E-book
2.73
drukowana A5
11
Pieprz i cytryna

Bezpłatny fragment - Pieprz i cytryna


Objętość:
26 str.
ISBN:
978-83-8189-717-4
E-book
za 2.73
drukowana A5
za 11

Na obiad był homar. Podano go na srebrnej tacy, otoczonego plastrami cytryny, posypanego pieprzem. Ciotka była zachwycona, wujek ostrzył nóż o widelec. Później tego samego dnia kuzynka dostała swój pierwszy w życiu okres.

— Jaki obleśny- syknęła mi do ucha patrząc na tacę.

Wujek tymczasem odkroił z namaszczeniem ogon i rozdzielił na talerze. Następnie pokazał wszystkim jak skropić mięso sokiem z cytryny i zabrał się do konsumpcji.

— Wiesz, że był gotowany żywcem? — pochyliłem się nad kuzynką.

— Co tam szepczecie dzieci? — ciotka zazwyczaj nie interesowała się niczym poza klawesynem. Widać homar wprawił ją w dobry humor.

— Nic mamo- zaszczebiotała kuzynka.

— Smaczne, prawda? — zagaił wujek z pełnymi ustami.

— Śmierdzi-odparła kuzynka.

— Nie prawda. Pachnie glonami, morska solą… wiatrem…

Kuzynka zaśmiała się.

— Wiatrem? — po czym niespodziewanie oparła dłoń na moim nagim kolanie-Jak pachnie wiatr tato?

— To zależy jaki. Morski wiatr pachnie jodem i solą… i wodą oczywiście.

— Ale homary żyją pod wodą, a tam nie ma wiatru- odsunąłem nogę zmieszany.

— Słuszna uwaga.

Przez otwarte okno wpadła mucha, z hukiem zatoczyła kilka kółek i usiadła na korpusie stawonoga. Ciotka pochyliła się nad stołem i przegoniła ją widelcem. Owad ponownie zatoczył kilka kółek i ponownie usiadł w tym samym miejscu. Wujek nie reagował.

— Tato, do tego homara zlatują się muchy…

Ciotka parsknęła i zakrztusiła się. Z jej ust wystrzelił okruch chleba i trafił prosto w muchę. Ona zaś jak rażona piorunem wyleciała za okno.

— I już jej nie ma- wujek podał ciotce szklankę wody, po czym pokropił homara cytryną.

Przez dłuższą chwilę panowało mlaskanie, przesycone zapachem spoconego lata. Tymczasem ja udawałem, że nie wiem, że nie widzę co robi noga ciotki pod stołem między udami wujka. Czułem się skrępowany.

— Tato, co to jest Lucyferianizm? — zapytała niespodziewanie kuzynka i mrugnęła do mnie ukradkiem.

— Zadajesz dziś dużo pytań-stwierdziła apatycznie ciotka.

Wujek spojrzał z uśmiechem na nią i poprawił się na krześle.

— Lucyferianizm to sekta, która oparła swe poglądy na przekonaniach katarów, wrogów Kościoła. Sekta ta uważa, że Jahwe jest bogiem uzurpatorem. Prawdziwy bóg Lucyfer stworzył Jahwe, ten zaś w swej ignorancji i samouwielbieniu stworzył świat i zamknął pierwszych ludzi w więzieniu niewiedzy, zwanym rajem. Lecz prawdziwy stwórca zorientował się w poczynaniach Jahwe i zrobiło mu się żal ludzi. Zmienił się więc w węża i dał im owoc z drzewa wiedzy. Odtąd ludzie mogą poznać czym jest prawda.

— To kto stworzył miłość?

Wujek podrapał się za uchem.

— Według Lucyferian Lucyfer. Jahwe jest okrutnym, gdyż niedojrzałym bogiem eksperymentującym na swych dzieciach. Zsyła cierpienie, zagubienie, choroby, kataklizmy…

— Dziwna ta sekta- wymamrotałem- a wy jesteście tymi lucyferianami?

— Nie- zaśmiała się ciotka- ale nie jesteśmy też katolikami.

— To kim?

— Ludźmi, po prostu- zaśmieli się całą trójką.

— Nie jesteśmy wyznawcami żadnej religii, ale szanujemy wyznania innych ludzi… Każdy z nas wierzy w to, co potrafi zrozumieć, wszyscy się różnimy i różnie rozumiemy te same zjawiska. Poza tym jutrzejszy ty możesz uwierzyć już w coś innego niż wczorajszy ty. Świat to miejsce, w którym wciąż pojawia się coś nowego, to nieskończony potencjał możliwości pozornie uwikłany w prawa, których nie można złamać.

— Nie mieszaj dzieciom w głowach- obruszyła się ciotka- to dla nich jeszcze za trudne.

— Ja rozumiem- wydęła wargi kuzynka.

— Więc to nie jest tak, że dla nas wszytskich jest tylko jedna prawda? — zapytałem.

— Jest, ale każdy widzi ją tak, jak chce i może.

Zamyśliłem się nad tymi słowami, nie mogąc oderwać oczu od homara.

Każdy następny i każdy poprzedni dzień mojego życia zdawał się ogniskować w tym jednym. Uczucie, które zrodziło się z rozmowy przy obiedzie rozkwitło chwilę później nad jeziorem i okazało się ponadczasowe, niezmienne. Niczym fale na wodzie po rzuconym kamieniu rozeszło się po całym moim życiu. Dziś zdaję sobie sprawę, że nieporadna próba uchwycenia się brzytwy zamyka nas w więzieniu lucyferiańskiego raju. Raju ulotnych przeżyć, których nie sposób zatrzymać, lecz jest jedno doświadczenie, które nigdy nie przemija.

Kuzynka stała zanurzona po pas we wodzie, rzucała przed siebie małe kamyki, mówiąc, że wyrzuca nieważne i głupie słowa. Fale wracały do niej piętrząc się na płaskiej jak lustro powierzchni jeziora.

— Kto jest bez grzechu niechaj pierwszy rzuci kamień- krzyczałem.

Wówczas ujrzeliśmy czerwieniejącą wokół niej wodę. Zanurzyła zdziwiona dłonie. Zaskoczona. Otuliła krocze i znikła w krzakach. Wówczas stałem się jednym z jeziorem, z niebem i wiatrem. Długo nie mogłem sie ruszyć, choćby drgnąć. W końcu wyszedłem i usiadłem pod drzewem.

Kuzynki nie widziałem aż do śniadania. Wieczorem opowiedziałem o moim doświadczeniu wujkowi, który właśnie stroił klawesyn.

— Czy tym jest właśnie ta prawda? — zapytałem.

— Tym też… -odparł lakonicznie.

W tej samej chwili pękła struna, a jej dźwięk rozszarpał mnie na miliard drobnych kawałków.

Później między mną i kuzynką było inaczej. Nie bawiła się już ze mną, jak przedtem, jakby chciała ukryć coś, o czym wiedziałem i tak. Oboje zamknęliśmy się w zdystansowanym milczeniu przed koniecznością pogodzenia z faktem zmian, które były niebezpieczne, przerażające. Ja chłonąłem po przeżyciu nad jeziorem, ona stawała się kobietą. Przestaliśmy kąpać się razem, spać w jednym łóżku i siłować przed snem. Musieliśmy poznać się od nowa. Początkowo czułem pewnego rodzaju niechęć graniczącą z obrzydzeniem. Jej dziecięcy zapach znikł na zawsze, ten zapach mleka zmieszanego ze śliną wiecznie rozmazaną na naszych twarzach. Tak bezpieczny, tak bliski. Rodziło się za to coś innego. Pierwsze przebłyski młodzieńczego romantyzmu, wspólnych podróży w gwiazdy i na inne planety opowieściami pełnymi melancholii. Zatracaliśmy się w tych podróżach, dźwiękach muzyki klawesynu, marzyliśmy o lataniu. Tak zastawał nas sen.

Jakiś tydzień później kuzynka znalazła martwego ptaka. To była zdaje się sowa, ale nie jestem pewien. Całkiem już zapomniałem o doświadczeniu znad jeziora. Siedziałem wówczas okrakiem na gałęzi orzecha włoskiego w wielkim sadzie wujka, gdy wspięła sie i podała mi ją. Zafascynowany spoglądałem w jej oczy.

— Jaki sztywny i lekki- powiedziałem.

— Umiesz sprawić by znów żył i latał?

Chciałem powiedzieć, że może spróbować ożywić go pocałunkiem, jak w bajce, ale zrozumiałem, że nie żartuje.

— Jak mam to zrobić? Nie jestem bogiem…

Zmrużyła oczy.

— Nawet nie spróbujesz?

Ująłem ptaka za skrzydło i rzuciłem. Upadł z głuchym łoskotem. Kuzynka bez słowa zeszła z gałęzi, nie patrząc mi w oczy. Zauważyłem, że zadrapała kolano. Kucnęła obok ptaka i goły mi rękoma wykopała dół, w którym ułożyła jego maleńkie ciało. Następnie wycisnęła z rany kilka kropel krwi wprost w jego dziób.

— Krew to życie- powiedziała z pogardą patrząc w moją stronę- jutro poleci…

Nie zrozumiałem wówczas, że miała na myśli wiele więcej. Nie wiązałem tych słów z wydarzeniem znad jeziora. Zamiast tego rozłożyłem ręce i udając ptaka sfrunąłem z gałęzi.

— My też polecimy, jutro- powiedziałem.

— Ty nigdy nie polecisz- obruszyła się i znikła wśród drzew.

Następnego dnia ptaka rzeczywiście nie było. Podejrzewałem, że wykopał go jakiś pies, ale nic nie powiedziałem kuzynce, która długo tańczyła z rękoma wyciągniętymi ku niebu.

Coraz częściej patrzyła na mnie z pogardą, coraz częściej w jej obecności odnosiłem wrażenie, że omija mnie tak wiele z tego, czym żyła. Nadal rozmawialiśmy wieczorami, nadal bawiliśmy się w sadzie, bibliotece, lecz bardzo ostrożnie, szczególnie ja. Ona zdawała się zwinnie niczym kocica wkradać w zakamarki nowego dla nas świata, beze mnie. Czasami śledziłem ją pewien, że mnie nie widzi, śledziłem jej zaklęcia, jej zamyślenia. Dotykała świata zupełnie inaczej niż wcześniej, z jednej strony czuła, z drugiej bezkompromisowa. Czyżby stała się kobieta tak szybko? Pewnego wieczoru, gdy leżeliśmy w świetle gwiazd zapytała.

— Kochasz swoją matkę?

— Nie wiem- odparłem szczerze.

— Dlaczego nie wiesz? — jej oczy płonęły w ciemności.

— Boję się jej trochę… Często na mnie krzyczy i wciąż za coś karze…

— Przytulacie się? — niespodziewanie przysunęła się do mnie, a ja zesztywniałem.

— Nie…

Zapadła cisza. Zupełnie odeszła mnie ochota na podróż w kosmos. Nie mogłem, nie potrafiłem myśleć o tym, że moja matka też jest kobietą. Kuzynka patrzyła wciąz w gwiazdy, a ja widziałem jak w jej oczach odbija się droga mleczna. W końcu wyszeptała.

— Chcesz żebym cię przytuliła?

Przestraszyła mnie tym pytaniem nie na żarty. Bałem się, że to zrobi i jednocześnie, że nie zrobi, ale ona spojrzała tylko ze współczuciem i powiedziała, że ma ochotę przespać się na podłodze. Ściągnęła z łóżka materac i położyła w kałuży blasku księżyca. Do późnej nocy widziałem jak jej rozkwitające ciało szuka światła księżyca wynurzając się spod prześcieradła niczym delfin z oceanu, nie mogąc zasnąć.

W ciągu lipca jej piersi wezbrały niczym tsunami. Z dnia na dzień stały sie pełnymi, soczystymi owocami kobiecości. Z coraz większym wysiłkiem spogladałem na zupełnie zmienioną kuzynkę, tak dumną ze swego ciała. Zacząłem pragnąc jej niczym pszczoła nektaru i wiedziałem, że nie ma już ratunku. Jeśli chciałem być blisko niej, po drodze musiałem przecisnąć się między jej piersiami. Nie było innej drogi. A ja wcale nie chciałem jej omijać, wprost przeciwnie. Pragnąłem wcisnąć się między nie i zostać tam na zawsze. Ciśnienie pulsowało w takich momentach w mych żyłach, sztywniałm i zaczynałem drżeć. Uciekałem pokryjomu do łazienki na strychu, gdzie szukałem zaworu i spuszczałem ciśnienie. Któregoś dnia zastałem ją na schodach. Siedziała i bawiła się warkoczem, lecz nic nie powiedziała. Ja udałem, że jestem zajęty myśleniem o czymś zupełnie z nią niezwiązanym, po czym zaszyłem się w bibliotece.

— Widziałam jak bawisz się swoim ptaszkiem w łazience- szepnęła w końcu podczas obiadu.

Poczułem jak zalewa mnie fala gorąca. Byłem wściekły i chciałem ją udusić.

— Dlaczego mnie podglądasz?

— A dlaczego ty podglądasz mnie?

Nie wiedziałem co powiedzieć.

— Wcale cię nie podglądam- skłamałem.

Zaśmiała się.

— Wiesz, mi to nie przeszkadza. Jeśli chcesz to patrz, to nawet miłe wiedzieć jak bardzo cie podniecam. Ale jeśli chcesz, to wystarczy poprosić i pokażę ci to, co chcesz zobaczyć…

Jej oddech przyspieszył, a ja nagle zapragnąłem skryć się pod stołem. To było niezdrowe, nie powinna była tego powiedzieć. Nagle zaśmiała się jeszcze głośniej niż przed chwilą.

— Wystraszyłeś się? Wiedziałam… Nie bój się, nic ci nie zrobię.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 2.73
drukowana A5
za 11