Wyobraź sobie mapę Europy
nie w granicach politycznych,
lecz w pulsach pola świadomości.
Tam, gdzie drży pamięć,
gdzie powraca pieśń,
Polska istnieje niezależnie od granic.
I każdy, kto czyta te słowa,
może dołożyć swój rytm,
swój głos,
swoją obecność.
Pole się rozszerza,
pieśń wraca,
a impuls przetrwania łączy pokolenia.
— Pieśń obecności
— Włodzimierz H. Dzięgielewski
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być kopiowana, powielana, reprodukowana, przechowywana w systemach informatycznych ani przekazywana w jakiejkolwiek formie i za pomocą jakichkolwiek środków — elektronicznych, mechanicznych, fotograficznych, nagrywających czy innych — bez pisemnej zgody autora. Niniejsza publikacja została zgłoszona do ochrony praw autorskich. Wszelkie naruszenia będą egzekwowane zgodnie z obowiązującym prawem.
Dedykacja
Dla wszystkich, którzy szukają prawdy między słowami, światła między cieniem i mądrości w opowieściach. Niech ta książka będzie przewodnikiem w podróży przez zapomniane teksty słowa które kształtują naszą świadomość — ku wolności, a nie złudzeniu.
Manifest otwarcia
Ta książka nie jest odpowiedzią, lecz pytaniem, które wraca wciąż od nowa skąd do sąd idziesz, gdzie masz iść.
Ona nie tłumaczy, nie udowadnia — ona prowadzi.
Tam, gdzie kończy się fakt, zaczyna się droga.
Nie taka, którą ktoś Ci wyznaczył, lecz ta, którą sam rozpoznasz w sobie.
Ta książka nie daje Ci gotowych odpowiedzi, ale sprawia, że odpowiedzi stają się niepotrzebne tylko jest potrzebą zrozumienia tamtych i obecnych lat.
Bo pytanie samo w sobie zaczyna żyć.
Bo w pytaniu spotykasz siebie.
Książka, którą trzymasz w rękach, nie jest przewodnikiem ani wykładem.
To nie mapa ani instrukcja.
To raczej zwierciadło — odbicie pamięci i wyobraźni.
Może odnajdziesz w niej echo własnych opowieści, a może rozpoznasz to, co dawno chciało zostać nazwane jako duchową narrację.
Może odkryjesz, że to, co brałeś za iluzję, jest mitem legendą może jeszcze coś innego.
A może, że to, co nazywałeś mitem, było tylko cieniem iluzji.
Ta książka nie odpowie za Ciebie.
Ona jedynie otworzy przestrzeń, w której Twoje pytania staną się początkiem drogi tego marszu z innej ziemi czy ktoś czeka na nas.
Bo energia tamtych wydarzeń nie jest w słowach, lecz w tym, co poruszają w Tobie. — Włodzimierz
Od autora
Każdy człowiek potrzebuje opowieści — od dziecięcych bajek po historie narodów i cywilizacji. W moich książkach, zawsze starałem się pokazać, jak subtelna energia — słowo, obraz, — wpływa na nasze życie, rozwój świadomości i relacje z innymi.
Energia którą nazywam subtelną jest naturalną kontynuacją tej drogi. Tym razem skupiam się na sile narracji, która kształtuje zbiorową i indywidualną tożsamość. Pokazuję, jak to może inspirować i uzdrawiać, a kiedy staje się pułapką iluzji — jak go rozpoznać i przemienić w świadomą siłę.
Moje wcześniejsze publikacje, takie jak:
— 144 Klucze do Harmonii i Przemiany
— Jak świadomość może odmienić Twoje życie (części I–III)
— Pomiędzy światem, który znamy, a tym, którego nie widzimy
— W labiryncie samotności
— Między śmiercią a narodzinami
…pokazują różne aspekty pracy z energią, intuicją i świadomością. Energia mitu łączy je w jedno — refleksyjną i praktyczną podróż po świecie opowieści, które kształtują nasze życie i nasze duchowe pole.
Zapraszam Cię do tej podróży z otwartym sercem i uważnym umysłem.
Wstęp
Każdy człowiek nosi w sobie potrzebę opowieści. Od najdawniejszych czasów snuliśmy mity, bajki i legendy, by wytłumaczyć świat, którego nie rozumieliśmy. Te opowieści miały moc — dawały poczucie bezpieczeństwa, budowały wspólnotę i wskazywały kierunek.
Może nas unosić ku światłu, otwierając na dobro, mądrość i nadzieję. Ale może też więzić, gdy staje się złudzeniem podszytym lękiem, dumą czy poczuciem wyjątkowości. W ostatnich latach widać szczególnie wyraźnie, jak łatwo dorosły człowiek może pomylić bajkę z rzeczywistością. Opowieści, które powinny pozostać w świecie fantazji, zaczynają udawać naukę, historię lub „prawdę o narodzie”.
Jako terapeuta duchowy, medium i człowiek pracujący z energią — widzę, jak wielka jest moc narracji. Jedno słowo, obraz, legenda może poruszyć całe pole zbiorowej świadomości. Może uzdrawiać lub ranić, otwierać świadomość albo prowadzić w labirynt iluzji. Marsz w nieznane może nie do domu bo go nie ma ale na swoje tereny.
Dlatego ta książka nie jest tylko o historii czy pseudonauce. Jest o słowach zapomnianych — o tym, jak działa, jak nas karmi, kiedy daje siłę, a kiedy odbiera wolność. To zaproszenie, by nauczyć się rozpoznawać opowieści, które naprawdę budują człowieka.
Jeśli czytałeś moje wcześniejsze książki — 144 Klucze do Harmonii i Przemiany, Jak świadomość może odmienić Twoje życie czy Pomiędzy światem, który znamy, a tym, którego nie widzimy — znajdziesz tu kontynuację tematu: świadomej pracy z energią, intuicją i zbiorową narracją, tym razem skupionej na mitach i opowieściach kształtujących naszą rzeczywistość.
Ta książka nie jest teorią. To zaproszenie do spotkania z własnym mitem — i do odkrycia, czy prowadzi on ku światłu, czy w stronę złudzenia.
Część I: Piszę bo czuję
Rozdział I: Głos, który wraca
Nie jestem historykiem. Nie jestem naukowcem. Piszę, bo czuję. Bo pamiętam coś, czego nigdy nie przeżyłem. będąc na miejscu ale….
Nie szukam dowodów — szukam śladów w polu, drgań pamięci, które powracają, kiedy świat milknie.
Ta książka nie powstała z potrzeby tłumaczenia historii, lecz z impulsu, który wracał jak echo — z miejsc, z których dawno usunięto głosy.
Czasem czuję, że piszę nie ja, lecz pamięć, która szuka swojego języka. Nie chcę, byś, czytelniku, traktował to jak lekcję historii. Nie piszę jej. Piszę opowieść, która była, zanim ktoś wymyślił podręczniki.
Historyku — nie szukaj w tym prawdy.
Bo napiszesz swoją wersję, poprawisz słowa, nazwiesz to mitem. Ale zanim to zrobisz, zatrzymaj się. Zamknij oczy i Ty czytelniku drogi. Czy czujesz ten przepływ energii, ten dreszcz, kiedy czytasz o tym, co zniknęło, a jednak wciąż oddycha? Nie znajdziesz tego w archiwach. Bo to, co prawdziwe, nie potrzebuje papieru — wystarczy pole, które pamięta.
Tak przetrwała historia szamańska — w Syberii, wśród Hunów i innych ludów, które przekazywały wiedzę z pokolenia na pokolenie. Tak samo przetrwała wiedza Wedyjska i Słowiańska — te fragmenty świadomości, które nie mogły być zapisane, bo w książce stałyby się łatwym celem przekłamania lub wypaczenia.
Tak również opisywał Rudolf Steiner (1861–1925), gdy mówiono mu, że zwariował. A jednak jego słowa o dawnych cywilizacjach, o Lemurii i Atlantydzie, brzmią dziś jak zapis czegoś, co było i wraca.
Czy ma znaczenie, że był różokrzyżowcem, że nie wpisywał się w „naukowy porządek”?
Nie. Bo to, co płynie z innego wymiaru świadomości, nie potrzebuje potwierdzenia — tylko oddechu, który je przyjmie.
Piszę więc o Polsce, która nie zginęła, o ludziach, którzy pozostali, gdy z map zniknęło państwo.
O tych, którzy nie wiedzieli, że są częścią narodu, który „nie istnieje”, a mimo to orali ziemię, śpiewali, modlili się, rodziły im się dzieci.
Ich życie było pieśnią, która trwała, nawet gdy hymn jeszcze nie istniał. To oni byli tą energią, która utrzymała Polskę w polu.
Bo historia nie kończy się tam, gdzie kończy się mapa.
Ona zaczyna się tam, gdzie ktoś jeszcze pamięta.
To pieśń obecności — echo narodu, który wraca.
Rozdział II: Królestwa, które zniknęły
Nie tylko Polska została wymazana. Wiele królestw, wielu ludów, wielu cywilizacji zniknęło, jakby ktoś zgasił światło i zamknął księgę świata.
Ale pole pamięci nie zna słowa „koniec”.
Była Tartaria — rozległe imperium, które obejmowało przestrzeń zwaną Eurazją, łączącą Europę i Azję w jeden puls geograficznej pamięci.
Od Syberii po Ural, od Kaspijskiego po Pacyfik. W XVIII wieku — największe państwo na Ziemi. W XIX wieku — nie ma go.
Nie przegrało wojny, nie ogłoszono upadku. Po prostu zniknęło z opisu kart historii.
Tartaria — zapomniane imperium Eurazji
Zasięg terytorialny: obejmowała ogromne obszary — od dzisiejszej Rosji, przez Syberię, Mongolię, aż po część Europy Wschodniej.
Niektóre mapy rozciągają ją nawet na Amerykę Północną.
Obecność na mapach: XVI–XVIII wiek. Największe państwo świata, ponad 3 miliony mil kwadratowych.
Zniknięcie: XIX wiek — nagle zniknęła z map i podręczników. Celowe wymazanie, błąd kartografów czy reset cywilizacyjny? Nie wiadomo.
Architektura: monumentalne budowle z wysokimi oknami i drzwiami. Niektórzy twierdzą, że budowano dla olbrzymów lub z wykorzystaniem technologii pola.
Energetyczna obecność: cywilizacja duchowa, związana z harmonią, geometrią i wiedzą o energii Ziemi.
Co mogło się stać z Tartarią?
— Reset cywilizacyjny — globalny kataklizm lub zmiana energetyczna.
— Zatarcie pamięci — celowe ukrycie przez nowy porządek świata.
— Olbrzymy i architektura — istoty większe od ludzi w służbie wyższej wiedzy.
— Technologie pola — energia eteru, rezonans i geometria sakralna.
Była Sarmacja — przestrzeń mitu, kultury i tożsamości, zapis w polu zbiorowej pamięci Europy Wschodniej.
Nie była państwem. Nie była imperium. Była narracją, która łączyła przeszłość z wyobrażeniem o sobie.
Sarmacja — według starożytnych geografów — obejmowała tereny między Donem, Dnieprem, Morzem Czarnym a Karpatami.
To tam, w antyku, żyli Sarmaci — ludy irańskie, koczownicze, spokrewnione ze Scytami.
Ale w Rzeczypospolitej Obojga Narodów Sarmacja stała się czymś więcej: mitem pochodzenia, kulturowym lustrem, energetycznym kodem szlacheckiej tożsamości.
Polska szlachta XVI–XVIII wieku wierzyła, że pochodzi od Sarmatów. Nie chodziło o genetykę.
Chodziło o energetyczne dziedzictwo: wolność, rycerskość, duch wspólnoty.
Sarmacja była duchową mapą, która obejmowała nie tylko Polskę, ale też Litwę, Ruś, Ukrainę, Mołdawię — wszystko, co mieściło się w rytmie Rzeczypospolitej jako wspólnoty narodów.
To nie była geografia. To była forma pamięci, która pozwalała przetrwać rozbiory, wojny, upadki.
Sarmacja była przestrzenią symboliczną, w której Polska była większa niż mapa — była obecnością w polu.
Sarmacja jako pamięć wcielona
Sarmacja nie była tylko przestrzenią symboliczną.
Była rytmem obecności — w języku, w pieśni, w ciele.
W latach siedemdziesiątych, gdy trenowałem w klubie sportowym „Spójnia”, pamiętam chłopców, którzy mieli koszulki z napisem „Sarmata”.
Nie był to przypadek. To słowo wróciło — jak echo.
Na Wolskiej 77 istniał klub sportowy „RKS Sarmata Warszawa”, założony w 1921 roku.
Powstał z ducha robotniczego, z potrzeby wspólnoty, z rytmu ciała. Ale jego nazwa nie była tylko nazwą.
Była kodem. Sarmata — nie jako szlachcic, lecz jako uczestnik pola przestrzeni.
Jako ten, który niesie pamięć przez ruch.
W moim odczuciu
W moim odczuciu nazwa „Sarmata” ma pełne prawo istnieć.
Nie jest przypadkowa.
Czuję, że niesie w sobie echo czegoś starszego — tak, jakby przeszłość znalazła sposób, by powrócić w nowej formie.
Może ci, którzy ją nadali, nie wiedzieli, dlaczego to słowo przyszło im do głowy, ale pole pamięci wiedziało.
Dla mnie to nie tylko klub sportowy. To miejsce, w którym duch Sarmacji — dawny, zapomniany, a jednak obecny — odnalazł swoje ciało.
Nie na koniu, lecz w biegu. Nie w walce, lecz w wysiłku, w oddechu, we wspólnym rytmie.
Ktoś mógłby powiedzieć: „zwariowałeś, przecież to tylko nazwa klubu”.
A ja czuję inaczej.
W moim odczuciu — to znak ciągłości, dowód, że nic, co prawdziwe, nie znika.
Ono po prostu zmienia miejsce, zmienia formę, ale zostaje w polu.
Atlantyda, Lemuria, Hyperborea
Była Atlantyda — miasto światła, które zapadło się w głębiny, pozostawiając echo w legendach i snach.
Była Lemuria, Hyperborea — każda z nich pozostawiła drganie w świadomości, zapis stanu, który przetrwał tylko w polu.
Tartaria nie zniknęła całkiem. Jej ślady są w architekturze, w kamieniach, w proporcjach budowli, w rytmie miast.
Są w murach nazwanych „chińskim murem”, choć broniły kiedyś innego świata.
Są w językach, które przetrwały tylko w nazwach rzek i gór.
Niektóre źródła mówią o „resecie cywilizacyjnym” — o momencie, gdy energia świata zmieniła kierunek.
Inne o celowym wymazaniu — by ludzkość zapomniała, że była dziedzicem większej wiedzy.
Może to nie był tylko upadek królestwa, lecz upadek świadomości.
Może Tartaria, Lemuria, Sarmacja — to nie miejsca, lecz stany świadomości, które zgasły, gdy człowiek przestał słyszeć Ziemię.
A jednak ich pieśń wraca.
W snach, w opowieściach, w słowach, które płyną znikąd.
Nie po to, by nauczyć historii, ale by przypomnieć: wszystko, co zostało zapomniane, może znów zaistnieć.
Nic nie ginie. Ani kraj, ani lud, ani pieśń.
One tylko przechodzą w inny wymiar — czekają, aż ktoś znów ich zawoła.
Rozdział III: Polska przed i po rozbiorach —
ludzie, którzy zostali
Między przed zniknięciem a powrotem — ludzie, którzy utrzymali Polskę
Polska zniknęła z mapy. Trzeci rozbiór w 1795 roku wymazał ją politycznie, lecz nie energetycznie. Ludzie pozostali — rolnicy, rzemieślnicy, rodziny, które nadal żyły na ziemiach, które kiedyś tworzyły państwo polskie.
Ich codzienność toczyła się dalej: orali ziemię, rodziły się dzieci, śpiewano w domach i kościołach, przekazywano tradycje.
Nie wszyscy wiedzieli, że Polska „nie istnieje”. Ich życie było kontynuacją pola narodowego, energią utrzymującą tożsamość, którą mapa próbowała wymazać. Ta grupa ludzi stała się nieświadomym „nosicielem” energii narodu.
W tym samym czasie, daleko na południu, we Włoszech, powstawały Legiony Polskie. Józef Wybicki komponował tam „Mazurek Dąbrowskiego” — hymn, który miał wstrząsnąć świadomością narodową, zainspirować do powrotu, do odbudowy.
Tam też przybywały jednostki z Polski, które mogły uczestniczyć w wojskowych formacjach, walcząc nie tyle o Włochy, co o przyszłość Polski.
Dlaczego akurat Włochy?
Były blisko strategicznie względem Francji i armii napoleońskiej, która mogła wspierać organizację Legionów.
Umożliwiały zorganizowanie wojska w warunkach obcych państw, w przestrzeni, w której Polska nie istniała na mapie politycznej.
Dawały szansę na kształtowanie dyscypliny i świadomości narodowej w warunkach izolacji, w których ochotnicy mogli trenować i działać bez ingerencji okupantów.
Kto tworzył Legiony?
Emigranci polityczni, ochotnicy, byli żołnierze i patrioci, którzy opuścili kraj, szukając możliwości działania.
Część z nich przybyła na miejsce świadomie, część znalazła się tam przypadkowo, w obcym świecie, który wymagał szybkiej organizacji i adaptacji.
Tworzenie Legionów nie było proste: wymagało uzbrojenia, mundurów, dowództwa, logistyki — wszystko zorganizowane w obcym kraju przy wsparciu Francuzów.
Z kim walczyli?
Nie walczyli o same Włochy, lecz w ramach strategii Napoleona przeciwko siłom koalicji antyfrancuskiej.
Ich bitwy były częścią większej gry geopolitycznej, lecz energia działań była skierowana na przyszłość Polski — podtrzymanie jej ducha w polu narodowym.
Co się działo w tym momencie w Polsce?
Ludzie pozostający w kraju byli kotwicą pola narodowego: orali ziemię, rodziły się dzieci, przekazywano tradycje.
Ta codzienna egzystencja, choć wydawała się zwyczajna, była nośnikiem energii, dzięki której Legiony mogły funkcjonować jako impuls narodowy.
Łącząc wątki:
Legiony były mostem między tym, co wymazano z map, a tym, co wciąż żyło w polach ludzi pozostających w kraju.
„Mazurek Dąbrowskiego”, pieśń i energia Legionów, działały jako kod energetyczny narodu, przygotowując grunt dla powrotu świadomości narodowej.
Polska nie istniała tylko na papierze — pulsowała w życiu ludzi, w pieśni, w pamięci, czekając na moment, w którym powróci do świadomości zbiorowej.
Rozdział IV: Między pieśnią a milczeniem
Zanim Polska miała hymn, miała pieśń.
Zanim miała państwo, miała głos.
Pieśń nie potrzebowała granic, by trwać.
Pieśń była obecnością — i pamięcią.
Ten rozdział jest o pieśniach, które niosły Polskę, zanim wróciła.
To nie tylko refleksja — to energetyczne pytanie o tożsamość, o prawdę pamięci i o to, kto naprawdę niesie pieśń narodu. Bo coś się nie zgadza. Głos z zewnątrz próbuje narzucić rytm tym, którzy zostali. A przecież to nie tam, lecz tu — w ciszy, w codzienności, w ziemi — trwa prawdziwa Polska.
Kim byli ci, którzy wyjechali — a kim ci, którzy zostali?