E-book
15.75
drukowana A5
75.63
Piromanka

Bezpłatny fragment - Piromanka


Objętość:
552 str.
ISBN:
978-83-8324-155-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 75.63

Kac

Bar, piwo, śmiech, zakład, dziewczyna, samochód, przebłysk. Niebezpieczeństwo. Głupota, porwanie, dużo alkoholu, demon, krzyk…


Obudziła się z potwornym bólem głowy. Miała sucho w ustach. Nie była w stanie otworzyć oczu, każdy dźwięk wydawał się wwiercać w jej mózg. To kac.

— Bzdura — jęknęła, przykrywając głowę poduszką.

Nie wiedziała, gdzie jest ani jak się tu znalazła. Wiedziała tylko tyle, że cierpi potworne katusze. Wszyscy mogli cierpieć, ale nie ona! Tak, tego była pewna, choć nie do końca jeszcze kojarzyła, kim w ogóle jest. No trudno. Potem to odkryje. Teraz zdrzemnie się jeszcze godzinkę, może dwie, góra — całą wieczność. Tak, będzie spała, póki nie przestanie ją, do cholery, boleć.

Porwana

Młoda dziewczyna z długimi blond włosami otworzyła powoli swoje ogromne, błękitne oczy. Przez chwilę leżała bez ruchu, uważnie nasłuchując. Bała się. Znalazła się w obcym miejscu. Znowu.

Powoli zamrugała powiekami, potem niepewnie rozejrzała się dookoła. Próbowała cokolwiek sobie przypomnieć, ale w głowie miała kompletną pustkę. Czyli to się znowu stało? Znowu straciła nad sobą panowanie i pozwoliła, by… Z zamyślenia wyrwał ją dziwny dźwięk. Miała wrażenie czyjejś obecności w drugim pokoju. Nasłuchiwała, wciąż leżąc w bezruchu. Kto mógł tam być? Po raz pierwszy od dawna zaczęła się modlić. Bóg nigdy nie przychodził jej z pomocą, ale co niby lepszego mogła teraz robić? Dźwięk nie powtórzył się, a ona — choć wiedziała, że to głupie — westchnęła z ulgą. Zdawała sobie sprawę, że w końcu będzie musiała JAKOŚ stąd wyjść, opuścić ten obcy pokój i stanąć twarzą w twarz z właścicielem lokalu. „W końcu” i „jakoś”, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie w tym momencie.

— Jeszcze nie teraz — szepnęła, przymykając oczy. — Jeszcze nie w tym momencie.

Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. W co tym razem się wpakowała? To bez sensu. Była cichą, nieśmiałą, drobną blondyneczką. Ani jej ciało, ani jej umysł nie zostały stworzone do stawiania czoła jakimkolwiek przeciwnościom losu. Powinna siedzieć zamknięta w wieży i czekać na swojego księcia z bajki, a nie budzić się w łóżku u obcego faceta. Łóżku? Czy ona w ogóle leżała w łóżku? Pociągnęła nosem, westchnęła cicho, a potem wzięła się w garść. Powoli przewróciła się na brzuch, uniosła i usiadła niepewnie. Czuła się dobrze. Nie bolało ją ciało, nie miała tego dziwnego uczucia tam, na dole… tam, między…

— Ojej — jęknęła cicho, zawstydzona własnymi myślami.

Tak czy inaczej, mogła chodzić normalnie, a to było coś nowego. Spojrzała na łóżko, na którym siedziała, i delikatnie dotknęła szarego materiału narzuty. Czy ona tutaj…? Potrząsnęła głową, po czym krytycznym okiem oceniła swoje ubranie. Nie, nie wyglądało na to… Nagle pękła tama, popłynęły łzy. To takie niesprawiedliwe, pomyślała. Tak strasznie niesprawiedliwe!

Słodki Jezu

Nie wiedziała, ile dokładnie spała, ale widocznie bardzo tego potrzebowała. Gdy po raz drugi tego dnia zmusiła się do otworzenia oczu, odzyskała przynajmniej świadomość tego, kim jest.

— Mam na imię Alicja — wychrypiała i od razu tego pożałowała.

Dźwięk wciąż sprawiał jej ból. Musiała być cicho, bardzo cicho. Poruszyła ręką, chcąc odgarnąć włosy z twarzy. Szelest pościeli przypominał odgłos walącego się budynku, a może huk załamującej się fali tsunami? W każdym razie był potwornie, niewyobrażalnie wręcz głośny i niszczył jej aparat słuchu, czymkolwiek się on teraz nie stał. Ucho? Czy ona miała uszy? Musiała mieć, bo była człowiekiem… chyba. Chyba była człowiekiem, a przynajmniej kiedyś nim była. Musiała być, bo miała to w dowodzie, ale od kiedy takie rzeczy wpisuje się do dowodu? A jeśli nie była człowiekiem, to czym w takim razie?

Za dużo myśli. Ich przelatywanie w jej głowie też sprawiało ból, obezwładniało i też wyrządzało jej wielką, okrutną krzywdę.

— Mmmm… — mruknął ktoś obok niej.

Alicja momentalnie otworzyła oczy, mając w pogardzie rażące je promienie zachodzącego słońca. Powoli, jak w zwolnionym tempie, zsunęła poduszkę z głowy. Ktoś spał obok niej. Co się tu, do licha, dzieje? Nie, powinna raczej zapytać: „Gdzie ja, kurwa, jestem?”. Skupiła się, zmuszając mózg do posłuszeństwa, i pomału zaczęła przywoływać wspomnienia. Miała na imię Alicja, była wysoką, szczupłą i cholernie genialną brunetką, a do tego — ostatnią żyjącą wiedźmą. Jej rodzice zginęli tragicznie wypadku, gdy miała sześć lat, potem trafiła pod opiekę demona imieniem Nielekarz (za wolno, w tym tempie może za rok dotrze do teraźniejszości). No cóż, potem przyszło wiele nauki, wiele złamanych kości, wielki dom posiadający samoświadomość, ostry seks, powrót do kraju… Inferno!

Ta nazwa pojawiła się w jej umyśle niczym rozjarzony neon palący się w środku nocy. Znalazła bar z jej pieprzonej wizji, weszła do środka, spojrzała w kąt i tam ujrzała kobietę. Piromankę. Dosiadła się. Zamówiła piwo, potem drugie. Rozmawiały, ale o czym? Nie mogła sobie przypomnieć. Nagle dotarło do niej, dlaczego wcześniej nigdy tyle nie piła. Alkohol był złem, którego zawsze należało się wystrzegać. Cholera jasna, żeby tak urwał się jej film? Do tego jeszcze ten ból głowy i pustynia w gardle. Alkohol zaburzył naturalny rytm funkcjonowania jej ciała, zniszczył wypracowywany latami wzorzec. Musiała go przywrócić — tylko tyle. Gdy go przywróci, ustąpią te przeklęte dolegliwości, wszystko wróci do normy, a ona dowie się wreszcie, gdzie właściwie trafiła. Tak, teraz musi się skupić na tym. Musi!

Zamknęła oczy i skupiła się. Bardzo się skupiła i… nic. Spróbowała jeszcze raz, ale z równie marnym skutkiem. „Bez sensu” — pomyślała. „To powinno zadziałać” — krzyknęła w myślach, a potem westchnęła najciszej, jak potrafiła. To nie mogło zadziałać. Wiedziała o tym. W tym stanie mogłaby co najwyżej dowlec się do kibla, wyrzygać się i czekać, aż przejaśni jej się w głowie.

— Nigdy więcej alkoholu — obiecała sobie szeptem, przyjmując wszystkie dolegliwości jako zasłużoną karę od losu.

— Słodki Jezu… — Usłyszała zachrypnięty głos osoby leżącej obok niej. — Ciszej, kurwa.

Alicja nie miała ochoty odwracać głowy i sprawdzać, kto to. W ogóle wolałaby wyprzeć tę całą absurdalną scenę ze swojego umysłu. Nagle dotarło do niej, jakie to wszystko jest tanie. Schlana, wylądowała w czyimś łóżku. Pewnie rżnęli się całą noc, a potem zarzygała podłogę. Nie, pewnie nie zarzygała, bo teraz czułaby się odrobinę lepiej. Chyba. Tak jej się przynajmniej wydawało, ale nie mogła być tego pewna, bo jeszcze nigdy, absolutnie nigdy nie doprowadziła się do takiego stanu! Czuła się sobą rozczarowana — tak cholernie i okropnie rozczarowana. Problem jednak polegał na tym, że czasu nie dało się cofnąć, a ona nie należała do osób, które uciekałyby przed konsekwencjami własnych wyborów. Nienawidząc się za to, co prawdopodobnie zrobiła, przewróciła się na drugi bok. Była pewna, że zaraz zobaczy śmierdzącego, tłustego wieprza, ale…

— O… — wyrwało jej się z ust.

Tuż obok niej leżała kobieta. Nie jakaś tam kobieta, ale dokładnie ta z jej wizji. Była ubrana, a przynajmniej miała na sobie… cokolwiek. Dopiero wtedy dotarło do niej, że i ona jest w swoich ciuchach. Przynajmniej ostry seks mogła wykluczyć.

— Nie — powiedziała druga kobieta stanowczo, choć cicho i dokładnie w momencie, gdy Alicja otworzyła usta i spytała:

— Zarzygałam ci podłogę?

Wiedźma przetarła oczy, ziewnęła cicho, a potem… Nie potrafiła ocenić, czy to „nie” stanowiło odpowiedź na jeszcze niezadane pytanie, czy może raczej jakąś…

— Pytałaś, to odpowiadam — rzekła.

Ułamek sekundy później Alicja zapytała:

— To „nie” to w odpowiedzi na moje pytanie?

Coś tu było nie tak. Wiedźma jeszcze raz przetarła oczy, ignorując ból i mdłości. Używanie mózgu wydawało się wskazane, ale trudne, dlatego nie do końca chyba jeszcze rozumiała, co właściwie się dookoła niej dzieje. Czy to ona z opóźnieniem rejestrowała pewne fakty, czy raczej ta druga miała jakieś nadludzkie przyśpieszenie?

— W moim mieszkaniu — odpowiedziała kobieta ściskająca się za głowę, gdy Alicja chwilę później spytała:

— Gdzie jesteśmy?

— Tak — oznajmiła tamta, po czym wiedźma wyrzuciła z siebie:

— Ty tak zawsze?

Zapadła dość niezręczna cisza. Obie panie spojrzały na siebie niepewnie.

— Mam kaca — stwierdziła właścicielka mieszkania. — To dlatego.

Alicja nic już nie powiedziała. Nie wiedziała, co ma kac do tego, co się działo, czymkolwiek by to nie było, i — prawdę powiedziawszy — nic ją to w tej chwili nie obchodziło. Patrzyła dalej na towarzyszkę niedoli, wyglądającą jak siedem nieszczęść. W głowie zagościła jej całkowita, odprężająca wręcz pustka, z której nie chciała teraz za nic rezygnować. Później. Zajmie się tym wszystkim później. Najlepiej zrobi, jak wróci do tej kwestii dopiero wtedy, gdy jej mózg zacznie znów normalnie funkcjonować. Tak, dopiero wtedy.

— Drzwiami na korytarz i pierwsze z lewej — oznajmiła tamta, tak po prostu.

Wiedźma mrugnęła, po czym poczuła się zobowiązana do zadania pytania, na które właściwie uzyskała już odpowiedź.

— Gdzie prysznic?

Po tych słowach wstała i udała się mocno chwiejnym, zbolałym krokiem we wskazanym kierunku.


Stała pod prysznicem, pozwalając, by ciepła woda obmywała jej ciało. Powoli, bardzo powoli zaczęła wracać do siebie. Ból głowy stał się znośny, każdy dźwięk –mniej dudniący, a zapalone światło — wcale nie tak rażące jak na początku. Nawet mózg zaczął trochę inaczej działać. Znowu czuła siebie, swoje ciało, płynącą w nim moc. Nie tak, jak przed chlaniem, ale na pewno lepiej niż po przebudzeniu. Pomału, spokojnie zaczęła sprawdzać swój ogólny stan. Nigdy nie przypuszczała, że jedna popijawa może wyrządzić aż takie spustoszenie w jej organizmie. Cholera jasna, tak właśnie powinno się antyreklamować picie alkoholu. Hej, dzieciaki, patrzcie! Trochę wódy i wasz organizm świruje! Pijecie, bawicie się, a wzorzec szlag trafia!

— Bez sensu — szepnęła do siebie. — Oni nie mają pojęcia o przepływie mocy, a ja dalej jestem pijana.

Westchnęła cicho i ponownie skupiła się na swoim ciele. Większość kluczowych punktów przepływu mocy się przestawiła, kilka mniejszych wręcz się zablokowało. Pewnie część sama wróciłaby do normy zaraz po tym, gdy organizm odtrułby się do końca. Problem jednak taki, że Alicja nie miała ochoty marnować czasu. Ostrożnie — najostrożniej, jak tylko potrafiła — zaczęła przywracać prawidłowy przepływ energii. Zmuszenie się to takiego wysiłku miało swoją cenę, ale była gotowa ją zapłacić. Nawet uczucie wbicia między oczy rozżarzonego pręta nie mogło jej zniechęcić.

— Nigdy więcej się nie schleję. — Obiecała sobie, czując, jak nogi się pod nią uginają, a żołądek wykręca na drugą stronę. — Nigdy więcej!

Zwymiotowała, choć w żołądku nie zostało zbyt wiele treści poza żółcią. Wszystko spłynęło od razu do ścieków, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Skurcze szarpały nią jeszcze chwilę, ale gdy tylko ustały, Alicja poczuła wreszcie prawdziwą ulgę. Organizm zaczął działać tak, jak go zaprogramowała, a przynajmniej takie miała wrażenie. Kobieta wyprostowała się dumnie, a potem szybko i sprawnie umyła się żelem stojącym pod prysznicem.

— Taki sam jak mój. — Zauważyła z rozbawieniem.

Opłukała ciało, wytarła się ręcznikiem i spojrzała w zaparowane lustro.

— Pora odkryć, o co tu chodzi — warknęła, czując, jak duszący ją wstyd zostaje przekuty na wolę walki. — Dowiemy się tego, a potem zmyjemy tę plamę na honorze.

Przetarła taflę lustra, spojrzała sobie prosto w oczy, krytycznie oceniła własny wygląd. Odruchowo sięgnęła po antyperspirant, stojący w jej mieszkaniu zawsze po prawej stronie umywalki. Ze zdziwieniem odkryła, że i tu znajduje się on dokładnie w tym samym miejscu. Nawet był to ten sam produkt, którego zawsze używała. Co tu się działo? Wszystkie kosmetyki nowej znajomej okazały się takie same jak Alicji. Ich ustawienie też się zgadzało. Wystrój łazienki — identyczny, ręczniki — też… Po kręgosłupie dziewczyny przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Właściwie w co się tym razem wpakowała?

Rozejrzała się uważniej po pomieszczeniu. Zgadzało się wszystko, dosłownie wszystko. „Absurd” — skarciła się w myślach, wyszukując na siłę jakichś różnic. „To przecież niemożliwe” — zapewniała samą siebie. Problem pojawił się tylko taki, że im dłużej nie mogła wymienić choćby jednej jedynej różnicy między tą przeklętą łazienką a jej własną, tym bardziej wpadała w panikę. W końcu, w akcie desperacji, zajrzała do kosza na brudną bieliznę — była tam, w tym koszu!

— Zaraz… co? — jęknęła jeszcze raz, zaglądając do kosza, po czym oznajmiła poirytowanym głosem: — To moje gacie. Moje gacie i moja cholerna łazienka!

Tak, to jej łazienka. Jak mogła tego nie zauważyć? „Bez sensu” ­– pomyślała, ubierając się powoli. Dopiero teraz wyczuła swoją własną energię w otaczających ją przedmiotach. Z niedowierzaniem pokręciła głową. Stanowczo nigdy więcej picia!


W czasie gdy Alicja pomału odkrywała, że jest u siebie, druga kobieta przekręciła się na plecy i zmusiła do otworzenia oczu.

— Matko… — jęknęła, przymykając je na moment.

Dała sobie chwilę, a potem zmusiła do ponowienia próby. Z pomieszczenia obok dobiegł ją głos Alicji, ale słowa zdawały się niezrozumiałe. Nie przejęła się tym. Bardziej skupiła się na ponownym opanowaniu sztuki spoglądania na świat dłużej niż trzy sekundy. Po kilku nieudanych próbach wreszcie się to udało, a kobieta z zadowoleniem spojrzała na swój ulubiony obraz… który gdzieś zniknął.

— Co do… — szepnęła, przenosząc wzrok na podwójną szafę na wymiar, której nigdy nie miała.

Różne rzeczy zdarzało jej się robić po pijaku, ale żeby od razu przemeblowywać cały pokój? Z drugiej jednak strony stylowa… no, jak to się nazywało… to głupie słowo wypadło jej zupełnie z głowy. No, w każdym razie ten stylowy mebel, przy którym od dziś będzie się malować i poprawiać włosy, bardzo jej się podobał. Otomana pod oknem jakoś do niej nie przemówiła, ale wysoka komoda obok — jak najbardziej. Tamtego badziewia pozbędzie się jutro. Gdy właśnie planowała, czego jeszcze będzie musiała się pozbyć, do pokoju weszła naga nieznajoma. Kobieta przyjrzała jej się krytycznym okiem, dochodząc do wniosku, że choć na ogół nie pociągała jej płeć piękna, to i tak to ciało było lepsze niż kilku innych pajaców, z którymi czasem budziła się rano.

— Niezła jesteś — oznajmiła, chwaląc swój pijacki wybór.

Tamta całkowicie ją zignorowała. Jak gdyby nigdy nic podeszła do stylowej komody, otworzyła drugą od góry szufladę, po czym wyjęła drogi komplet koronkowej bielizny.

— Dlaczego wyjmujesz z MOJEJ komody MOJĄ bieliznę? — zapytała kobieta z poirytowaniem, wciąż lekko pijana. — I dlaczego, do cholery, ona na ciebie pasuje? Dlaczego mam u siebie pasującą na ciebie bieliznę? Dlaczego wiesz, gdzie ją trzymam? Jesteś ładna, ale trochę zbyt śmiało sobie poczynasz, jak na mój gust. Wytłumacz mi to natychmiast! — zażądała, oburzona bezczelnością gościa.

Nieznajoma, której imienia za nic nie mogła sobie przypomnieć, spojrzała na nią oczami pełnymi pogardy, po czym głosem zimnym jak lód oznajmiła:

— Bo to, kurwa, moje mieszkanie.

W sypialni na chwilę zapanowała cisza.

— To nie są moje nowe, stylowe meble? — spytała niepewnie kobieta leżąca na łóżku.

— Nie.

— Ani moja nowa, droga bielizna?

— Nie.

— Ani moje mieszkanie?

— Nie.

— Ani moja łazienka?

— Nie.

— Jesteś tego pewna? — spytała, wyraźnie zszokowana.

— Tak, jestem — wysyczała wściekła Alicja.

Na moment znowu zapadła cisza. Już-nie-gospodyni musiała zrozumieć, dlaczego pozbawiono ją jej małego, przytulnego gniazdka, na które tak ciężko pracowała. Przecież to bez sensu. Trzy lata na nie odkładała i jeszcze nie do końca spłaciła kredyt, a tu ktoś tak po prostu chciał je zabrać? Nie, to nie mogła być prawda.

— Kłamiesz — oznajmiła z powagą, a potem, by jeszcze bardziej podkreślić swoje oburzenie, zerwała się na równe nogi.

— Uważaj! — Usłyszała krzyk „złodziejki” i zatonęła w ciemności.


Alicja w ostatniej chwili doskoczyła do mdlejącej idiotki i zdołała ją złapać, nim ta upadła na jej piękny stolik nocny, robiony na zamówienie. „To jakiś żart” — pomyślała, układając ją ostrożnie na podłodze i delikatnie cucąc. „Po co to robię?” — skarciła samą siebie w myślach. No właśnie. Po co to robiła? To tylko jakaś przeklęta nieznajoma, którą spotkała wczoraj w barze. Przecież nic by się jej nie stało, jakby pieprznęła tym pustym łbem o podłogę.

— Śniłaś mi się — szepnęła, wiedząc, że kobieta jej nawet nie słyszy. — Śniłaś mi się, piromanko.

Tak, śniła jej się — i to nie raz. To nie przypadek, że ich drogi się zeszły. Ich losy zostały w jakiś sposób zespolone. Dopóty nie zrozumie dlaczego, dopóki nie pozbędzie się jej ze swojego życia.

— Kim ty jesteś? — szepnęła jeszcze ciszej, przyglądając się bladej twarzy piromanki.

Nie doczekała się żadnej odpowiedzi, choć i na tym etapie nie była do końca pewna, czy chciałaby ją poznać. Patrzyła na nieprzytomną kobietę, a coś w jej wnętrzu drgnęło niebezpiecznie, jakieś dawno zapomniane wspomnienia, obrazy, które niemal pozbawiły jej powietrza w płucach. Potrząsnęła głową. Nie chciała tego doświadczać, nie chciała czuć tego potwornego, rozrywającego bólu.

— Wystarczy — rozkazała sama sobie. — Już dość.

Wszystko ustało jak ręką odjąć. Pozostała tylko pustka i to dziwne, wręcz obezwładniające przeświadczenie, że musi się zaopiekować tą pijaną kretynką.

— Dlaczego? — spytała, podnosząc kobietę z ziemi tak, jakby tamta nic nie ważyła. — To idiotka, niepotrzebna mi ani trochę.

„Idiotka” — powtórzyła w myślach, wiedząc, że to nieprawda. Ona nie była idiotką, na pewno nie. Była pijana, nieprzytomna, trochę śmierdząca, ale nie głupia.

Alicja potrząsnęła kobietą, lekko poklepała ją po twarzy, ale na niewiele się te zabiegi zdały. Zestresowana sytuacją, wstała, wzięła kobietę na ręce, po czym zaniosła ją do łazienki. Już otworzyła drzwi do kabiny prysznicowej, aby ją tam zostawić, już miała odkręcić lodowatą wodę, gdy tamta wrzasnęła, ile tylko miała sił w płucach:

— Nie! Tylko nie lodowata woda!

Alicja zamarła, niepewnie patrząc na pijaną.

— Domyśliłam się. — Zapewniła Alicję, nim ta spytała:

— Skąd wiedziałaś?

Zapadła niezręczna cisza.

— Nie — powiedziała, gdy Alicja stwierdziła z lekkim niedowierzaniem:

— Czytasz w myślach.

Tym razem cisza stała się wręcz krępująca dla kobiety wciąż trzymanej na rękach.

— Kurwa — wymknęło się jej w końcu, a nim Alicja zdołała na to w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, tamta zeskoczyła z jej rąk i błyskawicznie odkręciła lodowatą wodę.

Dwa piskliwe odgłosy oznajmiły światu, jak głupim okazało się to pomysłem. Z drugiej jednak strony krótkowłosa brunetka wolała chwilę cierpienia niż serię uciążliwych pytań, na które na pewno nie odpowiedziałaby zbyt mądrze, zważywszy na ilość alkoholu krążącą w jej żyłach.


Alicja siedziała, owinięta w koc, na jednym z dwóch foteli znajdujących się w salonie. Na drugim dygotała nieznajoma, owinięta w mokry ręcznik.

— Nie jesteś… zbyt… gościnna, prawda? — spytała krótkowłosa kobieta, ledwie dając radę wypowiedzieć tych kilka słów bez odgryzienia sobie języka.

— Nie bardzo — odpowiedziała wciąż wściekła Alicja, upijając łyka gorącej kawy.

— Zrobiłam… tylko to… co i tak… planowałaś mi zrobić… — Oburzyła się.

Gospodyni upiła z lubością kolejny łyk, ale nie odezwała się ani słowem. Przymrużonymi oczami obserwowała bacznie niechcianego gościa i analizowała całą sytuację.

— Daj kawy! — jęknęła zmarznięta, ale całkiem już trzeźwa kobieta.

Alicja zastanowiła się nad tą desperacką prośbą, po czym z szerokim, złośliwym uśmiechem pokręciła głową. Ofiara jęknęła przeciągle, a potem głośno czknęła, zasłaniając sine usta jeszcze bardziej sinymi dłońmi.

— Proszę! — krzyknęła między kolejnymi czknięciami.

Długowłosa brunetka z namysłem upiła kolejny łyk, po czym niechętnie odstawiła kawę na blat stolika, podniosła się, zdjęła z ramion ciepły koc i owinęła nim swojego gościa.

— Chcesz kawy? Dostaniesz ją, jak odpowiesz mi na kilka pytań — warknęła i zbliżyła swoją twarz do twarzy zmarzniętej towarzyszki zeszłonocnego picia, patrząc jej groźnie w oczy.

Chłód, jaki bił z jej spojrzenia, sposób, w jaki pochyliła się nad swoją ofiarą, i mrok, jaki wręcz emanował z jej ciała, wszystko to zrobiłoby duże wrażenie na siedzącej, przykrytej kocem kobiecie, gdyby nie fakt, że niemal od razu czknęła gospodyni prosto w twarz.

— Przepraszam! — rzuciła pośpiesznie, a potem zatkała sobie dłońmi usta.

Alicja wyprostowała się, nie kryjąc zniesmaczenia.

— Marnujesz mój czas — warknęła, siadając z powrotem na swoim fotelu.

— Mhm — przytaknęła tamta, kradnąc pozostawioną bez opieki kawę i łapczywie upijając łyk. — Za mało słodka. Powinnaś więcej słodzić.

Alicja westchnęła z rezygnacją. Z jakiegokolwiek pokręconego powodu los postawił tę dziwną kobietę na jej drodze, musiał mieć ku temu cholernie dobry powód. Chciała w to wierzyć, bo tylko to powstrzymywało ją przed zamordowaniem tej irytującej wszy.

— Jak masz na imię? — spytała po dłuższej chwili, nie kryjąc własnej niechęci.

Tamta spojrzała na nią lekko zagubionym wzrokiem, po czym, jak gdyby nigdy nic, dopiła kawę. Alicja była cierpliwa, dlatego spokojnie czekała na odpowiedź. Nie pozwoliła sobie na okazanie słabości, nie chciała, by pękła chłodna maska obojętności i wyższości, spod której prześwitywałaby czysta wściekłość. Tak jej się przynajmniej wydawało.

— Mów mi Sky — powiedziała w końcu nieznajoma, odstawiając filiżankę kawy. — Przedstawiłam ci się wczoraj, ale chyba nie pamiętasz zbyt wiele z naszej rozmowy.

Alicja mogłaby próbować kłamać, ale mijało się to z celem. Faktycznie, niewiele pamiętała z wydarzeń, które miały miejsce minionego dnia.

— Nie przejmuj się, nie każdy musi mieć mocną głowę — zapewniła bez cienia złośliwości Sky, po czym dodała: — Nie każdy też musi mieć zdrową głowę.

— Słucham? — zapytała natychmiast Alicja, a ton jej głosu wydawał się tak zimny, że Sky mogłaby przysiąc, iż powietrze w pokoju aż rozbłysło od kryształków lodu. Mimo to dziewczyna nie dała się tak łatwo zastraszyć i z ironicznym uśmieszkiem na ustach wyjaśniła:

— Nie ja podawałam się za ostatnią wiedźmę na ziemi.

Alicja mogła to zignorować. Właściwie doskonale wiedziała, że powinna to zignorować, ale miała dziś wyjątkowo paskudny dzień, a do tego wciąż dusiło ją uczucie wstydu po doprowadzeniu się do tak kiepskiego stanu.

— Ejże! — krzyknęła nagle Sky. — Tylko żartowałam.

Alicja spojrzała na nią niepewnie.

— O co ci chodzi?

— O nic — zapewniła piromanka, zdecydowanie za szybko. — Po prostu zobaczyłam twoją minę i zrozumiałam, że trochę przesadziłam. Nic wielkiego. Nie musisz się przecież aż tak denerwować, prawda?

„Kłamstwo” — pomyślała Alicja, przyglądając się kobiecie jeszcze uważniej.

— Co ty ukrywasz?

— Nic — odpowiedziała Sky. — Nic a nic.

Alicja nie odezwała się słowem. Myślała. Potrzebowała odrobiny skupienia, wyciszenia. Normalnie już by to rozgryzła, ale alkohol…

— Kurwa — warknęła sama do siebie, ignorując zdziwione spojrzenie niechcianego gościa.

Wiedziała, że irytowanie się niewiele zmieni. Pewnie gdyby się postarała, udałoby się jej uaktywnić część mocy i przeskanować otoczenie. Ale nie. O czym ona w ogóle bredzi? Jej głowa wciąż była ciężka, a bodźce wydawały się dziwnie przytłumione. Nie miała już kaca. Organizm cały czas się odtruwał, ale pozostawał jeden istotny szczegół — wciąż pozostawała ślepa na płynącą dookoła moc. Zupełnie jakby ktoś o połowę zmniejszył jej pole widzenia albo zatkał jedno ucho. Musiała bazować na swoim intelekcie, zdolnościach analitycznych i dedukcji. „Kogo okłamuję” — pomyślała, mając pełną świadomość faktu, że właśnie znalazła się w kurewsko trudnej sytuacji. Nauczyła się już całkowicie polegać na swoich talentach i bez nich jej umiejętności analityczne błagały o litość. Potrzebowała przynajmniej jeszcze kilku godzin albo głębokiej medytacji, podczas której by to wszystko naprawiła. Obie te możliwości w tej chwili nie wchodziły jednak w rachubę. No trudno. Myślała o tym, co jeszcze mogłaby zrobić, jak samą siebie naprawić, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Poziom frustracji zaczął rosnąć i nie musiała być w szczytowej formie, by zrozumieć, do czego to doprowadzi. Spróbowała wziąć kilka głębszych oddechów, opanować się, odpuścić, ale gdy napięcie powoli zaczęło ustępować, spojrzała na siedzącą obok Sky i coś w niej pękło. Nagle panującą do tej pory ciszę przerwał piskliwy wrzask krótkowłosej kobiety, która odrzuciła kubek z kawą na drugi koniec pokoju. Ten, nim zdołał dolecieć do ściany, dosłownie eksplodował, wciąż będąc w powietrzu. Kawałki szkła rozleciały się na wszystkie strony, a fusy z ostatnim łykiem napoju rozlały się na podłogę.

— Co to było?! — wrzasnęła Sky, kuląc się pod kocem.

Alicja patrzyła na resztki kubka leżące na jej cholernie drogich panelach z tą samą obojętną miną. Właśnie dotarło do niej, co dokładnie się stało. To ona sama nieświadomie zniszczyła to cholerne naczynie, ale jakimś cudem piromanka wiedziała wcześniej, że tak się stanie. Piromanka… „Potem dowiem się, czemu nazywam ją piromanką” — pomyślała, dodając od razu, że teraz skupi się na kwestii eksplodującego kubka. Tłumacząc to samej sobie, odwróciła powoli głowę, spojrzała na skuloną kobietę i spróbowała wyczuć jej talent. Uaktywniła część swojej mocy, próbowała ją ukierunkować, ale nie potrafiła utrzymać koncentracji. Energia rozpierzchła się, a obraz stał się nieczytelny. No tak, mogła się domyślić, że to nie jest zwykły człowiek.

— To ja cię powinnam spytam, co to niby było — powiedziała w końcu.

— Zobaczyłam pająka i… — Sky zaczęła się nieporadnie tłumaczyć, ale Alicja weszła jej w słowo, stwierdzając chłodno:

— …i wiedziałaś, jakie zadam pytanie.

— Nie, ja po prostu…

— Jesteś jasnowidzem? Potrafisz czytać w myślach? — zapytała jeszcze chłodniej.

Może coś w wyrazie twarzy Alicji, a może coś w tonie jej głosu uświadomiło Sky, że czas żartów dobiegł końca.

— Nie chcesz wiedzieć — stwierdziła, beznamiętnie zakopując się jeszcze głębiej pod koc.

— Chcę — zapewniła spokojnie wiedźma.

— Dobrze, to ja nie chcę tego powiedzieć. Mówiłam ci wczoraj i wyśmiałaś mnie — warknęła, naciągając sobie koc na głowę.

Jakiś przebłysk, cień wspomnienia, coś zaświtało na chwilę w umyśle Alicji, ale zniknęło, nim zdołała się na tym skupić. Widząc, że Sky nie zamierza się szybko odezwać, wiedźma bez problemu podjęła decyzję. Zamknęła oczy, rozluźniła się, odliczyła od dziesięciu do jednego, a potem… nie stało się kompletnie nic. To był kolejny z tych dni, które mogła śmiało nazwać nie najlepszymi.

— Mów, do cholery, albo zamiast kubka rozwalę ci ten ukryty pod kocem łeb — warknęła Alicja, zaciskając dłonie w pięści.

Sky bardzo powoli wysunęła głowę. Miała wielkie, przestraszone oczy i zaciśnięte nerwowo usta.

— Nie zrobiłabyś tego, prawda?

— Robiłam gorsze rzeczy, dziewczyno — odpowiedziała Alicja, szeroko się przy tym uśmiechając.

Oczywiście, że blefowała. Nie w kwestii robienia gorszych rzeczy, ale w kwestii zdolności do dokonania czegokolwiek w takim stanie. Zresztą wiedźma nie była tak głupia, by zabijać kogoś we własnym mieszkaniu. Co niby miałaby potem zrobić z ciałem? Zmielić i nakarmić nim bezpańskie psy?

— Dobra, powiem ci, jeśli odpowiesz mi na jedno pytanie — zaproponowała Sky, a gdy Alicja niechętnie skinęła głową, spytała: — naprawdę jesteś wiedźmą?

— Tak. A teraz gadaj.

Krótkowłosa kobieta pokiwała lekko głową, potem jeszcze przez chwilę przyglądała się niepewnie Alicji, aż wreszcie oznajmiła:

— Jestem trzydziestosekundowym jasnowidzem.

Tym razem to wiedźma obserwowała ją w ciszy. Jej mózg próbował znaleźć sens usłyszanego komunikatu, ale nie szło mu najlepiej. Z uniesionymi brwiami wyrzuciła z siebie tylko jedno słowo:

— Co?

Głowa Sky znów skryła się pod kocem i to spod niego dobiegł przytłumiony, zawstydzony i pełen pretensji krzyk:

— Widzisz?! Znowu się ze mnie naśmiewasz! Ostatnio też tak zareagowałaś!

— Nie naśmiewam się, tylko nie rozumiem! — Oburzyła się Alicja. — Co to znaczy, do cholery? Czyli że masz trzydziestosekundowe przebłyski?

Koc poruszył się lekko, dzięki czemu wiedźma domyśliła się, że jej rozmówczyni zaprzeczyła. Cała ta sytuacja coraz bardziej działała jej na nerwy, więc — nie myśląc zbyt wiele — wychyliła się w stronę drugiego fotela i szarpnęła za brzeg koca, w połowie zsuwając go z kobiety i przewracając stolik.

— Więc co to właściwie znaczy? — spytała z wymuszonym uśmiechem.

— Ten uśmiech wcale nie wygląda przyjaźnie. Ty nie wyglądasz przyjaźnie. Mówię to tylko dlatego, że się ciebie boję. Chcę, żebyś to wiedziała. W każdym razie to znaczy, że moje wizje pokazują mi tylko to, co zdarzy się trzydzieści sekund naprzód. — Sky, obrażona na cały świat, wyrzuciła z siebie potok ledwie zrozumiałych słów, po czym odwróciła głowę i zaczęła intensywnie wpatrywać się w ścianę.

Alicja zaniemówiła. Nagle tak po prostu wszystkie słowa uleciały jej z głowy, a mózg odmówił przywołania ich. Słyszała o wielu dziwnych rzeczach, o niepojętych umiejętnościach, ale to przekraczało jej najśmielsze oczekiwania.

— Widzisz tylko trzydzieści sekund do przodu? — powtórzyła, jakby chciała się upewnić, że dobrze zrozumiała. — Nic poza tym? Tylko trzydzieści sekund?

— Tak! — wrzasnęła Sky, splatając ręce na piersi. — Tak, tylko tyle!

Alicja zamrugała i spojrzała na sufit, jakby to na nim spodziewała się znaleźć odpowiedź na nurtujące ją pytania. Przeczesała włosy palcami prawej dłoni, przeniosła wzrok w stronę okna, ale nic już nie powiedziała.

— Odezwij się — poprosiła nieśmiało kobieta. — Powiedz cokolwiek.

— To najbardziej bezużyteczny talent, o jakim kiedykolwiek słyszałam — oznajmiła Alicja w końcu, z pełną powagą.

Sky jęknęła przeciągle i znów naciągnęła koc na głowę, mówiąc jednocześnie:

— Wczoraj powiedziałaś dokładnie to samo! Wiedziałam, że teraz też tak zareagujesz! Nie prosiłam się o niego, wiesz?! Możesz go sobie wziąć! A poza tym nie raz uratował mi życie, ale co ty możesz o tym wiedzieć?! Nic! Nic o tym nie wiesz, bo nie pamiętasz! To właśnie ten bezużyteczny talent tobie też uratował życie. Nikt inny, tylko ja ogłuszyłam tę wariatkę, która próbowała cię wczoraj zagryźć! No, ale nie ma sprawy. To tylko bezużyteczne trzydzieści sekund! Idź i napawaj się swoim zwycięstwem, i nie przejmuj się tak nieutalentowaną jednostką jak ja. Przynajmniej nie przedstawiam się jako wiedźma!

Alicja słyszała słowa kobiety, ale już ich nie słuchała. Na granicy świadomości majaczył obraz. Już, już prawie sobie przypomniała. „Próbowała mnie zagryźć” — powtórzyła w myślach i nagle — jakiś błysk, seria obrazów, strach.

— Kto? — spytała beznamiętnym głosem. — Przed kim mnie uratowałaś?

Piromanka milczała i z lękiem spoglądała na siedzącą nieopodal Alicję. Coś się w niej zmieniło. Powietrze znowu rozbłysło i temperatura wyraźnie spadła.

— Wczoraj nie miałaś dookoła siebie tej aury morderczyni — oznajmiła zszokowana, ale gdy tylko wymówiła te słowa, natychmiast zakryła usta dłońmi, spod których krzyknęła: — Nie chciałam!

— Pytam: kto? — powtórzyła wiedźma, zaciskając dłonie na oparciu fotela.

— Ta wariatka, którą porwałyśmy po pijaku! — wyjaśniła szybko Sky. — Ta mała blondyna.

Bar, blondynka, niebieskie oczy, śmiech, alkohol, głupie wyzwanie, samochód, krzyk. Obrazy przesuwały się zbyt szybko, zbyt gwałtownie, by mogła je zrozumieć. Próbowała spowolnić ich przepływ, w jakikolwiek sposób je zatrzymać, obejrzeć dokładniej, ale nie potrafiła. Coś blokowało ją od środka. Alkohol już prawie wyparował, ale nie tak powinna się czuć.

— Co się tam stało? W samochodzie? — spytała wściekła Alicja.

— Ogłuszyłam ją pustą butelką, ty ją związałaś i zawiozłyśmy ją do twojego… to znaczy, do mojego mieszkania.

Nie. To nie było tak. Wiedźma nie potrafiła sobie wszystkiego przypomnieć, ale gdzieś głęboko w środku czuła wyraźnie, że to, co mówi Sky, bardzo mija się z prawdą. Tak, był samochód, było ogłuszenie, było mieszkanie, ale coś jeszcze, coś ważnego.

— To wszystko? Tylko tyle?

Brunetka o krótkich włosach niepewnie wzruszyła ramionami, ale mina Alicji zmusiła ją do dodania jeszcze jednego:

— Byłaś dziwna. Zupełnie jakbyś nagle wytrzeźwiała. Patrzyłaś na mnie przytomnie, gdy mówiłaś, co mam robić i co mam ci potem powiedzieć.

W pokoju zapanowała idealna cisza. Wiedźma patrzyła na swojego niechcianego gościa wzrokiem, który wręcz palił, a temperatura w pokoju zdawała się spadać w zatrważającym tempie.

— Co kazałam ci powiedzieć? — spytała w końcu, a każde słowo wycedziła starannie przez zęby, zaciśnięte z całej siły.

— Jakieś bzdury — zapewniła pośpiesznie Sky, lekceważąco wzruszając ramionami i nerwowo wyłamując sobie palce lewej dłoni. — Powiedziałaś, że jak się obudzisz, to mam ci powiedzieć, że popełniłaś ten sam błąd, ale tym razem na herbacie zagotowanej w żołądku się nie skończy. Powiedziałaś też, że ten jest gorszy i będzie tropił, ale jest potrzebny i można go wykorzystać, a także, że masz więcej nie pić i póki nie wytrzeźwiejesz, nie masz co liczyć na zdjęcie blokady, bo jak ją zdejmiesz, to już jesteś martwa, a w ogóle to potem…

— Dość. — Przerwała Alicja, wstając z fotela i przeczesując długie włosy palcami prawej dłoni. — Idę do sypialni pomedytować. W ciszy ubierzesz się, a potem zjesz coś i napijesz się herbaty. Też, kurwa, w ciszy. Gdy wyjdę z sypialni, masz być gotowa do wyjścia. Jeśli mi przeszkodzisz w jakikolwiek sposób, wypatroszę cię, Sky, i ugotuję na tobie rosół, którym z lubością nakarmię bezdomnych. Czy wyraziłam się jasno?

Sky z przerażeniem pokiwała głową, po czym uniosła bez słowa dłoń, niczym uczennica zgłaszająca się do odpowiedzi.

— Co? — spytała opryskliwie Alicja.

— Dokąd pojedziemy?

Po czym usłyszała w odpowiedzi coś, czego na pewno usłyszeć nie chciała:

— Do ciebie, Sky. A gdzie, kurwa, chciałaś jechać?

Blokada

Alicja weszła do sypialni i z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Była wściekła. Nie potrafiła powiedzieć, z jakiego dokładnie powodu, ale właśnie tak się czuła. Coś jej umykało, coś ciągle się przed nią chowało, intuicja milczała, a pojawiające się znikąd obrazy wręcz rozsadzały jej mózg. Czuła, jakby sama siebie oszukała. Nagle jej ciało zgięło się, ręce oplotły głowę, a usta otworzyły w niemym krzyku.


Leżała na ziemi z połamanymi niemal wszystkimi kośćmi. Nie miała twarzy, została z niej jedynie krwawa miazga. Demon stał nad nią, szykując się do wepchnięcia jej torebki herbaty do żołądka. Żółty kartonik. Cholerny żółty kartonik, do którego przyczepiono najzwyklejszą, najpospolitszą herbatę. Właśnie rozważał, czy nie pominąć przy tym wpychaniu ust i gardła, ale nie był to łatwy wybór.


Wizja — lub raczej wspomnienie — dobiegło końca równie gwałtownie, jak się zaczęło. Obolała i wystraszona Alicja zrozumiała, że leży na podłodze, a z nosa płynie jej krew. Co to było? Co się z nią działo? Drżąc i wciąż nie mogąc uspokoić walącego w jej klatce piersiowej serca, usiadła powoli i wzięła kilka głębszych wdechów. „Już po wszystkim” — pomyślała, niepewnie opierając się plecami o bok łóżka. Już dobrze. Otarła krew wierzchem dłoni. Już dobrze. Przeżyłam to.

Patrzyła w sufit i oddychała przez usta. Wspomnienie. Cokolwiek je przywołało, mogło sobie darować. Nigdy nie zapomni tamtego dnia, nie zapomni bólu, upokorzenia oraz pewności, że kolejna minuta będzie minutą jej śmierci. Nie zapomni swojej lekkomyślnej decyzji ani jej cholernych konsekwencji. Nigdy więcej nie popełni tego samego błędu. Nigdy.

— Kurwa — zaklęła pod nosem, ocierając rąbkiem kołdry wciąż płynącą po jej górnej wardze krew. — Dowiem się, o co tu chodzi.

Po tych słowach zamknęła oczy, rozluźniła mięśnie i zagłębiła się we własnym umyśle. Powoli, bardzo powoli odliczyła od dziesięciu do jednego, a potem…


Otworzyła oczy. Otaczał ją mrok i nic poza nim. Nie była pewna, czy jej się udało, czy dotarła tam, gdzie planowała. W tym stanie, tuż po ostrej libacji, z przytłumionymi zmysłami, nie mogła być niczego pewna. Wszystko mogło pójść nie tak. Jeden błąd i mogła nigdy nie odzyskać świadomości. Gdyby miała więcej czasu, nie ryzykowałaby w ten sposób. Problem polegał na tym, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że najzwyczajniej nie ma więcej czasu.

— Podświadomości! — zawołała niepewnie.

Gdzieś nieopodal niej zafalował mrok i wyłoniła się z niego mała dziewczynka — Alicja w wieku trzech, może czterech lat. Dziecko podeszło bliżej, ale nie tak blisko jak zwykle. Pyzatą buzię wykrzywiał grymas pełen złości i frustracji. Małe piąstki pozostały zaciśnięte, a główka — lekko pochylona.

— Podświadomości, potrzebuję cię — powiedziała dorosła Alicja, kucając przed dziewczynką i próbując pogłaskać jej policzek, ale w odpowiedzi usłyszała:

— Nie dotykaj mnie!

Dłoń zawisła w powietrzu, a po chwili opadła na kolano kobiety.

— Co się stało? — spytała Alicja niepewnie.

— Nie kochasz mnie! — krzyknęła dziewczynka, a z jej oczu popłynęły łzy. — W ogóle mnie nie kochasz, nie dbasz o mnie, nie słuchasz mnie!

Próbowała bić kucającą przed nią kobietę, ale ta złapała ją za ręce, a potem mocno przytuliła, czekając, aż największa złość powoli się wypali. Dziecko wyrwało się, potem głośno krzyczało, aż wreszcie dało za wygraną i, łkając, wtuliło się w ramiona kobiety.

— Dlaczego tak mówisz? — spytała w końcu Alicja, głaszcząc cały czas dziewczynkę po głowie.

— Bo krzyczałam, żebyś nie piła, żebyś się nie ujawniała. Ona patrzyła na nas, a to, co było w niej, poluje na nas.

Na swój sposób kobieta zaczęła wreszcie rozumieć. Zagłuszyła alkoholem głos podświadomości, a pijana — nie była w stanie wyczuć zagrożenia. W barze poza piromanką był ktoś jeszcze, albo raczej coś jeszcze, co na nią czekało. Nie wiedząc, co się dzieje, nie mogła się bronić.

— Gdybyś użyła mocy, ono by zaatakowało. Gdybyś uaktywniła rezerwę po pijaku, straciłabyś kontrolę i zniszczyła nasze ciało.

Kobieta skinęła głową ze zrozumieniem. Czytała nie raz, że manipulowanie energią po spożyciu alkoholu jest niewskazane. Człowiek mógł przyciągnąć niepożądane byty, jak choćby duchy. Pijany człowiek mógł wiele, co więc zrobiłaby pijana wiedźma?

— Założyłaś blokadę? — spytała w końcu, odsuwając od siebie dziewczynkę i zmuszając, by ta spojrzała jej w oczy.

Dziecko milczało przez chwilę, aż wreszcie skinęło niechętnie głową.

— Tylko tyle mogłam zrobić.

— Dlaczego zablokowałaś też wspomnienia?

Zapłakane oczy dziecka znów zapłonęły złością, gdy odpowiedziała:

— Bo byłaś pijana!

Alicja nie potrafiła do końca zrozumieć tej zależności, ale prawda okazała się taka, że i nieszczególnie zależało jej na tej wiedzy. Miała teraz ważniejsze sprawy na głowie, którymi chciała się bardzo pilnie zająć. Bez dalszego dopytywania przywołała na twarz możliwie najbardziej skruszoną minę, na jaką było ją stać, i powiedziała:

— Przepraszam, podświadomości. To wszystko moja wina i obiecuję, że więcej się to nie zdarzy. Odblokuj wspomnienia. Jestem już trzeźwa.

Dziewczynka spojrzała na nią i nagle cała złość, jaka płonęła w jej oczach, po prostu zgasła, pozostawiając jedynie zakłopotanie.

— Nie wiem, czy dam radę — odpowiedziała zawstydzona, spuszczając wzrok.

Nim Alicja zdołała o cokolwiek zapytać, za jej plecami wyłoniło się z głuchym hukiem coś ogromnego. Wystraszona kobieta spojrzała przez ramię tylko po to, by ujrzeć tam potężny, opleciony grubymi, ciężkimi łańcuchami sejf o wymiarach trzy na trzy metry. Już miała powiedzieć, że Podświadomość trochę poniosło, ale w porę ugryzła się w język. To nie był dobry moment na sarkazm. Teraz musiała się skupić na łańcuchach.

— Wiem, że cię wcześniej nie słuchałam, ale teraz bardzo chętnie to zmienię i poproszę cię pięknie o radę — powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie do dziecka.

— Trzeba było mnie słuchać wcześniej. Teraz nie mam ci nic do powiedzenia — wybąkała dziewczynka, patrząc na swoje czerwone buciki.

„Kurwa jego pierdolona mać” — pomyślała kobieta, wstając i podchodząc do sejfu. Łańcuchy miały grubość jej uda, bez żadnej kłódki, żadnego punktu zaczepienia. To jednak jej umysł. Takie kwestie nie powinny nastręczać problemów. Powinna móc wyobrazić sobie wielkie nożyce do metalu albo jakiś wielki palnik… Ale to, niestety, tak nie działało. Zagubiona, patrzyła na wznoszącą się przed nią konstrukcję stworzoną w panice i wykutą z lęku. W głowie miała pustkę. Kompletną i absolutną pustkę. Zniechęcona własnym brakiem pomysłów, odwróciła się na pięcie i oparła plecami o zimny metal. Co, do cholery, miała z tym teraz zrobić? „Nielekarz pewnie by wiedział” — pomyślała i natychmiast skarciła się za tę niedorzeczną myśl. Nie, na pewno nie wpuściłaby go dobrowolnie do swojej głowy.

— Sam by tu wszedł i nie potrzebowałby naszego zaproszenia. — Poinformowała ją podświadomość, wciąż wyraźnie zła.

Alicja popatrzyła na dziecko i skinęła jedynie głową. Mała miała rację. Ten sukinsyn sam by tu wszedł, nawet gdyby mu tego zabroniła. Nieważne, jak silny stawiałaby opór, on po prostu przeniknąłby przez wszystkie jej bariery… No właśnie. Gdyby ona potrafiła tak po prostu je przeniknąć…

— Mnie o to nie pytaj. I tak nie interesuje cię moje zdanie — oznajmiła dziewczynka, tupiąc przy tym nóżką ze złości.

— Przepraszam, naprawdę mi przykro — powiedziała Alicja, nie widząc sensu w kłóceniu się z częścią samej siebie. — Postaram się to wszystko naprawić.

„Ciekawe jak” — pomyślała, a potem wyobraziła sobie, jak ten wielki sejf się rozwarstwia. Setki cieniutkich warstw, które wcale na siebie nie nachodzą, które wcale nie są tak szczelne, jak jej się wydawało. Jeśli przeszłaby między nimi, ta lita forma przestałaby być spójna. Stałaby się jedynie powiewającymi na wietrze, cienkimi płatami żelaza, tak cienkimi, że aż można by je przerwać rękoma. Niemal przezroczyste — takie je sobie wyobraziła. Powoli, jedna po drugiej, mijała je lub rozrywała. Zabawna myśl i dziwnie satysfakcjonująca. W swoim wyobrażeniu Alicja przeniknęła właśnie lub raczej ominęła ostatnią warstwę i znalazła się w środku. Już miała powiedzieć sobie, że dość myślenia o niebieskich migdałach, że trzeba brać się do roboty, gdy nagle… coś popchnęło ją do tyłu. Boleśnie upadła na pośladki, choć przecież nie definiowała tego mroku jako coś twardego.

— Co, do cholery? — spytała, odwracając się i nie widząc nic poza jaśniejącą tuż obok kulą. — Co to?

— To twoje wspomnienia — odpowiedziała podświadomość, zaskoczona jeszcze bardziej niż Alicja. — Nie myślałam, że dasz sobie radę.

— No to byłyśmy dwie — odpowiedziała kobieta, do której dopiero teraz dotarło, że sejf zniknął. — Nieźle.

Podniosła się ostrożnie i powoli obeszła emanującą białym światłem, lewitującą kulę. To były jej wspomnienia? Dziwnie duże. Problem to jednak nie ich wielkość, lecz kwestia, jak wtłoczyć je z powrotem w odpowiednie miejsce w mózgu. Od czego zacząć? Podejść i dotknąć? Wypowiedzieć jakąś formułkę?

— Po prostu dotknij — poradziła zrezygnowana dziewczynka. — Nic nie wiesz. Beze mnie już byś nie żyła.

Alicja zignorowała ostatni przytyk i bez słowa uniosła dłoń w kierunku jaśniejącej kuli. Na początku nic się nie wydarzyło, kompletnie nic. Potem coś zaczęło jej się przypominać. Powoli — wciąż niepełne — zaczęły pojawiać się obrazy. To zdawało się nawet przyjemne. „Nic gwałtownego, nic obezwładniającego, nic bolesnego” — pomyślała, a gdy ta myśl zdołała się uformować, wszystko się zmieniło. Wielka kula rozbłysła. Obrazy ją zalały — tak wyraźne, tak ostre, jakby widziała to wszystko w tej chwili, jakby dokładnie w tym momencie działo się to wszystko. Kilka długich i pełnych wrażeń godzin, skróconych do kilku sekund. Nic dziwnego, że głowa jej pękała, a słowa nie chciały przejść przez usta.

— Teraz rozumiesz, dlaczego musiałam to zrobić? — oznajmiła podświadomość.

Tak, rozumiała to aż za dobrze. Teraz wszystko stało się jasne.

— Dziękuję — wydusiła z siebie Alicja po dłuższej chwili. — Uratowałaś mnie.

Dziewczynka skinęła głową, ale na jej małej twarzyczce wciąż brakowało uśmiechu. Uniosła maleńką dłoń i paluszkiem wskazała na wyłaniające się z mroku drzwi, mówiąc:

— Idź już i załatw tę sprawę. Nie chcę robić tego wszystkiego jeszcze raz.

Po tych słowach dziewczynka zniknęła, a Alicja poczuła znów płynącą przez jej ciało moc. Prawdziwą moc, nad którą znowu miała kontrolę.

Zatem jedziemy do ciebie

Alicja wyszła z sypialni po uprzednim sprawdzeniu, czy wszystkie kanały przepływu mocy w jej ciele działają dokładnie tak, jak powinny. W zamyśleniu weszła do łazienki i szybko dosuszyła włosy. Nie zamierzała się malować ani w żaden sposób wysilać. Wiedziała i czuła całą sobą, że idzie na wojnę, a na wojnie nikt nie dba o to, jak wygląda. Liczy się tylko to, czy żołnierz walczy, czy jest już martwy. Ona nie planowała być martwą jeszcze przez kilka najbliższych lat, dlatego właśnie zdjęła naciągniętą na szybko koszulę i leginsy, zastępując je dopasowaną koszulką, ciepłą bluzą i wygodnymi spodniami. Sprawdziła, czy może się w tym swobodnie poruszać i z zadowoleniem stwierdziła, że wszystko jest tak, jak powinno. Naciągnęła grube skarpetki, myśląc o walkach, jakie przyszło jej stoczyć w przeszłości. Buty. Wygodne buty za każdym razem są wielkim atutem, dlatego podeszła do drzwi wyjściowych i bez zastanowienia naciągnęła na nogi te najbardziej schodzone, podniszczone. Tak, te sprawdzą się doskonale. Żadnych ozdób, żadnych rzemieni, którymi mógłby ją ktoś udusić, za które mógłby szarpnąć albo Bóg jeden raczy wiedzieć, co jeszcze zrobić. Włosy. To był kolejny kluczowy element. Szybko sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła z nich gumkę. Związała swoje długie, lśniące pasma i zaplotła w gruby warkocz. Tak, teraz była gotowa. Złapała klucze i swoją zdezelowaną, ale wciąż działającą komórkę, po czym weszła do kuchni i spojrzała na owiniętą w koc Sky.

— Moje ciuchy są w twojej pralce, jakbyś zapomniała — powiedziała kobieta, nim Alicja zdołała się odezwać.

— Weź coś ode mnie — zaproponowała po chwili namysłu wiedźma, patrząc, jak piromanka już rusza w stronę jej sypialni. — Cholerne wyprzedzenie.

— W końcu zaakceptujesz, że jest przydatne — oznajmiła Sky pewnym siebie głosem. — Zobaczysz.

— Skąd możesz to wiedzieć, skoro widzisz do przodu tylko na trzydzieści sekund? — spytała głosem pełnym złośliwej satysfakcji.

— Zobaczysz — powtórzyła z naciskiem tamta, otwierając szufladę z bielizną.

Alicja nie zamierzała jej wybierać żadnych ubrań. Pozwoliła swojemu wciąż niechcianemu gościowi, by sama je sobie wybrała. W milczeniu patrzyła, jak Sky kręci się po pokoju, jak szybko przegląda stroje i wybiera spośród nich te, w których mogła dobrze wyglądać. Dopiero teraz miała tak naprawdę czas przyjrzeć się swojej towarzyszce. Była niższa o więcej niż głowę, miała ciemne, dość krótko przycięte brązowe włosy i szczupłą twarz, kocie oczy — ni to niebieskie, ni zielone, z orzechową obwódką dookoła, a do tego wąskie, drobne usta. „Naprawdę ładna” — pomyślała Alicja, schodząc wzrokiem niżej. Mały biust, ale proporcjonalny w stosunku do szczupłego, drobnego ciała i płaskiego, umięśnionego brzucha. Tak, może Sky nie stanowiła wzoru kobiecości, ale na pewno była pociągająca z tą swoją odmienną urodą.

— Jesteś lesbijką? — spytała nagle piromanka, przyglądając się uważnie Alicji. — Bo aż mnie ciarki przechodzą, jak tak gapisz mi się na tyłek i cycki.

— Nie, a dlaczego? — spytała Alicja i dopiero wtedy dotarło do niej, że już uzyskała odpowiedź na to pytanie. — W sumie nie wiem. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, kogo wolę mieć w łóżku.

— Sypiaj, z kim chcesz, ale nie gap się tak na mnie, bo czuję się jak klacz na aukcji.

Słysząc to, wiedźma już otwierała usta, gdy Sky krzyknęła oburzona:

— Nie! Nie pokażę ci moich zębów! To wcale nie było śmieszne.

„Było” — pomyślała Alicja, zadowolona z reakcji, jaką wywołał jej niewypowiedziany na głos żart. „To było bardzo dobre” — powtórzyła, patrząc, jak Sky krzywi się dziwnie, a jednocześnie naciąga na siebie bluzę z kapturem i jasne dżinsy, a potem podciąga rękawy i zawija starannie nogawki. „Będzie wyglądać jak dziewczynka w ciuchach po starszej siostrze” — pomyślała wiedźma, a potem z lekkim niedowierzaniem stwierdziła, że prezentuje się naprawdę dobrze. Zupełnie jakby ten za duży rozmiar wcale nie okazał się przypadkowy, lecz starannie wybrany ze sklepowej półki.

— Czyli jesteś jedną z tych, na których wszystko wygląda nieźle — stwierdziła wiedźma, nie kryjąc nuty zazdrości.

— Jak się ma odpowiednią twarz, to wszystko inne jakoś ujdzie — warknęła Sky.

Alicja skrzywiła się lekko, a potem błyskawicznie podeszła do niej, przyciągnęła do siebie, ujęła delikatnie za brodę i zmusiła do spojrzenia sobie w oczy. Ta zarumieniła się, mając pewność, że wiedźma chce ją pocałować. Jednak ona wcale nie miała takiego zamiaru. Zamiast tego uniosła palcem górną wargę Sky i przyjrzała się jej zębom.

— Porządna klacz — oznajmiła z szerokim uśmiechem, po czym błyskawicznie odsunęła się, unikając ciosu kolanem w krocze. — Nie marnuj sił. Czas nagli, wychodzimy!

Po tych słowach odwróciła się na pięcie, podeszła do drzwi, otworzyła je i teatralnie, zamaszystym gestem wskazała Sky, by ta szła przodem.


Alicja wsiadła do samochodu Sky, zastanawiając się, czy ufa jej na tyle, by powierzyć jej swoje życie i pozwolić prowadzić. Potem westchnęła ciężko, godząc się ze świadomością, że nie ma innego wyjścia. Sama nie miała prawa jazdy. Nie dlatego, że nie chciała albo nie potrafiła go uzyskać. Po prostu samochody miały w sobie elektronikę. A ona i elektronika to cholernie złe połączenie. Jeśli ktoś prowadził, to w porządku, ale gdyby ona siedziała za kierownicą i akurat zaczęłoby się dziać coś złego… Rozwaliłaby cały system, zanim w ogóle pomyślałaby o zablokowaniu mocy. Trochę nad tym ubolewała, ale ostatecznie pogodziła się z myślą, że będzie do końca swych dni korzystać z taksówek. Nigdy nie kupi też nowoczesnego, bajeranckiego telefonu, laptopa czy innego urządzenia wrażliwego na gwałtowne zmiany pola energetycznego. Swoją drogą, fakt, że jej kino domowe przetrwało rok, napawał ją ogromną dumą… „Skup się, Alicja” — upomniała samą siebie. To nie czas na tego typu rozmyślania.

— Daleko stąd mieszkasz? — spytała wiedźma.

— A gdzie teraz jesteśmy? — odpowiedziała pytaniem na pytanie niższa kobieta.

Zapadła chwila niezręczniej ciszy, a potem druga, gdy Alicja podała swój dokładny adres i wymieniła nazwę miasta, w którym się właśnie znajdowały.

— Trzy godziny — powiedziała w końcu Sky. — Jesteśmy trzy godziny jazdy od mojego mieszkania. Nie chcę wiedzieć, jak dojechałyśmy tu, zalane w trupa. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się prowadzić pod wpływem alkoholu.

— Nie my prowadziłyśmy — odpowiedziała Alicja, zapinając pas.

Sky już otwierała usta, żeby zapytać, kto w takim razie prowadził, ale szybko je zamknęła. Nie chciała wiedzieć? Nie, to nie to. Wiedźma przypomniała sobie o darze piromanki. Ona po prostu już wiedziała, że Alicja by ją zbyła.

— Dobra, dla mnie tym lepiej. Ja też muszę pozbierać myśli — oznajmiła nagle Sky.

Alicja zamrugała oczami, ale zignorowała słowa Sky. Zamiast tego sama powiedziała:

— Teraz się przymknij, bo muszę pozbierać myśli i przygotować się na to, co znajdziemy w twoim mieszkaniu.

Dopiero gdy wypowiedziała ostatnie słowo, dotarł do niej sens słów Sky.

— Wiem — stwierdziła tamta, a Alicja chwilę potem warknęła:

— Jakie to irytujące, jak gadasz przede mną.

Wiedźma poczuła, jak gdzieś w jej wnętrzu budzi się robal irytacji, który –wypuszczony na wolność — zniszczy niezbędny im w tej chwili samochód. Wzięła głęboki wdech, potem drugi i zabiła robaka, osiągając stan względnego spokoju.

— Normalnie czekam, aż ktoś najpierw zapyta albo coś powie. Zapominam o tym tylko wtedy, gdy się stresuję. Przepraszam — powiedziała Sky dziwnie poważnym tonem, po czym dodała szybko: — A teraz już się zamykam. Rób, co tam masz do zrobienia, bo chciałabym jak najszybciej odzyskać swoje mieszkanie.

Alicja skinęła głową i przymknęła oczy, skupiając się na wydarzeniach z ubiegłej nocy.


Obrazy wracały do niej powoli. Tym razem wszystko odbyło się tak, jak powinno. Widziała siebie i Sky, siedzące przy stoliku. Piły piwo, potem whisky, i rozmawiały. To właśnie wtedy powiedziała jej o tym, kim jest, i to wtedy wyśmiała umiejętność Sky. Kobieta bawiła się zapalniczką, a Alicja dla zasady wniknęła w jej energię i wyczuła chorobliwą fascynację ogniem. Tak, to dlatego nazwała ją w swojej głowie piromanką. Nie, nieznajoma nie należała do tych, która podpalają szpital, ale niewiele jej do tego brakuje.

Przeskok.

Zobaczyła siebie już całkiem pijaną. Rozmawiały o wizji, którą obie miały nie raz, o przyszłości, która wymagała ich spotkania. Tu po raz pierwszy wyczuła, że ktoś ją obserwuje. Nie przejęła się tym, właściwie nawet nie zwróciła na to specjalnej uwagi. Skupiała się na piromance, na jej dłoniach bawiących się zapalniczką, na obłędzie tlącym się w jej oczach. Patrzyła na nią i nie rozumiała, dlaczego wydaje jej się, że kiedyś ta kobieta była inna. Absurdalna myśl, przecież nigdy wcześniej się nie spotkały. Skąd mogła wiedzieć, jaka Sky była kiedyś? Dawno, dawno temu? Na przykład kilka wcieleń temu? Nagle poczuła chłód i ciarki przebiegły jej po kręgosłupie. Zwaliła to na przeciąg wywołany wejściem albo wyjściem któregoś z gości. Piromanka — wtedy tylko na niej potrafiła się skupić.

Przeskok.

Na tym etapie była naprawdę pijana. Cholernie, strasznie, kompletnie pijana. Sky bredziła coś o spaleniu całego świata, a jej samej nie dawała spokoju myśl, że stała się ślepa. Teraz rozumiała to odczucie. W tamtej chwili została już częściowo zablokowana i nie potrafiła korzystać z mocy. Teraz, wspominając to wszystko, słyszała też szepty w swojej głowie. Zignorowane ostrzeżenia. Przed kim ją ostrzegano? Kogo miała się bać? Nie widziała tego w swoich wspomnieniach. Musiała szukać dalej.

Przeskok.

Rozgląda się po sali. Nikogo interesującego. Wraca wzrokiem do piromanki. Nie. Za szybko. Cofa się myślami do początku ruchu głową. Jeszcze raz, ale powoli i ostrożnie. W zwolnionym tempie przygląda się każdemu z osobna. Blondynka na drugim końcu baru. Nie patrzy na nią, ale to ona. Pijana Alicja nawet nie zwróciła na nią uwagi, ale trzeźwa Alicja drżała, wyczuwając groźbę, jaka już wtedy unosiła się w powietrzu. Przeskok.

Zaczęło im się nudzić. Nie tylko nudzić, ale wręcz niemiłosiernie nudzić. To właśnie wtedy, pochylając się nad kolejnymi, opróżnianymi jednym haustem szklankami, konspiracyjnym szeptem ustalały plan porwania.

Przeskok.

„Co?! Jaki plan porwania?” — krzyknęła Alicja w myślach. Jaki cholerny plan porwania?

Powrót.

Pochylając się nad pustymi szklankami, w pijanym widzie ubzdurały sobie, że koniecznie muszą porwać siedzącą samotnie blondynkę. Sky zaczęła to wszystko jako żart, ale to ona sama domagała się zrealizowania najgłupszego planu, na jaki mogły wpaść. Naśmiewały się z dziewczyny, z jej wielkich, zapłakanych oczu, ale żadna z nich nie pomyślała, dlaczego ta niewinna istota siedzi zupełnie sama w barze dla motocyklistów i TIR-ów. Żadna z nich nie zwróciła też uwagi na pełne lęku spojrzenia wielkich, wytatuowanych mężczyzn dookoła. Alicja, ta trzeźwa, patrzyła na to wszystko, nie mogąc uwierzyć, że alkohol aż tak przyćmił jej mózg. „Co za absurd” — warknęła sama do siebie.

Przeskok.

Prowadziły ją do samochodu. Właściwie nawet nie prowadziły, a wlekły. Bała się ich, patrzyła na nie tymi wielkimi, załzawionymi oczami, a one śmiały się i wmawiały jej coraz większe bzdury. Nie krzyczała, nie prosiła o pomoc nikogo, kogo mijała. Szła z nimi jakby dobrowolnie. Tu po raz pierwszy Alicja mogła się blondynce dokładnie przyjrzeć. Mała, szczupła, blada. Wielkie, przerażone oczy, blond loki okalające drobną twarz, spływające do połowy pleców. Pewnie właśnie tak niejeden malarz wyobrażał sobie anioła. Wiedźma zatrzymała wspomnienie niczym odtwarzany film. Ta blondynka… już nie była groźna. Może to wina przyćmionych w tamtej chwili wspomnień, może tak zadziałała blokada, ale teraz wiedźma nie potrafiła dostrzec w tym przerażonym aniołku czegokolwiek niebezpiecznego. Bez sensu. Miała przed sobą urodzoną ofiarę losu i nic więcej. To jedna z tych, którym aż chce się zrobić krzywdę, gdy patrzy się na te ich wiecznie zapłakane, zlęknione oczy. Dlaczego wcześniej się jej wystraszyła? Jeszcze chwilę uważnie obserwowała ofiarę jej własnego pijackiego poczucia humoru, ale niczego, kompletnie niczego nie zauważyła. Zawiedziona, pozwoliła wspomnieniom płynąć dalej.

Przeskok.

Otworzyły właśnie drzwi samochodu, zapraszając ją do środka. Tłumaczyły, że musi wreszcie poznać życie, dać się porwać, docenić wagę świętego spokoju. Ona bez słowa po prostu na nie patrzyła i trzeźwa Alicja dałaby sobie rękę obciąć, że zaczęła nawet wierzyć w te ich brednie. Już, już miała wsiąść, już się nawet pochyliła i wsunęła do środka głowę, gdy nagle Sky krzyknęła, a następnie błyskawicznie pchnęła z całych sił drzwi, które uderzyły dziewczynę prosto w głowę. Ta zdołała jedynie jęknąć, potem osunęła się już tylko bezwładnie na ziemię.

— Co to było? — zapytała pijana Alicja.

— Chciała wciągnąć cię do środka i przegryźć ci szyję! — oznajmiła rozhisteryzowanym głosem Sky.

— Co? — Wiedźma nie dowierzała, ale to właśnie wtedy blondynka, jak gdyby nigdy nic, podniosła się z ziemi.

— Zajebię was, kurwy — wycharczała, trzymając się za głowę.

— Nie widzę wyprzedzenia! — krzyknęła zdezorientowana Sky, ale Alicji, nawet tak pijanej, nie potrzeba było więcej ostrzeżeń.

— Tylko nie kurwy! — wycedziła przez zęby wiedźma, po czym złapała lewą ręką za blond loki i prawą z całej siły uderzyła drobną dziewczynę w splot słoneczny.

Po raz drugi drobne ciało osunęło się bezwładnie na ziemię. Potem wszystko poszło już szybko. Pijana Alicja zapakowała nieprzytomną, niedoszłą morderczynię do bagażnika, zamknęła go ostrożnie, po czym podrapała się po głowie.

— Nie mam prawa jazdy — oznajmiła, a po chwili namysłu dodała: — A ty jesteś pijana.

Nie czekając na odpowiedź, rozejrzała się dookoła i spróbowała uaktywnić część swojej mocy, by najpierw przyciągnąć, a potem zmusić do swojej woli jakiegoś ducha. Zaskoczona, zauważyła, że to niemożliwe. Już wtedy działała blokada, ale po pijaku nie zwróciła na to uwagi. Znowu rozejrzała się dookoła. Jej wzrok padł na wychodzącego właśnie z baru chłopaka, który chwilę potem próbował złapać stopa.

— Masz prawko? — krzyknęła do niego.

Chłopak, zdziwiony, odkrzyknął, że ma. Kazała Sky podać mu kluczyki, a sama poszła spać na tylne siedzenie. Koniec. Po tym wszystkim nie było już nic, żaden obraz nie pojawił się w jej umyśle.


Sky prowadziła samochód z niepokojem, zerkając co jakiś czas w stronę Alicji. Wiedźma wydawała się w jakimś transie. Miała zamknięte oczy i tylko co chwila okropnie się krzywiła. Piromanka próbowała skupić się na drodze, ale ani trochę jej to nie wychodziło. Musiała się odstresować, zająć czymś myśli. Nie zastanawiając się długo, sięgnęła drobną dłonią w stronę samochodowej zapalniczki. Och, to nie był prawdziwy płomień, ale tyle musiało jej na razie wystarczyć. Wskazujący palec już dotykał urządzenia, gdy nagle coś złapało ją za nadgarstek — gwałtownie, wręcz brutalnie odtrąciło jej rękę. Sky wrzasnęła, a potem odruchowo próbowała wyrwać się z uścisku napastnika. Nim się zorientowała, skręciła mocno kierownicą. To samo, co ją zaatakowało, teraz złapało za kierownicę, odkręciło ją szybko i błyskawicznie sprowadziło samochód na właściwy pas. Drąca się w wniebogłosy piromanka nie rozumiała, co się właściwie dzieje.

— Zamknij się, do cholery! — wrzasnęła Alicja. — Chcesz nas spalić?!

— A ty chcesz, żebyśmy poszły na czołówkę z TIR-em?! — odwrzeszczała Sky, wskazując obiema dłońmi na trąbiącego przed nimi kolosa.

— Trzymaj, kurwa, kierownicę!

— Odpieprz się ode mnie!

Wiedźma już miała znowu zacząć krzyczeć, gdy zrozumiała, że to nie ma sensu. Sky była przerażona. Alicja wzięła głęboki oddech, potem westchnęła głośno, po czym już spokojniejszym, choć dalej poirytowanym głosem stwierdziła:

— Już dobrze, wszystko jest dobrze. Możesz złapać kierownicę? Będę wdzięczna, bo zaczynamy zjeżdżać na pobocze.

Dopiero po tych słowach niższa kobieta spojrzała na wspomnianą, kluczową bądź co bądź część samochodu, i błyskawicznie chwyciła ją mocno, mówiąc:

— Nie możesz tak straszyć kierowcy. Mało przez to nie zginęłyśmy.

— Jak nie przez to, to zginęłybyśmy od palącej się tapicerki.

— Nie, na pewno nie. Wiedziałabym, gdyby coś takiego miało się stać — zapewniła Sky, po czym zaśmiała się nerwowo. — Bo miałabym wyprzedzenie, prawda? Oczywiście, że bym miała.

— Ach, no tak. Dobrze, że moją reakcję zobaczyłaś wcześniej i wiedziałaś, że wpieprzymy się pod TIR-a. — Alicja nie chciała, by jej słowa zabrzmiały jak sarkazm. Niestety, jakoś jej to nie wyszło.

Piromanka jeszcze raz się zaśmiała, ale w sposób mocno wymuszony. Potem nie odezwała się już słowem. „Dlaczego” — pomyślała, nabierając głęboko powietrza. — „Dlaczego moje wyprzedzenie nie zadziałało? Wcześniej też parę razy się to zdarzyło, ale nigdy w tak istotnych momentach”. Czuła, jak mocno bije jej serce, jak bardzo drżą jej dłonie. Nie mogła tak prowadzić, musiała się uspokoić. Za zakrętem zobaczyła zjazd do lasu. Zwolniła, włączyła kierunkowskaz, zjechała w pierwszą piaszczystą ścieżkę prowadzącą między drzewami. Jeszcze nigdy nie ucieszyła się tak bardzo na widok rosnących w jednej kupie cholernych drzew. Zatrzymała samochód, zaciągnęła hamulec, a potem z trudem otworzyła drzwi i niemal wypadła na zewnątrz. Wzięła kolejny głęboki wdech. Zapach lasu po deszczu, ćwierkanie ptaków, odgłos jadących samochodów… Nagle nawet to szare niebo nad nią wydało jej się piękne.

— Dobry Boże — jęknęła Sky. — Jestem za młoda, żeby się z Tobą spotykać osobiście.

Z wnętrza samochodu dobiegło ją ciche prychnięcie.

— Takich jak my Bóg wcale szybko do siebie nie wzywa.

— Dlaczego? — spytała poirytowana piromanka.

Najpierw usłyszała cichy trzask, potem odgłos otwierających się od strony pasażera drzwi samochodu, a jeszcze później — szelest trawy. Zrozumiała, że Alicja obchodzi samochód, i wcale się nie zdziwiła, gdy zobaczyła ją kucającą tuż przed nią.

— Bo w Niebie nikt nie chce kłopotów, a tacy jak my nigdy nie stają grzecznie w kolejce po zbawienie — powiedziała wiedźma, odpalając papierosa od rozpalonej do czerwoności samochodowej zapalniczki, a potem ostrożnie podała ją Sky. — Masz, tylko nie spal połowy lasu.

Niższa kobieta wzięła zapalniczkę do ręki, a potem z fascynacją przyglądała się jej przez chwilę. Cały stres nagle gdzieś uleciał. Ogień zawsze ją fascynował, jego ciepła barwa działała kojąco na jej nerwy.

— Chciałabym pewnego dnia zobaczyć, jak płonie cały świat — szepnęła sama do siebie, a potem, zawstydzona tym wyznaniem, spojrzała na wiedźmę.

— Ja też — odpowiedziała tamta w zamyśleniu, paląc papierosa.

Siedziały tak nie dłużej niż kwadrans, a potem ponownie ruszyły w drogę. Miały jeszcze sporo kilometrów do przejechania. Ale co dalej?

Dalej mogło być różnie. Sky zastanawiała się, jak będzie wyglądało wejście do mieszkania. Czy w ogóle coś z niego zostało? Przypomniały jej się te wszystkie horrory, jakie oglądała w tajemnicy przed rodzicami. Tak, pewnie już nie ma do czego wracać. Milcząc, wyobrażała sobie zdewastowane pomieszczenia, połamane meble. Nie, gdyby miała wybierać, wolałaby zobaczyć zgliszcza. Nie, wolałaby zobaczyć pożar albo tlące się zgliszcza. Ta myśl nią zawładnęła, opanowała jej umysł, całkowicie wypychając z niego niepokojący fakt: jej talent zaczynał szwankować.

— Pamiętam, jak podjechałyśmy pod twoje mieszkanie i wrzuciłyśmy nieprzytomną wariatkę do sypialni — powiedziała nagle Alicja. — Autostopowicz oddał ci kluczyki i poszedł na dworzec. Ni cholery nie pamiętam, co było dalej. Jak się nam udało dotrzeć do mojego mieszkania?

Sky westchnęła cicho, potem przez chwilę coś nuciła, aż w końcu odpowiedziała szczerze:

— Nie mam bladego pojęcia. Nie pamiętam też, żebyśmy o własnych siłach wchodziły do twojego domu.

Wiedźma pokiwała głową, trochę rozczarowana brakiem odpowiedzi. Dlaczego tego fragmentu nie ma w jej wspomnieniach? Powinna być w stanie go przywołać. Przecież to nie tak, że straciła całkowicie przytomność… chyba.

— Czasem tak bywa. Pewnie nigdy się nie dowiemy. — Próbowała ją pocieszyć piromanka, zanim Alicja poirytowanym głosem oznajmiła:

— Nienawidzę nie wiedzieć.

Chyba wolałabym zgliszcza

Dojechały na miejsce w dość podłych humorach. Alicja przez godzinę bezskutecznie próbowała znaleźć w pamięci brakujące fragmenty wczorajszych zdarzeń, a w tym czasie Sky starała się zignorować to dziwne mrowienie, które pojawiło się gdzieś głęboko w jej mózgu. Obie kobiety wyczuwały kłopoty.

— Czterdzieści jeden przez trzynaście — odpowiedziała w zamyśleniu Sky, więc Alicja już nie zadała pytania o adres.

Piromanka czekała chwilę, ale gdy wiedźma nie odezwała się przez kolejną minutę, wyjaśniła zbolałym głosem:

— Nie, musisz je zadać. Jak go nie zadajesz, ja mam takie dziwne przebłyski w mózgu, jakbym miała spięcie między półkulami. Chcesz, żebym się zepsuła? W końcu dostanę tam jakiegoś zwarcia i będzie koniec, zobaczysz.

Alicja uniosła wysoko brwi, ale uznała, że dalsze prowadzenie tej rozmowy mija się z celem. Skoro jej milczenie było aż tak problematyczne, to dlaczego piromanka po prostu nie odpowiadała z opóźnieniem? Zresztą, teraz nie miała czasu na takie bzdury. Musiała się skupić, przygotować na wszystko, co mogło ją (potencjalnie) za chwilę spotkać.

— Liczyłam, że gdy dojedziemy, to cały blok będzie stał w płomieniach — westchnęła rozczarowana Sky, na co usłyszała w odpowiedzi:

— Udam, że tego nie słyszałam.

Wiedźma nie zamierzała tracić czasu, dlatego bez zwłoki odpięła pas i wysiadła z samochodu. Szybko namierzyła właściwą klatkę, podeszła do niej, a potem wzięła głęboki wdech i — wypuszczając powoli powietrze z płuc — sprawdziła, czy wszystkie jej mozolnie stawiane bariery działają.

— Nie wiem, czy wzięłam klucze… ze sobą, czy… — Sky chciała dokończyć, ale dokładnie w tym momencie coś głośno trzasnęło w domofonie, a sekundę później zaczęła się z niego wydobywać niewielka stróżka dymu. — Widzę, że nie będą potrzebne.

Alicja odczekała jeszcze chwilę, po czym szarpnęła lekko drzwi prowadzące do klatki schodowej. Te ustąpiły bez najmniejszego oporu. Obie kobiety weszły do środka, a potem wąskimi, stosunkowo stromymi schodami zaczęły piąć się coraz wyżej, aż dotarły na ostatnie piętro, prosto przed drzwi oznaczone numerem trzynastym.

— Kiedy kupowałam to mieszkanie, pomyślałam, że trzynastka mimo wszystko przyniesie mi szczęście — powiedziała Sky, przyglądając się dwóm zestawionym ze sobą metalowym cyfrom.

Wiedźma, skupiona całkowicie na monitorowaniu płynącej dookoła energii, dopiero po chwili zrozumiała sens wypowiedzianych słów.

— I co? — spytała, umacniając dodatkowo swoje bariery. — Przyniosła?

Piromanka skrzywiła się lekko, a potem odwróciła wzrok i powiedziała, wzruszając ramionami:

— Przyniosła mi ciebie, więc nie sądzę.

Alicja postanowiła przemilczeć to wyznanie. To nie czas ani miejsce na słowne przepychanki. Miały coś do załatwienia, coś raczej mało przyjemnego i być może niebezpiecznego. Chciała to szybko i sprawnie wykreślić ze swojej prywatnej listy, a potem wrócić do w miarę ułożonego, raczej przewidywalnego życia. Nie miała też nic przeciwko pozbyciu się po drodze niezrównoważonej piromanki, ale to zostawiła sobie na sam koniec. Teraz tylko musiała otworzyć te drzwi, wejść do środka i…

— Mam klucz, mam klucz! Nie rozwalaj mi tego cholernego zamka! — wrzasnęła Sky, wyszarpując ze swojej torebki klucz i w pośpiechu wsuwając go do zamka. — Jezu, czy ty potrafisz coś innego, niż tylko niszczyć wszystko dookoła?

— Myślę, że nie. — Padła lakoniczna odpowiedź, gdy drzwi zostały wreszcie otwarte na oścież.

Obie spodziewały się ujrzeć chaos. Spodziewały się połamanych mebli, porozrzucanych dookoła rzeczy, zniszczonej podłogi, może nawet dziur w ścianach. Nie spodziewały się natomiast ciszy i porządku.

— Mam złe przeczucia — oznajmiła Sky, patrząc niepewnie na Alicję.

Wiedźma skinęła głową, ale nic nie odpowiedziała. Skupiła się na energii, nawet na najmniejszych jej drganiach. Coś w jej wnętrzu poruszyło się niespokojnie, coś kazało jej być ostrożną. Powoli weszła do środka, starała się zachowywać przy tym jak najciszej. Przyłożyła dłoń do jednej ze ścian, by ułatwić sobie skanowanie. Nic. W tym mieszkaniu nie było niczego, co mogłoby jej zagrozić. Ani jednego ducha, ani jednego demona, żadnego przebicia, przetarcia, dosłownie — nic. Wyczuwała za to bardzo słabe pole w pokoju znajdującym się na samym końcu korytarza.

— Masz jakieś zwierzę? — spytała szeptem Alicja, na co usłyszała w odpowiedzi:

— A rybiki w kiblu się liczą?

Skrzywiła się lekko, a potem wskazała palcem na pomieszczenie znajdujące się na wprost nich.

— Tam coś jest.

— No, moja sypialnia i mały wibrator. Nie jestem zbyt wymagająca, ale mam swoje potrzeby.

Wiedźma chciała zatkać usta właścicielce mieszkania, ale ona sama umilkła, dając jednocześnie krok do tyłu. Alicja skinęła głową, posłała ostrzegawcze spojrzenie, a potem zamknęła drzwi wejściowe. Cokolwiek miało się teraz wydarzyć, lepiej, by wydarzyło się bez niepotrzebnych świadków. Nie mówiąc nic ani niczego nie tłumacząc, ruszyła przed siebie. Już nie starała się być cicho, nie dbała też o to, by pozostać niezauważoną.

— Co mam robić? — spytała szeptem Sky.

„Nie wchodź mi w drogę” — pomyślała Alicja, łapiąc za klamkę.


Stały tak już dość długą chwilę. Patrzyły na łóżko, na leżącą na nim drobną blondynkę. Dziewczyna spała w najlepsze. Zwinięta w pozycji embrionalnej, chowając drobną twarz za burzą loków, wyglądała tak niepozornie, tak słodko. Nie przypominała ani trochę niedoszłej morderczyni. Właściwie w ogóle nie wyglądała na kogoś, kto mógłby komukolwiek wyrządzić krzywdę.

— To ona? — spytała z niedowierzaniem Sky. — To na pewno ona? Nie porwałyśmy jeszcze kogoś po drodze?

Zabawne, bo dokładnie to samo pytanie zadawała sobie Alicja. Czy to na pewno ta dziewczyna? Jeszcze wczoraj chciała je rozszarpać, zabić na cholernym parkingu, a dziś? Dziś emanowała spokojem, delikatnością, wręcz brakowało jej tylko pary cholernych skrzydełek i aureolki nad głową. Otaczająca ją energia nie należała do czegoś nadprzyrodzonego, a już na pewno nie do czegoś zagrażającego innym. Co tu się działo?

— I co? — spytała Sky.

— Co „co”? — warknęła Alicja.

— No, w końcu to ty jesteś cholerną wiedźmą! — oburzyła się piromanka. — Zrób jakieś hokus-pokus, czy co ty tam potrafisz, i pozbądź się jej, zanim się obudzi.

Alicja uderzyła pięścią w ścianę. Sky aż podskoczyła, ale dziewczyna nawet nie drgnęła. Wiedźma podeszła do niej, przysiadła na łóżku, a potem ostrożnie przyłożyła jej dłoń do czoła. Była przygotowana na atak. Spodziewała się zarówno czegoś fizycznego, na przykład choćby ponownej próby przegryzienia gardła czy wydrapania oczu, jak i uderzenia czystą mocą. Nic takiego się nie wydarzyło.

— Ona nie śpi — skwitowała.

— Nie żyje?! — wrzasnęła Sky, momentalnie zatykając sobie usta i nerwowo rozglądając się dookoła. — Pójdę po maszynkę do mielenia mięsa i wybielacz. Siedzimy w tym obie, nie próbuj stąd uciekać. Jeśli nas złapią…

— Ona jest w transie — przerwała jej Alicja, po czym złapała blondynkę za włosy i bezceremonialnie uniosła jej bezwładną głowę, a potem puściła, patrząc, jak ta opada na łóżko. — Jest w cholernym transie, dlatego jej energia jest taka słaba.

Piromanka z niepokojem przeczesała krótkie włosy, po czym nerwowo przestąpiła z nogi na nogę i spytała:

— Umrze? Mam iść po tę maszynkę?

Alicja, w geście absolutnej rezygnacji, zakryła dłonią oczy.

— Nie, Sky. Ona nie umiera, ale nie jestem pewna, czy to dobrze. Wiesz, dlaczego? Bo to oznacza, że się w końcu obudzi, ale nie potrafię przewidzieć, w jakim stanie. Nie mogę ocenić zagrożenia, bo to coś, co nas próbowało wcześniej zabić, wycofało się w głąb jej umysłu i ukryło przed nami. To coś prawdopodobnie właśnie zbiera siły, a to wróży kłopoty.

— A szybko się obudzi?

Wiedźma spojrzała na swoją towarzyszkę, nie kryjąc poirytowania. Zmierzyła ją chłodnym wzrokiem, potem spojrzała jej prosto w oczy i nagle dotarło do niej, że głupota jest jednak błogosławieństwem.

— Nie wiem. Raczej nie — odpowiedziała, dając za wygraną.

„Jak mam kłócić się z kimś, kogo umysł nie został skalany nawet gramem zdrowego rozsądku?” — spytała samą siebie. To, co usłyszała po chwili, tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że ma do czynienia z wariatką.

— Doskonale, bo muszę się przespać — stwierdziła Sky. Podeszła do łóżka, złapała drobną blondynkę za ręce, a potem zwlekła ją z wysiłkiem na podłogę. — Kurwa, taka mała, a taka ciężka — sapnęła, podkopując nogi dziewczyny.

— Co ty robisz? — Alicja z niedowierzaniem obserwowała całą scenę.

— A jak myślisz? Chcę się zdrzemnąć, bo wykończyłaś mnie nerwowo tym swoim niszczeniem wszystkiego dookoła. Położę się spać do swojego własnego łóżka, prześpię się, a gdy to coś się obudzi, będę miała dość siły, by uciekać — wydyszała, ciągnąc dziewczynę po podłodze.

— Gdzie ty ją wleczesz? — dopytywała wiedźma, na co usłyszała krzyk dobiegający z korytarza:

— Do drugiego pokoju, bo jej nie ufam i nie będę przy niej spała.

Alicja wstała, wyszła na korytarz, potem przeszła do sąsiedniego pokoju i pomogła piromance ułożyć dziewczynę na sofie.

— Zadam ci jedno pytanie, dobra? Po cholerę ją przenosiłaś, skoro sama mogłaś się położyć na sofie?

Sky zamrugała, zdziwiona, a potem pewnym siebie głosem oznajmiła:

— Bo to moje mieszkanie, a w moim mieszkaniu nie będę spała na gościnnej sofie.

— No dobra, to drugie pytanie. Jeśli spodziewasz się, że za godzinę trzeba będzie stąd uciekać, to po cholerę chcesz tu spać? Nie łatwiej byłoby ci uciec od razu, przespać się w hotelu i wrócić za kilka dni?

Cień logicznego myślenia pojawił się na sekundę w umyśle niższej kobiety, ale zanim zdołał cokolwiek zdziałać, został bezceremonialnie zmiażdżony stwierdzeniem:

— Bo to moje mieszkanie. Nie będę uciekać z własnego mieszkania. Jeśli to coś wstanie i zechce mnie zabić, to trudno. Pieprzyć oszczędności całego życia. Jeśli jednak to coś się obudzi, a ja dostanę od losu choćby jedną szansę odebrania tego, co moje, to…

— Dość — Alicja uniosła dłoń, uciszając tym samym Sky. — Nie chcę tego słuchać. Jeszcze chwila, a zarazisz mnie swoją głupotą i zacznę rozumieć twój punkt widzenia. Idź, prześpij się, zbierz nowe siły, czy co tam chcesz robić za zamkniętymi drzwiami w pokoju, w którym trzymasz wibrator. Ja zrobię sobie kawę, posiedzę, pomyślę nad sensem mojego życia i takie tam. Będę czuwać w każdym razie.

Po tych słowach odwróciła się na pięcie i poszła prosto do kuchni. Już znalazła się w jej progu, gdy usłyszała głos Sky.

— A ty? Ty jesteś niby bardziej rozsądna? Dlaczego więc nie uciekniesz stąd, nie zostawisz mnie tu samej? Nikt przecież nie każe ci się w to mieszać.

Wiedźma zaśmiała się cicho, ale w tym śmiechu nie krył się nawet cień wesołości. Odwróciła się w stronę piromanki, spojrzała jej prosto w oczy, po czym śmiertelnie poważnie oznajmiła:

— Nikt nie będzie mnie bezkarnie próbował zabić.

Tylko tyle. Jedno zdanie, po którym jakby nigdy nic weszła do kuchni, sięgnęła od razu do właściwej szafki po kubek i do kolejnej — po kawę. Sky poczuła, jak po kręgosłupie przebiegają jej ciarki. „Potem” — pomyślała. — „Potem zapytam, skąd, do cholery, wie, gdzie co trzymam. Teraz muszę się zdrzemnąć”.

Na imię jej Gizela

Alicja piła kawę. Siedziała spokojnie na kuchennym krzesełku, patrzyła na swoją lewą dłoń, leżącą na lakierowanym blacie małego stolika, i wsłuchiwała się lub raczej wczuwała w miarowy oddech śpiącej za ścianą Sky. Nic więcej.


Nie szarp się jak kundel na łańcuchu. Czekaj na odpowiedni moment.


Te słowa pojawiły się w jej umyśle znikąd. Była pewna, że kiedyś ktoś coś takiego do niej powiedział. W pierwszej chwili pomyślała o Nielekarzu, ale… Nie. To ktoś inny. W jej umyśle pojawił się obraz usychających pastwisk i martwego stada. Nigdy czegoś takiego nie widziała. Próbowała sobie przypomnieć, w jakiej książce coś takiego czytała. Przerzucała w myślach tytuł po tytule i dalej nic. Dlaczego te słowa były takie ważne? Dlaczego pojawiły się akurat w tej chwili?


Siedziała na zimnej ziemi, opierała się plecami o jeszcze zimniejszy głaz. Ból. Trzymała się kurczowo za brzuch, próbowała oddychać normalnie, ale to nie było łatwe. Tuż obok niej stała wysoka kobieta, ale Alicja nie widziała jej twarzy. Patrzyła na okute metalem, ciężkie, skórzane buty i czuła zapach papierosów zmieszany z kadzidłem i krwią.

— Jesteś łowcą doskonałym w świecie składającym się z samych ofiar. Ile już cię uczę? Wystarczająco długo, żebyś wiedziała, jak zabijać. Wygrywałaś trudniejsze starcia, a jednak teraz leżysz tu, pokonana i upokorzona. Zbyt słaba, by się uleczyć, zbyt dumna, by po prostu umrzeć, zbyt głupia, by zrozumieć własne błędy. Jestem tu i mogę ci pomóc, ale podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym poświęcić swój czas?

Docisnęła mocniej dłoń do krwawiącej rany, wzięła płytki oddech, ignorując nasilający się ból, a potem wydusiła z siebie:

— Bo więcej tego błędu nie popełnię.

Ciepły, czerwony płyn uciekał z jej ciała wraz z energią. Była coraz słabsza, coraz bliższa zamknięcia oczu po raz ostatni. Tylko wola życia nie osłabła ani trochę. Ani jej determinacja, by przetrwać, by udowodnić, ile jest warta.

— Popełnisz ten błąd jeszcze wiele razy i chyba nigdy nie nauczysz się ostrożności. Jesteś zbyt dumna, by dopuścić do siebie możliwość porażki, zbyt ślepa, by dostrzec potencjał głupiej owcy, na którą polujesz. Dlatego tu teraz leżysz. Gdybyś wzięła sobie do serca moje rady, nie musiałabym się tu fatygować. Skąd…

— Potrzebuję cię, a ty potrzebujesz mnie. Nie zawiodę cię, już ci to przysięgałam — wyszeptała, czując, że zaczyna otaczać ją ciemność.

— Skąd mam mieć pewność, że gdy ten jeden raz będę cię potrzebowała, ty nie zawiedziesz? — Usłyszała w odpowiedzi.

Nie była w stanie już nic powiedzieć, nic z siebie wydusić. Mogła tylko myśleć, choć i to stawało się coraz trudniejsze. Świat dookoła przestał istnieć, pozostał tylko mrok. Jej ostatnia myśl, jedna jedyna, na sam koniec: „bo nigdy nie zapomnę złości w twoim głosie”.


Alicja zamrugała, potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tego natarczywego obrazu z własnych myśli. To nie była książka, to było cholerne wspomnienie. Wspomnienie z czasów, gdy była kimś zupełnie innym.

— Rozumiem — warknęła, dopijając letnią już kawę jednym, dużym haustem. — Pamiętam.

Gdyby to była długa książka, pewnie teraz zaczęłaby się zastanawiać, co ta cholerna wizja miała oznaczać, dlaczego pojawiła się teraz i takie tam pierdoły, na które nie miała czasu, bo życie nie było piękną fikcją. Tu czas spieprzał uparcie między palcami. Jeśli chciała żyć, musiała szybko podejmować decyzje. Wiedziała jedno: znalazła się w cholernym niebezpieczeństwie, bo nie doceniała przeciwnika. Znowu… chyba. No cóż, tyle wystarczyło, by zaczęła działać. Zamknęła oczy, odliczyła od dziesięciu do jednego, a potem wprowadziła się w głęboki trans. Coś pominęła, coś ważnego. Skoro nie potrafiła tego odkryć normalnie, to znaczyło, że trzeba szukać dalej. W stanie tak głębokiej medytacji łatwiej było jej monitorować zaburzenia mocy. Teraz czuła wyraźnie energię płynącą w mieszkaniu. Wyczuwała śpiącą Sky oraz zachodzące w jej organizmie procesy, jej trzy złamane dawno temu kości czy wycięty wyrostek robaczkowy. Wyczuwała ciężarną piętro niżej, chorego na raka w sąsiedniej klatce, a także dziwkę pieprzącą się za pieniądze na parterze. Czego jednak kompletnie nie potrafiła namierzyć? Blondynki leżącej w drugim pokoju na sofie. Dziewczyna nie istniała. Wiedźma skupiła się jeszcze bardziej, poszerzyła kanał odbioru do granic możliwości. Ciało. Wyczuwała żyjące ciało i nic więcej. Nie osobę, nie człowieka, nie duszę, tylko ciało. Nagle coś się poruszyło w tym ciele, coś się w nim zmieniło. Zaczęło się wypełniać energią, budzić do życia. Alicja nie potrafiła tego zrozumieć. Była świadkiem wstąpienia duszy do materialnej powłoki, ale jak, do cholery, ta powłoka mogła żyć bez duszy? Nie potrafiła tego zrozumieć. To nie opętanie, jak przypuszczała na początku. To było coś innego, coś o wiele bardziej złożonego. To dlatego nie wyczuła zagrożenia, zanim zaczęła pić. To coś wymykało się jej zdolności wyczuwania wahań mocy. Było tak subtelne, by nie zwróciła na to uwagi, a jednocześnie tak wyraźne, gdy już się dopełniło. Musiała to zrozumieć — i to jedyna pewna zmienna w tym równaniu pełnym niewiadomych. Tylko jak niby miała tego dokonać? Teraz jedyne, co widziała, to śpiącą dziewczynę. Przeciętną, naiwną, słabą. Żadnego potencjału, żadnego zagrożenia. Cień czegoś stojącego za nią. Nie ducha ani nie demona. Falujący, słaby cień — i to wszystko. Czym to było?

Alicja zmniejszyła kanał, ograniczyła swoje pole widzenia mocy, a potem, odliczając od jednego do dziesięciu, wyprowadziła się z transu. Zrobiła to szybko, bo czuła wyraźnie, że blondynka odzyskuje powoli świadomość. Lada moment obudzi się, rozejrzy dookoła, a wtedy to coś może się przebudzić i znów przejąć nad nią kontrolę. Być może dojdzie do starcia, a trudno się walczy, będąc w stanie głębokiej medytacji.

— Zobaczmy, czym ty, do cholery, jesteś — szepnęła wiedźma, dalej siedząc spokojnie przy stoliku.

Miała jeszcze kwadrans, nim dziewczyna w pełni się rozbudzi. Kwadrans na to, by ponownie sprawdzić wszystkie osłony, bariery i wyrównać przepływ mocy w ciele. Piętnaście minut. Potem zacznie się „zabawa”.


* * *


Śpiąca na sofie dziewczyna w blond lokach śniła znów ten sam sen. Widziała w nim wysoką kobietę skrytą w kielichu ogromnego kwiatu, a potem niebo, nad którym górował księżyc w pełni. Znów zalała ją ta dziwna fala lęku, znów poczuła ten paniczny strach, że gdy kwiat się otworzy, świat dobiegnie końca. Patrzyła na płatki kwiatu z przerażeniem, ale też z oczekiwaniem. „Niech to wszystko się skończy” — myślała. „Niech to się już skończy”. Potem jej umysł wypełnił dziki wrzask. Musisz ją zabić! Zlana potem, otworzyła oczy, z trudem hamując rodzący się w jej gardle krzyk.

Dziewczyna najpierw poczuła dziwny ból. Głowa jej pękała, jakby ktoś uderzył ją drzwiami od samochodu. Nie wiedziała, skąd przyszło jej na myśl takie porównanie, nie miała też pojęcia, jak bardzo boli zamykanie komuś drzwi samochodowych na głowie, ale ona właśnie tak się czuła. Bolały ją też ręce i plecy, jakby ktoś wlókł ją po podłodze. A tam… na dole? Nie, tam nic nie czuła. Może… może tym razem… Nie chciała o tym myśleć. Sama próba wyartykułowania jej nadziei zawstydzała ją. Dlaczego musiała robić takie rzeczy? Nie, to nie ona je robiła. To robiła ta druga, ta, która ciągle niszczyła jej życie, która nie pozwalała jej znaleźć szczęścia. Nie, nie teraz. To nie był dobry moment. Usiadła na sofie i rozejrzała się dookoła. Ten pokój zdawał jej się znajomy. Już tu kiedyś była, już go widziała, ale kiedy? Nagle usłyszała jakieś poruszenie za drzwiami. Serce zaczęło jej bić mocniej. Tam ktoś był, czuła to wyraźnie. Ktoś, kto mógł zrobić jej krzywdę. Zamarła.


* * *


Dziewczyna obudziła się w pełni świadoma. Alicja czuła to wyraźnie. Czuła jej lęk, jej obawy, czuła, że jest niegroźna. Ale nie wierzyła w to. Nie wierzyła ani trochę w to, że ta mała gnida jest bezbronna. Albo udawała, manipulując swoim polem energetycznym, albo coś robiło to za nią. W obu przypadkach należało zachować najwyższy poziom ostrożności. Wiedźma czekała. W końcu ta cholerna blondynka będzie musiała wyjść z tego przeklętego pokoju, prawda? Zegar tykał nieubłaganie, odmierzając upływające minuty. Jedna, druga, trzecia, piąta, piętnasta.

— Jaja sobie, kurwa, robisz? — warknęła w końcu, podnosząc się z krzesła.

Kretynka chowała się za sofą. Jak upośledzone dziecko, które wierzy, że dorosły go nie znajdzie. A co zrobi, jak będzie musiała iść do kibla? Co za debilizm. Alicja zatrzymała się tuż przed drzwiami. Wzięła głęboki wdech, położyła dłoń na klamce i po raz ostatni sprawdziła swoje bariery. Ktoś musiał wykonać pierwszy ruch, ale dlaczego musiało paść akurat na nią? No nic, nie zamierzała przeciągać tego w nieskończoność.


* * *


Dziewczyna ukryła się za sofą. Wiedziała, że to bez sensu, że tylko wyjdzie na kretynkę, ale lęk odbierał jej zdolność logicznego myślenia. Niczym dziecko wierzyła, że dorosły tam nie zajrzy, nie znajdzie jej. „A co zrobię, gdy zachce mi się siku?” — pomyślała — „Co wtedy zrobię?”. Nie miała na to dobrej odpowiedzi. Na żadne z zadawanych sobie pytań nigdy nie miała dobrej odpowiedzi. Fakt, że jeszcze żyła, zadziwiał ją samą.

Wyjrzała zza sofy tylko po to, by dostrzec drgnięcie klamki. Natychmiast cofnęła głowę, zwinęła się w kłębek, próbowała zająć jeszcze mniej miejsca. „Może gdy zamknę mocno oczy, wtedy to wszystko się skończy? Może wtedy po prostu zniknę?”. Klamka poruszyła się, zamek trzasnął cicho, oznajmiając, że ktoś właśnie wszedł do pokoju. Poczuła napływające do oczu łzy. Tak bardzo się bała…

— Zdajesz sobie sprawę, że osobiście cię na tej sofie układałam? Jakbym chciała ci zrobić krzywdę, to już dawno byłabyś martwa. — Usłyszała kobiecy, wyraźnie poirytowany głos.

Chciała odpowiedzieć, jakoś się wytłumaczyć, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wzięła kilka głębokich wdechów, odliczyła od jednego do dziesięciu, jak uczył ją szkolny psycholog. „Wszystko będzie dobrze, wszystko jakoś się ułoży” — zapewniła samą siebie, a potem otworzyła usta i… zamknęła je z powrotem, wciąż niezdolna do wypowiedzenia choćby słowa.

— Liczę do trzech, potem wzywam policję — oznajmiła nieznajoma.

Policja. Nie, tylko nie policja. Oni zaczną sprawdzać, zadawać pytania, na które nie zna odpowiedzi. Co wtedy? Już raz ktoś wezwał policję. Miała ogromne problemy. Nie, teraz nie mogła do tego dopuścić.

— Ja… — wydusiła z siebie, podnosząc się wreszcie z podłogi. — Ja przepraszam.

Tylko tyle dała radę powiedzieć. Potem oniemiała, przyglądając się kobiecie. Wysoka, szczupła, z takim władczym spojrzeniem i pięknymi, brązowymi włosami. Jej nikt pewnie nie odważył się powiedzieć, że jest idiotką. Nikt też nie naśmiewał się z niej, nazywając skretyniałą blondyną.

— Czy ja mam gówno rozsmarowane na twarzy? — warknęła nieznajoma, splatając ręce na piersi.

— Nie, po prostu… ja…

Blondynka jąkała się, próbując cokolwiek wyjaśnić, aż nie przerwał jej krzyk nieznajomej.

— Sky! Rusz tę chudą dupę, nasz gość się obudził.

Dziewczyna skuliła się, zamilkła momentalnie, a potem poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Było źle. Na ogół budziła się w cudzym łóżku, obok spał obcy mężczyzna, ale nikt nie wymagał od niej wyjaśnień i o nic nie pytał. Mogła, milcząc, ubrać się i wyjść, ale teraz… teraz było inaczej.

— Sky, czy ty jesteś głucha?! — wrzasnęła nieznajoma jeszcze raz, a wtedy odpowiedział jej niecenzuralny bełkot dobiegający z pokoju obok. — Świetnie, to teraz przyleź tutaj!

Coś upadło na podłogę, coś się po niej potoczyło, a potem kobiecy głos wykrzyczał kolejną wiązankę przekleństw. Dopiero po ciągnącej się w nieskończoność chwili drzwi prowadzące do innego pomieszczenia otworzyły się z hukiem, a do pierwszej nieznajomej dołączyła druga, niższa. Miała o wiele mniej przyjemny wyraz twarzy.

— Czego, do cholery, chcesz? — warknęła Sky, patrząc na drżącą blondynkę.

— Nasz gość się obudził — oznajmiła wyższa kobieta.

— Co? — spytała zaspana Sky. — Nie rozumiem, bo bełkoczesz.

— Czy ty, do cholery, jesteś głucha?

— Nie jestem głucha, ale po ostatnim wybuchu benzyny mam mały problem ze słuchem. Czasem trochę niedosłyszę.

Na chwilę zapadła cisza. Atmosfera w pomieszczeniu stała się jeszcze trudniejsza do zniesienia dla nic nierozumiejącej blondynki.

— Jeżeli niedosłyszysz, Sky, to oznacza, że jednak jesteś głucha — wyjaśniła spokojnie ta druga. — Jakiej, kurwa, benzyny? Poszłaś z tym do lekarza? Bo nie wyczuwam u ciebie żadnego uszkodzenia aparatu słuchowego. Sky, ty masz po prostu cholerną świeczkę w uchu. Trochę mydła i woda działają cuda, wiesz?

— Czym jest aparat słuchowy? Nieważne. Nie, nie wiem, co zdziała mydło, zresztą nie będę ci tego tłumaczyć, bo i tak nie zrozumiesz, że przejściowe kryzysy słuchowe to nie pełnowymiarowe ogłuchnięcie. Ta subtelna różnica to dla ciebie za dużo, a ja nie chcę oberwać po głowie za dobre chęci — wyrzuciła z siebie Sky.

Pierwsza nieznajoma nie zastanawiała się nawet sekundy. Zamachnęła się, a potem jej dłoń minęła głowę piromanki o milimetry, gdy ta akurat się schyliła. Druga próba też zakończyła się niepowodzeniem.

— Zaakceptuj to. Mój talent jest przydatny — szepnęła triumfalnie Sky i dokładnie w tym momencie oberwała. — Ej! To mi się nie ukazało! Nie możesz oszukiwać!

Patrząca na to wszystko blondynka odgarnęła długie loki z czoła za ucho, a potem próbowała coś powiedzieć, wyjaśnić, że chciałaby już sobie pójść. Jedyne, o czym marzyła, to uciec z tego dziwnego miejsca. Jak ona się tu w ogóle znalazła? Z jednej strony cieszyła się, że przynajmniej tym razem… chyba… prawdopodobnie… albo nie? A jeśli ona z tymi dwiema? Nie. Na pewno nie. Zresztą to nie moment na takie rozważania. Teraz musiała stąd wyjść, wrócić do siebie. Tak, to jej obecny cel. Otworzyła usta i…

— Jezu, przestań się jąkać! — krzyknęła poirytowana Sky.

Dziewczyna niepewnie spojrzała na niższą kobietę. Czy to do niej? Tak, to musiało być do niej, bo kobieta patrzyła prosto na nią, ale… ale ona przecież nie odezwała się jeszcze ani słowem.

— Ja się tym zajmę. Ty wprowadzasz tylko chaos — warknęła ta druga, zatykając przezornie usta Sky prawą dłonią.

— Ja… ja chyba… bo… — zaczęła niepewnie blondynka, a potem umilkła, gdy spojrzenie obu kobiet skupiło się na jej osobie. — Nieważne.

Alicja zabrała rękę z ust Sky, potem przez chwilę przyglądała się stojącej za sofą dziewczynie, aż wreszcie westchnęła ciężko. Okrążyła problematyczny mebel, stanęła tuż przed przerażoną blondynką, a potem delikatnie odgarnęła jej jeden z niesfornych loków za ucho, pytając jednocześnie:

— Jak ci na imię?

— Gizela — odpowiedziała dziewczyna, choć wiedziała, że nie powinna mówić prawdy.

Tak, nie powinna zdradzać czegoś takiego, ale te oczy, to intensywne spojrzenie zimnych oczu odbierało jej możliwość posłużenia się kłamstwem. Czuła, jak jej ciało staje się coraz cięższe, jak coś w jej wnętrzu drga. Bała się, ale też pragnęła zbliżyć do tej dziwnej nieznajomej. Jednocześnie chciała uciec i zostać, krzyczeć i się śmiać, płakać i przeklinać. Już sama nie wiedziała, czego właściwie chce. Te oczy obiecywały wszystko.

— Gizelka-eklerka, dobra, fajnie, ale co to w ogóle za imię?

Głos Sky przerwał tę dziwną, niemal intymną chwilę. Zawstydzona Gizela opuściła głowę, pozwalając burzy loków znowu opaść na twarz i choć trochę zakryć rumieńce. To był jeden z tych momentów, gdy zaczynała się zastanawiać, czy można umrzeć z zawstydzenia.

Nagle szczupła dłoń ujęła ją za podbródek i pociągnęła delikatnie do góry, zmuszając, by raz jeszcze spojrzała prosto w te dziwne, hipnotyzujące oczy.

— Posłuchaj… — zaczęła mówić wysoka kobieta, gdy ta druga znów weszła jej w słowo.

— Serio pytam. Czy my znamy, do cholery, takie imię jak Gizela? Można mieć takie w dowodzie?

— Sky, na litość pradawnych bogów, zamknij się wreszcie.

— To naprawdę moje imię — powiedziała Gizela, nie wierząc, że wykrzesała z siebie aż tyle odwagi. — Naprawdę mam tak na imię i naprawdę mam je wpisane do dowodu.

— Super. Ze wszystkich wariatek w barze musiałyśmy akurat uprowadzić tę z kretyńskim imieniem. Dobrze, kurwa, że dowód chociaż ma.

Palce na podbródku lekko zadrżały, prawe oko wysokiej kobiety też jakoś dziwnie drgnęło. To wszystko. Nic więcej. Jeden głęboki wdech i jak gdyby nigdy nic zwróciła się do dziewczyny:

— Następnym razem nie pij w towarzystwie takich niemiłych panów, bo ledwo cię z tamtego baru wyciągnęłyśmy. Uratowałyśmy, nie porwałyśmy. A teraz, skoro już jesteś trzeźwa, weź kąpiel i zmyj z siebie ten wczorajszy zapach. Potem odstawimy cię do domu, dobra?

Gizela musiała się zgodzić. Po pierwsze dlatego, że miała poważny problem z asertywnością, po drugie — jasno zrozumiała mało subtelną aluzję. Naprawdę aż tak śmierdziała? Teraz na pewno umrze ze wstydu.

— Dziękuję — wyjąkała cicho. — Dziękuję za wszystko.

— Nie ma sprawy. A teraz śmiało, idź do łazienki.

— Nie, ja naprawdę jestem wdzięczna. Jeszcze… Jeszcze nikt, nigdy… — Zaczęła dukać niepewnie, ale szczupła dłoń puściła jej podbródek, złapała za ramię, okręciła delikatnie i popchnęła w stronę łazienki. — Jeszcze nikt nigdy tyle dla mnie nie zrobił, tak bardzo mi nie pomógł. Nikt się mną…

— Doskonale — przerwała jej nieznajoma, wpychając do łazienki i zamykając za nią drzwi.

— … tak nie zaopiekował — dokończyła szeptem Gizela, czując się jak skończona kretynka.

No cóż, przynajmniej tym razem trafiła w dobre ręce. Tak, to właśnie sobie powtarzała, odkręcając kran i lejąc wodę do najpiękniejszej trójkątnej wanny, jaką kiedykolwiek widziała.


Alicja zamknęła drzwi za Gizelą, a potem dla pewności przytrzymała je jeszcze chwilę. Gdy była już pewna, że tamta nie wylezie i znów nie zacznie tych swoich cholernych podziękowań, odwróciła się w stronę Sky i spojrzała prosto w emanujące furią oczy.

— Zdajesz sobie sprawę, że ona kąpie się w mojej stylowej, trójkątnej wannie? — wysyczała wściekła piromanka. — W mojej cholernej łazience, w mojej pięknej wannie zostawia zarazki ze swojego niedomytego tyłka. Ona. Co ty masz we łbie, żeby wpuszczać do łazienki naszą niedoszła morderczynię?

Alicja podeszła do piromanki, bezceremonialnie pociągnęła ją za rękę w stronę kuchni, a potem posadziła na krzesełku.

— Co chcesz do picia? — spytała, tak po prostu.

— Nie mogę uwierzyć, że masz czelność mnie o to pytać. To moja kuchnia, mój dom…

Na ustach Alicji pojawił się kpiący uśmiech, a chwilę potem coś w jej otoczeniu nagle uległo zmianie. Nie subtelnej, delikatnej, ledwie zauważalnej — takiej, którą z kilometra zauważyłby nawet ślepiec. Sky poczuła, jak po plecach przebiegają jej dreszcze. Umilkła, ale wciąż zachowała resztki godności i utrzymała grymas niezadowolenia na twarzy. „Nie dam się tak łatwo zastraszyć” — pomyślała i dokładnie w tym momencie wszystkie szafki w jej cudownej, nowej kuchni otworzyły się z hukiem na oścież. „Kłamałam” — stwierdziła w myślach, zawstydzona krzykiem wydobywającym się z jej gardła.

— Spytam jeszcze raz. Co chcesz do picia?

— Herbatę malinową, bo dlaczego nie? — wyrzuciła z siebie Sky, siedząc sztywno na krześle.

— Tak myślałam — odpowiedziała wiedźma, wyjmując kubek oraz właściwą puszkę z malinową herbatą, wyglądającą dokładnie tak samo jak pięć pozostałych.

— Skąd wiedziałaś?

To pytanie zaskoczyło nawet ją samą. Nie poznała własnego głosu — był nienaturalnie piskliwy. Odchrząknęła, ale nie znalazła w sobie dość odwagi, by zapytać jeszcze raz.

— Nie ona nas wczoraj zaatakowała — oznajmiła Alicja, całkowicie ignorując pytanie. — To nie ona. Ta kretynka rozpłakałaby się, gdybyś kazała jej zabić muchę. Prędzej zżarłaby własne gówno, niż odważyła się nas zaatakować.

Twarz piromanki wykrzywiła wściekłość już w chwili, gdy wiedźma zaczęła mówić, ale wrodzony lęk przed bolesnym, wielogodzinnym konaniem kazał jej doczekać do końca wypowiedzi.

— Masz mnie za idiotkę, czy, kurwa, na głowę upadłaś? Jak nie ona? To ją wywlekłyśmy z baru, to ją wsadziłyśmy do bagażnika, to ona spała tu cały dzień, to ona moczy dupę w mojej wannie! A tak! To ona też próbowała przegryźć nam gardła. Jak wpadłaś na pomysł, że to ktoś inny? Po tym, jak mało się nie oszczała, gdy się do niej odezwałaś? A może gustujesz w… — Umilkła, zdając sobie sprawę z tego, że o mało nie powiedziała kilku słów za dużo.

Alicja zalała herbatę i podała ją Sky bez słowa. Zalała sobie kolejną kawę i ją również postawiła po chwili na blacie stolika. Nim usiadła na drugim krzesełku, wyjęła z lodówki parówkę i pomidora. Zjadła je, przyglądając się uważnie kobiecie. Zrobiła to wszystko w milczeniu. Wiedziała, musiała wiedzieć, że ta cisza zabija Sky od środka. W końcu przełknęła ostatni kęs, wytarła dłonie w kawałek papierowego ręcznika, usiadła spokojnie na krzesełku i odchrząknęła.

— Nie chciałam — powiedziała błagalnie Sky, kręcąc przy tym mocno głową. — Przepraszam, to było nie na miejscu.

Alicja uśmiechnęła się i, mimo zapewnień piromanki, poprosiła grzecznie:

— Dokończ. Nie krępuj się, chętnie posłucham. Śmiało, powiedz mi, w kim gustuję. Chcę się tego dowiedzieć, wręcz umieram z ciekawości.

Ze wszystkich rzeczy, które w tym momencie Sky mogła zrobić, ze wszystkich kwestii, które mogła wygłosić, Bóg jeden raczy wiedzieć, dlaczego wybrała akurat wylanie na siebie gorącej herbaty, a potem oznajmiła swoje cierpienie donośnym wrzaskiem:

— Kurwa! — I popędziła do zlewu, by odkręcić zimną wodę.

Wiedźma zaśmiała się cicho.

— Myślisz, że zapomnę o tym tylko dlatego…

— Myślisz, że celowo się oblałam?! Cholera jasna, nie jestem masochistką! Kurwa, jak pali.

„To będzie ciekawa znajomość” — pomyślała Alicja, wiedząc już, że spotkanie w barze i ich mała przygoda to nie jednorazowe epizody. O nie, los szykował im coś znacznie więcej. Nie była jednak do końca pewna, czy na to więcej aby na pewno ma ochotę.

— Zobacz, jakie czerwone! Na pewno zrobi się pęcherz, a potem…

— To tylko woda, idiotko. Nawet nie wrząca.

— Łatwo ci powiedzieć, bo to nie ty cierpisz!

Sky zmoczyła duży kawałek ręcznika zimną wodą, a potem obłożyła sobie nim cały brzuch. Zlew, szafki, a nawet podłoga były już całe mokre, ale nie dbała o to. Teraz dbała tylko o siebie, swój brzuch i swoje poparzenie. W złości postanowiła obarczyć wiedźmę winą za to cierpienie.

— Sama się oblałaś — zapewniła Alicja, widząc minę piromanki. — Swoją drogą, fascynuje cię ogień, a tak słabo znosisz małe poparzenie?

— Nie jest małe i nie ma nic wspólnego z tym, że fascynuje mnie ogień — warknęła Sky, po czym, trzymając jedną ręką swój okład, drugą oderwała kolejny kawałek ręcznika i wrzuciła go pod wciąż płynącą zimną wodę. — Nie ciesz się tak! Pomóż mi albo chociaż przestań się tak szczerzyć.

Dodała to, patrząc uważnie na siedzącą na krzesełku wiedźmę. Ta po chwili ociągania przestała się uśmiechać. „Żartujesz” — pomyślała wściekła piromanka. Była pewna, że ta cholerna idiotka wstanie i jednak jej pomoże. Nie wiedziała jak, ale skoro mogła zdemolować wszystko dookoła, to mogła chyba też jej jakoś pomóc. Zresztą, nieważne. Da sobie radę sama. Tak, czuła wyraźnie, że ból już zaczyna ustępować.

— Ja umieram — oznajmiła nagle Sky. — Nie czuję bólu.

Alicja pokręciła głową, upiła łyk kawy, po czym, jak gdyby nigdy nic, zaczęła mówić:

— Nie wiem jak, ale to coś, co nas zaatakowało, nie siedzi już w ciele tej dziewczyny. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam, a miałam do czynienia z wieloma obłędami. To nie jest to. W niej niczego nie ma. Istnieją dwie możliwości: albo ona jest wariatką i ma rozdwojenie jaźni, albo ja coś pominęłam. Tak czy inaczej, lepiej na nią uważać. To coś może już nigdy więcej się nie pojawić, ale może też poderżnąć nam gardła, na przykład, za kwadrans.

Sky wepchnęła okład pod lodowatą wodę i znów przyłożyła do brzucha.

— Czemu w takim razie nie wywaliłaś jej od razu, tylko kazałaś wziąć kąpiel? — spytała wściekła. — To moje mieszkanie. Niech się kąpie u ciebie.

Alicja zabębniła palcami o blat stołu. „No właśnie. Dlaczego nie wywaliłam jej od razu? Dlaczego trzymam ją blisko siebie?”.

— Sky, ufasz mi? — spytała nagle.

Piromanka spojrzała na nią jak na najdziwniejszy wybryk natury.

— Ocipiałaś? Jeszcze mnie tak nie popieprzyło — stwierdziła, zakręcając wreszcie kran. — Nie znam cię. Nie wiem nawet, jak ty, do cholery, masz na imię!

No tak. W ferworze wydarzeń, odzyskiwania brakującego fragmentu pamięci i odblokowywania mocy pamiętała o wielu kwestiach, ale nie o przedstawieniu się.

— Alicja — powiedziała cicho, jakby bała się, że usłyszy ją siedząca w łazience Gizela.

Sky pokręciła głową, zajrzała pod zimny okład, skrzywiła się, po czym utkwiła wzrok w suficie, jakby to tam spodziewała się znaleźć zbawienie.

— Wczoraj też tak mówiłaś. Mało oryginalne — odezwała się po kilku minutach ciszy. — Ze wszystkich imion, wszystkich możliwych pseudonimów wybrałaś coś tak taniego. Spodziewałam się po tobie czegoś więcej.

W pierwszej chwili wiedźma nie zrozumiała sensu wypowiedzi. Patrzyła na kobietę, przyglądała się jej, aż nagle dotarło do niej, co właściwie tamta miała na myśli.

— Nie. Alicja to moje prawdziwe imię. Takie mam w dowodzie.

Sky zmarszczyła brwi, podrapała się wolną ręką w czoło, a potem palcami przeczesała krótkie włosy.

— Nie jestem jakaś specjalnie dobra w te klocki, ale chyba nie powinnaś podawać swojego imienia, komu popadnie. Nie wśród takich nawiedzonych jak ja. Wiem, że to tylko przesąd, ale… po cholerę ryzykujesz?

Alicja chciała jej powiedzieć, że nie ryzykuje. Klątwy, uroki, złe czary — to nie mogło zrobić jej krzywdy. Nie jej, nie przy tym, który się nią opiekował. „Swoją drogą, przydałby się sukinsyn” — pomyślała mimochodem, ale szybko skupiła się ponownie na problemie imienia.

— Chciałaś poznać moje imię, wiesz już, gdzie mieszkam, masz moje ubrania. Nawet gdybym skłamała z imieniem, to cała reszta wystarczy do rzucenia porządnego uroku. Kłamstwo na tym etapie mija się z celem. Poza tym, nigdy nie miałam przezwiska, a nie przychodzi mi do głowy żaden zwalający z nóg pseudonim artystyczny.

W chwili, gdy właściwie kończyła ostatnie zdanie, Sky już otworzyła usta i zaczęła odpowiadać. „Cholerne wyprzedzenie” — pomyślała wiedźma, doceniając jednocześnie, że piromanka przestała już gadać, nim ona zdołała coś powiedzieć. Teraz nawet dało się jakoś tę rozmowę prowadzić. Jakoś.

— Umiesz tyle kozackich rzeczy, tyle supersztuczek, a nie potrafisz wymyślić lepszego imienia? To słabe. Trzydzie… — Niższa kobieta urwała nagle.

— Tak słucham i zastanawia mnie twój dobór słownictwa: kozackich, super, słabe. Ja wiem, że otaczam się osobami raczej mało przebojowymi, ale czy nie powinnaś trochę z tym przystopować? Ile ty w ogóle masz lat?

— Trzydzieści dwa — powiedziała Sky, po czym dodała stanowczym tonem: — Nie, nie uważam, że powinnam zmienić słownictwo.

— To sądzisz, że pora zmienić słownictwo? — spytała Alicja, a potem upiła łyk kawy.

Cisza wypełniła pomieszczenie. Wiedźma sączyła powoli swój brązowy napój, delektując się jego gorzko-słodkim smakiem. W myślach próbowała ubrać w słowa swoje abstrakcyjne przeczucie. Jak miała to wyjaśnić piromance? Jak przekazać to tak, by ta zrozumiała, nie zadawała pytań i — przede wszystkim — nie sprzeciwiała się? Gdy w grę wchodziła druga osoba, nic nigdy nie było takie proste.

— Al — oznajmiła nagle Sky.

Alicja zamarła. Coś zmroziło ją od środka, po kręgosłupie przebiegł jej potężny dreszcz i tylko siłą woli zmusiła się, by nie upuścić kubka z kawą. To imię. Znała to imię, ale…

— Co? — spytała mało elokwentnie.

— Al. To też mało twórcze, ale na pewno lepsze od twojego prawdziwego imienia. Od dziś jesteś Al. Skrót od Alicja. No wiesz…

Piromanka z zadowoleniem odłożyła zimny okład, uśmiechnęła się do wiedźmy i poczuła, że jednak skóra wciąż ją piecze. Zrezygnowana, sięgnęła znów po mokry ręcznik, gdy usłyszała:

— Pieścisz się ze sobą. To tylko gorąca herbata. Wiesz o tym, prawda?

— Pieprz się.

Alicja ukłoniła się lekko i nic na to nie odpowiedziała. Sfrustrowana właścicielka mieszkania znów spróbowała odsunąć okład, ale szybko uznała, że to wciąż zły pomysł. Ile, do cholery, miała to tak trzymać? Dłoń już ją bolała od tego zimna.

— Nie możesz mnie jakoś uleczyć? — spytała pełnym nadziei głosem.

— Z czego, na litość boską? Z zaczerwienienia, które trudno nazwać poparzeniem?

— Z poważnego poparzenia. Owszem. — Sky spojrzała wyczekująco na wiedźmę. — Nie mów mi, że tego nie umiesz.

Alicja chciała najpierw odpowiedzieć serią złośliwych komentarzy, ale szybko uznała, że to nie ma sensu. Pora przejść do konkretów, a niekończące się przepychanki słowne zostawić na inną okazję.

— Coś za coś. Zainteresowana? — spytała spokojnie, upijając łyk kawy.

Sky przygryzła wargę, odsunęła kompres i spojrzała na czerwoną skórę. Myślała. Fakt — od dziecka cholernie źle znosiła ból, ale z drugiej strony to nie było nic poważnego. Wiedziała, że za kilka chwil samo ustąpi. Wystarczyło zagryźć zęby, wytrzymać, niekoniecznie podpisywać cyrograf. Właściwie to nawet jej tak bardzo nie bolało, prawda? „Po cholerę się oszukuję?” — pomyślała, nienawidząc się za to, co chwilę potem powiedziała na głos:

— Naprawdę jesteś wiedźmą i umiesz takie rzeczy? Mam nadzieję, że nie kłamiesz. W takim razie będę ci wiernie służyć, o pani zła wszelkiego!

Alicja pokręciła głową, żeby podenerwować Sky, odczekała jeszcze kolejnych trzydzieści sekund, a potem dopiła kawę, przywołując jednocześnie kobietę ruchem lewej ręki. Piromanka podeszła niepewnie. Spodziewała się skomplikowanych zaklęć, jakichś znaków wypisanych krwią, złożonej w ofierze myszy albo czegoś podobnie przerażającego. Zamiast tego zobaczyła, jak jedna dłoń odrywa jej prowizoryczny okład z brzucha, a druga wędruje w stronę poparzonej skóry, zatrzymuje się na centymetr od niej… Poczuła ciepło. Nie takie parzące, sprawiające ból, ale takie, które przyniosło ze sobą ulgę. Zaskoczona, patrzyła, jak zaczerwienienie znika. Po chwili dotarło do niej, że ciepło zastąpiło lekkie mrowienie. Nic więcej, nic nieprzyjemnego. Bez sensu. Widziała to, czuła, ale nie potrafiła w to uwierzyć. To nie powinno być takie łatwe.

— Już — oznajmiła Alicja, opuszczając dłoń. — Jesteś mi winna nerkę i fragment wątroby.

— To wszystko? — upewniła się Sky, z niedowierzaniem dotykając całkowicie zdrowej skóry na brzuchu. — Tylko tyle? Nic więcej? To nie magia! To szarlataneria! To wszystko poszło ci zbyt łatwo!

Wiedźma zignorowała kretyńskie jej zdaniem uwagi Sky. Dopiła spokojnie kawę, ignorując potok nic nieznaczących wywodów na temat zawarcia paktu z diabłem. Potem zapaliła papierosa, patrząc, jak piromanka wyciera zachlapane wodą blaty i podłogę. Miała czas, choć nie za wiele.

— Dobra — oznajmiła Sky, nieświadoma prowadzonego przez Alicję wewnętrznego monologu. — Mów, jak mam spłacić to twoje uleczenie.

Stała tak, podpierając się pod boki, trzymając w prawej dłoni swoją poplamioną herbatą bluzkę. Niska, drobna, ale tak pełna determinacji. Wiedźma aż uśmiechnęła się, widząc jej zaciętą minę.

— Wiesz, że nie masz na sobie stanika? — spytała, po czym delektowała się wykwitającym na policzkach kobiety rumieńcem.

Dała Sky chwilę, by ta pobiegła do sypialni i założyła coś bardziej stosownego. Gdy wróciła, Alicja podjęła przerwany wątek:

— To przeczucie, ale cholernie silne. — Uprzedziła na wstępie. — Mam wrażenie, że cokolwiek nas wtedy zaatakowało, jest związane z Gizelą. Nie wiem jak, ale nauczyło się korzystać z jej ciała bez pozostawiania śladów. Mam też wrażenie, że to nas ściga, a na pewno będzie ścigać po tym przypieprzeniu drzwiami w jej głowę. Czy wiedziało, że spotkamy się w Inferno, i czekało tam na nas? Tego nie wiem, ale szczerze wątpię, by tak było. Wiem za to, że możemy uciekać, ile nam się podoba, a to i tak będzie nas tropić. Już zna nasz zapach.

Sky skrzywiła się, słysząc to wszystko.

— Co mamy w takim razie zrobić? — spytała, a potem od razu zaczęła kręcić z niedowierzaniem głową. — Kpisz.

— Czekać. I nie, Sky, nie kpię. Tak jak powiedziałam, ucieczka niewiele tu zmieni. Muszę zobaczyć to coś na własne oczy, wtedy będę wiedziała, co dalej robić — powiedziała spokojnie Alicja, dopalając papierosa.

Odwieziemy cię do domu

Alicja dobierała możliwie najprostsze słowa, próbując odpowiadać na niekończące się pytania Sky. Piromanka była… inna. Owszem, miała ten swój talent (w oczach wiedźmy — wciąż bezużyteczny), ale to nie czyniło jej bardziej otwartą. Jasnowidzenie, chiromancja, wróżenie — to wszystko zdawało jej się normalne. Manipulacja rzeczywistością? Nie, to wychodziło poza zdolność pojmowania jakiegokolwiek zdrowego na umyśle człowieka, ze Sky na czele.

— Doooobraa. — Niższa kobieta bardzo ostrożnie obserwowała Alicję. — Nie rozumiem ani słowa, które do mnie powiedziałaś, ale chyba łapię ogólny koncept twoich dywagacji.

— Nie musisz pakować do jednego zdania wszystkich mądrych słów, jakie znasz. Nie przemęczaj umysłu.

— Zignoruję to. Zresztą, wiesz co? Pieprzyć te twoje teorie i hokuso-pokusowate rzeczy. Powiedz mi tylko jedno: dlaczego Gizela nie jest tą, która nas zaatakowała? O co w tym chodzi?

Alicja westchnęła. No tak. Już prawie zapomniała, że wciąż pozostawała im do załatwienia kwestia psychopatycznej morderczyni siedzącej w łazience.

— Nie wiem, Sky. Nie miałam szansy dogrzebać się tak głęboko. Próbowałam ją sprawdzić, ale nic szczególnego się nie pojawiło. Mam wrażenie, że jej ciało jest towarem przechodnim.

— Znaczy, że to dziwka?

— Nie, do cholery. Chodzi mi o to, że gdy ona usypia, jej dusza opuszcza ciało i inne byty mogą go sobie użyczać. Czytałam kiedyś o takich przypadkach, ale czy to na pewno to? Nie mam pojęcia. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam.

— Uważasz, że Gizela stała się jakimiś pieprzonymi drzwiami? — spytała niepewnie Sky, patrząc na łazienkę.

To były właśnie te nieliczne chwile, kiedy do Alicji docierało, że nawet skończony idiota jest w stanie powiedzieć czasem coś mądrego. Drzwi. To miało sens.

— Tak. Właśnie o to mi chodzi — przytaknęła, nie czując się jednak gotowa przyznać Sky medalu za przebłysk geniuszu.

— I to jest coś innego niż opętanie? — spytała, ale nim Alicja zdołała przytaknąć, ona już mówiła dalej. — A czym to się niby różni? Dla mnie to jedno i to samo. Bez sensu.

Alicja przypomniała sobie wszystkie wcześniejsze spotkania z nadprzyrodzonymi bytami. Przypomniała sobie wszystkie połamane kości, rzucanie nią po ścianach, duszenie, próby skręcenia karku…

— Nie wiem. Mogę się tylko domyślać, że różnica polega na tym, że przy opętaniu obcy byt wciska się cały do ciała, a przy Gizeli nie musi tego robić. Nie musi martwić się słabym ciałem, nie musi bać się egzorcyzmów, a w razie czego zawsze może uciec. Jest w tym jakiś sens, prawda?

— Nie ma. Moim skromnym zdaniem… — Sky zaczęła tłumaczyć swój punkt widzenia, ale wiedźma weszła jej w słowo.

— Gówno mnie obchodzi twoje zdanie w tej chwili.

— To nie było miłe! — Sky przyjęła tę uwagę wyjątkowo dorośle i w odpowiedzi pokazała Alicji środkowy palec. — Pieprz się.

— Bardzo dojrzale. Skup się. Jeśli Gizela jest drzwiami, to to coś się wycofało, ale nas obserwuje. Jeśli teraz zabijemy dziewczynę, po prostu znajdzie kogoś innego. Będzie wiedziało, gdzie jesteśmy i co robimy, bo już zwęszyło nasz zapach. My natomiast nie będziemy wiedziały, czyje ciało tym razem pożyczy. Może nas zaskoczyć, a to mało przyjemna perspektywa. — Wiedźma mówiła coraz szybciej, próbując nadążyć za swoimi pędzącymi myślami.

Sky patrzyła na wyższą kobietę, kiwając co jakiś czas głową. Prawda była taka, że już jej nie słuchała. Nie chodziło o to, co tamta mówiła, ale o to, czego piromanka na pewno nie chciała usłyszeć. Zabić blondynkę? Skąd to się w ogóle pojawiło? A co, jeśli ta pijąca kawę wariatka miała już czyjąś krew na rękach? Co wtedy? Nie, właściwie nie chciała o to pytać. Jeśli miała, to trudno, ale czego oczy nie widziały, tego potem policja z niej nie wyciągnie, prawda? „Lepiej żyć w niewiedzy” — pomyślała, drapiąc się po głowie.

— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

Sky wyłapała pytanie zadane pełnym irytacji tonem.

Kobieta przez chwilę zastanawiała się, jak powinna na nie odpowiedzieć, ale ostatecznie przyznała otwarcie:

— Nie, przykro mi, ale nie bardzo. Dalej się zastanawiam, czemu chcesz zabić dziewczynę.

Wiedźma zapaliła kolejnego papierosa, przez chwilę myślała nad doborem właściwych słów, po czym zaczęła wszystko od nowa.

— Sky, ja jej, kurwa, nie chcę zabić. Niech to do ciebie dotrze. Właśnie cały czas ci to powtarzam. To coś ma idealny środek transportu i GPS-a nastawionego na wyszukiwanie nas. Wie gdzie, co i jak. Jeśli zniszczymy środek transportu, to znajdzie sobie inny. Jeśli pozbędziemy się dziewczyny, nie zaatakuje nas teraz, ale za miesiąc, dwa…

— Nie wiem, o czym ty do mnie mówisz, i nie, nie chcę tego wiedzieć, ale jeśli jesteś taka dobra w tym, co ty tam zwykle czarujesz, to odeślij to jakoś. Jak ci się nie uda, to wyryj mi na grobie: „Od początku wiedziałam, że jesteś wariatką”. Potem dorzuć „Ave Maria” czy co tam chcesz.

Wiedźma przytaknęła niechętnie. Całe podekscytowanie odkryciem żywego portalu zostało w niej brutalnie zabite. Właśnie dlatego słowem nie wspomniała, że nie zamierza tego czegoś nigdzie odsyłać. Ona zamierzała to pożreć, ale przecież Sky nie miała ochoty tego słuchać, prawda?


* * *


Gizela moczyła się w wannie wystarczająco długo, by powoli zaczęło jej się robić słabo. Dziewczyna spojrzała na swoje pomarszczone palce, potem potarła mokrymi dłońmi twarz. Takie piękne mieszkanie, taka piękna wanna, przyjemna kąpiel. Te dwie nieznajome dały jej więcej niż ktokolwiek wcześniej. Owszem, na początku wyglądały przerażająco, nawet trochę wrogo, ale koniec końców okazały się bardzo miłymi, hojnymi…

Muszą umrzeć.

Potrząsnęła głową. Znała ten głos. Nie, nie teraz. Nie w tym momencie.

— One są dobre — szepnęła, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.

Usłyszała krzyki dobiegające z kuchni. Kłóciły się, ale za nic nie mogła zrozumieć dlaczego. Poczuła ukłucie lęku. A jeśli kłóciły się przez nią? Jeśli była dla nich kłopotem? „Nie pierwszy raz sprowadzam nieszczęście” — pomyślała, zagryzając dolną wargę. One były dla niej takie dobre, a ona dawała im w zamian tylko kłótnie i nieporozumienia. Musiała odejść, jak najszybciej opuścić to przytulne mieszkanie.

— Tak chciałabym wreszcie znaleźć swój własny kąt, móc nazwać jakieś miejsce swoim domem — jęknęła, czując, jak do oczu napływają jej łzy.

„Nie wolno mi o tym mówić” — pomyślała, biorąc się w garść. Jeszcze chwilę. Jeszcze tylko chwilę tak posiedzi, jeszcze chwilę będzie oszukiwać samą siebie, że tu jest jej miejsce, że tu jest jej dom. Tylko momencik.


* * *


Alicja pozwoliła Sky nerwowo bawić się zapalniczką. Niższa kobieta była zdenerwowana, co nie trudno zauważyć. Wiedźma lubiła tamtą zapalniczkę, ale mogła się ostatecznie bez niej obyć. Uznała, że dużo mniej będzie tęsknić za nią niż za własnym ciałem, które mogła szybko stracić, gdyby Sky dalej bawiła się kuchenką gazową. Swoją drogą to wyjątkowo ciekawe połączenie: piromanka i kuchenka gazowa z niebieskimi płomykami… Jak ta idiotka, do cholery, jeszcze żyła?

Sekundy mijały, łącząc się w minuty, te minuty zamieniły się w godzinę, ale mimo upływu czasu nic nie zapowiadało rychłego pojawienia się Gizeli.

— Może ona już się utopiła — stwierdziła cicho Sky głosem pełnym nadziei. — Może teraz musimy tylko posprzątać i zapomnieć o tym, że w ogóle się znamy? Może skoczę po dużą butlę wybielacza? Szybko ją poćwiartujemy i nikt się o niczym nie dowie.

To byłoby zbyt łatwe, stanowczo zbyt łatwe. W życiu nic nigdy nie szło gładko, a przynajmniej nie w życiu Alicji. Wiedźma skupiła się na krążącej w mieszkaniu energii, zwłaszcza na tej płynącej z łazienki.

— Ryczy w wannie — odpowiedziała po chwili, na co dokładnie w tym samym momencie zareagowała Sky:

— A ona umie robić cokolwiek innego, niż tylko płakać i przegryzać innym gardła?

Wiedźma pokręciła głową. Cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy, ale na cieniu się skończyło.

— Umie jeszcze sikać do wanny — szepnęła po chwili, a potem z lubością patrzyła, jak Sky zaciska pięści. Nim piromanka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć albo wstać i zrobić coś głupiego, Alicja złapała ją za lewy nadgarstek i dodała: — Szykuj się. Wychodzi z wody.


* * *


Gizela wyszła z wanny, wytarła do sucha swoje drobne ciało, a potem rozejrzała się dookoła lekko zagubionym wzrokiem. Jej ubrania nie do końca nadawały się do ponownego założenia. Były brudne, trochę podarte i wyglądały, jakby ktoś pół nocy wiózł ją w brudnym bagażniku…

— Co za głupie porównanie — skarciła się szeptem, po czym w myślach dodała wbrew sobie: — …i wlókł po ziemi z sypialni do salonu.

Niepewnie, trochę zawstydzona, wyszła z łazienki owinięta samym ręcznikiem. Nigdy, przenigdy nie przyznałaby się nikomu, że sprawiało jej to perwersyjną przyjemność. Robiła… różne rzeczy z różnymi ludźmi, ale nigdy tego nie pamiętała. Po prostu budziła się w obcym miejscu, obolała, niezdolna do normalnego chodzenia. Potem uciekała, zaszywała się w swojej obskurnej kawalerce, płakała ze wstydu i marzyła o zupełnie innym życiu. Dziś było inaczej. Dziś sama o sobie decydowała, sama została panią swojego losu. Może i to jakiś dziwny wyjątek, może nie do końca rozumiała, co się dzieje, ale była dumna z tego, że nie musi dziś uciekać ani płakać w samotności. Przepełniona dumą i lękiem, jednocześnie weszła do kuchni, w której już czekały na nią dwie dziwne kobiety.

— Ja przepraszam, że… — zaczęła niepewnie Gizela, gdy nagle ta niższa, imieniem Sky, wskazała na kilka leżących na szafce w korytarzu rzeczy.

— Proszę, nie krępuj się. Dla ciebie wszystko.

Wyższa kobieta skrzywiła się lekko, ale nie odezwała ani słowem. Zamiast tego wstała, uśmiechnęła się w ten dziwny, trochę przerażający zdaniem Gizeli sposób, a potem, rozkładając ramiona, oznajmiła:

— Nie zaczęłyśmy może najlepiej, ale pozwól nam to teraz naprawić. Ty już zdradziłaś nam swoje imię, więc teraz pora na nas. Jestem Al, a stojąca przy parapecie kobieta to Sky. Wiemy, że twoje ubrania wymagają prania, dlatego przygotowałyśmy ci coś na zmianę. Ubierz się spokojnie, potem odwieziemy cię do domu.

Jeśli Alicja chciała cokolwiek dodać, to już nie zdążyła. Na swój sposób podniosły nastrój zniszczyło głośnie burczenie w brzuchu Gizeli, która — zawstydzona — krzyknęła od razu:

— Przepraszam!

Wiedźma uśmiechnęła się uprzejmie i już otworzyła usta, gdy nagle milcząca do tej pory Sky z przesadną radością przebiegła dwa kroki, stanęła przy szafkach i z idiotycznym uśmiechem oznajmiła:

— Oczywiście, że pędzę zrobić kanapeczki i herbatkę. Jestem przecież dobrą gospodynią, jedną z tych, które oddadzą gościowi ostatnią koszulę, a potem z uśmiechem pozwolą sobie poderżnąć gardło! Nie mam przecież nic innego do roboty niż szykować jej pieprzone śniadanie! Biegnę!

Gizela spojrzała niepewnie na Alicję, ta wzruszyła ramionami i pokręciła palcem wskazującym przy skroni.

— Idź, przebierz się — szepnęła, wskazując głową w stronę łazienki. — Ja podam jej leki.

Gizela nic z tego wszystkiego nie zrozumiała, ale wyczuła, że problem leży gdzieś w niej albo wręcz to jej obecność stanowi problem. Może te dwie… Może one… A ona tutaj… Może tamta poczuła się zazdrosna? Dziewczyna nawet w myślach nie była w stanie sformułować pewnych wniosków do końca. Zbyt zawstydzona, szybko złapała ubrania i wyszła do łazienki. Głęboko w środku swojego szybko bijącego serca ukryła to ciepłe uczucie rodzące się ze świadomości, że choć raz ktoś się nią zainteresował — prawdziwą, świadomą siebie Gizelą, prawda?


* * *


Sky kroiła kanapki z uporem godnym lepszej sprawy. Nie odezwała się ani słowem, gdy podeszła do niej Alicja. Nie odezwała się też, gdy mało nie odcięła sobie czubka palca, a Bóg jej świadkiem, że mogła powiedzieć w tej jednej chwili wiele. Zamiast tego rzuciła nóż, złapała za krwawiący palec, zacisnęła dookoła niego zdrową dłoń, a potem rozejrzała się za plastrem. Bolało. Wiedziała, kogo za ten ból winić.

— Sky — powiedziała cicho Alicja, delikatnie rozwierając jej kurczowo zaciśnięte palce zdrowej dłoni. — Jeśli chcesz się wykrwawić, to tnij wzdłuż żyły, zaczynając od nadgarstka, a nie palca.

Jeśli piromanka spodziewała się czułych słów, jakiejś formy przyznania się do wszelkich win, to właśnie bardzo się rozczarowała.

— Jak będę chciała się zabić, to spalę tę budę razem z wami — warknęła, wyrywając krwawiącą dłoń, wciąż rozglądając się za plastrem.

Alicja stała z boku. Nie pomogła w poszukiwaniach, po prostu obserwowała. To tylko jeszcze bardziej rozdrażniło Sky. „Bezużyteczna suka” — pomyślała, otwierając kolejne szuflady i nie dbając już o pobrudzenie krwią wszystkiego dookoła. Plaster, gdzie ona wsadziła ten cholerny plaster? Jakby tego było mało, akurat w tej chwili do kuchni weszła Gizela. Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na piromankę, potem na wiedźmę. Ta druga skinęła głową w stronę stolika, na którym chwilę później postawiła kubek gorącej herbaty.

— Pomóc w czymś? — wydusiła z siebie niepewnie blondynka.

— Nie, kurwa, chyba że wiesz, gdzie jest ten cholerny plaster! — wrzasnęła Sky, przetrząsając kolejną szufladę.

Dziewczyna skuliła się odruchowo, ale spokojne spojrzenie Alicji dodało jej odwagi.

— A do czego ci potrzebny?

— Do tego! — wrzasnęła piromanka, pokazując skaleczony palec dokładnie w chwili, gdy Gizela zadawała kolejne pytanie.

— Ale… po co ci plaster na zdrowy palec? — wyjąkała niepewnie, po czym natychmiast dodała: — Przepraszam, to nie moja sprawa.

Sky uniosła brwi, popatrzyła na blondynkę jak na wariatkę, odwróciła dłoń i przyjrzała się ranie… której już nie było. Wsadziła palec pod kran, spłukała z niego resztkę krwi, a potem poddała go bardzo dokładnym oględzinom. Nic. Palec okazał się zdrowy, sprawny, dokładnie taki, jak kilka minut temu. Wzięła głęboki wdech. „To niemożliwe” — tłumaczyła sama sobie. To niemożliwe, prawda? Jeszcze raz spojrzała na opuszkę, która powinna się do niej teraz uśmiechać, prezentując swoje krwawe wnętrze. Nie, definitywnie była zdrowa i w jednym kawałku. Potarła oczy, ale to też nic nie zmieniło. Wiedźma warknęła w myślach, unosząc wzrok znad swojej dłoni i spoglądając prosto w te obojętne, błękitne oczy.

— Och — powiedziała cicho, po czym dodała: — Musiało mi się przywidzieć.

— Zapewne — odpowiedziała Alicja.

Sky zignorowała unoszący się prawy kącik ust wyższej kobiety. Ten cień uśmiechu, ten złośliwy grymas, to coś, co malowało się na jej twarzy, nie wyprowadzi jej z równowagi. Nie, nie da sobą manipulować, nie pozwoli z sobą igrać. Powtarzając to uparcie w myślach, podeszła do deski, na której leżały niedokończone kanapki. Obok pomidora wciąż pozostawała jej krew. Tak, to zacięcie to nie złudzenie ani żaden wymysł. Ta cholerna kretynka uleczyła ranę, nic jej nie mówiąc. Tak, po prostu to zrobiła. Tak łatwo to zrobiła… Niepokojąca myśl. Jeśli z taką łatwością mogła uleczyć skaleczenie, to co jeszcze mogła zrobić? Piromanka myślała o tym, kończąc kanapki, a potem ułożyła je na talerzyku i podała dziewczynie.

— Proszę — odpowiedziała machinalnie na usłyszane chwilę później podziękowanie Gizeli.

— Wyglądają przepysznie. Dziękuję — wyszeptała nieśmiało dziewczyna, zerkając jednocześnie w stronę Alicji.

— Jedz — ponagliła ją w odpowiedzi wiedźma. — Musimy cię jeszcze odwieść do domu, a potem zdążyć do pracy, co nie?

— Praca! — wrzasnęły jednocześnie piromanka i Gizela, z czego ta pierwsza zamarła i zbladła, a druga natychmiast zaczęła przepraszać.

— Tak bardzo mi przykro! Nie trzeba przecież! Ja sama wrócę, sama dojadę do domu! Ojejku, ja już tyle problemów narobiłam!

— Jedz spokojnie, zdążymy przecież. — Alicja uśmiechnęła się szeroko, po czym dodała, patrząc Sky prosto w oczy: — Zajmę się wszystkim.

Niższa kobieta poczuła, jak po plecach przebiegają jej ciarki. To nie brzmiało jak próba uspokojenia, raczej jak zwykła groźba. Zajmę się wszystkim, nikt nie wyjdzie z tego żywy. Ewentualnie: zajmę się wszystkim, obedrę ich ze skóry, a potem wypatroszę, więc się nie martw. Tak, definitywnie nie brzmiało to dobrze. Z drugiej jednak strony Sky nie potrafiła wątpić w te niepokojące słowa. Coś w jej umyśle, jakiś cichutki głosik, który na ogół ignorowała, szeptał uparcie, że Alicji można ufać. Skoro obiecała, zapewniała raz po raz, to nie ma się czym martwić.


Gizela zjadła, wypiła herbatę, włożyła buty, których okres świetności dawno przeminął, a potem pozwoliła się wyprowadzić z przytulnego mieszkanka na chłodne, przepełnione wilgocią powietrze. Wsiadła do samochodu, czując irracjonalny lęk przed zamykanymi drzwiami. Zupełnie jakby spodziewała się, że któraś z tych przemiłych kobiet, które przecież się nią tak wspaniale zaopiekowały, zamknie jej te drzwi na głowie.

— Zapnij pasy i podaj adres.

Głos Sky wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Ton kobiety nie wydawał się przyjazny, ale Gizela zignorowała ten fakt, natychmiast zapinając posłusznie pasy.

— Adres, dziewczyno — ponagliła piromanka. — Gdzie mam cię odwieźć? Gdzie mieszkasz?

Och, Gizela doskonale rozumiała sens pytania. Ona po prostu bardzo nie chciała na nie odpowiadać. Gdzie mieszkała? Mieszkała w ruderze. Na tym polegał problem. Jak miała im to powiedzieć? Jak miała poprosić, żeby odwiozły ją do zimnej, zagrzybionej speluny? Co by sobie o niej pomyślały?

— Kątowa osiem — wydukała wreszcie.

Tylko to przyszło jej do głowy. Dwie ulice dalej, gdzie bloki wyglądały już znośnie, a ludzie uczciwie pracowali. Dojdzie sobie do domu sama. Niech ją tylko tam wysadzą.

— Proszę bardzo — warknęła Sky, po czym odpaliła silnik, rzuciła wściekłe spojrzenie Alicji, a potem wyjechała z parkingu.

W samochodzie panowała cisza. Nikt nie miał ochoty się odzywać. Piromanka kipiała ze złości, Gizela myślała o swoim socjalnym, zaniedbanym mieszkaniu, a Alicja… Alicja miała swoje sprawy, o których nikt inny wiedzieć nie powinien. Minuty mijały. Atmosfera była ciężka, ale nie tragiczna. Kolejne światła zmuszały do przepuszczenia pieszych. Rozpędzić się, zahamować, rozpędzić się, zahamować. Zwolnić, przyspieszyć, zahamować.

— Mam wjechać od Parkowej czy od Skalnej? — spytała Sky.

To nagłe zabicie ciszy, to jedno głupie pytanie mało nie przyprawiło Gizeli o zawał. Dziewczyna złapała się za serce, wzięła głęboki oddech, rozejrzała się niepewnie dookoła, jakby wątpiła, czy te słowa skierowano do niej.

— To jak mam jechać? — warknęła poirytowana Sky. — Mówię do ciebie, dziewczyno. Szybka decyzja, bo zaraz mam zjazd na Skalną.

— Od Skalnej! — krzyknęła Gizela, a potem, zawstydzona, zasłoniła sobie usta.

Spodziewała się jakiejś formy reprymendy, może złośliwej uwagi, ale nic takiego nie nastąpiło. Piromanka po prostu bez słowa skręciła we wskazaną uliczkę. Potem kilka minut nią jechała, aż ponownie skręciła, wjeżdżając prosto na ulicę Kątową. Szybko i bez większego problemu znalazła numer osiem, zatrzymała przed nim samochód, a następnie odblokowała drzwi.

— Jesteśmy na miejscu — powiedziała Alicja, odwracając się do Gizeli. — Miłego dnia i uważaj na siebie.

— Bardzo, bardzo, bardzo wam dziękuję! — Dziewczyna pochyliła kilka razy głowę, jakby tym gestem chciała jeszcze bardziej okazać swoją wdzięczność. — Jesteście wspaniałe. Przepraszam za cały kłopot, jestem wam ogromnie wdzięczna. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła się za to odwdzięczyć! Dziękuję!

Mówiąc cały czas, uśmiechała się niepewnie, po czym wysiadła powoli z samochodu. Możliwie najdelikatniej zamknęła drzwi. Zimno natychmiast otoczyło jej drobne ciało, błyskawicznie przeniknęło przez pożyczone od Sky ubrania. Znów wyszła z domu bez kurtki… Trudno. Nie mogła dać tego po sobie poznać. Uśmiechnięta, ale wciąż drżąca, stała, machając, i czekała, aż samochód odjedzie.

— Co ona wyprawia? — spytała z niedowierzaniem piromanka, blokując drzwi i ruszając w drogę powrotną. — Jest zimno. Czemu nie idzie do domu?

— Czeka, aż odjedziemy — wyjaśniła spokojnie Alicja, odmachując dziewczynie.

— Zaraz sobie tyłek odmrozi na tym wietrze. — Głos Sky nie ociekał współczuciem. — Swoją drogą, całkiem niezła okolica. Patrząc na jej buty, myślałam, że każe się odwieźć gdzieś do slumsów, a tu całkiem porządne osiedle. Pewnie rodzice ciężko pracują…

— Ona tu nie mieszka — przerwała nagle Alicja. — Okłamała nas.

Sky rzuciła jej szybkie spojrzenie, potem znów skupiła się na drodze. Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad czymś.

— Dlaczego? — spytała w końcu, a potem od razu dodała: — No tak.

— Bo wstydzi się swojego domu — powiedziała Alicja, wiedząc, że Sky znowu miała wyprzedzenie. — Wstydzi się tego, kim jest.

Piromanka nie odezwała się już ani słowem. O czymś myślała, ale nie zamierzała się tym dzielić z wiedźmą. Alicja również pozwoliła sobie zatonąć we własnym świecie. Wspomnienia… potrafiły sprawiać ból, a ona nie chciała teraz cierpieć. Skupiła się na mocy płynącej w jej ciele, na barierach, które ciągle umacniała, na tym, co prawdopodobnie czeka na nią tuż za rogiem. Myślała o wszystkim, tylko nie o przeszłości.


* * *


Gizela przebiegła dwie ulice najszybciej, jak potrafiła. Stary, rozpadający się blok socjalny powitał ją zepsutym domofonem i otwartymi na oścież drzwiami, prowadzącymi na klatkę schodową. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, wyzwoliła resztki odwagi, a następnie sprintem minęła grupkę rechoczących pijaków. Nie zastanowiło jej, że w dzielnicy, z której normalny człowiek na ogół już nie wraca, nikt nie zaczepia drobnej blondynki mającej wyraźny problem z byciem asertywną. Bezbronna, drobna, ładna dziewczyna pozostawiona w spokoju? Nigdy nie zwróciła na to uwagi, nigdy nie zadała sobie trudu postawienia pytania: dlaczego? Nigdy też nie przestała się bać ani uciekać. Tak wydawało się łatwiej.

Było jej tak zimno, że ledwie trafiła kluczem do zamka w drzwiach. No tak, zima zbliżała się wielkimi krokami. Kto wie, może już jutro spadnie pierwszy śnieg? Myślała o tym, wbiegając najszybciej, jak tylko potrafiła, do środka. Kawalerka śmierdząca pleśnią — tylko na to ją stać. Na co dzień jakoś jej to nie przeszkadzało, ale dziś… Dziś wzięła kąpiel i zjadła śniadanie w normalnym, pachnącym mieszkaniu. Spędziła czas w czyimś domu, w miejscu wypełnionym spokojem, wręcz emanującym ciepłem. Jak po czymś takim mogła się czuć dobrze w tej ruderze? Łzy napłynęły jej do oczu. To jej dom. Tylko to znała, tylko tyle miała. Jedno pomieszczenie, w którym tynk odpadał od ścian, w którym pleśń królowała już od sufitu do podłogi, w którym linoleum przegniło, wanna od dawna przeciekała, a klapę kibla na noc trzeba było dociskać cegłówką, żeby szczury nie wyłaziły przez kanalizację. Jak miała być z tego dumna? Lodówka pusta i zepsuta od niepamiętnych czasów, stary i brudny materac leżący na ziemi, śmierdząca pościel. Do tego…

To wszystko się zmieni, gdy z nimi skończę. Przecież wiesz. Już ci to tłumaczyłem.

Złapała się za głowę, zatkała uszy, ale wciąż słyszała ten podły, niski głos.

— Nie wolno ci! — krzyknęła, wiedząc, że on nie dba o jej zdanie. — One były dla mnie dobre.

Odpowiedział jej śmiech i nic więcej. Rozpłakała się na dobre. Wiedziała, że głos zrobi to, co zaplanował. On zawsze robił to, co sobie założył, i robił to za pomocą jej rąk. Nie chciała tego. Nie chciała mieć na nich czyjejś krwi, a już na pewno nie krwi kogoś, kto okazał się dla niej dobry. Płakała więc, długo płakała, wiedząc, że to niczego nie zmieni… Niczego.

Walić tę robotę

Sky podjechała pod swój blok, bez słowa poszła do mieszkania, a potem złapała za telefon. Wykręciła numer, przez chwilę czekała, potem otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale męski głos nie dał jej dość do słowa. Dziki wrzask zmusił piromankę do odsunięcia słuchawki od ucha. Przekleństwa i wyrzuty trwały ponad minutę, po czym zakońćzono połączenie. Kobieta stała chwilę, patrząc na wyświetlacz telefonu, jakby nie mogła uwierzyć, że rozmowa dobiegła końca.

— Zwolnił mnie — oznajmiła z niedowierzaniem, a po chwili dodała: — Wiedziałam, że mnie zwolni, ale żeby nazywać mnie kurwą z kozią cipą?

Alicja nic na to nie odpowiedziała. Uniosła tylko wysoko brwi, słysząc nowy zwrot na obrażenie kogoś. W myślach powtórzyła go sobie kilkukrotnie, tak na wszelki wypadek, a potem wróciła do obserwowania Sky. Ta jeszcze przez chwilę trwała w bezruchu, potem bez słowa rzuciła telefonem w najbliższą ścianę. Dalej, uparcie milcząc, zaczęła pakować swoje rzeczy. Alicja patrzyła na to z rozbawieniem, ale sama również wolała się nie odzywać. To nie był dobry moment na rozmowę. To nie był też dobry moment na zadawanie pytań, dlatego właśnie — bez przejmowania się pozwoleniem — zrobiła sobie herbatę. Gdy tylko zalała napój wrzątkiem, usłyszała:

— Będziesz tak milczeć?

Pytanie Sky zabrzmiało jak wyrzut. Alicja spojrzała prosto w oczy niższej kobiety, a potem, widząc w nich ogień nienawiści, pokiwała tylko głową, nie odzywając się ani słowem. Zapaliła papierosa, upiła łyk herbaty, spojrzała w sufit, jakby wznosiła słowa modlitwy do wiszącego nad nią okapu.

— Nie masz mi nic do powiedzenia? — Sky splotła ręce na piersi i czekała na odpowiedź. W jej oczach tliła się żądza mordu.

— Przepraszam, że straciłaś pracę. Wiem, że zapewnienie cię o tym, iż w barze nie miałam pojęcia, kim jest ta dziewczyna, absolutnie niczego nie zmienia.

Piromanka poczuła, jak ręce opadają jej powoli wzdłuż ciała. Siłą woli utrzymała żuchwę na właściwym miejscu, ale nie zapanowała nad mimiką. Groźny grymas zniknął, zastąpiony czystym zaskoczeniem.

— Tylko tyle? — zapytała z niedowierzaniem.

Alicja wzruszyła ramionami, po czym spokojnie rozejrzała się dookoła i powiedziała tylko dwa słowa:

— Tylko tyle.

Sky oczyma wyobraźni ujrzała zdemolowane mieszkanie, roztrzaskaną wannę, połamane meble, zarzyganą i zakrwawioną sofę wartą trzy jej pensje. „Nie, na pewno nie pozwolę nikomu upierdolić mojej kochanej, wymarzonej sofy” — pomyślała i natychmiast zmusiła się do wyrzucenia z głowy tego przykrego, łamiącego jej serce obrazu.

— A cała reszta? Mówisz to szczerze?

— Tak — zapewniła Alicja, upijając kolejny łyk herbaty.

— I nic mi nie powiesz na temat tego, że przez ciebie muszę uciekać z własnego domu? Nic a nic? — dopytywała Sky.

— Tak. Nie powiem ci nic a nic — odpowiedziała wiedźma, nie kryjąc rozbawienia.

Brwi piromanki zbliżyły się do siebie groźnie, a grymas, jaki pojawił się na tej szczupłej, ładnej twarzy, świadczył o najwyższym stopniu poirytowania. Kobieta nie odezwała się jednak słowem. Wróciła do pakowania ubrań, kosmetyków i nielicznych pamiątek, jakie posiadała. Dwie wyjęte wcześniej z szafy torby wypełniły się błyskawicznie. To nie pierwszy raz, gdy musiała uciekać. Nie był to też pierwszy raz, gdy traciła swój dom. Powtarzała to sobie uparcie, a jednak wcale nie było jej łatwiej. Do takich rzeczy nie da się przywyknąć. Co z kredytem? Co z pożyczkami? Co z hipoteką?

Upewniła się, że zapakowała wszystko. Metodycznie otworzyła każdą szufladę, sprawdziła każdą szafkę, zajrzała w każdy kąt. Zakręciła zawory, odłączyła, co tylko się dało, a potem rzuciła dwie wielkie torby prosto pod nogi wiedźmy. Chciała właśnie coś oznajmić, gdy pojawiło się wyprzedzenie. Otworzyła szeroko oczy i momentalnie umilkła, czekając na to, co chce jej powiedzieć Alicja, bo nie potrafiła uwierzyć, że naprawdę to usłyszy.

— Wiesz, że nie musisz stąd uciekać? — spytała wiedźma, dopijając herbatę i wstawiając kubek do zlewu. — Tak tylko mówię, jakby co.

Sky przez chwilę milczała. Nie wiedziała, co właściwie ma powiedzieć. W końcu wydusiła z siebie tylko jedno, krótkie pytanie:

— Co, kurwa?

— Nie musisz nigdzie uciekać. Ona tu nie wróci, a nawet jeśli, to wtedy można szybko załatwić sprawę. Podejrzewam, że pójdzie za mną, nie za tobą. Nie obraź się, ale niewiele masz do zaoferowania… z tym swoim bardzo „użytecznym” talentem.

Sky przyjrzała się uważnie Alicji, potem uniosła walizki i rzuciła je raz jeszcze na ziemię w akcie czystej frustracji. Chciała to wszystko przemyśleć, ale problem polegał na tym, że zwyczajnie nie miała na to czasu. Intuicja podpowiadała jej, że czas szybko stąd spieprzać, a ona zwykła ufać swojej intuicji.

— Jak ty to sobie wyobrażasz? Pójdzie za tobą? Jesteś tego całkowicie pewna? A jeśli jednak wpadnie najpierw do mnie? Poderżnie mi gardło, wypluje flaki, sama nie wiem, tak dla zasady? I co wtedy? Powiesz mi: „Ups! Pomyliłam się!”? Nie, na pewno nie zostanę tu, czekając, aż coś takiego się stanie. Może i nie jestem zbyt bystra, ale na pewno nie jestem idiotką, Al. Jeśli masz rację z tymi całymi drzwiami, to najwyższa pora spadać stąd i kupić sobie dzięki temu choć trochę czasu.

— A co to zmieni? Co ci to da? Spakujesz się, pojedziesz, ale gdzie? Będziesz tak jechać przed siebie, aż nie uznasz, że pora się gdzieś zatrzymać? — Alicja mówiła spokojnie, jak rodzic cierpliwie tłumaczący swojemu dziecku, że nie warto wkładać palca do kontaktu. — Będziesz tak jeździć, spać w samochodzie, jeść śmieciowe żarcie, aż wykończy cię twoja własna paranoja? Bo blondyna nawet za tobą nie ruszy. Nie znajdzie cię i nie wypruje ci flaków, ale ty szybko wyprujesz się z pieniędzy. Za co kupisz benzynę? Przecież nie masz zbyt wiele w portfelu, a do tego właśnie cię wylali. Nie masz oszczędności, bo musiałaś zapłacić czynsz i wymienić w tym miesiącu lodówkę. Masz świetnie mieszkanie, które z trudem sobie wywalczyłaś. Rzucisz to wszystko tak po prostu i wyjedziesz?

Sky słuchała tego, co mówiła wiedźma, i z każdym kolejnym słowem zdawała się coraz bardziej zapadać w sobie. Wszystko się zgadzało. Każde cholerne zdanie okazływało się prawdziwe. Skąd ona, do cholery, wiedziała o lodówce? Grzebała w jej rzeczach, kiedy spała? A może to kolejna z jej sztuczek? Nie, nie miała na to teraz czasu. Potem się tym zajmie.

— Idziemy stąd! — oznajmiła, łapiąc za walizki.

— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

— Nie — odpowiedziała Sky z całą stanowczością. — Ani trochę, Al. Wpakowałam się już w życiu w niejedno gówno i wiem, kiedy mi się pali pod ogonem. Pora stąd spieprzać. Ruszamy.

Alicja przyglądała się niższej kobiecie dłuższą chwilę. Energia, jaka ją otaczała, była wystarczająco wyraźna, by wiedźma wiedziała jedno: wariatka nie zmieni zdania. Logiczne argumenty nie miały tu najmniejszego znaczenia.

— Jak wolisz, Sky. Podrzuć mnie na jakiś dworzec. Wrócę sobie do domu koleją — oznajmiła w końcu, zrezygnowana.

— Co z pieniędzmi? — spytała piromanka, obserwując uważnie twarz Alicji.

— Mam dość, by kupić sobie bilet powrotny. Dziękuję za troskę.

— Doskonale! — Sky uśmiechnęła się szeroko, po czym pomaszerowała energicznie do drzwi wyjściowych. — Jeśli masz dość pieniędzy, to nie ma sprawy! Wiedziałam, że nie spotkałam cię bez powodu. Pośpiesz się, musimy spieprzać z tego miasta.

— Sky. — Alicja próbowała przerwać potok słów wylewających się z ust piromanki, ale dopiero ich mechaniczne zatkanie dłonią pozwoliło jej na uzyskanie chwili ciszy. — Ja jadę do domu. Chcesz uciekać, to uciekaj, ale beze mnie.

— O czym ty mówisz? — spytała tamta, zamykając drzwi do mieszkania. — Mamy dość pieniędzy, by kupić benzynę, opłacić niejeden hotel, żywić się długo w dobrych knajpach. Sama to powiedziałaś przed chwilą. Resztą się nie martw. Mogę pracować wszędzie, to nie jest problem. Zarabiam dobrze, choć nieregularnie… chyba. No, w każdym razie potrafię od czasu do czasu sporo uzbierać. Widzisz? Nie masz się czym martwić. Chodźmy, póki możemy. Nie widzi mi się uciekanie samej z tymi wszystkimi bambetlami.

Alicja nie miała na to wszystko innej odpowiedzi niż:

— Wcale nie. Powiedziałam, że mam pieniądze na bilet kolejowy. Między kwotą na bilet a kwotą na benzynę, hotele i dobre knajpy dla dwóch osób jest duża różnica. Poza tym Sky, jak mam się, do cholery, nie martwić, skoro właśnie mnie poinformowałaś, że muszę sama o wszystko zadbać? MAMY pieniądze? MUSIMY uciekać? TY zarabiasz dobrze? Nie, Sky. To wygląda trochę inaczej. Słowo MY musisz zastąpić imieniem ALICJA. To po pierwsze. Po drugie, gdzie miałaś mózg, kiedy mówiłam, że Gizela będzie tropiła tylko mnie? Chcesz przed nią uciec, trzymając się kurczowo nogawki moich spodni? Czy dociera do ciebie choć częściowo absurd całego przedsięwzięcia? No i ostatnia sprawa: ja nigdzie nie jadę. Mam swoje życie i swoje zobowiązania. Jedne z takich, których się nie olewa, jeśli nie chcesz mieć dziury w głowie.

Piromanka patrzyła na wyższą kobietę, która zapinała z irytacją kurtkę, i powoli zaczęło do niej docierać, że właściwie nie ma odpowiedzi na to, co właśnie usłyszała. Dlaczego miałaby ją mieć, jeśli tamta mówiła prawdę? Dodatkowo sprawę komplikował fakt, że w trakcie całej tej rozmowy nie miała ani jednego wyprzedzenia. Przez to tylko poczuła się jeszcze bardziej zagubiona. „Co teraz?” — spytała samą siebie, ale nawet nie próbowała poznać odpowiedzi. Wiedźma wreszcie pokonała problematyczny zamek, zapięła kurtkę, a potem nagle zatrzymała się na schodach, blokując drogę Sky.

— Powiedz mi szczerze — poprosiła, spokojnie patrząc jej prosto w oczy — uciekasz przed Gizelą czy przed odpowiedzialnością za własne życie?

To było… niepotrzebne. Nawet jeśli prawdziwe, to jednak całkowicie zbędne. Sky doskonale wiedziała, że w całym tym zamieszaniu Gizela stała się pretekstem, ale nie musiała tego usłyszeć od Alicji. Nagle łzy napłynęły jej do oczu, dłonie puściły te cholerne walizki, pozwalając im stoczyć się na półpiętro. „Pieprzyć to” — pomyślała, próbując zasłonić się przed wiedźmą. „Pieprzyć to” — powtórzyła w myślach. Nagle poczuła, jak dłoń drugiej kobiety dotyka jej ramienia. Odtrąciła ją z całej siły.

— Nie miałaś prawa tego mówić! Nie miałaś! Nie chcesz mi pomóc. Okej, mogłaś od razu to powiedzieć! — Alicja już miała zapewnić, że przecież to właśnie od jakiegoś czasu robiła, ale widząc czerwone oczy i drżące usta swojej towarzyszki, momentalnie się zamknęła. — To życie nie jest takie, jakie chciałam, żeby było! Nie prosiłam się o ten dar, nie chciałam go! Ale mam go i próbuję z nim żyć najlepiej, jak potrafię, więc chociaż mnie nie oceniaj, bo to wszystko twoja wina! A poza tym obiecałaś zrobić coś z moją pracą, prawda? Jesteś pieprzoną kłamczuchą i tyle!

Wiedźma spojrzała na Sky i już nawet nie próbowała pytać, jak niby to wszystko miało być jej winą. Przecież pozbyły się Gizeli z jej mieszkania. Prawda była taka, że Alicja to nie idiotka, która by to wszystko zostawiła i zwyczajnie czekała, aż demon sam ją znajdzie. Dziś po południu planowała sama udać się do slumsów, a potem dokończyć to, co zaczęła. Bez narażania Sky, bez dalszego wciągania ją w tę chorą sprawę. Tylko jak niby miała jej to powiedzieć? „Ej, Sky, nie masz się co bać, bo blondynka pewnie nie dożyje jutra?”. To bez sensu. Jedyne, czego chciała, to wrócić do siebie, do swojego poukładanego życia i zapomnieć o tej żenującej sprawie. Koniec. Został tylko jeden problem. Jeden całkiem poważnym problem. Ta żenująca sprawa paliła ją, wzbudzając cholerne poczucie winy i irracjonalną potrzebę zadośćuczynienia.

— Pieprzyć to. Dokąd więc jedziemy? — spytała całkowicie wbrew logice i swoim przekonaniom.

Odpowiedziała jej cisza, która trwała chyba całą wieczność. W końcu Sky przeczesała krótkie włosy, pozwoliła sobie otrzeć ostatnią łzę i nagle uśmiechnęła się od ucha do ucha, mówiąc:

— Dokądkolwiek, Al.

Wyższa kobieta też się uśmiechnęła, choć to mocno wymuszony uśmiech. Nie przeszkadzało to jednak Sky ani trochę. Zbiegła szybko na półpiętro, złapała walizki i pognała do samochodu, jakby bała się, że Alicja zaraz zmieni zdanie, zaraz ucieknie i każe jej radzić sobie samej z tym bałaganem. Wiedziała, że to głupie, ale z drugiej strony nie potrafiła uwierzyć, że choć raz dopisało jej w życiu szczęście. „Teraz będę żyła” — pomyślała, kręcąc delikatnie głową i prawą dłonią kiwając Alicji, by szła szybciej do tego przeklętego samochodu. „Nic nigdy nie jest takie, jakie powinno być” — pomyślała, a jakiś głos w jej głowie szepnął przekornie: „Dopiero teraz będzie tak, jak zawsze być powinno”. Powtórzyła to w myślach. Powtórzyła to, patrząc na zmarnowaną minę Alicji. Tak, dopiero teraz wszystko będzie tak, jak powinno być od zawsze.


Były w drodze niecały kwadrans i Alicja doskonale wiedziała, że nie jadą tak po prostu przed siebie. Sky wiozła je do nieaktualnego już miejsca pracy. Wiedźma domyślała się tego, ale nie zamierzała o nic pytać. Pewne odpowiedzi i tak przychodzą same, a ona miała o czym teraz myśleć. O tak, miała sporo do przeanalizowania — z własną irracjonalnością włącznie.

Zatrzymały samochód na niedużym parkingu. Sky spojrzała na budynek po drugiej stronie ulicy, skrzywiła się, a potem bardzo, bardzo mocno spróbowała ukryć swoje prawdziwe odczucia. Nie chciała pokazać po sobie ani tego, że się panicznie boi, ani tym bardziej tego, że traci grunt pod nogami. Czuła się rozdarta. Z jednej strony wiedziała, czego chce, z drugiej wcale nie była pewna, czy wystarczy jej na to odwagi.

— Straciłam wszystko — powiedziała sama do siebie, a potem schowała twarz w dłoniach, dodając: — mieszkanie, pracę, stabilizację, przyszłość w jednym miejscu. Wszystko, na co pracowałam przez całe swoje cholerne życie.

Odpowiedziała jej cisza, ale jakoś jej to nie zdziwiło. Alicja przyglądała się uważnie budynkowi. Bóg jeden raczył wiedzieć, o czym wtedy myślała. Sky nie miała ochoty pytać, bo tak naprawdę wcale nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie. Wcale.

— O czym ty, do cholery, myślisz? — spytała jednak, nienawidząc się za własną wścibskość.

— Najpierw o tym, czy nie powiedzieć ci, że niczego poza chujową pracą nie straciłaś. I raz jeszcze to powtórzę: nie musisz nigdzie uciekać. Mogę w tej chwili złapać taksówkę, namierzyć Gizelę i to załatwić. Po drugie, myślę o tym, czy tego właśnie chciałaś? Tego mieszkania, tej pracy, tej stabilizacji, tej przyszłości w jednym miejscu? Gdybyś kochała to, co miałaś, walczyłabyś o to trochę dłużej niż pięć minut. No i na koniec zastanowiło mnie sformułowanie, że walczyłaś o to całe życie. To ile ty masz lat? O tym myślałam, ale nie musisz mi odpowiadać na żadne z tych pytań. To tylko luźne refleksje kogoś, kogo poznałaś w barze i kogo pieniądze zamierzasz rozpieprzyć lekką ręką.

Sky spojrzała na wiedźmę. Zacisnęła dłonie na kierownicy, zmrużyła oczy, skrzywiła się.

— Nie podjęłam decyzji o ucieczce w pięć minut, wiesz? Podjęłam ją pod wpływem impulsu w niecałe kilka sekund. I nawet nie potrafisz zrozumieć, jak strasznie mi szkoda tego mieszkania…

— Sky, ty go nie straciłaś. Ile razy mam ci to powtarzać, żeby wreszcie zakodowało się to w twoim małym móżdżku? Ty z niego uciekłaś, a to jest różnica. Jeśli bardzo chcesz, to zawieź mnie do tych pieprzonych slumsów i daj godzinę, a dopilnuję, żebyś mogła zjeść obiad przy własnym stole i…

— Nie! To się nie uda! Tak już musiało być, Al. Pora się z tym pogodzić. Może kiedyś wrócę w te strony, może odwiedzę stare śmieci… No, w każdym razie, nim zacznę nowe życie, muszę zamknąć stare, prawda?

To jedna z tych chwil, gdy Alicja zaczęła się zastanawiać, czy nie wpakowała się przez przypadek w najgorsze z możliwych gówien. Może jednak trzeba zabić Gizelę od razu?

— Do czego zmierzasz? — spytała niepewnie, bacznie obserwując Sky.

Niższa kobieta uśmiechnęła się chytrze, co ani trochę nie pasowało do jej wciąż lekko opuchniętej od płaczu twarzy.

— Jesteś wiedźmą, tak? — spytała dziwnie mrocznym głosem.

— Tak. — Alicja odpowiedziała niepewnie, ale gdy tylko wyartykułowała to jedno słowo, zrozumiała, że popełniła kolejny tego dnia błąd.

— Wiec chodź ze mną, znajdź tego łysego chuja, który mnie zwolnił, a potem zrób to, w czym wiedźmy są dobre, czymkolwiek to jest, a co wcześniej mi obiecałaś.

Alicja zaklęła pod nosem. Wiedziała, że tak to się skończy, czy może raczej powinna powiedzieć: tak się to wszystko zacznie. Nauczka na przyszłość: nie pić z obcymi po barach i nie ufać Sky. Przy bliższym poznaniu okazało się, że w niszczeniu cudzego spokoju jest lepsza niż ten czarnowłosy sukinsyn.


Weszły do budynku, ignorując zdziwione spojrzenie strażnika. Myślał, że Sky wróciła po jakieś rzeczy, więc koniec końców nie zaczepił ani jej, ani Alicji. Wiedźma widziała w jego oczach współczucie. Lubił Sky. Chyba kogoś mu przypominała. Córkę? Prawdopodobnie. Do tego martwił się o kogoś chorego w rodzinie, ale…

— Za szeroki kanał — szepnęła do siebie, potrząsając głową.

Wzięła głębszy oddech, zawęziła kanał i przystopowała odbiór informacji z otoczenia. Miała do czynienia z ludźmi, nie demonami. Nie musiała czytać im w aurach, żeby ich nastraszyć. Właściwie nie musiała robić nic, żeby ich nastraszyć, bo wzmocnione bariery już wprowadzały lekkie zamieszanie. Mogli nie być tego świadomi, ale wyczuwali jej o wiele większą energię niż energię przeciętnej osoby. Już to wystarczyło, by czuli się przytłoczeni.

Przeszły przez hol, weszły do pomieszczenia, gdzie stało kilka zawalonych papierami biurek. Piątka osób i ani jedna z nich nie lubiła Sky. Alicja widziała pogardę w ich oczach. Bawiła ich obecność piromanki, a przynajmniej bawiła do momentu, gdy nie zdali sobie sprawy z obecności wyższej kobiety. Miny im zrzedły, serca zabiły mocniej. Gdyby byli mądrzy, wróciliby do pracy. Alicja liczyła na to, że jednak nie będą dość rozsądni. Takie gnidy zasługiwały na utarcie im nosa.

— Wróciłaś po rzeczy? Nareszcie — powiedziała jakaś blondynka ze źle upiętym kokiem.

— Wróciłam powiedzieć wam, co o was myślę — odpowiedziała Sky, próbując ją wyminąć.

Brzmiało to wyniośle, a jej postawa wskazywała na pewność siebie. Tylko energia dookoła falowała, zdradzała strach ukryty głęboko w jej umyśle. To nie pierwsza konfrontacja, ale być może jedyna, w której to ona zwycięży.

— Od początku wiedziałam, że długo tu nie pociągniesz — warknęła blondynka, na co Sky w tym samym momencie odpowiedziała:

— Pracowałam tu prawie pięć lat, kretynko.

— Jesteś tylko mocna w gębie, ale nic poza tym. — Za blondynką wstawił się jakiś otyły facet, mający biurko pod oknem. — Nie umiesz pracować, zaniżasz nam tylko wyniki.

Piromanka powoli zaczynała się wycofywać. Strach brał w niej górę, lata tłamszenia odzywały się boleśnie. Atmosfera stawała się gęsta, a irytacja sprawiła, że wszystkie znajdujące się w pomieszczeniu osoby zaczęły wytracać swoją życiową energię. Alicja wchłonęła ją dyskretnie, a potem skumulowała i przesłała prosto w podbrzusze blondynki w koku. Obserwowała z rozbawieniem, jak kobieta zgina się w pół, łapie za brzuch, zaciska nogi, a potem krzyczy. Idiotka, dała radę postawić tylko dwa kroki, zanim zwieracze nie wytrzymały i po nogach pociekła jej brązowa, śmierdząca breja.

— O Boże! — krzyknęła zawstydzona, próbując się zakryć.

Dodatkową satysfakcję dawało to, że dziś postanowiła założyć swój ulubiony, śnieżnobiały kostium i ołówkowa spódnica opinająca jej względnie zgrabne pośladki… No cóż, nie zostawiła cienia szansy na zamaskowanie tej wpadki.

Sky niepewnie spojrzała w stronę wiedźmy, ale widząc jej ledwie zauważalne skinienie głowy, z szerokim uśmiechem wróciła do obserwowania znienawidzonej współpracowniczki.

— Może macie rację. Może nie nadawałam się do tej roboty od samego początku. Mam za mocne zwieracze… To znaczy priorytety. Oczywiście chciałam powiedzieć: priorytety. Odchodzę, wiedząc, że dałam z siebie wszystko, co mogłam, choć nie miałam ochoty nadstawiać tyłka. Zawsze bałam się, że to się mniej więcej tak właśnie skończy.

Wszyscy udawali, że nie słuchają tego, co mówi Sky. Próbowali pomóc blondynce, ale smród zdawał się tak duszący, że część z nich zaczęła wymiotować. Słowa dziewczyny sączyły się niczym jad zatruwający ich umysły. Jedna kropla po drugiej, jedna po drugiej… Piromanka podeszła do kobiety i, zatykając nos, podała jej paczkę chusteczek, a potem odsunęła się, nie kryjąc obrzydzenia. Dokładnie w tej chwili otworzyły się drzwi prowadzące do gabinetu szefa. Z pomieszczenia wybiegł gruby, łysy mężczyzna śmierdzący potem i papierosami. Alicja spojrzała na niego i zdała sobie sprawę, że jest idealnym przykładem złego szefa. Zupełnie jakby ktoś wyjął go z jakiegoś głupiego filmu komediowego.

— Co tu się, do cholery, dzieje?! Co wy tu robicie?! — wrzasnął, a potem nagle się cofnął, gdy dotarła do niego pierwsza fala smrodu. — Jezu święty, co tu tak cuchnie?!

— Ja nie wiem, ja przepraszam, ja… — Blondynka zaczęła się tłumaczyć.

— Zesrałaś się na nową wykładzinę?! — wrzasnął znowu. — Nie wiesz, gdzie jest kibel? Jezu, nowa wykładzina! Zapłacisz mi za nią! Trzeba będzie to wszystko zrywać i kłaść nową! Cała zasrana! Ile ty tego w sobie miałaś?!

Blondynka rozpłakała się, inni umilkli, przezornie nie mając ochoty wchodzić w drogę szefowi. Sky zdawała się dosłownie urzeczona tym widokiem. Stała niczym zahipnotyzowana i nawet nie zwróciła uwagi, gdy Alicja położyła jej dłoń na ramieniu.

— Wejdźmy do jego gabinetu — szepnęła wiedźma.

Niższa kobieta przez chwilę po prostu stała, jakby zupełnie nie usłyszała, co do niej powiedziano. Jeszcze kilka sekund napawała się upokorzeniem swojej znienawidzonej dręczycielki, aż wreszcie — z wyraźnym rozczarowaniem — postanowiła jednak się ruszyć. Niezauważona przez nikogo, weszła do gabinetu szefa, a tuż za nią Alicja, która zamknęła za nimi cicho drzwi. Żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Obie czekały, aż grubas wróci do siebie i stanie z nimi twarzą w twarz. Trwało to chwilę, bo wrzaskom i groźbom nie było końca. Wyzwiska leciały jedno za drugim, przeplatane imieniem Boga oraz wysyłaniem blondynki do wszystkich diabłów. Po pięciu minutach wrzawa ucichła. Kondycja szefa Sky pozostawiała wiele do życzenia, nic więc dziwnego, że to całe darcie się w końcu go zmęczyło.

Zasapany, mokry, świecący się na twarzy od potu wszedł do swojego gabinetu i trzasnął drzwiami. Z początku nie zwrócił najmniejszej uwagi na swoich gości, nie zarejestrował nawet ich obecności. Usiadł w swoim wielkim, skórzanym fotelu, ciężko dysząc. Kilka razy zakaszlał, odchrząknął, splunął do kosza, a potem odchylił się, biorąc głęboki oddech. Walczył sam ze sobą, próbował uspokoić walące serce. Dopiero przy drugim wdechu poczuł, że jest obserwowany. Rozejrzał się dookoła, wystraszony, i natychmiast spostrzegł dwie stojące obok siebie kobiety. Jedną z nich znał, ale ta druga…

— Czego chcecie? — warknął, obserwując uważnie Alicję.

To obojętne, pozbawione emocji spojrzenie niepokoiło go. Było coś w tej babie, co go przerażało. Nie chciał się do tego przyznać, ale nie potrafił oderwać od niej wzroku.

— Przyszłam do tej pracy, bo chciałam ją wykonywać — powiedziała cicho Sky. Na moment umilkła, po czym zaczęła mówić dalej. — Przyszłam do tej pracy, wiedząc, że się nadaję, że jestem dobra. Przez tyle lat dokształcałam się, doszkalałam na własny koszt, bo chciałam być jeszcze lepsza. Dawno już prześcignęłam kretynów z biura, udowodniłam, ile jestem warta, a mimo to nigdy nie spotkałam się z niczym innym, jak tylko ze słowami krytyki.

— Wiedziałem, że przyjdziesz skomleć, żebym cię nie zwalniał — wychrypiał grubas, nie kryjąc satysfakcji.

Sky długo szykowała się do tej rozmowy. Układała sobie tę wypowiedź, uważnie dobierała słowa, bo dokładnie wiedziała, co chce nimi wyrazić. Starała się, powtarzała tę mowę raz po raz od ponad roku. Ćwiczyła każdego dnia przed lustrem, obiecując sobie, że gdy przyjdzie odpowiedni moment, nie zawaha się, nie da się wybić, nie da sobie przerwać. Sądziła co prawda, że ta rozmowa nie nastąpi zbyt szybko, ale mimo tego… Mimo tego wierzyła, że gdy już nastąpi, to przebiegnie dokładnie tak, jak to zaplanowała. Nie da się sprowokować, nie da się wciągnąć w pyskówkę. Obiecywała to sobie, czerpiąc swoistą satysfakcję z układanych słów. Tyle czasu i energii włożonych w przygotowania musiało zaowocować, prawda?

— Ty tępy, pierdolony chuju — warknęła, zapominając o godzinach ćwiczenia, dając się ponieść emocjom. — Ty jebany…

— Tak się do mnie odzywasz, skomląc o robotę?! — wrzasnął, dokładając wszelkich starań, by wszyscy w sąsiednim pomieszczeniu go usłyszeli.

— Nie zamierzam tu pracować! — odwrzeszczała Sky. — Sama się, chuju, zwalniam!

No i tyle zostało z tego pięknego, patetycznego wręcz przemówienia. Potem będzie sobie pluła w brodę, już teraz była tego pewna. Będzie sobie wypominać, że nie potrafiła zachować zimnej krwi, że nawet na sam koniec pozwoliła się wyprowadzić z równowagi. Piękne hasła wygłaszane każdego poranka, że nie zniży się do jego poziomu, że zachowa twarz i pełną kulturę — to wszystko właśnie sama wsadziła sobie w tyłek. Po prostu wspaniale.

— O nie! To ja cię zwalniam! Nigdy nie byłaś dość dobra, ale przygarnąłem cię z ulicy i dałem zarobić na godne życie!

— Jakie godne życie?! Za połowę pensji pozostałych?! To godne życie?!

— Nawet na tę połowę nie zasłużyłaś!

Awantura trwała w najlepsze. Alicja patrzyła to na wściekłą, bliską płaczu Sky, to na bliskiego zawału pracodawcę.

— Właśnie dlatego nigdy nie chciałam normalnego życia –szepnęła wiedźma do siebie, podchodząc do okna i wyglądając na zewnątrz.

Mogła to wszystko zakończyć. Tak, dokładnie tak, z łatwością zakończyć — wysłać ładunek mocy w stronę schorowanego serca, dobić je po prostu, patrzeć, jak pajac osuwa się na ziemię. Pewnie w normalnych warunkach by to zrobiła. Jego pikawa i tak długo nie pociągnie, widziała to w aurze. Góra trzy miesiące, może więcej, jeśli przeżyje ten zawał. To nie byłoby nawet zabicie go, to byłoby skrócenie jego męczarni. Dlaczego jednak nie potrafiła się na to zdobyć? Potarła dłońmi twarz, jakby spodziewała się zetrzeć z niej wszystkie swoje troski. Niewiele to pomogło, ale warto było spróbować. Westchnęła ciężko, patrząc na Sky. Byłaby idiotką, wierząc, że jest inny powód jej nagłego miłosierdzia. Nie powinna się przyzwyczajać. Wybrała samotne życie nie bez powodu. Żadnych zwierząt, przecież sobie obiecała. Żadnych pupili, bo w końcu znajdzie ich martwych.

— Jesteś życiowym nieudacznikiem, którego muszę niańczyć! — wrzeszczał szef.

Łzy zaświeciły się w kącikach oczu Sky. Posunął się o krok za daleko. Wiedźma uaktywniła kolejną część rezerwy, skumulowała moc w dłoni, a potem przesłała silny ładunek w stronę umysłu mężczyzny. Nie zamierzała uszkadzać mózgu, chciała tylko trochę go przestroić. Moc otoczyła głowę szefa Sky. Nie wnikając zbytnio do czaszki, przestroiła wszystko wewnątrz. Emocje stały się kluczem. Mężczyzna najpierw umilkł, potem opuścił wzrok na swoje dłonie i zaczął drżeć na całym ciele. Sky patrzyła na niego, nie rozumiejąc właściwie, co się dzieje, ledwie powstrzymując się od płaczu.

— Krzyczę tak na ciebie, ale nie jest mi wcale lżej — jęknął nagle gruby mężczyzna i zaczął płakać. — Co to zmieni? Zostawiłem żonę, bo poznałem młodszą, ładniejszą. Mówili mi, że ona jest ze mną tylko dla pieniędzy, ale ja uwierzyłem, że to coś więcej. Że lubimy te same filmy, to samo jedzenie. Gotowała, sprzątała, czekała na mnie w koronkowej bieliźnie i nie miała nic przeciwko, gdy mi nie stawał. Wydawała się doskonała. Nie tak jak ta stara jędza, która znała wszystkie moje słabości. Tuliła mnie, całowała po łysinie i mówiła, że jestem słodki. Uwierzyłem. Jak kretyn jej uwierzyłem. Kupiłem jej w zeszłym miesiącu mieszkanie. Wczoraj chciałem się oświadczyć. Sypialiśmy ze sobą od dwóch lat. Na początku nie chciałem więcej, to była tylko zabawa, ale… Ale potem zachciało mi się miłości. Wiedziałem, że to głupie. Wzięła pierścionek i zadzwoniła na policję. Kazała im mnie wyprowadzić, oskarżyła o napastowanie, agresję i takie tam. Powiedziała, że albo się od niej odpieprzę, albo oskarży mnie o gwałt. Rozumiesz to? Więc siedzę tutaj od rana, na wszystkich wrzeszczę, a potem zamykam się w gabinecie i płaczę. Jestem żałosny.

Sky całkowicie oniemiała. Patrzyła na tego wielkiego mężczyznę, jak maże się przed nią, jak bełkocze, jak skomli. Nie potrafiła tego ani zrozumieć, ani zaakceptować. To jakiś obłęd. Spojrzała niepewnie w stronę wiedźmy. Ta patrzyła na mężczyznę obojętnym wzrokiem. Nagle piromanka zauważyła coś dziwnego. Alicja miała wysuniętą w jego stronę prawą dłoń. Trzymała ją tak, a gdy mężczyzna zaczął głośno zawodzić, poruszyła nią w sposób przypominający Sky przywołanie psa albo ściągnięcie smyczy. Wtedy szef umilkł. Odwróciła się w jego stronę i dostrzegła zażenowanie wymalowane na jego nalanej twarzy.

— Ja tego… no… — wyjąkał szef, ocierając łzy z twarzy. — To wszystko nieprawda. Ja tylko…

— Ćwiczysz w kółku teatralnym? — spytała Alicja obojętnym głosem, wracając do wyglądania przez okno.

— Dokładnie tak! — potwierdził szef, po czym zagubionym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Powoli odzyskiwał nad sobą kontrolę, uderzył pięścią w blat i stwierdził zdeterminowanym głosem: — Zwalniam cię.

Sky przeczesała krótkie włosy palcami prawej dłoni, potem westchnęła ciężko i stwierdziła zupełnie spokojnie:

— Nieważne, czy mnie zwalniasz, czy sama odchodzę. Liczy się to, że mam gdzieś tę parszywą robotę. Sram już na twoje wiecznie niezadowolenie, na twoje wrzaski, żądania i gównianą płacę. I wiesz, co jeszcze? Sram też na twoje rodzinne problemy, które odbijasz sobie na mnie. Sram na to. Wyjeżdżam. Chcę móc spojrzeć w lustro i zobaczyć uśmiech na swojej twarzy, a nie worki pod oczami. Nie chcę też pewnego dnia skończyć z byle kim w łóżku i udawać, że go kocham, tylko po to, żeby nie być sama do końca życia. Nie chcę być taka jak ty. — Widząc, że tnie brzytwą po oczach, piromanka dodała z szerokim uśmiechem: — Miłego dnia, impotencie. Zdychaj sobie w tym bagnie dalej, wierząc, że ktoś kiedyś cię zechce. Było się trzymać żony, padalcu.

Nie czekając na odpowiedź, Sky obróciła się na pięcie i wyszła. Tuż za nią szła ledwie zauważana przez innych Alicja. Obie kobiety minęły bez słowa wszystkich dziwnie milczących pracowników, potem przeszły przez hol i dotarły do pokoju ochrony.

— Panie ochroniarzu! — krzyknęła Sky do jedzącego kanapkę mężczyzny w uniformie. — Dziękuję za wszystko. Rzuciłam tę robotę w cholerę, więc chyba już się nie zobaczymy. Powodzenia i szczęścia w życiu!

Mężczyzna mało nie udławił się jedzeniem, ale kaszląc, pokazał piromance uniesiony kciuk i pokiwał głową na znak, że zgadza się z jej decyzją. Niższa kobieta pomachała mu radośnie, po czym wyszła z budynku. Alicja patrzyła na jej wyprostowane plecy, na jej łobuzerski uśmiech, na twarz, z której zniknął cały niepokój. „Odmłodniała o dobrych dziesięć lat” — pomyślała wiedźma, idąc w stronę samochodu. Tego dziwnego dnia dotarło do niej, że normalne ludzkie życie wykańczało o wiele bardziej niż jej chora robota.

— Wolę być rzucana po ścianach i mieć łamane gnaty, niż zaciskać cierpliwie zęby, znosząc kolejne upokorzenia, robiąc dobrą minę do złej gry — szepnęła, a potem z cieniem uśmiechu zbyła zdziwioną minę Sky.

— Mówiłaś coś? — spytała niższa kobieta, ale jedyne, co usłyszała w odpowiedzi, to:

— Jedźmy za miasto. Pora się stąd zbierać.

Piromanka wzruszyła ramionami, przekręciła kluczyk w stacyjce i uruchomiła silnik. Patrząc przed siebie, skupiona na wycofywaniu, odezwała się cicho:

— Ty to zrobiłaś, prawda? To rozwolnienie i to nagłe wyznanie.

— A nie o to mnie prosiłaś? — Alicja zapięła pas i rozsiadła się wygodnie na przednim siedzeniu.

Sky nie odpowiedziała na to słowem. Wyjechała z niedużego parkingu, skręciła w stronę głównej ulicy, potem skierowała się w stronę drogi wyjazdowej z tego nagle dziwnie małego i nic nieznaczącego dla niej miasta. Dwie myśli pojawiły się jednocześnie i obie zdziwiły ją w równym stopniu. Pierwsza z nich brzmiała: „Ona naprawdę jest cholerną wiedźmą”. Druga była zupełnie inna, głębsza, przynosiła jej dziwną ulgę: „To nie jest już mój dom. To miasto, tamto mieszkanie nie są już moim domem”.

— Dziękuję — szepnęła, czując, jak jej ciało wypełnia dziwna lekkość.

Może to zbyt duże słowo, ale tylko ono przyszło jej do głowy. Chyba po raz pierwszy od lat poczuła się naprawdę wolna i szczęśliwa.

To będzie obskurne… wszystko obskurne

Jechały długo i bez celu. Pędziły prosto przed siebie, słuchając radia. Od ponad pięciu godzin zamieniły ze sobą nie więcej niż kilka zdań. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a szare niebo przypominało, że pora gdzieś się zatrzymać.

Zjechały na małą stację benzynową. Dalej milcząc, wysiadły z samochodu. Sky zatankowała do pełna, a Alicja poszła zapłacić. Będąc w środku, zaczęła rozglądać się za czymś do jedzenia. Poza masą żarcia, którego nie miała nawet ochoty powąchać, a co dopiero jeść, nie było nic godnego uwagi.

— Macie kawę? — spytała pełna nadziei.

— Nie. — Lakoniczna odpowiedź padła ze strony podstarzałej kobiety, stanowczo za mocno pomalowanej i za bardzo eksponującej obwisły biust.

— Nie sądziłam, że są jeszcze takie stacje, gdzie nie sprzedaje się kawy — odpowiedziała wyraźnie rozczarowana Alicja, rzucając pieniądze na ladę i czekając na resztę.

— Słuchaj no, paniusiu… — zaczęła mówić sprzedawczyni, ale nagle zamilkła.

Nie potrafiła tego wyjaśnić… po prostu ta młoda klientka wydała jej się przerażająca. Patrzyła na nią tak spokojnie jak jakaś psychopatka. Coś w jej środku drgnęło, coś kazało jej uciekać, krzyczało, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tylko zdrowy rozsądek oraz chciwość kazały jej zostać na miejscu.

— Reszta — przypomniała wiedźma, nie siląc się na uprzejmość.

Sprzedawczyni sięgnęła do wysuniętej szuflady kasy fiskalnej i odkryła, że ciężko jej odliczyć resztę. Ba! Ona ledwie dała radę wyjąć pieniądze, tak trzęsły się jej ręce. Po kilku próbach i paru upuszczonych na ziemię monetach wreszcie podała młodszej kobiecie odliczoną kwotę. Chciała coś powiedzieć, ale gardło miała tak ściśnięte, że nie wydobyła z siebie ani jednego dźwięku. Tamta też nie odezwała się słowem. Zgarnęła drobne, wrzuciła je do portfela, a potem bez słowa wyszła. Sprzedawczyni poczuła, jak nogi się pod nią uginają.


Sky czekała na parkingu, podziwiając szare niebo. Już dawno nie miała okazji przyglądać się chmurom wędrującym po nieboskłonie. Wiele czasu minęło też od czasu, kiedy widziała ostatni zachód słońca. Ten nie był najpiękniejszy, właściwie przez chmury niewiele dało się zobaczyć, ale to zawsze coś. Sztuka to sztuka. Tak, dla niej znaczył on nawet więcej niż te piękne, malownicze zachody, które widzi się w filmach. Dla niej to zachód oznaczający wolność.

— Na tym zapizdowie nie mają nawet kawy. — Usłyszała głos nadchodzącej wiedźmy.

Wystraszyła się trochę, ale nie dała tego po sobie poznać. Westchnęła lekko, przeczesała włosy palcami obu dłoni i dopiero wtedy spojrzała na drugą kobietę. Alicja nie wyglądała na zachwyconą. Właściwie wydawała się rozzłoszczona.

— Czy tobie czasem zdarza się być szczęśliwą? — spytała piromanka, unosząc wysoko brwi, a potem od razu dodała: — Tak myślałam.

— Nieczęsto — powiedziała Alicja, kręcąc głową. — Cholerne wyprzedzenie.

Sky wzruszyła ramionami, po czym odruchowo wyciągnęła zapalniczkę z tylnej kieszeni spodni.

— Dokąd teraz? — spytała, ale dokładnie w tym samym momencie usłyszała:

— Jesteśmy na stacji benzynowej. Jeśli to nie wyrafinowana próba samobójcza, to schowaj tę pieprzoną zapalniczkę tam, skąd ją wyjęłaś, i pakuj tyłek do samochodu.

— Uprzejmość też nie jest twoją mocną stroną — szepnęła cicho Sky, chowając zapalniczkę do kieszeni.

Wzięła kilka głębszych oddechów i próbowała się uspokoić, przypominając sobie, co na terapii radzili jej psychiatrzy.

— Kiedyś spaliłam dom sąsiadów. Nikogo nie było w środku, więc nikt nie zginął. Złapali mnie i zmusili do terapii. Powtarzali, że ogień nie jest odpowiedzią na moje problemy. Po kilku miesiącach wypuścili mnie, ale potem jeszcze długo mieli na mnie oko. Mówili, że nie jestem typowym przypadkiem, że nie wpisuję się w żadne ramy terapeutyczne. Myślę, że chcieli mi dać delikatnie do zrozumienia, że mam tak zwichniętą psychikę, że nie można mojego przypadku tak łatwo zdiagnozować.

Alicja spojrzała na swoją towarzyszkę podróży, ale nie odezwała się ani słowem. Nie wydawała się zaskoczona. Właściwie sprawiała wrażenie kogoś, kto się tego domyślał. Sky nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, czy bardziej ją to przeraża, czy cieszy? Pojawiła się też nuta irytacji, gdzieś głęboko ukryta. Cholerna wiedźma. Powinna chociaż udawać zdziwienie.

— Pamiętam, jak ten dom płonął. Łuna zdawała się taka piękna, a trzask ognia… taki ogłuszający. Po terapii zrozumiałam jednak, że tak nie wolno. Próbowałam, naprawdę próbowałam, ale to silniejsze ode mnie. Wyjechałam z miasta, zaczęłam wszystko od nowa, zerwałam kontakt ze wszystkimi. Carte blanche, jak mawiał mój nauczyciel historii. Wszystko od zera, biała karta gotowa do zapisania. Dwa lata później podpaliłam pustostan. Miałam… powody. Patrzyłam, jak płonie, i dotarło do mnie, że mam problem. Sama zgłosiłam się na kolejne leczenie. Próbuję z tym walczyć. Powiedzieli mi, że mogło być gorzej, że ta choroba mogła się wgryźć głębiej w mój mózg. Gadali i gadali, ale mnie to nie obchodziło. Liczyło się to, żebym pewnego dnia kogoś tym ogniem nie zabiła. To jeszcze nie obsesja, ale już chora fascynacja, ktoś mi kiedyś tak powiedział. Nie wiem, czy lekarz, czy pielęgniarka, ale zapamiętałam te słowa i bardzo, bardzo starałam się, by nie postawić tego ostatniego kroku, nie popaść w paranoję, nie zatracić się w tej dziwnej miłości do ognia. Kiedy pustostan trawiły płomienie, zrozumiałam, że przegrałam.

Umilkła na chwilę, potrząsnęła głową, a potem spojrzała Alicji prosto w oczy i z pełną powagą, choć jednocześnie z cieniem złośliwej satysfakcji, dodała:

— Ostatnio było… nieźle. Tylko że im dłużej przebywam w twoim towarzystwie, tym bardziej się stresuję. Jeśli w końcu przekroczę tę cienką granicę szaleństwa, to będzie twoja wina.

Wiedźma przewróciła oczami, ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, piromanka wskoczyła do samochodu, nie kryjąc swojego rozbawienia powagą wypisaną na jej twarzy. Taki żart na koniec dnia, nic ponad to.

— A może wystarczyłoby brać leki, które ci zapisali? — spytała pod nosem Alicja, otwierając drzwi od strony pasażera. — Albo powiedzieć mi całą prawdę?


Znów jechały i jechały. Zapadła noc, chmury zniknęły, odsłaniając rozgwieżdżone niebo. Alicja wyrównywała przepływ energii w swoim ciele, po raz kolejny tego dnia sprawdziła bariery, upewniając się, że wszystko działa tak, jak powinno. Część do tej pory aktywnej mocy uśpiła. Były daleko od mieszkania Sky, daleko od rudery, w której mieszkała Gizela, daleko od wszystkiego, więc mogła odpocząć… chyba.

Nagle coś do niej dotarło. Uciekała. Po raz pierwszy w życiu uciekała od zagrożenia zamiast pchać się dobrowolnie w jego ramiona. Fakt, że ktoś tę decyzję podjął właściwie za nią, niczego nie zmieniał.

— Zaczynam robić się śpiąca — oznajmiła nagle Sky, wyrywając swoją towarzyszkę z zamyślenia.

— Zjedź do najbliższego motelu. Nie sądzę, by w okolicy było jakieś większe miasto albo porządniejszy hotel, więc to na razie będzie musiało nam wystarczyć.

— Bóg jeden raczy wiedzieć, gdzie my, do cholery, jesteśmy –powiedziała Sky bardziej do siebie niż do Alicji.

Wiedźma wzruszyła ramionami i wróciła do przerwanych rozmyślań. Znała odpowiedź na to cholerne pytanie aż za dobrze. Uciekała, bo po raz pierwszy w życiu mogła to zrobić. Nikt inny pewnie by tego nie zrozumiał, ale Alicję naprawdę podniecała myśl, że choć raz mogła po prostu wyjechać, nie myśląc o konsekwencjach.

— Nowe doświadczenie — szepnęła tak, by prowadząca obok kobieta nie usłyszała tych słów. — Ciekawe, jaka będzie jego cena?

Dokładnie w chwili, gdy wypowiadała to zdanie, zobaczyły na poboczu świecący neon.

— Jeden jedyny motel na pustkowiu, na którym ptaki ćwierkają dupami — stwierdziła Sky z rozbawieniem.

— Psy szczekają dupami — poprawiła ją wiedźma, wiedząc, że tamta i tak jej nie słucha.

— Bóg chyba jednak chce, żebym odpoczęła. Mówię ci, zaczynałam usypiać za tym cholernym kółkiem. A ty za dużo gadasz. Zmęczyło mnie to twoje paplanie.

Alicja postanowiła zignorować ostatnie słowa, zastanawiając się, jak wiele da radę jeszcze znieść i czy aby na pewno to mądre rozwiązanie. Gdy już doszła do wniosku, że ani trochę, skupiła się na płynącej w motelu energii. Nic nie wskazywało na jakiekolwiek anomalie, ale i tak wolała pozostać czujna. Zaczekała, aż Sky zaparkuje, potem ostrożnie wysiadła z samochodu. Udając, że wiąże buta, uklękła, dotykając prawą dłonią ziemi, i jeszcze raz sondowała okolicę. Teren był czysty, żadnych wyładowań, żadnych skupisk mocy. Podniosła się szybko i odwróciła w stronę piromanki. Niższa kobieta wyjmowała właśnie jedną ze swoich toreb z bagażnika, powtarzając:

— Jakie to ciężkie. Cholernie ciężkie.

„Nie mam żadnych ubrań” — pomyślała Alicja, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że kompletnie nic ze sobą nie wzięła. „No cóż, czekają mnie niebawem solidne zakupy”. Dobrze, że przynajmniej zabrała ze sobą kartę kredytową, bo byłoby nieciekawie.

— Idziesz czy nie? — krzyknęła Sky, nie czekając jednak na wiedźmę.

Popędziła w kierunku niedużego motelu. „Przecież przed chwilą usypiała” — pomyślała Alicja, nie dowierzając własnym oczom.

Weszły do środka. W recepcji stał młody mężczyzna, wyraźnie zdziwiony pojawieniem się kogokolwiek o tej porze. Sky spojrzała wyczekująco na płacącą za wszystko wiedźmę. Wyższa kobieta westchnęła głęboko, po czym wyjęła portfel, a z niego — dowód osobisty.

— Dwie jedynki, dobry człowieku i…

— Jeden wspólny pokój. Dwa łóżka. — Sky weszła jej w słowo, po czym dodała trochę speszona: — Dobry wieczór.

Recepcjonista przez chwilę zastanawiał się, co ma odpowiedzieć. Właściwie nie wiedział, co ma sądzić o tych dwóch kobietach. Nie rozumiał dlaczego, ale wydały mu się dziwne. „Pewnie lesby” — pomyślał, sprawdzając, które pokoje są wolne. Teraz wszędzie ich pełno, choć tak naprawdę nic mu do tego, kto z kim chodzi do łóżka.

— Dobry wieczór — odpowiedział w końcu po dłuższej chwili grzebania w starym komputerze. — Obawiam się, że mamy tylko jeden wolny pokój z podwójnym łóżkiem albo dwie jedynki.

— Jedynki — zdecydowała Alicja, ale dokładnie w tej samej chwili Sky powiedziała:

— Dwójka z jednym łóżkiem.

Recepcjonista pokiwał głową i sięgnął po dwa klucze. Ta wyższa miała w sobie coś niepokojącego, coś, co go przerażało. Wydawała się nieobliczalna, a on miał dopiero dwadzieścia siedem lat i całą przyszłość przed sobą. Nie chciał kłopotów. Naprawdę nie chciał ich akurat teraz, gdy był tu zupełnie sam. Sięgnął po dowód leżący na kontuarze, uzupełnił dane w komputerze, po czym spytał:

— Na jedną noc?

Nie odpowiedziały. Ta niższa patrzyła właśnie na wyższą z prawdziwą nienawiścią w oczach. Przez chwilę trwała walka spojrzeń, ale trudno było ocenić, która wygrywa. Wreszcie ta niższa nie wytrzymała.

— No dobrze. Dwa pokoje. Zabij mnie. Nie krępuj się. Przecież i tak tylko ci przeszkadzam.

— O czym ty pieprzysz? Jesteś tu bezpieczna. Sprawdziłam okolicę i…

— Pamiętasz, co masz mi wyryć na nagrobku? Nie proszę o wiele.

— Jeden pokój — wycedziła wysoka, uderzając jednocześnie pięścią w blat recepcji. — Zadowolona?

Recepcjonista podskoczył przestraszony. Rozejrzał się niepewnie dookoła, odchrząknął i natychmiast sięgnął po kolejny kluczyk, do pokoju z podwójnym łóżkiem.

— Proszę bardzo — powiedział trochę niepewnie, po czym spytał nerwowo po raz drugi: — Na jedną noc?

Tym razem nieznajome były zgodne, bo obie odpowiedziały jednocześnie:

— Tak.

— Pokój należy zwolnić do godziny dwunastej, jeśli nie chcą panie płacić za kolejną dobę. Gdyby chciały panie śniadanie, to wydawane jest jutro od ósmej, bo teraz kuchnię już zamknięto.

Bez słowa wzięły klucz, a potem udały się w kierunku wskazanym przez pracownika motelu. Recepcjonista poczuł ulgę, gdy te dziwne nieznajome zniknęły mu z pola widzenia. Odetchnął głęboko, potarł zmęczone oczy i pomyślał o swojej narzeczonej. Pora zmienić tę robotę. Gdyby tylko udało mu się znaleźć coś lepszego, odszedłby stąd natychmiast.


Alicja otworzyła drzwi, puściła Sky przodem i patrzyła, jak niższa kobieta wbiega do pokoju, rzuca torbę na ziemię, a potem pędzi na złamanie karku do łazienki. Wiedźma zamknęła drzwi, kręcąc głową z niedowierzaniem. „Motel” — pomyślała. — „Kiedy ostatni raz z niego korzystałam?”. Miała nietypową pracę i nietypowy sposób marnowania czasu, ale zawsze starała się organizować sobie zajęcia tak, by na noc wrócić do siebie i położyć się we własnym, pachnącym łóżku. Nie lubiła spać poza domem, nie lubiła materacy, które niejedno już widziały, nie lubiła też czuć echa energii innych w pomieszczeniu, w którym zamierzała odpocząć. Zresztą ostatni raz, kiedy spała w hotelu, była w drodze, wracając z pewnego bardzo starego i pełnego wspomnień miejsca, o którym akurat niespecjalnie chciała teraz myśleć.

— Byłam pewna, że nie wytrzymam! — krzyknęła Sky, wychodząc z łazienki i rzucając się na łóżko.

Alicja potarła twarz dłońmi, zdjęła kurtkę, po czym udała do łazienki. Rozejrzała się ostrożnie po pomieszczeniu. „Mogłyśmy trafić gorzej” — pomyślała, wiedząc, że jak na przydrożny motel, było tu wyjątkowo czysto i schludnie. Ale też bezosobowo. Nienawidziła korzystać z obcych łazienek. Nienawidziła.

Spojrzała w lustro i przyjrzała się sobie. Wyglądała całkiem dobrze jak na kogoś, kto po ostrej popijawie w środku nocy gnał do mieszkania obcej wariatki, a potem jeszcze spędził cały dzień w podróży. Ciekawe, czy będzie tak samo dobrze wyglądać pod koniec tej eskapady. Ciekawe też, ile właściwie to wszystko potrwa? Potrzebowała kawy. Potrzebowała mocnej kawy oraz ucieczki od tego typu pytań. I jedzenia, ale to akurat mogło poczekać do rana.

Opłukała twarz ciepłą wodą, przepłukała usta, załatwiła się, umyła ręce i zaśmiała się cicho pod nosem. Nie miała nawet swojej własnej cholernej szczoteczki do zębów. Och, mogła po nią wrócić. Mogła wrócić po ubrania i inne ważne rzeczy. Mogła spakować się lepiej niż Sky. Nawet o tym myślała, ale problem polegał na tym, że ilekroć wyliczała w myślach, co by się jej przydało, tyle razy jakiś dziwny, cichy głos szeptał uparcie w jej umyśle: „Nie, nie wolno ci wrócić”. Dlaczego? Nie miała pojęcia. Po prostu wiedziała, że jeśli chce kiedykolwiek jeszcze wypić spokojnie kawę w swoim salonie nienękana potwornymi wyrzutami sumienia, bo zmarnowała jedyną szansę na przygodę, która nie skończyła się połamanymi gnatami, to tę cholerną szczoteczkę musi sobie kupić gdzieś po drodze.

Wyszła z łazienki, układając sobie w myślach listę rzeczy, które powinna dokupić. Uzbierało się tego sporo, ale przynajmniej finanse nie stanowiły tu problemu.

— Potrzebuję kawy — oznajmiła głośno, ale odpowiedziała jej cisza.

Spojrzała na łóżko, na którym leżała Sky. Kobieta spała w najlepsze. Usnęła w poprzek łóżka, w ubraniu i butach. Alicja podeszła do niej powoli i, najdelikatniej jak potrafiła, zaczęła ją rozbierać. Nie wiedziała, dlaczego to robi. Właściwie nawet nie wysilała się z zadaniem sobie tego pytania. Po prostu tak powinno być. Piromanka nie obudziła się nawet na chwilę. Kilka razy zaczęła pojękiwać i krzywić się, dwa razy próbowała nieświadomie odepchnąć dłonie wyższej kobiety, raz nawet kopnęła powietrze, ale nic więcej. Powieki jej drżały, jednak żadna z nich nawet na moment się nie uniosła. Buty wylądowały koło łóżka, spodnie — na torbie. Zdjęcie czegokolwiek więcej byłoby albo niemożliwe, albo niestosowne, więc Alicja dała sobie z tym spokój. Odsunęła kołdrę, a następnie przesunęła Sky tak, by ta leżała w miarę wygodnie na tym cholernym materacu. „To jakiś obłęd” — pomyślała, przykrywając swoją towarzyszkę. Tak, to musiał być jakiś obłęd, bo miała wrażenie, jakby już kiedyś to robiła, jakby już kiedyś tak właśnie o kogoś dbała.

— Potrzebuję tej cholernej kawy — warknęła, wychodząc cicho z pokoju. — Będzie kawa, to zacznę myśleć i może coś z tego zrozumiem.


Alicja weszła do holu, wzięła głęboki oddech, potarła zmęczoną twarz dłońmi i doszła do wniosku, że już ją policzki bolą od tego ciągłego pocierania. Musi się tego oduczyć, do cholery. Tak czy inaczej, zwróciła się w stronę wyraźnie spiętego recepcjonisty. Mężczyzna, widząc ją, wyprostował się niczym struna. Uważnie się jej przyglądał, ale nie było w tym nic drapieżnego czy uwodzicielskiego — to raczej spojrzenie czujnej zwierzyny, która nie zamierzała skończyć tej nocy z przegryzionym gardłem. Swoją drogą o przegryzionych gardłach też musiała przestać myśleć. To się stawało powoli jej obsesją.

— Przepraszam, że przeszkadzam — odezwała się Alicja, podchodząc do mężczyzny. — Muszę się napić kawy.

Recepcjonista wyraźnie spodziewał się dzikiej awantury albo przynajmniej kilku niemiłych uwag na temat stanu pokoju. Wyraźnie zaskoczony, zamrugał, przełknął ślinę, po czym trochę niepewnie, a nawet przepraszająco, wyjaśnił:

— Kuchnia jest już zamknięta, a my nie mamy baru. Obawiam się, że to nie będzie…

Umilkł, gdy wiedźma wysunęła z kieszeni banknot o nominale, którego dawno już nie widział.

— Zrób mi najdroższą kawę na świecie, a potem pozwól wypić tutaj, a nie w pokoju. Muszę złapać oddech. Muszę oderwać się od własnych myśli.

Nie powinien — tego był pewien. Nie ze względu na szefostwo czy jakiś wewnętrzny motelowy zakaz. Po prostu nie powinien wchodzić z tą kobietą w jakąkolwiek interakcję. Ona zdawała się niebezpieczna, czuł to całym sobą. Coś w tej brunetce, coś w jej sposobie patrzenia, w sposobie poruszania się, w tym, jakie wrażenie na nim wywarła, głośno krzyczało: „Trzymaj się od niej z daleka!”. Z drugiej strony odmówienie jej wydawało się jeszcze gorszym pomysłem. „Chcesz dziś umrzeć?” — pytał uparcie jakiś głos w jego głowie.

— Z mlekiem? — spytał niechętnie, sięgając po pieniądze.

— Bez. Zwykła, czarna, niesłodzona — odpowiedziała Alicja, uśmiechając się szeroko.

„Jedna kawa” — pomyślał recepcjonista. — „Jedna kawa jeszcze nikogo nie zabiła”. Poszedł więc zrobić tę jedną kawę, do której nie dodał ani mleka, ani cukru. Potem parujący napój postawił ostrożnie na ladzie. Kobieta stała spokojnie i czekała. Przez jedną krótką chwilę spodziewał się, że gdy wróci, wszystko będzie zdemolowane albo kobieta odbierze z jego rąk filiżankę, a potem go zwyczajnie zastrzeli… Nic takiego się, na szczęście, nie wydarzyło.

— Dziękuję. — Usłyszał w odpowiedzi.

Popadał w paranoję. Musiał się opamiętać. Skinął głową, chyba nawet na chwilę przywołał jakąś marną namiastkę uśmiechu, a potem udał, że pilnie musi coś wpisać do komputera. Nie odezwała się słowem i, do cholery, naprawdę był jej za to wdzięczny.

Popijała łyk za łykiem, a czas ciągnął się niemiłosiernie. Był pewien, że to wszystko trwa już z godzinę, ale gdy spojrzał na zegarek, zobaczył, że minął niecały kwadrans. Niecały kwadrans, a wysoka kobieta kończyła już pić. Przedostatni łyk, potem ostatni. Oblizała usta, odstawiła filiżankę, uśmiechnęła się do niego, grzecznie mówiąc:

— Dziękuję i dobrej nocy.

Odpowiedział jej równie uprzejmie, spojrzał na monitor, usłyszał, jak się odwraca, aby wrócić do swojego pokoju. Poczuł mrowienie w oczach. Nie, nie teraz. Nie teraz! Wziął głęboki oddech. Przejdzie mu. Kolejny oddech. Kobieta zatrzymała się. Nie, niech idzie, niech idzie! Jeszcze jeden oddech.

— Czy dobrze się pan czuje?

„Doskonale, idiotko!” — krzyknął w myślach. Otworzył usta, by odpowiedzieć, ale…


Alicja patrzyła na mężczyznę i czekała. Wyczuła w nim wyraźną zmianę, jakieś drgnięcie w jego wnętrzu, ale nie potrafiła określić, co to oznacza. Atak? Chorobę? Nie, to coś subtelniejszego, coś delikatniejszego, a zarazem…

— Przechodzi — powiedział recepcjonista. Jak w transie wyszedł powoli zza blatu recepcji, złapał gwałtownie za bluzkę Alicji i przyciągnął dziewczynę do siebie.

Jego oczy stały się całe białe, uścisk — wręcz żelazny, a głos niski i przerażający. Wiedźma natychmiast uaktywniła swoją moc, wzmocniła bariery, ale to niczego nie zmieniło. Facet nie został opętany.

— Szuka was. Węszy. Będzie was tropił, póki nie wypruje wam flaków, a nawet to nie będzie jeszcze koniec. Zwróciłaś jego uwagę, chce tylko ciebie. Uciekajcie albo stawcie mu czoła. Żaden człowiek go nie pokona, ale przecież ty od dawna nie jesteś już człowiekiem.

Po tych słowach jego uchwyt się rozluźnił, powieki opadły, a mężczyzna osunął się bezwładnie na podłogę. Alicja spokojnie przyklęknęła i dotknęła jego szyi w poszukiwaniu pulsu. Żył. Szybko przyjrzała się jego aurze, sprawdziła stan ciała i natrafiła na blokadę mocy w okolicy głowy. Nigdy czegoś takiego nie widziała. Przyłożyła dłoń do jego czoła, skupiła w swoich palcach energię, ale nim zdołała zrobić cokolwiek więcej, usłyszała cichy szept:

— Zostaw mnie — poprosił, odzyskując przytomność. — Nie potrzebuję twojej pomocy.

Milczała, nie bardzo wiedząc, co powinna teraz powiedzieć. Recepcjonista usiadł ostrożnie, objął głowę dłońmi, a potem cicho jęknął. Zamrugał, jakby chciał się upewnić, że to nie kolejny koszmar. Potarł powieki i zaczął masować sobie skronie.

— Proszę iść do pokoju i nie przejmować się mną — powiedział grzecznie, ale ton jego głosu zdradzał desperację.

Mogła zacząć pytać, ale jakoś nie miała na to ochoty. Jeśli uważał, że da sobie radę, to nie widziała powodu, by mu nie wierzyć. Poza tym coś w sposobie, w jaki mówił, zniechęciło ją do wnikania w to głębiej. I tak miała już sporo własnych problemów.

— Dobrej nocy i dziękuję za kawę. — Wstała, otrzepując kolana, a potem, nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę pokoju.

Recepcjonista ukrył twarz w dłoniach. Myślał, że ma to już za sobą, że przekleństwo minęło. Dlaczego to znów musiało się uaktywnić? Zaczął układać sobie życie. Znalazł pracę, dziewczynę, nawet myślał o założeniu rodziny. Nie potrzebował tych cholernych wizji. Nie teraz.

Otrząsnął się, podniósł z podłogi i poprawił włosy. Te dwie idiotki były w cholernym niebezpieczeństwie. Widział to… coś. Musiał uciekać. Dlaczego? Bo coś mówiło mu, że jeśli zostanie choćby chwilę dłużej w ich pobliżu, zniszczą mu całe jego spokojne, nudne życie i, do cholery, będzie mu to pasowało, ale nie taką obietnicę złożył swojej świętej pamięci matce.


Alicja weszła do pokoju, nie siląc się nawet, aby być cicho. Chciała, żeby Sky się obudziła. Nie dlatego, że musiała powiedzieć jej o całym zajściu. Po prostu do pasji doprowadzało ją, że ta kretynka śpi w najlepsze, podczas gdy wszystko dookoła zaczyna robić się dziwne i niebezpieczne. Trzasnęła drzwiami i podeszła do łóżka, tupiąc, a potem stanęła i intensywnie wpatrywała się w niższą kobietę. Ta nawet nie drgnęła.

— Musisz spać akurat teraz, prawda? — powiedziała sfrustrowana, wiedząc, że to niczego nie zmieni. Piromanka potrzebowała tego snu i tyle. — Wariatka.

„Co się ze mną dzieje?” — spytała w myślach samą siebie. Widok Sky działał jej na nerwy. Od kiedy? Zamiast odpowiedzi oczyma wyobraźni zobaczyła te długie kilometry, jakie jutro pokonają. Godziny spędzone w samochodzie tylko po to, by uciec przed czymś, co i tak nie stanowi realnego problemu. Po co to wszystko?

— Mogłyśmy mieć to już za sobą, ale ty postanowiłaś wykorzystać mnie do naprawienia swojego nudnego życia — warknęła, przyglądając się śpiącej Sky. — Ale wiesz co? To nie jest sedno problemu. Sedno problemu polega na tym, że mnie wkurwiasz i wkurwia mnie świadomość, że daję ci się wodzić za nos, tylko za cholerę nie mam pojęcia, dlaczego. Powinnam być oazą spokoju, ale jakoś mi to dziś nie wychodzi i winię za to ciebie, wiesz? Nie wiesz, bo, kurwa, śpisz.

Nagle coś dziwnego zamajaczyło na granicy świadomości Alicji. Coś ulotnego i delikatnego. Skupiła się, czując, że to coś ważnego. Przypomniała sobie twarz recepcjonisty, otaczającą go energię, a potem przywołała w myślach ten obraz i zestawiła z obrazem śpiącej Sky. Coś ich łączyło, ale co? Przyjrzała się jeszcze uważniej. W jakimś sensie byli podobni, ale nie rozumiała, skąd to wrażenie. Próbowała jeszcze chwilę, jeszcze przez moment chciała wyłapać ten szczegół. Nic z tego. Jej myśli zaczęły gdzieś uciekać, a ciało domagało się chwili odpoczynku.

— Przecież wcale nie byłam śpiąca — szepnęła, ziewając.

Jeszcze chwila, a na pewno by to zrozumiała. Na pewno… głupie zmęczenie.

Rozebrała się do bielizny, położyła obok Sky, przykryła kołdrą śmierdzącą tanim proszkiem i natychmiast zapadła w sen. Głęboki, mroczny sen.

Trzynaście fragmentów apokalipsy

Już jej się to kiedyś śniło. To pustkowie, ta wyschnięta ziemia i wszechobecny kurz. Dookoła, jak okiem sięgnąć, nie było nic widać. Ani jednego żywego organizmu. Niebo pokrywały chmury przypominające tumany pyłu. Wszystko szare, brudne, skażone. Nawet słońce nie dawało rady się przebić. Było jasno, ale nie tak, jak powinno. W tym umierającym świecie nic nie zdawało się takie, jakie powinno.

Wiedziała, co teraz ujrzy. Czekała na nich, nieświadomie wstrzymując oddech. Nie trwało to długo, ale dla niej każda chwila wydawała się wiecznością. W końcu wyszli zza linii horyzontu. Tak, dokładnie tak to pamiętała. W równym szeregu, równym krokiem, uparcie ciągnęli naprzód. Co jakiś czas znikali, aby pojawić się bliżej, niebezpiecznie bliżej. Już niebawem dało się ich policzyć, a chwilę potem — określić mniej więcej, jak wyglądają. Zacisnęła dłonie w pięści, wbiła paznokcie w skórę. Zabolało, ale ten ból okazał się dobry. Ten ból przypominał jej, kim jest.

Było ich trzynastu, trzynastu morderców doskonałych. Zasłonięte twarze, ubrani w czerń. Szli w równym rzędzie, bo między nimi nigdy nie wskazywano lepszych. Ostatnim razem widziała ich wszystkich. Mogła im się przyjrzeć, mogła dokładnie zobaczyć każdy szczegół. Teraz było inaczej. Rozmywali się, zmieniali, przekształcali. Nie potrafiła ich określić, nie potrafiła dostrzec niczego w tej plątaninie obrazów, a nawet gdy już jej się wydawało, że tym razem obrazy się wyostrzają, jej umysł natychmiast o wszystkim zapominał.

„Czy jesteś dość dobra?”

Te słowa wypełniły jej umysł. Boleśnie dudniły w nim raz po raz i zatykanie uszu nic nie dawało. Trzynastu zbliżało się nieuchronnie, a ona stała tuż przed nimi. Nagle zrozumiała, że zabiją ją, jeśli się nie usunie. Chciała uskoczyć w bok, ale nie mogła. Nogi wrosły jej w ziemię, do kolan stały się spękaną gliną. Próbowała krzyczeć, ale nie potrafiła wydobyć z gardła choćby jednego słowa.

„Zbliża się moment, gdy będziesz musiała tchnąć w nich życie, wpoić nowe zasady. Czy dasz radę zdefiniować ich tak, jak ona ich definiowała?”


Kolejne obezwładniające dudnienie. Wiedziała, że te słowa są kluczem, ale ból, jaki w niej wywoływały, zdawał się zbyt silny, by mogła z nim wygrać. Nie myślała logicznie. W ogóle nie myślała. Istniały tylko lęk i świadomość nadchodzącego końca.

Ktoś zadął w róg. Po drugiej stronie pustkowia wyłoniło się ogromne wojsko, doskonale zdyscyplinowane i uzbrojone. Ludzie wszystkich kolorów i ras. Tysiące, miliony, miliardy i wciąż ich przybywało, choć ich liczba i potęga nie robiły najmniejszego wrażenia na trzynastu mordercach.

— Mordercy — szepnęła Alicja, spoglądając na trzynastu nieznajomych, gdy nagle dotarło do niej, że się myli. — Nie… Oni nie są mordercami. Oni są…

Słowa ugrzęzły jej w gardle i nie chciały przez nie przejść. Kręciła głową, chciała wyrzucić z siebie tę absurdalną myśl. To przecież nie mogła być prawda. Tylko że patrzyła w te ich lśniące oczy i widziała w nich niezachwianą pewność zwycięstwa. I już wiedziała…

...bogami — dokończyła, ale to ostatnie słowo zagłuszył potworny huk.

Po raz drugi ktoś zadął w róg i armia ludzi przegrupowała się, szykując do natarcia. Alicja wiedziała, co teraz nastąpi. Zamknęła oczy. Nie chciała już na to patrzeć. Nie chciała widzieć tego mroku. Wtedy ktoś zadął w róg po raz trzeci i ostatni. Otworzyła oczy. Wiedziała, że to sygnał do ataku, ale żaden z ludzkich żołnierzy nie odważył się ruszyć z miejsca. Zamiast tego unieśli wysoko tarcze i sformowali szyk obronny. Wiedzieli, że czeka ich śmierć. Tak, oni wszyscy mieli umrzeć, ale najpierw zginie ona. Alicja ostatni raz szarpnęła się, ale jej nogi nawet nie drgnęły. Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy, czekała na nieuniknione. Cały strach zniknął, pozostał tylko kojący jej serce spokój płynący z pogodzenia się z własnym losem.

— I tak nigdy nie kochałam tego życia aż tak, bym miała o nie walczyć — szepnęła i ze zdziwieniem odkryła, że się uśmiecha.

„To wciąż za mało!” — ryknął głos, który wybudził Alicję ze snu.

Długa noc

Alicja obudziła się, zlana potem. Oddychała ciężko, dłonie bolały ją od zaciskania pięści, a z uszu sączyła się krew. Ten sen… co to, do cholery, było? Próbowała uspokoić walące boleśnie serce, próbowała zapanować nad oddechem, ale nie potrafiła. Skupiła się więc na uszach. Przynajmniej mogła odetchnąć z ulgą, bo nic złego się z nimi nie stało.

— Co to, do cholery, było? — wydyszała tym razem na głos, po czym przygryzła dłoń, by stłumić rodzący się w jej gardle krzyk.

Wiedziała, że to nie zwykły sen. Wiedziała, że coś nadchodziło, ale Bóg jej świadkiem, nie miała ani trochę ochoty pytać, co dokładnie. O nie, nie chciała tego wiedzieć. Nie zamierzała też zastanawiać się nad słowami wtłoczonymi jej do umysłu tym dudniącym głosem. „Pieprzyć to. Pieprzyć to wszystko” — pomyślała, przewracając się na prawy bok. Zamknęła oczy, próbując usnąć. Tak, chciała usnąć, zapomnieć o wizji. Problem polegał jednak na tym, że ilekroć opuszczała powieki, nagle dookoła siebie słyszała krzyki mordowanych. Wojna. Nigdy nie chciała brać w niej udziału. Te głosy powinny nawiedzać kogoś innego.


* * *


W chwili, gdy Alicja walczyła z własnym strachem, wyczerpany ciężkim dniem recepcjonista spojrzał na zegarek. Oto już trzecia w nocy. Jeszcze tylko trzy godziny, a potem wróci do domu, do swojej narzeczonej. Zapomni o tym wszystkim, zapomni o tej cholernej, wysokiej kobiecie, o jej dziwnej towarzyszce, o tym drobnym incydencie. Wróci do normalności, wyprze z umysłu myśl, że to wszystko mogłoby zacząć się od nowa. Wizje, obrazy, strach… Nie, był przecież normalnym człowiekiem, miał normalną pracę i funkcjonował w normalny sposób. Był szarym, przeciętnym nikim. Tak, tym właśnie chciał pozostać. Chciał być nikim. To wszystko w tym temacie. Jeszcze trzy godziny i znów będzie szarakiem, prawda?

Zerkał uparcie na zegarek, co chwila sprawdzał, ile zostało jeszcze do końca zmiany, i wyobrażał sobie siebie jako przeciętnego, nudnego, łysiejącego obywatela bez twarzy. Tak, podobała mu się ta perspektywa: rachunki do zapłacenia, żona z dzieckiem czekająca w domu. Naprawdę mógłby tak żyć. Naprawdę.

— O, nie… — jęknął, czując kolejne mrowienie w oczach.

Dał radę wyjść do toalety, modląc się, by akurat w tym czasie nikt niczego nie potrzebował. Zamknął za sobą drzwi i osunął się po ścianie na podłogę. Miał wrażenie, że spada, że leci bezwładnie w dół, w niekończącą się nicość. Znał to uczucie. „Proszę, nie” — zdołał jeszcze pomyśleć, a potem stracił przytomność.


Miał czterdzieści lat i nienawidził swojej żony. W domu czekały rozwrzeszczane bachory, które ani trochę go nie przypominały. Zadzwonił do kochanki, ale wyłączyła telefon po tym, jak kategorycznie odmówił podpisania papierów rozwodowych. Wszystko szło nie tak. Podrapał się po łysiejącej głowie. Tego chciał, prawda? Tego właśnie pragnął. Nudy i bycia przeciętnym. Tego potrzebował.

Obraz zniknął, zastąpiony widokiem holu. Znał ten hol aż za dobrze. Za kontuarem stał on. Właśnie zaczynał poranną zmianę. Sprzątał biurko po tym cholernym brudasie Piotrku. Czy on nigdy nie mógł po sobie posprzątać? Nieważne. Dzień zapowiadał się spokojnie, więc nie zamierzał go sobie psuć takimi pierdołami. Spojrzał na zegarek. Była jedenasta trzydzieści. Jedenasta trzydzieści, a wskazówki lśniły. To było ważne, musiał zapamiętać tę godzinę. Drzwi otworzyły się, a do środka weszła drobna dziewczyna. Nie wyglądała najlepiej. Zagubiona, w brudnych, podartych ubraniach i z widocznymi siniakami. Kolejna nieletnia prostytutka przywieziona z jakiejś zatęchłej wiochy spod granicy. Dlaczego one trafiały zawsze na jego zmianę?

— Czy coś się pani stało? — Usłyszał swój głos.

Zobaczył, jak podchodzi do dziewczyny, a ta drży na całym ciele. Chciał jej pomóc, coś dla niej zrobić. Miała takie wielkie, przerażone oczy. Ktoś wyrządził jej krzywdę, ogromną krzywdę. „Jak im wszystkim” — dodał w myślach, czując, że nie powinien się w to angażować. Takie sprawy… jego nie dotyczyły. Przecież w końcu jakiś alfons stawi się po nią, jak zawsze zresztą… a mimo to zadawał to samo cholerne pytanie:

— Czy mam wezwać policję?

Teraz odmówi, był tego pewien. Czekał i już kiwał ze zrozumieniem głową, gdy nagle dotarło do niego, że coś jest nie tak. To trwało chwilę, nie więcej. Jej ręka wystrzeliła w kierunku jego gardła, a spomiędzy drobnych ust wypłynął przerażający, nieludzki głos.

— Gdzie one są? Gdzie są te dwie dziwki? Nie wiesz, prawda? Więc nie możesz mi pomóc. — Po tych słowach zobaczył prawdziwe oblicze potwora kryjącego się pod postacią tej kruchej dziewczyny.

Monstrum było powykrzywiane, zdeformowane i w niczym nie przypominało człowieka. Oślizgłe, potężne, przepełnione nienawiścią. Dotarło do niego, że nie wyjdzie z tego spotkania żywy. To coś go zabije.

— Nienawidzę takich jak wy. Ciągle mi się wymykacie, ciągle próbujecie być sprytni. Wszyscy powinniście zdechnąć — oznajmił potwór, skręcając recepcjoniście kark.

Usłyszał swój krzyk, gdy jego martwe ciało osuwało się na podłogę. Zobaczył własne, puste oczy, a potem spojrzał na swoje pozbawione życia wargi, które szeptały uparcie:

— Nie takiego życia chcę, nie takiej śmierci pragnę.

To też ważne — te słowa, których nigdy nie powinien do siebie dopuścić. „Kłamstwo” — pomyślał, wiedząc, że sam siebie próbuje oszukać. Kłamstwo. Takiego życia chciał, takiej śmierci pragnął, prawda?


Ocknął się zmarznięty, z głową opartą o muszlę klozetową. Mało romantyczne, ale — jak się okazało — całkiem praktyczne. Zwymiotował raz, potem drugi. To wszystko kłamstwa. Takiego życia chciał. Takiego nijakiego. Nie będzie w nim nieszczęśliwy. Nie będzie na nie narzekał. A ten potwór? To bzdura. Gdy jego zmiana dobiegnie końca, przekaże wszystko zmiennikowi, wróci do swojej ukochanej narzeczonej, a potem zapomni. Gdy nadejdzie ten dzień z wizji, spokojnie sobie udowodni, że to tylko jego wymysł, że nic takiego nie miało miejsca. Dokładnie tak… Nie. Gdy nadejdzie ten dzień, ucieknie stąd, daleko, jak ostatni, cholerny tchórz. Pora przestać się okłamywać.


* * *


Alicja spokojnie paliła papierosa, mając w pogardzie ogólnie przyjęte zasady. Czujnik i tak się zepsuł, więc nikt się o niczym nie dowie. Wiedziała to, bo sama go uszkodziła. A teraz siedziała na niewielkim fotelu ustawionym przy chwiejącym się stoliku, wepchniętym w jeden z rogów pomieszczenia. Tanim, nijakim, obecnym w prawie każdym hotelu. Wydychała powoli dym, stukała paznokciem w blat, myślała. Pół godziny temu dała za wygraną, jeśli chodzi o spanie. To nie miało sensu. I tak by już nie usnęła, a nawet jeśli, to raczej nie byłyby to miłe sny. Nie, wolała się uspokoić, aby dokładnie sprawdzić wszystkie osłony i bariery. Czy ona ostatnio robiła coś innego, niż tylko sprawdzała wszystko dookoła siebie? A tak, jeszcze niszczyła. No właśnie.

Wybiła trzecia w nocy, gdy wszystko się zaczęło. Delikatne drganie energii krążącej w hotelu. Nigdy niczego takiego nie czuła, ale ostatnio w jej życiu miało miejsce wiele pierwszych razów. Można by powiedzieć, że odkrywała nieznane jej lądy. Szkoda tylko, że ani trochę jej na tym nie zależało. W każdym razie była trzecia, gdy poczuła mrowienie gdzieś głęboko w mózgu. Słabe, ale potwornie denerwujące. Próbowała się go pozbyć, ale ono nie odchodziło. Pomyślała o Gizeli. Może demon kryjący się w jej ciele znalazł sposób, by je dogonić? Nie, to raczej nie to… To coś innego, coś subtelniejszego.

— Recepcjonista — szepnęła do siebie zaskoczona, że w ogóle przyszło jej to do głowy. — Nie. Przecież to niemożliwe.

Tylko że to właśnie to. To samo odczucie, tylko o wiele słabsze, pojawiło się, gdy skończyła pić przyniesioną przez niego kawę. On, Sky, mrowienie, zawirowania pola energetycznego. Jeśli wcześniej w to wątpiła, to teraz miała potwierdzenie. Facet miał talent. Nie jakiś tam chwilowy przebłysk. On miał prawdziwy, cholernie rzadki u ludzi talent.

— Robi się ciekawie — powiedziała, dopalając papierosa. — Cholernie ciekawie.

Powiecie mi wszystko, co wiecie

Była dopiero ósma rano, gdy do niedużego budynku weszła drobna blondynka. Strażnik spojrzał na nią i poczuł dziwne ukłucie niepokoju.

— W czym mogę pomóc? — spytał, podchodząc powoli do nieznajomej.

Dziewczyna ubrała się lekko, stanowczo zbyt lekko jak na tę porę roku. Wyglądała na zdezorientowaną, zagubioną, nie do końca rozumiejącą, gdzie jest. Szeptała coś do siebie. Sine usta poruszały się szybko, do oczu napłynęły łzy.

— Czy coś się stało? Czy mam wezwać pogotowie? — Zaniepokojony strażnik podszedł jeszcze bliżej.

Nie odpowiedziała. Spojrzała na niego, ale nie odezwała się ani słowem. „Wariatka” — pomyślał, nachylając się jeszcze bardziej. Dopiero teraz usłyszał, o czym tak desperacko szeptała.

— Proszę, nie zabijaj ich. Proszę, nie zabijaj ich. Proszę, nie zabijaj ich… — powtarzała przerażona dziewczyna.

Wypełnił go chłód. Mężczyzna stał jak sparaliżowany. „Wariatka!” — krzyczał w myślach, ale jakiś głos w nim, ten lepszy, próbował tłumaczyć: „Ktoś jej coś zrobił, to tylko szok”. Nagle dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę. To wyrwało strażnika z dziwnej niemocy. Już miał się wyprostować, odwrócić, zadzwonić na policję, gdy drobna ręka błyskawicznie wystrzeliła w jego kierunku. Ta delikatna, zimna jak lód dłoń złapała go za gardło i zmusiła, by ukląkł. „To niemożliwe” — zdołał tylko pomyśleć. Tak drobna dziewczyna nie może mieć takiej siły!

— Czuję je. — Z ust blondynki wydobył się niski, gardłowy warkot. — Tak, były tu. Mijały cię. Cholerne suki…

Uchwyt zelżał na tyle, by strażnik mógł złapać oddech. Zaczął kaszleć, wciągać łapczywie powietrze. Dopiero wtedy dotarły do niego dwie rzeczy. Po pierwsze, to nie był ludzki głos. To głos zwierzęcia, które jakimś cudem nauczyło się mówić. Wściekłego, żądnego krwi, dzikiego zwierzęcia płci męskiej. Po drugie, ciepło spływające po nogach jednak było moczem.

— Idę dalej. Nie wchodź mi w drogę — warknęło to coś w ciele dziewczyny.

Strażnik patrzył, jak drobna blondynka odchodzi w głąb korytarza. „Bez sensu” — powtarzał w myślach uparcie. To bez sensu. Bez sensu.


Dziewczyna weszła do pomieszczenia biurowego. Rozejrzała się powoli dookoła, potem wzięła głęboki wdech. Za nią pojawił się mężczyzna niosący kubek gorącej kawy.

— Co tu robisz? To pomieszczenie biurowe. Jeśli chcesz pieniędzy… — urwał, przyglądając się nieznajomej z niechęcią.

— Proszę, nie zabijaj ich. — Usłyszał cichy szept i poczuł, jak po kręgosłupie przebiega mu dreszcz.

Gdy później odpowiadał na pytania policji, nie potrafił im wyjaśnić, jakim cudem wylądował na ziemi. Nie potrafił też powiedzieć, jak tak drobna dziewczyna zdołała nie tylko go powalić, ale jeszcze wlać mu do gardła resztkę wciąż gorącej kawy, nierozlanej podczas upadku. Właściwie nie potrafił w ogóle powiedzieć, co działo się od momentu, gdy usłyszał te dziwne słowa z jej ust.

— Wariatka! Niech ktoś wezwie policję! — krzyczała jakaś kobieta, próbując uciec z biura. Poczuła tylko, jak zimne palce zaciskają się na jej kostce, a potem — mocne uderzenie o podłogę. To właśnie wtedy złamała nos, zahaczając o kant biurka.

— Ty. Ciebie czuć nimi bardziej — powiedziała blondynka nieludzkim głosem. — Taaaak, ciebie czuć bardziej.

Kobieta była pewna, że to coś, co nagle wydało jej się tak niesamowicie nieludzkie, za moment ją zabije. Już zaczynała odmawiać w myślach pacierz, już widziała całe swoje życie przelatujące jej przed oczami, już zaczęła sobie przypominać wszystkie rzeczy, których nie zdążyła zrobić, i wszystkie niezałatwione sprawy, jak zwykło się mawiać. W chwili, gdy doszła do połowy pacierza, napastniczka uniosła głowę i dosłownie zaczęła węszyć.

— Obok — warknęła, puszczając nogę kobiety.

Wszyscy z przerażeniem patrzyli, jak to drobne ciało dźwiga się z kolan i powoli, nienaturalnie, stawia krok za krokiem w stronę biura szefa. Żadna z tych osób nie dała rady wykrztusić z siebie choćby słowa. Żadna z nich nie pomyślała nawet, żeby zadzwonić po pomoc. Stali tak po prostu jak sparaliżowani. Stali i patrzyli, jak to coś przechodzi do sąsiedniego pomieszczenia, zamyka za sobą drzwi, a potem krzyczy i zmusza do wrzasku ich szefa. Tak, nawet słysząc jego skomlenie, nie odważyli się ruszyć ze swoich miejsc.


* * *


O tak wczesnej porze większość sklepów pozostaje jeszcze pozamykanych, ale duży market w centrum handlowym był, na szczęście, czynny całą dobę. Alicja stanęła przy półce ze szczoteczkami do zębów, w skupieniu ignorując burczenie w brzuchu. Za godzinę otworzą więcej lokali i przynajmniej zje jakieś normalne śniadanie, a do tego czasu kupi chociaż kilka niezbędnych rzeczy.

— Jak możesz w takiej chwili kupować szczoteczkę? — oburzyła się Sky, natychmiast dodając: — Przykry zapach z ust to nie wszystko! Tu chodzi o nasze życie.

— Bo śmierdzi mi z ust — odpowiedziała Alicja, wrzucając szczoteczkę do koszyka, a potem przeszła do półki z dezodorantami. — Spod pachy też w końcu zacznie. Tak, szampon też sobie kupię. W przeciwieństwie do ciebie, nie mam w tej dziwnej podróży niczego, co powinnam mieć.

— Po gacie też mi każesz ze sobą iść? — Sky wyrwała z ręki Alicji dezodorant i wrzuciła go do koszyka.

Wiedźma najspokojniej w świecie wyjęła z koszyka dezodorant i odstawiła na półkę. Do koszyka wrzuciła zupełnie inny, o delikatniejszym zapachu.

— Bielizna też się przyda. I parę koszulek.

— Co ty robisz? — Głos Sky dzielił tylko maleńki kroczek od wrzasku.

— Wymieniam dezodorant, bo podobno pachnie morską bryzą. Lubię zapach morskiej bryzy, ale ona pachnie słono, a ten pachnie słodko. Poza tym bardzo, bardzo staram się nie myśleć o tym, jak cholernie jestem głodna, ani o tym, że zaraz skręcę ci kark, jak nie przestaniesz skomleć, że umrzemy. Sky, nie umrzemy. Wiem to. Jestem, kurwa, wiedźmą, i umiem sobie radzić z bytami nie z tego świata. Pogódź się z tym i przyznaj, że ci się nudzi.

Wzrok piromanki próbował wypalić znamię na twarzy Alicji, ale ta ani trochę się tym nie przejęła, tylko powoli, spokojnie robiła swoje zakupy, mając w pogardzie święte oburzenie Sky.

— Oczywiście potem pójdziemy po skarpetki, buty, spodnie… coś pominęłam?

— Może jakąś książkę? — zaproponowała wiedźma, ignorując sarkazm w głosie swojej towarzyszki.

— Wibrator też? — podsunęła Sky, a potem natychmiast, oburzona, odwróciła się w stronę wyjścia, oznajmiając: — Nienawidzę cię.

— Dla ciebie? — spytała Alicja cicho, wiedząc doskonale, że nikt jej już nie słyszy.

„Nienawidzę zakupów” — pomyślała, idąc po krem do twarzy. „Ani trochę ich nie lubię, więc chociaż ona mogłaby nie dokładać do tej katorgi swoich pięciu groszy” –rozmawiała sama z sobą, gdy zobaczyła gruszkowy szampon. „Od kiedy, do cholery, można kupić gruszkowy szampon? Czy on w ogóle leżał obok gruszki?”


* * *


Blondynka patrzyła grubasowi prosto w oczy i uśmiechała się wyjątkowo szeroko. Zbyt szeroko jak na człowieka. W tej jednej chwili eksszef Sky był święcie przekonany, że poddusza go nie człowiek, a prawdziwy demon.

— Już? — warknęła drobna dziewczyna o nadludzkiej sile. — Przypomniałeś sobie wszystko?

Rzuciła nim o ścianę. Dosłownie rzuciła o ścianę mężczyzną warzącym prawie sto pięćdziesiąt kilogramów i wyglądała, jakby nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia.

— Były tu. Jedna dla mnie pracowała. Zwolniłem ją… — skomlał, osłaniając głowę rękoma.

Dziwnie niski, wręcz męski głos pochwalił:

— Wiedziałem, że dasz sobie radę z tymi zanikami pamięci. Tamta niższa mnie nie interesuje. Ta wyższa. Czuję ją. Co ona tu robiła?

Grubas dalej pojękiwał, bliski wybuchowi płaczu. Z trudem panował nad sobą, a potem cienkim jak dziewczynka głosikiem wyjąkał:

— Ona tylko tu stała. Patrzyła przez to okno.

— Tylko? — warknęła dziewczyna, zaczynając węszyć.

— Tak. Ona tylko stała. Tylko stała, potem coś tam powiedziała i wyszły.

— Łżesz. — Demon przerwał mężczyźnie, kręcąc przy tym powoli głową. — Znów mnie rozczarowujesz, a to niebezpieczne. Szybko tracę cierpliwość. Żebyś więcej tego nie robił. Musisz wybrać: lewa czy prawa?

Były szef Sky popatrzył z przerażeniem na tę drobną twarz, wykrzywioną w nieludzki sposób, i nic nie odpowiedział. Nie rozumiał, co istota z wnętrza dziewczyny mówi do niego. Bał się spytać, bał się też podjąć jakąkolwiek decyzję. Leżał po prostu na ziemi i patrzył na napastniczkę, uparcie milcząc.

— Czas minął — powiedziała nagle blondynka. — W takim razie będzie lewa.

Drobna stopa z niebywałą siłą opadła na lewą nogę mężczyzny, łamiąc ją z głośnym trzaskiem. Dziki wrzask wypełnił pomieszczenie, a chwilę potem dołączył do niego śmiech kilku głosów jednocześnie i cienki pisk dziewczyny. Tak przynajmniej opisywał to policyjnemu psychologowi ochroniarz próbujący dostać się do środka, ale potem zrozumiał, że to tylko halucynacja wywołana stresem czy jak to ten facet z policji nazwał…

— Jeszcze raz — warknęła dziewczyna, pochylająca się nad swoją ofiarą. — Co robiła tamta wysoka kurwa, gdy tu stały? Na pewno coś robiła. Gdyby nie robiła, nie czułbym teraz jej smrodu wypełniającego ten pokój i ciebie. Co ci zrobiła?

— Nic! Przysięgam, że nic! Ja wtedy… coś się ze mną stało i wtedy nie byłem sobą! Zacząłem opowiadać jakieś bzdury i ona straciła cierpliwość i wyszła…

Drobna dłoń dotknęła delikatnie czerwonego policzka mężczyzny.

— Widzisz? Jednak coś ci zrobiła.

Nie zrozumiał jej. Właściwie w tej chwili nie próbował nawet zrozumieć sensu tych dziwnych słów, bo o wiele bardziej obchodziła go ta cholerna, złamana noga.

— Proszę, proszę, proszę… — jęczał, dotykając jej najdelikatniej, jak potrafił, płacząc z bólu.

— Dokąd pojechały?

— Nie wiem! Naprawdę nie wiem! Nic nie mówiły. Ja…

To coś w ciele blondynki nie słuchało wyjaśnień. Wiedziało od początku, że suka jest szczwana. Nie podałaby takich informacji, gdyby nie musiała. Demon liczył jednak, że ta druga palnęła coś głupiego. Niestety. Ale zacieranie śladów na niewiele im się zda. Zwęszył je, a tyle wystarczyło. Znajdzie je prędzej czy później.

— Na mnie już czas — oznajmił w końcu i już sięgał dłońmi w stronę głowy mężczyzny, gdy dziki wrzask wypełnił jego umysł.

— Nie zabijaj! Nie zabijaj go! — krzyczała ta cholernie irytująca idiotka, z której ciała czasem korzystał.

— To nie twoja sprawa — warknął, ale ostatecznie cofnął jej własne ręce od głowy mężczyzny. — Głupia cipa.

Mówiąc to, usłyszał dźwięk syren podjeżdżających radiowozów. No cóż, bawił się całkiem dobrze, ale czas naglił. Pora uciekać. Podszedł do okna, otworzył je na całą szerokość, spojrzał na leżącego na ziemi grubasa i uśmiechnął się w ten przerażający, nieludzki sposób, mówiąc jednocześnie:

— Do zobaczenia w piekle, zboczku.

Po tych słowach posłał jeszcze w jego stronę całusa, a następnie wszedł na parapet. Cholerne pierwsze piętro. Nienawidził skakać z pierwszego piętra. No nic, gliny właśnie zaczynały dobijać się do zablokowanych krzesełkiem drzwi. Najwyższa pora zbierać się stąd. Istota zmusiła ciało blondynki do wyskoczenia przez okno. Dokładnie w chwili, gdy to zrobiła, policjanci wyważyli drzwi i wpadli do środka. Jedyne, co zdołali zobaczyć, to kawałek buta, znikający błyskawicznie. Jeden z nich podbiegł sprawdzić, czy napastniczka przeżyła. Spodziewał się krwi i połamanych kończyn, może nawet ciała, jeśli spadła głową w dół. Nie spodziewał się natomiast widoku machającej mu wariatki, która chwilę potem znikła w bocznej uliczce. „To niemożliwe” — zdołał pomyśleć, krzycząc do pozostałych, że dziewczyna uciekła. To niemożliwe, prawda? Potem zrozumiał, że musiało być to wyjątkowo niskie pierwsze piętro, a ona zapewne tylko udawała, że nie połamała sobie przy tym nóg. Wariaci potrafią robić przecież różne rzeczy…


* * *


Alicja kupiła już wszystko, a przynajmniej tak jej się wydawało. Miała kosmetyki, poręczną torbę, trochę ubrań, bieliznę na zmianę, buty, a teraz właśnie kupowała szczotkę do włosów. Nic więcej na razie nie przychodziło jej do głowy. Sky dalej nie chciała się do niej odzywać. Co prawda ogromna porcja najdroższego sushi, jakie wiedźma kiedykolwiek jadła, trochę poprawiła humor piromance, ale nie na tyle, by niższa kobieta przestała ciężko wzdychać i spoglądać co chwilę na zegarek.

— Już? — spytała Sky po raz setny tego dnia, widząc, jak Alicja odchodzi od kolejnej kasy. — Możemy uciekać dalej?

Wyższa kobieta spojrzała na nią obojętnie i wzruszyła ramionami.

— W sumie możemy, ale jak już krążymy tu tyle czasu, to może zajdziemy do kina? Nie chcesz obejrzeć najnowszego horroru? Wiesz, którego? Tego o tej opętanej dziewczynie…

Alicja umilkła, gdy dotarło do niej, co właściwie przed chwilą zaproponowała. Na cofnięcie tej niefortunnej propozycji było jednak za późno, sądząc po minie Sky.

— Jasne. Idźmy. Czemu nie? Zobaczę, co mnie czeka, oswoję się z tą myślą, a gdy w czasie seansu zobaczę tę pieprzoną Gizelkę-Eklerkę, to powiem, żeby śmiało siadała obok i częstowała się popcornem, bo kark będzie mogła mi skręcić dopiero po napisach. Świetna myśl.

Wiedźma przewróciła oczami, pokręciła głową, a potem gestem prawej ręki pokazała piromance, by ta prowadziła w stronę samochodu. Dyskutowanie w tej chwili mijało się z celem.


* * *


Gizela ocknęła się w cudzym mieszkaniu. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Była przemoknięta, zziębnięta, brudna, ale przynajmniej — ubrana. Ubranie na miejscu to zawsze dobry znak. Rozejrzała się ostrożnie dookoła, ale nie zauważyła śladów obecności kogokolwiek innego. Czyżby była sama?

— Gdzie ja jestem? — szepnęła do siebie, a potem powoli wstała z cudzego łóżka.

Wszystko ją bolało, miała obtarte stopy i była głodna. Przypomniała sobie śniadanie u Sky. Gdyby tylko mogła tam wrócić, zjeść z nimi jeszcze jeden posiłek… Byłaby taka szczęśliwa, gdyby mogły się zaprzyjaźnić… Tylko że Sky i Al pewnie długo nie pożyją. To coś, co czasem zabierało jej ciało, chciało śmierci obu kobiet. Gizela nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak właśnie musi być. Wiedziała jednak, że jeśli to coś miało jakiś cel, to zawsze go osiągało. Było jej z tym źle.

Myślała o tych dobrych kanapkach i o tym, jak obie kobiety odwiozły ją do domu. Nie powinna ich okłamywać, ale za bardzo wstydziła się własnego mieszkania. Były takie silne i niezależne, a ona? Teraz żałowała tej głupiej i dziecinnej decyzji. Ksiądz zawsze powtarzał, że nie wolno kłamać. Już tak dawno nie była w kościele… Nie była, od kiedy jej mama zaciągnęła ją na tamten egzorcyzm. „Ciekawe, co się stało z mamą” — pomyślała Gizela, przypominając sobie tę wiecznie niezadowoloną, wielką, zaniedbaną kobietę z krzyżem na szyi.

Dziewczyna nagle zamarła. Usłyszała szczęk wsuwanego do zamka klucza i odgłos otwieranych drzwi. Ktoś właśnie wszedł do mieszkania.

— Wróciłem, piękna dzierlatko! — Usłyszała wyraźnie męski głos.

Poczuła płynące po policzkach łzy. Znowu. Jednak znowu to jedna z tych sytuacji. Co teraz? Co miała teraz zrobić? Mężczyzna wszedł do pokoju i zamarł.

— Coś się stało? — spytał pełnym niepokoju głosem. — Kupiłem nam chińszczyznę na kolację, tak jak chciałaś. Czemu płaczesz?

Dziewczyna nie próbowała otrzeć łez, więc płynęły i płynęły. Co miała mu powiedzieć? Wiedziała, jak to się skończy. Zje, a on każe jej się rozebrać. Będzie niezadowolony, jak tamci. Zawsze byli niezadowoleni, bo leżała bez ruchu i płakała. Nigdy tego nie chciała, ale nie potrafiła im odmówić. To zapłata za jedzenie, tak jej powtarzali, a ona nie potrafiła się odezwać. Nie miała przecież pieniędzy, żeby im zapłacić. Usłyszała, jak mężczyzna odstawia zakupy i mówi cicho:

— Jak nie chcesz, to spoko, nie będę ci robił problemów. Idź, jeśli chcesz.

Uniosła głowę i przyjrzała mu się uważniej: przeciętny facet po czterdziestce. Lekko łysiejący, z niedużym brzuszkiem, ale ładnymi, białymi zębami. I był czysty. Czasem… czasem oni nie byli czyści. Zrobiło jej się przykro, że musi go rozczarować. Zawstydzona, pochyliła głowę, raz jeszcze otarła łzy, a potem powiedziała:

— To był tylko zły sen. Czasem wracają… wspomnienia. Daj mi chwilę, pójdę do łazienki i opłuczę twarz, a potem możemy zacząć jeść. Umieram z głodu.

Blondynka uniosła głowę i stojący naprzeciwko niej mężczyzna mógłby przysiąc, że nagle stała się kimś zupełnie innym. Poczuł rodzący się w nim niepokój. Może zapraszanie jej do domu to niedobry pomysł? Dziewczyna uśmiechnęła się do niego zalotnie, delikatnie odgarnęła włosy, ukazując szczupłą szyję, a potem powoli, namiętnie oblizała usta. Niepokój przestał być problemem. Obudziło się w nim coś zupełnie innego. Coś, co było boleśnie twarde i domagało się uwagi.

— Wiesz, jeśli… — zaczął mówić, a jego głos był ochrypły od pożądania.

— Jedzenie — oznajmiła dziewczyna, zeskakując z kocią gracją z łóżka. — Jak mam pusty żołądek, to tam, na dole, też jest pustynia. Bój się, gdy się najem. Będę cię tak ujeżdżać, aż zaczniesz kwiczeć z rozkoszy.

Nic jej na to nie odpowiedział. Nie miał teraz głowy do myślenia. Minęła go w drodze do łazienki. Otarła się o niego wręcz wulgarnie, potem bezceremonialnie złapała go za krocze i uśmiechnęła się niegrzecznie. Zapowiadała się noc jego życia.

— Gdy już skończymy, zawieziesz mnie w jedno miejsce? — spytała, robiąc niewinną minkę.

— Jasne — odpowiedział, przymykając oczy.

Nie pytał, dokąd chciała jechać. Miał to gdzieś. Chciał tylko ją rozebrać i zacząć zabawę. Tylko tyle. Potem może ją zawieźć nawet na drugi koniec świata.

Królik, zając oraz lis utkany z dymu i…

Sky pędziła przed siebie, nie odzywając się do Alicji ani słowem. W jej głowie nagle znów zawitała ta dziwna pewność. Od zawsze była inna i zdążyła przywyknąć do nietypowych zbiegów okoliczności, ale to, co się teraz działo, było stanowczo zbyt trudne do zaakceptowania. Takie rzeczy po prostu się nie dzieją. To się wydarza tylko w filmach, w książkach, w komiksach, ale nie w świecie realnym, nie we wtorkowe popołudnie czy w środowy wieczór! Nie w dzień, który widnieje niewinnie w kalendarzu! Tak nie powinno być, i tyle.

— Dokąd jedziemy? — spytała spokojnie Alicja.

O tak, wiedźma też nie była normalna. Sky wiedziała to od początku, ale teraz dopiero zaczynała rozumieć, że ma do czynienia z prawdziwą wariatką. Nienormalna to taka, która soli sobie herbatę. Ktoś, kto jedzie po szczoteczkę do zębów w chwili, gdy ściga go prawdziwy demon, musi być zdrowo pieprznięty. Kto, do cholery, idzie na zakupy, wiedząc, że lada moment może zostać rozszarpany? Kto ma wtedy głowę do przymierzania kolejnej pary spodni?

— To dokąd jedziemy? — ponownie spytała Alicja.

Piromanka skręciła z głównej drogi w jakąś wiejską ścieżynę. Miała nadzieję, że wybierając mniej uczęszczane szlaki, łatwiej będzie jej zgubić pościg. Żeby jeszcze wiedziała, przed czym dokładnie uciekają…

— Sky? — Alicja nie dawała za wygraną. Spytała znowu, dalej tym samym, znudzonym głosem. — Dokąd jedziemy?

Sky tym razem nie wytrzymała.

— Będziesz się mnie tak, kurwa, pytać przez cały dzień?! Nie wiem! Kurwa, jadę przed siebie! Daj mi wreszcie święty spokój! Jestem na ciebie wściekła i nadal zamierzam cię ignorować! Pora, żebyś to sobie uświadomiła.

— Nie ignoruje się kogoś, jednocześnie na niego krzycząc — stwierdziła spokojnie wiedźma, zmieniając stację radiową na taką, w której puszczali muzykę, a nie tylko gadali. — To tak nie działa.

Piromanka wyłączyła radio, rzuciła wściekłe spojrzenie swojej towarzyszce, po czym znów zacisnęła usta i skupiła się na drodze.

— Przestań zachowywać się jak dziecko.

— Nie będę rozmawiać z wariatką — warknęła Sky.

— A chcesz jej posłuchać? — spytała Alicja wciąż tym samym, irytująco wręcz spokojnym tonem, na co natychmiast usłyszała w odpowiedzi:

— Nie. Nie chcę.

— Jak wolisz. — Wyższa kobieta wzruszyła ramionami, po czym wróciła do podziwiania krajobrazów za oknem.

Drobne dłonie zacisnęły się mocniej na kierownicy, serce przyśpieszyło, na policzkach pojawiły się wyraźne rumieńce. Sky już dawno się tak na nikogo nie wściekła. Wolała tę cholerną idiotkę, gdy była nawalona, niż teraz jako wieczną oazę spokoju. Nie można być aż tak fajnym. Nie można być, do cholery, doskonałym! Nie, to tylko poza, a każda poza w końcu staje się zbyt trudna do utrzymania. Ona w końcu straci cierpliwość, w końcu się podda, w końcu…

— Miałam sen — wyrzuciła cicho z siebie.

— Sen? — spytała Alicja, odwracając w jej stronę głowę i przyglądając się jej uważnie.

— Tak, sen. Bo co? Wyśmiejesz mnie?

Ciche westchnienie wyrwało się z ust wyższej kobiety.

— Nie, nie wyśmieję cię. To przez ten sen gnasz teraz na złamanie karku i wściekasz się o wszystko?

Piromanka odwróciła głowę w stronę Alicji i z niedowierzaniem zauważyła, że tamta pyta śmiertelnie poważnie.

— To była… — Słowa nie chciały wyjść jej z gardła. Potrzebowała kilku głębszych oddechów i jednego wybuchu histerycznego śmiechu, żeby zmusić się do dalszego mówienia. — To była nieludzka istota przypominająca powykręcane, zdeformowane dziecko cienia i wilka. To coś brnęło przed siebie uparcie. To okaleczone ciało nie powinno móc w ogóle chodzić, a jednak poruszało się całkiem sprawnie. Szło i krok za krokiem zbliżało się do mnie. Wiedziałam, że nie mam z tym szans. Wiedziałam, że to mnie zabije. Wtedy zobaczyłam swoje dawne miejsce pracy. To coś węszyło przed budynkiem, potem weszło do środka. Usłyszałam krzyki ludzi, których nienawidziłam. To brzmiało, jakby potwór zabijał ich jednego po drugim. Powinnam się cieszyć, prawda? Nienawidziłam ich… ale nie. Nie cieszyłam się. Nikt nie zasłużył na taki los. Nikt. Powinnam wbiec tam i ich uratować, ale byłam zbyt dużym tchórzem. Nagle tuż koło mnie pojawiłaś się ty. Ty tam weszłaś, a wtedy nad budynkiem zapalił się neon, którego nigdy wcześniej nie było. Neon układający się w napis: „Rozpoczęto polowanie”. Kiedy się obudziłam, to już wiedziałam, że muszę spieprzać.

Umilkła, oddychając głęboko i starając się panować nad swoimi nerwami.

— Często miewasz sny? — spytała ją nagle wiedźma.

— Nie. — Zaśmiała się nerwowo, po czym dodała: — Nieczęsto. A ty?

— Wystarczająco często, żeby wziąć sobie do serca to, co powiedziałaś.

Sky pokiwała głową, przygryzła wargę, po czym, niechętnie, znowu zaczęła mówić:

— Gdy robiłaś zakupy, poszłam do toalety i zadzwoniłam do biura. Odebrał jakiś policjant. Powiedział, że ktoś napadł na szefa. Zmroziło mnie. To coś… To coś, co zobaczyłam we śnie, nie mogło sobie ot tak łazić po ulicy. Jak to niby dało radę upchać się w Gizeli? Przecież ona była taka drobna. Musiało mu być tam w środku ciasno… Jeszcze ze wszystkich istot musiało akurat opętać najbardziej infantylną i upośledzoną jednostkę w okolicy.

Sky umilkła i nagle poczuła się pokonana. Miała ochotę się rozpłakać, tak na serio. Zalały ją nieznane do tej pory emocje i to w takiej ilości, że nie potrafiła sobie z nimi dłużej poradzić. Jedyne, czego chciała, to odrobiny spokoju. Nie pogardziłaby też słowem wsparcia. Choć jednym cholernym słowem wsparcia.

— Królik — powiedziała spokojnie Alicja.

Sky pokręciła głową. Nie, królik z pewnością nie był tym słowem. Dlaczego zresztą królik? To jakiś przekaz? Tajna wiadomość?

— Kurwa, królik! — wrzasnęła, dostrzegając małego futrzaka siedzącego na środku drogi.

Zwierzę dostrzegło wyjeżdżający zza zakrętu samochód i stanęło jak sparaliżowane. Piromanka wyminęła je w ostatniej chwili, mało nie wpadając w poślizg.

— Co ten cholerny królik robił na jezdni? — szepnęła, zatrzymując się trochę dalej dla złapania kilku głębokich oddechów.

— Uprzedzałam. — Usłyszała ten cholernie wyważony głos swojej pasażerki.

Musiała chwilę pomrugać, by łzy zniknęły z jej oczu. Gdyby teraz się rozpłakała, niełatwo byłoby jej przestać. Dłonie jej drżały, serce waliło jak oszalałe, gardło ścisnęło się tak mocno, że ledwie dawała radę przełknąć ślinę. Powoli opuściła głowę na kierownicę. Czuła się tym wszystkim wykończona. Chyba jednak dłużej nie pociągnie… Jeszcze jedno takie wydarzenie, a po prostu coś w niej pęknie.


Siedziała tak kilka chwil. Nie potrafiła określić, ile dokładnie. Nic ją nie obchodziło, że zatrzymały się w środku lasu. Nic ją też nie obchodziło, co o tym wszystkim pomyśli Alicja. Pewnie zacznie ją wyśmiewać albo rzuci jakiś głupi komentarz. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Wiedźma nie odezwała się ani słowem. Zamiast tego delikatnie położyła dłoń na głowie piromanki i zaczęła ją po niej głaskać. W pierwszej chwili niższa kobieta chciała strącić tę przeklętą rękę, chciała zrobić karczemną awanturę, a kto wie, czy nawet nie trzasnąć tej wkurwiającej, wiecznie spokojnej wariatki, podającej się za jakąś pieprzoną wiedźmę… Właściwie miała ochotę na to wszystko naraz, ale nim podjęła decyzję, od czego zacząć, gdzieś w jej środku pojawiło się to dziwne uczucie spokoju. Nienaturalnego, wspaniałego, przynoszącego ulgę i ukojenie. Pieprzona wiedźma. Nie, nie potrzebowała niczyjej łaski! Chciała to wykrzyczeć, ale wciąż miała ściśnięte gardło. Fala błogiego uspokojenia wypełniała ją coraz bardziej. Mięśnie rozluźniały się, emocje zaczęły gdzieś znikać.

— To był pieprzony zając — powiedziała w końcu, dalej nie unosząc głowy.

— Co za różnica? — spytała tamta. — Oba skaczą, oba mają długie uszy, śmieszne pyszczki i wpieprzają marchewkę.

— Ale to był zając, a nie królik — powiedziała Sky, zapadając w kojący sen.


Alicja jeszcze przez chwilę głaskała Sky po głowie, czekając, aż kobieta zapadnie w głęboki, twardy sen. Słysząc miarowy oddech i widząc, jak żuchwa opada jej bezwładnie, a ślina zaczyna zbierać się przy wardze, najciszej, jak tylko potrafiła, wysiadła z samochodu.

— Słucham cię — powiedziała cicho, ale nikt jej nie odpowiedział.

Wsłuchiwała się przez moment w szum liści poruszanych chłodnym wiatrem. Patrzyła w szare niebo, nie bardzo nawet wiedząc, na co czeka. Przypomniała sobie nagle bunkier na tyłach jej rodzinnego domu i ukryte w nim kosztowności. Zabawne, ale już od tak dawna nie wracała myślami w rodzinne strony, że niemal zupełnie zapomniała, jak to było, gdy miała zaledwie kilka lat.

— Czemu się zatrzymałaś? — Usłyszała nagle głos dobiegający z pobliskich krzaków.

Spojrzała w tamtym kierunku. Pomiędzy plątaniną gałęzi coś stało, ale nie potrafiła określić, co dokładnie. Nie zamierzała krzyczeć. Jeśli to miało ochotę z nią rozmawiać, musiało podejść.

— Nie powinnaś była się tu zatrzymywać. — Szept, tylko odrobinę głośniejszy od szumu liści, dotarł do jej uszu.

Alicja sięgnęła po ukrytą w kieszeni nowej kurtki paczkę papierosów. Powoli, nie spiesząc się zbytnio, rozerwała osłaniającą ją folię, otworzyła paczkę, a potem wyjęła papierosa. W myślach sprawdziła i uaktywniła wszystkie osłony.

— Możesz milczeć, ale wiem, że mnie słyszysz. Możesz udawać opanowanie, ale w głębi duszy obawiasz się mnie.

Wiedźma zaciągnęła się dymem, a potem przez chwilę trzymała w płucach, delektując się jego smakiem. Gdy wydmuchnęła wreszcie szarą chmurę, ta, ku jej zaskoczeniu, przybrała kształt jakiegoś dziwnego zwierzęcia. Kota? Lisa? Nie miała pojęcia, ale zwierzę patrzyło na nią i nie znikało.

— Nie powinno cię tu być — szepnęło głosem przywodzącym na myśl dźwięk płynącej wody. — To nie miejsce dla takich jak ty.

— Czyli jakich? — spytała Alicja, po czym znów zaciągnęła się papierosem, widząc, że istota powoli rozpływa się w powietrzu.

Tak jak przypuszczała, kształt stał się wyraźniejszy, a słowa — bardziej zrozumiałe.

— To nie miejsce dla lśniących — ostrzegła istota i rozpłynęła się przy pierwszym podmuchu wiatru.

Dokładnie w chwili, gdy dziwny kształt z dymu zniknął, to coś, co stało wcześniej w krzakach, ruszyło. Wygląd napastnika w pierwszej chwili sprawił, że kobieta zamarła. Istota nie miała twarzy, nie miała włosów, nie miała nosa, ale posiadała cholernie szerokie usta i bardzo dużo ostrych zębów. Była wysoka, o wiele wyższa od wiedźmy, ale jednocześnie szczuplejsza. Szponiaste kończyny wyposażone w dziwne błony między palcami sięgały w kierunku szyi wiedźmy. Ich widok zmusił kobietę do ruszenia się. Alicja natychmiast rzuciła na ziemię papierosa i napięła wszystkie mięśnie, gotowa uciekać lub się bronić. Cholerny stwór okazał się szybki, więc dała sobie spokój z próbą obiegnięcia samochodu. Ostatnie, czego teraz potrzebowała, to dziury w plecach. W skupieniu obserwowała dziwne, pokrzywione dłonie. Nie, na pewno nie chciała sprawdzać, czy są miłe w dotyku. Nie zastanawiając się ani chwili, rozszerzyła działanie swoich barier. Istota uniosła rękę, chcąc zadać pierwszy cios, gdy nagle wpadła na niewidoczną ścianę. Zdezorientowana, zatrzymała się i spróbowała dotknąć miejsca, od którego się odbiła. Wyczuwając niezrozumiały dla siebie opór, ryknęła, ogłuszając na moment stojącą naprzeciwko kobietę.

— Kurwa, moje uszy — jęknęła Alicja, z trudem utrzymując koncentrację, z nadzieją, że nie wyjdzie z tego starcia głucha.

„O ile w ogóle wyjdę z tego żywa” — pomyślała, a usta wykrzywił jej grymas pełen goryczy.

— Czym jesteś? — spytał kotolis, utworzony z dymu papierosa, wciąż palącego się na ziemi. — Nie jesteś człowiekiem.

Alicja nie do końca miała ochotę omawiać ten temat akurat teraz. Potwór wciąż dotykał delikatnie bariery, skrobał ją szponami, wąchał i próbował posmakować. Rozpracowywał ją, a to się wiedźmie nie podobało. Bezmyślnego bydlaka dało się zwieść, ale z rozumnymi potworami zawsze był problem.

— Nie, nie jestem człowiekiem — warknęła, umacniając barierę i redefiniując jej cel.

Kształt z dymu z zaciekawieniem przyglądał się zmianom strukturalnym bariery. Teraz nie miała ona chronić i wchłaniać mocy atakującego przeciwnika, a natychmiastowo odbijać ją, raniąc możliwie najmocniej. Dziwna istota pokiwała głową z zadowoleniem.

— Dobry ruch — pochwalił też kotolis, utkany z dymu.

Twór bez twarzy uderzył najmocniej, jak tylko potrafił. Jego atak natychmiast został odbity. Atakująca kończyna wygięła się pod dziwnym kątem, trzasnęła, a potem opadła bezwładnie. Istota spojrzała na nią i znów zawyła w ogłuszający sposób. Próbowała naprawić uszkodzenia, ale nie mogła niczego zmienić.

To irracjonalne uczucie i Alicja wiedziała o tym doskonale, ale mimo wszystko nie potrafiła pozostać obojętna na ciche pojękiwania potwora. Było w nich coś, czego nie umiała zignorować, jakaś rozpacz, która zmuszała ją do odczuwania winy. Znów zmieniła charakter barier.

— Czym wy jesteście? — spytał stwór zarys kotolisa, bo papieros już się dopalał.

— A czy to ma jakieś znaczenie? — odszepnęła istota, ponownie rozpływając się w powietrzu. — Skazano nas na zapomnienie. Nasz czas przeminął.

Alicja uśmiechnęła się pod nosem. Jak na coś skazanego na zapomnienie cholerstwa były stanowczo zbyt silne. Z drugiej jednak strony czas wiedźm też przeminął bezpowrotnie, a ona również nie należała do najsłabszych. „Może to dlatego, że jesteśmy ostatni” — pomyślała. Może to taki prezent od losu, szansa na odejście z przytupem.

Nie wiedziała, dlaczego wydało jej się nagle, że ich cała trójka jest do siebie podobna. To przeświadczenie przyszło samo, po prostu nagle zdała sobie sprawę, że już podjęła decyzję. Zdążyła tylko pomyśleć, że to absurd, że zaraz skończy martwa, otoczona własnymi, wyprutymi flakami rozwleczonymi na całej drodze. Gdy ten obraz ukształtował się pod jej powiekami, wyłączyła logiczne myślenie. W tym momencie tylko ono jej przeszkadzało. Ostatnie, na co miała ochotę, to powiedzieć samej sobie tuż przed śmiercią, że miało się pieprzoną rację i to był cholernie zły pomysł. Nie, nie będzie sama siebie dobijać.

Wzięła głęboki oddech, oczyściła umysł ze wszystkich wątpliwości, a potem… cofnęła wszystkie bariery.

— Co ty wyprawiasz? — spytał z niedowierzaniem kotolis. — Oszalałaś?

— Już dawno temu — odpowiedziała, podchodząc do okaleczonego potwora i przykładając dłoń do jego zranionej kończyny. — Przepraszam. Uleczę cię.

— On cię zabije. — Usłyszała cichy szept koło ucha.

Nic na to nie odpowiedziała. Właściwie nawet o to nie dbała. Skupiła się na energii istoty stojącej przed nią i próbowała zrozumieć skomplikowaną sieć mięśni kryjących się pod brudnoszarą skórą, a potem stworzyć jakiś jeden wzorzec zdrowych tkanek. Czymkolwiek było to coś, znacznie odbiegało budową anatomiczną od człowieka. Wiedźma wyraźnie wyczuwała inny kształt kości, inne umocowanie mięśni, inny rodzaj funkcjonowania stawów. „To wcale nie łatwe” — pomyślała.

Chyba gdzieś w głębi wierzyła, że te ostre zęby odgryzą jej głowę, gdy tylko opuści bariery. Chyba nawet spodziewała się, że nie zdoła położyć swojej dłoni na tym chudym, dziwnym ramieniu. Była zdziwiona, że jeszcze żyła. Każda kolejna sekunda wydawała się jej wiecznością, a kolejny uleczony fragment zabójczego potwora — prawdziwym cudem. „Czasem Cię nie rozumiem, Boże” — pomyślała, wysyłając swoją życiową energię przekodowaną na częstotliwość zdrowych (chyba) komórek istoty tak, by pomóc im się szybko zregenerować. „Czasem zupełnie Cię nie rozumiem” — powtórzyła ze zdziwieniem, odkrywając, że kończyna zaczyna wracać do stanu pierwotnego.

Trwało to dość długo albo to jej czas tak potwornie się dłużył. Czuła, jak słabnie z każdą chwilą. Uaktywniła już rezerwy, wykorzystała większość zgromadzonej w swoim ciele mocy. Gdyby te potworne zęby zapragnęły wgryźć się w jej ciało, nie byłaby w stanie przywołać barier. Odsłoniła się całkowicie, ale jakoś nie potrafiła się bać. W pełni skupiona na monitorowaniu stanu uszkodzonej przez nią kończyny, z prawdziwą ulgą przyjęła do wiadomości, że proces leczenia dobiegł końca.

— Gotowe — szepnęła chyba bardziej do siebie niż dwóch pozostałych istot.

— Po co to zrobiłaś? — Znów usłyszała szept istoty z dymu.

Nie zastanawiając się nad tym, co właściwie mówi, powiedziała spokojnie:

— Bo mogłam.

— Nasz czas przeminął.

— Mój też — zapewniła, delikatnie dotykając uleczonej kończyny i sprawdzając dokładnie po raz ostatni jej stan. — Ale czy to coś zmienia?

— Nie mamy już miejsca, które możemy nazwać domem.

Te słowa ją uderzyły. Z jakiegoś niepojętego powodu poczuła wypełniający ją smutek. Nie, to kłamstwo. Znała powód swojego smutku. Ona też nie miała od dawna prawdziwego domu. Miała miejsce, w którym żyła, swój kąt, swoje mieszkanie, ale nie dom pełen ciepła. Wiedziała o tym, ale tak cholernie nie lubiła, gdy coś jej o tym przypominało.

— W takim razie dam wam dom — oznajmiła, zastanawiając się, czy to pusta obietnica, czy naprawdę wierzy w to, co właśnie powiedziała.

Szponiasta dłoń delikatnie dotknęła jej czoła, a potem powoli rozcięła kawałek skóry. Alicja poczuła, jak ciepła krew spływa jej między brwiami, po nosie, jak gromadzi się w kącikach ust i wreszcie skapuje na ziemię.

— Znamy już smak twojej krwi, ty znasz smak naszej energii. Wezwij nas, gdy postanowisz dotrzymać obietnicy. Przybędziemy, gdy będziesz nas potrzebować — powiedział kotolis, materializując się na chwilę na głowie drugiej istoty. Alicja bezwiednie odpowiedziała:

— Amen, Lisie.


Wsiadła do samochodu, przyciskając do czoła kilka chusteczek. Była zmęczona, ale też dziwnie zadowolona. Krew powoli przestawała płynąć, ale nie miała w sobie dość mocy, by uleczyć od razu rozcięcie na czole. Przyśpieszyła regenerację, ale nic ponadto. Później się tym zajmie.

— Możemy jechać dalej — powiedziała, wiedząc, że Sky od jakiegoś czasu tylko udaje, że śpi.

Piromanka usiadła prosto, otarła ślinę z brody, odchrząknęła. Nie spojrzała na wiedźmę.

— Nie chcę wiedzieć, co tam się działo — oznajmiła, przekręcając kluczyk w stacyjce.

— To dobrze, bo nie zamierzam ci tego wyjaśniać — odpowiedziała znużonym głosem Alicja.

Sky skinęła głową, a potem powoli opuściła pobocze. „To tylko sen” — powtarzała uparcie, wiedząc jednocześnie, że widziała to, co widziała, jakkolwiek dziwna wydała jej się rana na czole Alicji…

Obudziła się kilka minut wcześniej, zobaczyła stojącą niedaleko wiedźmę, która gadała sama ze sobą i dotykała powietrza. „Oszalała” — pomyślała wtedy piromanka, ale gdy chciała wysiąść z samochodu, jakiś dziwny lęk zmusił ją do pozostania na miejscu. To właśnie wtedy zobaczyła pojawiającą się ranę i cieknącą z czoła wiedźmy krew. „To tylko moja wyobraźnia” — szeptała gorączkowo — „Tylko moja chora wyobraźnia”. Może nawet by w to uwierzyła, może by w końcu przekonała samą siebie, gdyby nie dobiegający zewsząd cichy szept.

Nie zabijaj demona. Będzie ci potrzebny, gdy wszystko inne zawiedzie.

Cokolwiek miałoby to znaczyć.

Gdzie ten cholerny recepcjonista

Gizela obudziła się na chwilę. Jej ciało było obolałe, a nogi — słabe. Znała to uczucie. Otworzyła oczy i rozejrzała się nieśmiało dookoła. Nie zdziwiła się, że tuż obok niej śpi mężczyzna. Natomiast to, co ją zdziwiło, to fakt, że znała jego twarz. Jeszcze nigdy nie obudziła się dwa razy przy tej samej osobie. Nigdy.

Mężczyzna chrapnął, odchrząknął przez sen, a potem odwrócił się na drugi bok. Oddychał ciężko, pod oczami miał sińce, skóra wydawała się niezdrowo szara. Wyglądał na wyczerpanego. Dziewczyna niepewnie dotknęła jego pucołowatego policzka. Był miękki i przyjemnie ciepły. Nieznajomego trudno nazwać księciem z bajki, ale Gizela przestała wierzyć, że kiedykolwiek takiego spotka. „Zresztą, nawet gdyby, to ja też nie jestem już księżniczką” — pomyślała, zaciskając ze wstydem uda. Nie, nie powinna tak myśleć. Potrząsnęła lekko głową, a potem raz jeszcze spojrzała na mężczyznę. Jakie to musiało być miłe uczucie — budzić się codziennie przy tej samej osobie. Tak, nie miałaby problemu budzić się codziennie koło niego. Wyglądał na miłego… chyba. Westchnęła cicho. Właśnie dlatego, że tak wyglądał, musiała uciekać stąd jak najszybciej. Na pewno nie zasłużył na to, co szykował dla niego demon. Z całą pewnością.

Trochę niepewnie, trochę też niechętnie podniosła się na łokciach, a potem usiadła. Jeszcze raz spojrzała na śpiącego mężczyznę i poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Nigdy nie będzie szczęśliwa. To kara od Boga, tak mówiła jej mama. To kara od Boga, i Gizela w to wierzyła, choć nigdy nie dowiedziała się, za co Bóg aż tak ją karał. Zresztą — to nie miało znaczenia. Już dawno pogodziła się ze swoim losem. Może pewnego dnia… ktoś doceni jej poświęcenie. Teraz jednak musiała uciekać, prawda? Tak, musiała.

Opuściła powoli nogi, postawiła na zimnej podłodze, a potem niepewnie na nich stanęła. Zachwiała się, kolana się pod nią ugięły. Jeszcze nigdy nie było tak źle. Nagle poczuła, jak spomiędzy nóg zaczyna jej coś ciec. „O nie!” — pomyślała, zawstydzona. Popuściłam?! Natychmiast spojrzała w dół, a potem poczuła, jak robi jej się niedobrze. Nie popuściła. To coś…

— Nie — szepnęła, dotykając palcami wydzieliny. — Boże, nie.

To musiał być koszmar. Cholerny, przerażający koszmar, który zaraz się skończy. Obudzi się w swojej zapleśniałej ruderze, głodna i słaba, a potem skona w samotności. Tak, to będzie lepsze. „Boże, jeśli mnie słyszysz” — jęknęła w myślach — „to proszę, proszę, proszę, wolę taki koniec. Nie pozwól, by to była prawda…”

Musiała uciekać. Uciekać jak najdalej. Zmusiła się do ponownego wstania, rozejrzała dookoła, a potem pomyślała, że — choć nie wie dlaczego — jest pewna, że zostawiła swoje ubrania w łazience. Tak, musiała je tylko założyć, a potem szybko wyjść z tego mieszkania i skryć się choćby w najbliższych krzakach. Gdziekolwiek, byle tu nie zostać. Wzięła głęboki oddech, niepewnie postawiła pierwszy krok, zachwiała się, ale w ostatniej chwili utrzymała równowagę. Dobrze. Powoli zaczynała panować nad sytuacją. Drugi krok okazał się już dużo łatwiejszy. Czuła spory dyskomfort, miała wrażenie, jakby jej nogi nie potrafiły się normalnie ruszać. Do tego to dziwne uczucie ciężkości w dole brzucha. Wszystko pewnie było tam poobcierane i zapuchnięte. Nieważne. Drzwi do łazienki. To się liczyło. Czwarty krok i piąty, potem szósty. Dzięki Ci, Panie, że były blisko. Zapaliła światło, otworzyła drzwi, weszła do środka. Starała się być możliwie najciszej. „Nie patrz w lustro” — upomniała się, sięgając po ubrania. „Tylko nie patrz w lustro” — powtórzyła w myślach, a potem uniosła wzrok i właśnie w nie spojrzała.

— Dokąd się tak śpieszysz, księżniczko? — spytało ją jej własne odbicie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 75.63