Rozdział I. Espresso
Impresja
podpalam sjeną wschód
podmuch zrywa liście rzuca je pod nogi
chłonę wiatr zmysłami kołysząc się jak żaglówka
w kierunku spływu
po zachodzie zimno przepływa w splątanych rękach
czekam
obmywam cię z win
zamieniam się w poetę
i tonę w tobie
Trans milczenia
samotność w tłumie gniecie
przeczuwam że gdzieś jesteś
blondynką brunetką
może którąś z moich eks
jeśli piszesz prozę lub erotyki
jakiś dzień mi ciebie sprezentuje
kiedyś się spotkamy
jeszcze nie wpadliśmy na siebie
nie mogę się doczekać
gdy nic nie mówiąc będziemy pić tylko siebie
utoniemy płynąc gondolą po naszej małej Wenecji
telepatia serc połączy nas jak magnes
widzisz jest wiersz tylko ciebie nie ma
W pryzmacie
ciągle czekamy nie wiadomo na co
na pogodę i niepogodę
mijamy małe żywoty w mętnych kałużach
kiedy śnimy dźwięk budzika
sprowadza nas na ziemię
oślepieni błyskiem
wciskamy obrączki na palce
z nadzieją że nic nas nie rozdzieli
o udrękach nie chcemy wspominać
byle dobrze się patrzyło
po przebudzeniu wypadamy z siebie
grzmi niebo błyska
kolejna zmiana budzi w nas zdziwienie
znowu się kochamy w domu nazywanym
rajem zakazany owoc krąży w naszych głowach
Triada poznawcza
podobno dusza waży dwadzieścia jeden gramów
najlepiej wiedzą o tym psychoterapeuci
komponując diagnozy
sekretarka podaje kawę w gorącym kubku
pyta czym się zajmuję
mówię — wyjściem z sytuacji
wzrokiem opiera się o mnie
uchylone okno przemyciło prześwity
przeczuwam o pacjentach wie tyle co ja
w poczekalni przeklinam guziki w dżinsach
piszę na kolanie erotyk
niełatwo wyleczyć się z toksycznych ludzi
wypieram strome myśli
ale na kozetce trudno zachować pion
dzielimy się na dziedziczne przypadki
Zwrotnik
czasem myślę że to przeznaczenie
przestawia nas we właściwe miejsca
rysuje rozżarzonym węglem trasy
do punktów wyjścia z których zbaczamy
dłońmi rozmazaliśmy chłodne pejzaże
popychała nas siła gdzieś coraz głębiej
z daleka od siebie ukryliśmy się jak prezenty
które czekają aż ktoś je otworzy
I zajrzy do środka z uśmiechem
rozczarowani życiem
po wielu latach w deszczowy dzień
spotykamy się pod parasolami
zataczając koło
zaskoczeni patrzymy na siebie
i wciąż boimy się przyznać
jak za pierwszym razem
że między nami tli się iskra
I to jednak było to
Tango za marne grosze
zima jest inspirująca odkładam paletę
pewnym krokiem podchodzę do baleriny
zrywam z niej sukienkę
ultramaryna spływa
pociągnięciem pędzla upinam jej włosy
zmieniając walor powoli wnika
ozdabiam ją światłocieniem
kontrasty tańczą
La Cumparsita wprawia w ekspresję nasze ciała
stawiasz krok do przodu i krok do tyłu
z wyciągniętymi do siebie rękoma pozorujemy rytm tanga
wieczorem sprzedaję cię na licytacji
Piruety babuni
na suszarce spódnice pachną lawendą
babcia piłuje pazurki nim przekroczy próg domu
codziennie spotyka wścibskich sąsiadów
z daleka da się zauważyć zmiany
teraz wodzi lubieżnym wzrokiem po górnej półce
z poezją twarda sztuka na wieczorku miękkich liryków
opowiada o kilkunastu kochankach
jakby znów przeleciała Miłosza
Cień śmierci
Wszystko przestało grać
na tarasie zachód słońca
przykrywasz mnie rachunkami
jesteśmy sprasowani kredytem i dziećmi
kiedyś nie rywalizowaliśmy ze sobą
razem piliśmy herbatę
zaczęłaś znikać bez powodu
przestałem podążać
zgodnie z wskazówką twojego zegara
terapia nam nie pomogła
nie dotrzemy do Rzymu
drzwi trzasnęły
to nie tylko moja wina
rzucam kostką
wszyscy szukamy szczęścia
i przesuwamy się o tyle oczek ile wypadnie
tak w nieskończoność
Martwe morze
Pomiędzy odpływającymi żaglami ukryłaś się we mnie.
Nocą, w poszukiwaniach Wielkiej Niedźwiedzicy, gdy skamieniałości tonęły w morzu, szkicowałem na piasku nasz dom.
Nad brzegiem mówiłaś, jak pozbyć się szaleństwa.
Śmierć nie nadejdzie — powtarzałaś.
Powoli fale zabierały ślady.
Wodorosty kleją się do rąk. Butelka bez listu odpływa.
Moja skóra blednie jak horyzont.
Pamięć ma słony smak.
Rejs
zostań naciągniętym żaglem
rozpędzony jak tsunami
z tobą na falach przepłynę cały świat
Zapach pomarańczy
zimowy constans
odbija się czkawką
perspektywa się zmienia
obieram pomarańczę
przerzucam przez sito pragnień
rozwiązuję supeł
z twoich ust wydobywam słodki smak
Zbliżone złudzenia
Mamo, kobiety w twoim wieku tracą wiarę w miłość,
zejdź na ziemię, to tylko ulotne reakcje.
Wszystko, co dobre, szybko się wypala.
Jesteś w szoku? Mnie nie dotknęło, że Święty Mikołaj nie istnieje.
Arkadia runęła jak czerwony mur.
Kiedy wszedłem w dorosłość,
dzikość przerosła ego od środka i wyszła.
Tak ciemne kadry zatoczyły błędne koło.
Życie to nie teleturniej, zegar tyka.
Zacznij cieszyć się życiem po życiu.
Sanktuarium duszy
Maria w czasie modlitwy doznała olśnienia
jest znudzona ludźmi z szarego papieru
wypełnianiem obowiązków jak garnków
znany artysta wykonuje jej specjalną sesję
z góry nuci I will always love you
pada na nią cień podejrzeń
Maria odsłania ciało pozuje
woli tańczyć niż stać w miejscu
jest męczennicą
z naszyjnikiem na piersiach staje się kultowym dziełem
maluje szminką usta
w czasie przerwy fotograf czule związuje jej włosy
później zmienia pozycję i kadr
następuje zbliżenie
Maria czuje się wyjątkowa na planie
w blasku fleszy nie blaknie
jest wciąż nienasycona
przyjmuje święty sakrament — mój boże.
Tanatos
Niedawno
rozmawialiśmy w pociągu
twoja jasna aura
rozświetlała ciemny tunel
byłaś twarda i szlachetna jak diament
mówiąc wszystko było w porządku
ale ktoś nagle cię stąd zabrał
nie pytając o zgodę
ekran w smartfonie wygasł
jeśli gdzieś tam jesteś
mam nadzieję że się uśmiechasz
gdy czytasz ten wiersz
dawno tak nie płakałem
czemu nie zdołałaś się zatrzymać
przed przejściem na drugą stronę
podmuch wiatru zgasił dwadzieścia pięć świec
na twoim grobie
Czary mary
jestem okładką wyrwaną z gazet
trafiłem na blog o szkolnych bohaterach
zabierz mnie w podróż chcę być twoim pragnieniem
z ostatniej chwili
zrzuć koronkę
przepłynę przez ciebie jak przez niespokojny ocean
nie wpadniemy jak śliwka w kompot
może w środku jest coś więcej niż miąższ
nie skończę jak Wojaczek
bądź mi łańcuchem szczęścia górskim kryształem