E-book
15.75
drukowana A5
40.39
PIERWSZY BIEG

Bezpłatny fragment - PIERWSZY BIEG

OSTATNI ŁUK: TOM I


Objętość:
133 str.
ISBN:
978-83-8431-295-7
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 40.39

Wszelkie wydarzenia, postaci, miejsca i dialogi przedstawione w tej książce są fikcją literacką.

Jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób, miejsc czy sytuacji jest przypadkowe i niezamierzone.

Realia żużlowe opisane w powieści oparte są na ogólnych zasadach tego sportu, lecz zostały wykorzystane wyłącznie w celach fabularnych i mogą różnić się od rzeczywistych regulacji czy wydarzeń.

Prawdziwe pozostają tylko emocje stadionu- śpiew tysięcy gardeł, drżenie trybun i napięcie ostatniego łuku.

Reszta należy do wyobraźni.


„Na ostanim łuku rozgrywa się nie tylko bieg, lecz i życie. Tam pragnienie miesza się ze strachem a namiętność jest tak gwałtowna jak motocykl pędzący ku niepewności”. E. S. LEVKOWITZ

Wprowadzenie

Ta opowieść zaczyna się na torze żużlowym — miejscu, gdzie kurz miesza się z ogniem, a cztery okrążenia decydują o wszystkim: o zwycięstwie, o porażce, czasem o życiu. Dla jednych to tylko sport, dla innych — całe istnienie.


Bydgoszcz zna ten smak od dawna. Stadion nad Brdą bywa areną chwały i upadku, miejscem, gdzie serca tysięcy biją jednym rytmem. W tym świecie spotykają się Ci, którzy szukają adrenaliny, także Ci, którzy szukają sensu.


Bohaterowie

Ilka Kozyra — czterdziestoletnia właścicielka galerii sztuki. Jej świat był dotąd cichy, wypełniony obrazami, zapachem farb i rozmowami przy winie. Po rozwodzie nie szukała już niczego nowego — aż do chwili, gdy w jej życie wdarł się huk motocykli i spojrzenie kapitana drużyny.

Karl Schmidt — trzydziestoletni Niemiec z polskimi korzeniami, kapitan Heller NordVita Bydgoszcz. Na torze perfekcjonista, w życiu prywatnym zamknięty i nieśmiały. Mówi biegle po polsku, ale jego językiem naprawdę jest ryk silnika i kurz toru. Dla niego każdy bieg to wojna, a każdy punkt — obowiązek wobec drużyny i kibiców.

Rebeca Vogt — była narzeczona Karla. Atrakcyjna, pewna siebie, medialna. Choć rozstali się przed jego przeprowadzką do Polski, wraca, by przypomnieć mu o przeszłości, zburzyć spokój i zasiać zwątpienie.

Marta Jagodzińska — przyjaciółka Ilki, żona głównego sponsora klubu. Żywiołowa, ekstrawertyczna, zawsze w centrum uwagi. Potrafi mówić głośno to, co inni chowają w myślach.

Henryk Jagodziński — milioner, sponsor klubu. Twardy negocjator, który widzi w sporcie nie tylko emocje, ale i wielki biznes.

Krzysztof Kozyra — były mąż Ilki, adwokat. Inteligentny i cyniczny, nie potrafi przejść obojętnie obok życia byłej żony. Jego obecność zawsze jest jak cień — chłodny, przewrotny, gotowy zranić.

Sandra Lis — młoda partnerka Krzysztofa. Ambitna, zmysłowa, ale też prowokacyjna. Potrafi wbijać szpilki i z uśmiechem patrzeć, jak inni krwawią.

Piotr „Lipek” Lipiński — dwudziestoośmioletni żużlowiec, przeciwieństwo Karla. Głośny, towarzyski, ulubieniec kibiców. Nie zawsze odpowiedzialny, ale kiedy trzeba — potrafi odwrócić losy meczu.

Eryk Wójcik — mechanik Karla, były zawodnik, któremu kontuzja przerwała karierę. Teraz całe swoje ambicje wkłada w to, by jego zawodnik nie powtórzył jego błędów.


Żużel — serce tej historii


Mecz żużlowy to piętnaście biegów. Każdy z nich trwa nie dłużej niż minutę. Cztery okrążenia, cztery motocykle bez hamulców, cztery losy splecione w kurz, ogień i ryzyko.

Punktacja: 3 punkty za zwycięstwo, 2 za drugie miejsce, 1 za trzecie, 0 za czwarte.

Wynik drużyny: suma punktów zawodników. Do wygranej potrzeba co najmniej 46.

Skład: ośmiu zawodników — pięciu seniorów i dwóch juniorów, jeden zawodnik rezerwowy. Młodzież zawsze jedzie pod presją, bo ich punkty mogą zaważyć o wszystkim.

Limity: jeden zawodnik może wystąpić maksymalnie pięć razy w meczu.

Biegi nominowane: 14. i 15. — decydujące, wybierane przez trenera. To w nich kapitanowie i liderzy stają naprzeciw siebie w ostatecznej rozgrywce.

Rezerwa taktyczna: ostatnia deska ratunku, gdy przegrywa się różnicą sześciu punktów — trener może zastąpić słabszego mocniejszym.


Ekstraliga — najwyższa liga w Polsce i najsilniejsza na świecie — to marzenie każdego klubu i każdego zawodnika. To brama do chwały, ale i do piekła, bo tam nie ma miejsca na słabość.


To właśnie tutaj, na stadionie nad Brdą, splatają się losy Ilki i Karla. Ona — kobieta z innego świata, która nie wierzyła już w drugą szansę. On — kapitan, który żyje tylko torem.


Ich historia nie jest łatwa. To nie bajka o romansie, ale opowieść o miłości na krawędzi — tam, gdzie każdy bieg może skończyć się zwycięstwem albo katastrofą, a każda noc namiętnością albo zwątpieniem.


Bo żużel to nie tylko sport. To lustro życia i właśnie w tym lustrze będą musieli zobaczyć siebie.

Rozdział I — Rozstanie

Światło w mieszkaniu było zimne jak stal.

Ilka Kozyra stanęła w progu, odruchowo zamknęła drzwi mocniej, niż trzeba, jakby hałas mógł przytłumić to, co wciąż dudniło w jej głowie- cisza, tylko cisza i zapach perfum, które nie były jej.


W salonie, na fotelu siedział Krzysztof, krawat poluzowany, szklanka z resztką whisky w dłoni. Jego uśmiech — pół cynizmu, pół obrony — witał ją tak, jakby ta chwila była tylko kolejną z wielu.


— Wróciłaś wcześniej niż zwykle — powiedział, nie zadając pytania, tylko stwierdzając fakt.


Ilka nie odpowiedziała od razu. Oparła torebkę o komodę i odsunęła włosy z czoła. Czarne, krótko ścięte pasma rozsypały się jak cień na bladej twarzy. Stalowoniebieskie oczy patrzyły na niego bez słów.


— Ona była tutaj, prawda? — jej głos nie podniósł się ani o ton. Był wyprany z emocji, jakby wypalony.


Krzysztof wzruszył ramionami. — Nie udawaj zdziwionej. Przecież wiedziałaś.


— Wiedziałam? — powtórzyła mechanicznie. — Wiedzieć to jedno, zobaczyć to drugie.


Odwróciła się, podeszła do półki z książkami. Dotknęła grzbietów, jakby szukała punktu zaczepienia, ale wszystkie były obce, nagle niepotrzebne.


— Krzysztofie… — zaczęła, a jej oddech drżał — to koniec.


— Oooo… proszę, jak uroczyście. — Uśmiechnął się złośliwie. — Ilka Kozyra, właścicielka galerii, ta od chłodu i minimalizmu, kończy swoje małżeństwo jednym zdaniem. Gratuluję.


— To nie ja skończyłam, to Ty.


Na chwilę w salonie zapadła gęsta cisza. Krzysztof odłożył szklankę i oparł się wygodniej.


— Zawsze byłaś zbyt dumna, żeby się przyznać, że Ci zależy. Wolałaś analizować, rozbierać mnie na czynniki pierwsze jak obraz w galerii. A ja? Potrzebowałem… życia.


Ilka odwróciła się do niego.

— Życia? Czyli młodszej kobiety, która śmieje się z twoich dowcipów i nie pamięta jeszcze, ile masz lat?


— Powiedz to wprost: Sandry. — Jego głos stał się twardszy. — Tak, jest młodsza i co z tego?


Zacisnęła dłonie. Miała wrażenie, że cała scena rozgrywa się na obcej scenie teatralnej, w której ktoś kazał jej zagrać rolę, której nie chciała.


— Jestem wolna od dziś — powiedziała chłodno. — Jutro dzwonię do prawnika.


Krzysztof uniósł brwi. — Mój numer już masz.


Nie odpowiedziała. Chwyciła płaszcz, jakby to on mógł być tarczą. Zatrzymała się przy drzwiach.


— Nie wracam tu więcej, przyślę ekipę od Marty po swoje rzeczy jeszcze w tym tygodniu.

I wyszła

Noc nad Bydgoszczą była chłodna, jakby wiosna zapomniała, że powinna przynieść ulgę. Ilka przeszła przez Stary Rynek, mijając zamknięte kawiarnie. Jej sylwetka — czarna jak tło — stapiała się z mrokiem. Wystawa w jej galerii na rogu Świętej Trójcy odbijała w szybie jej twarz. Zatrzymała się.


Patrzyła na własne odbicie: kobieta czterdziestoletnia, która po 14 latach małżeństwa właśnie została sama. Zadała sobie pytanie, które brzmiało głośniej niż wszystko, co przed chwilą usłyszała od Krzysztofa:

Co dalej?

W mieszkaniu, które odziedziczyła po babci, w którym właśnie zaczynała nowy rozdział, otworzyła okno. Powiew od Brdy przyniósł wilgoć i zapach rzeki. Wciągnęła powietrze, ale nie poczuła ulgi. Było jej pusto. Nie brakowało jej Krzysztofa — brakowało jej dotyku, bliskości, tej części życia, która umarła wcześniej, niż odważyła się to nazwać.


Zgasiła światło. W ciemności, stojąc naga przed lustrem, zobaczyła siebie zupełnie obcą, nie kochankę, nie żonę, nie właścicielkę galerii. Tylko kobietę, która zaczynała od zera.


— Co dalej, Ilka? — wyszeptała do swojego odbicia.


Odpowiedzi nie było.

Rozdział II — Zaproszenie

Telefon zadzwonił w środku dnia, kiedy Ilka stała w galerii, poprawiając ustawienie reflektorów nad obrazem jednego z młodych malarzy. Nie miała ochoty odbierać, ale ekran wyświetlił imię, którego nie mogła zignorować.


— Marta. — westchnęła, naciskając zieloną słuchawkę. — Co tam?


— „Co tam?”? — w głosie Marty aż iskrzyło. — Ilka, ile można siedzieć w tej twojej czarnej jaskini? Ja wiem, że masz talent do dramatów, ale są granice.


Ilka oparła się o ścianę, przeciągnęła dłonią po włosach. — Nie teraz, nie mam głowy.


— Właśnie teraz. — Marta nie dawała się uciszyć. — Jutro inauguracja sezonu, stadion, żużel, warkot motocykli, orzechowy zapach oleju rycynowego spalającego się w metanolu, pachnie jak najsłodsza obietnica ścigania. Wiesz, jak to działa — nawet umarłego podniesie z grobu.


— Marto… — Ilka zmrużyła oczy. — Wiesz, że sport to nie moja bajka, szczególnie głośne motocykle jeżdżące w kółko.


— No, ale to jest moja bajka. — Marta zaśmiała się głośno. — Wiesz, że Henryk sponsoruje klub, muszę być a sama tylko z nim nie pójdę, bo się zanudzę w loży VIP z tymi wszystkimi ważniakami. Potrzebuję Ciebie.


— Nie nadaję się do towarzystwa.


— Nadajesz się bardziej niż myślisz. — Głos Marty złagodniał. — Posłuchaj, Ilka, nie udawaj, że Ci nie brakuje… życia. Nie musisz od razu tańczyć na trybunie kankana. Wystarczy, że pójdziesz ze mną i zobaczysz coś nowego.


Ilka milczała. W głowie wrócił tamten obraz: Krzysztof na fotelu, whisky, cyniczny uśmiech. Pustka po nim była tak dotkliwa, że aż ciężko oddychała.


— Nie będę się znała na zasadach. — próbowała jeszcze uciekać.


— Ja Ci wszystko wytłumaczę. — Marta mówiła z entuzjazmem, którego nie dało się powstrzymać.

— To naprawdę proste. Piętnaście biegów, cztery motocykle, punktacja trzy–dwa–jeden–zero. Wygrywa drużyna, która ma czterdzieści sześć punktów albo więcej. Nowy kapitan jest fenomenalny, Niemiec z polskimi korzeniami, Karl Schmidt. Zobaczysz go i… no, sama zrozumiesz. Ma dopiero 30 lat, ale to bez znaczenia…


Ilka uśmiechnęła się półgębkiem. — Znowu próbujesz mnie zeswatać.


— Nie. — Marta zakręciła głosem. — Ja Cię tylko ratuję. Jutro o czternastej po Ciebie podjadę bądź gotowa i umaluj się wreszcie!


Zanim Ilka zdążyła odpowiedzieć, w słuchawce zapadł sygnał zakończonego połączenia. Marta zawsze wiedziała, jak zamknąć rozmowę na własnych warunkach.


Następnego dnia Ilka długo wybierała strój, chociaż w końcu i tak skończyła na swoim klasycznym zestawie: czarna, prosta, ołówkowa sukienka, skórzana ramoneska, adidasy i srebrne kolczyki. Minimalizm, tarcza, pewność.


Marta wpadła do jej mieszkania jak burza. Blond włosy spięte w niedbały kok, czerwone usta, suknia w kwiaty.


— Boże, Ilka, Ty zawsze jak wyciągnięta z pogrzebu, ale przynajmniej stylowo, pomaluj chociaż usta, podała jej swoją krwistoczerwoną szminkę. — cmoknęła ją w policzek i złapała za rękę. — Chodź, bo się spóźnimy na prezentację drużyny.


Ilka chciała protestować, ale nie znalazła w sobie siły. Wsunęła się do samochodu Marty. Po drodze, gdy miasto ustępowało miejsca ulicom prowadzącym na stadion, Ilka poczuła coś, czego dawno nie znała: lekkie drżenie, jakby miała przekroczyć próg innego świata.

Kiedy wysiadły, stadion tętnił życiem. Kibice w barwach czerń–grafit–karmin, flagi i koszulki z sylwetką sokoła nad falą Brdy, zapach, o którym mówiła Marta, tak bardzo charakterystyczny i specyficzny, gwar, trąbki. Ilka poczuła, jak serce bije jej szybciej — nie z ekscytacji, ale z czystego zdumienia.


— Witaj w Bydgoszczy, której nie znasz. — Marta uśmiechnęła się szeroko. — Chodź, zaraz zobaczysz całą drużynę i Karla.


Ilka jeszcze nie wiedziała, że to zdanie stanie się początkiem wszystkiego.

Rozdział III — Stadion

Stadion przy ul. Sportowej dudnił od śpiewów kibiców z sektora dopingującego, uderzeń bębna i trąbek. Już na schodach Ilka poczuła, jak ta atmosfera przenika przez metalowe balustrady, wnika w ciało i nie pozwala myśleć o niczym innym. Tłum falował w rytm przyśpiewek, w górze trzepotały czarno-karminowe flagi z sylwetką sokoła nad falą Brdy.


— No i co? — Marta uśmiechnęła się szeroko. — To dopiero początek.


Z głośników popłynął gwizdany motyw przewodni jednego ze starych filmów. Na murawę powoli wjechały dwie platformy z zawodnikami obu drużyn. Siedzieli równo, w pełnych kevlarach, twarze skupione, dłonie w rękawicach spoczywały na kolanach. Publiczność wstała, wiwatowała nazwiska.


Platformy zatrzymały się przed trybuną główną. Zawodnicy zeszli i ustawili się w rzędzie obok siebie.


— Numer jeden, kapitan Heller NordVita Bydgoszcz — Karl Schmidt! — ryknął spiker.


Karl wyszedł o krok, zdjął czapkę z daszkiem, skinął głową. Twarz miał spokojną, ale w oczach błyszczała energia — jakby czekał tylko na moment startu. Kilku kibiców na trybunach krzyknęło jego nazwisko, a on pozwolił sobie na krótki, ledwie uchwytny uśmiech. Spiker przedstawił pozostałych zawodników obu drużyn.


Kapitanowie wymienili proporczyki, podali sobie dłonie. Potem całe drużyny ustawiły się do zdjęcia — szereg ludzi, którzy za chwilę mieli zamienić spokój ceremonii na szaleńczy bieg po punkty.


Ilka patrzyła z loży VIP, chłonąc każdy gest, choć udawała przed Martą, że to tylko ciekawość.


Zawodnicy wrócili na platformy, a muzyka poniosła ich do parku maszyn po drugiej stronie trybuny. Stadion przygotowywał się do pierwszego biegu.


Silniki ryczały a pod taśmą czterech zawodników pochylało się nad kierownicami, ręce drżały w napięciu, oczy wbite w światło startowe.


Start, huk, piach, warkot! Tłum zerwał się z miejsc. Ilka nie zdążyła odetchnąć, a już rozumiała: to nie był zwykły sport, to była walka o każdy metr toru.


— Trzy, dwa, jeden, zero, tak się liczy punkty. — Marta krzyczała jej do ucha, zagłuszając ryk. — Trzy punkty dla zwycięzcy, dwa dla drugiego. Spojrzała w program zawodów… Patrz, patrz, Karl będzie jechał w trzecim biegu!

Trzeci bieg, Karl ustawił się pod taśmą. Kevlar napięty na ciele, sylwetka pochylona, koncentracja absolutna. Start, wyszedł idealnie po szerokiej linii, zepchnął rywala na łuk, wysunął się na prowadzenie. Kibice ryczeli jego nazwisko, a on jechał jak po sznurku, każdy wiraż czysty, perfekcyjny- trzy punkty!


— Widzisz?! — Marta, aż podskoczyła. — On jest jak chirurg ani centymetra błędu!


Ilka nie odpowiedziała- patrzyła.

Mecz toczył się bieg po biegu, napięcie rosło. W ósmym Karl przyjechał drugi, oddając trzy punkty rywalowi, ale w dwunastym znów wygrał, mijając przeciwnika na ostatnim łuku. Kibice wrzeszczeli, stadion drżał.


Po trzynastu biegach był remis.


— Teraz będzie najciekawsze — Marta ścisnęła jej dłoń. — czternasty i piętnasty, nominowane.


Czternasty bieg skończył się podziałem punktów. Wszystko miało rozstrzygnąć się w ostatnim.


Na tor wyjechał Karl z Lipkiem. Publiczność oszalała, spiker darł się do mikrofonu, tłum skandował w transie.


Start, Karl ruszył jak katapulta, pierwszy na łuku. Lipek tuż za nim, blokował rywali. Stadion uniósł się jak jedna fala — pięć do jednego!


Cztery okrążenia, kurz, krzyk, piach w powietrzu. Na mecie Karl pierwszy, Lipek drugi. Wynik rozstrzygnięty.


— Zwycięstwo Heller NordVita Bydgoszcz! — ryczał spiker.


Ilka wstała razem z tłumem, klaszcząc, choć nie wiedziała, kiedy to się stało. Czuła w piersi ogień, którego dawno nie znała.


Karl, przyjął uścisk dłoni od Lipka, uniósł rękę w kierunku kibiców. To nie był gest kokieterii — raczej sportowe podziękowanie, ale na sekundę, krótszą niż mrugnięcie, Ilka miała wrażenie, że jego spojrzenie poszybowało wyżej, ku trybunie głównej.

Po wszystkim zawodnicy wyszli pieszo z parku maszyn. Ustawili się w rzędzie przed trybuną, podnieśli ręce, dziękując za doping. Karl przeszedł obok kibiców spokojnie, skłonił głowę, przyjął aplauz.


Ilka patrzyła na niego w ciszy. Wiedziała, że właśnie zobaczyła człowieka, którego opanowanie i precyzja były bardziej pociągające niż wszystkie słowa, jakie mogłaby usłyszeć.


A to był dopiero początek.

Rozdział IV — Park maszyn

Kurz jeszcze unosił się nad stadionem, kiedy tłum powoli rozchodził się a trybuny pustoszały. Marta chwyciła Ilkę za łokieć, prowadząc ją w stronę przejścia ogrodzonego taśmą. Henryk szedł obok, w eleganckim płaszczu, z przepustkami dla całej trójki.


— Chodźcie, dziewczyny. — rzucił z tą charakterystyczną pewnością siebie, która otwierała każde drzwi.


Ilka zawahała się. — Dokąd?


— Do miejsca, którego nigdy nie zapomnisz. — Marta uśmiechnęła się szeroko. — Do parku maszyn.


Za bramą rozciągał się świat, którego Ilka nie znała. Oświetlony jarzeniówkami, pełen zapachu oleju, rozgrzanego metalu, pyłu i potu. Mechanicy krzątali się wokół motocykli, odkręcali, czyścili, wymieniali łańcuchy. Hałas nie ustawał — metal, kompresory, stukot narzędzi.


Zawodnicy stali jeszcze w kevlarach, spoceni, zmęczeni, ale uśmiechnięci. Piotr „Lipek” Lipiński głośno opowiadał coś juniorom, jego śmiech niósł się przez cały park. Eryk Wójcik, z twarzą spokojną, lecz czujną, pochylony nad motocyklem Karla, sprawdzał każdy detal, jakby mecz jeszcze się nie skończył.


— Henryku, dobry wieczór! — kilku zawodników skinęło głową w stronę Jagodzińskiego.


— Panowie, gratulacje. — Henryk odwzajemnił gest, po czym popchnął delikatnie Ilkę do przodu. — Poznajcie Ilkę, naszą przyjaciółkę.


Lipek od razu wyciągnął rękę. — Piotr Lipiński, znaczy Lipek, witamy w drużynie, Pani Ilko.


— Ja w drużynie, nieee … — zaczęła, ale on już się śmiał, klepiąc ją lekko po dłoni.


I wtedy podszedł Karl.


Nie tak głośny, nie tak wylewny jak Lipek. Wciąż był w kevlarze, gdy ściągnął czapkę z daszkiem, mokre od potu włosy miał przyklejone do skroni. Spojrzał jej prosto w oczy, spokojnie, bez śladu pośpiechu.


— Karl Schmidt. — przedstawił się cicho, płynną polszczyzną. — Dobry wieczór.


Ilka poczuła, jak jej serce reaguje szybciej niż chciała. Skinęła głową. — Ilka Kozyra.


Ich dłonie spotkały się w krótkim uścisku. Tylko tyle — a jednak jej palce długo pamiętały szorstkość skóry jego palców i ciepło podanej jej dłoni.


— To Pani pierwszy raz na żużlu? — zapytał spokojnie.


— Tak. I… może nie ostatni.


Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, bardziej w oczach niż na ustach. Potem odsunął się, jakby nie chciał naruszyć granic.


— Muszę wracać do chłopaków, ale miło było poznać.


I już był z powrotem przy mechanikach, przy sprzęcie, jakby rozmowa była tylko epizodem. Ale dla Ilki — była pierwszym dotykiem innego świata.


— No i co? — Marta aż zatarła ręce. — Widzę, jak śmieją Ci się oczy, czyli już wiem, że Ci się podoba.


— Marto, proszę Cię. — Ilka próbowała ukryć rumieniec. — To tylko rozmowa.


— Rozmowa, która może będzie miała ciąg dalszy. — Marta mrugnęła porozumiewawczo. — Speedway Pub czeka.


— Nie idę. — Ilka od razu zaprotestowała. — Wystarczy mi wrażeń.


— Idziesz. — Marta nie znosiła sprzeciwu. — Tam dopiero poznasz ich naprawdę.

Rozdział V — Speedway Pub

Speedway Pub dudnił jakby sam mecz przeniósł się ze stadionu pod drewniany strop. Kibice śpiewali fragmenty klubowych przyśpiewek, ktoś przy barze tłukł kuflami o blat, w kącie stał telewizor, na którym leciała powtórka zwycięskiego meczu.


Ściany obwieszone były plastronami sprzed lat, starymi zdjęciami z finałów, w ramkach wisiały proporczyki z wyjazdów. Ilka czuła się, jakby weszła do muzeum — tylko pełnego piwa, jedzenia i potu.


— No, nie wyglądaj tak, jakby Cię tu ktoś porwał. — Marta szturchnęła ją w bok. — To jest najważniejsze miejsce w Bydgoszczy po meczu.


— Nie wiem, czy to mój świat.


— A ja wiem, że to Twój wieczór. — Marta nie przyjmowała sprzeciwu. — Chodź.


Przy długim stole siedziała drużyna Heller NordVita wraz ze swoimi ekipami. Kufle, talerze z przekąskami, głośne rozmowy. Lipek, oczywiście, w centrum, opowiadał coś o swoim starcie, ilustrując każde zdanie szerokimi gestami. Wszyscy słuchali z otwartymi ustami, śmiejąc się w odpowiednich momentach.


Karl siedział na końcu stołu. W ciemnej koszulce wyglądał inaczej — młodziej, naturalniej. Popijał wodę, od czasu do czasu wtrącał jedno zdanie, bardziej do Eryka niż do reszty.


— Dobry wieczór, Panowie! — Marta weszła z uśmiechem, jakby to ona była gospodarzem. — Gratulacje raz jeszcze!


— Marta! — zawołał Lipek, podnosząc kufel. — I nasz nowy, drużynowy nabytek, wskazał na Ilkę, śmiejąc się szeroko.


Chciała zaprotestować, ale już było za późno — cała drużyna zwróciła się ku niej. Pojawiły się uśmiechy, kilka uniesionych kufli, przyjazne gesty.


— To Pani pierwszy raz na żużlu i tutaj — zapytał jeden z juniorów, z ciekawością.


— Tak. — Ilka skinęła głową. — Pierwszy.


— To dobrze trafiłaś. — Lipek nachylił się w jej stronę. — Bo my tu w Bydgoszczy nie mamy nudy.


— Na pewno. — odparła, z lekkim uśmiechem. — Chociaż nie wiem, czy rozumiem wszystkie zasady.


— To nic. — Lipek błysnął zębami. — Ja mogę wytłumaczyć, ale najpierw… kolejka dla pań!


— Nie trzeba… — zaczęła Ilka, ale Marta już krzyknęła w stronę baru. — Czerwone, gruzińskie wytrawne, dwa razy proszę!


Śmiech zawodników zagłuszył protest.

Karl podniósł wzrok znad szklanki a ich spojrzenia spotkały się na sekundę, krótką, ale wystarczającą, by Ilka poczuła, że to nie było obojętne.


— I jak się podobało? — zapytał cicho, gdy Lipek zajął się kolejną opowieścią.


Ilka zaskoczona, że kieruje pytanie właśnie do niej, odpowiedziała równie spokojnie: — Intensywne. Zupełnie inny świat.


— To prawda. — Karl skinął głową. — Inny świat, ale jeśli się raz wejdzie… zostaje na długo.


— Pan też zostaje? — wyrwało się jej. — W Polsce, w Bydgoszczy?


Spojrzał na nią uważnie, jakby ważył słowa. — Na razie tak, zobaczymy.


Ich rozmowę przerwał śmiech Lipka, który właśnie kończył opowieść: — …a wtedy myślę sobie, „nie ma szans”, a on patrzy na mnie, jakby chciał zjeść żywcem!


— I wygrałeś! — ktoś krzyknął, a toast poszedł do góry.


Ilka uśmiechnęła się mimo woli. Nie pasowała tu, a jednak zaczynała czuć, że coś w niej mięknie.


— Widzisz? — Marta pochyliła się do niej. — Nie taki straszny ten świat.


Ilka popatrzyła jeszcze raz na Karla. On znów uciekł wzrokiem, wracając do rozmowy z Erykiem, ale w tym krótkim momencie była pewna: między nimi coś się zarysowało.


I wiedziała, że nie była to tylko ciekawość.

Rozdział VI — W galerii

Galeria tonęła w ciszy. Ilka lubiła te wieczory, kiedy zostawała sama — tylko ona i obrazy, które zdawały się mówić więcej niż ludzie. Światło lamp padało miękko na płótna, a ona szła wzdłuż ścian, poprawiając od niechcenia ramy, jakby ten gest mógł nadać jej poczucie kontroli.


Dźwięk dzwonka nad drzwiami wyrwał ją z zamyślenia.


— Przepraszam… otwarte? — głos był spokojny, męski.


Odwróciła się i zobaczyła Karla. Bez kevlaru, bez świateł stadionu, w zwykłej ciemnej kurtce. Włosy miał jeszcze wilgotne po prysznicu, opadały na czoło w niedbały sposób. W tym prostym obrazie było coś bardziej niebezpiecznego niż na torze.


— Galeria zamknięta. — odparła z automatu.


— Wiem. — uśmiechnął się lekko. — Marta dała mi namiary. Powiedziała, że warto.


— Marta rozdaje moje sekrety za darmo… — Ilka skrzywiła się, ale bez gniewu.


— Jeśli przeszkadzam, wyjdę. — odparł poważnie. –Chciałem zobaczyć. I… podziękować.

— Za co?

— Za to, że przyszłaś na stadion, do pubu. — zawahał się, a potem dodał ciszej: — Za rozmowę, choć krótką.


Jej usta drgnęły. — Wejdź, zapraszam.


Przeszedł powoli, z uwagą rozglądając się po sali. Obrazy, których nikt już dziś nie oglądał, nagle nabrały nowego życia.


— To zupełnie inny świat — powiedział. — U nas, w sporcie, wszystko jest głośne, szybkie, krzykliwe a tu… cisza.


— Cisza czasem mówi więcej niż krzyk. — odparła.


— Potrafi też ciąć głębiej.


Ilka odwróciła się ku niemu. To jedno zdanie zabrzmiało jak wyznanie.


Zatrzymali się przed obrazem pełnym czarnych plam.


— To wygląda jak tor po deszczu — rzucił Karl.


— Naprawdę tak Ci się kojarzy?


— Tak. — kiwnął głową. — Woda, która rozmywa linie. Brak przyczepności, ryzyko.


— Ja widzę tu tylko abstrakcję.


— Może dlatego, że Ty patrzysz głową, a ja ciałem.


Spojrzała na niego uważniej. — A może dlatego, że ja widzę martwą farbę, a ty żywy tor.


Ich oczy spotkały się. Cisza między nimi nie była już galeryjna — była gęsta, prawie cielesna.


Przeszli jeszcze kilka kroków. On pytał — o artystów, o obrazy, o to, jak wygląda praca w galerii. Ona odpowiadała krótkimi zdaniami, ale każde z nich było trochę mniej ostrożne.


W końcu zatrzymali się przy drzwiach.


— Dziękuję, że mnie wpuściłaś. — powiedział. — Wiem, że to nie było oczywiste.


— Nie jestem aż tak zamknięta, jak się wydaje.


— Wiem. — uśmiechnął się. — I dlatego wrócę.


Otworzył drzwi i wyszedł w chłodne powietrze. Ilka stała jeszcze chwilę, patrząc na pustą przestrzeń galerii. Obrazy milczały jak zawsze, ale ona miała wrażenie, że właśnie wydarzyło się coś, co poruszyło je mocniej niż wszystkie reflektory.

Rozdział VII — Wyjazdowa runda

Niedzielny wieczór pachniał deszczem, choć w Bydgoszczy nie spadła ani kropla. Ilka usiadła na sofie w swoim mieszkaniu, z kubkiem gorzkiej herbaty. Pilotem włączyła telewizor, odruchowo przerzucając kanały, aż zatrzymała się na transmisji sportowej.


— „Witamy państwa z Tarnowa! Już za chwilę rozpoczniemy spotkanie gospodarzy z drużyną Heller NordVita Bydgoszcz…”


Ilka nie planowała tego wieczoru spędzić przy żużlu a jednak nie przełączyła. Obraz stadionu zapełnionego bydgoskimi kibicami i znajome barwy czerni, grafitu i karminu sprawiły, że została.


Kamera pokazała park maszyn. Karl wciągał kevlar, ruchami spokojnymi, niemal rytualnymi. Eryk sprawdzał każdy detal motocykla — łańcuch, świece, zbiornik paliwa.


— „Tor w Tarnowie dzisiaj bardzo trudny, po opadach, głębokie koleiny. To nie będzie łatwy wyjazd dla gości.” — komentator mówił z naciskiem.


Karl poprawił rękawicę, pochylił się do Eryka i coś powiedział półgłosem. Kamera uchwyciła jego profil — skupiony, zamknięty w sobie, jakby reszta świata nie istniała. Ilka poczuła niepokój, którego nie potrafiła nazwać.


Pierwsze biegi poszły źle. Tarnów brał trzy punkty za trzy, bydgoszczanie walczyli o resztki. Po sześciu biegach przewaga gospodarzy była sześciopunktowa.


— „Karl Schmidt jeszcze dziś nie wygrał, widać, że tor nie pasuje kapitanowi gości, ale pamiętajmy — to lider drużyny, fighter i świetny zawodnik, który potrafi zaskoczyć i odwrócić losy meczu.”


Ilka nachyliła się w stronę ekranu. Na powtórkach widziała, jak Karl próbował wejść pod bandę, jak gubił prędkość na nierówności toru, jak mijał go rywal w czerwonym kasku. Trzeci na mecie.


Siódmy bieg. Karl znów pod taśmą. Start czysty, pewny. Na pierwszym łuku wysunął się na prowadzenie, obronił się przed atakiem gospodarza, wyjechał po szerokiej i dowiózł trzy punkty.


— „No i mamy zwycięstwo Schmidta! Pierwsze dziś, ale bardzo ważne — utrzymuje bydgoszczan w grze.”


Ilka uśmiechnęła się nieświadomie. Poczuła, jak napięcie opada, choć tylko na chwilę.


Dziesiąty bieg — strata już osiem punktów. Trener decyduje się na rezerwę taktyczną. Karl znów pod taśmą. Start dobry, ale na drugim łuku koło wpadło w koleinę, motocykl podskoczył, stracił prędkość.


— „Ależ pech Schmidta! Z trzeciej pozycji już się nie odbuduje, Tarnów powiększa przewagę!”


Ilka aż odsunęła się na sofie. Widziała w powtórce ten moment — mikrosekunda zawahania, błysk piachu spod koła — i wiedziała, że nawet perfekcjoniści przegrywają z losem.


Mecz zakończył się wygraną Tarnowa. Drużyna Bydgoszczy zeszła do parku maszyn w ciszy. Kamera pokazała Lipka, który rzucał rękawice na ławkę i juniorów patrzących w ziemię.


I wtedy Karl podszedł do dziennikarzy.


— „Karl, trudny mecz. Co się stało?” — mikrofon podsunął mu reporter.


Karl spojrzał prosto w kamerę. — Stało się to, że Tarnów był dziś lepszy. My popełniliśmy błędy, ja też, ale to początek sezonu. To nie koniec świata.


— „Jednak jako kapitan…”


— Jako kapitan biorę to na siebie. — przerwał spokojnie. — Mamy młodych chłopaków, oni potrzebują czasu. Ja muszę być lepszy, żeby ich prowadzić, proste.


Kamera zbliżyła jego twarz. Spokojną, ale twardą, bez wymówek, bez gry, tylko odpowiedzialność.


Ilka siedziała nieruchomo, z dłonią na pilocie, ale nie przełączyła. Patrzyła, jak odchodzi w głąb parku maszyn, otoczony przez mechaników i kolegów z drużyny.


Ekran telewizora wypełniła reklama, ale ona wciąż widziała jego twarz. W ciszy swojego mieszkania powiedziała półgłosem:


— Wciągasz mnie, Karl. Nawet wtedy, gdy przegrywasz. A może właśnie dlatego.

Rozdział VIII — Wernisaż

Galeria pachniała winem i świeżymi kwiatami. Światło lamp punktowych tworzyło ostre plamy na obrazach — każdy miał swoje miejsce, każdy swoją scenę. Ilka stała przy wejściu, ubrana w czerń jak zawsze, tylko kolczyki z białego złota z małymi brylantami błyszczały w świetle. Uśmiechała się do gości, ale jej oczy pozostawały chłodne.


Marta uwijała się jak gospodyni, witając znajomych, przedstawiając sponsorów. Henryk trzymał się nieco z tyłu, rozmawiając o kontraktach, jakby wernisaż był tylko kolejną okazją do negocjacji.


Ilka odetchnęła głęboko. Wszystko było na swoim miejscu — aż do momentu, gdy zobaczyła jego.


Krzysztof Kozyra wszedł pewnym krokiem, jakby nigdy nie przestał być częścią tego świata. Garnitur skrojony perfekcyjnie, spojrzenie chłodne, uśmiech cyniczny. Obok niego — Sandra. Młoda, jasnowłosa, w sukni, która bardziej odsłaniała niż zasłaniała.


— Dobry wieczór, Ilko. — głos Krzysztofa przeciął powietrze jak brzytwa. — Wszystko jak dawniej, obrazy, światła, Twoja czarna suknia.


— A jednak inaczej. — odparła chłodno. — Ty jesteś gościem.


Sandra nachyliła się lekko, jakby chciała dodać pikanterii. — Piękne miejsce, nigdy wcześniej tu nie byłam, ale Krzysztof tyle o nim mówił…


Ilka skinęła głową, nie pozwalając sobie na więcej.


Wino krążyło, rozmowy gęstniały. Krzysztof, jak zwykle, musiał zabrać głos, choć nikt go nie prosił.


— Wspaniale, że Bydgoszcz ma takie miejsca. Sztuka, kultura, rozwój… — mówił z przesadną emfazą. — Cieszę się, że moja była żona wciąż potrafi trzymać poziom. Choć — muszę przyznać — ja wybieram dziś inne inspiracje.


Spojrzał na Sandrę, która roześmiała się zbyt głośno. Kilka osób z towarzystwa wymieniło znaczące spojrzenia.


Ilka poczuła, jak uściskiem dłoni ściska swój kieliszek. Odpowiedziała jednak głosem spokojnym, prawie miękkim:


— Każdy wybiera swoje inspiracje, Krzysztofie. Jedni — nowe towarzystwo, inni — nowe obrazy.


W sali zapadła krótka cisza. Sandra przestała się uśmiechać. Marta, stojąca obok, aż zaklaskała w dłonie, jakby chciała zagłuszyć napięcie.


I wtedy drzwi galerii otworzyły się po raz kolejny. Marta uniosła ręce w teatralnym geście.


— O, właśnie czekałam na Ciebie! — zawołała. — Karl, chodź, chodź!


Ilka zamarła. Karl Schmidt wszedł powoli, ubrany prosto — ciemna koszula, marynarka. Nie pasował do tego towarzystwa, a jednak przyciągnął uwagę od razu.


Kilku gości szeptało coś półgłosem: „to ten żużlowiec… nowy kapitan bydgoskiej drużyny, wyjątkowy talent, trzykrotny mistrz świata, wielokrotny mistrz Niemiec, to cud, że przyszedł do nas na kontrakt z ekstraligi, jeździł we Wrocławiu…”. Krzysztof obrócił się gwałtownie, a na jego twarzy pojawiło się zdumienie zmieszane z czymś, co wyglądało jak gniew.


Karl podszedł spokojnie do Ilki.


— Dobry wieczór. — powiedział miękko. — Marta mnie zaprosiła. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.


Ilka poczuła, jak serce bije jej szybciej. — Nie… oczywiście, że nie.


— Piękne tu dziś — rozejrzał się po galerii. — Inaczej niż ostatnio…


Uśmiechnęła się a on spojrzał jej prosto w oczy.


Ich rozmowa, krótka, ale intensywna, została od razu wychwycona przez Krzysztofa. Stał obok Sandry, ale patrzył tylko na nich — z twarzą napiętą, z uśmiechem, który nagle stwardniał. Podszedł.


— Widzę, że masz… nowych znajomych. — rzucił ostro, jakby chciał ją przywołać do porządku.


— Mam starych wrogów, więc potrzebuję nowych znajomych. — odpowiedziała chłodno.


Kilka osób w pobliżu parsknęło śmiechem. Sandra odwróciła się w bok, jakby nagle przestało ją bawić bycie trofeum.


Karl pochylił się lekko w stronę Ilki, tak że jego głos brzmiał tylko dla niej:


— Mamy trening w środę. Może przyjdziesz? Zobaczysz, jak to wygląda od środka, bez tłumów, bez świateł, tylko praca.


Ilka zaskoczona uniosła brwi. — A jeśli nie zrozumiem, co się dzieje?


— To ja Ci wszystko wytłumaczę. — odpowiedział spokojnie.


Nie zdążyła nic powiedzieć. Marta już stała obok, z triumfalnym uśmiechem. — No widzisz? I tak się robi życie, Ilko.


Krzysztof stał wciąż nieopodal, a jego uśmiech stawał się coraz bardziej lodowaty. Wiedziała, że widzi więcej, niżby chciała. Ale tego wieczoru nie obchodziło jej to już tak bardzo jak dawniej.


Gdy galeria pustoszała, Ilka została sama przy jednym z obrazów. Dotknęła ramy, jakby chciała poczuć twardą podporę. W głowie wciąż słyszała słowa Karla: „To ja Ci wszystko wytłumaczę.”

I po raz pierwszy od dawna poczuła, że naprawdę chce, by ktoś coś jej wytłumaczył.

Rozdział IX — Trening

Środa rano, stadion przy ul. Sportowej był pusty, bez kibiców, bez wrzawy. Tylko echo kroków odbijało się od trybun, a nad tor opadała mgła, mieszając się z zapachem rycyny i świeżo wzruszonej nawierzchni.


Ilka szła obok Marty, która — jak twierdziła — „zna wszystkich i wszędzie ma wstęp”, ale to Karl, stojący już w parku maszyn, sprawił, że Ilka poczuła się tak, jakby przekroczyła próg zupełnie innego świata.


Nie miał na sobie eleganckiej koszuli z wernisażu. Kevlar, rękawice, kask pod pachą. Eryk kręcił się przy motocyklu, dokręcając ostatnie śruby.


— Cześć. — Karl podszedł do nich naturalnie, jakby jego obecność przy Ilce była oczywista. — Dobrze, że przyszłaś.


— Nie wiem, czy powinnam. — odparła, uśmiechając się lekko, choć w środku była spięta.


— Powinnaś. — rzucił krótko, jakby nie dopuszczał innej odpowiedzi. — Chodź, pokażę Ci, jak to wygląda naprawdę.


Stali razem przy torze. Karl mówił spokojnie, rzeczowo:


— To, co widziałaś na meczu, to teatr, ale tu… jest rzemiosło. Tor trzeba czytać- linia startu, koleiny, wilgoć.


Pokazał dłonią zakręt. — Tu, jak jest mokro, wynosi. Tam, jak jest sucho, można się oprzeć.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 40.39