„Zaraz zrobimy kawę. Wprawdzie nie mam kawy, filiżanek i pieniędzy, ale od czego jest nadrealizm, metafizyka, poetyka snów…”
Tadeusz Różewicz
Proces twórczy
Jedynie nocą
Bezpiecznie schowana
W mroku
Gwiezdnym pyłem
Otulona
Mocniej czuję
Bardziej drżę
Wrażliwością
Tylko wtedy
Wylewam wnętrze
Na biały papier
Słowo wstępu
Dziękuję Ci, że czytasz te słowa. Co prawda, pisałam do szuflady, ale odnalazł się klucz, a słowa są jak motyle — nie chcą mieszkać w szufladach.
Wiersze umieszczone w tym tomiku to płatki migdałka, którymi pragnę się z Tobą podzielić. Zerwij jeden, schowaj do kieszeni i niech Ci towarzyszy.
Życzę Ci dobrego czasu spędzonego na lekturze. Słowa mają moc. Niech zatem zamienią deszcz w słońce i dreszcz — wzruszeń i emocji w różnych odcieniach, a dosypane do kawy niech spowodują, że zatrzymasz się na chwilę i spojrzysz na świat inaczej, a może zachwycisz się światem?
Poezja jest dla mnie najpiękniejszą formą dialogu (bo płynie z serca do serca). Porozmawiamy?
Justyna
Trzepot motylich skrzydeł
By mieć dokąd pobiec
Lecz nie szukać wiatru w polu
Ani siebie innej
Komuś w oczy spojrzeć
I powiedzieć
Masz kolor nieboskłonu
A potem oprzeć serce
O niewidzialne
I miłość zrozumieć
Wtedy ujrzeć motyla
We wschodzącym
Słońcu
Pobiec za nim
Złapać, by przytulić
I puścić wolno
Kochając
Po prostu ufać
Bo potem będzie za późno
Łez do pary
Przyjdzie szukać
Próżno
Moje imię
Mego prawdziwego imienia nie znajdziesz
Ani w dokumentach
Ani w akcie urodzenia
By je poznać i odkryć, szukaj…
Wśród kropel rosy na łące w wiosenny poranek
Wśród gwiazd na błękitnym niebie w letni wieczór
Wśród kolorowych, jesiennych liści opadających z drzew
Wśród delikatnych płatków śniegu w zimową noc
Szukaj go…
W nieśmiałych uśmiechach
W radosnych oczu spojrzeniach
W pokoju znanym z dźwięków Mozarta
W zapisanych piórem poezji kartach
W czułości, marzeniach, wrażliwości
W wierze, nadziei, miłości
Na ławce kościelnej służącej za podporę
W ramionach wyrażających pokorę
Szukaj go…
Ale gdy już znajdziesz
I tak nie zdołasz go zapisać
Stwarzanie świata
Chciałabym uciec tam,
gdzie jedna jaskółka czyni wiosnę,
gdzie wilkiem nie jest
człowiek dla człowieka
i nie zgotował mu tego losu,
gdzie nie ma tego złego,
co by na dobre nie wyszło
i gdzie woda cicha
zostawia brzegi w spokoju
I jeszcze tam, gdzie diabeł
nie mówi dobranoc,
w ogóle nic nie mówi
i się nie odzywa,
bo nikt go nie słucha
i nikt nie jest w gorącej wodzie kąpany,
bo co nagle, to wiadomo jak
Nie chcę uciekać na koniec świata,
lecz na jego początek
i tam zacząć od nowa i na przekór,
chwalić dzień przed zachodem słońca,
nie palić mostów,
wchodzić ciągle do tej samej rzeki,
lecz umieć już w niej pływać
Uciec tam,
gdzie nic nie musi zabijać,
żebyśmy mogli się wzmocnić
Uciec tam,
gdzie silny i dobry,
to nie dwóch różnych ludzi
Uciec tam,
gdzie są pytania pilniejsze
od pytań naiwnych
Wierzę
Cicho klęczę w kaplicy
W Jego Oblicze wpatrzona
Do modlitwy ręce składam
Dogłębnie poruszona
Dziękuję
Tak modlitwę zaczynam
Wdzięczna za Jego obecność
Zachwycam się świata pięknem
Nim szepnę …
Przepraszam
Za wiele moich błędów
Zadanych ran i grzechów
Żałując płaczę
I błagam
Proszę
Pozwól mi Cię kochać
Zostań w moim życiu
Bez Ciebie nic nie znaczę
I słyszę ciche — wybaczę…
Wierzę
Że przez wszystkie życia drogi
Kroczysz wraz ze mną
Mój Boże…
Odnalazłam Cię w sobie
Widoki
Podświetlone gałęzie drzew
Słonecznym brokatem w zieleni
I wody czystej w fontannie śpiew
Kryształkami się mieni
Z niej czerpie gołąb biały
Zaspokaja pragnienie
Oto znaki zawarte w przestrzeni
Stałość, prawda, w czystości sumienie
I okiem Księżyca patrzy Bóg
Przez gwiazdy się uśmiecha
W noc ciemną czuwa, byś żyć mógł
By była w Tobie nadzieja
I Słońcem Bóg prowadzi
Rozświetla Tobie drogę
Otula Cię promieni ciepłem
Byś zrozumiał — bez wiary nic nie mogę
W ciszy Bóg swą miłość wyraża
W niej jest obecny, w ciszy wciąż trwa
I czeka aż Ty w ciszy swego serca
Odpowiesz Jemu — Tak!
Z moich prywatnych rozmów
Tajemnica się wyszeptała,
wyraz stał się wyrazem wyrazu:
Mimo strachu przed ciemnością
lubię te wędrówki dawno po zachodzie słońca,
nocami przenoszę się do miejsca
między chmurą a gwiazdą, w marzenia
i piję kawę z księżycem,
smakuje wtedy jak niebo,
upita szczęściem szczerze wyznaję,
bez owijania w chmury i wykrzyknikowo,
że świat jest piękny!
A radość czerpię z deszczu, gwiazd,
dobrych ludzi i mleczka w tubce,
co daje efekt słoneczny
i nakłania do rozdawania promieni
Media
Prawy do lewego (nie pasuje),
a wszystko co lewe źle mi się kojarzy,
fakty pozbawione faktyczności,
obrazoburstwa zamiast obrazu,
mamy skrzydła, a zabraniają nam latać —
pomyślał ktoś bawiący się w dziennikarza,
ale i tak nie wzleci,
bo więcej wydechów niż wdechów w płuca
(więcej paplaniny, mniej czerpania wiedzy),
zero może być jednak ujemne,
ale kłamstwo nigdy nie stanie się prawdą
Tabernakulum serca
Spalę kartki pychą zapisane
i biały obrus poplamiony kłamstwem,
okruchy pachnącego chleba jednak zostawię,
wyrzucić je to jakby podeptać o miłości pamięć
Zakurzone gniewem firanki wypiorę
i okno otworzę na oścież,
by ciężkie powietrze lenistwa i zaniedbania
jak najszybciej przegonić
Zaproszę za to promienie słońca,
by były światłem i drogą,
a także śpiew ptaków i drzew,
co stworzyć skromną, lecz piękną melodię mogą
Pozbieram z podłogi odłamki szkła,
by nikogo już nie zranić,
podnosząc — każdy z nich ucałuję,
będą potrafili wybaczyć?
Na parapecie umieszczę białą lilię — myśli czyste,
zakopując głęboko w ziemi żal i krzywdę,
podlewać będę miłością, a nie lękiem,
by rozkwitały pełne ufności — piękne
Poprzesuwam meble,
by złą myśl, uczynek, zaniedbanie
zamienić na szczerą modlitwę,
tęsknotę za Bogiem i ludzi kochanie
Robię porządek,
by w moim sercu
zamieszkać mógł Bóg —
dla niego szykuję to mieszkanie
Wiem… nigdy nie będzie tak czysto,
że nieskazitelnie jak łza,
kolejny upadek ze mnie drwi, a mimo to
sam Pan Jezus zapukał do serca drzwi
Biegnę otworzyć z miotełką w dłoni i w rękawicach,
by sprzątać po swej niedoskonałości i niemocy
każdego dnia i każdej nocy,
aż nadejdzie pora czysta
Czy wiesz… że moje i Twoje serce to Tabernakulum?
Dlaczego zatem — Pan Jezus wciąż stoi na progu i kołacze?
Piekarnia dobra
Gdyby życie było piekarnią,
a człowiek każdy — piekarzem,
to nie byłoby już przykrych zdarzeń,
dzielilibyśmy się wzajemnie chlebem:
białą kromką nadziei,
złocistą skórką uśmiechu,
niezliczonymi okruchami miłości,
nawet piętką — spokojnego oddechu
Ach jak byłoby wspaniale!
Przypominać: bądź dobry tak jak chleb
konieczne nie byłoby wcale!
Bo Pan jest jak chleb dobry —
każdy wiedziałby doskonale
Otwórzmy zatem piekarnie,
by w codzienności, na każdym rogu,
w każdym zwyczajnym miejscu
Bogiem pachniało już na samym progu
i po naszym wyjściu
Oswojenie lęku
W ostatniej ławce kościoła
ze spuszczoną głową
i strachem w oczach
lęk siedzi i szeptem woła
Tak cicho, bo boi się opinii
ludzi, lecz nikt nie słyszy,
jedynie Pan Bóg pochyla się nad nim
i wszystko rozumie w tej ciszy
Dostrzega w oczach lęku pytanie:
— „pomożesz, bo sam już nie mogę”?
Czule ociera mu łzy, odpowiedź podaje:
— „moje dziecko, pomogę, zawsze Ci pomogę”
Podaje mu dłoń,
lęk z kolan wstaje,
już się nie boi,
bo razem podążają dalej
W samotności
W samotności
tak bardzo niekochanej,
niepragnionej,
niewyczekiwanej,
nazywanej beznadziejną
i ciężarem…
jest szansa
na spotkanie
drugiego człowieka
samego Boga
i siebie samej
po drugiej stronie…
wystarczy zrobić krok
Poranek
Bo tak cudownie wstać rano,
kiedy zaczyna świtać,
Tato szepnąć do Boga,
uśmiechem Go przywitać
Do stołu później zasiąść,
który nakryły Anioły,
przy talerzu umieściły Boże Słowo —
prawdę prostą jak kawałek chleba
…czy czegoś więcej w życiu nam trzeba?
Wschód — zachód
Słońce wschodzi z pośpiechem
niosąc światło i blask,
by być wyżej nieba i bliżej…
wskazując na hojność Jego łask
Zachodzi za to barwami,
zupełnie cicho, lecz pięknie,
zawsze tymi samymi torami
wraca na spoczynek niezmiennie
Zatrzymaj się i spójrz na horyzont,
patrz aż w zadziwieniu uklękniesz,
wtedy tę prawdę odkryjesz,
po co i dla kogo żyjesz
i jak to jest żyć pięknie
I tak jak słońce na niebie
odkryjesz swego życia tor właściwy,
że wszystko pochodzi od Boga
i wrócisz do niego szczęśliwy
Popatrz na Krzyż
Jesteś tak cenny, jak cenna była Krew Chrystusa
Jesteś zapisany w Jego sercu,
wyryty na Jego dłoniach
Tak bardzo, że posłał swego Syna na Krzyż —
Tak właśnie Pan Bóg Cię kocha
Nieskończona miłość
Jakie to niesamowite!
Zrozumiałam to, co do tej pory
tajemnicą było spowite
Pamiętasz o mnie,
a winy moje wciąż zapominasz,
stwarzasz we mnie nowe serce czyste,
brudnego nie wypominasz
Zsyłasz na mnie deszcz gwiazd,
a ja tak często nie zauważam
wspaniałych Twoich łask,
spadają na ziemię nieodkryte i bezimienne
Ty również codziennie
podnosisz mnie z upadków i kolan,
a ja tak często nie potrafię
upaść na kolana z powrotem i podziękować
Ile to razy czekałeś na mnie
ukryty w bieli Chleba,
a ja uparcie wmawiałam sobie,
że wiem, czego mi potrzeba
Jak wiele jeszcze razy
będziesz mi Ty —
Wszechmogący Bóg
usuwał niebezpieczeństwa spod nóg?
Słyszę jak szepczesz do mnie:
„Ja, Bóg pełen miłości
kładę przed Tobą dywan z pachnących róż”,
choć zasługuję na kolce
I tak często z brudnymi butami
na niego wchodzę,
Ty kochać mnie nie przestajesz,
łagodnie mówisz dalej:
„Nawet jeśli podepczesz, nie szkodzi,
gdy krok twój niepewny i chwiejny,
rozłożę dywanu miłości
kawałek kolejny”
Pościg
Czy potrzebna mi: na pewno żeby istnieć
kolejna rola,
że tak muszę, myślałam,
już nie gonię
Wspomnienie
Za nami utrzymał się spadający z oknem
Na niesprzyjającą z uwagi temperaturę,
To wspomnienie, widząc zbyt długo nieba —
pozostaje biały puch, śnieg
Wyobraźnia
Codziennie patrz na świat,
jakbyś nie widział go wcześniej
i nigdy już miał nie zobaczyć
Motyl to latający kwiat —
nie rzucaj cudu na wiatr,
samolot na niebie biały welon maluje,
który jak cukrowa wata smakuje
Spróbuj, nie bój się wyobrażeń
są one potrzebne — do spełnienia marzeń
Arkadia błękitu
Bądź niebem
Nieskazitelnym i przejrzystym
Zawsze blisko Boga
I pozwalaj patrzeć sobie w oczy
Głębiej
Bym mogła dostrzec w nich
Iskrę mądrości i dobra
Gdy wieczorem spojrzysz na nieboskłon
O pięknych gwiazdach pamiętaj
Noszą imiona Miłość, Wiara, Nadzieja
Które zaszczepiłeś w ludzkie serca
Posłuchaj jak z wdzięczności cicho szepczę:
Jakie to szczęście, że po prostu jesteś
Obyś zawsze miał swój kawałek nieba na ziemi
I był tym niebem dla innych ludzi
Niech radość i zachwyt z bliskości Boga
W naszych sercach codziennie się budzi
Odrzucenie
Dotykałam
Opuszkami palców
Było dzikie
Nieokiełznane
I drżało kolcami
Jak jeż
Chciałam odrzucić
Pozbyć się
Tak łatwo zamknąć oczy
Zmienić kierunek
Inny film przywołać
Zanim zrozumiałam
Że jest moje
I błaga o miłość
Grzech
Podniesie głowę
Rozpuści włosy
Zatrzepocze rzęsami
Uchyli ust
Czerwienią szminki
Splami koszulę
Cała ubierze się w grzech
Czerwony
I pójdzie
Przed siebie
I przejdzie
Po pasach
Na czerwonym świetle
Bezgraniczny ocean
Na stromym zboczu
Bezgranicznego oceanu
Upadła z bezsilności
Porywisty wiatr
Nie był w stanie rozwiać
Rozpaczliwych myśli
A szum wody
Nie zadziałał kojąco
Na poranioną duszę
Kapnęła łza do oceanu
Gdy ją odnajdzie
Przestanie kochać
Niemy krzyk
Ściany krzyczą
Słyszysz?
Dlaczego prawo głosu
miałoby zostać im odebrane?
Pęknięcie?
To nie plaster na ustach
Nie…
To usta otwarte
Chcące mówić
Krzyczą!
Ale nikt nie słucha
Pęknięcie, zdarta tapeta, szara plama
To słowa, szept, emocje
Nie słyszysz?
Naprawdę nie słyszysz jak krzyczą?
Ściana nie jest już ścianą
Ani murem, ani silną konstrukcją
Cii… słyszysz te strugi farby?
Łzy…
To ściana płaczu
Dekalog
Mam dla Was dziesięć prezentów —
powiedział Pan Bóg któregoś dnia
I w Swej wielkiej miłości
Kamienną tablicę nam dał
Pora, by je odpakować
I pięknie żyć spróbować,
I odtąd pamiętać co dnia:
Po dziesiąte i dziewiąte: wszystko już masz,
Bo Bóg hojnie Cię obdarował,
we wszystkie ze swoich darów i łask
Niczego Ci nie zabraknie, nie musisz się martwić,
niczego poza Bogiem innego nie pragnij
Po ósme: nauczył Cię Bóg pięknych słów,
znasz komplementy, zachwyty, pochwały,
znasz również treści modlitwy blask,
w słowniku, który dostałeś w prezencie
nie ma oszczerstw, obelg i kłamstw
Po siódme: Jesteś wspaniały,
lecz masz delikatne sumienie,
oczyścić je możesz w spowiedzi,
by nadeszło Zbawienie,
nie zabijaj w nikim tej nadziei