele osób, które miały ciężkie życie, a postępują zgodnie z prawem i zasadami. — odburknął strażnik. -À propos odpowiedzialności, to wspomniałeś, że cześć osób mogła tu trafić niesłusznie. Skoro I ja sam odesłałem tutaj sporo ludzi to są spore szanse, że również się do tego przyczyniłem. Innymi słowy, nie wykonałem prawidłowo swojej pracy, czyż nie? — Roch zmarszczył brwi z niezadowolenia. -Nie ma ludzi, którzy się nie mylą przyjacielu. W końcu każdy popełnia jakiś błąd. — odpowiedział Jim z zamyśloną miną. Spisowy założył nogę na nogą I splótł ręce na kolenie. Więc również i ty, może nawet w tej chwili — odgryzł się strażnik. Zrobiłem większe i mniejsze błędy w życiu — Jim dalej wyraźnie myślał nad czymś. No, ale wracając do sedna — ocknął się nagle i usiadł na krawędzi pokrytej białą skórą ławeczki. Słyszycie zapewne, mężczyznę, który woła matkę? Spytał retorycznie, gdyż nawoływania towarzyszyły im od jakiegoś czasu, a że były bardzo głośne, utrudniały rozmowę. Obaj potwierdzili, przytakującym gestem głową. Dla twojej wygody psychicznej — Jim spojrzał na Rocha. Przyjmijmy, że ów mężczyzna trafił tu słusznie. Powiedzmy za kradzież lub pobicie, zresztą to i tak nie ma znaczenia. A co jeśli w innych okolicznościach i spotkawszy inne osoby w swoim życiu stałby się porządnym człowiekiem? Czy możemy go obwiniać za to, że miał pecha? Może w głębi duszy nie jest złym człowiekiem, a tylko życie go takim zrobiło — zapytał Jim. -Czasami zapominam jak głębokim jesteś człowiekiem Jim, a na to pytanie nigdy nie uzyskamy odpowiedzi, przyjacielu. Jest zakuty w dyby i tak pozostanie, aż jego kara nie minie. Później prawdopodobnie wróci do starych zwyczajów, by pewnego dnia stanąć przed Kostuchom — odpowiedział pewnym tonem Klet. Adam Smoger przysłuchiwał się całej rozmowie, ale już raz zamieszali mu w głowie i nie chciał ryzykować ponownie. W powozie nastała cisza. Słychać było tylko cichnące krzyki z ulicy Pokutnej i odgłos kół toczących się po drodze i stukot końskich kopyt. O nareszcie — odezwał się młynarz, przerywając milczenie poczuł bowiem jak koła powozu wjeżdżają w miękkie błoto. Jesteśmy już blisko, to na końcu tej drogi jest mój młyn — dodał z ulgą. Od momentu, gdy wsiadł z lekarzem i strażnik do powozu chciał go jak najszybciej opuścić. Z jednej strony miał człowieka, który swoją mową robi z nim co chce. Z drugiej zaś nikogo się jeszcze w życiu tak nie obawiał, jak strażnika spisowego. Kilka chwil później i ciężkich parsknięć koni ciągnących zatapiający się powóz byli na miejscu. Za nimi konno wjechało dwóch strażników. Smoger wyskoczył z powozu jako pierwszy za nim wysiedli Roch I Jim. Panie Smoger proszę sprawdzić, czy wszyscy są w części mieszkalnej — strażnik od razu przeszedł do działań. Adam pobiegł do domu wykonać polecenie. Strażnicy szykować się! — wydał oficjalną instrukcję bojową używaną w straży, w sytuacji zagrożenia. Mężczyźni wyjęli pieprzniczki. Nie panowie dziś tylko broń biała, jeśli któryś wystrzeli w środku, z tego budynku, jak I z nas, nic nie zostanie, jest tam mnóstwu wybuchowego pyłu — wyjaśnił podwładnym. Każdy strażnik dowodzący, a takim był strażnik spisowy, doskonale znał się na swoim fachu, w tym na zagrożeniach związanych z używaniem broni palnej. Młodsi rangą nie musieli tego wiedzieć, bo prawo stanowiło, że sprawę zawsze prowadzi strażnik dowodzący. A oni mają tylko wykonywać jego rozkazy.

Wszyscy są w domu -krzyknął ze schodów Smoger. Tak młynarze nazywali cześć mieszkalną młyna. Tak naprawdę był to jeden budynek z podzielonymi pomieszczeniami o różnym przeznaczeniu. –Jim. Czego twoim zdaniem możemy się spodziewać w środku? Kogo szukamy? — zapytał Roch. Tego nie wiem, ale jedno jest pewne, nigdy się z takim czymś nie spotkałem. -Panie Smoger prosimy do nas — strażnik machnął ręką do młynarza. Ile jest wyjść z tego budynku? -Tylko jedno. Przez drzwi frontowe. -A okna i inne miejsca, którędy można w jakiś sposób wyjść? — dociekał strażnik. Wszystkie okna mają gęste kraty, przez które nie da się przełożyć nawet dłoni. To wszystko, nie da się tam wejść inaczej niż przez drzwi, nawet kot się nie prześlizgnie — wyjaśnił młynarz. Strażnicy do środka, przeszukać każdy kąt, narobić hałasu, może go wypłoszymy, w razie zagrożenia, zabić! Dwaj rośli mężczyźni ruszyli do przeszukiwania młyna, głośno pokrzykując. Panie Smoger proszę zamknąć się wraz z rodziną od środka w części mieszkalnej i nie wychodzić aż pozwolę. A my Jim zostaniemy przed drzwiami i zobaczymy czy ktoś tędy wyjdzie przed moimi podwładnymi. Roch wyjął zdobioną pieprzniczkę i się uśmiechnął. Na zewnątrz mogę jej użyć — jego twarz i ton głosy zmieniły się ze służbowego na bardziej rozluźniony. By po chwili wrócić do służbowej formy. Skupiony czekał na intruza, wpatrując się w drzwi. Jim stał obok i również czekał w całkowitej ciszy. Z wnętrz młyna słychać było biegających tam i z powrotem strażników. Przeszukanie tak dużego młyna trwało dość długo, aż w końcu głosy strażników zaczęły zbliżać się do drzwi. Wreszcie wyszli na zewnątrz. Nikogo nie ma panie spisowy — zameldował jeden. -Sprawdźcie okolice, a gdy skończycie czekajcie przy powozie. Roch zlecił im kolejne zadanie, chowając jednocześnie pieprzniczkę. Jim co ty na to — zwrócił się do lekarza. Trudno byłoby opuścić młyn niezauważonym w momencie, gdy było tu tak dużo ludzi czekających na zapisy. Również Smoger to prosty człowiek, nie byłby zdolny do tak skomplikowanego zabiegu, jaki miała jego żona. Ani to tak wyszukanej intrygi. To awanturnik, a w tym przypadku potrzebna była niebywała precyzja i spokój. Widziałem jego pracowników to starsi mężczyźni, równie obyci z narzędziami chirurgicznymi, jak ich pracodawca. Starszą panią Smoger i dzieci wykluczam z tych samych powodów. Z kolei budowa ludzkiego ciała nie pozwoliłaby Ekrze Smoger zrobić tego samej, zakładając, co jest niemożliwe, że miałaby potrzebne przyrządy i wiedzę. Nie został wiec nikt to mógłby jej to zrobić. Odpowiedz zna tylko Ekra Smoger, ale teraz nie ma z nią kontaktu. Jakiego zabiegu? — zdziwił się spisowy. Ekrze Smoger pobrano znaczne ilości krwi z pleców, w bardzo krótkim czasie i w nieznany mi sposób — wyjaśnił przyjacielowi. Jim przekaż mi proszę wszystko, co wiesz o taj sprawie. Roch wyjął ołówek i notes, by zapisać przydatne informacje. Jim opowiedział całą historię strażnikowi. Później zawołali do siebie Smogera by i on jeszcze raz wyjaśnił co się stało. To bardzo ciekawe — zamyślił się strażnik, poprawiając przy tym włosy. Idziemy do pana żony, chce ją zobaczyć. Jim poszedł jeszcze po swoją torbę lekarską i razem weszli do środka. Obejrzę ją i zmienię kroplówkę — lekarz zabrał się do pracy. Co to za ślady — Roch przyglądał się odkrytym stopom śpiącej kobiety. -To blizny po starych ranach, prawdopodobnie jeszcze z dzieciństwa. Widywałem już takie wcześniej -wyjaśnił JIm. Jim, wytłumacz mi, bo nie rozumiem. Pan Smoger mówił, że jego żona po tym zdarzeniu osiwiała. Co sprawia, z człowiek może nagle zmienić kolor włosów — strażnik podszedł bliżej i oparł ręce na froncie łóżka. Niewyobrażalny strach dla doświadczającego go człowieka. Widziałem to kilka razy w życiu, ale nigdy na taką skalę. Zawsze były to pojedyncze kosmyki, a tutaj mamy całe włosy idealnie pokryte jasną siwizną. To bardzo ciekawe — zmarszczył brwi spisowy. A po co komuś krew? — pytał dalej. Tego też nie wiem. Z medycznego punktu wiedzenia, zachowuje ona swoje właściwości przez krótki czas i można ją komuś przetoczyć, ale dość szybko od pobrania i potrzeba do tego umiejętności znanych tylko lekarzom — odpowiadając na pytanie Jim wymienił kobiecie kroplówkę. A powiedz mi jeszcze kto może posiadać takie urządzenie do pobierania krwi jak u tej kobiety, o którym wspominałeś? Nie ma takiego urządzenia Rochu, ale jeśli ktoś miałby je mieć to Akademia Medyczna, albo bardzo zdolny technicznie lekarz. Aha — strażnik zamyślił się na chwilę, po czym kontynuował serie pytań. Jim, a czy ty umiałbyś co takiego przeprowadzić? — spojrzał na lekarza z ciekawości wypisaną na twarzy. Próbowałem dziś, w swojej pracowni tego dokonać przy użycie dostępnych środków, ale nie udał mi się. Choć posiadam w swoich zbiorach wszystkie znane obecnie rozmiary igieł do pobierania krwi, każda zostawiała inny ślad niż te na plecach pani Smoger. Myślałem, też nad urządzeniem, które mogłoby szybko pobrać krew, ale obecnie nie da się jej wykonać. Wiem, do czego zmierzasz Rochu, ale to ślepa droga. Znam najlepszych lekarzy naszych czasów i żaden nie byłby w stanie dokonać czegoś takiego, a tym bardziej zniknąć bez śladu po wszystkim. To w większości starsi ludzie z problemami zdrowotnymi -Jim skończył doglądać kobiety i spakował swoją torbę. Spisowy odchylił głowę daleko do tylu, wypuścił powietrze. To wodorec — odezwała się matka Smogera, stojąca w progu drzwi. Słucham, panią — strażnik odwrócił się na dźwięk głosu kobiety. Wodorec panowie. Pamiętam, jak moja babka składała raz do roku właśnie o tej porze, ofiary dla niego z krwi baranów, by sprzyjał nurtowi rzeki i napędzał koła wodne. Od dawna tego nie robimy i teraz się mści. Matko! — przerwał jej syn. To stare bajki, nie istnieje żaden wodorec, przestań opowiadać te bzdury. -Istnieje synu, dawno ci mówiłam, żebyś o niego starał, bo się zemści — staruszka pogroziła mu palcem. To bardzo ciekawe co pani mówi, dziękujemy za informacje. — powiedział strażnik z właściwą sobie klasą. Panie Smoger — zwróci się teraz do jej syna. Proszę podać moim ludziom spis wszystkich, którzy byli tu tego dnia. Wyśle ich pod właściwe adresy i sprawdzimy, czy ktoś widział coś dziwnego. Smoger posłusznie ruszył wykonać polecenie, mijając matkę zabrał ją pod rękę ze sobą z wyraźną złością. Jim, kiedy będzie można z nią porozmawiać — spisowy wskazał na Ekrę. Może za kilka dni, może za kilka tygodni, a może i nigdy. Przestrach, który ją ogarnął mógł nieodwracalnie uszkodzić jej mózg. W takim razie jesteśmy zdani na nasze mózgi, Jim. Widzę, że skończyłeś swoje obowiązki, pójdziesz zatem ze mną do młyna? -Tak, pora poszukać odpowiedzi, póki jeszcze jest jasno.

Szli schodami na góry. Jim, a co u mojej siostry, dba o ciebie? — spytał z aluzją w głosie przebierając przy tym dziwny, trochę dziecinny ton. Kiedy dziś ją widziałem miała się dobrze — odpowiedział wymijająco Jim. Kiedy moja szczęśliwie owdowiała siostra przychodzi do moje domu w odwiedziny, a muszę przyznać ze smutkiem, że robi to rzadko zawsze mówi o tobie bardzo ciepło. Dalej śpi w twoim fotelu- drążył temat. Jestem zadowolony z jej pracy, a co do tego, że zasypia i zostaje u mnie, kiedy chce, to nie przeszkadza mi to. Jim, przecież wiesz, że nie o to pytałem — strażnik nie odpuszczał. Wiem, ale to chyba nie jest właściwa pora. Poza tym mówiłem ci już, że ja nie jestem dla niej odpowiedni. Są sprawy, o których nie chce mówić. Nieodpowiedni to był dla niej jej szczęśliwie zmarły mąż. Ten parszywiec miał kobietę na każdym końcu miasta a moja biedna siostra musiała znosić tę hańbę. Dobrze, że był też słabym strażnikiem i w końcu nas od niego uwolnił. Prawda jest taka, że praktycznie mieszkacie razem od dawna, a to, że dajesz jej pieniądze za dbanie o ciebie czyni z was małżeństwo. Ja również daje pieniądze mojej żonie za to samo, za co ty płacisz Demonie, no może poza jedną sprawą, o której dżentelmeni mówią — strażnik strzepywał osadzający się na jego czarnym mundurze wszechobecny pył. -Wystarczy Rochu, jesteśmy na miejscu, tu ją znaleziono — przerwał mu Jim.

Strażnik poszedł do stojącej przy ścianie drapaki i zaczął zmiatać miejsce, w którym leżała wcześniej Ekra Smoger. Unoszący się wszędzie pył przykrył podłogę grubą warstwą. Jim, widzisz te dwa wgłębienia w deskach — Roch kucnął i dłonią wyczyścił zagłębienia o średnicy monety i głębokości ludzkiego palca. Tak, są też dwa na belce stropowej — lekarz patrzył raz w górę raz w dół. Jakby coś były tu wbite, umocowane jednocześnie do sufitu i podłogi — dodał. Musiało to być spore, bo ma moje oko jest tu jakieś 3 metry wysokości — strażnik wstał i otrzepał dłonie z pyłu. Podszedł do okna i krzyknął do czekających na dole podwładnych — chodźcie tu. Tak jest panie spisowy — odpowiedzieli chórem. Kilka chwil później stali byli już u góry. Znaleźliście coś interesującego? -Nic panie spisowy, żadnych śladów poza tymi, które robią powozy. Na budynku ma wszystkie okna zabezpieczone kratami, które nie zostały w żadnym miejscu naruszone. Jedyna możliwość wejścia tutaj prowadzi, z drzwi frontowych. Smoger dostarczył wam już spisy wszystkich, którzy tu byli tego dnia? -Tak panie spisowy — jeden ze strażników wyjął z kieszeni kartkę i wręczył ją dowódcy. Roch przeczytał uważnie całą listę I oddał ją z powrotem w ręce strażnika. Jim w tym czasie szukał podobnych śladów do tych znalezionych wcześniej w innym miejscach pomieszczenia. Jedzcie teraz i przepytajcie każdego z tej listy, raport z tego, co ustalicie, chce widzieć jutro rano — Roch spojrzał wymownie na podwładnych. Tak jest panie spisowy — odpowiedzieli i natychmiast ruszyli w drogę. Takie otwory w podłodze i belce są tylko w tym jednym miejscu. Może coś tu było zamocowane wcześniej, jakieś urządzenie młynarskie — powiedział Jim. Sądzisz, że to przypadek — spytał strażnik. -Być może — Jim podszedł do skraju schodów i zawołał Adama Smogera. Wszedł szybko po schodach. Panie Smoger co tu się wcześniej znajdowało — Jim wskazał mu miejsce palcem. -Nic. Nie rozumiem. To spichlerz tu jest tylko ziarno. -A te dziury — Jim znów wskazał palcem tym razem dokładnie na otwory. Nie wiem, od czego to, nie przypominał sobie, żeby mój ojciec coś tutaj stawiał, a i ja na pewno nigdy niczego tu nie przyczepiałem. Smoger patrzył zdziwiony i drapał się po policzku. Naprawdę nie wiem — dodał.

Wtem ich uwagę odwrócił głos zarzynanego zwierzęcia. Co tam znowu — hałas przykuł uwagę Smogera, który ruszył do okna, by spojrzeć co dzieje się na podwórzu. Za nim podeszli do niego Jim i Roch. Zgłupiała — krzyknął Smoger. Z okna widać było wielką plamę krwi mieszającą się z błotem. Starsza pani Smoger szarpała się z baranem. Trzymając w jednej dłoni puginał, a drugą przytrzymując związane zwierze, dźgała go raz po raz w gardziel. Silne zwierze stawiało jednak starszej kobiecie silny opór i co chwile miotając się w tę i we przewracając kobietę. Smoger pobiegł szybko na dół, zabrał matce sztylet i jednym celnym ciosem zabił zwierze. Groteskowy widok prawda Jim — Roch uśmiechnął się pod nosem. Zapewne chodzi o przesąd, o którym wspominała, gdy byliśmy u chorej — odpowiedział Jim i odszedł od okna. Roch chwile jeszcze patrzył jak matka i syn krzyczą coś do siebie, ale po chwili i on wrócił do poszukiwań rozwiązania. Kilka minut później dołączył do nich Adam Smoger przepraszając za matkę. Jest stara i czasami jej się wszystko mieszka -powiedział. Obaj mężczyźni zostawili to przez odpowiedzi. Wracając do tematu pana żony, mówił pan, że, nie pozwalała nikomu podejść do zsypu tak. Zaglądaliśmy tam, ale, nic nie wzbudziło naszej uwagi, poza tym jest tam tak mało miejsca, że najwyżej drobna kobieta mogłaby tam wejść i zjechać piętro niżej. Co więcej, zsyp jest zamknięty, wiec, dlaczego miałaby się go bać. Ma pan jakiś pomysł? — Roch spojrzał na mężczyznę oczekując odpowiedzi. Jak to zamknięty -zdziwił się Smoger, ignorując dalszą część pytania. Patrząc do góry widać belki stropowe pomieszczenia nad nami, ale patrząc w dół, widać tylko zwiniętą w kłębek czarną skórę, pokrytą pyłem. I Jim, i ja zaglądaliśmy tam, i nic z wyjątkiem tej skóry tam nie ma, żadnych śladów — wyjaśnił Roch znów wkładając głowę do otworu w zsypie. Ale, ten zsyp nigdy nie był zatykany. Może coś tam wpadło — odpowiedział Smoger i ruszył w stronę zsypu. Jim i Roch spojrzeli na siebie. To może być coś, co zostawił nasz złodziej krwi musimy to wyciągnąć. Panie Smoger proszę zejść do pomieszczenia pod nami i łapać to, co wypadnie, a ja postaram się to wypchnąć kijem od miotły. Tylko ostrożnie to może być, jakieś urządzenie z wieloma igłami — powiedział strażnik, obrywając włosie z miotły. Smoger zszedł piętro niżej i krzyknął — jestem gotowy. Tylko ostrożnie, nie możemy sobie pozwolić na zniszczenie tego, co może tam być — upomniał przyjaciela Jim. -Będę delikatny jak tylko umiem. Zajrzał jeszcze raz do zsypu, by obrać najlepszy punkt do wypchnięcia przedmiotu. Następnie wyjął głowę w ciasnego tunelu I wsunął tam kij. Dobra panie Smoger zaczynam — krzyknął do mężczyzny na dole. Czekam — odpowiedział tamten. Roch przyłożył delikatnie koniec kija do skórzanego przedmiotu. Szukając po omacku lekkiego zagłębienia, które zauważył, gdy wcześniej tam zajrzał. Wykorzystując ciężar ciała zaczął napierać na zaklinowany przedmiot. Nagle poczuł, że końcówka kija wsunęła się w ów przedmiot na dobre kilka centymetrów. Ułamek sekundy później Jim i Roch usłyszeli ogłuszający gardłowy dźwięk. Roch poczuł jak opór spod kija znika. Dźwięk zamilkł, by po chwili zmienić się w coś jakby szuranie nożami po drewnianym stole. Roch zaskoczony nagłym brakiem oparcia w kiju upadł na jedno kolano. Jim natychmiast chwycił przyjaciela pod ramie. Wtem z dołu usłyszeli jedno słowo Adama Smoger — mam! Po tym słowie słychać było już tylko gardłowy dźwięk i krzyki młynarza. Zanim Roch z Jimem zdążyli dobiec do schodów Smoger już ucichł. W połowie schodów zobaczyli tylko przemykającą na zewnątrz czarną, zgarbioną postać. Jim, ty idź zobaczyć co ze Smogerem, ja go złapię — powiedział strażnik i rozdzielili się. Gdy Roch wybiegł przed drzwi frontowe zobaczył jak Starsza pani Smoger, ubrudzona błotem i krwią barana, biegnie w stronę lasu trzymając w dłoniach glinianą miskę z krwią krzycząc przy tym — Wodorcu przebacz nam. Roch ruszył za nią wyjmując pieprzniczkę, po kilkunastu minutach biegu przez las nie znalazłszy nikogo postanowił wrócić do młyna. Kiedy się zbliżał zobaczył jak Jim pali cygaro siedząc na schodach. Gdzie jest Smoger, muszę się dowiedzieć co widział — zapytał obcierając pot z czoła. Dopiero teraz zobaczył, że ten ma rękawy płaszcza pokryte świeżą krwią. -Nie żyje — odpowiedział krótko Jim. Roch minął lekarz i wszedł do pomieszczenia gdzie, leżał Adam Smoger. Na podłodze pełno był krwi zmieszanej z mąką. Powstała breja przyklejała mu się do butów. Podszedł bliżej, Adam Smoger leżał na workach z mąką, trudno było go teraz rozpoznać. Z rąk i klatki piersiowej miał zdarte ubranie a wraz z nim skórę. Głowa cała była podziurawiona. Roch zakrył usta, by nie zwymiotować. Szybko wyszedł na zewnątrz. Jim co się mu się stało — zapytał dalej bliski wymiotów. Jim zgasił cygaro. Nie wiem — odpowiedział i spojrzał w kierunku lasu.

6.Gdzie oni są?

Zapadła już noc do młyna właśnie zbliżało się konno kilkunastu strażników wezwanych przez Rocha. Ryk pędzących koni, mieszał się z płaczem lamentujących nad zmarłym ojcem dzieci Smogerów. Najstarszy syn trzymał rodzeństwo przy sobie, by nie weszły do pomieszczenie gdzie leżał zmasakrowany ojciec. Drzwi były zamknięte, nie miały jednak zamka i z łatwością mógłby się tam dostać, gdyby przedarły się przez pilnujących ich Jima i Rocha. Najpierw matka, teraz ojciec — powiedział Roch wycierając płynącą mu po policzku łzę. Życie nie oszczędza tych biednych dzieci- dodał. Jim nic nie mówił. Myślami był gdzie indziej. Ocknął się jednak na chwile i powiedział — nie wiadomo co z babką, poszła w las za tym czymś. Mam nadzieje, że chociaż ona im została — odpowiedział mu Roch i kolejny raz przyłożył chusteczkę do mokrych od łez oczu. Zaraz ruszamy na poszukiwania, pójdziesz z nimi? Przydałbyś się — spytał spisowy. Masz do dyspozycji wielu strażników, jeśli coś znajdziecie powiadom mnie jak najszybciej. Poza tym nie umiałbym się obronić, w razie spotkania z tym stworzeniem. Wolałbym zabrać ciało Smogera do siebie i starannie przyjrzeć się obrażeniom. Może uda mi się określić gatunek tego zwierzęcia — odpowiedział lekarz. Dobrze, rozkaże zawieść go do ciebie jak najszybciej. Jim — zaczął nieswojo spisowy. Jak myślisz, co to mogło być?, nauczono mnie działać pomimo strachu, różne rzeczy widziałem, ale to było… Zatrzymał się na chwile. To było przerażające. Ten dźwięk, który z siebie wydało… — wzrok mężczyzny stał się na chwile zupełnie pusty. Nie słyszałem czegoś takiego nigdy w życiu — na jego rękach widać było gęsią skórkę. Jim spojrzał w stronę gdzie zniknął stwór. To zwierze może pochodzić z cyrku objazdowego, który przybył tu jakiś czas temu. Trzeba tam sprawdzić, czy nic im nie uciekło. Na świecie żyje dużo dziwnych zwierząt. Wiele z nich badałem. Niestety muszę przyznać, że z takim nigdy się jeszcze nie spotkałem. I nie mam tu na myśli jego cech fizycznych, których widziałem jedynie kontury, a jego świadomość. Świadomość, co masz na myśli, zwierzęta mają tylko instynkt? -przerwał mu Roch. To zwierze ją ma -kontynuował Jim. To jak zabija, nie jest typowym zachowanie dla zwierzęcia. Zauważ, że zabił go w kilka sekund celując jedynie w głowę. Wiedział, że tak zrobi to najszybciej i będzie mógł uciec. Nie spłoszyli go ani twoi strażnicy, gdy wbiegli tu wcześniej, ani my. Nawet kiedy zaglądaliśmy do zsypu to nadal nie uciekało, dopiero bezpośredni kontakt sprawił, że zaczęło ucieczkę. Tak jak wspomniałem wcześniej logika sugeruje, że mamy do czynienia z egzotycznym dla nas gatunkiem, który został wytresowany. To kieruje nas tylko do cyrku. Możesz mieć racje — odpowiedział strażnik. Wysłałem dziś jednego ze zgłaszających na ulicę Pokutną, bo opowiadał brednie o zabitym byku. Teraz myślę, że mógł mówić prawdę — skrzywił się na myśl tym, że mógł podjąć błędną decyzję. Jak zabito byka? — spytał niewątpliwie zaciekawiony lekarz. Ten mężczyzna mówił, że miał wyrwane rogi i złamany kręgosłup -odpowiedział spisowy poprawiając pieprzniczkę. A co jeśli to, co mówił to prawda? Zginie wielu moich ludzi, jeśli spotkamy to w lesie. Może wszyscy — Roch spojrzał na zbliżających się w oddali strażników z lampionami. Z tego, co mogę wnioskować po obrażeniach Smogera i samej posturze tego zwierzęcia, nie sądzę by to były te same gatunki. To, które spotkaliśmy było raczej za drobne, by dokonać takich rzeczy z dorosłym bykiem. Inaczej też zabija. Jeśli z bykiem to prawda to możemy mieć dwa odrębne gatunki drapieżników w mieście. Każdy bardzo niebezpieczny dla mieszkańców — wyjaśnił Jim. Jeszcze jeden… — powiedział do siebie Roch. Co to znaczy — spytał usłyszawszy przyjaciela Jim. Był u mnie na zgłoszeniu jeszcze prawnik z Burmistratu. Mówił o jakimś stworzeniu, które spotkał w wychodku. Uciekło natychmiast, gdy zdało sobie sprawę z jego obecności. Jak wyglądało — Jim złapał zamyślonego przyjaciela za ramie. Nie pamiętam wszystkiego, ale chyba mówił coś o zupełnie białych oczach I, że chyba było ślepe, bo zareagowało dopiero na dźwięk jego głosu — odpowiedział strażnik. Wiesz jak wyglądało — dopytywał Jim. Chyba jak małpa, wielkości szympansa… chyba, ale nie jestem pewien — się starał sobie przypomnieć opowieść prawnika. Roch myślę, że to jeszcze inne stworzenie, to tutaj na pewno nie było ślepe, bo idealnie trafiało swoimi ostrzami w głowę Smogera. Z kolei to od byka musiało być bardzo duże i masywne. Jeśli są trzy, to może być i więcej. Muszę zobaczyć tego byka i porozmawiać z prawnikiem. Sprowadzisz ich do mojego domu? Tak, razem z ciałem Smogera jeszcze dziś będą u ciebie. — odpowiedział pewnie spisowy. Gdy dotrą tu moi ludzie, jedz powozem do siebie i czekaj, ja ruszam do lasu poszukać naszego drapieżnika — strażnik znów przyjął postawę dowódcy, jego twarz z zatroskanej o los dzieci Smogerów i jednocześnie przestraszonej, zmieniał się w emanującą pewnością siebie i siłą. Roch to nierozsądne wchodzić teraz do lasu, gdy nie wiemy nic o tych zwierzętach. Nie wiadomo jak z nimi walczyć, co je zwabia, czy co odstrasza -lekarz starał się przekonać przyjaciela. Jim, strażnik ma być zdecydowany i gotowy, a nie rozsądny. To cecha dobra dla lekarza — uśmiechnął się i kiwnął przywołując do siebie wjeżdżających na podwórze strażników.

Tak, panie spisowy — podszedł do nich rosły strażnik w wieku około 30 lat. Był ona najstarszy stopniem spośród właśnie przybyłych. Pan Hailstone wskaże ci adres na, który zabierzecie ciało tego mężczyzny — Roch, uchylił lekko drzwi i wskazał na zwłoki Smogera. Ciemne pomieszczenie, gdzie leżał rozjaśniło się trochę od światła w korytarzy. Młody strażnik zajrzał do środka, na jego twarzy nie pojawiło się jednak nic oprócz służbowej miny i skinienia głową. Później odszukacie człowieka o nazwisku Dwora Lastun i jego również doprowadzicie pod ten adres. Jest on prawnikiem w Burmistracie, resztę potrzebnych informacji znajdziesz sam — spisowy wyliczał kolejny zadania, podczas gdy słuchający go mężczyzna notował polecenia. Następnie odszukacie mężczyznę doprowadzonego dziś na ulicę Pokutną. On zabierze was do zdechłego byka, którego również dostarczycie do pana Hailstone’a. Zlecone zadania wykonać niezwłocznie. Możesz oddelegować do realizacji najwyżej dwie osoby. Zabierzcie stąd je, ale z należyta dla ich tragedii delikatnością. Nie mogą widzieć ojca. Krew sprzątnąć. — wskazał na ciągle szlochające dzieci. To wszystko. Zbierz ludzi — Roch skończył wydawać polecenia i odwrócił się od strażnika. Tak, panie spisowy — odpowiedział. Mam dla pana wiadomość od Mistrza Marbyla — dodał. Mów i idź wykonać polecenia — Roch znów stanął twarzą do podwładnego. Ma pan niezwłocznie wracać na komendę, sprawa najwyższej wagi — żwawym krokiem ruszył do zebranych na podwórku strażników. Makata Marbyl mnie wzywa. Nawet ja rzadko widuje samego Mistrza Straży Miejskiej. Sytuacja rzeczywiście musi być najwyższej wagi. Jim od dłuższej chwili stał i przyglądał się całej sytuacji. Dziwiło go jak Roch szybko przechodzi w stan służbowy, gdy sytuacja tego wymaga. Dobrze, że musisz jechać do miasta. Powtarzam, że wejście teraz do lasu to błąd — ostrzegł go ponownie Jim. Ja wracam, ale straż musi pełnić swoje obowiązki. Nie zrozumiesz tego, bo nie jesteś jednym z nas przyjacielu — Roch ruszył na podwórko widząc wchodzących do środka strażników. Ruszaj Jim, oni się wszystkim zajmą — pospieszał lekarza. Przyślę kogoś do opieki na waszą matką — Jim zwrócił się do Aloniego i wyszedł.

Roch podszedł do zebranych strażników. Dwudziestu uzbrojonych, młodych, silnych mężczyzn z lampionami czekało na rozkaz. Pogoda nie sprzyjała poszukiwaniom. Niebo było całkowicie czarne od grubych, gęstych chmur. Ulewa wisiała w powietrzu. Uwaga — zaczął bardzo głośno. Ruszycie do lasu w kierunku dawnej osady rolniczej. Broń w gotowości. Szukacie starszej kobiety Ostacji Smoger, nic nie może się jej stać z waszej przyczyny. Ma trafić zdrowa z powrotem do tego młyna. Czeka tam na was zagrożenie w stopniu śmiertelnym, więc wszystko, co spotkacie, a nie będzie człowiekiem zabić. Zagrożeniem jest nieznane i bardzo agresywne zwierze lub zwierzęta. Tworzyć małe grupy. To zwierze może się ukrywać blisko was. Zachowajcie czujność. Drugim zadaniem po odnalezieniu Ostacji Smoger jest odnalezienie i zabicie tego zwierzęcia. Wykonać — Roch podszedł do jednego z koni i zaczął poprawiać siodło. Tak, panie spisowy — odpowiedzieli mu chórem. Raport chce widzieć rano — powiedział do dowodzącego strażnika i ruszył konno do miasta.

Galopując w całkowitych ciemnościach kierował się tylko światłem z ulicznych latarni, które wskazywał mu kierunek jazdy. Gdy dźwięk końskich kopyt zatapiających się w błocie przeszedł w stukot podków o wysłane kamieniami ulice miasta gnał konia jeszcze mocniej. Mijał kolejne ulice myśląc o tym, co stało się w młynie. Im bliżej był Komendy, tym bardziej jego głowę zajmował błąd, jakiego dopuścił się w sprawie zabitego byka. Jak przystało na perfekcjonistę nie mógł się z tym pogodzić. Nie zwalniając wprowadził konia po schodach przed główne drzwi. Zajmij się nim — rzucił do stojącego tam strażnika nie zatrzymawszy się jeszcze do końca. Koń zarżał głośno ciągnięty mocno za lejce. Jego podkowy wyryły ślady w marmurowej posadzce, podczas gwałtownego hamowania. Roch zeskoczył w wierzchowca i spokojnym krokiem wszedł do środka.

Czekali tam na niego już inni wysocy rangą strażnicy i Mistrz Straży Makata Marbyl. Starszy mężczyzna zmierzył go wzrokiem i powiedział — Czekamy na ciebie panie Klet. Badałem pewną sprawę Mistrzu Marbyl, jestem do dyspozycji — odpowiedział spisowy. Ubrany w biały mundur, spojrzał ponownie na Rocha z niezadowoloną miną. Zbiórka w podziemiach za 5 minut, a pan Panie Klet niech się w tym czasie doprowadzi do stanu właściwego dla strażnika spisowego. Bo to, co tutaj wszyscy widzimy nie jest godne nawet kowala. Tak, jest Mistrzu Marbyl — odpowiedzieli stojący przy przełożonym strażnicy. Roch spojrzał na swoje ubranie i rzeczywiście nie przypominał siebie, jego elegancja i klasa, którą emanował na co dzień zniknęła, gdzieś po warstwą pyłu ze spichlerza oraz błotem z lasu. Pobiegł do łaźni przemyć widoczne spod munduru części ciała oraz założyć nowy mundur. Gdy wrócił na hol, nie było tam już nikogo, zszedł po łamanych schodach do podziemia. Tam stali już wszyscy zwołani strażnicy. Teraz lepiej — powiedział Mistrz i skinął lekko głową, na znak aprobaty. Roch oddał ukłon, również wykonując delikatne skinienie. Przedstawię wam teraz sytuację, w której Straż Miejska Miasta Hekatomb znajduje się od kilku godzin. Z uwagi na powagę sytuacji, oczekuję konkretnych propozycji rozwiązania powstałego problemu. Nalegający wzrok Marbyla dotknął oczu każdego będącego tam strażnika. Sam jego wygląd budził już w wielu uległą postawę. Był wyższy o półtorej głowy od pozostałych uczestników zebrania i całkowicie pozbawiony owłosienia. Było to spowodowane po części wiekiem, a po części chorobą skóry, która trapiła go od dawna. Czerwone place na twarzy maskował pudrem, przez co z bliska wyglądał jak rzeźba wyryta w kamieniu. Fizyczne był bardzo sprawny, ale oczy zdradzały, że żyje od bardzo dawna. Choć widział dobrze źrenice miał mętne i poszarzałe. A przez wrodzoną skazę przypominały oczy kozy. Jako mistrz nosił biały dopasowany mundur, uszyty z najlepszych tkanin sprowadzanych specjalnie dla niego z całego kontynentu. Tylko mistrzowie i najzamożniejsi obywatele mogli sobie na nie pozwolić. Nie posiadał żadnego uzbrojenia, choćby dekoracyjnego. Po stronie serca przypięty miał, dostępny tylko dla Mistrzów czarny znak w kształcie liścia dęby. Symbol siły i trwałości. Piastował swoje stanowiska tak długo, że Roch nie pamiętał jego poprzednika.

Proszę o pełne skupienie, nie będę powtarzał — Marbyl wykonał charakterystyczne dla siebie ruch dłonią. A jego wysoka smukła głowa lekko drgała. Jakby groził dzieciom palcem. Jak wiecie za tym drzwiami znajdują się ciemnica, gdzie za kratami umieszczamy skazańców, cechujących się największą degeneracją. Tam zazwyczaj czekają na sprawiedliwy koniec ich istnienia na tej ziemi. Przekazano mi, iż w tej chwili znajduje się tam blisko 70 skazańców. Celowo użyłem słowa „zazwyczaj”, gdyż w tym momencie nie ma tam nikogo. Gdy w porze karmienia, kuchenny szedł z chlebem i wodą do ciemnicy, zastał ją pustą. Nie muszę chyba wam mówić jak wielkie zagrożenie czyha teraz na obywateli Hekatomb, siedemdziesięciu uciekinierów spustoszy wiele domostw, wielu zginie. Co więcej, jest to wielki cios dla reputacji Straży Miejskiej, w tym i mojej osoby. Nie możemy dopuścić by wyszło to na jaw, dopóki nie wyłapiemy każdego z nich. Proszę za mną — mistrz wszedł do ciemnicy, w której porozstawiano kilkadziesiąt lampionów, by rozświetlić to miejsce. Na twarzach strażników idących za nim malowało się zdziwienie pomieszane z zadumą. Nikt bowiem, w całej historii Straży nie uciekł z podziemi, aż do tej chwili. W środku panował zaduch. Kamienie wyścielające to pomieszczenie od ścian po sufit i posadzkę były pokryte wilgotnym zielonkawo czarnym nalotem. Parcele wydzielające miejsca dla poszczególnych skazańców zrobiono z grubych krat. W każdej znajdowały się tylko dwie rzeczy. Pierwsza to przytwierdzony do ściany łańcuch, w razie, gdyby któryś z więźniów sprawiał trudności. Kilka dni w pozycji stojącej z obręczą na szyi uspokoi każdego. Druga to wiadro na odchody. Umocowane tak by można je było opróżnić bez konieczności wchodzenie do środka. Straż nie mogła sobie pozwolić na nieprzyjemny zapach unoszący się w holu. Dbano wiec by skazańcy zachowywali czystość, a wiadra opróżniano każdego wieczora. Pomiędzy parcelami prowadził szeroki na dwa metry korytarz. Nad którym znajdowały się uchwyty gdzie strażnik mógłby zawiesić lampion w razie potrzeby. Marbyl prowadził ich daleko w głąb ciemnicy. Panowie zwróćcie uwagę, iż każda mijana przez nas parcela ma poważnie uszkodzone kraty, wręcz wyrwane — powiedział zatrzymując się na chwile przy jednej. Jak gołymi rękoma zniszczono kraty. To pierwsze moje pytanie do zastanowienia dla was — dodał. Kolejne poznacie, gdy dotrzemy na miejsce. Szyli tak jeszcze przez kilka minut, aż wreszcie mogli ujrzeć koniec korytarza. I natychmiast zrozumieli, jakie jest drugie pytanie Mistrza Marbyla. Panowie proszę mi wyjaśnić jak to jest możliwe — mistrz wskazał palcem na pokruszone kamienie i prowadzący gdzieś tunel. Ostatnią informacją, w te sprawie jest fakt, iż w kilku parcelach znaleziono ślady krwi i kępki włosów. Prawdopodobnie skazańców. Teraz głos należy do was. Strażniku, Klet najwięcej oczekuję od Pana w końcu jest Pan spisowym, a to zobowiązuje — zwrócił się do Rocha. Tak, Mistrzu Marbyl — skinął głowa i podszedł do dziury w ścianie. Obejrzał ją dokładnie. Po chwili wyprostował się i spojrzał na przełożonego. Oczywiste jest, że otwór został wydrążony od zewnątrz, inaczej stalibyśmy po szyje w ziemi wyrzucanej tu przez kopiącego. Pewne jest również to, iż do wyrwania krat potrzebne były narzędzia, których nie miał żaden ze skazanych. Idąc dalej. Sami podjęliśmy decyzję dobre 20 lat temu by ściany blisko wejścia na hol jak i same drzwi przebudować tak by nie dochodziły stąd żadne dźwięki, a przede wszystkim krzyki. Więc ten, kto tu wszedł wiedział, że nie musi dbać o ciszę. Wiedział również, o jakiej porze dnia nikogo tu nie będzie. Wydrążenie tunelu musiało zająć kilka lat, ale już samo przebicie się przez ścianę z kamieni to kwestia kilku godzin. Pytania, na które nie znam jeszcze odpowiedzi to, kto miałby chcieć ich uwolnić i w jakim celu. To wszystko na tę chwilę co mam do powiedzenia Mistrzu Marbyl — Roch ustąpił miejsca kolejnemu strażnikowi. To uwagi godne stanowiska strażnika spisowego, choć nie obyło się bez zbędnych oczywistości — powiedział mistrz słynący z tego, iż trudno go zadowolić. Teraz zapraszam pana — wskazał na małego mężczyznę przy tuszy stojącego na przedzie. Tubyrcy Postut pełnił funkcję strażnika śledczego. I znany był ze swoich zamiłowań do przemówień, jak i z przesadnej gestykulacji. Mężczyzna stanął przed otworem, wspiął się na palce, by zobaczyć co jest w środku. Tak szanowny Mistrzu Marbyl — zaczął z charakterystycznym dla siebie nadmiarem tytułowania przełożonych. Sprawa jest prosta — potarł kapiący nos dłonią. Zrobił to na pewno ktoś pracujący w Komendzie. Nie chciałbym od razu wskazywać winnego, ale skoro jesteśmy tu tylko w gronie najważniejszych strażników i na pewno zostanie to tylko między nami, to winnych trzeba szukać wśród ciemnicowych. Zaraz przesłucham każdego z nich i przedstawię Panu wyniki. Mój segment dołoży wszelkich starań, by jak najszybciej rozwiązać ten incydent. Liczę oczywiście na współpracę z pozostałymi, chętnie zorganizuję spotkanie, na którym ustalimy jak zapobiegać takim wybrykom w przyszłości — wznosił i opuszczał ręce raz za razem przytakując przy tym głową. To bardzo ciekawe co pan mówi — Marbyl przerwał ten monolog, gdy Tyburacy nabierał powietrza na kolejną turę słowotoku. Dziękuję i proszę kolejną osobę — mistrz znów wskazał palcem na jednego ze strażników, później następnego i następnego. Roch stał i przysłuchiwał się uważnie temu, co mają do powiedzenie. Słuchał każdego oprócz Postuta. Widział w nim bardziej wodzireja niż strażnika śledczego. Na jego gardłowanie i gestykulację inni strażnicy reagowali uśmiechami. Roch zaś widział w tym zagrożenie dla każdej podległej mu sprawy. Trudno bowiem przedstawić rozsądny argument przeciwko opinii opartej o własne ego.

Gdy swoje zdanie wygłosił ostatni ze strażników. Mistrz przeszedł do podsumowania. Stoimy u progu blamażu Straży Miejskiej jako instytucji — objął dłonią pięść i wzniósł na wysokość klatki piersiowej. Choć sytuacja jest trudna, widzę w niej jeden pozytyw. A mianowicie to jak Wy strażnicy wyżsi rangą zachowacie się w tym czasie pomoże mi w wyborze następcy. Jak nakazuje nasze prawo. Mam obowiązek wskazać jednego z Was jako przyszłego Mistrza Straży Miejskiej. Sprawa ta pokaże mi wasze predyspozycje do pełnienia tej ważnej funkcji. Nie będzie ona decydująca, lecz to istotny aspekt całej oceny każdego z was. Oceny, która jest znana tylko mi i mojemu lojaliści. Dodam, że nie szykuję się jeszcze na śmierć i może zdarzyć się, iż poczekacie jeszcze długie lata, zanim założycie biały mundur. Wracając do sedna spraw. Pojawiło się tu wiele różnych opinii, mniej lub bardziej prawdopodobnych. Pomoże mi to w wybraniu drogi, którą pójdziemy przez ten ciemny dla nas czas. Wkrótce przedstawię szczegółowe wytyczne dla każdego segmentu. To wszystko. Możecie odejść — mistrz wskazał palcem wyjście z ciemnicy. Tak, Mistrzu Marbyl — odpowiedzieli chórem i ruszyli w stronę drzwi. Roch szedł ostatni, gdy nagle poczuł dłoń na swoim ramieniu. Była to dłoń mistrza. Roch zdumiony zatrzymał się, odwrócił głowę i spojrzał prosto w oczu wysokiego mężczyzny. Panie Klet — odezwał się ciszej niż zwykle. Jak nazywał się ten pański znajomy lekarz? Roch zmarszczył brwi onieśmielony. Jim Hailstone Mistrzu — odpowiedział. Tak, Jim Hailstone — twarz Makaty zdradzała, iż jest zły na siebie, że zapomniał. Proszę go do mnie przyprowadzić za kilka dni, plamy nie dają mi spokoju w nocy — powiedział mistrz, drapiąc się po policzku. Tak jest — odpowiedział Roch i zaczął iść do wyjścia. Machnął jednak gwałtownie głową, tak jakby coś nie dawało mu spokoju. Mistrzu, czy mogę zadać pytanie — zatrzymał się i odwrócił do starszego mężczyzny. Dawno, żaden strażnik nie odważył się na taki gest Panie Klet, w uznaniu Pana odwagi proszę pytać — odpowiedział Makata. Spisowy na chwile się zawahał. Dlaczego… dlaczego czekać kilka dni, gdy mogę go tu sprowadzić natychmiast? — zapytał. Ciekawość to dobra cecha u spisowego Panie Klet. Dobrze, odpowiem na to pytanie, ale proszę to zachować tylko dla siebie reszta dowie się wkrótce. Potrzebuję kilku dni na przygotowania do rozmowy z Panem Hailstone’em odnośnie do omawianej przed chwilą sprawy. Poznałem go kilka lat temu, gdy ulżył mi w cierpieniu po miesiącach bezskutecznych terapii innych lekarzy. Jego spostrzeżenia, mogą znacząco przyspieszyć rozwiązanie naszego problemu.

7.Przełamanie

Roch przyszedł do pracy jak zawsze na ósmą rano. Na biurku pod ladą czekała na niego jak zawsze czarna mocna kawa i kilka ciastek imbirowych z ulubionej piekarni. Przed drzwiami dla zgłaszających znów było pełno ludzi, pokrzykujących na siebie. Nie spał zbyt dużo tej nocy. Jego myśli zajmowała sprawa z ciemnicy na przemian z obrazem stworzenia z młyna. Gdzie jest mój raport z poszukiwań — spytał zastępcy Hartu Loffa. Młody mężczyzna w kręconych włosach zaczesanych jak u Rocha odwieszał właśnie płaszcz mentora. Jaki raport ma pan na myśli- odpowiedział. Wydałem polecenie a żeby raport z wczorajszych poszukiwana rano leżał na moim biurku. Gdzie jest odpowiedzialny za to strażnik, chce z nim porozmawiać? — spytał biorąc łyka kawy. Na pana polecenie wysłałem wczoraj do młyna „Molitor” strażników konno. Do tej pory powrócili tylko ci, którym zlecił pan transport ciała zabitego mężczyzny, jakiegoś zwierzęcia i odszukanie prawnika z Burmistratu — wyjaśnił Loffa. Roch postukał przez chwile twardym ciastkiem o blat dębowego biurka. Strażnik nie wykona rozkazu tylko w jednym przypadku. Czyżby Jim miał racje? — zastanawiał się w myślach. Wyślij tam kogoś sprawdzić gdzie oni są, niech pod żadnym pozorem nie zsiada z konia — wydał polecenie podwładnemu. Tak, panie spisowy — odpowiedział.

Tymczasem Jim szykował się do badania dostarczonych mu wcześnie rano ciał, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Otworzę Jim — odpowiedziała Demona i pobiegła przez wąski korytarz, przepychając pociesznie Jima. Ten tylko się uśmiechnął i wrócił do swoich zajęć. Stał przed lustrem zmagając się z zapięciami mankietów od koszuli. Spojrzał w lustro na zewnętrzną część nadgarstka i zdał sobie sprawę, że w drzwiach do sypialni stoi Demona z opartą głową o futrynę i patrzy na niego z lekkim uśmiechem. Tak Demono, kto to był? -spytał. Kobieta wyprostowała się i odpowiedziała mu — przyszedł do ciebie Pan z Burmistratu. Czekałem na niego, dziękuję Demono — odpowiedział. Kobieta chciała już odejść, gdy Jim odezwał się ponownie — pomożesz mi z tymi mankietami? Demona podeszła do niego i zapinają mankiety cały czasy patrzyła mu w oczy. Jim początkowo patrzył na zapięcia, ale gdy zdał sobie sprawę, że ona na niego patrzy nie mógł już oderwać wzroku od jej błyszczących oczu. Stali tak wpatrując się w siebie dobre kilka chwil, aż przerwał im głos mężczyzny dochodzący z drzwi frontowych -przepraszam czy jest tam Pani? Tak, pan wybaczy — odpowiedziała pospiesznie przypomniawszy sobie o gościu. Oboje wyszli z sypialni czym prędzej. Witam panie Lastun, czekałem na pana — powiedział Jim wyciągając rękę na powitanie. Zapraszam do mojego gabinetu. Mężczyzna wszedł do środka odwijając z szyi szal. Straż była u mnie w nocy i kazali mi przyjść pod ten adres rano, ale nie wyjaśnili po co. Może pan mi powie — spytał zdegustowany. Nazywam się Jim Hailstone i dowiedziałem się od Rocha Kleta, strażnika spisowego, o zajściu w pańskim domu. Mam kilka pytań, jeśli pan pozwoli — wyjaśnił. Przed to okropne zdarzenie do tej pory zasypiam przy zapalonych lampionach. Do wychodka chodzą tylko za dnia. Co chciały pan wiedzieć — mężczyźni usiedli w fotelach. A przepraszam może się pan czegoś napije — spytał Jim. Może być kawa — odpowiedział prawnik. Poproszę moją… Jima zatrzymał się na chwile. Sam nie do końca wiedział kim właściwie jest tutaj Demona. Poproszę Demoną, zaraz wracam — odpowiedział po namyśle. Wyszedł z gabinetu, by za chwile wrócić z półmiskiem ciastek. Czekając na kawę proszę mi powiedzieć jak wyglądało stworzenie, które pan spotkał — spytał. Trudno mi do końca powiedzieć, bo co tu ukrywać byłem przerażony — zaczął Lastun. Było ciemno, ale pamiętam ogromne całkowicie białe oczy i włosy na całym ciele. Po czasie myślę, że to może jakiś rodzaj małpy. Czy było wrogo nastawione? — spytał Jim. Ciężko mi ocenić, z jednej strony, że tak to określę warknęło na mnie, a z drugiej zaraz po tym natychmiast uciekło. Przypuszczam, że było ślepe — dodał. Dlaczego pan tak sądzi? — spytał lekarz. Niosłem przed sobą lampion, wiec byłem dobrze widoczny, gdy otworzyłem drzwi wychodka to zwierze, nawet mnie nie zauważyło. Zareagowało dopiero na dźwięk mojego głosu. Rozmowę przerwała Demona wszedłszy do gabinetu z dwiema filiżankami kawy. Postawiła je na ławie i odeszła. Dwora i Jim odprowadzili ją wzrokiem do samych drzwi Piękną ma pan żonę — komplementował kobietę prawnik. To nie jest moja żona, ale zgadzam się z panem, że jest piękna — odpowiedział Jim dalej patrząc na zamknięte już drzwi. Mężczyźni rozmawiali jeszcze przez jakiś czas popijając kawę, gdy skończyli Jim odprowadził Lastuna do bramy, a sam udał się do pracowni.

Do komendy wrócił właśnie wysłany do lasu przy młynie strażnik. Nareszcie jesteś — odpowiedział zniecierpliwiony Roch. Mów co ustaliłeś — rozkazał. W lesie nie znalazłem nikogo, ślady rozchodzą się we wszystkich kierunkach, by później się urwać. Sądząc po śladach zostali zaatakowani. Na drzewach widziałem ślady po wystrzałach, a na ziemi plamy krwi i strzępki mundurów. Wręczył spisowemu zakrwawiony kawałek materiału. Znalazłem jednak nasze konie, kilka kilometrów od młyna pasły się na polanie — zaraportował strażnik. Roch oparł ręce od biurko i zwiesił głowę między ramiona. Dobrze się spisałeś możesz odejść — powiedział. Tak panie spisowy — odpowiedział strażnik. Podstawić mi powóz — wydał polecenie i wstał zza biurka. Zastąpisz mnie na kilka dni Loffa, mam ważne sprawy do załatwienie. Tak, panie spisowy — młokos był zadowolony jak dziecko.

Na kamiennym stole w pracowni leżało ciał Adama Smogera, krew spływała powoli na podłogę. Lekarz oparty o ścianę palił cygaro patrząc się z oddali pomieszczenia na poturbowanego mężczyznę. Zaciągając dym do płuc po raz ostatni zabrał z półki skórzany narzędziownik chirurgiczny. Który rozłożył następnie na metalowej tacce przy zwłokach. Światło z lampionów skupione na stole uwidoczniło każdą ranę. Jim zaczął od zmierzenia głębokości i szerokości ran. Następnie starał się dobrać przedmiot, który mógłby je spowodować. Co jakiś czas odchodził od stołu i palił kolejne cygaro. Później przyszła kolej na zerwaną skórę z rąk i klatki piersiowej. Przeszukiwał rany centymetr po centymetrze, aż natrafił na coś. Jest — powiedział głośno. Wyjął z ciała Smogera długi na osiem centymetrów przedmiot przypominający igłę. Obmył ją i położył na szklanej płytce. Po licznych próbach na nieznanym przedmiocie. Popracował jeszcze przez jakiś czas nad ciałem, by później przejść do oględzin byk. Zwierze było zbyt duże i ciężkie, by umieścić je w chłodni, wiec zostawiono je na niskim wozie przykrytym płachtę. Lekarz otworzył szeroko obydwa skrzydła drzwi i z trudem przepchał go do środka. Ustawiwszy skupienie lampionów na zwierzęciu zaczął jego sekcję. Po dokładnych oględzinach z zewnątrz zaczął odcinać kolejne kawałki mięsa, by dostać się do kręgosłupa. Wtem ktoś zapukał do drzwi.

Jim to ja, wpuść mnie, musimy porozmawiać — odezwał się głos z zewnątrz. Lekarz, mając ręce ubrudzone krwią odsunął stalową zasuwę łokciem. Możesz wejść — odpowiedział. Do środka wszedł Roch. Choć wiedział, co się tam dziej i nie raz widywał przyjaciela przy pracy zatrzymał się na chwile w progu zobaczywszy zwłoki na stole i rozkrojone zwierze. Jim, miałeś racje, nikt nie wróci z lasu, wysłałem tam dziś rano strażnika, ale znalazł tylko konie i ślady walki. Ale żadnego z moich ludzi. Czy to, co widzieliśmy mogło zabić ich wszystkich? — spytał przejęty. Nie sądzę — odpowiedział lekarz. Z badań nad ciałem Adama Smogera i naszych dotychczasowych doświadczeń z tym stworzeniem wnioskuję, iż zwierze to nie ono. Zwierze z młyna, nie zabiło Ekry Smoger, tylko się nią pożywiło. By następnie ukryć się i trawić. Natomiast jej mąż zginął dlatego, iż starał się złapać to stworzenie. Badając jego ciał natrafiłem na przedmiot pochodzący prawdopodobnie z ciała tego stworzenia. Spójrz — powiedział do strażnika podnosząc igłę. Co to jest — -spytał. To, czego mnie mogłem znaleźć wśród istniejących narzędzi do pobierania krwi. Bardzo cienka igła o dużej wytrzymałości. Co więcej, jest zbudowana z tego samego materiału co kości — wyjaśnił. A więc to zwierze ma na sobie igły z kości, którymi wysysa krew — Roch oglądał ją pod światło z zaciekawieniem. Upraszczając sprawę tak — odpowiedział lekarz. Ma również coś na kształt szpikulców do lodu, które wbija w ofiarę w sytuacji zagrożenia. Po śladach na podłodze i belkach stropowych w spichlerzu wnioskuje, że rozwiera się na nich podczas żerowania. O ile to dlaczego zginął Smoger jest jasne. To nie można na podstawie informacji, które posiadam określić sposobu, w jaki wybiera ofiary. Może po prostu czekało w ukryciu aż ktoś się pojawi. Widziałem to wcześniej u krokodyli, które potrafią godzinami pozostawać w bezruchu czekając aż ofiara sama wpadnie im w paszcze. A co stało się z tym bykiem? -spytał spisowy odkładając igłą na miejsce. Nie wiem, co go zabiło, ale pewne jest, iż musi być duże i niewiarygodnie silne. Podczas sekcji odkryłem poważne obrażenia wewnętrzne w linii z miejscem złamania kręgosłupa. Można by to zrobić zakładając na byka stalowa obręcz, a następnie zaciskać ją aż do momentu pokruszenie kręgów. Natomiast brak jakichkolwiek śladów zewnętrznych obrażeń we wspomnianej linii. Idąc dalej mamy wyrwane rogi wraz z kawałkami czaszki, I tutaj trudno określić przyczyny, pewne jest natomiast to, że użyto podobnej siły jak w przypadku złamania — Jim odszedł na chwile, by obmyć dłonie. Podsumowując — strażnik pogładził się palcem po brodzie. Mamy w mieście zwierze, które wypija z ludzi krew i dźga ostrymi kolcami oraz drugie, które wsiadło na byka oplotło go i zaciskało bez końca, rozrywając mu dodatkowo czaszkę. — rozmyślał głośno Klet. Ponownie, przyjacielu musze odpowiedzieć, że w dużym uproszczeniu tak właśnie jest. A pamiętać trzeba jeszcze, o stworzeniu, które spotkał prawnik. Nie zrobiło mu co prawda krzywdy, ale w tej sytuacji trzeba zakładać, że może być niebezpieczne — Jim osuszył dłonie i wyszedł wezwać ludzi by uprzątnęli truchło zwierzęcia, a ciało oddali Straży. Wysłał również swojego pomocnika medycznego, do opieki nad Ekrą Smoger i jej dziećmi.

Po kilku minutach wrócił do pracowni, gdzie czekał Roch. W sumie przyszedłem tutaj powiedzieć ci o dwóch sprawach — zaczął spisowy. Masz zaproszenie do Komendy od samego Mistrza Marbyla, chce się z tobą widzieć za kilka dni. Weź torbę lekarską, ma jakieś problemy ze skórą. Nie mówiłeś nigdy, że się znacie — powiedział strażnik. Leczyłem go jakiś czas temu, ale powiedzieć, że się znamy to za dużo. Powiedziałbym raczej, że jesteśmy świadomi istnienia jeden drugiego. Gdy się spotkaliśmy naprawiałem błędy moich nieudolnych kolegów lekarzy, którzy dalszymi próbami uśmierzenia mu w cierpieniu doprowadziliby go do grobu. Pamiętam, że wymieniliśmy kilka zdań niezwiązanych z leczeniem. Niestety nie wiem już, o jaką sprawę chodziło. Choć nie znam istoty drugiej sprawy, domyślam się, że jest poważna -dopowiedział lekarz. Roch uśmiechnął się i złożył ręce na klatce piersiowej. Miałem nadziej, że chociaż tym razem, kiedy twój umysł jest zajęty analizowaniem całej sytuacji z tymi … że tak je nazwę nowymi zwierzętami, nie dopatrzysz się ukrytych dla większości ludzi aspektów. Ale cóż, nie będę ukrywał, że jestem zawiedziony. Chciałbym kiedyś to ja coś ci wyjaśnić — strażnik poruszał ustami w geście niezadowolenia. Jim uśmiechnął się. Przepraszam, że cię rozczarowałem. Na pewno kiedyś będzie taka chwila. — powiedział do również uśmiechającego się już strażnika. Co więc sprawiło, że twój przełożony dobrowolnie nakłada na siebie kilka bezsennych nocy i nieznośnie konsekwencje jego schorzenia — dodał? Z naszych podziemi zniknęli skazani — odpowiedział Roch. Ktoś uciekł z ciemnic? — zdziwił się Jim. O ile pamiętam nie udało się to nikomu wcześniej. Ilu uciekło? — spytał. Wszyscy. I to w ciągu kilku godzin między kontrolami — powiedział Klet z niechęcią. Wszyscy naraz — zdziwienie Jima było jeszcze większe. Jak to zrobili? Ktoś wykopał tunel, przez który wyszli — odpowiedział strażnik. A co z kratami? Byłem z wizyta lekarską pewnego razu u jednego ze skazanych, który następnego dnia miał zostać stracony. Co oczywiście nie miało sensu, ale sam wiesz, że prawo to prawo. Te kraty nie dałby sie tak łatwo sforsować, a przerwy w wizytach w ciemnicy nie są też na tyle długie. Jak więc -spytał mocno już zainteresowany sprawą. Nie mam pojęcia, ale kraty wyglądają na powyrywane jakby zaprzęgnięto do tego konie pociągowe — powiedział rozkładając szeroko ręce. Roch — twarz Jima spoważniała. To mogło być to samo zwierze, które zabiło tego byka — wskazał dłonią na truchło leżące obok nich. Sytuacja staje się bardzo niepokojąca, nie wiem ile ich jeszcze jest w naszym mieście i co potrafią zrobić. Do tej pory widzieliśmy tylko jedno i doprawdy jest niebezpieczne.

Nie mamy wyjścia musisz poinformować Straż o tym, co wydarzyło się w młynie — powiedział lekarz. Skąd wiesz, że już tego nie zrobiłem — odpowiedział spisowy. Znamy się od lat, nie zaryzykowałbyś swojej reputacji bez twardych dowodów. Niestety nie mam na to czasu, wiem za mało by pomóc. Każdy może zostać zaatakowany — Jim, mówiąc te słowa zdał sobie sprawę z rzeczy, która wcześniej mu umknęła. Oczy przepełniły mu się strachem. Wybiegając z pracownik powiedział tylko — jedź do rodziny, ostrzeż ich. Przyjadę po ciebie później. Do Rocha również dopiero teraz dotarło, że także jego rodzina jest w niebezpieczeństwie. Ruszył ile sił w nogach.

Jim wpadł z impetem do domu, biegał od pokoju do pokoju. Do góry i na dół. Dom był jednak pusty. Gdzie ona jest — powiedział do siebie oddychając głośno z przejęcia. Wybiegł z domu w kierunku stajni. Wskoczył na konia i pognał przed siebie. Poganiał konia, ile tylko się da. Ludzie na ulicy uciekali przed nim na boki. Wyklinając głośno. Przed jedną kamienic z wyhamował ostro wierzchowca i zeskoczywszy z niego pobiegł klatką schodową do góry. Złapał za klamkę drzwi, ale nie tworzyły się. Pukał mocno przez kilka minut, po czym zbiegł ponownie na dół i ruszył ulicami Hekatomb. Mijał kolejne ulice rozglądając się na boki. Po dobrej godzinie bezowocnej jazdy zdecydował się wrócić jeszcze raz do kamienicy. Wbiegłszy po schodach znów chwycił z nadzieją za klamkę. Udało się, drzwi otworzyły się a on wpadł do środka. Zatrzymawszy się dopiero na ciężkim kuchennym stole. Rozległ się krzyk. Zaskoczona kobieta złapała za leżący najbliżej niej tasak i zamachnęła się na intruza. Jim odepchnął jej rękę. Zanim narzędzie spadło na podłogę, trzymał ją już w ramionach. Jesteś — powiedział z ulgą. Jego oczy zaszkliły się, a oddech stopniowo zwalniał. Demona czuła jak wali jego serce.

Co się stało Jim — spytała obejmując jego twarz dłońmi. Nie możesz zostać tu sama. Proszę zamieszkaj u mnie, tam będziesz bezpieczna — odpowiedział. Jim, nigdy wcześnie tu nie przychodziłeś, powiedz mi co się dzieje. Boję się — domagała się odpowiedzi. Podnieśli krzesła i usiedli przy stole, w które uderzył wbiegając do środka. Następnie opowiedział jej całą historię, z pominięciem szczegółów, na które nie była gotowa. Demona zareagowała spokojnie, przeszła bowiem ze swoim mężem wiele upokorzeń i zawodów. Śmierć nie była tym, czego bała się najbardziej na świecie. Podczas rozmowy Jim wielokrotnie nalegał na jej przeprowadzkę, ona zaś odpowiadała, że nie może tego zrobić, bo rodzina by ja wyklęła za mieszkanie z mężczyzną, który nie jest jej mężem. On zaś wymyślał kolejne uzasadnienia jej stałej obecności w swoim domu. Przedstawię cię jako moją osobistą asystentkę, która zajmuje się gabinetem lekarskim. Wielu lekarzy prowadzących prywatne praktyki zatrudnia taką osobę. Ja nigdy jej nie miałem potrzebowałem. Albo ogłoszę, że pomagasz mi w badaniach I jesteś stale potrzebna. Tego nikt nie ośmieli się podważyć. Tylko proszę zgódź się — Jim ukląkł przed nią I chwycił ją za rękę. Kobieta uśmiechnęła się, po policzku pociekła jej łza. Dobrze Jim — powiedziała. To znaczy, że się zgadzasz — spytał. Tak, zamieszkam u ciebie, a oficjalnie powiemy, to co uznasz za najlepsze. Twarz mężczyzny spowiła ulga. Przytulił ją mocno. W chwili, gdy wstawał usłyszeli jakiś dźwięk dochodzący ze schodów. To pies pełno ich tu — powiedziała widząc jego przerażenie. To nie pies Demono — odpowiedział i szybko pobiegł zamknąć drzwi. Gdy tylko zasunął zamek i przekręcił klucz, coś uderzyło z impetem w drzwi. Z ramy posypał się kurz.

8.Oblicza Demony

Jim — krzyknęła przerażona kobieta. Ten osunął się na krok od drzwi czekając na to, co stanie się dalej. Odwrócił głowę spoglądając na zastygnął ze strachu Demonę. Spod drzwi wzbił się w powietrze kurz odpadły podczas uderzenia pył. Zza drzwi słychać była głośny oddech. Coś węszy pod drzwiami — pomyślał Jim. Ukląkł na jedno kolano i przyłożył głowę do podłogi, by sprawdzić z czym mają do czynienia. Zajrzał w sparzę pod drzwiami. Na korytarzu było jednak zbyt ciemno by mógł coś zobaczyć. Gdy przybliżył się do drzwi, by lepiej widzieć. Coś po drugiej stronie wyczuło go i zaczęło węszyć. Podmuch powietrza, które wdmuchnęło tam stworzenie będące po drugiej stronie skierowało cały pył z podłogi na Jima. Ten odsunął się natychmiast, wstał i ponownie cofnął się o krok. Omiótł wzrokiem ramę drzwi i zamek, by upewnić się, że są bezpieczni. Stworzenie z korytarza powęszyło jeszcze trochę by po chwili wydać z siebie głośny ryk. Nagle zaczęło się. Nie — pomyślał Jim, rzucając się do drzwi. Oparł się o nie z całych sił. Coś zaczęło drapać z całą mocą w drewniane skrzydło drzwi. Po kilku sekundach czarne jak smoła pazury zaczęły przebijać się do środka. Jeden z tych długich na kilkanaście centymetrów i zagiętych jak sierp ostrzy wbił się w ramie Jima. Jim — kobieta wydała z siebie krzyk. Tym razem pełen troski i paniki. Demona chwyciła za tasak i podbiegła do niego. Z całych sił uderzyła narzędziem tuż przy ciele Jima. Odcięty pazur zwisał z ręki lekarza. Stwór zaatakował jeszcze agresywniej. Wyjąc przy tym niemiłosiernie. Oboje popatrzyli na siebie wiedząc co ich czeka. Zamknięci w mieszkaniu, bez broni i możliwości ucieczki. Zaskoczeni przez bestię, od której dzieliło ich tylko pięć centymetrów grubości, drewnianych drzwi. Nie mieli czasu na wezwanie pomocy, a jedyne drzwi, przez które mogli wyjść na zewnątrz stanowiły jednocześnie ich jedyną obronę. Bezsilność, która ich dotknęła widoczna była w ich oczach. Ukryj się — powiedział krwawiący mężczyzna. Nie zostawię cię — odpowiedziała kobieta i pobiegła do pokoju. Oczy Jima zaszkliły się. Nawet on nie widział co zrobić w tej sytuacji. Wiedział natomiast, że zostało im mało czasu i, że nie uratuje Demony, ani siebie. Zrezygnowany, czekał na koniec. Wióry z rozrywanych drzwi sypały się coraz mocniej. Każdy coś pazurem powiększał powstałe dziury. Na pozbawionych okrycia rękach mężczyzny, czuć już było gorący oddech bestii. Jim szybko, chodź ze mną — powiedziała kobieta, łapiąc go pod rękę. W ciągu kilku sekund, jakie minęły od momentu, gdy go dotknęła do puszczenia drzwi w głowie Jima rozegrała się cała dyskusja z samym sobą co powinien zrobić. W końcu postanowił zaufać jedynej kobiecie w swoim życiu i ruszył tam, gdzie ona chciała. Razem wbiegli do pokoju, gdzie przy ścianie stała stalowa skrzynia na broń. W momencie, gdy omijali wyrzuconą przez Demonę chwile wcześniej zawartość skrzyni, usłyszeli jak dźwięk łamanego drewna i stukot łap. Stwór był w środku. Tuż za nimi. Wskoczyli do środka skrzyni zatrzaskując wieko. Nie opadli jeszcze dobrze na jej dno, gdy rozległ się metaliczny dźwięk. Bestia próbowała dostać się do środka z całych sił. Jednak stalowa skrzynia, którą zostawiła tu jeszcze po pierwszym mężu Demony, była niczym sejf w banku. Można ją było otworzyć tylko kluczem, który wisiał na kołku tuż obok szalejącej bestii.

Teraz mogli tylko czekać i mieć nadzieje, że stal wytrzyma. Leżeli ściśnięci i przytuleni do siebie w całkowitych ciemnościach. Dobrze zrobiłam — spytała niepewnym głosem kobieta, wbijając palce w ciało Jima. Demono, uratowałaś nas, dziękuje. A w myślach dodał — mam taką nadzieję. Nie wiedząc czego spodziewać się jeszcze po stworze, który ich zaatakował. To był pierwszy raz, od kiedy był dzieckiem, gdy powierzył swój los komuś innemu. Nie mogli określić dokładnie czasu, ale bestia nękała skrzynie przez jakieś dwie godziny. Przeszywając co jakiś czas skrzynie po podłodze. Cały ten czas leżeli przerażeni w ciszy i czekali w obawie, czy ich schronienie spełni swoje zadanie. Czy też w pewnym momencie wieko otworzy się pod naporem, a oni zginą w parę chwil?

Co się stało — spytała Demona, gdy szał na zewnątrz ucichł, a stwór chrząknął i zamilkł. Jim nasłuchiwał uważnie, starając się zobrazować sobie to, czego nie mógł zobaczyć. Siedzi tuż nad nami — powiedział. Gdy tylko skończył to zdanie poczuli jak coś schodzi ze skrzyni. Chyba odchodzi, prawda? — zapytała głosem pełnym nadziei kobieta. Chyba tak — odpowiedział Jim. Leżeli tak jeszcze chwile słuchając dźwięków z pokoju. Całkowita cisza uspokoiła ich trochę, serca zwolniły. Czy to jedno z tych stworzeń, o których mi opowiadałeś — spytała? Z tego, co widziałem w młynie i z opowiadań o pozostałych dwóch myślę, że to żadne z nich — odpowiedział lekarz. Wszystko wskazuje na to, że jest ich więcej i każde jest inne — dodał. Skąd się tu wzięły — spytała ponownie. Nie wiem, nigdy takich nie widziałem. Wywnioskowałem tylko dwie możliwość ich nagłego pojawienia się tutaj, ale żadna nie jest wystarczająco prawdopodobna. Mogły tu zostać przywiezione przez obwoźny cyrk, który przybył tu niedawno, ale dalej nie wyjaśnia to, skąd wzięli takie stworzenia. Druga jest szalona, ale w tej sytuacji trzeba brać ją pod uwagę. Chodzi o to, co powiedziała matka Smogera, gdy byłem u nich z wizytą razem z twoim bratem. Wspomniała wtedy o stworze z legend młynarskich wodorcu. Jako dziecko lubiłem o tym czytać. Pamiętam, że wiele z zapisanych tam historii zawierało w sobie jakieś nieistniejące obecnie zwierze. Ale czy legendy mogą być prawdą? Tego nie wiem — wyjaśnił niepewny własnych słów. Odświeżę swoją wiedzę na ten tematy, gdy stąd wyjdziemy — powiedział i popukał pięścią w wieko. Ja znam te historie na pamięć, nawet dziś jedną czytałam. Wodorece mieszkały w starych młynach. Przeważnie spalonych lub zniszczonych przez rzekę. Każdego roku jesienią trzeba było składać im ofiarę. Najlepiej poświęcając jakieś zwierze lub cześć plonów. To zależało od upodobań wodorca mieszkającego w pobliżu. Gdyby jakaś rodzina nie zadbała o niego wtedy ten mścił się na niej. Na przykład poprzez zmianę nurtu rzeki, tak by koła wodne zwolniły do tego stopnia, że nie będzie można pracować. Czasami też psuły mąkę. Opisywano je jako powstałe z topielców o sinej I napuchniętej skórze. Ale nigdzie nie przeczytałam by atakowały ludzi lub zwierzęta — wyjaśniła kobieta. A czy w ty legendach była jakaś istota posiadająca długie pazury i atakująca ludzi — spytał Jim. Tak opisywano Horsty, bardzo złe istoty. Nie wiadomo skąd się wzięły ani dlaczego atakowały ludzi, ale gdy upatrzyły sobie jakąś osobę to tak długo na nią polowały aż w końcu ją dopadły. Wtedy…… — Demonie załamał się głos. Co się stało — spytał Jim. Bo wtedy zaciągały swoje ofiary do nor, w których żyły i zakopywały je żywcem, by po jakimś czasie odkopać zdobycz ją zjeść — powiedziała drżącym głosem. Jim czy to mogło nas spotkać, gdy skrzynia niewytrzymałą? -spytała. Nie wiem, ale jestem pewien, że długo byśmy nie pożyli — odparł. W tej sytuacji chciałbym, żeby to były legendy okazały się prawdą, bo będziemy dysponować jakąś wiedzą na tematy tych stworzeń. Jeśli natomiast są to po prostu jakieś nieznane nam gatunki, przywiezione nie wiadomo skąd wtedy nasze szanse na wygraną są niewielkie. Demono, a znasz jakieś legendarne zwierze, które wysysa z człowieka krew, żywi się odchodami lub jest tak silne, że może zabić dorosłego byka — dopytywał Jim. Znam jedno, które wysysa krew tylko ze zmarłych nazywa się ono Trupiec, I dwa bardzo silne. Sywne, który dusił bydło na łąkach lub łamał mu nogi oraz Oczara, który przewracał drzewa w lasach. Ale nic słyszałam o takim, który je nieczystości. — odpowiedziała. Opowiedz mi Sywnie — powiedział Jim. Sywna miał bezzębny pysk przypominający kota, nie miał uszu, a jego oczy przypominały, oczy kozła. Chodził na czterech potężnych łapach, których to właśnie używał do zamęczania bydła. Czytałam, że robił im te rzeczy, ponieważ drażnił go dźwięk Ich muczenia, ale tez podobno zazdrościł im rogów. W jednym opowiadaniu wykradał te najbardziej okazałe i zostawiał swoje ofiary na śmierć z wykrwawienia. Nie wiem, co jeszcze chciałbyś wiedzieć — powiedziała kobieta. Na razie wystarczy mi to, co usłyszałem, dziękuje Demono — odpowiedział poruszając przy tym nogami. Co się stało- spytała. Nogi mi ścierpły, ale to nic takiego, po prostu za długo pozostają w jednej pozycji. A jak ty się czujesz? -spytał. Odkąd nie słychać tego czegoś, trochę się uspokoiłam, a co z twoją ręką? — Demona przypomniała sobie o ranie Jima. To nic takiego, trochę krwi, ale w miejscu, gdzie wbił się pazur nie ma żadnych większych żył -skłamałby nie straszyć kobiety. Rana była głęboka i od jakiegoś czasu czuł już tej ręki. Wiedział, że jeśli pozostaną tu zbyt długo wykrwawi się lub straci w niej władze na zawsze, a może nawet będzie trzeba ją amputować. Po ciemku i bez możliwości ruchu nie był w stanie ocenić jak bardzo ucierpiały nerwy i czy nie wdało się już zakażenie. Wiedział, że ma mało czasu, a nie chciał, żeby Demona była uwięziona w stalowej skrzyni przytulona do trupa. Jego myśli krążyło wokół tej strasznej wizji. Drugi raz tego dnia był bezsilny, znów uratować go mógł tylko ktoś inny i tym razem nie mogła to być Demona. Próbowali, wołać o pomoc, lecz nikt nie odpowiedział. Skrzynia zbyt dobrze tłumiła dźwięki by mogły kogoś zaalarmować. Stukali metalowymi elementami ich ubrań, by w ten sposób zwrócić czyjąś uwagę, ale zdało się na nic.

Minęła kolejna godzina, Jim czuł się coraz słabszy. Demono — zaczął. Chciałbym ci coś powiedzieć. Słucham — odpowiedziała. Wiesz, że jako dziecko straciłem ojca i brata w wypadku, opowiadałem ci kiedyś o tym, pamiętasz. -zapytał. Tak pamiętam — odpowiedziała próbując złapać go za rękę. Jim masz lodowatą dłoń — przeraziła się. To teraz nieważne, posłuchaj mnie — odrzekł. Tamtego dnia uświadomiłem sobie, że jedynym sposobem by nie stracić bliskiej osoby jest brak takiej osoby. Wiedziałem, że kiedyś umrze moja matka i tego nie mogłem zmienić. Mogłem zaś nie wiązać się z nikim innym i pozostać wolnym od uczucia, które towarzyszyło mi podczas wybuchu młyna. Dlatego tyle lat starałem się pozostawać na ciebie obojętny, choć muszę to przyznać kocham cię Demono od dawna. I przysięgam, że gdybym mógł cofnąć czas ożeniłbym się z tobą kilka lat temu. A teraz zostawię cię tu samą i nic nie mogę na to poradzić — do oczu napłynęły mu łzy. Jim… kobieta powiedziała tylko jego imię i zamilkła na chwile. Dlaczego mówisz, że mnie tu zostawisz — spytała, choć domyślała się odpowiedzi. Demono, ja umieram — odpowiedział. Kobieta popłynęła struga łez, ale nie chciałaby ich ostatnie chwile razem upłynęły w ten sposób. Jim ja też cię kocham i bardzo chciałabym zostać twoją żoną. Zaczekaj — przerwał jej. Demono czy wyjdziesz za mnie- spytał. Tak — odpowiedziała. Nie mogli się pocałować, wiec tylko przytulili się mocniej na znak miłości. Później rozmawiali o ich wspólnej przyszłości, która miała się nigdy nie wydarzyć oraz o ciepłych chwilach z przeszłości, które zdążyli już przeżyć. Do momentu aż Jim przestał opowiadać.

Minęły dwa dni. Przez miasto przetoczyła się fala ataków. Dziesiątki ludzi zginęło lub zostało rannych. Straż miejska miała więcej pracy niż kiedykolwiek. Tłumy ludzi stały przed Komendą, w kolejce do spisu. A jedyny człowiek, który mógł na tym zapanować pomagał siostrze. Roch wszedł do pokoju, gdzie na krześle siedziała Demona. Jak się czujesz -spytał. Dobrze — ale jej twarz mówiła coś innego. Nie spała od momentu ataku w jej domu. A co z nim — spytał ponownie strażnik. Dalej bez zmian, lekarze coś przy nim robili. Podali mu jakieś środki i odeszli. Teraz wiem jak się czuł. Co masz na myśli — zaciekawił się Roch. U mnie w domu mówił, że czuje się bezsilny i że nic nie zależy od niego. Teraz ja się tak czuje. Chciałabym mu pomóc ze wszystkich sił, ale nie mogę — kobieta położyła głową na poręczy krzesła. Roch patrzył na nią ze smutkiem. Dajmy mu czas, powiedzieli, że powinien się wybudzić w kilka godzin po operacji, wiec poczekajmy — powiedział z nadzieją. Nawet najwyżsi włodarze tego miasta nie mogą liczyć na taką opiekę — dodał po chwili.

Jim leżał w łóżku podłączony do kroplówki z zabandażowaną ręką. Gdy lekarze z Akademii dowiedzieli się, że potrzebuje pomocy natychmiast przyjechali razem z całym potrzebnym sprzętem. Gdy odzyskał przytomność Demona opowiedziała mu o tym, co działo się, gdy stracił przytomność. Mówiła jak bała się, że już nigdy nie usłyszy jego głosu i że w tej skrzyni przeżyła jednocześnie najpiękniejsze i najgorsze chwile w swoim życiu. Uratowali ich strażnicy jej brata, których wysłałby pilnowali jego siostry. Jim w łóżku spędził jeszcze tydzień, lekarze doglądali go. A on przyjmował wizyty wielu gości, którzy chcieli życzyć mu zdrowia. Odwiedzili go zwykli ludzie, ale i bogacze, czy wysocy ranga urzędnicy na czele z samym Mistrzem Makatą Marbylem. Ten ostatni ponowił swoje zaproszenie jak tylko Jim odzyska siły. Gdy zaczął czuć się lepiej, a władza w ręce powróciła, natychmiast chciał wrócić do pracy. Roch, a zwłaszcza Demona odradzali mu to, ale nie byli w stanie powstrzymać jego chęci wyjaśnienia całej tej sprawy.

Jim i Demona weszli pierwsi do jej zniszczonego mieszkania. Kobieta widziała to pomieszczenie po wyjściu ze skrzyni, ale dla niego był to pierwszy raz, gdy mógł zobaczyć to, co próbował sobie wyobrazić, kiedy jeszcze był uwięziony. Na podłodze pełno było zniszczonych przedmiotów i kawałków rozszarpanych drzwi. Sama stalowa skrzynia zaś wyglądała jakby ktoś próbował stępić na niej siekierę. Na postarzałym z wiekiem metalu lśniły teraz zrobione pazurami głębokie rysy czystej stali. Lekarz rozejrzał się po całym mieszkaniu, szukając istotnych śladów, znalazł jednak tylko odcięty przez Demone pazur. Roch czy twoi ludzi przeszukiwali to pomieszczenie — spytał strażnika. Nie Jim miałem nadzieje, że wydobrzejesz i zostawiłem to dla ciebie. Moi ludzi nie są szkoleni do szukania śladów tego, co tu weszło razem z wami, jeszcze by coś zniszczyli — odpowiedział spisowy. Właściwi to muszę ci coś powiedzieć Jim, to bardzo dla mnie ważne — zmienił temat. Dziękuje, Jim, że uratowałeś moją małą siostrzyczkę przyjacielu — powiedział Roch ściskając lekarza. To ona nas uratowała, ja nie wiedziałem, co zrobić. Myślałem, że zginiemy, chwyciła mnie za rękę i zaprowadziła prosto to tej skrzyni — odpowiedział Jim, patrząc jej głęboko w oczy. Co? Demona mówiła, że schowaliście się w skrzyni, ale pomyślałem, że to twój pomysł. Moja ukochana siostra uratowała wspaniałego Jima Hailstona? — uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce. Muszę to powiedzieć po prostu teraz to już muszę. Od lat mówię to każdemu z was osobno, a teraz powiem to po raz pierwszy w obecności obojga. Otóż powinniście się pobrać, nie byłoby lepszego małżeństwa od was — oznajmił z tłumioną od dawna ulgą. Jim i Demona popatrzyli na siebie z uśmiechem. Tak właśnie się stanie przyjacielu — powiedział uśmiechnięty jak nigdy wcześnie Jim. Roch potrząsnął energicznie głowa na boki jakby nie zrozumiał ani słowa. Co powiedziałeś — spytał poważnym głosem spisowy. Bracie, Jim mi się oświadczył, a ja się zgodziłem, będziemy razem — Demona równie uśmiechnięta, jak Jim położyła dłoń na przedramienia strażnika. Roch patrzył przez chwilę podejrzliwie raz na Jim raz na siostrę szukając oznak kłamstwa. By po chwili wybuchnąć. Gdzie jest to zwierze, które rozwaliło drzwi — krzyczał radośnie. Muszę je złapać. Dam je do wypchania i powieszę sobie nad łóżkiem w sypialni, żeby każdej nocy i każdego poranka przypominało mi ten wspaniały dzień. Teraz będziesz miała męża, co do którego zamiarów i waszej wspólnej przyszłości nie mam żadnych obaw, Jim to dobry człowiek i najinteligentniejsza osoba, jaka chodziła po tej ziemi — zwrócił się do siostry, wyściskawszy ją ponownie z całych sił. A ty przyjacielu zasługujesz na taką kobietę jak moja siostra. Jest piękna, mądra i zna cię lepiej niż ktokolwiek inny. Jestem pewny, że będziecie razem szczęśliwi, a i moja dusza zazna ulgi, bo kocham was oboje i życzę wam jak najlepiej — kierując te słowa do Jima uścisnął mu mocno dłoń. Ach ile to już lat namawiałem każde z was na ten ruch, dobrze, że moja słynna wytrwałość nie zawiodła i tym razem — poprawił włosy i uśmiechnął się przekornie. Rochu, zanim poprosiłem twoją siostrę o rękę, najpierw prosiłem ją by ze mną zamieszkała w trosce o jej bezpieczeństwo oczywiście — powiedział Jim. A ja się zgodziłam, wiem, że to jest źle widziane, ale mimo wszystko zgodziłam się bracie — przerwała kobieta. Spisowy popatrzył na nich ze zrozumieniem wypisanym na twarzy. Zgadzam się, że w tej sytuacji, którą teraz ma miejsce w Hekatomb jest to najlepsze wyjście, a opinią naszej rodziny, a już zwłaszcza mieszkańców miasta się nie przejmujcie ja się tym zajmę. Dom Jima jest bezpieczniejszym miejscem niż to mieszkanie, poza tym przydzielę wam całodobową ochronę, by mieć pewność, że taka sytuacja jak tutaj się już nie powtórzy — mówiąc to Roch rozejrzał się po zdewastowanym mieszkaniu. Dziękuję przyjacielu — powiedział lekarz.

Jim moi ludzie zajmą się przeprowadzką Demony, a ciebie chciałbym poprosić byś pojechał ze mną do cyrku. Ty najlepiej w mieście znasz się na tych wszystkich egzotycznych zwierzętach i może znajdziesz tam jakieś podobno do tych, o których istnieniu już wiemy — zaproponował strażnik. Jeśli moja przyszła żona ma być naprawdę bezpieczna musimy jak najszybciej rozwiązać tę sprawę — odpowiedział Jim. Demono czy mogłabyś przełożyć wszystkie moje zobowiązania do odwołania? Postaram się znaleźć kogoś na twoje miejsce najszybciej jak będę mógł. — spytał narzeczonej. Nie trzeba, bardzo chętnie będę z tobą pracowała, lubię to — odparła bez zastanowienia. W takim razie możemy ruszać — Jim zwrócił się do strażnika i zaczął iść w kierunku wyjścia. Po kilku krokach zawrócił się jednak jakby o czymś zapomniał. Roch zatrzymał się zdezorientowany. Co się stało Jim — spytał. Ten jednak nic nie odpowiedział tylko podszedł ponownie do Demony i pocałował ją na pożegnanie. Po czym znów ruszył do wyjścia. Nie stój tak, trzeba iść — popędzał skołowanego Rocha.


9.W drodze do cyrku

Ulicami Hekatomb przemieszczał się czarny powóz z Jimem i Rochem w środku. Do miejsca, w które zamierzali się udać prowadziła długa droga, gdyż cyrk znajdował się po drugiej, biedniejszej stronie miasta. Gęsta zabudowa, gdzie mieszkali lepiej sytuowani mieszkańcy uniemożliwia cyrkowcom rozstawiać tam swoje namioty. Choć były tam duże place targowe, czy też pokazowe, to jednak wciąż za małe, by pomieścić potężne namioty i przystawione do nich liczne przyczepy. A co najważniejsze owe place były w całości pokryte kamieniami, tak by zachować czystość w mieście. Cyrk wymagał natomiast naturalnego podłoża, do którego z łatwością można przymocować maszt i poszycie namiotu. Także menażeria lepiej daje się utrzymać tam, gdzie jej naturalne czynności nie utrzymują się tak długo, jak na kamieniach. Pomimo niedogodności wynikających z odległości, jaką dzieliła jedna część miasta od drugiej, ludzie tłumnie zjeżdżali się, by zobaczyć coś czego normalnie nigdy by nie zobaczyli. Poza tym przyjazd największego cyrku na świecie zdarzał się średnio raz na 20 lat. Podróżowali oni bowiem po całym kontynencie, od miasta do miasta i spędzali w nim od kilku miesięcy do roku. Dopóki trybuny były pełne, dopóty nie wyjeżdżali. Władze miast zabiegały o ich przybycie, by odciągnąć umysły ludzi od błędów w zarządzaniu miejskimi sprawami. Z racji tego cyrkowcu mogli liczyć na specjalne traktowanie oraz przymykanie oczu na niezgodne z prawami zwyczaje.

Rochu, co tu się stało? — spytał Jim, przyglądając się zniszczeniom na Klasztorze Sióstr Klęczących. W nocy, gdy zaatakowano was w mieszkaniu mojej siostry doszło do wielu innych incydentów w całym mieście. To właśnie tutaj doszło do największej masakry spośród wszystkich. W innych miejscach przebieg zdarzeń był podobny do tego z waszym udziałem, zginęła jedna góra dwie osoby. Inne zostały poturbowane, okaleczone lub zniknęły. Natomiast w tym Klasztorze nie ostała się ani jedna ze wszystkich 120 Sióstr. W dalszym ciągu sprzątamy ciała. — odpowiedział Strażnik. Dlaczego nic o tym nie wiem przyjacielu — spytał poirytowanym tonem Jim? Uznaliśmy, że twój stan musi się najpierw poprawić. Taka była tez prośba mojej siostry. Gdybyś widział jak bardzo przeżywała Twój stan, zrozumiałbyś. — odpowiedział Roch pocierając przy tym czoło. Jim zamyślił się na chwilę, a z jego twarzy zeszła z trudnością ukrywana złość. Co stało się z dziećmi, którymi opiekowały się te kobiety — spytał po chwili. Niestety nie wiemy — odpowiedział Roch. Mów konkretnie — znów zdenerwował się lekarz. Tym razem na tajemniczy ton strażnika. Przepraszam, ale ta sprawa jest dla mnie wyjątkowo trudna — pokajał się. Już wszystko ci opowiadam — Roch zebrał się w sobie. Nie znaleźliśmy ani jednego dziecka. Żywego czy martwego, po prostu ci czy też to, co zabiło Siostry, zabrało wszystkie dzieci ze sobą. Początkowo myśleliśmy, że może uciekły, ale poszukiwania nic nie przyniosły. Poza tym część była tak mała, że nie możliwe jest, aby dały radę uciec same. Wśród ciał nie znajdowały się też żadne, które mogłyby należeć do dziecka. Byłem tam tylko raz, bo czuwaliśmy przy tobie, ale czytałem raport — strażnik wyjaśnił całą sytuację. Masz go przy sobie — spytał Jim. Nie, został w Komendzie. — odpowiedział Roch. Muszę wiedzieć wszystko, co mnie ominęło. Cyrk może być kluczowy w całej tej sytuacji, która od niedawna nas spotyka. A żeby czegoś nie przeoczyć gdy już tam dotrzemy muszę mieć wszystkie dostępne informacje. Jeśli mają coś do ukrycia, z pewności będą chcieli nas zmylić. Każdy szczegół jest ważny. Po drodze na Komendę opowiesz mi wszystko, co się wydarzyło — Jim wystawił głowę przed okno i zwrócił się do mężczyzny powożącego końmi. Woźnico, wieź nas na Komendę — powiedział i schował się ponownie do powozu. Ten natychmiast zawrócił konie.

Rochu na chwile przejmę twoją rolę strażnika spisowego i proszę odpowiadaj tak jakbyś sam sobie tego życzył od swoich interesantów — powiedział Jim. Twarz Rocha zdradzała, że nie czuje się komfortowo w zaistniałej sytuacji — Niech ci będzie — zgodził się, choć wewnątrz musiał przełamać wieloletnie przyzwyczajenie, że to on dyktuje warunki w takich rozmowach. Wróćmy do początku — zaproponował Jim. Co z Ekrą Smoger, jaki jest jej stan? — spytał. Bez zmian, opiekun, którego do niej wysłałeś dalej się o nią troszczy. Dałem im strażnika do ochrony, na wszelki wypadek — odpowiedział strażnik. A co z Ostacją Smoger znaleźli ją? — pytał dalej lekarz. Niestety nic o niej nie wiemy, od momentu, gdy weszła do lasu za tym czymś z młyna, nikt jej nie wiedział — odpowiedział strażnik. Masz raport z poszukiwań? — dociekał Jim. Nie ma żadnego raportu, bo niestety miałeś rację — zasępił się Roch. Przykro mi przyjacielu — powiedział Jim, patrząc na posmutniałego mężczyznę. Jak dalej potoczyła się ta sprawa — Jim dalej drążył temat. Choć widział, że to trudne dla strażnika wiedział, że nie ma wyboru. Żeby rozwiązać sprawę musiał wiedzieć ile tylko się da. Następnego dnia, gdy rano zasiadłem do pracy, dowiedziałem się, że nikt oprócz dwóch oddelegowanych do pomocy tobie strażników nie powrócił. Wysłałem wiec najlepszego jeźdźca by sprawdził tamten teren. Na szczęście jego raport posiadam, ale… Roch zatrzymał się na chwilę i przełknął ślinę. Po konsultacji z Marbylem wysłałem tam ludzi ponownie tym razem by sprawdzili co stało się ze strażnikami. Ta sprawa musiała mieć ciąg dalszy, nie mogliśmy po prostu zapomnieć o tych strażnikach. Choć bałem się powtórki, musiałem to zrobić. To przecież moi ludzie nie mogłem ich tam tak po prostu zostawić — tłumaczył się, szukając zrozumienia u Jima. Dwa razy tyle strażników co za pierwszym razem, lepiej uzbrojonych, za dnia. Moje obawy potwierdziły się. Nikt nie wrócił — skończył strażnik. Ponownie bardzo mi przykro i rozumiem wasze decyzje, ale zastanawia mnie, dlaczego ten jeden jeździec wrócił. Czym jeden strażnik różni się od kilkudziesięciu którzy nie wrócili — zamyślił się Jim. Nie wiem przyjacielu — odparł Roch kiwając przecząco głową. Może to kwestia tego, że jeden strażnik robi mało hałasu i mniej zwraca na siebie uwagę — rozważał Roch. Być może — odparł Jim. Mam nadzieje, że raport tego strażnika zawiera jakieś wskazówki, cokolwiek — dodał po chwili Jim. Na ten moment mamy wiele nietypowych wydarzeń, ale są one bardzo niespójne i trudno doszukać się powiązania — kontynuował. Wróćmy jednak do zdarzeń, o których nie wiem — Jim zmienił ton. Co było dalej? — zastanawiał się przez chwilę — a tak. Rochu powiedz mi czy twoi ludzie ustalili coś w trakcie przesłuchań chłopów z listy dostarczonej przez Smogera? — spytał. Nie dowiedzieliśmy się nic co miałoby związek z atakiem na Ekrę Smoger, ale dam ci raport i z tego, jeśli chcesz może ty znajdziesz jakieś powiązania. Uprzedzam jednak, że jest tam zapisane głównie biadolenie chłopów. Żalili się na wszystko, co tylko się da. Młodzi strażnicy muszą się jeszcze dużo nauczyć — skwitował. A jak postępy w sprawie zniknięcia więźniów — spytał Jim. Ciszej — szybko zareagował Roch zatykając Jimowi usta swoją dłonią. Woźnica może cię usłyszeć albo ktoś na ulicy. — upomniał przyjaciela. Wybacz zapomniałem, że to tajemnica — Jim skinął lekko głową i uniósł prawą dłoń w przepraszającym geście. Roch wyjrzał nerwowo przez jedno, a później przez drugie okno w powozie. Spojrzał jeszcze na woźnice i schował się ponownie do środka. Chyba nikt nie słyszał — powiedział z ulgą, wypuszczając przy tym powietrze z płuc. Ta sprawa jest w toku. Wszyscy wysocy rangą strażnicy zostali zaangażowani do jej wyjaśnienia. Niemniej jednak Mistrz Marbyl nadal czeka na twoją wizytę i moim zdaniem plamy na jego skórze nie są w jego mniemaniu tak pilne, jak twoja opinia o całej sytuacji. Może skoro jedziemy już na Komendę to spotkasz się również z Mistrzem Marbylem, żeby zobaczyć i omówić z nim nasz, że tak powiem problem.- zaproponował strażnik. Tak, to dobry pomysł — odpowiedział lekarz.

Jechali tak przez jakiś czas w zupełnej ciszy, po czym Roch spytał — a jak z twoją ręką. Jim złapał się za zranione ramie. Powiem szczerze — zaczął. Wtedy w tej skrzyni, myślałem, że to mój koniec. Gdyby ktoś przyszedł do mnie z taką raną to bez kłopotu wyleczyłbym go. Ale w tamtej chwili nie wiedziałem jak długo jeszcze krew będzie sączyła się z mojej ręki. Paradoksalnie tracą więcej krwi Ekra Smoger miała większe szanse na przeżycie niż ja. Ponieważ jej rany były zasklepione i najzwyczajniej w świecie jej organizm mógł się regenerować. Mówię oczywiście o samej utracie krwi, nie o innych obrażeniach, których doznała. Ja natomiast mając otwartą ranę i pozostając w uwięzieniu na nieznany czas musiałem obiektywnie zakładać swoją własną śmierć. Nigdy bym o tym nie pomyślał, ale bliska śmierć uwolniła mnie z największych obaw, które nosiłem od bardzo dawna. Muszę niestety przyznać, że był mi to znany mechanizm ludzkiej psychiki, ale co innego znać zasady, a co innego je zastosować i zaakceptować. Niestety niezależnie od tego, jak dużo człowiek może wiedzieć więcej od innego dalej rządzą nami te same pierwotne mechanizmy. Nawet pomimo świadomości ich istnienia — wyjaśnił Jim. Na Pewno bałeś się śmierci prawda — spytał strażnik. Oczywiście byłem przerażony, ale nie tyle śmierci ile losu twojej siostry — odpowiedział Jim. Roch uśmiechnął się — takiego mężna dla niej zawsze chciałem. A czy byłbyś w stanie wyobrazić sobie większy strach? — kontynuował. Nie jestem w stanie ci odpowiedzieć na to pytanie, być może. Ale zapewniam cię, że bałem się jak diabli — odpowiedział Jim. Jedno nie może mi wyjść z głowy przyjacielu, jak bardzo przestraszona była Ekra Smoger, że jej włosy stały się praktycznie białe. To coś więcej niż tylko strach przed tym stworem, ale co — zapytał sam siebie. Na to pytanie może odpowiedzieć nam tylko ona. Jeśli kiedykolwiek będzie w stanie- zakończył temat Jim.

Powóz zbliżał się do Komendy. Uwagę Jima przykuł tłum stojący na schodach. Zatrzymajmy się przy tych ludziach, chciałbym posłuchać co mówią — oznajmił. Roch dał znać woźnicy by zatrzymał się tuż przy schodach i tutaj na nich zaczekał. Mężczyźni przysunęli do okna, by lepiej słyszeć rozmowy w kolejce. To na pewno mój sąsiad, od zawsze mam z nim kłopoty. To te jego psy poszarpały moją żonę. Jak straż nic z nim nie zrobi to sam się tym zajmę — krzyczał jeden. Jakieś bydle powyrywało włosy w głowy mojej córki, jakim człowiekiem trzeba być, żeby zrobić coś takiego — wołał inny. To wszystko wina przyjezdnych, zawsze sprawiali kłopoty, ale teraz to już przesadzili. Pora z tym skończyć!!! — Przemawiał mężczyzna stojący na ławce, przy którym zgromadziła się grupa potakujących słuchaczy. Za dużo ludzi czeka w tej cholernej kolejce, straż nie da rady załatwić wszystkiego, sami musimy się bronić — kontynuował z agresją w głosie. Jeśli szybko nie rozwiążemy tej sprawy, dojdzie do samosądu — powiedział Roch. Tak, a to tylko zaciemni nam obraz tego, co naprawdę się dzieje. Nie będziemy w stanie odróżnić co jest wynikiem pojawienia się tych stworzeń, a co samowolnym działaniem zniecierpliwionych ludzi. — dodał Jim.

Mężczyźni wysiedli z powozu. Głosy w tłumie zaczęły cichnąć na widok Strażnika Spisowego. Nawet krzykacz z ławeczki, zszedł z powrotem na ziemię. Gdy szli po schodach do wejścia, mijani ludzie z kolejki, gdy tylko zdali sobie sprawę kto obok nich przechodzi natychmiast nieruchomieli. Inni upominali tych, którzy go nie zauważyli. Jednak gdy tylko drzwi na Komendę zamknęły się za nimi, gwar na zewnątrz powrócił. W środku na miejscu Rocha siedział jego zastępca. Na twarzy wypisane miał potężne zmęczenie. Nie tyle fizyczne, ile psychiczne. Nawał skarg ewidentnie go przytłaczał. Praca, do której przygotowywał go jego mentor, nigdy wcześniej nie zajmowała mu tyle czasu co teraz. Zwykle zastępował Rocha na godzinę, może dwie dziennie. Teraz gdy musi pełnić jego role cały czas, widać, że nie jest jeszcze na to gotowy. Gdy uczeń zauważył swojego przełożonego, mężczyźni skinęli do siebie głowami w powitalnym geście. Jim chodźmy do lojalisty się zaanonsować u Mistrza Marbyla — oznajmił Roch i razem udali się korytarzem w kierunku Bełtwy Wrena.

Czarna posadzka prowadząca do gabinetu Mistrza zdawał się nie mieć końca. Idąc mijali porozwieszane na ścianach portrety poprzedników Marbyla. Nad obok nich znajdowały się zdobione lampy, które rozświetlały całą drogę. Korytarz pełen był drzwi prowadzących do gabinetów przeznaczonych dla każdego z wysokich rangą strażników, w tym również dla Rocha. Z zawieszoną mosiężną tabliczką do kogo owe drzwi prowadzą. Na końcu korytarza znajdowały się dwuskrzydłowe drzwi z wielkim napisem nad nimi” Mistrz Straży Miasta Hekatomb”. Przed nimi stał rosły strażnik. Prowadź do lojalisty — zwrócił się do niego Roch. Tak panie Spisowy. Mężczyzna otworzył im drzwi, za którymi znajdowało się pomieszczenie wielkości biura Wysokiego rangą strażnika. Przy biurku siedział lojalista. Niewysoki mężczyzn o drobnej budowie ciała i pospolitej twarzy podniósł wzrok. Przegarniając dłonią krótkie, rzadkie blond włosy przyglądał się gościom.

Zaś za nim były kolejne drzwi wraz ze stojącym przy nich strażnikiem. Całe pomieszczenie było bardzo jasne. Na podłodze, ścianach i suficie dominował kolor biały. Nieliczne ozdoby nadawały my klasy. Witaj Bełtwa -zaczął Roch. Witam panie Klet — odpowiedział. Czym mogę służyć — dodał. Mistrz Marbyl zaprosił Jima Hailstona na spotkanie, kiedy może nas przyjąć — spytał strażnik spisowy. Proszę chwilę zaczekać — odpowiedział Bełtwa. Po czym wyjął wielką księgę i zaczął przerzucać jej kartki. Mam zapisaną przewidywaną wizytę tego pana. Wraz z adnotacją „Wpuścić, gdy tylko się pojawi. Samego” — przeczytał na głos słowa z księgi. Roch wzdrygnął się lekko, gdy to usłyszał, ale zachował służbową postawę. Mistrz Marbyl będzie dostępny za godzinę, proszę się nie spóźnić — podkreślił ostatnie słowa lojalista, patrząc za Jima. Będę zgodnie z planem — odpowiedział Jim. Mam prośbę, czy ktoś mógłby przynieść z powozu stojącego przed Komendą moją torbę lekarską? Będzie mi potrzebna -spytał lekarz. Oczywiście, pańska torba będzie czekała tutaj na pana — odpowiedział Bełtwa Wren. Dziękuje — odpowiedział Jim i razem z Rochem udali się do jego biura. W każdym z nich znajdowało się biurko dla zastępcy ustawione w rogu pomieszczenia. Na wprost drzwi stało duże biurko, przy którym pracował Strażnik. Za nim znajdowało się duże okno z rozsuniętymi ciemnozielonymi zasłonami. Natomiast przy ścianie stała masywna kanapa, pokryta brązową skórą, a przed nią niewielki stolik kawowy. Proszę tu są wszystkie raporty, o które prosiłeś — Roch wręczy Jimowi teczkę z dokumentami. Daj mi proszę chwilę na zapoznanie się z nimi — powiedział Jim i usiadł na kanapie. Może cygaro? -zaproponował strażnik, trzymając dwie sztuki w dłoni. Tak dziękuję — odparł Jim.

W pomieszczeniu panowała cisza. Roch siedział przy swoim biurku delektując się cygarem. Jim natomiast pochłonięty był raportami, co chwile sięgając po kolejną porcję nikotyny. Stan ten przełamał głos Jima — masz raport z ucieczki więźniów — spytał. Proszę — strażnik poszperał chwile w szufladzie i wręczył kartkę przyjacielowi, trzymając jednocześnie cygaro w ustach. Po przeczytaniu dokumentu lekarz zgasił cygaro w szklanej popielniczce i wstał. Możemy przejść teraz do ciemnicy, chciałbym to zobaczyć — powiedział. Koniecznie — odpowiedział mu strażnik. Mijając kolejne powyrywane kraty, Jim co jakiś czas zatrzymywał się i wchodził do jednej z takich klatek. Dokładnie ją oglądał, po czym stawał przy ścianie i patrzył w stronę wejścia do niej. Będąc w jednej z nich kazał zasłonić Rochowi lampę, tak by było tu tak, jak widzi to skazaniec. Stał tak przez minutę czy dwie, po czym ruszali dalej. To jest dziura, przez którą uciekli — powiedział Roch przyświecając lampą. Jest zasypana — odpowiedział zdziwiony Jim. Tak tego nie było w raporcie, bo stało się już po jego napisaniu. Postanowiono wysłać tam osobę, która sprawdzi dokąd ona prowadzi, niestety jego poruszenie się wewnątrz doprowadziło do osunięcie się kamieni i całość zawaliła się, przysypując go. — wyjaśnił strażnik. Dużo ludzi zginęło ostatnio, a my dalej niewiele wiemy — skwitował Jim. Szukaliście wejścia do dziury z drugiej strony? — spytał przyglądając się zasypanemu otworowi Jim. Ciągle szukamy, i to coraz dalej, ale jak do tej pory nic nie znaleźliśmy — odpowiedział mu Roch. Jim wyjął z kieszeni zegarek i spojrzał na niego. Pora iść na spotkanie — oznajmił i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Rocha sam na sam z cygarem.

10.Spotkanie

Witam Mistrzu Marbyl — powiedział Jim, wchodząc do gabinetu. Witam, panie Hailstone, oczekiwałem tego spotkania. Jest mi niezmiernie miło, że w końcu do niego doszło — powiedział Makata, wstając z fotela pokrytego białą pikowaną skórą. Ja również bardzo się cieszę — odpowiedział uprzejmie Jim. Mężczyźni wymienili uścisk dłoni, po czym usiedli przy okrągłym stole. Jak pana zdrowie, czy doszedł pan już do siebie po tym zdarzeniu w mieszkaniu Pani Demony Brass? — wysoki mężczyzna siedział pochylony w stronę Jima. Swoje wielkie dłonie trzymał jedna na drugiej tuż przy krawędzi stołu. A z racji długości swoich nóg musiał siedzieć bokiem. Jego charakterystyczne oczy wbiły się w Jima oczekując odpowiedzi. Z moją ręką jest lepiej, dziękuje za zainteresowanie, na szczęście uratowali nas strażnicy — odpowiedział Jim, próbując ukryć, że aparycja Makaty Marbyla jest bardzo nietypowa, a przy tym niepokojąca. Rozmiar mężczyzny sprawiał, że czuł się przy nim jak gdyby był bardzo drobnym człowiekiem. W mieście było kilka osób mogących dorównać mu wzrostem, ale nikt nie miał takich oczu. Nie dziw, że nigdy się nie ożenił. Nawet strażnicy unikali jego wzroku. Z tego, co się dowiedziałem to uratowała was Pani Brass, a nie moi strażnicy — odpowiedział ze sprzeciwem w głosie mistrz. Ma pan racje, przeszedłem od razu do końca tej historii. A bieg wydarzeń rzeczywiście był bardziej skomplikowany. Proszę o wybaczenie, to z przyzwyczajenia. Rzadko przychodzi mi rozmawiać z człowiekiem o tak wysokiej i uczciwej samoocenie. Gdy spotkaliśmy się za pierwszym razem również mnie pan upomniał — uśmiechnął się Jim. Proszę rozmawiać na swoim poziomie, postaram się dorównać — mistrz oddał uśmiech pokazując poza zębami również dziąsła. Tak więc zaprosiłem tutaj pana z dwóch powodów. Pierwszy to moje schorzenie, którym chciałbym zająć się tuż po omówieniu drugiej kwestii, którą jest znany panu zapewne problem z naszymi skazańcami — powiedział bez ogródek Makata. Widzę, że dobrze zna pan swoich ludzi- odparł Jim, nabierając coraz większego szacunku dla mężczyzny. Znam moich strażników, a Pan Klet, choć jest doskonałym strażnikiem, jest również oddany swoim bliskim. Wiedziałem, że wyjawi panu prawdę. Co więcej, wiedziałem, że pan dochowa tajemnicy, choć się nie znamy. Inaczej Pan Klet zachowałby ją dla siebie. — wyjaśnił Mistrz. To dość skomplikowany ciąg myślowy, ale jak widać skuteczny — dodał. Skoro mamy rozmawiać we właściwy dla siebie sposób to pozwoli pan, że ja zacznę — Jim przeszedł w stan, w którym znajduje się w trakcie swoich eksperymentów. Stan, gdy szuka odpowiedzi. Proszę pytać, postaram się pomóc — Mistrz również zmienił swoje nastawienie. Liczę na to, ale żeby to mogło się udać muszę panu przedstawić kilka faktów — powiedział Jim, mając nadzieje, że przyjaciel mu wybaczy. Makata zmarszczył brwi i pochylił się jeszcze bardziej do przodu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.93
drukowana A5
za 64.16