E-book
47.25
drukowana A5
47.67
Płomień i Benzyna

Bezpłatny fragment - Płomień i Benzyna

,,To, co robimy, nie zawsze jest tym, czym chcielibyśmy, żeby było”

Objętość:
33 str.
ISBN:
978-83-8414-321-6
E-book
za 47.25
drukowana A5
za 47.67

Rozdział 1: Spotkanie

Silnik Kawasaki wył jak rozjuszony zwierz, odbijając się echem od starych murów warszawskiej Pragi. Leo pochylał się nisko nad kierownicą, przeciskając się między samochodami z precyzją chirurga. Za nim dwa radiowozy, sygnały wyły, a policyjne głosy krzyczały przez megafony. Nie pierwszy raz. Nie ostatni.

W kieszeni miał grube pliki gotówki — wygrana z dzisiejszego wyścigu, który zakończył się ostrym finiszem pod mostem Gdańskim. Policja rozbiła miejscówkę tuż po tym, jak przekroczył linię końcową. Inni się rozbiegli, ale on miał za dużo do stracenia. Te pieniądze były dla matki. Na ratę kredytu. Na lekarstwa.

Zaklął pod nosem i skręcił gwałtownie w boczną uliczkę. Opona poślizgnęła się na mokrej kostce brukowej, ale utrzymał równowagę. Wcisnął motocykl między dwie kamienice, zjechał po schodach i zatrzymał się w ciemnej bramie. Silnik zgasł. Ciemność go połknęła. Oddech miał urywany. Krew biła w skroniach. Przez chwilę tylko słuchał.

Potem wyszedł pieszo, wciskając się między kamienice. Wtedy ją zobaczył.

Mały butik wciśnięty między dwa stare budynki. Jasne światło w oknie. Na szyldzie napisane ozdobnym pismem: „Amelia Atelier — szycie na miarę, z serca”. Przystanął, przyciągnięty jak ćma.

W środku, przy maszynie do szycia, siedziała dziewczyna. Jasne włosy zebrane w niedbały kok, okulary zsunięte na czubek nosa. Jej palce z wprawą przesuwały materiał — szyła sukienkę z delikatnego tiulu i koronki. Na stole leżały szkice. Pachniało lawendą i wanilią.

Amelia mruczała coś pod nosem, skupiona na ściegu. Szyła ostatni projekt z limitowanej kolekcji, którą miała nadzieję pokazać wiosną — jeśli jeszcze będzie miała atelier. Czynsz rósł, a klientów ubywało.

Nagle poczuła coś. Spojrzenie. Odwróciła głowę. Za szybą stał mężczyzna — cień w kapturze, z poszarpaną kurtką, rozciętą brwią. Ich oczy się spotkały. Jego spojrzenie było intensywne, surowe, ale… nie agresywne. Jakby szukał schronienia.

Ona pierwsza mrugnęła. On zniknął w ciemności.


Następnego dnia Amelia wróciła do pracy, próbując zapomnieć o nieznajomym. Ale nie mogła. Czuła, że to spojrzenie zostało z nią. Miała wrażenie, że zostawił jakiś cień, echo.

Pod koniec dnia zadzwonił dzwonek. Otworzyła z wahaniem.

To był on.

Tym razem bez kaptura, z odrapanym policzkiem. W dłoni trzymał złożoną w kostkę, kremową chusteczkę z delikatnym haftem — jej chusteczkę.

— To twoje — powiedział cicho. — Wypadło ci… wczoraj. Przez okno, chyba.

Zaskoczyło ją to. Zaskoczył ją on. Miała sto pytań, ale żadne nie przeszło przez gardło.

— Dziękuję — wyszeptała.

Ich spojrzenia znów się spotkały. Cisza między nimi była napięta, ale nie niezręczna. Jakby każde z nich czekało, aż drugie coś powie, zrobi, przełamie mur.

On odwrócił się i już miał odejść, ale zatrzymała go:

— Chcesz herbaty?

Nie odpowiedział od razu. W końcu skinął głową.

Wszedł do środka. Usiadł przy stole, przyglądając się jej projektom. Ona wstawiła wodę i drżącymi dłońmi przygotowywała filiżanki.

I tak zaczęła się ich historia.

Rozdział 2: Rysy i nici

Leo siedział przy stole, przyglądając się filiżance z herbatą, jakby była czymś zupełnie obcym. Jego palce błądziły po jej brzegu, nieznacznie drżąc. Amelia zauważyła to napięcie, które emanowało od niego, ale nie chciała naciskać. Przyniosła apteczkę, a jej ruchy były precyzyjne, jak zawsze, gdy robiła coś, co wymagało jej pełnej uwagi. Wskazała na jego rozciętą brew i uniosła brwi, czekając na pozwolenie.

— Pozwolisz? — zapytała cicho, starając się nie być natarczywą.

Leo spojrzał na nią przez chwilę, w jego oczach czaiła się nieufność. Jednak skinął głową. Nie protestował, choć wciąż nie całkiem ufał tej kobiecie.

Jej palce były chłodne, dotykały go delikatnie. Leo skrzywił się, gdy przemywała ranę. Bolało, ale nie zamierzał się skarżyć.

— Nie pytam, skąd to masz — powiedziała w końcu, patrząc na niego, jakby nie oczekiwała odpowiedzi.

— I dobrze — odpowiedział szorstko, unikając jej wzroku.

Milczeli przez chwilę. On patrzył na ściany, na regał pełen materiałów, na porozrzucane szkice. Coś w tych rysunkach go przyciągało. Może to, że każdy z nich był odbiciem jej myśli, każda linia to jej walka, jej marzenie. A może to, że ona była zupełnie inna niż wszyscy, których znał.

— Sama to wszystko projektujesz? — zapytał w końcu, jego głos był nieco bardziej miękki niż wcześniej.

Amelia skinęła głową, lekko się uśmiechając, ale ten uśmiech miał w sobie coś, czego Leo nie potrafił rozgryźć.

— Każdy szew to mój pomysł. Moja wizja. Moja walka.

Spojrzał na nią z ukosa, dostrzegając coś, czego wcześniej nie zauważył. W jej oczach był ogień, coś, co w nim budziło szacunek. Zrozumienie. Oboje walczyli — tylko w innych światach. Ona walczyła o swoje marzenia, on o przetrwanie.

Chciał powiedzieć coś więcej, ale wtedy w kieszeni jego kurtki zabrzęczał telefon. Wyjął go, spojrzał na ekran i natychmiast zmarszczył brwi. Zrobił krok w stronę drzwi, rzucając jej jedno krótkie spojrzenie.

— Muszę iść — powiedział tylko, wychodząc bez słowa po tym, jak zamknął drzwi za sobą.

Amelia została sama, wciąż trzymając filiżankę z herbatą, której już nie miała siły napić się. W głowie wciąż brzmiały jej jego słowa, jego spojrzenie. Z każdą chwilą narastały w niej pytania, których nie potrafiła zignorować. Kim był ten człowiek? I dlaczego odczuwała, że to dopiero początek czegoś, czego nie mogła zatrzymać?

Gdy Leo zniknął z jej wzroku, Amelia nie wiedziała, że w tym samym czasie w mrocznych zakamarkach miasta, ktoś inny snuje plany, które mogą zmienić wszystko. Damian „Smok” Wrona stał w swoim biurze, zasłuchany w szum motocykli, które wciąż nieopodal walczyły o prymat. W jego oczach błyszczała determinacja.

Smok nie był tylko kolejnym zawodnikiem wyścigów. Był kimś więcej — człowiekiem, który chciał przejąć kontrolę nad wszystkim, co działo się na ulicach. Ostatnio zaczynał czuć, że jego czas nadszedł. Jako syn wpływowego biznesmena, znał wszystkie powiązania, miał ludzi, którzy go wspierali, ale teraz potrzebował jednego — dominacji.

Wyścigi, te nielegalne, brudne, pełne ryzyka i pieniędzy, były jego sposobem na udowodnienie swojej potęgi. Z Leo nie było łatwo — Ghost był legendą, któremu wszyscy patrzyli na ręce. Ale to właśnie Leo stanowił najwięksi przeciwnik. Jego talent, jego status, wszystko to sprawiało, że był nie tylko liderem, ale i kimś, kogo trzeba było wyeliminować, by przejąć władzę.

Damian wiedział, że do tej pory wszystko układało się idealnie. Tylko Leo wciąż stał na drodze do przejęcia całkowitej kontroli. „Ghost” miał swoich wiernych fanów, ale Damian miał plan. Zrobi wszystko, by wyciągnąć go z równowagi, by zmusić go do błędu, by zniszczyć tę legendę.

Obaj byli z różnych światów, ale ta wojna była tylko kwestią czasu. Leo nie wiedział, że Smok zbliża się do niego jak cichy cień, gotów przejąć wszystko, co wypracował przez te lata.

Damian uśmiechnął się złośliwie. Wiedział, że zbliża się wyścig, który zdeterminuje, kto rządzi tym miastem. A Leo, choć był szybki, musiał być gotów na więcej niż tylko rywalizację na torze. Smok miał swoje własne plany, które wykraczały poza to, co działo się na ulicach.

Nadchodziła zmiana, której Leo jeszcze nie dostrzegał, ale Smok czuł to już teraz.

Rozdział 3: Dym i krew

Tylna część magazynu przy Żelaznej była zapełniona tłumem ludzi, którzy przybyli, by obserwować nielegalny pojedynek — nie tylko na motocykle, ale również na słowa, na nerwy, na wytrzymałość. W powietrzu unosił się zapach benzyny, spalin, dymu papierosowego i potu. Tu, na tej nielegalnej arenie, każdy z uczestników musiał być przygotowany na wszystko.

Leo stał na uboczu, w tłumie, który zdawał się być tylko tłem dla jego obecności. Jego spojrzenie było chłodne, jak zawsze, ale coś w nim mówiło, że dzisiejsza noc nie będzie zwykłą. W jego oczach czaiła się nieufność, a jednocześnie spokój, jakby przygotowywał się na coś większego.

Damian „Smok” Wrona pojawił się w tłumie, a jego krok, pewny i zuchwały, sprawił, że natychmiast wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Zbliżył się do Leo z uśmiechem, który nie wróżył niczego dobrego.

— Wiesz, że to już nie te same czasy, Leo? — rzucił złośliwie, przyglądając się Kowalskiemu, jakby zastanawiał się, czy ten wciąż ma w sobie to, co kiedyś. — Wyścigi to już nie tylko prędkość. Dziś chodzi o coś więcej. O władzę. O kontrolę.

Leo nie odpowiedział od razu. Tylko patrzył na niego spokojnie, jakby doskonale wiedział, o czym mówi. Smok mógł teraz mówić cokolwiek, ale Leo wiedział, że za tym wszystkim kryje się jeden cel — przejęcie kontroli nad wyścigami. I on, stał na drodze tej ambicji.

Damian zbliżył się jeszcze bardziej, czując, jak jego słowa uderzają w cel. Jego ton był pełen kpin, ale i wyzwań.

— Wiesz, co się mówi, nie? Kto kontroluje wyścigi, ten kontroluje miasto. I ja zamierzam je przejąć. A ty, Leo, jesteś tylko małą przeszkodą w moim planie.

Leo spojrzał na niego uważnie, nie dając po sobie poznać żadnych emocji. Jednak w jego oczach pojawiła się iskra, coś, co mówiło, że to nie koniec.

— Zawsze miałeś zbyt wielkie ambicje, Smok. Ale zapominasz, że ten, kto przejmuje kontrolę, nie zawsze potrafi ją utrzymać — odpowiedział zimnym, twardym głosem, nie spuszczając wzroku z rywala.

Tłum wokół nich milczał, czekając na rozwój wydarzeń. Powietrze było napięte. Pojedynek nie toczył się już tylko na torze. Zdecydowanie nie.

Damian uniósł brwi, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.

— Może masz rację, Leo — rzucił. — Ale pamiętaj, że to, co ty nazywasz kontrolą, to tylko wrażenie. Ja mam pieniądze, ludzi i… plan. A ty? Masz tylko swoją legendę.

Leo nie odpowiedział. W jego oczach nie było już śladu wahania.

W tym momencie z tłumu wyłoniła się postać, która nieszczęśliwie znalazła się w centrum tego zamieszania. Amelia, która wpadła tu przypadkiem, stając na chwilę z boku, nie spodziewała się zobaczyć Leo w takiej scenerii. Patrzyła na niego z niedowierzaniem, gdy zobaczyła, jak przygotowuje się do walki — rękawice bokserskie, napięte ciało, gotowość do ataku.

Zanim zdążyła się rozejrzeć, zrozumiała, że Leo był nie tylko kierowcą motocykla. W tej chwili był kimś więcej. Kimś, kto doskonale rozumiał, co to znaczy walczyć o swoje.

Leo zauważył ją dopiero, gdy jego ręka wylądowała na twarzy Damiana, zmuszając go do cofnięcia się o krok. Zanim zorientował się, co się dzieje, jego wzrok spotkał się z oczami Amelii. Przez chwilę zapomniał, gdzie jest, zapomniał o tłumie, o wyścigach, o Smok’u. Tylko ona stała przed nim, patrząc na niego z przerażeniem, które mieszało się z niepewnością.

Damian wykorzystał tę chwilę, by zaatakować — jedno szybkie uderzenie w bok Leo, który przewrócił się na ziemię. Amelia odwróciła wzrok, nie wiedząc, czy powinna interweniować.

Leo wstał szybko, otrzepał się z kurzu i z krwi. Uśmiechnął się lekko, wiedząc, że to tylko gra. I choć ból był rzeczywisty, nie miało to znaczenia. Wiedział, że to tylko początek. Walka o kontrolę nad miastem była już w toku.

Po wszystkim, gdy Leo wyszedł z magazynu, Amelia podeszła do niego, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Jego twarz była pokryta potem i krwią, ale w jego oczach widziała coś, czego nie potrafiła opisać. Ból? Złość? A może… zrozumienie?

— Co to było? — zapytała, czując, że nie rozumie już niczego. — Kim ty jesteś, Leo?

Leo spojrzał na nią przez chwilę. Jego twarz wyrażała zmęczenie, ale nie brakowało w niej także czegoś głębszego. Czegoś, co nie pasowało do tej brutalnej rzeczywistości, w której żył.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 47.25
drukowana A5
za 47.67