E-book
16.17
drukowana A5
25.75
Plama po kawie

Bezpłatny fragment - Plama po kawie


5
Objętość:
85 str.
ISBN:
978-83-8189-979-6
E-book
za 16.17
drukowana A5
za 25.75

Rozdział I. Espresso

Zatarte ślady

jesteś moją traumą

mimo ustającego bólu

krążę wokół ciebie

rany nie zabliźniają się

błądzę nawet w snach

dotykają mnie cienie

na granicy z podręcznym bagażem

zostawiam po sobie ślady


jestem samospełniającą się przepowiednią

Duszności

Proste drogi są kręte, drabina się chwieje,

znów jest ślisko, w odbiciu poszukujesz siebie.


Myślisz, że niektóre rzeczy dzieją się same.

Powiązanie szybko rozwiązuje życie.

Wyglądasz obco, zdrapujesz tatuaże.

Mówisz, że wdychasz pustkę. Unoszą się opary.


Smugi rysują pętle na szyi — niebo zachodzi.

W rzece puszki odpływają w wirze, jak ty.

Później wypływasz na drugą stronę,

w sam piach, którego niedługo już nie wyplujesz.

pryzmacie

rozpędzeni jak burzowe chmury

ciągle czekamy na słoneczną pogodę

na ulicach miast mijamy te same twarze

kiedy śnimy dźwięk budzika

sprowadza nas na ziemię


oślepieni ślubnym blaskiem

wciskamy obrączki na palce

z nadzieją że nic nas nie rozdzieli

nadciągają ciemne obłoki


po przebudzeniu wypadamy z siebie

grzmi pioruny uderzają w drzewa

kolejna zmiana budzi w nas zdziwienie

słońce wychodzi

znowu się kochamy w domu nazywanym

rajem zakazany owoc krąży w naszych głowach

Triada poznawcza

podobno dusza waży dwadzieścia jeden gramów

najlepiej wiedzą o tym psychoterapeuci

komponując diagnozy


sekretarka podaje kawę w gorącym kubku

pyta czym się zajmuję

mówię — wyjściem z sytuacji


wzrokiem opiera się o mnie

uchylone okno przemyciło prześwity

przeczuwam o pacjentach wie tyle co ja


w poczekalni przeklinam guziki w dżinsach


piszę na kolanie erotyk

niełatwo wyleczyć się z toksycznych ludzi

wypieram strome myśli

na kozetce trudno zachować pion


dzielimy się na dziedziczne przypadki

Bez cienia

kiedyś lubiłeś zabawy w chowanego

nocą nagle wyszedłeś obrażony przez ojczyma

coś umknęło ale wszyscy pili dalej


kiedy rano odnaleźli cię w lesie

obudziłeś ich sumienia

w ciszy wystawałeś zza drzewa

jak konary wisząc tuż nad ziemią

Park igieł

Anno twoje ręce coraz bardziej sinieją

znów kłamiesz

z kieszeni wypada igła

żarzy się


ziemia rozzuwa się

jakby chciała cię wchłonąć

w głowie szumią ci liście i grzyby


pamiętasz jak budowaliśmy z gałęzi szałasy

kiedyś zapalę tu znicz


nie pachniesz lasem

drgając jak struna trafiasz w żyłę

i mówisz to już utopia

Domy towarowe

w południe nastolatki zaczynają pracę w galerii

wystawiają biust i odprawiają czarną magię

w toalecie szminką pociągają usta

poprawiają włosy


w banknot zwijają swoje lęki

na pierwszy rzut oka sypie się kokaina

nie zgadłbyś kto zostawia im znaki na ciele


gasną jedna po drugiej jak uliczne latarnie

a czas skacze w przód to w tył

nie zaznały ciepła roznosi się smród dymu


nie wszystkie trafiają tam gdzie spłonęła Gomora

Iluzja

niejeden wielki talent dostał pasem po tyłku

czarodziej wyjął z czarnego kapelusza gołębie

teraz chodzi po drugim dnie

wyjmuje różdżkę wymawia hokus-pokus


po jednej stronie stołu widzimy poetów z salonów

po drugiej poetów wyklętych

którzy mieli odwagę pisać w słusznym gniewie prawdę

a gdyby za życia wydano ich tomy poezji

czyje utwory chętniej wybrałabyś na prezent

pod choinkę

Bez sygnału

Za oknem zgniła jesień. Próbowaliśmy uciec od siebie.

To było jak kaszel po pierwszym papierosie.

W chmurach przed burzą przenikały się kontrasty.


Nad Loarą deszcz pachniał siarką.

Myślałaś, że za karę Bóg zesłał nam oziębienie.

Liście uderzają o szyby, zanim nabiorą koloru palonej umbry.

Przeczuwałem, dotykałaś obcych kręgów.


Obudziło mnie twoje milczenie.

Teraz wiatr spycha mnie gdzieś na bok.

Martwe morze

Pomiędzy odpływającymi żaglami ukryłaś się we mnie.

Nocą, w poszukiwaniach Wielkiej Niedźwiedzicy,

gdy skamieniałości tonęły w morzu,

szkicowałem na piasku nasz dom.

Nad brzegiem mówiłaś, jak pozbyć się szaleństwa.

Śmierć nie nadejdzie — powtarzałaś.


Powoli fale zabierały ślady.


Wodorosty kleją się do rąk. Butelka bez listu odpływa.

Moja skóra blednie jak horyzont.

Pamięć ma słony smak.

Przesypanie

Babka nie pamiętała wnuczki,

kiedy Łucja opatrywała jej zsiniałe nogi

i blizny, nawet te, które ją dusiły.

Teraz może wycinać krzyże.

Alzheimer odszedł na wieki wieków.


Wiem, że była dla ciebie jak matka.

Zmarli są bliżej, niż myślimy.

To jej ostatnie słowa.

Cień śmierci

w gitarze pękły struny

wszystko przestało grać

na tarasie zachód słońca

wieszasz na mnie łańcuch pełen rachunków


jesteśmy sprasowani kredytem i dziećmi

był czas kiedy nie rywalizowaliśmy ze sobą

razem piliśmy herbatę

zaczęłaś znikać bez powodu


nie będę podążać

zgodnie ze wskazówką twojego zegara

terapia nam nie pomogła

nie dotrzemy do Rzymu


drzwi trzasnęły

to nie tylko moja wina

rzucam kostką


wszyscy szukamy szczęścia

i przesuwamy się o tyle oczek ile wypadnie

tak w nieskończoność

Niesmak

Emilia nie jada pieczywa,

odbicie jest jej chlebem powszednim.

Przed snem odmawia litanię,

żeby jeszcze bardziej schudła.


Powoli traci smak.

Na wadze nie spłynęła z niej ulga.

Zawsze chciała wyglądać jak Amy.

Wymienia czynności: zumba, joga.

Nagle skreśla z listy seks.


Kiedy jest pewna, że nikt nie patrzy,

ukrywa posiłki w szufladach.

Zdejmuje z siebie gruby sweter

i przy opuszczonych roletach

ledwo tańczy z cieniem w lustrze.


Matka już przygotowała dla niej trumnę.

Oślepienie

pamiętam surowy klimat

kłótnie z byle powodu

chłód wdzierał się pod kołdrę

teraz nie trzeba przesuwać ścian


całość powraca w czarno-białych zdjęciach

jak zdmuchnięty kurz i bibeloty bez śladów po

powodzi mówią że seks na zgodę działa lepiej niż

terapia


okno podaje obraz pędzących ludzi

komornicy walą w domofony sąsiedzi skaczą

z balkonów do kontenerów na śmieci

jakby to było ostateczne wyjście


w przypływie rzeka nas nie dosięga

w pozamykanych głowach zagnieździły się schematy

i żyją w symbiozie Eviva l’arte!

Kołowrotek

Prowadzę wojnę, płoną wiatraki.Choć nie ma to sensu.

Topnieję jak zegar. Na niebie gasną spadające gwiazdy.


Smugi dymu z porozrzucanych petów układają się w krzyż.

Nie zaznaję stałości. Wskazówki nie dają odpowiedzi

na pytania. Znów ukłułem się wrzecionem

i zapadłem w zimowy sen.

Trafiony niezatopiony

gdy uniosła się mgła

ktoś przepaską zasłonił wzrok

wyrwałem ją resztkami sił

nad morzem przelatują krwawe mewy


dla pustych dusz ważne są tylko złote sztaby

a to co powinno być zabronione

jest jak chleb z pieca


wybuchają race nad okrętami

a oni powoli tracąc siebie z oczu giną


na tym statku sama dzikość zostaje

człowiek ląduje za burtą

ale nie każdy tonie we wzburzonym morzu

Przystanek

w szafie błyska zestaw

scyzoryków świętokrzyskich

takich które ma Anna Józefina


gdy świt nastawał

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 16.17
drukowana A5
za 25.75