E-book
15.75 11
drukowana A5
56.07
PIEKIELNE OPOWIEŚCI
30%zniżka

Bezpłatny fragment - PIEKIELNE OPOWIEŚCI

czyli Diabeł w Krakowie

Objętość:
256 str.
ISBN:
978-83-8431-360-2
E-book
za 15.75 11
drukowana A5
za 56.07

Trzeba czytać płynnie

Bo zgubicie frazę

Udanej lektury

Pozdrawiam-na razie…

Wstęp

W piekielnej wiosce zawrzało. Krzyk króla diabłów słychać było wszędzie. Echem odbijały się jego wrzaski, a wszystkie podrzędne diabły, diablice i diablątka zaczęły rozpalać ogniska przed domami, by król poczuł się jak u siebie.


Wszak przez nich musiał siedzieć w tej marnej wiosce na ziemi. Przez nich pod wulkanem co bucha dymem i żarem stworzył nowy świat z dala od ludzi i ich wścibskich oczu.

Oj król piekieł nienawidził ludzi, on szczerze ich nie cierpiał. Zresztą taka była jego rola, on miał ich nienawidzić. Miał ich skłaniać do złego, miał wyzwalać w nich to, co najgorsze. Miał ich sprawdzać, kusić.

O tak- on kochał swoją pracę, bo to była jego praca. Wiadomo, kto mu tę rolę przydzielił. Ten na samej górze, stwórca.

On doskonale znał ludzką rasę. Dostali wszystko w darze i o nic nie dbają, za nic nie dziękuję. Żyją sobie jak pączki w maśle i tyle.

Kiedyś było inaczej. Często wspominają w piekle cudne czasy, gdy wystarczyła mała plaga, by wszyscy obok ze strachu poprawiali się. Wszyscy wtedy nagle zaczęli wiedzieć po co żyją. Dziś huragany, ulewy, makabryczności i nic, mówią wypadek i tyle.


Wioska powstała, diabły miały dość podziemi. Chcieli żyć, po ludzku, choć byli okropnymi diabłami. Pracę swą wykonywali należycie i sumiennie. Doceniali, dbali, byli posłuszni, więc król piekieł postanowił stworzyć im iście diabelski raj, a w podziemiach zostawić więzienie dla dusz- złych dusz, co mają karę. Ale w piekielnej wiosce byli też inni, całkiem niepozorni, czorty? Dusze? — nie wiadomo. Tak czy siak żyli tam wszyscy z dala od ogni piekielnych.


Władca miał piękną diabelską żonę, o kruczoczarnych włosach i trupiej bladej cerze. Była boska, stonowana, spokojna i praktycznie nic nie mówiła. Odzywała się tylko czasem, gdy coś tłumaczyła i zazwyczaj potrafiła wszystko wyjaśnić w jednym, bądź kilku zdaniach. Potem milknęła znów i tylko wszystko obserwowała swoimi czarnymi jak węgle oczami.

Synów pięciu mieli. Dorodne już diabły to były, książęta podziemi, nastolatkowie podobni do matki, bo gdyby ojca skórę przyodziali, to strach by było spojrzeć.

Dusze ojca mieli, on je namalował, ale tu nie o tym, bo was głowa rozboli.

Każdy z synów miał dar inny. Kuszenie, namawianie do złego, odwracanie kota ogonem… cel mieli jeden władać z ojcem, bo on sam rady nie dawał, mimo że oddziałów piekielnych było sporo, bo i potrzeby takie. Ludzi złych na pęczki, a takich co wszystko mają za nic jeszcze więcej, to i piekło się kurczyło, tyle dusz tam trafiało.


Najmłodszy syn był totalnie inny. Gdy się urodził, wyglądał jak ojciec, nawet miał cztery ręce i kopyta, a rogi miał tak symetryczne, że gdy jego matka go ujrzała, krzyknęła tylko:

— Idealny, po stokroć idealny, zakochałam się znów-idealne diabelskie dziecię!!!

Ojciec też był dumny, no kropka w kropkę on. Syn idealny. Starsi bracia już rośli byli to i zazdrości w nich nie było jeno zachwyt wielki, że tak dostojny brat im się trafił. Dali mu na imię Nestor.

— Jeno mi go nie zbrudź mężu-zażądała Hekate, matka wszystkich diabłów.

— Jak to nie zbrudź?

— Nie maluj mi go na moje podobieństwo, jam zbyt ludzka, sobą ma zostać, jest idealny. Jużeśmy starszych pomalował na ludzką zwierzynę.

— Toż po ziemi mają chadzać, obok nich żyć, w oczy patrzeć, dusze czytać, wychwycić złych. Praca, zrozum, praca!

— Dobrze więc niech tamci praca żyją i chadzają z ludkami, Tego mnie zostaw, takiego, jaki jest. Czuje, że on co innego nam przyniesie. Coś, czego nam trzeba. Nestor nie opuści nigdy piekielnej wioski. Zostaw go w tej postaci!

— Jak sobie życzysz moja pani. Co Hekate każe tak też i będzie-odparł i długo patrzył na rogate dziecię, z kopytkami i czterema rękoma. Zachwycali się nim długo. Każdego dnia się nim zachwycali. Bo musicie wiedzieć, że nawet najgorsze diabły na świecie po stokroć i z całego serca i duszy kochają swoje dzieci.


Nestor rósł bardzo szybko. Był niesamowitym diabłem innym niż bracia, innym niż cała reszta. On wszystko czuł po stokroć. Stale imał się innych zajęć. Łapał za skrzypce, flet, lutnie. Pisał poezję, fraszki, opowiadania cudne. Malował obrazy tak piękne i żywe, że wszystko na nich zdawało się żyć i być prawdziwe. Aż tak prawdziwe, że chciało się do nich wskoczyć. A w nocy śpiewał cicho, nim zamknął oczy. W księżyc patrzył często i mówił do niego. Witał się z nim co noc-dzień dobry kolego. Gdzie się nie pojawił, tam wierszem gadali i teraz im my tak będziemy opowiadali!


Zaczynamy płynąć, tak mawia się w piekle. Szybko, trochę z rymem i wychodzi pięknie.

Diabeł w Krakowie-NESTOR

W wiosce był najpierwszy, rozrywkę im dawał. Grywał im piosenki, wierszem do nich gadał, w kolejce do niego wszyscy się ustawiali. Prosili o portret, oni o to błagali. W portretach Nestora tkwiła wielka siła, on dusze w nie wplatał, to była jeno chwila.

Malował on kogoś i bach dusza siedzi, teraz patrz czy się boisz, czyś jest dumny z siebie. Te obrazy wskazówką dla wielu tam były, czy ma się poprawić, czy dość ma swej siły, czy jego oblicze dla niego łaskawe. Hekate patrzyła i sączyła kawę.

— Oj mój Nestorku słodki, moje ty diablątko. Wiedziałam, żeś inny, dobrze, żeś tu został.

Ojciec diabeł się cieszył, to pociecha jego. Nawet diabelskie ojcy mają serce kolego.


Jednego razu i tu cała draka, Nestor poszedł do ojca i tak do niego gada:

— Ojcze mój, ja na ziemię chcę ruszyć, jam duży. Chcę zobaczyć na własne oczy tych okropnych ludzi. Chcę ja ich zmalować swoimi farbami, chcę ja ich ogłuszyć moimi skrzypcami. A gdy na flecie zagram to przysięgam ci, wszyscy pójdą do piekła, ci źli. Obiecuję. Oki?

Dumny był ojciec, gdy słyszał te słowa, ale nie był głupi:

— To podstęp, tu zostań. Obiecałem Twej matce, że ty tylko w wiosce. Tutaj, maluj, tu graj. Nie na ziemi. Tu ZOSTAŃ!!!

— Ojcze ja już dorosły, ile mam tu siedzieć. Jeno diabły wokoło, ja chcę więcej. Chce więcej. Ileż można za klauna robić w jednej wiosce!

— Za klauna? Co ty gadasz. Uspokój się chłopcze!

— Tak za klauna, zobacz, co tam krzyczą!

— Zagraj Nestor, zagraj. Wartko, mocno szybko. Potem to im nogi same w tany lecą. Co ja jestem służba, mam dość. Ja uciekam!

— Nie możesz na ziemię, zobacz swe oblicze, matka zabroniła. Nie zmienię Cię, słyszysz!!


Nagle weszła matka Hekate wyniosła. Słyszała to wszystko, bo stała tuż obok.

— Dobrze moje dziecię, ja mam plan wspaniały. Pokaż swoją duszę, jak wyglądasz cały.

— Boję się ja tego, może to być straszne.

— Jeśli dusza ludzka, opuścisz tę wioskę i to coś obiecał ojcu tuż przed chwilą, dotrzymasz, boś diabeł. Honor naszą siłą.


W tym momencie Nestor, skupił się straszliwie, namalował obraz w swej głowie złośliwej i zmienił się w człeka, wprost niebywałego. Hekate usiadła.

— Dość mam synu tego, ja chcę moje różki, moje te kopytka, teraz jesteś jak ja, jak ludzka zwierzyna.

— Mamo, bądź spokojna, zobacz, ja tak mogę. Pyk i znów diabelski-pyk i znowu człowiek.


Diabły się nie śmieją, nie te, co w koronie. Ale wtedy śmiali się.

Piekło, piekło płonie.

— Tak porozpalali ogień, diabły wszędzie. Słyszeli, jak krzyczę, bali się co będzie!


No i po tym wszystkich Nestor w ludzkiej skórze, na ziemię powędrował. Chciał pożyć wśród ludzi. Plan miał jeno taki i dar niesłychany, że mógł czuć co inni, tak środku- co im dane.

On, gdy obraz tworzył lub widział dzieło inne, wczuwał się totalnie, myślał, że odpłynie. Gdy słyszał, jak grajek gra dźwięki wspaniałe, czuł na całym ciele ciarki niesłychane.

Gdy gdzieś cała orkiestra grała swoje nuty, on się rozkoszował tym gatunkiem ludzkim. Nestor pragnął sprawdzić, czy ludzie na ziemi potrafią czuć bardziej, potrafią się zmienić.

Więc, gdy zszedł na ziemie i grał swoje nuty, sprawdzał, co gdzie czują, sprawdzał dusze ludzkie. Chyba udowodnić chciał rodzicom swoim, iż ludzie niektórzy też są wyjątkowi. To był dobry diabeł, ale się ukrywał. Misje on miał wielką.

KOCHAĆ LUDZI-przydział.


Wielu ludzi spotkał on na swojej drodze, udowodnił ojcu, że niektórzy godni, dotykał go dłonią i emocje posyłał, a on jeno mówił.

— Matko, jaka siła, ile dobra siedzi w tej duszy człowieczej, on zostaje, niewinny- nie dla niego bramy piekielne.


I tak stale Nestor, gdy nazbierał wrażeń, wracał do ojca, by obraz pokazać. Dawał mu to, czego nie widział on wieki, dawał mu on obraz innego człowieka.

Wiecie, ojciec diabeł przez lata doglądał, jak Nestor wyrasta, jak gra, śpiewa, sprząta. Jak z wielką uwagą robi wszystkie rzeczy i to jak go strasznie jego życie cieszy. Zakochał się diabeł w synu nie na żarty i mimo że diabeł z niego był uparty, to wierzyć on zaczął w coś więcej niż nic. Wierzył zaś on w syna.

— Jedyny na świecie on-on i już nikt!


Hekate tak samo czuła jeno lek ją trapił, że Nestor za dobry, za słaby, za „rzadki”. Że go zgniecie życie i go pozamiata. Diabły mają lepiej, prościej-taka praca.

Mieli jeno lekką segregację robić. Świat czyścić ze złego. W piekle zło ma gościć. Ziemia ma być dobra, ciepła i wspaniała. Bała się o Nessa, bała się i drżała.


Kilka lat to trwało, Nestor w ludzkiej skórze, widział świat calutki, wyrósł już łobuziak. Malował obrazy, grał najpiękniej w świecie, ale był nieśmiały- nie gadał z człowiekiem. Hekate matka na pomysł więc wpadła i dała mu przykaz

— Od dzisiaj debata. Masz z ludźmi, co swoje emocje ci dają, rozmawiać i czytać ich dusze wspaniałe. Bo synu nie zawsze ważne tylko troszkę. Czasem trzeba dusze prześwietlić stokrotnie. Bo ludzie są różni, a świat bywa zły. Jam wiele widziała, zobaczysz i ty.


Wtedy siadła obok syna swego czule. Przytuliła mocno jak matka. Rozumiesz? I mu pokazała obrazy najgorsze, to co zobaczyła, dojrzała, zło okropne.

Pokazała wojny, zbrodnie i zło ludzkie. Pokazała bezczynność, zło wrogość i kłótnie. Pokazała wszystko, to co ją bolało i za co nienawiść do ludzi swą miała. Pokazała po to, by coś on zrozumiał. Za dobrym był diabłem, inaczej nie umiał.

Nestor się przeraził, spojrzał w matki oczy.

— Rozumiem już mamo, teraz zamknij oczy. Teraz ja tobie pokażę obrazy. Pokochasz znów ludzi, tych dobrych, zobaczysz.


Hekate dojrzała to, co syn jej widział, łza w oku stanęła królowej ciemności. Wiedziała, że cel jest, iż Nestor jest taki. Wiedziała i dumna była, aż do kości.


Nestor posłuchał matki, nie był głupim czortem, od tamtej pory dusze malował stokrotnie. Bacznie obserwował, a potem malował, był w szoku czasami jaki świat okropny.

A czasem był dumny, że ot znalazł człeka, pięknego jak anioł o duszy „człowieka”.


Na krakowskim rynku często przesiadywał, grał na lutni często, czasem grał na skrzypcach. Przechodnie klaskali, a czasem ktoś gadał i chwalił Nestora, a to już przesada. Wtedy mądry diabeł przybierał swą postać i krzyczał:

— A teraz! Dalej chcesz, bym został?

Popłoch wtedy wielki na rynku w Krakowie:

— Diabeł-krzyczą ludzie-uciekaj, bo porwie!


Dla Nestora nic to, nawet to polubił:

— Gdy pragniesz mnie poznać, zobacz moją duszę. Ona jest szkaradna, diabelska wręcz straszna, ale serce czyste-nawet i u diabła.

Jam was chciał ratować, od klęski, potopu, jam chciał udowodnić żeśta godni ludzie, by se po tej ziemi chodzić, żyć po trochu. Uciekajcie prędzej, szybciej. Znikać w tłumie.


Lecz nastały czasy, inne całkiem nowe, gdzie to, co odmienne jest wprost wyjątkowe. Wiec taki diabeł na rynku w Krakowie, dziś jest dziełem sztuki, artystą złowrogim. Nikomu nie wadzi, dziś to jak wygląda, zachwyca się człowiek tym, co płynie ze środka. Zachwyca się duszą, a nie przyodzianiem.

— Może dobre czasy nastaną? Ja nie wiem!!


Więc jeśli spotkasz na rynku w Krakowie, diabła z kopytami, a z twarzą jak człowiek, z czterema rękami, co gra wręcz wspaniale. Posłuchaj i poczuć- dla ciebie ZOSTAJE!


A Nestor wiadomo, czort to nieśmiertelny, może raz być człekiem, raz diabłem przeklętym. Raz może wyglądać niczym anioł z nieba, uważacie jednak to przebiegła bestia.

Jeno w wasze oczy spojrzy przez sekundę, a widzi co w środku, widzi waszą duszę. Ci, co dobre serce, w środku swoim noszą nie czują już leku, nie muszą-nie mogą.

A ci, co szkaradni, niczym magma stara, uciekajcie prędko Nestor to też kara. Jedno skinienie i jesteście w piekle. Uważajcie, uważajcie, Nestor może być wszędzie.


Niesamowitością wielką jest na świecie, że diabeł wprost z piekła, bo teraz już wiecie. Gdy siedzi na rynku i gra jak szalony dzieci masa siedzi i słucha „czortowi”.

A czortownia, uwaga to cudowna sprawa. Bo Nestor tym dzieciom bajki opowiada, o świecie, o ludziach, o piekle i niebie. A czasem o stokrotkach- w bajki wplata siebie.

CZORTOWNIA NA RYNKU W KRAKOWIE POWSTAŁA- dla dzieci bajanie, sam diabeł odprawia.


No i zakończenie to i być powinno. Wszystko przecie było, wszystko, co powinno. Taki Happy Endzik z wprost diabelską nutą. To by było proste, za proste posłuchaj.


Nestor miał też dom swój, tam w piekielnej wiosce. Ojca, matkę, braci- kochał ich okropnie. Choć miał misją wielką, by ratować ludzi, odwiedzał ich czasem, tęsknił wszak okrutnie.

Latem jednym czort nasz, co upałem gardzi, w piekle wszakże stale gorąco i parno. Uciekł do swej matki w odwiedziny krótkie. Tam w piekielnej wiosce, szaro, ciemno-chłód jest.

Stanął u jej progu w zamku z kości słonia, a ona aż wstała, nie wierzyła ona:

— Moje dziecię cudne, jakżeś ty nam wyrósł. Rogi jakie piękne, pokaż, szlif był chyba.

— Ano był ma matko, u majstra w Krakowie.

— Co? To człowiek? Wyszlifował człowiek?!

— Tak! Zdzich od polerki, majster jakich mało, powiedział, że ideał, żem dobrze ja zadbał.

— Nie bał się on ciebie w tej diabelskiej skórze?

— Nie, on był szczęśliwy, zdjęcie pragnął cudne.

— Co? Ja w to nie wierzę. To są jakieś żarty.

— Matko takie czasy, to są takie czasy.

— A gajerek jaki, jak ty, żeś to zrobił. Cztery ręce przecież znowu jakiś człowiek?

— Tak Bronek i syn jego. Krawce pierwszej maści. Jak wpadłem tam do nich, to był dla nich zaszczyt.

— Nie bali się ciebie, ni skrzywdzić nie chcieli?

— Nie.. miarę brali, latali jak poparzeni.

— Dziwne co ty rzeczesz, naprawdę to kpina. Co to jest za miejsce?

— Kraków-weź poczytaj.

— A to, co to jest to, pokaż proszę cię.

— To gitara matko, tak się gra, weź proszę.


Wszedł ojciec i bracia, spojrzeli na niego. No diabeł dorosły w gajerku kolega, rogi lśnią jak rosa na liściu porannym, a w ręku ma przyrząd niby lutnia-czarny. Chodzą, oglądają, nic nie mówią wcale.

— A może dzień dobry, halo to ja diabeł.

— Synu, bracie witaj, ale żeś się zmienił, myśmy już myśleli, żeś zczłowieczał do reszty.

— E tam- teraz nie trza, To są inne czasy.

— A co to, co trzymasz?

— Gitara-trzymajcie.


To dopiero draka tam w piekielnej wiosce, zamiast witać syna, chcą grać sobie głośniej. Wiec Nestor co prędko sprzęt im załadował. Zagrał kilka riffów, aż bolała głowa.

Cała wioska na raz ogień rozpaliła. Koniec świata, wrzeszczą. KONIEC ŚWIATA CHYBA. Trochę czasu zeszło, aż przywykli wszyscy, a Nestor w gajerku -atrakcja uliczna:

— Książę piekieł wrócił, jakiż on mocarny, a jaki przystojny, a jaki zabawny, a jakie ma rogi to chyba po ojcu. Matki oczy i dusza- rozpływali się w środku.


Hekate spojrzała na syna raz jeszcze

— Powiedz czy zostajesz? -ZOSTAŃ ZE MNĄ WRESZCIE.

— Nie mogę matulu, tam czortownia czeka.

— Czortownia? Co to? Tłumacz-matka czeka.

— Dzieciom snuje baśnie, o dobrym morale, by ludzie dorośli z nich byli wspaniali.

— Nie boją się ciebie?

— A gdzie tam kochana, to Kraków, jam czort ich. Kochają mnie mama.


No i dopiął swego, czort nad czorty przecie. Poczekał, połaził, pozwiedzał człowieki. I w końcu był pewny, że są nowe czasy.

— Tak mam kopyta, tupnę sobie czasem. Wtedy ziemia zadrży i bójcie się ludzie. Pilnuje ja dobra.

CZORT JESTEM-DO PÓŹNIEJ!


Już się zbiera diabeł, pakuje bagaże. Bracia stoją obok, ojciec też i płacze.

No to ojciec przecież diabelski cóż zrobić. Tęskni przecież strasznie, syn jego w Krakowie.

Matka z miną wzniosłą poprawia swe włosy. Ni łzy nie uroni, twarda matka, co tam.

Nestor spojrzał na nich, dostojny jak nigdy. Wyglądał cudownie, już nie był dziecinny. Podszedł wtem do ojca i prawi do niego

 Dziękuję, żeś jest mój, dziękuję za słowa.

— Za słowa? Cóż rzeczesz, przecież jeno krzyczę.

— Ja ojcze coś inne, jeszcze w Tobie widzę. Widzę, że mnie kochasz najbardziej na świecie. A ton jeno tonem, słowa też zbyteczne. Dumny jestem strasznie, żeś mi tak zaufał, chodź ty tutaj do mnie. Dawaj mi przytulas.

— Precz czorcie, bo wyzionę ducha.

— To jest właśnie miłość, mój ojcze kochany, mówisz precz, a tulisz. Krzyczysz, a nie ganisz.

— Moi bracia starsi, wy co w ludzkiej skórze, widzę waszą duszę, szkaradne łobuzy.

— My szkaradne serio, pokaż, bo zdechniemy.

— Macie po portrecie, tacy wy. Wy z tej ziemi.

— Matko, ty posłuchaj. Chce mieć Cię przy sobie. Kraków ciebie wzywa. Twardowska się zowiesz.

— Co? Jaka Twardowska, ja nic nie rozumiem, ja muszę tkwić tutaj, inaczej nie umiem. Nie zdzierżę człowieka, mimo że to czasy, że nawet u diabła modne są obcasy.

— Matko jeno chwilę, teraz nasza kolei tam czeka piekiełko, piekiełko jest twoje.

— Jakie znów piekiełko?

— To bar prosto z raju.

— To raj czy to piekło, tłumacz mały draniu.

— Będziesz mi tam matko strawy szykowała, pokoje przepiękne Ci narychtowałem. Możesz tam być sobą w tych szatach przecudnych. To Kraków matulu. Świat nie jest okrutny.

— Mam ja zwykłym ludkom w karczmie usługiwać.

— A co w tym dziwnego, widać taka misja, będziesz obserwować, prześwietlać tych ludzi. Ale cicho matko, bo my tylko słudzy.

— Dobrze dam trzy lata z tobą w tym Krakowie, bardzo się stęskniła, wszystko mi opowiesz.

— No i doskonale, plan jest ustalony. Ja czartownia dzieciom, ja grajek szalony, ja malarz dusz wszelkich na rynku w Krakowie. Diabeł w ludzkiej skórze i z sercem na dłoni. A ty w karczmie dama, wyniosła i zimna, ale jakże piękna, cudna, najprawdziwsza.

— A czemu Twardowska?

— A to taka bajka, pasuje do Ciebie, bo też była harda. To zacne nazwisko, bierzemy i tyle. Diabły my są przecież. Możemy na chwilę.


No i pojechali matka z synem swoim, w Krakowie osiedli, żyli cali zdrowi. Obserwacja trwała i radości masa. A Hekate cóż rzec, wspaniała niewiasta. Niechby ojciec diabeł wiedział, co się dzieje, to by koniec świata nastał w oka mgnienie. Wszyscy zachwycali się matką Nestora, że piękna, ze zacna, że jest wyjątkowa. A strawy magiczne w piekiełku podają, kto zje ten prawdę gada. Czasem to jest kara.

Kto szczodre ma serce i dusze ma czystą ten prawi kwieciście i strawę ma pyszną. Kto gbur i zły człowiek to głupoty plecie, drwią wtedy tam wszyscy, drwią nawet i dzieci. A strawę, gdy zjada to od środka płonie. Potem oskarżenia:

— To piekło, gdzie woda.


Turyści zjeżdżają się wprost do Krakowa, na rynku przystają, do karczmy, do smoka.

A wieść się rozniosła, że tam w tym Krakowie jest lokal magiczny, co Piekło się zowie.

Podobno w tym piekle sprawdzają się ludzie, czy dobrzy, czy też nie, Twardowska gotuje.

Wieści się niosą, że gdzieś tam na rynku, baja jeden diabeł, nie straszny lecz dziwny.

Dziwny to normalne toż ma cztery ręce, bajki opowiada i każdy chce więcej.


Lecz jednego razu pewien gajerkownik, człek wszak wykształcony, w gajerku i godny wpadł na pomysł taki, by zamknąć Nestora.

— Pan nam psuje Kraków, przecież to jest chore, pan musi stad odejść, dzieci nam pan psuje.

— Psuje? Ja naprawiam, naprawiam, jak umiem.

— A co to zepsute są do szpiku kości? Pan je też obraza, zdejmuj to. Odpocznij!


Wtem zaczął z Nestora ściągać jego szaty, chciał chyba mu odpiąć ręce, rogi, maski.

Nic mu to nie dało, przeraził się srodze. A Nestor flet złapał, stanął se na nodze i zaczął mu grać piosenkę wprost z piekła. Jakże on tańcował, mina ludziom zrzedła.

Najpierw przerażeni byli wszyscy wokół, że człek se tańcuje a diabeł gra obok, potem gdy ten w górę podskakiwać zaczął, to klaskać zaczęli.

— Po coś z diabłem zaczą?!


Dzieci na raz kwiaty od kwiaciarki wzięli i lecą do diabła, lecą jak szaleni. Wręczają mu wszystkie, a ten się uśmiecha.

— Kochany nasz diabeł, a pan niech ucieka!!!

Dzieci przegoniły gajerowca szybko, potem inny podszedł, solidny gość zwinny. Z uśmiechem ogromnym stanął se na nodze.

— Ja znam cię diable.

— Wiem chłopcze, wyrosłeś. Pięknie mi ty wyrósł, a co tam u Ciebie?

— A dobrze mój diable, dziękuję już lepiej. Dzięki tobie jestem ja dobrym człowiekiem. Zagrasz mi Belgijkę. Błagam, po to jestem.

— Dla Ciebie wszystko, jak ty imię miałeś? A czekaj, pamiętam. Kajtek

— Dobrze zgadłeś.

— Dla Kajtka dziś gramy, kiedyś był jak wy, a teraz dyrektor, ale fajny, kumpel diabła -oki?


No i rzeczywiście Belgijka zagrała. Wszyscy się cieszyli, cały Kraków na raz. Dzieci zobaczyły, jak się pięknie rośnie i kolejne dzieci kochały się w Nestorze.


Przydział dostał diabeł od Kajtka dużego.

— Czortownia od dzisiaj chluba miasta mojego. Masz mi ty tu prawić o wszystkich, co przyjdą. Wizytówka miasta. Wizytówka prawdziwa.


Hekate stała z boku, bacznie obserwuje:

— Zapraszam na gulasz, ja super gotuje. Nestor zaproś wszystkich, to mój synek wiecie. On był kiedyś diabłem najwspanialszym w świecie.

— Diabłem był, prawdziwym? -wow krzyknęły dzieci.

— Chodźcie do mnie wszystkie, mam lody jak chcecie.


Dzieci się rozsiadły w piekiełku, na kostce, jadły lody czarne, pyszne jagodowe, a Twardowska snuła opowieść o synu, co se z piekła uciekł, bo ludzi chciał widzieć.

Nestor siedział z boku, podparty rękami i czuł się jak głupek:

— To ja miałeś gadać, ja miałem śpiewać i grać tu dla wszystkich, uciekaj do kuchni.

— Nie, to do mnie przyszli.

— No dobrze, mam wolne- idę do pokoju. Wyśpię się ja w końcu i będę jak nowy!

Zakochany Diabeł- Azazel

W piekielnej wiosce znowu zawrzało. Ogień znów płonie, piekła im mało. Król diabłów wrzeszczy w swojej komnacie. Znów się coś stało.

Ognie Rozpalcie!


Wszystkie podrzędne diabły pod zamkiem, ogień wzniecają, biegają i warczą. Chcą, by jak w domu król się ich poczuł. Nie chcą do piekła, w wiosce jest spokój.

Sam wszak on został. Hekate w Krakowie, piekiełkiem rządzi, dania serwuje. Nie wie co u nas, lecz wnet się dowie. Goniec już pędzi, z listem złowrogim.


Witaj ma Luba

coś w mieście osiadła.

Sam ja tu został.

Sam ja do diabła!


Dość mam już tego

wracaj do domu!

Syn nam zwariował

Płonie nam w środku.


Rzekł mi on wczoraj

że dziołchę on poznał

Podobno ideał

i diabelska postać.


Podobno jest inna

niż wszelkie niewiasty

Wracaj do domu

rozkazuje właśnie!!!


Ilem go krzyczał

warczał nad uchem

By mu rozsądek

wrócił czym prędzej.


No a ten swoje

i nie chce słuchać/

Zakochał się syn nasz.

Wracaj czym prędzej.


Może ty matka

do słuchu mu powiesz

co w tej zdradzieckiej

siedzi zwierzynie.


Człowiek wszak dzisiaj

to nie jest człowiek

Wracaj ma miła.

Wracaj bo zginę.


Takie to słowa na skrzydłach smoka, zaniósł jej wierny od lat ich sługa. Który nie mówi i jeno słucha. Posługa jego — i kara paskudna.

Jest on szkaradny, jak to diabły mają. Ogon ma długi, by szyję móc owlec. Skrzydła jak smoka na plecach nosi i twarz okropna-straszliwa to postać.

Lata tak szybko, jak strzała z łuku, a skrzydeł trzepot wiatr wszędzie niesie. Zwie się on Hektor, sam imię wybrał. Gdy leci, ogień rozpala wszędzie.

Nasiedział się w mroku, bo to wierny sługa. Więc gdy go z posłaniem w drogę wysyłali, chciał światła nieco, więc mocno dmuchał i wszyscy mu ognie wokół rozpalali.

W oknach u ludzi świece płonęły, co by ich dom ominął czort srogi. Ognie na placach i dziedzińcach wszelkich, co by też miasto oszczędził duch wrogi.

Hektor list wziąwszy, poleciał w chmury, rad był straszliwie, że wolny na chwilę. Pomyślał Kraków i już po minucie widział go z dala. To dar jego dziwny.


Ludzie odwykli od starych zwyczajów, ognia nie dojrzał, bo noc już była, więc rozjuszony wiatrem uraczył.

— Zaraz jest po Was -niech Kraków ginie!


Hekate siedziała na progu piekiełka, czuła już w środku, że coś się świeci.

— Toż przecież spokojna noc taka była. Hektor przybywa-tak to Hektor pędzi.

Uniosła się lekko i zamknęła oczy, nogi odbiły się od pięknej kostki. Powoli do góry uleciały nogi, Hekate szybuje nad Krakowem boskim.

W oczach ma ognie niczym demon straszny, co wściekłość swoją zaraz nam obnaży. Krzyknęła głośno, jak wiedźma potrafi.

— Hektorze przestań, wiatr zatrzymaj-zamilcz!!!


Echem jej głos się niósł nad Krakowem, suknia zaczęła trzepotać na wietrze. Dojrzał ją Hektor i spuścił swą głowę. Z pokorą posłuchał- uciszył złość wreszcie.


Przysiedli na dachu, wielkiego wieżowca. Ona smukła, piękna, w sukni jak z gotyku, on czort niebywały, diabelski po stokroć i patrzą na siebie-patrzą jak zaklęci.

— Cóżeś mi tu przywlekł, ty diable kochany, co oczom mym radość ogromną wręcz dajesz. Jakżem się stęskniła, strasznie, niebywale. Pokaż mi się tutaj, pokaż -bądź zuchwały!

Hektor nic nie mówił, taka jego rola. Wyciągnął list skromnie, schylił się do kolan, ukłonił trzy razy i wzniósł się w powietrze. Tyle go widziała. Serce znowu trzeszczy.


List czyta w skupieniu, księżyc światło niesie, złość wzbiera w jej sercu, złość wręcz niebywała.

— Azazel mój słodki zakochał się w kobiecie?. Nie mogę w to wierzyć, toż to nie jest prawda. On manipulator wprost jest doskonały, wszak on kontrolować może każdej życie. Jeno słowo rzeknie, już jest dusza jego. Ludzie marni wszakże, jeno go usłyszą.

Cóż mój luby rzecze, toż przecież jest kpina, Azazel nie mógłby, nie ma serca przecie. To diabeł najgorszy, to moja dziecina. Co Nestor mi powie- co ja jemu rzeknę.


Rankiem słońce wzeszło. Hekate już wstała, a raczej podniosła się ino troszeczkę. Całą noc myślała i kontemplowała. Nie dane jej spranie, spanie wręcz zbyteczne.

Poprawiła na gładko, długie czarne włosy, suknie przyodziała piekielną i ciężką. Talizman od męża z krwią przodków we środku i czeka na syna. Czeka, aż on wejdzie.

Nestor drzwi otwiera, przystojny jak diabli. Rogi zakręcone niczym u barana, fajerek miał szary, średniowieczy ładny, a twarz jakby ludzka, lecz diabelska -dramat.


Nestor był diabłem-strasznym, ale ładnym. Łamał serca kobiet, to nie jego wina. Nie on wszak je kochał, lecz one -niewiasty. Szalały wprost za nim. Urok to przyczyna.

Nie chciał wszak on tego, jeno stał tuż obok. A te już mdlały, patrząc w jego ślepia. Gdy brzęknął on słowo, piszczały jak głupie, a on to czort był-na co mu kobieta.

Nie dla niego miłość i te błahe sprawy. Nie dla niego wachlarz chwilowych uniesień. Nie dla niego ludzkie i głupie zabawy. On misję miał wielką, Największą we świecie.


Zerknął on na matkę, oczy miał zaspane, przetarł je raz jeszcze, bo sam im nie wierzył. Wziął rondel ogromny i pije z deń kawę. Zerka na raz jeszcze, dalej w to nie wierzy.


Jego matka stoi w odzieniu piekielnym, z amuletem przodków na szyi co wisi. To znaczyło jedno, wiatr w drogę ją niesie. Do znaczyło, że matka zaraz mu coś rzeknie.

— Synu mój bądź łaskaw, alem w wielkiej trwodze. Czas mi na raz wracać, do wioski piekielnej. Być może i piekło odwiedzę po drodze. Azazel zwariował, no zgłupiał, otępiał!

— Cóż się matko dzieje, praw mi jeno wartko. W twych oczach ja widzę smutek i strach wielki. Czułem w nocy wiatr ja, Hektor wpadł tu wartko. Trza mnie było budzić, trza było otrzeźwić.

— Toż jeno list przywlekł, nic wszak to wielkiego. Zwierz zwykły piekielny, chciał nam Kraków spalić. Świateł mu się chciało, więc ogniem piekielnym, chciał tu wszystko zmieść nam. Chciał wszystko rozwalić.

— Oj matko ma miła, ja kocham to zwierzę. A nawet nie zwierzę, a brata po prostu. On jest doskonały, straszny gość piekielny. Wolność pewnie poczuć. Wolny chce być wreszcie.

— Ty jak zwykłe swoje, o Hektorze gadasz, a brat twój nam popadł w wielką wręcz kabałę. Dziewka mu się marzy, podobno piekielna. Muszę go ratować, on już rozum stracił.

— Ech tam matko przestań, toż normalna sprawa. Serce mu zagrało, ciepło mu na duszy. Toż my diabły przecież też kochać potrafią, zobacz jeno ojca i ciebie. Team cudny.

— Nestorze ja cię proszę, okiełznaj swe słowa. To już nie są żarty, muszę być złowroga. Tyś zapomniał chyba, jaka jego praca.

— Pamiętam ma matko! A czy za nią płacą?

— Słucham? Cóż ty rzeczesz. Toż to jakaś kpina. To przecież normalne, diabła miejsce w piekle, już ty, żeś tu przyszedł, jużeś ty tu przylazł. Kto ma rządzić teraz, kto rządzić ma w piekle?

— Matko moja miła, schować nerwy swoje. Ja jeno brata, zrozumieć próbuje. Jeśli to diablica, to serce niech płonie. Praca będzie lepsza, godna, milsza przecież.


Hekate spojrzała na Nestora w ciszy, słów jej brakowała, bo on to riposta. Nie rozumiał lęków, został sam w tej ciszy. Ona poszła bagaż rychtować -do czorta. Tak do czorta właśnie, bo mąż na nią czekał. Już gwardie piekielne do wioski swej zwołał.

— Taki miałem spokój, czułem się piekielnie-piekielnie dobrze. Azazel do czorta!!!

— Słucham Cię ojcze, cóż chcesz mi dziś prawić. Jam dziś lekkość czuję i do góry lecę. Moja ukochana list mi nadesłała, czytam setny raz już. Czytam i tak tęsknie.

— Oszalałeś synu, rozum ci odjęło. Toż to zwykła szara, ludzka jest kobita. Dajże sobie spokój, wracaj już do domu. Zakaz już dla Ciebie po ziemi se brykać!

— O nic z tego ojcze. Nestor se tam żyje. Daje radę diabeł, nawet w swojej skórze. Cóż ja mam poradzić, że serce me bije. No zobacz, posłuchaj- też mam serce w środku.

Rydwany pod zamkiem z kości słoniowej, cała armia stoi i próg jej pilnuje.

— Azazel ma zakaz, dyskusja skończona, zostajesz tu ze mną na zawsze-dość głupot!


Hekate całuje Nestora na drogę, syn jej łzę ma w oczach i nie wie co czynić.

— Matko moja miła, co ja teraz zrobię. Wracaj tu czym prędzej. Wracaj, bo tu zginę!

— Oj nieprędko synu, tyś nie jest jedyny. Azazel najstarszy, a rozum swój stracił. Muszę to ogarnąć, bo piekło nam zginie. I nie! Nikt nie będzie nikomu tu płacić. Macie nieśmiertelność, dary swe magiczne. Macie wy szacunek u duchów tak wielu. Niesiecie wy postrach, wśród ludzi i istot. To wasza zapłata. Uciekam mój synu.


I tak zostanie sam Nestor w Krakowie. Piekiełko zamknięte, toż gotować trzeba. Na czortownię dzisiaj, nikt liczyć nie może. Diabeł chce odpocząć-dziś nie taki klimat.

Matka jego właśnie piekło chce ratować, a to tylko miłość, natchnienie od takie. Jak Azazel w końcu boginię swą pojmie. Wszystko będzie dobrze-dokładnie -TAK WŁAŚNIE.


Hektor już nadciąga, wiatr czuć ciepły miły. Piekło go przysłało, by zabrać królową. Wnet Nestor wyskoczył i z całych sił krzyczy

— Mój miły, mój druhu, opowieść mi podaj!

— On nie może mówić, zapomniałeś synu? Chcesz, by świat się spalił, by spłonął doszczętnie.

— Oj matko kochana, to jest przecież kpina, on nie gada z wami-ze mną mu bajecznie. On wszak was się boi, bo wy króle piekieł, a ja jeno grajkiem w wiosce przecie byłem. Często my gadali, zuch to i marzyciel. Daj mi się przywitać, toż to zajmie chwilę.


Hektor, gdy go ujrzał, to piruet zrobił. Przeciął cztery chmury, co niebo zdobiły. Dmuchnął nieco w prawo i burze rozpętał.

— Mamo to z radości, wybacz mu w tej chwili!

Hekate już wcale litości nie miała. Chodź Nestor, jej prawił tym nowym językiem. Ona już tak w głowie, piekło ratowała.

— Lecimy Hektorze, nieś mnie- jeno szybciej!


I poszybowali, daleko hen w niebo, do wioski piekielnej, o której nikt nie wie. Zniknęli za chmura burzową daleko. Piorun jeno grzmotnął w tej chwili o ziemie.

Nestor stał samotnie na progu piekiełka, cóż czynić nie wiedział, już przywykł do sprawy. Że on w swej czartowni, a matka w piekiełku. Czekał on cierpliwie, cóż się znów wydarzy.


Hekate z posłańcem co niósł ją na grzbiecie, dotarła do wioski, gdzie ognie płonęły. Wszystkie diabły w strachu, najzwyczajniej w świecie, wszystkie tam krzyczały:

— Zginiemy, zginiemy!


Czort król już ją czekał, lecz cieszyć się nie mógł. Bo trapił go smutek i lęk wręcz straszliwi. Bo musicie wiedzieć, że diabły po stokroć czują wszystko w sobie. Tak czują straszliwie.

Czy dar to nie wiedzą, może to ich kara, że każda emocja tak silna i mocna? Strach, miłość, czy smutek, radość czy zniewaga. Nieważne, lecz czują, aż boli do kości.

Hekate już w środku, podchodzi do czorta, klęka przed swym panem, w pierścień go całuje. On ją w środek czoła i tulą się mocno. Tak diabeł też kocha, tak diabeł też czuje.

— Gdzie Azazel teraz? powiedź mi mój miły. Bym w oczy spojrzała, diabelskie me słodkie. Ja wiem że on ludzki, lecz ja jako matka, widzę jego wnętrze, widzę prawdę w środku.

— Zamknąłem go w lochu, tam, gdzie kute bramy, z ołowiu i srebra i z mieszanką twoją. To diabeł nasz przecie, nie dałbym z nim rady. Zakochał się strasznie. I jęczy okropnie.


Zeszła wtem do lochu, przez kraty zagląda, a tam siedzi młodzian jej piękny czort z piekła. Wygląda jak anioł, ojciec go przyodział w tą skórę, by boski był. Boski i słodki.

— Witaj synu drogi, cóż w twej duszy siedzi. Powiedz ty mi teraz, czy wiatr dobrze niesie. Czyś ty się zakochał, czy drwisz jeno z siebie. Manipulant pierwszy. Tyś zawsze był pierwszy.

— Matko ratuj, proszę, ona tam mnie czeka. List wysłała do mnie, pragnie mnie z sił całych,

— Zdurniałeś mój synu, to zwykła kobieta. Zemrze za sto lat ci, a ty tu zostaniesz.

— Matko toż my diabły, mamy moce wielkie, a niewiasta warta, by walczyć o miłość. Spójrz na nią i oceń, nie bądź taka twarda. Tyś kiedyś dostała szanse na swą miłość.


Po tych słowa wiedźma Hekate wyniosła, co nie znała wcześniej ni strachu ni trwogi. Spojrzała na syna i głos w ten podniosła:

— Jam wiedźma wszak była, a ojciec twój boski.

— No widzisz matulu, teraz mądrze prawisz. Moja Leonora, jest wszak ja ty prawie. Jeno nie jest wiedźmą, nie szeptuchą sobie. A zwykłą kobietą. Dajże mi ją w darze.

— W darze dać niewiastę? Toż weź ty ją sobie. Tyle to nam diabłom jeszcze mocy dano. Skoro taka głupia i tobie odpowie. Znaczy, że do piekła pójdzie z całą zgrają.

— Matko, cóż ty rzeczesz, mnie nie o to chodzi. Jam jej nic nie szeptał, ni nic nie czarował. Dzięki niej me serce zabiło, chodź podejść. Posłuchaj czy bije, posłuchaj i zobacz.

Wtem Hekate weszła do lochu pomału, skłoniła się do syna, by więcej usłyszeć. Strach w oczach jej stanął, lęk wielki bo nigdy, nie słyszała syna swego serca bicia.

— No to po nas mężu, jego serce drgnęło, musi to być wiedźma albo inna stwora. On miał otumaniać, i kusić na świecie. A to na nim właśnie, uczyniła ona.

— Co teraz czynimy? -spytał król piekielny.

— Nic mój miły więcej, oddać go musimy, ale po Nestora posyłaj czym prędzej, on nam sprawdzi duszę, tej szpetnej dziewczyny.


Nestor już gotowy siedział na swej pryczy, jeno poczuł ojca donośne wołanie. Pomyślał o domu i już po minucie, był obok swej matki.

— Hej matko? Hej bracie?

Uśmiechnięty diabeł stał w komnacie w lochu i patrzył na brata, z sercem rozwalonym.

— Mamo, on tak kocha, dajcie jemu spokój. Zakochał się brat mój. On nie jest szalony. Wiem, co mam uczynić i zrobię i więcej, Leonora zaraz sprawdzian będzie miała. Widziałem jej lico, przyznaję że piękne. A jaka jej dusza zaraz sprawdzisz sama.


Siadł Nestor do płótna, farby chwyta w dłonie, obraz ma już w głowie, dziewki tej przeklętej. Na raz przed wszystkimi obraz z duszą stoi:

— Ale to samo, synu zrób raz jeszcze!

— Matko tak się zdarza, ona jest wszak taka, jaka jej postura to i w środku siedzi. Spokojnie ma matko, szczera to niewiasta, i szczerze kocha. Azazel w niej siedzi.

— Skoro ty tak prawisz, to zaufać muszę, skoro nawet obraz krzyczy, że jest zacna. Azazel czym prędzej przywieś tu niewiastę. Ostatni sprawdzian, to ostatni sprawdzian.


Azazel się cieszy, poprawia swe włosy. Szykuje już powóz, by swą panią przywieść. Sprawdzian go nie martwi, on i tak ma dosyć. Bez Leonory życie to to nie życie.


Przywiózł on waćpannę i stawia przed czortem, panna przerażona diabła przeto widzi, obok siedzi wiedźma i czarne ma oczy, obok Nestor klęka. Ogląda i widzi.

Bladolicą damę z włosami jak ogień, z rumieńcem czerwonym od lęku i trwogi a w oczach jej miłość i walka wszak o nią. Co będzie sprawdzianem-sprawdzianem dla młodych.

— Witaj panno z ziemi, o licu przepięknym. Coś mi serce syna łapczywie zabrała. Zaraz ci pokażę i nie będzie pięknie. Czyś jego prawdziwe oblicze widziała?

— Widzę jego duszę i to, że jest boski. Widzę ja miłością żarliwą i prawdą. Widzę jeno sercem i pragnę tu gościć, chodź boję się strasznie. Boję się ja strasznie.

— Nie widzisz ty duszy syna mego dziecko, tylko to, co ja, żem, sam wszak namalował. Mógł on cię omamić, skusić, unicestwić, mógł ci zrobić wszystko, jeno, żeby spojrzał.

— Widzę jego duszę, jest piękna i czysta, nie wiem czy dla świata, ale dla mnie całej. Kiedy stoi obok, czuję się magicznie. Dumna jestem strasznie-niech mnie mami nadal.


W tej chwili ojciec zrobił coś strasznego, Hekate z uśmiechem szyderczym na twarzy, siedziała tuż obok i z wielką nadzieją. Czekała, cóż zaraz jeszcze się wydarzy.

Ot to dziwna sprawa w wiosce się zadziała. Przed najstarszym diabłem, z Hekate u boku, przed synami jej obca dziewka sobie stała, i o miłość walczy i o miłość się prosi.

Włosy ma czerwone, niczym ognie w piekle, oczy jej zielenią mienią się w ciemności. Przyodziana w szaty, purpurą owiane. Stoi i tak patrzy i o litość prosi.

— No to teraz pokaz dla naszego gościa, skoro żem ja syna zmalował tak pięknie. Pokażę ci dziecko, jaki jest on w środku, pokażę ci, jak to się wygląda w piekle.


W tym momencie przed nią nie stał już jej luby, ale czysty diabeł, szkaradny i szpetny. Azazel prawdziwy taki z krwi i kości, a ona wtem krzyczy

— Witaj luby… piękny!!!


Nie zważała na nic, na skórę czy rogi, ni na zapach siarki, co wszem się unosił, podbiegła do niego, obejmuje czule, a jeszcze czulej poprawia mu włosy.

— Ja szkaradny diabeł, wstydzę się ja teraz, że taka piękna niewiasta tuż obok. Nie będę ja inny, lecz mogę się zmienić. Będę jaki zechcesz, jeno chcę być z tobą.

— Ależ miły, luby-dla mnie tyś obrazem, malowanym sercem -utkanym z miłości. Ja chce tylko ciebie, a co się wydarzy-to będzie. Nic mnie to -miłość niech zagości.


Wszyscy obok stoją jak wryci w komnacie. Nikt słowa nie rzecze, bo to dziwna sprawa. Ona miała wrzeszczeć, uciekać, wyć płaczem, a ona miłość na wierch sam wylała.


Nestor wstał czym prędzej, bo to już ta chwila. Popatrzył na brata, z uśmiechem diabelskim i wrzasnął na cały głos:

— To jest chyba kpina, stoi diabeł szpetny a jest wprost bajeczny. Teraz ja se zerknę oczami twoimi, niewiasto podobno, aż tak doskonała. Nie ufam nikomu i wybacz tej chwili. Teraz moje oczy w sobie będziesz miała.


Gdy wskoczył do środka by widzieć co ona, by poczuć co w sercu niewiasty tak płonie wykrzyczał na sam głos

— Ona jest szalona, dla niej brat mój orłem, dla niej brat mój bogiem. Kocha go tak mocno że aż sam uciekłem bo to obrzydliwe dla mnie diabła przecie. Puść ich matko proszę, to jest prawda przecież. Jak wy się kochają jak wy hej! słyszycie?


No i cóż tu czynić, tak widać być winno. Nowa para w piekle właśnie się narodzi Azazel i Leona-Leonora piękna. Od dziś księżna piekieł- bo to księcia żona.

— Co ja z nimi zrobię, w piekle żyć nie mogą, toż przecież to kpina by trzymać ich tutaj.

— Dajcie do piekiełka, chętnie mi pomogą, ja sam nie dam rady. To proszę, no dejcie.


Hekate spojrzała na Nestora miło, pomyślała w duchu że to dobra rada. I na koniec rzekła, donośnie i z kpiną.

— No to do piekiełka, do Krakowa jazda! Ja was tam nawiedzę, któregoś wieczora, sprawdzę jak tam karczma, jak się strawy mają, a i opiekujcie się proszę Nestorem. On ostatnio strasznie bywa nie poważny.


W tym momencie radość w wiosce była wielka. Bo kareta czarną z czaszkami na bokach. Odjeżdżają teraz dwaj to ich książęta, z rudą, piękną damą siedzącą tuż obok.

Kraków, jak to Kraków na czartownie czekał, w końcu wrócił diabeł ich dobry doradca. A w piekiełku w końcu strawa pyszna czeka. Ruda ognistowłosa dama dla nich tańczy.

Beal- dam wam mądrość i uciekam

W piekielnej wiosce spokój zapanował. Wszyscy żyją w zgodzie, król zadowolony. Jeno znów Hekate rozbolała głowa. Królowa wszak widzi, czuje, coś ją boli.

Siedzi w swej komnacie i duma po cichu. Coś ją kłuje w sercu, coś dręczy -nie znika. Coś ją tak kotłuje, że aż głowa mała. Zaraz będzie piekło. Oj będzie od dzisiaj.


Wyszła na ulice, tej piekielnej wioski, bacznie obserwuje, szuka zaczepienia. Wnet se przypomniała

— Gdzie jest Beal mój boski, gdzie syn mój się schował? nie ma go -no nie ma!


Beal to był czort najmądrzejszy w świecie. Zmieniał swe oblicze, gdy tylko sam zechciał. Mógł być żabą, kotem lub psem na ulicy, albo mógł tym wszystkim na raz, jeśli zechciał.

Gdy po ziemi chodził w skórze całkiem ludzkiej, przystojny jak diabli, by kusić i władać, gdy mówił, to czasem słyszano ropuchę, czasem taki głos się zeń wydostawał.

Nie lubił on ludzi, wręcz ich nienawidził. Gdy słuchał ich czasem, to złość w nim wzbierała. Udawali mądrych, a byli wszak głupi. On miał dar mądrości i mądrość mógł dawać.


Lecz gdy spotkał głupca, który wszak miał pewność, że pozjadał wszystkie rozumy na świecie. Dawał mu on dawkę mądrości tak wielką, że ten człek wariował najzwyczajniej w świecie.

Nie miał on litości, bo to diabeł z piekła. Z głupcami on przecież nie będzie rozmawiał. Kto zadarł w debacie to była już kreska, Beal wtrącał swoje i gościa zamiatał.


Wygadał jak człowiek, więc nie był dziw wielki, że taki co myślał, że Beala pokona, nie dostrzegł, że diabeł to jest niepojęty. Z człowiekiem rozmawiał- a diabeł pokonał.


Każdy diabeł wprost z piekła, musi mieć zajecie stale. Gdy się nudzi, plany knuje i szkoduje czort zuchwale. Wiec Hekate, mądra wiedźma zawsze synom swym dawała. Tysiąc misji, zajęć innych, by ich nuda nie zjadała.

Ciężko wszakże zapanować, nad czortami prosto z piekła. Gdy moc mają niebywałą. Szkoda świata unicestwiać.

Szkoda by te jej diablątka, a dorosłe kawalerzy, z nudów ludzi gnębić miały. Całe dnie i noce-wszędy.

Oni mają jeno sprawdzać, co i jak tam w środku z nimi. By rozstrzygnąć na sam koniec, czy do piekła- czy gdzie indziej.


Beal raz sobie postanowił, bo mu nuda doskwierała. Że na studia zacznie chodzić, tam se wszystko pozamiata. Ród tych wielce wykształconych, co to niby wszystko wiedzą. Wśród tych wielce wyzwolonych, co mieć za nic innych wiedzę.


A na studiach taki diabeł, to uchodził wręcz za boga. Bo przystojny, nie inaczej, inteligent, wszystkich trwoga.


On jednakże se poprzysiągł, że swe słowa będzie chował. Wiec se chodził tak po cichu i po cichu se notował.


Siedział zawsze sam pod drzewem, przed dziekana oknem samym. I notował to co widział, co usłyszał-NOTES CAŁY.


Wiecie to dość dziwna sprawa na uczelni przecież była. Wprost bajeczny facet siedzi, testy wszystkie w mig zacina. Wzorzec uczeń pierwszej maści, co by mógł wykłady dawać. A ten siedzi pod tym drzewem, no i z nikim nie rozmawia.


A wśród ludzi, tak to bywa, że gdy ktoś odmienny nieco. Szydzić wszyscy zaczynają. Tak i teraz Beal oberwał.

— Co tu siedzisz Brachu, powiedz? choć że z nami do piekiełka. Tam polewkę dają boską. Pogadamy, odpoczniemy.

— Nie dziękuję ja ogromnie, tu mi dobrze no i spokój. A w piekiełku wybacz, proszę. Strawy godzą w język trochu.

— To gdzie indziej dawaj brachu, my ciekawi twojej wizji. Sierdzisz jeno nic nie gadasz, a ty prymus. Chodźże szybciej.

— A odejdźcie wszyscy ode mnie, bo was słowem pozamiatam, jaka dziś temperatura, który biegun wiatrem włada, ile stopni ma dziś ziemia i czy wpływ na człowieka, jaki odczyn ma dziś siarka, zaraz piekło na was czeka…


Gdy tak gadał zaczął skrzeczeć, tak jak żaba najprawdziwsza, za nic mieli już pytania. Śmiali się jak głupki wszyscy.


Beal zaniechał dalszej mowy, bał się tylko jednej rzeczy, że gdy z mowa swą popłynie, to jak żaba będzie skrzeczeć.


To Hekate go zaklęła, co my ludziom nie plótł mowy. Bo gdy Beal się wszak rozkręci, każdy inny jest skończony. Wtedy taki mądry człowiek co z tym diabłem w dialog wchodzi, spuszcza głowę zawiedziony, traci wenę i odchodzi.

No a głupiec, co z nim w kłótnie wda się nagle bez polotu. Wtedy diabeł tak mu prawi, że ten głupi stoi z boku i sam nie wie, co ma czynić, więc się zmienia w inwalidę, który nic nie umie potem, lub wariuje- w świecie ginie.


Wiec Hekate skrzek mu dała, co by go hamować czasem, bo zuchwalcem on się stawał, gdy się wkręcił niebywale. A gdy w tej debacie nagle, od mądrego diabła przecie, ktoś usłyszał odgłos taki to się śmiał -zwyczajnie w świecie


Sam nasz diabeł już nie wiedział, po co mu te studia będą, wszak on wszystko już sam wiedział, więcej go nauczy piekło. Z nudów poszedł on tam wprawdzie no i ludzi przestudiować. A co potem no i właśnie tutaj Nestor go przekona.


Poszedł kiedyś do Piekiełka, usiadł cicho do stolika, wnet podchodzi panna piękna. Włosy z ognia, twarz motyla i tak rzeczy mu w te słowa, przecież znają się wspaniale

— Witaj bracie męża mego, co ci podać, żądaj śmiało.

— Witaj Leonoro boska, coś mi brata czarem wzięła, dobrze żem ja mądry chłopak, bo być w piekle już płonęła.

— Tak wiem dobrze, znam was diabły, wyście wszystkie takie harde, a gdy miłość przyjdzie nagle, to misiaczki niebywałe

— Oj nie nigdy, ja nie z takich, ja bym zgnębił każdą damę. Ja za mądry na igraszki. Nikt by nie dał ze mną rady.

— Dobrze, dobrze panie piekieł, ja poczekam w ciszy sobie a gdy któraś tobą władnie, to ci wtedy to przypomnę.


Wnet Azazel usiadł obok:

— Witaj bracie co Cię trapi. Toż tu nigdy nie przychodzisz. Już nie kochasz swoich braci?

— Ano widać jakie kochasz- zapomniałeś żeś jest diabeł, my nie znamy co to miłość. Tyś zwariował, nie ja bracie.

— Po co nerwy, daje słowo, dajże spokój, luzu nabierz. To jest Kraków, miasto cudów- tu się wszystko może zdarzyć.

— A ty jak tam, jak ci idzie, czy manipulujesz człekiem.

— Ano jakże, taka praca. To piekiełko-wszyscy wiecie.

— Ale co im robisz powiedz?

— A głupoty im podsyłam, stoi taki sobie gada, naraz gdera jak zwierzyna. Albo ktoś ma plan wspaniały, a ja widzę go w tej głowie, wtedy inny mu podsyłam. Mówię ci komedie chłopie.

— Czyli bawisz się zwierzyną, bawisz się tym ludzkim plonem.

— Tak, no taka moja rola. Lecz spokojnie nie tym godnym. Człekiem godnym się nie bawię, ja ich wręcz podziwiam stary. Że w tym świecie pełnym fałszu, jeszcze nam się uchowali.


Wchodzi Nestor, brat najmłodszy siada obok bardzo cicho, nagle wrzeszczy z całej siły

— Beal tu jest… uciekać szybko!

Wszyscy ludzie co tam byli nagle wartko powstawali

— No spokojnie moi mili, tylko diabeł brat mój mały, my tak się witamy w piekle, a tu wszak piekiełko mamy.

No wiec wszyscy posiadali, no a Nestor prawi prędko

— No i jak tam na wydziale, już rozumy wszystkie zjadłeś. Kogoś żeś tam już rozwalił wiesz tak intelektualnie?

— Nie, nie mogę, mam hamulec matka głosem moim włada, kiedy ja zbyt dużo mówię skrzek mam w głosie chrypę zaraz i jak żaba głos wydaje wtedy śmieje się zwierzyna

— Oż to matka nasza słodka, zawsze da nam super przydział. No a potem się wydaje co nam jeszcze darowała. Ona gorsza od nas wszystkich no, a przecież tak kochana.

— No i dobrze Nestor spoko, jeno co mi po tych studiach. Każdy wykład dla mnie nuda, każde słowo jest jest studia. Ja to wszystko wiem mój bracie, ja już nie wiem co tam robię. I co potem, wracam chyba.

— A co w piekle będziesz robił?

— Nie wiem, nie wiem- doradź brachu, ty na ziemi trochę dłużej. Jako człowiek wszak tu żyjesz. Powiedz co mam robić później.

Nestor podparł się na stole gładzi palcem swoje rogi nagle pomysł w głowie rodzi.

— Leonoro, zupę polej.

— Jesteś pewny? -przecie tutaj dzisiaj ludzi cała masa, zaraz będzie Armagedon.

— Pokaz siostro! Zupę dawaj!


I już po minucie prawie, bo to panna zwinna była, każdy z gości co tam siedział, to piekielną zupę wcinał. No a po niej, daje słowo, wszyscy pleść zaczęli na raz. Nie co chcieli lecz, swe myśli. Oj, to dla niektórych kara.


Istna kara, wstyd i wyścig. Wyścig by swe usta zamknąć, bo te same sobie mówią. To co w głowie na głos krzyczą …oj niemiłe, to niemiłe, bo i kłótnie potem były. To co w głowie ma tam zostać, na języki wszystko wyszło.


Diabły siedząc przy swym stole i wsłuchują się w skupieniu. Śmieją przy tym się jak czorty. Tak to diabły zrozumieją. No a ludzie gdy czar puścił, to ze wstydem wychodzili. To nie miłe myśli rzucić, na pohybel jednej chwili.


Oj okrutne to wszak było, ale misja była taka. Dwóch wyrostków tam siedziało i zrodziła się debata. Nie o bzdurach, ni pierdołach, a o ważnych ludzkich sprawach. Oni wszak debatowali o widzeniu w każdych działach, o tym, że to co wszak widzi, jeden człowiek, czy tez drugi. Dla innego być to może całkowitą wszakże bzdurą. Każdy odpowiedzi milion w mgnienie chwil już miał w ustach.

— Co to Nestor, są ci ludzie?

— A no ludzie, weź posłuchaj.

— Ale oni tak inaczej, bo tak z głową debatują, nie nie głupie to jest bracie.

— Wydział rób… kończ studia… z kulturą.

— Jaki wydział?

— Już ci mówię. FILOZOFIĄ go nazwiemy, ty dziekanem tam zostaniesz.

— Diabeł dziekan!...Do cholery.


Już plan widzę, plan szalony. Zbiorę tam najlepszych ludzi i ja ojcu udowodnię co to znaczy mądrość w tłumie. Co to znaczy mądry człowiek i że tacy też tu łażą. No a potem ja z nich zrobię, wprost najlepszych dziennikarzy i poetów, i magistrów z dziedzin wszystkich świata tego. Tak to plan jest doskonały. Kiedyś dowiesz się dlaczego.


Beal zjadł zupę, zapił piwem, potem długo patrzył w sufit. Nic nie mówił jeno myślał. Plan obmyślał, plan na potem. Braci nic mu nie prawili, jeno w ciszy nań zerkali.

— Oj czort knuje plan złowieszczy, oj to będzie plan wspaniały.


Długo błądził po Krakowie czort co mądry był straszliwie. A co wpadło mu do głowy, zaraz samo się napisze.


Od poranka na uczelni siedział cały w gotowości. Na zajęciach się udzielał, filozofii-filozofii. Skupiał się wprost niebywale, by nie godzić w profesorów, czasem głupka musiał zgrywać by nie ranić ich honoru.

Egzaminy wszystkie na raz, zaliczone niebywale będzie wpisy swoje wstawiał i powiedzą żem wspaniały. Na uczelni aż zawrzało, wszyscy w szoku wielkim byli. Ot to uczeń niebywały, ot to geniusz, zuch prawdziwy.


Raz się wybrał do ratusza, do kawiarni co tam stała. Tam śmietanka wraz z dziekanem bardzo często się zbierała. Usiadł z boku, wziął gazetę, kawę czarną w wielkim kubku. Siedzi, wzdycha nic nie mówi. Będzie siedział aż do skutku.

Profesory bibę mają, kręcą lulki, debatują. Różne kwestie poruszają, jeno dziekan siedzi smutno. Siedzi jeno i nań patrzy jakby to kosmici byli. To ta chwila Beal pomyślał, zaraz wkroczę. Mam dość siły.


Goście wszyscy się rozchodzą, dziekan sam przy stole siedzi, już mu w głowie procent rządzi, oj nasz dziekan, oj nasz biedny.

— A dzień dobry mości panie, jam twój student jest nieśmiały, czy coś trapi jaśnie pana. Ja pomogę, jam czort mały.

— Co chcesz od mnie, nie mam siły, no i po jakiemu gadasz. Co za słowa z ust twych płyną. Jakiś popis? Gadaj zaraz!

— Jaki popis, ja tak mówię, w piekle wszystko płynnie idzie. Jakoś ładniej jest w debacie, kiedy z rymem wszystko płynie.

— W jakim piekle, co ty gadasz, tyś jest wariat chyba jakiś. Wiesz że mówisz do dziekana? Wiesz że mogę cię wywalić??

— No a za co drogi panie?, Że ja z sercem tu przychodzę?. Jak wywalić? za gadanie?…I to tutaj w tej oborze?

— Jak oborze! dobry lokal, dla najlepszych, ludzi prawych, precz o ode mnie, bo już czuję, żeś mnie rymem tym zaraził.

— Oj dziekanie uśmiech proszę, jam nie głupi- jeno miły. Prawić mogę o czymś innym, daj mi tylko jedną chwilę.


Dziekan zdziwił się straszliwie. Długo patrzył on na czorta. No zuchwalec, niegodziwiec, nie ma strachu, głupiec- kropka. Siedzi drapie się po głowie, trzeźwość mu wróciła nagle. Wtedy rzecze:

— Precz już chłopcze, ja już siły nie mam wcale!

— A widziałem ja dziekanie, przemądrzałych ludzi wokół, co ci prawią tuż nad uchem, co ci słodzą, wchodzą w spokój. Oj widziałem twoją minę, co powinna dać im znaki, żeby odejść w jednej chwili. Miałeś dosyć, dość masz takich!

— Co ty pleciesz czorcie z piekła, toż to moi przyjaciele. Precz ode mnie, przecz czym prędzej, bo przez głowę ciebie zdzielę.

— A dziel śmiało, nawet lubię jak mi mądry łeb przeczochra, jeno głupców ja nie trawię, szlak mnie trafia od sam środka!

— Haha, głupców ty nie trawisz? A no proszę coś nas łączy. Siadaj napij się znów kawy. I opowiedz coś o sobie!

— A cóż mi tu opowiadać, na uczelni idzie świetnie, prymus jestem, łatwa sprawa. No nauka idzie świetnie. Sam tu jestem w tym Krakowie, chciałem swe odmienić życie. Wszędzie głupcy, wszędzie świnie. Nie ma z kim pogadać nigdzie.

— Oj zuchwałe co ty mówisz, toć nie wszyscy głupi przecie. Może tyś za pewny siebie, może tyś jest głupcem w świecie. Może tobie krew to burzy, gdy ktoś lepszy jest od ciebie. Dawaj gadaj co masz w duszy, o co walczysz w wielkim świcie?. Ja posłucham i ci powiem. Starzec jestem, głupstw nie zniesę!

— Oj tu dziekan przegiął srogo, ja przepraszam choć czort ze mnie. Jam jest mądry daje słowo, no a ludzie wszyscy szpetni, każdy chce być naj i super, każdy chce i chce wszystkiego, a ci mądrzy stoją z boku, nic nie mają-wszystko wiedzą. Oni zawsze będą z boku, bo hierarchia i układy. A gdzie oni być powinni?. Tam gdzie dziekan, o tak właśnie. O co walczę?. O tych ludzi, co coś we łbach swoich mają. Bo co dzisiaj jest mądrością?

— Ja pytałem!

— Jam czort marny!. Co mądrością dla dziekana? czy broszurka zaliczona? no a może cosik więcej?

— Ot to czort ci jest szalony!

— Dla mnie więcej, bo nie sztuka wykuć zakuć zdać zapomnieć. dla mnie liczy się debata i myślenie nie Konformizm!. Co to ma być za mózg wielki co za chmarą innych leci. Dla mnie ważne wielkie mózgi, nie zabawy! To idioci. Ot ci taka chmara wielkich filozofów się spotyka każdy gada jeno jedno, szlak mnie trafia, wtedy znikam! Wszyscy idą gdzie jest więcej, bo bezpieczniej chyba w kupie. Ja tam wolę jedną głowę ale bystrą, dzielną dumną!

— Ooo to tu żeś mnie zaskoczył i nie unoś się tak strasznie. Myślę że se pogadamy, lubię takich czortów właśnie!

— No i dobrze drogi panie, ja już nie mam siły wcale. Czasem myślę że to życie to jest jakiś zły kabaret!

— Jaki plan masz na swe życie, dawaj szybko bom zmęczony!

— Filozofii wydział pragnę, tak wiem głupie! jam szalony.

— Nie ma u nas tej dziedziny, no bo co ci z takiej fuchy?

— Satysfakcja najprawdziwsza-wszystkich mądrych zebrać w kupie!

-Ha..no dobrze, to ciekawe, chodź odprowadź mnie do domu. Cały plan mi naszkicujesz, a ja z nim się prześpię …spokój.

— Dobrze, chodźmy. Mój to zaszczyt, że do kogoś mogę mówić, wszędzie głupcy

— Tak! Masz rację...chodź idziemy… podaj surdut.


No i poszli tak przed siebie, rynkiem cudnym tym w Krakowie. Czort mu plan nakreślał szybko, dziekan go notował w głowie. Iskry w oczach starca były, czuł się znowu jak młodzianek. Dawno tyle pasji nie miał. Tylko czort tak pasję daje.

Odprowadził go do domu, kamienica to wiekowa. Drzwi ogromne się zamknęły. Pełna dziś dziekana głowa. No a diabeł dumny strasznie, bo plan właśnie zaczął wdrażać. Oj jak dobrze mi doradził….Tylko Nestor tak doradza.


Od tej pory Beal na studiach, pogrom siał wśród swych kolegów. Wszystkich na łopatki kładał, oj wkurzali się niekiedy. Dziekan jeno obserwował, dumę w środku miał prawdziwą. W końcu jakiś mądry chłopak, mój następca, mój admirał!


O to wszak czortowi chodzi, by tam kiedyś zasiąść z dumą. Nie, nie musi jemu słodzić, lubi mądrość, siłę lubi. Dla dziekana już był wzorem, wzorem nowych lepszych czasów. Oj pamiętał jak był młody-taki sam czort wtem nim władał.

Od to dziwna sprawa człeka, że tak szybko zapomina. Swoje cele, pasje, plany, żyć po prostu, żyć zaczyna. No po prostu mu tak leci, z dnia na dzień poranek każdy. Teraz dziekan znów jest młody, chodź wiekowy człowiek wszakże.

Wszystkie egzaminy czorcik, wszystkie no i nawet więcej. Pozaliczał wręcz wzorowo-to się stało niebezpieczne. Wszyscy truchleć tam zaczęli, o posady o swój prestiż. Każdy chce być wszak najpierwszy, każdy chce być najważniejszy.


Raz jednego, plan uknuli ci koledzy, profesorzy. Utrzeć nosa chcieli diabłu. Oj to świat jest czasem chory.

— A no powiedz nam BEAL proszę. Co ty myślisz o kobietach?

— A co ja tam myśleć mogę, może któraś na mnie czeka!

— Oj no powiedz że coś więcej toż ty taki wykształcony. Toż to jeno głupie gęsi, spójrz na wydział same chłopy.

— No ja nie wiem czy to gęsi, jedną damę znam wręcz zacną. Matka moja najmądrzejsza! Twoja głupia?…oj nieładnie!

— Cóż ty pleciesz czorcie marny, matki mojej się nie tykaj!

— Toż i inne tu niewiasty, też matkami będą chyba,

— Ja tu prawic z tobą łotrze, pozjadałeś ty rozumy?

— Ile stopni ma dziś słońce, bierz termometr, miarkę, lupę.

— No a na co mi to wszystko?

— Oj no nie dam rady stary, skoroś chciał tu debatować- tom ci temat rzucił cały!


W tym momencie Beal się uniósł, zaczął prawic wierszem, rymem. Wszyscy stali niczym wryci, co za człowiek, umysł dziwny!. Nagle skrzekiem ich uraczył, a ci stali jak zaklęci.

— No to teraz wam tłumaczę, skrzek słyszycie boście wredni. Durni ludzie z was po prostu, z wami nie da się rozmawiać. Precz ode mnie, dobrze radzę, bo i kijem umiem władać.


Dziekan wtedy stojąc z boku, wpadł na pomysł wyśmienity. Po ostatnim egzaminie Beal wykładać będzie wszystkich. Ot kierunek Filozofia, dodatkowo każdy wydział, będzie miał ten przedmiot w liście. Oj niech czort mój włada dzisiaj.

Niech okiełzna swe emocje, zacznie z ludźmi gadać wreszcie. Bo umysły są jak gąbką, chłonną wszystko bardzo pięknie. Więc gdy taki czort im powie kilka nowych mądrych rzeczy, zawsze coś tam pozostanie. Oj jak czort nasz się ucieszy.


Mógłby z matką wszak pogadać, zaczarować pół Krakowa. Mógłby złotem sypać wszędzie, sam swój wydział wyczarować, ale przecież to nie o to, a o inną kwestię chodzi. On chciał zebrać mądrych ludzi, tych co cicho siedzą w kącie.


Tak minęło cztery lata. Diabeł został wykładowcą, potem już na stołkach siadał i miał władzę swą okropną. Wpadł na pomysł, by na studiach dwa kierunki darmo były. Co by inni nie majętni tez na studia przychodzili.


W garstce ludzi znalazł złoto, ludzi mądrych i rozumnych. Takim wykład wszak udzielać to nagroda wręcz przecudna. Dziekan go mianował potem swym następcą na uczelni. Duma diabła rozpierała -ot filozof nasz przeklęty!


Więc być może dziś w Krakowie, gdzieś na stołku hen wysoko siedzi diabeł z krwi i kości i wydziałem rządzi srogo. Może właśnie tam w tym mieście, czort wam mądrość swoją daje. No wiec wszyscy idźcie bierzcie, póki jest bo nie zostanie.

ORIAS-czas na nowe

Najwyższy czort piekielny, spokój miał jak nigdy. Wszystkie legiony ogarnięte. Piekło bezpieczne, front stabilny. Na ziemi synowie dychają spokojnie i żona tuż obok. Oj czort miał się dobrze.


— Co tam u bram piekieł Hekate kochana?

— A wszystko cudownie, Cerber warczy nadal!

— A na cóż ten znowu?

— A na to, że łańcuch.

— Toż długi ma przecież? Przesadza jak zawsze!

— No dobrze, przesadza. Lecz taka jest moda. Dziś wolność się marzy, to dla nich wygoda.

— Ech gdzie są te diabły, co cieszył ich dramat, co błogo się czuły, zło szerząc dokoła. Gdzie pasja w legionie, że misja nie kara, ech świat znów wariuje. Chyba będzie po nas.

— Aj nic nie po nas, będzie, jak być miało. Zło nasza broszka, dla złych myśmy karą. Nie da się wszystkich uszczęśliwić na siłę. Poczekajmy trochę. Ja czuję, że żyję. Pojedzmy na wycieczkę. Odwiedźmy nam drogich. Kraków nas ugości. Zgódź się, proszę mój słodki.

— Ja nigdzie nie jadę tu mi dobrze przecież, synowie tu wpadną najzwyczajniej w świecie. Nie zdzierżę człowieka, nie spojrzę mu w oczy. Dla mnie to zwierzyna.

— No zgódź się. Ja proszę.

— Nie ma takiej opcji, ja tutaj zostaję. Cerbera chce obok, dojść mu pilnowania. Teraz obok mnie wartę będzie prawił. Tu w domu moim ze mną będzie bawił!

— To ja ci tu tonem błagalnym przemawiam, a ty litość psinie diabelskiej objawiasz?

— A tak ..Dość już tego, Styksu nie przepłyną. Nawet gdy się wymknie jakaś dusza zwierzyny. Na cóż tam ma Cerber w ciemności sam siedzieć. Demonów mam tyle. Złapią, kogo trzeba.

— No dobrze mój miły, więcej ja nie prawię, zaraz po Cerbera sama ruszę w drogę a synów odwiedzę ja sama zuchwale. Orias ze mną pójdzie, nudzi on się strasznie.


Czort król najwyższy, nie wchodził w debatę, jeśli w grę wchodziło dobro książąt piekieł. Zdążyła go już nauczyć Hekate, że matka wie lepiej, że matka pokrzepi.

Zeszła po Cerbera do piekielnej bramy, mroczna pani piekła piękna jak cholera. Podchodzi do niego, a ten jak pies skacze. Oj jak on się cieszył, że wolność nań czeka.

Wzięła wielki łańcuch i pędzi do góry, wyciąga go z piekła nad Styksem już lecą. Wchodzą do komnaty, a czort ten ponury podchodzi do psiny i tak doń mu rzecze:

— No dobrze mój zwierzu, ma bestio straszliwa, coś warte tam trzymał tysiące lat świetlnych. Od dzisiaj ty moja tu będziesz zwierzyna, od dzisiaj ty tutaj jesteś mi potrzebny. Wolności chcą wszyscy, a ty żeś zasłużył posługą, oddaniem i wszystkim, co trzeba. Od dziś przy mym boku, od dziś ty mym druhem. Jam diabeł ty moja osobista bestia.


Cerber rozumiał każde słowo, bo mimo iż w psa posturze schowany. To demon prawdziwy i daje wam słowo. Mądry był straszliwie-mądry był jak diabeł.


Na raz wchodzi Orias, czort piekielne boski. Tak jak jego bracia, toż normalna sprawa. Wieki już on przecież na ziemi nie gościł, sam czasem myślał że to już przesada.

Sam sobie umyślił, że jest niepotrzebny, bo na ziemi wszystko jest jak być powinno. Selekcja wszak idzie wprost im niepojęcie. Samo piekło teraz robi wielką czystkę.

Imał się wszystkiego co było mu dane. Z gwiazd rysował znaki, tłumaczył demonom. Lecz przecież to nuda, dla kamratów także. Bo dla nich magia to nuda po prostu.


— Cóż się tutaj dzieje, Cerber na salonach, matka odstrzelona jakby w piekle wyszła, ojciec jeno siedzi i wzdycha do czorta. Coś mnie ominęło? Czy ja o czymś nie wiem?

— Wyjeżdżam w podróż synu mój przecudny. Jedziem do Krakowa, prosto do Piekiełka. Tam bracia twoi tęsknią wręcz okrutnie.

— Tęsknią? Matko proszę, proszę ciebie przestań. Im jest tak jak w niebie.

— Nie bluźnij mi tutaj! Matka jestem twoja, jedziemy i tyle, długa droga będzie. Pozwiedzamy Kraków. Zawołaj Hektora, ucieszy się demon że w podróż popłynie.

— Od jedyny plus to, że Hektor odsapnie, że zaczerpnie siły i wolności trochę

— Na raz dobre, syny, no mam dobre diabły!. Co się z Wami stało, ja nie wiem, no nie wiem.

— Oj matko przestań, już mi się znudziło, zło jest tak powszechne -że na nic my czorty. Równie dobrze piekło mogło by zaginąć. Nie trza podpowiedzi toż człek sam źle robi. Nie trza nas tam u nich, oni sami bogi, w nic nie wierzą przecie, nic im nie potrzeba. Aj ja zwykły diabeł, nie wiem, co mam robić.

— I właśnie dlatego się dowiesz-piekiełko!


Hekate nie bardzo lubiła tłumaczyć, wolała powiedzieć zaledwie dwa słowa. Wszystko dla niej wszakże było tak banalne, a od tłumaczenia bolała ją głowa.


I tak bez ogródek, syn wraz z matką swoją wsiedli na Hektora o ogonie smoka, który kiedy świateł nie dojrzał na drodze, to ogniem rozwalał- ogniem świat malował.

Lecieli dość długo, taki dostał przykaz. By Orias zobaczył jak świat jest wspaniały. Noc była ciemna, straszliwa i głucha, a wszędzie dokoła migotały gwiazdy.

Domena Oriasa była astrologia, gwiazdozbiory wszelkie, czytanie z nich wartkie. On z gwiazd mógł wyczytać całą drogę ludzką. Mógł przyszłość tam widzieć. To też nic nie warte?


Zerwała się burza, to dar był Hektora. Trzepotał skrzydłami, gdy niósł ich na sobie. Na progu piekiełka już widzą Nestora, ten czort już się cieszy, już czeka, już woła.


Azazel wyleciał na plac tuż przed domem, a ruda piękność stoi przy nim z boku. Machają do góry, krzyczą jak szaleni.

— Goście nadciągają, goście nasi słodcy!


Hekate skrzywiła się widząc swe dzieci. Nie wierzyła sama co widzi i słyszy. Ludźmi się wszak stali, ludzie się tak cieszą. Być może tacy są ludzie ci piękni.

Nagle widzą Beala w surducie wspaniałym, w cylindrze na głowie i z fajką przy ustach. Widzą go jak biegnie placem jak szalony, słyszą jak pod butem stuka cudna kostka.

Hektor wylądował, skłonił się do ziemi. Podróżnicy zeszli z niego bardzo cicho. Już miał wzbić się w niebo lecz w ten Nestor leci:

— Witaj mój kamracie, witaj boja bestio.


Hektor jeno spojrzał, smutek miał w swych oczach, chyba nawet demon umie bardzo tęsknić. On po prostu bardzo Nestora pokochał. Jedyny go słuchał i nie chciał go więzić.


Nestor podszedł bliżej, wsiadł na jego barki. Szepnął mu do ucha jakąś tajemnicę. I poszybowali nad Krakowem wartko. Nie było ich długo- to była ich cisza.


Burza tam szalała, pioruny waliły, grzmoty były wszędzie, ulewa straszliwa. A to tak naprawdę Hektor witał życie, witał swego druha, co dawno nie widział.


W końcu wszyscy razem stanęli na rynku. Patrzyli dość długo nie mówiąc ni słowa. Hekate spojrzał na synów po cichu, a potem rzekła dostojnie te słowa:

— Prowadź do Piekiełka Azazelu szybko, jak ta twoja panna nam tu się sprawuje?. Rychtuj nam pokoje, tylko te najpierwsze. Jam królowa piekieł, czekać ja nie lubię. Nestorze co z tobą, zamiast matkę witać to ty na przejażdżki z demonem uciekasz.

— Przepraszam się matko, wiem to było głupie, ale jam tak bardzo tu na niego czekał.

— Beal synu mój drogi, jutro masz mi dowieść, tak jak miś obiecał ten wydział pokazać. Może jednak w plan twój, że człowiek jest mądry ja w końcu uwierzę… pokaż mi coś zaczął.


Książęta wprost z piekła stali tam jak wryci, nie było uścisków, jak u ludzi bywa. Hekate kochała ich wręcz niepojęcie, lecz nie umiała nigdy tego pokazywać.

Nestor zawsze wiedział co czynić ma z matką, wiadomo najmłodszy, najbardziej kochany. Trochę się z nią nabył przecież w jednej karczmie

— Dawaj mamuś buzi, Przytulas.

— Ajj dramat, zczłowieczałeś srogo synu mój wprost z piekła. Macie być wyniośli, zimni niczym skała. Twardzi i zacięci to cecha piekiełka. Precz synu ode mnie, precz mi i to zaraz.

— Oj matko, to przecież jest normalna sprawa, stęskniłem się strasznie to przecież nic złego.

— No dobrze, ale proszę nigdy nie przesadzać. Jestem panią z piekła. Pamiętasz?

— Pamiętam!


Na raz ich olśnienie nagłe naszło wszystkich. Ot brat obok stoi, wieki go nie było. Nikt nie zdążył zerknąć, nie no fantastycznie. Jeno matka piekieł, reprymendy trzyma.

— Witaj Orias bracie, witaj nasz kochany. Wyglądasz bajecznie ty diable zuchwały. No jak anioł jakiś, zazdroszczę ci chłopie

— Zamknij się Nestorze, zamknij się palnę!

— Ej no tak do brata, toż ja z sercem tobie, przytuliłbym mocno, lecz matka tuż obok. Jeszcze mnie pokaże urokiem złowrogim. ja tam się jej boję, ja tam spocząć wolę.


Azazel podszedł nieśmiało do brata, podał mu rękę, poczochrał mu głowę, rudowłosa żona skłoniła się skromnie, a Beal palił fajkę i stał jeno sobie.

Hekate widziała, że drętwo się robi, tak to już bywa u dorosłych chłopów, wiec szybko do karczmy kazała im wchodzić.

— Dawać mi tu strawę, sprawdzimy co potem. Sprawdzimy czy jest dobra i robi co trzeba, czy z człeka wyciąga prawdę i zło wszelkie.

— Ano daje radę, matko nasz słodka

— Milcz do czorta Nestor! Milcz, bo ja cię trzepnę!


W karczmie pełno ludzi, mimo, że noc była. To karczma niezwykła i taka jej siła, że o każdej porze drzwi są tam otwarte, diabły spać nie muszą, spanie nic nie warte.


Leonora strawę nalewa każdemu, mówi że to prezent od gości ze wschodu. Wszyscy zachwyceni wcinają jak trzeba no i się kabaret istny w karczmie robi.


Prawią o pierdołach, wyklinają siebie, przyjaciel drugiemu słowem godzi w serce. Pary się rozstają, obrażają szydzą, Hekate poczuła się wtedy przepięknie.

Poczuła, że misja Piekiełka spełniona, poczuła, że synów dobrze wychowała. A Eleonora siedzi zawstydzona, nie do końca lubi ten diabelski dramat.


Orias patrzy z boku, śmieje się jak głupi. Dawno wszak nie widział tej ludzkiej zwierzyny. Beal szuka wzrokiem no i szuka uchem, chce znaleźć coś inne, mądrości okruchy.

No niestety dzisiaj nic tam nie uraczył, jeno same kmioty, rządne mocnych wrażej. Tak to z ludźmi bywa, tak a nie inaczej, że inność przyciąga, nawet gdy jest marnie.


Uśmiały się diabły z tej ludzkiej zwierzyny. Głupota w piekiełku dzisiaj królowała, cóż począć nie zawsze chlubą się szczycimy. Marność ludzka zawsze przecież się objawia.


Dnia drugiego z rana, Orias wraz z Hekate. Przywdziali się w szaty, godne na te czasy i niczym turyści ruszyli do Beala, chcieli na uczelni posiedzieć od zaraz.

Na swe oczy chcieli, zobaczyć to wszystko, co ich książę piekieł wywalczył w tym życiu. Chcieli sprawdzić bacznie czy dobre mu życie, czy mądrość się przyda diabelskiemu dzieciu.


Przeszli cały rynek, na ludzi zerkali. No zwykła zwierzyna, wszyscy tacy sami. Wszyscy jak nikt w świecie tędy pomykają, nagle biegnie Nestor.

— Poczekajcie mamo!. Idę z wami sobie, chętnie ja popatrzę, jak to brat mój wartko przed wami dziś skacze.

— A no chodź urwisie, kiedy ty zmądrzejesz, jeno żarty z tobą. Zlituj się nad bratem.


Idą dalej rynkiem, patrzą dziwnym wzrokiem, obrzydzeniem nawet zerkają na człeka. Nagle Nestor krzyczy:

— Patrzcie co za człowiek, idealny wręcz jest. Patrzcie i oceńcie!

— Nie no co ty gadasz, toż normalny przecie. Jeno szata inna, inną głowę niesie. Czym tu się zachwycać, toż to zwykły człowiek!

— Duszą się zachwycać, wszystko ja wam rzeknę!

Niby szata jeno zdobi tego człeka, niby jest jak wszyscy a widać z daleka, widać że jest inny a to wielka sprawa, w szarym świecie inność ludziom móc pokazać.. Wszak my diabły wiemy to najlepiej w świecie, co to wyszydzanie, obelgi i kpina. Taki człowiek duszę najpiękniejszą niesie, pod skórą swą chowa, pod skórą swą trzyma.


Orias spojrzał srogo na brata w tej chwili, zachwycał się człekiem, a to się nie godzi. Oni mają ludzi wszakże nienawidzić, mają ich wszak niszczyć, mają ludziom szkodzić.

Hekate spojrzała tylko litościwie, chyba już przywykła do syna kaprysów. Po prostu ten diabeł jest ciuteńko inny, on pokochał ludzi, on z ludźmi się trzymał.

— Dobrze- wtem odrzekła, bo to mądra dama. Która też i słuchać umie jeśli trzeba.

— Teraz obserwacja, a potem debata. Zerknę na ten Kraków, zerknę na człowieka.


No i rzeczywiście, tam co trzeci człowiek wyróżniał się strojem, fryzurą czy mową. Albo był artystą, albo profesorem. Albo był po prostu przebarwną osobą. Dostrzegła tez ludzi ubogich straszliwie, co się wałęsali po kamiennym rynku. W nich dusze dostrzegła, pokorne i dziwne. Oj los człowieka także maluje złośliwie.

Dojrzała tam dzieci, co karmią gołębie, z wielką pasją w sobie i podziwem strasznym.

— Cóż widzą w tych ptakach, przecież to jest piękne. Ja już zapomniałam, jak to jest tak patrzeć. A przecież ja wiedźma najprawdziwsza byłam. Co widzi i słyszy więcej niźli wszyscy, która potrafiła wyciągać ze świata, piękno, dary wszelkie, prawdziwe korzyści. Która potrafiła wykrzesać z niczego, pokłady piękna które, to coś niesie. Piekło ją zmroziło, zmroziła ją ziemia, na której człowiek, człowiekowi zło niesie.

— Nestorze masz rację, to jest dziwne miasto. Dużo to jest piękna, w człowieku rzecz jasna. Okolica także zachwyca mnie zacnie, szaro niby zimno, a ciepłem ugaszcza.

— O no w końcu matka mówi jak być trzeba, w końcu swoje oczy znowu otworzyła. Czy ja zawsze muszę walczyć o człowieka, czy ja zawsze muszę robić za debila?

— Co ty gadasz synu. Nie obrażaj siebie, toż ja nigdy w życiu tak nie pomyślałam!

— Tak! ja za idiotę dla was się przebieram, bo z uśmiechem lepiej wchodzi wam ta kara!

— Jaka kara synu znów coś sobie roisz, znów żeś coś w swej głowie dziwnej se zmalował.

— Kara dla was tutaj po tej ziemi chodzić. Widzę w was, to wszystko- widzę w waszych oczach.


No i na tym koniec debaty tej było. Orias nic nie mówił, wkurzał go brat mały. Wolał być poważny, wyniosły, zuchwały. Wolał być jak diabeł wyniosły i hardy, który to nie zważa na nic i nikogo, a czy taki będzie, no to się okaże. Czas i życie uczy każdego na ziemi. Nieważne czy diabeł czy anioł uparty.


Zmiennokształtny każdy, a życie przestrogą.

Przestrogą co uczy, wszystkich dnia każdego.

To co doświadczamy, co jest naszą drogą

maluje nas stale, maluje nas pięknie.


Dziś możesz mieć w głowie tysiące wszak zasad

planów, czy rozterek, ambicji bez liku

a wystarczy jeno jakieś wydarzenie

a człowiek odmienia się po nim po cichu.


Czasem o sto procent czasem o milimetr

to nie jest istotne, jak wielka to zmiana.

Uczymy się stale, bez przerwy po cichu

czasem niezauważalną jest nasza przemiana.


Cudem wszak wielkim, jest potem na koniec.

Gdy lukniesz w lustro i sam to dostrzeżesz

powiesz wtedy głośno.

Jam inną osobą

droga mnie moja zmieniła skutecznie.


W końcu cel dojrzeli, uczelnie cudowna, ozdobiona zacnie jak w Krakowie bywa. Zimnem biła z dala, to ich radość niosło. Oj to Beala raj jest, raj Hekate syna.


Beal przez okno zerka, już widzi rodzinę. W gardle dusi strasznie, ręce mu dygocą, teraz to się zacznie, wyszydzanie dziwne. No i jeszcze ojcu doniosą złowrogo.


Zbiegł do nich na schody, oni już tam byli. Wokół nich zebrała się chmara studentów. Pytania zadają, a ci stoją jeno. Oj Beal wiedział dobrze, zaraz będzie piekło.

— Witaj droga matko, witajcie i bracia. Ot to moje skromne progi wam pokażę. Nie zważajcie na nich, ciekawość to marna, zaraz się rozejdą, darujcie im w darze.

— Spokojnie mój synu, jam cierpliwa dama. Nie słuchać też umiem, jeśli tylko zechce. Oni niech se prawią, pytają i krzyczą, ja tu dziś podziwiam, gdzieś mi trafił dziecko.


W tym momencie Beal odetchnął tak głośno, że prawie wiatr czuć było na holu. Spokój u diabła to wielkie zwycięstwo, bo wtedy wszakże nic złego nie zrobi.

Cała eskapada iście z piekła rodem, przechadza się wartko po uczelni murach. Beal im tłumaczy, co już tutaj zrobił, pokazuje braciom zwierzynę ciut inną.

— Wiecie moi bracia, to są inni ludzie, nieskalani pychą, nieskalani wcale. Oni chcą się uczyć, debatować w trudzie, oni tutaj wiedzy łakną tak straszliwie.

— Co ty opowiadasz-Orias się oburzył-ty i Nestor obaj rozum straciliście. To są tylko szarzy, zwykli, marni ludzie. Skąd w was zachwyt taki, nie wiem nie pojmuje.

— To nie zachwyt bracie, jeno to nadzieja, że wśród tych nijakich, marnych jak to mówisz, nagle się pojawia okruch inny człeka, co jak my chce pojąć, jak my chce zrozumieć.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75 11
drukowana A5
za 56.07