Dedykuję tę książkę
Tym, których dusze poranił los,
Którzy w cieniu przemocy — tej cichej i tej krzyczącej —
Szukają światła.
Tym, którzy niosą w sobie blizny —
Te, które widać, i te, które milczą.
Tym, którzy doświadczyli bólu,
Którego nie sposób ubrać w słowa,
I tym, którzy wciąż przez niego idą —
krok po kroku, dzień po dniu.
Niech ta książka będzie dla Was
Iskrą w mroku,
Szeptem nadziei,
Dotykiem światła, gdy wszystko gaśnie.
Niech przypomina,
że uzdrowienie jest możliwe,
Że nie jesteście sami,
Że zawsze istnieje droga — inna, łagodna,
Zbudowana z Waszych własnych kroków.
Z serca życzę Wam odwagi,
By przerwać to, co rani,
I siły, by odnaleźć siebie na nowo.
Rozdział 1
Patrzył na nią z niepokojącym, niemal obłąkanym zachwytem, w którym mieszała się chora fascynacja z drapieżną pożądliwością.
Jego wzrok ślizgał się po niej niczym dotyk — niecierpliwy, natrętny, łapczywy. W tym spojrzeniu było coś więcej niż fascynacja — coś bliskiego obsesji.
Oczami głaskał jej włosy, muskał skórę, obejmował ją, całował z lubieżnością, której sam się wstydził, a zarazem nie potrafił powstrzymać.
W myślach zamykał ją w ramionach i całował w sposób, którego nigdy nie wypowiedziałby na głos.
Ona jednak go nie widziała. Nie teraz.
Jakby nie istniał.
A przecież istniał.
Zawsze przy niej, niewidzialny, cierpliwy.
Zamyślona, smutna, zapatrzona gdzieś daleko — jakby w przestrzeń, której on nie mógł dosięgnąć.
Wiedział, skąd bierze się ten cień w jej oczach.
I bolało go, że to nie za nim tęskni. Że nie jego wspomina w tych cichych chwilach zamyślenia.
A przecież był przy niej.
Zawsze. Nawet, jeśli ona nie zdawała sobie z tego sprawy.
Był jak cień, jak echo jej kroków, jak oddech, którego nie czuła.
Z każdą chwilą narastało w nim gorzkie przekonanie, że musi to zmienić.
Musi sprawić, że stanie się dla niej jedynym, ostatnim, koniecznym.
Zacisnął szczęki. Nie mógł pozwolić, by to trwało.
Jeszcze trochę, jeszcze chwila, a zapomni. On sprawi, że będzie myślała już tylko o nim.
„A jeśli nie zechce?” — Przemknęła przez jego głowę niepokojąca, zimna jak metal, myśl.
„Zechce. Zechce…” — natychmiast głos w jego głowie odpowiedział z tym samym upartym, desperackim spokojem, który przypominał ostrze noża.
Musi chcieć.
Musi.
Nie ma innej możliwości.
Rozdział 2
Muzyka dudniła jej w uszach, a pulsujące światła rozświetlały twarz Matyldy, podkreślając cienie pod oczami i delikatne zmarszczki, które jeszcze trzy lata temu nie istniały.
Wysoka, smukła kobieta z długimi, czarnymi włosami i szarozielonymi oczami pozbawionymi już dawnej iskry. Jej oczy, w których niegdyś błyszczała pewność siebie, teraz były przygaszone, otoczone cieniem zmęczenia.
Przyjemny alkoholowy szum w głowie przynosił chwile zapomnienia i dodawał chęci do zabawy. Lekkie upojenie koiło pustkę, którą odczuwała nieprzerwanie od dnia śmierci Jacka. Wszyscy wokół świetnie bawili się. Ona też była dziś w dobrym humorze — przynajmniej dzisiaj.
Matylda nie spodziewała się, że w ten sposób spędzi swoje urodziny. Myślała, że — podobnie jak rok, dwa i trzy lata wcześniej — spędzi ten dzień na kanapie w swoim mieszkaniu, w towarzystwie swoich najbliższych przyjaciół: Marty, Kuby i Maksa. Zamierzała, jak co roku, z lampką wina, wspominać jak było wspaniale, kiedy żył Jacek. Chciała pamiętać tylko te chwile, gdy planowali z Jackiem ślub.
Teraz żyła tamtym życiem — młodej, obiecującej prawniczki, pełniej życia, zakochanej i szczęśliwej. Nie chciała pamiętać, że teraz jest ledwie cieniem tamtej dziewczyny. Teraz jest poranioną, nieszczęśliwą, kruchą kobietą, ukrywającą się z maską zdecydowanej i twardej prawniczki, walczącej z całym światem.
Gdy wracała do domu maska spadała i pojawiała się prawdziwa Matylda. Wściekłość na cały niesprawiedliwy świat gdzieś znikała, a jej miejsce zajmował strach przed życiem bez niego, bez Jacka.
Tegoroczne urodzinowe plany Matyldy zweryfikowała Marta — jej najbliższa przyjaciółka i siostra Jacka. Pojawiła się w drzwiach jej mieszkania razem z Kubą i Maksem, przybierając najbardziej tajemniczą minę, na jaką ją było stać, i oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu, że tegoroczne urodziny Matyldy będą miały inny scenariusz, niż w poprzednich latach. Po czym wyciągnęła z szafy Matyldy jej najlepszą kieckę, nakazała przywdziać wybrany przez nią strój i w asyście chłopaków przywiozła ją do restauracji o wdzięcznej nazwie „Cynamonowa”. Tam solenizantkę powitał radosnym okrzykiem tłumek znajomych zaproszonych na przyjęcie — niespodziankę.
Początkowo Matylda była zła na Martę, ale teraz czuła, że jednak potrzebowała wyrwać się z pustki, która ją otacza.
Ocknęła się z zamyślenia. Nikodem wpatrywał się w nią intensywnie, obserwując uważnie każdy jej ruch. Przenikliwe spojrzenie jego chłodnych, niebieskich oczu wyrażało więcej niż same słowa.
Wysoki, dobrze zbudowany, o wyrazistych rysach twarzy — był intrygującą mieszanką pewności siebie i wewnętrznego niepokoju.
Matylda poczuła znajomy dreszcz, ten sam, który czuła przy Jacku, ale też inny, nie do końca chciany.
Jego ręce błądziły z niepokojącą swobodą po jej talii, nie tylko z powodu wspólnego tańca. Miała wrażenie, że on niby przypadkiem, dotyka ją częściej, niż wymaga tego układ taneczny. Czuła, jak każdorazowe muśnięcie skóry wywołuje w niej niesprecyzowany niepokój. Miała wrażenie, że to jakaś gra, którą prowadzi Nikodem, a ona sama nie zna zasad tej gry.
— Wyjdziemy na taras trochę odetchnąć świeżym powietrzem? — Szepnął jej do ucha.
Jego głos był zaskakująco ciepły. Była w nim jakaś nuta przypominająca jej Jacka. Poczuła jego ciepły oddech na swoim uchu. Przeszedł ją dreszcz. Nie była pewna czy przyjemny czy raczej niepokojący.
— Możemy. Świeże powietrze dobrze mi zrobi — powiedziała z uroczym uśmiechem i ulgą, że nie będzie musiała już czuć skrępowania spowodowanego jego zbytnią bliskością.
Bliskość kogoś, kto nie był Jackiem wydawała się jej zdradą.
A może… może to wcale nie była zdrada, tylko desperacka potrzeba poczucia się żywą, choćby na chwilę? — Przemknęło jej przez myśl.
Nie, nie, nie! To niemożliwe — skarciła się w myślach.
Nadmierna poufałość ze strony mężczyzny jeszcze nie była dla niej. Było na to zdecydowanie za wcześnie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że jest z kimś innym, kimś, kto nie jest jej ukochanym Jackiem.
Żaden mężczyzna nie był w stanie dorównać Jackowi, wypełnić tej pustki, która zżerała ją od środka. Żaden mężczyzna nie był w stanie zerwać tej maski obojętności, którą nosiła.
— Uff, chyba przesadziłam z alkoholem — westchnęła, opierając się o barierkę tarasu.
Nikodem podszedł do niej bliżej niż powinien.
Nic nie mówił. Patrzył tylko na nią zawstydzająco przenikliwie — wręcz pożądliwie. Na jego ustach błąkał się niemal sprośny uśmieszek. Miała wrażenie, że jego oczy przewiercają ją na wskroś.
Spięła wszystkie mięśnie, jakby miała szykować się do ucieczki — gdy tylko on się do niej zbliży zbyt blisko, gdy przekroczy nieprzekraczalną granicę.
Objął ją ręką w talii i przyciągnął delikatnie do siebie. Poczuła jak jego mocne, umięśnione ciało natarczywie przywiera do niej. Nachylił się lekko. Jego usta niebezpiecznie zbliżyły się do jej warg.
— Niko, no co ty? — Matylda odsunęła się od chłopaka, śmiejąc się skonsternowana.
Spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem i smutkiem.
— Przecież ledwo się znamy.
— Wiem, ale nie mogę przestać myśleć o tobie — odpowiedział ciszej, z niepewnością, której wcześniej u niego nie widziała.
— Podobasz mi się. Ja tobie nie?
— Owszem, nic ci nie można zarzucić, ale wiesz, ja… dopiero co się poznaliśmy.
Próbowała oswobodzić się z jego objęć z przepraszającym uśmiechem i lekkim zażenowaniem w oczach.
— No nie tak dopiero… — szepnął cicho, obserwując jej reakcję z nadzieją na zmianę przez nią zdania.
Kłopotliwą dla Matyldy sytuację przerwała Marta, która nagle wypadła na taras restauracji.
— Mati! Niko! Chodźcie! Mam niespodziankę! — Krzyknęła lekko podchmielona dziewczyna. Jej oczy błyszczały jak dwie latarki.
Matylda w duchu podziękowała przyjaciółce za ratunek z niezręcznej sytuacji. W końcu Nikodema poznała przypadkiem, jakiś czas temu. Ni stąd, ni zowąd przysiadł się do niej w bibliotece uniwersyteckiej. Zagadał. Okazało się, że mają wspólnych znajomych. Potem spotykała go jeszcze przypadkowo kilka razy. Po zdaniu egzaminu adwokackiego przyszedł jej pogratulować i zaprosił na wspólną, niezobowiązującą kawę. Zgodziła się, raczej z litości, niż z potrzeby serca. Wyglądał wtedy na przybitego. Poczuła do niego odrobinę sympatii, kiedy zwierzył się, że stracił brata, a niedługo potem — matkę.
Dobrze jej się z nim rozmawiało, ale — poza współczuciem — nie czuła żadnej dodatkowej ekscytacji na jego widok. Może dlatego, że każdego mężczyznę porównywała do Jacka. Żaden nie pasował do tego szablonu, który miała w oczach i w sercu.
Przypadek sprawił, że ich drogi znowu się skrzyżowały.
Nikodem pracował w tym samym budynku, co ona. Był programistą w firmie mającej swoją siedzibę w tym samym biurowcu, co kancelaria Matyldy.
Coraz częściej na niego wpadała, głównie w drodze do lub z pracy. Czasem miała wrażenie, że te „przypadkowe” spotkania nie są aż tak przypadkowe. Nikodem nie ukrywał, że ona mu się podoba. Jej dobrze się z nim rozmawiało. Łączyło ich cierpienie i strata. On jedyny rozmawiał z nią o tym bez skrępowania. Jej przyjaciele unikali tematu śmierci Jacka jak ognia. Sądzili, że poruszanie tej kwestii pogłębi rozpacz. A ona potrzebowała o tym rozmawiać, jakby uwielbiała się pławić w swojej rozpaczy.
Niekiedy spotykała się z Nikodemem w pobliskiej małej restauracji, gdzie spędzali przerwy na lunch. Z czasem jednak, zaczęła przyłapywać się na tym, że zastanawiała się, czy Nikodem nadawałby się na kogoś więcej, niż tylko przypadkowego znajomego. Karciła się później za to w myślach. Od śmierci Jacka minęły dopiero trzy lata. To było dla niej zbyt wcześnie. Nie potrafiła się pogodzić z jego odejściem. Jacek był miłością jej życia. Nie mogłaby przecież tak zapomnieć o nim i związać się z innym mężczyzną.
Matyldę z zamyślenia wyrwał głośny krzyk jej przyjaciółki.
— Kochani, słuchajcie! — Marta, z kieliszkiem szampana w ręce, próbowała przekrzyczeć rozbawiony tłum — mam małą niespodziankę dla naszej Mati!
— Jeszcze jedną? Myślałam, że ta impreza jest już niespodzianką! — Matylda była szczerze zaskoczona.
Na nowo przywdziała swoją maskę i zaśmiała się radośnie.
Tylko jej oczy nie kłamały.
Tylko w jej oczach widać było ból.
— Nie tylko, kochana — Marta podeszła do niej bliżej i serdecznie ją uściskała — Mati, z okazji twoich urodzin mamy dla ciebie prezent od nas wszystkich! Ufundowaliśmy ci ekskluzywny pobyt w SPA! Dla dwóch osób! Drugą osobę wybierzesz sobie sama!
Urodzinowi goście zaczęli klaskać i gwizdać.
— Kogo wybierasz?! — Marta przekrzykiwała entuzjastyczne okrzyki.
— Nie wiem! Jestem zaskoczona! Dziękuję wam! — Wykonała teatralny ukłon w stronę znajomych, czując w duchu mocny dyskomfort z powodu nieoczekiwanego, i nie do końca chcianego, prezentu.
Do SPA w sumie mogłaby pojechać, ale sama. Nie była jeszcze gotowa, aby pojechać tam z jakimś mężczyzną, bo przecież o to chodziło Marcie. Przyjaciółka od dawna namawiała ją do nowego związku. Uważała, że to pozwoli jej zapomnieć. Mati oburzała się na sugestie. Tuśka — jak pieszczotliwie nazwał Martę, jej brat Jacek — nie powinna tak naciskać. Matylda nie mogła zrozumieć, dlaczego Tusia nie chce pamiętać o śmierci brata, dlaczego, na Boga, namawia ją do nowego związku. Przecież siostra Jacka powinna być pogrążona w rozpaczy, tak samo jak ona sama.
Kiedy Matylda zwierzyła się ze swojego żalu do Marty terapeutce, ta wytłumaczyła jej, że zachowanie Marty może być jej własnym sposobem na radzenie sobie z bólem, albo równie dobrze może być próbą ucieczki od emocji.
— Mati, kogo wybierasz?! — Marta nie odpuszczała.
— Ciebie! — Matylda, wyrwana znowu ze swojego świata cierpienia, odpowiedziała bez namysłu.
Marta była wyraźnie zawiedziona, że jej plan wyswatania Matyldy z którymś z obecnych tu chłopaków nie wypalił.
— Niestety, kochana musisz wybrać kogoś innego. Ja nie mogę. Wyjeżdżam na wycieczkę z moimi maluchami, akurat wtedy gdy, masz rezerwację.
— Jeszcze się zastanowię… — mruknęła niechętnie Matylda.
Irytowało ją to nachalne swatanie. Uwielbiała Martę, ale ona czasem przesadzała. Mati uważała, że zwłaszcza Tusia powinna sobie odpuścić. Jacek był przecież jej bratem.
Marta podeszła do niej bliżej, widząc zakłopotanie i niechęć Matyldy.
— Co jest Mati? Nie podoba ci się prezent?
— Nie o to chodzi…
— A o co? — Dopytywała Tuśka.
— Marta, błagam, nie teraz… — Matylda odwróciła głowę, by przyjaciółka nie zobaczyła łez. Jej głos brzmiał sucho, bez tej zwykłej miękkości.
— Minęły już trzy lata Mati. Nie możesz żyć jak zakonnica! Nie możesz się ciągle karać! To, że ułożysz sobie życie z kimś innym, nie oznacza, że zapomnisz o moim bracie. Ja też o nim nie zapomnę, ani Kuba, ani Maks. Może gdybyś znalazła sobie kogoś, to…
— To co?! — Matylda już wiedziała do czego zmierza Tuśka.
— To może twój stan psychiczny by się poprawił. Nie balibyśmy się tak bardzo o ciebie… — Marta uciekła wzrokiem przed spojrzeniem przyjaciółki.
— Ach tak, no jasne! Nie trzeba by było już pilnować wariatki?! Zająłby się tym potencjalny partner! — Gorycz w głosie Matyldy była aż nazbyt wyraźna.
— Mati, dobrze wiesz, że nie o to chodzi! Jesteś niesprawiedliwa! — Marta była głęboko urażona.
— Tak, wiem, przepraszam — mruknęła zawstydzona swoim wybuchem Matylda.
Nikodem podszedł do obu dziewczyn, bezceremonialnie przerywając im rozmowę.
Chwycił Matyldę za rękę i odciągnął ją nieco od Marty.
Patrzył na nią tak, jakby była jedyną osobą w tej sali. Ta fascynacja w jego oczach czasami ją przerażała.
Podał jej kieliszek z szampanem. Matylda wyciągnęła rękę po kieliszek i szybko ją cofnęła. Syknęła z bólu.
— Co się stało? — Spytał z troską Nikodem.
— Kieliszek był wyszczerbiony. Zraniłam się — pożaliła się Matylda.
— Zagoi się — uśmiechnął się pocieszająco.
— Słuchajcie! — Krzyknął głośno do wszystkich — mam jeszcze jedną niespodziankę dla Matyldy!
Odwrócił się tylko do niej, jakby nikogo nie było z nim, i powiedział, tak aby wszyscy słyszeli:
— Skoro nie możesz się zdecydować kogo zabrać ze sobą na ten ekskluzywny wypad, to może pomoże ci moja niespodzianka.
Odwrócił się do gości i krzyknął głośniej:
— Szanowni państwo, oto przed wami prawdziwa wróżka, która przepowie Matyldzie świetlaną przyszłość i podpowie z kim jechać do SPA — zaśmiał się — wam też powróży! Korzystajcie.
Niektórzy zaczęli klaskać, przyjmując z entuzjazmem propozycję Nikodema. Niektórzy zaś, przyjęli tę informację z ironicznym uśmiechem, a nawet dość chłodno. Szczególnie Maks był niezadowolony z tego, że wokół Matyldy ciągle kręci się ten irytujący Nikodem. Spojrzał na Kubę, który stał nieopodal oparty o ścianę, i z uważnym niepokojem obserwował, co się dzieje.
Nikodem, choć wydawał się przypadkowym znajomym Matyldy, pojawiał się w jej życiu zbyt często, by to był przypadek. Maks i Kuba zaczynali podejrzewać, że ten człowiek ma jakieś ukryte intencje. Obaj obawiali się, że nie są to dobre intencje. Było w nim coś niepokojącego. Może obaj byli mu tak niechętni, bo nie był Jackiem? Może nie akceptowali go, bo nie był przyjacielem, którego stracili w tak tragiczny sposób. Może to, że ewidentnie próbował zająć miejsce Jacka u boku Matyldy, tak mocno ich irytowało? A może, zwłaszcza Maks, był po prostu zazdrosny o to, że Matylda obdarza takim zainteresowanie tego cholernego Nikodema.
Rozdział 3
Wśród śmiechów i ogólnego rozbawienia urodzinowych gości Matyldy do salonu weszła kobieta w średnim wieku z wielkim, kolorowym nakryciem głowy imitującym coś w rodzaju turbanu. Mocny, wściekle kolorowy makijaż niemal w całości skrywał jej prawdziwe rysy twarzy. Długa, szeroka i zwiewna tunika, w którą była ubrana, była tak różnobarwna, że kobieta przypominała papugę. Matylda była mocno zdumiona pomysłem Nikodema. Odciągnęła go na bok.
— Niko, skąd ci to przyszło do głowy?
— W zasadzie to był twój pomysł.
— Mój? Jakoś nie przypominam sobie, abym była fanką takiego folkloru.
— Kiedyś powiedziałaś mi, że chciałabyś znać przyszłość, wiedzieć co masz zrobić, aby zaradzić nieszczęściu…
— Nie o to przecież chodziło! Miałam na myśli Jacka! Gdybym wiedziała, co się stanie, nie pozwoliłabym mu wtedy wyjechać tym cholernym motorem!
— Nie mogłaś temu zapobiec!
— Gdybym wiedziała, zapobiegłabym! — Zirytowała się.
— Nie! To było przeznaczenie. Jednym pisana jest śmierć, innym wielka miłość. Nie unikną tego, co mają zapisane w gwiazdach.
— Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że wierzysz we wróżki? — Ironizowała.
— A ty nie wierzysz?
— Ja już w nic nie wierzę, Niko — powiedziała cicho, próbując ukryć łzy napływające do oczu.
— To w takim razie spróbuj — wskazał ręką na kolorową damę w turbanie otoczoną roześmianą grupką znajomych.
— Daj spokój — zaśmiała się nerwowo.
— Co ci szkodzi? Skoro i tak w to nie wierzysz, to przynajmniej się zabaw — przekonywał ją.
— Nie. To nie dla mnie.
— Ja spróbuję.
— Nie żartuj!
— Nie żartuję. Jeśli ty też spróbujesz, i spełni choć część twojej wróżby, zabiorę cię na wystawną kolację. Obiecuję.
Matylda zaśmiała się. Ten silny, zdecydowany mężczyzna rozbawił ją tą swoją naiwną wiarą w gusła.
— No dobra. A co jeśli wróżba się nie spełni?
— To postawię ci dwie wystawne kolacje — zaśmiał się.
Matylda spojrzała na wróżkę otoczoną grupką rozbawionych gości.
Jednym haustem wypiła zawartość kieliszka, który wcześniej dostała od Nikodema, i odstawiła go z łoskotem na stolik. Podeszła pewnym, choć już lekko chwiejnym krokiem do wróżki, pewnie odsunęła krzesło, usiadła nonszalancko, z wyzywającym spojrzeniem.
— Przełóż karty.
Wróżka rozłożyła przed Matyldą nowiutką talię tarota.
Matylda wykonała polecenie. Ze zranionego palca spłynęła kropla krwi prosto na jedną z kart.
Kobieta, spojrzała na splamioną kartę i zadrżała. Patrząc natarczywie na twarz Matyldy, bez słowa wzięła karty i zaczęła jej rozkładać. Długo milczała, intensywnie wpatrując się w rozłożone karty. Wzięła do ręki kartę splamioną krwią Matyldy.
— Widzę wielką miłość i wielką rozpacz, bolesne rozstanie… ale takie nie do końca. Nie ma go przy tobie, a jednocześnie jest…
— W mojej pamięci… to oczywiste — mruknęła Matylda z irytacją w głosie.
— Nie, nie tylko w pamięci. Jego serce jest cały czas przy tobie — powiedziała tajemniczo wróżka.
Marta widząc, że Mati traci pewność siebie, podeszła do niej i położyła na jej ramieniu swoją dłoń w geście pocieszenia.
— Jego serce jest cały czas przy mnie, a moje przy nim — Matylda rzuciła z rozdrażnieniem — niczego nowego pani nie powiedziała. Nie trzeba być wróżką, aby…
Kobieta spojrzała na dziewczynę z uśmiechem i bez słowa zaczęła dalej rozkładać kolejne karty.
— Nie wierzysz, widzę to. Nie wierzysz nikomu i w nic. Nie wierzysz już w miłość. Zamknęłaś się w sobie i otoczyłaś murem. Ten mur zostanie zburzony. Upadnie z wielkim hukiem, ale zanim to się stanie będziesz musiała przejść trudną i niebezpieczną drogę.
Głos wróżki niósł się wśród ciszy, która nagle zapadła, jak złowróżbny omen. Matylda odwróciła się do Nikodema i rzuciła z ironią:
— Dużo zapłaciłeś za tę usługę?
— A czemu pytasz? — Zapytał, podchodząc bliżej.
— Bo jeśli sporo, to może ja też zostanę wróżką. Wystarczy roztoczyć przed kimś jakieś mgliste, mało konkretne opowieści i skasować klienta — rzuciła z nerwową ironią.
— Chcesz konkretów? — Wróżka spytała wyzywającym tonem.
— Poproszę — odrzekła Matylda z drwiną.
Wróżka energicznie ponownie potasowała i rozłożyła karty. Chwilę milczała usilnie, wpatrując się w talię kart.
— W najbliższych dniach spotka cię strata, a potem wielka radość. Odzyskasz, co straciłaś.
— Tego, co straciłam, nie da się już odzyskać — mruknęła gorzko.
— Mam tu na myśli jakieś sprawy materialne. Jeśli chodzi o sprawy niematerialne, o miłość, to ona jest cały czas przy tobie, ale ty jej nie widzisz. Nie chcesz zobaczyć. Jeśli zapomnisz o przeszłości i odsuniesz od siebie rozpacz oraz wyrzuty sumienia, zobaczysz to wyraźnie. Możesz jeszcze być bardzo szczęśliwa, ale musisz tego chcieć. Jeśli zechcesz być szczęśliwa, jeśli zobaczysz wokół siebie to, co jest ci przeznaczone, wszystko będzie dobrze. Pamiętaj jednak, jest tylko jedna osoba, która może dać ci szczęście i jeśli ją odrzucisz nigdy go nie zaznasz.
Matylda gwałtownie wstała od stolika. Krzesło, na którym siedziała upadło z głośnym łoskotem. Była wzburzona do granic możliwości.
— Zmówiliście się? — Obrzuciła wściekłym spojrzeniem Nikodema i Martę.
— My? Dlaczego? — Dwójka oskarżonych spytała jednocześnie.
— Bo ty ciągle mi wmawiasz, że powinnam sobie kogoś poszukać, a ty zachowujesz się, jakbyś był z nią w zmowie!
Zanim oboje oskarżeni zdołali cokolwiek odpowiedzieć, Maks włączył się nagle w nieprzyjemną wymianę zdań.
— Proszę już iść — cicho, ale dobitnie nakazał wróżce opuścić imprezę.
W jego oczach widać było groźne błyskawice gniewu. Kobieta wstała bez słowa. Patrząc cały czas wyzywająco w oczy Matyldy, szybkim ruchem zebrała swoje karty i z podniesioną głową udała się do wyjścia. Przy wyjściu zatrzymała się jednak na chwilę i odwróciła.
— Gdybyś chciała porozmawiać, tu jest moja wizytówka — uniosła w dłoni mały, prostokątny kartonik i położyła go na stole.
Maks bez słowa podszedł do wróżki i jednym gestem wskazał jej drzwi. Widać było, że targają nim ogromne emocje. Jego wzburzenie widać było w każdym geście.
Kolorowa wróżka wyszła z wysoko podniesioną głową. Ani raz nie obejrzała się za siebie.
Maks w złości chwycił wizytówkę wróżki leżącą na stoliku, zmiął ją i ogromną złością rzucił w kąt. Był wściekły nie tylko na tę dziwaczną kobietę, ale też na Nikodema.
To wszystko przez tego przybłędę! — Grzmiał w myślach.
Matylda nie wytrzymała napięcia. Bez słowa wybiegła na taras, ledwo powstrzymując łzy.
Marta zamierzała pobiec za nią, jednak Nikodem ją powstrzymał.
— To moja wina. Muszę ją przeprosić. Ja pójdę — powiedział cicho.
Podszedł do wyjścia na taras, zawahał się jednak przez chwilę, jakby nad czymś się zastanawiał.
— Słuchajcie, chyba z imprezy już będą nici. Ja się wszystkim zajmę. Odwiozę ją do domu — odwrócił się i sięgnął ręką do klamki, aby wyjść na taras.
— Dlaczego?! — Ciszę przecięło głośne i agresywne pytanie z końca sali.
Ręka Nikodema zawisła w powietrzu nad klamką. Odwrócił się, szukając wzrokiem źródła napastliwego głosu.
— Co, dlaczego? — Spytał zdziwionym tonem.
— Dlaczego uważasz, że masz prawo ją pocieszać?!
Maks wysunął się na przód, przed pozostałych znajomych stojących w ponurym, surowym milczeniu. Jego oczy pociemniały jeszcze bardziej. Na czole pojawiła się groźna zmarszczka. Sylwetka Maksa teraz zaczęła przypominać lwa szykującego się do skoku.
— Pojawiłeś się cholera wie skąd i kręcisz się wokół niej jak jakiś sęp! Ściągasz tu jakieś pierdolone wróżki — sróżki i uważasz, że masz prawo ją pocieszać?! Uważasz, że wiesz, co jest dla niej najlepsze?!
— Maks, słuchaj, ja tylko chciałem naprawić… — Nikodem próbował załagodzić sytuację.
— Naprawić?! Co ty chcesz naprawiać?! Zwrócisz jej Jacka?! A może chcesz go zastąpić?! Myślisz, że nikt z nas nie widzi, jak się do niej lepisz?!
— Nie chcę zastępować Jacka… — Nikodem był mocno zażenowany nieprzyjemną wymianą zdań.
— No jasne, bo nie masz na to szans! — Maks kipiał ze złości — myślisz, że pojawisz się tutaj jak książę na białym koniu, a ona padnie ci do stóp?! Oczywiście, że go nie zastąpisz — wysyczał ze gniewem — nie dorastasz mu do pięt! Jej też nie! Ona o nim nie zapomni i żadna wróżka jej w tym nie pomoże! Więc zabieraj się stąd! Już!
Maks w ogóle nie przypominał siebie. W jego ciemnych oczach, zwykle spokojnych, widać było teraz groźne błyski. Na co dzień rozważny i małomówny, teraz zmienił się nie do poznania. Jego ciepła i dobrotliwa twarz zmieniła się w burzową chmurę.
— Pożegnam się tylko — odrzekł cicho Nikodem, odwracając się do wejścia na taras. Poczuł nagle, że ktoś mocno chwycił go za koszulę na plecach i pociągnął do tyłu tak mocno, że stracił równowagę i upadł na podłogę, uderzając głową w stolik.
— Nie słyszałeś, co Maks powiedział?! Zabieraj się stąd! — Rozwścieczony Kuba stał nad nim z pięściami gotowymi do uderzenia.
Nikodem z wzrokiem wbitym w napastnika, podniósł się z podłogi, ocierając krew cieknącą z rozbitego łuku brwiowego. Podszedł do Kuby tak blisko, że ten czuł na twarzy jego oddech. Spojrzał mu hardo w oczy. Kuba zacisnął pięści na koszuli Nikodema i wypchnął go z sali, po czym zamknął drzwi.
Nikodem stał chwilę za szklanymi drzwiami i patrzył z wściekłością na pozostałych. Najpierw zamierzał tam wrócić, ale po chwili namysłu odwrócił się nagle i odszedł szybko, nie oglądając się za siebie. Ostatnim dowodem jego obecności w restauracji było głośne trzaśnięcie drzwi wyjściowych.
Marta podeszła do dyszącego z wściekłości Kuby.
— Po co to było? — Spytała z pretensją w głosie.
— Sorry — mruknął Kuba, jakby wstydząc się swojego niedawnego wybuchu — ale ten gość mnie tak wkurza! — Podniósł nagle głos — czemu on się tu kręci bez przerwy? Nie ufam mu. Jest w nic coś takiego… coś takiego… nie wiem… on mi się nie podoba…
— Mnie w sumie też coś w nim niepokoi, ale Mati się z nim zaprzyjaźniła…
— Zaprzyjaźniła?
— No, może nie zaprzyjaźniała, ale traktuje go lepiej niż innych mężczyzn.
— No i?
— No i ona potrzebuje zapomnieć, a zapomni tylko wtedy, gdy kogoś sobie znajdzie.
— I dlatego próbujesz ją swatać z tym dupkiem?
— A dlaczego nie? Coś ci przeszkadza? Dlaczego tak bardzo nie chcesz, żeby sobie kogoś znalazła? — Ton Marty był wyraźnie napastliwy.
— Chyba nie sugerujesz, że… — Kuba spojrzał uważnie na Martę i zaśmiał się serdecznie.
— Moja mała zazdrośnica — przytulił ją czule i pocałował — kocham tylko ciebie. Wiesz przecież, że Mati jest dla mnie jak siostra i dlatego nigdy nie pozwolę jej skrzywdzić.
— Dobra, już dobra — mruknęła pojednawczo Tuśka — idź do niej. Masz na nią najlepszy wpływ.
Kuba wyszedł ostrożnie na taras, szukając Matyldy. Dojrzał ją w półmroku, siedzącą na zimnych płytkach. Była skulona w kącie z głową opartą na rękach splecionych na kolanach. Usiadł bez słowa obok niej. Objął ją ramieniem i po bratersku przytulił delikatnie do siebie.
— Już dobrze — powiedział cicho.
Posiedzieli jeszcze chwilę w ciszy. Kuba wstał i podał rękę Matyldzie. Ta, po chwili podniosła załzawione oczy i spojrzała na wyciągniętą w jej stronę rękę. Chwyciła pomocną dłoń i wstała. Kuba przytulił ją mocno. Stali tak w uścisku kilka chwil. Pocałował ją w czoło.
— Wracamy, chodź — szepnął, prowadząc ją do środka.
Para wzburzonych oczu obserwowała tę dwójkę z ciemności otaczającej restaurację.
Rozdział 4
Nikodem wypadł z restauracji jak bomba. Wściekłość rozsadzała go od środka. Zaciśnięte pięści zaczęły mu drżeć, a twarz przybrała niezdrowy, purpurowy odcień. Zatrzymał się na moment, z trudem łapiąc oddech. W głowie odtwarzał gorzkie wspomnienie tego, co się wydarzyło przed chwilą. Serce waliło mu jak młotem, a myśli krążyły wokół jednego: upokorzenia przed Matyldą. To wspomnienie wywołało w nim kolejny wybuch wściekłości. Uderzył pięścią w mur tak mocno, że poczuł dotkliwy ból. Krew spływała z jego dłoni.
— Co za skur… — warknął przez zaciśnięte zęby.
Nie zdążył dokończyć swojej myśli. W tej samej chwili z impetem wpadł na jakiegoś mężczyznę, który obserwował taras restauracji. Omal go nie przewrócił.
— Patrz, jak leziesz! — Wrzasnął rozwścieczony.
Nieznajomy odruchowo skulił się, jakby chciał zniknąć, mocniej wsuwając głowę w ramiona.
— Sam se patrz! — Mruknął obcy, po czym szybko odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
Szybko się oddalał spod restauracji, rzucając przez ramię niespokojne spojrzenia na taras, mrucząc pod nosem przekleństwa.
Nikodem uniósł wzrok, podążając za spojrzeniem obcego. Na tarasie restauracji, w półmroku, rozmytym światłem latarni, zobaczył dwie sylwetki. Kobieta i mężczyzna. Przytuleni, blisko. Za blisko. Nie musiał się zastanawiać, kim są.
Matylda. I ten pieprzony Kuba.
Zęby aż mu zgrzytnęły, szczęka spięła się w uścisku. Patrzył chwilę, ledwie oddychając, obserwując, jak Kuba obejmuje Matyldę, jak coś do niej szepcze, jak pociera jej plecy w geście pocieszenia.
Poczuł, jak żołądek zaciska mu się w twardy supeł.
Nie mógł na to patrzeć.
Odwrócił się nagle, niemal zrywając się z miejsca. Jego kroki odbijały się głuchym echem od betonowego chodnika.
Wszedł w ciemność, nie oglądając się za siebie.
Jakby próbował uciec… przed sobą.
Zniknął w ciemności.
Rozdział 5
Wysoki mężczyzna krzątał się między stolikami. Jego skupiona twarz wyrażała gniew, którego nawet nie próbował już ukrywać. Zawsze grzecznie ułożona grzywka, opadła teraz niesfornie na czoło, dodając mu niepokojącego, surowego uroku.
Maks miał w sobie coś z romantycznego mściciela z filmów płaszcza i szpady. Chłodny, opanowany, a jednocześnie niebezpieczny. Jego spojrzenie widziało więcej, niż powinno. Usta zacisnął w cienką linię, jakby bał się, że znowu powie coś więcej, niż powinien. Zresztą Maks częściej milczał, niż mówił. Ale kiedy już coś powiedział, zapadało to głęboko w pamięć. Jego obecność zawsze mówiła więcej, niż dziesięć zdań wypowiedzianych przez kogokolwiek innego.
W ich paczce to właśnie on był tym najspokojniejszym i najrozsądniejszym. Zawsze skupiony i zrównoważony, nie był wybuchowy — raczej rozważny i spokojny. Bardzo trudno było go wyprowadzić z równowagi. Może dlatego, że był zamknięty w sobie, wszystkie uczucia głęboko skrywał w swoim sercu, zamknięte na klucz, ukryte za maską nieprzeniknionego spokoju.
Nie miał dziewczyny na stałe. Od czasu do czasu spotykał się z kimś na moment lub dwa, ale nigdy nic z tego nie wychodziło. Tuśka i Mati nieustannie próbowały go swatać z różnymi koleżankami. Nie miały z tym problemu — Maks był naprawdę przystojny i wzbudzał zainteresowanie licznych pań. Jego milcząca, tajemnicza aura działała na kobiety jak magnes. On jednak uparcie bronił się przed stałym związkiem.
Był przeciwieństwem Kuby, u którego co w sercu, to na języku. Różnili się nie tylko charakterem, ale też wyglądem. Choć obaj byli przystojni, to każdy na swój sposób. Kuba, równie wysoki jak Maks, sprawiał wrażenie niegrzecznego chłopca. Dłuższa grzywka, arogancko potargana, zawadiackie spojrzenie i uśmiech, sprawiający wrażenie ironicznego. Wyprostowana postawa tylko potęgowała wrażenie nieposkromionej pewności siebie.
To właśnie Kuba był bardziej wybuchowy. Dlatego to on przyłożył temu natrętowi, który od jakiegoś czasu zaczął się kręcić przy Matyldzie.
Jedną ręką, bez wysiłku podniósł przewrócony stolik — pozostałość po niedawnej bójce między Kubą, a tym nieznośnym Nikodemem.
— Ogarnę to — mruknął Maks do pozostałych gości — jedźcie do domu. Sala i tak wynajęta do północy.
Kuba klepnął go po przyjacielsku w ramię.
— Zawiozę ją do domu.
— Gdzie ona jest? — Spytał Maks, nie odrywając wzroku od krzeseł, które ustawiał przy stoliku.
— Marta się nią zajęła — wskazał brodą na dwie kobiety stojące w kącie sali.
Maks spojrzał w ich stronę. Matylda wyglądała źle. Niepokojąco źle.
— Zabierz ją stąd — Maks szepnął, rzucając zatroskane spojrzenie na Matyldę — chyba trzeba ją znowu popilnować…
Kuba skrzywił się.
— Nie dam rady. Muszę z samego rana podrzucić do kancelarii ważne dokumenty. Muszę też ogarnąć dla niej urlop. Raczej nie pójdzie jutro do pracy. Ty z nią zostaniesz. Potem przyjadę i cię zmienię.
Kuba jak zwykle rzeczowo wydawał konkretne polecenia. Zawsze taki był. Niby chłodny i zdystansowany, ale kiedy trzeba było komuś pomóc, był pierwszy.
Maks ucieszył się w duchu, że to jemu przypadło pilnowanie Matyldy.
Zawsze lubił być blisko niej.
Zawsze.
Spojrzał w jej stronę. Matylda właśnie sączyła kolejny kieliszek szampana. Kręciła się w kółko, jak w jakimś amoku. Chyba za dużo wypiła, bo zachwiała się lekko. Tuśka szybko podtrzymała ją i zdecydowanie zabrała kieliszek, odstawiając go na bok.
Maks zacisnął usta. Niepokoiło go zachowanie Matyldy. To, co się wydarzyło musiało nią mocno wstrząsnąć. Ona przecież nigdy nie przesadzała z alkoholem, a dziś nie miała umiaru. Dziś wyglądała, jakby chciała utopić coś w każdej kolejnej kropli.
To nie wróżyło nic dobrego.
Jego wzrok spoczął na walającym się w kącie kawałku papieru. Schylił się i podniósł mały kartonik. Spojrzał na papier, który trzymał w dłoni. Była to wizytówka tej wróżki, która niedawno opuściła lokal. Uniósł rękę z zamiarem wcelowania do kosza. Zamierzał wyrzucić znalezioną wizytówkę, ale zawahał się i, po chwili namysłu, schował ją do kieszeni spodni.
Przez jeden krótki moment w jego oczach pojawiło się coś, czego nie dało się jednoznacznie nazwać: niepokój, przeczucie, może cień przeznaczenia.
Rozdział 6
Maks wprowadził, chwiejącą się na nogach, chichoczącą jak nastolatka, Matyldę do jej mieszkania.
Oparł ją o ścianę w przedpokoju. Podtrzymując jedną ręką przyjaciółkę, drugą z trudem zamykał drzwi wejściowe.
— Zostanę z tobą — powiedział cicho, zapalając światło w przedpokoju.
— Maksio, nie trzeba… dam sobie radę — powiedziała nieco bełkotliwie Mati i roześmiała się głośno.
Jej śmiech brzmiał sztucznie, jak echo czegoś, co dawno się rozbiło.
Maks poczuł ścisk w żołądku, widząc ją taką złamaną i poranioną. Wiedział, że ten śmiech to maska.
Pogłaskała go czule po policzku, uśmiechając się do niego. Maks dotknął jej dłoni spoczywającej na jego policzku, jakby chciał zatrzymać ten dotyk na zawsze.
— Bez dyskusji. Zostaję — powiedział z udawaną surowością w głosie — prześpię się na kanapie. Daj tylko jakiś koc i kawałek poduszki.
Gdy Matylda w końcu zasnęła, Maks długo nie mógł znaleźć spokoju. Nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok. W ciemności jego myśli błądziły nieustannie wokół niej. Każdy szmer, każdy ruch w mieszkaniu powodował, że podrywał czujnie głowę i nasłuchiwał. Pragnienie, by ją chronić, mieszało się z czymś, czego sam nie chciał przed sobą nazwać.
Nie mógł przecież zbliżyć się do niej tak, jak tego pragnął. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło z Jackiem. Ta tęsknota bolała przerażająco mocno i spalała od środka.
W głuchej ciszy usłyszał, jak Matylda niespokojnie przewraca się z boku na bok. Ona chyba też nie spała. Za dużo wypiła. Coś jeszcze musiało jej zaszkodzić, bo dziwnie się zachowywała. Zbyt dziwnie.
Wstał ostrożnie i podszedł do drzwi jej sypialni. Uchylił je szerzej, aby ją lepiej widzieć. Obawiał się, że to, co się wydarzyło na imprezie w połączeniu z alkoholem, którym ją tak szczodrze raczył Nikodem, może sprowokować Matyldę do powtórzenia tego, co chciała zrobić po śmierci Jacka. Co prawda zaprzeczała wtedy, że połknęła te tabletki specjalnie. Twierdziła, że niechcący przedawkowała, ale on nie do końca jej wierzył.
On, Marta i Kuba niemal zmusili ją do tego, aby poszła na terapię. Wozili ją na zmianę, aby nie opuszczała sesji. Pilnowali jej w domu, na zmianę z jej matką, która niemal zamieszkała u niej na stałe.
Po wielu miesiącach w końcu nastąpiła znaczna poprawa. Matylda zaczęła odzyskiwać równowagę. Któregoś dnia nagle poprosiła matkę, aby wróciła do siebie. Jego, Martę i Kubę również przekonała, że już jest wszystko dobrze, że nie muszą już jej pilnować. Chciała, aby wrócili do swojego życia. Matylda też wróciła do siebie. Prawie. Prawie, bo mimo, że była przebojowa i na sali sądowej walczyła jak lwica, ciągle w jej oczach widać było ogromny smutek, którego nigdy nie udało się jej ukryć do końca. Ten smutek był jak skaza, której nie dało się zmyć. Mimo tego smutku Matylda starała się funkcjonować w miarę normalnie.
Nagle praca stała się jej odskocznią, angażowała się w nią bez reszty. Niemal zatracała się w niej. Na szczęście Kuba, który pracował w tej samej kancelarii, miał na nią oko. Od czasu do czasu sprowadzał ją na ziemię. Maks i Tusia nie mieli takiej możliwości, aby częściej mieć oko na Matyldę. Oboje pracowali dość daleko od jej kancelarii. Maks był informatykiem, a Marta — przedszkolanką.
Maks wrócił wspomnieniami do przeszłości. Cała czwórka, on, Kuba i dziewczyny, byli paczką przyjaciół jeszcze z liceum. Jacek, brat Marty, był o kilka lat starszy od nich. Między Matyldą i Jackiem coś zaczęło się dziać w klasie maturalnej. Matylda i Marta razem uczyły się do matury. Jacek im pomagał, co skończyło się nie tylko świetnie zdaną maturą przez obie dziewczyny, ale też związkiem Mati i Jacka. Maks był wtedy trochę zawiedziony, bo od dawna Matylda mu się podobała, ale cóż, ona wybrała Jacka. Pogodził się z tym, a przynajmniej bardzo się starał. Nie potrafił jednak ułożyć sobie życia z inną kobietą. Każdą dziewczynę podświadomie porównywał z Matyldą. Żadna nie miała tego czegoś, co miała ona.
Po terapii, Matylda funkcjonowała w miarę normalnie, aż do dzisiaj. Ten cholerny Nikodem, przyplątał się, cholera wie skąd i wszystko popsuł! Zburzył kruchy spokój Matyldy. Sprowadził tę cholerną wróżkę, która plotła coś od rzeczy! Skąd ona wiedziała o tym, co spotkało Matyldę?
Maks wyrwał się z zamyślenia, gdy usłyszał ciche jęknięcie z sypialni Mati. Podniósł głowę i chwilę nasłuchiwał. Wstał ostrożnie z kanapy i po cichu podszedł do drzwi jej sypialni. Stał chwilę, obserwując przyjaciółkę. Mati spała niespokojnie. Rzucała się nerwowo na łóżku. Maks podszedł do niej ostrożnie i delikatnie dotknął jej ręki. Matylda zerwała się z krzykiem.
— Hej, to był tylko zły sen — mówił spokojnie, trzymając ją mocno w ramionach.
Matylda na początku zaczęła się gwałtownie wyrywać z jego objęć, ale gdy oprzytomniała i w końcu zrozumiała, gdzie jest. Przestała się wyrywać. Wtuliła się w niego i rozpłakała się. Maks milczał, głaskał ją po włosach, chcąc uspokoić.
Każde jej szarpnięcie przypominało mu, jak blisko jest tego, czego od lat pragnął, choć wiedział, że nie ma do tego prawa. Czuł drżenie jej ciała, a z każdym kolejnym oddechem stawał się coraz bardziej pewny: nigdy nie pozwoli jej znowu cierpieć w samotności.
— Maks — szlochała — on tu był! On tu był!
— Kto?
— On!
— Mati! Kto tu był?! — Zaniepokojony rozejrzał się po mieszkaniu, wypatrując w ciemności kogoś obcego.
— Jacek! Jacek tu był!
Zamknął oczy. Poczuł chłód, który przeszył go na wskroś. Był prawie pewien, że te przywidzenia muszą być skutkiem jakichś leków. Matylda znowu coś brała. Ale dlaczego? Przecie już było lepiej. Co ją do tego popchnęło? Wiedział, co. To ten Nikodem, który nie rozumie, jak krucha i delikatna jest Matylda. To on burzy jej spokój i spycha ją w przepaść.
— Mati — Maks szepnął rozczulającym tonem, odgarniając z jej twarzy kosmyk włosów — wiesz przecież, że Jacek… że nie ma go już z nami.
— Ale on przyszedł po mnie! Po mnie, rozumiesz?! — Szeptała przerażonym głosem. Jej rozbiegane oczy dawały mu pewność, że ona jest pod wpływem jakichś leków.
— Mati? Brałaś coś?
— Nie, Maks, nie! To Jacek, on przyszedł po mnie!
— Mati… — próbował ją przytulić, ale ona odepchnęła go ze złością.
— Nic nie rozumiesz! — Krzyknęła — on przyszedł po mnie, bo to była moja wina! Rozumiesz?! To była moja wina! To ja miałam zginąć, nie on! On zginął przez mnie! Dlatego teraz chce mnie zabrać!
Chwycił ją mocno w objęcia i nie puszczał, mimo że się szarpała. Próbowała się wyrwać, ale on był silniejszy. Trzymał ją kurczowo.
— Posłuchaj mnie uważnie! Nikt cię nie zabierze! Jacek cię kochał! To był wypadek! Nie zginął przez ciebie! To nie była twoja wina! — Szeptał do jej ucha.
Czuł jej drżenie, napawając się jej bliskością. Z każdym dotykiem rosło w nim niebezpieczne pragnienie, żeby zatrzymać ją przy sobie na zawsze.
— Nie pożegnałam się z nim — Matylda szlochała histerycznie — nie widziałam jego ciała. Nie pokazali mi go! Rozumiesz?! Nie mogłam się z nim pożegnać!
— Mati, przecież wiesz, że jego ciało było… było w takim stanie, że… że nie mogłaś tego zrobić.
Siedział przy niej długo, aż jej oddech zaczął się uspokajać. Tulił ją do siebie. Przez jego głowę przemknęła niebezpieczna myśl. Tak bardzo chciał, aby ta chwila trwała wiecznie, aby mógł trzymać ją w ramionach już zawsze. Jej bliskość dawała mu nieopisany spokój.
— Już dobrze? — Zapytał, kiedy przestała płakać.
— Nigdy nie będzie dobrze — szepnęła, ocierając łzy.
— Połóż się — powiedział spokojnie — położę się przy tobie i popilnuję — dodał, pomagając jej się położyć — spróbuj zasnąć.
Pomógł jej się ułożyć. Sam też się położył obok niej. Pozostał w ubraniu. Leżeli tak, ona zwinięta w kłębek, on tuż za nią, ramieniem obejmując ją przez kołdrę. Czuł jej ruchy, jej ciepło. I mimo, że nigdy nie potrafił zasnąć poza własnym łóżkiem, teraz bliskość Matyldy dawała mu taki spokój, że jego powieki stawały się coraz cięższe, a sen powoli zaczął go otulać.
— Maks? — Matylda szepnęła nagle, wyrywając go ze snu — Śpisz?
— Nie — powiedział, próbując pokonać ogarniającą go senność.
— To naprawdę była moja wina — wyszeptała.
— Daj spokój…
— Naprawdę. To przez mnie on zginął. Zapomniałam zabrać książki z biblioteki. To było jeszcze przed egzaminem adwokackim. Bardzo mi zależało. Ta książka była mi naprawdę potrzebna. Już byłam w samochodzie, miałam jechać po tę cholerną książkę. Spieszyłam się, bo bibliotekę już prawie zamykali. Jacek właśnie wrócił z siłowni i spotkaliśmy się na parkingu. Nagle zadzwoniła moja szefowa z kancelarii. Okrzyczała mnie, że nie dostarczyłam do sądu apelacji, a termin właśnie mijał. Miała rację. Zapomniałam o tym. Byłam aplikantką. Wszyscy się mną wysługiwali w kancelarii. Zwalali na mnie tyle spraw, że ledwo sobie z nimi radziłam. No i jeszcze ten egzamin, do którego przecież musiałam się przygotować. Zawalałam noce. I nie tylko noce. Zawaliłam termin. Szefowa była wściekła na mnie. Wpadłam w panikę. Ta książka była mi naprawdę potrzebna, ale nie chciałam też stracić pracy. Jacek tylko się uśmiechnął i powiedział, że mam pojechać do sądu i dostarczyć apelację, a on przywiezie mi tę książkę. Miał jechać moim autem, a ja chciałam zamówić taksówkę, tylko, że nie wzięłam portfela, ani karty. On też nie miał przy sobie kasy. Kazał mi jechać autem, a sam pojechał motorem. Spieszył się, bo bibliotekę już prawie zamykali… wysłałam go na śmierć.
Maks słuchał, czując, jak narasta w nim ból, złość, bezradność.
— To nie twoja wina…
— Moja! To przez moje roztrzepanie, gdybym złożyła apelację, gdybym miała choć trochę wyobraźni… to ja powinnam zginąć, nie on!
Maks chwycił ją gwałtownie za ramię i odwrócił do siebie. Spojrzał jej w oczy. Już świtało, w półmroku zobaczył wielkie, błyszczące łzy, które uparcie tkwiły w jej wielkich oczach.
— Zapamiętaj sobie raz na zawsze! To nie twoja wina! To wina tego szaleńca za kierownicą! Tego mordercy, który…
Słowa utknęły mu w gardle. Nie chciał, aby ona widziała, że on nie jest tak twardy, za jakiego chciał uchodzić. Pochylił tylko głowę i wtulił się w nią, ukrywając kręcące się w oczach łzy.
Nie wypuści jej.
Nigdy więcej nie pozwoli jej cierpieć w samotności.
Rozdział 7
Obudził go dzwonek do drzwi. Maks uniósł ciężką głowę. Potrzebował kilku sekund, aby ze świata snów wrócić do rzeczywistości. Spojrzał na Matyldę. Spała jeszcze, zmęczona wczorajszymi przeżyciami. Jej włosy rozsypały się na poduszce, jak delikatne nitki. Na zegarku była już nieprzyzwoicie późna godzina.
Wstał i boso przebiegł do przedpokoju. Poprawił trochę pomiętą koszulę i opadające z bioder spodnie, drżącą dłonią przygładził potargane włosy. Otworzył drzwi.
— Kuba, wchodź! Mati jeszcze śpi! Ja muszę się zbierać. Zrób jej śniadanie — trajkotał jak pensjonarka, nie dopuszczając przyjaciela do głosu.
Mówił szybko, uciekając wzrokiem z zakłopotaniem, jakby bał się, że przyjaciel domyśli się jego uczuć do Matyldy.
Kuba patrzył na niego przenikliwie, i nic nie mówił. Maks miał wrażenie, że on o wszystkim wie, że zna jego uczucia i myśli. Wie o tym, że bliskość Matyldy sprawia mu ogromną przyjemność. Że jej zapach i ciepło jej ciała przenosi go gdzieś, gdzie czuje ogromny spokój i ukojenie, a jednocześnie ból i tęsknotę. Może czuł się tak zażenowany, bo spali razem z Matyldą w jednym łóżku? Ale przecież nic się nie wydarzyło. Nic.
— Dobra, lecę — mruknął, chwytając w biegu buty i kurtkę.
Wyszedł na klatkę. Ubrał się niedbale, w pośpiechu.
Uciekał stamtąd. Uciekał od siebie, od niej. Czuł się winny. Nie miał prawa czuć tego, co czuł do Mati, ale to było silniejsze. Nie mógł jej tego powiedzieć, nie po tym co ona przeszła.
Kuba tymczasem przejrzał lodówkę Matyldy, szukając czegoś, z czego można by było zrobić śniadanie. Była prawie pusta. Tylko jajka się nadawały.
Nie był zbyt utalentowanym kucharzem, ale jajecznicę, od biedy, potrafił zrobić. Nastawił ekspres.
Z sypialni wyłoniła się rozczochrana głowa Matyldy. Jej podkrążone oczy przypominały o wypitym wczoraj alkoholu w zdecydowanie zbyt dużej ilości.
— Kuba? Gdzie Maksymilian? — Ziewnęła.
— Maksio musiał się zwijać. Ja go zastąpię. Zjemy śniadanie i pojedziemy do Marty. Zostaniesz u niej do wieczora. Potem cię odbiorę i…
— Kuba, daj spokój — przerwała mu z irytacją w głosie — wiem, że wczoraj, byłam w gorszej formie, ale… nie musicie mnie pilnować. Nic sobie nie zrobię.
— No co ty? My tylko…
— Kuba, wtedy, naprawdę nie chciałam się zabić. Naprawdę pomyliłam te cholerne tabletki! Ile jeszcze muszę wam to tłumaczyć?
— W porządku, ale i tak musimy pojechać do Marty.
Mati rzuciła mu zdziwione spojrzenie.
— Wiesz jaka jest Marta. Zacznie panikować, obrazi się na mnie i potem będę musiał ją przepraszać. Chyba nie chcesz mi tego zrobić?
Mati uśmiechnęła się. Zakładając ręce na piersi, oparła się bokiem o ścianę. Kuba zawsze potrafił ją rozbroić.
— No, mów dalej… — rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.
— No wiesz, żeby ją przeprosić, będę musiał jej kupić coś drogiego, a przecież jesteśmy na dorobku. Nie stać mnie… a ona się ciągle obraża. Jeśli nie pojedziesz ze mną, zbankrutuję. Chyba tego nie chcesz?
— No dobra, ale robię to tylko dla ratowania twojego budżetu.
— Yes! — Kuba wykrzyknął radośnie.
Przesadził jednak z reakcją, zapominając, że trzyma w ręku kubek z kawą, którego gorąca zawartość wylądowała na jego ubraniu.
— Cholera! — Krzyknął, zrzucając z siebie w pośpiechu gorące ubranie.
— Dobra, dawaj te mokre gacie, zapiorę ci je, bo zostanie plama… — Matylda mruknęła i pokręciła głową z politowaniem, patrząc, jak przyjaciel podskakuje, próbując się nie poparzyć jeszcze bardziej.
Mati stała nieruchomo pod prysznicem, czując jak ciepła woda głaszcze jej ciało. Z kuchni dochodziło do jej uszu pogwizdywanie Kuby, krzątającego się po mieszkaniu. Po wczorajszej depresji i smutku zostało tylko niewielkie wspomnienie. Czuła się lepiej, jakby wszystko co złe, odeszło.
Jak przez mgłę kojarzyła nocną rozmowę z Maksem. Nie pamiętała wszystkiego dokładnie, ale miała wrażenie, że to jej pomogło, oczyściło ją. O całym wczorajszym dniu przypominał jej tylko ból głowy i dziwne rozkojarzenie, jakby była na jakichś prochach. Zrzuciła to jednak na karb nieprzyzwyczajenia do takiej ilości alkoholu, jaką wczoraj w siebie wlała.
— Mati! — Kuba dobijał się do łazienki — co ty tam robisz?! Pospiesz się! Marta zaraz tu będzie! Przywiezie mi czyste spodnie i jedziemy do nas! Ty masz wolne, ale ja za godzinę muszę być w pracy! Koniec wylegiwania się pod prysznicem!
— Już idę, terrorysto! — Odkrzyknęła, zakładając szlafrok.
Wyszła z łazienki, zostawiając na podłodze mokre ślady bosych stóp.
Dzwonek do drzwi zastał ją w drodze do sypialni.
— Otwórz. To pewnie Marta — Kuba zawołał z kuchni.
— A ty nie możesz? Właśnie wyszłam spod prysznica!
— Nie mam gaci! Nie chce kusić! Jeszcze jakaś twoja sąsiadka mnie zobaczy i nie opędzę się później od adoratorek!
— Taaa, jasne, tak se wmawiaj. Dobrze, że chociaż Marta dała się złapać, na te twoje wdzięki — Matylda burknęła z lekkim uśmiechem, idąc do drzwi.
Rozbawiona żartami Kuby otworzyła drzwi. Szeroki uśmiech przeznaczony dla Tuśki nagle zniknął z jej twarzy.
Jej oczom ukazał się ogromny bukiet róż, zasłaniający postać, która je trzymała. Znad bukietu wystawał tylko czubek męskiej głowy z krótkimi, blond włosami. Ręce obejmujące bukiet ubrane były w skórzaną, motocyklową kurtkę. Na lewym przedramieniu wisiał czarno-żółty kask.
Matylda zbladła, ciaśniej otuliła się szlafrokiem, mocniej przewiązując pasek. Niedawne rozbawienie zniknęło z jej twarzy bezpowrotnie.
Kuba zaniepokojony ciszą, jaka nastała przy drzwiach, wyjrzał zza rogu przedpokoju.
Mati stała, jak posąg bez ruchu, patrząc przerażonym wzrokiem na postać za drzwiami.
— Jacek? — Szepnęła niemal bezgłośnie.
— Nie, to ja. Przyszedłem cię przeprosić za wczoraj — bukiet róż opadł w dół, a Matylda i Kuba ujrzeli uśmiechniętą od ucha do ucha twarz Nikodema.
Oboje patrzyli na niego jakby nagle spadł z księżyca.
Nikodem zlustrował ich wzrokiem: Matyldę stojącą w rozchełstanym szlafroku i Kubę w samych gatkach.
— Wy jesteście razem? — Wydukał zaskoczony.
Matylda bez słowa, ze łzami w oczach uciekła do sypialni.
Kuba był zdezorientowany. Nagle wezbrała w nim wściekłość na tego natrętnego dupka.
— Co ty tu do cholery robisz?! Po co tu przylazłeś?! Jeszcze ci mało?!
— Nie twój interes — mruknął Nikodem — możesz jej to dać? — Nikodem uniósł bukiet w kierunku Kuby.
Kuba nie zamierzał spełniać jego prośby. Ani drgnął.
— Słuchaj gościu! Spieprzaj stąd, rozumiesz?
— Bo co?
— Bo to!
Wściekłość Kuby eksplodowała. Podbiegł do Nikodema i z całej siły zamachnął się, trafiając go prosto w nos. Krew z rozbitego nosa trysnęła na róże. Nikodem jęknął, łapiąc się na twarz i próbując zatamować krew. Zbryzgany krwią bukiet róż upadł na podłogę.
Kuba, sapiąc ze złości, zamachnął się ponownie, ale poślizgnął się na mokrych śladach, które zostawiła Matylda po wyjściu z łazienki i upadł uderzając głową o ścianę. Osunął się bezwładnie w dół, tracąc przytomność.
W drzwiach stanęła osłupiała Marta.
— Boże, co tu się stało! — Wrzasnęła przerażona — co mu zrobiłeś?!
— Ja?! Nic! To on mnie uderzył i się poślizgnął… — żalił się niechciany gość, trzymając się za nos.
Marta przepchnęła się w przejściu, potrącając nieproszonego gościa. Uklęknęła i próbowała ocucić Kubę, klepiąc go delikatnie po policzku. On jednak nadal był nieprzytomny. Próbowała go podnieść, jednak jej próby spełzły na niczym.
— No pomóż mi! — Krzyknęła ze złością — co się tak gapisz!
Nikodem spojrzał bezradnie na umazane krwią ręce i róże skropione krwią, walające się po podłodze. Pochylił się w końcu i razem z Tuśką podniósł nieprzytomnego Kubę. Z pomocą dziewczyny położył go na kanapie w salonie. Marta usilnie próbowała ocucić mężczyznę.
— Co się gapisz?! — Krzyknęła na stojącego bezradnie Nikodema — gdzie jest Matylda?! Ją też ogłuszyłeś?!
— Nie. Ja chciałem tylko… — zamilkł jednak, gdy zobaczył rozwścieczone spojrzenie Marty.
— Poszukaj jej!
Rozejrzał się po mieszkaniu. Był tu pierwszy raz. Mieszkanie było niewielkie, ale przytulne. Pełno było w nim pamiątek po Jacku. Jego zdjęcia wisiały na ścianach, stały na komodzie. Patrzył z nich roześmiany młody chłopak z blond włosami i niebieskimi oczami. Był podobny do Marty. Jego sylwetka zdradzała dużo pracy nad muskulaturą. Na jednym ze zdjęć obejmował roześmianą, wpatrzoną w niego Matyldę. Na innym stał oparty nonszalancko o czarny motor.
— Przestań się gapić, tylko szukaj Matyldy! — Wrzasnęła Marta, trzymając za głowę Kubę, który zaczynał odzyskiwać przytomność.
Nikodem zajrzał do sypialni. Matylda siedziała skulona na podłodze. Rękami obejmowała kolana i patrzyła pustym wzrokiem przed siebie.
— Mogę? — Spytał niepewnie.
Nie uzyskał odpowiedzi. Wszedł więc ostrożnie i usiadł obok niej. Milczał dłuższą chwilę.
— Przepraszam — powiedział, spoglądając na nią — nie chciałem narobić takiego zamieszania. Chciałem cię tylko przeprosić za wczoraj. Nie wiedziałem, że sprawię ci przykrość.
— Myślałam, że to Jacek… że on do mnie wrócił… ta kurtka i ten kask… co ty zrobiłeś z włosami? — Spojrzała na niego nieprzytomnymi oczami.
Przejechał ręką po włosach i uśmiechnął się nieznacznie.
— Miałem już dość tej przydługiej grzywki. Krótki jeżyk jest wygodniejszy — odpowiedział, uśmiechając się nieśmiało.
— Jacek miał taką fryzurę — szepnęła Matylda.
— Nie wiedziałem…
— Po co ubrałeś się w tę kurtkę… i jeszcze ten kask?
— Kupiłem sobie motor. Niedawno zdałem prawo jazdy. Fajnie jest pojeździć po mieście i poczuć wolność.
— Zrobiłeś to specjalnie? — Mati spytała ledwo słyszalnym głosem, utkwiwszy wzrok gdzieś przed sobą.
— Co? — Nikodem był mocno zaskoczony.
— To wszystko. Wiedziałeś, że Jacek zginął na motorze?
— Mati, no co ty? Ja… przepraszam… nie pomyślałem… nie chciałem…
Marta zajrzała do sypialni.
— Mati, musimy jechać na pogotowie. Kuba ma rozbitą głowę — spojrzała z wyrzutem na Nikodema — trzeba szyć. Chodź pomogę ci się ubrać.
— Tusia… ja zostanę…
— Nie zostawię cię tu samej. Ubieraj się, jedziesz ze mną.
— Nie dam rady… proszę…
— Dobra. Zadzwonię po Maksa.
— Daj spokój, zostanę sama.
— Nie ma opcji. Nie zostawię cię samej — upierała się Tuśka.
— Ja z nią zostanę — wytrącił się Nikodem.
— Nie — Marta była wyjątkowo stanowcza — dzwonię po Maksa. Poczekamy na niego.
— Tusia. Maks jest w pracy. Daj mu spokój. Ja nie mam trzech lat. Jedź natychmiast z Kubą do szpitala. Nikodem ze mną zostanie — Matylda przejęła inicjatywę.
Marta stała chwilę niezdecydowana.
— Zadzwonię po twoją mamę — zadecydowała nagle.
— To już wolę jechać z tobą. Proszę cię, już widzę jej biadolenie… nie rób mi tego. Albo zostanę z Nikodemem.
— Nie ufam mu — oświadczyła Marta, przyglądając się chłopakowi badawczo.
— Marta, możemy podgadać? — Nikodem podniósł się z podłogi i podszedł do niej bliżej. Chwycił ją delikatnie za łokieć i wyprowadził do salonu.
— Słuchaj wiem, że nie popisałem się, ani wczoraj, ani dzisiaj, ale przysięgam, że nie jestem takim dupkiem, za jakiego mnie masz. Nie znałem zbyt dokładnie sytuacji. Ale teraz już wiem… nie martw się, naprawdę się nią zaopiekuję. Będę ci co pół godziny wysyłał raport na meska — uśmiechnął się do niej uroczo.
— Co piętnaście minut — uniosła wskazujący palec i pomachała nim groźnie przed jego nosem.
— Dobra, co piętnaście minut — zgodził się, przykładając dłonie do piersi w geście przysięgi.
— Jeszcze jedno. Żadnych numerów więcej! — Zagroziła, marszcząc groźnie brwi.
— Jakich numerów? — Spytał, udając zaskoczenie.
Marta podciągnęła go do ściany w salonie. Wskazała na wiszące na ścianie zdjęcie jej zmarłego brata, na którym stał oparty o motor.
— Myślisz, że nie zauważyłam?
— O co ci chodzi?
Wskazała palcem na czarno-żółty kask widoczny na zdjęciu i skórzaną kurtkę.
— Chyba nie myślisz… to przypadek. Marta, no co ty?
— Przypadek? Nie ufam przypadkom. A ty, jak tylko spróbujesz ją skrzywdzić, to osobiście urwę ci jaja!
— Nie skrzywdzę jej. Przysięgam — ponownie przyłożył obie ręce do piersi w geście przyrzeczenia.
Wychodząc, Marta odwróciła się jeszcze w drzwiach. Spojrzała na Nikodema pochylającego się nad Matyldą. Było w nim coś znajomego. Nie mogła tylko uświadomić sobie, co to takiego. To coś początkowo kazało jej zaufać temu człowiekowi, ale teraz nie była pewna, czy powinna go tak natarczywie swatać z Matyldą. Chyba rzeczywiście było jeszcze na to zbyt wcześnie.
Rozdział 8
Matylda siedziała na kanapie, milcząca, jakby zamknięta w swoim własnym świecie.
Nikodem stał w kuchni, nerwowo mieszając w porcelanowym kubku herbatę. Oboje milczeli. Cisza ciążyła im obojgu.
— Chcesz herbaty? — Zapytał w końcu nieśmiało.
Matylda nie odpowiedziała. Jej wzrok był utkwiony gdzieś w dal, poza ścianami tego pokoju, poza rzeczywistością.
Postawił przed nią parujący kubek z gorącą herbatą. Przysiadł obok niej, zachowując ostrożny dystans.
— Wiesz, że nie miałem złych intencji, prawda? — Powiedział po chwili, patrząc na jej profil, blade policzki, lekko zaciśnięte usta — po prostu… chciałem naprawić to, co spieprzyłem.
Matylda drgnęła lekko, jakby wyrwana z transu.
— Nie da się tego naprawić, Niko… — jej głos był przygaszony — widzisz cały problem w tym, że niczego już nie da się cofnąć.
Nikodem westchnął ciężko.
— Wiem. Ale to nie znaczy, że nie warto próbować. Może mi w końcu przebaczysz…
Spojrzała na niego wreszcie. W jej oczach lśnił gniew zmieszany z żalem.
— Nie mówię o tym twoim głupim pomyśle z wróżką. Mówię o czymś ważniejszym.
Zamilkła na chwilę i spojrzała na wiszące na ścianie zdjęcie uśmiechniętego chłopaka.
— Naprawdę myślałeś, że kwiaty i nowa fryzura załatwią wszystko? Że staniesz w drzwiach, zobaczę cię z tym kaskiem i powiem „Nic się nie stało”?
Nikodem spuścił wzrok.
— No… w sumie to taką miałem nadzieję.
Zapadła kłopotliwa cisza. Z kuchni dobiegał cichy odgłos kapania z niedokręconego kranu.
— Nie jestem dobry w przepraszaniu — powiedział w końcu.
— Wiesz, co jest najgorsze? Że przez sekundę, jedną maleńką chwilę naprawdę pomyślałam, że to Jacek. Że on wrócił. Te twoje włosy… po co je rozjaśniłeś?
Nikodem zacisnął dłonie w pięści, aż zbielały mu knykcie.
— Przepraszam — powtórzył cicho — fryzjerka mi tak doradziła. Mówiła, że to lepiej pasuje do mojej urody. Zgodziłem się. Nie wiedziałem tylko, że to też pasuje do urody Jacka…
Matylda pominęła milczeniem jego koślawe próby żartowania z sytuacji.
— Skąd znałeś mój adres? — Zapytała po chwili, patrząc uparcie w kubek z herbatą.
— Nie pamiętasz? Powiedziałaś mi kiedyś.
— Nie pamiętam. Raczej nie zwierzam się obcym…
— Obcym? Myślałem, że…
— Skąd znałeś mój adres? — Powtórzyła twardo pytanie.
— Powiedziałaś mi kiedyś. Skąd wiedziałbym gdzie mieszkasz, gdybyś mi nie powiedziała? — Uśmiechnął się do niej ciepło.
— Nie pamiętam.
— Mati… ja nie chcę cię skrzywdzić… zależy mi na tobie… wiem, że ty… rozumiem to. Nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Obiecuję. Wystarczy, że zostaniemy przyjaciółmi…
— To dobrze, że to rozumiesz.
— Jasne, że rozumiem. Nic na przymus. Chcę cię tylko wspierać. Nic więcej.
— Dlaczego?
— Lubię cię, a poza tym… wiesz, mimo, że masz mnie za nieczułego dupka, to wiem co czujesz. Ukrywam to za maską błazna, bo nie chcę cierpieć, ale ja też przeżyłem coś trudnego… wiesz przecież co… mówiłem ci. Możesz mi nie wierzyć, ale ja naprawdę cię rozumiem. Chcę ci pomóc podnieść się z tej tragedii. Tak, jak mnie się udało. Po tym, co przeżyłem chcę pomagać innym. Takie mam powołanie. Wiesz, ktoś kiedyś powiedział, że w życiu każdego człowieka są dwa wielkie dni. Pierwszy, w którym się rodzi i drugi, w którym odkrywa po co.
— William Barclay.
— Co?
— William Barclay to powiedział.
— Znasz się na literaturze — uśmiechnął się — prawdziwa z ciebie humanistka — znów nieudolnie próbował żartować.
— Jacek kiedyś mi to powiedział, właściwie to napisał. Tak podpisał nasze wspólne zdjęcie. Oświadczył mi się wtedy, a później na fejsie opublikował nasze wspólne zdjęcie i napisał właśnie to… a później zginął.
— Przykro mi… — Nikodem dotknął delikatnie jej dłoni.
Mati szybko cofnęła rękę, jakby jego dotyk ją oparzył.
— Przepraszam — szepnęła, gdy dostrzegła, że sprawiła mu przykrość.
Nikodem uśmiechnął się do niej ciepło, ale w jego spojrzeniu krył się jakiś trudny do określenia cień.
— Nie szkodzi — powiedział miękko — ja też długo nie mogłem… nie mogłem się przełamać i otworzyć się przed ludźmi.
— Chodzi o twojego brata? — Zapytała cicho — co tak właściwie się stało?
Nikodem, jakby przytłoczony ciężarem wspomnień, spojrzał na nią smutno. Po jego twarzy przemknął ten sam trudny do określenia cień, jak przed chwilą.
— Jeśli nie chcesz, nie musisz o tym mówić — powiedziała, szybko wycofując się ze swojego pytania, jakby bała się dotknąć otwartej rany.
Chwilę milczał, jakby walczył z samym sobą. W końcu westchnął ciężko, głos mu zadrżał:
— Nie, w porządku. Mój brat bliźniak… zmarł na raka.
Zamilkł, a jego oczy nabrały szklistego połysku. Matylda poczuła gulę w gardle. Chciała coś powiedzieć, ale nie znalazła słów.
— Nie mogłem się z tym pogodzić. Niedługo potem moja matka…
Głos mu się załamał. Schował twarz w dłoniach, a jego ramiona lekko zadrżały. Zamilkł. W pomieszczeniu zapadła głęboka cisza.
To milczenie było tak przejmujące, że Matylda niemal słyszała przyspieszone bicie własnego serca. Czuła, że ten moment jest szczególny dla nich obojga. Łączy ich ogromne cierpienie po stracie najbliższych osób. Nie byli już tylko znajomymi — teraz łączyła ich wspólna nić bólu, utraty, pustki. To wspólne cierpienie połączyło ich, scaliło w jedność.
Delikatnie, niemal nieśmiało, dotknęła jego ramienia w pocieszającym geście. Zaczął mówić na nowo, patrząc gdzieś w pustkę, jakby mówił nie do niej, a do własnych wspomnień.
— Moja matka popełniła samobójstwo. Do dziś nie odnaleziono jej ciała…
Matylda wstrzymała oddech.
— Wybrała chyba najgorszy możliwy sposób. Po śmierci brata wyjechała w góry. Powiedziała, że musi pobyć sama. To miał być tylko krótki weekend, potem miała wrócić, ale nie wróciła. Wyszła wysoko w góry. Ratownicy znaleźli tylko jej osobiste rzeczy i list pożegnalny. Szukali, ale… podobno nie zawsze można odnaleźć ciało, kogoś, kto rzucił się ze skał…
Westchnął ciężko, jakby każde słowo wyrywało mu się z gardła z trudem.
— Nawet nie mogliśmy jej pochować. Pożegnać się… — głos mu zadrżał, ale kontynuował z uporem — potem było już tylko gorzej. Zacząłem brać…
Matylda ścisnęła jego dłoń. Czuła, że on potrzebuje tego gestu z jej strony.
— Już z tego wyszedłem — zapewnił ją szybko, kiedy zobaczył jej zaniepokojone spojrzenie — paradoksalnie choroba uratowała mi życie. Zachorowałem na serce i musiałem zerwać z nałogiem. Teraz pomagam innym, takim jak ja kiedyś. Pracuję dodatkowo w fundacji. Tam znalazłem sens życia, dlatego ten cytat jest mi taki bliski.
— To piękne…
Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu, które nie było już ciężkie, lecz łagodne, jakby słowa nie były już potrzebne.
— Może chciałabyś kiedyś tam ze mną pójść? Poznać ludzi, którzy, tak jak ty, wiele przeszli…
— Nie wiem, może kiedyś… — mruknęła bez przekonania.
— Wiesz, pomaganie jest fajne. Pomaga nie tylko temu, który potrzebuje, ale też temu który sam pomaga innym.
— Może spróbuję… kiedyś… — szepnęła, spoglądając w zadumie na dżdżysty krajobraz za oknem — przyjechałeś na motorze w taką pogodę?
— Wcześniej nie padało. Teraz chyba będę musiał zamówić taksówkę — uśmiechnął się do niej.
— Tak, zamów. Podróżowanie motocyklem w taką pogodę jest niebezpieczne — mruknęła Matylda — można zginąć.
Rozdział 9
Starszy mężczyzna, szczupły, z lekko posiwiałymi włosami, które jeszcze niedawno miały jasny odcień, siedział przy szpitalnym łóżku. Patrzył na innego mężczyznę. Tamten nie był już w tak dobrej formie jak jego gość. Blada, poorana zmarszczkami twarz i zapadłe oczy uporczywie utkwione były w siedzącym obok mężczyźnie.
Chory kaszlnął ciężko, z trudem łapiąc powietrze, jakby każdy oddech był walką na śmierć i życie.
— Co ci jest? — Spytał cicho przybysz z wyczuwalnym niepokojem.
— Starość. Ciebie też dopadnie. Już cię dopadła — zaśmiał się złośliwie starszy człowiek sapiąc ciężko, a zaraz potem znowu zadygotał od kaszlu, jakby nawet śmiech go przerastał.
— Po to mnie tu zawołałeś? Żeby się wyzłośliwiać?
Starszy człowiek spoważniał nagle, jego zmęczone oczy zwęziły się.
— Nie — starszy człowiek spoważniał — nie po to.
— A po co?
— Umieram. Nie chcę odchodzić, mając na sumieniu to co się stało. Musimy w końcu wyznać prawdę.
Tamten zesztywniał, jakby ktoś zadał mu cios w splot słoneczny.
— Asia tego nie chciała…
— Nie chciała? — W głosie chorego pojawiła się gorączkowa złość — to zobacz do czego to doprowadziło?!
Zaniósł się kolejnym atakiem kaszlu, tak silnym, że aż zgiął się wpół. Jego gość bez słowa podał mu szklankę z wodą. Chory wziął kilka łyków, ręce trzęsły mu się jak u paralityka, a potem oddał naczynie, patrząc w pustkę.
— To zwykła dziwka była — powiedział gorzko po chwili.
— Po prostu nie miała szczęścia… — odpowiedział tamten, spuszczając wzrok.
— Taaa, szczęścia i rozumu… — chory wysapał z pogardą — to przez jej kłamstwa nie żyje człowiek! I przez twoje tchórzostwo!
Gość odetchnął ciężko, zaciskając pięści.
— Posłuchaj, nie wiedziałem że nasz krótki romans tak się skończy. Gdyby mi powiedziała…
— To co odwołałbyś swój ślub? — Starszy mężczyzna patrzył na niego z szyderczym uśmiechem.
— Nie — odpowiedział po dłuższej chwili milczenia — kocham swoją żonę. Z Joanną to nie było nic ważnego… ona po prostu… nasz szef zabawił się nią i porzucił, a jakby jeszcze tego było mało wyrzucił ją z pracy. Spotkałem ją zapłakaną. Siedziała w szatni i ryczała jak bóbr. Chciałem ją pocieszyć i… skończyło się jak skończyło.
Na moment w pokoju zapadła ciężka cisza. Jedynie urządzenia medyczne cicho pikały gdzieś w tle.
— Gdybym wiedział… pomógłbym jej. Ale ona zniknęła. Pojawiła się po wielu latach i powiedziała, że wyszła za ciebie. Że ma syna.
— Twojego.
— Tak, mojego. Spytała wtedy, czy w mojej rodzinie były jakieś przypadki chorób psychicznych. Nie wiedziałem o co jej chodzi. W końcu wyciągnąłem od niej, że tamto nasze spotkanie było brzemienne w skutki. Zabroniła mi mówić komukolwiek o tym. Twierdziła, że nasz syn jest… nienormalny. Że coś z nim jest nie tak i że jeśli się dowie, że to ja jestem jego ojcem, mnie i mojej rodzinie grozi niebezpieczeństwo.
Starszy człowiek pokiwał głową z goryczą.
— Dlatego kiedy chłopak zaczął drążyć wmówiła mu, że jego ojcem jest jej były szef. Oboje macie na sumieniu tego człowieka. On zginął przez was!
Gość odwrócił wzrok, jakby nie potrafił tego unieść.
— Uwierz mi, gdybym wiedział… bałem się o rodzinę. Kilka razy widziałem go, jak mnie śledził. Był dzieciakiem, ale w oczach miał coś takiego… niepokojącego.
— Nie tylko wasz były szef ucierpiał. Ja też musiałem uciekać z domu, bo bałem się o siebie. Dlatego mieszkam w tym zapyziałym DPS-ie. Ciebie też dopadnie sprawiedliwość! A może już dopadła, kto wie…
Gość spojrzał na niego z niepokojem, czując, jak lodowaty dreszcz przebiega mu po plecach.
— Co masz na myśli?
Chory uśmiechnął się tajemniczo, blado.
— Nic. Idź już.
Odwrócił się plecami do swojego gościa i znów zaczął głośno kaszleć, jakby każdy oddech przybliżał go o krok do granicy, za którą czekało już tylko milczenie.
Gość przez chwilę stał jeszcze obok łóżka, potem cicho wyszedł, zostawiając za sobą ciężką, gęstą od niewypowiedzianych słów ciszę.
Rozdział 10
Matylda poprawiła torebkę, która nieposłusznie zsunęła się z ramienia. Wyszła na ulicę, rozglądając się za taksówką. Przygładziła swoje czarne, długie włosy, które rozwiał podmuch wiatru. Jak zawsze wyglądała na poważną i skupioną. No, może nie jak zawsze, raczej od czasu, gdy Jacek odszedł tak nagle i niespodziewanie. Była jak marmurowy posąg greckiej bogini, piękna, zniewalająca, ale daleka i niedostępna.
Była doskonale widoczna z ławki w parku po drugiej stronie ulicy.
Patrzył na nią z zachwytem. Obserwował z daleka. Choć bardzo pragnął zbliżyć się do niej, musiał być ostrożny. Nie mógł ją osaczać zbyt mocno, bo to by ją wystraszyło. Musiał działać powoli i cierpliwie. Był pewien, że ona w końcu mu ulegnie.
Machnęła ręką na taksówkę, która podjechała do chodnika. Zanim jednak wsiadła do auta podbiegł do niej tamten. Jak zwykle krążył wokół niej, jak osa nad dojrzałą gruszką.
Dlaczego on tak ciągle się wokół niej kręci?
Patrzy na nią jak wierny pies z nadzieją, że rzuci mu choć jedno przychylne spojrzenie, jak jakiś ochłap.
Spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem, jakby chciała mu powiedzieć „wiem, co do mnie czujesz, ale ja nie mogę odwzajemnić twojego uczucia”.
On nie może się tak ciągle wokół niej kręcić.
To jego psie przywiązanie jest żałosne.
Trzeba coś z tym zrobić.
Koniecznie!
Rozdział 11
Matylda odetchnęła z ulgą. Nareszcie przerwa na lunch. Wczorajszy dzień był naprawdę ciężki.
Nikodem namawiał ją, aby nie szła do pracy. Zaproponował wspólny wypad za miasto. Odmówiła. Wolała pójść do pracy, żeby zająć czymś myśli. Nie chciała roztrząsać tego, co wydarzyło się tamtej nocy — nocy jej urodzin.
Już było całkiem nieźle, uczyła się żyć z bólem po Jacku, ale wtedy… wtedy coś w niej pękło. Nie rozumiała, dlaczego zareagowała tak gwałtownie. Może to wróżka wyprowadziła ją z równowagi? Może to właśnie ona otworzyła drzwi, za którymi wciąż czekały jej demony? Cierpiała po stracie Jacka, ale starała się być silna. Wtedy jednak poczuła się jakoś inaczej. Poczuła się słaba i zagubiona.
Postanowiła, że nie będzie się załamywać. To było tylko jedno potknięcie.
Była naprawdę głodna. Rano nie zdążyła zjeść śniadania, zresztą nawet nie miała niczego w lodówce.
Usiadła w swojej ulubionej knajpce, zamówiła obiad.
— Płacę telefonem — bąknęła do kelnerki, szukając jednocześnie swojego telefonu w torebce. Wyrzuciła na stół całą jej zawartość: klucze, chusteczki, pomadkę, portfel, ale telefonu nie było.
— Gdzie do cholery jest ten telefon? — Wymamrotała, coraz bardziej roztrzęsiona.
Kelnerka, młoda dziewczyna z wymalowaną na twarzy znudzoną wyższością, zmierzyła ją nieprzychylnym spojrzeniem.
— Jeśli nie ma pani czym zapłacić, to chyba zawołam szefa — powiedziała z pogardą i irytacją.
— Chwileczkę… zaraz znajdę… — Matylda zaczęła panikować — Boże, miałam tam wszystko! Jeśli go nie znajdę, będę musiała wszystko poblokować…
— Proszę panią — kelnerka wciąż patrzyła na nią z wyższością — to nie jest mój problem.
— Chwileczkę, o co chodzi? — Do stolika podszedł szef restauracji.
— Chodzi o to, że zatrudnia pan bardzo nieuprzejme kelnerki — Nikodem pojawił się nagle, jakby wyrósł spod ziemi. Bez słowa przyłożył do terminala swój telefon, płacąc za Matyldę.
— Chodź Mati, pójdziemy tam gdzie, obsługa wie co to znaczy kulturalne zachowanie.
Chwycił za rękę zdezorientowaną dziewczynę i wyciągnął zza stolika.
Matylda rzuciła przepraszający uśmiech właścicielowi restauracji i zawstydzona, bez słowa, wyszła za Nikodemem.
— To nie było potrzebne — powiedziała kiedy byli już na zewnątrz — to raczej ona miała rację, a ja nie miałam jak zapłacić.
— Znają cię. Chodzisz tam niemal codziennie — wzruszył ramionami — mogli zachować się inaczej. Wystarczyło, żeby zaproponowali, że zwrócisz kasę następnym razem.
— Może masz rację, ale ja mam poważniejszy problem.
— Co się stało?
— Zgubiłam telefon. Tam miałam wszystko. Muszę natychmiast poblokować dostęp do konta. Pożyczysz mi swój smartfon. Muszę zadzwonić do banku i operatora.
— Jasne. Chodź wejdziemy do jakiejś knajpki, usiądziemy i spokojnie wszystko załatwisz — Nikodem posłał jej pocieszający uśmiech.
Matylda westchnęła z ulgą, opadając na kanapę w małej, przytulnej kawiarni. Po chwili mogła już odetchnąć.
— Załatwione. Szkoda tylko telefonu… miałam tam tyle zdjęć… — spojrzała w okno, próbując ukryć łzy.
— Hej, nie martw się — Nikodem próbował ją pocieszyć — zdjęcia odzyskasz z chmury, a telefon… pamiętasz, co mówiła ta wróżka?
— Wróżka?
— Nie pamiętasz? Powiedziała, że coś stracisz, a potem odzyskasz. Jeśli miała rację, to telefon się znajdzie.
— Wątpię.
— Nie trać wiary — próbował pogłaskać ją czule po ręce, ale ona cofnęła swoją dłoń. Zauważyła jednak, że sprawiła mu tym przykrość.
— Przepraszam — szepnęła zawstydzona — dziękuję, że mi pomogłeś i w ogóle, ale, ja…
— Spokojnie, nie gniewam się — powiedział miękkim tonem.
— A co ty w ogóle tu robisz? — Matylda szybko zmieniła temat.
— Roznoszę ogłoszenia.
— Roznosisz ogłoszenia? Zwolnili cię z pracy czy sobie dorabiasz?
— Nie — uśmiechnął się — nie zwolnili mnie i nie dorabiam sobie. Pamiętasz, mówiłem ci że pracuję w fundacji. Pomagamy ofiarom przestępstw, dlatego potrzebujemy do pomocy prawnika. Nasz dotychczasowy prawnik zrezygnował i cóż… szukamy nowego.
— Tutaj?
— Tu wokół jest pełno knajpek, w których przesiadują prawnicy z okolicznych kancelarii, więc może któryś…
— Prawnika, mówisz? — Matylda zamyśliła się na chwilę.
— Tak, pilnie potrzebujemy kogoś, kto zgodzi się pomagać.
— A o jakie konkretnie sprawy chodzi? — Przerwała mu niecierpliwie.
— No wiesz, nie ma jakiegoś wzorca. Są różne sprawy, często nasi podopieczni to ofiary przemocy w rodzinie, ofiary oszustw, zdarzają się też niesprawiedliwie potraktowane ofiary wypadków drogowych. Wiesz jak jest. Na przykład teraz mamy taką sprawę. Starsza kobieta, trochę niezaradna życiowo, niezbyt zamożna, została potrącona przez synalka bogatego tatusia, który kupił swojej latorośli furę za kilkaset tysięcy. Synalek potrącił tą furą naszą podopieczną. Ona potrzebuje rehabilitacji, a bogaty tatuś, zamiast zapłacić za jej leczenie woli sfinansować synalkowi prawnika, który robi wszystko, aby gówniarz się wywinął od odpowiedzialności. My potrzebujemy kogoś kto pomoże tej kobiecie uzyskać odszkodowanie, za które będzie mogła opłacić rehabilitację i wrócić, przynajmniej częściowo, do dawnego stanu.
— To naprawdę szlachetne. Zaimponowałeś mi.
— Staram się.
— I co znalazłeś już kogoś?
— Niestety, ta fucha jest za darmo.
— Myślisz, że ja mogłabym spróbować?
— A chciałabyś?
— Nie wiem czy bym się nadawała, ale…
— Mam propozycję. Pojedź ze mną do fundacji. Porozmawiasz z tą kobietą, obejrzysz dokumenty i zobaczysz czy możesz pomóc.
— Dobra, mogę spróbować, ale dopiero po pracy. Teraz muszę już wracać do kancelarii — Matylda zerknęła szybko na zegarek.
— Umówię spotkanie i przyjadę po ciebie po południu.
— Nie, podaj mi adres, przyjadę taksówką.
— Daj spokój, pojedziemy razem.
— Wolę nie.
— Dlaczego?
— Jeździsz motorem, a ja… to znaczy…
— Przyjadę autem. Motor sprzedaję. Nie będę już nim jeździł.
— Sprzedajesz motor?
— Tak. Zależy mi na przyjaźni z tobą, a ty… nie chcę sprawiać ci przykrości.
— Nie musisz tego robić, ze względu na mnie.
— Nie muszę, ale chcę — Nikodem uśmiechnął się do niej ciepło.
Matylda chciała jeszcze coś odpowiedzieć, ale nie zdążyła, bo w tym momencie do kawiarni wpadła Marta niczym huragan.
— Mati, rany boskie, szukam cię od godziny! Gdzie ty się podziewasz? — Marta wpadła do knajpy jak tajfun — w kancelarii powiedzieli, że wyszłaś na lunch, a ja biegam po wszystkich knajpach i cię szukam. Nie można się do ciebie dodzwonić.
— No wiem, zgubiłam telefon.
— No wiem.
— Skąd?
— Stąd, że ja go mam! Chciałam ci go oddać! Pewnie się martwiłaś.
— No jasne, że się martwiłam, a skąd wzięłaś mój telefon?
— Znalazłam w swojej torebce. Pewnie to przez wczorajsze zamieszanie u ciebie.
— I co, zwinęłaś jej telefon? — Rzucił z przekąsem Nikodem.
Marta obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
— Coś sugerujesz? — Jej groźne, buńczuczne spojrzenie niemal wgniotło Nikodema w fotel.
— Dajcie spokój! Oboje! — Matylda próbowała załagodzić sytuację.
Objęła Martę i ucałowała ją w podziękowaniu za odnalezienie telefonu.
— Muszę wracać do kancelarii — powiedziała, zerkając na przemian na swoich towarzyszy — zostajecie?
— Z nim? Nigdy w życiu! Omal nie zabił Kuby! — Marta odwróciła się na pięcie, chcąc wyjść razem z Matyldą.
— Mati! — Nikodem zawołał za wychodzącą dziewczyną — jednak wróżka miała rację! Najpierw strata, a potem radość.
Matylda uśmiechnęła się smutno.
— Widzimy się po południu — pomachała do Nikodema i wyszła z przyjaciółką.
— Masz zamiar się z nim spotykać? — Marta była wyraźnie poirytowana.
— A czemu nie? Przecież sama mnie do tego zachęcałaś.
— Ale zmieniłam zdanie. To dupek jest! Nie zauważyłaś?
— Daj spokój. Jest w porządku.
— Nie widzisz, że przyczepił się do ciebie jak jakiś rzep?
— Przecież chciałaś, abym zaczęła się z kimś spotykać.
— Ale nie z takim dupkiem!
— Daj spokój. Czemu nagle przestałaś go lubić?
— Nie wiem. Coś mi w nim nie pasuje.
— Jest miły.
— Taaa, jasne, miły… po co się z nim spotykasz po południu?
— Nic osobistego. Sprawa zawodowa.
— Zawodowa?
— Tak, chodzi o pomoc prawną dla pewnej kobiety.
— A do Maksa nie pójdziemy? Myślałam, że się spotkamy, pogadamy, obejrzymy jakiś film…
— Może innym razem…
— Jak chcesz — Marta była wyraźnie rozczarowana odmową — muszę wracać. Kończy mi się przerwa. To do zobaczyska. Zdzwonimy się!
Marta krzyknęła do przyjaciółki, wsiadając do taksówki.
Rozdział 12
Matylda rzuciła się w wir pracy. Ostatnio jej kancelaria działała na pełnych obrotach. Zwłaszcza młodzi prawnicy, tacy jak ona i Kuba, mieli ręce pełne roboty. Starsi adwokaci chętnie zrzucali na nich swoje obowiązki, co kończyło się górą spraw do załatwienia i częstym zostawaniem po godzinach.
Tego wieczoru Matylda, Kuba i jeszcze dwoje kolegów znowu zostali w biurze, dopinając najpilniejsze sprawy klientów.
Zamówili obiad do kancelarii — nie było czasu na wychodzenie do knajpy. Gdy wreszcie uporali się z ostatnimi dokumentami, za oknem panowała już głęboka ciemność, a miasto pulsowało światłami latarni i reflektorów aut.
— Zawiozę cię do domu — powiedział Kuba, otwierając Matyldzie drzwi z lekkim uśmiechem.
Matylda zauważyła, że Kuba zbyt badawczo jej się przygląda. Była przekonana, że jej zachowanie w noc urodzin spowodowało, że Kuba i reszta znowu podejrzewali ją o branie psychotropów. Mimo, że od tamtego czasu, ta historia już się nie powtórzyła, ciągle czuła na sobie badawcze spojrzenia przyjaciół. Miała do nich o to żal.
— Nie, nie trzeba — zdecydowanie i dość chłodno odrzuciła propozycję Kuby. Czuła narastającą frustrację z powodu braku zaufania do niej.
— Daj spokój.
— Kubuś, to ty daj spokój! — Wybuchła nagle — jestem zmęczona tym ciągłym pilnowaniem mnie. Nie ufacie mi. Sprawdzacie mnie, jakbym była jakąś niezrównoważoną wariatką. Tak dalej się nie da! Jestem dorosła!
Kuba spuścił wzrok, wyraźnie zaskoczony jej reakcją.
— Mati, przecież wiesz, że nie o to chodzi! — Powiedział łagodnie — my po prostu się o ciebie troszczymy. Jesteś dla mnie jak siostra, dla Marty też, a Maks, przecież wiesz, że on cię uwielbia — delikatnie szturchnął ją łokciem, puszczając przy tym oczko.
Matylda zmiękła nieco, słysząc te słowa. Opuściła ramiona, odetchnęła ciężko.
— Wiem, Kubuś, wiem, ale dajcie mi trochę oddechu.
— Czyli nie chcesz, żebym cię odwiózł do domu? To przecież po drodze.
— Kuba, umówiłam się jeszcze dzisiaj na spotkanie — powiedziała, odwracając wzrok.
Kuba zmarszczył brwi, w jego spojrzeniu pojawiła się czujność.
— Spotkanie? Znam go?
— To sprawa zawodowa. Klientka.
— Otwierasz własną kancelarię? — Zapytał z nutą żartu, choć w jego głosie słychać było napięcie.
— Nie — Matylda zaśmiała się, choć nieco sztucznie — to podopieczna fundacji. Pomagam non-profit.
— Fundacji? Od kiedy pracujesz w fundacji?
— Jeszcze nie pracuję. To pierwsze spotkanie.
— Co to za fundacja?
— „Pomocna Dłoń” na Słonecznej.
— Wiem, gdzie to jest. Mogę cię podrzucić.
— Nie trzeba. Ja to zrobię. Już wcześniej to ustaliliśmy — padła deklaracja gdzieś zza pleców Kuby.
Nikodem stał nieopodal, tuż przy wejściu do kancelarii. Był oparty nonszalancko o drzwi. W jego oczach błyszczał charakterystyczny cień ironii i czujna, skrywana uwaga. Miał na sobie ciemną kurtkę, lekko rozpiętą pod szyją, a wokół niego roztaczała się aura chłodnego spokoju, jakby nic nie mogło wyprowadzić go z równowagi. Już jakiś czas uważnie przyglądał się parze przyjaciół.
Kuba na widok chłopaka od razu wyprostował się i zrobił pół kroku w stronę Matyldy, stając między nią a Nikodemem, jakby chciał ją osłonić.
Matylda chwyciła Kubę za rękę, starając się go powstrzymać przed zrobieniem kolejnej głupiej rzeczy. Nie chciała kolejnej awantury. Przecież ostatnim razem skończyło się to dla Kuby kilkoma szwami.
— Kubuś, daj spokój. Nikodem umówił mnie z tą kobietą. Pojadę z nim — powiedziała uspokajającym tonem, chcąc załagodzić sytuację.
— Wolałbym…
— Daj spokój! Wracaj do domu — ucięła Matylda, całując go w policzek na pożegnanie.
Kuba zacisnął szczęki, jego ramiona naprężyły się, ale w końcu skinął głową. Widać było, że ewidentnie jest niezadowolony z obrotu sprawy.
— Mati! — Zawołał jeszcze za odchodzącą dziewczyną w towarzystwie Nikodema — przebiorę się i pobiegam w parku przy Słonecznej. Zadzwoń jak skończysz. Odwiozę cię do domu.
Matylda odwróciła się jeszcze na chwilę, machając mu z lekkim uśmiechem.
— Dobra! Pa!
Nikodem rzucił Kubie krótkie, wyzywające spojrzenie, pełne zimnej obojętności. Jakby chciał powiedzieć: „Twoja troska nie ma znaczenia”.
Matylda wsiadła do auta Nikodema. Przez moment poczuła dziwny niepokój. Wiedziała, że Kuba miał dobre intencje. Ale równie mocno czuła, że potrzebuje tej chwili samodzielności — i, choć się do tego nie przyznawała, nieco niebezpiecznego powiewu wolności, który niósł ze sobą Nikodem.
Rozdział 13
Niewysoka kobieta o łagodnej, okrągłej twarzy postawiła przed Matyldą kubek z parującą, gorącą herbatą. Para unosiła się delikatnie, otulając ich zapachem mięty i miodu, jakby próbowała rozproszyć lekkie napięcie, jakie pojawia się czasem podczas pierwszego spotkania, gdy słowa jeszcze nie płyną swobodnie, a spojrzenia próbują dopiero znaleźć wspólny rytm.
— Bardzo proszę — powiedziała szeptem, jakby każde słowo było wysiłkiem.
Matylda uniosła wzrok, zaskoczona i nieco zdezorientowana. Jej spojrzenie przeszyło kobietę na moment, jakby chciała zapytać, czy dobrze usłyszała.
Kobieta, dostrzegając jej zdziwienie, zaśmiała się nerwowo.
— To przez chorobę krtani. Mam tak od dawna — wyjaśniła, odwracając wzrok, jakby wstydziła się własnej słabości.
Matylda uśmiechnęła się nieśmiało, ale w jej sercu pojawiła się dziwna mieszanka litości i ciekawości. Zastanawiała się, kim jest ta kobieta, co kryje się za jej cichym głosem i zmęczonymi oczami.
— Nawet pani nie wie, jak się ucieszyłam, gdy Niko powiedział mi, że znalazł kogoś do pomocy. Od jakiegoś czasu już szukamy prawnika do współpracy, ale wie pani jak to bywa… spraw jest dużo, a my nie mamy zbyt wiele środków na wynagrodzenia.
— Nie oczekuję wynagrodzenia. Nie wiem też, czy będę w stanie pomóc, choć obiecuję, że się postaram.
— Bardzo pani dziękuję. Dla naszej fundacji pomoc prawna jest niezwykle ważna.
— Asiu, może nie traćmy czasu. Zawołam panią Marię, czeka już na rozmowę z Matyldą — wtrącił Nikodem, przerywając bezceremonialnie swojej szefowej.
— Oczywiście. Zawołaj ją — szefowa fundacji uśmiechnęła się ciepło do Nikodema, a gdy wyszedł, dodała konspiracyjnym tonem — Niko to dobry chłopak. Może trochę się pogubił, ale wychodzi na prostą.
— Pogubił się?
Joanna otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale do pokoju wszedł Nikodem, prowadząc starszą kobietę, wyraźnie przestraszoną. Ubrana była dość biednie, ale czysto. Wyraźnie utykała na jedną nogę. Joanna i Nikodem zostawili Matyldę samą z kobietą, pozwalając im swobodnie porozmawiać.
Mati dość długo rozmawiała z panią Marią, ustalając wiele istotnych szczegółów. Kobieta była początkowo trochę nieufna, ale później otworzyła się i Matyldzie coraz łatwiej się było z nią porozumieć.
Po wszystkim Joanna spytała z nadzieją w głosie:
— Myśli pani, że uda się pomóc Marii?
— Myślę, że możliwe będzie nawet uniknięcie sprawy sądowej. Sprawca, jeśli będzie miał choć odrobinę rozsądku, pójdzie na ugodę.
— To cudownie, Matyldo. Mogę tak mówić?
— Jasne.
— Bardzo ci dziękuję. Naprawdę ratujesz nam życie. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mogli na ciebie liczyć?
Nadzieja w oczach Joanny była tak wyraźna, że Mati nie umiała jej odmówić.
— Będę się zbierać — westchnęła Matylda, zbierając swoje rzeczy z kanapy. W jej ruchach widać było zmęczenie, jakby ostatnie godziny kosztowały ją więcej emocji, niż chciała przyznać.
— Masz jak wrócić? — Spytała Joanna z troską.
— Tak, kolega mnie odbierze. Miał na mnie czekać. Zaraz do niego zadzwonię.
Matylda wybrała numer Kuby i cierpliwie czekała na połączenie. Słuchała głuchego sygnału. Raz. Drugi. Trzeci. Kuba nie odpowiadał. Dzwoniła do niego już czwarty raz. Bezskutecznie.
— Nie odbiera? — Joanna zmarszczyła brwi, widząc rosnące zniecierpliwienie Matyldy.
— No właśnie nie, a obiecywał, że będzie na mnie czekał. Chyba zapomniał. Wyślę mu wiadomość, że wrócę taksówką.
— Zamówię ci taksówkę — zaoferowała Joanna, sięgając po swój telefon — albo czekaj! Zawołam Nikodema. Odwiezie cię. Choć tyle możemy dla ciebie zrobić w ramach wdzięczności.
Joanna wyszła na korytarz. Jej głos rozległ się głośno.
— Niko! Niko!
Nikodem jednak się nie pojawił.
— No zobacz, jak potrzebny, to go nie ma! — Gderała.
Jej głos przygasł nagle, gdy dostrzegła coś niepokojącego.
— O pani Beatko, co pani tu robi?
Beata Rydzek stała w korytarzu, roztrzęsiona, z rozchełstanym płaszczem. Na twarzy miała ślady tuszu, który spłynął razem ze łzami. Jej niespokojny, rozbiegany wzrok wyraźnie dawał do zrozumienia, że stało się coś niedobrego.
— Ja… on… on to zrobił… on… — zaczęła mamrotać chaotycznie i niezrozumiale.
Joanna zbliżyła się do niej ostrożnie, jak do dzikiego zwierzęcia, które w każdej chwili może uciec.
— Ktoś cię skrzywdził? — Spytała, chwytając ją z troską za ręce.
— On to zrobił… on… — przerażona kobieta nie mogła się wysłowić.
— Boże, co się dzieje?
Przerażenie Beaty udzielił się Joannie. Zerknęła bezradnie w stronę drzwi.
— Gdzie jest Nikodem, do cholery!? Jak jest potrzebny, to go nie ma — gderała nerwowo, jej głos coraz bardziej drżał. — Nikodem! Nikodem!
Brak odzewu ze strony Nikodema spowodował, że zaczęła histerycznie krzyczeć na całe gardło, siłując się jednocześnie z Beatą, która zaczęła się wyrywać w jakimś dziwnym popłochu. Matylda zbliżyła się do obu kobiet, chcąc pomóc Joannie uspokoić rozdygotaną kobietę.
— To ty! To przez ciebie! — Krzyknęła Beata, odpychając ze złością Matyldę.
Mati zatoczyła się w tył i z pewnością upadłaby na podłogę, gdyby nie silne ramiona Nikodema, który wreszcie przybiegł gdzieś z zewnątrz, najpewniej słysząc histeryczne wołanie Joanny. Stanął za nią, jakby pojawił się znikąd, ubrudzony, z rozczochranymi włosami, sapiąc, jakby przebiegł maraton. Czujnym spojrzeniem ogarnął sytuację.
— Nareszcie! Gdzie byłeś?! Pomóż mi ją uspokoić! — Joanna nadal przytrzymywała szamocącą się Beatę.
Nikodem nie odpowiedział. Zbliżył się do szarpiących się kobiet. Zdecydowanym ruchem odsunął Joannę i zamknął w żelaznym uścisku Beatę, obejmując ją od tyłu za ramiona. Zrobił to wyjątkowo sprawnie, mocno, ale bez przemocy.
Beata jeszcze przez chwilę się wyrywała z mocnego uścisku Nikodema, ale ten szepnął jej coś niezrozumiałego do ucha i powoli kobieta zaczęła się uspokajać.
— Już dobrze? — Spytała Joanna, obrzucając troskliwym spojrzeniem Beatę.
— Już dobrze — odpowiedział za Beatę Nikodem — Przestraszyła się. Jej mąż znowu ją śledził. Bała się. Prawda, Beatko?
Nikodem pogładził ją uspokajająco po ramieniu. Beata nie odpowiedziała.
— Beatko? — Joanna spojrzała na nią wyczekująco.
Beata spojrzała na wszystkich już trochę przytomniejszym wzrokiem, jej oddech trochę się uspokoił. Widać było, że bliskość znajomych osób uspokoiła ją.
— Tak, tak — skinęła niepewnie głową — przyszłam, bo… mój mąż znowu mnie śledzi. Bałam się zostać sama… — tłumaczyła cicho, jakby trochę zawstydzona.
— Zostań dziś u nas na noc — Joanna troskliwie pogłaskała kobietę po plecach.
— Na noc? Tutaj? Nie, dziękuję… ja… już mi nic nie jest… pójdę do siebie… — bąknęła pod nosem i zaczęła się niespokojnie rozglądać, jakby nagle znowu poczuła niepokój.
— Beatko! — Joanna krzyknęła, gdy Beata już niemal była przy drzwiach — nie możesz być teraz sama!
— Już nie trzeba… — Beata odwróciła się na moment. W jej oczach nadal tlił się lęk — już wszystko jest dobrze. Wrócę do siebie.
— To chociaż pozwól, aby Nikodem odwiózł cię do domu i został z tobą na noc — Joanna nie odpuszczała. Jej wzrok zatrzymał się na chwilę na Matyldzie.
— No tak — posmutniała — Nikodem miał odwieść Matyldę.
— Wrócę taksówką. Naprawdę nie ma problemu. Pani Beata jest w większej potrzebie — Matylda poczuła się nieswojo, nie chciała stawiać się ponad potrzebami tej przerażonej kobiety.
Nikodem uniósł lekko rękę, jakby chciał wszystkich uspokoić.
— Zróbmy tak: ty, Joanno odwieziesz Beatę do domu i z nią zostaniesz, a ja odwiozę Matyldę.
Joanna wyglądała na niezadowoloną.
— Ale, przecież… jeśli mąż Beaty się pojawi, my, kobiety nie poradzimy sobie.
— Nie, nie. Poradzimy sobie — przerwała jej Beata, zaskakująco stanowczo — on już nie wróci.
Matylda miała wrażenie, że Beata bardzo boi się zostać z mężczyzną. Pewnie dlatego, że wiele przeszła z powodu męża.
— No, to mamy ustalone — ucieszył się Nikodem — poczekaj, Mati, zaraz pojedziemy, tylko zmienię ubrania. Chciałem trochę uprzątnąć teren wokół budynku — tłumaczył się z zawstydzoną miną, patrząc na swoje brudne ubranie — poczekaj chwilę — powiedział, znikając za drzwiami łazienki.
Matylda stała w oknie, patrząc na odjeżdżające spod fundacji Joannę i Beatę. Było jej żal Beaty. Poznała ją od razu. To była ta nieszczęsna wróżka z jej urodzin. Wtedy nie poczuła do niej sympatii. Wtedy wydawała się sztuczna, przerysowana. Teraz jednak, kiedy zobaczyła ją taką przerażoną, bez tych wszystkich kolorowych strojów i przerysowanego makijażu, wyglądała na bezbronną i zagubioną. Zrobiło jej się żal tej kobiety. Nie miała jej za złe, że ją odepchnęła, była przecież przestraszona, a i ona sama nie potraktowała jej zbyt grzecznie na swoich urodzinach.
— Możemy iść — Nikodem wyszedł z łazienki czysty i w nowych ubraniach.
Matylda wróciła jeszcze raz do wcześniejszej rozmowy, wsiadając już do auta Nikodema.
— Nie wiem czy to był dobry pomysł, aby Beata wracała sama z Joanną. Asia miała rację, dwie kobiety mogą sobie nie poradzić.
Nikodem uśmiechnął się z lekką ironią.
— Daj spokój. Nic im nie będzie. Rydzek pewnie już śpi gdzieś w krzakach upojony tanim winem. Jeśli chcesz zadzwonię do Joanny i spytam czy wszystko w porządku.
— Zadzwoń koniecznie.
— Jasne. Poczekaj, tylko wyrzucę te śmieci.
Z rozbrajającym spokojem wrzucił czarny worek do kontenera, jakby ta cała sytuacja była czymś zwyczajnym. A jednak Matylda czuła, że coś wisi w powietrzu. I że to jeszcze nie koniec.
Rozdział 14
Matylda rzuciła torebkę na szafkę w przedpokoju. Była wyczerpana. To, co się dziś wydarzyło w fundacji, mocno ją przytłoczyło, odbierając resztki sił. Martwiła się o to, czy Joanna poradzi sobie z Beatą, czy obie sobie poradzą, czy są bezpieczne. Miała też żal do Nikodema, że tak beztrosko potraktował obawy Joanny. Nie była też zadowolona, że Nikodem, nie zważając na jej zmęczenie, uparł się, że chce jej się odwdzięczyć za pomoc w fundacji. Bezceremonialnie wprosił się do jej mieszkania, jakby nie widział, jak bardzo ona potrzebuje spokoju. Nie miała też sił odpierać jego natrętnych zalotów.
— Rozgość się, Niko — westchnęła bez entuzjazmu.
— Masz kieliszki? Kupiłem wino — powiedział, rozpinając skórzaną kurtkę.
Spojrzała na niego i nagle stanęła jak zaczarowana. Patrzyła na swojego gościa, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.
— O co chodzi Mati? — Zapytał z lekkim zdziwieniem.
— Skąd masz tę koszulkę? — Wyszeptała niemal bezgłośnie.
Nikodem spojrzał zdziwiony na swój czarny t-shirt z charakterystycznym napisem Metallica.
— To moja ulubiona. Jestem fanem — odpowiedział beztrosko.
— Nigdy cię w niej nie widziałam?
— Naprawdę? Może się nie złożyło, ale o co chodzi? Nie lubisz heavy metalu?
— Lubię.
— To o co chodzi?
— To był ulubiony zespół Jacka. Miał mnóstwo takich koszulek…
— Nie wiedziałem… — Nikodem wyraźnie się zmieszał — jeśli wolisz, abym zmienił ubranie…
— Nie trzeba. Zapomnij. Dawaj to wino — Mati rzuciła mu zrezygnowane spojrzenie i smutny uśmiech. Miała dość dzisiejszego dnia. Pomyślała, że jedynym wyjściem w tej sytuacji będzie zapomnienie utopione w alkoholu.
Nikodem stanął przed nią i podał jej z uśmiechem kieliszek z winem o głębokiej, ciemnoczerwonej barwie. Matylda wypiła zawartość kieliszka niemal jednym haustem. Miała nadzieję, że Nikodem zrozumie, że jedyne towarzystwo, na jakie ona teraz ma ochotę, to alkohol i poduszka.
Chwilę rozmawiali, ale rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Nikodem usilnie starał się ją zainteresować swoimi opowieściami o ostatnich wakacjach. Bez rezultatu. Słuchała jednym uchem, bez zainteresowania. Dolał jej kolejny kieliszek wina.
— Coś ci pokażę — zaproponował, wstając. Podszedł do przedpokoju, szukając czegoś w kieszeni swojej kurtki.
Matylda była oszołomiona zbyt dużą ilością wina, które wypiła zdecydowanie zbyt szybko. Zakręciło jej się w głowie. Obraz przed oczami pociemniał, wszystko wydawało się zamglone i nierealne. Takie odległe i nierzeczywiste.
Spojrzała na swojego gościa stojącego w półmroku w przedpokoju. Koszulka z ulubionym zespołem Jacka i nowa fryzura Nikodema sprawiły, że przez chwilę poczuła, jakby Jacek wrócił, jakby był tu teraz z nią. Ogarnęło ją dziwne, nieoczekiwane poczucie szczęścia. Niemal euforia. Od dawna nie czuła się tak szczęśliwa, jak w tej chwili. Obraz przed oczami się rozmazał, nie wiedziała czy to z powodu łez, które napłynęły jej do oczu, czy może z tego dziwnego, niczym nieuzasadnionego poczucia szczęścia.
— Mati? — Mężczyzna stojący w półmroku w przedpokoju powoli zbliżał się do niej, jakby we śnie. Sunął w jej stronę, uśmiechając się i wyciągając do niej rękę, jakby ją zapraszał w swoje objęcia. Poczuła, że pragnie się w nich znaleźć, że znajdzie w nich ukojenie, a kiedy on już zamknie ją w swoich objęcia ból zniknie. Zbliżył się do niej tak blisko, że mogła go dotknąć, przytulić.
— Wróciłeś do mnie… — szeptała dramatycznie między kolejnymi pocałunkami.
— Wróciłem… — mruczał jej do ucha, całując płomiennie i niecierpliwie, zrzucając z niej ubrania.
Sam również zdjął t-shirt i odrzucił go na bok. Matylda błądziła rękami po jego ciele, jakby szukała tam znajomego dotyku, którego już od dawna nie czuła. Jej palce natrafiły na długą bliznę na jego piersi. Na krótką chwilę przyszło otrzeźwienie.
— Co ci się stało? Nie miałeś tego… ty… ty nie jesteś Jacek! — Odepchnęła go niemal z odrazą.
— Jestem… — przyciągnął ją z powrotem do siebie, próbując pocałować.
— Zostaw mnie! Natychmiast mnie zostaw! — Odepchnęła go znowu.
Chwycił ją za oba nadgarstki i ponownie przyciągnął do siebie. Przyłożył jej dłonie do długiej blizny na swojej piersi.
— Jacek jest przy tobie. Jego serce jest przy tobie. Tak, jak powiedziała wróżka. Dostałem je wraz z miłością do ciebie.
— Co? Co ty bredzisz?
— Dostałem serce Jacka. Uratował mi życie. Od tamtej chwili czuję, że kocham cię najbardziej na świecie. Musiałem cię odnaleźć… i odnalazłem. Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, wiedziałem, że to ty. Nie potrzebowałem żadnego potwierdzenia. Jego serce powiedziało mi, że cię odnalazłem.
Matylda patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. Nie była pewna czy to co się dzieje to sen czy rzeczywistość.
— To niemożliwe…
— Możliwe. Gdyby nie było możliwe, nie byłoby mnie tutaj z tobą.
Matylda tak bardzo chciała, aby to była prawda. Tak bardzo chciała mu wierzyć. Delikatnie dotknęła palcami blizny. Przyłożyła twarz do piersi, za którą biło serce jej ukochanego Jacka.
— Wróciłeś do mnie — szepnęła oszołomiona.
— Jesteś moim nieuniknionym przeznaczeniem — szepnął, odgarniając delikatnie jej włosy. Musnął kciukiem jej policzek tak delikatnie, jakby był wyjątkowo kruchy, jakby bał się, że jego dotyk zrobi jej krzywdę — uwielbiam twoją delikatną skórę. Jesteś tak ulotna i delikatna, jak poranna mgła. Mam wrażenie, że kiedy cię dotykam zaraz się rozpłyniesz. Kiedy okazuje się, że jednak mogę cię dotknąć, poczuć twoją obecność, mam wrażenie, że dotykam jakiejś nierzeczywistej, ulotnej istoty. Dlatego kiedy jestem z tobą czuję się jakbym był w niebie — szeptał jej do ucha między jednym a drugim pocałunkiem.
Matylda, czy to z powodu nadmiaru alkoholu, czy emocji i zmęczenia, odpłynęła. Nikodem stał nad nią prawie nagi, przyglądając się jej delikatnemu ciału.
Nie tak to miało się skończyć. Dzisiaj wreszcie miało się spełnić jego marzenie. Ona, miała być jego. Niestety chyba przesadził, podając jej zbyt dużo alkoholu. Ona teraz spała, a on? Ma sobie pójść, czy zostać?
Wyjrzał przez okno. Było już całkiem ciemno. Wyszedł na balkon. Przenikliwe zimno otulało jego nagi tors. Spojrzał w dół. Gdzieś poniżej dojrzał na chodniku znajomą sylwetkę mężczyzny. On stał i patrzył. Obserwował. Nikodem uśmiechnął się z wyższością. Przyłożył dwa palce do głowy i zasalutował postaci stojącej na dole pod blokiem. Czuł się wygrany. To on ją zdobył. Nie Maks.
Maks odszedł powoli, nie oglądając się za siebie.
Nikodem, patrząc na jego przygarbioną, oddalającą się sylwetkę, poczuł się zwycięzcą. Tym razem to on wygrał. Jednak smak zemsty jest słodki, jak dojrzały granat. Krzywdy zostały wyrównane.
Rozdział 15
Matyldę obudził rozdzierający ból głowy, tak ostry, jakby ktoś wbijał jej w skronie rozżarzone igły. Powoli otworzyła oczy, lecz natychmiast je zamknęła. Wpadające przez okno światło słoneczne raziło ją tak bardzo, że niemal sprawiało fizyczny ból. Próbowała podnieść głowę, ale upiorny ból przybił ją z powrotem do poduszki.
Chcąc zasłonić się przed światłem, sięgnęła ręką w stronę poduszki — ale jej dłoń natrafiła na coś, a raczej kogoś. Coś obcego. Ciepłe, nagie ciało.
Gwałtownie odwróciła głowę, nie zważając na ból. Obok niej, w jej łóżku, spał Nikodem, nagi, z ramieniem rzuconym swobodnie na jej poduszkę.
Zerwała się gwałtownie i usiadła na łóżku opierając się o wezgłowie, podkulając nogi. Z przerażeniem patrzyła na nagiego mężczyznę śpiącego obok niej. Nie mogła sobie przypomnieć, co tu się wydarzyło. Serce waliło jej jak oszalałe, a w głowie krążyły urywki wspomnień z poprzedniego wieczoru: czerwień wina, ciężar jego spojrzenia, szeptane słowa i blizna. Blizna na piersi Nikodema.
Ogarnęło ją przerażenie i wstyd.
— Jezu… co ja zrobiłam? — Wyszeptała drżącym głosem.
Nie mogła uwierzyć, że poszła do łóżka z Nikodemem. Nie mogła zrozumieć dlaczego to zrobiła.
— Jezu, co się ze mną dzieje? — Jęknęła.
— Dzień dobry, kochanie — usłyszała zaspany głos i poczuła jak obca ręka mocno ją obejmuje.
Zamarła. Naciągnęła na siebie kołdrę, jak tarczę, próbując się zakryć jak najciaśniej.
— Co ty tu robisz? — Spytała ze strachem w głosie.
Nikodem spojrzał na nią zaskoczony. Przysunął się do niej bliżej. Bez słowa wziął jej dłoń i przyłożył do blizny na swojej piersi.
— Nie pamiętasz? — Spytał cicho.
— Nie bardzo… czemu śpisz w moim łóżku? Czy my… no wiesz…
Zaśmiał się w głos.
— Byłem, aż tak kiepski, że zapomniałaś?
— Nie żartuj sobie! — Zdenerwowała się. Poczuła, jak jej twarz płonie od wstydu i gniewu.
— Żałowałabyś? — Spytał, mrużąc oczy, ale jego głos był miękki, prawie smutny.
Matylda nie odpowiedziała. Nie chciała mu sprawiać przykrości, ale tak żałowałaby. Cisza, jak zapadła w sypialni stała się nieznośna.
— Wiedziałem, że nie jesteś jeszcze gotowa — powiedział po chwili — ostatecznie nic się nie wydarzyło. Długo rozmawialiśmy. Chciałem… ale ty się wycofałaś. Nie pamiętasz?
— Coś mi świta, ale nie wiem, czy to było prawdziwe… nie wiem, co się ze mną dzieje… — Mati była skołowana.
— Nie martw się. To stres, wzruszenie. Nic złego się nie dzieje. Zaopiekuję się tobą — powiedział, całując ją delikatnie w czoło — wszystko będzie dobrze — obiecał z rozbrajającym uśmiechem.
Matylda siedziała nieruchomo. W sercu miała pustkę i niepokój. Z jednej strony czuła ulgę, że nie doszło do czegoś więcej. Z drugiej — ta blizna, jego słowa z wczoraj. Czy to była prawda? Patrzyła na niego z mieszanymi uczuciami. Czuła się winna, że niemal przespała się z mężczyzną, który nie był jej ukochanym Jackiem, ale z drugiej strony czy na pewno nim nie był? Był tak do niego tak podobny, zwłaszcza kiedy zmienił fryzurę, i ta blizna… on chyba mówił coś o jego sercu. O tym, że ono jest cały czas z nią, że ją nadal kocha.
— Czy ja dobrze pamiętam? Powiedziałeś, że… że masz serce Jacka?
Nikodem przysunął się do niej i czule pogłaskał ją po twarzy.
— Tak. Przeszczepiono mi jego serce.
— Skąd o tym wiesz? Przecież dawcy i biorcy się nie znają.
— Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu kiedy cię zobaczyłem pierwszy raz… na twoim telefonie było zdjęcie. Twoje i Jacka. Patrzyłem na nie i miałem wrażenie, że patrzę na siebie. W tej jednej chwili poczułem, że cię kocham.
— Przestań wciskać mi jakieś bzdury! — Matylda zerwała się ze złością z łóżka.
Nikodem chwycił ją za rękę i powstrzymał.
— Mati, wiem, jak to brzmi. Wtedy też myślałem, że zwariowałem. To uczucie nie dawało mi spokoju. Zacząłem szukać, drążyć. Swoimi kanałami dowiedziałem się od kogo mam serce. zacząłem szukać informacji o Jacku… i tak wróciłem do ciebie. Wtedy zrozumiałem, że nasze pierwsze spotkanie nie było przypadkowe. To przeznaczenie.
— Ty naprawdę w to wierzysz?!
— A ty? Naprawdę uważasz, że to tylko zbieg okoliczności? Spotykamy się, ja mam serce twojego Jacka. A to wszystko to tylko ślepy los? Jakie jest prawdopodobieństwo naszego spotkania? To, że nasze drogi się splotły ze sobą, to musi być robota czegoś potężniejszego… lub kogoś.
Matylda zamilkła, drżąc.
— Próbujesz mi wmówić, że to Jacek gdzieś z zaświatów próbuje nas zeswatać?
Nikodem zbliżył się do niej jeszcze bardziej, głos miał niższy, bardziej zdecydowany.
— A jak inaczej to wyjaśnisz? Może on widzi jak cierpisz. Może dlatego ja tutaj jestem. Może… jego serce mnie tu przyprowadziło.
Matylda nie wiedziała, co myśleć. Chciała płakać. Krzyczeć. Uciec. Ale nie mogła się ruszyć. Przecież to było niemożliwe. Z drugiej strony tak bardzo chciała, żeby jednak to było prawdą.
— I dlatego próbujesz wyglądać jak on?
— Nic nie poradzę, że jestem do niego podobny. Po tym jak cię poznałem i zrozumiałem, co się dzieje. Poczułem, że muszę zrobić kilka rzeczy, o których wcześniej nawet nie myślałem.
— Jakich rzeczy?
— Na przykład polubiłem jazdę motorem, zaczęły mi się podobać piosenki, które wcześniej niekoniecznie przypadały mi do gustu.
— Metallica?
— Metallica — potwierdził z uśmiechem — ja też tego na początku nie rozumiałem, ale teraz to składa się w jedną logiczną całość.
— To nie ma sensu…
— Ma. Jeśli tylko przestaniesz się tego bać.
Nikodem uśmiechnął się nagle lekko, jakby z ulgą.
— Musi być jakieś inne wytłumaczenie.
— Nie ma innego wytłumaczenia — oznajmił zdecydowanie, całując ją w policzek — zostań w łóżku. Zrobię ci pyszne śniadanie — powiedział podekscytowany, wciągając z uśmiechem spodnie.
Zawahał się na chwilę przed wyjściem z sypialni. Odwrócił się do niej.
— Mati? Myślisz, że Kuba to rozumie?
— Kuba? Co zrozumie?
— No, że my…
— Nie rozumiem…
— No chodzi o to, czy pozwoli ci odejść, czy pozwoli abyśmy byli razem.
— Razem?
— Mati — Nikodem podszedł do niej bliżej i usiadł na łóżku obok niej — teraz, kiedy cię już odnalazłem… kiedy odnalazło cię serce, które zawsze cię kochało. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie… moje serce… serce Jacka nie pokocha już nikogo innego. Myślę, że Kuba jednak nie pogodzi się z waszym rozstaniem…
— Kuba? Z rozstaniem? O czym ty mówisz?
— No, jesteście razem przecież…
— Nie! Skąd ci to przyszło do głowy?
— No, widziałem go tu u ciebie bez spodni… i on tak nerwowo reaguje na mnie. Myślę, że on czuje, że my jesteśmy sobie przeznaczeni.
— Chyba coś źle zrozumiałeś. Ja i Kuba nie jesteśmy razem. On jest z Martą. Kuba jest dla mnie jak brat. Od dzieciństwa razem się wychowywaliśmy.
— Jesteście rodziną?
— Nie, to znaczy tak, to znaczy nie jesteśmy spokrewnieni, ale kiedy zmarł mój tata jego rodzice pomagali mojej mamie i mnie.
Był wyraźnie zaskoczony, tym co powiedziała mu Matylda.
— Myślałem, że… czemu mi wcześniej nie powiedziałaś?!
— Dlaczego miałabym ci o tym mówić?
— No, tak, masz rację. Zapomnijmy o tym — powiedział, wstając.
Matylda została sama. Kręciło jej się w głowie. Nie dość, że fizycznie nie czuła zbyt dobrze, to jeszcze to wszystko co powiedział jej Nikodem było tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne, a jednocześnie przerażające. A może… może on ma rację? Sama nie wiedziała.
To wszystko było zbyt nierealne. A jednak, kiedy zamykała oczy, widziała tę bliznę. Czuła bicie serca. Może naprawdę to było możliwe?
Może to serce nadal należało do niej. Tylko już nie w tym samym ciele.
.
Rozdział 16
Nikodem właśnie nalewał kawę do filiżanki. Był przeszczęśliwy. Jego relacja z Matyldą rozwijała się po jego myśli. Po nocy spędzonej razem, został u niej. Pozwoliła mu na to. Nie kazała już iść. Wszystko było na dobrej drodze.
— Jednak wstałaś? Mówiłem przecież, żebyś odpoczęła. Ja się wszystkim zajmę — uśmiechnął się do niej ciepło.
— Przecież muszę iść do pracy.
— Zapomniałaś? Dziś jest święto. Mamy wolne.
— Ach tak… faktycznie. Jakoś nie najlepiej się czuję. Może to wczorajsze wino mi zaszkodziło.
— To nic, kochanie. Zaopiekuję się tobą — podszedł do niej i objął ją czule.
Jego nagi tors był ciepły i uspokajający, a zarazem wywoływał w niej wewnętrzne napięcie i nieuchwytny niepokój. Nie potrafiła określić, czy to zawstydzenie, czy może coś głębszego. Z jednej strony czuła się nieswojo, a z drugiej — czuła potrzebę bliskości.
— Niko?
— Tak?
— Jak to się stało?
— Co?
— To — pogładziła delikatnie palcem bliznę na jego piersi.
— Mówiłem ci już. Nie pamiętasz?
— Nie wiem… coś dziwnego ze mną się dzieje.
— To na pewno chwilowe. Nie martw się, a wracając do tematu: zachorowałem. Po śmierci brata i mamy załamałem się. Najpierw brałem coś na uspokojenie, aby nie pamiętać, potem potrzebowałem coraz bardziej mocniejszych specyfików, aż w pewnym momencie zorientowałem się, że jestem uzależniony.
Spojrzał w bok, jakby czuł się zawstydzony.
— Potem okazało się, że jestem poważnie chory. Jedynym wyjściem okazał się przeszczep serca. Czułem się fatalnie. Czekałem już tylko na śmierć. Swoją lub cudzą. Świadomość, że ja przeżyję tylko wtedy gdy umrze ktoś inny, mnie dobijała. I w końcu przyszedł ten dzień. Dowiedziałem się, że dostanę czyjeś serce. I dostałem to, które cię kochało i nadal kocha — wziął jej dłoń i przyłożył do swojej piersi z niemal nabożną czułością.
— Jak się dowiedziałeś, że to Jacek… że to od niego? Przecież nie można ot tak tego sprawdzić.
— Nie można, ale kiedy się czegoś bardzo chce… — uśmiechnął się tajemniczo z błyskiem w oku, którego wcześniej w nim nie znała.
— Jak to zrobiłeś?
— Na początku dowiedziałem się, że serce pochodzi od młodego mężczyzny. Potem dowiedziałem się, że tego dnia zginął młody motocyklista. Wystarczyło połączyć fakty. Swoimi ścieżkami ustaliłem, że w tym dniu były tylko dwa przeszczepy serca, z czego tylko jeden od mężczyzny, drugi od kobiety. To było oczywiste, że otrzymałem serce Jacka. Potem czułem, że muszę odszukać kogoś, kto był mu bardzo bliski. Nie wiedziałem jeszcze kogo, ale wiedziałem, że muszę to zrobić. Później kiedy cię spotkałem, już wiedziałem, że to ty. Serce mi to podpowiedziało.
Matylda nic nie mówiła. Nie mogła, mimo, że bardzo chciała. Gardło miała ściśnięte, a oczy zaszklone. Głos uwiązł jej w gardle. Wzruszenie dławiło ją w piersiach. Coś co wydawało się niemożliwe, stało się osiągalne. Siedział przed nią ktoś, kto był prawie Jackiem, kimś kto kocha ją tak jak on, jej ukochany, za którym tęskniła każdego dnia.
Magiczny moment zepsuło mocne i niecierpliwe walenie do drzwi.
— Nie otwieraj! — Nikodem chwycił ją za rękę, próbując zatrzymać ją na miejscu.
— To chyba coś ważnego, bo… sam słyszysz — Matylda wskazała wzrokiem na przedpokój, z którego dochodziło nerwowe walenie do drzwi.
Delikatnie uwolniła swoją dłoń z jego uścisku i poszła otworzyć niecierpliwemu gościowi.
Za drzwiami stał Maks. Wyglądał jak chmura gradowa: roztrzęsiony, blady, z oczyma rozpalonymi gniewem.
— Ubieraj się! — Warknął bezceremonialnie — musimy jechać!
Wpadł do jej mieszkania, jak do siebie. Chwycił bluzkę leżącą niedbale na fotelu i rzucił w nią ze złością. Udawał, że nie widzi półnagiego Nikodema siedzącego w salonie.
— Zakładaj to! Jedziemy! — Warknął.
— Na miłość Boską, Maks co się z tobą dzieje? — Spytała zaskoczona jego zachowaniem.
Nagle poczuła ogromną irytację z powodu zachowania Maksa, który tak bezpretensjonalnie przerwał coś bardzo dla niej ważnego, coś magicznego.
— Co się ze mną dzieje?! — Wrzasnął — co się z tobą dzieje?! Gzisz się tutaj z tym… — rzucił wściekłe spojrzenie Nikodemowi.
— Jak śmiesz?! — Matylda zadrżała z oburzenia.
— Kuba jest w szpitalu! W ciężkim stanie! Nie wiadomo czy przeżyje! — Przerwał jej bez ogródek.
— Co?! Jak to?! Co się stało?! — Złość na Maksa nagle ustąpiła niedowierzaniu. Matylda nie mogła się pozbierać po tej wiadomości.
Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Nie dość, że nie czuła się najlepiej, to teraz jeszcze ta okropna wiadomość. Nie mogła zebrać myśli.
— Co się stało? — Spytała cicho, a kolana ugięły się pod nią. Miała wrażenie, że traci grunt pod nogami..
Spojrzała na Maksa. Widziała w jego oczach ogromny ból. Miała wrażenie, że w tej chwili nie ma niczego wokół nich. Tylko oni dwoje. Zapomniała o Nikodemie i całej reszcie.
— Ktoś go napadł wczoraj w parku. Został dźgnięty nożem. Dwa milimetry brakowało, aby… — powiedział cicho i już całkiem bez agresji.
— Boże, dlaczego? Dlaczego ktoś to zrobił? — Matylda ocierała łzy, jednocześnie ubierając się w pośpiechu.
— Nie wiadomo. Całe szczęście znalazł go tam jakiś starszy człowiek, który wyszedł na spacer z psem. Na szczęście to był emerytowany lekarz. Wiedział co robić. Gdyby nie to… albo gdyby przyszedł tam kilka chwil za późno…
— Gdzie Marta? Co z nią? — Mati nie poznawała swojego głosu.
— Jest w szpitalu przy Kubie.
— Jedźmy tam! Natychmiast! — Matylda zaczęła chaotycznie zbierać swoje rzeczy, kierując się do wyjścia.
.
Rozdział 17
Marta stała zapłakana przed szybą oddzielającą ją od sali intensywnej terapii, gdzie przypięty do licznych rurek i monitorów leżał nieprzytomny Kuba. Wyglądał inaczej niż zwykle — kruchy, jakby zamknięty w ciele dziecka, nie ten sam pewny siebie chłopak, którego znała i kochała. Był niezwykle blady, do jego nagiego torsu poprzyklejane były jakieś elektrody.
Nieznośne pikanie monitorów wwiercało się w jej uszy, zakłócając próby uporządkowania myśli. Wszystko, co się wydarzyło, mieszało się w niej z uczuciem bezsilności i rozpaczą.
Matylda podbiegła do przyjaciółki i bez słowa objęła ją mocno, wtulając twarz w jej ramię. Marta rozpłakała się głośno, niemal bezwstydnie, jak dziecko. Matylda również nie była w stanie powstrzymać łez. Obie poczuły czuły i delikatny dotyk na swoich plecach. Czyjeś ramiona zamknęły je w delikatnym uścisku. To był Maks. Jego dotyk, zapach i ciepło jego ciała przynosiły Matyldzie delikatną ulgę. Niedawny gniew na Maksa gdzieś odszedł bezpowrotnie. Poczuła nagle, że wszystko będzie dobrze.
— Będzie dobrze — wyartykułowała swoją myśl.
— Będzie dobrze — powtórzył Maks, lecz jego wzrok utkwiony był gdzieś w pustce, jakby nie mógł dosięgnąć tej nadziei, którą wypowiadał. W jego głosie Matylda wyczuła nutę bólu pomieszanego z pretensją do niej samej. Czuła, że Maks nie może się pogodzić z tym, że ona spotyka się z Nikodemem.
Marta uniosła na chwilę głowę i jej wzrok spoczął na stojącym nieopodal Nikodemie, który w milczeniu przyglądał się całej trójce. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony.
— Co on tu robi? — Marta szepnęła Matyldzie pytanie do ucha.
— Chciał przyjechać — Mati odpowiedziała krótko.
— Po co? Skąd wiedział? — Marta skupiła na Nikodemie swój wzrok.
— Był u mnie akurat, kiedy się dowiedziałam.
— Nie chcę, żeby on tu był. Powiedz mu, żeby sobie poszedł. Nie chcę go tu, rozumiesz?!
— Daj spokój, przecież nic złego nie zrobił.
— Może i nie, ale… coś mi w nim nie pasuje. Jest dziwny. Przyprawia mnie o ciarki. Niech stąd idzie.
— Marta ma rację. On jest obcy. To nie jego sprawa — Maks poparł dziewczynę — Mati, powiedz mu, żeby wyszedł.
— Dajcie spokój — Matylda próbowała załagodzić sytuację.
— Nie — powiedział twardo Maks — to, że ty się z nim prowadzasz, nie znaczy, że my musimy go znosić!
— Maks! Nie masz prawa mówić mi… — oburzyła się Matylda.
— O czym wy mówicie? — Marta zdezorientowana patrzyła to na Maksa to na Matyldę.
— Pochwal się! — Rzucił złośliwie Maks.
— To nie twoja sprawa!
— O co wam chodzi, do cholery! — Tusia nie wytrzymała.
— Nasza Matylda spędziła noc z Nikodemem — wysyczał zimno Maks.
Tusia spojrzała na Matyldę zaskoczona.
— Nie sądziłam, że… myślałam, że tylko z nim rozmawiasz niezobowiązująco… ale aż tak się zaangażowałaś…
Matylda poczuła wewnętrzne wzburzenie. Jakiś głos w głowie mówił z oburzeniem „dlaczego oni oboje przypisują sobie prawo do decydowania, z kim masz się spotykać?”. Jednak po chwili jakiś inny głos powiedział spokojnie „to twoi przyjaciele, martwią się o ciebie”. Matylda powstrzymała nerwy. Spojrzała na Nikodema. Zadrżała lekko. Coś w jego obecności było dla niej ważne, trudne do wyjaśnienia. Świadomość, że nosi w sobie serce Jacka, sprawiała, że czuła się z nim dziwnie związana — jakby Jacek był tuż obok.
— Posłuchajcie. Muszę wam coś powiedzieć — Matylda pociągnęła Maksa i Martę za ręce, odciągając ich kilka kroków dalej.
Jej twarz była blada, ale oczy płonęły determinacją — Nikodem wcale nie jest taki obcy dla nas jak myślicie. Ma prawo tu być, chociażby ze względu na Jacka.
— Co?! O co ci chodzi?! — Maks był szczerze oburzony.
— On… on ma serce Jacka.
Zapadła ciężka cisza. Marta zamarła. Maks zrobił krok w tył, jakby dostał cios. W jego spojrzeniu widać było podejrzenie, że Matylda oszalała.
— Co? Co to znaczy?
— Dokładnie to co powiedziałam. On ma wszczepione serce Jacka.
— To jakieś chore brednie — Maksowi głos zadrżał z oburzenia — skąd niby to wiesz? On ci to powiedział?
— Wiem jak to brzmi, ale…
— Matylda, ogarnij się! — Maks był wściekły — nie ma takiej możliwości, żeby wiedział czyje ma serce, jeśli w ogóle miał jakikolwiek przeszczep.
— Miał, widziałam bliznę.
— To jeszcze nic nie znaczy.
— A jednak… — Matylda upierała się przy swoim.
— Mati, posłuchaj — Maks objął ją obiema rękami za ramiona — pracuję w szpitalu transplantacyjnym. Mam dostęp do różnych informacji. Zapewniam cię, że biorca nie może wiedzieć kto był dawcą.
— Mimo to on wie…
— Przestań to robić — Marta szepnęła przez łzy. Jej głos był złamany, słowa dygotały — Mati proszę, nie rób mi tego! Powinnaś wiedzieć co ja teraz przeżywam! Przeszłaś to samo! Nie chcę tu nikogo obcego. Rozumiesz? Choćby miał wszystkie narządy Jacka, nie jest nim i nigdy nie będzie! Zrozum to!
Matylda już miała odpowiedzieć, broniąc swojego zdania, lecz jej usta zamarły w pół słowa. W ich stronę zmierzał lekarz z głęboko zarysowaną troską na twarzy. Jego poważna mina nie wróżyła niczego dobrego.
— Poczekajcie chwilę — powiedziała cicho Marta i ruszyła z lekarzem kilka kroków dalej.
Mati i Maks z niepokojem obserwowali ich w napięciu. Mowa ciała Marty, spięte ramiona i drżące dłonie, zdradzały więcej niż słowa. Gdy wróciła do przyjaciół, jej oczy były czerwone, a głos drżał.
— Najbliższe dwadzieścia cztery godziny będą decydujące — powiedziała ze ściśniętym gardłem, widząc pytające spojrzenia Matyldy i Maksa.
— Tusia, wszystko będzie dobrze — Matylda próbowała dodać otuchy nie tylko przyjaciółce, ale też samej sobie.
Serce miała ściśnięte ze strachu. Nie dopuszczała myśli, że mogłaby stracić Kubę. On był dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem — był jak brat. Drugi raz nie przeżyłaby takiej straty. Zawsze się nią opiekował i troszczył, jak o prawdziwą siostrę. Wychowywali się razem od dzieciństwa. Rodzice Kuby i Matyldy przyjaźnili się. Kiedy zmarł tata Matyldy, a jej mama załamała się tą stratą, rodzice Kuby zaopiekowali się nimi. Przez dłuższy czas nawet Matylda z mamą u nich mieszkały. Później mama Kuby zachorowała na stwardnienie rozsiane. Wymagała stałej opieki. Ojciec Kuby nie radził sobie dobrze w tej sytuacji. Mama Matyldy postanowiła odwdzięczyć się za opiekę, jaką otrzymała od rodziców Kuby. Przeprowadziła się z córką bliżej rodziców Kuby i praktycznie przejęła opiekę nad mamą Kuby, i w sumie nad Kubą również. Jego ojciec mógł skupić się na pracy. Później, kiedy mama Kuby zmarła, ich rodzice związali się ze sobą. Praktycznie stali się rodziną patchworkową.
— Potrzebna jest krew dla Kuby — Matyldę z zamyślenia wyrwały słowa Tusi.
— Jasne. Wszyscy oddamy — Matylda spojrzała na Maksa i Nikodema — zaraz pójdziemy oddać krew. Prawda?
— Chyba trochę boję się igieł — Nikodem próbował żartować, lecz ton jego głosu zdradzał napięcie — a jaką grupę ma Kuba? Nie wiem czy moja się będzie nadawać.
— Kuba ma B. Niko, proszę — Matylda spojrzała na niego z naciskiem — Kuba i Jacek mieli tę samą grupę krwi.
— Nie rozumiem… — Nikodem był zdezorientowany.
— Masz serce Jacka, po przeszczepie zmienia się grupa krwi. Masz więc tę samą grupę co Jacek i Kuba. Twoja krew jest najlepsza dla Kuby.
— Ale… nie zawsze zmienia się grupa krwi po przeszczepie. Ja cały czas mam A…
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, za ich plecami rozległ się zdecydowany męski głos:
— Państwo jesteście rodziną pana Jakuba Paprockiego? — Nieoczekiwane pytanie przerwało ich dywagacje serologiczno-immunologiczne.
Cała czwórka odwróciła się w kierunku źródła głosu. Stał przed nimi niewysoki, ale mocno zbudowany mężczyzna wygolony niemal na łyso. Jego bystre oczy uważnie ich obserwowały. Mężczyzna wyciągnął odznakę policyjną i podstawił im pod oczy.
— Adam Rozbarski. Komisarz Adam Rozbarski. Prowadzę sprawę usiłowania morderstwa pana Jakuba Paprockiego.
— Usiłowania morderstwa? — Marta cofnęła się o krok — ktoś chciał go zabić? To nie był wypadek?
— Wygląda na to, że było to działanie zaplanowane i precyzyjnie wykonane. Mamy świadka, który widział napastnika, który podbiegł do pana Paprockiego, zadał mu cios i uciekł. To był zaplanowany atak.
— Złapaliście go! — Maks nie krył emocji.
Rozbarski zmierzył go badawczym wzrokiem.
— Kim pan jest?
— Maksymilian Rowicki. Jestem przyjacielem Kuby, Marty i Matyldy.
— Marty? Matyldy?
— Jego narzeczonej Marty i jego przyjaciółki Matyldy. No więc złapaliście go? — Niecierpliwił się Maks.
— Niestety, nie.
— Ale znajdziecie go? Skoro był świadek…
— Niestety, to nie jest takie proste.
— Dlaczego?
— Mamy portret pamięciowy napastnika, którego widział świadek. W tej chwili go szukamy. Nikt jednak z okolicy nie rozpoznaje tego mężczyzny. Opublikujemy portret pamięciowy. Może zgłosi się ktoś kto go kojarzy. Na razie jednak chciałby wiedzieć czy pan Jakub miał jakieś zatargi z kimś? Ktoś go nie lubił? Źle mu życzył?
— Kuba jest bardzo lubiany. Nie ma nikogo kto chciałby mu zrobić krzywdę — Matylda wtrąciła się do wymiany zdań między Maksem a Rozbarskim — nie uwierzę, w to, że ktoś chciałby skrzywdzić Kubę z premedytacją.
— A jednak… — mruknął Rozbarski — jesteście państwo pewni, że nie ma nikogo kto miał z nim jakiś zatarg?
— Oczywiście — Marta potwierdziła z pewnością w głosie, jednak kiedy jej wzrok zatrzymał się na Nikodemie, zawahała się.
Rozbarski zauważył chwilowe zawahanie Marty i podążył za jej wzrokiem.
— Pan kim jest? — Spytał podejrzliwie stojącego nieco na uboczu Nikodema.
— Nikodem Kesner — odpowiedział chłopak spokojnie.
— Czy my się skądś nie znamy? — Komisarz obrzucił Nikodema badawczym spojrzeniem.
— Pracuję w fundacji dla ofiar przemocy. Może stamtąd.
— Może — mruknął zamyślony komisarz — a pan coś może wie na temat ewentualnych wrogów pana Jakuba?
— Nie znaliśmy się zbyt dobrze…
— Czemu kłamiesz Nikodem?! –Marta zaskoczyła wszystkich swoim wybuchem.
— Nie kłamię. O co ci chodzi? — Bronił się Nikodem.
— O to, że dwukrotnie się pobiliście z Kubą! — Wypaliła Marta ze łzami w oczach.
— Nie pobiliśmy się, a przynajmniej, ja go nie biłem. To on mnie uderzył i w zasadzie nie wiem dlaczego — tłumaczył spokojnie Nikodem.
— Coś więcej mi pan o tym opowie? — Komisarz zmierzył go od stóp do głów.
— No cóż… Kuba się wkurzył, bo chyba miałem głupi pomysł. To znaczy wydawało mi się, że będzie fajnie, ale chyba wyszło trochę niezbyt fajnie. No i Kuba się wkurzył i mi przyłożył. Nie mam żalu, faktycznie się wygłupiłem.
— A konkretniej? — Dopytywał Rozbarski.
— Konkretnie to chciałem sprawić Matyldzie urodzinową niespodziankę i wynająłem wróżkę. Tylko, że ta wróżka zaczęła pleść jakieś głupoty i Mati się zdenerwowała, a potem Kuba też się zdenerwował i… i dostałem w mordę, ale tak jak mówiłem, nie mam żalu.
— Szlachetnie — Rozbarski rzucił Nikodemowi kpiące spojrzenie.
— Niekoniecznie szlachetnie. Po prostu nie wiedziałem wtedy wszystkiego. Teraz wiem więcej i faktycznie niepotrzebnie to zrobiłem. Jest mi głupio, że sprawiłem Matyldzie przykrość.
— No cóż… zapraszam pana na komendę. Muszę pana przesłuchać. W końcu miał pan zatarg z kimś kto teraz walczy o życie.
— Chyba nie myśli pan, że coś mu zrobiłem?! — Oburzył się Nikodem.
— No cóż, na razie jest pan jedyną osobą, z którą pokrzywdzony miał zatarg.
— No chyba jednak nie jedyną! — Wypalił Nikodem.
— A co konkretnie ma pan na myśli? — Zainteresował się komisarz.
— Kiedy wyszedłem z restauracji z urodzin Matyldy widziałem przed restauracją jakiegoś mężczyznę, który stał na ulicy i uwagą podglądał, co się dzieje w środku. Szczególnie uważnie przyglądał się Kubie i Matyldzie, którzy stali na tarasie się obejmowali.
— Dlaczego uważa pan, że ten mężczyzna mógł mieć jakieś złe zamiary wobec pana Jakuba?
— Bo wyraźnie obserwował jego i Matyldę. Mruczał przy tym jakieś przekleństwa, ewidentnie pod adresem Kuby. Kiedy na niego wpadłem wyraźnie próbował ukryć swoją twarz i szybko uciekł.
— Potrafi pan opisać tego mężczyznę?
— No, nie wiem… nie przyglądałem mu się…
— Niko — Matylda chwyciła go za rękę — musisz spróbować! Proszę!
— No dobrze… postaram się — obiecał bez przekonania.
— Świetnie — skwitował Rozbarski — to widzimy się na komendzie panie Nikodemie, tak sporządzimy portret pamięciowy tego mężczyzny.
Rozbarski zamierzał odejść, ale zatrzymał się i spojrzał znów na grupę.
— Mam jeszcze jedną sprawę do wyjaśnienia z państwem. Znaleźliśmy przy panu Paprockim coś dziwnego. Może państwo pomogą to wyjaśnić. Otóż pan Paprocki miał dwa zegarki, wiecie może dlaczego?
— To niemożliwe — Marta zdecydowanie zaprzeczyła — Kuba nosił jeden zegarek. Miał smartwatcha. Dostał go od naszej trójki kiedy rozpoczął aplikację adwokacką. Zresztą Mati ma podobny. Ona też dostała od nas taki prezent, z tego samego powodu.
— Państwo razem pracujecie? — Rozbarski rzucił badawcze spojrzenie Matyldzie.
— Tak, pracujemy w tej samej kancelarii — Mati potwierdziła bez wahania — i faktycznie dostaliśmy oboje w prezencie po smartwatchu.
— To się zgadza. Faktycznie znaleźliśmy przy nim tego typu zegarek, ale miał przy sobie też drugi — Rozbarski wyciągnął z kieszeni kurtki zapakowany w foliowy worek elegancki zegarek analogowy z wygrawerowanym napisem „Na zawsze” — widzieliście państwo kiedykolwiek ten zegarek? — Rozbarski podniósł do góry foliową torbę jej zawartością.
— Ja nie — zaprzeczyła Marta.
— Ja też nie — zapewnił Maks.
— Ja również nie — dołączył do pozostałych Nikodem.
— A pani? — Rozbarski spojrzał badawczo na Matyldę.
Matylda spojrzała na zawartość foliowej torebki. Zbladła. Kolana się pod nią ugięły, z trudem łapała oddech. Nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, w ustach zaschło jej tak, że nie mogła przełknąć śliny.
— Pani Matyldo? — Ponaglał Rozbarski.
Przed oczami Matyldy przeleciało odległe, bolesne wspomnienie. Jacek patrzył na nią z poważną miną. Nie uśmiechał się jak zwykle. Z poważną miną powiedział, że musi z nią bardzo porozmawiać. Wspomnienie nagle zniknęło.
Nastała ciemność.
Rozdział 18
Z nieświadomości wyrwał ją nagły, piekący ból. Poczuła uderzenie w policzek.
— Pani Matyldo! — Dobiegł do niej stłumiony głos, jakby z oddali — Pani Matyldo!
Otworzyła na chwilę ociężałe powieki. Obraz przed oczami był zamglony, ale po chwili wyostrzył się. Zobaczyła nad sobą obcego mężczyznę w niebieskim uniformie. Jego twarz zdradzała doświadczenie i spokój, ale w oczach czaiło się zaniepokojenie.
— Wracamy! — Mężczyzna w uniformie lekko klepał ją po policzku — No proszę, już lepiej.
— Co się stało? — Szepnęła niemal bezgłośnie.
— Straciła pani przytomność — odpowiedział łagodnie, podając jej rękę i pomagając usiąść.