E-book
14.7
drukowana A5
23.12
Piłka do nieba

Bezpłatny fragment - Piłka do nieba

Objętość:
77 str.
ISBN:
978-83-8351-350-8
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 23.12

DEDYKUJĘ WSZYSTKIM, KTÓRYM LOS DZIECKA NIE JEST OBOJĘTNY

DZIEŃ, KTÓRY ODMIENIŁ MOJE ŻYCIE

Był piękny, słoneczny poranek. Za oknami było słychać szelest liści, śpiew ptaków. Nikt się nie spodziewał, że ten dzień na zawsze odmieni moje życie. Mama jak zwykle krzątała się w kuchni, przygotowywała śniadanie dla trzódki swoich dzieci. Pachniało świeżym mlekiem prosto od krowy, masłem wyrobionym w maselnicy i chlebem, którego zapach i niepowtarzalny smak czuję do dziś.

W dniu, w którym mama wyrabiała ciasto na chleb, a potem go piekła w dużym chlebowym piecu stojącym w sieni domu, panował uroczysty nastrój. Byliśmy podekscytowani, bo czekał nas wyjątkowy dzień. Każde dziecko mogło uformować dowolny kształt pieczywa. Zazwyczaj były to lalki, misie, które niezdarnie nam wychodziły, ale cieszyło nas, że były nasze, własne.

Tego dnia po śniadaniu mama oznajmiła nam, że dziś jedziemy z wizytą do cioci. Kim była ta ciocia, nie wiedział nikt z nas, ale cieszyliśmy się, bo jechaliśmy po raz pierwszy w życiu gdzieś, gdzie jeszcze nie byliśmy. Nie znaliśmy innych miejsc poza domem, ogrodem, sadem i otaczającymi nas lasami. Byliśmy podnieceni obietnicą poznania nowych miejsc i ludzi. Tylko mama niespokojnie, nerwowo pakowała nasze rzeczy, które co jakiś czas wypadały jej z rąk. Była smutna, po jej policzkach spływały łzy.

— Dlaczego jesteś smutna? — zapytałam z troską. — Przecież jedziemy tylko do cioci, za chwilę wrócimy. Nie musisz płakać.

— Wiem, wiem, ale boję się rozłąki. Nigdy do tej pory nie rozstawałam się z wami. Ledwie zdążyła odpowiedzieć, a przed dom podjechało auto. Była to warszawa, jak mi później wyjaśniono. Wysiadł jakiś mężczyzna o posępnej twarzy, kobieta w szarym garniturku i dwóch panów w dziwnych mundurach. Jeden z nich trzymał na smyczy dużego psa.

— Kim oni są?… — zastanawiałam się długo. Po chwili ogólnego milczenia kazano nam wsiąść do auta. Matula ucałowała nas serdecznie, zrobiła krzyż na czole i ze łzami w oczach pożegnała. Kiedy wsiedliśmy do samochodu, okazało się, że starszy brat Boguś gdzieś zniknął. Zaczęły się poszukiwania. Po kilku godzinach znaleziono go w lesie. Dlaczego uciekł?… Przecież mógł powiedzieć, że nie chce do cioci. Nie rozumiałam niczego. Byłam tylko małą, trzyletnią, nierozumną jeszcze dziewczynką.


— Cieszmy się! Hura, jedziemy do cioci! — wciąż powtarzałam w aucie. Wszyscy milczeli. Zaczęłam się niepokoić. Zastanawiałam się, dlaczego Marian, Boguś i Jadzia, moje starsze rodzeństwo, są smutni jak nasza mama.

— Co się dzieje? Nie lubią tej cioci, to po co jadą? Mogli zostać w domu… — setki myśli kłębiły się w mojej maleńkiej główce.

Przyjechaliśmy na miejsce. Było bardzo dziwne — duży teren ogrodzony siatką, pięć budynków parterowych z poddaszem i mnóstwo dzieci.

— Boże! Ile ta ciocia ma tu dzieci!… — tak wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia, że prawie wypadły.

Posadzili nas na ławce, dali do rąk ogromne jabłka, wielkości chyba mojej głowy, bo nie potrafiłam mojego utrzymać w obu dłoniach. Całą twarz wtopiłam w miąższ. Znów nie mogłam wyjść z podziwu, skąd takie olbrzymy. My też mamy sad, rosną tam pyszne gruszki, jabłka, ale takich kolosów u nas nie ma. U cioci wszystko było duże i wszystkiego było dużo.

Położono nas spać w sypialni na poddaszu, gdzie stało z osiem łóżek. Każdy miał własne posłanie. Dziwnie się czułam leżąc sama w łóżku, z własną poduszką i kołdrą. Długo nie mogłam usnąć. Tyle wrażeń jednego dnia!

Obudził mnie hałas biegających i wrzeszczących obok mnie dzieciaków. Przespaliśmy chyba cały dzień, bo ciocia wzywała wszystkich na kolację. My też się ubraliśmy i poszliśmy coś zjeść. Boże, co to było za miejsce! Ogromna sala i chyba z milion krzeseł, pełno dziwnych ludzi — dużych, małych, starych.

— Jaka ta nasza rodzina wielka… — nie mogłam się nadziwić. Po kolacji rozdzielono nas. Musiałam spać z dziewczynkami na dole, a brat z chłopakami. Starsze rodzeństwo przeniesiono do innych budynków. Było mi bardzo smutno. Bałam się, do tej pory zawsze byliśmy razem, spaliśmy nawet w jednym łóżku z mamą.

— Co teraz będzie? Jak brat poradzi sobie beze mnie, a ja bez niego i mojego rodzeństwa? Dlaczego ta ciocia nie chce, żebyśmy byli razem? — te i inne podobne pytania dręczyły mnie przez kolejne dni, tygodnie, miesiące.

„NOCKA”

Dlaczego to tak długo trwa, chcę do domu, do mamy! Mieliśmy wrócić za parę dni, a zdaje się, że trwa to wieczność! Jest tu jakoś dziwnie.

Nie mogę spotykać się i rozmawiać z rodzeństwem, kiedy zechcę. Nie mogę jeść tego, co chcę i wtedy, gdy jestem głodna. Nie mogę się bawić, kiedy i z kim chcę. Wszystko musi być tak, jak chce ciocia. Dziwna jest ta nasza ciocia.

Mamo, przyjedź już po nas! Tęsknię za tobą, za naszym łóżkiem, za pachnącym, chrupiącym chlebkiem, masełkiem z „Kaśki” (tak nazywaliśmy maselnicę) i naszą Krasulą. Nie lubię spać sama. Boję się, czuję, że ciało moje pokrywa jakaś kula, która rośnie i rośnie. Coraz bardziej mnie przyciska! Boję się, że udusi mnie i przestanę oddychać. Wtedy zrywam się gwałtownie i zapalam światło. Uspakajam się i strach mija. Zapominam, że za chwilę pojawi się „Nocka”, która wysadza na nocniki „dójki” (tak nazywano dzieci sikające do łóżek). Zła jest, jak się zmoczą. Dostają wtedy klapsy w tyłek i muszą klęczeć na szorstkim dywanie z rękoma podniesionymi do góry. Żal mi tych maluchów, ale wtedy nie jestem samotna, bo najczęściej to ja klęczę za zapalanie w nocy światła. Czasami klęczę, aż zrobi się widno, bo Nocka zapomina zdjąć mi karę. Często zapomina, bo podobno zdarza jej się zasypiać podczas obchodu wszystkich budynków cioci. Cierpi na jakąś chorobę. Żal mi jej. Biedna Nocka, chyba nikt w jej życiu jej nie kochał i nie był dla niej miły, bo wciąż krzyczy i krzyczy.

Nie pamiętam już, kiedy przespałam całą noc. Nie potrafię spać sama. Często kładę się do Krysi leżącej na sąsiednim łóżku. Tam nie dopada mnie kula, ale niestety Nocka na to nie pozwala i znów muszę klęczeć, jak mnie dopadnie. Szorstkie plecionki dywanu wbijają mi się w kolana. To tak bardzo boli, bardziej niż klęczenie na grochu, którego też doświadczyłam. Ale to nic, to wszystko minie i znów będzie dzień, nowy dzień i mama wreszcie przyjedzie.

Codziennie modlę się, jak nauczyła mnie mama, odmawiam „Ojcze nasz, któryś jest w niebie…”. To zazwyczaj działa, ale zdarzyło się kiedyś, że nawet modlitwa nie pomogła, kiedy nie zdążyłam dobiec do ubikacji i zabrudziłam łóżko. Wtedy Nocka się wściekła, zbiła mnie bardzo mocno. Posadziła w głębokiej umywalce i krzyczała:

— Ty świntucho, jak mogłaś mi to zrobić, jesteś cała ufajdana, kto cię teraz umyje?!

Nie umyła mnie, zasnęła gdzieś podczas obchodu. Dopiero rano usłyszałam, jak opowiada cioci, co się wydarzyło. Bałam się cioci, bo naprawdę się rozzłościła. Najpierw dostałam lanie, a potem myła mnie używając słów, których wtedy nie znałam. To była przykra nieprzespana noc, jedna z najsmutniejszych w moim życiu. Przez kilka dni nie wychodziłam z łóżka. Rozchorowałam się zapewne po tej lodowatej wodzie, w której siedziałam kilka godzin. W tym czasie nikt mnie nie odwiedzał. Dowiedziałam się później, że to było zakazane.

Wiem, że mój Anioł Stróż — tak nazywałam Pana Józia, o którym jeszcze opowiem — martwił się o mnie.

Wciąż myślałam o nim i o piłce lecącej do nieba. Wyobrażałam sobie ją skaczącą z chmurki na chmurkę, z wielkim uśmiechem pana Józia i siebie skaczącą tuż obok, u stóp Pana Boga. Byłam wolna, szczęśliwa.

Nie chciałam wracać na ziemię, bo tu nie było dobrze, nie tak, jak chciałam. Jedynie myśl o domu i mamie nakazywała mi zejść z obłoków. Bardzo za nią tęskniłam, za moim domem otulonym lasami, zielonymi pagórkami, za huśtawką na jabłonce, za polami ciągnącymi się w nieskończoność, za sadem zielonym wiosną i latem, a jesienią ubarwionym różnokolorowymi plamami jabłek, gruszek i śliwek, za wszędobylskimi kotami biegającymi po gospodarstwie i psem pilnującym podwórka. Ten świat budził we mnie radość i nieopisane szczęście.

PIŁKA DO NIEBA

Obudziłam się tego dnia spokojna, dziwnie zadowolona. Przyśniła mi się mamusia, mój ukochany dom, pełen zapachów i radości. Mówiła, że już wkrótce przyjedzie. Wierzę, że przyjedzie. Tak długo już na nią czekam.

Po śniadaniu wybraliśmy się z ciocią na plac zabaw. Było ciepło, słonko wysoko świeciło i mrugało do mnie. Promyki oświetlały i ogrzewały moją twarz. Długo wpatrywałam się w niebo, w płynące po nim pierzynki i wtedy poczułam, że coś się o mnie odbiło. Ktoś rzucił piłkę w moim kierunku i krzyknął:

— Co tak stoisz, podnieś ją i odrzuć do mnie! Spojrzałam w jego stronę. Stał tam starszy pan, nieduży, z łysiną na głowie, z szerokim i szczerym uśmiechem. Miał miłą twarz, wzbudzał zaufanie. Chwyciłam piłkę w obie ręce i rzuciłam do niego. Złapał ją i rzekł:

— A teraz ty łap!

— Nie, nie umiem…

— Umiesz, to każdy potrafi. Chodź, nauczę cię! I stało się. Nauczyłam się łapać piłkę. Po chwili spojrzałam w niebo i mimowolnie zapytałam:

— A umiesz kopnąć piłkę do nieba?

— Pewnie!

— To kopnij! Kopnij, proszę! Udało się. Piłka sięgnęła chmur i powoli spadała. Wtedy ogarnęło mnie szczęście, spokój, czułam się, jakbym dotknęła stóp Pana Boga. Pan wydawał się wzruszony. Patrzył na mnie, jak skaczę z radości i klaszczę w ręce.

— Jakie to szczęście widzieć cię radosną i uśmiechniętą — powiedział. Obserwuję cię już od pewnego czasu, zawsze siedzisz sama i smutna, z nikim się nie bawisz, a dzisiaj — proszę! Stoi przede mną inna dziewczynka.

— Tak, to prawda, byłam smutna, bo myślałam, że Pan Bóg o mnie zapomniał.

— A teraz myślisz inaczej?

— Tak, bo dotknęłam nóg Pana Boga i go obudziłam. Na pewno teraz na nas patrzy. Uśmiecha się i zabierze mnie do mamy.

— Coś ci powiem w tajemnicy. On o tobie nigdy nie zapomniał, zawsze jest z nami i nas kocha.

— Nawet jeśli jesteśmy niegrzeczni?

— Oczywiście, nawet wtedy, kiedy broimy — uśmiechnął się. — Ale ty jesteś grzeczna.

— Nie zawsze.

— Nie wierzę!

— Często zapalam światło w nocy.

— A co w tym złego?

— Nocka tego nie lubi.

— Jaka Nocka?

— Taka pani, która chodzi z latarką i wysadza „dójki” na nocniki.

— A to zapewne pani stróż.

— Pewnie tak. Wtedy krzyczy na mnie i za karę każe mi klęczeć na chodniku. Nie lubię tego.

— Na jakim chodniku?

— Jest taki w naszym pokoju, drapie w kolana.

— I stąd te ślady na nogach?

— Tak, chyba tak.

— A długo klęczysz na tym chodniku?

— Długo, czasami ona wychodzi i o mnie zapomina.

— Dlaczego się wtedy nie położysz?

— Bo będzie bardzo zła. Mówi, że muszę jej słuchać, bo pożałuję.

— Chcesz, żebym z nią porozmawiał?

— Nie, bo będzie jeszcze bardziej zła.

— A możesz nie zapalać światła?

— Spróbuję, ale wciąż się boję sama spać.

— To śpij z koleżanką.

— Nie wolno mi. Spałam dwa razy i też dostałam karę.

— To może pomyśl o czymś przyjemnym, jak zgaszą światło, i pomódl się do Pana Boga i Anioła Stróża.

— Próbowałam. Nie działa.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 23.12