E-book
7.35
drukowana A5
16.78
Pisane nocą

Bezpłatny fragment - Pisane nocą

opowieści z dreszczykiem


Objętość:
64 str.
ISBN:
978-83-8221-512-0
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 16.78

Duchy

Tych emocji unikaj, jeśli nie chcesz przyciągać złych duchów. Błąkają się one po okolicy, nie znalazłszy swojego miejsca gdzieś w zaświatach, i nękają nas na tym ziemskim padole. Podobno. Jedenaście zjawisk, które szczególnie mocno przyciągają złe duchy, stało się inspiracją do napisania jedenastu miniaturek. Boicie się? Nie czytajcie w nocy

Duch pierwszy — okrucieństwo

Sopot, Karlikowo, 16–18 sierpnia 2019

Smutek i ból, przenikające ludzką duszę w domach naznaczonych przemocą, okrucieństwem czy brutalnością przyciągają złe duchy tak jak ul pszczoły.

W takim apartamencie jeszcze nie spaliśmy. Od kilku lat preferujemy turystykę namiotową, ale Jurek uparł się, że na dziesiątą rocznicę naszego ślubu powinniśmy zrobić coś ekstra. Wybór padł na Sopot.

Pełnia sezonu nie pokrzyżowała naszych planów. Wręcz przeciwnie. Szukaliśmy okazji i się udało. Dom Za Żelazną Bramą zdawał się czekać właśnie na nas. Pakowanko i już nas nie ma. To znaczy jesteśmy, tylko nie w domku, a we wspaniałej sopockiej willi tuż przy deptaku.

Już pierwsza noc powinna wzbudzić nasz niepokój. Co ja mówię! Pierwszy dzień. Poza nami w tym ogromnym domu nie było nikogo więcej. Cena niska, jak na sezon, właścicielka uśmiechnięta (widzieliśmy ją zaledwie przez moment, kiedy wręczyła nam klucze), wystrój obłędny — stare meble, satynowa pościel, świeże kwiaty na każdym stole. Nasza radość była tak wielka, że nic nie mogło jej zakłócić. Na razie.

Całe popołudnie leżeliśmy na plaży, a wieczór przesiedzieliśmy w barze, sącząc drinki i słuchając krzyku ostatnich mew. Mimo zmęczenia podróżą i nowymi wrażeniami nie mogliśmy zasnąć. Ażurowe, drewniane schody prowadzące na piętro, gdzie znajdował się nasz apartament skrzypiały cyklicznie, jakby ktoś po nich wchodził albo schodził. Namówiłam męża, żeby zobaczył, co się tam dzieje, mając nadzieję, że to nowi goście wędrują w nocy do kuchni albo salonu z kominkiem, który znajdował się na parterze. Nic podobnego.

Jerzy uchylił drzwi i trzeszczenie usłyszeliśmy wyraźniej. Nie pomogło zapalone na schodach światło ani bieganie na dół i na górę. Trzaski trwały do rana, chociaż koło czwartej udało nam się zasnąć (mam nadzieję, że Jurkowi też).

Bieganina po Sopocie, plaża, drinki i… kolejna noc. Profilaktycznie wypiliśmy nieco więcej, żeby nie mieć problemów z zaśnięciem. Ponownie jednak koło godziny pierwszej w nocy usłyszeliśmy stąpanie. Gdyby to było tylko stąpanie, spalibyśmy jak zabici. Tym razem dołączyło do tego sapanie. Jurek podejrzewał, że właścicielka straszy lokatorów, którzy wynoszą się przed terminem, i w ten sposób zarabia podwójnie. Z wściekłością w oczach wybierał numer podany na stronie internetowej w zakładce „kontakt”.

— Piip, piip, piip. — Po którymś piknięciu odpuścił i napisał SMS-a.

Nie chciał mi pokazać, ale zrozumiałam, że my tak łatwo się nie poddamy, przecież duchy nie istnieją, a straszenie jest dobre dla małych dzieci. Położyliśmy się do łóżka. Rano przyszła odpowiedź. Lakoniczna nieco, ale zadowoliła nas całkowicie:

Proszę nie zwracać na to uwagi. Dom jest stary, a nadmorski wiatr gra na nim swoją melodię.

— Nawet romantycznie — stwierdziłam. — Wiatr, który gra na domu.

Jurek tylko warknął i zniknął w łazience. Kiedy zeszliśmy na dół, zapachniało jaśminem. Dlaczego wcześniej nie zwróciłam na to uwagi? Jaśminy przecież nie kwitną w sierpniu, poza tym szybko gubią płatki, a ten wyglądał, jakby go ktoś przed chwilą wstawił do wazonu. Podeszłam bliżej i pociągnęłam za kwiat. Płatek został mi w palcach. Prawdziwy.

Oprócz sapania i trzeszczenia nic tej nocy nowego nie doszło do tej wietrznej orkiestry. Zasnęliśmy. Rano zbiegłam na dół w piżamie i od razu sprawdziłam, czy jaśmin stał, tak jak poprzednio, i czy w kwiatku brak płatka, który wyrwałam wczoraj. Lekki dreszcz przebiegł przez moje ramiona.

— Jerzyku, może jednak wróćmy wcześniej. Miałeś zacząć remont — krzyknęłam.

— Jeszcze nie czas — odpowiedział zza drzwi łazienki.

Tej nocy było inaczej. Prawdę mówiąc, przesiedzieliśmy ją w kucki za szafą, okręceni kołdrą. Ktoś zamknął nas na klucz. Okna nie dało się otworzyć, a telefony, jak w jakimś tandetnym horrorze, nie działały. Za to między tupaniem i dyszeniem pojawił się krzyk. Krzyk małej dziewczynki. I to na pewno nie był wytwór nadmorskiego wiatru.

Rano jak zwykle wszystko wróciło do normy. Klucz tkwił w zamku od strony pokoju, a jaśmin nadal pachniał. Spakowaliśmy się i wyszliśmy przed dom. Na podwórku czekała właścicielka. Bez słowa przyjęła od nas klucze i ze spuszczoną głową, unikając kontaktu wzrokowego, bąknęła coś na pożegnanie. Wyszliśmy na deptak i odetchnęliśmy z ulgą.

W Warszawie, zaraz po powrocie, Jurek zaprosił na piwo swoja siostrę Ulę i w trójkę zasiedliśmy w pubie niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Lubiliśmy wracać do domu pieszo. Ulka strasznie się śmiała z naszej przygody i żeby uwiarygodnić zeznania, Jurek musiał pokazać jej zdjęcie sopockiej willi. Po wrzuceniu w wyszukiwarkę pojawił się jednak artykuł sprzed kilku lat. Jerzy zbladł, a Ulka zabrała mu telefon i zaczęła czytać na głos:

— Szesnastego czerwca dwa tysiące dwunastego roku w Domu Za Żelazną Bramą, należącym do małżeństwa N., policja odkryła zwłoki dziewięcioletniej dziewczynki. Dziewczynka, według ustaleń biegłych sądowych, była wcześniej bita i głodzona, co w konsekwencji doprowadziło do jej śmierci. Mąż kobiety zaraz po zatrzymaniu popełnił samobójstwo, a pani N. przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Dom zaplombowano.

Duch drugi — gniew

Gniewni ludzie i miejsca, w których rodzi się wściekłość, są również podatni na nawiedzenie przez bardzo złego ducha.

Kuba, okolice Hawany, 12 lutego

Cisza przed burzą — tak zwyczajnie nazywał ten okres mój wujek. Zanim nadejdą tajfuny, upały i jeden diabeł wie co jeszcze, można tutaj jakoś żyć. Cztery dolary, które dostałam od kanadyjskiego turysty, postanowiłam wydać niezwłocznie na gumę do żucia, bo mój mały braciszek mnie o to prosił. Wczoraj ktoś mi wcisnął rajstopy i plastikowy długopis. Wzięłam. W końcu bardzo ładnie się uśmiecham, kiedy nalewam kawę przy śniadaniu. „Bonżur madam, bonżur mesje” — czyż nie brzmi to dostojnie? „Czy życzą sobie państwo odrobinę kawy? A mleczko? Bardzo proszę”. Dygam wdzięcznie.

Gniew siedzi już pod skórą. Za moment wypełznie na powierzchnię i wtedy stracę swoją robotę. A wujek tak się o nią dla mnie starał.

Ten młody wsadził mi rękę pod spódnicę, kiedy żona poszła dołożyć sobie owoców ze szwedzkiego stołu. Dzieciaki jeszcze za małe, żeby to zauważyć, ale mój kolega-kelner mrugnął porozumiewawczo. Świnia. Przecież wie, że nic nie mogę zrobić. Turnus trwa dwa tygodnie. Widziałam ich tutaj w zeszłym roku, ale wtedy zdawał się zapatrzony w swoją małżonkę.

Drugiego dnia poprosiłam kolegę, żeby obsłużył ich stolik. Wzruszył ramionami, ale się zgodził.

Trzeciego dnia ten młody wyraźnie na mnie skinął. Coś mamrotał pod nosem i wcisnął mi dziesięć dolców. Znowu wzięłam. Zbieram na książki. Jedna taka znajoma przywozi z Europy. Poczekałam, aż żona się oddali, i ponownie podeszłam z kawą. Poczułam dokładnie miejsce, dokąd zawędrował jego palec. W głowie mi zaszumiało, a gniew, kiełkujący we mnie od miesięcy, pękł niczym dojrzały owoc pomarańczy, który spadł z drzewa strącony przez pilika. Dzbanek z gorącą kawą podskoczył mi w rękach i na wszystko było już za późno. Nie złożył skargi. Jutro znowu idę do roboty. Ktoś niewidzialny szepce mi do ucha słowa otuchy. Wezmę ze sobą nóż.

Duch trzeci — głęboki smutek

Ludzie pogrążeni w depresji nie potrafią się bronić przed atakiem ducha i często mu ulegają.

W tej wiosce zawsze było coś nie tak. A to woda wyschła w studni, a to koń zdechł bez przyczyny. To tu, to tam zdarzały się niewyjaśnione przypadki. Ale z nadejściem tegorocznej wiosny wszystko wyglądało na spokojne, wyciszone, nawet stary Jan, który od czasu do czasu przeleciał przez drogę z siekierą, nie wyściubiał nosa z chałupy.

Hanka wywiesiła gacie i koszule na sznurze przed domem. Umarł, to umarł, ale niech ludzie nie myślą, że nie dam rady, rozmyślała nad swoim wdowim losem. Głośno trzasnęła drzwiami, żeby sąsiedzi słyszeli, i poszła włączyć telewizor.

Trzy miesiące temu pochowała męża. Jej smutek był tak głęboki jak ta studnia, co wyschła w zeszłym roku. Nawet wiadro na długim łańcuchu nie stukało o dno. Jej tęsknota goniła za smutkiem, a łzy kapały często i gęsto, ale nie na pokaz. Z domu wychodziła suchutka, wytarłszy uprzednio twarz czystym, wykrochmalonym fartuchem. Żałobę zostawiła dla siebie. Nie czekała na litość i współczucie, tym bardziej że od dwóch lat i tak nie rozmawiała z nikim w okolicy.

Telewizor zabrzęczał i po chwili się włączył. Hanka przełączyła na kanał z ulubionym serialem o miłości i zatonęła w wielkim fotelu. Jak zwykle nie mogła się skupić, a łzy zalały jej bluzkę, przenikając podstępnie przez stanik do ciała, rozgrzanego po domowych porządkach. Wzdrygnęła się i wtedy go usłyszała. Tak, wyraźnie usłyszała słowa swojego zmarłego męża. Powiedział: „To wszystko przez nich, kochana, nie zasługują na to, by żyć. Zobacz, jak nas skrzywdzili. Musisz im za to odpłacić. Najlepiej zrób to dzisiejszej nocy”.

Duch kilkakrotnie powtórzył swoje słowa, a na koniec mocno trzasnął drzwiami od szafy. Dokładnie tak samo, jak to robił jej ukochany za życia, kiedy nie zdążyła mu uprasować ulubionej koszuli na niedzielę. Poczuła, jak chłód ogarnia jej ciało, wślizguje się do każdego narządu, tkanki, a nawet komórki. Kiedy dreszcze wstrząsnęły jej ramionami, sięgnęła po sweter. Nic nie pomogło. Podeszła do pieca. Już wygasł, ale kafle nadal trzymały ciepło. Mimo to dłonie ani trochę się nie ogrzały.

Zaczęła przygotowania. Polana ułożyła w koszu. Z szuflady wyjęła, tak na wszelki wypadek, trzy zapalniczki (zostały po mężu, dużo palił) i pudełko zapałek. Kanister z benzyną postawiła w sieni, żeby nie śmierdziało. Przecież musi jeszcze zjeść kolację.

Nieco po dwudziestej drugiej ruszyła na obchód. W jednej tylko chałupie zobaczyła niebieskawy blask od włączonego telewizora, ale to u Felki, co to nie chciała im pożyczyć na rozbudowę stodoły. Ona śpi przy włączonym. Wróciła po przygotowane wcześniej rzeczy. Dokładnie rozmieściła wszystkie polana pod każdym domem, stodołą i szopą. Polała benzyną i podpaliła jedno polano po drugim, jedną chałupę po drugiej. Swoją oczywiście też. A co, niech nie myślą, że to ona.

Duch czwarty — niepokój

Kiedy w sercu gości niepokój, powstaje podatny grunt dla złej energii. Wkrada się taki zły duch i manipuluje, że aż strach.

Lenka od dawna czuła, że coś w jej małżeństwie się psuje. Adrian coraz później wracał z pracy i wiecznie zmęczony odkładał ważne rozmowy na później.

— Jutro porozmawiamy, padam z nóg — mawiał zwykle.

Albo zasypiał z pilotem w ręku i niedokończoną kolacją na talerzu przed telewizorem.

A Lenka chciała tylko porozmawiać o nich, o dziecku, które ciągle planowali, ale jakoś nie było czasu, żeby się na nie zdecydować, o tym, że uciekł kot sąsiadki, a ona też miała w pracy ciężki dzień.

Tego dnia postanowiła zacząć od razu, zanim zrzucił swoje wydeptane buty i niedbale powiesił na wieszaku kurtkę.

— Chcę mieć dziecko — wypaliła.

Spojrzał na nią tak jakoś dziwnie, chociaż po jego twarzy przemknął cień uśmiechu.

— Już ci mówiłem. Naprawdę ostatnio dużo pracuję i nie mam siły na takie rozmowy — oznajmił. — Na takie poważne rozmowy — poprawił się. — A tak w ogóle to ja też mam ci coś ważnego do powiedzenia. Porozmawiamy o tym w sobotę. — Cmoknął ją w czoło i zniknął w łazience.

Zanim dotarła do sypialni, Adrian już spał.

— Jaki niewinny. — Usłyszała.

— Śpi, jakby nic się nie stało — dodał kolejny głos.

— Nie mogę się zgodzić z tym twierdzeniem, raczej zasnął, żeby zagłuszyć to, co ma do powiedzenia — jeszcze ktoś włączył się do rozmowy.

Zanim do Lenki dotarło, że w pokoju nie ma nikogo, oprócz śpiącego Adriana, głosy ucichły. Niepokój pozostał. Całą noc przewracała się z boku na bok i myślała o sobocie. Czy Adrian ją zdradza? Tak, na pewno jej powie, że odchodzi. Kobiety są takie naiwne, wierzą we wszystko, co mówią mężczyźni, a oni mówią to, co one chcą usłyszeć. Przecież tak się kochali. To on zabiegał o to małżeństwo i przysięgał, że nie opuści jej aż do śmierci. Aż do śmierci.

Koło piątej nad ranem wstała i poszła pod prysznic. Zmyła z siebie wszystkie wątpliwości, zostawiając nagą prawdę. Jej prawdę. Kiedy Adrian przewracał się na drugi bok, ona, już ubrana, przekręcała klucz w drzwiach wyjściowych. Potem zamknęła drzwi.

***

Adrian siorbał kawę z dużego kubka i patrzył beznamiętnie w okno.

— Daj spokój, Adi, na pewno się znajdzie. — Przyjaciel, z którym umówił się w kawiarni, delikatnie poklepał go po ramieniu. — Kobiety czasem mają takie pomysły. Może wyjechała do koleżanki? Albo zaszyła się na parę dni w jakimś pensjonacie. Poza tym policja też jej szuka, więc chyba nic już więcej nie możesz zrobić.

— Tak się tylko zastanawiam, dlaczego wybrała taki moment. Właśnie miałem jej powiedzieć o nowej pracy i o tym, że ja też dojrzałem do tego, żeby mieć dziecko. Lence strasznie na tym zależało — wydukał. — To miała być niespodzianka, dlatego naszą rozmowę, o którą prosiła od dawna, odłożyłem na tamtą sobotę. W sobotę była rocznica naszego ślubu — dodał. — Wydawało mi się, że to dobry pomysł.

— Na pewno wróci, przemyśli wszystko i wróci. Kobiety takie są — powtórzył przyjaciel.

— Te rocznice chyba nie są dobre. Dzisiaj minął rok, odkąd zniknęła. — Adrian znowu patrzył w okno. Tym razem jego wzrok nie ślizgał się po szklanej tafli, tylko przeniknął na ulicę. Już dawno przestał wypatrywać Lenki w tłumie.

Duch piąty — samobójstwo

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 16.78